Aramis Floyd
Slytherin; VII rok; Półkrwi; Prefekt; Patronusem smok; Boginem brat; Różdżka piętnaście cali, giętka, włókno ze smoczego serca, olcha; Szkolny chór; Klub pojedynków; Skrzypce i gitara; Bieganie o świcie; Blizna w kształcie 'x' na żebrach; Syn sławnego aurora i zmarłej śpiewaczki; Więzi
Gdy mama umierała, obiecałeś jej, że nie zapomnisz, kim jesteś i skąd pochodzisz. Nie wiedziałeś jeszcze wtedy, że odchodzi jedyna osoba, która kiedykolwiek Cię kochała. Ojciec oziębł, a brat pokazał prawdziwą twarz podłego, sadystycznego gnoja. Zabiegałeś o ich uwagę, wpajając sobie, że stała się ona tym, czego pragniesz. Całkowicie się zagubiłeś, na ślepo pędząc ku przeznaczeniu wybranym przez kogoś innego. Przestałeś dostrzegać różnicę między dobrem, a złem, zdecydowanie zbyt często unosiłeś się gniewem i dumą, odpychałeś od siebie wszystkich tych, którzy mogliby pomóc ci uporać się z bolesną stratą. W pogoni za miłością ojca, dopuściłeś się kilku złych rzeczy i mimo iż czułeś się rozdarty pomiędzy prześwitującymi przez twoją skorupę resztkami moralności, a chęcią dorównania idealnemu bratu, w głębi duszy karałeś się za wybieranie tego drugiego. Wciąż trzymasz mroczne sekrety rodziny w tajemnicy, choć podświadomie czujesz, że powinieneś się od niej uwolnić. Masz pretensje do świata o to, że zawsze musiałeś o wszystko walczyć, podczas gdy inni dostawali sukces na tacy. Prawda jednak jest taka, że dało ci to siłę. Rzadko pokazujesz ten piękny uśmiech, bo i nie masz ku temu powodów. Trzymasz się na uboczu, okłamując innych, a przede wszystkim siebie. Odziedziczyłeś po matce nie tylko głos, ale i dobre serce, upór oraz mądrość. Wykorzystaj je do walki przeciw sobie. Obudź się, Aramis. Obudź się, bo jeszcze nie jest za późno na dotrzymanie obietnicy.
____________________________________________________________
FC: Billy Vandendooren, ramka wzięta z Kącika Kodowania
Aramis z pozoru jest ponury i wybuchowy, ale ma mięciutkie wnętrze. Szukamy: byłego przyjaciela/byłej przyjaciółki, który/a został/a skrzywdzony/a przez Aramisa, kogoś, osoby będącej jego niezdrowym zauroczeniem,jakiegoś dorosłego, który zainteresuje się jego sytuacją w domu, dawnej miłostki (najlepiej pana).
Wątki: Vincent, Frea, Eddie, Finley, Nevell
____________________________________________________________
FC: Billy Vandendooren, ramka wzięta z Kącika Kodowania
Aramis z pozoru jest ponury i wybuchowy, ale ma mięciutkie wnętrze. Szukamy: byłego przyjaciela/byłej przyjaciółki, który/a został/a skrzywdzony/a przez Aramisa, kogoś, osoby będącej jego niezdrowym zauroczeniem,
Wątki: Vincent, Frea, Eddie, Finley, Nevell
[Ja i Finn chętnie przytulimy jakieś powiązanie, jeśli ta ciamajda się do czegokolwiek nadaje.
OdpowiedzUsuńBaw się z nami dobrze i długo!]
Finley Darcy
[Piszczę za każdym razem, gdy podglądam czyjąś kartę i widzę dwa magiczne słowa szkolny chór dlatego szczerze pragnę porwać Aramisa na wątek do Vinniego!
OdpowiedzUsuńWątek mamy Aramisa jest dla mnie personalnie bardzo bliski, dlatego szczerze kibicuję mu w wyciągnięciu na wierzch tej właściwej części siebie, bo ukochana rodzicielka na pewno za nic w świecie nie życzyłaby mu takiego życia w rozdarciu i wewnętrznym konflikcie.
Nasi panowie muszą się znać, bo Vinny jest bardzo ekspresyjną osobliwością (szczególnie w kręgach chóru, gdzie trochę się szczerze powiedziawszy rozpanoszył z artystycznym ego), więc panowie muszą się znać zarówno z kółka, jak i rocznikowych wspólnych zajęć. Mam nadzieję, że zrobiłam sobie wystarczającą autoreklamę (dzisiaj dałam radę bez pomocy zdartej płytki) i że będziesz mieć ochotę na wpadnięcie do nas i docenienia cudownego, gitarowego rzemiosła, jakim bez wątpienia jest nasza Bianca ♥
Dużo weny, zapełnienia powiązań i super zabawy życzę i jeszcze raz zapraszam!]
Vincent Greed i spółka
[oh, czy ja tutaj widzę materiał na partnera biegowego?]
OdpowiedzUsuńjaques kavanagh
Witamy serdecznie i życzymy udanej zabawy!
OdpowiedzUsuńHej, bardzo ciekawa postać. Bardzo ciekawa, ponieważ czytając tę kartę, mimo, że nie ma ze mną nic wspólnego, czuję z nim jakąś nutkę porozumienia i empatii wobec niego. Postać zawsze jest interesująca, kiedy obudzi w nas jakieś emocje. We mnie Aramis budzi odrobinę smutku, empatii, ale też poczucia troski o jego życie i jego, jako osobę. Ma się ochotę być przy nim, po prostu po to żeby być, żeby nie tracił wiary w ludzi i w to, że może się dla kogoś liczyć. Bardzo fajnie, że mimo swojej historii nie jest ciepłą kluchą, a wbrew pozorom ma pewny charakter i ambicje. Widzę w nim trochę podobieństw do Frei. Widzę też drogę do porozumienia i zrozumienia. Aż szkoda, że Aramis ma większą słabość do mężczyzn. Niemniej, mimo wszystko pokusiłabym się pomiędzy nimi o jakąś ciężką, psychologiczną relację, jeśli poczujesz po przeczytaniu karty Frei, że coś takiego miałoby sens?
OdpowiedzUsuńFrea Ragnarsson
[Jaranie się aktorem nie jest słabe, jeśli w grę wchodzi JGL! ♥♥♥
OdpowiedzUsuńPopieram, że głębszą relację najmądrzej w przypadku naszych panów będzie wyciągnąć już z wątku.
I bardzo podoba mi się scenariusz numer dwa, który zaproponowałaś, tak bardzo że nie pozostaje mi nic innego jak polecić ci poczekać na rychłe zaczęcie :D]
rzadka odmiana człowieka, bliska wymarciu, która ma fetysz na zaczynanie wątków
Vincent uważał, że podział muzyki na dobrą i złą jest czystym nonsensem. Od najmłodszych świadomych lat wychodził z założenia, że każda muzyka jest dobra w odpowiednich okolicznościach. Istniały gatunki i obracający się w ich ramach wykonawcy dobre na jesiennego doła, jak i popowe divy pokroju Madonny i Britney Spears, do których rytmu pokój sprzątało się jakby o wiele lżej niż zazwyczaj.
OdpowiedzUsuńJego każde wakacje podzielone były na dwie aktywności: dłubanie w różdżkach, oraz w nutach - lub, częściej w mugolskim komputerze, z którego pomocą nadrabiał swoją świadomość dotyczącą zarówno tych podbijających dopiero listy przebojów niemagicznych muzyków, jak i kompletne klasyki będące podstawami, które według jego mniemania powinien znać każdy, kto ma uszy.
Do jednych z jego wielu wątpliwych dla znajomych zamiłowań muzycznych należało... Jonas Brothers.
Greed postanowił, że w czasie swojej ostatniej, siódmej klasy zapisze się na stulecia w historii zamku, a legendy o jego aranżowanych w najbardziej niespodziewanych okolicznościach występach krążyć będą jeszcze przez całe pokolenia kolejnych uczniów Hogwartu. Jednym z jego pomysłów - zatwierdzonych już w zeszłym roku przez opiekuna chóru - był halloweenowy musical, podczas którego według jego zamysłu chór miałby podzielić się na dwie niezależne od siebie drużyny, w ramach których miałby opracować piosenkowe interpretacje najróżniejszych postaci zarówno historycznych, jak i fikcyjnych, i pojedynkować się na to, kto zinterpretował ten szeroki temat lepiej. Tego jednak nie trzymał przed nikim w tajemnicy, pusząc się na samą myśl jak paw (w końcu pomysł ten był genialny!) i otwarcie przedstawiając szczegóły zarówno na cotygodniowych próbach, jak i na korytarzu.
Kilka dni przed ostatnią poważną wrześniową podróżą pociągiem w jego głowie nakreśliła się myśl sprowokowana przez zeszłoroczną, nielegalną przyśpiewkę, którą opracował i wykonał z Oliverem Johnsonem podczas szkolnych finałów Quidditcha. Widząc wtedy z satysfakcją, jak głupi, prześmiewczy tekst piosenki porwał całe tłumy na trybunach stwierdził klarownie, że boisko jest jednym z tych wielu miejsc w których najzwyczajniej w świecie brakuje muzyki.
Już w pociągu notował na kolanie wszystkie pomysły, które chciał wprowadzić wraz z całą orkiestrą na inaugurację kolejnego sportowego sezonu podczas pierwszego tegorocznego meczu.
More to love when your hands are free
UsuńBaby get your broom-brooms down the field
Come on shake it up 1-2-3
Baby get your broom-brooms down the field*
Tym razem nie rzępolił na Biance, bo zdolna dziewczyna rzępoliła na sobie sama za sprawą prostego zaklęcia, które po jednokrotnym pociągnięciu strun w rytm odpowiedniej linii melodycznej na czas utworu zapamiętywało nuty i wydobywało dźwięki bez użycia ludzkich rąk. Siedział przy pianinie, powtarzając dźwięki pierwszego refrenu na drugim z kolei instrumencie, między swoimi uderzającymi w klawisze palcami przytrzymując różdżkę, która magią powodowała efekt podobny temu, który zastosował w przypadku swojej ukochanej gitary.
Chciał jeszcze zrobić to samo z perkusją, dudami i trąbką, a później zawodząc do księżyca - tyle, że bez księżyca, bo było popołudnie - opracować odpowiedni układ taneczny uwzględniający fakt, że ręce części osób miały być zajęte przez instrumenty. Chyba, że zaczarowałoby się wszystkie grajki i zmusiło je do podążania za pochodem...
Kiedy wkradał się - no, może nie do końca, bo drzwi w końcu zawsze były otwarte (nie jego wina, że tak mały odsetek uczniów chodziło na kółko chóralne i naprawdę zdawało sobie sprawę z tego, gdzie przeznaczona na tę aktywność sala się mieści) - do salki, z konspiracyjnym wyrazem twarzy upewnił się kilka razy czy nikt go nie śledzi. To nie tak, że nie chciał by jego geniusz został odkryty - odkrywał go przecież, przymusowo dla otoczenia, codziennie, chociażby podczas swojej typowej porannej serenady Angel of the morning w krukońskim dormitorium, zamaszystymi ruchami odsłaniając wszystkie okna i obrywając rzucanymi przez zirytowanych, pobudzonych kolegów poduszkami mruczącymi pod nosem "Kiedy ty się w końcu zamkniesz, Greed?" - po prostu wolał swój pomysł dopracować całkowicie, by wyciągnąć go na światło dzienne podczas najbliższej próby i zaprezentować w pełnej już okazałości, oczekując wiwatów i oklasków, na którą miał szczerą nadzieję. Jeśli nikt by się nie ucieszył to by się wkurzył. Ale i tak by wymusił realizację parady. Koniec i kropka.
*zmodyfikowany na potrzeby hogwarckiej rzeczywistości tekst tej piosenki
Vinny Sinatra
Mam troszeczkę inny pomysł też, ale może ci się spodoba. Co myślisz o tym, żeby Aramis kiedyś marzył o wyjeździe do Islandii, ale nie było mu dane? Za to wysłał anonimowy list do jednego z mieszkańców, na przypadkowy adres. Okazało się, że odebrała go Frea i od tamtego czasu byli korespondencyjnymi przyjaciółmi? Frea nie odważyła się mu jeszcze zdradzić, że właśnie przeprowadziła się do Anglii i mogliby się spotkać. Trochę pewnie obawia się różnicy pomiędzy tym, jaką mają na temat siebie nawzajem wizję z listów, które pewnie piszą razem wiele lat, a jacy są naprawdę. Mogą się dobrze znać przez listy i w sumie Frea nigdy nie sądziła, że go spotka, więc pewnie oboje gadali na tematy, których normalnie by nie poruszali z każdym, bo nie ma ryzyka zobaczenia się na żywo. A tu psikus. Widzę wątek, w którym jedno przyłapuje drugie na wysyłaniu do niego listu i taki zonk. Z początku może nawet podejrzenie, że jedno z nich podebrało drugiemu pocztę czy coś.
OdpowiedzUsuńWidzisz to też? xD
Frea
[Cześć! Nie odstępuje mnie wrażenie, że z jednej strony Aramis mógłby odnaleźć z Nevellem wspólny język oraz płaszczyznę do porozumienia się, a z drugiej, że byliby zdolni skoczyć sobie do gardeł. Ta możliwa huśtawka zwykle zwiastuje dość burzliwą relację. Przyznaję otwarcie, jestem ciekawa, jak Floyd prezentuje się podczas rozgrywki, stąd wykazuję zainteresowanie wspólną grą. Jeśli Milsent pasowałby ci, do któregoś powiązania, to chętnie się zapoznam; opcjonalnie pozostawiam również Letherhaze'a, gdybyś to jego preferowała.]
OdpowiedzUsuńMalcolm Letherhaze & Nevell Milsent
[Finn ma specyficzne, monotematyczne podejście do ludzi i często wchodzi w wątpliwej jakości relacje z nimi; na ogół szlaja się za starszymi od siebie osobami, które idealizuje (choć bywa również, że w parze z podziwem idzie zawiść, do której się nie przyznaje), więc w praktyce mogłaby wystarczyć inteligencja Aramisa, resztę by sobie ubzdurał i żył tą ideą. Poza tym czuje głupią misję wyciągania na wierzch dobrych rzeczy z osób uchodzących za nie do końca dobre, więc gburowatość też nie byłaby wielką przeszkodą, żeby sobie do niego wzdychał.]
OdpowiedzUsuńFinley Darcy
[Dokulałam się wreszcie i tutaj, całe życie na wariackich papierach... Aramis! Matko jak go zobaczyłam to od razu chciałam mu zrobić do kompletu Atosa i Portosa ♥ Myślałam od razu z kim mogłabym połączyć Twojego pana, mam niezrównoważonego Gryfona, jeśli chcesz kogoś kto nim potrząśnie, albo koleżankę również z domu Godryka, też się do tego nada, albo na jakąś byłą przyjaciółkę może (?), mam też gajowego w roboczych, byłego Ślizgona, więc jak trzeba kogoś dorosłego do potrząsania i interesowania, to może ten mój dziad borowy Ci się przyda.
OdpowiedzUsuńW każdym razie bardzo mi się podoba sposób napisania karty i chcemy się dowiedzieć skąd blizna na żebrach, więc jeśli któraś z moich postaci się spodoba, to może się dowiemy?
Powodzenia z weną i baw się dobrze!]
Oliver Johnson & Joy Hamilton oraz gajowy z roboczych
To teraz najtrudniejsze. Kto zaczyna? xD
OdpowiedzUsuńFrea
[Finn to prosty dzieciak, przynajmniej z pozoru, ładne koleżanki i przystojni koledzy wzbudzają jego zachwyt, a tacy z chóru to już w ogóle, bo sam nie potrafi śpiewać.
OdpowiedzUsuńKurczę, obie opcje są ekstra, aż sama nie mogę się zdecydować. Może Ty masz jakieś preferencje, co by Ci się lepiej pisało, w czym się będziesz lepiej czuć? Z przyjemnością zacznę.]
Finley Darcy
Będę wdzięczna ♥♥♥
OdpowiedzUsuńFrea
[Kurcze to jest książka mojego dzieciństwa, d o s ł o w n i e! Kocham muszkieterów całym sercem, ostatnio nawet oglądałam "Człowieka w żelaznej masce" z wielkim sentymentem! Cieszę się, że dziad borowy się podoba i jeśli możesz to chodź na maila, coś ustalimy bliżej, hm?]
OdpowiedzUsuńEddie
[Niech będzie! Jutro wieczorem lub nocą powinnam zacząć, przynajmniej się postaram, ale nie mam stuprocentowej pewności, czy znajdę wystarczająco dużo czasu.]
OdpowiedzUsuńFinley Darcy
[Nie dostrzegam żadnych przeciwwskazań, aby tak to pociągnąć. Mogę nawet od wspomnianego momentu zacząć, aczkolwiek uprzedzam, że w rozpoczęcia dość wyrodny ze mnie gracz i trzeba się uzbroić w ogromną cierpliwość, zważywszy na to, że pojawi się pewnie późno.]
OdpowiedzUsuńNevell Milsent
Mimo dobrego słuchu, którym był obdarzony i którym lubił się bardzo chwalić nie usłyszał Aramisa za swoimi plecami. Poderwał się z krzykiem do góry, przez dynamikę tego manewru powodując, że pokrywa klawiszy pianina spadła mu na palce jednej dłoni. Wyszarpnął rękę z przepełnionym bólem grymasem i zaczął rozmasowywać knykcie w akompaniamencie wciąż brzęczącej Bianci. Był skłonny odwiedzić skrzydło szpitalne nawet bez odczuwania poważniejszych konsekwencji tylko po to, by być całkowicie pewnym że nie upośledzi to w żaden sposób jego zręczności w obchodzeniu się ze strunami.
OdpowiedzUsuń- Jesteś okropny - wypalił bez zastanowienia, obarczając Ślizgona niewątpliwą winą za swoje ewentualne zrujnowane marzenie o zostaniu sławnym muzykiem. Nie wstał, a obrócił się na ławie do tyłu, opierając się teraz plecami odzianymi w swój sweter, spod którego wystawał śnieżnobiały kołnierzyk koszuli i krukoński krawat, o pianino, a na zamkniętej z hukiem pokrywie kładąc łokcie.
- Prawdziwi artyści nie potrzebują publiki - nie miał zamiaru skierować tych słów by jakkolwiek podważyć umiejętności Aramisa, które swoich częstych uwag na próbach cenił (ale Vinny w chórze miał ale do wszystkich, nawet do samego siebie często krzycząc na swoje pacanostwo), ale zacięta odzywka, przez którą przemawiał prawdziwy dylemat tiary przydziału poważnie wahającej się niegdyś pomiędzy Ravenclawem a Slytherinem zrobiła swoje. Na to, jak komicznie zdanie brzmiało w jego ustach, najczęściej wyrywających się na pierwszy plan na scenie nawet nie zwrócił uwagi.
Obracał głowę, śledząc chłopaka przemierzającego salkę i westchnął ciężko, cierpiętniczo, podnosząc się z siadu i obchodząc pianino.
- Nakryłeś mnie na gorącym uczynku przy moim sekretnym pomyśle, więc przykro mi, ale będziesz musiał wziąć w nim udział - uśmiechnął się w bardzo uroczy, acz sarkastyczny sposób, podążając za nim jak cień i krzyżując ręce na torsie. W głowie świtało mu już milion pomysłów na to, jak ukarać Floyda za jego całkowicie niezamierzone wścibstwo.
ukochać sweter proszę
*które mimo swoich częstych uwag
Usuń(tak się kończy nie czytanie przed wysłaniem)
[Wybacz tę przydługą i nudnawą rozprawkę na temat Finna.
OdpowiedzUsuńOn jest człowiekiem demolką (głównie nieumyślnie), więc postanowiłam wykorzystać jego niezdarność i czyjąś złośliwość, by dać Aramisowi prawdziwy powód do złości. Czekam na piękny pokaz gburowatości w jego wykonaniu.]
Wbrew pozorom relacje z ludźmi nigdy nie były dla Finna czymś naturalnym i łatwym – do pewnego momentu miał mocno ograniczony kontakt z rówieśnikami, przez co nawet teraz nierzadko czuł się wśród nich wyobcowany. Kiedy inni buntowali się i chcieli robić wszystko po swojemu, w nosie mając cudze zasady, co było zresztą naturalne w ich wieku, on chciał i potrzebował jakiegoś wzoru do naśladowania. Nie rozumieli go, a on ich, choć nikt nie mówił o tym wprost, by nie robić drugiej stronie przykrości; stłamszony przez matkę po prostu przywykł do opiekuńczych skrzydeł i braku swobody. W efekcie czuł się zagubiony, a nawet samotny, nie mając u swojego boku jakiejś starszej osoby, której mógłby podporządkować własne życie. Co prawda, w Hogwarcie starsi uczniowie początkowo nieco go przerażali – niektórzy patrzyli na niego i innych małolatów z wyższością, czasem wręcz wrogo, nie mówiąc już o jego prywatnych perypetiach z bandą wyjątkowo okrutnych Ślizgonów, którzy zabawili się jego kosztem, kiedy jeszcze nie potrafił się im postawić – ale szybko zaczął wypatrywać na korytarzach kogoś, kogo mógłby chociaż po cichu podziwiać. Padało na różne osoby: czasem wystarczył jakiś głupi szczegół, na przykład ładne oczy, jednak w większości przypadków Finn potrzebował konkretnego powodu, by obrać sobie kogoś za ofiarę, jak mawiali nieco złośliwie jego koledzy. Nie był zbyt stały w uczuciach – na czwartym roku spędził pierwszy tydzień szkoły, próbując rysować długonogą Krukonkę o burzy blond loków, uchodzącą ówcześnie za najmądrzejszą uczennicę Hogwartu, by zaraz o niej zapomnieć i przez kilka kolejnych tygodni wzdychać do obrońcy Puchonów – za czym wcale nie stało błyskawiczne znudzenie się daną osobą, a nagłe i bolesne uświadomienie sobie, że to jednak nie jest to.
Inaczej było z Aramisem Floydem, prefektem Ślizgonów; trwało to znacznie dłużej, niż w pozostałych przypadkach, i było czymś więcej niż pustym, krótkotrwałym zachwytem. Finn zwrócił na niego uwagę już wcześniej, bo trudno było nie dostrzec w tłumie przystojnej gęby, ale dopiero kiedy ujrzał go w szkolnym chórze, zaczął się nim interesować – sam nie potrafił śpiewać i podziwiał ludzi, którzy potrafili, choć ten podziw podszyty był czasem zazdrością. Bez problemu znalazł multum powodów, by uznać go za wartego uwagi: był prefektem, występował we wspomnianym chórze, uchodził za zdolnego i ambitnego. Nie bez znaczenia był też fakt, że Aramis był czarodziejem półkrwi, a Finn – jako mugolak – potrzebował chodzących i oddychających dowodów na to, że nie trzeba mieć czystej krwi, żeby coś osiągnąć. Co prawda, każda normalna osoba uznałaby Aramisa za co najmniej odludka lub gbura, a w najgorszym wypadku nawet za niewychowanego buca, ale Finn dostrzegał w jego zachowaniu coś tajemniczego i majestatycznego; przez długi czas podziwiał go jedynie z daleka, potem zaczął podrzucać mu krótkie liściki, aż w końcu zaczął go zagadywać, z czasem coraz częściej i śmielej, choć za pierwszym razem wydawało mu się, że zemdleje z emocji. Była to całkiem burzliwa relacja, jeśli w ogóle było można nazwać to relacją – w końcu tylko Finn wykazywał jakąś aktywność i zainteresowania drugą stroną. Nie postrzegał tego uczucia w kategorii zauroczenia, choć koledzy dokuczali mu podobnymi insynuacjami; czuł podziw i zachwyt, nic więcej. Poza tym przeczuwał, że Aramis nie był do końca taki, za jakiego chciał uchodzić – jak większość ludzi, jak wynikało z obserwacji Finna, który lubił grzebać, dociekać i ściągać ludziom maski.
Czekał na niego po każdej próbie chóru – pewnie nachodziłby go znacznie częściej, ale okoliczności nie zawsze ku temu sprzyjały, a poza tym miał jeszcze resztki przyzwoitości – i na ogół odprowadzał go do dormitorium, paplając, co mu ślina na język przyniesie, czego zawsze potem żałował.
Po wszystkim zostawał sam z irytującym drżeniem dłoni, łomoczącym sercem i paskudnym przekonaniem, że mu się narzuca i powinien przestać. Nie potrafił.
UsuńTego dnia również czekał na Aramisa – za każdym razem na jego widok momentalnie robiło mu się słabo, co mijało, gdy zaczynał z nim rozmawiać czy może raczej prowadzić swój monolog, bo Ślizgon nigdy nie był zbyt rozmowny – ale kiedy z sali wypłynęła rozchichotana masa, przez swój wzrost i brak spostrzegawczości nie odnalazł go od razu wzrokiem. Potrzebował dłuższej chwili, by go wypatrzeć, co w sumie okazało się łatwiejsze, niż myślał, bo niósł futerał z gitarą; odniósł wrażenie, że Aramis tylko udawał, że go nie zauważył, i wyminął go celowo – w końcu wiedział, że będzie na niego czekał. Zrobiło mu się przykro, ale zacisnął zęby i niezrażony ruszył za nim.
— Aramisie! Cześć! — Nieomal złapał go za rękę, by zwolnił kroku; zawstydzony cofnął ją w ostatniej chwili, uświadomiwszy sobie, że nie powinien go dotykać. Sam reagował na dotyk zakłopotaniem i jednoczesnym obrzydzeniem; wiedział, że to nie było do końca normalną reakcją i może na Aramisie spotkanie się ich dłoni nie zrobiłoby większego wrażenia, ale nie powinien – tak po prostu, z szacunku do niego.
Próbując dotrzymać mu kroku, wciąż niezniechęcony brakiem reakcji, zignorował złośliwy komentarz jakiegoś ucznia, którego właśnie mijali, i nagle runął do przodu, bo ktoś – może nawet właśnie ten uczeń – podstawił mu nogę. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund: upadając, odruchowo złapał się futerału i zerwał go z ramienia Aramisa; futerał runął z hukiem na ziemię, a Finn wprost na niego. Usłyszał trzask gitary, która najwyraźniej nie wytrzymała jego ciężaru, i czyjś chichot. Zdezorientowany podniósł wzrok i napotkał przepełnione złością spojrzenie Aramisa.
Jak oparzony zerwał się z miejsca i sięgnął po różdżkę, by naprawić gitarę przy pomocy zaklęcia.
— Przepraszam — jęknął, czując, że obtłukł sobie kolano i obie dłonie. Miał wrażenie, że zaraz spali się ze wstydu, choć winnym zaistniałej sytuacji wyjątkowo wcale nie była jego niezdarność. — Zaraz to naprawię. Chyba...
Finley Darcy
- Nie, mój drogi - uśmiechnął się szeroko, śledząc chcącego umknąć Ślizgona jak upierdliwy wrzód na dupie i zrównując się z nim, by rękę przerzucić przez jego ramię - Wziąć udział, czyli wziąć udział. Wystąpisz razem ze mną na boisku.
OdpowiedzUsuńZmarszczył brwi, kiedy Aramis odwrócił się do niego przodem i swoim oślizgłym od łusek dotykiem sprofanował jego ukochany sweter. Nie rozumiał wszystkich negatywnych opinii na temat swojego ukochanego elementu garderoby, dla niego miał on nie tylko wartość sentymentalną, ale i estetyczną: uważał że niesymetryczny sposób, w jaki łączyły się wydziergane kolorowe pasy był przecudowny i sprawiał wrażenie zabawnego triku optycznego.
- Uważaj na łapy, ten sweter został specjalnie uszyty z okazji moich narodzin i rośnie razem ze mną - skrzyżował ręce na piersi powodując, że jego ramiona stały się tym samym szersze. Vincent nie był chudzielcem, ale też nie należał do przypakowanej części nastoletnich chłopców, dlatego ten manewr tak czy siak nie wyglądał zbyt groźnie - Moja mam uważa że przez to, że mam czarne oczy w każdym kolorze jest mi ładnie. Myślisz że kto ogarnia tak ładne przebrania na nasze występy?
Chwycił Aramisa pod rękę, pieczętując jego los i udaremniając ostatnie podrygi w chęci ucieczki, i przemierzył leniwym krokiem swoje terytorium, to jest salkę ćwiczeniową szkolnego chóru.
- Chcę, żeby orkiestra weszła na boisko, ale nie jestem pewien czy lepiej zrobić pochód zapoczątkowany w szatniach czy na trybunach - zaczął się dzielić, skoro Ślizgon tak czy siak został jego przymusowym partnerem w zbrodni. Zdawał sobie sprawę z tego, że Floyd raczej nie należy do osób pchających się w pierwsze szeregi występów - i zazwyczaj na próbach całkowicie to szanował - ale teraz nie było opcji, by pozwolił bezczelnemu podglądaczowi schować się gdzieś na końcu parady.
- Swoją drogą, wymyśliłeś już jaką rolę chcesz zagrać w halloweenowym musicalu? - musical był jego autorskim, tegorocznym pomysłem i cała idea polegała na tym, że chór miał podzielić się na dwie grupy - połączone bardzo luźnym scenariuszem - i w ramach oddzielnych spotkań zorganizować każdej osobie postać fikcyjną do odegrania, co miało odbyć się w sposób jak najbardziej adekwatny do jej historii z pomocą piosenek, które będzie wykonywać. Vincent już dawno temu (czyli dwa tygodnie wstecz) zaklepał sobie Blaszanego Drwala z Krainy Oz.
Vinny
[No co Ty! Jest idealnie.]
OdpowiedzUsuńNie zdążył rzucić zaklęcia; sparaliżowany nagłą reakcją Aramisa nawet nie spróbował wyrwać ręki, choć sam gest sprawił, że wróciły najgorsze wspomnienia z domu rodzinnego i momentalnie zrobiło mu się słabo. Dopiero jednak przepełnione okrucieństwem słowa Ślizgona stały się szpilą bezlitośnie wbitą prosto w serce. Finn, szczerze zaskoczony i jednocześnie zawiedziony, poczuł się tak, jak gdyby ktoś wylał mu na głowę kubeł zimnej wody. Co prawda, Aramis nigdy nie był dla niego szczególnie miły – czasem dosadnie dawał mu do zrozumienia, że jego obecność jest irytująca i niechciana – ale Finn nie podejrzewał, że może być zdolny do takich słów. Nawet już nie pamiętał, kiedy ktoś ostatni raz nazwał go szlamą; zabolało chyba jeszcze mocniej niż kiedyś, bo nie usłyszał tego z ust przypadkowego Ślizgona, a z ust Aramisa, w którego był ślepo zapatrzony.
Nie winił go jednak za ten gwałtowny wybuch. Wręcz przeciwnie, zdążył go usprawiedliwić przed samym sobą – w końcu zniszczył mu gitarę, jego reakcja była zrozumiała. Poza tym Floyd miał rację, a jego słowa – choć okrutne – były prawdziwe. Finn sam uważał, że był nic niewarty i nie zasługiwał na jego uwagę; od zawsze miał problemy z samooceną i nachalnie szukał czyjegoś uznania, ale wszystkie jego próby stania się kimś w czyichś oczach kończyły się niepowodzeniami i sprawiały, że we własnych coraz bardziej stawał się nikim.
Gdyby nie to, że na pierwszym roku do perfekcji opanował hamowanie cisnących się do oczu łez – za co zresztą mógł podziękować właśnie Ślizgonom – pewnie właśnie musiałby ocierać je z policzków, odprowadzając Aramisa wzrokiem. Z godnością znosił złośliwe uwagi i upokorzenia i może sprawiał czasem wrażenie osoby, której nic nie było w stanie skrzywdzić, ale tak naprawdę wszystko brał do siebie. W tym wypadku nie chodziło jednak tylko o to.
Unikał Aramisa przez kilka najbliższych dni – nie dlatego, że przejął się jego groźbą, po prostu dalej było mu wstyd. Poza tym chciał uszanować jego wolę i zgodnie z jego prośbą nie wchodzić mu w drogę. Nie potrafił jednak przestać myśleć ani o Aramisie, ani o tym, co zaszło po próbie chóru. Gdyby jakiś złośliwiec nie podstawił mu wtedy nogi, może nawet udałoby mu się przekonać Ślizgona, żeby mu coś zagrał? Nie rozczulał się nad tą mało prawdopodobną wizją, choć była przyjemna i poprawiała mu humor, bo może lepiej się stało, że dowiedział się, co Floyd o nim myśli.
W jakiś głupi sposób tęsknił za nim i w przypływach tej żałosnej tęsknoty pisał kolejne liściki, których miał mu już nigdy nie podrzucić, aż nagle naszła go myśl, dlaczego właściwie miałby tego nie zrobić. Przecież w ten sposób mógłby wyjaśnić mu sytuację i w końcu w zgodzie z samym sobą spróbować o nim zapomnieć.
Aramisie, proszę, przeczytaj to. Nie odwalę się, dopóki nie przeczytasz, choćbym miał tego pożałować.
Przeczytawszy ten wers na głos, przez chwilę wgapiał się w niego, marszcząc brwi i zastanawiając się, czy go nie wykreślić – wydawało mu się, że brzmiał tak, jak gdyby kpił sobie z gróźb Aramisa – ale ostatecznie zdecydował się go zostawić.
Domyślam się, że moje przeprosiny nic dla ciebie nie znaczą, ale jeszcze raz przepraszam. Jesteś chyba ostatnią osobę, której chciałbym sprawić przykrość lub narobić kłopotów. Posłucham cię i nie będę cię więcej zaczepiał. Nie dlatego, że się boję, ale właśnie dlatego, żebyś nie miał z mojego powodu problemów, i nie mówię tu o mojej niezdarności, a o innych Ślizgonach. Nie wiem, co sobie myślałem. Może myślałem, że jesteś inny niż reszta? Chyba się myliłem. To oczywiste, że ktoś taki jak ty nie będzie się zadawał z kimś takim jak ja, ale i tak mi przykro, że nie dostałem szansy poznać prawdziwego ciebie. Przepraszam za wszystko: za zmarnowany czas, nadszarpniętą reputację i zniszczoną gitarę.
F. Darcy
PS Mam nadzieję, że już nie jesteś zły, bo złość piękności szkodzi.
Czuł, że się zbłaźni, bo Aramis pewnie wcale nie potrzebował ani nawet nie chciał wyjaśnień, i miał ochotę skreślić wszystko, co napisał (a starał się, żeby było czytelne, choć na co dzień bazgrał jak kura pazurem), następnie zgnieść świstek i wyrzucić, ale zamiast tego złożył go na pół i wepchnął go kieszeni, walcząc z drżeniem dłoni.
UsuńWiedział, że Aramis miał tego dnia eliksiry tuż po nim, więc zostawił liścik na miejscu, gdzie zwykł siadać, mając nadzieję, że ciekawość wygra i Ślizgon raczy go w ogóle przeczytać.
Finley
- Dobrze, July, załatwię to - przetarł opuszkami wysuszonych od zielska palców zmęczone wiecznie powieki, półprzytomnie pochylając się nad biurkiem we własnym gabinecie. Monstrualnych wielkości muchołówka stojąca na honorowym miejscu na parapecie połknęła właśnie pszczołę, co spowodowało zzielenie na twarzy jego piątorocznej wychowanki i jej szybkie umknięcie z czterech ścian. Ku jego uciesze, bo nie musiał dziewczyny wcale niegrzecznie wypraszać by uciąć sobie drzemkę. Położył bezceremonialnie stopy na blacie i zatopił twarz w kołnierzu własnej, musztardowej koszuli, by oddać się na standardową swojej osobie wycieczkę do krainy Morfeusza.
OdpowiedzUsuńUczennica powinna się cieszyć, że postanowił się wziąć za jej prośbę jeszcze tego samego dnia - zazwyczaj "załatwię to" w przypadku Doriana oznaczało przypomni mi się w najbardziej nieoczekiwanym momencie, a jak już się za to zabiorę to tak w zasadzie nie będę kompletnie pamiętał o co, do cholery, chodziło.
Obudził się o szesnastej - dobrze, że tego dnia nie prowadził popołudniowego bloku zajęć - i stwierdził, że raz na jakiś czas wypada być jakkolwiek dla otoczenia produktywnym, co zmotywowało go do ruszenia swoich czterech liter ze zbyt wygodnego fotela i wycieczkę do pokoju nauczycielskiego, w którym zarówno posprzątał trochę swojego porannego, pozostawionego na stole syfu, jak i małe fiku-miku w sprawie tabeli punktowej żółtego domu.
Dumny z tego, że nie mógł już odpowiedzieć na potencjalne, wieczorne pytanie "Co dziś zrobiłeś?" krótkim, acz charakterystycznym dla swojej persony "Nic", postanowił doprowadzić sprawę do końca i rozpraszając się milion razy po drodze (najprawdopodobniej gawędzeniem z kolejnymi ruchliwymi portretami, bo Dorian był typem mężczyzny, który bardzo lubił pytać "Co u ciebie słychać?" zarówno osoby fizyczne, jak i zamknięte w ciężkich ramach wizerunki) w końcu zobaczył na dziedzińcu sylwetkę Ślizgona, który był celem jego, tak wymagającej, podróży.
Nigdy nie miał większej awersji do domu Węża, choć - jak dowiadywał się każdego dnia z krążących między uczniami plotek, do których zarówno miał czułe uszy, jak i talent metamorfomagiczny pozwalający mu na bezpośrednie uczestniczenie w nastoletnich dyskusjach - dom Węża miał wyraźne awersje do niego. Może to była kwestia sposobu, w jaki prowadził zajęcia - choć sam sobie nie miał niczego do zarzucenia, bo wszyscy opuszczali cierplarnie w wyborowym humorze - a może faktu, że otwarcie operował sarkazmem i sztuką urywania pyskujących dyskusji w ich zarodku.
- Witam, panie Floyd - obszedł sylwetkę prefekta, tym razem ukazując się w swoim oryginalnym wyglądzie, bo dzisiaj wyjątkowo na manewry obejmujące zmiany w rysach twarzy nie miał siły - Chciałbym poinformować, że dziesięć ujemnych punktów, które zostały wlepione wczorajszego wieczoru pannie... Comney - zawahał się, bo ciągle przekręcał cudze nazwiska tak często, jak przekręcano jego miano - Zostało drogą monarchii absolutnej anulowane, bo July poinformowała mnie, że udała się w stronę sowiarni po ciszy nocnej w celu wysłania listu do, ee... - znowu urwał, przeszukując swoją głowę w poszukiwaniu zapisu rozmowy z dziewczyną i starając się nie pomieszać tego ze swoim snem, który go nawiedził chwilę po konwersacji - swojej chorej matki, o. Tak w zasadzie nie muszę o tym informować, bo jestem nauczycielem - uśmiechnął się głupio, bo gdyby ktoś piętnaście lat temu przepowiedział trafnie jego przyszłość i to, że będzie robił za przyszywanego w roku szkolnym ojca setek dzieci to najzwyczajniej w świecie by nie uwierzył - I pomyślałem, że będzie ci miło, jeśli o tym wspomnę!
Dorcia z rozpoczęciem-niespodzianką za docenienie hymnu Borsuków
Wojna już dawno się zakończyła, jednak od wszędzie poznałby tę sylwetkę. Floyd już kilkanaście lat temu rzucał się w oczy, a teraz, po wojnie, w której zasłynął jako piekielnie skuteczny auror, tym bardziej był rozpoznawany. Eddie go rozpoznał, gdyż siłą rzeczy śledził jego poczynania w świecie magii, po tym, jak ich drogi się rozeszły. Był mężem jego najlepszej przyjaciółki ze szkolnych murów. Każde z nich przeżyło wojenną zawieruchę, tylko po to, by dorosnąć i podążyć w sobie znanych kierunkach. Dawne więzy przyjaźni zostały rozluźnione, tym bardziej że Edward robił co mógł, by odciąć się od tamtych wspomnień. Dlaczego więc, na Merlina, wrócił do szkoły, którą pamiętał, jak stała w płomieniach, otoczona ze wszystkich stron wrogami? Nie miał pojęcia, naprawdę nie miał.
OdpowiedzUsuńKrótka rozmowa na Pokątnej, między dwójką dawnych znajomych, otworzyła stare rany, tym bardziej, kiedy widział, jak bardzo Floyd się zmienił. Jak z roześmianego młodego człowieka, zapadł się w sobie, zamknął, usechł. To nie był wymarzony mąż jego przyjaciółki, a jego przyjaciółka nie żyła od siedmiu lat. W dodatku dowiedział się, że chłopak, który mu towarzyszył był jego synem, a drugi znajdował się w Hogwacie. W tym samym Hogwarcie, w którym on był cholernym czarodziejem na emeryturze pod przykrywką gajowego.
Nie miał pojęcia, jak wyglądał młody Floyd i w jakim znajdował się domu. Edward w ogóle miał nikłe pojęcie o uczniach. Nie za bardzo obchodziły go ich sprawy, póki nie stykały się z jego własnymi. Nikt w szkole nie pałał do niego większą sympatią, no może poza Sereną, która oddała mu pod opiekę swojego pupila. Był jeszcze Deucent, ale ze swoim chrześniakiem zawsze miał dobry kontakt, w szkole czy poza nią i zdecydowanie łączyło ich zbyt wiele, by mogli się nie znosić.
Zachował pozory, dopóki musiał. Dopóki trwała rozmowa, zakończona chłodną uprzejmością. Dopiero kiedy Floyd z synem zniknęli mu z oczu, dopiero kiedy on sam zniknął z głównej ulicy, oparł się o obdrapany mur na Nocturnie, czując, jak brakuje mu powietrza. Widział już w życiu tyle śmierci, że naprawdę nie powinno robić to na nim większego wrażenia. Ginęli jego znajomi, przyjaciele, ale ona... Ona była jak siostra. Dobra dusza. Światło w jego ciemnym tunelu. Znali się od wieków, byli razem w jednym domu, na jednym roku, siedzieli razem w ławce na eliksirach u Snape’a. A teraz jej nie było, a gdzieś tam w murach szkoły mieszkał jej syn.
Zanim rozstał się z Floydem, dowiedział się, gdzie pochował żonę. Chciał ją odwiedzić, chciał się pożegnać. Teraz stojąc przed bramą cmentarza, wcale nie uważał, że jest to taki dobry pomysł. Zbyt wiele razy przychodził w to miejsce. Zbyt wielu ludzi pochował, a miał zaledwie czterdzieści lat. Czuł się, jakby przeżył wszystkich, i nie raz zastanawiał się, dlaczego nie on. Dlaczego wtedy nie padło na niego, tylko na tego obok. Pieprzona wojna. Zabrała mu wszystko, nawet samego siebie.
Ściskając w ręce skromny bukiet białych kwiatów, ruszył przed siebie, żwirową alejką. Szedł, patrząc niewidzącym wzrokiem, póki jego spojrzenie nie spoczęło na zgarbionej postaci, siedzącej naprzeciw nagrobka, który miał należeć do przyjaciółki, wedle instrukcji, które otrzymał od jej męża. Stone tak rzadko widywał uczniów, że nie mógł teraz jednoznacznie stwierdzić, czy kojarzy chłopaka, czy nie. Aramis. Tak powiedział mu Floyd senior. Tak miał na imię najmłodszy z Floydów, który teraz zerwał się na jego widok, wydając się szczerze zdziwiony jego obecnością.
Edward za dobrze znał spojrzenie i grymas tęsknoty na twarzy chłopaka. Widział to już wiele razy na twarzach innych i miał tylko nadzieję, że sam nauczył się go ukrywać.
— Przyszedłem pożegnać przyjaciółkę — powiedział mocno zachrypniętym głosem. Kilka dni temu dowiedział się, że nie żyje. Tak samo, że miała syna, a nawet dwóch. Teraz dostrzegł podobieństwo w jego czach do oczu matki. Tak samo, jak zdziwienie. Skąd chłopak mógł wiedzieć, że szkolny gajowy znał jego rodzicielkę, skoro on sam nie wiedział nawet o jego istnieniu, mimomimo że to nie był pierwszy rok Aramisa w Hogwarcie? — Przyjdę innym razem, jeśli masz coś przeciwko. Nie chcę przeszkadzać — spojrzał na ciemny nagrobek, na którym paliły się znicze, a w wazonie stały świeże kwiaty.
UsuńEddie
- Jeśli nie zgodzisz się po dobroci to owszem, zmuszę - wzruszył ramionami, czując jak Eden w jego kieszeni aż wibruje zachęcona tym drastycznym planem. Była różdżką bardzo łaknącą przemocy, i niestety miała ze swoim drugim właścicielem ciężki żywot - Vincent na prawo i lewo (jeśli akurat nie śpiewał) ogłaszał, że jest pacyfistą i brzydzi się przemocą. W przypadku zmuszenia Aramisa do występu mógł sięgnąć po przeróżne inne, najczęściej magiczne i pochodzące z najgłębszych zakamarków jego kreatywnej głowy, pomysły. Nic pozornie szkodliwego, co smuciło niesamowicie biedną, pragnącą rozlewu krwi Eden, gdy Vinny był tak naprawdę jedną z niewielu osób na świecie zdolną do oparcia się wszystkim słowom, które szeptała mu do przysłowiowego ucha.
OdpowiedzUsuń- Cyrk? To nie będzie cyrk, to będzie parada. Poza tym cyrki wykorzystują zwierzęta - powoli wpływało na niego coraz częstsze towarzystwo Krosickiego, który był istnym wegeterrorystą i ukazywał to zarówno w życiu codziennym, jak i na chóralnych próbach - Mam pozwolenie nauczycieli i jest na to przewidziane całe pięć minut przed pierwszym meczem. Nie będziemy nikomu przeszkadzać - wywrócił oczami, bo jak jego muzyka mogłaby komukolwiek przeszkadzać? - Będziemy tworzyć sztukę.
Vincent wciąż podążał za Ślizgonem jak cień, tym razem chowając dłonie w kieszeniach spodni i nucąc Pom poms pod nosem, bo w końcu nie zapomniał o celu, przez który zamknął siebie... ich, w salce. Kiwał się miarowo na boki w miarę rytmu wybrzmiewającego jedynie w jego głowie. Troszeczkę spoważniał. Ale tylko troszeczkę.
- Większość musicalu będzie acapella, ale w kilku utworach potrzebowałbym skrzypiec - oparł się wyprostowaną ręką o ścianę, przylepiając do ramienia własny policzek i patrząc na Aramisa. Naprawdę potrzebował jego obecności w występie, który miał zapisać się na lata w muzycznej historii Hogwartu - Twój głos pasowałby do kilku utworów, o których myślę. Możesz zawsze przebrać się tak bardzo, że nikt cię nie pozna. Alphie, na przykład, ma zamiar wypić wielosokowy i zmienić się w kota w butach. Musimy najpierw zrobić próbę z tą opcją, bo boję się, że będzie wtedy miauczał, a nie śpiewał - kącik jego ust mimowolnie uniósł się, bo tak, jak poważnie zależało mu na tym, by halloweenowy musical utrzymał wysoki poziom, tak samo kusiła go wizja miauczącego kolegi. Już bez tego był rudy i cały w piegach - a gdyby do nich doszło jeszcze porastające policzki futro i wąsy?
Z ust wyrwał mu się cichy chichot, gdy Floyd spróbował umknąć. Vincent spokojnym krokiem przeszedł kolejne metry za nim, zatrzymując się tuż za plecami chłopaka.
- Tak, zamknąłem - przyznał, dziękując światu za swoje zgranie z Eden i możliwość rzucania zaklęć niewerbalnych - A co? - przekrzywił głowę w bok - Przeszkadza ci to?
Vinny
Nie spodziewał się, że liścik cokolwiek zmieni, i nie liczył na to, pogodzony z nagłą stratą Aramisa; chciał po prostu mieć czystsze sumienie, żeby jakoś przetrawić tę sytuację. Próbował zrzucić winę na nieszczęśliwy wypadek, ale nie potrafił. Po tym, co w przypływie złości powiedział mu chłopak, nie miał wątpliwości, że przypadkowe zniszczenie gitary nie było powodem, a jedynie pretekstem, by pozbyć się go ze swojego życia raz na zawsze. Finn przywykł do tego, że ludzie go nie chcieli, co najwyżej czasem potrzebowali, i nie oczekiwał od innych zbyt wiele, ale odrzucenie i tak za każdym razem bolało tak samo mocno. Rozumiał jednak czyjeś decyzje i nigdy się na nikogo nie gniewał; sam też nie chciałby zadawać się z kimś takim jak on. Z kimś, kto był nikim.
OdpowiedzUsuńPrzez całe popołudnie i wieczór mimowolnie wracał myślami do karteczki, którą podrzucił Aramisowi, obawiając się, że wylądowała w śmietniku. Nie mógł usiedzieć w miejscu, dręczony tą wizją, i w końcu wymknął się z dormitorium, zostawiając pochłoniętych rozmową kolegów. Miał w zwyczaju szlajać się wieczorami po Hogwarcie bez celu, za to z naiwną nadzieją, że wpadnie na kogoś, komu poświęcał swoje myśli – ostatnio był to głównie Aramis, na którego teraz z oczywistych przyczyn wolałby jednak nie wpaść. Choć najbardziej na świecie nie chciał zostać sam, w rzeczywistości i tak prawie cały czas był sam, co wydawało mu się okrutną ironią losu.
Siedział na murku pod ciemnym niebem, z dziecięcą manierą machając nogami, przytłoczony tym nagłym poczuciem osamotnienia. Już nie miał pojęcia, co robić, żeby zwrócić na siebie czyjąś uwagę i sprawić, by ta osoba faktycznie go polubiła. Akurat westchnął głośno, zamierzając wstać i wrócić do dormitorium, gdy został zaskoczony czyjąś obecnością i wzdrygnął się nerwowo.
Patrzył w szoku na Aramisa, na jego cholernie przystojną – choć ewidentnie zmarnowaną – twarz, i nie wierzył w to, co widział i słyszał. Od Ślizgona waliło alkoholem, ale Finn postanowił na razie to zignorować, mimo że był przeciwnikiem spożywania alkoholu, a od samego zapachu zrobiło mu się niedobrze.
— Nie musisz mnie przepraszać, nic się nie stało — zapewnił od razu, czując, jak płoną mu policzki, choć nie było ku temu żadnych powodów, i skierował wzrok gdzieś w przestrzeń, byleby nie patrzeć na Aramisa. Kłamał, ale było to kłamstwo w dobrym celu, czyli nieszkodliwe – nawet wręcz przeciwnie – i usprawiedliwione. Mimo że chłopak go przeprosił, najwyraźniej szczerze, wcale nie poczuł się lepiej. — Bardziej zabolało mnie to, że nie chcesz, żebyśmy się kolegowali, niż to, co o mnie powiedziałeś – przyznał nieco zażenowany.
Nie lubił tej swojej idiotycznej potrzeby bycia blisko ludzi, zwłaszcza że najczęściej padało na osoby, które wcale nie chciały być blisko niego. Czasem już wolałby być jak niektórzy Ślizgoni, którzy patrzyli na resztę jak na nędzne robale niewarte ich uwagi.
Zerknął na Aramisa, który wyglądał tak, jak gdyby coś go przeżuło i wypluło, i westchnął ciężko.
— Piłeś? — zapytał; wybrzmiał w tym jakiś zarzut. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie było ludzi idealnych, ale za każdym razem, kiedy odkrywał skazę na kimś, na kim mu zależało, czuł się dziwnie rozczarowany. Na szczęście trwało to raptem chwilę. — Nie powinieneś – dodał z troską, nie odrywając od niego wzroku.
Finley
Powrót do Pokoju Wspólnego należącego do wychowanków Salazara Slytherina według pierwotnych założeń Nevella Milsenta miał przebiec bezproblemowo. Z informacji, których stał się niechcący posiadaczem, a do którymi początkowo odnosił się bardzo sceptycznie i nieufnie, miało jakoby wynikać, iż żaden ze Ślizgonów nie miał zaplanowanego na ten dzień nocnego patrolu po korytarzach. Wziął to jednak za dobry znak, lecz mylny jak miała unaocznić mu niedaleka przyszłość. Spotkanie na swej drodze Welsh , Moona czy Floyda nie zaliczało się do punktów, które Milsent zamierzał o tej skandalicznej porze odhaczyć, jakkolwiek, by to nie brzmiało. Teoretycznie zawsze mógłby wykręcić się tym, że wraca właśnie z Koła Astronomów, lecz ta wersja wydarzeń, choć adekwatniej: rzekome alibi, spaliłoby na panewce już w momencie, gdyby wykazał się aż tak silną ignorancją wobec wiedzy prefektów. Nevell najpewniej nie skusiłby się na tę grę niewartą świeczki, a co dopiero skłonił ku tak łatwym do obalenia wyjaśnieniom.
OdpowiedzUsuńConocne kierowanie się na Wieżę Astronomiczną zakrawało już na rutynę, w którą wpadał, byleby uciec od niespokojnych myśli bombardujących jego umysł, niezdolny do zmrużenia oka. Mimo całego swego sceptyzmu, niepotwierdzonej informacji o prefektach oraz podziału ich wyjść — nie zrezygnował z zachowania odpowiedniej postawy wobec panującej dokoła nocnej ciszy (czego dowodem był nie tylko mrok, ale i chrapiące postacie na obrazach oddane działaniu Morfeusza). Przemykał po korytarzu na trzecim piętrze żwawym, acz ostrożnym krokiem, niemal tak jak każdy kto woli pozostać z dala od kłopotów, aniżeli je na siebie sprowadzać. Zimne ręce zaciśnięte w pięści umieścił w kieszeni ślizgońskiej szaty, lecz nawet mimo wierzchniego okrycia odczuł chłód tej wrześniowej nocy.
Wbrew pozorom nic nie wskazywało na to, że wkrótce na kogoś wpadnie nieopodal posągu jednookiej wiedźmy. Młody Milsent nie został pochłonięty bez reszty przez własne myśli na tyle, by nie dosłyszeć kroków, lecz było za późno, by jakkolwiek zareagować, gdy chwilę potem zderzył się z kimś. Ślizgon nie spodziewał się natknięcia się na Aramisa, a już tym bardziej wpadnięcia na niego znienacka. Nie powinno dziwić to, że utkwił w nim chłodny wzrok, niemalże na miarę konkurencji dla powietrza na Syberii przy glebie pokrytej kołdrą białego puchu.
— Co ty tu w ogóle robisz? — z ust wyrwała mu się zimna oznaka nagłego poirytowania, tak jakby na ułamek sekundy zamienili się rolami. Reakcję Nevella można było niewątplwiie zaliczyć pod oznakę ujawnionego niezadowolenia z takiego, a nie innego obrotu spraw. Nie przewidział tego; nie mógł, zaś samo rozpoczęcie dyskusji na środku korytarza nie należało do najrozsądniejszych decyzji. Dlatego też Nevell Milsent zamierzał się prędko zreflektować i obrał jednak zupełnie nieoczekiwaną linię obrony, zamierzając wyminąć jasnowłosego i skierować się, jak gdyby nigdy nic w stronę lochów. Niestety nie miało mu to być dane, ponieważ nie chciał zarejestrować momentalnego zagęszczenia atmosfery między sobą, a drugim wychowankiem Slytherina.
Nevell Milsent