Napoleon Baskerville
31.01.2000 — STAŻYSTA ZAKLĘĆ I UROKÓW — BYŁY ŚLIZGON — MROCZNA SZUJA I SKRZYWDZONY CHŁOPIEC — OFICJALNIE CZYSTA KREW — RÓŻDŻKA: 13 I PÓŁ CALA, OSIKA, WŁÓKNO ZE SMOCZEGO SERCA — PATRONUS: PIRANIA
Znani i szanowani rodzice w Ministerstwie Magii. Idealna starsza siostra. Klub Ślimaka i Klub Pojedynków. Jedna ocena powyżej oczekiwań wśród wybitnych. Puchar Quidditcha zdobyty przez Ślizgonów trzy lata z rzędu. Rzekomy talent. Prezencja, charyzma i elokwencja. Grupa uczennic oczarowanych pałkarzem z ładną buzią. Wianuszek kolegów i koleżanek. Przerażone pierwszaki wbijające wzrok w podłogę. Za mało, wciąż za mało, by stać się kimś i cokolwiek poczuć.Samotność – bo po ukończeniu szkoły okazało się, że nie ma i nigdy nie miał przyjaciół. Kompleksy – bo ma ojca mugola i ojczym wmówił mu, że jest przez to gorszy. Chore ambicje – bo musi mu udowodnić, że to nieprawda. Agresja – bo tak nauczono go radzić sobie z przykrymi doświadczeniami. Nieukończone szkolenie na aurora – bo okazało się, że ojczym ma rację, i do niczego się nie nadaje. Rozczarowanie sobą i światem – bo miało być inaczej. Eksperymenty z czarną magią – bo w tym szaleństwie jest metoda. Stopniowe odczłowieczanie się – bo to cena, jaką płaci się za wielkość. A Leon wciąż jest głodny i mu mało.
Wątki: Christine Buxton.
Kontakt: nekrobiose@gmail.com.
Kontakt: nekrobiose@gmail.com.
[Cześć! Cóż za miłe zaskoczenie w postaci mojej ulubionej szui na głównej. ♥]
OdpowiedzUsuńMilsent & tworzący się stażysta
[Hej! Akurat kiedy Napoleon pojawił się na blogu, raz i drugi, to mnie na nim nie było, ale zaglądało się czasem z sentymentu, więc przynajmniej karta znana. Mam nadzieję, że trzecie podejście będzie tym najlepszym, najowocniejszym, bo straszna byłaby to szkoda, gdyby tak interesująca postać miała się zmarnować!
OdpowiedzUsuńPS Strasznie milutkie zdanie na samym szczycie karty. :D]
Edgar Fawley
[Hejka, bardzo dziękuję za zaproszenie do Noela, to bardzo miłe! :) Mi się tam twoja karta podoba, Napoleon jest świetny, taki stażysta to skarb, z tą buzią i charakterkiem ^^ Noel i Napoleon mogliby pewnie licytować się, który jest bardziej rozczarowany życiem i Leon by wygrał, biedny. Jeśli masz ochotę na wątek, to zapraszam, pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to zmagania pana stażysty z nieukiem, który źle trzyma różdżkę i nie pamięta podstawowych zaklęć;)]
OdpowiedzUsuńNoel
(╭☞•́o•̀)╭☞ ☜╮(´ิ∀´ิ☜╮)
OdpowiedzUsuń[No dzień dobry! Fajny ten pan stażysta, taki... nie za miły. xD
OdpowiedzUsuńCzarna magia? Coś możemy wymyślić, w końcu rodzina Wynn ma super sklep z super fajnymi rzeczami, więc no. Może się "dogadają", o ile to możliwe, bo jednak kości chcemy mieć całe, ale powkurzać też się możemy!]
WYNN
[I ja też tego pana pamiętam. Okrutna paskuda, która dręczyła naszą biedną iguanę. Aż się Horacy tak zmartwił, że nie wrócił do Hogwartu w tym roku :( ]
OdpowiedzUsuńA.Rathmann i ktoś w szkicach
[ Cześć, witam Napoleona :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi to na rękę, że Leon jest stażystą akurat od Zaklęć i Uroków. Tak się składa, że Roxanne przejawia w tej dziedzinie obiecujące predyspozycje i chętnie przeprowadziłabym taki wątek, w którym mogłaby to dalej rozwijać. Ja też nie lubię słomianego zapału!
Jeśli masz ochotę zaplanować jakoś wspólną relacje i przede wszystkim zacząć tworzyć jakąś historię, to zapraszam do siebie :)]
Pozdrawiam
Roxanne Weasley
[Cześć! Trochę żałuję, że to Narcissie nie trafiła się taka szuja pod nauczycielskimi skrzydłami w postaci stażysty, bo przyznam, że mogłaby być to dosyć ciekawa wymiana zdań i zachowań. Gdyby naszła Cię chęć na wątek z panią nauczycielką, to zapraszam, a tymczasem życzę udanych wątków! Bywaj!]
OdpowiedzUsuńNarcissa oraz Roza
[Cześć! O ile postać Napoleona wydaje się być szalenie interesująca, tak jestem przekonana, że gdybym była uczennicą w Hogwarcie, to na zajęciach z tym panem absolutnie żadne zaklęcie by mi nie wychodziło, bo zawsze zjadałby mnie strach. Może niekoniecznie jest to komplement, ale niewątpliwie świadczy o silnej kreacji postaci. Wydaje mi się, że Napoleon i Molly mają ze sobą wiele wspólnego, ale jednocześnie tyle samo ich dzieli. Trochę żałuję, że nie mogę niczego konkretnego zaproponować, jako że relacje Molly ze stażystami/nauczycielami są zazwyczaj bardzo sztywne i poprawne. W każdym razie życzę ci samych ciekawych wątków i niekończącej się weny do pisania ich! ;)]
OdpowiedzUsuńMolly Weasley
[Możemy się ugadać na konkrety, tak będzie zdecydowanie łatwiej pisać i będzie nam się chciało :) Nie wiem na jakie kontakty z uczniem jest gotowy Leon, czy w ogóle gada z dzieciakami?^^ Noel ma dar jasnowidzenia, możemy to wykorzystać, ma też rodzinę złych ludzi, może być szantaż z ich strony, prowadzony przez naiwnego Noela. Leon może odkryć tajemnicę Noela i ewentualnie coś w tym kierunku. Naprowadź mnie trochę i będziemy mieć wątek;)]
OdpowiedzUsuńNoel
[Witam serdecznie!
OdpowiedzUsuńChristine powróciła w mury Hogwartu w wieku 24 lat, a więc już od prawie 6 wiosen zajmuje tutaj posadę bibliotekarki. Bardzo jestem ciekawa, co masz mi do zaoferowania!
PS. za ten bałagan wyżej naprawdę przepraszam, trochę się pogubiłam co do wieku mojej bohaterki. Już wysyłam prośbę o usunięcie komentarza.]
[Trochę mi to zajęło, ale jestem wreszcie z tym rozpoczęciem, przepraszam za zwłokę!]
OdpowiedzUsuńNie pamiętał, kiedy ostatnim razem był tak zły. Na siebie samego, na wszystkich innych, a już w szczególności na tę durną, idiotyczną, pieprzoną bibliotekę, w której nigdy nie można było znaleźć tego, czego się akurat szukało. Wpychając z powrotem na należne jej miejsce książkę – 101 Niezwykłych Magicznych Stworzeń, głosił tytuł wytłoczony na grzbiecie raczej opasłego tomiszcza – odniósł nieprzyjemne wrażenie, że już kiedyś robił dokładnie to samo. Zapewne tak właśnie było, bo nawet gdyby usunąć z równania wszystkie te wieczory, które w ciągu ostatnich paru tygodni przesiedział zgarbiony nad całą gamą pozycji ściągniętych z bibliotecznych półek, pamiętał świetnie, że za czasów szkolnych też miał okropne problemy z odnalezieniem czegokolwiek, co mogłoby okazać się przydatne przy odrabianiu pracy domowej. Po cichu podejrzewał, że miało to coś wspólnego z ogromną ilością uczniów i przerażająco małą liczbą egzemplarzy każdej książki dostępną w księgozbiorach Hogwartu. Miło było wiedzieć, że przez te parę lat, które minęły odkąd skończył szkołę, absolutnie nic się w niej nie zmieniło, jednak myśl o tym, że uczące się w niej aktualnie dzieciaki muszą męczyć się dokładnie tak samo, jak on, ani trochę nie poprawiła mu humoru, kiedy opuszczał bibliotekę.
Było na tyle późno, że korytarze były już w dużej mierze opustoszałe; Vardan po drodze do swoich nie-tak-znowu własnych komnat minął tylko paru uczniów spieszących do dormitorium. Miał ochotę wściekle sobie potupać, by dać upust choć odrobinie frustracji, która zdawała się odkładać w jego organizmie jak trucizna i teraz jej poziom niebezpiecznie zbliżał się do krytycznego, ale ból w nodze nie pozwalał mu nawet na to. Musiała iść zmiana pogody, bo od samego rana rwało go w udzie, i to również nie sprawiało, że czuł się lepiej. Tak naprawdę miał ochotę paść na łóżko i zasnąć, pozwolić sobie na kilka godzin błogiej nieświadomości, uwolnić się od dzień i noc zaprzątających mu głowę natrętnych myśli o niewidocznych dla niego samego koni zamieszkujących Zakazany Las… Sęk w tym, że zanim zdoła to zrobić, będzie zmuszony stanąć twarzą w twarz ze swoim współlokatorem od siedmiu boleści.
Okazywało się, że mieszkanie w dość ciasnym pokoiku z kimś, z kim miało się wręcz zbyt dużo wspólnej historii, potrafiło z łatwością przyprawić człowieka o migrenę. Vardan nie spodziewał się, że jeszcze kiedyś się zobaczą, i tamtego pierwszego dnia prawie poszedł do dyrektora prosić o zmianę przydziału łóżka. Cholera, był gotów spać pod stołem w Wielkiej Sali, byle tylko nie musieć codziennie rano widzieć potarganych po nocy włosów Napoleona, który miał czelność wciąż wyglądać lepiej niż ktokolwiek inny, kogo Rosier w życiu widział. Niestety, wciąż był również tym samym zadufanym w sobie dupkiem, ale obu im musiało naprawdę zależeć na tej robocie, bo ostatecznie wyrobił się między nimi prosty tryb dnia polegający na ostentacyjnym wręcz unikaniu się nawzajem. Przynajmniej Vardan starał się unikać Leona, z tego banalnego powodu, że zwyczajnie nie uśmiechało mu się przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Nie dało się ukryć, że działali sobie na nerwy, nie widział więc sensu w dolewaniu oliwy do ognia.
Ale teraz był zły i zupełnie nie obchodziło go, czy Leon poderżnie mu w nocy gardło jakimś wybitnie wymyślnym zaklęciem. Był wściekły i czuł się dokładnie tak samo mały i bezsilny, kiedy parę lat temu przegrywał zawody za zawodami, i oczywiście, że była to tylko i wyłącznie jego wina, ale ta świadomość zupełnie nic nie zmieniała. Wciąż zamknął za sobą drzwi znacznie mocniej, niż było to niezbędne. Trzaśnięcie czymś zawsze przynosiło mu niejaką ulgę, chwilową, ale wciąż.
– Nie oddychaj nawet w moim kierunku, nie mam ochoty na twoje dziecinady – warknął przez ramię, zdejmując kurtkę i zostawiając ją na swoim wieszaku. Oczywiście, że nie mógł być w sypialni jako pierwszy, żeby móc w spokoju wciąż prysznic i pójść spać bez użerania się z Napoleonem. Wszechświat najwyraźniej chciał się na nim za coś zemścić.
UsuńVardan Rosier feat. jego zła karma
[Muszę przyznać, że obydwie te wizje bardzo mi się podobają. Niezależnie co ostatecznie wybierzemy, na pewno będzie ciekawie. Obierając tę drugą ścieżkę nasze postacie na pewno miałyby lepsze relacje. Christine jednak poważnie podchodzi do swoich obowiązków i nie robi wyjątków, chociaż sama doskonale wie, jak działa na ludzi ta zakazana część biblioteki. Dlatego bardziej skłaniam się ku opcji pierwszej. Już sobie wyobrażam jej minę, kiedy się dowiedziała, że ten młody buntownik powrócił do szkoły jako stażysta. Nie będzie z nim łatwo! Mimo wszystko pozostaje w gotowości.]
OdpowiedzUsuńChristine
[Wykorzystywanie mi nie przeszkadza, nawet mi się podoba, ale ostrzegam, że Noel może i bywa naiwny, jednak daleko mu do świętości;) Zasadniczo, to różnica w ich wieku nie jest aż taką przepaścią, biedny Leon może tak jej nie odczuje w rozmowie z Noelem. Masz jakiś konkretny zamysł, do czego Leon mógłby potrzebować Noela? Po prostu chciałby się nim zabawić, czy jednak miałby w tym cel?]
OdpowiedzUsuńNoel
[A wiesz, po głębszej analizie stwierdziłam, że nudno by było jakby ta Christine nigdy Leona tam na swojej warcie nie wpuściła, dlatego myślę, że możemy wykorzystać twoją propozycję. Ja to teraz widzę tak, że przez kilka pierwszych lat bardzo go pilnowała, bo jak mówisz gówniarz był i tyle. Ale im więcej lat mu przybywało, tym bardziej ta jego charyzma do niej zaczęła przemawiać, w inteligencję chłopaka nigdy nie wątpiła, to i uległa mu z kilka razy, co oczywiście zostało przez kogoś podkablowane dyrekcji i pojawiły się problemy. Relacja wygasła, na oczy go już nie chciała widzieć i jeszcze bardziej go pilnowała, no bo w sumie nie miała wyjścia. Później Leon został stażystą, nie była zadowolona, ale mimowolnie musiała chociaż najmniejsze stosunki z nim utrzymywać, a że on ma teraz większe prawa w tej szkole, to może jej trochę podokuczać. A co będzie dalej, to sobie dopiszemy.
OdpowiedzUsuńSzczerze? Niech ją tam rozrusza, przydałoby się jej w końcu. XD]
Christine
[Tak się zajęłam pisaniem, że zapomniałam spytać o najważniejsze - co ty na to? Nie przekombinowałam czegoś? XD]
Usuń[Och nie! Teraz autentycznie mi przykro, że Narcissa pojawiła się jako nauczyciel dopiero teraz. No cóż... niestety już tego nie zmienię :(
OdpowiedzUsuńNarcissa jest znana jako auror, wraz z bratem tworzyli nierozłączną parę podczas wszelkich misji. Z jakiś względów myślę sobie, że Narcissa miałaby Napoleona dość wokół siebie, więc wydaje mi się, że zapowiadają nam się słowne potyczki!]
Narcissa
[I'm a simple woman, I see Cody, I click. Ostatnio nawet rewatchowałam z lubą Apocalypse (ach, idealny sezon na obecną sytuację z koronaświrusem, nieprawdaż? XD) i dalej nie mogę wyjść z podziwu tego, co ten facet odyebał. A w rzeczywistości jest taką bubą! Kocham, jak aktorzy potrafią grać zupełnie inne osobowości i są w tym zajebiście dobrzy. Sztuka przed duże SZ. Co prawda, nie jestem na tę chwilę w stanie zaproponować żadnego wątku tutaj (limity to po pierwsze, po drugie nie wiem, czy z którąkolwiek z moich postaci by się jakoś dogadał; James wkurwiałby go niemiłosiernie, Rufus próbował udobruchać pączkami i rodzicielskimi pogadankami, natomiast Charlie pewnie uważałby za rywala), ale przychodzę z nieco innym pomysłem, jaki mogłybyśmy tworzyć indywidualnie, o! Gdybyś była zainteresowana wątkiem pełnym skrajności, pożądania, rywalizacji oraz rollercoasteru emocji to zapraszam na maila po więcej informacji: tamte.poranki.tamte.wieczory@gmail.com. Baw się dobrze, dużo weny życzę!]
OdpowiedzUsuńWesoła gromadka, czyli: James, Rufus i Charles
[Już mi się podoba! Skoro marzy ci się to już od dłuższego czasu, to bez problemu możemy zaczynać z grubej rury.
OdpowiedzUsuńPS. Ja nigdzie się nie wybieram, za bardzo mi się tutaj podoba, haha.]
Christine, która w końcu nauczyła się używać kursywy
[Życie uczuciowe Narcissy praktycznie nie istnieje, póki co. W dodatku wmówiła sobie, że żadne tego typu relacje nie są jej do szczęścia potrzebne, a patrząc po historii jej siostry, tym bardziej uważa, że to tylko same problemy. Więc z chęcią może mu te podloty wygarnąć, Narcissa to trudny orzech do zgryzienia i zdarzają jej się przypływy spontaniczności, więc może się dziać. Powiedz mi tylko, gdzie by ją znowu naszedł, to chętnie zacznę. Chyba, że Narcissa jeszcze nie zaznała uroku Napoleona?]
OdpowiedzUsuńNarcissa
[Tak to bywa, że niektórzy - tak jak Ty, nie mają nigdy wystarczająco tyle czasu ile by chcieli, a niektórzy - tak jak ja, pod wpływem kwarantannowej nudy uciekają się w otchłań blogów, żeby jakoś zapełnić tę nudę. I swoje blogowe pasje, które zostały przerwane jeszcze gdzieś na poziomach gimnazjum. Też troszkę wypadłam z roli, więc mam nadzieję, że nie jest źle. =)]
OdpowiedzUsuńByło już późno. Zdecydowanie za późno jak na przesiadywanie o tej godzinie w bibliotece, która swoją drogą już od kilku godzin powinna być zamknięta. A jednak Christine nadal była w środku i właśnie kończyła układać książki na półkach wedle ich przeznaczena. Rutyna. Nie doczekała się jeszcze dnia, kiedy nie musiała przestawić ani jednego tytułu. Trafić na mniejszą liczbę właściwie prawie graniczyło z cudem i nie zdarzało się zbyt często. Nie dziwota, bo w końcu biblioteka była wielka, a tysiące książek zapełniały setki postarzałych, uginających się pod ciężarem ich wiedzy (wagi) półek, współtworząc jej jedną, wielką całość. Jeśli dodać do tego uczniów - i nie tylko, którzy w pośpiechu zamyśleniu i - Merlin wie czym jeszcze, pojawiali się tam na potęgę, można było otrzymać prosty wynik. Mnóstwo pracy, a raczej krzątania się pomiędzy alejkami dla panny Christine, która zawsze sumiennie i bez zbędnego narzekania wykonywała to zadanie. Z czasem tylko nauczyła się odkładać tę czynność na sam koniec zmiany, aby nie musieć kontrolować wszystkiego na bieżąco. Z czasem wyrobiła sobie cały harmonogram wykonywania dziennych obowiązków, którego pilnie przestrzegała. Rutyna, która niekiedy przysparzała ją już o ból głowy. Ale w bibliotece nie ma przecież ani miejsca, ani czasu na dezorganizację.
Westchnęła cicho, po raz ostatni tego dnia spoglądając na jedną z półek i na lukę, jaką reprezentowała. Lukę w postaci trzynastu książek z dziedziny transmutacji. Jedną minionego popołudnia wypożyczył jakiś młody Puchon, przygotowujący się do tegorocznych SUM. Pozostałe dwanaście kilka dni temu zabrał ze sobą nie kto inny jak jej ulubiony stażysta zaklęć i uroków - niesamowity, nieprzewidywalny, niereformowalny Napoleon Baskerville we własnej osobie. A ona, przeklinając w duszy swoją, jak to mówi, miękkość, pozwoliła mu na to pozbawienie uczniów cennej wiedzy wywodzącej się z tych lektur. Właściwie to sama, podczas długiego procesu zapisywania wszystkich ksiąg w jego nowej kartotece, zastanawiała się na co mu tego aż tyle. Mimo to, zmęczona jego ciągłymi docinkami (na które od czasu powrotu do Hogwartu zdawał się sobie pozwalać coraz częściej), nie odezwała się ani słowem. Milczenie stało się już jej skutecznym sposobem na unikanie konfliktów.
W końcu zebrała wszystkie swoje rzeczy i upewniwszy się przy pomocy zaklęcia Homenum Revelio, że w pomieszczeniu nie myszkują żadne, niepowołane do tego dusze, skierowała się w stronę wyjścia. Na samą wcześniejszą myśl o tym aroganckim stażyście, który ostatnimi czasy z jeszcze większym uporem niż za czasów nauczania uprzykrzał jej życie, mimowolnie skierowała wzrok ku Działowi Ksiąg Zakazanych. Z tyloma emocjami przyszło jej się zmierzyć z powodu nieustannych konfrontacji, jakie miały miejsce pomiędzy nią, Leonem, a tym tajemniczo przyciągającym niewinne duszy uczniów ciemnym zakamarkiem biblioteki... Z początku standardowe przekomarzanki pomiędzy bibliotekarką, a młodym Ślizgonem, z czasem zakończyły się wielkimi kłopotami po obydwu stronach, kończąc jednocześnie pozytywne stosunki, jakie udało się im zbudować przez te kilka lat. Za co Christine obwiniała wyłącznie siebie i swoją słabą wolę. I nie tylko ona - bo widocznie i Leon, którego mimowolnie była zmuszona pilnować jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, również dołączył do Klubu nienawiści słabego charakteru panny Christine Buxton, zajmując w nim naczelne miejsce, obok niej samej.
Jakież więc nie było jej zdziwienie, kiedy to właśnie jego twarz, a konkretnie dolną część jej część w połączeniu z długą szyją, była pierwszym, co zobaczyła po otwarciu starych drzwi biblioteki. Zaskoczeniem również nie była różdżka skierowana na wysokości zamka do drzwi, ale pośpiesznie rzucone w jej kierunku przepraszam i zdeterminowanie w oczach, wyrażające chęci jak najszybszego dostania się wewnątrz biblioteki była już dla niej nie małą zagadką. No bo w końcu, gdyby chciał udać się tam, gdzie miał w zwyczaju udawać się o takich godzinach, to całkowicie ignorując jej obecność po prostu by tam poszedł. Teraz w końcu mógł. Obserwując jak niezgrabnie wymija ją i wchodzi do środka odwróciła się w jego kierunku. Zamknęła usta zanim w ogóle zdążyła je otworzyć na tyle wystarczająco, żeby zadać pytanie. No bo przecież Leon nie potrzebuje pytań, żeby już znać odpowiedzi. I już nie miała ochoty na nic więcej. I już właściwie miała zamiar zostawić go w spokoju, gdyby nie krople ciemnoczerwonej cieczy, które w jednym momencie poleciały mu z nosa i w otaczającej ich zewsząd ciszy z głuchym dźwiękiem odbijały się od kamiennej posadzki. Nie omieszkały wylądować nawet na jej czarnych, lakierowanych butach.
Usuń— Napoleonie Baskerville. — przerwała w końcu ciszę ze swojej strony. Głosem tak dobrze znanym im oboje, bo dokładnie tym samym – pouczająco-karcącym z lekką nutą wyrzutów, zwracała się do niego niego już niezliczoną ilość razy, kiedy jeszcze był uczniem. W normalnych warunkach poczułaby się zapewne bardzo głupio z tego powodu, bo Napoleon nie był już studentem, o czym dosyć często swoją obecnością jej przypominał. Ale tym razem poczuła tylko, jak jej delikatne policzki lekko zmieniają barwę, rumieniąc się. Poczuła również, że ręce zaczynają się jej trząść, a serce gwałtownie przyśpiesza rytmu. Jej panikarska natura, której tak bardzo nie lubiła, znowu zaczynała przejmować nad nią kontrolę. A przecież akurat na widok krwi nigdy nie robiło się jej gorzej, bo w dzieciństwie niemalże przesiąknęła jej widokiem. Książkowym widokiem, oczywiście. Chociaż nie unika wątpliwości, że jako bibliotekarka raczej nie spodziewała się jej w tym miejscu. A przynajmniej w tej bezpiecznej części. Oficjalnie to chyba jeszcze do niej nie doszło, ale powodem tej paniki wcale nie była sama ciecz, a jej właściciel. — Nie mam pojęcia co wykombinowałeś tym razem. Przypuszczam jednak, że wiesz, iż sam ten jakże miły gest posprzątania podłogi nie sprawi, że tym razem ci odpuszczę. — oznajmiła, po czym już znacznie spokojniej, wyszeptała zaklęcie powstrzymujące krwotok. A jednak nieznanego jej pochodzenia ból fizyczny, którego za wszelką siłę starał się po sobie nie okazywać, zdawał się wcale nie ustawać.
— Dlatego teraz udamy się wspólnie do skrzydła szpitalnego, a ja udam, że wcale nie spotkałam cię akurat tutaj... Zanim zrobisz sobie większą krzywdę. — dokończyła, z lekkim niezadowoleniem stwierdzając, że ostatnie zdanie zabrzmiało trochę zbyt troskliwie, niż powinno. A nie powinno, bo mimo wszystko miała do niego żal. O to, że był dla niej taki jaki był. I o to, jaki nie był - jak nie okazał żadnego zrozumienia względem jej osoby, kiedy po wspólnej wizycie u dyrektora nie wyrażała już więcej chęci do współpracy, aby on bezproblemowo mógł dostawać się do Działu Ksiąg Zakazanych. Zupełnie tak jakby ona miała wtedy własny wybór... Dlatego, jeżeli mogła choć minimalnie utrzeć mu tego aroganckiego nosa, a przy okazji przyczynić się mu na dobre posyłając do skrzydła szpitalnego, zdecydowała się to zrobić. Miała jakieś dziwne przeczucie, że krew z nosa była w tym momencie jego najmniejszym problemem.
Christine Buxton. Trochę zła, troszkę bardziej zatroskana.
[Mówi się trudno! Jakoś sobie z tym – mam nadzieję, poradzimy!]
OdpowiedzUsuń— Rzecz w tym, Leonie, że twoja własna duma ci na to nie pozwala. — odpowiedziała, krzyżując ramiona na piersiach. Poczuła jakiś nagły przypływ odwagi i niemalże złości, kiedy znów zwrócił się do niej tym tonem. Nie potrafiła pojąć jego postawy; nie potrafiła zrozumieć, dlaczego po prostu nie przyjmie pomocy od kogoś kto faktycznie będzie w stanie mu pomóc, zamiast bezsensownie zapuszczać się w ciemne zakamarki biblioteki. Powód tej niechęci znała bardzo dobrze – bo to wiązałoby się z niepożądanymi konsekwencjami – ale nie rozumiała po jakie licho narażał się na ciągłe niebezpieczeństwa. Zgadzała się ze swoimi słowami w stu procentach, a jednak obserwując jego reakcję bardzo szybko ich pożałowała.
Przez tak krótką chwilę skierowane w jej stronę spojrzenie Napoleona zdawało się wyrażać tyle różnych emocji na raz, że ciarki mimowolnie przeszły przez jej ciało. Zaczynając od charakterystycznego stażyście chłodu i poirytowania, kiedy Christine niespodziewanie zdecydowała się mu sprzeciwić; poprzez coś w rodzaju desperacji – bo pierwszy raz w życiu zauważyła, że gdzieś aż tak mu się śpieszyło; kończąc na cierpieniu, które nieustannie przewijało się pomiędzy tymi wcześniej wymienionymi i zdecydowanie zdawało się nad nimi górować, a nawet z sekundy na sekundę przejmować kontrolę nad ciałem Leona.
I w tym momencie to ona sama poczuła nadmierny natłok uczuć. Ukłucie w sercu – ponieważ Napoleon naprawdę cierpiał. Wstyd, który teraz doszczętnie zaczął palić jej policzki – bo kiedy on naprawdę cierpiał, to ona pozwoliła sobie na spontaniczny akt buntu przeciwsko jego zachowaniu, a powinna być przecież odpowiedzialna, jak zawsze. Frustrację, wszak powinna zorganizować ten bunt już dawno. Strach, gdyż poza podejrzeniem, że ten ból miał swoje ognisko gdzieś w okolicach ręki, nie wiedziała co właściwie mu jest; a z niewiedzą bardzo się nie lubiła. Zmieszanie, przyśpieszone tętno i sama nie wiedziała co jeszcze, kiedy Napoleon złapał jej rękę i nazwał ją Chrissy. I wtedy serce jej zmiękło.
Tylko jeden, jedyny Napoleon Baskerville kiedykolwiek nazwał ją Chrissy. I chyba tylko jemu, jedynemu pozwoliła na takie zwracanie się do niej; nawet mimo tego, że kiedy wypowiedział to zdrobnienie po raz pierwszy, odbywał jeszcze naukę w Hogwarcie.
Tylko jeden, jedyny raz w przeszłości Napoleon Baskerville dotknął jej dłoni, chociaż to nie obeszło się już bez tego sławnego, karcącego wzroku – z wykluczeniem słów, bo bała się, że one tylko bardziej skomplikują już wtedy tę dosyć kłopotliwą sytuację.
Tylko jedna, jedyna Christine Buxton wierzyła Ślizgonowi, kiedy ten był oskarżany o coś, czego w gruncie rzeczy nie zrobił lub przynajmniej nie chciał zrobić celowo.
A wszystko, co dobre zostało stłumione tak szybko, jak potoczyła się sprawa tych dwoje i Działu Ksiąg Zakazanych w połączeniu z anonimowym donosem do dyrektora. Krótko, boleśnie i zostawiając za sobą ogromne echo w postaci rozczarowania spowodowanego zejściem na ziemię oraz ''wojną'' pomiędzy tymi całkowicie odmiennymi charakterami. Wszystko wtedy zostało stłumione – aż do dziś.
Wyszła z szoku dopiero w tym momencie, w którym poczuła brak dłoni Leona na swojej. Nie otrzeźwiała do końca; w jej sercu nadal toczyły ze sobą batalię przeróżne odczucia względem całej tej sytuacji. A jednak odzyskała jasność umysłu na tyle, aby w końcu zrozumieć, że Leon też tam toczył walkę i z ich dwoje to on bardziej potrzebował pomocy.
— Coś ty sobie najlepszego uczynił...— wyszeptała patrząc na niego z politowaniem. Nie potrafiła pozbawić swojego tonu lekkiej nuty zawodu, który w znacznym stopniu kierowała sama do siebie, ponieważ znów pozwoliła się wplątać w Leonowe problemy – a mogła przecież dalej nalegać na pójście do Skrzydła Szpitalnego. Pośpiesznie zamknęła drzwi, po czym ruszyła w stronę odpowiedniej alejki. Wymamrotanym pod nosem Lumos spowodowała, że na końcu jej różdżki zaczęła formować się niewielka kula niebieskiego światła — Tylko usiądź, błagam. Nie sądzę, że na wiele zdadzą się nam te zaklęcia, jeśli stracisz przytomność. — dopowiedziała już nieco głośniej, kiedy jej sylwetka zniknęła za regałami. Na wszelki wypadek zabrała ze sobą kilka tytułów i całkowicie ignorując ich ciężar, który w normalnych warunkach sprawiałby jej delikatny problem, ruszyła z powrotem w kierunku Napoleona.
Usuń— Ja się tym zajmę. — stwierdziła krótko, kładąc woluminy na blacie swojego biurka. Westchnęła cicho. Niektóre zaklęcia pewnie nawet znała, bo w końcu niegdyś planowała karierę uzdrowicielki, aby choć w minimalnym stopniu zaspokoić chore ambicje swojej matki; ale nigdy nie miała potrzeby ich praktykować. Z tej ścieżki jednak prędko zrezygnowała, a więc jej wiedza była praktycznie znikoma – aczkolwiek przypuszczała, że mogła być chociaż odrobinę większa od tej, którą posiadał Leon. To, plus obawa, że stażysta pomimo tylu zapewnień nie będzie w stanie odpowiednio zabrać się do zaklęcia – ponieważ czystej postaci ból przeszywał jego ciało – dało jej spory pretekst do zaoferowania, że przyjmie to zadanie na swoje słabe barki. Oferując się pod żadnym pozorem nie miała zamiaru zakwestionować zdolności Napoleona (chociaż obawiała się, że on właśnie tak to przyjmie), bo w dziedzinie rzucania zaklęć nigdy nie stawiała się wyżej od kogokolwiek, zwłaszcza od niego. Jej konikiem od zawsze była, jest i będzie tylko czysta teoria. Jednak ta sytuacja była zgoła wyjątkowa.
— Pozwól sobie pomóc raz jeszcze, proszę. — poczuła, jak role się odwracają. Teraz to ona z przesadną delikatnością – chociaż wiedziała, że ta akurat jest zdrowa – chwyciła za jego dłoń. Cholera, nie miała najmniejszego pojęcia czy to co robi jest słuszne. Bała się i na samą myśl, że za moment sama może być przyczyną jeszcze większej krzywdy Leona, miała ochotę przeklinać. Głośno i wyraźnie. Jak nigdy.
Chrissy, panna miękkie serce
[A ja znów się rozpisuję!]
Krótka chwila pośpiesznego wyciągania potrzebnych tytułów z półek była dla niej czymś w rodzaju zimnej kąpieli, zanurzającej ją w świecie ponurych realiów, jakie ciągły za sobą konsekwencje zezwalania na samowolkę Napoleona w bibliotece; faktów, o których niemalże zapomniała, a o których zapominać nie powinna. Konfrontacja z lodowatą wodą w postaci niezadowalającej, aczkolwiek jedynej prawdy przypomniała jej o tym, że przecież i tak nigdy nie pytała Leona o konkrety związane z Działem Ksiąg Zakazanych, a on nigdy jej o tym nie opowiadał. A teraz było już za późno na pytania, dlatego na jego skąpe wytłumaczenie odpowiedziała po prostu milczeniem. Czuła, że jako jedna z nielicznych w Hogwarcie – a kto wie, być może nawet jedyna? – znała tę czarno-magiczną naturę częstej pracy po godzinach Napoleona i jednocześnie nic o niej nie wiedziała. Nic, czego nie zdołała wywnioskować sama, na podstawie obserwacji Ślizgona w jego – powiedzieć by mogła – naturalnym środowisku, pomiędzy księgami skrywającymi w sobie niezliczone pokłady mrocznej energii. To, co kiedyś uważała za normalne i wcale jej nie przeszkadzało, w tym momencie powodowało jakieś dziwne ukłucie w sercu. Bo przecież bywał u niej tak często. Przecież kiedyś rozmawiali o tylu rzeczach; i dzisiaj już widziała, że nigdy o tych dla Leona najważniejszych. Bo przecież ona – chociaż nie miała wiele do zaoferowania – wpuściła go do swojego świata, nie raz pozwalając mu zająć miejsce przy jej własnym biurku, które dla Christine było pewnego rodzaju fortecą w tym obszernym, książkowym imperium.
OdpowiedzUsuńI to nie tak, że oczekiwała od niego czegokolwiek w zamian. W końcu jakby nie patrzeć nadal była tylko bibliotekarką ze zdecydowanie za miękkim sercem, a Leon tylko uczniem, który sprytnie i słusznie tę słabość dostrzegł, a następnie wykorzystał. Z tego powodu, wbrew pozorom, nie żywiła względem niego żadnej urazy. Żywiła ją natomiast dlatego, że regularnymi dawkami gorzkich słów i spojrzeniami przepełnionymi wyrzutami, skutecznie zdecydował się zmieść pod dywan jedyne w zamian , na jakie w ogóle liczyła. Wspomnienia – nienaruszalne wręcz w jej mniemaniu wspomnienia, stanowiące jedyną miłą pamiątkę tej upadającej już wtedy relacji. A jednak on je zdeptał i naruszył, przemieniając w coś zupełnie dla niej niezdrowego. W coś, co ciągle wzbudzało w niej żal do samej siebie: że postąpiła tak, a nie inaczej; że zgodziła się zostać postawiona pod ścianą przez dyrekcję i nawet nie próbowała się bronić, burząc do tej pory zbudowaną więź z Leonem. Wtedy wydawało się jej to najlepszą opcją, której konsekwencje do dziś wciąż odkrywała. Może właśnie dlatego Christine nie potrafiła go skreślić na tyle, na ile Napoleon w swoich oczach skreślił ją? Ponieważ, chcąc nie chcąc, uświadomił jej, że swoim wycofaniem się spowodowała być może większe szkody, niż gdyby znalazła minimum odwagi konfrontacji i wspólnego zmierzenia się z tym problemem? Brutalnie i nie strojąc od bolesnych słów, ale uświadomił.
Spłoszona reakcją mężczyzny natychmiastowo zdecydowała się wycofać swoją dłoń. Była stolicą niepokoju i wewnętrznego rozdarcia; podejmowała nieprzemyślane i momentami zupełnie niepotrzebne decyzje, czego idealnym przykładem było ponowne zetknięcie swojej dłoni z jego dłonią. Z minuty na minutę przeistaczała się w tykającą bombę nerwów, których nawet nie potrafiła ukryć. Tak niewiele brakowało, żeby z własnej, nieprzymuszonej woli zapomniała o wszystkich tych złośliwościach, którymi ją obdarzał i które za każdym razem sprawiały jej przykrość; żeby znów okazała swoją durną słabość i jeszcze durniejszą naiwność, bo w tym przypadku nie dało się tych cech inaczej opisać. Równie niewiele brakowało, żeby pod wpływem tych właśnie złośliwości – o których przecież nie potrafiła ot tak zapomnieć – wybuchła, rozrzucając dookoła swoją tłumioną przez tyle czasu gorycz. A powinna być rozsądna i po prostu skupić się na niesieniu pomocy cierpiącemu człowiekowi, zamiast rozpamiętywać bolesne rany, które zadawały jej jego słowa.
— Wiem. — odrzekła łagodnie; na wyraźne nieprzekonanie Leona odpowiadając łagodnością, a nawet lekką nutą optymizmu. Nie potrafiła zareagować inaczej, odkrywając, że za tym nieprzyjemnym tonem głosu kryło się zezwolenie na jej prośbę. Na krótki ułamek sekundy zwróciła wzrok w stronę stażysty i po raz pierwszy tej nocy na jej twarzy zagościł subtelny uśmiech wynikający z zadowolenia tym mini-sukcesem w postaci braku odrzucenia jej propozycji. W końcu odmowy naprawdę się bała, a do tonu siłą rzeczy zdążyła już przywyknąć.
UsuńTrzymaną w jednej dłoni różdżką oświetlała zapisane drobnymi literami strony pierwszego z góry otworzonego woluminu, drugą wertowała kartki w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia. Słyszała coraz głośniejszy i cięższy oddech Napoleona, który wcale nie poprawiał jej wysokiego poziomu jej stresu, ale przynajmniej motywował do działania. Czuła, że mimo bólu stażysta prawdopodobnie był spokojniejszy od niej i tylko ten spokój, który uderzył od niego nagle i niespodziewanie, pomagał jej skupić się chociaż w minimalnym, niezbędnym do tego stopniu.
Była tykającą bombą nerwów – tak mocno wierzącą, że wszystko potoczy się w odpowiednim kierunku – i zupełnie niespodziewanie, kolejnym miażdżącym ciosem prosto w słaby punkt, Napoleon zdecydował się ją aktywować. A w Christine napłynęła tak przeogromna fala gniewu i żalu na raz, że biedne jej ciało zaczęło trząść się z emocji, a w oczach mimo woli pojawiły się łzy; wielce niepożądane łzy, stanowiące nieodzowny znak jej kruchości. Przecież tak się starała, żeby jakoś załagodzić całą sytuację – specjalnie dla niego stłumiła pierwszy napływ złości, który w porównaniu do jej obecnej furii wydawał się być niczym. Chciała tylko jak najszybciej zaradzić jego cierpieniu. Ale to on – nie ona, właśnie zdecydował się na przedłużenie swojego bólu, bo nie po drodze były jej teraz żadne lecznicze zaklęcia, ani ponowne cofanie się w cień, żeby sam mógł je wypowiedzieć. Dzięki jego słowom zrozumiała, że wcześniej wcale się nie pomyliła i to właśnie ten moment był jej jedyną okazją buntu, której teraz nie mogła przegapić. Wiedziała doskonale, że nigdy wcześniej takie negatywne emocje nią nie kierowały i chociaż ten jeden raz nie chciała się im opierać.
— Powiedz, czy chociaż raz w życiu pomyślałeś o tym, co ja przez ten czas mogłam przeżywać, Leonie? — spytała wyraźnie, wlepiając w niego to samo przepełnione wściekłością spojrzenie, które on zdążył utkwić już w niej. Pragnęła przekazać mu cały wstręt, jaki żywiła względem tego, jakie piętno odbił na niej przez cały ten czas, nawet podczas jego nieobecności w Hogwarcie — Ale tak, masz rację. — przyznała od razu; w trakcie kilkusekundowej przerwy zdała sobie sprawę, że aż do tego momentu zgniatała w dłoni jedną z książkowych stron, ale w tym momencie nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia, dlatego po prostu ją wypuściła — Uczyniłam ci wielką krzywdę, kiedy po raz pierwszy na mojej warcie pozwoliłam wejść ci do tego przeklętego działu.
Była bardziej niż pewna, że jego kolejne słowa wzbudzą w niej jeszcze większą wściekłość i poniekąd była już na to gotowa, jednak on ponownie ją zaskoczył i do tej pory górująca w oczach złość wygasła minimalnie, ustępując miejsca nostalgii.
— Oczywiście, że tak. — powiedziała, zgodnie z prawdą i zgodnie ze swoim sercem, na moment nieco łagodniejszym tonem, jakby w odpowiedzi na jego jęk spowodowany bólem — I wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? — pochyliła się delikatnie, żeby jeszcze lepiej móc spojrzeć mu w jego hipnotyzujące, niebieskie oczy — Że jedyne uczucie silniejsze od tej tęsknoty to nieskuteczna chęć wyzbycia się jej. — dokończyła, czując spływającą po jej policzku łzę.
Pani (jednak) buntowniczka
Tkwiła w jakimś zaklętym labiryncie emocji, postawiona pomiędzy tym, czego pragnęła, co powinna i czego nie mogła. I nie potrafiąc zdecydować się na obranie konkretnej taktyki, błądziła bezwładnie pomiędzy zakrętami tego chaosu. Z każdym, kolejnym tajemniczym zakamarkiem napotykała się na coś nowego, jeszcze do tej pory jej nieznanego; i z równocześnie, z każdym kolejnym zakamarkiem – posłusznie, z podkulonym ogonem – przyjmowała spadający na jej plecy, powiększający się stale ciężar konsekwencji wkroczenia w niego. Stawiwszy krok w lewo, unosiła się nienawiścią i goryczą, pragnąc zniszczyć cały świat; w niekontrolowanym odruchu stawiając krok za siebie – z ciężarem stu-kilowego kamienia leciała w dół zmierzając w kierunku bolesnego zderzenia się z twardą ziemią; a w ucieczce przed doszczętnym roztrzaskaniem swoich wnętrzności przerażona uciekała w lewo i z lekkością piórka lądowała na świeżej, pokrytej poranną rosą trawie. I już spokojna, w niewinnym przeświadczeniu, że to co najgorsze zostawiła za sobą, obserwowała wschodzące Słońce, oczekując na kolejny przebieg wydarzeń. A całym światem, twardą ziemią, poranną rosą na trawie i pięknym wschodzącym Słońcem – wszystkim był Napoleon. I to tylko on, on był jedynym powodem, przez który Christine znalazła się w tym labiryncie i jedynym sposobem jej ucieczki z niego.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście. — zacisnęła usta w niewyrażającym swoim pojawieniem się ani grama szczęścia uśmiechu i pokiwała twierdząco głową, jakby odpowiedź Napoleona była dla niej czymś, czego w życiu już bardziej nie mogła być pewna. I chociaż nie była w stanie ukryć w swoich oczach – intensywnie wpatrujących się w jego tęczówki – rozczarowania, nawet nie próbowała bezpodstawnie się łudzić, że z ust stażysty usłyszy coś innego — I znów, muszę przyznać ci rację. Ale ja nie mogłam. Nie mogłam inaczej, rozumiesz? — kontynuowała, zmuszając się do powstrzymania będącego już gdzieś na pograniczu załamania głosu — Bo byłam pewna, że gdybym się od ciebie nie odcięła, to wszystko skończyłoby się tak samo. I wiesz, cholernie się bałam, Leonie, że wtedy mogłoby już obejść się już bez żadnych kredytów od dyrektora. Przecież wiesz dobrze, jak oni wszyscy do tego podchodzą. A ty byłeś na ostatnim roku... — mówiła, pozwalając rzece skrywanych do tej pory wyznań po prostu płynąć. I nieważne, jak głupio musiały one brzmieć, bo dla niej stały się wielkim murem, którego w obawie o poważniejsze skutki ich znajomości (gdyby nie została tak gwałtownie przerwana) się obawiała — I ja, na Merlina, nawet jeżeli nie zrobiliśmy nic złego... Moim najważniejszym zadaniem tutaj jest pilnowanie, żeby ten dział pozostał w stanie nienaruszalności przez osoby do tego niepowołane. I zawiodłam. — przyznała z rozbawieniem spowodowanym tylko i wyłącznie wspomnieniem o decyzjach, które postanowiła, a wszystkie po kolei okazały się być błędne — Najpierw straciłam zaufanie w oczach Longbottoma, a potem straciłam ciebie.
Miała trzydzieści, prawie trzydzieści jeden lat i właśnie zdała sobie sprawę, że w całym swoim nudnym życiu nie spotkała jeszcze osoby, która wzbudzała w niej tak skrajnie mocne przeżycia wewnętrzne jak Napoleon. W obecności jego osoby – niezależnie czy w kontakcie z nim bezpośrednim, czy nie – czuła się żywym, bezcelowo błąkającym się po tej planecie paradoksem. Czuła się małą, zagubioną dziewczynką, być może w swojej bibliotekarskiej powadze i rozwadze, zawsze bardziej dziecinną niż ten chłopak, którego wraz z biegiem lat obserwowała, jak stawał się mężczyzną. Charyzmatycznym, dumnym i inteligentnym mężczyzną, za którym nie raz i nie dwa, w pozornym pozyskiwaniu wiedzy z woluminów, dyskretnie oglądały się grupki uczennic. Czuła się taką samą, zafascynowaną nastolatką, kiedy z uśmiechem na twarzy, kolejnego pięknego dnia witała go w bibliotece. I może w takich chwilach jedyne czego pragnęła, to taką nastolatką być; żeby w swojej młodzieńczej naturze, bez żadnych wyrzutów sumienia móc wpatrywać się w jego profil, kiedy poświęcał się czytanej przez niego lekturze. A potem z rozczarowaniem przypominała sobie, że już nigdy nie będzie nastolatką i znowu stawała się zwykłą, szarą Christine. Czuła się bezlitosnym katem, kiedy w swojej bezsilności z dnia na dzień przestała odzywać się do niewinnego niczemu chłopaka, bo tak wydawało się jej najbardziej rozsądnie. Czuła się głupia i bezradna, kiedy w braku reakcji na jego raniące słowa, nienawidziła go i mimo to wciąż nie potrafiła przestać go kochać.
UsuńW momencie jednocześnie najgorszym i najlepszym, kiedy Leon cierpiał, a jednak w tym swoim bólu wydawał się być stokroć stabilniejszy od niej, po raz pierwszy zrzucała na niego falę swojej przykrej i pokręconej perspektywy. I chociaż zgodnie z powszechną regułą, że lepiej zawsze jest człowiekowi, który wygada się z wszystkiego tego, co zalegało mu na sercu, powinna poczuć się lżej, to wcale tak nie było. Bowiem pod ciężarem jej wyznań, na które w końcu się odważyła, krył się ogromny strach przed jego reakcją. Nie kontrolując ani swojego trzęsącego się ciała, ani łez w swoim własnym tempie spływających po jej policzku, przygotowywała się na kolejny ciężki cios.
A Napoleon znów ją zaskoczył. W sposób tak szokująco pozytywny, że gdyby nie jego późniejsza, równie niespodziewana utrata przytomności, istniało duże prawdopodobieństwo, że faktycznie poczułaby ulgę wynikającą z otworzenia się przed nim. W zamian tego ponownie uderzyła w nią przygniatająca świadomość, że jeżeli teraz mu nie pomoże, to za moment swoją zwłoką doprowadzi go do takiego stanu, że nie obejdzie się już bez pielęgniarskiej interwencji.
W natychmiastowej reakcji na utratę kontroli Leona nad jego własnym ciałem, zbliżyła się jeszcze bardziej i w razie ewentualnego upadku, chcąc być jego podporą (ale co ona tam mogła, z tym swoim słabiutkim ciałem?), położyła rękę na jego ramieniu. Kiedy dłoń mężczyzny znalazła się pod jej obojczykiem przeszła ją nagła fala ciepła, a kiedy zaciskał palce na jej ramieniu – fala bólu, chociaż zapewne niczym nie porównywająca się z tym, czego doświadczał Napoleon; dlatego z trudem, również zaciskając pięść na jego zdrowej ręce, czego prawdopodobnie nawet nie odczuł, zdecydowała się ją zignorować.
— Tak, tak. — potwierdziła, pośpiesznym ruchem drugiej dłoni przecierając łzy ze swojej twarzy. — Wyciągnę cię z tego. Wytrzymaj jeszcze tylko chwilę... — obdarowała go ponownie uśmiechem, teraz już pełnym naiwnej jakby nadziei i motywacji, że wszystko skończy się dobrze. Sekundy uciekały jak szalone, kiedy wertowała strony woluminu w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia na jego złamane, a przypuszczała, że nawet i w gorszym stanie kości. W takich momentach umiejętność szybkiego czytania naprawdę okazywała się przydatna. Wcale nie pomagało jaj to, że poza minimalnymi różnicami w opisach te zaklęcia wydawały się być, cholera, takie same i w końcu zdecydowała się wybrać takie, które w mniejszym stopniu przynajmniej kojarzyła. — Wybacz mi, jeżeli zrobię ci większą krzywdę... — stwierdziła przepraszającym tonem. Wzięła głęboki oddech i w końcu, w końcu, z różdżką skierowaną w poszkodowaną dłoń Napoleona, wypowiedziała zaklęcie.
UsuńChristine
[Była na dłuższym urlopie, ale jestem, wracam i zaczynam!]
OdpowiedzUsuńDźwięk obcasów obijał się echem po szarych murach szkolnego korytarza, którym jak zwykle pewnym krokiem przemieszczała się rudowłosa nauczycielka w kierunku swojego gabinetu. Tego dnia wszystkie zajęcia transmutacji zostały przeprowadzone, a co za tym szło Mountbatten resztę późnego popołudnia miała mieć względnie wolne i przeznaczone dla niej samej. Względnie, bo zawsze była gotowa na niespodziewanych gości, pukających w drewniane drzwi jej komnaty domagając się chwili czasu. Może w pomocy rozwiązania zawiłego tematu w podręczniku, może krótkiej rozmowy, w trakcie której rozwieje wszelkie niepewności. Mało jednak kto trafiał pod wrota profesor z jednej prostej przyczyny: nie sprawiała wrażenia otwartej. Wręcz przeciwnie: odpowiadała krótko, konkretnie i na temat. Nie bawiła się w półśrodki, wypowiadała wszystko wprost, niekiedy sprawiając wrażenie co najmniej niemiłej.
Kobieta idąc, przeglądała krótkie wypracowania dostarczone jej dzisiaj do ręki. Wczytywała się w lepiej lub gorzej składane zdania, które lepiej lub gorzej określały to, co autor miał na myśli. Potrafiła niekiedy przepaść w pisanych ręcznie słowach, lekko odrywając się od świata ją otaczającego. To też wyrywały ją niejednokrotnie niespodziewane dźwięki, takie jak skrzek Carbo, przelatującego jej tuż nad ramieniem, gdy kobieta nie mogła za nim nadążyć, a on sam przesiadywał na żyrandolach czy kinkietach, czekając aż znajoma mu sylwetka właścicielki pojawi się w korytarzu, by mógł zniknąć za kolejnym zakrętem. Niekiedy mijała ją grupka uczniów, która przyciszała swoje rozmowy, zdając sobie sprawę kto idzie z przeciwnej strony. Narcissa jednak za bardzo nie zwracała na nich uwagi, odpowiadając mimochodem na przywitanie, mamrotając pod nosem wyuczony zwrot grzecznościowy.
Nigdy jednak nie zabłądziła. Znała trasę z klasy transmutacji znajdującej się na parterze do swojego gabinetu na piętrze pierwszym już na pamięć. Za czasów szkolnych przemierzała tę drogę wraz z ówczesnym nauczycielem transmutacji męcząc go o kolejne interesujące zaklęcia, by mogła zacząć się ich uczyć zanim ten przedstawi je na zajęciach. Potem prosiła o takie, których na lekcjach nigdy nie usłyszała.
Przy schodach prowadzących do Serpentynowego Korytarza na trzecim piętrze skręciła w lewo, opuszczając w końcu pergaminy sprzed swojego wzroku. Nawet miała wyciągnąć różdżkę z lewego rękawa, by móc przygotować się do otwarcia gabinetu, gdy do jej uszu dobiegł zaciekawiony skrzek Carbo, który najprawdopodobniej siedział na metalowym kinkiecie po prawej stronie wejścia do jej komnaty. Z tego powodu świeca po tej stronie nigdy nie była zapalona. Kobieta poderwała głowę do góry, a gdy jej oczom ukazała się postać młodzieńca o blond włosach, stojącego tuż przed wejściem do gabinetu, zatrzymała się.
Chwilowo zamarła wzrokiem na jego twarzy, próbując wewnętrznie przekonać się, że nie jest to upierdliwy Napoleon Baskerville, ale złote loki krzyczały wręcz, by nie dawała sobie takiej nadziej. Kobieta przeniosła wzrok na kolorowe kwiaty w jego ręku, a także niezidentyfikowanym pakunku w drugiej dłoni.
Czy ona też była tak nieznośnie upierdliwa? Przeszło rudowłosej przez myśl, ale gdy tylko powróciła spojrzeniem na twarz Napoleona upewniła się, że ten przypadek jest znacznie gorszy. Wypuściła powietrze z płuc nosem, wyciągając w końcu różdżkę z lewego rękawa.
— Zanim wydasz z siebie jakikolwiek dźwięk, Baskerville — zaczęła bez żadnego przywitania, przechodząc od razu do sedna, próbując trzymać swoją cierpliwość na smyczy. Była bliska zerwania się i chwilowego, niebezpiecznego zniknięcia. — Chciałabym, żebyś zastanowił się, czy na pewno trafiłeś pod dobry gabinet, bo moim zdaniem zgubiłeś się w tym wielkim przybytku — Narcissa podeszła bliżej, różdżką dotknęła złotej gałki, która wydała charakterystyczny dźwięk, a drzwi ustąpiły, lekko się uchylając. Kobieta spojrzała ponownie na stażystę, mając ochotę powiedzieć mu, by po prostu stąd znikł, ale zważając na ostatnie jej problemy ze spontanicznością, wolała się pilnować. Jak jednak można było pilnować kipiącą od środka lawę zdenerwowania? — Dam ci ostatnią szansę, byś mógł sobie stąd odejść. Zgubiłeś się? — zapytała, ewidentnie sugerując mu, by odpowiedź na to pytanie brzmiała jedynie twierdząco.
UsuńNarcissa Mountbatten