Uroczyście przysięgam, iż knuje coś niedobrego


Rose Weasley
Jest rannym ptaszkiem, ćwierkającym o każdym wschodzie słońca. O wiele przyjemniej jest jej obserwować krople rosy na trawie, patrzeć na wyłaniające się zza horyzontu miodowe promienie słońca, chować się w zaciszu murów biblioteki, ćwiczyć naukę coraz to ambitniejszych zaklęć i warzyć przeróżne eliksiry, niż odpływać w ramionach Morfeusza i odwiedzać krainę snów. Jest święcie przekonana, że produktywnie i pracowicie przeżyty dzień, jest właśnie tym udanym. Od zawsze była sumienna i odpowiedzialna, ma także wysoko rozwinięte poczucie sprawiedliwości. Wierzy, że za każde przewinienie sprawca powinien ponieść adekwatną karę. Kiedy zaś widzi, że ktoś nie został ukarany za zły uczynek, sama gotowa jest mu ją wymierzyć. Bywa wyjątkowo apodyktyczna, jednocześnie jednak pozostając sympatyczną wobec innych. Uparcie i wręcz zapalczywie dąży do wyznaczonych celi, chociażby w myślach nie dopuszczając do przegranej. Jest wzorową uczennicą, wciąż spragnioną nowych nowinek naukowych, a także intensywnych wrażeń (stąd najpewniej jej częste, nocne wizyty w Zakazanym Lesie). Bywa także okropną zazdrośnicą i kapryśnicą, chociaż swoje prawdziwe uczucia zawsze stara się ukrywać. Zbudowała wokół siebie wielki mur, zaś jej serce otacza prawdziwa forteca; przedrzeć się do niego może największy śmiałek o czystym sercu. Pomimo jej psychicznej siły i mocnego charakteru, jest niesamowicie wrażliwa, a jej serce jest wielkie i miękkie niczym wata cukrowa. Mimo, że jej wyniki zawsze są jak najwyższe, to czasami fakt posiadania tak sławnych rodziców jest dla niej prawdziwym jarzmem. Ciężko bowiem żyć w cieniu ich osiągnięć i bohaterstwa, z pogłoskami, że jest się skazanym na sukces. Być może właśnie ze strachu, że nie sprosta tym wszystkim oczekiwaniom, w jej niewinnym sercu pojawia się coraz więcej sprytu, złośliwości i zamiłowania do intryg.
31 I  2006, Londyn • Półkrwi gryfonka, V rok • Lis patronusem, boginem smok pożerający jej rodziców • Jej różdżka mierzy trzynaście cali, wykonana jest z olchy i pióra pegaza • Pierworodna córka Hermiony Granger i Rona Weasleya, starsza siostra Hugo • Po matce Miss-Doskonałości i Miss-Pytań-O-Wszystko, po ojcu odziedziczony talent do gry w szachy czarodziejów • Od trzech lat ścigająca w drużynie Gryfonów • Wyjątkowo utalentowana czarownica, mówi się że inteligencje odziedziczyła po matce, cechuje ją fotograficzna pamięć i wielka ambicja • Jest mocno związana z rodzeństwem, a także kuzynostwem • Uczęszcza na zajęcia chóru, umilając innym czas swoim syrenim głosem, należy także do klubu ślimaka i pojedynków • Powiązania.
Dobry wieczór! Zdjęcia się zmieniają, a na nich prześliczna Madelaine Blossom Petsch. Mam nadzieję, że taka wersja Rose wam się spodoba, chciałam by wyszła trochę inna, jednak nie wiem czy udało mi się uzyskać zamierzony efekt. Limitów nie mam, także utulę każdego, kto ma wystarczająco dużo siły by wejść w jej zawirowane życie. Lubię taśmowate i zawiłe relacje, szukam czegoś śmiesznego, dziwnego i skomplikowanego. Preferuję wątki średniej długości i handel wymienny, choć zdecydowanie wolę wymyślać niż zaczynać. W karcie ukrytych jest kilka fajnych gifów, polecam klikać. Zaś postacie z zakładki Powiązania chętnie oddam w dobre rączki. A teraz chodźcie, bawmy się wspaniale. <3 Gmail: francoise.dorleac96@gmail.com

19 komentarzy:

  1. Witamy serdecznie i życzymy udanej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Ciekawa kreacja Rose. Na początku nie byłam przekonana do wizerunku, ale im dłużej patrzę na zdjecia tym bardziej sie przekonuje. Jesli chcedz, moja Mel mogla by mieć na nia ten zły wpływ i pokazać jakie intrygi potrafią być fajne.]

    Amelia Rathmann & Horacy Shacklebolt

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ładna ta Rosie się Ronowi udała. :D Urodę to zdecydowanie po matce dostała. ;D Bardzo przyjemna karta, a Rosie mnie kupiła już od samego wizerunku. Przez fakt, że Madelaine gra postać, jaką gra to ciężko uwierzyć, że postać może być słodka i urocza. Sama swego czasu naszukałam się jej gifów i Maddie to chyba najprzesłodsza istota na tej ziemi! No ale ja nie o tym miałam mówić. :D Myślę, że nasze panny mogłyby się dogadać. Co prawda Maggie jest stażystką, ale niewiele starszą od Rose, a i jej samej jest bliżej do uczniów, niż nauczycieli. Jakby były chęci to zapraszam!:)]

    Margaery

    OdpowiedzUsuń
  4. [Człowiek na chwilę ucieka, żeby odespać sesję, a tu już wskakują na bloga takie cudeńka! ;D Cześć, Rose rzeczywiście wyszła Ci trochę inna, ale w stuprocentowo dobrym sensie, i z miłą chęcią porwę ją do siebie. Tobie już zostawię decyzję, czy wolisz wątek z sierotą życiową Scorpiusem i być może jakimś ciąganiem go po Zakazanym Lesie, czy z Pollym i próbami wyrzucenia tego smoczydła z bogina (bo smoki są przecież takie milusie i do schrupania), ale wpadaj koniecznie. A tymczasem życzę Wam, żebyście się tutaj z nami świetnie bawiły i zostały jak najdłużej!]

    Scorpius Malfoy / Pollux Nicolescu

    OdpowiedzUsuń
  5. (Przyznam szczerze, że jak tylko zobaczyłam wizerunek byłam bardzo sceptycznie nastawiona bo kojarzy mi się on jednak tylko z jedną osóbką. Ale! Im bardziej zaczęłam zagłębiac się w kartę i odkrywać idealnie dobrane gify, tym bardziej Madelaine zaczęła mi pasować do twojej kreacji Rose. Przekonałaś mnie! Mam nadzieję, że zostaniesz z nami jak najdłużej bo twoja panna Weasley wyjątkowo mi się spodobała i szkoda by było, gdyby uciekła.
    Życzę udanych wątków i dobrej zabawy!)

    Black

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Melka raczej rasowym, wrednym z natury ślizgonem nie jest (no, może dopóki jej ktoś za skórę nie zalezie). Chyba, że by takie wrażenie sprawiała albo by się rozniosła taka opinia, ale by się jakoś pani Kapitan z dobrej strony pokazała? Całkiem przypadkiem ona, albo ktoś z jej drużyny np. zwalił Weasley z miotły, a Amelia o dziwo zrezygnowała by z natarcia na przeciwnika i pomogła Rose, żeby ta nie wylądowała połamana na ziemi? ]

    A.Rathmann

    OdpowiedzUsuń
  7. Wzrok wszystkich zebranych na stadionie na krótką chwilę skupił na jednej osobie. Ścigający Gryfonów dość skutecznie zbliżał się do złapania złotego znicza, a całe trybuny zamarły w gotowości do wydania z siebie radosnego okrzyku czy jęku porażki. Finał tej akcji zdawał się być tak przesądzony, że skupił nawet uwagę części graczy, jednak Ślizgoni nigdy nie dawali za wygraną, a ten moment nieuwagi mogli tylko wykorzystać na swoją korzyść.
    Jednak, u niektórych z nich, widmo porażki uruchomiało w głowie dziwny trybik, który w ich mniemaniu pozwalał na wszystko, byle tylko zapobiec przegranej. Przynajmniej tak rozumiała to Amelia, widząc jak jeden z jej pałkarzy z impetem wleciał w ścigającą Gryffindoru. Faul, których Parker miał na koncie już zdecydowanie za dużo. Wydawało się jednak, że ten jeden mógłby umknąć mu na sucho, skoro nawet wzrok sędziego podążał teraz tylko i wyłącznie za zniczem, jednak w czasie gdy delikwent zdążył już się oddalić od miejsca swojej zbrodni, rudowłosa osóbka, która najwyraźniej nie zdołała utrzymać się na miotle, w błyskawicznym tempie zaczęła zbliżać się do ziemi.
    Jako świeżo upieczonej kapitan, przynajmniej w mniemaniu panny Rathmann, nie pozostawało w tej sytuacji innego wyjścia, niż odpuszczenie sobie szansy na zdobycie ostatnich, honorowych punktów, zanim Gryfoni wygrają mecz. Klnąc pod nosem, ścisnęła dłonie na rączce swojego Sokoła i zanurkowała za dziewczyną podobnie do ptaka, od którego nazwę czerpała jej niemiecka miotła. Ta chwila zawahania przed podjęciem akcji musiała jednak przeważyć, bo udało jej się złapać dziewczynę za ubranie dopiero tuż nad ziemią. Skontrowanie lotu z dodatkowym obciążeniem nie wyszło im już tak gładko jak temu majestatycznemu drapieżnikowi i ostatecznie i tak obie wylądowały na ziemi. Odruchowo, osłaniając przede wszystkim twarz i głowę, Amelia przejechała po ziemi dobry kawałek uderzając i hamując głównie swoim prawym ramieniem, nie przejmując się już wtedy Gryfonką puszczoną w międzyczasie, której wystarczająco zapewniła "miękkie" lądowanie. Pozwoliła sobie na krótką chwilę odpoczynku i przeanalizowania całego bólu przechodzącego w tym momencie przez jej ciało, zanim przy akompaniamencie kolejnych przekleństw podniosła się powoli z murawy. Pierwszym na co spojrzała, była oczywiście jej ukochana miotła, która zdawała się najmniej ucierpieć w całym zajściu. Następne w hierarchii wartości może nie było ramię, ale przy kolejnym ruchu ręką przypomniało o sobie w okrutny sposób. Rozdarty i zakrwawiony uniform nie wyglądał zbyt pięknie, ale przynajmniej czuła, że raczej się dziś nie połamała.
    - Żyjesz...? - Dopiero teraz spojrzała na rudowłosą, która chyba jeszcze próbowała przetrawić, co się przed chwilą zadziało. Nie zdążyła jednak poczekać na odpowiedź, gdy uwagę Rathmann skupił głos komentatora ogłaszający kolejne punkty zdobyte przez Gryfonów. Znicz nie został jeszcze złapany, a gra dalej trwała. Nie oglądając się na Rose i momentalnie zapominając o własnym urazie, wskoczyła na miotłę i obiła się od ziemi by jak najszybciej wrócić do gry.


    [ Pozwoliłam sobie już zacząć. Myślę, że Mela po krótkiej namowie była by skłonna utrzeć nosa koledze z drużyny, skoro nagana od kapitana po meczu nie przyniosła żadnego skutku, to sięgnie po inne metody. Możesz założyć, że Gryfoni jednak przegrali, żeby Rathmann miała do siebie samej trochę żal, że jednak zdecydowała się oderwać od gry i pomóc Rose. Mogą pogadać po meczu przy szatni, albo już w skrzydle szpitalnym :) ]

    Amelia Rathmann

    OdpowiedzUsuń
  8. [Zaćwierkaj mi coś z samego rana, kuzyneczko. ♥ Rosie wyszła Ci cudna. I nie mogę przejść obojętnie obok jej uroku. Zapraszam serdecznie do mnie. Być może uda nam się wymyślić coś na wskroś szalonego. >D]

    Louis Weasley

    OdpowiedzUsuń
  9. [Blond czuprynkę! Geny wili oszukały rudość, ha! Zazdrościsz, prawda? Powiedz, że zazdrościsz! :D C'man baby! Może być mail. Jak Ci wygodnie. ♥]

    Louis, ten nie-rudy Weasley

    OdpowiedzUsuń
  10. [Cóż, porwała mnie ostatnio mitologia i Iphigeneia (czyli spolszczając Ifigenia) jakoś tak mi się rozgościła w głowie, nie mogłam sobie odpuścić możliwości użycia tak pięknie brzmiącego imienia ^^ Ale szczerze też wątpię, by było wiele osób, które wołałyby na nią pełnym pierwszym imieniem (nie, wcale nie po to dałam jej drugie dużo krótsze i prostsze, skądże! XD).
    Porywajcie nas! Jakieś wątkowe marzenia...? ;> ]

    I.I. Finnigan

    OdpowiedzUsuń
  11. (Jasne, bardzo chętnie. O i widzisz, ja gdybym tylko umiała się wcielić w żeńskie postacie, to z pewnością Adara byłaby jedną z pierwszych, którą naprawdę chciałabym poprowadzić.
    Zastanawiam się jak można nasze postacie połączyć. Od razu uprzedzam, że Arthur nie jest łatwy w obyciu, a że Rose też raczej nie da sobie w kasze dmuchać pewnie będzie ciekawie. :D Masz może już jakiś zarys pomysłu czy robimy burze mózgów na mailu?)

    Black

    OdpowiedzUsuń
  12. [Przez tyle lat Rosie już pewnie przywykła, że Louis musi żyć z piętnem hańby. :D
    Odesłany. ♥]

    NIEFARBOWANY, ALE NADAL BLONDWŁOSY Louis

    OdpowiedzUsuń
  13. (Odezwałam się już na mailu, żeby tutaj nie robić większego syfu.)

    OdpowiedzUsuń
  14. Choć mecz trwał jeszcze dość długo po akcji, która zdawała się go zakończyć, Gryfoni zwyciężyli. Ślizgonów nie uratowały nawet liczne punkty, które ścigający zdobywali raz za razem, wykorzystując niepełny skład przeciwników. Nie udało im się jednak zdobyć wystarczającej przewagi ponad stu pięćdziesięciu punktów, które Lwy przytuliły na swoim koncie gdy ich ścigający w końcu dopadł znicz i tym samym zakończył dzisiejszą rozgrywkę.
    Przez większość meczu panna Rathmann nie miała nawet czasu myśleć o swojej kontuzji, zbyt pochłonięta grą, którą jeszcze wtedy mieli szansę wygrać. Gdy tylko jednak wszyscy usłyszeli gwizdek kończący spotkanie, a cała drużyna postawiła stopy na ziemi kierując się w kierunku szatni, poczuła zmęczenie ze zwielokrotnioną siłą. Piekło miało się jednak dopiero rozpocząć. I choć przez kilka pierwszych minut w szatni panowała grobowa cisza, kilka komentarzy rozpętało prawdziwą wojnę. Ślizgoni zawsze źle znosili porażki, szczególnie z odwiecznym rywalem w czerwonych szatach, jednak atmosfera panująca na boisku; adrenalina, pot, często i krew; sprawiały, że naprawdę budziły się w nich momentami pierwotne instynkty. Dlatego też następne pół godziny drużyna spędziła głównie na krzykach, kłótniach, wytykaniu błędów i usilnym znalezieniu winnego ich porażki. Oberwało się praktycznie każdemu, choć Amelia zebrała jedne z większych batów, głównie od tych, którym i tak od początku nie podobał się wybór nowego kapitana. Sama w takich momentach zaczynała wątpić w swoje zdolności przywódcze, bo może faktycznie, do wychowanków jej domu słowa dziewczyny nie docierały na tyle, na ile docierała kiedyś ciężka ręka, musztra i wojskowe gnojenie, które skuteczniej wprowadziłby jakiś dwa razy większy od niej facet. Zganienie pałkarza też nie odniosło takiego skutku, jakiego oczekiwała i może właśnie wtedy powinna postawić na swoim i zawiesić czy wywalić go z drużyny, ale nie mogła; a przynajmniej nie potrafiła. Oprócz kompletnego braku taktu, nie można mu było odmówić talentu i zaangażowania w grę. Poza tym, choć wolała się przed nikim nie przyznawać, musiała zgodzić się z kilkoma osobami, które obejmując jego stronę w tej kłótni, stwierdziły, że przynajmniej jego metoda okazała się być nadzwyczaj skuteczna. Osłabienie przeciwnej drużyny o jednego zawodnika dało im ogromną przewagę i realna szansę na wygranie, nawet bez pomocy szukającego, a dla niektórych liczyła się tylko i wyłącznie wygrana.

    Została na stadionie. Z jakiegoś powodu czuła, że im dłużej odwlekać będzie wyjście do ludzi i powrót do dormitorium, tym mniej bolesne będą spojrzenia wszystkich tych, który dzisiejszy mecz rozczarował. Nawet sprzątanie szatni wydawało się w tym momencie lepszym zajęciem, które przynajmniej pozwoliło zająć myśli i na swój własny sposób odpokutować porażkę.
    Nie planowała tez udać się w najbliższym czasie do skrzydła szpitalnego, dlatego też, gdy po raz kolejny zbagatelizowana rana zaczęła krwawić na nowo, w podręcznej apteczce zdążyło zabraknąć odpowiednich opatrunków. Jednak o tej porze na stadionie nie miało być prawa żywej duszy, więc nie zastanawiając się nawet chwili Amelia wtargnęła na wrogi grunt, do szatni Lwów, w celu nikczemnej i spektakularnej kradzieży owych opatrunków. Cała zbrodnia prawie się jej powiodła, bo udało jej się nawet zdobyć to po co przyszła, ale zanim zdążyła zamknąć apteczkę i odłożyć ją na miejsce, została zdemaskowana.
    - Spokojnie, przyszłam tu tylko po... - Urwała przed końcem zdania i zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła, ze osobą, która ją przyłapała była ta sama Gryfonka, która zdążyła dziś uratować przed złamaniem karku. - Nie powinnaś teraz przypadkiem świętować razem z resztą lwiątek?

    Amelia Rathmann

    OdpowiedzUsuń
  15. [Dziękuję! <3
    Z chęcią dam porwać się na wątek. Belvina co prawda raczej nie posiada pupilów, jednak mogłaby być jedną z tych uczniów, których Sayre po prostu lubi (co nie zdarza jej się często). I z całą pewnością chciałaby wykorzystać okazję do zainfekowania Rose mrokiem. Może Rose chciałaby się poradzić odnośnie nieco bardziej skomplikowanych eliksirów, wykraczających poza program?]

    Belvina Sayre

    OdpowiedzUsuń
  16. Każdego roku, o tej samej porze w lutym w ludzi wstępował jakiś demon, który nakazywał im się cieszyć z czerwonych pluszowych serduszek, czekoladek w kształcie serca i innych bajerów. Sam Dean nie rozumiał tej formy zabawy, bo po pierwsze nigdy nie miał szczególnie okazji do tego, aby to święto świętować, a po drugie wydawało mu się zwyczajnie głupie, aby wydawać pieniądze na prezenty, które i tak za tydzień trafią do kosza. Jasne, fajnie było dostać czekoladki, bo sam był wielkim łakomczuchem i najchętniej jadłby tylko słodycze, ale te wszystkie inne prezenciki, które nie miały żadnego użytku, w jego mniemaniu były zwyczajnie bez sensu. Ale nie zamierzał mówić nic głośno, bo już nie raz się wykłócał ze znajomymi odnośnie Walentynek. Ile ludzi, tyle opinii. Wszyscy byli podekscytowani nadchodzącym balem w Hogwarcie, a tylko Dean nie miał zamiaru chyba się wybrać. Nawet nie udało mu się nikogo przekonać do tego, aby przeszli się na boisko poćwiczyć do zbliżającego się meczu z Puchonami, który wygrać przecież musieli. Wszyscy woleli przygotowywać się do zabawy urządzanej przez nauczycieli. Na całe szczęście nie było obowiązku, aby się tam pojawić i Dean już planował sobie na ten czas, coś innego do roboty. Już wiedział, że będzie musiał wyjść na ten czas z zamku. Sam nie będzie przecież siedział w dormitorium, a nie zamierzał odciągać też siostry od zabawy. O ile zamierzała tam w ogóle pójść, a nawet jeśli nie, to chyba nieszczególnie chciał spędzać czas z siostrą. Może i z Jane byli rodziną, ale przecież jeszcze nie znaczyło, że muszą być nierozłączni.
    Do Hogsmeade wybrał się niedługo przed rozpoczęciem zabawy w szkole. Miał dość sporo czasu, aby zobaczyć to, co chciał i mieć pewność, że gdy wróci to nikt nie zobaczy jego zniknięcia. A przynajmniej tak sobie wmawiał, że właśnie będzie.
    Jak widać również i tutaj ludzie poczuli miłość, a Blythe poczuł się, jakby był jednym, który nie potrafił się wczuć. Może nie powinien być zaskoczony? Postanowił się jednak tym nie przejmować za bardzo, bo przecież wszystko jeszcze było przed nim. Jarmark wydawał się być… po prostu uroczo to wszystko wyglądało. Kolorowe ozdoby, różowe słodkości – nie ukrywając to właśnie one najbardziej go przyciągnęły – i masa innych rzeczy. Żeby wpasować się w tłum postanowił kupić ogromnego – naprawdę sporego – lizaka w kształcie serca. Podobno miał mieć smak owoców leśnych, więc Dean był zadowolony. Walczył z odpakowaniem cukierka, idąc prosto przed siebie i nieszczególnie zwracając uwagę na to, co dzieje się dookoła niego.
    — Co jest — mruknął próbując rozerwać opakowanie, ale wydawało się być ono za bardzo złożone. Wymamrotał coś pod nosem tracąc do niego cierpliwość, do momentu, gdy zupełnie przypadkiem na kogoś wpadł. Odbił się od osoby na moment tracąc równowagę i wypuszczając lizaka z dłoni. — Rose! — zawołał całkiem zaskoczony widokiem koleżanki tutaj.
    — Przepraszam, nie zauważyłem cię. Co tutaj robisz? — zapytał schylając się po lizaka, który aktualnie był już w mniejszych kawałkach.

    Dean Blythe

    OdpowiedzUsuń
  17. [Pozwoliłam sobie zacząć, skoro poczyniłyśmy najważniejsze ustalenia. ♥]

      Wbił spojrzenie w szczyt schodów, gdzie spodziewał się ujrzeć swoją tegoroczną partnerką, choć zwykle podczas takich imprez towarzyszył mu przedstawiciel jego własnej płci. Już dawno przestał się kryć ze swoją orientacją, a mimo to nadal miał liczne grono adoratorek. Najwyraźniej krew wili robiła w tej materii swoje. Tak czy owak martwił się, że jego dzisiejsza towarzyszka padła ofiarą jednej z nich. Co tu kryć – nie była jedną z tych dziewcząt, które wzdychały do niego ukradkiem. Robiła to całkowicie otwarcie od wielu lat, bowiem znali się od dziecka. I spóźniała się drugą minutę, choć zwykle, przeciwieństwie do niego samego, bywała dość punktualna.
    Cierpliwość to cnota, opamiętaj się!, upomniał samego siebie w myślach, gdy zdał sobie sprawę, że przypatruje się ostentacyjnie tarczy zegarka. Dostał go na piętnaste urodziny od ojca, który miał nadzieje, że ten upominek sprawi, że jego jedyny syn w końcu przestanie się spóźniać. Potem oczywiście przekonał się, że wyrzucił pieniądze w błoto, ale najmłodsza latorośl Williama Weasleya nie narzekała. Srebrny zegarek wręcz wybornie komponował się z jego złożoną osobowością i jak ulał pasował do jasnej karnacji. Był doskonałym dodatkiem do preferowanego przezeń stylu.
      Gdy w końcu rudowłosa istota ukazała przed jego niebieskimi oczyma w swojej całej okazałości jej spóźnienie sięgnęło niemalże czterech minut, ale ten fakt szybko umknął jego uwadze. Domyślał, że spędziła sporo czasu przed lustrem, zatem nic nie stało na przeszkodzie, by wybaczyć jej to przewinie. Bo musiał przyznać, że wyglądała... atrakcyjnie i nie omieszkał tego zademonstrować w swój zwyczajowy, pruderyjny sposób. Zanim to uczynił, na jego ustach ukazał się uśmiech.
      — Oh, mon Dieu! — wykrzyknął teatralnie, tradycyjnie skupiając na sobie wzrok przychodzących obok uczniów. Niektórzy aż przystanęli z wrażenia, a inni z kolei wymienili porozumiewawcze spojrzenia ze swoimi partnerami bądź też partnerkami. Louis, niczym niezrażony, w celu podkreślenia swojego zachwytu, podszedł do kuzynki i ucałował ją w policzek, choć przez chwilę myślał, czyby nie zetknąć swoich warg z jej umalowanymi na czerwono ustami. Rozmyślił się. Nie chciał zepsuć jej makijażu. — Tu es belle, Rosie! — wyszeptał jej do ucha. Podczas wykonywania tej czynność wchłonął do nozdrzy słodki zapach perfum, którymi pachniała. Jak na jego gust był trochę zbyt intensywne, ale nie miał zamiaru narzekać. Zasada, którą wpoiła mu siostra matki, gdy sięgał jej zaledwie do bioder, została mu do dziś. Bo o gustach się nie dyskutuje, czyż nie? — Powiem ci szczerze, że gdybym nie był zadeklarowanym gejem, w tym momencie zdobyłabyś moje serce, ale bez wątpienia temu twojemu byłemu opadnie szczęka! — oświadczył, ale tym razem jego głos zabrzmiał w uszach przechodniów.
      Byli spóźnieni. Z Wielkiej Sali dochodziły odgłosy, które zwykle towarzyszyły imprezie masowej. Kapela zaproszona do Hogwartu zaczęła przyśpiewkę.
      Puścił do panny Weasley oczko i ujął w palce jej dłoń. Mieli podwójny powód do świętowania.

    nie-rudy Weasley

    OdpowiedzUsuń
  18. Pobyt w Skrzydle Szpitalnym, ręka w temblaku i nadal nieprzyjemnie odczuwalne skutki ostatniego wypadku nie sprawiły, że Arthur zakopał się w swoim dormitorium w miękkiej pościeli i umywał ręce od obowiązków prefekta. Wręcz przeciwnie – wiedział, że jeśli się czymś nie zajmie, zwariuje, a jego myśli będą zbaczały na niechciane tory. I chociaż dostał zalecenia od pielęgniarki, że powinien odpoczywać i zbytnio się nie przemęczać, oczywiście postanowił puścić to mimo uszu i robić swoje. Bo w końcu kto inny, jak nie on, wiedział co jest dla niego najlepsze.
    Co ciekawsze – Black popadał od czasu do czasu w przeróżne paranoje, a jedną z nich było niezmienne przeświadczenie o tym, że wszyscy tylko czekają, aż przestanie być prefektem naczelnym i ktoś inny w końcu zajmie jego miejsce. Przez te wszystkie lata wlepiania szlabanów narobił sobie paru wrogów, którzy nie potrafili zrozumieć, że wypełniał po prostu obowiązki; Krukon skłamałby jednak, gdyby miał przyznać, że łapanie ucznia na gorącym uczynku, a później dawanie mu reprymendy i na sam koniec kary, nie dawało mu poczucia satysfakcji. Nikt jednak nie musiał o tym wiedzieć, chociaż czasami trudno było tego nie dostrzec w stalowych oczach, które z pozoru wiecznie zimne, ukazywały o wiele więcej emocji niż mogłoby się wydawać.
    Ponadto oprócz obowiązków prefekta musiał skupić się na jeszcze jednej, bardzo ważnej rzeczy, a mianowicie – na znalezieniu zagubionego listu od jego matki. Uświadomiwszy sobie jego zniknięcie popadł w niemałą panikę, bowiem jeszcze nigdy nie miał takiej sytuacji, w której sekrety jego rodziny mogły wyjść na jaw, lub co gorsza, wpaść w niepowołane ręce. Wiedział, że musiał zrobić wszystko aby go znaleźć.
    Po odtworzeniu wydarzeń z ostatnich paru dni przypomniał sobie, że ostatni raz miał go na Wieży Astronomicznej, tuż przed pojawieniem się zranionego Finleya, którego musiał znieść później po schodach i zaprowadzić do Skrzydła Szpitalnego. Było to pierwsze miejsce, od którego zaczął poszukiwania ze ślepą nadzieją, że może jakimś cudem znajdzie podeptany, zrolowany skrawek papieru, leżący gdzieś w kącie, niedostrzeżony przez nikogo. Oczywiście listu nie było, a wraz z jego brakiem, uczucie niepokoju zaczęło się powiększać. Arthur jednak nie poddał się tak łatwo i odtwarzając kolejne zdarzenia, podążał w miejsca, w których skrawek pergaminu mógł mu wypaść – oczywiście bezskutecznie.
    Ostatnim miejscem jakie mu pozostało był Zakazany Las. I choć wiedział, że pójście tam jest bezsensu, bo przecież w przeciągu tych paru dni zdołało napadać już tyle śniegu, że z pewnością list został zasypany, a papier zmiękł, postanowił tam wyruszyć, bo inaczej nie dałoby mu to spokoju.
    Nie sądził, że spotka tam towarzystwo w postaci Rose Weasley. Pośród drzew nie trudno jednak było dostrzec charakterystyczną, rudą czuprynę. Arthur uświadomił sobie, że chyba jeszcze nigdy ze sobą nie rozmawiali, chociaż z pewnością oboje bardzo dobrze wiedzieli o swoim istnieniu. Chociażby ze względu na ich znane nazwiska.
    Z początku chciał ją zaskoczyć, jednak uniemożliwiła mu to jakaś zagubiona, sucha gałązka, której nagły trzask pod jego butem rozległ się po lesie, zdradzając jego obecność. Wyprostował się szybko jak struna i odchrząknął, chowając dłonie do kieszeni.
    — Nie powinno cię tu być — zaczął i nie dając jej nawet dojść do słowa, dodał: — albo odejmę Gryfonom dwadzieścia punktów, albo w tej chwili pójdziesz ze mną odpracować swój szlaban, wybieraj.

    Black

    OdpowiedzUsuń
  19. [Witam się cieplutko! Ah, bardzo się cieszę, że tak jest odbierana – bardzo chciałam poszaleć z panienką, która będzie takim właśnie pozytywnym lekkoduchem, bo ostatnio jakoś natrafiałam na samych smutnych bohaterów i uznałam, ileż można!
    Rose ma przepiękne zdjęcia w karcie, zakochałam się od razu. Co do chęci to mam zawsze, więc możemy kombinować. Jakies pomysły już masz czy kombinujemy wspólnie?]

    Dominique

    OdpowiedzUsuń