Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lucie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lucie. Pokaż wszystkie posty

Dziewczyna z pomarańczami


Grace O'Malley
VI ROK | HUFFLEPUFF | coventry | brudnej krwi
różdżka: -Naboo- 11 i 3/4 cala, umiarkowanie giętka, cyprys, włókno z serca węża morskiego
bogin: zmiEnny | patronus: koliber czarnogłowy
KOŁO ELIKSIRów i ZIELARSTWA | ASTRONOMIA | ŚZUKAJĄCA
Miłość do trzech pomarańczy
                              Wieczór, 25.12.2012                          

 Gracie siedziała na najwyższym krześle w domu. Był to wątpliwy przywilej, gdyż ów zydelek był również najmniej wygodnym z misz maszu jaki posiadali na wyposażeniu swego małego mieszkania państwo O'Malley. Pozwalał jednak na to, by dziewczynka swobodnie dosięgała do stołu i mogła wygodnie oprzeć głowę na rękach. Brązowe, rozmarzone oczy utkwione były w misce pełnej pomarańczy. 
- Gracie, nie chcesz otworzyć prezentów? To już najwyższa pora! - zagadnęła babcia z drugiego końca stołu. 
Pulchne dłonie starszej pani zaciskały się bezwiednie na kolorowych paciorkach misjonarskiego różańca. Dziewczynka podniosła leniwie głowę ze stołu i powiodła wzrokiem po dorosłych. Podekscytowana babcia, gdyby pozwalało jej na to zdrowie to podskakiwałaby na krześle - nic nie znaczyło dla niej więcej niż podtrzymywanie tradycji. 
Matka miała nieco zatroskane spojrzenie, raz po raz zerkała w stronę ściennego zegara. Napotkawszy spojrzenie posłała swej pociesze krótki uśmiech. Ojciec jak zwykle rześki podskoczył ku malutkiej, sztucznej choince i wyciągnął spod niej starannie zapakowany prezent. Malutkie pudełeczko owinięte różową wstążką zostało przekazane dziewczynce. 
- Węgierski forint! Takiego jeszcze nie masz - oznajmił dumnie ojciec, kiedy dziewczynka odpakowała już swój prezent. Obejrzała dokładnie monetę po czym podniosła się aby przytulić tatę.
 - Dziękuję! - mruknęła radośnie po czym w mgnieniu oka znów siedziała przy stole.
 - Czy teraz mogę już zjeść pomarańczę?
                              Wieczór, 18.10.2019                          

 Klub Ślimaka... Już sama nazwa tej "instytucji" może człowieka przyprawić o torsje.
Grace starała się utrzymać kamienną twarz i jak najmniej się kręcić kiedy pod stołem podciągała za ciasne rajstopy. Odkąd zaczęła się uroczysta kolacja, dziewczyna już dwukrotnie musiała poprawiać pończochy, by powstrzymać je od ześlizgnięcia się z nóg. Zresztą to nie był jej największy kłopot...   Doskonale słyszała szepczące do siebie na jej temat blond lale z drugiej strony stołu.
 - Ja rozumiem, że czasy się zmieniają ale żeby zaprosić szlamę do stołu?
 - I to jeszcze taką co się nawet ubrać nie potrafi! Może miała serwować desery, ale Profesor oślepł już do reszty i nie zauważył, że głupia siadła przy nas...
 O'Malley skończyła wojnę z rajstopami i przybrała wojowniczy wyraz twarzy. Niech sobie gadają co chcą, zapracowała się na pojawienie się w Klubie swoją pracą na eliksirach bardziej niż ktokolwiek z obecnych. Opracowała nawet własne modyfikacje do przepisów! To była jej ciężka praca i nie pozwoli sobie tego odebrać...
 I choć jej myśli były bardzo wojownicze, to z każdą sekundą czuła w kościach jak bardzo się oszukuje. Może i sobie zasłużyła na miejsce przy stole, ale prawda była taka, że nie chciała tu być. Wszystkie te zadarte nosy, kołnierzyki lśniących koszul i rozmowy na tematy, które te dzieci tylko udawały, że rozumieją. Jedyne co ostatecznie powstrzymywało łzy od spłynięcia po jej policzkach to wielka misa owoców zwieńczona pachnącymi przyjemnie pomarańczami.
 Nie wytrzymując już dłużej, roztrzęsione dłonie dziewczyny uchwyciły najładniej wyglądający owoc. Wtedy też coś szarpnęło ją w tył i pociągnęło z nieubłaganą siłą w stronę wyjścia z komnaty.
 - My już dziękujemy. Zupa była za słona a tosty czerstwe - oznajmił głos za jej plecami. Sekundę później trzasnęły drzwi.
 - Ja nie mogę... Ale banda snobów. Na Twoim miejscu bym się nimi nie przejmował, wiesz to wszystko jest teatrem o poziomie aktorstwa gorszym niż w Przeklętym Dziecku.*
 Vincent Greed zdążył puścić jej ramię i wyszczerzyć się głupio. Grace tego nie zauważyła. Dramatyczny exeunt sprawił, że nieświadomie przebiła palcami skórkę pomarańczy, której sok dziarsko spływał po jej palcach. Wiedząc, że już za późno i reakcja alergiczna tak czy siak ją dopadnie, dziewczyna zaczęła obierać owoc ze skórki i pakować sobie kolejne ćwiartki do ust.
 Zanim skończyła jeść, jej dłonie były już kompletnie galaretowate i tracąc w nich czucie wypuściła skórkę owocu na ziemię.
                              Południe, 14.12.2019                          

 Ostatni weekend przed przerwą świąteczną w końcu przyniósł śnieg, a to tylko podniosło ekscytację Grace przed popołudniowym meczem. W końcu mieli szansę dokopać Gryfonom i rozgrywki drugiego semestru zacząć na pozycji lidera!
 Dziewczyna odetchnęła głęboko i stała jeszcze dłuższą chwilę przy oknie, starając się przewidzieć czy pogoda się utrzyma i jak najlepiej wykorzystać ją by uzyskać przewagę.
 W końcu wyrwała się z zadumy i zawróciła w stronę biurka. Prawie zapomniała o czekającej na nią poczcie: prostej kopercie koślawo zaadresowanej przez jej ojca oraz zgrabnej, podłużnej paczuszce. Do tej drugiej była dołączona kartka, jednak z ciekawością wygrała chęć wieści z domu. Otworzyła list i zagłębiła się w lekturze.
 "Babcia umarła wczoraj w nocy. Atak serca. Teraz Nasz Ojciec ją osądzi i przyjmie do swego królestwa. Jeśli masz jak, to zaklinam Cię, Grace, pomódl się za nią. Amen" 
 Nagle przed oczami stanęło jej wiele wspomnień babci. Spacery do kościoła w niedzielę, budyń, różaniec wiecznie przykuty do dłoni, płacz kiedy Grace dostała swój pierwszy list z Hogwartu, to jak babcia wyprowadzała się później do ciotki na każde wakacje i wysyłała świąteczne kartki z informacją, że modli się za duszę wnuczki i wierzy, że Pan ochroni ją przed płomieniami piekła.   Puchonka przełknęła gorzkie łzy.
 Mecz, szkoła, praca, przyjaciele, nie zrobiłam nic złego. Jej wzrok spoczął na drugiej paczuszce. Wyglądała jak opakowanie na eleganckie pióro, jednak O'Malley nie spodziewała się dostać od nikogo nowiutkiego Parkera.
"Twoja różdżka jest do bani." - poinformowało ją radośnie pięknie przyzdobione pismo Vincenta. Pospiesznie odpakowała prezent nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Różdżka była piękna. Chwyciła ją w dłonie chcąc sprawdzić jak leży i od razu zrozumiała swój błąd. Delikatne mrowienie w dłoniach uświadomiło ją nader wyraźnie, że stała się ofiarą osobliwego pranku.
- Greed, Ty świnio. I tak zagram ten mecz - wycedziła przez zęby, kiedy jej dłonie w całej swej galaretowatej okazałości zaczęły powiewać swobodnie po jej bokach.
 Pokój wypełnił zapach pomarańczy.

NA SKRÓTY: 
x ojciec taksówkarz x matka kura domowa x babcia dewotka x wakacje spędzone oglądając telenowele x miotła z komórki szkolnej x marzyła by dołączyć do chóru, ale po tym jak Vincent zaczął jej unikać nie ma odwagi x zawsze szczera x głos sumienia x zawsze pomocna x lepiej nie zaczynać z nią rozmowy o eliksirach x niezłomna x walczy z kompleksami
x Szukam drogich przyjaciół, arcywrogów, niezręcznych wpadek i wielkich idei wymienianych nad butelką kremowego. Generalnie - nie przebieramy, bierzemy co dają i wyciskamy z tego ile się da niczym prawdziwi Puchoni <3
x grainne1562@gmail.com | twarz Karla Crome | * cytaty Vincenta i kod by Turncoat