darling you got to let me know



Ernest Travers
uczeń VII roku ▪ wychowanek Slytherinu ▪ prefekt ▪ miłośnik magicznych zwierząt i wymyślnych formuł transfiguracyjnych
Ten młody, stonowany człowiek chadza swoimi krętymi ścieżkami, niekiedy zaczepiając niewinne egzystencje, które z czystego przypadku znajdą się na trakcie jego istnienia. Bez oporów zasiewa w nich ziarno irracjonalnego niepokoju, rzucając niewygodne pytania lub oceniające spojrzenia. Nieustannie analizuje ruchy swoje i wszystkich wokół, jak gdyby utknął w niekończącej się partii szachów. Bywa do bólu praktyczny i twardo stąpający po ziemi, a jednak pozostaje w trwałym konflikcie ze swoimi nastoletnimi emocjami, które niczym tafla oceanu bywają cudownie niezmącone, by innym zaś razem burzyć się i uginać pod naporem złości, irytacji i rozgoryczenia. Za jego nazwiskiem niczym nieprzyjemny odór ciągną się szeptem przekazywane plotki. Pogłoski, przeinaczone fakty i z roku na rok coraz bardziej podkoloryzowane kłamstwa. Niczemu nie zaprzecza, niczego nie potwierdza i w zasadzie cieszy się z tajemniczej aury, jaką roztaczają wokół niego te nonsensy z przeszłości. Zszargana opinia jest tożsama z niechęcią społeczności do nawiązywania bliskich kontaktów, a za tym idzie święty spokój na co dzień. Prawda natomiast ma lekki posmak goryczy i zamyka się w kilku prostych zdaniach. Dziadek wciąż gnije w Azkabanie za zbrodnie popełnione podczas Drugiej Wojny Czarodziejów. Ojciec prowadzi szemrany biznes na ulicy Śmiertelnego Nokturnu i głęboko wierzy, że jego potomek odbuduje potęgę rodu Traversów. Matka zaś nie nadąża z wymyślaniem chorób, a każdy jej dzień kończy się powolnym umieraniem na suchoty lub inną absurdalną przypadłość i pisaniem histerycznych listów do jedynego syna. To dopiero wesoła rodzinka, chciałoby się rzec, ale słowa zamierają gdzieś w zasuszonym, spragnionym wody gardle.

▪ ▪ ▪

11 komentarzy:

  1. [Witam serdecznie na blogu :) Muszę przyznać, że Ernestowi trafiła się ciekawa rodzinka. Sama postać już po wizerunku wydaje się być pełna tajemnic. Jakby była ochota na wątek, to zapraszam do siebie, a teraz pozostaje mi życzyć dużo weny i dobrej zabawy.]

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dzień dobry :) Widać, ze Ernest nie ma łatwo pod względem rodzinnym, ale mamy nadzieję, że chociaż Hogwart przynosi mu namiastkę spokoju i radości, czego oczywiście razem ze swoją gromadką mu życzę :) Bawcie się dobrze, a co najważniejsze, zostańcie z nami jak najdłużej! :)]

    Victor/Maria/Gabriel/Artur

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witam na blogu :)
    Ernest jest bez wątpienia ciekawą postacią, a karta napisana w stylu, który bardzo łatwo i przyjemnie się czyta; gratuluję. Dodatkowo, świetny wizerunek postaci; oddaje doskonale osobę, którą przedstawiłaś/eś w karcie.
    No nic, nie przynudzam już; życzę Ci udanej zabawy na Kronikach oraz weny, a samemu Ernestowi nieco oddechu od rodzinnych problemów. Gdyby naszła Cię ochota, zapraszam z kolei do któregoś z moich panów. Baw się dobrze!]

    Edmund Grindelwald | Sy Moir | Leonard Grindelwald

    OdpowiedzUsuń
  4. [Akurat Liz jest taką osobą, która nie przejmuje się tym, co o innych mówią ludzie i sama woli wyrobić sobie własne zdanie. Dlatego myślę, że będzie podchodzić do Ernesta neutralnie dopóki chłopak sam nie wywoła w niej jakichś emocji czy odczuć, a o te akurat dosyć łatwo, patrząc na jej ognisty temperament ;) Pomysł mi się podoba, więc od razu zacznę.]

    Uwielbiała ten czas. Kilka minut przed spotkaniem koła ONMS Elizabeth odczuwała ogromne podekscytowanie i nie mogła usiedzieć w miejscu. Z reguły, nawet jeśli jej dzień nie należał do najlepszych, właśnie te zajęcia pozwalały dziewczęciu odstresować się i poprawić sobie humor. Czasem udawało jej się wyciągnąć z nauczyciela informacje o tym, czym będą zajmować się w danym tygodniu, jednak często słyszała, że sama się przekona. Nauczyciel robił to specjalnie i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Niekiedy pozwalał jej na zgadywanki, w których rzucał proste tak lub nie w zależności od tego, czy udało jej się rozwiązać zagadkę. Tym razem jednak nie zgadła, co zostało przygotowane dla uczestników i przez to wyszła z wieży Gryffindoru sporo przed czasem. Korzystając z końcówki słonecznej pogody, przespacerowała się po błoniach, by w końcu ruszyć na miejsce. Ach, tak bardzo nie mogła się doczekać!
    Na miejsce dotarła jako jedna z pierwszych osób. Nadal jednak nic nie wskazywało na to, co będą dzisiaj robić. Pozostawało cierpliwie czekać, a to było dla Liz niczym tortury, bowiem cierpliwość na pewno nie należała do jej mocnych stron.
    Gdy tylko zjawił się profesor, zaczął dobierać ich w pary. Dosyć zaskakujące, szczególnie, że często sami mogli to robić lub pracowali w grupkach. Rudowłosa zerknęła na przydzielonego jej Ślizgona i ruszyła w jego kierunku. Kojarzyła jego imię, jednak nie było to zbyt zadziwiające, patrząc na to, że znajdowali się na tym samym roku i uczęszczali razem na niektóre zajęcia. Co prawda nigdy nie rozmawiali, lecz w szkole było dużo uczniów i nie sposób było z każdym nawiązać znajomość.
    — Hej — przywitała się, wędrując spojrzeniem za opiekunem koła. Po chwili wyjaśniło się, z jakim stworzeniem będą pracować. Została dla nich sprowadzona grupa nieśmiałków. Nic dziwnego, że zostali podzieleni w dwójki, w końcu sama nazwa istoty zobowiązywała i świadczyła o jego charakterze.
    — Nie dajcie się zwieść ich słodkiemu wyglądowi, gdy się zdenerwują, są w stanie narobić niezłych szkód. Dosyć mocno rzucają przedmiotami, lubią także atakować oczy, dlatego radzę uważać w razie zagrożenia. Z reguły jednak są przyjazne i nie ma czego się obawiać — po ostrzeżeniu, dostali polecenie i swojego nieśmiałka.
    — Robił z tego taką tajemnicę, a tu nieśmiałki... Myślałam, że będziemy dzisiaj zajmować się czymś bardziej niebezpiecznym. Ale nie ma co narzekać — wzięła stworzonko na ręce, uśmiechając się szeroko. — Cześć, skarbie. Nie zrobimy ci krzywdy, nie ma się czego bać. Na czym dokładnie polega nasze zadanie? — zwróciła się do swojego partnera mniej słodkim głosem niż ten, którego jeszcze przed momentem używała.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  5. Z co najmniej dwie godziny temu aż do znudzenia zapisywał zamaszystymi ruchami dłoni, znacząc eleganckim pismem na pergaminie wyliczenia numerologiczne, wiedząc, jednakże, iż Ernest Travers będzie przyziemną, ciężko pracującą czwórką w Liczbie Celu Życia, spostrzegawczą, acz rozważną siódemką przy Liczbie Wewnętrznej oraz szóstką przy Liczbie Ekspresji Zewnętrznej, symbolizującej w całej swej istocie stabilizację i harmonię, która za każdym razem sprawiała, że prychał pod nosem lekceważąco. W istocie — mógł go ignorować z wyjątkową wprawą, unikać spojrzenia, udawać, że nie istnieje, a nie potrafić pozbyć się jego obecności i myśli stale krążących wokół jego osoby niczym planety wokół Słońca. Cyneris Bulstrode porzucił z rozdrażnieniem zwinięty rulon na swoim łóżku w sypialni wspólnej, zabierając ze sobą ciężkie tomisko do eliksirów naznaczone zębem czasu i skierował się punktualnie w stronę lochów na wybrane z premedytacją zajęcia dodatkowe. Bynajmniej kreślenie numerologiczne wcale go nie zrelaksowało, pozwoliło natomiast odrobinę się rozluźnić i wypuścić myśli — może niecałkowicie, a tak jakby nieco zwiększył im przestrzeń, nim te na nowo ją zapełnią, wirując w jego umyśle niczym stado rozwścieczonych szerszeni.
    Może i był na wychowanka domu Salazara Slytherina wściekły i urażony do głębi, nie okazując tego zbytnio za sprawą mimiki, lecz to wcale nie oznaczało, że potrafił o nim zapomnieć. Przedwakacyjne oświadczenie o potrzebie dystansu ze strony Traversa i chęć przerwy na przemyślenia, przyjął z bolesnym rozczarowaniem, a także skrzyżowaniem ramion na torsie z charakterystycznym uniesieniem podbródka. Młody Bulstrode, choć z ogromną niechęcią, został zmuszony na przystanie na taki układ, nawet jeśli jego dekadencka natura wynurzała się na horyzoncie w całej swej okazałości, machając do niego przyjaźnie. Milczenie i brak znaku życia ze strony Ślizgona okazywało się długofalowo nie do przyjęcia, a w osobistym odczuciu Cynerisa wręcz lekceważące w stosunku do niego i przyprawiało go wakacyjną, skoczną sinusoidę emocjonalną na miarę mugolskiego rollercoastera. Narastające frustracja i złość z każdym kolejnym dniem jedynie się potęgowały, co w następstwie skutkowało tym, że grał na skrzypcach częściej, intensywniej, wybitnie uzależniony od towarzyszącego mu nastroju. Zaintrygowana matka Cynerisa zasiadała na krańcu obitego materiałem krzesła i jedynie przysłuchiwała się temu z uwagą. Nie umknęło jej to, że gdy górowała w nim frustracja, tworzył na skrzypcach szybką, a wbrew pozorom chaotyczną melodię, lecz gdy bywał zwyczajnie spochmurniały czy szczególnie skupiony — grywał wolniej, wydobywając niemal z namaszczeniem każdy kolejny dźwięk — całkowicie się w nim zapadając. To pomagało niestety tylko na krótką chwilę, co sprawiało, że stale windował między w miarę dobrym a wręcz fatalnym samopoczuciem. Krukon w ramach przelewania tego na papier, pisywał długie listy do Ernesta Traversa, których finalnie nigdy nie wysyłał, mimo że jego sowa, Amortencja, na początku nie do końca rozumiała dziwne zachowanie swego właściciela, gdy ten przygotowany list wyrywał jej po chwili gwałtownie z dzioba; ptak okazywał się tymi zajściami nierzadko w zupełności ogłupiały. Młody Bulstrode nie kolekcjonował i nie układał pokaźnych stosików z zapisanych na pergaminie listów, zamiast tego raz po raz w domowym zaciszu wrzucał zdradliwe listy do kominka, patrząc jak w szybkim tempie jego słowa obracają się w nic niewarty popiół. Nie mógł pozwolić sobie, by prosić się o podtrzymanie tej relacji, a już tym bardziej, by odzywać się jako pierwszy — w końcu to nie on zażądał przerwy na zadecydowanie, co będzie z ich znajomością dalej w dalszej perspektywie czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile za dnia wychowanek domu Roweny Ravenclaw radził sobie względnie — czasem lepiej, czasem gorzej, o tyle późnymi wieczorami, zwłaszcza gdy liczył na prędkie zapadnięcie w sen, zawsze jak na złość powracał w swych rozważaniach do Ernesta Traversa, rozpamiętując poszczególne chwile we dwoje, tęsknie przypominając sobie barwę głosu ciemnowłosego. To wszystko sprawiało, że między uczuciami Cynerisa, a tęsknotą budował się coraz większy mur, obłożony dodatkowo fosą z jego obaw i uzasadnionej na swój sposób niechęci, do tego stopnia, że powoli przerażała go wizja początku roku. O dziwo jak się okazało — radził sobie dość dobrze, a na pewno lepiej niż podejrzewał, co poniekąd zapewniała mu obrana strategia, kiedy w pociągu z całą siłą uderzyła go nagła złość, lecz nie ta gorąca, zmuszająca do radykalnego działania, tępiąca zmysły, a taka przypominająca chluśnięcie w twarz zimną wodą, wymuszającą ograniczone pobudzenie i chłodno wykalkulowane działanie. Zadecydował wówczas, że będzie od tej pory Traversa ignorował, odpłacając mu się pięknym za nadobne za brak nawet głupiego, krótkiego listu — zasłużył sobie na to i uważał to za sprawiedliwie wymierzoną karę. Tyle że w momencie, w którym zobaczył właśnie jego odruchowo zacisnął szczęki, w opozycji do tego stanu rzeczy i postanoiwenia — serce szybciej zatrzepotało mu w piersi i naprawdę szczerze ucieszył się na jego widok po takim czasie. Cyneris Bulstrode doprawdy walczył sam ze sobą, by skutecznie ignorować Ernesta Traversa i po drodze się w tym postanowieniu nie złamać, zarówno jego osoba, głos i wszystko z nim związane budziło w nim tak mieszane emocje, że czuł się tym kompletnie zdezorientowany. Nie przewidział jednak tego, że ten tak prędko się złamie i do tego w tak przebiegły sposób, zaskakując go najściem w sali przeznaczonej do eliksirów, gdzie zupełnie się go nie spodziewał, a w której unosił się obecnie nie tylko dym, lecz i zapach różnej mieszaniny składników. Młody Bulstrode potrafił z wprawą wskazać poszczególne wonie, lecz na wciągnięciu powietrzu do płuc przy pochylaniu nad wywarzonym z pasją eliksirem się to skończyło, gdy zarówno odchrząknięcie i zamknięte głośno drzwi skupiły jego uwagę momentalnie. Zaraz jednak odzyskał rezon, wyprostował się niczym struna jego ukochanego instrumentu, uniósł również podbródek i posłał mu oszronione spojrzenie nieco zmrużonych oczu. Posiadacz wyjątkowo jasnoniebieskich tęczówek nie odrywał od niego spojrzenia, dłonią przejeżdżając po chropowatym, drewnianym blacie ławki, którą obszedł tylko po to, by oprzeć się o nią tyłem. I tym razem tętno mu przyspieszyło, a jego umysł zalała rwąca rzeka różnorakich, sprzecznych myśli, zaś emocje różnej maści zaczęły ciągnąć go w przeciwne kierunki, rozrywając, mącąc i tworząc w nim wielką, poszerzającą się wyrwę i to tak bardzo, że jednocześnie miał ochotę strzelić prefekta paskudnym zaklęciem i drogą zupełnego przeciwności się w niego wtulić. Doprowadzało go to do tak ryzykownego wrażenia, że jeśli ten stan potrwa za długo, to zwyczajnie postrada do reszty wszystkie zmysły. Nie zostało to jednak w żaden sposób odciśnięte na jego mimice i niewzruszonej minie, nie licząc lekkiego grymasu. Nie miał jednak jak ukrócić sobie tych mąk, zważywszy na wprawnie zagrodzone mu jedyne wyjście. Sprytne posunięcie, temu nie dało się nijak zaprzeczyć, a co sam Bulstrode musiał przyznać z niemałą niechęcią.

      Usuń
    2. — Ładna opalenizna. Jak widać, wakacje komuś tutaj służyły. — mruknął z ironią w ramach skąpego powitania; stopniowo zaliczał stopniowo opadający nastrój. — Czym zawdzięczam sobie tę desperację? — Bulstrode wskazał podbródkiem wymownie w stronę masywnych drzwi, o które opierał się ślizgoński prefekt. — Czyżby przerwa zaczęła się dłużyć? — Dorzucił po chwili z przekąsem, przekrzywiając głowę w bok w ciekawskim, ptasim geście, godząc się z największą nieprzyjemnością na fakt, że go usidlił go w tym pomieszczeniu. Nie dało się jakkolwiek zaprzeczyć temu, iż Cyneris Bulstrode nie posiadał nawet najmniejszej sposobności, by wycofać się rakiem, unikając konfrontacji nie tylko z Traversem, lecz swoimi szalejącymi jak morze w trakcie sztormu uczuciami.

      Cyneris Bulstrode


      [Wszystko jest w jak najlepszym porządku; uwag żadnych nie mam i również nie obliguję do zbliżonej długości, natomiast jeśli będziesz uraczać mnie, tak ładnie skomponowanym tekstem, to pisanie będzie dla mnie w tym zestawieniu istną przyjemnością.]

      Usuń
  6. Gdy przez dłuższą chwilę przyglądał się z dystansu otwartym i na powrót dwukrotnie zamkniętym ustom Traversa — odczuł coś na wzór rozkwitającej satysfakcji, którą doprawiło tylko jego pozostanie przy masywnych drzwiach, a także cień przebiegający zgrabnie po mimice i zdradliwa postawa. Cynerisowi Bulstrode’owi spodobała się myśl niewidzialnego wydzielenia wyłożonej kamiennymi płytami podłogi lochu na tę należącą do niego i tę należącą do Ernesta. Nie żeby miało to bezpośredni związek z tym, że przez to czuł się znacznie pewniejszy swoich negatywnych emocji, kontrolowania samego siebie i nie dopuszczenia swojej romantycznej natury do głosu, skądże znowu! Ulotny moment triumfu zniknął równie szybko co płatek śniegu, zatrzymawszy się na ciepłej skórze, przeistaczając się w kroplę wody. Zresztą zdawać, by się mogło, że z niemałym zainteresowanym lśniącym w jasnoniebieskich tęczówkach na skraju szarości, pochłonął gest przeczesywania ciemnych loków. Dla Traversa był to moment względnego zebrania się do umownej całości, dla Bulstrode’a z kolei coś, co wprawiło w ruch wahadłowy jego trzymaną dotychczas na wodzy tęsknotę.
    Nie bez powodu dalsze słowa Ślizgona na swój sposób go ucieszyły, lecz zostały skwitowane prychnięciem na miarę rozdrażnionego kota, czemu dodatkowo towarzyszyło skrzywienie się w akcie rozdrażnienia. Nie ulegało, choćby najmniejszej wątpliwości, iż Cyneris Bulstrode doskonale wiedział, czego w ich relacji chłopak nie był skłonny przyjąć na chłodno — jego zachowania znajdującego się poza jakąkolwiek kontrolą w stosunku do Edmunda Grindelwalda, który jakoby samoistnie wpadał w jego pole widzenia i do odręcznych listów uśmiechał się niemal mimowolnie. W rzeczy samej nigdy nie przekroczyło to zdroworozsądkowej granicy przyjaźni (czy chociażby zafascynowania), by zyskać jakiekolwiek inne miano, nawet jeśli maślane oczy ze strony Krukona okazywały się furtką do potraktowania tego za coś zupełnie innego, a w rzeczywistości okazywały się symptomem podobnym do zwodniczego zawodzenia syreny. Tymczasem młody Bulstrode poza zauważaniem walorów w obrębie usposobienia, wspólnych zainteresowań bądź atrakcyjnej aparycji nigdy nie poczuł do przyjaciela niczego, co zakrawałoby o subtelne muśnięcie nakierowane w stronę relacji romantycznej. Cynerisowi jakże trudno byłoby to wiarygodnie wyjaśnić Ernestowi Traversowi i wprawdzie nie potrafił tego uczynić, by uformować słowa w taki sposób, by wątpliwości uleciały z wychowanka Salazara Slytherina. Skrzypek powątpiewał jednocześnie (i wolał się — dla własnego dobra — tej myśli kurczowo trzymać na miarę tonącego chwytającego brzytwy), że najprawdziwszą kością niezgody pomiędzy nimi nie mogła być potrzeba bliskości, poszukiwanie wzrokiem jego sylwetki i chęć posiadania go blisko, a właśnie Ned. Pokręcił głową, jakby chciał skupić się w pełni na wydarzeniach rozgrywanych w opuszczonej sali do eliksirów, w której byli sami od bardzo długiego czasu, który dla Bulstrode’a swoją drogą zdawał się trwać w nieznośną nieskończoność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bez wzajemności — odparł beznamiętnym tonem, bez cienia zawahania w głosie, pomimo tego, iż przyszło mu w tamtym momencie skłamać, to tylko ze względu na wspomniane wcześniej rozdrażnienie. Prawda okazywała się natomiast zupełnie sprzeczna, wobec tego co właśnie padło z jego ust i rzucił nimi, byleby trafić do celu. Uniósł brwi w akcie niemego niedowierzania, szybko odnajdując dłonią swoją księgę do eliksirów i gładząc jej grzbiet, jakby to miało zagwarantować mu lepsze zagranie w tej potyczce. Cyneris Bulstrode wiedział, że herb węża na piersi nie okazywał się w takich okolicznościach pustym symbolem. Ponadto Ernest Travers potrafił porwać się na głęboką wodę, prowokując i skądinąd czynił to z niebywałą wprawą albo to wychowanek Roweny Ravenclaw był na niego o wiele bardziej wyczulony niż zazwyczaj. — A co? Stęskniłeś się? Dwa miesiące to dla ciebie o wiele za dużo i nie wytrzymasz już dłużej? Biedactwo… — Ostatnie słowo wypowiedział tak cicho, że odniósł dziwne wrażenie, że z takiej odległości mogło zostać niedosłyszane. Wbrew niemu posłał mu ostre, przenikliwe spojrzenie, a i wcześniejszy ton głosu niemal ociekał uszczypliwością nasączoną pretensją. Owutemowa panika i przekrzywienie głowy w ten papugowany sposób? Zacisnął mocno usta w wąską linię, co świadczyło o tym, że Travers zagrał odpowiednią strunę na jego nerwach, choć nie do końca wiedząc, chyba jak bardzo skutecznie mu się to udało. On? On niby miał odczuwać panikę? Dobre sobie! Odsunął się nagle, gwałtownie od drewnianego stołu, o który wspierał się tyłem, jedną ręką gładząc jego powierzchnię; następnie pokonał dzielącą ich odległość szybkim krokiem, pozostawiając na blacie nie tylko kocioł pachnący lawendą i mieszanką innych ziół, wielkie, postarzałe tomisko czy własną różdżkę z żółtego drewna. Po drodze Cyneris wsunął ręce do kieszeni, przybierając dość arogancką pozę, zatrzymując się nieopodal w lekkim rozkroku i można, by przysiąc, że piorunował go spojrzeniem za te niepochlebne, sugerujące słowa skierowane właśnie do niego. — Panika? — Zaśmiał się ironicznie, tyle że w jego krótkim, dźwięcznym śmiechu nie było nic zabawnego. Ktoś kto znał i przebywał z młodym Bulstrodem tak blisko, a przede wszystkim tak długo potrafiłby bez problemu wyczytać rozgniewanie wymieszane subtelnie z urazą. — Niech zgadnę: to chyba twoja domena, skoro masz tupet, aby tu przychodzić i blokować mi wyjście, czyż nie? Chyba że usilnie potrzebujesz pomocy z szerokiej dziedziny warzenia eliksirów, wpiszę cię na sam koniec listy oczekujących. — Jeszcze nie odczuwał niczego poza pełnowymiarową gamą negatywnych emocji, w tym przyspieszonym pulsem i podjęciem się konfrontacji na ciut innym poziomie, łamiącym podział, który Cyneris stworzył wcale nie tak dawno temu. Póki co, nie opadła ich pierwsza kurtyna, a tym samym nie dotarło do niego jak blisko znalazł się — niemalże na wyciągnięcie ręki — wobec swojego byłego, by uderzyła go zupełnie sprzeczna fala emocji, wybijając go z rytmu.

      Cyneris Bulstrode

      Usuń
  7. W momencie, gdy pasmo negatywnych emocji zaczęło blaknąć, a także złość na czele z irytacją uleciały razem z kąśliwymi słowami, wówczas stopniowo docierało do Cynerisa Bulstrode’a, jak bardzo się tym posunięciem właśnie odsłonił. Wcześniej dystans zapewniał mu tę konieczną wręcz odległość, gwarantującą mu przodowanie rozsądku nad sercem; umowną, udawaną neutralność. Krukon aż nadto wiedział o tym, a jednocześnie nie poczynił nic w kierunku wycofania się — na ten krok nie pozwoliłaby mu już duma. Przełknął bezgłośnie ślinę, czując jednocześnie serce kołatające mu w piersi. Cyneris nabrał nagłej ochoty na to, by umieszczone w kieszeniach dłonie wyjąć i następnie bezpiecznie skrzyżować ramiona w ramach wybitnie potrzebnej mu wygody w zaistniałych okolicznościach. Przemknęło mu to przez myśl, lecz i tym razem nie poczynił w tym kierunku zupełnie nic, zamiast tego chłonąc wzrokiem, z niekrytym nawet zainteresowaniem, stojącego naprzeciw niego Ślizgona.
    Im dłużej trwało milczenie Traversa, tym bardziej młody Bulstrode doświadczał rozrywania przez swoje wewnętrzne żądze, odnosząc przy tym wrażenie, że wbrew wyprostowanej niczym struna ukochanego instrumentu, wysoko i wyniośle uniesionego podbródka, podtrzymywanemu kontaktowi wzrokowemu i pozornie stoickiej minie — jego wakacyjny gniew zaczyna się stępiać, jak narzędzie pozostawione na niełaskę warunków atmosferycznych i ryzyko korozji. Cała złość za tak długie milczenie ze strony wychowanka Salazara Slytherina, którą pielęgnował jak roślinę i która nie dawała mu spokoju, psując mu skrupulatnie nastrój każdego kolejnego dnia. Ta sama, która popchnęła go do usilnego ignorowania Ernesta i czerpania zarówno z tego, jak i rzucania w niego ostrymi słowami, sprawiała mu satysfakcję. Jakże ryzykownym posunięciem było znalezienie się tak blisko Traversa, gdy uczucia, którymi niezmiennie darzył go młody Bulstrode, a przez wspomniane wcześniej okoliczności oraz zabiegi, zostały zasypane kurzem — teraz się z niego zręcznie otrzepały, stawiając wszystko inne władczo po kątach. Sam Krukon wyjątkowo liczył na to, że Ślizgon nie zna go na tyle dobrze, by potrafić zinterpretować tak drobne, drgnięcia w jednej części kącika ust, ledwie widoczne zmarszczenie brwi i intensywnie skupione na nim spojrzenie. Skrzypek znowu znalazł się nad przepaścią wewnątrz siebie wokół sprzecznych, silnie doświadczanych jednak emocji, ciągnących go to w tył z dala, to im bliżej w jej czeluść. Stawało się to tym bardziej nie do zniesienia, im dłużej trwało milczenie ze strony chłopaka — dawało mu zbyt wiele czasu na myśli i chętki krążące uparcie po umyśle.
    — Tym lepiej dla ciebie, Ernest. — Pierwszy raz podczas wymiany zdań, które między nimi padły, to Cyneris wypowiedział imię Traversa. Zdradliwie jednak wypowiedział je w wyjątkowo łagodny jak na siebie sposób, tak, że niemal sam Bulstrode dosłyszał w tym jakąś namiastkę tkwiącej w nim tęsknoty. — Jako prefekt mógłbyś tego poniżenia zbyt dobrze nie znieść. — Zaraz jednak naprawił swój błąd, wracając do ironicznego tonu wcześniej zauważalnego przez nich dotychczasową wymianę zdań. Sam Travers zapewne wiedział, że gdyby tylko potrzebował pomocy, to Cy zagryzłby własną dumę, dekadenckie cierpienie i poczucie krzywdy, by jednak uprzyjemnić i przede wszystkim – ułatwić mu naukę danej partii materiału z eliksirów lub innej dziedziny. Cholerna słabość, sentyment i uczucia razem wzięte, zatopiłyby go w mgnieniu oka, czyniąc tym samym rozbitka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W rzeczywistości sam mu zasugerował to złośliwie rzuconym w eter pytaniem, choć nie spodziewał się na pewno tak jednoznacznej odpowiedzi. Jeszcze bardziej wybiło go to z rytmu, tym razem to Bulstrode dla odmiany dłużej milczał; do tego zmarszczył w pierwszej kolejności nos, a następnie przygryzł na moment obie wargi. Na dźwięk tych dwóch słów jednak coś przeskoczyło, a sam Krukon bardziej skłonny był iść za tym impulsem, wiedziony pierwszą myślą napędzaną emocjami i najzwyklejszą chęcią zrobienia czegoś, co chciał od tak dawna. Kto jak kto, lecz Cyneris nie bywał ponad tym. Tym samym wbrew swojej początkowej postawie, docinkom, zrobił krok do przodu, by w pierwszej kolejności zarzucić Ślizgonowi ramiona wokół szyi, a w następnej chwili się do niego przytulić ze złudnym poczuciem, że wszystko jest w porządku, mimo że nie było.
      — Nadal jestem na ciebie wściekły za te dwa miesiące, więc nie bierz tego za coś, co mnie ugłaska. Po prostu chyba tego potrzebowałem — mruknął mu do ucha, mimo że ewidentnie poddawał się tej bliskości, którą zainicjował i zwyczajnie mu obecności młodego Traversa tuż obok siebie niezmiennie brakowało.

      Cyneris Bulstrode

      Usuń