28 LAT | CZAROWNICA CZYSTEJ KRWI | ABSOLWENTKA DOMU KRUKA | OD DWÓCH LAT NAUCZYCIELKA STAROŻYTNYCH RUN W HOGWARCIE | OD NIEDAWNA OPIEKUNKA RAVENCLAWU | CÓRKA WALDENA MACNAIRA | RÓŻDŻKA: 11 CALI; SZTYWNA; WIŚNIA; WŁOS Z OGONA JEDNOROŻCA | PATRONUS: ŁABĘDŹ
Pamiętała ten dzień zaskakująco dobrze. Inne zatarły się w jej pamięci, były po prostu częściami tygodni, tygodnie miesięcy, a miesiące lat - ciężko byłoby jej z tej zbitki wyłuskać coś konkretnego. A ten jeden dzień? Pozostawał tak wyraźny, jakby to było zaledwie wczoraj. Jej nauka w Hogwarcie dobiegła właśnie końca, więc wróciła do domu. Mieszkała tylko z matką, pracownicą Ministerstwa Magii. Octavia też chciała tam pracować i wiedziała już, że niedługo zacznie staż. Wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku - aż nadszedł TEN dzień. Jej matka poczuła się gorzej i w końcu przyznała, że od jakiegoś czasu przytrafia jej się to coraz częściej. Była chora, ale nie chciała martwić córki, która miała na głowie egzaminy. "Usiądź", poleciła wtedy roztrzęsionej dziewczynie, "muszę ci coś powiedzieć". Octavia nie chciała słuchać, zamierzała zabrać ją do szpitala, ale gdy padła wzmianka o jej ojcu, zamarła. Dawno już porzuciła wszelkie próby podejmowania tego tematu, bo matka milczała jak, nomen omen, zaklęta. Zdawało się już, że nigdy nie zdradzi, kto jest ojcem Octavii, ale teraz coś się zmieniło. Zaczęła chaotyczną opowieść od tego, że nie chce, żeby Octavia miała do niej żal, że pewnie sama prędzej czy później odkryje prawdę, a powinna dowiedzieć się od niej. Wreszcie wykrztusiła nazwisko: Macnair. Ojcem Octavii był śmierciożerca, Walden Macnair. Tego, jak właściwie się poznali, dziewczyna nigdy się nie dowiedziała, bo jej matka straciła przytomność. Kilka dni później zmarła w Szpitalu Świętego Munga.
Całe dotychczasowe życie Octavii runęło w gruzach. Porzuciła staż w Ministerstwie Magii, nie mogłaby tam pracować. Choć nikt nie znał jej tajemnicy, miała wrażenie, że wszyscy patrzą na nią jakoś... inaczej. Że wiedzą, kim był jej ojciec. Ona sama nigdy przecież go nie poznała, ale słyszała tyle historii, tyle okropnych, przerażających historii, że bez trudu potrafiła go sobie wyobrazić. Nie mogła się pogodzić z tym, że w jej żyłach płynie krew kogoś takiego. Zaczęła czuć wstręt do samej siebie. W tym momencie jej historia mogłaby się skończyć, bo w takim stanie zapewne nic by już w życiu nie osiągnęła, ale którejś nocy stwierdziła, że dłużej już nie wytrzyma i musi coś zrobić. Spakowała do plecaka kilka najpotrzebniejszych rzeczy i wyjechała do Stanów Zjednoczonych.
Tamtejsi czarodzieje absolutnie ją zafascynowali. Ich podejście do magii zdawało się być bardziej nowatorskie, a sposób bycia niecodzienny - w każdym razie niecodzienny dla niej. To, że zajęła się akurat starożytnymi runami, było zupełnym przypadkiem. Lubiła ten przedmiot jeszcze w Hogwarcie, ale nigdy nie wiązała z nim swojej przyszłości. Tymczasem tak się złożyło, że Towarzystwo Wielbicieli Starożytnych Run spotykało się co tydzień w kamienicy, w której wynajęła pokój. Z braku lepszego zajęcia przyszła na kilka spotkań i zupełnie przepadła. Tak wymagająca skupienia dziedzina była dokładnie tym, czego potrzebowała, żeby zająć czymś myśli.
Do Anglii wróciła ponownie po kilku latach, kiedy dotarły do niej wieści z Hogwartu o tym, że poszukiwany jest nauczyciel starożytnych run. Był to moment, w którym uznała, że zmiana otoczenia dobrze jej zrobi. Gdyby nie dostała tej posady, zapewne znowu by gdzieś wyjechała, ale tak się złożyło, że została zatrudniona. Nigdy nie przypuszczała, że zostanie nauczycielką, ale odnalazła się w tej roli zaskakująco dobrze. Młodość i świeże spojrzenie na niektóre sprawy sprawiły, że szybko zaskarbiła sobie sympatię uczniów. Lubi się angażować, popiera wszelkiego rodzaju uczniowskie inicjatywy i zazwyczaj sprawia wrażenie osoby wiecznie zajętej. Mimo to zdarza się jeszcze, że dopadają ją duchy przeszłości. Staje się wtedy milcząca, a jej nieobecne spojrzenie wskazuje na to, że myślami jest daleko. Nigdy nikomu nie zdradziła, co właściwie ją dręczy. Szybko zmienia temat, kiedy ktoś próbuje rozmawiać z nią o rodzinie. Co bystrzejsi mogli jednak zauważyć, że zdaje się być przeczulona na punkcie wszelkich przejawów dyskryminacji ze względu na status krwi. Zwłaszcza jako opiekunka Ravenclawu, którą została dopiero niedawno, nie zamierza dopuścić do tego, żeby którykolwiek z jej podopiecznych był nękany albo nękał innych.
ODAUTORSKO: Pomysł na tę postać naszedł mnie nagle i mam nadzieję, że do czegoś się nadaje. Chętnie przygarniemy kogoś, komu Octavia mogłaby się zwierzyć, kogoś, kto pozna jej tajemnicę przez przypadek, najróżniejszych uczniów, nauczyciela, któremu nie podobałyby się jej metody i w zasadzie wszystkich - jestem otwarta na wszelkiego rodzaju pomysły.
W tytule cytat z piosenki Kovacs, a wizerunku użycza Àstrid Bergès-Frisbey.
✉ awangardowy.olowek@gmail.com
✉ awangardowy.olowek@gmail.com
[Oh, wreszcie doczekaliśmy się opiekunki! I to jakiej!
OdpowiedzUsuńI tu pojawia się u mnie odwieczny dylemat dotyczący tego, do której postaci zapragnęłabym cię zaprosić.
a) Vincent - ostatnioroczny wychowanek, który swoim dyrygowaniem całym chórem i organizowaniem najprzeróżniejszych szkolnych występów na pewno odniósłby się do zamiłowania Octavii do angażowania się w uczniowskie inicjatywy. No, plus jest dość niezłym psotnikiem, jeśli chodzi o zdobywanie przez wybryki ujemnych punktów dla swojego domu, dlatego na dywanik też możemy trafić.
b) Serena za to dobrze nadawałaby się do roli osoby do zwierzeń, czy też po prostu serdecznej koleżanki. Skoro Octavia spędziła gro swojego życia w Stanach, a Serena w Afryce - na pewno moja Blackwall zapragnęłaby się wymienić zauważonymi różnicami w międzynarodowej magii, i tak dalej...
W każdym razie, baw się dobrze, życzę ci wielu ciekawych wątków i co najważniejsze tego, by rodzinne dziedzictwo Octavii - choć niewątpliwie było szokiem - nie wpłynęło na nią zaburzając czerpanie z życia tego, co jej się należy za jej wiedzę, upór i mądrość. W końcu to mama Kruków, musi być dzielna!]
V.Greed/S.Blackwall
[Hej ho! Ja koniecznie chcę z nią koniecznie wątek, bo o ile nie ze swoim Krukonem, który pewnie przyprawia ją o niemałe nerwy i ból głowy, a z Charlotte, która starożytne runy wprost uwielbia :D]
OdpowiedzUsuńDeucent Faradyne/Charlotte Welsh
[Mogę z pewnością stwierdzić, że Krukoni są niesamowitymi szczęściarzani, mając taką opiekunkę. Mam nadzieję, że Octavia upora się jednak ze swoim pochodzenie, bo na to wpływu nie ma, a na swoje decyzje i poczynania - a i owszem. Zapraszam gorąco do siebie, bo choć Cillia to ciężki orzech do zgryzienia to widzę potencjał na jako taką pozytywną relację. A przynajmniej jej zalążek. :)]
OdpowiedzUsuńCillia Lestrange
Witamy serdecznie i życzymy udanej zabawy!
OdpowiedzUsuń[Hej, bardzo chętnie pozwolę porwać dyrektora na wątek i bardzo chętnie dowiemy się po kim Octavia odziedziczyła połowę genów. Przez przypadek oczywiście. I każdą inną relację też. Jestem przed pierwszą kawą więc mało produktywnie, ale chodź na maila, coś im rozpiszemy wspólnie.]
OdpowiedzUsuńNeville
[Myślę, że jak najbardziej. Planowałam, by Innes była córką bratanka Waldena, którego sobie wymyśliłam. W końcu nic o tej rodzinie nie wiadomo. :D A wychowywana jest przez brata Waldena i jego żonę. Jeśli to nie psuje żadnych Twoich planów. ;D Octavia byłaby więc ciotką Innes.]
OdpowiedzUsuńInnes Macnair
[Hej, hej! Zupełnie się tym nie przejmuj, bo ja też czasem odpowiadam z opóźnieniem, co zresztą widać na załączonym obrazku :D
OdpowiedzUsuńPowiedz mi, czy miałabyś ochotę zacząć, czy miałabym to zrobić ja, bo pomysł z dywanikiem jak najbardziej mi odpowiada! c:]
Deucent
Cotygodniowe wizyty w Ministerstwie zaczynały wchodzić mu bokiem. Gdzieś tam, między czwartym a piątym żebrem po lewej stronie. A może po prostu bolało go serce. Wizja zawału była bliska, zwłaszcza kiedy kolejny raz musiał tłumaczyć się z wybryków własnych uczniów. Właściwie to uczniów Sereny, a biorąc pod uwagę, że było to całe stado młodych lwów z Gryffindoru, traktował ich jako własnych, bardziej niż innych. Tym razem musiał słono tłumaczyć się z wyjątkowo udanej, lecz niesamowicie głupiej przyśpiewki Johnsona i Greeda, przez którą (jak się okazało w późniejszym dochodzeniu) Deucent Faradyne spadł z miotły, wybijając sobie bark. Nie było by tyle hałasu, gdyby niektórzy przychylni mu rodzice przeklętych Ślizgonów, Merlinie, obiecałeś sobie przestać tak o nich mówić Neville, nie donieśli tego radosnego wydarzenia w mury Ministerstwa, a natychmiast została powołana specjalna komisja do spraw bezpieczeństwa uczniów, przed którą musiał dzisiaj złożyć wyjaśnienie. Uważał, że jedynym, któremu należało się wyjaśnienie, był Francis Faradyne - ojciec chłopaka, który owszem przejął się stanem syna, ale nie robił z tego powodu awantury. Ot wypadek podczas meczu, wielkie rzeczy.
OdpowiedzUsuńTymczasem on, jako dyrektor Hogwartu, musiał zmierzyć się z urzędnikami, ich idiotycznymi pytaniami, które stawiane były chyba tylko dla samego pytania i aby wykreować sztuczne stanowiska pracy dla nich samych, a kiedy miał już to za sobą, przemierzając ministerialne korytarze, przeklinał McGonagall za to, że nie wspomniała słowem o takich kwiatkach, które potrafiło odstawić Ministerstwo. No i jakoś wątpił, by ktoś miał śmiałość je odstawiać, kiedy dyrektorem był Albus.
Było minęło, teraz musiał tylko wrócić do szkoły, spisać odpowiednie dokumenty, wysłać je z powrotem tutaj i sprawę mógł uznać za załatwioną.
Tą, bo oto, nieświadomy kolejnej, zatrzymał się, by porozmawiać ze znajomym czarodziejem, kiedy doszły go stłumione szepty dotyczące jego osoby, jego szkoły i jego nauczycielki Starożytnych Run. Niekoniecznie w takiej kolejności, ale to wystarczyło, by przerwać prowadzoną konwersację i wyjaśnić całe to szeptane zamieszanie za jego plecami. Może nie był najlepszym dyrektorem Hogwartu w obecnym stuleciu, ale nikt nie będzie bezpodstawnie oczerniał jego pracowników, tym bardziej że o uszy obiły mu się określenia córka śmierciożercy i nazwisko Macnair, na którego wspomnienie poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach i odruchowo zacisnął pięści na wspomnienie kata Ministerstwa, którego miał okazję widzieć dawno temu w szkole.
Burzliwa dyskusja, jaka wywiązała się na korytarzu, ściągnęła ciekawskie oczy i uszy, przez co Neville, widząc narastający wokół tłum gapiów i słuchaczy, uciął te bezpodstawne oskarżenia, stwierdzeniem, że jego nauczyciele są najlepsi w swoim fachu i ich przeszłość nie ma w tej kwestii żadnego prawa głosu, tym bardziej że przecież każdy pracownik był przez niego dogłębnie sprawdzany. A przecież nie przeoczyłby, gdyby jedna z jego nauczycielek był córką znanego śmierciożercy. Nie przeoczyłby, prawda?
Merlinie, przyjmował dzieci śmierciożerców, co to w ogóle miało za znaczenie. A jednak nie dawało mu to spokoju, bo o ile pochodzenie młodego Malfoya, czy niektórych Ślizgonów, nie było żadną tajemnicą, a same dzieciaki nie wykazywały niezdrowych tendencji odziedziczonych po rodzicielach, to pochodzenie Octavii w jednym momencie stało się dla niego niewiadomą. Nie, żeby miało znaczenie, ale powinien wiedzieć. Powinien, żeby uniknąć takich sytuacji, prawda?
Wrócił do zamku, wciąż pogrążony w tych samych myślach, z którymi opuszczał Ministerstwo. Korytarze na szczęście były puste, a panująca w nich cisza, była zbawienna dla zbliżającej się migreny. Zanim jednak pozwolił sobie na zamknięcie się w zaciszu własnego gabinetu (ciekawe czy Chimera zechce go wpuścić, nie miał dziś nastroju na jej gierki i przeczuwał, że do Dumbledore drwi z niego zza grobu), wspiął się na drugie piętro, gdzie mieściła się klasa Starożytnych Run, a gdzie teraz czwartoklasiści słuchali spokojnego głosu profesor Daugherty. On też przez chwilę go słuchał, pojawiając się bezszelestnie w progu, dopóki młoda kobieta nie zatrzymała na nim spojrzenia.
Usuń— Pani profesor, chciałbym zamienić z panią słówko w gabinecie, kiedy skończy pani zajęcia, dobrze?
Jego głos był spokojny, wyważony, niewróżący niczego niepokojącego dla autora jego słów. Dodatkowo okrasił je ciepłym uśmiechem, jaki miał w zwyczaju rozdawać na prawo i lewo, jeśli akurat nie była to Serena czy Stone, przy których miał odwagę zakląć głośno i wlać w gardło szklankę Ognistej, po nieprzespanej nocy.
Zamknął za sobą cicho drzwi i udał się w drogę do gabinetu, gdzie kompletnie nie wiedział jak przygotować się do takiej rozmowy, jednak wolał jej nie odwlekać, tym bardziej że sprawa nie dawała mu spokoju i wiedział, że nie da, póki jej nie załatwi raz a dobrze.
Neville Longbottom
[Zacznę na pewno. Nie wiem czy dzisiaj, czy jutro, czy w poniedziałek, ale bez wątpienia wrócimy tu z zaczęciem! :D]
OdpowiedzUsuńDeucent, jej ulubiony uczeń ever
Zasiadł za biurkiem i stertą papierów, pocierając skronie. Powinien najpierw pójść do Skrzydła Szpitalnego po ten nieznany mu, lecz cudowny, eliksir na migreny, który skończył się nie dalej jak wczoraj, ale kiedy tylko o tym pomyślał, już wiedział, że na schodach stoi Octavia Daugherty. Albus naprawdę musiał rzucić na Chimerę jakieś zaklęcie identyfikujące, gdyż nie pierwszy raz znał doskonale tożsamość osoby, która miała zamiar go odwiedzić w gabinecie, zanim jeszcze się w nim pojawiła.
OdpowiedzUsuńNauczycielka Starożytnych Run przestąpiła próg jego gabinetu dość pewnie, jednak z wyczuwalnym niepokojem w drobnych ruchach i gestach. Cóż, on sam wchodził tutaj w dokładnie taki sam sposób, kiedy Minerwa wzywała go do siebie, nawet jeśli był pewny, że niczego nie przeskrobał, bo przecież był nauczycielem, na litość Merlina.
Była taka młodziutka, a już nie raz pokazała, jak dobra jest w tym co robi i jak świetnie radzi sobie nawet z najbardziej niepokornymi uczniami. Neville nie widział więc najmniejszego powodu, dla którego miałby oddać jej posadę komuś innemu, ale Ministerstwo oczekiwało od niego konkretnych działań, a i on sam, po zasłyszanych rewelacjach, ciekaw był, tak po ludzku, jakie mają odniesienie do rzeczywistości.
— Herbaty? — zapytał i nie czekając na odpowiedź, nalał aromatycznego napoju do biało-błękitnych filiżanek, po czym podsunął jej jedną z nich. — A może skusisz się na cytrynowe makaroniki? Skrzaty w kuchni robią najlepsze na świecie — uśmiechnął się ciepło, podsuwając jej również talerzyk ze słodyczami.
Albus zawsze wszystkim wciskał coś słodkiego. I herbatę. Dzięki temu od razu budował atmosferę przyjacielskiego spotkania, a nie wizyty u dyrektora. Neville odruchowo przejął ten zwyczaj, chociaż teraz nie czuł, jakby on miał w czymkolwiek pomóc. I sam nie wiedział, czy robi to bardziej dla niej, czy dla samego siebie.
— Mam nadzieję, że nic się nie stało, Octavio — powiedział z naciskiem na „nic” i pozwolił sobie mówić jej po imieniu, chociaż tak naprawdę nigdy nie zapytał o zgodę, przekraczając tę granicę. Upił nieco swojej herbaty, która nawiasem mówiąc, rzeczywiście była wyborna, zanim podjął temat. — Wróciłem właśnie z Ministerstwa. Ostatnio bywam tam dość często, nie wszystkim podoba się, w jaki sposób prowadzę tę szkołę — skrzywił się lekko, na wspomnienie kilku nieprzyjemnych rozmów z urzędnikami nadzorującymi kształcenie młodych czarodziejów. - Ale nie sądzę, by to był temat, który teraz najbardziej cię interesuje — przesunął spojrzeniem, po jej spokojnej twarzy, zatrzymując wzrok na jej oczach, dopiero teraz dostrzegając, jaki jest ich kolor.
Czy naprawdę ta urocza kobieta mogła być córką tego, o którym mówili mu w Ministerstwie? Bo jeśli tak, to nie przejęła żadnych widocznych cech po swoim ojcu. Neville spotkał Macnaira nie raz i nie dwa i był to naprawdę paskudny typ. W dodatku był poplecznikiem Voldemorta.
Nie mógł odwlekać w nieskończoność tematu, dla którego ją tutaj sporwadził, a i sama Octavia zapewne chciała poznać powód tej rozmowy, natomiast kiedy od tylko kręcił się na swoim krześle, nie wyglądał ani trochę profesjonalnie.
— Pewne życzliwe naszej szkole osoby... właściwie to życzliwe mi, życzliwe inaczej, powiedziały dzisiaj coś dziwnego, kiedy już opuszczałem Ministerstwo — spojrzał jej wreszcie w oczy z wyrazem determinacji, jednak nadal ciężko było znaleźć w nich coś nieprzyjemnego czy wrogiego. — Powiedziano mi, że niejaki Walden Macnair to twój ojciec, a ja zatrudniam w progach Hogwartu córkę Śmierciożercy. Octavio... — westchnął ciężko, kładąc dłonie płasko na blacie biurka. — Muszę wiedzieć, czy te plotki to prawda. Czy jesteś spokrewniona z tym człowiekiem? — wbił w nią wyczekujące spojrzenie i tylko jeden Merlin wiedział, że częściowo wstrzymał oddech przed jej odpowiedzią.
Dyrektor Longbottom
[Przepraszam, że to tak długo trwało, mam nadzieję, że teraz już będzie lepiej, a nowe zdjęcie Octavii jest cudne!]
[Cześć! Z małym poślizgiem, ale dziękuję za powitanie. Aż wstyd się przyznać, ale wizerunek dla Claudiusa znalazłam po prostu w internecie, nie wiedziałam nawet, że ten pan gra w jakimś fajnym serialu. Poza tym, myślę, że fajnie by było mieć jakieś wątki z innymi częściami grona pedagogicznego, więc chętnie porwałabym na coś Octavię. Nawet oboje byli Krukonami, więc mam takie wrażenie, że mogliby się dogadać, poza tym Claude to fajny gość tak ogólnie, też lubi się angażować i uczniowie go lubią, no a Octavii na pewno służyłby pomocną dłonią w razie jakichś problemów, czy to fizycznych, czy psychicznych, czy jeszcze innych.]
OdpowiedzUsuńClaudius Cleavely