VI ROK | HUFFLEPUFF | coventry | brudnej krwi
różdżka: -Naboo- 11 i 3/4 cala, umiarkowanie giętka, cyprys, włókno z serca węża morskiego
bogin: zmiEnny | patronus: koliber czarnogłowy
KOŁO ELIKSIRów i ZIELARSTWA | ASTRONOMIA | ŚZUKAJĄCA
różdżka: -Naboo- 11 i 3/4 cala, umiarkowanie giętka, cyprys, włókno z serca węża morskiego
bogin: zmiEnny | patronus: koliber czarnogłowy
KOŁO ELIKSIRów i ZIELARSTWA | ASTRONOMIA | ŚZUKAJĄCA
Gracie siedziała na najwyższym krześle w domu. Był to wątpliwy przywilej, gdyż ów zydelek był również najmniej wygodnym z misz maszu jaki posiadali na wyposażeniu swego małego mieszkania państwo O'Malley. Pozwalał jednak na to, by dziewczynka swobodnie dosięgała do stołu i mogła wygodnie oprzeć głowę na rękach. Brązowe, rozmarzone oczy utkwione były w misce pełnej pomarańczy.
- Gracie, nie chcesz otworzyć prezentów? To już najwyższa pora! - zagadnęła babcia z drugiego końca stołu.
Pulchne dłonie starszej pani zaciskały się bezwiednie na kolorowych paciorkach misjonarskiego różańca.
Dziewczynka podniosła leniwie głowę ze stołu i powiodła wzrokiem po dorosłych. Podekscytowana babcia, gdyby pozwalało jej na to zdrowie to podskakiwałaby na krześle - nic nie znaczyło dla niej więcej niż podtrzymywanie tradycji.
Matka miała nieco zatroskane spojrzenie, raz po raz zerkała w stronę ściennego zegara. Napotkawszy spojrzenie posłała swej pociesze krótki uśmiech. Ojciec jak zwykle rześki podskoczył ku malutkiej, sztucznej choince i wyciągnął spod niej starannie zapakowany prezent. Malutkie pudełeczko owinięte różową wstążką zostało przekazane dziewczynce.
- Węgierski forint! Takiego jeszcze nie masz - oznajmił dumnie ojciec, kiedy dziewczynka odpakowała już swój prezent. Obejrzała dokładnie monetę po czym podniosła się aby przytulić tatę.
- Dziękuję! - mruknęła radośnie po czym w mgnieniu oka znów siedziała przy stole.
- Czy teraz mogę już zjeść pomarańczę?
Klub Ślimaka... Już sama nazwa tej "instytucji" może człowieka przyprawić o torsje.
Grace starała się utrzymać kamienną twarz i jak najmniej się kręcić kiedy pod stołem podciągała za ciasne rajstopy. Odkąd zaczęła się uroczysta kolacja, dziewczyna już dwukrotnie musiała poprawiać pończochy, by powstrzymać je od ześlizgnięcia się z nóg. Zresztą to nie był jej największy kłopot... Doskonale słyszała szepczące do siebie na jej temat blond lale z drugiej strony stołu.
- Ja rozumiem, że czasy się zmieniają ale żeby zaprosić szlamę do stołu?
- I to jeszcze taką co się nawet ubrać nie potrafi! Może miała serwować desery, ale Profesor oślepł już do reszty i nie zauważył, że głupia siadła przy nas...
O'Malley skończyła wojnę z rajstopami i przybrała wojowniczy wyraz twarzy. Niech sobie gadają co chcą, zapracowała się na pojawienie się w Klubie swoją pracą na eliksirach bardziej niż ktokolwiek z obecnych. Opracowała nawet własne modyfikacje do przepisów! To była jej ciężka praca i nie pozwoli sobie tego odebrać...
I choć jej myśli były bardzo wojownicze, to z każdą sekundą czuła w kościach jak bardzo się oszukuje. Może i sobie zasłużyła na miejsce przy stole, ale prawda była taka, że nie chciała tu być. Wszystkie te zadarte nosy, kołnierzyki lśniących koszul i rozmowy na tematy, które te dzieci tylko udawały, że rozumieją. Jedyne co ostatecznie powstrzymywało łzy od spłynięcia po jej policzkach to wielka misa owoców zwieńczona pachnącymi przyjemnie pomarańczami.
Nie wytrzymując już dłużej, roztrzęsione dłonie dziewczyny uchwyciły najładniej wyglądający owoc. Wtedy też coś szarpnęło ją w tył i pociągnęło z nieubłaganą siłą w stronę wyjścia z komnaty.
- My już dziękujemy. Zupa była za słona a tosty czerstwe - oznajmił głos za jej plecami. Sekundę później trzasnęły drzwi.
- Ja nie mogę... Ale banda snobów. Na Twoim miejscu bym się nimi nie przejmował, wiesz to wszystko jest teatrem o poziomie aktorstwa gorszym niż w Przeklętym Dziecku.*
Vincent Greed zdążył puścić jej ramię i wyszczerzyć się głupio. Grace tego nie zauważyła. Dramatyczny exeunt sprawił, że nieświadomie przebiła palcami skórkę pomarańczy, której sok dziarsko spływał po jej palcach. Wiedząc, że już za późno i reakcja alergiczna tak czy siak ją dopadnie, dziewczyna zaczęła obierać owoc ze skórki i pakować sobie kolejne ćwiartki do ust.
Zanim skończyła jeść, jej dłonie były już kompletnie galaretowate i tracąc w nich czucie wypuściła skórkę owocu na ziemię.
Grace starała się utrzymać kamienną twarz i jak najmniej się kręcić kiedy pod stołem podciągała za ciasne rajstopy. Odkąd zaczęła się uroczysta kolacja, dziewczyna już dwukrotnie musiała poprawiać pończochy, by powstrzymać je od ześlizgnięcia się z nóg. Zresztą to nie był jej największy kłopot... Doskonale słyszała szepczące do siebie na jej temat blond lale z drugiej strony stołu.
- Ja rozumiem, że czasy się zmieniają ale żeby zaprosić szlamę do stołu?
- I to jeszcze taką co się nawet ubrać nie potrafi! Może miała serwować desery, ale Profesor oślepł już do reszty i nie zauważył, że głupia siadła przy nas...
O'Malley skończyła wojnę z rajstopami i przybrała wojowniczy wyraz twarzy. Niech sobie gadają co chcą, zapracowała się na pojawienie się w Klubie swoją pracą na eliksirach bardziej niż ktokolwiek z obecnych. Opracowała nawet własne modyfikacje do przepisów! To była jej ciężka praca i nie pozwoli sobie tego odebrać...
I choć jej myśli były bardzo wojownicze, to z każdą sekundą czuła w kościach jak bardzo się oszukuje. Może i sobie zasłużyła na miejsce przy stole, ale prawda była taka, że nie chciała tu być. Wszystkie te zadarte nosy, kołnierzyki lśniących koszul i rozmowy na tematy, które te dzieci tylko udawały, że rozumieją. Jedyne co ostatecznie powstrzymywało łzy od spłynięcia po jej policzkach to wielka misa owoców zwieńczona pachnącymi przyjemnie pomarańczami.
Nie wytrzymując już dłużej, roztrzęsione dłonie dziewczyny uchwyciły najładniej wyglądający owoc. Wtedy też coś szarpnęło ją w tył i pociągnęło z nieubłaganą siłą w stronę wyjścia z komnaty.
- My już dziękujemy. Zupa była za słona a tosty czerstwe - oznajmił głos za jej plecami. Sekundę później trzasnęły drzwi.
- Ja nie mogę... Ale banda snobów. Na Twoim miejscu bym się nimi nie przejmował, wiesz to wszystko jest teatrem o poziomie aktorstwa gorszym niż w Przeklętym Dziecku.*
Vincent Greed zdążył puścić jej ramię i wyszczerzyć się głupio. Grace tego nie zauważyła. Dramatyczny exeunt sprawił, że nieświadomie przebiła palcami skórkę pomarańczy, której sok dziarsko spływał po jej palcach. Wiedząc, że już za późno i reakcja alergiczna tak czy siak ją dopadnie, dziewczyna zaczęła obierać owoc ze skórki i pakować sobie kolejne ćwiartki do ust.
Zanim skończyła jeść, jej dłonie były już kompletnie galaretowate i tracąc w nich czucie wypuściła skórkę owocu na ziemię.
Ostatni weekend przed przerwą świąteczną w końcu przyniósł śnieg, a to tylko podniosło ekscytację Grace przed popołudniowym meczem. W końcu mieli szansę dokopać Gryfonom i rozgrywki drugiego semestru zacząć na pozycji lidera!
Dziewczyna odetchnęła głęboko i stała jeszcze dłuższą chwilę przy oknie, starając się przewidzieć czy pogoda się utrzyma i jak najlepiej wykorzystać ją by uzyskać przewagę.
W końcu wyrwała się z zadumy i zawróciła w stronę biurka. Prawie zapomniała o czekającej na nią poczcie: prostej kopercie koślawo zaadresowanej przez jej ojca oraz zgrabnej, podłużnej paczuszce. Do tej drugiej była dołączona kartka, jednak z ciekawością wygrała chęć wieści z domu. Otworzyła list i zagłębiła się w lekturze.
"Babcia umarła wczoraj w nocy. Atak serca. Teraz Nasz Ojciec ją osądzi i przyjmie do swego królestwa. Jeśli masz jak, to zaklinam Cię, Grace, pomódl się za nią. Amen"
Nagle przed oczami stanęło jej wiele wspomnień babci. Spacery do kościoła w niedzielę, budyń, różaniec wiecznie przykuty do dłoni, płacz kiedy Grace dostała swój pierwszy list z Hogwartu, to jak babcia wyprowadzała się później do ciotki na każde wakacje i wysyłała świąteczne kartki z informacją, że modli się za duszę wnuczki i wierzy, że Pan ochroni ją przed płomieniami piekła. Puchonka przełknęła gorzkie łzy.
Mecz, szkoła, praca, przyjaciele, nie zrobiłam nic złego. Jej wzrok spoczął na drugiej paczuszce. Wyglądała jak opakowanie na eleganckie pióro, jednak O'Malley nie spodziewała się dostać od nikogo nowiutkiego Parkera.
"Twoja różdżka jest do bani." - poinformowało ją radośnie pięknie przyzdobione pismo Vincenta. Pospiesznie odpakowała prezent nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Różdżka była piękna. Chwyciła ją w dłonie chcąc sprawdzić jak leży i od razu zrozumiała swój błąd. Delikatne mrowienie w dłoniach uświadomiło ją nader wyraźnie, że stała się ofiarą osobliwego pranku.
- Greed, Ty świnio. I tak zagram ten mecz - wycedziła przez zęby, kiedy jej dłonie w całej swej galaretowatej okazałości zaczęły powiewać swobodnie po jej bokach.
Pokój wypełnił zapach pomarańczy.
Dziewczyna odetchnęła głęboko i stała jeszcze dłuższą chwilę przy oknie, starając się przewidzieć czy pogoda się utrzyma i jak najlepiej wykorzystać ją by uzyskać przewagę.
W końcu wyrwała się z zadumy i zawróciła w stronę biurka. Prawie zapomniała o czekającej na nią poczcie: prostej kopercie koślawo zaadresowanej przez jej ojca oraz zgrabnej, podłużnej paczuszce. Do tej drugiej była dołączona kartka, jednak z ciekawością wygrała chęć wieści z domu. Otworzyła list i zagłębiła się w lekturze.
"Babcia umarła wczoraj w nocy. Atak serca. Teraz Nasz Ojciec ją osądzi i przyjmie do swego królestwa. Jeśli masz jak, to zaklinam Cię, Grace, pomódl się za nią. Amen"
Nagle przed oczami stanęło jej wiele wspomnień babci. Spacery do kościoła w niedzielę, budyń, różaniec wiecznie przykuty do dłoni, płacz kiedy Grace dostała swój pierwszy list z Hogwartu, to jak babcia wyprowadzała się później do ciotki na każde wakacje i wysyłała świąteczne kartki z informacją, że modli się za duszę wnuczki i wierzy, że Pan ochroni ją przed płomieniami piekła. Puchonka przełknęła gorzkie łzy.
Mecz, szkoła, praca, przyjaciele, nie zrobiłam nic złego. Jej wzrok spoczął na drugiej paczuszce. Wyglądała jak opakowanie na eleganckie pióro, jednak O'Malley nie spodziewała się dostać od nikogo nowiutkiego Parkera.
"Twoja różdżka jest do bani." - poinformowało ją radośnie pięknie przyzdobione pismo Vincenta. Pospiesznie odpakowała prezent nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Różdżka była piękna. Chwyciła ją w dłonie chcąc sprawdzić jak leży i od razu zrozumiała swój błąd. Delikatne mrowienie w dłoniach uświadomiło ją nader wyraźnie, że stała się ofiarą osobliwego pranku.
- Greed, Ty świnio. I tak zagram ten mecz - wycedziła przez zęby, kiedy jej dłonie w całej swej galaretowatej okazałości zaczęły powiewać swobodnie po jej bokach.
Pokój wypełnił zapach pomarańczy.
NA SKRÓTY:
x ojciec taksówkarz x matka kura domowa x babcia dewotka x wakacje spędzone oglądając telenowele x miotła z komórki szkolnej x marzyła by dołączyć do chóru, ale po tym jak Vincent zaczął jej unikać nie ma odwagi x zawsze szczera x głos sumienia x zawsze pomocna x lepiej nie zaczynać z nią rozmowy o eliksirach x niezłomna x walczy z kompleksami
x Szukam drogich przyjaciół, arcywrogów, niezręcznych wpadek i wielkich idei wymienianych nad butelką kremowego. Generalnie - nie przebieramy, bierzemy co dają i wyciskamy z tego ile się da niczym prawdziwi Puchoni <3
x grainne1562@gmail.com | twarz Karla Crome | * cytaty Vincenta i kod by Turncoat
x ojciec taksówkarz x matka kura domowa x babcia dewotka x wakacje spędzone oglądając telenowele x miotła z komórki szkolnej x marzyła by dołączyć do chóru, ale po tym jak Vincent zaczął jej unikać nie ma odwagi x zawsze szczera x głos sumienia x zawsze pomocna x lepiej nie zaczynać z nią rozmowy o eliksirach x niezłomna x walczy z kompleksami
x Szukam drogich przyjaciół, arcywrogów, niezręcznych wpadek i wielkich idei wymienianych nad butelką kremowego. Generalnie - nie przebieramy, bierzemy co dają i wyciskamy z tego ile się da niczym prawdziwi Puchoni <3
x grainne1562@gmail.com | twarz Karla Crome | * cytaty Vincenta i kod by Turncoat
(❤️❤️❤️❤️❤️ parę serduszek, aż czegoś nie wymyślę. C:)
OdpowiedzUsuńRoś
(Luś <3 Fajna ta twoja Gracy, wszystko tak idealnie do siebie pasuje - jej dom, wizerunek i zadziorny charakterek. Dogadałaby się z moim Puchonem, którego niestety usunęłam, a tak to... Słyszałam jaki ma stosunek do Arthura! I wcale mi się to nie podoba, wiesz XD Chociaż z drugiej strony, co mam się dziwić, jego nienawidzi pewnie połowa Hogwartu. PS szkoda babci.)
OdpowiedzUsuńBlack
(No to jestem, wreszcie mogłam w spokoju przeczytać KP. Widzę, że macie ciekawą relację z Vincentem, ja też chcę coś fajnego! <3 Przyszło mi do głowy, że skoro mogą podać sobie ręce jako szlamy, a Grace jest wojownicza, być może to ona byłaby przyjaciółką, która stara się, by Rory również zaczęła walczyć o swoje, zamiast schodzić wszystkim z drogi?)
OdpowiedzUsuńRoś
Witamy serdecznie i życzymy udanej zabawy!
OdpowiedzUsuń- Ollie, to nie jest dobry pomysł.
OdpowiedzUsuń- DOKŁADNIE! To znaczy, że musimy to zrobić!
Chłopcy piątkowego wieczoru całą, kilkunastoosobową grupą, świętowali urodziny jednego z nich. Vincent żałował trochę, ze jego własne były w wakacje, bo przez szkolne towarzystwo omijała najlepsza impreza, której skutki stare mury odczuwałyby jeszcze przez kolejne, długie, ciche bez jego obecności stulecia - nie zamierzał jednak przez tę żałość tracić okazji do zabawy, i dlatego, kiedy porobieni wrócili już do pokoju wspólnego Kruków, wyciągnął swój magiczny gramofon.
W każde dwa wolne, letnie miesiące z pomocą mugolskiej technologii przygotowywał, czasem kupował, winyle ze współczesną muzyką, bo choć brzdąkanie na Biance należało do jednych z jego ulubionych zajęć, to o wiele kreatywniej można było się wygłupiać mając obie ręce do dyspozycji.
Wieczór ten wyglądał jak każde spotkanie tego typu - w miarę zwiększającej się ilości spożytego przemyconego alkoholu Greed i Johnson mieli pomysły coraz głupsze, a Faradyne z Blackiem, początkowo zażenowani, kilka butelek piwa później zaczynali im kibicować. Pochód zmierzający do wieży przez błonia nie był już tak zwarty, a podzielony na grupki, z których każda podążała w swoim tempie. Po drodze Vincent na dłuższą chwilę zatrzymał się przy jeziorze, stwierdzając na głos, że wyczarowanie wielkiej bańki i przepłynięcie na niej na sam środek zbiornika wodnego będzie doskonałym pomysłem na sprawdzenie, czy to - idealne według - miejsce pośród wody i daleko od stałego lądu jest dobrym miejscem na imprezę. Trzykrotnie był już po kolana w wodzie, wykonując niezidentyfikowane i niepodchodzące pod żadne z zaklęć ruchy różdżką, kiedy za każdym razem Gryfon, zanosząc się śmiechem, wyciągał go za fraki na trawnik, krzycząc: "Vinny jest szalony! Vincent oszalał!. Za czwartym razem brunet urwał ten kompromitujący go manewr w jego połowie, obracając się do mugolaka przodem i mówiąc z pełną powagą, że trytony zamieszkujące odmęty wodne są bardzo wyczulone na zapach alkoholu, który budzi w nich krwiożerczą żądzę i pouczając, żeby nie darł tak mordy.
Oliver wykrzyczał, ze nie chce zamienić się w syrenę i z piskiem zaczął uciekać w stronę zamku.
Nikt z pozostałej trójki chyba nie miał ochoty utrzymywać jego sprinterskiego tempa, bo biedny Johnson poczekał sobie dobry kwadrans przed wejściem strzegącym azylu Krukonów, zanim jego przyjaciele dotarli na miejsce.
W środku dołączyli do reszty towarzystwa świętującego czyjeś urodziny.
W pokoju wspólnym, w czasie ich przedłużającej się nieobecności spowodowanej odłączeniem od grupy, wszyscy zdążyli już zacząć dzikie tańce. Ktoś odpalił kopcące się mocno, zapachowe kadzidełka, które swoim gęstym dymem dodały wielkiemu pomieszczeniu niewątpliwej atmosfery - oraz efektu placebo, bo choć nie miały żadnych właściwości odurzających, to pod wpływem powietrza pomieszanego z drapiącym obłokiem wszyscy bawili się jeszcze lepiej.
Ktoś zajął się już przedtem gramofonem Vincenta, który zniósł z dormitorium z kolekcją winyli dzisiejszego popołudnia, bo było bardzo głośno nie tylko za sprawą rozmów, śpiewów i krzyków, ale też muzyki.
Kolejny pijacki kwadrans później, spędzony na dzikich krzykach i pląsach, Oliver wpadł na ten pomysł, który nie był dobry.
Nie musiał jednak przekonywać Krukonów długo, bo zaczęli skandować " RÓŻDŻKI! RÓŻDŻKI! RÓŻDŻKI!", zmuszając Greeda do wycieczki po stromych schodach do męskiego dormitorium (które były wyzwaniem na trzeźwo, a co dopiero w obecnym stanie. Wywrócił się dwa razy) po kolekcję jego eksperymentalnych egzemplarzy.
- Ej - zaczął, trzymając w rękach wielki karton i szczerze starając się, by nic z niego nie wypadło - Ej! EEEEEEJJJ! - wydarł się w końcu, czując, jak zdziera sobie gardło, ale przynajmniej ściągając uwagę wszystkich na swoją, w żadnym wypadku skromną, osobę - Ej, no, dobrze. Jak coś - uśmiechnął się głupio, z łoskotem stawiając ciężkie pudło na stole. Jego wzrok podążył w stronę sylwetki Arthura - JAK COŚ TO PREFEKT MI KAZAŁ!
Zabawa z niedokończonymi różdżkami zaczęła się może nie tyle niewinnie, co względnie bezpiecznie - chłopcy po kolei dorywali się do kawałka miejsca przy otwartym oknie, i głośnymi okrzykami radości lub zawodu komentowali kolejne próby najbardziej widowiskowych zaklęć - których widowiskowość, losowość i nieprzewidywalność była podsycana przez fakt, że nikt, nawet Vinny w obecnym stanie nie wiedział, jak w czyich rękach zachowa się konkretna różdżka - prowadząc ranking tych najlepszych prób, którego punktacji dwie sekundy później już nikt nie pamiętał.
UsuńPosyłanie fajerwerków, wybuchów i dziwnych obłoków w powietrze stało się jednak bardzo, jak na pijackie umysły, szybko. Krukoni (i jeden Gryfon, ekhem) stwierdzili więc, że żeby rozbudzić swój entuzjazm na nowo wykorzystają wątpliwej jakości i stałości, magiczne artefakty w celu zrobienia sobie efektów specjalnych do potańcówki. Wywijali w sposób, w który gdyby tylko ktoś to nagrał (w tym momencie ave za upośledzenie elektroniki na terenie szkoły - chociaż odpowiednim dowodem na ten widok był fakt, że jeden portret chwycił się za głowę, a drugi uciekł z ram swojego obrazu), byłby dowodem utraty przez nich wszystkich zdrowych zmysłów. Każdy uczeń miał w każdej dłoni jedną, niedokończoną różdżkę, a piosenka lecąca w tle i przewijające się w każdym jej refrenie BANG, BANG! powodowało niemalże chóralne uwalnianie z nich takich zaklęć, jakie tylko przyszły nieodpowiedzialnej młodzieży do głowy.
Pokój wspólny Krukonów przerodził się w istny festiwal kolorów.
- Vinny - nie usłyszał, potrząsając głową tak energicznie, że jedynym bodźcem słuchowym dla niego był odgłos mózgu obijającego się o czaszkę - Vincent - w dzikich odruchach machając rękoma i wypuszczając z różdżek dymne obłoki przez przypadek mocno uderzył jedną z nich w głowę osobę, która próbowała zwrócić na siebie jego rozproszoną uwagę - VINNY KURWA - Arthur potrząsnął nim tak mocno, że jego głowa wiedziona przez impet zderzyła się z czołem Blacka - VINCENT KURWA, RĘKA CI SIĘ PALI!
Nagle wszystko ucichło, a pokój wspólny wypełnił wrzask Greeda. Wrzeszczał jednym tonem - gdyby tylko ktoś docenił przez to możliwości wokalne jego głosu! - przez trzydzieści sekund, do momentu, w którym przez strzeżone zagadką wejście do pomieszczenia wtargnęła cała delegacja nauczycieli, chcąca ukrócić zakłócanie ciszy nocnej. Trochę zajęło, zanim odnaleźli się w, wypełnionym kolorowym dymem, pokoju wspólnym najbardziej ułożonego domu w Hogwarcie.
Ktoś ugasił w końcu jego rękę z dziwnych, zielonych płomieni, które trochę parzyły jego rękę, ale trochę nie do końca - chłopak przerażony uniósł dłoń na poziom oczu, przecierając je drugą, nieposzkodowaną dłonią i obserwując, że jego kończyna od palców aż do łokcia jest... półprzeźroczysta i jarzy się seledynowym blaskiem.
Nauczyciel odstawił go do Skrzydła Szpitalnego, i polecił uzdrowicielowi priorytetowe zajęcie się tą żałosną sprawą. Przez całą przez korytarze zamczyska, które teraz wydawały się tak mroczne i ciemne, oświetlane jedynie przez zaklęcie Lumos, Vincent szlochał na głos, że zabije się, jeśli przez to nigdy już nie zagra na Biance. Gdzie jego marzenia o karierze?!
- Wygląda na to, że w jakiś dziwny sposób wtopiłeś sobie różdżkę w rękę i magia próbuje ją rozsadzić - usłyszał od mężczyzny pracującego w medycznej części szkoły, a słysząc te słowa jego reakcja obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Wyszczerzył się głupi, potrząsając jak szalony ręką, która może i wyglądała jak należąca do ducha, ale wciąż połączona była czuciem - ALE CZAAAAAD!
ten, który ci śpiewa:
Ona Lubi Pomarańcze
LUBI KIEDY NAGO TAŃCZĘ
Jak POLEJE JEJ SZAMPANA
TAŃCZY DO BIAŁEGO RANA
[pani o'malley, te zdjęcia faktycznie nie mogą być zbiegiem okoliczności a znakiem zesłanym przez los. jest to sprawa tak poważna, że aż odezwę się w związku z nią na mailu.]
OdpowiedzUsuńjaq
[Cześć! Przepraszam, że dopiero teraz, ale jakoś nie mogłam przysiąść do przeczytania karty w skupieniu wcześniej. Grace jest cudowna i z wielką ochotą wpakuję Lionela w wątek z nią! Niekomfortowe sytuacje są, jak najbardziej w porządku, jak o mnie chodzi. Co Ty na to, aby po wszystkim skończyli na wymianie wielkich idei przy kremowym piwie? A jeżeli chodzi o niekomfortowe sytuację to mam taką myśl, że Lio mając na uwadze uczulenie dziewczyny chciałby stworzyć odmianę pomarańczy bez alergenów co mu raczej się nie uda. Mógłby pracować nad tym właśnie między innymi na kole zielarakim, dziwnie się pesząc za kazdym razem, gdy Grace pojawiałaby się za blisko niego, hm? Mogłoby to wprowadzić dziwną atmosferę pomiędzy tą dwójką przez niedomówienia. Co Ty na to?]
OdpowiedzUsuńLionel Farewell
[Myślę, że mogą się z boiska kojarzyć, ale co Ty na to, by w czasie najbliższego meczu jedna drugą znokautowała, tak kompletnie. Później czułaby się winna i próbowała to swojej ofierze wynagrodzić. :D]
OdpowiedzUsuńRose Weasley
W środowe południe Kavanagh wykonywał jeden ze swoich typowych sprintów, tyle, że ten bieg nie był typowy.
OdpowiedzUsuńJedynie trochę brakowało, a zaliczyłby kolejną uczniowska wtopę (z rodzaju tych, których zdarzał się unikać szerokim łukiem i za które za każdym razem było mu niezmiernie głupio) spóźniając się na zajęcia z powodu horrendalnej ilości zajęć pozalekcyjnych, na które się zapisał. To nie tak, że zobowiązał się do uczęszczania na wszelakie koła tydzień temu i dopiero teraz zdawał sprawę z tego, jak lekkomyślnym i głupim było to posunięciem. Sytuacja, w której miał przez to tak wielki deficyt czasu ciągnęła się kolejny już rok - nieszczęście, że był to jego ostatni - i mimo, że początkowo powodowała rozżalone uśmiechy Puchońskich znajomych i wybuchy rozbawienia, to teraz większa część towarzystwa podziwiała go za ten nadnaturalny upór i konsekwencję w grzebaniu się w tym łajnie z każdym dniem jeszcze bardziej.
Dzisiejszy dzień nie miał być kolejnym, w którym Hufflepuff odczułby na swojej tabeli punktów jego roztargnienie. Jaques zacisnął zęby, przecierając wierzchem dłoni spocone, pokryte zlewającymi się z miodową karnacją, czoło i wpadł na kolejne piętro, potrącając grupę dziewczyn na zakręcie. Zmarnował pół minuty na gorączkowym przepraszaniu ich i zbieraniu ich rozrzuconych przez zderzenie pergaminów z posadzki mimo, że mógł załatwić tę zagwozdkę trzy razy szybciej przy użyciu różdżki.
Udało się - wtoczył się do sali z ostatnimi, jeszcze-nie-spóźnialskimi osobnikami odzianymi w musztardowe kwadraty, zajmując swoje stałe miejsce w ostatniej ławce. Bardzo lubił tam siedzieć, bo jego wyciągnięte przed siebie - lub niewygodnie zgięte, ze względu na jego wzrost - nogi nie zwracały tak dużej uwagi nauczyciela.
- Cześć, Grace - przywitał się z przyjaciółką, przekopując własną torbę w poszukiwaniu czystego kawałka pergamina i pióra. Okazało się, że materiałowe schronienie chowa w sobie jedynie ubrudzoną od ziemi, zielarską łopatkę i parę podartych rękawiczek. Przełknął nerwowo ślinę czując, jak na myśl o nadchodzącym upokorzeniu i zarzucie niekompetencji robi mu się gorąco.
- Masz może pergamin i coś do pisania, bo... - podniósł głowę i rozejrzał się po klasie, zauważając, że... dostał się na lekcję rocznika niżej. Chyba widok znajomej O'Malley zmylił go tak bardzo, że naiwnie pomylił klasy. Otworzył ze zdziwieniem usta, i szybko schował głowę w dłoniach, zaciskając w nerwowym odruchu palce na ciemnych kosmykach - Nic nie mów, błagam cię. Nic nie mów.
jaques