Babe, I don't wanna make a scene, But I get self-destructive

Joe Revolt
Slytherin
Półkrwi
Klub Ślimaka
Obrońca
Wszystko rusza dalej, a ty wciąż stoisz w tym samym miejscu, choć sam wolałbyś uciec. Mijasz ludzi, którzy ani przez moment nie wątpią, że ciemne okulary to część Twojej stylówy, a nie próba zamaskowania swoich słabości. Nie jesteś już tym, kim byłeś wcześniej, a zmiana nie wyszła Ci na lepsze. Wciąż żyjesz tym samym, o czym nikt już nie pamięta. Oczekujesz zrozumienia, ale każdy mówi to samo: Twój ojciec po prostu był obłąkany. Dla nich. Ludzie zapomnieli, ale wciąż widzisz ich spojrzenia, i szepty. Wiesz, że cała Twoja rodzina upadnie, a gdy tak będzie, to się rozpadnie. Niepojęta wściekłość powoduje, że gnijesz od środka, a tym którym pozwolisz to dostrzec, znikają. Pozostajesz sam, za towarzystwo mając ślepego kota i butelkę Ognistej (czasem uda Ci się zdobyć taniego papierosa). Wciąż powtarzasz, że zostałeś sam z wyboru, ale to jawne kłamstwo. Zostałeś sam właśnie dlatego, że tak bardzo tego nie chciałeś
________________________________
W tytule Nothing But Thieves,
foteczka to ukochany Dave Gahan.
Szczerze, nie umiem pisać ładnych kart.

13 komentarzy:

  1. [ Oj tam, oj tam, mi się tam ta karta podoba :>
    Witam się cieplutko. Biedny ten Joe, ażby się chciało go utulić i pogłaskać po główce na pocieszenie. Musi mu być bardzo ciężko przez popapraną sprawę w rodzinie :/
    Chętnie mu z Marthą życie także w Hogwarcie pokomplikujemy jeśli tylko będziesz mieć na to ochotę ;) Także raz jeszcze witam i dobrej zabawy życzę! ]

    Martha Martel

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć! Ja i moi panowie uwielbiamy Ślizgonów (no, Finn trochę mniej, ze względu na osobiste doświadczenia, bynajmniej nie jest uprzedzony), więc chętnie przygarniemy Joego. Finn nawet mógłby podrzucać mu papierosy, bo jednemu osobnikowi już podrzuca, choć sam nie pali.]

    Finley Darcy & Napoleon Groff

    OdpowiedzUsuń
  3. [Już kocham za minimalizm, którego jestem zwolenniczką <3 Joe to naprawdę fajny chłoposzek i aż żałuję, że nie mam postaci w jego wieku, a nie jestem do końca pewna, czy coś naskrobiemy z którymkolwiek z moich profesorków. Jednak czasem chyba warto spróbować, nie? Tak czy siak, zapraszam :) Baw się dobrze!]

    Kilian Leitner/Mathias Rathmann

    OdpowiedzUsuń
  4. [Skocz do mnie na hangouts, a wyczarujemy im coś mega magicznego :) avangarda177@gmail.com ]


    Nicholas L.

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Nic nie szkodzi, jestem przyzwyczajona do czekania ;)
    Co do wątku to myślę, że dałoby się coś ciekawego dla naszych postaci wykombinować. Chociażby z faktu, że matki obojga pracują w Ministerstwie. Może mogłyby się przyjaźnić, albo chociaż spotykać na weekendowe herbatki czy coś. Chodzi mi o to, że wtedy nasza dwójka mogłaby się znać już od najmłodszych lat. Razem się wychowywali i teraz byliby sobie bliscy jak rodzeństwo. Nie koniecznie takie przesłodzenie przyjacielskie, co to w ogień za sobą wskoczy.
    Nie mniej mogliby być powiernikami swoich sekretów. Martha opowiadałaby mu o swoich mrocznych popędach, a Joe wylewałby swoje żale co do rodziny. Razem mogliby siadywać nad butelką Ognistej.
    Może w Hogwarcie od początku trochę się przepychali, drażnili wzajemnie, ale wstawiali gdy ktoś inny się wtrącał.
    To byłoby jakieś powiązanie. Przy czym, na którymś roku coś się mogło stać. Bum i po całej bliskości. Może Martha wygadała się z jakimś sekretem, bo jej to korzyść przyniosło. Może Joe nie krył jej, gdy o to prosiła. Może to drugie zrobiło się zazdrosne o jakąś osobę trzecią. W każdym razie na rok ich kontakt by się zerwał.
    I w tym momencie można by zacząć wątek. Tylko trzeba by ich jakoś zmusić do wspólnego przebywania przez dłuższą chwilę. Nie chciałabym tu iść w sztampowy szlaban. Więc. Jako, że Joe jest obrońcą to mógłby się trochę poturbować podczas meczu i trafił do skrzydła szpitalnego. Pielęgniarka skojarzyła, że często trzymał się z Marthą, więc poprosiłaby ją o dyżur przy biednym koledze. Moja pani jakoś pozory aniołka musi zgrywać, więc czasem pomaga pielęgniarkom. No i tak wylądowaliby razem.
    Dalej to wiadomo. Napięcie, nierozwiązany konflikt. Może któremuś uraza już minęła, może to drugie nie pamięta o co poszło, może trochę im brakowało tej nietypowej relacji nawet jeśli nie byli najlepszymi przyjaciółmi.
    Kwestia czy by się pogodzili czy nie jest już do obgadania, albo może wyjść w praniu.
    Żeby natomiast dłużej ich razem potrzymać to może pielęgniarka po wypuszczeniu Joe ze skrzydła szpitalnego przydzieliłaby mojej pani zadanie doglądania go przez tydzień i informowania na bieżąco o poprawie lub pogorszeniu.

    Jeśli ci pomysł odpowiada to możesz po prostu zacząć. A jak nie to mów co jest nie tak, wykombinujemy coś innego :> ]

    Martha Martel

    OdpowiedzUsuń
  6. Mama kazała jej ubrać czarną sukienkę. Dokładnie te samą, którą miała na pogrzebie ojca. Jakby obie te sytuacje miały być choćby w najmniejszym stopniu do siebie podobne. Ale śmierć i wyrok to zupełnie dwie różne sprawy. Różnica była też w tym, że zmarłym był jej ojcem, a skazanym ojciec Joe’go. Zabawne, jednak to tego drugiego Martha lubiła bardziej.
    Sytuacja była niezręczna. Stały z matką ramię przy ramieniu przed zniszczoną rodziną. Ona osobiście jakoś nigdy nie przejmowała się uczuciami innych ludzi, ale na te okazję przyjęła najbardziej współczujący wyraz twarzy, jaki tylko umiała przywołać. Nie żeby miało to większe znaczenie. Nadia Eyel i jej kochany synek Nick nie wyglądali na wielce przygnębionych. Zresztą gdyby byli, nie zapraszali by ich na kolację. Prawda?
    Martha czasami nie rozumiała ludzi. Poprawka. Nigdy ich nie rozumiała.
    Wtem ratunek zaoferował Joe, imitując wymioty, gdy ich matki wymieniały się uściskami. Na to nie potrafiła się nie uśmiechnąć. To był w końcu Joe. Jej Joe. Nawet jeśli był tylko kolejnym pełnym sprzeczności człowiekiem, nawet jeśli momentami szczerze go nienawidziła, jeśli żałowała że pokazała mu zbyt wiele prawdziwej siebie. Był przyjacielem. Bratem. Tak. Bratem. Wkurzającym, nieznośnym kompanem trwający przy niej odkąd tylko sięgała pamięcią.
    Jaka piękna dama.
    Miała ochotę natychmiast zaprzeczyć. Pozbyć się durnej sukienki, rozwichrzyć włosy. Zrobić wszystko byle tylko nie usłyszeć czegoś podobnego kolejny raz. Zamiast tego schyliła tylko głowę, niby to w geście zakłopotania.
    Musiała przetrwać jeszcze serdeczne powitanie Nicka. Nie trawiła go prawie tak mocno jak Joe, choć czasem dla podirytowania przyjaciela wodziła wzrokiem za jego potwornym bratem. W końcu powierzchowności nie miał najgorszej, a jej wnętrze nie interesowało. W gruncie rzeczy zewnętrze też. To był tylko pretekst do kolejnych zaczepek z przyjacielem.
    - Chodź - jedno zbawienne słowo, a chwilę potem siedziała już na łóżku w pokoju Joe’go.
    Podpierając się z tyłu rękoma, po raz nie wiadomo już który w ciągu swojego życia, przyjrzała się tym konkretnym czterem ścianom. Na koniec jednak utkwiła spojrzenie w przyjacielu. Wiedziała, że ciężko to wszystko przeżywał. Nie chciała więc zadawać głupich, pustych pytań. Nie była też zbyt dobra w przynoszeniu otuchy. Zwykle ich dwójce zapewniała to butelka Ognistej.
    - Nie wiem czy to pomoże, ale wiedz, że czy twój ojciec to zrobił czy nie i tak go szanuję. I trzymam jego stronę – wygłosiła, patrząc prosto w oczy swojego towarzysza. I naprawdę tak myślała. Choć może to dlatego, że ona nie widziała nic strasznego w tym, że ojciec Joe’go mógł kogoś torturować i zabić. Była raczej ciekawa, co wtedy czuł i dlaczego to zrobił. – Za to kompletnie nie pojmuję dzisiejszego cyrku. To chyba nie tak powinna zachowywać się rodzina po takim przejściu… Ale może ja się nie znam – podsumowała, sznurując usta.

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  7. [No, musieli się poznać w wyjątkowo nietypowych okolicznościach. Jakieś pomysły? Finn generalnie bywa naiwny w swojej chęci pomocy innym, poza tym wzdycha do tych fajnie wyglądających starszych gości, bo sam chciałby być cool, tylko nie bardzo umie.]

    Finley

    OdpowiedzUsuń
  8. - Skoro błagasz, to nie przestanę – wygłosiła z szerokim uśmiechem, trącając go ramieniem. Może i nie lubiła ludzi, czasami nawet nienawidziła ich ze szczerego serca, ale Joe’go potrzebowała. Od dzieciaka przyzwyczaiła się do jego obecności, do tego że był pod ręką, że mogła mu powiedzieć więcej niż innym. Stał się cząstką jej świata i sama Martha nie miała na to wpływu. Dlatego też nie wyobrażała sobie życia bez przyjaciela. On zawsze był i tyle. Jedyny pewnik w okrutnej rzeczywistości.
    Nim zdążyła dodać lub zrobić coś jeszcze, zawołano ich na kolację. Martel chwyciła zimną, drobną dłoń przyjaciela i pozwoliła się poprowadzić. Cały ten czas przyglądała się chłopakowi. Coś się jej w nim nie zgadzało. Od czasu rozpoczęcia całej tej afery z jego ojcem, Joe bardzo się zmienił. Uleciał z niego radosny duch, ustępując miejsca przygnębionemu cieniowi. Zresztą zmiany były namacalne. Jej przyjaciel zbladł i zmarniał, oczy już mu tak nie błyszczały, nie tryskał energią, nie dostawał zdrowych rumieńców od wiatru. I choć serce Marthy nigdy do tych współczujących nie należało, to drżało delikatnie na myśl, jak bardzo cierpiał Joe.
    Zasiedli do stołu. Ich matki już ze sobą świergotały, a Nick przestawiał coś w kuchni, ale znalazł moment by się do niej uśmiechnąć. Martha już chciała to nawet skomentować, nachylając się do przyjaciela z cisnącą się na usta uwagą, co do jego chorego na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne brata. Uniemożliwiła jej to jednak pani Eyle, wyskakując znikąd z pytaniem o jej stopnie.
    Nigdy nie lubiła nauki w szkole. Tego jak profesorowie na siłę chcieli powciskać im w głowy wszystkie formułki ze starych ksiąg. Przedmioty, na których mogli ćwiczyć praktykę były bardziej interesujące, a nauka z książek lepiej jej szła w pojedynkę. Jednak Martha miała reputację do utrzymania i ambicje do zaspokojenia, a ponadto zapamiętywanie niechcianych informacji z godzin lekcyjnych przychodziło jej z nadzwyczajną lekkością jak na kogoś, kto starał się ignorować całe wykłady.
    Tym razem w otworzeniu ust przeszkodził jej Nick. Nie dość, że w pewnym sensie ją pochwalił, to jeszcze puścił do niej oczko z tym swoim durnowatym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Ale Martel podjęła grę i odwzajemniła uśmiech, niby to z zawstydzeniem spuszczając wzrok. Przydałby się jeszcze rumieniec, ale tego na siłę wywołać się nie dało.
    - Radzę sobie nie najgorzej – przyznała słodkim, cichym głosem. Przy dorosłych, przy obcych wyrażała się w zupełnie inny sposób niż gdy była sama z Joe. Przyjaciel czasem jej to nawet wypominał, naśmiewając się z postawy grzecznej dziewczynki. Nie dziwiła mu się. Dla kogoś, kto znał ją lepiej, ta fasada musiała wydawać się komiczna. A jeszcze komiczniej wypadali ci, którzy w nią wierzyli. – Choć zawsze mogłoby być lepiej. Na przykład nigdy do końca nie opanowałam latania na miotle. Podczas meczów quidditcha wiecznie zachodzę w głowę jakim cudem Joe jest w stanie nie tylko utrzymać się na swoim pojeździe, ale jeszcze zaangażować w grę – wygłosiła potulnie, zwracając się półgębkiem do przyjaciela.

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  9. Wszystko stało się tak szybko, że aż ją zamurowało. Siedziała więc tam przy stole, z lekko otworzonymi ustami i nierozumiejącym nic spojrzeniem błądziła po zgromadzonych. Wreszcie jednak skupiła się na pustym krześle przyjaciela. W środku gotowało jej się od emocji. Przypuszczała, że to wszystko wina ostatnich przeżyć, ale Joe i tak nie miał prawa się tak do niej zwracać. Było jej go żal, ale też była zła.
    Joe powinien był się ugryźć w język. Ona sama do perfekcji opanowała tę sztukę. Pluć jadem tylko gdy naprawdę mogła to zrobić. Udawać codziennie i przed wszystkimi. To ułatwiało życie. On tez mógłby tego spróbować dla odmiany. Ale nie. Joe był na to zbyt dumny. Nie rozumiał jej sposobów działania. Czasem aż nazbyt otwarcie nimi pogardzał.
    Delikatnie odsunęła się z krzesłem do tyłu. To skrzypnęło nieprzyjemnie, ale Martha się nie przejęła. Gładząc poły okropnej, czarnej sukienki wstała z miejsca. Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Nikt inny nie chciał iść za rozdrażnionym chłopakiem by go uspokoić. To od niej, jako od przyjaciółki, się tego oczekiwało. Choć dla pozoru wypadało powiedzieć inaczej. Więc jeszcze nieszczególnie przekonująco matka Joe’go spróbowała ją zatrzymać.
    - To nic nie szkodzi – odparła Martha. – Porozmawiam z nim. Nie psujcie sobie kolacji. Czym prędzej sprowadzę go z powrotem – obiecała i wreszcie opuściła jadalnię, a potem i sam dom.
    Przyjemnie chłodne powietrze dosięgnęło jej skóry i rozwichrzyło trochę włosy. Martel odetchnęła głębiej, po czym rozejrzała się po okolicy. Ulica świeciła pustką, ona jednak doskonale wiedziała, dokąd udał się Joe. Zawsze podążał w jedno miejsce w celu ukojenia bólu, smutku i żalu. Dlatego i Martha skierowała swoje kroki do baru.
    Nie miała na to wszystko najmniejszej ochoty. Chciała wrócić do swojego domu, swojego pokoju, zamknąć się na klucz i skulić na łóżku. Zatonąć w ciemności bez snów. Z drugiej strony bar nie był taką najgorszą opcją. Już nie miała widowni, którą musiałaby zaspokoić. Mogła odnaleźć przyjaciela i nic nie mówiąc sama się napić. To było najprostsze, najprzyjemniejsze i najbardziej w jej stylu rozwiązanie.

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  10. [Finn, co prawda, ma już swój poważny obiekt westchnień, co nie zmienia faktu, że na siłę szuka sobie fajnych kolegów i mógł się przyczepić do Joego jak rzep do psiego ogona; jakieś platoniczne uczucia też się mogły w to zaplątać. Faktycznie mogli poznać się w takich okolicznościach i dalej po prostu samo poszło, a Finn został przemytnikiem fajek.
    Jeśli chcesz, mogę nam zacząć właśnie od jakiegoś spotkania z przekazaniem papierosów, potem wspólnymi siłami jakoś ich rozruszamy. Chyba że masz jakiś lepszy, konkretniejszy pomysł.]

    Finley

    OdpowiedzUsuń
  11. [Cześć! Cieszę się, że przypadła Ci do gustu i muszę przyznać, że Joe też ma coś w sobie. Także chętnie ich połączę w jakimś ciekawym wątku. Masz może jakiś konkretny pomysł, czy robimy burzę mózgów?]

    Cleo Akunyili

    OdpowiedzUsuń
  12. [Co prawda Cleopatra ma bardzo wąskie grono przyjaciół, ale myślę, że dla Joego znalazło by się w nim miejsce. (;]

    Cleo

    OdpowiedzUsuń
  13. Finn był specyficznym przypadkiem i dobrze o tym wiedział; choć dręczyła go masa kompleksów, często irracjonalnych, potrafił wykrzesać z siebie wystarczająco dużo odwagi i pewności siebie, by zwrócić na siebie uwagę kogoś, kto powinien patrzeć na niego jak na robaka. Nie do końca potrafił wyjaśnić, dlaczego zależało mu akurat na znajomościach ze starszymi uczniami, zwłaszcza tymi utalentowanymi i szanowanymi przez ogół, skoro rzadko traktowali go poważnie, jednak bez wątpienia czuł się lepiej, mając właśnie takich znajomych, jakby ich wspaniałość mogła mu się udzielić.
    Co prawda, Joe Revolt nieco odbiegał od schematu standardowego Finnowego obiektu westchnień, ale mimo to wzbudzał w nim zachwyt i jednoczesną zazdrość; zachwyt dlatego, że sprawiał wrażenie fajnego gościa, a zazdrość dlatego, że Finn sam chciałby być właśnie taki. Poznali się zupełnym przypadkiem – choć wzrok Puchona już wcześniej wędrował za obrońcą Ślizgonów – kiedy napatoczył się po meczu na Joego z krwawiącym nosem, z którym pomógł mu się uporać, wykorzystując do tego swoją wciąż poszerzającą się uzdrowicielską wiedzę. A że wyciągając różdżkę, nieopatrznie pozbył się z kieszeni również paczki papierosów, którą miał zanieść Blackowi, nawinął się temat do rozmowy. I choć cała ich relacja polegała na sporadycznym spotkaniu się w celu dokonania transakcji, z której Finn nie miał żadnych korzyści, przez co czuł się wykorzystywany, nie potrafił zakończyć tej znajomości.
    Sam nie palił i właściwie potępiał ten nałóg, jednak bycie handlarzem fajek pozwalało mu na poznawanie nowych osób i – tak jak w przypadku Joego – utrzymywanie z nimi kontaktu. Świetnie odnajdywał się w tej roli. Znał mugolaków, którzy zawsze mieli pełno papierosów; poza tym samodzielnie skręcenie własnych z tego, co mogli kupić w Hogsmeade, nie było trudne i właściwie mógł to zrobić każdy, co nawet bawiło Finna, bo żaden czarodziej zdawał się na to nie wpaść.
    Zanim podszedł do Joego, rozejrzał się uważnie, by upewnić się, że ich spotkanie nie będzie miało żadnych świadków – nie miał wątpliwości, że Joe wolałby nie zostać zauważonym w towarzystwie młodszego Puchona, zwłaszcza że Finn był w przeszłości obiektem drwin jego kolegów Ślizgonów; gdy znalazł się wystarczająco blisko, pozwolił sobie na złapanie go za rękaw szaty.
    — Cześć — rzucił, a serce od razu zabiło mu szybciej, przez co przeklął się w myślach, łudząc się, że się nie zaczerwienił. Nienawidził reakcji swojego organizmu, nie pozwalały mu na ukrywanie jakichkolwiek emocji.
    Drżącą dłonią sięgnął do kieszeni i wygrzebał z niej obiecaną paczkę papierosów.

    Finley

    OdpowiedzUsuń