RAVENCLAW / VI KLASA / PAŁKARZ / 12 CALI, GŁÓG, SZTYWNA, PIÓRO PIKUJĄCEGO LICHA / KLUB POJEDYNKÓW / CZYSTA KREW / STARSZY BRAT PRZYSZŁYM STAŻYSTĄ NUMEROLOGII / AMANT / INNE / POWIĄZANIA
Patrząc na syna zastępcy Ministra Magii, spodziewasz się nie tylko przykładnego zachowania, wyróżniającego się z grona otaczającej cię młodzieży. Spodziewasz się elokwencji i niezachwianej błyskotliwości. Victorowi, jednak daleko do sztywnego schematu idealnego syna, który w przyszłości zajmie stanowisko swojego ojca. Za każdym razem otwarcie i bezpardonowo wyraża sprzeciw, w momencie gdy zostanie postawiony w obliczu miliona spekulacji na temat przyszłości w świecie Ministerstwa Magii. Wierzy, iż dzika fascynacja wszelakiej maści zaklęciami oraz magicznymi stworzeniami, zaprowadzi go na wymarzone szczeble kariery zawodowej, którą wybierze on sam. Zapełniony milionem lekcyjnych notatek zeszyt, stale powiększa swój atramentowy zbiór. Skrupulatnie wyznacza sobie cele, do których uparcie dąży. Nie brnie w kręgi szerszych znajomości, posiadając u swojego boku zaledwie dwie zaufane osoby. Żyje w cieniu szkolnej społeczności, będąc wolnym od plotek i uczniowskich sensacji. Jednak, gdy przyjdzie mu zmierzyć się narastającym konfliktem, potrafi zwinąć pięść, aby złamać komuś nos, dając tym świadectwo własnej nieprzewidywalności. Wierzący we własną samowystarczalność nie lubi otrzymywać pomocy, nawet gdy ewidentnie robi coś źle. Wycieczki do Hogsmeade zawsze wzbogacają jego papierową kolekcję, której zapas nie mieści się już w szkolnym kufrze. W trakcie zajęć pozostaje w cieniu grupy, znacznie bardziej preferując większe zaangażowanie podczas części praktycznej i pisemnej. Styczność z sylwetką Victora wymaga poniekąd wielu pokładów cierpliwości. Dystans połączony z domieszką wiecznego braku zaufania może stanowić główny problem w nawiązywaniu nowych kontaktów. Jeśli mocno mu na czymś zależy, potrafi stać się przesadnie zaborczy, podobnie jak jego ojciec.
_________________________________________________________________
Cześć! Postać numer trzy. Róbcie z nim co chcecie <3 Zapraszam na wątki oraz powiązania! :)
Fc: Leonardo Lawrence
Adam Lebiediew, Mathias Rathmann
[Cześć! Przyznaję, że spodziewałam się kobiecej postaci w gronie nauczycieli, a widzę przed sobą upartego, ostrożnego indywidualistę, zakładając, że pierwsze wrażenie po zapoznaniu się z kartą postaci mnie nie zwodzi. Victor musi tą swoją postawą psuć trochę krwi tak wysoko postawionemu ojcu, byleby jej nie psuł Letherhaze'owi podczas zajęć czy w Klubie Pojedynków, a będzie wiódł spokojne, radosne życie w szkolnych murach. Na razie do niczego się nie zaoferuję ze względu na nadrabianie zaległości, aczkolwiek gdybyś zażyczyła sobie jakieś powiązanie, bądź kolejną rozgrywkę, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.]
OdpowiedzUsuńMalcolm Letherhaze & Nevell Milsent
[No dobrze, pozwoliłaś mi siebie zakryć, to aż wstyd nie przyjść i nie podziękować. Tym bardziej, że Victor to naprawdę bardzo dobra postać i ma chyba wiele wspólnego z moją Joy. Ona też nie jest tak idealna, jak się od niej oczekuje, a raczej jak ona sama oczekuje od siebie by być. Nasze dzieciaki są w tym samym wieku i na dodatek na tej samej pozycji w drużynie Quidditcha, pewnie nie raz spotkali się na boisku przez te wszystkie lata. Jeśli masz chęć pomyśleć coś z moją panną Hamilton, to jesteśmy na tak, chyba, że wolisz Olivera, ale on jest totanie niepoważnym człowiekiem ;)]
OdpowiedzUsuńJoy Hamilton & Oliver Johnson
// No cześć, kolego z drużyny. Tyle w temacie. Reszta pod kartą Adama. xD
OdpowiedzUsuńFrea
// Chociaż jakbyś chciała to i tu znajdę nam pomysł. ^^
Usuń[Victor to moje drugie ulubione męskie imię, a do tego to trzymanie się na uboczu tak mi przypomina pierwszą wizję, którą miałam na Vinniego (pierwszą, bo potem zbyt bardzo przypasowało mu do niego bycie pociesznym debilem), dlatego nie mogę zrobić nic innego jak życzyć ci powodzenia z twoim, tym-razem uczniem, i - jeśli ci się nudzi - zaprosić do kogoś od siebie. W zasadzie, to nie wiem jeszcze do kogo zaprosić, i kogo zaprosić, bo z jednej strony miałabym pomysł na powiązanie Victora z każdą z moich postaci, a z drugiej... dopiero co w duchu płakałam, że nie mam Sereną żadnych wątków w szeregach grona pedagogicznego :D W każdym razie, jak ci się chce, to uspokój moją niezdecydowaną duszę i wpadnij kimś gdzieś do mnie!]
OdpowiedzUsuńV.Greed/S.Blackwall/F.Lawson
[Ten pan ewidentnie potrzebuje skandalu i sensacji. Jak nic. Nieco burdelu również mu nie zaszkodzi. Co jak co ale Bernie jest mu w stanie to wszystko załatwić, o ile wcześniej dopuści ją do swojego ciasnego kręgu znajomych oraz pod wpływem środków odurzających zgodzi się na kilka jej głupotek (wypuszczanie sów w wielkiej sali, dorysowywanie obrazom wąsów, zmiana kolejności liter w podręcznikach, wysyłanie miłosnych listów do nauczycieli, doprowadzanie duchów do białej gorączki, farbowanie włosów szkolnym łobuzom itp. ). Oczywiście całą wina nie spadłaby na niego...Bernie ma trochę swojego honoru, ba nawet woli jak mówi się o niej. Może nawet się w tym o to panu trochę zadurzyć, w końcu on taki ułożony jest, gra w quidditcha, jest taki nieufny i wyalienowany...zupełne przeciwieństwo mojej Bernadetty. Może być śmiesznie. Pytanie co o tym sądzisz? ]
OdpowiedzUsuńBernadetta
Oliver cieszył się swoimi wakacjami w najlepsze. Niedawno pożegnał znajomych, którzy już tradycyjnie rezydowali u niego kilka dni co roku w przerwie od szkoły. Teraz chwilowo czerpał, ile mógł z ciszy własnego pokoju, gorącego wieczornego powietrza, wpadającego przez otwarty na oścież balkon, który zostawiał w takim stanie niemal co noc, bo a nuż jakaś sowa od przyjaciół niosła dla niego wiadomość?
OdpowiedzUsuńByło już dość późno, na tyle późno, by niebo za oknem zrobiło się czarne, a gwiazdy na przedmieściach Londynu, gdzie mieszkał, dobrze widoczne. Ollie siedział na podłodze, oparty plecami o łóżko, wyglądając jak perfekcyjne zobrazowanie własnych, mugolskich zainteresowań. Jasne dżinsy, które sam obciął tuż nad kolanami, jeszcze na początku wakacji, nieco zbyt obszerna koszulka z Iron Manem, a w rękach komiks z Batmanem, ten z limitowanej wersji, na który tak długo polował na Amazonie.
Zaczytany, kompletnie nie słyszał kroków na schodach, wyrwany ze świata fantazji dopiero w momencie, kiedy drzwi jego pokoju otworzyły się zdecydowanie zbyt szybko, zbyt szeroko i zbyt głośno.
— Ile razy mam powtarzać, żeby pukać do cholery! — warknął i dopiero wtedy podniósł wzrok na przybysza, przekonany, że ujrzy w progu którąś ze swoich czterech sióstr.
— Dobrze cię widzieć — padło od strony drzwi, a Oliver przez chwilę siedział w osłupieniu, wpatrując się, w wyszczerz przyjaciela.
— Victor? Merlinie, Ward przegapiłem jakąś sowę od ciebie? — podniósł się z podłogi i podszedł do chłopaka, zamykając go w przyjacielskim uścisku, dopiero po chwili odsuwając go od siebie na długość ramion i przyglądając się mu uważnie. — Nie było żadnej sowy, prawda? — stwierdził, dostrzegając zmęczenie w oczach przyjaciela.
Zapowiedziany czy nie, Krukon był zawsze mile widziany w jego domu. Tym bardziej że w zeszłym roku, kiedy Victor opowiedział jego mamie o swoich problemach z ojcem i atmosferze w jego domu, Oliver odbył z nią później długą i poważną rozmowę, z której wynikało mniej więcej tyle, że materac z jego pokoju zostaje na stałe, a drzwi domu Johnsonów są zawsze otwarte dla tego chłopaka o każdej porze dnia i nocy.
Zresztą, bycie jedynym mugolakiem w bandzie czarodziejów czystej bądź pół krwi, z jaką się zadawał, czyniło z jego domu istne muzeum mugolskiego życia i niemal każdy z nich przebywał więcej lub mniej czasu z jego rodziną, zwłaszcza podczas wakacji. Rodzice nie narzekali, siostry chodziły całe podekscytowane, a on zyskiwał rozrywkę na całe wakacje i kontakt z czarodziejskim światem nie tylko podczas roku szkolnego.
— Chcesz o tym pogadać teraz, czy najpierw wolisz coś zjeść. Znając mamę, zaraz zawoła cię na późną kolację, albo sama coś tu przyniesie — Oliver zamknął drzwi do pokoju, tym samym dając znak przyjacielowi, że ma się tutaj czuć jak u siebie.
Nie pytał, co się stało. To nie był pierwszy raz, kiedy Victor pojawił się bez zapowiedzi. Pierwszy raz był właśnie w zeszłym roku, kiedy Johnson dowiedział się, jak bardzo kiepskie są relacje w domu Warda. Zamknął komiks porzucony na podłodze i odłożył go na biurko, po czym oparł się o nie, przyglądając, jak Krukon rzuca swój plecak obok materaca.
Oliver
[ Ależ nie ma problemu. Ba nawet wbrew sobie może to akceptować i starać się być ptzy nim mniej głośna :)]
OdpowiedzUsuńBernie
[ Jeszcze głośniesza? Matko to niech on zainwestuje w aparat słuchowy, najlepiej dwa po jednym do każdego ucha. O melisę na uspokojenie, bo bez wspomagania mało kto z nią wytrzyma :) ]
OdpowiedzUsuńBernie
[Ancymonek, jeżuniu, to tak trafne określenie w kontekście Vinniego że aż mi wstyd, że sama na nie nie wpadłam!
OdpowiedzUsuńNasi panowie są na jednym roku i w jednym dormitorium, dlatego w celu ustalenia ich wspólnego gruntu pozostaje mi tylko zadać jedno najważniejsze pytanie:
jaki stosunek ma Victor do rozrzuconych skarpetek?]
Vinny
[Oh, czyli mówisz, że nie działałoby mu na nerwy nawet codzienne, poranne darcie twarzy ancymonka przy Angel of the morning, kiedy biegałby jak oszalały po dormitorium i robił wszystkim przymusową pobudkę przez swoje jęki i odsłanianie wszystkich okien? Seems fair, skoro tak, to mam nawet pomysł jak skazać Victora na przymusowe, chwilowe towarzystwo wyjca. Zacznę, jeśli nie masz nic przeciwko!]
OdpowiedzUsuńjust call me your morning angel
- NIE, Vincent - słysząc to, pochylił się w stronę Arthura robiąc maślane oczy. Dłonie bezceremonialnie położył na jego otwartym podręczniku i pergaminie z nienagannie wykonanymi notatkami, przechylając głowę w bok by jego twarz wyglądała jeszcze bardziej przekonująco - W zeszłym tygodniu zostawiłeś mnie z projektem na lodzie, bo zachciało ci się rzępolić na mandolinie. Teraz zrobię pracę z Deucentem - skrzywił się, słysząc imię działające na niego jak płachta na byka i nie musiał wyciągać nawet w przód szyi, bo Faradyne z kpiącym uśmiechem wychylił się zza sylwetki Blacka i pokazał mu środkowy palec. Vincent zacisnął zęby, patrząc ze złością jak Arthur wpisuje dwa nazwiska na listę posłaną po klasie, mającą na celu sprecyzować nauczycielowi zaklęć to, jak wyglądają w dwójki w których siedmioroczni mieli opracować temat na kolejne zajęcia.
OdpowiedzUsuń- Super, NIE POTRZEBUJĘ CIĘ - odsunął się na własne krzesło, krzyżując ręce z furią na torsie i marszcząc brwi rozglądając się po klasie. Bez problemu, gdyby się przyłożył - gdyby się przyłożył, a przykładanie się do czegokolwiek poza muzyką i różdżkami w przypadku Greeda było zjawiskiem niesamowicie rzadkim - mógłby zrobić referat sam, ale cholernie nie przepadał za odpowiedzialnością za tego typu zadania spoczywającą jedynie na jego barkach. Lista trafiła w jego ręce, a Vinny miał jedynie kilka długich sekund by podjąć tak wielkiej wagi decyzję.
Obrócił najpierw wzrok ciemnych jak węgiel oczu w bok, by moment później powieść za nimi również głową i w gwałtownym geście - gwałtownym dla krzesła, rzecz jasna, bo on nie przejmował się ewentualnym obiciem własnego tyłka - obrócić się do tyłu. Idealnie jedną ławkę za nim - czyli na szarym końcu, bo zgraja Krukońskich Muszkieterów zazwyczaj siadała z tyłu, ale nie pod samą ścianą - siedział Victor, który, jeśli podniósłby wzrok znad pergaminu, wiedziałby doskonale w co został właśnie wplątany.
Vincent uśmiechnął się szeroko, siadając tyłem do przodu na krześle w taki sposób, że do torsu przylegało mu oparcie mebla i położył pergamin z nazwiskami na wolnej części nie swojego blatu. Charakterystycznym, niedbałym pismem wpisał w jednej linijce nazwiska: Greed i Ward.
- Cześć, Victor. Robimy razem referat, wyobrażasz to sobie? Będzie super!
Vinny
Oliver odkąd pamiętał, uchodził za śmieszka, który wycina najlepsze numery, który niczym się nie przejmuje i który czerpie z życia garściami, jednak niewielu wiedziało, że jak na swoje siedemnaście lat, był też bardzo empatycznym człowiekiem. Może Tiara przydziału jednak nie pomyliła się tak bardzo, jak uważał jeszcze dwa lata temu. Im starszy był, tym więcej ludzi szukało u niego takiego lub innego oparcia, czy to w jego domu, czy po prostu w jego poczuciu humoru, które mogło rozładować nie jedną, napiętą atmosferę.
OdpowiedzUsuńDlatego teraz uważnie przyglądał się przyjacielowi, który rzeczywiście wyglądał na wykończonego i Johnson dobrze wiedział, że mugolska podróż była tylko ułamkiem przyczyny stanu Victora. Odruchowo zacisnął szczękę słuchając o tym, jak ojciec traktuje chłopaka. Oliver nigdy nie doświadczył nawet przykrości ze strony rodziców, nie wspominając już o znęcaniu się, bo to, co robił Ward senior, w oczach Olivera tak właśnie wyglądało. Wiedział też, że nie może okazywać najmniejszej litości, chociaż współczuł Krukonowi z całego swojego gryfońskiego serca. Kiedyś odbyli na ten temat burzliwą rozmowę, po której Oliver jedynie powiedział, że Ward ma zawsze wstęp do jego domu i na tym zakończyli temat. Był też wdzięczny za to, że jego mama znała sytuację Victora, gdyż obawiał się, że sam nie udźwignąłby takiego ciężaru, nie mogąc z nią porozmawiać w tych momentach, w których już sam nie dawał rady, zamartwiając się o przyjaciela. Wystarczało, że trzymał podobny sekret kogoś innego w całkowitej tajemnicy.
Z rozmyślań wyrwał go głos Victora i jego poruszenie się na materacu, kiedy zaczął gmerać w plecaku, wyciągając metalowe pudełko z czymś, co zabrzęczało w środku. Podszedł bliżej i usiadł na podłodze, przyjmując prezent.
- Nie musiałeś... - powiedział, patrząc na przyjaciela, ale widząc jego minę, wiedział, że nie ma się co kłócić o przyjęcie podarunku. Victor czasem potrafił być bardzo nieugięty, więc Oliverowi nie pozostało nic innego jak otworzenie pudełka. Uśmiechnął się na widok komiksów, nowego szkicownika i zestawu ołówków. Jego własne wyglądały już jak ogryzki, on jednak wciąż uparcie odmawiał ich wymiany. Teraz nie miał wyboru i już wiedział, że jak tylko nadarzy się pierwsza okazja, wypróbuje je w tym nowiutkim, niepomiętym szkicowniku. - Dziękuję, trafiłeś w samo sedno.
Ollie odłożył prezent na bok, przyglądając się w milczeniu, jak Victor przeciera zmęczoną twarz, a następnie kładzie się na gołym materacu. Johnson podniósł się, chcąc użyczyć przyjacielowi przynajmniej jakiś koc, lecz zanim podszedł do własnego łóżka i wrócił, Victor oddychał już spokojnie i zdecydowanie spał. Musiał być naprawdę na skraju wyczerpania, skoro zasnął, jak tylko przyłożył głowę do materaca. I dobrze, bo nie mógł widzieć zatroskanego spojrzenia Johnsona, kiedy okrywał go kocem i lekko odgarniał włosy z jego czoła, z cichym, ciężkim westchnieniem.
Gryfon zaświecił małą lampkę przy biurku i zgasił górne światło, kiedy wychodził cicho z pokoju, tylko po to, by powiedzieć mamie, że przyjaciel zasnął i nie wykazywał chęci jedzenia. Margaret Johnson, widząc zmartwioną minę syna, tylko położyła mu dłoń na ramieniu, a później bez słowa podała naszykowaną pościel, którą Ollie zaniósł z powrotem do pokoju. Przyda się później.
Nie chcąc budzić przyjaciela, dosłownie na palcach podszedł do drzwi balkonowych, w których progu usiadł, uciskając skronie. Wiedział, że nie może zrobić nic więcej, poza tym, co już robi, chociaż wciąż wydawało mu się to za mało. Sfrustrowany zapalił papierosa, zupełnie nie przejmując się tym, że rodzice jeszcze nie śpią. Nikt nie powinien go niepokoić, kiedy miał u siebie gościa, w dodatku gościa, który spał. Spojrzał przez ramię na Victora. Jego twarz wyglądała we śnie na spokojną i odprężoną, zupełnie nie przypominając tej, którą jeszcze niedawno miał okazję oglądać. Niemal jak w transie sięgnął po nowy szkicownik i ołówki, przysuwając sobie nikłe, bo nikłe, ale jednak światło lampki. Zaczął szkicować, a linie pojawiające się na kartce coraz bardziej przypominały twarzy Warda, który spoczywał teraz pod ścianą jego pokoju na materacu.
OdpowiedzUsuńJeden, drugi, trzeci. Trzy szkice, zanim Krukon zmienił pozycję. Było już bardzo późno, kiedy Oliver potarł zmęczone w niewystarczającym świetle oczy i odłożył szkicownik na podłogę. Zamknął balkon i przeciągnął się mocno, aż coś strzeliło mu w karku. Wygrzebując z szafy świeże bokserki, w których zwykł spać, wymknął się do łazienki na szybki prysznic.
Oliver
- Aha - przytaknął zarówno słowem, jak i pionowym ruchem głowy wątpliwości, która najwyraźniej ogarnęła Victora po zaproponowaniu (zmuszeniu) go do lekcyjnego partnerstwa.
OdpowiedzUsuń- Przestaniesz cierpliwie znosić? - powtórzył po nim, ściągając dłonie spoczywające na oparciu by z oburzeniem skrzyżować je na odzianym, dzisiaj wyjątkowo w regulaminowy strój pozbawiony pstrokacizny, no dobra, miał skarpetki w pomidory, torsie.
- Powinniście się cieszyć, że budzi was taki skowronek jak ja. Słyszałem, że dziesięć po siódmej Blackwall wbija do Gryfonów i wyrzuca ich z łóżek.
Vincent pochylił się nad podsuniętym mu pergaminem i oparł łuk brwiowy na wierzchu dłoni, delikatnie go pocierając w zamyśleniu. Różdżki i muzyka były jedynymi tematami, które jego głowa młóciła bez przerwy, a każda inna tematyka potrzebowała przestawienia się na inne obroty myślenia by cokolwiek mógł z niej wyciągnąć.
- Co za gówno! - poderwał głowę znad podręcznika akurat w momencie, gdy Victor zapragnął skontrolować czy Greed cokolwiek robił w ciągu tych kilkunastu minut.
- Nie chcę cię martwić, Ward, ale ta książka jest do du-py - zauważył trafnie, zwracając uwagę jednocześnie na fakt, że skoro do takiego wniosku dochodzi dopiero teraz to chyba dotychczas wyjątkowo rzadko obcował z podręcznikiem do Zaklęć i Uroków.
Kaliber czytanej przez niego tematyki i oburzenia rosnącego wprost proporcjonalnie do ilości kolejnych, połykanych słów wzrósł, dlatego Vincent chwycił podręcznik pod pachę i… przeskoczył przez ławkę, żeby nogą przysunąć do siebie stojące obok, puste krzesło i zasiąść tym razem ramię w ramię z kolegą. Letherhaze rzucił mu mordercze spojrzenie, ale Greed tylko wyszczerzył się głupio i mu pomachał dając do zrozumienia, że nic mu nie jest. Na pewno nauczycielowi chodziło o jego bezpieczeństwo, a nie wywołany hałas!
- Patrz - wskazał palcem na otwartą stronę tomiszcza, którą krytykował w swojej głowie od ostatnich kilku chwil - Tutaj jest napisane, że rewolucja w podejściu do zaklęć obronnych nastąpiła w dziewiętnastym wieku za sprawą wypadku tego gościa - przejechał opuszkiem na szkic portretu osoby, która według autorów była za to odpowiedzialna - A to gówno, bo w domu mam zagraniczne, różdżkarskie wypisy z archiwów i tam było jasno napisane, że to nie ten ziomek zawinił, tylko jego różdżka nagle wypchnęła ze środka część rdzenia i zaczęła działać na innych obrotach! Założę się, że coś o tym jest bibliotece.
Podniósł się gwałtownie, z kolejnym szurnięciem z krzesła, opierając otwarte dłonie na blacie i z zacięciem patrząc się przed siebie. Dumny ze swojego odkrycia miał być dopiero pewnie za kilka dni, kiedy dotrze do niego to, że jego mózg tym razem zadziałał zadziwiająco dobrze - informacje i spostrzeżenia przez niego podane były potwierdzone, bo faktycznie cała piwnica jego domu była zawalona zarówno niedokończonymi przez dziadka egzemplarzami różdżek, notatkami jak i literaturą, którą w swojej pasji i podróżach przez całe lata zgromadził. Największa część była po francusku i niemiecku, i tak jak Vincent z tym pierwszym nie miał problemu - matka za dzieciaka przygotowywała go do edukacji w Beauxbatons - tak z germańskim było już nieco gorzej, co jednak go nie zniechęciło. Nie zdążył jeszcze przez wszystkie lata przetłumaczyć wszystkiego, jak i poziom jego zabiegów był czysto amatorski i jeśli chodziło o gramatykę raczej musiał się domyślać, o co w konkretnym zdaniu chodzi, ale była to jedna z tych domowych spraw, którą chciał pociągnąć do końca.
- Panie profesorze! Z Victorem musimy iść do biblioteki.
Oliver sam nie wiedział, od czego to zależało, czy od szumu wody, czy od jej temperatury, a może od tych kilkunastu minut, które spędzał w samotności i wyjątkowo w ciszy, ale pod prysznicem zawsze najlepiej mu się myślało, tak samo, jak koiło nerwy. Zupełnie jakby spływająca woda, wraz z sobą zabierała całe napięcie i stres nagromadzony nawet wtedy, jeśli nie do końca zdawał sobie z niego sprawę. Przez długą chwilę po prostu tak stał, gdzieś mając fakt, że właśnie marnuje litry cennej dla świata wody, zanim wykonał pospiesznie wszystkie niezbędne czynności higieniczne i poczuł się spokojny, czysty i gotowy na sen.
OdpowiedzUsuńByłby gotowy, gdyby nie fakt, że pokój, w którym zostawił Victora, świecił pustkami. Dostrzegł jego bluzę, rzuconą niedbale na materac, którą podniósł i przewiesił przez oparcie krzesła. Przynajmniej mógł teraz przygotować porządne posłanie dla Krukona, zanim pójdzie go szukać. Uporał się z tym szybko, gdyż niezbyt dobrze czuł się z faktem, że przyjaciel zniknął w środku nocy, tym bardziej że kiedy się pojawił, raczej nie tryskał energią i humorem, nawet jeśli się uśmiechał. Oliver lubił ten uśmiech, nawet jeśli rzadko go widział. Miał kilka fotografii z zeszłorocznych wakacji, na których Victor śmieje się niemal bez przerwy. To było przed tym, zanim powiedział jego mamie o swojej sytuacji w domu, kiedy pojawił się tamtego roku po raz drugi na progu ich domu, zupełnie bez zapowiedzi.
Ollie westchnął, odruchowo głaszcząc bluzę chłopaka, zanim odwrócił się na pięcie, podchodząc do szafy w poszukiwaniu jakiejś swojej. Dałby sobie głowę uciąć, że zostawił jedną z bluz na łóżku, ale teraz jej tam nie było. Ubrany we wcześniejsze, obcięte ręcznie jeansy i przepastną, szarą bluzę, zszedł na dół. W kuchni było już ciemno, tak samo, jak w salonie, a to oznaczało, że rodzice położyli się już spać. W gruncie rzeczy było już bardzo późno. Oliver wsunął trampki na bose stopy i cicho wymknął się głównymi drzwiami.
Nie musiał szukać daleko, gdyż zguba siedziała na stopniach werandy, posyłając lekki uśmiech w jego stronę.
— Mam jeszcze dużo czasu na spanie — Oliver odwzajemnił uśmiech, widząc poszukiwaną bluzę na ramionach poszukiwanego przyjaciela i usiadł obok niego na schodkach.
Wieczór był ciepły, a wokół panowała przyjemna cisza, mącona tylko cykaniem świerszczy i cichym głosem Victora, który relacjonował sytuację w domu. Od ostatniego razu, kiedy się widzieli, sporo się zmieniło, niestety niekoniecznie na lepsze.
— Będziesz miał kolejne rodzeństwo? — Johnson dobrze wiedział, jak to jest mieć liczną rodzinę. Za jego plecami w domu, spały wszystkie jego cztery siostry, jednak w przeciwieństwie do Victora on zawsze mógł na nie liczyć, zwłaszcza na te starsze, które, choć najchętniej ukręciłyby mu czasem głowę, dałyby się za niego pokroić. - Daleko to nowe mieszkanie? - zapytał, opierając brodę na własnym ramieniu. Oliver doskonale wiedział, gdzie mieści się obecne mieszkanie przyjaciela, jednak nigdy u niego nie gościł. Nie, żeby miał mu to za złe, ale czułby się znacznie lepiej psychicznie, gdyby nowy adres Warda również był mu znany.
Ojciec przyjaciela był wysoką szychą w świecie magii. Oliver kochał magiczną stronę życia, ale nigdy nie mieszał się do polityki, nigdy go nawet nie obchodziła i był wdzięczny, że nie musiał żyć w czasach Harry’ego Pottera, kiedy dzieciaki w jego wieku musiały wybierać stronę konfliktu, po której staną w nadciągającej wojnie. Tym bardziej współczuł przyjacielowi, bo jako syn Wiceministra Magii, wciąż musiał taplać się w tym bagnie, realizować pokładane w nim nadzieje, chociaż Ward senior nawet nie starał się szanować własnego potomka.
— Ma jeszcze czterech innych, a wstydzi się tylko ciebie, bo co? Bo masz własne zdanie? Bo masz odwagę mu się postawić? — Oliver nie potrafił zrozumieć, jak to jest, usłyszeć takie słowa od własnego rodziciela. Jego tata mówił mu co najwyżej, że jest niewdzięcznym pacanem, kiedy za bardzo pyskował do mamy.
UsuńWestchnął, kiedy poczuł ciężar Krukona opierający się policzkiem o jego łopatkę, a usta rozciągnął w uśmiechu, kiedy dotarł do niego sens słów przyjaciela.
— Jak ma brzmieć? Przecież nie składasz mi niemoralnej propozycji, w dodatku na schodach mojego domu — rozbawienie zadźwięczało w jego głosie, tuż przed tym, zanim objął go ramieniem w krótkim, pocieszającym geście. — Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? I naprawdę chciałbym móc powiedzieć ci, że będzie dobrze, Victor... — urwał, gdyż teraz, jeszcze dobitniej niż wcześniej dotarło do niego, że nie potrafi zrobić niczego więcej. Nie znosił uczucia bezsilności. Rozstrajało go nerwowo, a najgorszym dla Olivera był stan niepewności i zawieszenia.
— Masz ochotę na herbatę? — zapytał po chwili ciszy, święcie przekonany, że o ile wcześniej ogarniało go uczucie senności, tak teraz odeszło na dobre, pozostawiając go czujnym i całkiem rozbudzonym, mimo zmęczenia malującego się na twarzy.
Ollie
Podniósł głowę znad swojego szaleńczego, jednostronnego dialogu z książką, marszcząc brwi na jego słowa.
OdpowiedzUsuń- Ale on głosi nieprawdę! - powiedział zbyt głośno, powodując, że kilka głów obróciło się w ich stronę z klasycznym spojrzeniem mówiącym "Zamknąłbyś się, Greed"
Oburzony skrzyżował dłonie na torsie i osunął nieco w dół na krześle, łypiąc spojrzeniem po klasie i z rozżaleniem odkrywając, że wszyscy pogrążeni są w piśmienniczym transie. On też chciał pracować, a Ward zdusił jego chęci w zarodku przez ograniczony czas na przygotowanie pracy. Z drugiej strony pomyślał, że dobrze się stało - Vincent kompletnie nie był typem osoby, która byłaby w stanie pracować z czymś, z czym się nie zgadza. Był w stanie niejednokrotnie w swojej karierze poświęcić dobrą ocenę tylko po to, by coś udowodnić i pokazać, że w tych konkretnych, wysublimowanych przypadkach to on miał rację.
- Nic ci nie wiszę. To ja miałem rację - burknął, po kwadransie obrażonego milczenia - czyli istnego święta w przypadku jego osoby - obrzucając pogardliwym spojrzeniem rękopis Victora. Zacisnął wargi w wąską kreskę, mając bardzo dużą ochotę na przekreślenie swojego nazwiska na spodzie, ale zdrowy rozsądek ten jeden raz wygrał i wykluczył taki scenariusz.
- Zapomnij o żabach, są do dupy - warknął w jego stronę, kwitując jego głupi uśmiech jedynie wyminięciem jego osoby i udaniem się w strony sali chóru. Po śniadaniu zostawił tam Biancę, po uprzednim rutynowym zalakierowaniu pudła rezonansowego i musiał się upewnić, że przezroczysta warstwa na drewnie wyschła należycie i nikt nie włożył w nią swojego brudnego palucha.
Ponowne spotkanie i złączenie dłoni z gryfem swojej miłości odjęło trochę jego paskudnego humoru spowodowanego referatem na lekcji zaklęć, ale nie w całości. Na kolacji było zbyt głośno, rozbolała go głowa, Faradyne cisnął bekę z tego, że Greed na kolejnych zajęciach się obijał (a przecież nie chciał!), a jego siostrzenica przy stole Węży rozpowiadała jakieś wyciągnięte z pokrytego lakierem hybrydowym palca dotyczące jego dzieciństwa.
Vinny uraczył wszystkich Krukonów spożywających posiłek standardowym, klasycznym już dla jego osoby, przepełnionym żałością "ARRRRGHHHHHHHH!" i wrócił do wieży by choć trochę, w samotności, się odstresować.
- Gdybyś dał mi napisać choć słowo referatu to bym tak nie wył - odpysknął, kończąc finalny akord niezrozumiałej dla świata piosenki i z czułością kładąc Biancę na swoim miękkim, acz wiecznie niepościelonym łóżku. Chyba skłamał, bo niezależnie od przebiegu lekcji i otrzymanej oceny i tak by wył. Vincent zawsze wył.
- Paskudztwo - obrzucił sok dyniowy zdegustowanym spojrzeniem i rzucił się na łóżko, by górną częścią swojego tułowia zanurkować pod meblem i z odmętów powpychanych tam papierów, skarpetek i poduszek wyciągnąć plastikową litrówkę mountain dew. Victor oberwał gazowym napojem w ramię, choć Greed bezapelacyjnie celował w głowę - Mama mi przysłała, tego się lepiej napij. Merlin wie, co do soku wciskają nam skrzaty. Pewnie nas nienawidzą - w myślach dodał "Cały świat nas nienawidzi", ale to już przemilczał, nie chcąc by ktokolwiek zdał sobie sprawę z jego corocznej, jesiennej depresji.
- Gracie niedługo ze Ślizgonami - stwierdził na głos, po wyglądzie Victora wnioskując, że dopiero co wrócił z treningu. Vincent od zeszłorocznej przyśpiewki i skutkującej przez to kontuzji Deucenta miał zakaz wstępu na stadion, ale uparcie pracował nad jego zniesieniem - Hehe, przegracie, bo moja siostrzenica jest powalona. Ostatnio skosiła Gryfonów, bo w Stanach w Quidditchu grają wybuchającą piłką. Jak na nią patrzę to myślę, że chyba zamiast piłki czasami wybucha jej mózg.
Vinny i autorka uwielbiająca obgadywać zarówno swoje, jak i cudze postacie
Oliver przygotował herbatę i usiadł na blacie, trzymając swój kubek w dłoniach i przyglądając się siedzącemu przy stole przyjacielowi. Victor od zeszłego roku zmarniał w oczach, co niepokoiło Johnsona tym bardziej że Ward czasem zachowywał się i mówił tak, jakby już kompletnie mu nie zależało. Wzmianka o dziewczynie sprawiła, że Gryfon zeskoczył z blatu i podszedł do stołu, odwracając krzesło i siadając na nim przodem do oparcia, nie spuszczał wzroku z przyjaciela.
OdpowiedzUsuńSam miał podobny problem. No może nie problem, bo jego rodzice nie chcieli poznać jego dziewczyny, jednak wciąż nie mieli pojęcia, że ich jedyny syn jest gejem. Mama chyba coś podejrzewała, przynajmniej tak mówiła Nathalie, bo tylko ona i Sidney wiedziały, że ich młodszy brat raczej nie przedłuży rodu Johnsonów, tym samym skazując ich nazwisko na wymarcie, przynajmniej po tej linii.
— Nawet mama? Wiem, że ślepo słucha ojca, ale jesteś jej dzieckiem. Matki zawsze kochają swoje dzieci, bez względu na wszystko — powiedział, opierając brodę na zaplecionych na oparciu ramionach.
Jego rodzice nie pełnili żadnych ważnych funkcji w mugolskim świecie i w przeciwieństwie do ojca Victora nie próbowali niczego nikomu udowodnić. Nie próbowali też robić z siebie idiotów przed jego znajomymi, może to dlatego Oliver nie wstydził się zapraszać ich dosłownie tabunami, a w każde wakacje dom Johnsonów przeżywał istne oblężenie młodych czarodziei. A jeśli akurat nie oni gościli w progach jego domu, robiły to przyjaciółki jego sióstr, tak dla równowagi.
Na kolejne słowa Victora, spojrzał w stronę schodów, skąd wyraźnie dobiegały ciche kroki. Ktoś schodził na dół.
— Phoebe? Dlaczego nie śpisz? — Ollie wyprostował się na krześle, patrząc na zaspaną siostrę, przecierającą oko, która weszła do kuchni. Jej długie włosy były w totalnym nieładzie, piegowate policzki nosiły ślady odciśniętej poduszki, a obszerna koszulka z Supermenem, której szukał wieki temu, a w której spała właśnie jego siostra, ledwo zasłaniała jej chude uda.
— Olivia... — zamruczała przedostatnia z żeńskiej części Johnsonów. — Coś jej się śniło, nie mogłam jej uspokoić. Chciała, żebyś przyszedł, a nie było cię w pokoju — podeszła bliżej, siadając na krześle i przyciągając w swoją stronę kubek z herbatą brata.
— Cholera, zaraz wracam — Ollie spojrzał na Victora przepraszająco, po czym pognał na górę, gdzie jego najmłodsza siostra siedziała na łóżku, ocierając oczy po kolejnym koszmarze, które miała regularnie, odkąd w zeszłe święta Johnson przyznał się po karczemnej awanturze, którą urządziły mu starsze siostry, do popalania zioła. Dobrze, do czegoś więcej niż popalania. I chwała Merlinowi, że wiedziały o tym tylko jego siostry.
— Siedzicie tu po ciemku, nie możecie spać? Dopiero przyjechałeś, mama mówiła, nagadacie się jutro. Chyba mi nie powiesz, że czarodzieje nie potrzebują snu, Victor? — uśmiechnęła się wciąż zaspana, chowając częściowo twarz za kubkiem z herbatą.
Ollie
Ostatnie zajęcia, a przede wszystkim ich koniec z opuszczaną w pośpiechu przez wychowanków salą przeznaczoną do uroków oraz zaklęć, okazywały się ledwie tymczasowym ukojeniem dla jego nerwów, przyzdabianych przez wrześniowe promienie słońca wpadające do środka. Święty spokój, chciałoby się rzec z utęsknieniem, lecz nie dla Malcolma Letherhaze’a, nad którym wisiało jeszcze widmo karych korepetycji dla nadzwyczaj opornego, gryfońskiego przypadku. Oparły się tyłem o drewniane biurko, przymknął na moment jasne, błękitne oczy. Były Ślizgon potarł opuszkami palców pulsujące skronie, delektując się tym samym ciszą oraz wolnym dostępem do tlenu, którego nikt mu w tej chwili nie podkradał pośród tych czterech ścian. Nie trwało to jednak długo, zważywszy na to, że niezdolny był pozostać w tej pozycji na dłużej; nadmierna energiczność oraz nerwowość nie pozwalały mu na bierne pozostawanie w jednym miejscu. Gdy przemierzał opuszczoną już salę, za cel obrał sobie drzwi, nieoczekiwanie w oczy rzucił mu się porzucony notes na jednej z długich ław, a sam łamacz klątw niemal instynktownie się tam skierował.
OdpowiedzUsuńJak się wkrótce okazało — miał do czynienia z doprawdy interesującym znaleziskiem; zmarszczył brwi, przewracając stronę za stroną. Ciekawe. Otóż miał przed sobą niebanalny, nadzwyczaj dopracowany (jak na przeciętnego ucznia, w jego osobistej ocenie, rzecz jasna) spis zaklęć, choć sądząc po charakterze pisma znanego mu z przemyślanych wypracowań na pergaminie, należał on najpewniej do Victora Warda. Na okładce lub pierwszej stronie nie doszukał się jednak potwierdzenia, lecz pochwyciwszy notes w lewą rękę, przemknął na korytarz w poszukiwaniu tegoż ucznia. Znał tego dzieciaka w głównej mierze ze szkoły, acz nie tylko, gdyż za sprawą pozaszkolnego spotkania wynikłego z zaproszenia Letherhaze’a przez ojca chłopaka na jego urodziny, miał wówczas stosowną okazję, by wymienić z młodym Wardem nie tylko spojrzenia, ale i również w miarę swobodnie podyskutować. Bystry młodzieniec, acz niewątpliwie zdystansowany od sporej grupy rówieśniczej.
Malcolm Letherhaze kierował się w poszukiwaniu wspomnianego już wychowanka Roweny Ravenclaw zgodnie ze wskazówkami mijanych uczniów oraz gadatliwych postaci na obrazach, które dziwnym trafem kojarzyły większość starszych i najprawdopodobniej wiedziały więcej, niż mogłoby się wydawać na samym początku. Przemierzając korytarz, wciąż trzymając notes w ręku niemal z taką świętością, niczym dowód kluczowy dla sprawy i niedługo jego oczom ukazała się ciemna czupryna Krukona.
— Victorze — podjął, głośno wymawiając jego imię, by przykuć jego uwagę. Niedługo potem, korzystając z coraz mniejszej odległości, zamierzał go zatrzymać, by mogli ze sobą porozmawiać na temat ów nietypowego znaleziska. Malcolm Letherhaze nieświadom jeszcze tego, jak wielką krzywdę wyrządzi tym gestem – łamacz klątw wyciągnął prawą rękę, by zatrzymać chłopaka w miejscu i oddać mu znalezisko. — Zostawiłeś w sali swój… spis zaklęć, pozwoliłem go sobie przewertować i rzucić okiem. Zdecydowanie nie wygląda jak zabawa początkującego. Chciałbym, abyś kiedyś więcej mi poopowiadał o tych swoich zainteresowaniach; być może moja wiedza bądź rada jakkolwiek okazałaby się dla ciebie pomocna... — przerwał, ponieważ skrzywienie bólu wymalowane na pobladłej twarzy Victora Warda stanowiło dla niego sygnał na miarę lampki ostrzegawczej, którego nie mógłby zignorować. Odruchowo rozluźnił swój uścisk, cofając rękę nieco w tył, lecz nie wycofał jej zupełnie. — Co się stało? — niedługo potem z jego ust padło to oto śmiertelnie poważne pytanie, a jego uważny, ciężki niczym ołów wzrok zatrzymał się wyczekująco na synu zastępcy Ministra Magii.
Malcolm Letherhaze
[Bardzo dziękuję za powitanie, jak i zarówno miłe słowa pod adresem wizualizacji karty oraz jej treści. Nie wiem czy mam to odebrać jako zaproszenie na wątek, a jeśli tak - jestem na niego chętna, chociaż istnieje opcja, że masz już ich za dużo. W końcu trzy postacie to nie lada przelewki. :D]
OdpowiedzUsuńLouis
[Po zapoznaniu się z treścią karty i przeczytaniu tego fragmentu Nie brnie w kręgi szerszych znajomości, posiadając u swojego boku zaledwie dwie zaufane osoby. Żyje w cieniu szkolnej społeczności, będąc wolnym od plotek i uczniowskich sensacji. Jednak, gdy przyjdzie mu zmierzyć się narastającym konfliktem, potrafi zwinąć pięść, aby złamać komuś nos, dając tym świadectwo własnej nieprzewidywalności, przyszły mi do głowy dwie możliwości:
OdpowiedzUsuń1. Victor chcący wymierzyć Lousowi sprawiedliwość za to, że potraktował źle osobą z bliskiego mu otoczenia - czy to za sprawą krzywdzącej plotki, czy szybkiego zakończenia związku;
2. Albo Victor sam stał się bohaterem krzywdzącego artykułu Weasleya i nie ma zamiaru puścić mu tego płazem.
Jeśli interesuje Ci inna opcja, to daj znać. ;)]
Louie
Brak pożądanej reakcji ze strony ucznia to jeden spośród rozsypanych elementów układanki, drugi zaś wydawał mu się niewątpliwie nie tylko dziwny, lecz także zaskakujący, ponieważ wspierał się na niekontaktującym spojrzeniu młodego Warda, a w momencie nawiązania kontaktu fizycznego natychmiastowego, wręcz odruchowego wyrwania się. Pobladła twarz, z której zdawała się odpłynąć krew powodowana nagłym lękiem. Wzrok oraz uwaga nauczyciela zaklęć i uroków nie odrywała się od ucznia, a także jego gwałtownym przeciwdziałaniu w charakterze wycofania się oraz konfrontacji z zimną, kamienną ścianą za jego plecami. Letherhaze pozostał bierny, gdy drugi profesor dołączył do akcji, wyraźnie zaniepokojony stanem ucznia, który wpadł w popłoch i niepokój, ten jednak nie doczekał się jednak żadnej, satysfakcjonującej odpowiedzi. Letherhaze pozostał jedynie pasywny do czasu aż wychowanek Roweny Ravenclaw nie skierował wyszeptanych słów bezpośrednio w jego stronę. Wyłapał ich sens bez najmniejszego trudu, mimo że na korytarzu panowało uzasadnione ożywienie, czemu towarzyszyło lekkie uniesienie brwi ku górze. Westchnął bezgłośnie, obejmując badawczym spojrzeniem uczniów, jak i drugiego nauczyciela, bezradnie stojącego teraz z boku, trochę dalej, pogodzonego się z tym, że młody Ward niechętny jest z nim do jakiejkolwiek dalszej współpracy.
OdpowiedzUsuńTymczasem Malcolm Letherhaze nie zamierzał zwlekać ani chwili dłużej, jakoby dramatyczne w wydźwięku słowa: On mnie zabije, wystarczały do tego, by nie odpuścić nie tylko uczniowi, lecz odseparować go od gapiów i bezradnego członka rady pedagogicznej. Chwycił tym razem dla odmiany ucznia za przegub — na tyle mocno, aby mu się nie wyrwał i na tyle mocno, by pociągnięciem wprawić go w ruch, tak by ten ruszył się z miejsca, gdzie stał jak jednostka oczekująca na nadchodzące rozstrzelanie z wielkimi oczami pełnymi przerażenia. Letherhaze nie wiedział dokładnie co budziło go do życia, lecz miał podejrzenia, iż jeśli nie jest to związane jedynie z ramieniem chłopaka, a ma zdecydowanie głębsze podłoże, a skoro został w sprawę zaangażowany — nie zamierzał już zrezygnować, choć może Victor Ward nie był do końca świadom nadchodzących jak chmura burzowa konsekwencji.
— Wyjaśnię sprawę z uczniem na osobności — rzucił półgębkiem na odchodne, by zaniepokojony nauczyciel, którego nawet nie obdarzył spojrzeniem, nie podążył ich śladem. Malcolm Lethehraze zmierzał, rzecz jasna, w kierunku swego gabinetu, gdzie jak dotąd przeprowadzał z jednym najbardziej wymagającym, irytującym zarazem uczniem i tym drugim, ambitnym specjalne zajęcia. Tam mógł spokojnie zamknąć za nimi drzwi za pomocą zaklęcia, by mieć pewność, że nikt nie raczy im teraz przeszkadzać.
Minę Malcolm miał bowiem pochmurną, jakoby mieszaninę zaniepokojenia i swego ponurego nastroju. Cóż, wychodząc z klasy, w której jeszcze niedawno temu prowadził zajęcia i zamierzając oddać zgubę w postaci notesu jego prawowitemu właścicielowi, nie mógł nawet w najśmielszych marzeniach oczekiwać takiego zwrotu akcji. Wkrótce otworzył drzwi do swego gabinetu, racząc młodego Warda jedynie zdawkowym, pojedynczym spojrzeniem, rzucając mu przy tym krótkie, pospieszające, acz nieuznające odmowy: do środka. Następnie po wykonaniu polecenia przez chłopaka, a tym samym po przekroczeniu progu zamknął drzwi odpowiednim ruchem różdżki z tabebuji; dało się dosłyszeć szczęk przeskakującego zamka. Następnie łamacz klątw ruszył w kierunku swojego biurka, mijając ucznia w drodze do niego.
— Podejdź bliżej. Ściągnij to, co zakrywa ramię. Muszę wiedzieć, co powoduje u ciebie taką panikę i lęk. Mów, co się właściwie wydarzyło i nie ściemniaj — oświadczył pewnym siebie głosem, patrząc na Victora oczekująco. Ręce oparł na drewnianej, acz chropowatej powierzchni biurka, na którym leżała sterta pergaminów, pióro i wypalona do połowy świeca, a tuż na jego skraju spoczął notes młodego Warda. — Muszę wiedzieć kto i dlaczego miałby cię zabić, a skoro skierowałeś się tymi słowami do mnie, teraz musisz być ze mną bezwzględnie szczery, jeśli nie chcesz, by zajął się tym ktoś inny, zrozumiano?
UsuńNiezaprzeczalnie Malcolm Letherhaze nie znajdował się w tak zażyłej relacji z panem Wardem, by o zaistniałej sytuacji zostać poinformowanym i tym samym wtajemniczonym w istotę zajścia, a już wkrótce łamacza klątw miała dosięgnąć niebotyczna irytacja w całej swej okazałości, gdy tylko przeprowadzi wstępne oględziny rany, w którą wdała się infekcja.
Malcolm Letherhaze
Sam nie wiedział, kiedy stał się osobistym usypiaczem najmłodszej ze swoich sióstr. Być może od zawsze tak było, gdyż w rodzinie krążyły opowieści o tym, jak mała Olivia natychmiast zasypiała, kiedy wcale nie większy od niej Oliver, który jeszcze wtedy nawet nie potrafił trzymać tak małego człowieka w ramionach, znajdował się tuż przy niej. I chyba opowieści te były prawdą, gdyż w albumie rodzinnym widniały właśnie takie zdjęcia.
OdpowiedzUsuńZ upływem lat nic się nie zmieniło i kiedy Olivia miała gorszą noc, złe sny, to on, zamiast mamy czy taty, wstawali do niej w nocy, by uspokoić dziewczynkę. Teraz za nic by się do tego nie przyznała, była uparta, a garść cwaniakowania odziedziczyła chyba właśnie po swoim bracie, całkiem sporą garść, jednak wciąż była jego małą siostrzyczką, za którą dałby się pokroić.
Kiedy wreszcie zasnęła, ostrożnie wysunął się z jej objęć, poprawiając kołdrę na jej ramionach i najciszej jak mógł, wymknął się z pokoju. Kiedy wrócił do swojego, westchnął ciężko, zamykając drzwi. Był juz potwornie zmęczony, a pora była wyjątkowo późna, nawet jak na niego i na fakt, że wciąż trwały wakacje.
Zupełnie zapomniał o Victorze i dopiero jego głos, przypomniał mu, że przyjaciel rezyduje teraz w jego pokoju. Odruchowo skinął głową na zadane pytanie i jeszcze chwilę stał przy drzwiach, przyzwyczajając wzrok do ciemności. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że przyjaciel nie mógł widzieć tego gestu.
— Zasnęła — odpowiedział więc równie cicho, przemieszczając się powoli w stronę swojego łóżka.
Lewo usiadł, Victor zaskoczył go nagłym zrywem w stronę okna, gdzie już po chwili Oliver zauważył nieznaną mu do tej pory sowę, która ewidentnie chciała zostać wpuszczona, by dostarczyć list. Zamiast tego to Victor wyszedł do niej, a Oliver przypatrywał mu się zza szyby, z miejsca na swoim łóżku. Przyjaciel przez dłuższą chwilę stał na balkonie, zapewne zaznajamiając się z treścią listu. Księżyc świecił dziś wyjątkowo jasno, ułatwiając to zadanie.
— Twojego chłopaka? — Ollie uniósł brew, kiedy tylko usłyszał tłumaczenie Warda, a on sam wrócił na materac. — Masz chłopaka, o którym nic nie wiem i mydlisz mi tu oczy snem i jajecznicą? Oszalałeś?! Opowiadaj! — Ollie zerwał się z własnego łóżka, tylko po to, by zaraz znaleźć się na materacu obok Victora, definitywnie odmawiając spania, dopóki przyjaciel wszystkiego mu nie opowie.
Ollie
[Pewnie tak. Jeśli żadna z zaproponowanych przeze mnie propozycji Ci nie podeszła, możemy pomyśleć nad czymś innym. :D]
OdpowiedzUsuńLouis W.
Ten dzień był jak każdy inny. Zaspał (bo jakże by inaczej) na Zaklęcia co poskutkowało karną pracą domową na temat zaklęcia Aguamenti. Jakkolwiek Lee nie darzył tego przedmiotu szczególną sympatią, to miał szczęście mieć za chłopaka osobę, dla której biblioteka była drugim domem. Nie martwił się więc pracą domową wiedząc, że będzie miał nieocenioną pomoc od Victora. Miał jeszcze jeden powód do zadowolenia: kilka dni temu wpadł na naprawdę genialny pomysł, aż sam się zdziwił. Może jednak wdał się w matkę bardziej niż myślał? Z coraz szerszym uśmiechem czytał rano przy śniadaniu list, jaki przyniosła mu szara sowa. Nie wątipł, że matka znała ojca Victora. Chociaż na samą myśl o tym mężczyźnie Lee coś skręcało w środku, to cieszył się z niezrozumiałego dla niego zaufania jakim matka darzyła ludzi na wysokich stanowiskach. Zupełnie jakby to pozycja decydowała o inteligencji i charakterze człowieka. Nie mniej jednak, nazwisko Victora musiało w jakiś sposób im pomóc bo bez zbędnego narzekania matka zgodziła się, by Lee przyjechał na święta z kolegą. Nie powiedział ani jej, ani ojcu, że Victor to ktoś więcej niż tylko przyjaciel że szkoły. Było jeszcze na to za wcześnie. Nie obawiał się ich reakcji: miał tę komfortową świadomość, jakiej z pewnością nie miała część jego rówieśników, że rodzice kochają go i akceptują bez względu na wszystko. Mogli się nie dogadywać, nie być ze sobą jakoś szczególnie blisko, a Lee czuł, że nie jest wymarzonym synem ale się starał. I oni też się starali. Dlatego cierpiał podwójnie wiedząc jaką sytuację ma Victor. Jak bardzo go to wszystko boli, ile musiał wycierpieć. Tak więc bardzo cieszył się, że będzie miał chłopaka przy sobie na ferie świąteczne. Nie tylko dlatego, że spędza razem mnóstwo czasu, ale również będzie miał pewność, że Victor będzie bezpieczny i szczęśliwy. Przynajmniej miał taką nadzieję. Dzisiaj oprócz standardowej szaty ucznia Hogwartu, niezbyt wyprasowanej koszuli i poluzowanego już krawata, Lee miał na sobie skarpetki we wściekle pomarańczowo-różowe paski. Znalazł jedno sprytne zaklęcie, dzięki któremu paski co chwilę się zmieniały, migając i tworząc zabójczą dla oczu kombinacje. Ze zwiniętym w rulon Przeglądem Sportowym dziarskim krokiem szedł w stronę biblioteki. Dochodziła już siódma, więc większość uczniów swe kroki kierowała w stronę Wielkiej Sali, ale Lee wiedział że współcześni geniusze (do jakich z pewnością zaliczał się jego chłopak) nie zwracają uwagi na tak przyziemne sprawy jak kolacja. Pachnął ciężkie drzwi, zaglądając do środka. Na całe szczęście bibliotekarki nie było za biurkiem. Za każdym raz gdy Lee przychodził do biblioteki kobieta mierzyła go takim wzrokiem, jakby dobrze wiedziała, że nie powinno go tu być. Sam Lee całym sercem podzielał jej zdanie. Przesiadywanie całymi godzinami wśród zakurzonych ksiąg i woluminów nie było jego ulubionym zajęciem. Jedynie książki na temat Transmutacji czytał z autentycznym zaciekawieniem. No i oczywiście książki o Quidditchu.
OdpowiedzUsuńTe pochłaniał zawsze i wszędzie. Niewielu uczniów było tak ambitnych, by rezygnować z kolacji na rzecz zakopania się pod stosami książek, więc nietrudno było Lee znaleźć tego, za którym tęsknił cały dzień. Przy Vicotrze tracił swoją i tak już niezbyt wielką pewność siebie. Stawał się nerwowy bo bardzo zależało my na chłopaku. Nie znali się długo, ledwie kilka miesiący. Przed tym w ogóle nie zwracał uwagi na tego Krukona, a on z pewnością nie zwracał uwagi na niego. Na pierwszy rzut oka nie mieli ze sobą nic a nic wspólnego. Jedynie podczas meczy Quidditcha, kiedy to obserwując grę Lee chcąc nie chcąc zwracał uwagę na graczy. Lee był pewien, że właśnie po jakimś meczu pierwszy raz zwrócił uwagę na Victora. Od samego początku ich znajomość, a teraz i związek, opierał się na długich godzinach rozmów, podczas przesiadywania w przeróżnych zakamarkach zamku. Szpetem opowiadane historie, lęki i marzenia sprawiły, że Lee miał wrażenie iż znają się o wiele dłużej. Czuł, że jego życie było niekompletne bez tego Krukona. Zauważył go przy stoliku pod oknem, gdzie wiszące w powietrzu świece rzucały lekkie światło na jego twarz. Opadł na krzesło tuż koło chłopaka, trobę z głuchym łoskotem rzucił na podłogę i oparł twarz na prawej dłoni. Lewą delikatnie dotknął dłoni Victora.
Usuń— Cześć. Co słychać? Jak Ci minął dzień? Ale po pierwsze i najważniejsze, lepiej zacznij się pakować bo tegoroczne święta spędzasz że mną u mnie w domu. Tylko proszę, nie zabieraj ze sobą połowy biblioteki — dodał, uśmiechając się szeroko. — Mama ma tyle książek, że na pewno się dogadacie. A ponadto, drugiego dnia świąt na pewno pojadą do Weasley'ów to ich tradycja, więc będziemy mogli spędzić czas tylko we dwójkę — zakończył swój wywód, wpatrując się w Victora.
wiesz kto <3
Malcolm Letherhaze zawsze mógł pomóc młodemu Wardowi w pokonaniu odległości, nawet bez pośrednictwa naruszania ich przestrzeni osobistej, czego zwykle w stosunku uczniów mniej wybitnej troski starał się unikać. W związku z tym za pomocą choćby niezbyt dbałego machnięcia różdżki wykonanej w całości z tabebuji i niezwerbalizowanego zaklęcia, przyciągnąłby wychowanka Roweny Ravenclaw siłą lub zawiesił go w powietrzu na czas bliżej nieokreślony. W zaistniałej sytuacji nigdzie mu się jednak nie spieszyło, wierzył również w zdrowy rozsądek tegoż młodego czarodzieja i użycie magii sprowadził to do ostatecznej ostateczności, gdyby strach zdławił jego rozsądek, zmuszając go do ucieczki. Profesor zaklęć i uroków skupił zatem swoją pełnometrażową uwagę na uczniu, na krótki moment odrywając oczekujące spojrzenie od niego i zatrzymując go na wspomnianym spisie czarotwórczym skrywanym na stronach notesu.
OdpowiedzUsuń— Czasami rodzina jest największą kulą u nogi w drodze do samorealizacji. Istotne jest, by nie dać im się zdusić i zatrzymywać w miejscu. Twój ojciec, jak większość pracowników ministerstwa, pragnie zapewnić sobie drugie życie za sprawą swoich latorośli i popełniają zwykle błąd, gdy na siłę chcą ich do tego urzędu wpychać. — Na słowa syna swojego znajomego odpowiedział dopiero po chwili, jakby potrzebował dłuższego momentu na przetrawienie tego. Letherhaze nie uważał siebie za wzór do naśladowania, a już tym bardziej nie czuł się odpowiednią osobą, by mówić komuś, a już zwłaszcza stojącemu w jego gabinecie Victorowi, co powinien w tej sprawie uczynić. Wychowanek Salazara Slytherina nie utrzymywał bowiem bliższych relacji rodzinnych, odcinając się od pępowiny dość szybko, obierając upatrzoną w połowie swej edukacji ścieżkę kariery, nawet udało mu się wyjechać na rok do Egiptu na czas swego stażu u Alastaira Winrose’a, po których otrzymał pełne uprawnienia do wykonywania zawodu. — Panie Ward, zdanie pańskiego ojca i jego wyobrażenia na temat czarodziejów, których spotyka nie jest dla mnie czymś nowym. Doceniam twoją szczerość, lecz mam swoje lata i zdaję sobie sprawę, z czym wiążą się spotkania z politykami, one zwykle mają drugie dno. Przez większość swojej kariery zawodowej jako łamacz klątw pracowałem dla Ministerstwa Magii oraz Banku Gringotta, to pierwsze znane jest z brudnego, śliskiego środowiska. — Letherhaze rozpiął marynarkę, kładąc ją chwilę później złożoną w pół na biurku. Nawet we właściwej sobie profesji nie potrzebował uznania ze strony innych czarodziejów, a mimo iż ta wiązała się ze sławą nigdy nie potrafił się nią upić. Dla niego zawsze stanowiła dodatek – daleko było mu do statusu celebryty, gdy o wiele bardziej fascynowała i porywała go praca.
— Twój ojciec musi być… — W odpowiedniej chwili się za sprawą swej samokontroli profesor uroków i zaklęć powstrzymał się przed rzuceniem w eter soczystego epitetu jakiegoś paskudnego, nawet jak na merlinowskie standardy i jego sto kurw, pokroju, którym nie należało się dzielić w obecności jakiegokolwiek ucznia. Malcolm Letherhaze zamaskował to stosownym odchrząknięciem, by nie zostało to odebrane jak zdanie urwane bez powodu.¬ ¬— Hm, jest bardzo nieodpowiedzialnym czarodziejem, który przez wzgląd na własną nawarstwioną głupotę nie pokusił się o wzięcie pod uwagę jakie skutki ma zakażenie takiej rany. ¬— Łamacz klątw podarował sobie wzmiankę o tym, że wiąże się to z równie istotnym ryzykiem śmierci, a najlepsze efekty leczenia uzyskiwało się wówczas, gdy ta była świeża, żeby dodatkowo Krukona nie stresować. Zbliżył się, chwytając za jego ramię w miejscu oddalonym na tyle, by przy nacisku skóry nie naciągnąć skrywanej za materiałem opatrunku rany. Letherhaze zachował na twarzy powagę, lecz po wstępnym oględzinach mógł uznać, że nie wygląda to zbyt dobrze. Nie wypadało mu jednak w obecnych okolicznościach, gdy uczeń zaufał mu na tyle, by zdecydować się na otwartość i wyznania, by odesłać go do gabinetu Lisette, ponieważ podejrzewał, że nie rozeszłoby się to po kościach.
— Nie wygląda to dobrze i zaboli — Oświadczył spokojnie; niedługo później na biurku na położonej wcześniej marynarce za sprawą niewypowiedzianego zaklęcia Ferula zmaterializowały się bandaże i gazy. Niedługo potem podszedł do biurka, wyciągając z jednej z szafek zastałą już whisky, która kojarzyła mu się tylko z sytuacją, po której przyszło mu omijać wszelaki alkohol szerokim łukiem przy konieczności spożywania eliksiru od chwili jego wypadku. Ponownie podszedł do ucznia, pochwycił go w identyczny sposób co poprzednio za ramię, by za sprawą wykonywania subtelnych ruchów w powietrzu różdżką tuż za jego plecami butelka z jedną trzecią zawartości odkręciła się i przechyliła, nasączając swą zwartością znaczny kawałek gazy. Ta z kolei chwilę później została przyciśnięta do rany bez ostrzeżenia, ponieważ odkażenie było tutaj niezbędne. Malcolm spodziewał się, że usłyszy syknięcie, gdy momentalnie pojawi się nieznośne pieczenie. — Nie dotykaj, ponieważ wtedy zostanę zmuszony, by tę czynność powtórzyć — polecił, pozwalając, by gaza, która pochłonęła przy okazji wydzielinę w charakterze gęstej, mętnej i lepkiej cieczy będącej wynikiem pojawienia się miejscowego zapalenia. Łamacz klątw zanim podjął się kolejnych kroków, zmuszony był poczekać aż alkohol nieco przeschnie, a krzyczący z bólu układ nerwowy nieco się uspokoi. Na obecnym etapie Malcolmowi odczuwał współczucie względem młodego Warda, wiedząc, że pośród czterech ścian swojego gabinetu będzie musiał sprawić dzieciakowi cierpienie, którego można było uniknąć przy wyższym poziomie odpowiedzialności lub podstawowej wiedzy z magii medycznej ze strony jego rodziców. Letherhaze aż nadto zdawał sobie sprawę, że przy takiej reakcji organizmu Vulnera Sanentur nie zadziała tak jak powinna i zostanie to rozłożone na co najmniej dwa bądź trzy etapy. — Po wszystkim będziesz mógł przy powrocie do domu lub listownie podziękować swoim rodzicom za narażenie nie tylko twojego zdrowia, ale i życia.
UsuńMalcolm Letherhaze