Elizabeth Georgia Vance
Gryffindor | VII rok | 15.11 | półkrwi | angielski dąb, 11 cali, włos testrala |
koło ONMS i klub pojedynków | drużynowy pałkarz
Nikt w Gryffindorze nie daje się już nabrać na tę z pozoru niewinną twarzyczkę. Nawet pierwszoroczni przekonali się, że dziewczę jest równie zakręcone jak jej włosy. Wszędzie jej pełno, nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu i mogłoby się wydawać, że zamek zna równie dobrze, co własną kieszeń. Najpierw robi, potem myśli, choć wielu miało nadzieję, iż z wiekiem to się zmieni. Żądna przygód dusza nie pomaga jej w zdobywaniu sympatii nauczycieli, czy kolegów zbierających punkty dla domu. Piekielnie inteligentna bestia mająca sobie za nic oceny, zaś na zajęcia z transmutacji najchętniej, by nie chodziła - ileż można oglądać kubki z ogonem szczura lub szczura z uchwytem od kubka na plecach? Zaskakująco dla wszystkich już na trzecim roku dostała się do drużyny, gdyż swoim uderzeniem i celnością, drobnej postury dziewczynka, zawstydziła wielu lwich chłopców. Poważna i spokojna tylko w nielicznych momentach. Zaliczają się do nich zajęcia z Opieki nad magicznymi stworzeniami, gdyż uwielbia wszystkie stworzonka pokazywane na lekcjach. Czarodziei nieszanujących tych istot uważa za ignorantów, by nie użyć gorszego określenia. W przyszłości chciałaby uczyć tego przedmiotu i nadal móc rozkoszować się najlepszym budyniem waniliowym, jaki widział świat. Nigdy się nie przyzna, że tkwi w niej wielka romantyczka i marzy o miłości jak z bajki, lecz z przyjęć, na które lubi zaciągać ją matka, ma ochotę uciec po kilku minutach. Słabo idzie jej przestrzeganie obowiązujących tam zasad i uprzejmości.
Jedno jest pewne - ciężko się nudzić z panną Vance.
Zapraszamy do wątków. Poszukujemy przyjaciela, który będzie jej pilnował i ciągle narzekał, że dom znów traci przez nią punkty.
Na zdjęciu Amara Vayder.
[Witam serdecznie. Mnie jeszcze nie ma, ale jeśli masz ochotę na wątek z Nilą, zapraszam do kontaktu: octopus.full.mouth@gmail.com (postać jest w roboczych)]
OdpowiedzUsuń[Lizzy ma taki ognisty charakter! Bardzo podoba mi się jej zawziętość i to, jak okropnie jest rządna przygód i wrażeń. Leo jest jest kompletnym przeciwieństwem i wydaje mi się, że słabo by się dogadali. Może jednak ich całkowita odmienność będzie plusem ich relacji? Jeśli masz ochotę na wątek z moim chłopcem, to zapraszam do mnie.]
OdpowiedzUsuńLєσ Ɓσηνєятяє
[Witam ciepło na blogu :)
OdpowiedzUsuńElizabeth przywołuje na myśl petardę lub takiego niesfornego husky, który poniekąd jak kot, chodzi swoimi droga; i oba te określenia są z mojej strony komplementem.
Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić na Kronikach, a gdybyś miała ochotę na wątek, zapraszam do siebie. Zawsze możemy wykorzystać Klub Pojedynków lub, jeśli Elizabeth chodzi po nocach po zamku, przypadkowe wpadnięcie na Edmunda ;)
Udanej zabawy i wątków!]
Edmund Grindelwald
[Zapraszam na hangouts, a z pewnością wymyślmy coś barwnego i pełnego emocji :D lifenotfair2@gmail.com ]
OdpowiedzUsuńVictor
[Ten pierwszy pomysł jest wręcz idealny! Perfekcyjnie pasuje do charakterów Leo i Lizzy. Krótki opis fabuły, a tak strasznie zachęcił mnie do tego wątku. Jeśli masz ochotę, to możesz zacząć pisać, jeśli nie, to najprawdopodobniej napiszę coś dopiero jutro. Daj mi znać, czy zostawiasz to na moich barkach, czy podejmujesz się wyzwaniu.]
OdpowiedzUsuńLєσ
Nila nie umiała spać, tak samo jak nie mogła patrzeć, jak śpią inni. Sen kojarzył jej się tylko ze śmiercią, bo ludzie śpiąc wyglądali, jakby już byli martwi, albo umierali w katuszach, jeśli akurat śnił się im koszmar, a Nila bardzo bała się śmierci. Bała się też złych snów, które nawiedzały się stanowczo zbyt często i zbyt często stawiały na nogi o nieprzyzwoitych godzinach. Poranne bieganie stanowiło idealny pretekst, żeby nikt nie czepiał się jej porannego wygrzebywania ubrań z kufra i ogólnego rozgardiaszu, który robiła. W końcu zwycięstwo drużyny było najważniejsze, prawda?
OdpowiedzUsuń— Nie wiem, czy zauważyłaś, ale wśród Krukonów jest wielu wariatów. Nie zdziwiłabym się gdyby wstawał tak wcześnie, bo robi jakiś dziwny eksperyment, który ma udowodnić coś, o czym istnieniu nie miałyśmy nawet pojęcia — powiedziała spokojnie, przecierając załzawione od ziewania oczy. W drodze przez zamek zdążyła zawiązać włosy i kilka razy obejrzeć się za siebie w poszukiwaniu Nali, która lubiła odprowadzać ją do wyjścia.
— W sumie z cukru nie jesteśmy, a przynajmniej się jakoś dobudzimy. Dzisiaj zapowiada się pogoda, która nadaje się tylko na spanie i czytanie książek — ziewnęła ponownie i przetarła ze zrezygnowaniem twarz dłonią, dołączając w tym samym czasie do podskoków koleżanki.
— Jak dzisiaj dobrze pobiegamy, mam zamiar zjeść tyle placka dyniowego z czekoladą, ile tylko zmieści mi się brzuchu — rozmarzyła się i wyszła na deszcz. Przez chwilę zrobiła skrzywioną minę, udając, że tragicznie jej to przeszkadza, po czym zaśmiała się cicho, będąc chyba jedyną rozbawioną osobą.
— Dawaj!
/Nila
Leo nienawidził swoich napadów histerii. Nerwowo zaciskał pięści, co chwile rozluźniając je, by zacząć skubać rąbek swojej szaty. W tej chwili zdecydowanie był kłębkiem nerwów i ostatnie na co miał ochotę to kompletne rozpłakanie się na środku korytarza pełnego obcych dla niego ludzi. W głowie brzmiały mu wyzwiska jakimi tym razem uraczyli go Ślizgoni. Wiele można było im zarzucić, ale jeśli chodziło o takie sprawy, to naprawdę potrafili być kreatywni. Dzisiaj jednak było inaczej. Zamiast czekać, aż znudzi im się obrażanie i popychanie, został obroniony. Wolałby jednak, żeby nikt tego nie robił, by nie musiał zmierzać się z emocjami w towarzystwie drugiej osoby. Teraz wyglądał pewnie jak siedem nieszczęść i modlił się, żeby łza krążąca po jego oku nie spłynęła mu po policzku. Spojrzał na swoją wybawicielkę, która z pewnością myślała, że zrobiła dobrze, ale dla niego nie był to dobry uczynek. Trudno było nie zwrócić uwagi na burzę długich, ognistych loków i piegi pokrywające jej twarz. Bez wątpienia była Gryfonką. Niewątpliwie chodziła do siódmej klasy, ponieważ nie kojarzył, by spotykali się na jakichkolwiek zajęciach. Dzisiaj naprawdę nie miał szczęścia. Zostać heroicznie uratowanym z łap Ślizgonów przez dziewczynę z Gryfindoru!
OdpowiedzUsuńOkropnie nie przepadał za gryfonami. Mieli kompleks pokazania wszystkim, że są najodważniejsi i najsilniejsi, a poza tym nie mieli nic do zaprezentowania. Możliwe, że on sam miał kompleks podobny do nich, ale nie mógł się do tego przyznać sam ze sobą. Dziewczyna patrzyła na niego, całkiem możliwe oczekując jego odpowiedzi na jej pytanie. Był tak skupiony na analizowaniu całej sytuacji, że kompletnie zapomniał o pytaniu. Czy wszystko było w porządku? Z pewnością nie. Był histerykiem i właśnie został wręcz oblany obelgami skierowanymi w jego stronę. W środku miał ochotę wybiec z korytarza i zamknąć się w dormitorium. Tam przynajmniej nikt nie zwracał na niego uwagi. Nie mógł jednak pokazać swoich uczuć i myśli jakiejś obcej dziewczynie, nie mówiąc już o tym, że była Gryfonką. Musiał przybrać pewien siebie wyraz twarzy i rzucić w jej stronę jakiś zgryźliwy komentarz. Leo nie mógł tak po prostu otwierać się przez ludźmi, pokazywać, że coś go boli. Otarł oczy rękawem szaty licząc na to, że dziewczyna nie zauważyła łez, co było wręcz niemożliwe. Odchrząknął cicho chcąc pozbyć się chrypki spowodowanej całą tą sytuacją.
- Wszystko jest najprawdziwszym porządku. Wy, Gryfoni i ten wasz kompleks ratowania wszystkiego, co żyje. Naprawdę dawałem sobie z nimi radę, nie potrzebuję pomocy od nikogo, a co dopiero od ciebie.
W jego głowie wszystkie słowa brzmiały bardziej opryskliwie, ale jego głos, który naprawdę pokazywał jak bardzo jest na granicy płaczu, odejmował mu pewności siebie. Prychnął i nie próbując ukryć irytacji, posłał jej wyraz twarzy pełen pogardy. Teraz naprawdę wyglądał, jakby słowa Ślizgonów spłynęły po nim, jak po kaczce. Bez słowa poprawił swoją szatę, strzepując niewidoczny kurz i poszedł w stronę dormitorium. Nie patrzył za siebie, ale trudno było mu ukryć zaciekawienie tego, jak Gryfonka zareagowała na cała tą sytuację. Jedyne co było mu teraz potrzebne to rozładowanie wszystkich emocji, zapewne będzie musiał coś wymyślić, by nie rozpłakać się teraz w salonie Krukonów. Nie przeszedł nawet kilkunastu metrów, a już wpadł na kogoś na schodach. W chwili, której miał zacząć przepraszać osobę za swoje roztargnienie dostrzegł jej miedziane włosy.
- Czy ty mnie śledzisz? - zapytał nie próbując ukryć irytacji całą tą sytuacją.
Lєσ
Nie chciał jej odpowiadać, nawet nie miał pomysłu na to, co mógłby powiedzieć. Już od początku dnia zdarzały mu się same złe rzeczy. Najpierw zaspał i musiał stać w kolejce do toalety, po czym przy wejściu do jadalni musiał spotkać akurat tą dziewczynę. Musiał jednak jakoś zareagować na jej komentarz, więc parsknął tylko i nie zwracając na nią większej uwagi, udał się na swoje miejsce. Dzisiejszego ranka nie miał ochoty na jedzenie niczego. Próbował wmusić w siebie tosta, ale skończyło się na jego rozerwaniu na kawałki. Nerwowo upijał herbatę z kubka starając nie patrzyć się w stronę rudowłosej. Zdał sobie sprawę z tego, że nawet nie wiedział, jak ma na imię. Orientował się tylko, że jej nazwiskiem było „Vance”, co usłyszał od Ślizgonów, gdy ta heroicznie ratowała mu życie. Na swój sposób podziwiał jej pewność siebie, której on nie posiadał i nie umiał nawet takiej udawać. Westchnął cicho i wstał udając się do sali, której odbywały się jego pierwsze zajęcia.
OdpowiedzUsuńPo ostatniej lekcji czuł się, jakby ktoś wyssał z niego całą chęć do życia. Dzisiejszy dzień był jednym z najbardziej męczących w historii jego nauki w Hogwarcie. Na dodatek miał cały stos zadania domowego, które musiał zrobić na jutro. Potarł swoje oczy, które okropnie mu się kleiły. Jedyne na co miał ochotę, to zasnąć w swoim łóżku i nie wychodzić z niego do końca miesiąca. Niestety miał całą masę pracy i nie mógł pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Szurając nogami podszedł do biblioteki i zajął miejsce w najbardziej niezaludnionym i odległym kącie. Rzucił wszystkie kartki i podręczniki na stolik i zabrał się do rozwiązywania pierwszego arkusza. Był pewien, że zajmie mu to cały wieczór.
Gdy ponownie otworzył oczy, w bibliotece nie było już nikogo. Rozejrzał się wokół siebie orientując się, że pewnie była już późna godzina. Zapewne zasnął próbując napisać referat z obrony przed czarną magią. Zerknął na zegarek i zdał sobie sprawę z tego, że już od pół godziny powinien znajdować się w dormitorium. Szybkim ruchem zgarnął wszystkie książki do plecaka i wyszedł do korytarz. Nie chciał być złapany, nie marzyła mu się kara za chodzenie po szkole nocą. Nerwowo skubał rąbek koszuli, co było już chyba jego nawykiem. Jak najciszej starał się przejść po korytarzu. Nagle książka, która na nieszczęście musiała wypaść mu z plecaka, spadła na ziemię wywołując w ten sposób donośny hałas. Wiedział, że w tej chwili jego nocny spacer został odkryty.
Jego największym zdziwieniem było to, że nie był jedyną osobą na szlabanie. Nie próbował nawet tłumaczyć się przed nauczycielem, który i tak odebrał Krukonom dość małą ilość punktów. Westchnął cicho wchodząc do klasy i z zaciekawieniem spojrzał na osobę, która również została złapana dzisiejszej nocy. Nie potrzebował dużo czasu, by rozpoznać tą burzę ognistych loków. Vance.
- Czy my naprawdę możemy przestać się spotykać?
Lєσ
[Wahałam się przy wizerunku, ale w moim założeniu Edmund miał mieć charakterystyczne oczy, więc Maxence jest jak znalazł xD
OdpowiedzUsuńTakie postaci są najlepsze; nieco nieprzewidywalne i pełne (sensownych)niespodzianek xD
Dziękuję bardzo za rozpoczęcie; odpiszę Ci najpewniej końcem tygodnia. Mam jeszcze parę odpisów do nadrobienia na innym blogu ;)]
Ned Grindelwald
Leo nie wiedział, czy właściwie chce się odezwać, czy też nie. Wziął do ręki szmatę i zacząć ścierać kurze z szafek. Najbardziej idiotyczną rzeczą w całym tym szlabanie było to, że nikt nie zabrał im różdżek. Gdyby był taki pewny siebie jak dziewczyna, pewnie uprzątnąłby całą salę za pomocą magii i wyszedłby stąd jak najszybciej. Był jednak tym, kim był i nie chciał narażać się na żadne konsekwencje. Po chwili rozmyślań przypomniał sobie o słowach skierowanych w jego stronę. Od czasu ich pierwszego spotkania nie widział się z dwójką Ślizgonów. Nawet gdyby ich zauważył, to z pewnością nie wdałby się z żadną bójkę.
OdpowiedzUsuń- Zasnąłem. Zasnąłem w bibliotece - powiedział patrząc w jej stronę, gdy ta była zajęta szorowaniem podłogi. - Nic zbyt fascynującego się nie stało. W przeciwieństwie do ciebie - stwierdził patrząc na zasychającą krew na jej policzku.
Nie wymienili już ze sobą więcej zdania. Podnosili krzesła, czy inne meble i mruczeli jedynie co zostało jeszcze do posprzątania. Leo czuł ciążące nad nim zmęczenie. Spojrzał na zegar zawieszony na ścianie. Była już jedenasta, a oni posprzątali dopiero połowę sali. Ziewnął i wykręcił szmatę nad wiadrem. Zdawało mu się, że za chwilę zaśnie na jednym z wycieranych przez niego stołów. Przypomniał mu się cały stos książek, które zalegały w jego torbie i które należało przeczytać na jutro. Z pewnością nie zmruży tej nocy oka. Uszczypnął się w ramię, próbując się rozbudzić. Przydałby mu się łyk kawy, najlepiej z tej mugolskiej kawiarni znajdującej się nieopodal jego domu. Kątem oka popatrzył na Vance. Czuł, że dziewczyna nie ma najmniejszej ochoty tutaj być. Zaciśnięte zęby i ściągnięte brwi świadczyły, że musi nad czymś ciężko rozmyślać. Zastanawiał się tylko, co mogło ją trapić i czego będzie musiał się nauczyć, kiedy wróci do dormitorium. Bądź co bądź, był Krukonem. Nie mając zbytnio nic więcej do roboty, zaczął myśleć o Gryfonce. Porównując ją do innych poznanych Gryfonów, nie była taka zła. Pomogła mu, kiedy zdawało jej się, że tego potrzebuje, co było w gruncie rzeczy nieprawdą, ale starała się zrobić coś dobrego. Jej żywiołowość zniechęcała go do niej, ale cenił jej pewność siebie. Może nawet zostaliby przyjaciółmi, gdyby była Krukonką, ale samo słowo „Gryfindor” sprawiało, że Leo nie miał o niej dobrego zdania. Może należało wyzbyć się tego niezdrowego nawyku? Możliwe. Chłopak nie był pewny, co właściwie miał o niej myśleć. Jego głowa była jedynie plątaniną myśli. Zauważył, jak Vance próbowała ściągnąć książkę z najwyższej półki. Wcześniej nie zdał sobie sprawy z tego, że pomimo różnicy ich wieku, był od niej wyższy. Podszedł do Gryfonki i podał jej książkę. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem. Popatrzył na nią i bez większego zastanowienia podał jej rękę.
- Jestem Leo Bonvertre - powiedział i uśmiechnął się lekko.
Lєσ
[Przepraszam, że tak długo. Miałam urwanie głowy]
Drżenie dłoni zaczęło powoli obejmować niemal całe ciało. Żal i gorycz zastąpiła niewyobrażalna złość, która nie umiała znaleźć ujścia. Ścisnąwszy w dłoni poplamiony sokiem pergamin, zrzucił na podłogę jedną z książek, po czym zerwawszy się ze swojego miejsca, krążył nerwowo po bibliotece. Już dawno pogodził się z faktem, iż nie pasuje do własnej rodziny, że nie odnajdzie swojego miejsca w rodzinnym domu, którego nie mógł nazwać swoistym azylem, w czym utwierdziły go ostatnie wydarzenia. Jednak w jego oczach matka nadal stanowiła najbliższą osobę jego serca, mimo, iż stłamszona przez ojca niewiele mogła zrobić. Zaś teraz trzymał w dłoni dowód tego, iż nikomu na nim nie zależało. Miał już nigdy nie wracać do domu, na co jasno wskazywały słowa zawarte w liście od matki. Nie sądził, iż gonitwa za karierą, pieniędzmi jest w stanie tak bardzo zniszczyć rodzinne relacje. Choć był zaradny, to jednak był jeszcze bardzo młody. Potrzebował wsparcia ze strony rodzicieli, mimo, iż nie był już w stanie spojrzeć ojcu w oczy, to matka skutecznie pogrzebała jakiekolwiek jego nadzieje. Usiadłszy gwałtownie na twardym krześle, nie wiedział dokładnie ile czasu spędził gapiąc się przez okno. Niepotrzebnie robił sobie jakiekolwiek nadzieje. Miał doskonały dowód na to jak bardzo był naiwny. Co jakiś czas dopisywał jedynie pojedyncze słowa do tworzonego przez siebie wcześniej referatu, nie skupiając się zbytnio na tym, czy pasują one do reszty treści. Jednak jeśli musiał być szczery, to nie mógł narzekać; w końcu mógł wylądować na ulicy, bez możliwości zarabiania pieniędzy oraz dachu nad głową, a tym czasem zdołał dzięki swojej upartości zyskać małe lokum w razie świąt, czy innych okazji zmuszających go do pozostania poza Hogwartem. Oczywiście wyrzucono go z domu jeszcze przed rozpoczęciem szkoły, jednak chował swe nadzieje w matce, która niestety zawiodła i jego. Uniósł gwałtownie wzrok ku górze, gdy dostrzegł sylwetkę wyraźnie zdenerwowanej Elizabeth. Nie odezwał się od razu, czekając na to, aż wzburzenie rudowłosej nieco opadnie. Zawsze miał w niej swe oparcie, które chyba stanowiło fundament ich znajomości, a wszystko, to idealnie dopełniał mocno zaciśnięty węzeł braterstwa.
OdpowiedzUsuń— Nie miałem czasu, Eli… — zaczął spokojnie, domyślając się, iż dla siostry nie będzie to nic znaczącego. — Starałem się odnaleźć w sytuacji. Znalazłem lokum oraz dorywczą pracę. Nieco posklejałem to co tak spektakularnie w końcu zaliczyło rychły upadek — dodał i ponownie usiadł na krześle. — Poza tym… Sama zobacz. Próbowałem jeszcze porozmawiać chociaż z matką… — wyciągnął w stronę Eli nieco pomięty pergamin, który krył w sobie jasny i mocno krzywdzący przekaz, iż Victor nie był już postrzegany jako ich syn, ze względu na swą niewdzięczność.
Victor
Średnia z sióstr Grindelwald uwielbiała zajęcia transmutacji. Uważała, że umiejętność zamiany jednego obiektu w inny stanowi jedyną w swoim rodzaju wolność. Dokładnie tak. Czuła się wolna w momencie, kiedy w końcu to ona miała decyzję o tym, co dzieje się z jej czarami; czuła się silna, kiedy to ona panowała nad czymś. Właśnie to poczucie ułudnej władzy i pragnienie, ciągłe, nie pozwalające na normalne, realne myślenie o przyszłości sprawiały, że Nilę przechodził zimny dreszcz. Czy to, że chciała móc wydawać polecenia i być najlepszą we wszystkich wybranych ścieżkach sprawiał, że była podobna do TEGO Grindelwalda? Czy w rzeczywistości to, od czego jej rodzina chciała się odciąć od blisko stu lat, stanowiła jakąś jej część? Może to właśnie ta cząstka zła, zakorzeniona gdzieś w najmniejszym z mięśni serca, napędzała ją do działania?
OdpowiedzUsuńNila była psotliwa, miewała głupie pomysły i były to coś, co nie podlegało dyskusji, ale mając za matkę uzdolnioną alchemiczkę, wstyd jej było mieć cokolwiek niżej niż „Powyżej oczekiwań”. Podobnie było z historią magii, którą czuła, że musi znać, chociaż szczerze jej nienawidziła ze względu na nieszczęśliwie zmarłą Ciocię Bagshot. I tak, Nila która wydawała się być zawsze pełna energii i ochoty na wyczynianie dziwactw, w rzeczywistości była zwykłym kujonem, z marzeniami na zostanie aurorem, o czym oczywiście nikomu nie mówiła. Nawet najbliższym.
Kiedy na niebie pojawił się oślepiający błysk, jakby ktoś właśnie zrobił im tuż przed nosem zdjęcie, Grindelwald patrzyła w dal jak zahipnotyzowana. Oddychając ciężko zwyczajnie zawiesiła się w bezkresie myśli pozbawionych sensu, mając minę, jakby prosiła się o połknięcie muchy.
— No, no. Uciekajmy — pokiwała głową i ruszyła za Liz. Kiedy ta je wysuszyła, podziękowała skinieniem głowy, a w stronę przechodzącego Ślizgona wycelowała ukradkiem środkowy palec. Trwało to jednak sekundę, bo w głowie nieświadomej Nili, gest ten miał zbyt dużo negatywnej mocy, by móc nim częstować chłopaka dłużej (pomimo jego komentarza).
— Ja mam ochotę na gorącą czekoladę — rozmarzyła się i uśmiechnęła szeroko. — Cały czas dziękuje rodzicom za te geny i to, że mogę jeść co chcę i ile chcę, a i tak nie mogę przytyć. Chociaż mogłoby mi pójść trochę w tyłek i cycki, bo od tego sportu zaraz będę bardziej przypominać własnego brata — zaśmiała się, wciąż mokrą od deszczu gumką, związując włosy.
— Robimy coś wieczorem?
/Nila
Na wspomnienie o dniu, w którym poznał Gryfonkę zrobiło mu się źle. Przypomniały mu się powstrzymywane łzy i zaczepki ze strony Ślizgonów. W tym wszystkim znalazła się ona próbując heroicznie wyciągnąć go z opresji. Nikt nigdy nie pomagał mu bez żadnej korzyści. Zwykle większość osób dołączała się do śmiania z tego, jak łatwo było sprawić, że Bonvertre będzie bliski płaczu. Jako jedyna postąpiła inaczej.
OdpowiedzUsuń- Nie zrobiłaś nic złego - powiedział spuszczając wzrok na podłogę. - Po prostu nie lubię być ratowany z opresji - stwierdził.
Również chwycił za mop i zabrał się za szorowanie przeciwległego kąta sali. Jeszcze tylko chwila, a będzie mógł udać się do dormitorium. Starał się pocieszać samego siebie, ale wiedział, że gdy skończy pracować tutaj, to będzie musiał pracować w dormitorium. Może uda mu się jakoś usprawiedliwić przed nauczycielami, który raczej nie przyjmowali żadnych wyjaśnień. W milczeniu wpatrywał się w mokrą posadzkę myśląc o tym, co zrobi ze stertą czekającego na niego zadania. Nie spodziewał się, że będzie tak długo sprzątać jedną salę. Magia zdecydowanie ułatwiała mu życie i nie mógł wyobrazić sobie, że mugole są w stanie robić to codziennie. Jakim cudem znajdują czas na coś innego? Czasami jednak zazdrościł im tego zwykłego, monotonnego życia. Mieli tysiące szkół do wyboru, tysiące możliwości życia. Wiedli swoje normalne życie ciesząc się z tego co mają i nie potrzebowali dla siebie ani krzyny magii. Czas, który poświęcił na wycieranie posadzki, minął mu bardzo szybko, bo myśląc o tak odległych rzeczach zapominał o otaczającej go rzeczywistości. Wycisnął mop i pozbierał cały sprzęt do czyszczenia. Zastanawiał się po co właściwie trzymano go w szkole skoro wystarczyło tylko machnąć różdżką i cała sala byłaby czysta. Spojrzał na dziewczynę, która czekała na niego przed drzwiami. Bez wątpienia była to jedna z najbardziej męczących nocy w całym jego życiu. Jeszcze raz przeleciał wzrokiem po całym pomieszczeniu, zdecydowanie nie chcąc już go oglądać, ale wiedział, że musi upewnić się, że wszystko jest w należytym porządku. Razem z Gryfonką opuścił salę i udali się do nauczyciela. Ten nawet nie spojrzał kierunku miejsca ich szlabanu, tylko bez słowa oddał różdżkę Elizabeth i kazał im wrócić do dormitorium. Najwyraźniej mu jedynemu nie odebrał różdżki, z nieznanych mu powodów. Razem z dziewczyną podążył korytarzem w stronę wież. Dormitorium Gryfindoru mieściło się po drodze do wierzy Rawenclawu, więc gdy Gryfonką zatrzymała się przy obrazie Grubej Damy, chłopak powiedział jej tylko „dobranoc” i udał się do swojego dormitorium. Naprawdę nie miał już dzisiaj ochoty na nic. Rzucił się na łóżko i ze zmęczeniem wyciągnął pierwszą książkę z plecaka. Rozdział o mięsożernych drzewach nie należał do najciekawszych. Zdawało mu się, że ciągnął się bez końca, a im więcej czytał, tym mniej miało to sens. Wzruszył ramionami i sięgnął po kolejny podręcznik. Zdecydowanie nie zaśnie tego wieczora.
Lєσ
Victor nie zwykł zatrzymywać się w miejscu z powodu odniesionej porażki. Było mu przykro, cholernie przykro i miał ochotę naprawdę wrzeszczeć w niebogłosy z powodu złości, która od dłuższego czasu się w nim gromadziła, jednak i tak, to by nic nie dało, nie cofnąłby czasu, a rodzice nie zaakceptowaliby jego decyzji o zostaniu łamaczem zaklęć. Delikatnie pogładził kciukiem wierzch dłoni Elizabeth, wymuszając przy tym na swej twarzy delikatny uśmiech, który jednak przypominał bardziej krzywy grymas.
OdpowiedzUsuń— Wiem, Eli, wiem i gdy tylko będę potrzebował pomocy, obiecuję, że ci o tym powiem — odparł i cicho westchnął. Musiał odnaleźć się na nowej drodze i choć nie będzie, to łatwe, to jednak w pewnym stopniu już mu się udało. Poza tym nie chciał dawać rodzicom satysfakcji, gdyż domyślał się, iż w pewnym stopniu będą go podglądać, czekając na najmniejsze potknięcie i powrót z podkulonym ogonem. Nigdy do takiej sytuacji nie dopuści. Najgorszy w tym wszystkim był chyba również fakt, iż nie mógł liczyć nawet na wsparcie własnego rodzeństwa, które było zaślepione chorą ideologią ojca. Na pytanie przyjaciółki, uniósł brew ku górze i zerknął w jej stronę.
— W Hogsmeade w te wakacje otworzyła się knajpka, w której można dobrze zjeść i są tam nawet mugolskie dania. Dogadałem się z właścicielem, który udostępnił mi poddasze za darmo w zamian za połowę stawki pracowniczej. W przerwy od szkoły będę mógł się tam zatrzymać, stojąc za dnia za barem, a wieczorami sprzątać — odpowiedział i chociaż mogło brzmieć, to jak czysty wyzysk ze strony właściciela, to w oczach Victora było to zdjęcie z jego barków największego problemu czyli lokum. Tak czy siak, gdyby nawet otrzymywał pełną stawkę, to połowa szłaby na miejsce noclegu, które obecnie miał za darmo. — A tak poza tym, to gdy miałem chwilę dla siebie, to nadrabiałem braki w książkach — dodał, wzruszając przy tym ramionami, uznając to za nic nadzwyczajnego. Zacisnąwszy usta w wąski paseczek, pozbierał ze stolika porozrzucane bo blacie kartki pergaminu uważając, aby również nie pomieszać ich kolejności i schowawszy je do torby, podniósł się ze swojego miejsca. Na dziś zdecydowanie miał dość nauki.
— Jest tak piękna pogoda, że aż dziw, iż to ma miejsce. Masz ochotę z niej skorzystać i trochę polenić się na błoniach? — zapytał, wyciągając w jej stronę dłoń. Lubił spędzać czas na zewnątrz, to go poniekąd relaksowało, a chwila odpoczynku naprawdę mu się przyda. Słońce wręcz przypiekało, co kompletnie nie pasowało do realiów pogodowych tego miejsca, jednak w końcu nie mogli narzekać. Victor ułożył się na zielonej trawce, zaś głowę położył na brzuchu Eli, przymykając przy tym powieki. Zdecydowanie tego mu teraz było trzeba. — Jak tam wakacyjny wyjazd? Przywiozłaś coś ciekawego?
Victor
Cały dzień minął chłopakowi dość monotonnie. Wcześniej kłócił się z Gryfonami albo wpadał na Vance, co spotykało się z falą irytacji, ale jednak miał wtedy o czym myśleć. Można by powiedzieć, że Leo potrzebował cały czas nowych doświadczeń, jakby to, co aktualnie robił stawało się dla niego nudne. Możliwe, że było to spowodowane tym, że jego wcześniejsze dni były pełne wrażeń i emocji, a teraz gdy jego szkolna rutyna wróciła, zdał sobie sprawę z tego, że woli do niej nie wracać. Chciałby żeby wpadanie na dziewczynę było jego rutyną. Żeby lądowanie razem na szlabanach było na porządku dziennym. Jednak na pewno tak się nie stanie, gdyż Leo nie był tak odważny, by zabierać punkty Krukonom tylko dlatego, że chce się z kimś spotkać. Zdał sobie sprawę z tego, że i tak istniałoby małe prawdopodobieństwo, że spotka ją na szlabanie. Owszem, dziewczyna była rządna przygód i odważna, ale wątpił, że daje się złapać na gorącym uczynku. Przestał rozmyślać dopiero wtedy, gdy zadzwonił dzwonek oznajmujący koniec lekcji. Kompletnie nie uważał na lekcji Historii Magii i zdał sobie sprawę, że przez to musi samodzielnie przeczytać omawiany dzisiaj rozdział. Westchnął cicho i zaczął pakować swoje książki. Pan Binns z pewnością nawet nie zauważył, że cała klasa przysypia, więc na pewno upiekło mu się pogrążanie się w myślach. Co innego gdyby były to eliksiry. Wtedy zdecydowanie byłby już w drodze na jakiś szlaban lub dostałby do napisania referat o przerabianym dzisiaj materiale. Wyszedł z klasy i udał się na podwórko. Pogoda była dzisiaj naprawdę ładna. Słońce świeciło i sprawiało, że Leo chciałby mieć w tym momencie okulary przeciwsłoneczne. Na dworze było gorąco, lecz chłodny wiatr sprawiał, że temperatura była dość przyjemna. Usiadł pod drzewem mając nadzieję, że ochroni go przed promieniami. Potarł oczy i otworzył książkę na najnowszym rozdziale. Czytając jego treść coraz bardziej rozumiał dlaczego większość klasy postanowiła zdrzemnąć się podczas lekcji. Był monotonny i nudna i zdawało mu się, że im więcej czyta, tym mniej ma to sens. Tak bardzo starał się skupić na rozdziale, że nawet nie spostrzegł idącej obok niego Lizzy, która przewróciła się o jego nogi. Z zaskoczeniem popatrzył na nią, gdy ta podnosiła się z ziemi i odgarnęła włosy z twarzy. Słysząc jej pytanie zdał sobie sprawę, że ta z pewnością nie miała dzisiaj dobrego dnia.
OdpowiedzUsuń- Cześć, Liz - powiedział, po czym wstał z ziemi otrzepując spodnie. - Właściwie to jest całkiem nudnawo, ale lepsze to, niż koszmarny dzień. Masz może ochotę się przejść? - zapytał.
Dziewczyna potaknęła i oboje ruszyli w stronę zakazanego lasu. Całkiem możliwe, że nie mogli tam przebywać, ale żadne z nich nie protestowało, kiedy łamali tą zasadę. W środku lasu było jeszcze piękniej niż na podwórku. Światło przedostające się przez korony drzew wyglądało majestatycznie i Leo miał ochotę uwiecznić całą sytuację na zdjęciu. Szkoda tylko, że nie posiadał aparatu, bo Lizzy, a szczególnie jej włosy doskonale pasowały do pejzażu jaki ich otaczał. W pewnym momencie zatrzymał się, słysząc szelest liści.
- Słyszałaś to? - zapytał przyglądając się dziewczynie.
Lєσ
Popatrzył na dziewczynę z zaciekawieniem. W jej oczach widać było ogniki szczęścia i słyszał z jaką fascynacją mówiła o zwierzętach. Pewnie był to jej ulubiony przedmiot.
OdpowiedzUsuń- Niezbyt. Właściwie opowiadasz bardzo ciekawie - odparł i popatrzył jeszcze raz na szpiczaki. - Gdyby nie ty, pewnie pomyślałbym, że to zwykle jeże - dodał.
Leo właściwie nie miał cierpliwości do zwierząt. Zawsze bał się, że coś im zrobi lub co gorsza, one zrobią coś mu. Gdy był młodszy miał w swoim domu kota, którego imienia właściwie nie pamiętał. Zdawało mu się, że pewnego dnia po prostu wyszedł z domu i już nie wrócił. Małego chłopaka nawet nie zdziwiła ta sytuacja, kot zdecydowanie nie należał do jego ulubionych towarzyszy. Zawsze drapał jego fotel i zostawiał na pościeli ogromną ilość sierści. Od tego czasu nie miał już żadnego zwierzęcia i nie próbował się nawet z żadnym zaprzyjaźnić. Popatrzył w stronę dziewczyny, która opowiadała mu z ogromnym zaangażowaniem o szpiczakach i ich potomstwu. Żywo gestykulowała rękami i widać było, że naprawdę ciekawi ją ten temat. Leo szedł obok niej i wsłuchiwał się w jej słowa. Szum drzew zdawał się go relaksować i chciał, by ta chwila trwała już zawsze. Nie potrzebował nic mówić, wystarczyło, że Lizzy z zaangażowaniem opowiadała mu o swojej pasji. Szli wolno przez las nie napotykając się na nic, co mogło im przeszkodzić w spacerze. Leo musiał przyznać, że dziewczyna miała w sobie pewien urok. Jej ogniste włosy błyszczały w słońcu, a loki podskakiwały w rytm jej kroków. Brązowe oczy miały czekoladowy odcień i świeciły radośnie. Nie mógł zapomnieć również o piegach pokrywających jej twarz. Sprawiały, że wyglądała naprawdę intrygująco. Przypomniał sobie, że chwilę temu dziewczyna trzymała go za rękę. Nie przywykł zbytnio do dotyku innych. Próbował wrócić pamięcią do momentu, w którym ostatnio trzymał kogoś za rękę. Pewnie było to w dzieciństwie, nie miał nigdy dziewczyny. Z roztargnieniem spojrzał w stronę nieba. Słońce zaczynało powoli zachodzić, co oznaczało, że muszą wracać do szkoły. Żadne z nich nie chciało przebywać w lesie po ciemku, a z pewnością nie on. Wzdrygnął się na myśl o tym, że miałby tu zostać w nocy. Szybko powiedział Lizzy o tym, że powinni już wracać i skierował się w stronę Hogwartu. Co chwilę było słychać pohukiwanie sów i ćwierkotanie ptaków. Leo spojrzał na kończący się las. Zdecydowanie musi jeszcze tam wrócić. Nigdy nie pomyślałby, że może spędzić tam dobrze czas. Szli w milczeniu, każde z nich myślało pewnie o różnych rzeczach i oboje byli wciąż zmęczeni po wczorajszej nieprzespanej nocy. Chłopak wpatrywał się w zachodzące słońce, które sprawiało, że niebo miało pomarańczowy odcień. Wiatr wiał lekko, a na dworze robiło się coraz chłodniej. Gdy dotarli na dziedziniec, Leo pożegnał się z dziewczyną i ruszył w stronę biblioteki, by dokończyć rozdział książki. Dzisiejszy dzień był zdecydowanie dobry i nie mógł wyzbyć się z pamięci szczerego uśmiechu Lizzy.
Lєσ
Przychodząc do koła szachowego nie spodziewał się jakichkolwiek szczególnych przeżyć. Szczerze mówiąc, to zapisał się właśnie tutaj, ponieważ było to jedyne koło, w którym nie roiło się od Gryfonów. Gdy miał ciężki dzień po prostu przychodził tutaj, by zająć swoje myśli. Był jedynym z najlepszych graczy w kole i zawsze mógł liczyć na partię szachów z jakimś Krukonem. Wchodząc do środka sali uśmiechnął się pod nosem. I tym razem planował po prostu pograć chwilę, pozbijać pare pionków i cieszyć się ciszą panującą w kole. Do grania nie potrzebowało się mówić, więc pewnie dlatego Leo tak bardzo umiłował sobie tę dziedzinę. Wnętrze pachniało starymi księgami i pastą do podłogi. Słońce zbliżało się ku horyzontowi i odbijało się od luster powieszonych w sali. Gdy postawił pierwszy krok, panele zatrzeszczały wydając z siebie cichy jęk. Oczy wszystkich przebywających w pomieszczeniu zwróciły się w jego stronę. Machnął ręką na przywitanie i postanowił nie przerywać nikomu gry. Ku jego zaskoczeniu, nie było osoby, która by z kimś nie grała. Westchnął cicho i postanowił, że poczeka na koniec czyjejś gry i po prostu odbije komuś gracza. Poprawił kołnierzyk swojej koszuli i udał się na fotel znajdujący się za regałem z książkami. Zwykle nikt tam nie siadał, wiele osób nie wiedziała nawet o jego istnieniu. Gdy zniknął za regałem, zauważył, ze fotel nie był wcale pusty. Przeciwnie. Siedział na nim nikt inny jak Lizzy. Spodziewał się tam każdej osoby, ale nie tej Gryfonki. Jego zdaniem była zbyt energiczna na granie w szachy. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, upewniając się, że faktycznie ma do czynienia z Vance.
OdpowiedzUsuń- Cześć, Liz - powiedział. - Nie spodziewałem się tu ciebie. Masz ochotę na partię szachów? - zapytał ciesząc się, że nie musi czekać na koniec czyjejś gry.
Dziewczyna przytaknęła i oboje porozstawiali pionki. Grało mu się wyjątkowo przyjemnie, możliwe, że było to spowodowane tym, że Lizzy nie była zbyt doświadczona w tej dziedzinie. Co chwilę pytała go, w jaki sposób poruszała się dana figura, a Leo uśmiechał się lekko i pokazywał jej odpowiedni ruch, ściskając mocno pionki swoimi kościstymi dłońmi. Coś było w szachach, że ludzie umieli porozumiewać się między sobą nie mówiąc praktycznie nic. Dziewczyna rozgrywała partię, jakby od tego miało zależeć jej życie. Wyraźnie było widać, że bardzo się stara, a chłopak nie mógł tak po prostu dać jej przegrać. Co chwilę posyłał pionki w jej stronę, by ta mogła je zbić z triumfem w oczach. Wreszcie ta wygrała, a Leo pogratulował jej podając rękę. Oboje wyszli z sali i stanęli na przeciwko siebie.
- Widzimy się jutro w klubie pojedynków? Dzisiaj przyszłaś do mojego i jestem ci winien towarzystwo - powiedział przeczesując włosy ręką.
Lєσ
Leo nigdy nie spodziewał się, że kiedyś będzie uczestniczył w zajęciach tego klubu. Nie był wielkim fanem pojedynkowania się, czy w ogóle rzucania zaklęć. Rzadko korzystał z różdżki, jeśli już to na zajęciach. Był raczej molem książkowym, niż pasjonatem jakiejkolwiek formy ruchu. Stwierdził jednak, że jeśli Lizzy wytrzymała godzinę w kole szachowym, to i on musi pojawić się w klubie. Nigdy tak właściwie się nie pojedynkował. Kiedy uczestniczył w bójkach preferował bardziej słowne ranienie innych niż fizyczne. Nie był osobą, która w razie niebezpieczeństwa sięgała po różdżkę. Właściwie nie była mu ona potrzebna do szczęścia. Westchnął cicho starając sobie przypomnieć zaklęcia napisane na kartce. Na początku miał zamiar zaplanować każdy swój ruch podczas bitwy, ale stwierdził, że skoro będzie dziś robił coś, co kompletnie do niego nie pasuje, to nie będzie się na to przygotowywał. Podrapał się po głowie i wszedł do sali. Była ogromnych rozmiarów w porównaniu do tej, w której odbywały się jego zajęcia. W środku panował już tłok i hałas spowodowany rozmowami członków. Większość z nich była ewidentnie Gryfonami i Ślizgonami, a Leo co chwilę wyłapywał z tłumu znajome twarze, których zdecydowanie nie chciał widzieć. Oprócz nich byli też nieliczni Puchoni i Krukoni, ale stanowili oni ledwie kilka osób. Szedł przed siebie, wzrokiem szukając ognistej burzy włosów. Nie była ona trudna do zauważenia. Stała obok kilku Gryfonek i z zaangażowaniem opowiadała im o czymś wyraźnie gestykulując rękami. Podszedł do niej i przywitał się z jej towarzyszkami. Spiął się wyraźnie, bo nie czuł się zbyt komfortowo w gronie obcych ludzi, zwłaszcza członków Gryfindoru. Po chwili wszyscy dobrali się w pary, ewidentnie było widać, że zaraz zacznie się pojedynkowanie. Bez słowa został dołączony do Puchonki, najwyraźniej również z szóstego roku. Chłopak cieszył się, że jego parą nie był Gryfon, bo z pewnością miałby ochotę wypuścić go w powietrze. Każda para stanęła naprzeciwko siebie i wyciągnęła różdżki. Leo poczuł mrowienie w palcach, gdy jego skóra spotkała się z zimnym przedmiotem. W oddali widział Lizzy, która została przydzielona do Ślizgona w jej wieku, który co chwilę rzucał jej zimne spojrzenie. Cieszył się, że trafiła mu się miła Puchonka o jasnym uśmiechu. Wyglądała całkiem nieszkodliwie.
OdpowiedzUsuńChłopak chciał cofnąć swoje słowa już w pierwszych sekundach pojedynku. Dziewczyna uśmiechała się do niego zadziornie, co chwilę posyłając w jego stronę salwę zaklęć. Zdekoncentrowała go tak bardzo, że nie miał nawet jak jej zaatakować, ponieważ musiał rzucać zaklęcia obronne. Nie chciał wyglądać jak ofiara losu, przy niższej od niego o głowę dziewczynie. Uśmiechnął się lekko rzucając w stronę dziewczyny Rictusemprę i obserwował jak ta podnosi się z ziemi. Nie próbował nawet ukryć, że te zajęcia zaczęły przynosić mu jakiegoś rodzaju satysfakcję. Wiedział, że następnym razem dziewczyna nie da się nabrać na zaklęcia obronne. Kontynuowali walkę co chwilę wymieniając się salwą zaklęć. Leo poruszał się z gracją po dość śliskiej podłodze, starając się minimalnie atakować Puchonkę. W pewnym momencie zdezorientowany nagłym ruchem dziewczyny rzucił w jej stronę Avis. Czytał o nim w książce i było to jedyne co przyszło mu na myśl w tym momencie. Nie spodziewał się jednak, że w powietrzu znajdą się nagle małe ptaszki. Liczył na coś bardziej imponującego, jak kruki. Jedynym plusem całej sytuacji było zdezorientowanie przeciwniczki, która popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Szybko rzucił w stronę ptaków Oppugno, a te rzuciły się na oszołomioną dziewczynę. Zaczęła odpędzać się od nich rękami i wtedy zdał sobie sprawę z tego, że wygrał. Wystarczyła jedna Drętwota i Puchonka leżała na ziemi. Uśmiechnął się pod nosem, przywracając dziewczynę do poprzedniego stanu. Podziękował jej za walkę i popatrzył na Lizzy, która również triumfowała nad Ślizgonem.
Lєσ
Leo już po jednym pojedynku zrozumiał, dlaczego dziewczyna przychodziła właśnie tutaj. Było to idealne wręcz miejsce do pozbycia się zbędnej energii, lecz on takowej nie posiadał, więc aktualnie czuł się, jakby ktoś wyssał z niego wszystkie siły życiowe. Podrapał się po głowie i usiadł na taborecie w kącie sali. Bez słowa wziął do ręki różdżkę i rzucił w powietrze Avis. Dziewczyna popatrzyła na niego lekko zmieszana. Ptaki latały wokół chłopaka, a on uśmiechnął się lekko.
OdpowiedzUsuń- Tak właściwie, to w ten sposób pokonałem tą Puchonkę - powiedział. - Ptakami.
Lizzy usiadła obok niego i oboje obserwowali wszystkich członków klubu. Właściwie nie miał ochoty walczyć z dziewczyną. Rozgromiłaby go w kilka minut, a Leo przywykł do bardziej stonowanego stylu walki. Nie musiał nawet patrzeć w jej stronę podczas pojedynku, by wyobrazić sobie jak z szaleńczą prędkością musiała rzucać zaklęcia. Była niczym burza w środku lata. Energiczna i wybuchowa, ale za to ciepła i piękna. Siedzieli tak chwile w ciszy, każde z nich myślało zapewne o czymś innym. Leo nie wiedział właściwie ile czasu spędził na dzisiejszych zajęciach. Gdy dobiegły one końca, każde z nich rozeszło się w inną stronę, zapewne do dormitoriów.
Następnego dnia szukał dziewczyny podczas śniadania. Można było śmiało powiedzieć, że była to powoli ich tradycja. Każde z nich szukało wzrokiem drugiego, a gdy już się odnajdywali, to szybko odwracali wzrok, a przynajmniej tak robił chłopak. Nawet z takiej odległości mógł słyszeć piski i szepty koleżanek Lizzy. Pewnie rozmawiały o nim, ponieważ co chwile rzucały spojrzenia w jego stronę. Najwyraźniej nie mogły uwierzyć w to, że chłopak był tylko jej znajomym, czy przyjacielem. Nie widział w tym większej różnicy, ponieważ dziewczyna i tak była pierwszą osobą, z którą nawiązał jakąkolwiek większą znajomość. Zależało mu na niej, ale nie w ten romantyczny sposób. Owszem, chciał by była szczęśliwa, ale z innym chłopakiem. Leo nie był pewny, czy w ogóle kiedykolwiek się zakocha. Raz zauroczył się w kimś, ale tą osobą był chłopak, a taka miłość przecież nie istniała, prawda? Przerwał swoje myśli i wstał od swojego stolika. Ruszył prosto w stronę dziewczyny. Jego szata ruszała się w rytm kroków, a buty wydawały się siebie stukot w kontakcie z podłogą. Gdy podszedł wystarczająco blisko, jej koleżanki przestały między sobą szeptać i popatrzyły wprost na niego. Czuł ciszę panującą w sali i aż bał się cokolwiek powiedzieć. Odchrząknął cicho i popatrzył dziewczynie prosto w oczy, uśmiechając się lekko.
- Znalazłem w bibliotece bardzo ciekawą książkę o chimerach i stwierdziłem, że może chciałabyś ją przeczytać - powiedział przyglądając się ukradkowo jej koleżanknom. - Może spotkamy się po lekcjach?
Lєσ
Odkąd tylko sięgał pamięcią, uwielbiał nocne spacery. W Durmstrangu nie przeszkadzały mu nawet najbardziej srogie zimy; oglądanie nocnego nieba, z dala od świateł mugolskiej społeczności, warte było każdego odmrożenia i nieuniknionego narzekania pielęgniarek i pielęgniarzy w skrzydle szpitalnym szkoły. Przeprowadzka do Wielkiej Brytanii i uczęszczanie do Hogwartu niewiele pod tym względem zmieniły; nawet jeśli dwukrotnie zarobił szlaban za przebywanie na Wieży Astronomicznej w środku nocy. Jedynie dwa, gdyż przebywał tam praktycznie każdej nocy, nierzadko i tak nie mogąc spać. Mimo upływu, bądź co bądź, niewielu lat, stare nawyki najwyraźniej nic w nim nie zmieniły, gdyż jako stażysta Alchemii w Hogwarcie, postępował dokładnie tak samo. Nie dawało to zapewne najlepszego przykładu uczniom, lecz… Cóż, czymże było życie bez łamania paru zasad? Trzymanie się z góry narzuconego regulaminie, nigdy nie było jego najmocniejszą stroną. Może właśnie dlatego skończył w Slytherinie, choć po dziś dzień nie bardzo rozumiał dzielenia uczniów na cztery kategorie i tworzenia doprawdy absurdalnych stereotypów po drodze.
OdpowiedzUsuńMimo to, starał się być dobrym prawie-nauczycielem; najlepiej jak to możliwe, tłumaczyć uczniom tajemnice Alchemii, a czasami dając również dodatkowe lekcje z Eliksirów, Transmutacji i Obrony Przed Czarną Magią, gdy prowadzący je profesorowie mieli zbyt wiele obowiązków. W skrócie, obecne zajęcie, choć sprawowane dopiero od paru tygodni, dawało mu sporo satysfakcji. O wiele więcej, niż przypuszczał, gdy dość niepewnie złożył przed wakacjami swoje podanie o stanowisko stażysty. Brakowało mu podróży, braku rutyny, lecz mimo wszystko, ku własnemu zaskoczeniu, czuł się jak ryba w wodzie.
Nie lubił dawać szlabanów, ani odbierać uczniom punktów za drobne przewinienia, jednak rozumiał potrzebę owego postępowania. W Durmstrangu podchodzono do wielu spraw o wiele bardziej stanowczo niż w Hogwarcie. Doprawdy, nie dziwiło go, że jego przodek wyleciał stamtąd w wieku szesnastu, może siedemnastu lat; jeśli notorycznie łamał zasady, do tego nad wyraz mocno interesując się czarną magią. Ta po dziś dzień była nauczana w Instytucie, nawet jeśli w zupełnie innej formie, niż sądzono na ogół w Hogwarcie. Dość logicznym był fakt, by mieć jak najlepszą obroną przed czymś, należało dogłębnie zbadać temat; być gotowym na każdą ewentualność; znać również te najmroczniejsze z zaklęć; na wypadek, gdyby ich użycie okazało się być w pewnych okolicznościach konieczne. Nie wychowywano tam czarnoksiężników; doprawdy, z porównaniem do tych złych z Hogwartu za czasów Voldemorta, Durmstrang wypadał niemal na czysto. Mimo to, młody Grindelwald wiedział, że bez względu na własne opinie, uczniowie potrzebowali pewnego rygoru, stąd też, wpadłszy na jedną z uczennic siódmego roku, nie mógł tego popuścić całkiem płazem; nie, gdy ta wyraźnie nie wróciła do zamku sama.
- Dobry wieczór, panno Vance – przywitał rudowłosą Gryfonkę, powstrzymując uśmiech na widok jej prób ukrycia trzymanego przez nią stworzenia. Rozumiał doskonale oddawanie się swojej pasji, lecz przechowywanie gigantycznego pająka – nawet jeśli obecnie jeszcze niewielkich rozmiarów – w zamku pełnym uczniom, nie mogłoby się dobrze skończyć. – Widzę, że masz towarzysza – dodał, nieznacznie się do dziewczyny zbliżając i wyciągając w jej stronę dłonie, w wyraźnym geście przekazania mu stworzenia.
- Nie dam ci szlabanu, ale jestem zmuszony odebrać Gryfonom pięć punktów. Próba przemycenia do Hogwartu akromantuli mogłaby się bardzo źle skończyć – poinformował uczennicę, cierpliwie czekając na jej ruch. – Zakładam, że stworzenie jest ranne? Możemy je wspólnie zanieść do profesora Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Poinformuję go o swoim nietypowym znalezisku podczas wieczornego spaceru i twojej niezawodnej w tej sytuacji wiedzy. W porządku? – zaproponował, posyłając nastolatce zachęcający uśmiech. Nie było potrzeby sprawiać jej jeszcze więcej kłopotów.
UsuńEdmund
[Hej! Dziękuję za miłe powitanie na blogu, a błąd niebawem poprawię. Tobie także życzę dużo wątków i wiadra weny. Uwielbiam za kobietę-pałkarza! ;)]
OdpowiedzUsuńL.W
Victor przymknął powieki w momencie, gdy poczuł dłoń przyjaciółki wplątanej w jego kosmyki włosów. Zdążył przyzwyczaić się do tak drobnego gestu na tyle mocno, aby czasem odczuwać jego brak. Westchnął cicho i powoli otworzył oczy. Cieszył się, że chociaż Eli spędziła końcówkę wakacji w owocny i radosny sposób z daleka od jakichkolwiek problemów. Sam miał niezwykłą ochotę wyjechać gdzieś naprawdę daleko, zapominając nawet o magicznym świecie. Do szczęścia wystarczyłby mu tylko zwykły namiot, kilka groszy, podstawowe drobiazgi pomagające w codziennym życiu i kompletna cisza wraz ze spokojem. Uniósł brew ku górze, gdy usłyszał wzmiankę o przywiezionej przez Elizabeth książce. Uwielbiał zaklęcia oraz magiczne zwierzęta. Chłonął treści książek lepiej niż gąbka wodę, przelewając często wiedzę na papier w poszukiwaniu własnych projektów. Posiadał trzy zeszyty zapisane do cna własną twórczością zaklęć, mając nadzieję, że w przyszłości chociaż w najmniejszym stopniu wpłynie na rynek magiczny, dodając coś od siebie.
OdpowiedzUsuń— W takim razie koniecznie będziesz musiała mi tą książkę pokazać — odparł z delikatnym uśmiechem na twarzy. Już teraz był niepoprawnie mocno ciekaw, jaką treść skrywało w sobie znalezisko Elizabeth. — Prace pisemne, to moja specjalność, więc wiesz gdzie mnie szukać — dodał zgodnie z prawdą i ponownie przymknął powieki, układając przy tym głowę nieco wygodniej na brzuchu Eli, przerzucając przy tym ramię przez jej drobną sylwetkę. Słońce niemalże rozpieszczało, jednak wszyscy dobrze wiedzieli, że nie potrwa to długa. Na błoniach pojawiało się coraz więcej uczniów pragnących skorzystać z tak dobrej pogody.
— Mam dziś pierwszy trening Quidditcha — westchnął bez większego entuzjazmu w głosie. Wiele rzeczy przestało go cieszyć i to co niegdyś mógł nazwać dobrą zabawą, pasją, stało się obowiązkiem. Nie mógł, jednak odpuścić. Sezon niedługo powróci do łask Hogwartu, a on nie mógł zawieźć swojej drużyny. — Więc może wieczorem pokażesz mi to książkowe znalezisko? — zapytał. Mimo, iż był dopiero początek roku, już teraz Ward ledwie łączył koniec z końcem. Brał na siebie chyba zbyt wiele, jednak poniekąd cały ten bieg i ciągły brak czasu najlepiej definiowały sylwetkę Victora.
Victor
[Hej! Dzięki za powitanie. :) Tak się składa, że mam ochotę na wątek, a podczas czytania Twojej KP nawet zrodził mi się w głowie jakiś pomysł.
OdpowiedzUsuńCharakter Twojej postaci mocno kontrastuje z osobowością Ernesta. Na pewno dłuższe przebywanie w towarzystwie takiego wulkanu energii mogłoby się dla Traversa zakończyć co najmniej bólem głowy. Dlatego, żeby nie ułatwiać mu za bardzo życia, możemy sparować ich na spotkaniu koła ONMS, gdzie będą musieli zająć się jakimś stworzeniem i coś pójdzie nie tak. Czy w efekcie oboje przymusowo trafią do Skrzydła Szpitalnego, czy coś w tym guście - nie wiem, to do ustalenia. ;) Stosunek Elizabeth do Ślizgona pozostawiam oczywiście Tobie, mogę zasugerować ewentualnie jakiś rodzaj rezerwy spowodowany reputacją chłopaka, czy wręcz przeciwnie - ciekawość i próba dotarcia do niego, co jemu na pewno będzie nie na rękę.
Daj znać, co o tym wszystkim myślisz. Wszelkie sugestie, pomysły mile widziane. ^^]
Ernest Travers
Leo popatrzył z zaciekawieniem na dziewczynę. Bez swojej sławnej burzy włosów zdawała się wyglądać na inną osobę. Proste włosy lśniły w świetle lamp na stolikach, gdy ta opadła zrezygnowana na stolik. Lizzy wyglądała pięknie w każdej fryzurze, a ta dodawała jej dorosłości. Chyba nie będą dzisiaj jednak czytać o chimerach. W głębi duszy liczył, że dziewczyna doceni to, że znalazł taką fascynującą książkę, ale zdał sobie sprawę z tego, że nie miała ona ochoty na żadne czytanie. Westchnął cicho wkładając ją do torby i zamykając zamek. Dziewczyna patrzyła na niego kątem oka, patrząc na jego ruchy. Popatrzył jeszcze raz na jej włosy, prostując się na krześle.
OdpowiedzUsuń- Moim zdaniem wyglądasz tak bardzo ładnie - powiedział i uśmiechając się lekko w jej stronę. - Ale jeśli ci się nie podobają, to coś wymyślimy.
Wstał z krzesła i udał się do działu z zaklęciami. Po chwili wrócił na ich miejsce przynosząc stos książek na biurko. Dziewczyna popatrzyła na niego zdziwiona.
- Mieliśmy czytać o chimerach, ale najwyraźniej będziemy szukać tego zaklęcia.
Mówiąc to, wziął do ręki jedną z ksiąg i zaczął ją wertować. Całkiem możliwe, że zajmie im to spoko czasu, ale nie chciał, by Liz czuła się niekomfortowo. Po kilku minutach usilnego znalezienia zaklęcia, zaczął wpatrywać się w dziewczynę, a właściwie w jej ręce. Posiadała nawyk przewracania każdej kartki palcem wskazującym, gdy pozostałe trzymała dwoma innymi palcami. Lizzy popatrzyła w jego stronę, wyraźnie zdziwiona jego czynnością, a on odwrócił wzrok w stronę książki. Powoli zaczął się przyzwyczajać do ich skomplikowanej relacji. Widywali się prawie codziennie, chociaż nie należeli do tej samej klasy czy domu. Fascynowały ich kompletnie inne rzeczy, ale i tak znajdowali wspólny język. Zdecydowanie musieli być zagadką dla wielu uczniów Hogwartu. Oderwał się z zamyślenia, czytając opis jednego z zaklęć. Właściwie nie miał pojęcia gdzie miał go szukać, więc dla bezpieczeństwa przeglądał cały podręcznik. Jak opisywał podręcznik, Crinus Muto miało zmieniać kolor lub strukturę włosów. Leo niekoniecznie wiedział jak miałby go użyć, ale stwierdził, że lepiej nie będzie mówił dziewczynie o swoich obawach. Powiedział jej szybko o tym, że chyba znalazł zaklęcie, którego szukali, a ona odwróciła się w jego stronę w nadzieją w oczach. Wyciągnął swoją różdżkę z bocznej kieszeni swojej szaty i wzdrygnął się lekko czując mrowienie w palcach. Nigdy nie przywyknie do tego uczucia, jakie mu towarzyszyło. Szybkim ruchem ręki wypowiedział zaklęcie, modląc się w duchu, żeby zadziałało poprawnie. Popatrzył w jej stronę i starał się nie pokazywać żadnych emocji związanych z zaklęciem. Dziewczyna z zaciekawieniem pytała go o efekt jego pracy. Na jej głowie znajdowały się loki, teraz jednak były one czarne.
Lєσ
Tom ma wiele pięknych zdjęć i jestem pewna, że jeszcze wiele razy zdjęcie w karcie Victora ulegnie zmianie :D
OdpowiedzUsuńVictor czasem z aż nazbyt wielkim zapałem podchodził do pisemnych prac, dla których był gotów poświęcić niejedną noc, by każdy szczegół był odpowiednio dopracowany. Swą dokładność i zaborczość w osiąganiu jak najlepszych ocen, czy innych osiągnięć, zdecydowanie odziedziczył po ukochanym dziadku, za którym niesamowicie mocno tęsknił. Zaśmiał się na słowa przyjaciółki. Znał jej mamę naprawdę dobrze i w towarzystwie jej rodziców, czuł się zdecydowanie bardziej komfortowo, niż gdy przebywał z własną rodziną.
— Czekoladowe ciasteczka, to życie, więc nie musisz mnie dwa razy prosić — odpowiedział, poruszając przy tym zabawnie brwiami, po czym westchnął delikatnie zawiedzony, gdy dostrzegł pojawiające się na niebie ciemne chmury. Nigdy nie mogli zbyt długo cieszyć się słońcem, a trening w takich warunkach nie należał do najlepszych. — Twoi rodzice uparcie próbują ci kogoś znaleźć, a u mnie działało to w zupełnie odwrotną stronę. Twierdzili, że nie będę w stanie zapewnić rodzinie stabilnego bytu, jeśli nie osiądę na jakimś dobrze opłacalnym stanowisku. Łamacz zaklęć, jest dla nich kimś pokroju naszego woźnego. Nikt wartościowy — rzucił, kręcąc przy tym na boki głową, gdy przeszedł do siadu, czując się nieco odrętwiałym. Wzruszył delikatnie ramionami. Nigdy nie przejmował się zdaniem rodziców, robiąc to, czego naprawdę pragnął, czego żywy dowód mieli tuż przed sobą, gdy Ward stracił dom, odnosił sukcesy w nauce i z każdym dniem był coraz bliżej osiągnięcia własnych marzeń. — Musisz wytłumaczyć swojej mamie, że jesteś już dużą dziewczynką, która świetnie radzi sobie sama i jest w stanie zadbać o siebie pod każdym względem, nawet pod względem życiowego partnera — dodał, dobrze wiedząc, jak bardzo nacisk ze strony rodziny bywał upierdliwy i drażniący. Zmrużył oczy, gdy Beth pacnęła go w sam środek nosa. Rzeczywiście nie sypiał najlepiej, jednak jakoś bardzo na to nie narzekał.
— Nie mam czasu na sen, Beth. Mam masę notatek z poprzednich lat, które muszę nadrobić — przyznał i delikatnie się uśmiechnął. — Do tego dochodzą nowe tematy. Nie mogę się wyłożyć na egzaminach, które z mojej strony wymagają poświęceń. Zdążę jeszcze porządnie wypocząć, nie martw się — dodał, chcąc zapewnić siostrę, że naprawdę wszystko jest dobrze i nie ma powodów do niepokoju. To nie jest pierwszy raz, gdy Victor zarywał noce w imię nauki, która była jego kluczem do sukcesu.
Victor
Victor w obecnym czasie, totalnie nie widział się w roli męża, co pewnie z biegiem czasu ulegnie zmianie, jednak był na tyle młody i niedoświadczony życiowo, że nie chciał zaprzątać swych myśli, tak poważnymi deklaracjami.
OdpowiedzUsuń— Małżeństwo z przymusu, to prawdziwe bagno — westchnął i spojrzał uważnie na twarzyczkę Beth. — Nie robie niczego ponad swoje siły, więc możesz być spokojna — dodał, wymuszając na swej twarzy delikatny uśmiech, by po chwili roześmiać się, gdy w jego głowie zrodził się obraz przerażonej twarzy wspomnianego Thomasa. Elizabeth musiała napędzić mu niezłego stracha, jednak Ward był niemalże przekonany, że chłopak nie krył do niej urazy. Objął przyjaciółkę ramieniem, gdy skierowali się w stronę zamku. Udał, że nie słyszy jej uwagi, którą z pewnością zapamięta i użyje jako kontratak w sytuacji wymagającej małego szantażu. Rozpadało się naprawdę mocno, zaś burza przybierała na sile i wydawać, by się mogło, że będą zmuszeni zrezygnować z treningu, jednak w ciągu godziny od rozstania się z przyjaciółką, deszcz odszedł w zapomnienie. Pozostało tylko ciemne niebo, chłód szalejącego wiatru i ogromna wilgoć. Ward nie chciał rezygnować z treningu. Zwykli rozgrywać mecze w znacznie gorszych warunkach, a pierwszy trening gwarantujący drużynie rozruch, był im potrzebny. Nie był to szczyt ich możliwości, jednak po wakacjach nie zdołali jeszcze wyzbyć się wewnętrznego lenia, a sam Victor dodatkowo myślami był poza boiskiem, co w tej sytuacji okazało się być największym błędem. Będąc niebezpiecznie wysoko, ruszył w stronę jednego z zawodników, aby przejąć kafla, kompletnie nie dostrzegając trzeciego ścigającego zmierzającego w dokładnie tym samym kierunku, co doprowadziło do zderzenia oraz upadku z wysokości, czego już Victor nie pamiętał. Ani tym bardziej nie pamiętał tego w jaki sposób został przetransportowany do skrzydła, kto mu pomagał i w jakim stanie znajdował się jego kolega. Po uchyleniu powiek, przywitała go twarz pielęgniarki i cholernie wielki mętlik. Mówiła coś o kilku złamaniach, które się już prawie zrosły i wielkim szczęściu, jednak jego myśli były zbyt chaotyczne, aby był w stanie poskładać wszystko w całość. Zabroniła mu wstawać z łóżka i robić cokolwiek innego, co jest ponad jego siły. Mógł jedynie gapić się w sufit. Nawet próba zabrania głosu, okazała się być wyznaniem z powodu okropnej suchości w gardle. Zdążył ponownie zasnąć nim pielęgniarka odeszła od jego łóżka. Obudził się, gdy w skrzydle jedynym źródłem światła były zapalone świece, zaś w jego włosy wplątana była czyjaś dłoń. Skrzywił się lekko i przekręcił powoli głowę.
— Beth? — rzucił nieco niewyraźnie, próbując przywołać na swojej twarzy delikatny uśmiech.
Victor
Jego zdaniem Liz wyglądała w czarnych włosach jak Ślizgonka. Nie potrzebował zbyt wiele czasu, by przyzwyczaić się do ich innego koloru i musiał przyznać, że podkreślały one jej kolor oczu. Obecnie wpatrywały się one w Krukona lub bardziej w jego plecak, który skrywał w środku pożądaną przez dziewczynę książkę. Szczerze mówiąc, to Leo nie napotkał się na nią przypadkiem. Chciał spędzić trochę czasu z Lizzy, a to wydawało się być idealną zachętą. Wiedział, że dziewczyna interesuje się magicznymi zwierzętami i chcąc sprawić jej przyjemność, znalazł najbardziej interesującą książkę z całego działu. Nie miał praktycznie żadnego pojęcia o chimerach, nie mówiąc o tym, że nie posiadał właściwie żadnej wiedzy w tej dziedzinie. Zajęcia najczęściej przysypiał lub zwyczajnie na nie nie chodził. Wiedział jednak, że dla Gryfonki jest to najbardziej fascynujący przedmiot i jego nauka sprawiała jej niesamowitą przyjemność, więc jej szczęście, gdy usłyszała o książce sprawiło, że poczuł się doceniany. Ruchem ręki pogładził wierzch swojej szaty i wyciągnął tom oprawionej w skórzaną okładkę książki, którą położył z powrotem na miejsce sprawiając, że kurz uniósł się w powietrze. Dziewczyna nie czekając zbyt długo sięgnęła ręką po księgę, gładząc ręką jej grzbiet i z namaszczeniem otwierając pierwszą stronę. Leo nawet nie próbował jej przerywać, gdy z coraz większym zaciekawieniem czytała stronę po stronie. Obserwował tylko jak jej oczy robią się coraz większe i wędrują coraz szybciej z rozdziału na rozdział. Sprawiało mu wielką przyjemność gdy mógł widzieć ją taką szczęśliwą. Była jego pierwszą i jedyna znajomą, czy przyjaciółką. Właściwie nie spędzili ze sobą zbyt wiele czasu, ale jednak zdawało mu się, że może darzyć Liz bardzo dużym zaufaniem. Otworzył się bardzo na nią i na wszystko co robiła. Dzięki niej zrobił wiele rzeczy, które znajdowały się poza jego polem komfortu, a wciąż im podołał. Jej ognistość uspokajała się w jego towarzystwie i zadawało się, że spokój i opanowanie Leo było dla niej kojące. Po kilku minutach Lizzy oderwała wzrok od książki, która zdecydowanie wyjątkowo przypadła jej do gustu. Najwyraźniej zdała sobie sprawę z tego, że czytanie pochłonęło ją bez reszty. Chłopak uśmiechnął się do niej lekko okazując, że nie ma jej tego kompletnie za złe. Na zewnątrz słońce powoli zachodziło za horyzont i przedostawało się przez szklane okna z witrażem. Świeciły na twarz Leo i przyjemnie ogrzewały żegnając dzień. Wszyscy uczniowie przebywający w bibliotece zaczęli stopniowo z niej wychodzić, aż wreszcie zostali w niej tylko oni dwaj. Dziewczyna leniwie przeciągnęła się na krześle, wreszcie wstając i oddając Krukonowi książkę.
OdpowiedzUsuń- Możesz ją zatrzymać - powiedział i również wstał, otrzepując lekko szaty z kurzu. - Będziemy mieć pretekst, żeby znowu się spotkać.
Oboje wyszli z biblioteki, zostawiając za sobą skąpane w ciemności regały. Nadchodząca jesień zdawała się uspokajać Leo i wzbudzać w nim ogrom wspomnień. Gorąca temperatura wciąż była odczuwalna na dworze, ale zdawało się już czuć, że lato zbliża się ku końcowi. Chłopak spojrzał jeszcze raz na dziewczynę. W jego głowie panował jeden wielki zamęt i kłócił się sam ze sobą, czy zadać jej pytanie, które nurtowało go od momentu, w którym się poznali.
- Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, zdaję sobie z tego sprawę - zaczął. - Czy mógłbym cię namalować? - zapytał. - Nie jestem nadzwyczajnie utalentowany w tej dziedzinie, ale chciałbym spróbować.
Niewiele osób wiedziało, że Leo malował. Jemu samemu zdawało się to zbyt groteskowe i starał się unikać choćby wspominania o tej dziedzinie, ale dla niego Lizzy była godna zaufania.
- Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała. Możemy się spotkać u mnie, nawet mógłbym przyjść do ciebie - na samą myśl o dormitorium Gryfonów przeszły go ciarki.
Lєσ
Victor nie czuł się najlepiej, jednak obecność Elizabeth dodała mu otuchy. Uśmiechnął się lekko, choć bardziej przypominało to grymas. Przesunął się nieco na łóżku, choć do łatwych zadań to nie należało, aby Beth mogła spocząć tuż obok niego pod ciepłym kocem. Mimo wielu lekarstw, nadal był daleki od okazu zdrowia. Z cichym westchnieniem, oparł policzek na czubku głowy przyjaciółki i przymknął powieki. Dużo spał po przetransportowaniu do Skrzydła, jednak teraz, gdy dochodził do siebie, ilość snu spadała, co za pewne było powodem zrastania się kości po ciężkich złamaniach. Najważniejszy był jednak fakt, że najgorsze było już daleko za nim.
OdpowiedzUsuń— Po prostu nie zauważyłem jednego z graczy. Zderzyliśmy się i oboje spadliśmy z mioteł — rzucił cicho, tak naprawdę nic więcej nie pamiętając. — Mogłabyś? — zagadnął i wskazał gestem dłoni w stronę stolika z butelkami soku dyniowego, którego zapas członkowie drużyny zgromadzili obok jego łóżka na chyba najbliższe dwa tygodnie wraz z czekoladowymi babeczkami, czy maślanymi rogalikami. Przygryzł dolną wargę, gdy przyszło mu się nieco poprawić, aby móc swobodnie napić się soku. Na jego odsłoniętej piersi, poza białym bandażem widniały jeszcze mocniejsze otarcia, kolorowe siniaki, jednak naprawdę można było rzec, iż Ward wyszedł na prostą. Zacisnął palce na chłodnej i twardej fakturze butelki z prawdziwą przyjemnością upijając kilka łyków ulubionego napoju, co pozwoliło mu pozbyć się uporczywej suchości w gardle.
— Powinnaś wracać do dormitorium, Elizabeth. Jest już naprawdę późno, a nie chciałbym, abyś z mojej winy dostała jeszcze szlaban oraz ujemne punkty — rzekł, spoglądając uważnie w stronę przyjaciółki. I choć z ogromną chęcią, spędziłby resztę nocy, wtulony w jej drobne ciałko bez najmniejszych smutków, czy zmartwień, poza odczuwanym obecnie bólem. — Moir choć dość luźny gość, to jako opiekun myślę, że nie byłby z tego zadowolony — dodał i westchnął cicho. Chciał jak najszybciej wyjść ze Skrzydła, aby nadrobić powstałe zaległości, aby przede wszystkim zabrać się za pisanie dodatkowych prac, które świadomie ściągnął na siebie, będąc chyba po prostu zbyt łakomym na nową wiedzę.
Victor
Victor jeszcze przez długi czas nie był w stanie zmrużyć oka po wyjściu Elizabeth. Zmorzył go sen dopiero, gdy za oknem powoli zaczęło wstawać słońce. Nie spał zbyt wiele, obudzony przez pielęgniarkę oraz jednego z uzdrowicieli. Znowu dostał dziwnie wyglądające paskudztwa, które nazywały się lekarstwami, jednak według prognoz prawdopodobnie będzie już mógł opuścić Skrzydło jutrzejszego popołudnia. Cieszył się i miał szczerą nadzieję, że rzeczywiście tak będzie. Gdy tylko ponownie został sam, chwycił w dłoń ulubiony poradnik dla początkujących łamaczy podarowany od profesora Moira. Z głębokiego zamyślenia wyrwał go głos Beth, a następnie jej upadek.
OdpowiedzUsuń— Nic ci nie jest? — zapytał, uważnie się jej przyglądając, po czym spojrzał na stos notatek. Naprawdę wiele go ominęło, jednak nie wątpił w to, że zdoła, to wszystko nadrobić. — Dziękuję — mruknął i chwycił butelkę soku, a następnie zrobił siostrze nieco miejsca na swoim łóżku, aby swobodnie mogła usiąść. — Pielęgniarka mówiła, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, to jutro popołudniu będę mógł stąd wyjść, ale był tutaj też profesor Hofer i kazał mi się do końca tygodnia nie pojawiać na zajęciach. Mam odpocząć i wrócić do nauki, gdy już wszystko będzie w należytym porządku — dodał i delikatnie się uśmiechnął, choć ze stanowiska opiekuna domu niekoniecznie był w pełni zadowolony, jednak życie w Hogwarcie nauczyło go, aby nie sprzeciwiać się profesorowi Transmutacji. Ward porządnie się zdziwił, gdy kolega z drużyny przyniósł mu talerz wypchany niemalże po same brzegi kawałkami kurczaka w jakimś sosie i zapiekanymi ziemniaczkami, grożąc, że jeśli Victor wreszcie nie zje czegoś porządnego, to powie o tym pielęgniarce, która zmusi go do jedzenia siłą. Brunet spojrzał w stronę Beth, aby odnaleźć w niej ratunek, jednak mógł się spodziewać, że tak nie będzie. Z cichym westchnieniem, skinął głową w podziękowaniu i dźgnął widelcem jednego ziemniaka, pakując go sobie do ust. Naprawdę ostatnie na co miał teraz ochotę, to właśnie na jedzenie. Nie miał tym razem szans na to, aby postawić na swoim.
— Jedzenie na siłę, też jest niezdrowe — westchnął i upił łyk soku, po czym wrócił do jedzenia. Szło mu naprawdę opornie, jednak rzeczywiście w jego przypadku porządny posiłek mógł się okazać znacznie lepszym lekarstwem niż kilka fiolek dziwnych eliksirów.
Vic
Opieka nad magicznymi stworzeniami należała do ulubionych zajęć Ernesta z tego prostego względu, że Ślizgon wszelkie te stworzenia uważał za zdolne do o wiele bardziej ludzkich uczuć i odruchów niż ludzi samych w sobie. I jak Ernest raczej stronił od towarzystwa swoich kolegów i koleżanek, tak bardzo lubił spędzać czas, opiekując się, czy po prostu podziwiając magiczne istoty.
OdpowiedzUsuńNaturalnym więc było, że Travers uczęszczał na zajęcia koła z ulubionego przedmiotu, a z każdego spotkania wychodził bogatszy w ciekawostki, wiedzę i przede wszystkim przyjemnie odprężony. Co prawda spotkał się kilkakrotnie ze stwierdzeniem ze strony kilku nader pewnych siebie wychowanków Slytherina, że zabawa ze zwierzątkami jest niemęska, ale niespecjalnie się tym przejmował. No, może zdarzyło mu się kontrolowanym przypadkiem podrzucić jednemu, czy dwóm koleżkom jakąś smrodliwą niespodziankę do kieszeni, wyniesioną ukradkiem właśnie z zajęć koła ONMS.
Przychodząc na dzisiejsze zajęcia, Ernie nie przewidywał pracy w parze, a już tym bardziej w parze z Gryfonką. Warto zaznaczyć, że Travers nie miał nic do kobiet i do wychowanków Gryffindoru też raczej nie, ale kojarzył tę rudowłosą pannę na tyle, by wiedzieć, że odbiegali od siebie temperamentem, a to mogło mieć wpływ na ich dzisiejszą współpracę.
— Cześć — odpowiedział krótko na jej powitanie i zaszczycił ją lustrującym spojrzeniem. Gdyby nie był uwikłany w romantyczno-dramatyczne relacje z kimś innym, zapewne zdarzyłoby mu się pomyśleć o jej ognistych włosach i uroczych piegach w chwili typowego nastoletniego rozmarzenia.
Ugryzł się w język, powstrzymując się do rzucenia kąśliwego komentarza dotyczącego słuchania poleceń prowadzącego. Nie było powodu, by na dzień dobry wprowadzać wrogą atmosferę. Podszedł bliżej dziewczyny i pokazał jej trzymaną w dłoni niewielką strzykawkę ze złotawym płynem.
— Cała ta gromada nabawiła się jakiejś infekcji i mamy im w delikatny sposób podać to lekarstwo. Zawiera substancje, których nieśmiałki smakowo i zapachowo nie lubią, ale bez niego szybko skończy się ich beztroskie życie na drzewach — wyjaśnił Ernie i wolną ręką przeczesał swoją pokręconą czuprynę. Nauczyciel ONMS lubił sobie igrać z najpilniejszymi studentami. Zajęcia zwykle tak właśnie wyglądały: dostawali zadanie, które mieli rozwiązać na własną rękę i zazwyczaj mało kto wiedział, jak sobie poradzić. Czasami komuś się udawało, częściej to prowadzący w końcu się nad nimi litował i tłumaczył, w jaki sposób podejść dane stworzenie, by je nakarmić, podać mu lek, czy nawet po prostu się do niego zbliżyć.
— Jakiś pomysł? Wolałbym, żeby moje oczy pozostały na swoich miejscach. Przez siedemnaście lat się do nich dosyć przywiązałem — rzucił luźno, pozwalając sobie na lekki żart. Nie uśmiechnął się co prawda, ale jego pochmurnie niebieskie oczy jakby lekko pojaśniały.
Ernest Travers
Leo nie był wielkim fanem słodkich deserów, a właściwie to rzadko zdarzało mu się cokolwiek takiego jeść. Kiedy był dzieckiem zawsze uwielbiał zjadać ogromne ilość korzennych ciastek, które jego matka trzymała w słoiku na najwyższej półce w kuchni. Pierwszym zaklęciem jakiego nauczyła go siostra jeszcze przed pójściem do szkoły było właśnie Wingardium Leviosa, by móc nielegalnie kraść niezliczone ilości tego smakołyku. Gdy zaczął chodzić do szkoły, matka przestała je piec i właściwie od tego czasu nie jadł ich zbyt wiele.
OdpowiedzUsuń- Nie jestem właściwie głodny - odparł. - Ale chętnie napiję się kawy - powiedział i uśmiechnął się lekko na myśl o gorącym napoju.
Oboje ruszyli przed siebie, a Lizzy zmieniając co chwile tempo, z entuzjazmem szła przed siebie. Chłopak starał się nie myśleć o czekającym go sprawdzianie z run, czy z zielarstwa, a w głowie obmyślał jak właściwie namaluje dziewczynę. Zdał sobie sprawę, że właściwie całkiem dobrze się stało, że idą teraz do szkolnej kuchni, gdyż Liz wyglądała lepiej w swoich naturalnych włosach i może do tego czasu ich zwyczajny kolor powróci. Droga do kuchni nie była zbyt długa, ale co chwilę zdawało mu się, że chyba zgubili drogę i idą w kompletnie inne miejsce. Znajdowała się ona pod Wielką Salą, a właściwie to przy wejściu do piwnicy Hufflepuffu. Nie spodziewał się jednak, że zamiast drzwi zastanie tutaj wielki obraz miski z owocami. Coś było jednak w tym, że cały Hogwart był obwieszony portretami i martwą naturą. Za zdziwieniem po patrzył tylko na dziewczynę, która wzruszyła ramionami i zaczęła łaskotać gruszkę na obrazie. Leo z jeszcze większym zdumieniem obserwował jak ta zamieniła się w klamkę i uformowała drzwi do kuchni. Była większa, niż chłopak mógłby się spodziewać. W środku nie było nikogo, a drzewo z kominka powoli dogasało. Pachniało tam niezliczoną ilością potraw i Leo nie mógł skupić się na żadnym. Lizzy usiadła na wysokim kuchennym krześle, kładąc ręce na blacie. Gdy dziewczyna zabrała się do robienia swojego deseru, Krukon szukał wzrokiem ekspresu do kawy lub właściwie czegokolwiek, czym mógłby ją zrobić. W jego domu miał dużą mugolską maszynę, która robiła naprawdę nieziemską kawę i której w tym momencie naprawdę mu brakowało. Po paru minutach oboje siedzieli przy wielkim blacie, Lizzy zajadając się budyniem, a Leo upijając powoli czarną kawę z kubka o dziwnym kształcie o zielonym kolorze. Trwali tak oboje w ciszy, napawając się ciepłem dochodzącym z kominka i smakiem przygotowanego jedzenia. Nawet nie zauważyli, kiedy włosy dziewczyny wróciły do swojego poprzedniego koloru, a czas, jaki tam spędzali mijał bardzo szybko i każde z nich obawiało się, że już niedługo będą musieli wyjść z pomieszczenia, gdyż zbliżała się kolacja. Włożyli naczynia do zlewu, nawet nie kłopocząc się z ich umyciem i wyszli ze środka. W oczach Lizzy widział radosne ogniki, które przypominały mu o wszystkich spędzonych razem szczęśliwych chwilach. Strzepnął ze swojej szaty, drobinki kurzu, które nagromadziły się w wyniku szukania filtrów do kawy, których i tak nie znalazł. Spojrzał na dziewczynę, która pachniała wanilią i biszkoptami, co bardzo spodobało się chłopakowi.
- Widzimy się jutro po lekcjach w wieży astronomicznej? - zapytał. - Tam na pewno nikogo nie będzie - dodał przyglądając się Lizzy.
Lєσ
Victor nie mógł narzekać na samotność, mimo iż czasem naprawdę mocno jej potrzebował. Tak dla spokojnego ułożenia myśli i chwili odpoczynku. Rozprawienie się z tak obszerną porcją jedzenia, szło brunetowi naprawdę opornie, jednak w końcu na jego talerzu nie pozostał nawet najmniejszy okruszek. Upił kilka łyków soku i z uniesioną brwią ku górze, spojrzał w stronę przyjaciółki. Zmartwił się, naprawdę mocno się zmartwił i poniekąd jednocześnie zezłościł. Osoba płatająca figle Beth, nie była świadoma tego, jak wielki błąd popełnia. Victor nie był mściwy, jednak jeśli sytuacji, gdy ktoś wyjątkowo mocno zasłużył sobie na małe naprostowanie, to Ward tracił wszelakie granice i rozgrywał w to sposób, który pozwoli danemu delikwentowi zapamiętać nauczkę niemalże do końca życia.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście, że rzucę okiem i nauczę go paru dobrych manier — odparł Victor i skinął przy tym delikatnie głową. — Długo to trwa? — zapytał, nim jeszcze Elizabeth nie opuściła Skrzydła. Brunet domyślał się, że musiało trwać, to znacznie dłużej niż mógłby się tego spodziewać, skoro młoda kobieta zwraca się do niego z taką prośbą. Znał samowystarczalność Elizabeth i nigdy w nią nie zwątpił, dlatego też sytuacja musiała być poważna i mocno dawać się Beth we znaki. Udało mu się zasnąć, gdy tylko przyjaciółka opuściła Skrzydło. Pełen żołądek sprawił, że poczuł się naprawdę senny, a dodatkowe eliksiry od pielęgniarki dołożyły swoje trzy grosze. Victor poza nauką i spaniem oraz oszukiwaniem jedzenia, nie robił niczego więcej, dlatego nie ukrywał swojej radości, gdy wreszcie było mu dane zatrzasnąć za sobą drzwi od Skrzydła następnego dnia i stać na własnych nogach. Uśmiechnął się na widok Beth. Jak zawsze wyglądała niezwykle promiennie. Objął ją ramieniem i czule ucałował w skroń. Prawe udo nadal go bolało, o czym świadczyło delikatne utykanie, dlatego też Victor pozwolił sobie nieco wesprzeć się na drobnym ciele Elizabeth.
— Dziś bez żadnego szlabanu, hm? — zagadnął i spojrzał na twarzyczkę siostry. Była niczym magnes na wszelakie kłopoty, szlabany i ujemne punkty. Dzień bez reprymendy od nauczycieli był dniem straconym. — Nic się dziś nie wydarzyło, nikt cię nie zaczepiał? Powiem reszcie z drużyny, aby zwrócili uwagę. Im większa ilość osób będzie szukać źródła problemu, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że coś przeoczymy.
Victor
[Cześć! Dziękuję serdecznie, co prawda z opóźnieniem, za pozostawione powitanie pod kartą Rosiera. Osobowość Holdena raczej nie sprzyja dogadywaniu się z kimkolwiek, niemniej, gdyby Elizabeth potrzebowała jakiegoś wsparcia od strony medycznej, to zgaduję, iż naprędce odnaleźliby wspólny język dla zadowalającego efektu końcowego.]
OdpowiedzUsuńHolden Rosier