Kiedy łamiesz zasady, łam je mocno i na dobre

RAVENCLAW / VII KLASA / KAPITAN / 12 CALI, GŁÓG, SZTYWNA, PIÓRO PIKUJĄCEGO  LICHA / KLUB POJEDYNKÓW, KLUB ŚLIMAKA / CZYSTA KREW / STARSZY BRAT PRZYSZŁYM STAŻYSTĄ NUMEROLOGII / POPRZEDNIA KARTA POSTACI 

Patrząc na syna zastępcy Ministra Magii, spodziewasz się nie tylko przykładnego zachowania, wyróżniającego się z grona otaczającej cię młodzieży. Spodziewasz się elokwencji i niezachwianej błyskotliwości. Victorowi, jednak daleko do sztywnego schematu idealnego syna, który w przyszłości zajmie stanowisko swojego ojca. Za każdym razem otwarcie i bezpardonowo wyraża sprzeciw, w momencie gdy zostanie postawiony w obliczu miliona spekulacji na temat przyszłości w świecie Ministerstwa Magii. Wierzy, iż dzika fascynacja wszelakiej maści zaklęciami oraz magicznymi stworzeniami, zaprowadzi go na wymarzone szczeble kariery zawodowej, którą wybierze on sam. Zapełniony milionem lekcyjnych notatek zeszyt, stale powiększa swój atramentowy zbiór. Skrupulatnie wyznacza sobie cele, do których uparcie dąży. Nie brnie w kręgi szerszych znajomości, posiadając u swojego boku zaledwie dwie zaufane osoby. Żyje w cieniu szkolnej społeczności, będąc wolnym od plotek i uczniowskich sensacji. Jednak, gdy przyjdzie mu zmierzyć się narastającym konfliktem, potrafi zwinąć pięść, aby złamać komuś nos, dając tym świadectwo własnej nieprzewidywalności. Wierzący we własną samowystarczalność nie lubi otrzymywać pomocy, nawet gdy ewidentnie robi coś źle. Wycieczki do Hogsmeade zawsze wzbogacają jego papierową kolekcję, której zapas nie mieści się już w szkolnym kufrze. W trakcie zajęć pozostaje w cieniu grupy, znacznie bardziej preferując większe zaangażowanie podczas części praktycznej i pisemnej. Styczność z sylwetką Victora wymaga poniekąd wielu pokładów cierpliwości. Dystans połączony z domieszką wiecznego braku zaufania może stanowić główny problem w nawiązywaniu nowych kontaktów. Jeśli mocno mu na czymś zależy, potrafi stać się przesadnie zaborczy, podobnie jak jego ojciec.

_________________________________________________________________
Cześć! Chyba mogę śmiało przyznać, że Victor jest jedną z moich nielicznych postaci na Hogwarcie, z której jestem w pełni usatysfakcjonowana, co czyni samą zabawę jeszcze barwniejszą :D Zapraszam serdecznie na wątki oraz powiązania. Przygarniemy romans, tonę przyjaźni i wszystkiego co niepoprawne i szalone :) 
Fc: Tom Cornelisse

38 komentarzy:

  1. [Mnie jeszcze nie ma, ale witam się serdecznie :D Nila jest w roboczych, a jeśli masz ochotę na wątek, to bardzo chętnie go przygarnę. Kontakt- octopus.full.mouth@gmail.com ]/ Anilla

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej, witamy się wraz z Liz. Coś czuję, że oni albo będą się uwielbiać, albo nienawidzić. Z tego co czytam oboje mają mocne charaktery. Jeśli masz ochotę na wątek, to zapraszam. Myślę, że mogłaby połączyć ich fascynacja magicznymi stworzeniami, która u Vance jest naprawdę ogromna ;)]

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  3. [Taki paradoks życia, że im bardziej inny od rodziców człowiek stara się być; tym bardziej podobny się staje, nawet nie zdając sobie z tego często sprawy. A przynajmniej takie wrażenie sprawia Victor, po tym jak przeczytałam jego kartę.
    Ravenclaw zdaje się do niego idealnie pasować, choć z taką postawą i charakterem, zapewne i w Slytherinie świetnie by się odnalazł.
    Życzę Ci udanej zabawy i ciekawych wątków, a w razie chęci zapraszam do siebie ;)
    Baw się dobrze!]

    Edmund Grindelwald

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć! Kolejny Krukon, bardzo ciekawy, trochę w nim z takiego typowego popularnego ucznia liceum, ale z drugiej strony to zupełnie nie to. No, i w dodatku kapitan drużyny. Widzę potencjał na jakiś fajny wątek, z ciekawym starciem charakterów albo i bez niego, bo w sumie czemu mieli by się nie dogadać.
    Życzę dobrej zabawy i udanych wątków. (:]

    Blue Ross

    OdpowiedzUsuń
  5. [To lecimy :)]

    Traktowała tego chłopaka jak brata. Może przez to, że w ciągu całego dzieciństwa często spotykali się w wakacje u dalekich krewnych? A może wpłynęły na to wspólne wygłupy, wpadanie razem w kłopoty i długie rozmowy do późna? Może też to, że nigdy nie miała brata? Zapewne wszystkie te elementy składały się w spójną całość, która tworzyła ich relację. Często trudną i wymagającą wiele zrozumienia. Z wiekiem coraz mniej chcieli dzielić się swoimi planami czy problemami, jakie dotyczyły ich w danym momencie. Mimo tego, zażyłość utrzymywała się, chociaż w Hogwarcie przynależeli do innych domów. To nie było przeszkodą. Nie, kiedy tak mocno na kimś zależało. Wtedy zawsze znajdowało się czas dla takiej osoby.
    Elizabeth krajało się serce, gdy musiała oglądać potyczki Vicotra z rodziną. Miała ochotę nie pozwolić odejść mu z jej domu, gdy spędził w nim cały tydzień po okropnej kłótni u siebie. Do tej pory pamiętała ten widok, kiedy cały przemoczony z wyrazem udręki na twarzy stanął w ich progu. Matka Liz chciała od razu pisać sowę do ojca chłopaka, lecz nastolatkowie skutecznie odwiedli ją od tego pomysłu.
    Nie mogła uwierzyć w to, że postanowił po tym wszystkim wrócić do siebie. Przecież mówili, żeby jechał z nimi. Zobaczyłby trochę świata, a Vance miałaby towarzystwo do zwiedzania okolic i odkrywania czarodziejskich zakątków. On jednak upierał się przy swoim i tak zostało. Wiedziała, że nie powstrzyma go, skoro już się uparł i podjął decyzję. Dlatego jedynie patrzyła z niepokojem, kiedy znikał w kominku, w zielonych objęciach płomieni.
    W końcu do Elizabeth dotarły wieści o tym, co stało się po jego powrocie do domu rodzinnego i krótko mówiąc - była wściekła. Cała postawa na to wskazywała, dlatego uczniowie widząc nieprzewidywalną Liz w takim stanie na hogwarckich korytarzach, chętnie schodzili jej z drogi. Drogi, która prowadziła prosto do Victora.
    — Coś Ty sobie myślał?! — krzyknęła, starając się choć trochę opanować swoje emocje, gdy już go znalazła. Na szczęście był sam. Uderzyła go w klatkę piersiową, jednak nie miało to dużej mocy. Tak naprawdę przecież nie chciała go skrzywdzić, nie mogła. — Żadnego listu? Żadnego wytłumaczenia? Tylko krótkie Wyrzucili mnie z domu na jakimś świstku i to dopiero po moim powrocie? — nie mówiła głośno. Nie chciała, żeby ludzie wiedzieli, choć zapewne plotki i tak się rozniosły. Patrzyła, na wybranego przez siebie brata, oczami pełnymi bólu. Wiedziała, że nie chciał, by aż tak się o niego martwiła i przejmowała jego losem, ale ona nie potrafiła inaczej. Dla wrogów była okropna, lecz przyjaciół kochała całym sercem i potrafiła wiele dla nich zrobić. Prawdziwa lwica, skora do poświęcenia dla tych, którzy mieli znaczenie w jej życiu.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  6. [Ah, bardzo dziękuję! Faktycznie, myślę, że ich dwójka jest dość podobna. Oboje pozostają w pewnym sensie gdzieś obok albo nawet poza centrum wydarzeń (choć nie poją się pokazać pazurków). I chyba obu jest im z tym dość dobrze. Dodatkowo jeszcze bardzo intryguje mnie ta jego zaborczość, ah. Myślę, że z równym prawdopodobieństwem mogliby się świetnie ze sobą dogadać, jak również skoczyć sobie do gardeł. I sama nie wiem co jest bardziej kuszące :p Chętnie przygarnęłabym brata z innej matki, a przecież i w przypadku rodzeństwa dość powszechne są drobne przepychanki. Przy czym z tego co widzę, to szukasz romansu i ja bym tu właśnie widziała potencjalny love-hate (do którego mam słabość, eh). Także nieśmiało zaproponowałabym Chloe do potencjalnego czegoś, o ile masz ochotę? Choć wzmianka o braterstwie brzmi jak jawna deklaracja friendzone'u :p]

    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  7. Dopiero po chwili dotarło do niej, że byli w bibliotece. Zaślepiona gniewem, a także troską o Victora, zupełnie nie przejmowała się tym, gdzie go znalazła. Opadła ze zrezygnowaniem na krzesło przy stoliku zajmowanym przez chłopaka, cichnąc. Jej oczy nadal błyszczały w charakterystyczny sposób, przepełnione mnóstwem emocji, ale cała postawa wskazywała, że trochę się uspokoiła.
    Słuchała go, starając się zrozumieć. Wiedziała, że musiał się odnaleźć, ale mógł dać znać, napisać cokolwiek. Przecież miał bliskich, jej rodzina na pewno pomogłaby Victorowi w uporządkowaniu życia. Najwidoczniej jednak wolał poradzić sobie sam i to trochę bolało Liz. Starała się być dla niego oparciem, lecz on wydawał się niekiedy o tym zapominać. O tym, że zawsze może na nią liczyć. Cholera, przecież wróciłaby z tych durnych wakacji, gdyby wiedziała co się dzieje!
    Wzięła niepewnie od niego list. Trochę nie chciała czytać cudzej korespondencji, ale skoro sam chciał, żeby to zobaczyła. Już po pierwszych kilku zdaniach ścisnęło jej się serce i nawet nie chciała wyobrażać sobie, co musiał czuć jej przyjaciel, gdy czytał wiadomość po raz pierwszy. Zapewne kolejne razy wcale nie były mniej bolesne.
    Jej warga zacisnęła się w niemym gniewie. Nie mogła uwierzyć, że rodzice chłopaka potraktowali go w ten sposób. Wszystko przez chorą ambicję.
    Nie chciała mówić, że jej przykro. Czy też tego, że wszystko się ułoży. Były to wytarte frazesy, choć w tej chwili ciężko było znaleźć cokolwiek lepszego. Odłożyła list na stół i położyła swoją dłoń na dłoni Victora.
    — Wiem, lubisz udowadniać, że potrafisz być samodzielny i że doskonale radzisz sobie sam, ale jakbyś mnie potrzebował to zawsze możesz na mnie liczyć — uśmiechnęła się do niego ciepło. Chciała, żeby to pamiętał. Nic się nie zmieniło. Nadal kochała go jak brata. — Lepiej, żebym nie spotkała twojej matki na żadnym przyjęciu. Tak co najmniej przez dziesięć lat — rzuciła, opierając się o krzesło. Rodziny czystej krwi nadal potrafiły być porypane. Na szczęście nie w taki sposób, jak za czasów Voldemorta, ale i tak, ciągle mieli własne przekonania. Nie sposób było tego zmienić.
    — Gdzie teraz mieszkasz? Co robiłeś? — spytała zaciekawiona. — Skoro nie raczyłeś mi o tym napisać, to teraz proszę o ładną odpowiedź. I nawet nie próbuj rzucać ogólników czy paru krótkich zdań. Chcę szczegółów — podkreśliła, patrząc na niego znacząco. Znając ją tyle lat, powinien sobie zdać sprawę, że nie odpuści mu tak łatwo.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  8. Doskonale to znała. To parcie do przodu po swoje, nawet mimo klęski, którą się poniosło. Nie poddawali się łatwo i to zdecydowanie była ich wspólna cecha. Z jednej strony dobra, a z drugiej strony potrafiła wyniszczać. Niekiedy przydawało się zwolnić, zastanowić, pozwolić na przeżycie emocji, które temu towarzyszyły. Co prawda Liz była o wiele bardziej ekspresyjna niż Victor i czasem nieświadomie wyładowywała się na otoczeniu czy wykonywanej czynności. Nie mogła usiedzieć cicho w miejscu, jej cała postawa, a w szczególności oczy potrafiły wykrzyczeć to, co starała się ukryć.
    Ta obietnica musiała jej na razie wystarczyć. Zdawała sobie sprawę, że i tak nie wyciągnie od niego nic więcej, a i tym powinna się cieszyć. Jej brat zdecydowanie wolał radzić sobie sam, za co, co pewien czas, dostawał od niej reprymendę i przypomnienie, że zawsze może do niej przyjść.
    — Jak ja się cieszę, że powstaje coraz więcej takich miejsc. Zdaję sobie sprawę, że ujawnienie przed mugolami mogłoby mieć fatalne skutki, ale połączenie dwóch kultur w czarodziejskim świecie? Wspaniale — uśmiechnęła się szczerze. Wiedziała, że sytuacja Victora nie należy do najłatwiejszych, ale cieszyła się, że udało mu się cokolwiek znaleźć i nie musiał spać na zewnątrz. — Na pewno będę musiała kiedyś zajść czegoś spróbować. I koniecznie sprawdzić czy sobie radzisz — ostatnie zdanie dodała, patrząc na niego z charakterystyczną przekorą w głosie i spojrzeniu.
    Wrzesień raczył ich cudowną pogodą. Przepełniony był słońcem i ciepłem, z czego z chęcią korzystali uczniowie wychodząc licznie na błonia. Co prawda co jakiś czas przychodziły deszcze oraz burze, ale co to by było, gdyby na wyspach zabrakło opadów?
    — Z chęcią — ujęła jego dłoń i również podniosła się od stolika. Zapewne zada jeszcze całe mnóstwo pytań przyjacielowi, jednak nie chciała go zadręczać za bardzo przy pierwszym spotkaniu. Miała za to nadzieję, że w Hogwarcie poczuje ciepło i nie zapomni o tym, jak piękne potrafi być życie.
    Usiadła pod drzewem, zaś gdy tylko chłopak położył swoją głowę na jej brzuchu, wplotła palce w jego włosy, bawiąc się kosmykami. Uspokajało ją to, a że jakoś nigdy nie protestował, nie zamierzała rezygnować z tego drobnego nawyku.
    — Było wspaniale. Nawet udało mi się opalić i wcale nie spiekłam się na czerwono. Chyba nie mam jednak cery po mamie, jak całe życie mi się wydawało — rzuciła rozbawiona. Przyglądała się jak kilku uczniów gania się po błoniach. Ach, wspaniale było móc tu wrócić. Ciągle liczyła na to, że uda jej się zostać także na następny rok, choć co prawda w innej roli niż teraz. — Przywiozłam ci książkę o zaklęciach. Wydawała się całkiem interesująca, chociaż części rzeczy nie rozumiałam. Chyba nawet było coś o ich łamaniu, a pamiętam, że dosyć mocno cię to ciekawiło. Ty powinieneś wszystko zrozumieć, a jak nie to inne książki na pewno pomogą — zwróciła uwagę na Victora i uśmiechnęła się do niego ciepło. — Pewnie niedługo będę potrzebowała pomocy, z niektórymi esejami, więc szykuj się.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  9. [Hej! Dziękuję za tak miłe słowa, jak i za przywitanie. Gdybyś miała ochotę na wątek quidditchowo-konkurencyjny - daj znać! Kapitanowie drużyn czasami muszą się trochę pobawić w kogutów.
    Ewentualnie, jeżeli nie przeszkadza Ci wątek między nauczycielem, a uczniem, to ostatnio czytając książkę okazało się, że Auerbach jest nazwiskiem niemieckim. Z tego co wyczytałam Mathias urodził się w Berlinie, więc strzelam, że ma korzenie niemieckie. Tilly również je posiada, a nazwisko, które nosi uznałam za to, które odpowiada w świecie magicznych Niemiec angielskim rodzinom Malfoyów lub Blacków. Jeżeli będziesz zainteresowana daj znać. :) ]

    tilly

    OdpowiedzUsuń
  10. [I te oczy nie mogę kłamać, gwarantujemy! Hej, cześć, dzięki za miłe słowa powitania. Nico i Victor nie dość, że ciekawi świata, to jeszcze widzę, że obu ich kręcą magiczne stworzenia, a to jest doskonała podstawa do stworzenia czegoś mniej lub bardziej albo w granicach rozsądku szalonego, co ty na to? ;)]

    Nico Svanidze

    OdpowiedzUsuń
  11. [Witaj! My to chyba zawsze się mijamy, teraz trzeba to zmienić, i to koniecznie! Brakuje Ci jakieś relacji, na jakiejkolwiek postaci? Czy burza mózgów?]

    L.W

    OdpowiedzUsuń
  12. [Żaden! Wysłałam Ci e-maila. :D]

    L.W

    OdpowiedzUsuń
  13. [Boże, jakie mam opóźnienie, aż głupio.
    Słuchaj, piszę się na wszystko, za to że jestem śpioch to nawet zacznę nam wątek jakiś luźny na początek, tylko powiedz mi czy możemy już skoczyć w przyszłość i uznać że jest pierwszy tydzień września i szkoła się zaczęła nam? :)]
    Eliska

    OdpowiedzUsuń
  14. [Mam wrażenie, że co tu nie zajrzę, to inne zdjęcie. Patrząc na obecne, wszystkie dziewczyny w Hogwarcie jego ;P]

    O tak, wyjazdy często pozwalały odciąć się od obecnej sytuacji i codziennych problemów. Można było na chwilę zapomnieć o tym wszystkim, co zajmowało myśli i niekiedy spędzało sen z powiek. Elizabeth lubiła podróże, ponieważ pozwalały poznawać jej nowe rzeczy, nowych ludzi, a przede wszystkim - nowe stworzenia. O tak, pasja zawsze jej towarzyszyła i od tego nie była w stanie, a nawet nie chciała, uciekać. To było coś, co czyniło ją szczęśliwą i dawało uspokojenie.
    Wiedziała, że Victor jest ambitny i zdolny. Od bardzo dawna podziwiała jego umysł i umiejętności w wielu dziedzinach. Dla Liz był mistrzem zaklęć, a pomoc chłopaka w pisaniu wypracowań, czy ćwiczeniu niektórych ruchów, nie raz uratowała jej tyłek. Starała się go wspierać jak mogła i miała nadzieję, że kiedyś świat dostrzeże to, jak genialny był.
    — Mam nadzieję, że jak już ją pochłoniesz, to wytłumaczysz o czym była. Parę zaklęć wydawało się całkiem interesujących, ale wolę słuchać jak ty o tym opowiadasz, niż czytać te nudy, które prezentuje autor. I tak, wiem, znieważam twórcę — uśmiechnęła się, wystawiając twarz do słońca. Zapewne te wrześniowe promyki również postanowią dorzucić kilka piegów na twarz dziewczęcia. Zawsze przybywało ich po lecie, natomiast w zimie trochę bladły, jednak nigdy nie znikały na stałe. To była charakterystyczna cecha Elizabeth. — Ja mam trening w sobotę. Jakby nie mogli zrobić go w piątek i pozwolić mi polenić się w wolny dzień — westchnęła, przymykając oczy. Och, uwielbiała czuć to ciepło na twarzy. Deszcz zawsze sprawiał, że jej włosy stanowiły większy chaos niż zazwyczaj, więc niekoniecznie za sobą przepadali. Nie była to wyrównana walka, patrząc na to, że w tych rejonach często padało. Dlatego panna Vance zdecydowanie preferowała słoneczną pogodę.
    — Jasne, pokażę ci ją wieczorem, ale potem jesteś mi winny wycieczkę do kuchni na czekoladowe ciasteczka. Cierpię ostatnio na niedobór cukru — pochyliła się lekko do przodu, żeby spojrzeć na brata. — Mama w wakacje znowu próbowała mnie zeswatać — przewróciła oczami. Nie rozumiała, dlaczego jej rodzicielce tak bardzo zależało, by znaleźć dla niej dobrą partię. To było zaskakujące, szczególnie patrząc na to, że sama wyszła za mugola. Pani Vance potrafiła być, o ile to w ogóle było możliwe, bardziej nieprzewidywalna niż swoja córka. — Powoli zaczynam mieć tego dosyć. Owszem, jestem na ostatnim roku, ale nie zamierzam wychodzić za mąż od razu po ukończeniu szkoły. Przecież jest tyle do zrobienia, do zobaczenia! — oczy dziewczyny rozbłysły, gdy o tym mówiła. — Zachowuje się jakbyśmy żyli w jakimś innym wieku. Czarownice już nie muszą polować na bogatego mężczyznę, by mieć dobre życie. Na Merlina, same jesteśmy w stanie o siebie zadbać — prychnęła, odgarniając niesforny, rudy lok za ucho. Ciągle uciekał, a ona ciągle próbowała go utrzymać na miejscu. — Tak w ogóle, to wyśpij się wreszcie — wypaliła nagle, przeskakując z tematu na temat, co nie było niczym nowym. — Doskonale widzę te cienie pod oczami, mimo zaklęcia maskującego. Mnie nie oszukasz, mój drogi. A jak potrzebujesz eliksiru na sen, daj znać, zdobędę go — uśmiechnęła się zawadiacko i pacnęła Victora palcem w czubek nosa.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  15. Rodzice Liz nie należeli do grona najlepszych uczniów, raczej utrzymywali się na poziomie typowych średniaków. Dlatego też za każdym razem, gdy prosili, by poprawiła oceny, miała jakiś argument przeciw nim. Wiedziała jednak, że martwią się o nią i z wiekiem coraz lepiej to do niej docierało. Co prawda nadal nie czuła potrzeby zdobywania samych wybitnych, ale starała się, by nie dostawać ciągle jedynie takich stopni, które umożliwiały jej zdanie roku. Przede wszystkim skupiała się na egzaminach, ponieważ to one zdaniem dziewczyny stanowiły przepustkę do wymarzonej przyszłości. Nikt przecież nie patrzył na oceny, tylko zawsze liczyły się wyniki Owutemów. A jeden z przedmiotów miał dla Liz największe znaczenie, ponieważ to on miał gwarantować jej spełnienie marzeń.
    — Och, tata podsumowuje całą sytuację tymi swoimi specyficznymi uśmieszkami. Nie popiera słów matki, ale też nie hamuje jej nadmiernego entuzjazmu w szukaniu mi męża — zerwała kilka polnych kwiatów, które rosły niedaleko niej i ujęła je w dłoniach, niczym prawdziwy bukiet. — Jestem gotowa, znajdź mi tylko ołtarz i wybranka. Złożę w ofierze swą czystość i stanę dumnie do zadania, jakim jest urodzenie gromadki spadkobierców rodu — westchnęła ze zrezygnowaniem i odłożyła kwiaty. — Jak ja się cieszę, że czasy zaaranżowanych małżeństw mamy za sobą. Choć słyszałam plotki, że niektórzy czystej krwi nadal to praktykują. Okropieństwo.
    — Dlaczego jakoś nie wierzę w twoje słowa, Victorze? — spytała, podnosząc się z ziemi. Ciemne chmury były coraz bliżej, zaś niebo przecięła samotna błyskawica. Czas się zbierać. Wkrótce kolacja zostanie podana, zaś oni i tak mieli niedługo spotkać się, by zerknąć na książkę znalezioną przez Liz. — Ale dobrze, na razie dam się nabrać na twoje zapewnienia, jednak gdy zobaczę, że przemęczasz się, to pamiętaj, że wiem, gdzie Krukoni mają pokój wspólny — spojrzała na niego z nutką groźby, by wiedział, że tym razem wcale nie żartuje. Gdy martwiła się o swoich bliskich, potrafiła zrobić wiele, a że bywała nieobliczalna - lepiej było jej nie ignorować. — Jeśli będę musiała to osobiście dopilnuję, że pójdziesz spać o właściwej porze. I nie będę przejmować się tymi wszystkimi skrępowanymi okrzykami chłopaków z twojego dormitorium — zachichotała, przypominając sobie, jak raz wpadła do ich sypialni. Po znalezieniu wejścia, wystarczyło tylko rozwiązać zagadkę, z czym Liz miała doświadczenie dzięki swojemu ojcu i jego zamiłowaniu do tajemnic. — Do tej pory pamiętam wystraszoną minę Thomasa, gdy przyszłam na ciebie nawrzeszczeć, że mnie unikasz. Chyba nadal go nie przeprosiłam, ale całkiem uroczo wyglądał taki zarumieniony — gdy tylko to powiedziała, wysunęła do góry palec, by znalazł się na wysokości twarzy przyjaciela. — Nawet nie waż się mu tego powtórzyć.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  16. Ledwie udało im się uciec do zamku, gdy burza rozpętała się na dobre. Duże krople uderzały w okna, urządzając sobie wyścigi na szkle, zaś błyskawice raz za razem rozjaśniały niebo nad Hogwartem. Elizabeth obserwowała ten spektakl z okna pokoju wspólnego, do którego udała się zaraz po rozłączeniu z Victorem. Zastanawiała się jak Krukoni zamierzali przeprowadzić trening w tych warunkach, bo na pewno będą chcieli, żeby odbył się mimo wszystko; czasem ich zdrowy rozsądek szedł w zapomnienie, aż dziwne, że tak łatwo. Odetchnęła jednak z ulgą, kiedy burza odeszła, a pogoda pozostała jedynie nieprzyjemna. Nie było aż tak źle, teraz wyjście na boisko było i tak lepszym pomysłem niż jeszcze parę minut temu.
    Pisała esej na zajęcia z zaklęć zawzięcie coś kreśląc i co chwila nanosząc poprawki. Och, właśnie dlatego potrzebowała Vicotra, on w dwie minuty sprawiłby, że te zawiłe zdania z podręcznika stałyby się bardziej zrozumiałe. Zawsze miał talent do tej dziedziny, a Liz słuchało się go lepiej niż nauczyciela. Myśląc o przyjacielu, jej wzrok mimowolnie powędrował za okno, dokładnie w stronę boiska do Quidditcha. Uśmiechnęła się lekko, widząc szybujące nad trawą postacie, gdy nagle jedna z nich zaczęła w zawrotnym tempie spadać z miotły. Krzyknęła i nie bacząc na zaskoczone spojrzenia Gryfonów, poderwała się ze swojego miejsca, by wybiec szybko z wieży. Musiała dowiedzieć się, kto spadł. Miała bardzo złe przeczucia, szczególnie pamiętając zamyślony i zmęczony wyraz twarzy Warda.
    Wpadła do skrzydła szpitalnego, przypominając szalejącą jakiś czas temu burzę. Dosyć szybko jej wzrok znalazł przyczynę zamieszania w tym, zazwyczaj cichym, pomieszczeniu. Dlaczego musiała mieć rację? Przymknęła oczy, odgarniając włosy, które wylądowały na jej twarzy po szaleńczym biegu przez szkolne korytarze.
    — Panno Vance, zmykaj mi stąd, Victor potrzebuje teraz spokoju, jutro go odwiedzisz. Trochę się biedaczyna połamał, ale i tak miał szczęście, że nie stało się nic poważnego. Już, uciekaj — pielęgniarka wygoniła ją ze skrzydła i na nic zdały się dalsze protesty Elizabeth.
    Wiedziała, że nie może tak łatwo się poddać, dlatego wróciła do wieży Gryffindoru i skończyła pisać wypracowanie. Victor i tak nie będzie mógł jej z nim pomóc, a nawet nie chciała zadręczać go teraz swoimi problemami. Potrzebował jak najwięcej odpoczynku i z tym całkowicie zgadzała się z pielęgniarką. Nie zamierzała jednak zostawić go samego, dlatego po ciszy nocnej, przemykała przez zamek, starając się nie trafić na żadnego z profesorów. Gdy dotarła na miejsce, usiadła obok łóżka, na którym leżał Krukon i pogłaskała go po głowie. Tak bardzo się o niego martwiła.
    — Wiesz, że tylko Tobie pozwalam tak na siebie mówić? Nienawidzę tego zdrobnienia — powiedziała szeptem, obdarzając go czułym uśmiechem. — Zanim dostaniesz ode mnie kazanie za bycie nieostrożnym, co tam się w ogóle wydarzyło? Nikt mi nic nie powiedział.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  17. [No to chodź. Zakręćmy ich. 😈]

    Annoying dumbass

    OdpowiedzUsuń
  18. [ To zabrzmiało jak niemoralna propozycja, której grzechem byłoby nie przyjąć :) Jeśli zdajesz się na moją inwencję twórczą to dostaniesz dzisiaj pakiet wątek-rozpoczęcie. Czysty spontan, czy wolisz prezent niespodziankę?]

    M.M.

    OdpowiedzUsuń
  19. [No cóż wkurzać to ona go nie będzie nie ten typ. Patrząc na ich odmienność charakterów ich relacja do łatwych należeć nie będzie, choć nie musi być negatywna. I w sumie jakby na to nie patrząc oboje w jakiś sposób stroną od towarzystwa. Myślałam nad znajomością dość trudną że względu na aspołeczne zapędy Marry polegającej na niczym nieuzasadnionej fascynacja. Takiej o. Mogłoby się zacząć od momentu, gdy Marry przez przypadek wpadła do jego pokoju i w postaci Lisa chwała się pod jego łóżkiem, goniona przez siostry. Jedna z nich może być z Victorem na roku i mogą się nie lubić - to ten człowieka co go ciągnie do władzy i nie ma uczuć, mówię tu o siostrze Marry, zupełnie innej niż mój rudy piegus. Poza tym Victor gra w quidditcha, to wystarczy by Marry spoglądała na niego z uwielbieniem, oczywiście mu o tym nie powie, bo sam się powinien domyślić.
    Muszę jednak nadmienić że Marry jest trochę nieokrzesana i nieprzystosoeana społecznie dlatego jej niektóre działania mogą być odbierane inaczej. Wolniej myśli niż robi, co mogłoby być przyczyną niedomówień i krepujących sytuacji. Rzeklabym - niech się nią opiekuje, ale kosztowałoby go to za dużo nerwów, whisky i dobrego psychologa.]

    OdpowiedzUsuń
  20. [Pozytywna relacja jak najbardziej wchodzi w grę, możemy myśleć o czymś w tym kierunku. Wydaje mi się, że nieco wygodniej będzie ustalać szczegóły przez maila, więc zostawiam do siebie kontakt: heyrebelyell@gmail.com :)]

    Blue Ross

    OdpowiedzUsuń
  21. No i co?, pomyślał spoglądając na korytarz pełen przeciskających się pierwszoklasistów, którzy spieszyli się na zajęcia. Oczami wyobraźni widział siebie, dokładnie tak samo podekscytowanego i przerażonego, jak te młode dzieciaki. Jak spieszył się na zajęcia z transmutacji, jak bardzo nie chciał się spóźnić. Pięć razy gubił drogę z początku do klasy – ten zamek był naprawdę ogromny! A te przeklęte schody ruszały się w najmniej oczekiwanym momencie, więc musiał czekać aż znowu łaskawie się poruszą, aby wejść na odpowiednie piętro. To była chyba najbardziej irytująca rzecz w całym zamku – te przeklęte schody. Nie było rzeczy, którą gardził bardziej niż nimi. Zdecydowanie, choć jakby się tak zastanowić znalazłoby się jeszcze parę rzeczy. Zaraz za tymi schodami, a w zasadzie nawet przed nimi, postawiłby brukselkę, której nienawidził i sam jej zapach wystarczył, aby wstrząsnęły jego ciałem dreszcze. Przez dobrą dłuższą chwilę nawet nie wiedział czemu się tutaj znajduje i dlaczego wpatruje się w morze dzieciaków. Widział tylko owłosione głowy w czarnych czatach, które krążyły w tę i z powrotem. Czasem naprawdę chciałby się cofnąć do tych wszystkich chwil, kiedy sam był takim dzieciakiem i nie przejmował się zbytnio życiem. Nie, żeby teraz cokolwiek miało się zmienić, ale nawet nauka wydawała się być wtedy o wiele łatwiejsza. I nauczyciele jakoś tak milej patrzyli na zagubionych pierwszaków, teraz po sześciu latach błąkania się po zamkach raczej nie było opcji, aby wymówka pani profesor, ale ja drogę zgubiłem przeszła.
    Stojąc tak w tym tłumie zauważył ponad tymi wszystkimi dzieciakami górującego młodego mężczyznę. Pojęcia nie miał co strzeliło mu do głowy, ale myśl, aby za nim pójść pojawiła się nagle. Długo się nie zastanawiał, tylko po prostu ruszył przed siebie. Trącał dzieciaki torbą, łokciami, aby się przecisnąć. Dokładnie tak, jak one jego. W tym roku było ich chyba jeszcze więcej niż w zeszłym. Mogliby chociaż wszyscy nie iść w to samo miejsce, ale jak widać nie było to możliwe i życie postanowiło zrobić mu na złość. Reggie miewał durne pomysły, to był właśnie jeden z nich. Pojęcia nie miał, jakie konsekwencje może mieć jego durny pomysł, ale raczej nie będzie to szczególnie straszne, prawda? Nie, żeby z kolei go znał na tyle, aby wiedzieć jakiej reakcji może się spodziewać. Był… cóż zwyczajnie ciekaw. Trzymał się w odległości kilku metrów, na tyle aby nie stracić go z oczu, ale też w odpowiedniej odległości, aby śledzony człowiek nie pomyślał, że jest śledzony. Chwilę mu zajęło, aby zorientować się, że mężczyzna kieruje się w stronę boiska. Z tego co Harrington wiedział, dzisiaj nie było żadnych meczy ani tym bardziej żadna z drużyn dzisiaj nie ćwiczyła. Rano w pokoju wspólnym o kolejnym meczu rozmawiał kapitan z resztą drużyny, dzisiaj boisko miało być puste.
    — Cholera — zaklął, gdy potknął się noga o nogę i niemal nie wywalił do przodu, ale za to torba, w której trzymał książki niekoniecznie na zajęcia zsunęła się z ramienia spadając na ziemię i być może nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie wepchnięte do torby jabłko z niej nie wyskoczyło i potoczyło się tuż obok nóg Warda.

    annoying dumbass

    OdpowiedzUsuń
  22. Blue był niesamowicie uparty.
    Wiedział to dosłownie każdy, kto znał go nieco dłużej niż dwie godziny; była to bardzo problematyczna cecha, oczywiście nie dla samego Rossa, bardziej dla jego otoczenia. To właśnie ten ośli upór sprawiał, że od lat traktował własnego ojca jak powietrze, że zdecydowanie zbyt często pakował się w jakieś spory i, co najważniejsze, bardzo często nie przyjmował "nie" jako odpowiedzi. Szczególnie, jeśli odmowę uważał za całkowicie bezzasadną. A tak właśnie pomyślał w chwili, gdy szkolna pielęgniarka odmówiła mu wejścia do skrzydła szpitalnego, by mógł zobaczyć się z Victorem.
    Nieszczególnie uspokajały go słowa kobiety, że jego przyjaciel wyjdzie z tego, tylko musi odpoczywać. I to wcale nie ze względu na to, że kwestionował jej kompetencje. Po prostu, chciał to usłyszeć bezpośrednio z od Warda, potrzebował żywego dowodu. Może gdyby nie był świadkiem tego paskudnego wypadku, byłby nieco spokojniejszy. A jednak, widział go aż za dobrze; Zderzenie wyglądało przerażająco i (kierowany wrodzonym pesymizmem i znajomością podstawowych praw fizyki) Blue z początku pomyślał, że już po Victorze. Na jeden krótki moment jego serce się zatrzymało, choć miał wrażenie, że trwało to znacznie dłużej, aż do chwili, gdy minął pierwszy szok, a cała drużyna znalazła się z powrotem w pokoju wspólnym. Odczekał przyzwoicie długą chwilę, zerkając przy tym co dwie minuty na zegarek i w końcu udał się na małą wycieczkę do skrzydła szpitalnego, niestety tylko po to, by zaraz zostać odprawionym z kwitkiem.
    Plan dotarcia do Victora zdołał opracować już w drodze powrotnej do dormitorium, gdzieś pomiędzy wszystkimi rzuconymi w głowie przekleństwami. Nie był on zresztą zbyt skomplikowany. Wymyślenie, że należy wymknąć się w nocy i przemknąć przez zamek, najlepiej unikają złapania, nie wymagał szczególnie dużych umiejętności planowania. Jedynie realizacja mogła przysporzyć drobnych problemów, choć w praktyce okazało się, że nie było aż tak źle – bliski wpadki był zaledwie raz i zorientował się o tym dość szybko, by zdążyć się schować w pustej klasie.
    W końcu udało mu się wślizgnąć do skrzydła szpitalnego. Pozostawało mu jeszcze tylko znaleźć Victora... Przeszedł na palcach przez salę, usilnie starając się nie obudzić żadnego z pacjentów, aż w końcu udało mu się wypatrzeć na jednym z łóżek znajomą sylwetkę. Chłopak spał, a przynajmniej tak wyglądał i przez chwilę Blue wahał się czy powinien go budzić. W końcu jednak zdecydował się na ten ruch; położył dłonie na jego ramionach i potrząsnął nim, bardzo delikatnie, starając się przy tym przypadkiem go nie uszkodzić.
    – Wyglądasz jak śmierć na chorągwi – oświadczył szeptem, kiedy chłopak uchylił powieki. Przez moment mierzył go badawczym wzrokiem, próbując "ocenić straty", chociaż trudno było to zrobić w tamtej chwili, kiedy jedynym źródłem światła w pomieszczeniu był wpadający przez okna księżyc, a Victor leżał w łóżku, przykry kołdrą. – Chociaż muszę ci pogratulować, przyprawienie całej drużyny o stan przedzawałowy w dokładnie tym samym momencie to niezłe osiągnięcie – dodał, uśmiechając się krzywo.
    Jeszcze przez chwilę stał przy łóżku, wbijając wzrok w przyjaciela, aż w końcu zdecydował się przysiąść na brzegu materaca. – Jak się czujesz? – spytał, nawet nie starając się maskować troski w głosie. Żarty żartami, ale ten wypadek wyglądał naprawdę groźnie i Ross szczerze się martwił.

    Blue Ross

    OdpowiedzUsuń
  23. [Cieszę się. To ja zaczęłam nam coś, niech to się rozwija jakoś]

    Ciężkie było życie osoby egzystującej na uboczu. Ciężko było być w grupie, kiedy nie rozumiało się życia toczącego się obok i tych wszystkich dziwnych indywiduów. Ale funkcjonowanie szkoły opierało się na koegzystencji z ludźmi, więc Marry musiała się choć trochę do tego przystosować. Starała się jak mogła unikać rozgłosu – hałas ją drażnił i wprawiał w rozpacz, z trudem znosiła przechodzenie korytarzem wśród innych sobie podobnych. Gdy tylko mogła chowała się w zaciszu biblioteki i własnego dormitorium, gdzie mogła w świętym spokoju oddać się jedynym czynnościom, które przynosiły jej ukojenie. Pod łóżkiem przestała mieć miejsce na kolejne książki, w bibliotece udało jej się znaleźć swój prywatny kąt, w którym mogła gromadzić pozycje, na które miała chrapkę. Były to różne dzieła, od infantylnych romansów po potrzebne na zajęcia podręczniki, które jednak były ostatnie na jej czytelniczej liście. Nie ciągnęło ja do książek, których celem było zabijanie wyobraźni i sprowadzanie ludzi z chmur na ziemię, a takową rolę miały księgi przekazujące jedynie suche fakty. Zdecydowanie wolała zagłębić się powieść, gdzie na smoku czerwonym czarodziej pędził przez pustkowia, aby po drugiej stronie świata odbić z rąk przebrzydłych gargulców swoją panią i walczyć ze złymi mocami o jej honor. Było to ciekawsze niż miarkowanie ziół i zamiana kielicha w szczura.
    Przez lata budowała wokół siebie mur nie do przejścia, pielęgnowała by każda cegiełka przylegała do sąsiednich i nie było między nimi wolnej przestrzeni, co by zniszczenie jego nie było takie łatwe. Dzięki niemu czuła się bezpieczna żyjąc po swojemu, nie potrzebowała do tego innych. Często mówiono jej, że jest wycofana, może to był fakt, niemniej jednak w jej odczuciu unikanie towarzystwa nie świadczyło o ułomności, a dobrym poznaniu siebie. Nie musiała udawać, że czuje do kogoś sympatię, wchodzić na niewygodne tematy, uczestniczyć w dyskusjach, które całkowicie jej nie dotyczyły – same plusy. Największym z nich była możliwość unikania problemów innych ludzi. Nie zazdrościła szczebiotkom żywo rozmawiających o kolejnych miłostkach, zerwaniach, wyjściach i imprezach, przez co z pewnością byłą zdrowsza. Czasami zadziwiało ja jak kilka słów potrafi podnieść komuś ciśnienie i wyzwolić w nim najbardziej pierwotne instynkty. Zwykłe zrywam, jest ktoś inny, zostańmy przyjaciółmi, działało lepiej niż większość zaklęć atakujących, co ciekawe, bardziej przeżywały je osoby, których te słowa nie dotyczyły. Ach, cieszyła się niezmiernie, że nie miała okazji doświadczyć ich na sobie, choć gdzieś tam w głębi siebie chciała to usłyszeć i choć raz poczuć się jak bohaterowie książek, które czyta. Było to jej małe marzenie, skrzętnie ukrywane przed światem.
    Nie udało jej się całkowicie odseparować od towarzystwa. Dziwem stało się tak, że osoby, które znalazły się w gronie jej znajomych, w normalnym świecie nigdy nie powinny nawet na nią spojrzeć. Victor chociażby nie zaliczał się do osób, które mogłyby mieć z nią cokolwiek wspólnego. Patrząc przez pryzmat stereotypów, syn ministra powinien skupiać na sobie uwagę osób znajdujących się w politycznych kręgach i bezwiednie obracać się w towarzystwie osób znaczących, tymczasem siedział naprzeciwko niej na łóżku oddychając tym samym gęstym powietrzem. Chciała, by otworzył okno - niestety jest lisia postać nie pozwalała jej zrobić tego osobiście, i choć mogła się przecież przemienić jakoś niespieszno jej było do tego. Zakopana w pościel skupiała się na obserwowaniu chłopaka z uwagą śledząc każdy jego ruch. W pewnym momencie położyła głowę na jego nodze, dzięki czemu było jej jeszcze wygodniej. Mogłaby tak zasnąć, było jej wygodnie i bardzo przyjemnie. Niestety ich czas dobiegał końca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znowu musiała uciekać przed siostrą. Starsza panna Morrigan postawiła sobie za cel upokorzenie młodszej siostry. Od tygodnia latała za nią i wykrzykiwała pod jej adresem wyssane z palca bzdury. Jedynie w pokoju Victora mogła znaleźć schronienie – z tego co wywnioskowała nie przepadał za Rosalin, bez wzajemności. Gdyby mogła i Ward wykazałby jakiekolwiek zainteresowanie już dawno ogłosiłaby ich zaręczyny. Na brodę Merlina – gorszego scenariusza Marry nie była w stanie sobie wyobrazić.
      Przekrzywiła łeb wlepiając zielone ślepia w twarz chłopaka. Domagając się chwili atencji trąciła nosem jego rękę. Będąc lisem potrzebowała ciut więcej uwagi i uczucia, lubiła jak ktoś ją głaskał. Gdy tylko wracała do swojej postaci czuła bezgraniczną żałość – nie opanowała sztuki kontrolowania swoich pierwotnych pragnień i wystarczyła zmiana postaci, by zaczęła zachowywać się względnie irracjonalnie. Na szczęście nikt ją za to nie zganił. Może dlatego, że tylko cztery osoby wiedziały o jej przypadłości. Jednej nie widziała od sześciu lat, druga kręciła się gdzieś w pokoju puchonów, trzecia chciała ją znieważyć a czwarta trzymała jej łeb na kolanie i po prostu była.
      Ziewnęła przeciągle, przykręcając się na plecy. Uniosła łapy do góry i wygięła kręgosłup pod dziwnym kątem. Zastanawiała się, czy już jest bezpiecznie. Spojrzała na drzwi od dormitorium wyobrażając sobie ciemnowłosą Rosalin, która czyha za nimi z przygotowaną różdżką. Na samą myśl o tym zrobiło jej się nie dobrze.

      M.M.

      Usuń
  24. Gdy tylko dostrzegła jak Victor się przesuwa, zrozumiała o co mu chodziło. Wśliznęła się pod kocyk i od razu zrobiło jej się cieplej. Nawet nie czuła, że w zamku już tak się ochłodziło, ale nie było czemu się dziwić, miała na sobie jedynie cienki sweter, a pora była dosyć późna. Choć mogłoby się wydawać, że w takim miejscu powinno być ciut cieplej. Teraz jednak, tak jak i chwilę wcześniej, zupełnie się tym nie przejmowała. Bardziej liczyło się to, jak czuje się przyjaciel.
    — Niby wiem, że to się zdarza, a i tak się martwię — podała mu sok, by mógł się napić. Obserwując go, jej twarz przybierała coraz bardziej urażoną minę. — Przez ciebie zachowuję się jak nadopiekuńcza kwoka — wyrzuciła wreszcie z siebie, zaś na jej twarzy ukazał się rozbawiony uśmiech.
    Gdy skończył pić, odstawiła sok na szafkę, po czym ułożyła się wygodniej. To nie był pierwszy raz, kiedy tak leżeli, choć musiała przyznać, że częściej to ona lądowała w Skrzydle Szpitalnym. Ze swoją żywiołowością oraz tendencją do pakowania się w kłopoty, nie tylko po meczach zaszczycała to miejsce swoją obecnością. Czasem ciężko było się do tego przyznać, ale jej temperament zbyt często powodował zakończenie kłótni bójką czy wymianą zaklęć.
    — Jeszcze chwilka, nie marudź, Ward. Chwilowo nie mam żadnego szlabanu, więc jeden mały nie zrobi na mnie wrażenia — przymknęła oczy, jednak tylko na moment. Wiedziała, że nie może zrobić tego na dłużej, bo najzwyczajniej w świecie uśnie. — Oczywiście, że nie byłby zadowolony znajdując swoją uczennicę w łóżku z chłopakiem o tej porze. A jeszcze w Skrzydle Szpitalnym, co za młodzież! — końcówkę wypowiedziała pełnym zgorszenia szeptem. Zaśmiała się cicho, po czym jednak wygrzebała się z ciepłego łóżeczka. — Ale idę, bo zasnę, a to mogłoby faktycznie mieć przykre konsekwencje. Jak o siebie się nie martwię, tak ty zapewne nie masz prawie w ogóle czasu przez obowiązki. Przyniosę ci jutro notatki, kujonku — pokazała mu język, by zaraz po tym złożyć szybkiego całusa na czole brata. — Zdrowiej, bo na naszym meczu będzie mi przykro celować tłuczkiem w kalekę.

    Następnego dnia pojawiła się w Skrzydle po obiedzie. Niosła ze sobą obiecane notatki. Nie spodziewała się tylko, że uzbiera ich się aż tyle. Tak jak udało jej się przejść cały zamek bez żadnej wpadki, tak przy przechodzeniu przez drzwi pomieszczenia potknęła się, zaś kartki rozsypały dookoła.
    — Na gacie Merlina! — mruknęła i rzuciła szybko zaklęcie, by pozbierać przedmioty. — Nie sądziłam, że będziesz przerabiał pół semestru w jeden dzień nieobecności — powiedziała, kładąc notatki na szafce obok łóżka. — Twoi koledzy pomogli mi zebrać materiały, byś nie miał zaległości. Wy, Krukoni i wasze poczucie obowiązku — przewróciła oczami i zgarnęła jedną z czekoladek ze stosiku prezentów dla Victora. — Jak tam dzisiaj, trochę mniej połamany?

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  25. Bycie blisko kogoś było miłe. Inne słowa niedostatecznie dobrze oddawały narastające w Marry odczucia, związane z intymną sytuacją w jakiej się znalazła. Wydzielane przez Victora ciepło dawało jej wytchnienie, i gdyby nie znajdowali się na terytorium jej siostry – wciąż bez problemu mogła wyczuć jej perfumy, ten charakterystyczny zapach bzu i goździków – nawet by się odprężyła. Niestety, nauczona na latach błędów nie dała sobie odsapnąć, nawet ku usilnym staraniom chłopaka.
    Widziała jego zmęczenie, choć nie do końca potrafiła ustalić jego przyczynę. Pracował tyle co zwykle, nie miał dodatkowej aktywności, a mimo to sprawiał wrażenie ledwo żywego. Nie umiała połączyć tego z jego ostatnią kontuzją, czy zabieganym trybem życia, dodatkowymi pracami jakie brał by sobie dorobić – to wykraczało poza sferę jej zajęć i zainteresowań. Wyjście aż tak daleko mogłoby spowodować ukruszenie kawałka muru, który wokół siebie budowała, ba mogło spowodować jego całkowite zburzenie na co mimo wszystko Marry nie była jeszcze gotowa, nie z Victorem, mimo iż darzyła go całkiem ciepłym i pozytywnym uczuciem. Może za krótko go znała i dlatego nie była w stanie wejść z nim w głębszą relację i dać się jej ponieść. Same gdybanie, same niewiadome.
    Nie wiedzieć kiedy mięśnie chłopaka się rozluźniły. Uniósłszy łeb Marry trąciła jego twarz nosem. Spał. Najdelikatniej jak umiała wyślizgnęła się z jego objęć i przyjęła ludzką postać. Niemal machinalnie podciągnęła pod brodę kolana i wlepiła wzrok w ogień. W pokoju wspólnym było mało ludzi, nikt nie zwrócił uwagi jak nagle się pojawiła, tym bardziej nie zwrócili uwagi jak przysunęła się do Victora i okryła go szczelniej kocem. Taki przejaw czułości był dla niej czymś naturalnym, choć z zewnątrz mógł wyglądać dość jednoznacznie. Całe szczęście, że Marry miała to po prostu w nosie.
    Jego rozbudzenie wprawiło ją w zakłopotanie. Cofnęła się gwałtownie, zachowując z nimi bezpieczną w swoim mniemaniu odległość. Objęła się ramionami i spojrzała w trzaskające w kominku płomienie. Tańczyły do dobrze znanej sobie melodii, wyginając się w różne strony, jednocześnie dając światło, dzięki któremu dziewczyna mogła dokładnie zlustrować rysy Victora, co już wcześniej zdążyła zrobić.
    Wzruszyła ramionami. Twardo wpatrywała się w jeden punkt starając się nie ulec pokusie zerknięcia w bok.
    - Uparła się nie wiem po co – mruknęła pod nosem. – Było wszystko dobrze, i nagle puf. Wtedy przyszłam do ciebie, tam nie wejdzie. Boi się – dodała.
    Jej zdania były nieskładne. Było to dziwne zwarzywszy na to ile czytała. Komunikacja nie była jej mocną stroną, stanowiła dla niej od zawsze wyzwanie. I tak było lepiej niż na początku jej szkolnej kariery. Wtedy mówiła jedynie tak i nie.
    - Przyjdzie jej kiedyś. Za niedługo jej nie będzie i będzie spokój. Ty będziesz miął spokój i ja będę miała spokój. Ale ciebie też nie będzie – westchnęła głośno. Trochę było to smutne. Marry nie lubiła zmian. Nieuchronna utrata towarzysza sprawiała, że robiło jej się smutno. Zaburzało to jej cykl życia. Jeszcze nie myślała, co zrobi za rok. Był to zbyt odległy termin, by zawracała sobie nim głowę. Wolała skupić się na nowej książce, o myszoskoczkach, którym urosły skrzydełka, dzięki czemu mogły przemierzać prerie i odkrywać nowe zakamarki ziemi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu zerknęła z ukosa na Victora. Zdawał się jakby lada moment miał paść. Przekrzywiła głowę i nie odrywając od niego wzroku położyła ją na kolanach. Kilka pasm włosów przysłoniło jej oczy. Odgarnęła je i założyła za ucho, co by móc bez przeszkód na niego patrzeć. Był ciekawym zjawiskiem, pełnym sprzeczności, jak dobra łamigłówka, którą pragnęła rozwikłać. Szkoda tylko, że nie miała na to czasu.
      - Twoja twarz mówi więcej niż byś chciał – powiedziała po dłuższej chwili milczenia. Uniosła do góry rękę i dotknęła jego miejsca pod jego oczami. – Masz cienie o tu, i zbladłeś. Wyglądasz nieswojo, brzydko. To niezdrowe. Może, mogę pomóc?

      M.M.

      Usuń
  26. Jego słowa nie brzmiały przekonująco, jednak dziewczyna nie miała powodu aby mu nie wierzyć. Nie należał do ludzi, którzy rzucali słów na wiatr. Niemniej jednak z delikatną rezerwa podeszła do jego pomysłu.
    - No nie wiem – bąknęła pod nosem. – Jedzenie o tej porze to dziwna zachcianki.
    Nie miała jednak okazji by o tym dyskutować. Po chwili była już w górze człapiąc zaraz obok Victora, na tyle blisko, by co kilka chwil ocierać się o niego ramieniem. W postaci Lisa pewnie taki kontakt sprawiły jej sto razy więcej przyjemności, teraz nawet go nie za uważała. Był dla niej niemal tak naturalny jak oddychanie.
    - Nie wiem czy to teraz można już nazwać kolacją, ona była wcześniej. Zdecydowanie wcześniej. Może to druga kolacja? Albo przed śniadanie? Nie wiem, muszę pomyśleć – zmarszczyła brwi.
    W jej głowie słowa miały zdecydowanie większy sens niż wtedy, gdy mówiła je na głos. Cichy głosik szepczący jej do ucha podsuwał jej nowe rozwiązania, zazwyczaj go słuchała, teraz jednak była zbyt rozkojarzona by go słuchać. Jej stan był spowodowany zachowaniem jej siostry ale i pogłoskami, jakie docierały do niej z domu. Rzekomo rodzice postanowili coś w jej sprawie, szkoda tylko, że Marry nie miała pojęcia czego ta sprawa może dotyczyć. Przecież była grzeczna, nie wychylała się i była na tyle aktywna, na ile była w stanie, oceny miała znośne i skończyła z nocnym wycieczkami do biblioteki. O co więc mogło chodzić jej matce? Może miała nowego kochanka?
    Na samą myśl o tym po plecach Marry przeszedł dreszcz.
    Nie wiedząc kiedy Victor stanął przed nią. Dalej szli, jednak jego postać zasłaniała jej drogę, przez co poczuła się niepewnie. Był od niej większy, w momentach mijania świec zawieszonych na ścianach rzucał na nią cień. Musiała stanąć na palcach, by zobaczyć to, a będąc konkretniej tego, przed którą ją chronił.
    Rosalyn że swoją świtą kroczyła dumnie środkiem korytarza. Towarzyszył jej stukot obcasów, oraz perlisty śmiech jej koleżanek. Wszystkie trzy wyglądały tak samo – klony rozsiewające wokół siebie aurę wyższości. W przeciwieństwie do Marry czarne jak smoła włosy dziewczyny opadły idealnie ułożoną kaskadą na ramiona. Zakręcone końce podskakiwały w rytm jej kroków. Od czas do czasu przeczesywała je palcami i zarzucała na plecy, po chwili ustawiając je na swoim miejscu, a wszystko po to by każdy mógł zobaczyć jej idealny profil. Przerost formy nad treścią.
    - O nie – jęknęła, chowają się w całości za Victorem. Kurczowo uczepiła się jego dłoni ściskając ją tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. – Merlinie jeśli istniejesz, musisz mnie nienawidzić. – Zamknęła oczy modląc się gorliwie do dziada, który i tak miał ją w nosie. Może powinna to robić głośniej, może wtedy ta jedz by jej nie dostrzegła. Niestety jeszcze zanim była na tyle blisko, by Marry mogła policzyć wszystkie pieprzyki na jej szyi, jedna ze znajomych ciemnowłosej szepnęła jej coś na ucho i oczy wszystkich trzech zwróciły się prosto na rudą.
    -Tutaj jesteś lisia łajzo – nawet nie siliła się na uprzejmość. Nigdy tego nie robiła. – Nieładnie tak ignorować starszą siostrę. Chcesz dostać kolejną karę?
    Całą siłą woli starała się uspokoić drżenie rąk. Schowała się w sobie, twardo wpatrując się w plecy Victora. Nagle zapragnęła zniknąć, szkoda tylko, że nie umiała.
    Pociągnęła za sobą Victora, ignorując swoją siostrę.
    - Dokąd to? – Czyjeś ręce pociągnęły ją w tył. Ledwo Utrzymała równowagę. Odczepiła się od Victora i wbrew sobie stanęła twarzą w twarz ze swoją siostrą. – Mówię do ciebie. Czemu mnie ignorujesz?
    - Bo nie chce z tobą rozmawiać – mruknęła pod nosem. Podjęła próbę wyminięcia jej, jednak z marnym skutkiem. Jęknęła. Zaczęła wpadać w panikę, nagle zrobiło jej się niesamowicie gorąco. – Chcę iść – powiedziała. Spojrzała błagalnie Ponad jej ramieniem na Victora. – Chcę iść z nim.

    M.M.

    OdpowiedzUsuń
  27. Choć przyszła do Skrzydła Szpitalnego w celu odwiedzenia przyjaciela, jej uwaga w pewnym momencie została zupełnie odciągnięta od poszkodowanego. Wszystko przez wpadające do pomieszczenia słoneczne promienie; cóż za przyjemna odmiana po pochmurnym przedpołudniu. Liz uśmiechnęła się, gdy radosny złoty blask padł na jej twarz i zatańczył wśród rudych loków. Uwielbiała to, dlatego niekoniecznie cieszyła się z nadchodzącej jesieni, która tutaj oznaczała niekończące się opady deszczu. Nagle jednak oprzytomniała i ponownie spojrzała w stronę Victora.
    — Wszystko ze mną w porządku — zajęła miejsce, które przed chwilą jej zrobił i westchnęła cicho, przymykając oczy. Ten dzień był ciężki, ale nie było czemu się dziwić. Rok OWUTEMów, wszyscy zaczynali wariować na tym punkcie, nie zważając na to, że mieli dopiero wrzesień. — Chociaż dzięki tej jego decyzji mogę go nieco bardziej polubić. Nic nie poradzę na to, że sam fakt nauczania przez faceta Transmutacji sprawia, iż nie mam ochoty na częstszy kontakt niż jest to konieczne.
    Cieszyła się, że nie tylko ona zwraca uwagę na zdrowie Vicotra i dba o chłopaka. Nie był sam, mimo ciężkiej sytuacji, w jakiej obecnie się znajdował. Obawiała się jednak tego, w jakim stanie musiał znajdować się jej brat skoro nawet dalsi znajomi i nauczyciel zauważyli jego osłabienie.
    — Nie licz na to, że ci pomogę — powiedziała twardo, jednak z rozbawionym błyskiem w oku. — Brak posiłków również jest niezdrowy, mój drogi, a ten obiad doda ci sił.
    Podczas jej pobytu w tym miejscu, jeszcze kilku znajomych przyszło odwiedzić Victora. Wszyscy byli przyzwyczajeni do Liz i doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak silna więź łączyła tę dwójkę. W końcu jednak zostali sami, zaś i Gryfonka zaczęła powoli zbierać się do wyjścia.
    — Mam problem — rzuciła w końcu, zawracając w stronę jego łóżka spod drzwi i najwidoczniej przełamując się, by to z siebie wyrzucić. Przez całą wizytę wydawała się nieswoja i co jakiś czas odpływała myślami, a wszystko przez to, że zastanawiała się czy powiedzieć o tym Krukonowi. Nie chciała zarzucać go swoimi zmartwieniami, jednak powoli robiła się bezradna. — Ktoś co jakiś czas robi mi psikusy. A to zmiana koloru ubrania, zaczarowanie miotły na treningu czy też zaklęcie potykających się nóg. Nie mam pojęcia kim jest sprawca, mógłbyś rzucić okiem podczas posiłków czy ktoś z otoczenia nie wydaje się podejrzany? — dużo kosztowało ją poproszenie o pomoc w tej kwestii. Z reguły w takich sprawach radziła sobie sama, załatwiając je często za pomocą paru zaklęć albo zwyczajną, mugolską bójką. Tym razem jednak nie mogła w ogóle namierzyć sprawcy, co równało się niemożliwości policzenia z nim i wyrównania rachunków.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  28. Wyłączyła się w połowie sceny. Zanurzyła się w bezkresnej odchłani swojej małej przestrzeni i nie zamierzała się stamtąd ruszać do momentu, aż wszystko by ucichło. na szczęście stało się to szybko, jednakże nie od razu wróciła do rzeczywistości dając sobie bezpieczne kilka minut, w których temperatura na korytarzu zmalała.
    Była spokojna, choć jej ciało zachowywało się wyjątkowo adekwatnie do sytuacji - oddychała z trudem, dłonie jej sie trzęsły i mogłaby przysiąc, że miała mokre policzki. Wyglądała na ogólnie załamana, choć w środku sie tak się nie czuła. Była spokojna w miarę swoich możliwości, przecierpiała swoje i miała zamiar zacząć zachować się z klasą, niemniej jednak jej organizm ją zdradzi ł. Miała mętlik w głowie.
    Ramiona Victora uniemożliwiały jej oddychanie, niemniej jednak nie miała zamiaru z nich zrezygnować. Było jej ciepło i przyjemnie, serce powoli zwalniało i było jej lżej, mogła się nawet trochę odprężyć. Dlatego niewiele myśląc uwiesiła się na jego szyi i przycisnęła swoje drobne ciało do niego, korzystając z chwili jaką jej oferował.
    Wiedziała, że nie postrzega jej w ten sposób, w jaki mogli ich odebrać inni. W końcu niewiele było osób, które miały okazję być blisko niej. Oddaliła się od wszystkich, bo tak było łatwiej. Z Victorem było inaczej, czuła się przy nim bezpiecznie i spędzanie z nim czasu, w porównaniu z czasem w swojej samotni, było o wiele lepszym wyborem. Wolała go od biblioteki, od książek, od swojego łóżka, co samo przez się było dowodem, że był dla niej ważny.
    Ze świstem wypuściła wstrzymywane przez siebie powietrze. Nic nie mówiąc odsunęła się od Victora, chwyciła go za rękę i pociągnęła go za sobą w stronę wielkiej sali. Zatrzymała się przed wejściem, wahając się czy przekroczyć próg i wejść do miejsca, gdzie czekał an nią jedynie hałas. nawet pespektywa zjedzenia czegoś nie była taka silna, by przekonać ją do wznowienia chodu.
    Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią dwa razy wymawiając zaklęcie. Zaraz w jej dłoni pojawił się talerz z górą kanapek i innych łakoci. Podała go Victorowi, po czym chwyciła go za rękaw i zaprowadziła do miejsca, gdzie mogła się otworzyć bez strachu, że zaraz ktoś na nią naskoczy.
    - Przepraszam - powiedziała, jednocześnie siadając na schodach wieży astronomicznej. Schowała twarz w dłoniach, starając się unormować swój oddech. - Ona nie myśli, ja też nie. Nie powinnam tego robić, powinnam uciec, szybko z tobą. Przepraszam cię bardzo - zerknęła na niego spomiędzy palców. Wyciągnęła nogi prostując ściągnięte mięśnie. Z lekkim oporem poddały się jej woli. Oparła się o ścianę i wbiła zmęczone spojrzenie w chłopaka. O dziwo na jej twarzy pojawił się uśmiech, lekki ale jednak.
    - Ale dziękuję ci - dodała cicho.
    Objęła się ramionami, ponieważ przez chwilę zrobiło jej się zimno. Jej ciałem wstrząsnął niekontrolowany dreszcz. Zapomniała o bluzie ze swojego pokoju - uciekając przed siostrą nie myślała o swoim zdrowiu i komforcie.
    - Ucieknij ze mną Victor. Będzie fajnie. Ahoj przygodo - wyrzuciła ręce do góry z przesadzonym entuzjazmem. Szybko jednak wróciła do próby ogrzania się. nagle zrobiło jej się zimno. - To głupie. Zapomnij o tym.

    M.M.

    OdpowiedzUsuń
  29. Jakby ktoś się zapytał Reggiego kim chciałby zostać, gdy już ukończy szkołę, to nie miałby zielonego pojęcia co odpowiedzieć. Zdecyduje się pozostać w świecie magii jako auror (dobre sobie) czy koś z ministerstwa, a może jak mama zamieszka wśród innych mugoli, ułoży sobie tam życie płacąc podatki i denerwując się na polityków, którzy zamiast pomagać mieszkańcom Anglii będą ich wprowadzać w jeszcze większe kłopoty? Nie miał zielonego pojęcia, nawet nie wiedział, czy się nadaje do jakiejkolwiek pracy. W tej chwili tak naprawdę najbardziej przejmował się tym, ile jeszcze ma komiksów do przeczytania i czy mama, aby na pewno kupuje mu co dwa tygodnie nowe wydania, aby później miał co czytać w wakacje czy zabrać ze sobą do szkoły. Czasem zwyczajnie podziwiał swoich rówieśników, którzy mieli wszystko zaplanowane od a do z, ułożone życia. On budził się rano nie wiedząc co zje na śniadanie i czy aby na pewno zrobił wszystkie prace na zajęcia, bo jak nie, to na pewno znowu mu się dostanie po uszach za brak odrobionych zadań. Nie chciał też specjalnie podpadać, ale czasem zwyczajnie mu się zapomniało o takich rzeczach, gdy wychodził z dormitorium czy zajmował się innymi, przyziemnymi rzeczami. Albo automatycznie zasypiał, co ostatnie mu się zdarzało często. Po długim lecie nie potrafił się jeszcze przyzwyczaić do regularnego wstawania i kładzenia się spać, a jego czas snu był mocno zaburzony.
    Harrington podniósł torbę, z której poza jabłkiem wypadł jeszcze ołówek, który nie miał stałego miejsca, a jedynie był wrzucany do torby na odwal się. Patrzył jak jego jabłko, jego drugie, zdrowe śniadanie jest właśnie zjadane przez kogoś innego. I poczuł nawet gniew, bo hej, to było jego, ale z drugiej strony cała sytuacja zaczęła go bawić.
    — Ja na drugie powinienem mieć wypadek — stwierdził rozbawiony z uśmiechem. Inaczej jego życia nie dało się wytłumaczyć, było jednym wielkim wypadkiem. Zwłaszcza ten cały magiczny świat był, pomimo upływu lat i cierpliwych tłumaczeń ze strony mamy, po prostu jednym wielkim zaskoczeniem i przypadek chciał, że i on był jego częścią. — To miało być moje śniadanie, tak w ogóle — dodał wskazując na jabłko, którego w zasadzie już prawie nie było.

    Reggie

    OdpowiedzUsuń
  30. [W takim razie nie odmówię!
    Przychodzę tutaj, bo relacja uczeń x uczeń będzie na pewno łatwiejsza, ale jeśli masz jakieś pomysły, żeby stworzyć ciekawsze powiązanie między Alastorem i którąś z Twoich starszych postaci, to śmiało pisz. Ogólnie w oko wpadł mi jeszcze Artur, bo uwielbiam Queer Eye. Napiszmy coś, będzie ciekawie! <3]

    Alastor Devereaux

    OdpowiedzUsuń
  31. [Al i jego parasol służą oparciem, o ile nie ma okropnego słońca, przed którym się trzeba schować. Wtedy wsparcie musi być jedynie w formie rozmowy lub też w zwykłym siedzeniu i patrzeniu, jak rośnie trawa pod murem. xD
    Osobiście pasuje mi wszystko, jeśli masz jakiś niezrealizowany dotychczas pomysł, to śmiało pisz. Nasi panowie są z tego samego domu, roku i mają podobne zainteresowania dotyczące zaklęć. Mogą wymieniać się notatkami, albo nawet gadać w nocy w dormitorium. Przyjmę wszystko, co mi dasz, serio!

    Co do Artura, to z całą pewnością może się on znać z ojcem lub też zmarłą matką chłopaka. Może być takim jego monitoringiem, który ma na Alastora oko, żeby ten nie wpakował się w jakieś potężne kłopoty. Lubię ciekawe relacje, więc wydaje mi się, że mogłoby wyjść z tego coś bardzo interesującego, jeśli odpowiednio się to ugryzie!]

    Alastor Devereaux

    OdpowiedzUsuń
  32. Była troszeczkę skonsternowana. Chodzili od miejsca do miejsca i poza dormitorium nie zagrzali tam dłużej niż pięć minut. Powoli zaczynały boleć ją nogi i najchętniej usiadłaby na środku korytarza i urządziła strajk tak wielki, że nawet zaklęciami Victor by jej nie ruszył, a była do tego zdolna, co udowodniła dwa lata temu, kiedy to na jednej z wycieczek do Hogsmeade została przeprowadzona przez wszystkie sklepy ze słodyczami, w każdym czegoś spróbowała, i na sam koniec było jej bardzo niedobrze. Dopiero, gdy jeden z nauczycieli pochylił się nad jej beznadziejnym przypadkiem, po ośmiu godzinach siedzenia na śniegu, ruszyła swoje szacowne cztery litery i zawlokła je do zamku. Tyle wspaniałych wspomnień.
    W sumie nawet nie chciała iść. Tak było na początku, kiedy nauczyciele zaproponowali owe wyjście. Miała ciekawsze rzeczy na głowie, jak czytanie i jeszcze więcej czytania. Zresztą nie chciała trafić na swoją siostrę, która z wielką przyjemnością popsułaby jej cały humor i zniszczyła resztki godności, jakie jej zostały. Nie chciała proponować tego Victorowi, bo przecież sam miał innych znajomych i pewnie wolał spędzać swój czas z nimi. Nie dziwiła mu się. Była nudna i ciężka do zniesienia, gadała dziwne rzeczy często niemające powiązania z prowadzoną rozmową. Ginęła w morzu swojej wyobraźni i zamieniała się w lisa. Kto by lubił takie dziwadło. Dlatego tym bardziej czuła się zaskoczona, gdy zaproponował jej wyjście. Jej szok był tak wielki, że zamiast odpowiedzieć bąknęła coś pod nosem i dała się zaciągnąć do jego dormitorium, i żeby tego było mało, ubrać w jego rzeczy. Prawie utopiła się w jego bluzie, na szczęście chłopak był tuż obok i może umiał pływać, także czuła się w miarę bezpiecznie.
    - Nie! – pisnęła, kiedy jego zręczne palce zaatakowały jej najwrażliwsze miejsca. Walczyła jak mogła jednak on okazał się być i szybszy, i silniejszy, no i miał dłuższe ręce. Oczywiście starała się nie pozostać mu dłużną, jednakże z jej króciutkimi rączkami dosięgnąć go było niezwykle ciężko. – W poprzednim życiu na pewno torturowałeś jakieś niewinne istoty, jesteś w tym najlepszy – wysapała, łapiąc w trakcie kilka głębszych oddechów.
    Opadła na łóżko i zamknęła oczy. Słysząc jego pytanie westchnęła głośno. Wszedł na bardzo grząski grunt niefortunnie ciągnąc ją ze sobą.
    - Nie powiem ci – mruknęła, przekręcając się na brzuch. Schowała głowę poduszkę. – To za duży kłopot. Ona jest moim problemem, nie twoim – dodała, choć nie miała pewności czy Victor ją zrozumiał, gdyż poduszka stłumiła każde jej słowo. Zerknęła na niego z ukosa i prychnęła. – Nawet sto kąpieli nie zmyje z niej tego okropieństwa i innych rzeczy. Kiedy się rodziła rodzicie musieli wykąpać ją w czymś paskudnym, dlatego się tak zachowuje. Jak mama i Elisabeth, i Carolyn. Wszystkie się tak zachowują. To chyba przez to, że mam rude włosy. One nie mają ani jedna. Tata miał. I ja mam. A one…a one są podobne do mamy. Jawna dyskryminacja.
    Niestety. Chciała być kiedyś zaakceptowana przez rodzinę. Ciężko się żyło będąc pod stałym nadzorem bez ciepłych słów. Nie mogła liczyć na wsparcie od rodziny. Gdyby tata jej nie zostawił może i miałaby się do kogo odezwać. Ale on odszedł, musiał odejść, bo zdradził mamę. Albo ona jego. Nie do końca wierzyła w wersję swojej rodzicielki.
    - Gdzie mnie zabierzesz do Hogsmeade? – Odwróciła się gwałtownie i usiadła, przysuwając się do chłopaka blisko, może nawet zbyt blisko. Oparła brodę na jego ramieniu i wlepiła w niego swoje zielone ślipia. – Mam ochotę na coś słodkiego, i słonego, ale i to nowe przejście, które znalazłam wydaje się fajne, mogę ci je pokazać, jak chcesz. I książki, chodźmy kupić książki. Dużo książek. Możemy? Chodźmy na książki! – Potrząsnęła jego ramieniem. – Proszę!

    M.M.

    OdpowiedzUsuń
  33. [No to pięknie! Trzeba im zatem tylko wymyślić, co będą robić i zaczniemy grę. Ostatnio mam mało czasu, bo załatwiam sprawy związane z uczelnią, więc jeśli coś to zacznę nam w weekend albo w piątek.

    Co do Artura, to możemy iść z nimi na spontana i zobaczymy, gdzie ich to zaprowadzi. Co Ty na to?]

    Alastor Devereaux

    OdpowiedzUsuń
  34. Poważne tony nie pasowały do nowego nastroju, jaki zaczęła odczuwać Marry, dlatego czym prędzej postanowiła je zakończyć. W końcu było jej teraz ciepło, miło i w miarę przyjemnie, stopy jej nie marzły a na policzkach na zapewne zdążyły pojawić się wielkie rumieńce. Nie widziała sensu w kontynuowaniu tematu swojej siostry – tylko podnosił jej ciśnienie, a że jej pra pra dziadek umarł na zawał, poprzedzonych wieloma latami walki z nadciśnieniem, to bardzo uważała na te sprawy.
    Ograniczyła się do złożenia szybkiego całusa na policzku chłopaka. Zaraz po tym przejawie czułości zwinęła się w kłębek i w kolejnej sekundzie zmieniła się w lisa. Będąc zwierzęciem zeskoczyła z łóżka Victora i wesoło machają ogonem okrążyła cały pokój, rozprostowując swoje kości. Robiło się późno, zdecydowanie za późno i Marry była świadoma faktu, że i tak zaraz będzie musiała opuścić ten spokojny pokój i wrócić do swoich uroczych współlokatorek, które nie za bardzo tolerowały jej zmiany. Musiała korzystać z okazji do chwili wolności.
    Kilka minut później już w ludzkiej postaci przysiadła na kanapie. Zanurzyła nos w bluzie Victora napawając się jej zapachem.
    - Oddam ci ją jutro – rzekła poważnie, zerkając na niego z ukosa. – Zamarznę jak ją zdejmę – dodała. – Pójdę już. Bo sobie ktoś coś pomyśli, i wtedy to coś przylgnie do mnie i do ciebie i żadne zaklęcie tego nie usunie, a tym bardziej słowa czy inne sprawy. Także – nachyliła się nad nim i bezmyślnie poczochrała mu włosy – widzimy się jutro. Tylko nie zapomnij o książkach!
    Ona nie zapomniała. Opatulona w przyduży płaszcz czekała cierpliwie na Victora na placu przed szkołą. Wiatr usilnie próbował zerwać z jej głowy czapkę i porwać szalik – co chwila poprawiała je, aby ich nie zgubić. Większość osób poszło w grupkach przodem, jednak samej Marry niespieszno było za nimi podążyć. Zresztą i tak mało kto wytrzymałby w jej towarzystwie więcej niż pięć. Już minutę po wyjściu z budynku udało się dostrzec dwa skrzaty i jedno wróżkopodobne coś, nie wspominając o ptaku, który zdawał się ją uważnie obserwować. Odwzajemniła jego spojrzenie utrzymując z nim kontakt dość długo, niestety jednak nie udało jej wygrać tej bitwy. Mrugnęła chwilę przed tym jak na horyzoncie zamajaczyła jej sylwetka Victora. Z cichym przekleństwem skupiła na nim swoją całą uwagą, starając się pogodzić ze swoją porażką, co było ciężkie, bo pokonało ją zwierze. W lisiej postaci zapewne by je zjadła. Będąc człowiekiem nie miała zamiaru.
    - Będziemy ostatni – bąknęła pod nosem, po czym bez większej krępacji chwyciła Victora za rękę i nadając mordercze tempo pociągnęła go za sobą w kierunku Hogsmeade. – Zjedzą nam wszystkie słodycze. I zabiorą książki. A co jak przyjdziemy i ich nie będzie? I to przejście, och musze ci je pokazać! – podskoczyła z podekscytowania. Spojrzała na chłopaka. W jednej chwili na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. – Słodycze. Książki. Przejście. Słodycze. Książki. Przejście – podśpiewywała sobie pod nosem te trzy słowa, ciesząc się jak dziecko. Miała zdecydowanie za dużo energii.

    M.M.

    OdpowiedzUsuń
  35. – W tym roku to byłby dopiero drugi, a przecież muszę wyrobić normę – oświadczył spokojnie. Blue nieszczególnie przejmował się wizją potencjalnego szlabanu. W ciągu ostatnich sześciu lat odrobił ich tyle, że jeden w tę czy drugą nie robił mu już różnicy. W tej sytuacji nie obchodziła go również wizja utraty punktów, były przecież rzeczy ważniejsze niż Puchar Domów, a jedną z nich bez wątpienia było odwiedzenie połamanego przyjaciela. Ross nie był może najbardziej problematycznym uczniem Hogwartu, był po prostu dziwakiem, który nie bał się wyrażać swojego niezadowolenia i bez większych wyrzutów sumienia ignorował zasady, które uważał za bezsensowne lub z jakiegoś powodu mu się nie podobały. – Zresztą, nic nie poradzę na to, że za dnia nikogo do ciebie nie dopuszczali. Jesteście tu strzeżeni niczym fort Knox, przynajmniej do ciszy nocnej, potem jest już łatwiej – dodał, takim tonem, jakby to usprawiedliwiało go w stu procentach. – A moje komplementy są świetne i je uwielbiasz, w końcu kiedyś na nie poleciałeś. Po prostu się zgrywasz – dodał, posyłając mu szeroki uśmiech.
    Jeszcze przez chwilę uważnie lustrował Victora wzrokiem, starając się wyłapać wszystkie niuanse jego wyglądu. Nie dostrzegł jednak nic niezwykłego, oczywiście poza tym, że wyglądał, jakby zaraz miał zejść, ale i to było całkiem normalne, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności. Przesunął się nieco bliżej, po czym delikatnie położył dłoń na ramieniu przyjaciela. Był to gest wsparcia; w każdym innym wypadku pewnie by go przytulił, ale teraz bał się, że jakimś niezbyt przemyślanym ruchem może go uszkodzić jeszcze bardziej.
    – Nic dziwnego, że tak się czujesz. Przez chwilę myślałem, że już po tobie, zdziwiłem się, że stanęło tylko na takich obrażeniach – stwierdził, nie siląc się na bycie delikatnym. O tym, że tak myślała chyba cała drużyna, wolał w tamtej chwili nie wspominać. – A meczem się nie przejmuj, jakoś damy radę. Grunt, żebyś teraz wydobrzał. Najlepiej w ogóle nie myśl o Quidditchu, dopóki tu leżysz – dodał, teraz już bardziej miękko i łagodnie. Były to dość delikatne słowa, kontrastujące ze złośliwym i zdecydowanym charakterem Rossa. Tę jego bardziej ludzką stronę znało bardzo niewiele osób, tylko ci, których naprawdę uważał za najbliższych. – To tylko jeden mecz, zdążysz się nagrać przed końcem roku – dodał.
    – Wspominali coś, kiedy cię wypuszczą? – spytał, obrzucając przelotnym spojrzeniem pomieszczenie. Starał się mówić cicho, by nie obudzić innych chorych.

    Blue Ross

    OdpowiedzUsuń
  36. [Wątek z Twoim panem może być całkiem ciekawy, więc stwierdziłam, że koniecznie muszę coś z nim napisać, ponieważ Victor jest ogromnie intrygujący i z pewnością coś razem wymyślimy. Mam ochotę zrobić naszym chłopcom coś paskudnego z dużą ilością zwrotów akcji i negatywnych emocji. Potem może się to przerodzić w dobrą relację, może nawet romans (jeżeli nie masz nic przeciwko). Właściwie jestem chętna na każdą fabułę, więc jeśli masz inny pomysł, to daj mi znać.]

    Lєσ Ɓσηνєятяє

    OdpowiedzUsuń