38 lat, acz o swoim wieku głośno nie mówi; urodziny przypadające na 17 marca; były Ślizgon; krew genetycznie struta czysta; arystokracja od siedmiu boleści; proteza zamiast prawej ręki; tendencje do alkoholizmu; zgorzkniałość; nauczyciel-terrorysta; przez trzy lata wykładał zaklęcia, jednakże półtorej roku temu rozstał się z Hogwartem przez destrukcyjny wpływ klątwy na organizm; w tym roku ponownie wrócił do zamku, obejmując stanowisko nauczyciela alchemii, jest również opiekunem koła alchemicznego; oziębły, przepełniony sarkazmem od cebulek włosów po opuszki palców; szorstki jak papier ścierny; twarz wykrzywiona w paskudnym grymasie; skamieniałe serce bije dla niej; nienawiść żyje w nim jedynie dla bliźniaczego brata; różdżka - popiół z popiełka, tarnina, 12 ½ cala, sztywna; bogin - jego rozpadające się kawałek po kawałku ciało; patronusem kobra królewska; zagorzały kibic Srok z Montrose; amortencja to pewna specyficzna mieszanka kobiecych perfum i subtelnej woni wydzielanej przez rozgrzany piasek; odbicie w zwierciadle pragnień wywołuje u niego mimowolne, głębokie westchnienie i błogość na twarzy; kawaler Orderu Merlina drugiej klasy; hejter Proroka Codziennego; uczniowie, którzy przejawią niesamowite umiejętności magiczne i demonstrują swoją pawią dumę na każdym kroku, grają na jego nerwach umiejętniej niż wirtuoz na pianinie; miłośnik ciekawostek historycznych; konikiem magia niewerbalna i w równym stopniu bezróżdżkowa; dużo wiedza z zakresu dwóch innych dziedzin magii - starożytnych run, a także alchemii, gdyż intrygowały go w młodości i były niezwykle przydatne w jego fachu, a dzięki sześcioletniemu pobytowi w Egpicie przyswoił sobie dość obszerną wiedzę z nich, zwłaszcza drugiej, jako że właśnie tam znajduje się największe na świecie centrum badań alchemicznych. Zna podstawy języka migowego.
Dotknij mnie - a poczujesz rzep uschły,
wilgoć wieczoru lub poranku, tętna kamieniołomu,
miasto, oddech stepowej pustki,
tych, którzy już nie żyją, a których pamiętam.
Nowy świt witany sardonicznym uśmiechem w pakiecie z chłodnym spojrzeniem. Zwyczajowy kubek kawy jedyną respektowaną metodą reanimacji po nieprzespanej nocy. Korytarze zamku pokonywane pewnym, ale jednocześnie sztywnym krokiem. Perfekcyjnie tłumienie uczuć. Afiszowana na każdym kroku nietolerancja wobec nieporządku — pomimo upływu czasu, nawyki wczepione mu w szczenięcych latach wciąż w nim pozostały. Jednakże pojawiły się też nowe, niechciane, zapisane przez pasmo doświadczeń i dorosłości, gdzie pasja została złożona do grobu przez chorobliwą ambicję, która sprawiła, że powiedział „do widzenia” planom o dalekich podróżach i pracy na rzecz odnalezienia reliktów przeszłości w postaci straconych na przestrzeni wieków magicznych artefaktów. Na skutek ówże incydentu w słowniku pojawiło się wyplenione przez laty słowo „lęk”. Uwidacznia się w charakterze zimnych dreszczy, które znikają w mrowiących opuszkach palców, mimowolnie zaciśniętych na prowadzonym przez niego dzienniku. Ilekroć go otwiera, tylekroć ma ochotę spalić na wiór wszystkie znajdujące się w nim puste kartki, gdyż wie, że najprawdopodobniej nigdy nie zdoła ich zapełnić swoim staromodnym, nieco pochyłym, ale przede wszystkim zgrabnym i niezwykle czytelnym charakterem pisma. Często wówczas cedzi przekleństwa przez zęby, a jego spojrzenie – zazwyczaj stanowcze i zimne jak odłamki lodu – wydaje się być nieobecne, przepełnione czymś na wzór nostalgii za czasami, które minęły i nie wrócą, chociaż kto oskarżałby go o tęsknotę?
A ma, naprawdę ma za czym tęsknić! Był obiecującym, młodym czarodziejem, a swój talent umiał przeistaczać w czyn. Mówiono, że dokona rzeczy wielkich, a może nawet załapie się na jeden z orderów Merlina. Wybrał zawód, który oferował mu to, o czym marzył przez wiele lat. W o l n o ś ć, a także niezliczoną liczbę wrażeń. Zatrudnił się jako łamacz zaklęć w banku Gringotta, ale po niecałych dwóch lata odszedł, by pracować dla podobnego przedsiębiorstwa poza granicami kraju. Spakował swoje manatki i wyjechał. Pisywał co miesiąc lub dwa krótkie listy, jednak wreszcie zakończył korespondencje z nielicznymi znajomymi i słuch po nim niemal całkowicie zaginął. Zwiedził wiele krajów, nauczył się kilku obcych języków, odnosząc sukcesy w swoim zawodzie, odnajdował ukojenie i odkrywał utajaną, zakopaną pod gruzami niepamięci historię, a potem, po niezliczonych chwilach pełnych uniesień, natrafił na mur i nie zdołał go zburzyć bez niechcianego poświęcenia. Zdarzyło się to w Egipcie, sześć lat temu. Jedna z wielu piramid, a w niej starożytny sarkofag zakodowany tajemniczym, skomplikowanym kodem złożonym z specyficznych run. To nic takiego, myślał podjudzany przez tlącą się w nim młodzieńczą zuchwałość. Odszyfrował czar w niespełna trzy dni, niecierpliwie wertując stronice słowników i ksiąg. Zgodnie z procedurą (na wypadek skorygowania błędów) musiał on zostać skonsultowany z bardziej doświadczonym od niego współpracownikiem, jednakże za nic miał zasady. Zaczekaj, mówili, ale nie poczekał. Z niecierpliwieniem złamał jedno, potem drugie zabezpieczenie. Wszystko szło jak z płatka, łatwo, za łatwo. Płyta grobowca zaczęła się odsuwać i… pojawił się oślepiający błysk, a wraz nim przeszywający ból w lewej ręce. Klątwa w charakterze martwicy pokryła niemal całą jej powierzchnię – od dłoni aż po łokieć i rozprzestrzeniała się dalej. Pochłaniała tkanki, komórki i kości; powstrzymać ją mogła jedynie amputacja. Osiągnął zamierzony cel, dostał upragniony Order Merlina Drugiej Klasy, ale wtedy już nie dbał o pozyskany tytuł, ani nagrodę pocieszania, bo taki mianem nazwał te odznaczenie w myślach. Cena była zbyt wielka, a on nie był gotowy, by takową zapłacić. Kolejna rzecz do listy, której popełniania niezwykle żałował.
Wraz z utratą ręki, pojawiło się widmo nowej, nieuleczalnej choroby – silne, przenikliwe bóle fantomowe, których nie da się unicestwić nawet przez konsumpcje końskich dawek tabletek przeciwbólowych, czy też służących do tego celu eliksirów. Zakorzeniły się na tyle mocno i dotkliwe w jego świadomości, psychice, a następnie urosły do takich monstrualnych rozmiarów, że zaprzestał prób wyeliminowania ich, pochłonięty przez wrażenie, że trucizna przeniknęła do ciała, atakując sukcesywnie każdą jego partię i wyniszcza ją. Jej szkody są permanentne – spowodowały postępującą jaskrę, widoczną sieć żył na rękach i nogach (stąd noszenie długich rękawów nawet w najbardziej upalne dni), popękaną skórę na plecach i niedowład nogi, a także zatrzymany proces starzenia się (jego wygląd wizualny nie przekracza trzydziestu dwóch lat, stąd widok rzeczywistej daty urodzenia niejednego wprawia w coś w rodzaju otępienia). To tylko kwestia czasu, kiedy zbierze kolejne żniwo. Wie o tym, bo zapomnieć nie może jak wytrwał w katuszach, by spowolnić swój nieuchronny koniec.
relacje || inne