When you've got nothing, no reason to pretend.

38 lat, acz o swoim wieku głośno nie mówi; urodziny przypadające na 17 marca; były Ślizgon; krew genetycznie struta czysta; arystokracja od siedmiu boleści; proteza zamiast prawej ręki; tendencje do alkoholizmu; zgorzkniałość; nauczyciel-terrorysta; przez trzy lata wykładał zaklęcia, jednakże półtorej roku temu rozstał się z Hogwartem przez destrukcyjny wpływ klątwy na organizm; w tym roku ponownie wrócił do zamku, obejmując stanowisko nauczyciela alchemii, jest również opiekunem koła alchemicznego; oziębły, przepełniony sarkazmem od cebulek włosów po opuszki palców; szorstki jak papier ścierny; twarz wykrzywiona w paskudnym grymasie; skamieniałe serce bije dla niej; nienawiść żyje w nim jedynie dla bliźniaczego brata; różdżka - popiół z popiełka, tarnina, 12 ½ cala, sztywna; bogin - jego rozpadające się kawałek po kawałku ciało; patronusem kobra królewska; zagorzały kibic Srok z Montrose; amortencja to pewna specyficzna mieszanka kobiecych perfum i subtelnej woni wydzielanej przez rozgrzany piasek; odbicie w zwierciadle pragnień wywołuje u niego mimowolne, głębokie westchnienie i błogość na twarzy; kawaler Orderu Merlina drugiej klasy; hejter Proroka Codziennego; uczniowie, którzy przejawią niesamowite umiejętności magiczne i demonstrują swoją pawią dumę na każdym kroku, grają na jego nerwach umiejętniej niż wirtuoz na pianinie; miłośnik ciekawostek historycznych; konikiem magia niewerbalna i w równym stopniu bezróżdżkowa; dużo wiedza z zakresu dwóch innych dziedzin magii - starożytnych run, a także alchemii, gdyż intrygowały go w młodości i były niezwykle przydatne w jego fachu, a dzięki sześcioletniemu pobytowi w Egpicie przyswoił sobie dość obszerną wiedzę z nich, zwłaszcza drugiej, jako że właśnie tam znajduje się największe na świecie centrum badań alchemicznych. Zna podstawy języka migowego.



Dotknij mnie - a poczujesz rzep uschły,
wilgoć wieczoru lub poranku, tętna kamieniołomu, 
miasto, oddech stepowej pustki, 
tych, którzy już nie żyją, a których pamiętam. 



   Nowy świt witany sardonicznym uśmiechem w pakiecie z chłodnym spojrzeniem. Zwyczajowy kubek kawy jedyną respektowaną metodą reanimacji po nieprzespanej nocy. Korytarze zamku pokonywane pewnym, ale jednocześnie sztywnym krokiem. Perfekcyjnie tłumienie uczuć. Afiszowana na każdym kroku nietolerancja wobec nieporządku — pomimo upływu czasu, nawyki wczepione mu w szczenięcych latach wciąż w nim pozostały. Jednakże pojawiły się też nowe, niechciane, zapisane przez pasmo doświadczeń i dorosłości, gdzie pasja została złożona do grobu przez chorobliwą ambicję, która sprawiła, że powiedział „do widzenia” planom o dalekich podróżach i pracy na rzecz odnalezienia reliktów przeszłości w postaci straconych na przestrzeni wieków magicznych artefaktów. Na skutek ówże incydentu w słowniku pojawiło się wyplenione przez laty słowo „lęk”. Uwidacznia się w charakterze zimnych dreszczy, które znikają w mrowiących opuszkach palców, mimowolnie zaciśniętych na prowadzonym przez niego dzienniku. Ilekroć go otwiera, tylekroć ma ochotę spalić na wiór wszystkie znajdujące się w nim puste kartki, gdyż wie, że najprawdopodobniej nigdy nie zdoła ich zapełnić swoim staromodnym, nieco pochyłym, ale przede wszystkim zgrabnym i niezwykle czytelnym charakterem pisma. Często wówczas cedzi przekleństwa przez zęby, a jego spojrzenie – zazwyczaj stanowcze i zimne jak odłamki lodu – wydaje się być nieobecne, przepełnione czymś na wzór nostalgii za czasami, które minęły i nie wrócą, chociaż kto oskarżałby go o tęsknotę?
A ma, naprawdę ma za czym tęsknić! Był obiecującym, młodym czarodziejem, a swój talent umiał przeistaczać w czyn. Mówiono, że dokona rzeczy wielkich, a może nawet załapie się na jeden z orderów Merlina. Wybrał zawód, który oferował mu to, o czym marzył przez wiele lat. W o l n o ś ć, a także niezliczoną liczbę wrażeń. Zatrudnił się jako łamacz zaklęć w banku Gringotta, ale po niecałych dwóch lata odszedł, by pracować dla podobnego przedsiębiorstwa poza granicami kraju. Spakował swoje manatki i wyjechał. Pisywał co miesiąc lub dwa krótkie listy, jednak wreszcie zakończył korespondencje z nielicznymi znajomymi i słuch po nim niemal całkowicie zaginął. Zwiedził wiele krajów, nauczył się kilku obcych języków, odnosząc sukcesy w swoim zawodzie, odnajdował ukojenie i odkrywał utajaną, zakopaną pod gruzami niepamięci historię, a potem, po niezliczonych chwilach pełnych uniesień, natrafił na mur i nie zdołał go zburzyć bez niechcianego poświęcenia. Zdarzyło się to w Egipcie, sześć lat temu. Jedna z wielu piramid, a w niej starożytny sarkofag zakodowany tajemniczym, skomplikowanym kodem złożonym z specyficznych run. To nic takiego, myślał podjudzany przez tlącą się w nim młodzieńczą zuchwałość. Odszyfrował czar w niespełna trzy dni, niecierpliwie wertując stronice słowników i ksiąg. Zgodnie z procedurą (na wypadek skorygowania błędów) musiał on zostać skonsultowany z bardziej doświadczonym od niego współpracownikiem, jednakże za nic miał zasady. Zaczekaj, mówili, ale nie poczekał. Z niecierpliwieniem złamał jedno, potem drugie zabezpieczenie. Wszystko szło jak z płatka, łatwo, za łatwo. Płyta grobowca zaczęła się odsuwać i… pojawił się oślepiający błysk, a wraz nim przeszywający ból w lewej ręce. Klątwa w charakterze martwicy pokryła niemal całą jej powierzchnię – od dłoni aż po łokieć i rozprzestrzeniała się dalej. Pochłaniała tkanki, komórki i kości; powstrzymać ją mogła jedynie amputacja. Osiągnął zamierzony cel, dostał upragniony Order Merlina Drugiej Klasy, ale wtedy już nie dbał o pozyskany tytuł, ani nagrodę pocieszania, bo taki mianem nazwał te odznaczenie w myślach. Cena była zbyt wielka, a on nie był gotowy, by takową zapłacić. Kolejna rzecz do listy, której popełniania niezwykle żałował.
Wraz z utratą ręki, pojawiło się widmo nowej, nieuleczalnej choroby – silne, przenikliwe bóle fantomowe, których nie da się unicestwić nawet przez konsumpcje końskich dawek tabletek przeciwbólowych, czy też służących do tego celu eliksirów. Zakorzeniły się na tyle mocno i dotkliwe w jego świadomości, psychice, a następnie urosły do takich monstrualnych rozmiarów, że zaprzestał prób wyeliminowania ich, pochłonięty przez wrażenie, że trucizna przeniknęła do ciała, atakując sukcesywnie każdą jego partię i wyniszcza ją. Jej szkody są permanentne – spowodowały postępującą jaskrę, widoczną sieć żył na rękach i nogach (stąd noszenie długich rękawów nawet w najbardziej upalne dni), popękaną skórę na plecach i niedowład nogi, a także zatrzymany proces starzenia się (jego wygląd wizualny nie przekracza trzydziestu dwóch lat, stąd widok rzeczywistej daty urodzenia niejednego wprawia w coś w rodzaju otępienia). To tylko kwestia czasu, kiedy zbierze kolejne żniwo. Wie o tym, bo zapomnieć nie może jak wytrwał w katuszach, by spowolnić swój nieuchronny koniec.
relacje || inne
Witam z kolejną postacią. Alastaira co poniektórzy mogą kojarzyć, bo bywał na kilku Hogwartach, w niemal identycznej i niezmiennej wersji. W tytule Saint Asonia, w karcie Czyżkiewicz, a na zdjęciu Harry Lloyd. Zapraszam po wątki. Limity nie są żadnym wyznaczaniem, bardzo często ich nie przestrzegam, tak samo jak nie mam w zwyczaju faworyzować. E-mail: fabryka.fancy@gmail.com, na nim preferuje dokonywać wszelkich ustaleń.
Wątki z Victoire, Malcolmem, Napoleonem i Dupą wołową po pijaku. (4/5).

49 komentarzy:

  1. [Ojeju, jak mi szkoda całej tej historii z egipską klątwą i poniesionych przez nią konsekwencji :( No ale przecież sama uważam, że Afryka ma przejmujący urok, szczególnie dla czarodziei, i ambicja w chęci odkrycia wszystkich jej sekretów może dać przez te egzotyczne duchy niezłego pstryczka w nos. Cieszy mnie jednak (jezu, to brzmi trochę sadystycznie), że Alastair odczuwa skutki tych mocy, bo zarówno czyni go to bardziej interesującą postacią, jak i pokazuje jak dużą dozę pokory i ostrożności powinno się mieć igrając z nimi, zamkniętymi od tysięcy lat przed światem. W każdym razie, powodzenia z kolejnym charakterem i jak masz ochotę do koniecznie wpadaj do Serenki - ekspert od historycznych anegdotek (szczególnie afrykańskich, choć ona bardziej obcowała z plemionami w głębi tej
    dziczy, niż łamała sekrety faraonów. Też odczuwa tego konsekwencje, ale o tym jeszcze nigdzie nie mówiłam, więc nie spoileruję!)
    poleca się na ciekawe pogaduchy 8) ]

    V.Greed/S.Blackwall

    OdpowiedzUsuń
  2. [O rany. Jakie to było dobre, to na górze. Świetna historia, świetnie napisana. (Widzisz, tak się tworzy poważne postacie, a nie siedemnastolenich matołów, zakochanych w komiksach! - łaja samą siebie). Zdecydowanie ja też potrzebuję się reanimować rano kubkiem kawy, inaczej nie ma życia. To znaczy jest, ale co to za życie? Powodzenia z kolejną, cudną postacią!]

    siedemnastoletni matoł

    OdpowiedzUsuń
  3. (Alastair i Arthur chyba byli z jednej gliny ulepieni, bo czytając kartę miałam wrażenie, jakbyś opisywała po części mojego Blacka ale w starszej wersji. :D Mam słabość do takich zimnych nauczycieli. A historia choć smutna, to bardzo ciekawa i pomysłowa, nadająca klimatu całej postaci. Bardzo podoba mi się to jak piszesz, dzięki temu kartę pochłonęłam z prędkością światła. Aż mam ochotę zaprosić na wątek, ale szczerze mówiąc na chwilę obecną nic mi konkretnego nie przychodzi do głowy. Jedyne co wiem, to to, że Arthur na pewno działałby Alastairowi na nerwy.:d Powodzenia z kolejną postacią!)

    arthur black

    OdpowiedzUsuń
  4. [Czy nie przyda mu się czasem udręka w postaci jego ulubionego ucznia, aby mu tę krew jeszcze bardziej struł? c:]

    Deucent

    OdpowiedzUsuń
  5. [Nie pozostawiasz mi innego wyjścia z tym swoim łamaczem zaklęć. Winrose i Letherhaze muszą się znać i nie ma możliwości na to, że nie. Zapędza mnie to teraz w kozi róg, więc nie pozwól mi tego pożałować. Nie zaczynam, mówię to od razu, aż takim samobójcą nie jestem.]

    Malcolm Letherhaze

    OdpowiedzUsuń
  6. [Kogóż to ja widzę, bezręki bliźniak XDD Jak bardzo Ja go uwielbiam to już na pewno wiesz. Tym razem nie zaproszę do siebie, bo Dan zrobiłby mu kuku na pewno, a tego nie chcemy ;p]

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Lubię go. Do takiego wniosku doszłam po przeczytaniu karty postaci i teraz pozostaje mi już tylko zweryfikować to w praktyce. Wydaje mi się, że by się z Fiorinną dogadali, ale nie wiem czy chciałabyś kolejny wątek ze mną skoro jeden wciąż stoi nam w miejscu... ;( W każdym razie, daj znać w razie chęci na grę - razem na pewno znowu coś wymyślimy! ]

    Rinn

    OdpowiedzUsuń
  8. (W takim razie jestem bardzo chętna na wątek! Skoro coś tam Ci po głowie już chodzi to zapraszam na maila, omówimy szczegóły :> raven.vaux@gmail.com)

    Arthur Black

    OdpowiedzUsuń
  9. [Choć do mnie na wątek. Victorie przyda się zastrzyk energii z domieszką czystego sarkazmu, lecz kto powiedział, że muszą się nie lubić. Mam taką ochotę na skomplikowaną relacje opierająca się na zrozumieniu głębszym niż by się to mogło wydawać. Proponuję by spotkali się już wcześniej, gdy Tori rzekomo siedziała we Francji, faktycznie jednak podróżując tu i ówdzie. Nic zobowiązującego, jedynie przelotna znajomość trwająca nie dłużej niż miesiąc i kilka zdarzeń, które sprawiły, że może i nie tryskają do siebie widoczną sympatią, ale mają swoją własną nic porozumienia. Lecz później spotkają się w szkole, więc ich znajomość mogłaby przybrać postać długoterminowej. Sami mieliby problem z określeniem co tak naprawdę widzą w swoim towarzystwie. Takie o mam. Co myślisz?]

    V. Weasley

    OdpowiedzUsuń
  10. [Postaram się wymyślić im coś wybornego, honey.]

    Malcolm Letherhaze

    OdpowiedzUsuń
  11. [ No to czekam z niecierpliwością na twój powrót po urlopie. Ciekawi mnie twoja koncepcja ;) ]

    Victoire

    OdpowiedzUsuń
  12. [Ok. Ja jestem jak najbardziej na tak. Taka sytuacja mogłaby ich do siebie zbliżyć, i zrobić z ich relacji jeszcze bardziej pokrętną i trudną. Myślę, że pomiedzy nimi mogłoby sie nawet zrodzić uczucie pchane do przodu przez ogólną fascynację i właśnie tą nić porozumienia, którą udało się stworzyć po przejściu tych wydarzeń. Dodatkowo ta zmiana w Winrosie mogłaby również negatywnie wpłynąć na samą Tori -w końcu nie codziennie ma się okazję oglądać upadek tak zacnej persony.
    Dobra. To ci mam to? :)]

    Victorie

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Na czym stoimy z naszym wątkiem? :) ]

    Victoire

    OdpowiedzUsuń
  14. [Nie przejmuj się ja wszystko rozumiem :) Lubię wiedzieć na czym stoję]
    Zmiany są nieuniknione. Przychodzą do ciebie od samego początku często wywracając twoje życie do góry nogami. Wzrost jest zmianą. Dojrzewanie również. Tyle, że to te dobre zmiany ciągnące za sobą liczne profity. Jest też zmiana środowiska – niekoniecznie można ją jednoznacznie zakwalifikować do jednego worka z pozostałymi. Kisi się z szarymi decyzjami które w zależności od osoby mogą awansować do worka czarnego lub białego. Jednoznacznie zła jest strata kogoś lub czegoś ważnego. Boli bardzo, serce się kraje i często potrzeba czasu by się pozbyć rosnącego w klatce uczucia nieszczęścia. Dla niektórych to tydzień, dla innych rok. Są tez tacy, którzy nigdy nie mogą pogodzić się z faktem, że im coś zabrało. Bo dlaczego im? Dlaczego nie sąsiadowi z naprzeciwka, albo pani mijanej codziennie w sklepie? Los bywa przewrotny a próba jego pojęcia zawsze kończyła się fiaskiem.
    Victoire poprawiła się nerwowo na siedzeniu. Ponowiła próbę słuchania nudnego zawodzenia profesora Nevilla. Mimo, że darzyła go ogromną sympatią ciężko było jej się skupić na wyrzucanych prze niego słowach. Stanowiły one powtórkę wykładu z poprzedniego tygodnia i mogła się założyć, że dyrektor nie zmienił w nim ani jednego słowa. Mimo tego jednak zacne grono nauczycielskie słuchała go z udawanym zainteresowaniem, stając się nie okazać braku szacunku, jak i pospolitego znużenia.
    Chcąc nie chcąc panna Weasley uciekała myślami wstecz przypominając sobie swoją stratę. Może nie była tak dotkliwa jak w przypadku niektórych, jednak ostatnio okazała się wrzodem na tyłku. Rana w jej sercu która miała się zasklepić otworzyła się na nowo, a to za sprawą nieprzewidzianego przez nią ciągu zdarzeń, który posadził ją w jednym pokoju z Edwardem Lupinem. W związku z tym , że zaczęli staż w tym samym momencie, czekały ich jeszcze lata wspólnej współpracy, o ile takowa była w ogóle możliwa. Na chwilę obecną nie mogła nawet na niego patrzeć – od razu w jej gardle pojawiała się nieprzyjemna gula a głos chował się w niej głęboko tak samo jak oddech, bez którego, no cóż ciężko jej się funkcjonowało. Tylko dlatego idąc z punktu A do punktu B wybierała drogi jak najbardziej kręte, co by nie spotkać go przypadkiem na korytarzu. Nie chciała rozbeczeć się przy uczniach.
    Od dawna próbowała wyrzucić go ze swoich myśli i prawie jej się to udało. Najbliżej tego była w Egipcie wcale nie tak dawno temu. Gorące piaski pustynie smagały jej odsłoniętą skórę wchodząc pod ubranie i drażniąc wrażliwsze miejsca. Tydzień przyzwyczajała się do prażącego słońca i suchego powietrza, którym ciężko jej się oddychało. Potem było już jej łatwiej, a zew przygodny i ciągle dostarczana adrenalina sprawiły, że przez długi czas zrzuciła wszystkie troski na drugi plan. Był jeszcze on.
    Mimo upływu czasu jej uczucia do Winrose’a pozostały niejasne. Z jednej strony nadal go podziwiała – był mężczyzną w kwiecie wieku, który osiągnął wiele. Tylko mu pozazdrościć. Patrząc jednak z drugiej strony, współczuła mu. Będąc na szczycie spadł i cudem się podniósł. Często zastanawiała się co było gorsze – jego upadek czy patrzenie jak upada. Nie wiedziała jak to jest stracić wszystko, jednak miała okazję patrzeć jak ten fakt zmienia człowieka. Destrukcyjna siła ciągnąca cię w dół coraz niżej aż do samego dna – jej problemy zdawały się być zaledwie kroplą w ocenie trudności jakich doświadczył. Nie było to jednak uczucie dominujące. Zdecydowanie spychała je dalszy plan. Bardziej wybijała się ogólna fascynacja oraz nic zrozumienia, jaka się między nimi zawiązała podczas czasu, jaki dane było im spędzić razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziała, że spotka go w szkole. Ba, zakładała, że najprawdopodobniej w Egipcie ich drogi się ostatecznie rozejdą. Oczywiście żywiła nadzieję na ich spotkanie – czasami łapała się na wspominaniu jego twarzy, tonu głosu i sposobu w jaki się poruszał by mówił o czymś, co go fascynowało. Stanowił piękny obraz dla oka, dopóki nie wchodził w swoją skórę sarkastycznego dupka. Na początku ta cecha odstraszała ją na tyle, by unikać ją na wykopaliskach. Znowu z czasem przyszło jej się do tego przyzwyczaić. Ot , tak był jego styl bycia i nie wypadało o tym dyskutować. I chociaż nie okazywała tego publicznie, to czuła do niego sympatię, czasami nawet większą niż powinna. Po wydarzeniach w których stracił rękę, stał się jej bliższy. Czy z wzajemnością? Nie miała pojęcia.
      Mimowolnie przesunęła wzrokiem po sylwetce mężczyzny, który siedział kilka miejsc od niej. W jej oczach nieco zmizerniał, jakby ogień który niegdyś trzymał go w górze powoli wypalał w nim dziury, osłabiając jego wolę. Może jednak była to jej subiektywna opinia. W oczach innych, a znała chyba wszystkie opinie na jego temat krążące zarówno w gronie pedagogicznych jak i wśród uczniów (plusy posiadania tak licznej rodziny w szkole) pozostawał kolokwialnie mówiąc zimnym draniem bez serca. Ile było w tym prawdy – nie miała pojęcia, choć wiele przemawiała za tym, że znacząca większość tych pogłosek znajdowała odzwierciedlenie w rzeczywistości. Nie mogła się mu dziwić. Stracił zbyt wiele.
      Spotkanie skończyło się nagle. Wyrwana ze swojego świata rozejrzała się gwałtownie po Sali. Na szczęście nie ona jedyna przeoczyła wyjście dyrektora i większości grona nauczycielskiego. Poczekała aż sala opustoszej i dopiero wtedy zebrała się w sobie i podeszłą do Alastaira, sygnalizując mu swoją obecność delikatnym dotknięciem ramienia. Wyminęła go koniec końców stając z nim twarzą w twarz. Założyła ręce na piersi nie odrywając wzroku od jego twarzy. Szukała na niej czegoś znajomego.
      - Nie sądziłam, że cię tu zobaczę – rzekła po dłuższej chwili milczenia. Wolała nie nadawać swojej wypowiedzi tonu sugerującego rosnące w jej ciele podniecenie. – Myślałam, że wolisz ciche miejsca.
      To była jedynie próba nawiązania konwersacji. Tak naprawdę chciała go zalać milionem pytań. Co robił przez ten czas? Jak się dostał tu do szkoły? Ile osób wie o jego przypadłości? Co teraz zamierza? Wiedziała jedna, że nagła wylewność z jej strony mogłaby zostać przez niego źle odebrana. Nie chciała tego. W tych trudnych dla siebie czasach wolała nie mieć w nim wroga, a kogoś bliższego, choć głośno by tego nie powiedziała. Co jak co, ale nie zamierzała całować go po dłoniach, rzucić mu się w ramiona i wielbić go jaki tysiące fanek jego wizerunku. Płaszczenie się przed kimkolwiek nie leżało w jej naturze.
      - Zabawne. Myślałam, że zostaniesz w cieplejszym miejscu. Wiejski klimat ci nie służy. Zbladłeś.
      Sama nie wyglądała lepiej. Opalenizna jakiej nabawiła się w Egipcie zeszła niemal całkowicie, ukazując prawdziwy kolor jej skóry. Blada cera była jej utrapieniem – każda zmiana jej nastroju natychmiast objawiała się rumieńcem na jej policzkach. Ponadto każde słońce poza zaczerwienieniami przynosiło jej jeszcze większą ilość piegów, jakby miała ich za mało. Poza tym schudła i zmizerniała – stary sweter jaki założyła tego dnia wisiał na jej chudym ciele. Gdyby uniosła nieco rękaw mógłby dostrzec poszarpaną bliznę, która mocno wybijała się ponad linię jej skóry. Pamiątka po czasach z nim. Też jakieś miała.

      Usuń
    2. - Zostajesz tu na dłużej, czy jesteś tylko zastępstwem? – rzuciła zanim zdołała ugryźć się w język. Miała nadzieję, że nie zwrócił uwagi na nutę nadziei, jaką ukryła w tym prostym zdaniu. Wolała udawać, że nadal jest jej obojętny, choć było to jedno z większych kłamstw.
      [Mam nadzieję, że jakiś ciąg logiczny tutaj zachowałam i nie zanudziłam cię za bardzo.]

      Usuń
  15. [Spokojnie, nie biję i w tym przypadku nawet nie naliczam odsetek :D
    Tak, jasne, że wszystko jest aktualne!]

    Serena

    OdpowiedzUsuń
  16. W Hogwarcie trudno było zachować anonimowość. Było to związane przede wszystkim z ilością magii jaką magazynowało to miejsce. Obrazy, duchy, uczniowie – mieszanka największych plotkarzy na świecie została skumulowana w murach jednego budynku. Nic innego, że tak trudno było zachować swoje sekrety dla siebie. Każdy mógł cię usłyszeć. To był jeden z powodów dla którego Victoire nie miała w swoim pokoju ani jednego obrazu. Mało tego – wymogła na dyrektorze oficjalny zakaz przekraczania granic jej pokoju przez duchy. Ten zabieg dał jej nikłe poczucie prywatności.
    Był bardzo…dyplomatyczny. To słowo chyba najlepiej oddawało postawę jaką reprezentował rozmawiając z nią. Wyraźnie zaznaczył granicę wieku między nimi, w końcu dzieliło ich ponad dziesięć lat, nie był jednak pry tym opryskliwy. Dla niektórych mógł wydawać się nieuprzejmy. Spędziwszy z nim jednak więcej czasu Victoire wiedziała, że w żadnym wypadku nie zachowywał się nie stosownie. Był zadziwiająco miły.
    Ruszyła za nim. Stawiała powolnie kroki przyglądając się mu ukradkiem. Nerwowe tiki, ledwo zauważalne dla postronnego obserwatora, dla niej zdawały się być aż nazbyt widoczne. Cierpiał –nie trzeba było być einsteinem by dojść do tego wniosku. Zresztą, nie można było mu się dziwić.
    - Londyńska atmosfera mi nie służy – powiedziała wymijająco. Wolała nie wspominać publicznie o innych aspektach, które doprowadziły ją do takiego stanu. Spotkaniu z rodzicami, które przebiegło w dość sztywnej, wręcz wrogiej atmosferze. Natknięciu się na młodego Lupina. Dwutygodniowa choroba, oraz adaptacja do nowego środowiska. To wszystko sprawiło, że spadły jej morale i parę kilo odeszło w zapomnienia. Poza tym rana na ręce znowu zaczęła się paskudzić. – To powietrze jest zbyt wilgotne. Złapałam ostatnio jakieś paskudztwo.
    Mijani uczniowie rzucali im zdziwione spojrzenia, jak gdyby nie dowierzali, że mogą przebywać w swoim towarzystwie. Czy było to dziwnej, że dwa tak skrajne charaktery znalazły wspólny język? Bez znajomości ich wspólnej historii może, ale po zgłębieniu jej znacząco wychodziło to poza granice absurdu. Było to naturalne. Wspólne przeżycia łączą ludzi.
    Wzdrygnęła się lekko. Dla zachowania pozorów potarła dłońmi skostniałe ramiona. Mogli włączyć ogrzewanie…albo chociaż zastosować zaklęcie ogrzewające. Pogoda w ostatnich dniach mocno się popsuła. Dochodził do tego akt, że ostatnie dwa lata Victoire spędzała raczej w cieplejszym klimacie. Taka pogoda, zimno mokro i ponuro, nie sprzyjała powolnej adaptacji, a szokowi termicznemu i rozwojowi dużej ilości chorób.
    Nie ona jednak była przyczyną dreszczy, jakie przeszły przez jej ciało. A trzy lata – w perspektywa życia zdawały się być chwilą. Ostatnie lata powinny być dla niego wspaniałe, tymczasem spędzi je w szkole. Może i mógł tu przekazać swoja wiedzę, dzielić się doświadczeniami, jednak co to było za życie w porównaniu z jego wcześniejszymi latami? Mało satysfakcjonujące.
    - Czyli będziemy się mijać na korytarzach przez następne lata – rzekła, siląc się na lekki uśmiech. – W takim towarzystwie czas spędzony tutaj może stać się znośny.
    Chciała być miła i nie dać się ponieść targającymi nią emocjami. Chciała w tej chwili być jak on. Ale nie potrafiła. Otarła jedną łzę ukradkiem tak by nikt tego nie dostrzegł. Na więcej swobody sobie nie pozwoliła. Szybko wróciła do swojej skóry.
    - Sama nie wiem – zawahała się na chwilę, mimowolnie zwalniając krok. – Miałam zapewniony staż we Francji w ichniejszym ministerstwie, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam i przeniosłam się tutaj. To był impuls. Tylko ten kierunek pozostał bez stażysty, więc wzięłam co mi dawali. Chyba wzięły mnie pod włos miłe wspomnienia związane z murami tej szkoły – dodała po chwili. Obudziła się w niej sentymentalna strona. Mało brakowało, a zaczęłaby się nad sobą użalać. – W każdym razie tak wyszło. Nie planowałam tego w żadnym wypadku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wzmiankę o miodzie pozwoliła sobie na kolejny, nieśmiały uśmiech. Dawno wypadła z wprawy i mógł wyglądać jak grymas, ale mogła śmiało rzec, że się starała.
      - Chętnie – odparła swobodnie. – I tak nie miałam nic do roboty.
      Może nieco nagięła prawdę, niestety miała dużo pracy przed zajęciami w tym między innymi sprzątanie brudów po nauczycielu transmutacji, jednak mogła to zrobić innym momencie. Zawsze też mogła iść za przykładem większej części grona pedagogicznego i dać komuś szlaban, by zrobił to wszystko za nią. Nie byłaby jednak sobą tak postępując. Po prostu odkładała to w czasie.
      Gdy doszli do jego gabinetu schowała się za nim czekając aż otworzy drzwi. Nie miała okazji być jeszcze w środku, dlatego gdzieś w dole żołądka poczuła iskierki ekscytacji, towarzyszącej każdemu z jej nowych odkryć. Weszła chwilę po nim, po czym zamknęła za sobą drzwi. Rozejrzała się wokoło lustrując wzrokiem papiery porozrzucane po całym biurku oraz resztę surowego wystroju.
      - Widzę, że opłaca się być nauczycielem. Ja mam tylko mały pokój z łóżkiem, szafą i kilkoma deskami robiącymi za biurko. Przy twoich apartamentach wygląda to jak schowek – rzekła siląc się a żart. – Przytulnie tu.
      Oparła się o biurko. Było przyjemne w dotyku, choć jak na jej gust zbyt szorstkie. Osobiście wolała mniej staromodne wyposażenie. Stawiała na minimalizm.
      Odwróciła się w kierunku mężczyzny ponownie przyglądając mu się uważnie. Tym razem nie musiała już udawać. W jego czterech ścianach nikt nie mógł ich usłyszeć. Ledwo powstrzymała odruch by do niego podejść i uścisnąć go delikatnie. Ciężko było jej stwierdzić jak odebrałby tą próbę spoufalania się. Może dlatego, w obawie przed odrzuceniem zrezygnowała ze zbliżenia.

      Victoire

      Usuń
  17. Wrodzona ciekawość do świata, wierność własnym ideałom i bycie ukrycie upartym jak osioł niewątpliwie pomagało jej w prowadzonym obecnie śledztwie, ale nie przybliżyło jakkolwiek do jego rozwiązania.
    Serena zdążyła już wziąć największych psotników z domu Lwa - z Johnsonem i Krosickim na czele - na dywanik, powodując u nich nie lada konsternację wynikającą z faktu, że w obecnym tygodniu wyjątkowo nie przewinili łamiąc regulamin w jakikolwiek sposób. Najpierw byli zaskoczeni, a później wybuchli śmiechem, słysząc o domniemanej kradzieży cegieł, co spowodowało, że żyłka na karku ich opiekunki ostrzegawczo pokazała się światu alarmując, że mimo swoich wrodzonych i nieskończonych pokładów spokoju nie zawaha się przed bardzo dokładnym przeglądem ich dormitorium w sytuacji, w której rechot nie był reakcją na to, jak jej pytanie i zmartwienie komicznie brzmiało, a prostą próbą zatuszowania ukrytej, głęboko w ich recydywistycznych sercach, prawdy.
    Sprawa była pozornie prosta, ale też bardzo nietypowa i nie prowokująca pojawienia się jakiegokolwiek najprostszego planu jej rozwiązania: ze ściany na korytarzu szóstego piętra, nieopodal gabinetu Blackwall, zaczęły ginąć cegły.
    No, może nie do końca ginąć - przecież nie pojawiała się dziura, wyrwa w starym i zimnym murze, bo prowodyr tego zabiegu zapełniał ukradzione elementy pustakami, które na pierwszy rzut oka nie budziły u przypadkowego przychodnia podejrzeń. Były tylko nieco nowsze i jaśniejsze w odcieniu.
    Serena miała jednak bardzo wprawne oko o mroźnym odcieniu zimy i zauważyła to już przy wymienieniu przez anonimowego renowatora ledwie kilku elementów.
    Jej pierwszym podejrzanym był Irytek - od lat męczący jej pupila, magicznego guźca z gatunku tebo, który już szczęśliwie od kilku tygodni mieszkał w chatce gajowego Stone'a i przeżywał terapię od wrzodu na tyłku, jakim niewątpliwie dla całej szkolnej społeczności był ten konkretny poltergeist - więc przyparła go do ściany (no, na ile fizycznie można przyprzeć do powierzchni fizycznych jakąkolwiek ścianę) i przeprowadziła przesłuchanie, w którym nie przebierała zarówno w słowach, jak i objawach braku sympatii. Irytek okazał się, ku jej niezadowoleniu, niewinny.
    Drugim przystankiem był gabinet Longbottoma, bo znając osobę nieprzewidywalnego dyrektora nikt nie zdziwił się, jeśli z dnia na dzień, najprawdopodobniej pod osłoną nocy postanowiłby przeprowadzić remont zamczyska używając do tego siły własnych rąk i czarów. Ten jednak zmartwił się, uznając, że Serena przez narwanie jej wychowanków padła ofiarą wieloletniej paranoi i polecił konkretne rodzaje uspokajających ziół, które mogłyby pomóc jej spokojnie spać w nocy.
    Wolała nie ogłaszać zauważonego przez siebie problemu na żadnej z lekcji, ponieważ istniało ryzyko, że którykolwiek z uczniów podchwyci to jako genialny pomysł na odświeżenie wizerunku szkoły i zacznie wysadzać cały korytarz. Jakikolwiek wypadek w murach, na jej piętrze oznaczał tylko więcej dokumentów do wypełnienia i kolejne kontrole Ministerstwa, które - nie wiedziała czemu - zawsze zrzucano na nią, traktując jako najlepszego przewodnika po korytarzach dla osób zewnętrznych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak od dwóch tygodni Serena wychylała kilkukrotnie każdej nocy nos ze swojego gabinetu, przeplatając to rzucaniem czarów ochronnych, rozsypywaniem mąki na posadzce w celu złapania jakichkolwiek odcisków stóp, lub po prostu zrezygnowanym siedzeniem na parapecie okna i zastanawiania się co z tym fantem ma zrobić. Bo przecież nie był to wytwór jej wyobraźni, prawda?
      W swojej karierze już kilkukrotnie miała do czynienia z egzotycznymi klątwami, nie jeden raz wymierzonymi w jej stronę. Za każdym razem potrafiła sobie jednak z takim omenem poradzić i wypędzić go zarówno ze swojego bliskiego otoczenia, jak i sąsiadujących z jej osobą przedmiotów dlatego nie sądziła, żeby to miało być problemem tej konkretnej sprawy. Chyba że faktycznie coś ją opętało i nie była w stanie tego zauważyć...?
      Początkowo chciała dziarskim krokiem przemierzyć błonia i zapukać do chatki zaufanego jej Eda. Doszła prędko do wniosku, że nie był to najlepszy pomysł biorąc pod uwagę, że to oznaczałoby zaciągnięcie Stone'a do zamku - pełnego biegających dzieci, które - jak niejednokrotnie udało jej się zauważyć - przyprawiały go o gorączkę. Nie chciała też naciągać kredytu zaufania i przysług, który i tak przechyliła na jego szalę z momentem oddania mu Tommy'ego pod opiekę.
      Podczas porannego zgarniania odpowiednich dla jej dzisiejszego planu zajęć dzienników z pokoju nauczycielskiego kątem oka przemknął gdzieś obok niej Winrose. Marszcząc brwi spędziła całe kolejne godziny próbując dojść do wniosku, czy zaciągnięcie go do pomocy jest odpowiednim pomysłem. W swoim rachunku sumienia w końcu nie znalazła żadnych przeciw, a same "za: miał doświadczenie z dziwnymi, podpartymi magią zjawiskami, posiadał szeroką wiedzę z więcej niż jednej dziedziny, i co najważniejsze: znał przecież jej siostrę (obiekt wielu ich wspólnych rozmów, w których Serena jednak najczęściej obchodziła temat, by nie ujawnić niektórych osobistych szczegółów zdradzających jej uczucia w stosunku do Marii, bo to co czasem pojawiało się w jej głowie w tym temacie nawet ją samą przyprawiało o niedowierzanie i ciarki), więc wiedział, że to jasnowłosa Blackwall jest świrnięta, a Serena wywodzi się z tej czystorozumnej części drzewa genealogicznego.
      Cierpliwie przeczekała cały dzień, na zdradzenie swojego zmartwienia wybierając porę kolacji. Na jej szczęście, Alastair zajmował miejsce przy stole pedagogicznym zaraz obok niej, co w chwilach jego niemal dwuletniego urlopu zdrowotnego spowodowało u niej lekki dyskomfort spowodowany pustką na jego krześle. Posiłek był dobrym momentem do przedyskutowania czegokolwiek, bo w Wielkiej Sali aż wrzało od rozentuzjazmowanych głosów uczniów i nie było problemem przemycenie czegokolwiek w hałasie.
      - Mam problem - powiedziała spokojnie, ukrywając nerwowość pod swoją zwyczajową maską Królowej Spokoju, jak przed laty ochrzciły ją jej kochane Lwiątka, lecz wbijając z nieukrytą już furią widelec w niczego winnego ziemniaka na swoim talerzu. Westchnęła cicho, odkładając sztuciec i obracając głowę w bok, by ze zmartwienia bijącego z jej oczu dało się wyczytać powagę sytuacji.
      - Wiadomo ci coś, żeby w murach szóstego piętra było ukrytego coś ważnego? Nie oczekuję kolejnej Komnaty Tajemnic, w końcu znamy wszyscy zamek na pamięć, ale...
      No właśnie. Ale. Serena nie wykluczała scenariusza, w którym nagłe znikanie i wymiana cegieł w ścianie miała jakiś głębszy sens. Może osoba, która to robiła chciała dotrzeć do konkretnej destynacji?
      Chyba bardziej niż bezpieczeństwem dzieci martwiła się tym, że odpowiedzialność za ewentualny incydent spadłaby na nią z powodu bliskiego sąsiedztwa jej własnego gabinetu.

      Serena

      Usuń
  18. Weekend spędzony w głośnym, zabieganym Londynie miał stanowić coś na wzór dziury w nauczycielskiej rutynie i zasłużoną, choć niezbyt odczuwalną, przerwę od młodzieży w tym szargającego skutecznie nerwy Malcolma — Alfreda Larose'a. Wypad ten jednak nie obejmował swoim zasięgiem jedynie Letherhaze'a w całej swojej okazałości, lecz również Alastaira Winrose'a i bynajmniej nie dotyczył spraw związanych z kłamaniem klątw czy zobowiązaniami tego pierwszego wobec Ministerstwa Magii bądź Banku Gringotta. Pojawienie się w Londynie nie miało być także oficjalne, a co za tym szło nieodłącznie w parze — pozostać poza zainteresowaniem oraz widokiem czarodziejskiej społeczności. Wybór lokalu mugolskiego w charakterze baru na parterze, połączonego z wynajmem pokoi na pierwszym i drugim piętrze oddalonego od magicznej części Londynu, wydawał się zatem skrajnie oczywistym rozwiązaniem i gwarantował wspomnianej dwójce swoistą prywatność. Dwóch, dość znanych i rozpoznawalnych łamaczy klątw w jednym miejscu, zawsze przykuwało niechciane spojrzenia i bezsensowne domniemania, którymi sam Malcolm najzwyczajniej w świecie gardził. Nie zwykł tłumaczyć się z podjętych w swoim życiu decyzji, nie potrzebował niczyich złotych porad i gdyby mógł — zrobiłby tak samo; niczego bowiem nie żałował, poza faktem, że jeden wypadek przy pracy najbardziej odbił się na nim pozostawiając na lewej skroni niewidoczną gołym okiem szramę, a na to wpływu nie miał. Ponadto Letherhaze nigdy nie lubił wzmianek na temat swojej osoby w magicznych gazetach, próby uchwycenia go na zdjęciu, gdy w porę zdążył okryć się przedramieniem (wystrzegał się także bycia celebrytą, czy kompletnego zatracenia, co nierzadko spotykało ich znajomych po fachu), nim uwieczniono to na ruchomej fotografii, a każda chęć namówienia go na wywiad kończyła się listowną, kategoryczną odmową. Nie wybrał tej profesji dla sławy, nigdy się nią nie upił, odrywając się od podłoża przez nabrzmiałe ego. Zdecydował się na nią przez wzgląd na własne ambicje; Letherhaze upatrzył ją sobie, będąc jeszcze w na piątym roku.
    W Londynie zawieszony i przymusowo skierowany na urlop zdrowotny łamacz klątw, miał do załatwienia kilka spraw: w pierwszej kolejności spotkanie z osobami, które pozyskiwały dla niego informacje o tym, co w trawie ministerialnej i zawodowej piszczało, a także czegoś, o czym nie mówiło się głośno; druga w kolejności była wizyta w londyńskiej, magicznej bibliotece — największej w kraju, choć nie do końca zadowalającej go przez wzgląd na brak ksiąg, które go interesowały (na szczęście tym razem znajoma czarownica spisała się, ściągając dla niego po znajomości pozycje, które zalecił wysłać sową w poniedziałek do jego gabinetu); wizyta na Pokątnej w celu pozyskania medykamentów bądź ziół oraz Śmiertelnego Nokturnu, gdzie wszedł w posiadanie pary dziwnych obiektów. Gdy jednak Malcolm Letherhaze ponownie przekroczył próg lokalu, a przy zamykaniu drzwi dobiegł go głośny, pijacki, acz nader dobrze znany mu śmiech, były Ślizgon zawahał się, czy chce się obrócić i zobaczyć zachlany ryj swojego towarzysza. Prawa ręka wciąż spoczywała na klamce, kiedy przeprowadzał szybkie kalkulacje i niedługo potem przyszło mu zawiesić spojrzenie na elegancko ubranym Alastairze Winrose'ie w doskonałym humorze, wymachującym otwartą butelką mugolskiej whisky, ulewającego przy tym manewrze odrobinę bursztynowego płynu. Dokładnie w tym momencie coś w nim umarło i nie chciało na powrót zmartwychwstać, nie był jednak dostatecznie pewny czy to chęć do dalszego jestestwa, czy ochota walnięcia mu silnym zaklęciem prosto w twarz. Do kurwy pierdolonej nędzy, przemknęło mu przez myśl, jakby w charakterze wrzasku wydobywającego się z jednej ksiąg w Dziale Ksiąg Zakazanych. Pokonanie odległości, która liczona była w liczbie rozstawionych stolików, stołu do brydża oraz jednostek pogrywających w kości, a tym samym przebicie się przez równie dobrze bawiących się mugoli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Alastair, co ty do chuja Merlina, odstawiasz? — syknął, wbijając w niego niedowierzające spojrzenie. Pochwycił go za mało subtelnie materiał ubrania, będąc autorem przyszłego zgniecenia na garniturze, zamierzając w przyspieszonym trybie zaciągnąć go w górę po schodach. Nie pierwszy raz Malcolm Letherhaze widział Alastaira Winrose'a w takim stanie upojenia alkoholowego; niegdyś on sam lubił wychylić alkohol do dna szklanki, lecz obecnie przez przyjmowane eliksiry nie miał nawet prawa się do nich zbliżać. — Za każdym pieprzonym razem musisz odpierdalać taki dziki romans z alkoholem? Ciesz się, że to lokal mugoli, przynajmniej nikt nas nie będzie pamiętał... Posprzątasz po sobie, jak wytrzeźwiejesz. — dodał niedługo potem, ściszając głos i w odpowiednim momencie, gryząc się w język, by nie wyrwało mu się słowo, które ktoś bardziej trzeźwy mógłby podłapać i zadać pytanie, którego nie chciałby usłyszeć. Rozsądek podpowiadał Letherhaze'owi, że czym prędzej musi tę przeklętą, na sto kurw Merlina, moczymordę stąd ewakuować, by uniknąć nieprzyjemnych skutków związanych z oskarżeniem o zagrożenie bezpieczeństwa i utrzymywania w tajemnicy świata czarodziejów przed mugolami. Malcolm zdawał sobie sprawę aż nadto z tego, iż ktoś taki jak Alastair Winrose pod wpływem zatracał większość znanych sobie granic, a z różdżką nie rozstałby się chętnie za nic w świecie.

      Malcolm Letherhaze

      Usuń
  19. Wyniosłość jego tonu oraz sposób w jaki się do niej odnosił, budziły w niej dziwną mieszankę uczuć. Z jednej strony czuła przed nim respekt taki sam jak przed innymi osobami starszymi od niej o co najmniej dziesięć lat. Jej podświadomość powoli tworzyła między nimi dystans, którego nie sposób było jej przekroczyć w odniesieniu do normalnych sytuacji. Biorąc jednak od uwagę relację, jaka łączyła ją z mężczyzną będącym zaledwie kilka kroków od niej była skłonna uwierzyć w to, że uczucie tworzące się w jej wnętrzu wyparuje w momencie, gdy zaczną swobodną rozmowę. Z tym też wiązało się kolejne uczucie kotłujące się w jej wnętrzu. Była to irytacja. Sposób w jaki się do niej odnosił - choć zrozumiały, w końcu nikt nie mógł wiedzieć, że poznali się w zupełnie innych okolicznościach i co właściwie łączy te z pozoru zupełnie dwie różne istoty - sprawiał, że rodził się w niej gniew. Może było to wołanie jej zranionego ja, które rozpaczliwie domagało się jego atencji. Nie tej, którą miał zarezerwowaną dla uczniów, jedynie tej którą dawał jej aż w nadmiarze w czasach, gdy wszystko było prostsze, kiedy jego arogancja była jedynie uporczywą wadą, z którą sobie nie radziła, a przesycone cynizmem słowa nie budziły w niej smutku, a złość, z której wynikały ich kolejne sprzeczki. Chciała by ją widział bez całej tej otoczki jaką udało jej się wytworzyć po tym krótkim pobycie w murach zamku. Czy mógł się jednak na to zdobyć cały czas chowając się za swoją własną maską?
    - W moim domu dominuje biel – powiedziała. – Surowy i nowoczesny wystrój, pomysł matki. Twoje lokum jest przyjemniejsze. Ma w sobie coś…magnetycznego. Lubię stare meble – posłała w jego stronę delikatny uśmiech. – Mają swoją historię, a ja lubię sobie wyobrażać, jaka ona jest. To pozwala mi się odprężyć – westchnęła ciężko.
    Nie protestowała, gdy poprosił ją o przyniesienie szklanek. Nawet nie musiała się pytać o które mu chodzi. Dostrzegła je niemal od razu i z nabożną czcią, delikatni chwyciła je w dłonie, uważając by zimne szkło nie wyślizgnęło się jej przypadkiem z rąk. Podała jedną z nich mężczyźnie, po czym zawahała się na moment. Szybko porzuciła swoje obawy sięgając po butelkę, od razu otworzyła ją i rozlała trunek do obydwóch szklanek, po chwili sącząc alkohol. Nie przeszkadzał jej palący smak oraz nutka goryczy, wyczuwalnej jedynie na końcu. Zdążyła się do niej przyzwyczaić. Kiedy w szkole w przeciwieństwie do rówieśników nie uroniła ani kropli trunku, który zawierał choć jedną setną procenta alkoholu, tak po ukończeniu edukacji sama trzymała w swoim domu, a teraz w pokoju, butelkę na tak zwaną czarna godzinę. Nie piła za dużo – może lampkę wina do obiadu raz w tygodniu. Tak było zazwyczaj. Bywały dni, gdy uciekała od problemów zapijając swoje smutki tylko po to, by zapomnieć. Łącznie takich sytuacji w swoich życiu naliczyła pięć. Przy jednej z nich miał być okazję Winrose.
    Skrzywiła się na jego słowa. Mimo, że zdecydowała się na ten zawód, to nie czuła do niego absolutnie żadnego pociągu. Fakt, zamek zapewniała jej pozory bezpieczeństwa, i czuła się w nim niemal jak w domu, ale samo nauczanie na razie ją użyło. Zdawała sobie sprawę, że aby młodzież miała wiedzę to trzeba było ją jej przekazać. Jednakże nie potrafiła przetrawić faktu, że po udostępnieniu im tej wiedzy oni nadal nie potrafili z niej skorzystać, kończąc ze strasznymi ocenami i lamentem. Podziwiała nauczycieli z powołania, takich którym to nie przeszkadzało. Sama po godzinie zajęć i użerania się z bandą ignorantów miała ochotę rzucić wszystko za siebie i bez słowa wyjechać za granicę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Twój oficjalny ton jest zbędny – rzekła. Upiła kolejny łyk trunku. Choć alkohol nie zaczął jeszcze działać, to zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później to nastąpi. Wolała uniknąć krępujących sytuacji, dlatego wolała wydusić z siebie swoje żale, będąc trzeźwą. Przynajmniej mogła dobrać odpowiednie słowa i uniknąć zarówno ośmieszenia jak i nieporozumień. – Akurat tutaj nikt nas nie podsłuchuje. Poza tym, to do ciebie nie pasuje. Wolałam jak byłeś – zawahała się na chwilę, starając się dobrać odpowiednie słowa – bardziej bezpośredni.
      Odstawiła szklankę na pobliski stół. Ponownie rozejrzała się po pokoju. Zdecydowanie pasował jej bardziej niż klitka, w której przyszło jej żyć przez czas stażu. Przynajmniej w jego pokoju nie było możliwości, by dorobiła się klaustrofobii. Szczerze mu zazdrościła.
      Widząc jego uśmiech, zrobiło jej się lżej na sercu. Powoli przekraczali granicę oficjalnej rozmowy i stawali się sobą. Tak było w jej odczuciu, jego intencje były jego nieznane. Mimo, że wielu sytuacjach była stwierdzić co siedzi mu w głowie, bywały takie, że nie umiała określić jego stanu. Mimo niewygodnego tematu postanowiła odpowiedzieć. Starała się jednak nie dać po sobie poznać, jak bardzo nie trafiła z wyborem specjalizacji. Transmutacja zawsze ją nudziła. Niestety, stanowisko stażysty było wolne tylko przy tym danym przedmiocie.
      - Nie wiem co chcesz ode mnie usłyszeć. Są dwie opcje – wyliczała na palcach. – Pierwsza jest zarezerwowana dla ogółu społeczeństwa. Głosi, że praca choć trudna daje mi satysfakcje, a widok uczących się uczniów sprawia, że jest mi lżej na sercu. Druga opcja dotyczy prawdy, której nikomu jeszcze nie powiedziałam – przestąpiła z nogi na nogę i odgarnęła włosy z twarzy, zaraz zaplatając je na piersi. Nie wytrzymała w tej pozycji długo. Zaraz rozplotła je i schowała zmarznięte dłonie do kieszeni spodni. – Uczniowie potrafią wyprowadzić mnie z równowagi, a profesor z którym pracuje, lekko przynudza. Zdecydowanie brak mu polotu i umiejętności porywania tłumów. Ale przynajmniej nie robię za jego sekretarkę, jak niektórzy.
      Nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji do stania przeszła przez pomieszczenie i ponownie oparła się o biurko. Z początku chciała usiąść blisko mężczyzny. Powstrzymała się jednak, bo zbytnie okazywanie uczuć mogło go przestraszyć, a tego nie chciała. Najchętniej połasiłaby się na dotknięcie jego ramienia i zbliżenia się do niego na tyle, by czuć emanujące od niego ciepło. Starała się jednak nie ulegać swoim popędom. Nigdy nic dobrego z tego nie wychodziło.
      - Wolałabym być gdzie indziej. Zwiedzać świat, badać zaginione kultury. Poznawać historię. Nie znalazłam jednak odpowiedniego towarzystwa do podróży, a świat nie jest przychylny młodym kobietą. Niestety ale z tego powodu musiałam odłożyć swoje pragnienia na bok. No i jestem tu gdzie jestem, i raczej nic się nie zmieni wciągu następnych lat.

      Victoire

      Usuń
  20. [Cześć, poczułam się zaproszona, więc przebywam.
    Na wstępie zaznaczę, że jeśli wolisz porwać Napoleona na wątek z którymś ze swoich uczniaków, nie będę protestować, ale w moim założeniu jego relacje z uczniami są raczej płytkie i powtarzalne, więc obie musiałybyśmy się nagłowić, żeby to miało ręce i nogi, a w przypadku Alastaira mam już jakiś koncept (nieważne, że cienki jak dupa węża).
    Nie jestem orłem z matmy, ale z moich obliczeń wynika, że Alastair miał okazję przez chwilę uczyć Napoleona zaklęć. Napoleon to generalnie bardzo zdolna bestia i jeszcze jako uczeń na pewno próbował się popisywać, chociaż głównie na zasadzie poudaję zblazowanego i znudzonego lekcją, a potem niby od niechcenia odwalę takie czary, że laski pozrzucają gacie z wrażenia, czym pewnie wkurzał Alastaira. Tyle że to nie było popisywanie się dla samego popisywania się, mógł obrać sobie Alastaira za autorytet i po prostu próbował mu zaimponować w niewłaściwy sposób; w sumie to mogło być nawet głupie nastoletnie zauroczenie, jakaś mieszanina podziwu i fascynacji. Zakładam, że tego rodzaju uwagi, na jakim mu zależało, się nie doczekał, co w sumie daje mu dodatkowy powód do powrotu do Hogwartu jako stażysta: ŻEBY POKAZAĆ TEJ ŁAJZIE, JAKI JEST GENIALNY I ZAJEBISTY.
    Jeśli w ogóle nie czujesz tego konceptu, jakoś przeżyję, a jeśli czujesz, to zapraszam na mejla w kwestii dogadania szczegółów: nekrobiose@gmail.com. Chyba że wolisz wszystko ustalić w komentarzach, dla mnie to bez różnicy.]

    Napoleon Groff

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie za bardzo wiedziała jak odpowiedzieć na jego wyznanie i prośbę zarazem. W ciągu ostatniego czasu przywykła do ukrywania swoich intencji, a jej myśli nie pokrywały się z wypowiadanymi przez nią słowami. Skrzętnie ukrywała emocje, które w najgorszych momentach jej życia kierowały jej wyborami, przynosząc jedynie cierpienie.
    Mimowolnie na jej policzki wpłynął rumieniec. Powinna selekcjonować wypowiadane przez niego treści i nie brać ich zupełnie do siebie, lecz ta pierwsza miła rzecz sprawiła, że zrobiło jej się cieplej. Nawet wyjęła dłonie ukryte w kieszeni, by unieść swoją szklankę i wykonując ruch jak przy toaście opróżnić ją do końca. Nie zamierzała brać kolejnej, więc odstawiła ją obok siebie.
    - Pierwsze miłe, i szczere słowa. Już zapomniałam, jak to jest usłyszeć od ciebie coś w tym stylu. Przyjemne uczucie – powiedziała. – Skoro to szczerości oczekujesz, to będziesz ją dostawał, ale tylko dzisiaj i tu. Ściemy mają uszy, a duchy i uczniowie uwielbiają plotki. Boję się jakim torem pójdzie ich wyobraźnia, gdy wypowiem prawdę w miejscu, gdzie ich wścibskie uszy mogą ją wychwycić. Poza tym – dodała na odchodnym jednocześnie przeciągając się, tak że skrawek jej swetra podwinął się niebezpiecznie wysoko, ukazując fragment jej bladego brzucha - za dużo tu mojego kuzynostwa. Choć często mówimy o solidarności, to zapewne dzień po tym miałabym na głowie babcię Molly i rodziców. Wolę tego uniknąć – stęknęła wracając do swojej lekko przygarbionej postawy.
    Choć z początku ignorowała kolejne szklanki alkoholu, jakie pojawiały się przy jego ustach, to przy ostatniej nie pohamowała swojego zwyczaju. Ignorując jego prośbę, do której i tak zamierzała się przychylić, jednak nieco później, zabrała mu szklankę, a w drugą dłonią sięgnęła po butelkę z resztką odurzającego napoju. Syndrom moralizatorki odziedziczyła po babci od strony ojca – nieokiełznana potrzeba niesienia pomocy, była już jej własną cechą, choć w mniejszych stopniach była widoczna u członków jej rodziny.
    Odstawiła naczynia poza zasięg dłoni mężczyzny. Dopiero wtedy ruszyła ku biurku. Jednym zgrabnym ruchem wsunęła się na nie. Skrzyżowała nogi w kostkach, podparła się dłońmi i wbiła spojrzenie w Alistaira. Nie było w nim żalu, nie współczucia, którego mógłby się w normalnej sytuacji spodziewać po każdej innej osobie. Był w końcu kaleką, który swoje słabości ukrywał za maską obojętności, a słabości zapijał hektolitrami różnorakich trunków. Jednak Tori nadal widziała w nim mężczyznę z Egiptu i takiego starała się zobaczyć w nim teraz. Może jego zewnętrzna powłoka nieco zmarniałą, jednak w środku wiedziała, że mimo cierpień był taki sam. Człowiekiem nie jest w stanie odmienić się aż tak bardzo.
    - Za dużo pijesz – rzekła stanowczo. Wyczuwając wiszącą nad ich głowami sprzeczkę skrzyżowała ręce na piersi. – To się nigdy dobrze nie kończyło. I teraz też się dobrze nie skończy.
    Mimowolnie spojrzała na jego rękę i zapragnęła jej dotknąć. Z daleka wyglądała na prawdziwą, lecz tylko wprawny obserwator mógł dostrzec, że również się od zdrowej. Była nieruchoma, nic w nią nie chwytał – służyła bardziej za ozdobę niżeli funkcjonalną część całego ciała. Jej dłoń powędrowała do wypukłości na jej przedramieniu. Choć rana zdołała się zabliźnić, to nadal szpeciła jej rękę, przez co mogła zapomnieć o ubraniach z krótkim rękawem. Ludzie dziwni patrzyli na posiadaczy piętn – jej było dość widoczne i charakterystyczne. To była jej pamiątka. Nie umiała jej ukryć, tak jak robił to Alistair. Wystarczyło, że podwinęła rękaw i w oczach ludzi pojawiał się strach. Wstydziła się tego.
    - Skoro ty oczekujesz szczerości, ja też jej chcę. Jeżeli cię boli to proszę cię nie ukrywaj tego. Widziałam…widziałam więcej niż inni. Nie musisz się chować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zeszła z biurka i podeszła do jego fotela, ciągnąc za sobą jedno z krzeseł. Usiadła blisko niego, ich kolana niemal się stykały i nie zamierzała tego zmieniać. Mimo tego czuła się od niego nieustannie odsuwana. Była coraz dalej i dalej poza granicami swoich możliwości.
      Delikatnie dotknęła jego ramienia, bojąc się jego reakcji. Nie patrzyła mu w oczy – sunęła wzrokiem za śladem zostawianym przez swoje palce, które rozpoczęły powolną wędrówkę po rękawie ukrywającym rękę mężczyzny. Zatrzymały się dopiero przy rąbku rękawa. Dopiero wtedy niepewnie i z lekką trwogą zabrała ją, kładąc na swoje kolana. I tak zdobyła się na zbyt dużą czułość i nie spodziewała się po niej fajerwerków. Oczekiwała nagany. Była to opcja bardziej prawdopodobna.

      Victoire

      Usuń
  22. Butelką zamierzała się zająć później, jeszcze nie wiedziała w jaki sposób. Tak naprawdę dużo zależało od rozwoju sytuacji. Były dwie drogi prowadzące do dwóch różnych rozwiązań. Jedna z nich zakładała opróżnianie naczynia za jednym razem. Druga zaś, która bardziej pasowała do jej wizerunku, zakładała utylizację alkoholu w jednej z toalet dla nauczycieli. Mogła też pokusić się o wyrzucenie zbędnego przedmiotu do kosza, jednak istniało spore ryzyko, że jakiś bardziej zdesperowany uczeń czując czarującą woń sięgnie po butelkę i sam opróżniani ją do dna w towarzystwie kolegów. Wolała uniknąć konsekwencji wynikającej z jej braku myślenia.
    Sytuacja w której się znalazła, głównie dzięki sobie i swoim dziwnym oczekiwaniom, również ograniczała jej procesy myślowe. Znacząco odsunęła jej zdolność racjonalnej oceny sytuacji, przez co Tori miała wrażenie, że czas stanął. Dziwne mrowienie w podbrzuszu było uczuciem, którego doświadczyła może dwa razy w życiu. Tylko raz w obecności Alistaira. Cóż, teraz już drugi. Ciężko jej było zidentyfikować źródło owego stanu. Może dlatego, że nie była zbyt doświadczona w tego typu relacjach. Właściwie to nawet nie wiedziała jak ją sklasyfikować. Zbyt wiele różnych czynników wpłynęło na to, co było między nimi. W głowie miała jeden wielki misz masz, którego nie była w stanie ogarnąć. Nie powinno to jej dziwić. Większości spraw w swoim życiu nie była w stanie rozegrać tak, by skończyły się w sposób klarowny, co prowadziło do licznych niedomówień, a te zaś wiodły jedynie do niezgody. Nie wiedziała do czego doprowadzi ją to w tym konkretny przypadku. Gdyby jednak wiedziała, to i tak nie chciałaby tego zmieniać. Zbyt dobrze jej było tu i teraz.
    Jego słowa wprawiły ją w zakłopotanie. Zmieszana zacisnęła dłonie w pięści i uciekła wzrokiem jeszcze dalej, wybijając go w punkt omijający w całości osobę Winrosa. Musiało to wyglądać co najmniej dziwnie, bo jej wyeksponowana szyja wygięła się pod dziwnym kątem. Pojmując dziecinność swojego czynu i gdy udało jej się zebrać w sobie odwagę, odwróciła twarz w stronę mężczyzny.
    - Peszysz mnie.
    Potrzebowała kolejnych chwil by choć trochę uporządkować bałagan w swojej głowie. W tym czasie równolegle zajęła się studiowaniem twarzy mężczyzny. Znów bezwolnie powiodła ku niemu dłonią, tym razem jednak dotknęła nią jego policzka. Balansowała na granicy przyzwoitości przesuwając palcami po krzywiźnie szczęki, szczątkowym zaroście, wgłębieniu pod kością policzkową. Omijała usta, co wcale nie zmniejszyło poziomu intymności tego gestu.
    - Ludzie się zmieniają. Albo – zawahała się na moment – są ciągle tacy sami, ale z czasem poznają siebie coraz lepiej. Powoli odkrywają kawałek po kawałku, a z czasem udaje im się odkryć na tyle dużo, by nie bać się siebie i swoich decyzji, bardziej konsekwencji z nimi związanych. – Zatrzymała dłoń w półruchu. Chciała brnąć dalej. Świadomie starała się to sobie wytłumaczyć wpływem alkoholu. Nieświadomie jednak, gdzieś w głębi wiedziała, że potrzebowała tego. Chciała go czuć. – Zawsze taka byłam. Ale dopiero ostatnio to odkryłam. Potrzebowałam czasu by znaleźć ten kawałek siebie. Łaknący twardego stąpania po cienkiej linie zawieszonej nad przepaścią. Jeden ruch niewłaściwy ruch i spadnę – nie wiedzieć kiedy jej głos przeszedł do szeptu, a twarz znalazła się wręcz nieprzyzwoicie blisko twarzy mężczyzny. Zniknęły granice – sama je zatarła. Wbrew wszystkiemu i wszystkim zbliżyła się do czegoś, co nigdy nie powinno wejść w jej zasięg. Operowała narzędziem oddanym kobietom w czasie dorastania. Czy z nim flirtowała? Nie. Daleko jej było do kokietek śmiejących się z każdego słowa mężczyzny. Prędzej uwodziła, choć i tu zbyt wiele elementów nie pasowało do układanki. Robiła to odruchowo, jakby była to rzecz naturalna.
    Cofnęła dłoń. Tym razem jednak nie zabrała jej do siebie. Położyła mu ją na ramieniu, które delikatnie ścisnęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie jestem dobra w tym wszystkim – rzekła powoli. – W mówieniu. Czasami nie wiem co mówię i robię. Jakbym była kimś innym. Tutaj – zatoczyła wolną dłonią krąg – z tobą czuje się inaczej niż w reszcie zamku. Dziwne – pokręciła głową. Na chwilę zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła mogłaby przysiąc, że zmieniły barwę. Czuła to w swoim wnętrzu. – Tęskniłam za tobą.
      Zbitek liter wyrwany z kontekstu. Sześć sylab. Cisza w pokoju przyciągała się w nieskończoność, gdy w końcu udało jej się odrzucić zdenerwowanie i odpowiedzieć sobie na jedno ważne pytanie: co czuła? Tęsknotę. Za nim i za tym co było. Za czasami gdy było prościej. Gdy mogła zapomnieć i oddać się chwili. Kiedy nie musiała się kryć z własnymi uczuciami.
      Nachyliła się do niego i złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. Bez zobowiązań, bez obietnic. Odsunęła się powoli. Tym razem nie odwróciła wzroku. Nie czuła takiej potrzeby. Była przygotowana na odrzucenie i brak zrozumienia. Na wyparcie, niechęć i może odrazę. Była gotowa na wszystko i pogodzona z losem.
      Najwyraźniej butelka, którą miała wyrzucić, miała zostać przez nią opóźniona. Może i jej dane było zatapianie smutków w alkoholu.

      Victoire

      Usuń
  23. [Przyszłam tutaj, bo nawet nie wiem pod którą kartą zostawić Ci wiadomość, padło na Winrose'a więc. Otóż wszystko Ci będzie wybaczone, dziękuję za informację, a jeśli wpadnę na coś odkrywczego dla której z moich postaci w połączeniu z którąś z Twoich to z pewnością się zgłoszę po wspólny wątek ;)]

    OdpowiedzUsuń
  24. [Cześć! Przybywam zatem, z miłą chęcią wpadam po wątek. Jak sądzisz, czy między nimi relacja byłaby raczej typu:
    a) Cillia podziwia Alastaira i tworzy się coś w stylu nauczyciel-uczennica
    b) nie przepadają za sobą, ale mimo to odstawiają na bok prywatne sprawy i współpraca idzie im dobrze
    c) wariant podobny do b, z tym, że właśnie przez tą wzajemną niechęć obowiązki również wykonują... średnio
    d) coś zupełnie innego?]

    Cillia Avery

    OdpowiedzUsuń
  25. [Coś mi zaświtało – może trochę nad wyrost ale co ty na to by pobudzić u naszych postaci zew przygody? Zwykłe spotkanie podróżników i odkrywców, które skończy się dla nich krótkim wyjazdem w okolice Londynu, w celu potwierdzenie informacji o obecności reliktów z Egiptu, przetransportowanych przez przemytników. Mieliby po prostu potwierdzić ich wiarygodność, a wpadliby w łapy jakichś przemytników i mieliby kłopoty. Co ty na to? Jak nie to się pomyśli nad czymś innym :) ]
    Choć jego słowa nie miały na celu urażenia jej – ich ton był idealnie wyważony a blady uśmiech sugerował dobre intencje – poczuła się wybrakowana. Mimo to zdziwił ją ten prosty przekaz. Pozostawiał otwartą furtkę, której mieć nie powinni. Już w tym momencie zobowiązać się do zakończenia tego etapu, który prowadził ich na ścieżki tak kręte, że istniała mała szansa, by kiedykolwiek odnaleźli właściwą z nich i wyszli na prostą. Ich relacja sama w sobie była na tyle skomplikowana, że rozrysowanie jej w formie wykresu zakończyłoby się najpewniej zapełnieniem grubego zeszytu, a i wtedy nie do końca było jasne co ich łączy. Po co więc komplikowała tą sytuację? Sama nie do końca wiedziała. To był impuls wywołany nagromadzeniem się w niej różnorakich emocji, które musiały koniecznie znaleźć ujście, co nie zmieniało jednak faktu, że pocałunku żałować nie zamierzała. Być może po dłuższym zastanowieniu miałaby wyrzuty sumienia. Na razie, stygnąc po jego dotyku myślała jedynie o uldze jaka zrodziła się w jej wnętrzu. Po raz pierwszy od dawna zrobiła coś, za co nie została skarcona. Owszem, nie odwzajemnił jej anonsów, jednak jednocześnie jej nie odrzucił. Było to coś nowego w jej życiu – brak konkretów wyjątkowo działał na nią stymulująco.
    Sama zdobyła się na uśmiech. Rozumiała jego decyzję i nie zamierzała jej negować. Sama chciała już iść, by przypadkiem nie zagalopować się za daleko. Powoli puszczały jej hamulce – wolność aż za bardzo uderzyła jej do głowy. Z jednej strony ją to cieszyło, ta druga jednak bardziej racjonalna część podpowiadała jej, że brnie za daleko. Zdecydowanie powinna sobie pójść.
    - Masz rację – w jej głosie nie było żalu, czy złości. Zwyczajne zrozumienie. Wstała powoli starając się go nie dotknąć. Nawet zwykłe muśniecie mogło sprawić, że zapragnęłaby zostać, a takiej sytuacji wolała uniknąć. Podeszła do butelki z alkoholem i wzięła ją. Odwrócona plecami do mężczyzny zdobyła się na ciche westchnięcie. Dopiero po kilku chwilach odwróciła się i spojrzała na niego ostatni raz tego wieczoru. Nadal się uśmiechała. – Śpij dobrze.
    I wyszła, zostawiając go samego sobie. Długo jeszcze przechadzała się po korytarzach Hogwartu. Gdy w końcu trafiła do swojego pokoju postawiła butelkę na małej ławie, służącej jej za stolik. Przez chwile chciała ją opróżnić. Pragnienie o jednak było zbyt słabe, by zdominować jej myśli. Koniec końców wylała napój do zlewu a butelkę wyrzuciła do kosza. Po tym wieczorze pozostały jej jedynie miłe wspomnienia. Dzięki nim zasnęła z uśmiechem na twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez następny tydzień niefortunny ciąg sprawił, że nie widziała Winrosa ani razu. Ich ścieżki nie krzyżowały się nawet przy posiłkach. Podczas gdy wielka sala pękała w szwach od nadmiaru ludzi, Victoire latała po zamku jak szalona za książkami, dokumentami, uczniami, nauczycielami, skrzatami i duchami. Była wszędzie poza miejscami, gdzie mogła się natknąć na mężczyznę. Złośliwszy obserwator mógłby stwierdzić, że się przed ni chowa. Prawda była jednak taka, że nie miała czasu by o nim myśleć, choć w snach, które zapominała niemal od razu jego sylwetka pojawiała się aż nazbyt często. Całkowicie pochłonęła ją jej nowa rola, oraz niewielkie odkrycie jakiego udało jej się dokonać w ciągu swojej pracy. Z podekscytowaniem potwierdzała zdobywane przez siebie informacje, koniec końców dochodząc do jedynej prawdziwej wersji wydarzeń.
      Spotkania pasjonatów podróży odbywały się na terenie Londynu dość często. Rzadko jednak było to wartościowe zjazdy ludzi, którzy rzeczywiście znali się na rzeczy. Podróżnicy, archeolodzy, odkrywcy niechętnie dzielili się posiadaną wiedzą. Raz do roku jednak przełykali dumę i prezentowali swoje osiągnięcia na forum. Niestety trzeba było mieć dojścia by wstąpić w szeregi wybranków, którzy mogli uczestniczyć w tej konferencji. Na szczęście miała swoje znajomości. Małe bo małe, ale w tym jedynym aspekcie wystarczyły, by zdobyła dwie wejściówki. Jedną z nich trzymała dla siebie. Nad drugą myślała dość intensywnie w wolnych chwilach, których za wiele nie miała. Wciąż jednak miała jakieś ale.
      Obłożona papierami szła przed siebie, kontrolując tor swojego chodu jedynie przez małe okienko, jakie zostawiła sobie w stosie niesionych przed siebie tomisk. Bardziej wyglądała na sekretarkę, niżeli stażystkę. Niestety chcąc cokolwiek osiągnąć w swoim obecnym położeniu musiała się wysilić bardziej niż zazwyczaj. Nie pasjonowało jej to, a jednak nie chciała wyjść na głupią.
      Wystarczyła chwila nieuwagi, by wywinęła orła. Zderzywszy się z czyjąś sylwetką na początku upuściła wszystkie książki, a gdy jedna z nich upadła jej na stopę, odruchowo pochyliła się i przez swoją własną nieuwagę wyłożyła się jak długa na ziemię. Jęknęła czując chrupotanie w kościach nadgarstka przy upadku. Ból promieniował jej na przedramię i choć nie był nie do zniesienia, w jej oczach zakręciły się łzy.
      Spojrzała na staranowanego przez siebie mężczyznę bliska wytknięcia mu w mało kulturalny sposób jego braku uwagi, pomijając stwarzane przez siebie niebezpieczeństwo jako nieistotny aspekt w tej sytuacji, lecz widząc ego twarz, zaniemówiła. Ostatecznie jedynie westchnęła przeciągle i powoli wstała. Ogarnęła wzrokiem zrobiony przez siebie bałagan.
      - Nie zauważyłam cię – rzekła do Alastaira, jednocześnie nerwowo sięgając do włosów. Znowu pokazało się, że w jakiś pokrętny dla siebie sposób odczuwała jego brak. Powoli stawał się dla niej narkotykiem. – Przepraszam. Posprzątam to.
      Niemal od razu zabrała się do sprzątania, unikając jego wzroku.

      V.

      Usuń
  26. Z pozoru lekkie upokorzenie w postaci tego niefortunnego upadku, całkowicie ją obezwładniało, przez co żadne słowo nie chciało wyjść z jej ust. W dodatku ręka boleśnie pulsowała, pośladki nagle zaczęły ją rwać i czuła się jakby spadła z miotły a doświadczenie miała w tym całkiem spore. Wszystko wzięło w łeb w jednej chwili – próbowała się oszukać, że nie brakowało jej jego obecności, tłumiła wszelkie emocje z nim związane, ba nawet doprowadziła swój grafik do stanu, że nie miała czasu podrapać się po karku, czy odetchnąć z ulgą, byleby tylko na chwilę uporządkować mętlik w swojej głowie. Za wiele było tego dla niej _ młody Lupin paradował obok niej po korytarzach jak gdyby nigdy nic, a jedyna osoba, której mogła się z tego zwierzyć przyprawiała ją o nie chciane (albo wręcz przeciwnie, nie potrafiła tego sprecyzować) palpitacje serca. Na domiar złego nie mogła tego pokazać, bo tak nie wypadało młodej damie, jak by to ujęła jej kochana babunia. Stworzyła wokół siebie dramat, który śmiało mógłby stanąć w konkury z mugolskimi telenowelami.
    Chciała mu coś powiedzieć, zacząć się tłumaczyć. W końcu nie unikała go specjalnie. Właściwie w ostatnim czasie przebywała w towarzystwie jedynie uczniów i profesora do transmutacji. Nie miała czasu na szukanie towarzystwa innych osób. Na swoją obronę miała milion pięćset trzydzieści jeden różnych argumentów, ale żaden nie chciał jej przejść przez usta, więc postanowiła milczeć oszczędzając sobie większej dawki wstydu.
    Kątem oka zerknęła na książki. Rzeczywiście nie wiedząc co robiła przez ostatnie dni mógł wyciągnąć zbyt szybko daleko idące wnioski. Kultura plemion koczujących wzdłuż Konga, cywilizacje zamieszkujące Egipt za czasów Aleksandra Wielkiego i Wiedźmy z doliny Eufratu – żadna z tych pozycji nawet nie zahaczała o jej obecne stanowisko. Nie zdziwił ją więc fakt, że zasugerował jej zmianę planów. Bardziej zaskoczył ją ledwie wyczuwalny żal, który skrył się za tymi słowami. Czyżby jej żałował i tęsknił jak ona za nim? To pytanie zawisło jej w głowie na kilka chwil, zanim wróciła do sprzątania swoich notatek.
    - Nie planowałam podróży – rzekła oficjalnym tonem, unikając jego wzroku. Sunęła oczami wszędzie tam gdzie go nie było. Dziwny był ten stres który zawładnął nią w chwili, gdy ujrzała jego sylwetkę. – I nie zamierzam się nigdzie stąd ruszyć.
    Zerknęła na biednego ucznia, który został przywołany przez mężczyznę. Dzieciak trząsł się jak osika, miała wrażenia że lada chwila a padnie na ziemię i dostanie spazmatycznych torsji. Jeszcze tego jej brakowało w ostatnim czasie – ucznia, który ze strachu prawie narobił w majtki. Czy był na ziemi ktoś, kto nie zazdrościł jej takiego życia?
    - Dziękuję, ale poradzę sobie panie… - nawet nie zdążyła dokończyć zdania, gdy uczeń w tempie tornada ogarnął zrobiony przez nią bałagan. Jedyne na co się zdecydowała to ciche westchnięcie, podczas którego zdążyła policzyć do dziesięciu i w druga stronę, starając się znaleźć gdzieś w sobie resztki zdrowego rozsądku. – Dziękuję panie Davis.
    Dopiero gdy uczeń zniknął z jej pola widzenia spojrzała w twarz mężczyzny zdając sobie sprawę, że jest wręcz nieprzyzwoicie blisko. Do tego jego palce wypalające dziury w jej dłoni – oczywiście nie miało nic przeciwko jego dotykowi, ba nawet pragnęła go czasami tak mocno, że bolało, jednak nie był to gest na jaki mogli sobie pozwolić na korytarzu. W zaciszu jej pokoju, u niego w gabinecie, poza zamkiem – jak najbardziej. Szkoła jednak miała uszy, nawet gdy myśleli że są sami czyjeś wścibskie spojrzenia skupiały się na ich sylwetkach. Mogła się założyć, że zaraz któreś z jej rodzeństwa doniesie jej rodzicom o tej dwuznacznej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie unikałam cię – szepnęła. Zanim zdążyła jednak coś dopowiedzieć Alistair wstał. Jęknęła idąc w jego ślady. Książki jej nieco ciążyły, nadgarstek pulsował niesamowicie mocno, ale starała się odgonić grymas bólu, związany z tym dyskomfortem. Postanowiła się zająć się nim później, tymczasem skupiła się na mężczyźnie i ponownym wejściu w swoją rolę. – Do mojego pokoju, profesorze – rzekła sztywno, po czym wyminęła go zgrabnie i ruszyła do swojej ciasnej klitki.
      Wychodząc z pokoju nawet nie zamknęła za sobą drzwi, więc jedynie pchnęła je wpuszczając za sobą mężczyznę. Położyła trzymane przez siebie notatki na łóżku, odebrała resztę książek od Alistaira, i je również ułożyła obok sterty pozostałych znalezisk, które kolekcjonowała od dobrych kilku dni. Wyglądała, jakby tworzyła swój mały fort złożonych z literatury różnego rodzaju.
      Zamknęła za mężczyzną drzwi, wcześniej upewniając się że nikt nie zauważył, jak wślizgiwał się do jej pokoju. Dopiero wtedy ponownie stanęła z nim twarzą w twarz. Założyła ręce na piersiach i po dłuższej chwili podjęła jedyny sensowny watek jaki wpadł jej do głowy. Albo raczej jaki chciał jej przejść przez usta.
      - Nie unikałam cię– powtórzyła jak katarynka. – Miałam dużo pracy w ostatnim czasie, a mój grafik nieco odbiega od terminarzu wszystkich innych. Jem w większości u siebie, zasypiam o wiele później i wstaje wcześniej, w większości przebywam w bibliotece albo salach lekcyjnych. To…to tak w gwoli ścisłości. Naprawdę cię nie unikam – dodała rozpaczliwie.
      Mówiła szybko, może nawet za szybko, przez co jej blade policzki pokryły się rumieńcem. Podobno tylko winny się tłumaczy, i może w tym stwierdzeniu było malutki ziarnko prawdy, bo po części czuła się winna. Zawsze mogła mu wysłać list, w którym wyjaśniłaby powody swojego zachowania, które rzeczywiście w ich przypadku mogło zostać odebrane, jako próbę ucieczki od precedensu jaki między nimi zaszedł.
      Zerknęła na książki leżące niedaleko nich. Już wcześniej widziała jak mężczyzna przygląda się im z czymś na kształt zaciekawienia. Podeszła do nich omijając go, co wcale łatwym nie było w pokoju, w którym większość miejsca zajmowało stojące w kącie drewniane łóżko, do niego przylegał skromy regał z książkami, będący jedynie komodą na jej ubrania, zaś po drugiej stronie przy oknie stała ława zapełniona jej notatkami oraz nieco przerośnięta roślina, której pnącza ciągnęły się po ścianie na sufit, oplatały karnisz, i zwisały tworząc coś na kształt dziurawej firanki. Na ścianie wisiało kilka fotografii przedstawiające jej rodzinę, a przy samych drzwiach znajdowało się legowisko Hrabi, który spał sobie smacznie nie robiąc sobie nic z obecności nieproszonego gościa. Centrum pokoju było okupowane przez okrągły dywan, na którym stał stary, bujany fotel, z którego zwisał zgnieciony koc. Pokój był mały lecz przytulny, kiedy była w nim sama. W przypadku obecności osoby drugiej robiło się ciasno.
      Chwyciła pierwszą książkę z brzegu.
      - Chciałam się dokształcić. Jest tu parę książek o transmutacji ale i inne…ciekawsze. Pewnie te tytuły nie są ci obce, niektóre sam pomagałeś tworzyć – podała mu jedną z ksiąg uważając, by nie zniszczyć już i tak nadwyrężonej okładki.
      Przesunęła stertę książek na ławę, poprawiła leżący na łóżku kos i gestem wskazała mu miejsce, gdzie mógł spokojnie usiąść. Sama zaś oparła się o wolny skrawek ściany przyglądając się mu z uwagą.

      Usuń
    2. - Nie chciałam, byś w ten sposób odebrał moje zachowanie. To nic osobistego. Ostatnio działo się….dużo rzeczy.
      Była ciekawa, czy słyszał o spotkaniu, na które się wybierała. Może sam dostał na nie zaproszenie? W końcu jeszcze do niedawna obracał się w tych kręgach, więc dziwne by było, jakby o nim zapomnieli. Mimowolnie uciekła wzrokiem do miejsca, gdzie leżały schowane w kopercie wejściówki. Zaczęła się zastanawiać, czy może nie byłby zainteresowany towarzyszeniem jej. Postanowiła jednak odstawić te rozważania na bok i wyjaśnić kwestie ważniejsze, chociażby udowodnić mu, że jej zachowanie w żadnym wypadku nie było wywołane jej ostatnim zachowaniem, choć może rzeczywiście działała w jakiś sposób podświadomie. Pocałowała go, a on nie odwzajemnił pieszczoty i choć nie powiedział tego wprost, sama dopisała sobie jego intencje. Odrzucił ją. Chyba każda kobieta po tym wytrzymałaby się z daleka od takowego obiektu. Z tym że sama Tori nie była w stanie określić, kim był dla niej Alastair, więc koniec końców nie potrafiła również sprecyzować uczuć jakie się w niej tliły. Wiedział jedno – daleko było mu do bycia dla niej obojętnym.

      V.

      Usuń
  27. [Pewnie. C:
    mamnaimieofelia@gmail.com]

    Cillia Avery

    OdpowiedzUsuń
  28. (Dobry wieczór! Nie odmówiłabym sobie wątku z postacią taką jak Alastair, bo wszystko mi się w nim podoba, zaczynając od imienia, a kończąc na sposobie bycia. Tak czy inaczej, widzę że preferujesz mailowe ustalenia, więc odezwałam się właśnie tam. c:)

    Frances

    OdpowiedzUsuń
  29. [Mam nadzieję, że choć trochę Ci się spodoba, bo tworzyłam to w wielkim bólu i nie jestem zadowolona. W mojej głowie było bardziej malowniczo.]

    Dla osoby tak impulsywnej i temperamentnej jak Napoleon planowanie czegokolwiek – zwłaszcza własnego życia – nie było łatwym zadaniem i często stawało się źródłem irytacji. Niemal od razu pożałował, że podjął się stażu w Hogwarcie, do którego niegdyś zarzekał się nigdy nie wrócić, czując, że edukacja w tym miejscu nie pozwoliła mu w pełni wykorzystać drzemiącego w nim potencjału. Powodów aktualnego niezadowolenia z własnej decyzji było wiele; do głównych z nich zaliczał się fakt, że jako stażysta nie trafił pod skrzydła Alastaira Winrose'a, na co od początku liczył, i stracił szansę, by udowodnić mu, że popełnił błąd, nie zwróciwszy na niego uwagi kilka lat wcześniej. Gdyby zostali zmuszeni spędzać ze sobą czas, ich relacja z pewnością obrałaby inny tor, obecnie jednak polegała na tym, że Napoleon unikał swojego byłego nauczyciela zaklęć, próbując w ten sposób przekonać siebie i jego, że wcale nie zależy mu na znajomości z nim. To okłamywanie samego siebie przynosiło mu pozorny spokój ducha. Dla Alastaira i tak był pewnie jednym z wielu nic nieznaczących uczniów – w przeszłości odczuł to wyjątkowo dotkliwie – więc nie zamierzał się napraszać, by nie wyjść na desperata, zwłaszcza że nadzwyczaj często widywał go w towarzystwie Cillii Avery, która skrzywdziła go równie mocno co Winrose, na dodatek świadomie. Nie do końca rozumiał, dlaczego w ogóle przejmował się tym, jak został przez niego potraktowany; czuł się nie tylko niedoceniony i upokorzony, ale zwyczajnie odrzucony. Nie doczekawszy się żadnej pochwały z jego ust, przeżywał dokładnie to samo co wtedy, kiedy Cillia wyrzuciła go ze swojego życia. Kiedyś jeden z jego kolegów zażartował, że opowiada o Alastairze, jakby się w nim zakochał, za co został potraktowany Furnunculusem. Ku zadowoleniu Napoleona – z nieznanej sobie przyczyny przerażonego tą absurdalną teorią – nigdy więcej nie odważył się tak dowcipkować. W każdym razie, nauczycielska praktyka, na którą Napoleon sam się zdecydował, spędzała mu sen z powiek.
    Nocne dyżury były jednym z nielicznych aspektów znienawidzonego już stażu, z którymi nie miał żadnych problemów, choć spacerowanie po uśpionym zamczysku wprawiało go w nieznośny stan nostalgii. Zdecydowanie wolał jednak ten budzący dobre i złe wspomnienia spokój niż tętniące życiem korytarze; poza tym strofowanie uczniów przyłapanych na gorącym uczynku sprawiało mu przyjemność, do czego oczywiście nigdy by się nie przyznał.
    Jego paranoja na punkcie punktualności – czy raczej niespóźnienia się – nakazywała mu być na miejscu przed czasem, w efekcie tkwił w pokoju nauczycielskim, z każdą chwilą niecierpliwiąc się coraz bardziej. Jak zwykle spodziewał się ujrzeć Letherhaze'a albo Blackwall, z którymi już wcześniej dyżurował, tymczasem w progu nieoczekiwanie pojawił się Alastair Winrose we własnej osobie; Napoleon nawet nie drgnął na jego widok, choć zdawało mu się, że wszystkie organy zapłonęły mu żywym ogniem. Nie był gotowy na to spotkanie, mimo że rozmyślał o nim częściej, niż wypadało.
    W odpowiedzi na powitanie cisnął mu się na usta złośliwy komentarz, że wieczór był dobry, dopóki nie został zmuszony oglądać jego gęby, jednak postanowił zachować klasę i odłożyć urazę na bok. Zmierzył go beznamiętnie wzrokiem od stóp do głów, starannie ukrywając ciekawość.
    — Dobry wieczór — odparł obojętnie, podnosząc się z miejsca, by chociaż w fizycznym aspekcie Winrose nie patrzył na niego z góry.
    Niestety, już po chwili – nieświadomie sprowokowany przez Alastaira, który zapewne chciał dobrze – porzucił wystudiowaną obojętność, a na wierzch wypełzło jego prawdziwe ja.
    — Moje zdanie nagle zaczęło cię obchodzić? — rzucił nieco agresywnie, przechodząc na ty, choć przyzwyczajenie robiło swoje i w pierwszym momencie odruchowo chciał się do niego zwrócić profesorze Winrose.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinien być mu wdzięczny za to, że dał mu wybór – w przeciwieństwie do Letherhaze'a, który próbował nim dyrygować, co oczywiście każdorazowo spotykało się z protestem z jego strony i tylko zaogniało konflikt między nimi – jednak zraniona duma nie pozwoliła mu tak po prostu zaakceptować tego śmiesznego aktu miłosierdzia.
      Kolejne słowa Winrose'a ewidentnie padły tylko w jednym celu i – zgodnie z zamierzeniem – faktycznie dotknęły Napoleona do żywego.
      Był pewien, że mężczyzna miał o nim takie samo zdanie jak Letherhaze: skoro wylądował na stażu w Hogwarcie, nie było go stać na więcej. Od zawsze uchodził za osobę pewną siebie i świadomą swojej wartości, ale tak naprawdę budował ją przede wszystkim na tym, jak widzieli go inni; świadomy tego, że w oczach Alastaira był nikim i jeszcze nie zasłużył sobie na szacunek uczniów, sam nagle poczuł się nikim, niewartym choćby jego chwilowej uwagi, a co dopiero zainteresowania. W końcu Winrose podał w wątpliwość nawet to, czy poradzi sobie z głupim dyżurem.
      Może gdyby to ktoś inny wypowiedział te słowa, Napoleon puściłby je mimo uszu – na docinki i zaczepki Letherhaze'a zobojętniał niemal całkowicie – i skończyłoby się na teatralnym przewróceniu oczyma. Jednak ten złośliwy komentarz wypowiedziany akurat przez Alastaira był niczym wbicie głębiej szpili od lat tkwiącej w jego młodym sercu.
      Nienawidził w sobie tego. Nienawidził tego, jak łatwo ulegał emocjom; był jak tykająca bomba, gotowa wybuchnąć w każdej chwili. Wystarczył czyjś nieostrożny ruch, by eksplodował z niszczycielską siłą. Reagował nieadekwatnie do sytuacji: zbyt gwałtownie i na wyrost. Tak jak wtedy, kiedy bez powodu pobił kolegę z drużyny albo pokłócił się z ojcem i wściekły podpalił mu marynarkę, co niegdyś próbowano tłumaczyć młodzieńczym nieokrzesaniem i buntem. Wcale z tego nie wyrósł.
      Bez zastanowienia wyciągnął różdżkę, nie dając Winrose'owi szansy ani czasu na reakcję, a sobie – na ochłonięcie i powstrzymanie się przed popełnieniem błędu. Idealnie skupiony – pomimo złości – bez słowa rzucił zaklęcie, dotychczasowo testowane jedynie na szczurach, dzięki któremu stopniowo pozbawiał je oddechu.
      Sam nie potrafił określić, czego pragnął bardziej: pokazać Alastairowi, ile bez niego osiągnął, czy po prostu upokorzyć go w myśl idei oko za oko, ząb za ząb.
      Z rosnącą ekscytacją obserwował, jak Winrose bezskutecznie próbował zaczerpnąć powietrza, samemu nie mogąc pozbyć się z głowy wizji, że zaciska palce na jego szyi i zatapia je w miękkiej, ciepłej tkance. To rozkoszne uczucie przyjemnie grzejące mu serce i trzewia wciąż było jednak dalekie od prawdziwego spełnienia; wyobrażał sobie, jak zamroczony mężczyzna bez sił osuwa się na ziemię, skazany na jego łaskę lub niełaskę, aż nagle poczuł, że jemu samemu zaczęło się robić słabo. Tracił nie tylko panowanie nad zaklęciem, ale także – czucie w ręce, i już po chwili wbrew własnej woli upuścił różdżkę. Kiedy upadła na ziemię, wokół rozbłysło intensywnie czerwone światło.
      Przez chwilę Napoleon nie wiedział, co się dzieje. Zauważył, że z nosa pociekła mu krew, co zdarzało się już wielokrotnie podczas jego eksperymentów z autorskimi urokami. Sprawną dłonią odruchowo zatamował krwotok – nie myślał trzeźwo, a jego głupia obsesja na punkcie czystości dała o sobie znać i niezabrudzenie podłogi wydało mu się nagle ważniejsze niż wszystko inne – po czym sięgnął po swoją różdżkę, odzyskawszy nagle czucie w palcach, przynajmniej połowicznie. Dopiero wtedy podniósł wzrok na Winrose'a, oszołomiony i zlękniony tym, do czego był zdolny.

      ̶Z̶r̶a̶n̶i̶o̶n̶y̶ Wkurzony Napoleon

      Usuń
  30. Delikatne muśnięcie policzka jakim ją uraczył, odebrała jako swego rodzaju wyznanie. Choć kontrolował się, jak na jej gust nawet za bardzo, emocje potrzebowały znaleźć ujście. I tak oto zdobywał się na drobne gesty, ograniczające się jedynie do przelotnego dotyku. Kiwnęła jedynie głową przyswajając natłok informacji jaki na nią spadł. Nie próbowała go zrozumieć. I tak miała mętlik w głowie. Zdobyła się na uśmiech i choć był nieco wymuszony mógł wyglądać dość naturalnie. Nie chciała mu nic obiecywać. Wszystko zależało od tego, czy udałoby się jej uporządkować w swojej głowie informacje o jego osobie. Do tego dochodziła jeszcze kwestia jej rozkapryszonego układu hormonalnego, który ostatnimi czasy znacząco dawał jej o sobie znać. Nie, nie chodziło o problemy z tarczycą, nerkami czy szyszynką, z tym by sobie poradziła zwykłymi naparami z ziół, bądź mugolskimi lekami, którym jednak nie za bardzo ufała, ze względu na ich zawiłe składy. Chodziło o substancje wprowadzające ją w lekkie pobudzenie. Każda kobieta musiała się kiedyś z nimi mierzyć. Niestety, ją prześladowały od dłuższego czasu. Było to dość niekomfortowe, w szczególności w sytuacjach, gdzie musiała zachować pewien dystans. Poeci nazywali to walką serca z rozumem. Dla niej była to po prostu zemsta za niezamykanie swoich spraw i wchodzenie w coś, co nie miało racji bytu/ czy właśnie tak postrzegała swoją relację z Alistairem?
    Zdecydowanie nie.
    – Postaram się jak umiem najlepiej – rzekła, przysiadając na kanapie.
    Swoje myśli postanowiła zachować dla siebie nie obarczając go nimi. Zapewne sam miał niemały mętlik – wylewanie mu swoich żali mogłoby przynieść skutek odwrotny od zamierzonego. Jeszcze by od niej uciekł, lub co gorsza zaczął racjonalnie myśleć! To nigdy się dobrze nie kończyło, no może z wyjątkiem sytuacji sprzed kilku tygodni. Myślała o pocałunku – wiele razy zastanawiała się, co zrobiła nie tak, że ją potraktował tak a nie inaczej. Koniec końców dochodziła do jednego słusznego wniosku – tak było dla nich lepiej. Nie dla niej i dla niego osobno. Dla nich.
    Rozsiadła się wygodniej na łóżku. Pociągnęła nogi po brodę i wbiła wzrok w sylwetkę mężczyzny, śledząc każdy jego ruch. Przyczaiła się na niego, gotowa zaatakować. Brzmiało to absurdalnie ale czuła się jak drapieżnik czekający na swoją ofiarę. Szukała właściwego momentu, by zadać mu jedno pytanie. Od jego odpowiedzi sporo zależało, i mimo wszystko miała nadzieję, że będzie się ona pokrywać z jej pragnieniami. W innym wypadku pożałowałaby wylanego alkoholu. Poza tym specjalnie trzymała dystans między nimi – nie chciała wyjść ani na natarczywą, ani na naiwną. Już raz ją odrzucił i mimo, ze wydawało jej iż jest na to przygotowana, to ją to zabolało. Kolejna taka sytuacja mogłaby się skończyć dla niej pudełkami lodów i tanim winem, a t p0rzełożyłyby się na kilka kilogramów w przód. Przynajmniej babcia Molly by się ucieszyła - w końcu nie wyglądałaby jak kościotrup.
    Słuchała go z uwagą, choć w pewnych momentach odpływała myślami, przez co nie do końca zrozumiała jego propozycję. Dopiero po dłuższej chwili uporządkowała sobie ciąg słów przez niego wypowiedzianych, i pojęła ich sens. Zrobiło jej się cieplej na sercu, czego jednak nie mógł zobaczyć. Może to i lepiej. Wolała nie uchodzić w jego oczach za myślącą oczami małolatę. Wyrosła z tego.
    – Będę o tym pamiętać. Choć na razie takowych nie mam. Wszystko się ze sobą jakoś łączy, poza tym w gruncie rzeczy nie jest tego aż tak dużo, by wszystkiego nie spamiętać.
    Oczywiście mówiła to wszystko mając z tyłu głowy obraz kolejnych kilkunastu ksiąg upchniętych w szafie, i wcale nie były to książki o transmutacji. Chyba udało jej się wypożyczyć wszystkie książki z tego tematu, choć może jakby się postarała znalazłaby kilka innych perełek, które również znajdowałyby się w kategorii ważne i niezbędne do zrozumienia tematu spotkania. Poza tym, była zbyt dumna, by przyznać się do braku wiedzy. Może dlatego starała się wchłaniać tę literaturę i na własną rękę uczyć się wiązać co poniektóre fakty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przekrzywiła głowę słysząc jego kolejne pytanie.
      – Wyrzuciłam ją – odparła zgodnie z prawdą – choć później żałowałam. Może jakiś procent pozwoliłby mi na chwilę relaksu, tymczasem jestem spięta jak plandeki wiszące nad roślinami w szklarni – dodała mimochodem.
      Nie spytała się, czy uzupełnił swój zapas z jednej prostej przyczyny – wiedziała że to zrobił. Zamek wbrew pozorom nie był taki duży, jaki się zdawał, a i ona potrafiła dość dobrze słuchać. Poza tym znała go trochę p nigdy nie stronił alkoholu. A im silniejszy ból tym więcej go potrzebował.
      Nagle przypomniała sobie o nadgarstku. Zeszła z łóżka i podeszła do szafy, wyciągając z niej małą apteczkę. Wolała nie iść do skrzydła szpitalne, czy też leczyć go zaklęciem. Zapewne było to zwykłe stłuczenie – do wesela miało się zagoić, raczej szybciej niż wolniej. Wyciągnęła z pudełka maść i nałożyła ją na nadgarstek, po czym sprawnym ruchem owinęła kawałkiem bandaża. W międzyczasie odstawiła apteczkę tuż obok zaproszenia, które po chwili namysłu wzięła zdrową ręką. Wolała nie zwlekać ze swoją propozycją. Kiedy skończyła robić sobie opatrunek nie wróciła na łózko, a podeszłą do mężczyzny wręczając mu kopertę.
      – Dostałam to niedawno. Pewnie dla ciebie łatwiejszym byłoby dostanie się tam, ale mi zajęło to trzy tygodnie. Mam dwie wejściówki – zawiesiła na chwile głos czekając na jakąkolwiek rekcję z jego strony. – Pomyślałam, że może chciałbyś ze mną pójść. Nie znam nikogo innego – zawahała się szukając odpowiedniego słowa, którym mogłaby go opisać – kto bardziej zasługiwałby, aby tam być. Oczywiście możesz mi odmówić, to nic zobowiązującego – znów zaczęła się tłumaczyć. Skarciła się w myślach, i zanim podjęła wątek na nowo odetchnęła głęboko kilka razy. Nieświadomie przekroczyła jego przestrzeń osobistą, znajdując się niespełna dwie, może trzy stopy od niego. Na Merlina – i jak miała zachować zdrowy rozsądek, kiedy jej cudowna i nieprzewidywalna podświadomość pchała ją prosto w jego ramiona?
      To wszystko przez te hormony, przeszło jej przez myśl gdy przyglądała się, jak czyta zaproszenie. Starała się zachować spokój choć w środku gotowała się ze stresu. Tak, tym razem bała się odrzucenia tak strasznie, ze w razie odmowy była skłonna sięgnąć po drastyczne i bardzo desperackie środki. Jeszcze nie miała pomysłu, jakie to one mogłyby być, ale już wiedziała, że coś zrobi. A coś mogło przybrać różne formy. Ograniczała ja tylko jej wyobraźnia.
      - To za tydzień. W Londynie. Rozmawiałam z dyrektorem i nie widzi przeszkód, by tam pojechać. Nie wspominałam jeszcze o tobie, ale o dwóch osobach – nadmieniała, próbując go przekonać. – Kilka osób pewnie znasz, jak nie wszystkich, nie wiem. Zależy mi by się tam pojawić. To może być…ożywcze. A i wyjście z zamku będzie miłą odmiana, nie sądzisz? Trochę kultury nikomu nie zaszkodziło.
      Poza tym musiała się wyrwać z zamku. Mało brakowało a popadłaby w szaleństwo musiała odpocząć. Natychmiast. A Alistair…chciała z nim spędzić trochę czasu, w miejscu gdzie nie będzie musiała udawać. Gdzieś, gdzie nie będzie panny Weasley i pana profesora, tylko Victoire i Alistair. Jak za dawnych czasów, a może i nawet lepiej.
      - Możesz się zastanowić. Nie naciskam. Choć może jednak trochę. Chciałabym pójść z tobą – możliwe, że jej policzki pokryły się szkarłatem. Nie dociekała tego. Skupiała się na jego twarzy. Od dawna nie patrzyła na nią tak długo. Nawet w gabinecie po dłuższej chwili spuszczała wzrok. Teraz było inaczej. Czuła się nieco pewniej, lecz nie na tyle by zaniechać prób przekonania go.
      Czekała na jego decyzję.

      V.

      Usuń
  31. [Nie marudź, jest bosko.]

    Dobrze wiedział, co myślano o czarnej magii w Hogwarcie i wcale nie chciał się tu uczyć – rodzice nie pozwolili mu spełnić marzenia o Durmstrangu, bo matka nie wyobrażała sobie, by jej syn był aż tak daleko od niej, a stary Groff poparł ją z czystej złośliwości wobec Napoleona. Co prawda, jako dziecko dostrzegał w niej jedynie interesujące zagadnienie, które nie przystoi osobie w jego wieku, i nie sądził, że kiedykolwiek zacznie ją praktykować, jednak po skończeniu szkoły nie wiedział, co ze sobą zrobić, i popadł w stan beznadziei przeplatanej napadami szaleństwa; próbował wszystkiego, aż wreszcie odkrył w sobie niezaprzeczalny talent do czarnoksięstwa.
    Powinien zapomnieć o przeszłości, wyjechać na staż do Durmstrangu i tam znaleźć kogoś, kto odpowiednio by go docenił, ale jak głupi przez trzy lata pielęgnował urazę do Winrose'a i nie pozwolił umrzeć chęci zaimponowania mu. W efekcie musiał ukrywać się ze swoimi eksperymentami, coraz bardziej frustrowany. Gdy wreszcie dostał okazję zaprezentowania swojego geniuszu, spotkał się ze śmieszną groźbą; nie sądził, by mężczyzna naprawdę był w stanie na niego donieść.
    Był z siebie zadowolony. Nie dlatego, że pokazał Alastairowi, na co go stać – zresztą, to była zaledwie nędzna próbka jego umiejętności – i zrobiło to na nim jakieś wrażenie, niezgodne zresztą z oczekiwaniami Napoleona. Czuł paskudną, ogłupiającą satysfakcję, bo wyprowadził go z równowagi; nawet wymierzony mu policzek, który w innych okolicznościach uznałby za upokarzający, sprawił mu przyjemność, a groźba zabicia go poprowadziła wzdłuż jego pleców równie rozkoszne dreszcze. Nie uśmiechnął się jednak, nie chcąc pokazać mu, że jego reakcja była dla niego zadowalająca.
    Wiedział, że to irracjonalne i absurdalne, ale pierwszym, co zrobił, kiedy Winrose skończył mówić, było rzucenie zaklęcia, które wyczyściło z podłogi krew, jak gdyby to, co właśnie od niego usłyszał i co zobaczył, w ogóle go nie poruszyło. Nie potrafił się skupić, widząc wściekle czerwone plamy, a jego wzrok mimowolnie ku nim wędrował. Zbyt często fantazjował o krwawym bałaganie, podniecony wizją czyichś wyprutych flaków, jednak w rzeczywistości jego niemal paranoiczne umiłowanie porządku, czystości i bliżej nieokreślonej perfekcji nie pozwalało mu się nim cieszyć.
    Nie do końca docierało do niego, co się właśnie stało i czego był świadkiem; jednoosobowe przedstawienie Winrose'a przypominało senny majak. Miał ciężką głowę i otępiały umysł i wciąż czuł łaskotanie w nosie, bo krwotok nie ustał. Oczami wyobraźni nadal widział plecy mężczyzny, paskudne i interesujące zarazem, i zastanawiał się, jak do tego doszło. Nie podejrzewał, że cokolwiek mogło być nie tak.
    Nagle zrobiło mu się po prostu przykro; było mu żal zarówno Winrose'a, jak i samego siebie. Czuł to pierwszy raz od wielu lat; jego ojciec – czy raczej ojczym, ale Napoleon przywykł myśleć o nim jak o własnym ojcu, bo nawet tak beznadziejny ojciec był lepszy od ojca mugola – swoimi ekscentrycznymi metodami wychowawczymi upośledził jego zdolność odczuwania pewnych emocji. Tym razem Napoleon postanowił nie tyle co zabić to nieprzyjemne uczucie, czego nauczył się w relacji z ojcem, ale nie pozwolić mu wyjść na wierzch. W końcu powinien być wściekły na Alastaira, nie mu współczuć.
    Problem nie leżał w tym, że miał się za sprytniejszego – chociaż rzeczywiście często myślał tak o sobie i patrzył na innych z góry – lub uważał Winrose'a za ograniczonego umysłowo, tylko w tym, że sam był nieco upośledzony emocjonalnie. Z trudem przychodziło mu rozumienie własnych uczuć, a co dopiero cudzych.
    Ja jestem durny? To ty wyciągnąłeś jakieś durne wnioski.
    Chciał tylko i wyłącznie zostać zauważonym i docenionym. Chciał atencji, pochwał i poświęcenia mu trochę więcej czasu niż innym. No dobrze, może potrzebował też męskiego ramienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może czasem przed snem faktycznie pozwalał sobie myśleć o Alastairze zamiast o swojej ówczesnej dziewczynie, ale przecież to były tylko szczeniackie fantazje i nie ustawiłby ich w jednym rzędzie z pragnieniem aprobaty.
      — Nigdy nie myślałem o tobie w taki sposób — zaprzeczył, choć przed chwilą doszedł do wniosku, że było inaczej. — Potrzebowałem kogoś, kto by mną pokierował — wyjaśnił spokojnie, z wystudiowaną obojętną miną, choć w skroniach wrzała mu krew. — Może gdybyś łaskawie podjął wtedy choćby jednorazowy trud rozmowy ze mną, nie byłoby mnie tu dzisiaj. Może nie zainteresowałbym się czarną magią i nie opracował kilku zaklęć, o których kiedyś dowiedzą się wszyscy.
      Schował różdżkę, pokazując w ten sposób Alastairowi, że będzie grzeczny – przynajmniej przez chwilę – i chrząknął.
      — Wiem, czego chcę — stwierdził zuchwale. — Ale myślę, że to niczego nie zmienia. Bez względu na to, co ci powiem, twoja odpowiedź będzie jedna — starał się nadać tym słowom taki ton, jak gdyby było mu wszystko jedno, ale mimo to rozbrzmiała w nich rezygnacja i zgorzknienie.
      Wcale nie wiedział, czego chciał. Wcześniej wydawało mu się, że wiedział, jednak teraz spojrzał na samego siebie i swoje zachowanie w nieco inny sposób. Pragnął, by Winrose spełniał rolę zbyt wielu osób jednocześnie, i nawet gdyby mężczyzna zechciał się podjąć którejkolwiek z nich, Napoleon prawdopodobnie wcale nie poczułby spełnienia.
      W obliczu tego, co się stało, zdrowy rozsądek i duma nakazywały mu wzgardzić Alastairem, co niestety uniemożliwiły mu obezwładniające go stopniowo uczucia.
      — Ogarnij się, Winrose — rzucił chłodno, przyglądając mu się z mieszaniną fascynacji i obrzydzenia. — Patrząc na twój nędzny stan, śmiem twierdzić, że powinieneś traktować mnie poważniej i z większym szacunkiem, bo mogę przypadkiem ukrócić twoje cierpienie. — Pierwszy raz tego wieczoru posłał mu uśmiech, oczywiście równie bezczelny co samo stwierdzenie.
      Wiedział, że w tej uwadze była okropna buta, ale nie sądził, że zdenerwuje nią Winrose'a. Potraktował ją raczej jak kopnięcie leżącego.

      Napoleon

      Usuń
  32. W takich sytuacjach jak ta, gdy niejako wymieniali się rolami i to Malcolm Letherhaze miał przyjąć na barki tę odpowiadającą tej bardziej opanowanej, zaczynał wątpić w swoje siły witalne. Nierzadko próba opanowania sytuacji przy alkoholowym obrocie sprawy okazywała się wycieńczająca do tego stopnia, jakby dementor wysysał mu zachłannie duszę i na ostatkach zupełnie sobie zakończenie jego żywota darował, jak gdyby nie było to warte zachodu. Czuł się jednak w pewnym, a może nawet szokująco dużym stopniu odpowiedzialny za Alastaira Winrose'a, z którym łączyła go, relacja dość zażyła i wsparta na wieloletniej już przyjaźni; ciężko byłoby się tu jednak doszukać czegoś więcej, drugiego dna, na jaki polowali zachłanni dziennikarze niżej klasy piszący dla Proroka Codziennego, chętni do rozdmuchania wszystkiego, co niosłoby za sobą przyciągnięcie uwagi do krzykliwych nagłówków na pierwszych stronach pisma, ot, tak prezentował się ten stan rzeczy i nie wymagał dodatkowych wyjaśnień. W zaistniałych okolicznościach niezbyt im bądź co bądź sprzyjających, wciąż znajdowali się na plusie, a przynajmniej na razie, zważywszy na to, że znajdowali się obecnie w mugolskim barze i w razie konieczności Malcolm zmuszony będzie pomóc wszystkim mniej lub bardziej stałym bywalcom zapomnieć. Letherhaze miał głęboką nadzieję, iż do tego zwyczajnie nie dojdzie i uda mu się nad Winrosem czy jego ciągotami do dna butelki, w porę zapanować i wykopać go do jego siedziby, gdzie przy spożytej ilości alkoholu, złoży pokornie głowę na poduszce i szybko zaśnie. Taki był pierwotny plan, a on znał jednak Alastaira zbyt dobrze, by wiedzieć, że tak gładko pójść nie może.
    Malcolmie nie bądź taki krytyczny względem siebie i też się napij, długie palce mocniej zacisnęły się na materiale marynarki, jakoby ostrzegawczo i w formie niezwerbalizowanej odpowiedzi. Niedługo potem wyrwało mu się spod kontroli niemalże odruchowe prychnięcie podsumowujące ów zajście. Aż nader dobrze pamiętał to, jak wygląda spożycie, choćby minimalnej ilości alkoholu i konfrontacja procentów w jego krwi z działaniem eliksiru, który niezbędny był mu do dalszej egzystencji. Skutek był jeden i nie do końca przyjemny dla samego zainteresowanego — zaskakująco szybkie upicie się, a co za tym szło: całkowite zwolnienie zahamowań w postaci rzucania przekleństwami na prawo i lewo niczym szewc czy nadmiernej szczerości, gdy wypowiadał coś, z czym zwykle, by się wstrzymał przy obecności postronnych osób. Od tamtej pory połączenie: on, eliksir i alkohol nie chodzą ze sobą zwyczajnie w parze, by uniknąć nieprzewidzianych, pozbawionych kontroli wpadek.
    — Podziękuję, Alastairze — odparł spokojnie, dokładnie wymawiając każde z tych dwóch słów. Obdarzył go cierpkim uśmiechem, choć opróżnionej flaszki nie zamierzał mu już oddawać. — Pozwolę sobie przypomnieć ci, że nie znajduję się w sekcji pijącej, już nie. Nie ma nawet najmniejszej potrzeby, byś stawiał mi alkohol, mając świadomość, że nawet go nie wypiję. — Dodał niemal takim tonem, jakby tłumaczył coś dziecku, lecz niewątpliwie Winrose'a nie dałoby się umieścić w tej kategorii, nawet w stanie postępującego upojenia alkoholowego. Jak się niedługo potem okazało, nie był jeszcze w tak tragicznym stanie, by musiał wlec go po schodach na górę, a i jego koordynacja ruchowa nie wydawała się w praktyce aż tak zła. Malcolm wolał jednak nie chwalić dnia przed zachodem słońca, wraz z biegiem czasu i przemijaniem wieczora mogło ulec to, jakże drastycznym zmianom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przemilczał zajście, gdy proteza jego towarzysza zaliczyła spotkanie pierwszego stopnia z jego plecami, niosąc za sobą dyskomfort i silniejsze uderzenia następujące raz po raz, które zostały subtelnie złagodzone przez płaszcz oraz marynarkę, które ten nadal miał na sobie, zbyt zajęty stanem i niepokojącym zachowaniem Alastaira, by zadbać o takie detale, jak pozbycie się wierzchniego nakrycia. Zmrużył oczy niemal odruchowo, gdy zauważył uniesiony do góry kieliszek, którego to zawartość zatańczyła niespokojnie w naczyniu, cudem nie ulewając się na drewnianą podłogę lokalu. Za... dzieci, twoje dzieci, Malcolm przekrzywił nieznacznie głowę w bok, patrząc na swego ex-kochanka takim wzrokiem, jakby ten po wspomnianych już wcześniej schodach spadł, nim dotarł do baru na parterze i zbyt mocno się poobijał przy tym nieprzewidzianym manewrze. Na sto kurw Merlina, pomyślał z niedowierzaniem, lecz nie podzielił się tą konkluzją na głos, jakby ta zatrzymała mu się w porę w gardle i nie przeszła dalej. Znali się tyle lat, a ten po alkoholu nie potrafił pokojarzyć tak istotnych faktów?
      — Mam — potwierdził z niezmąconą ironią w głosie, skoncentrowaną na tym jednym słowie. Zsunął niespiesznie z ramion płaszcz i przewiesił go na pobliskim wieszaku, nim następnie zajął miejsce tuż obok aktualnego nauczyciela alchemii w Hogwarcie. — Aż całe siedem roczników gówniarzy do wyedukowania. — Rozsiadł się nieopodal, wspierając łokciem o blat baru. Dalsza część miała najprawdopodobniej nakierować pijanego Alastaira Winrose'a na właściwe tory, lecz Malcolm Letherhaze był niemal pewny, że na to w zaistniałej chwili jest o wiele za późno. Nie wspomniał nawet o Aurelle, której rodzice wciskali mu ją na mniejszy lub dłuższy okres wakacyjny, przez co rzeczywiście miałby stosowne podstawy do tego, by poczuwać się do tej ojcowskiej roli, choć w rzeczywistości wcale tak nie uważał. — Czego nie zrozumiałeś, gdy powiedziałem, że nie będę pił? Nie zamawiaj podwójnych kolejek z premedytacją i świadomością, że wypijesz wszystko sam pod pretekstem, że to dla mnie, Alastairze. — Uniósł brwi, wpatrując się w towarzysza i zaserwowane mu zachęcające oklaski do tego, by zanurzył wargi w polanym trunku.

      Malcolm Letherhaze

      Usuń
  33. Cześć pijaku, wpisz mnie w swój limit!!!!!

    dupa wołowa

    OdpowiedzUsuń