W skrócie:
Choć pod wieloma względami łączy najgorsze cechy rodziców, stanowiąc tym samym dumę Slytherinu, brak mu jednego najważniejszego podobieństwa do ojca: zainteresowania Quidditchem. Nie ogląda, nie zna się, nie chce grać. Na domiar złego uważa, że latanie na miotle jest po prostu nudne. Znacznie bardziej ceni sobie pojedynkowanie się i naukę OPCM-u, w czym zresztą jest świetny. Nie można powiedzieć tego samego o jego umiejętnościach warzenia eliksirów: ku rozczarowaniu pani Rathmann nie odróżnia siekania od mielenia, a każda próba poradzenia sobie z lekcjami kończy się mniejszą bądź większą katastrofą. Na resztę zajęć nie narzeka, a jest w nich przeciętny. Powodzi mu się natomiast z dziewczynami, choć tylko ślizgońskimi — imponuje im swoimi umiejętnościami pojedynkowania się. Członkowie innych domów nie przepadają za nim. Słusznie, bo straszny z niego snob.
Scorpius H. Malfoy
V rok nauki — uczeń Slytherinu — członek Klubu Pojedynków — czystokrwisty — różdżka: sztywna, wiąz, rdzeń z pióra gryfa, 8 ¾ cala, nieco grubsza niż standardowa
Charakterystyka:
Patrząc na tego piętnastolatka, zapewne ani na moment nie przeszło ci przez głowę, że mógłby on stanowić dla ciebie jakiekolwiek zagrożenie. Twój błąd — jeden z największych jaki popełniłeś. Wygląda niegroźnie, ale potrafi kąsać boleśniej niż niejeden jadowity wąż. A jaki jest przy pierwszym wrażeniu? Scorpius Hyperion Malfoy to jeden z tych interesujących — charakteryzujący się szlachecką ogładą (co z tego, że udawaną?) i wysoce wyszkolonymi umiejętnościami perswazyjnymi. Wygadany i pewny swego. Stawiany za wzór przez jednych, dyskryminowany ze względu na fałszywe zagrywki przez drugich. Chłopak jakich mało
wśród społeczeństwa. Arogancki, ale pociągający. Władczy, choć bezbronny w obliczu przeszłości. To chyba najgorsze z połączeń. Nadnaturalnie pamiętliwy i lojalny wobec osób, które się dla niego liczą — a takie chyba nie istnieją — jest w stanie z pacyfisty zmienić się w prawdziwego, nieokiełznanego anarchistę. A skoro nie ma nikogo, kogo mógłby z lwim zapałem bronić, jak własnego stada, nieszczęśliwie odgrywa rolę wilka, pożerającego ofiary zawsze pojedynczo, z czczą dokładnością.
Biada temu, kto mu podpadnie. Czasem jest zbyt porywczy na racjonalne działania i jednocześnie nazbyt zapalczywy, by odpuścić, godząc się z porażką. Nieważne w jak kiepskim znajdzie się położeniu, stojąc przed niebezpieczeństwem prędzej narazi się na poturbowanie, niż da się oswoić. Jest jak dziki zwierz wrzucony w klatkę — wściekle bije o metal, a nim się spostrzeżesz, rzuca ci się do gardła. Tylko po to by po ostatecznym ataku i zgonie męczennika w ciepłym świetle dnia ułożyć się do snu. Niczym niewinny baranek, niezbryzgany krwią bliźniego.
„Czasami mam wrażenie, że gdzieś w nim tkwi jeszcze serce. Tylko czasami... zawsze potem nachodzi mnie myśl, że przez większość czasu najprawdopodobniej radzi sobie bez niego.”
Nie musisz darzyć go głębokim uczuciem ani nawet lubić go, by chcieć zagłębić się w rozmowę z nim. Sprawia wrażenie osoby inteligentnej, na swój sposób także błyskotliwej. I taki też faktycznie jest. Nawet w chwilach, kiedy rzuca w ciebie najgorszymi (a co najważniejsze również najszczerszymi) obelgami, chcesz więcej. Nie dlatego że może to okazać się przyjemne – krytykowanie twojej osoby w jego wykonaniu nigdy takie nie będzie — Scorpius stanowi po prostu jedną, wielką zagadkę, którą każdy z nas za wszelką cenę pragnie rozwiązać, nie bacząc na konsekwencje. Nie mając również na uwadze tego, że sam obiekt zainteresowań robi wszystko, żeby nie tylko nie mówić o sobie, ale również kręcić i manipulować tak, aby osoby trzecie zyskały nie więcej niż barwne, zmyślone opowieści na jego temat. I choć czasami zdarza się mu powiedzieć prawdę, to i tak bez znaczenia, bo zawsze gubi się ona w natłoku kłamstw.
Malfoy nie należy do osób, które wciąż negują swoją przeszłość, prędzej cudzą. Tym bardziej nie stara się zabawiać w jasnowidza. Nie czuje potrzeby ciągłego analizowania splotu wydarzeń, w których główną rolę odgrywa on sam, ale jeśli to ty mu podpadniesz, nie ma siły, która odwiodłaby go od zemsty. Na domiar złego jedyną opinią, z jaką się liczy, jest jego własna. W związku z tym obelgi czy komplementy wrzuca do jednego worka z plotkami i domysłami, nie czując różnicy między nimi.
„Nawet nie próbuj wspominać mi o tym palancie. Po ostatnim spotkaniu z nim jedno wiem na pewno — na dobrego kolegę to on się nie nadaje. Prędzej na niezjednanego, żarliwego wroga.”
Nie szukaj u niego pokładów dobroci, i tak ich nie znajdziesz. Jeśli jednak już to zrobiłeś, spróbuj raz jeszcze przeanalizować jego charakter zanim wysuniesz jakiekolwiek błędne wnioski. Pamiętaj o tym, że chłopak ten należy do grupy agresorów — porywczych, często brutalnych wobec osób, które wyjątkowo grają mu na nerwach. Opanowanie i pełna obojętność idą z nim w parze, ale tylko do pewnego momentu, potem następują gwałtowne erupcje, a te zwykle nie zwiastują niczego dobrego.
Nie próbuj doszukiwać się w nim zalet. On ich nie ma, a nawet jeśli ma, prawdopodobnie są one przyćmione przez masę wad. Bóg mało kiedy wydaje na świat tak egoistycznych, zapatrzonych w swoje interesy ludzi. Gdyby apokalipsa zaczynała się od destrukcji psychicznej (w wolnym tłumaczeniu: od totalnego braku empatii), on byłby jej źródłem. Nigdy nikomu nie pomaga, chyba że sam czerpie z tego jakąś korzyść. To jak cię potraktuje, zależeć będzie tylko i wyłącznie od tego, ile pożytku w tobie widzi. Nie zdziw się, gdy okaże się, że młody panicz o uroczym uśmiechu to tak naprawdę prawdziwe nasienie zła,
pierwotny syn szatana. On taki jest — zmienny, nieokreślony. Apatyczny z przekory, wrażliwy dla zysku. Piekielnie intrygujący, bo nie wchodzący w żadne schematy lub modele osobowe, a przy tym — niestety — nieprzeciętnie narcystyczny i chorobliwie próżny.
„Nie przedstawił się, nie podał ręki na powitanie, nie powiedział nic, co mogłoby mnie zadowolić. I ty się pytasz jaki jest? Zrób mu rachunek sumienia, a dowiesz się, że jest po prostu nieznośny.”
[BUM! Witam moje porzucone dziecko, a przygarnięte przez bardzo dobre ręce! Nie jesteśmy ślizgońską dziewczyną, co więcej, latamy na miotle, więc to chyba nas stawia w kategorii: nudne. I tak, pamiętamy, że masz sporo rozgrywek, ale on aż się prosi by mu trochę tego kija od szczotki, który połknął, wyciągnąć. Oliver ze względu na czystość krwi, chyba nie przypadnie mu do gustu, ale Joy, kto wie?
OdpowiedzUsuńPowodzenia Ci nim życzę, czasu i weny na wątki i cieszę się, że jednak go opublikowałaś! ♥]
Joy Hamilton & Oliver Johnson
[Propsujemy wyłamanie się z choć jednego dziedzictwa i znamy ból z tym związany ♥ Powodzenia z drugą postacią, mam nadzieję że u ciebie Scorpius zamieszka na dłużej i że będziesz się dobrze bawić, rozwijając potencjał wynikający z jego genezy z książek :D Jeśli wszyscy nie rzucą się na limit przystojniaczka i będzie się nudził, to zapraszam serdecznie do Flemci (co prawda latamy na miotle, ale też się pojedynkujemy), która musi mieć niezły powód do konsternacji, wpadając nagle jako nowa, chcąc nie chcąc, w otoczenie Ślizgonów i zastanawiając się, co to w ogóle za typ i kim są jego rodzice (przepraszam za kolokwializm, ale to dosłowny cytat z jej głowy i zamerykanizowanego słownictwa).]
OdpowiedzUsuńF.Lawson i reszta gromadki
Me serce zawsze należało do Malfoyów a ten twój to <3
OdpowiedzUsuńRachel Rowle
[Dzień dobry! Przyszłam pochwalić kartę, bo przeczytałam ją tuż po tym, jak się opublikowałaś, i jestem zachwycona. Widziałam wielu Scorpiusów w życiu, ale ten zdecydowanie jest jednym z moich ulubionych. Aż sama chciałabym poznać go nieco bliżej i zobaczyć, czy faktycznie jest taki nieznośny i bez serca, jak go opisałaś. :)
OdpowiedzUsuńJakbyś szukała dla niego jakiegoś wroga bądź ofiary, Erica zgłasza się na ochotnika. Właśnie powtarza piąty rok, idealny z niej cel pod tym względem. Mogą razem drzeć koty, mogą się wyzywać, mogą walczyć (chociaż nie obiecuję, że ogólna niechęć Eriki do magii nie sprawi, że jej zaklęcia będą miały nieprzyjemne skutki uboczne), mogą też wspólnie doprowadzić do wybuchu na zajęciach z eliksirów. Baw się dobrze na blogu! ;)]
Erica Berenger
[ Hej! Jako nowa osóbka na blogu musiałam pozaglądać do kart i nie mogłam pominąć postaci kanonicznych - tymbardziej, że mam ogromną słabość do Malfoyów. Przedstawiłaś Scorpiusa idealnie - wyszła postać z wielkim potencjałem. Gdybyś miała ochotę, to może sklecimy coś wraz z Suryą? Oboje są na V roku i oboje przynależą do domu węża. Powodzenia i przesyłam dużo weny! :-) ]
OdpowiedzUsuńSurya Cavendish
[ Oba pomysły są świetne, jednak biorąc pod uwagę charakter Suryi ( przed nieznajomymi skrzętnie skrywa uczucia, więc nie zakochałaby się i nie powiedziałaby o tym osobie, którą ledwo zna), to byłabym skłonna zdecydować się na wariant B! Czy mogłabym zrzucić na Ciebie rozpoczęcie? 🙏
OdpowiedzUsuń[ Ja też jestem zawalona odpisami na drugim blogu także rozumiem - poczekam :-) ]
OdpowiedzUsuńSurya Cavendish
[O ile mnie pamięć nie myli, zadowolił cię swego czasu Milsent, a na Letherhaze'a zabrakło chwili wolnego czasu. Niemniej cieszę się, że Malcolm przypadł do gustu, ponieważ przy tworzeniu go nie miałam pewności, że się przyjmie i zainteresowanie nim niedługo po publikacji trochę mnie zaskoczyło. Cóż, mogę poręczyć za Letherhaze'a, że o ile jeden z jego przykładnych i pozornie niesprawiających kłopotów uczniów stale wałęsałby się tam, gdzie nie powinien, nieszczęśliwie na niego trafiając... Scorpius musiałby się przyzwyczaić do odejmowanych punktów, mniej oficjalnego tonu, ciągnięcia za obręb materiału szaty wokół szyi wprost do lochów, czy kontakt listowny z Draconem, gdyby okazał się tak beznadziejnym przypadkiem. Niefortunnie, ale Malcolm zgodnie z wydarzeniami fabularnymi ma po zajęciach parogodzinne korepetycje z jednym z uczniów, więc jego cierpliwość i tolerancja wieczorna porą siłą rzeczy znajdzie się na wyczerpaniu. Z tym że musisz wybaczyć, aczkolwiek stosunek Letherhaze'a do kogoś mogę ujawnić tylko w rozgrywce. Masz zajęty limit, a i tak podsuwasz mi młodego Malfoya, wiedząc, że ci nie odmówię, więc jak to rozwiążemy?]
OdpowiedzUsuńMalcolm Letherhaze
[Nie dostrzegam przeciwwskazań, aby na takich warunkach to wdrożyć. Jeśli masz chęci, aby zacząć, to ja z przyjemnością na to przystanę, a dłuższe oczekiwanie nie stanowi dla mnie problemu. W zamulaniu w zaczynaniu mnie nie pobijesz, zapewniam.]
OdpowiedzUsuńMalcolm Letherhaze
[Kurczaki, co ja mogę powiedzieć po takich słowach? Dzięki stokrotne!
OdpowiedzUsuńTak zupełnie na serio nigdy nie pomyślałabym, że komuś w ogóle chciałoby się czytać wątki innych osób, więc zdziwiłam się co nie miara, że miałaś w ogóle chęć żeby to prześledzić. Jest mi ekstra miło, że komuś się podoba moje pisanie i jeszcze raz dziękuję za poprawienie mi humoru i że zechciałaś się tym ze mną podzielić - wszakże niewypowiedziany komplement istnieje tylko w czyjejś głowie jak nigdy nieodkryty skarb, a Ty mnie nim obdarowałaś :>
Ale żem popłynęła pompatycznym nurtem ha! Ale myślę, że akurat jeśli chodzi o Hogwarckie Kroniki, to ten blog jakimś magicznym sposobem przyciąga samych ludzi, którzy piszą naprawdę dobrze. Uświadczyć osoby, która rażąco odbiega poziomem od innych jest naprawdę ciężko, o ile to w ogóle możliwe, dlatego na tak wspaniałym tle trudno jest się wyróżniać, bo wszyscy tu to naprawdę pisarskie sztosy.
Szkoda że masz tylko 3 wątki i to wszystkie zajęte, bo Scorpius jest takim typowym Malfoyem (jak ktoś robi kogoś z rodziny Malfoy w Gryffindorze albo co gorsza w Hufflepuffie to mię krew zalewa na gacie Merlina!) z krwi i kości, z charakterkiem łączącym chyba najgorsze cechy wszystkich malfoyowych pokoleń na wyposażeniu. Nie jest podszyty takim (jak ja to zwykłam nazywać) "ciepłym flakiem", czyli z pozoru taki twardy, wredny i tajemniczy, a jak ktoś podejdzie i poklepie w ramię to opowiada historię swojego życia i mówi, jak mu ciężko i jak źle xd Więc szanuję, że jak jest podły, to jest podły na wskroś i już. W gruncie rzeczy myślę, że pomimo różnicy w domach i charakterach (chociaż tutaj są i podobieństwa) nasze chłopaki by się ze sobą dogadały ;)
W ogóle najpierw jak najechałam na fotosa to miałam taką myśl "i co to już koniec?" a dopiero potem się zorientowałam, że jeszcze się strzałeczka rozwija ;-; xdd Brawo ja, rly]
Alfie Larose
Erica naprawdę nie zamierzała zakłócić przebiegu całej lekcji zaklęć i uroków.
OdpowiedzUsuńKiedy weszła do klasy i stanęła przed biurkiem, na którym nauczyciel już zostawił poduszkę, twardo postanowiła, że tym razem nie zawali. W końcu miała jedynie poprawnie rzucić zaklęcie depulso, nic trudnego ani skomplikowanego, nawet największe beztalencie by sobie poradziło.
Jak widać, Erica była czymś więcej, niż tylko beztalenciem, bo zamiast posłać na ścianę poduszkę, posłała tam kolegę. Ani trochę tego nie planowała, tak samo jak krzyku i wyrzucenia w powietrze podręcznika, ale swoją reakcję mogła zrzucić na nerwy, kiedy nieco spanikowana podbiegła do, na szczęście, wciąż przytomnego Puchona. Zapewne nawet nie zorientowałaby się, że podręcznik mógł kogoś uderzyć, gdyby nie to jedno pytanie, zadane głosem po brzegi wypełnionym litością i pogardą. Erica przerwała przeprosiny, jedynie szybko upewniwszy się, że ze zdrowiem kolegi wszystko było w porządku, i odwróciła w stronę jedynej osoby na tym świecie, która budziła w niej same najgorsze cechy — Scorpiusa Malfoya.
W jednej chwili cała jej troska i poczucie winy wyparowały. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co mu odpowiedzieć (naprawdę miała do zrobienia ważniejsze rzeczy niż kłótnia ze Scorpiusem) i złapała podręcznik.
Miała wielką ochotę znowu nim rzucić, tyle że tym razem z premedytacją.
Jej plany zemsty przerwało pojawienie się Malcolma Letherhaze, jednak tym razem nie zwrócił się do niej. Gdyby nie perspektywa spędzenia z Malfoyem większej ilości czasu niż to konieczne, z satysfakcją przyglądałaby się jego marnym próbom wymigania się od kary. Niestety, profesor Letherhaze nie przeoczył jej pomyłki i nie zamierzał dać jej taryfy ulgowej. Po części Erica była mu za to wdzięczna, bo im szybciej nadrobi zaległości, tym szybciej będzie mogła wrócić do tworzenia muzyki, jednak nawet w najśmielszych snach nie przyznałaby tego na głos, a zwłaszcza Scorpiusowi Malfoyowi.
Zamiast tego uśmiechnęła się słodko, kiedy chłopak uderzył ją ramieniem, i krzyknęła za nim radośnie:
— Już nie mogę się doczekać!
Skoro cała szkoła i tak miała ją za sukę, mogła to chociaż wykorzystać.
Nie była gotowa na zajęcia ze Scorpiusem, ale nie miała innego wyjścia, jak pojawić się na dziedzińcu — już i tak powtarzała rok, nie mogła dłużej marnować czasu. Gdyby mogła cofnąć się w czasie, przyłożyłaby się bardziej do nauki i jakoś zdała tę piątą klasę. Jakby nie patrzeć, ani trochę nie uśmiechało jej się spędzenie w Hogwarcie dodatkowego roku, już i tak miała wystarczająco dość tego miejsca. Ale nie zamierzała narzekać — popełniła błąd i teraz brała na siebie jego konsekwencje (ale tego również nie zamierzała wyznać Malfoyowi).
Gdy tylko pojawiła się na dziedzińcu, dostrzegła jego jasne włosy (jak to w ogóle możliwe, że były tak jasne?). Wzięła głęboki wdech — była pewna, że nie czeka ją miłe powitanie — i podeszła do niego ze swoim zwyczajowym uśmiechem na twarzy.
Zamierzała współpracować, dla ich wspólnego dobra, i możliwie jak najbardziej ukrócić te męki. Co z jej umiejętnościami miało być niezłym wyzwaniem.
— Dobra, powiedz mi, co takiego mam zrobić i miejmy to już za sobą.
Erica
[Jasne, ciekawy pomysł c: Jestem jak najbardziej za, myślę, że to wyzwanie powinno paść gdzieś, gdzie będą świadkowie (bar, impreza albo jakaś lekcja, podczas gdy nauczyciel wyjdzie z klasy) i żaden nie będzie mógł się wykręcić :>
OdpowiedzUsuńA co do braku czasu to mam podobnie, więc myślę że ani jednej ani drugiej nie będzie przeszkadzało tempo odpisów ;) To jak, chcesz zacząć?]
Alfie
Co tu kryć, w sowiarni niemiłosiernie śmierdziało gównem i starym pierzem, od którego drapało w gardle, lecz było to doskonałe miejsce na swojego rodzaju handelek. Alfie siedząc półdupkiem na parapecie wychylał się przez okno najmocniej jak potrafił, by zaczerpnąć chociaż trochę świeżego powietrza, podczas gdy Henry wcisnął trzeciorocznemu działkę za niezłą sumkę.
OdpowiedzUsuń- Jeśli po wyjściu stąd nie wyrzygam płuc, to mi pogratuluj – wydyszał Alfie do przeliczającego pieniądze przyjaciela, który ukrył nos pod koszulą, tworząc coś na kształt maski gazowej.
- Stary, oczy mi łzawią jakbym tydzień obierał cebulę – wydyszał Henry, wsypując monety do kieszeni. – Teraz ty idziesz, ja ledwo trzymam się na nogach – wskazał kciukiem na drzwi, które uchyliły się i do środka napłynęło kilkoro uczniów. Alfred tylko westchnął, zaczerpnął ostatni łyk świeżego powietrza zza okna i ruszył ku potencjalnej klienteli.
On i Henry byli już na tyle rozpoznawalni wśród uczniów ze swojej cieszącej się zainteresowaniem ogółu działalności, że większość z Lwiątek czy Żmijątek, jak Alfie nazywał uczniów Slytherinu do lat czternastu, sama do nich podchodziła. Tym razem też nie musieli specjalnie zachęcać wyraźnie potrzebującego Krukona, który poprawił nerwowo krawacik w biało-niebieskie pasy i zbliżył się ukradkiem do Alfiego. Gryfon zmierzył go krytycznym spojrzeniem spod uniesionych brwi.
- Chciałeś czegoś? – zapytał w końcu, bo nie zapowiadało się, żeby Krukon sam otworzył jadaczkę i wypluł z niej jakiekolwiek słowa.
- Tak, chciałbym trochę tego proszku… - ściszył głos i rozejrzał się lękliwie dookoła, jednak wokół były jeszcze tylko dwie osoby, majstrujące przy sowach; rudowłosa dziewczynka, na oko pierwszoroczna, i blondwłosy laluś, sądząc po krawacie, ze Slytherinu. – Tego proszku który sprzedajecie, żeby łatwiej się było uczyć. Jutro mam sprawdzian z Eliksirów, ale obecnie jestem troszkę spłukany i nie…
- Nie dajemy na krechę – odparł krótko Alfie, uznając rozmowę za zakończoną i przytykając dłoń do nosa. Jak ludzie mogli tu dobrowolnie przychodzić? Kompletne świry. Gdyby nie interesy, jego noga nigdy by tu nie postała.
Krukon wciąż tam stał i przestępował z nogi na nogę, jakby miał wyjątkowo pilną potrzebę. Już sama jego aparycja była na tyle irytująca, że Alfie miał ochotę bardzo boleśnie uderzyć go w twarz, a potem może wyrzucić przez okno, zależnie od tego, czy ulżyłoby mu już po uderzeniu w twarz.
- Ale moja koleżanka ma babcię, która zawsze daje jej dużo pieniędzy i ona właśnie pojutrze jedzie do tej babci i pożyczy mi, na pewno mi pożyczy, a wtedy wam zwrócę co do knuta, obiecuję – Krukon złapał Alfiego za poły koszuli błagalnym gestem.
Alfie przeklął w myślach. Pieprzeni Krukoni, niby takie kujony, a jak przychodzi co do czego to się nie uczą, tylko liczą na magiczne proszki…
- Stary, słuchaj uważnie, bo chyba nadal się nie rozumiemy, mimo, że wykładam jak dla kompletnego kretyna, którym mam nadzieję nie jesteś… - westchnął Alfie, szczerze powątpiewając we własne słowa i przeciągnął dłonią po twarzy, odpychając od siebie Krukona na długość wyciągniętej ręki. - Mam szeroko w dupie babcię twojej kuzynki od strony stryjecznej siostry. Możesz być sobie królem wszechmorza i władcą zjednoczonego imperium trzech galaktyk – równo gówno mnie to obchodzi. Nie ma kasy, nie ma towaru, więc zjeżdżaj dopóki jestem miły, tak? Tak. Tam są drzwi, zapraszamy jak mama już wypłaci kieszonkowe.
UsuńKrukon odszedł niepocieszony, już za drzwiami pomstując na nauczycieli, sprawdziany i podłych Gryfonów. Henry zamachał nogą w powietrzu, wychylając się przez okno.
- To ci desperat! – zaśmiał się, na co Alfie tylko pokręcił głową. Miał ochotę zapalić, była na to już najwyższa pora; od rana nie miał papierosa w ustach, przez co stawał się nerwowy, ale zaduch i smród sowiarni w połączeniu z tytoniowym dymem najprawdopodobniej doprowadziłby do zatoru płucnego i niechybnej śmierci, więc jedynie siedział na niewielkim krzesełku obserwując jak rudowłosa dziewczynka próbuje zawiązać list na nóżce sowy, która dziabnęła ją w dłoń. Po kilkuminutowej batalii sowa w końcu wyfrunęła przez okno, a dziewczyna zbiegła szybko po schodach, zapewne chcąc uniknąć dłuższego przebywania w tym nieznośnym smrodzie.
W sowiarni został tylko jeden uczeń, przylizany goguś, który, jak wydawało się Alfredowi, zerkał na niego i Henry’ego od czasu do czasu.
- Chcesz coś kupić czy po prostu napawasz się wonią tutejszych perfum? – Alfie rozłożył ręce w pytającym geście.
Alfie
Malcolm Letherhaze nie przepadał w swoim jestestwie od przejęcia przeklętej posady nauczyciela za doprawdy wieloma rzeczami, a lista ta zdawała stopniowo poszerzać o nowe ogniwa, których niezaprzeczalnie część składową stanowiły nocne dyżury. Pracoholiczne skłonności brały i w tym wypadku zdecydowaną górę, nawet gdy on sam wykazywał wobec nich niemal całkowicie negatywne nastawienie, a i tak niezmiennie traktował je jako istotne i takie, które wykonać musiał w stu procentach. Karanie za brak rozsądku bądź nadmierną ciekawość uaktywniającą się nocną porą małolatów, odsyłanie ich do łóżek z odjętymi punktami, szlabanem czy innymi przyjemności wątpliwej jakości, okazywały się ewidentnym nieszczęściem ów jednostek, że natrafiły właśnie na profesora uroków i zaklęć. Dla łamacza zaklęć odsuniętego od właściwej sobie profesji mogłoby stanowić coś na wzór swoistej rekompensaty za zmarnowany czas na przechadzki po zamku i zabawy w chowanego, choć nie dało się zaprzeczyć, że były one niewielkiej wagi. Letherhaze nie uważał tego za szczyt swoich możliwości, a już tym bardziej ambicji, natomiast wszelkie pokłady cierpliwości i tolerancji zostały tego dnia, jak i najpewniej — jakże pechowo — tych przyszłych, wyczerpane przez parogodzinne korepetycje z najbardziej zaskakującym, a zarazem nieustępliwym uczniem, z którym przyszło mu się mierzyć i toczyć otwartą batalię.
OdpowiedzUsuńWzburzone, niewątpliwe mieszane emocje po nie tak dawnych korepetycjach, po których odesłał ucznia do dormitorium, podczas energicznego, szybkiego spaceru po spokojnych korytarzach wciąż nie opadły jak kurtyna w teatrze oddzielająca aktorów od widowni po zakończonym spektaklu. Nie sposób nie zwrócić uwagi na ciemniejszy punkt poruszający się na tle niegasnących płomieni, a choć Malcolm początkowo nie był zbyt przekonany do tego pomysłu, lecz wówczas nie odnalazła się lepsza alternatywa zapobiegająca kaprysom zaczarowanych schodów i temu jakie po zmroku tworzyło to zagrożenie dla uczniów, teraz jednak poczuł się zupełnie przekonany. Wilk syty i owca cała, jak głosiło pewne mugolskie powiedzenie, które przyszło mu usłyszeć i zapamiętać w jednym z ich pubów, w którym nie raz utknął z zachlewającym się w najlepsze Alastairem Winrosem, gdzie następnego dnia nikt nie był zdolny do rozpoznania ich po zastosowaniu odpowiednich, magicznych zabezpieczeń. Nauczyciel zaklęć i uroków teraz już tylko czekał z założonymi rękoma na torsie aż schody, które uniemożliwiły uczniowi ucieczkę, kierując go wprost w stronę Letherhaze’a. Dobrowolne skierowanie się w jego stronę może i obudziło w nim subtelne zaskoczenie, lecz nie dał tego po sobie jakoś szczególnie poznać. Zwykle uczniowie nie poddawali się tak łatwo, nawet jeśli ich szanse na ucieczkę były niewielkie — po nakryciu, nie mieli już nic do stracenia z widmem kary nad głową.
— Dla ciebie to on dobry nie będzie, panie Malfoy. — Letherhaze wbił w niego przeszywające spojrzenie i machnął dłonią w taki sposób, jakby odganiał od siebie wyjątkowo irytującego owada. Być może w ten sposób pożegnał i zarazem pogrzebał wszelkie nadzieje wychowanka Salazara Slytherina na wyjście z tej sytuacji bez szwanku. Ponadto na nieszczęście Scorpiusa nie znajdował się w sali wypełnionej po brzegi uczniami, żeby musiał zachować odpowiedni ton głosu, a tym samym skłaniać się do wyszukanych formuł grzecznościowych. — W jakim celu kręcisz się jeszcze o tej porze po zamku, zamiast znajdować się w swoim dormitorium? Czyżbyś zapomniał, że lochy znajdują się na najniższej kondygnacji? — Bynajmniej Malcolm nie śmiał nawet powątpiewać i to ani odrobinę w pamięć jednego ze swoich najzdolniejszych, a przy tym najbardziej wyniosłych uczniów, i jego orientację w terenie, mimo iż celowo poddawał ją w wątpliwość.
Malcolm Letherhaze