Little Lion Man



Cinematic visuals from New York photographer Michael Leviton
Amelia Rathmann

Mimo że Tiara Przydziału z początku rozważała umieszczenie jej w Domu Lwa, to od siedmiu lat nosi się w barwach Slytherinu, choć ostatnimi czasy już nie z tak naiwną dumą co dawniej. Na boisku jednak wciąż trzyma głowę wysoko, do niedawna tylko jako ścigająca, a teraz godnie reprezentując nowo nabyte stanowisko kapitana drużyny. Zazwyczaj na tydzień lub dwa przed ważnym meczem tradycyjnie cichnie, omija lub odracza na później przedsięwzięcia, które zazwyczaj przynajmniej raz w miesiącu kosztowały jej dom kilka punktów, a ją samą zmuszało do obycia kary u któregoś z profesorów. Jeszcze kilka lat temu, była w stanie swoim niewinnym, zakłopotanym uśmiechem, prawie za każdym razem omamić belfrów, że to tylko przez przypadek, znalazła się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwym czasie. Dziś jednak, większość nauczycieli doskonale zdaje sobie sprawę, że panna Rathmann, nigdy nie była jedynie biednym obserwatorem czy drobnym pomagierem w wybrykach swoich znajomych, a głównym pomysłodawcą całej operacji. Drobne file i psikusy nie raz kończyły się dla niej lub dla innych krótkimi pobytami w skrzydle szpitalnym, choć ostatnio wszelkie eksplozje ogranicza do tych w czasie koła alchemicznego. Tam też pozaprogramowo próbuje opanować sztukę dagerotypii, zafascynowana początkami mugolskiej fotografii, choć zdjęcia do szkolnego Proroka wykonuje już zwykłym aparatem kliszowym, zdecydowanie bardziej poręcznym, by nie narażać całego dormitorium na toksyczne opary rtęci. 
W ostatnie wakacje poznała w końcu prawdę o swoim pochodzeniu, która wywróciła sporą część jej życia do góry nogami, zdecydowanie podkopując autorytet jej matki i pozostawiając wiele spraw pod znakiem zapytania. Z dalszą konfrontacją postanowiła jednak poczekać do ukończenia swojej edukacji w murach Hogwartu, gdy sama dowie się kim naprawdę chce być. 

Slytherin | czysta krew | ścigająca i kapitan | Klub Pojedynków | koło alchemiczne | Prorok Nie-Codzienny | patronusem serwal | boginem skrzynia próbująca odgryźć jej nogi | 11 i ⅔ cala, dereń i heban, włos z ogona testrala, średnio giętka | Muriel 
POWIĄZANIA

_______________________________________________________________________________
Flaki, flaki i odgrzewane kotlety. Melka już kiedyś była, za każdym razem nieco inna. Szukamy towarzyszy zbrodni, przyjaciół i wrogów, romansu i miłostki niezależnie od płci, no i wszystkiego co ciekawe.  Na wizerunku prześliczna Conor Leslie. Wątki 5/5 (na razie)

29 komentarzy:

  1. [Dziękuję za przywitanie. <3
    Cóż, można by nasze panie jakoś połączyć, ja jestem za i jeszcze bardziej jestem za, żeby dawać Malu w dziwne sytuacje, żeby nie była chodzącym trupem, a jednak nastolatką, więc jak najbardziej Mel może ją porwać w swoje szalone akcje!
    Może coś związane z eliksirami? Albo Malu zobaczyła coś, czego nie powinna? Od koloru do wyboru. :D]

    Malu Billie Post

    OdpowiedzUsuń
  2. [Nazwisko mi znane, głównie za sprawą wujka z powiązań, za tytuł karty szanuję, a intryguje mnie szantowny pan ojciec. Amelia ze Stansellem pewnie nie raz spotkali się na boisku, aczkolwiek wpadam tylko z powitaniem i życzeniami dobrych wątków, gdyż postanowiłam dziś uprawiać rajd po kartach, ku ogólnemu rozruszaniu zastałych kości.]

    Ulysses Stansell

    OdpowiedzUsuń
  3. Poczekaj na wujaszka, kochanie, nie będziemy się nudzić <3

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ooo, jak najbardziej. Znając Malu pewnie by się tym jakoś nie przejęła, ale gdyby Melka faktycznie potrzebowała pomocy, to by jej pomogła na pewno. Także możemy od tego wyjść. :D]

    Post

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ja z kolei bardzo uważnie obserwowałam Mel i bardzo pięknie Ci wyszła. Ma w sobie taką przyjemną iskierkę, szczególnie na tym gifie :) Czytając jej kartę odnosiłam wrażenie, że jest naprawdę podobna do Liama... Jakoś ten VI rok nie jest na razie za bardzo okupowany z tego, co zauważyłam, no ale nic :D Baw się z nią tutaj świetnie, bo klawa z niej dziewczyna, o!]

    Liam Morrow

    OdpowiedzUsuń
  6. [Hej, dzięki!
    W takiej sytuacji to Edgarek, nawet jeśli Melka jest zdolniejsza, miałby większe szanse na osiągnięcie sukcesu. Choć nigdy nic nie wiadomo, różnie się życie układa.
    A przeszkadzają Ci wątki z nie do końca pozytywną relacją? Bo jeśli nie, to można by coś kombinować.]

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  7. [Cześć! Faktycznie coś mi świta odnośnie tego, że nad czym myślałyśmy, jednakże nie umiem tego dopasować do konkretnej postaci. Widzisz, tak się składa, że przychodzę z konkretem — dotyczący przyjaźni damsko-męskiej, w której kobiecy pierwiastek w tym układzie zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda sytuacja rodzinna Nevella i może niekoniecznie wie, aczkolwiek domyśla się, że w grę wchodzi przemoc domowa. Nie zmienia to jednak faktu, że mają do siebie zaufanie, choć nie zawsze się ze sobą zgadzają.]

    Nevell Milsent

    OdpowiedzUsuń
  8. [Hej to, tak jak było obiecane :)]

    Był święcie przekonany, że właśnie tutaj go zostawił. Swój specjalny, mosiężny podnóżnik klasy A plus, który dostał od swojego ojca na minioną gwiazdkę. Wcześniej korzystał z innego rodzaju miotły, która taki element miała oryginalnie i na stałe wmontowany. Namówiony przez jednego z przyjaciół z drużyny, od zeszłego miesiąca zaczynał przygodę z nowym sprzętem. Nowa miotła miała zupełnie inaczej skonstruowanym trzonek i brak tego stabilizującego elementu bardzo mu doskwierał podczas każdej próby manewracji w kącie stu osiemdziesięciu stopni. Olaf lubił eksperymentować i starał się dbać o swój sprzęt, dlatego na ten czas postanowił swój podnóżnik zmagazynować w specjalnej skrytce szatni dla zawodników. Nie mniej jednak przez ostatnią godzinę przekopał już wszystkie zakurzone stroje do Quidditcha, obdrapane miotły dla pierwszoroczniaków i nawet sprawdził skrzynie z tłuczkami, a podnożnika jak nie było, tak nie ma nadal.
    Sytuacja ze zgubą stopniowo wyprowadzała chłopaka z równowagi, bo przecież już za godzinę odbywało się kolejne spotkanie jego drużyny, a on uparł się, by przed meczem pośmigać jeszcze pomiędzy kolumnami.
    Ambitne plany zostały pokrzyżowane, z czym pogodził się z trudem, ale po spędzeniu w tej klitce minionej godziny nie miał wyjścia. Wiedział, że trening na pewno będzie udany, czuł się pewnie na swojej pozycji szukającego, lecz co u licha stało się z tym przeklętym podnóżnikiem? Przecież nie mógł się tak po prostu zdematerializować. I właśnie ta narastająca irytacja skłoniła go do zrobienia jednej bardzo, ale to bardzo nieetycznej rzeczy.
    Zamartwiał się ogromnie o swoją własność i uparcie musiał mieć pewność, że na pewno jej tu nie ma. Nie zamierzał nikogo okradać, ani szperać w prywatnych rzeczach. I choć to dobry chłopak, nie miał złych intencji, to najświętszej anielce trudno byłoby się z takiej sytuacji jakkolwiek usprawiedliwić.
    Wyciągnąwszy różdżkę, z pomocą zaklęcia alohomora otworzył losowe drzwiczki jednej z szafek zawodników. Wewnątrz ukazał się wyselekcjonowany asortyment, po kolorze zieleni jak mniemam, należący do jednego ze Ślizgonów lub Ślizgonek. Niczym kret zanurkował w dolnej części szafki, wznawiając poszukiwania podnóżnika. I wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby tylko nie uległ lekkomyślnym i gwałtownym emocjom i lepiej zaplanował taką kontrabandę...
    Niezbadane są losy pechowego dnia dzisiejszego. Niefortunnie właścicielka tej oto szafki, o czym nie raczył się wcześniej upewnić, odbywała swój personalny trening na polu boiska. I sama dziewczyna postanowiła zakończyć latanie nad Hogwarckimi błoniami wcześniej i właśnie w tym nieszczęśliwym dla Olafa momencie otworzyły się drzwi do szatni.
    Włosy na karku zjeżyły się i wystraszony chłopak natychmiast wychylił głowę zza szafki. To co ujrzał, kompletnie zbiło go z pantałyku. Amelia Rathmann była jedną z niewielu person, które wzbudzały w Olafie coś w rodzaju ciężko identyfikowanego szacunku poprzez strach. Nie do końca potrafił wyjaśnić, w jaki sposób szalały te uczucia, którymi ją darzył. Czasem miał wrażenie, że Amelia pisane od tyłu to inaczej bazyliszek i jej spojrzenie petryfikuje takich leszczy jak on. Dlatego też do tej pory dla własnego bezpieczeństwa wolał omijać tę osobę szerokim łukiem.
    Niewygodna pozycja, w której się znalazł jednak nie wstrząsnęła nim tak bardzo, jak spostrzeżenie, że na jej miotle zamontowany był właśnie jego osobisty, mosiężny… podnóżnik!

    OdpowiedzUsuń
  9. Gdyby tylko wiedział, że wypożyczyła jego sprzęt z premedytacją, zareagowałby w bardziej gwałtowny sposób. Olaf lubił się dzielić, ale zdecydowanie z przyjaciółmi, ludźmi mu przychylnymi. Amelii praktycznie nie znał i niestety nie czytał w myślach i jedynie podsumował po raz kolejny, typową według dla niego łatkę Ślizgonów - egoizm i ignorancja.
    Sytuacja jednak była niesmaczna i nietypowa. Wprowadziła chłopaka w konretne zachwianie. Wewnętrzny strach i poczucie winy wynurzyły na wierzch. Jednak pustka, jaka zawitała w jego głowie, odbijała echem każdą kolejną myśl i z trudem odnalazł chociażby jedną logiczną wypowiedź. Zanim Amelia odpowiedziała, zdążył zastanowić się nawet, czy oby może nie mają takich samych, identycznych podnóżników. Na całe szczęście chwilę później, nim cokolwiek głupiego wymamrotał, upragnioną zguba miałą za chwilkę trafić w jego dłonie.
    Pozostawała druga kwestia, ta stawiająca go w niekomfortowej sytuacji jako złodziejaszka. Kiedy odwracał swoją głowę w jej stronie, przed oczami przemknęła mu kartka z listą zawodników i pozycjami przez nich zajmowanymi. Przyklejona była do drzwi szafki. Szybko wydedukował, że właśnie włamał się do prywatnej szafki kapitana Ślizgonów, oraz, że na nieszczęście to właśnie ona na tym uczynku go nakryła. Wpadł by w naprawde obślizgłe bango, gdyby cała historia wyszła na jaw. Prawdopodobnie pożegnałby się z karierą ścigającego w swojej drużynie. Mógłby zostać posądzony o rabunek sprzętu, o szpiegowanie tajnych planów zagrywek, w zasadzie o wszystko co najgorsze. Dlatego postanowił jakoś załagodzić tą sytuację, i być może pod wpływem lekkich nerwów, zaczął paplać co mu ślina przyniosła na język.
    - Eyyy, cześć? Dzięki, to naprawde niezły sprzęt prosto od Zjednoczonych z Puddlemere, ojciec mi oddał - odpowiedział, oczywiście dorzucając od siebie małą przechwałkę. Wszak cała jego rodzina od dawien dawna, włączając w to dziadków, była kompletnie pochłonięta graniem w Quidditcha. Praktycznie wychowywał się na miotle i w tym temacie ciężko było go przegadać. Być może wtrącił to zdanie także dlatego, bo w tym jego stracho-szacunku wobec Amelii Rathmann, uważał, że jest ona dobrym graczem i przede wszystkim zazdrościł i podziwiał, że jako dziewczyna może obejmować stanowisko kapitana drużyny. W końcu także sam usłyszał od niej właśnie przyjemny komplement.
    Gdy przejął od Amelii część do miotły, od razu zabrał się za jej montowanie.
    - Szkoda, że mnie nie zapytałaś wcześniej czy możesz pożyczyć, bo tak się składa, że zmarnowałem właśnie godzinę przeszukując cały schowek. - zaczął zagadywać podczas tej szarpaniny z miotłą, by zabić niezręczną ciszę. - Chociaż i tak bym Ci pewnie nie pożyczył.
    Mimo wszystko wciąż jednak musiał znaleźć jakiś sposób na wyplątanie się z nielegalnego baraszkowania. Zdawał sobie sprawę, że Amelia-bazyliszek nie pozostaje bez winy, ale prawdopodobnie przez wizerunek krętacza, który przylgnął do niego na dobre, nie ma szans na wyłganie swojej niewinności.
    Gdy tylko miotła była w komplecie, zwrócił się w jej stronę. Spojrzeniem wysyłała mu znaczący sygnał, iż nie do końca jest mile widziany w tej części szatni, lecz on nie zamierzał tak szybko odpuścić.
    - Wiesz, tak szafkaaa - zaczął, przeciągając nerwowo. Głową kiwnął w stronę otwartych drzwiczek. - To ten… Samo się otworzyło. - Nerwy skierowały jego dłoń na tylną część głowy. Palce schował pomiędzy delikatnie wywinięte kosmyki, kąciki ust budowały przyjazny, niewinny uśmiech. - Ja tylko to próbowałem naprawić.
    I choć nie był najlepszym kłamcą, to wydawało mu się, że dostatecznie dobrze przyłożył się do tej ściemy i, że dziewczyna wskutek zaistniałych okoliczności mu wybaczy. Taki speszony stał na środku szatni. Przywdziany w strój gryfońskiej drużyny, ochraniacze uwydatniły kształt jego barków, włosy i oczy miał ciemne, zaś w lewej dłoni trzymał miotłę. Ciekawe jak bardzo przypominał teraz swojego ojca.

    OdpowiedzUsuń
  10. Możesz go w pełni zbałamucić <3

    OdpowiedzUsuń
  11. [Kurczę, nie wiem, czy w takim wypadku nie urwałoby się to nam szybciutko, ale no też średnio mam pomysł. Na podstawie wcześniejszego komentarza, tego, w którym pisałaś, że Amelia nie ma motywacji do ciężkiej pracy, myślałam, że może kiedyś Edgar dał jej taką chęć. To znaczy zapragnęło jej się z nim rywalizować i nawet wychodziło, ale kiedy się okazało, że chłopaka to nie bardzo obchodzi, bo uczy się dla siebie, i może nawet tego faktu nie zauważył, to wróciła do poprzedniego stanu. ;D Ale to też niewiele dałoby nam w kontekście wątku. Hm hm.]

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  12. [Możemy tak spróbować! :D]

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń


  13. Wcale nie stało się milej i przyjemniej. Wręcz odebrał wrażenie, że próbując jakoś zagaić, przełącza tę niespodziewaną pogawędkę na zupełnie inne
    Wbrew jego oczekiwaniom, sytuacja wciąż gęstniała. Dziewczyna zupełnie bezpodstawnie omijała go spojrzeniem. Sprawiała wrażenie dziewczyny pokrzywdzonej, dotkniętej czym zdecydowanie więcej, niż poczuciem winy. Ten moment był idealnym na ewakuację. Z resztą nie zamierzał wcale pakować się w żadną inną sytuację, więcej atrakcji nie było mu trzeba. Skoro stał już w profesjonalnym kostiumie, pozostało tylko pożegnać się i zmyć czym prędzej.
    - Skoro grali w jednej drużynie, to chyba trudno, żeby się nie znali. Mój ojciec grał tam dobre piętnaście lat. To tak jak nie wiedziałbyś jak nazywa się twój obrońca - dodał kolejne zdania w odpowiedzi.
    Niestety o to właśnie chodziło, że Quidditch to jego słaby punkt i łatwo Olafa sprowokować do każdej dyskusji w tym temacie. Przez krótki moment przystanął i zastanowił się nawet, próbował wyszukać nazwisko Amelii w pamięci pośród wszystkich rodzinnych przyjęć. Jednak nie pamiętał nikogo takiego przewijających się przez jego dom z drużyny ojca. Nie chciał dalej narzucać swojej obecności i wypytywać jeszcze, w dodatku o sprawy prywatne, w tym o nazwisko panieńskie jej mamy. W końcu gdyby kiedykolwiek ich odwiedziła, to Olaf znałby Amelię już z dzieciństwa. W końcu jest od niego rok starsza.
    Zdejmując swój strój, wyraźnie zaznaczyła, iż oczekuje prywatności.
    - Jeśli chodzi o… - wskazał ręką na miotłę, którą zarzucił właśnie na ramię. - Nie ma sprawy.
    I wtedy gotowy już do treningu poszedł na boisko, lecz nim jeszcze zniknął za framugą, zawołał do niej po raz ostatni.
    - W ogóle to nie sądziłem, że jesteś miła.
    Ostatnie wtrącone zdanie to głównie efekt jego wysokiego poziomu empatii, który wyraźnie zasugerował, że z dziewczyną nie wszystko jest w porządku. Ot, taki akt z jego strony, że choć tak mógł jej poprawić humor.
    Nawet nie wiedział, czemu mu na tym zależało. W drodze na boisko, w ciemnym wąskim korytarzu zadawał sobie to pytanie. Była to ich pierwsza w życiu rozmowa. Jednocześnie po raz pierwszy dostrzegł, że może być taka ludzka, taka zwyczajna. Nie wiedział skąd wziął się ten zbudowany wcześniej w głowie wizerunek bezwzględnej kreatury.
    A teraz nastał idealny czas odprężenia. Pogoda sprzyjała nadchodzącemu treningowi. Wznosząc się powoli w powietrze, na pobliskiej ścieżce dostrzegł nadchodzących członków drużyny.


    [Hej, trochę nie wiedziałam, jak dalej pojechać z tematem, bo Olaf nie lubi się chyba narzucać tak bardzo. Jeśli chcesz możemy coś napisać po treningu, albo w trakcie, albo innego razu?]

    OdpowiedzUsuń
  14. Było inaczej. Mimo że wiatr jak zawsze świszczał mu w uszach, pałka wciąż leżała idealnie w dłoni, a po boisku zgrabnie śmigały postaci ubrane w zielone szaty, ten trening znacząco różnił się od tych, do których przywykł. Mimo zbliżającego się ważnego meczu z Gryfonami (bo z kim by innym), od pozostałych członków ślizgońskiej drużyny nie było czuć tak silnej zawziętości jak zwykle. Jakby nadchodząca rywalizacja miała być skazana już zawczasu na porażkę. Cóż, może właśnie tak było…
    Obserwując uważnie tor lecącego tłuczka, zbliżył się nieco w stronę trybun, by zerknąć na Amelię. Jej determinacja została skopana przez upartą piłkę pod czas ostatniego treningu (Zabini wciąż twierdził, że to nie jego wina, że to Macnair była bliżej!) i osadzona na ławce na kilka najbliższych tygodni, ale Rathmann przecież nie dałaby zamknąć się w Skrzydle Szpitalnym tuż przed meczem z Gryfonami! Zabini bez wahania przypisywał spadek morali drużyny brakowi ich kapitan na boisku. Owszem, udało im się całkiem szybko znaleźć (dość zgrabne) zastępstwo, ale jednak ciężko było porównywać jakiegoś żółtodzioba do Amelii.
    Po treningu wyjątkowo się nie spieszył. Powolnie brał prysznic, próbując zebrać myśli i wpaść na jakiś genialny pomysł, by podnieść na duchu drużynę – a przynajmniej wyraźnie zirytowaną tą sytuacją panią kapitan. Nie spodziewał się, że gdy w końcu wynurzy się z łazienki, próbując nieco roztrzepać mokre włosy, w szatni nie będzie zupełnie sam.
    – Rathmann, nocujesz dziś tutaj? – rzucił, unosząc w kpiącym uśmieszku prawy kącik ust. Zaraz jednak westchnął ciężko, kolejny raz czochrając wilgotną czuprynę. – Ej, daj spokój, uśmiechnij się. Damy radę i bez ciebie na boisku. Zmieciemy ich, co to dla nas! – Opadł na ławkę obok niej, trącając ją lekko ramieniem.
    Zabini może i mógł sprawiał pozory bezdusznego półgłówka, w gruncie rzeczy jednak zdarzało mu się odkryć przed niektórymi swoje choć trochę bardziej ludzkie oblicze.

    Zabini

    OdpowiedzUsuń
  15. [Też mi się wydaje, że wypadałoby się jej przyjrzeć i jestem przekonana co do tego, że znalazłoby się w szkole więcej reklamacji niż tylko te dwie. W każdym razie bardzo chętnie zrobiłabym z nich znajome, które od czasu do czasu spotykają się w tym samym miejscu, aby porozmawiać. Za pierwszym razem pewnie był to przypadek — jedna nie wiedziała, że to samo miejsce na przemyślenia okupuje ta druga. Wywiązała się między nimi rozmowa i jakoś tak naturalnie doszło do tego, że nie było to ich ostatnie spotkanie. Prowadziły dialogi o wielu rzeczach, ale nigdy o ich relacji, bo każdej byłoby głupio zerwać niemą umowę, którą ze sobą zawarły. Pasowałoby ci coś takiego? ;)]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  16. { Hej, kiepsko się dziś czuje i nie wiem czy dam rade coś naklikać. Najwyżej odpiszę Ci jutro rano, jak nic się nie poprawi. ]

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie czuł niechęci do żadnego z domów, jeśli już odczuwał antypatię, to raczej do poszczególnych ich przedstawicieli. W żaden sposób nie rzutowało to na wizję całości. Niezależnie od tego, kto jakie barwy nosił, Edgar Fawley go nie skreślał. Może dlatego że sam Hufflepuff – wbrew temu, co wielu nieprzychylnych lubiło głosić – był mieszanką przeróżnych osobowości; w końcu, mimo że jednym tchem można było wymienić wzorcowe cechy Puchonów (lojalność, sprawiedliwość, pracowitość), prawda była taka, że nie wykluczano nikogo. Na Merlina!, przecież nawet ich Pokój Wspólny o tym świadczył, niezahasłowany, więc każdy mógł tam wejść.
    Sam zresztą Edgar nie najgorzej odnalazłby się w innych domach. Kiedy pierwszego dnia w Hogwarcie nałożono na jego głowę Tiarę, ta zawahała się lekko, ale ostatecznie pewnie i w niedługim czasie dokonała przydziału. Jednak gdyby się zastanowić, okazało się, że prawie każdy inny wybór można by sensownie uzasadnić. Na dobrą sprawę męczyłby się tylko wśród w przeważającej większości impulsywnych i energicznych Gryfonów, którzy lubili porozumiewać się krzykiem. Ravenclaw był co prawda zbiorowiskiem kolorowych ptaków, ale w gronie indywidualistów prosto byłoby odnaleźć własną niszę. Slytherin, co dla niektórych zaskakujące, wydawał się jeszcze bardziej pasować. Samotny i skryty Edgar zżerany przez własne ambicje – to dość powtarzalny wzór, łatwy do znalezienia w sylwetkach części absolwentów.
    A jednak coś sprawiło, i nie była to tylko rodzinna tradycja, że trafił do Hufflepuffu. To pewnie ta ambicja, tak podobna, a zarazem tak różna od ślizgońskich czarodziejów. Oni, przynajmniej w stereotypowym wyobrażeniu, byli niezwykle sprawni w odnajdywaniu szans na własną karierę, budowanie swojej potęgi i chwały. U Edgara zaś, choć kłamstwem byłoby stwierdzenie, że zaspakajanie egoistycznych żądz było kompletnie nieistotne, chodziło o coś trochę innego. Odnosił wrażenie, nie, on wiedział, że wskutek genów, szczęścia, światowej niesprawiedliwości, wychowania – jak zwał, tak zwał – ma zdolności i możliwości intelektualne na nieprzeciętnym poziomie, i nie mógł pozwolić sobie na komfort ich zmarnotrawienia.
    Fakt drugi: Edgar był dobry. Nie miły, choć niemiły również nie, raczej uprzejmy niczym dżentelmen starego stylu. Nie uroczy i nie z sercem na dłoni, nie z tego rodzaju, który staje się przyjacielem każdego. I nie bez grzechów na sumieniu, ale mimo wszystko: był dobry, dlatego nie chciał dla nikogo źle i dlatego proszony o pomoc, zazwyczaj nie odmawiał.
    Dlatego przeszkody w korepetycjach dla Amelii nie stanowiły ani herb na jej szacie, ani jego niekoleżeńskie zachowania. Zdziwił się, owszem, jej zapytaniem, gdyby miał wcześniej się nad taką ewentualnością zastanawiać, stawiałby, że zgłosiłaby się do jednego ze swoich bliższych znajomych. Może dokonała jednak najrozsądniejszego wyboru, bo wspólna nauka z kolegami i koleżankami czasem kończyła się w nieprzewidywalny sposób.
    Profesjonalny do szpiku kości i rzetelny Edgar nie groził żadnym niepożądanym zachowaniem. Nawet jeśli było między nimi wiele różnic, które uniemożliwiłyby zawarcie zwyklejszej relacji, to przecież przygotowywanie się do eliksirów wymagało innego typu znajomości.
    – Szkoda by było, gdyby Slytherin stracił swoją zawodniczkę – odpowiedział kurtuazyjnie. Chociaż oglądał mecze z trybun, bez zastanowienia wymieniłby co najmniej dziesięć bardziej pasjonujących dla siebie spraw. – Pewnie, jeśli tylko moja wiedza wystarczy, by zaradzić na twój problem. Tyle że…
    Zawahał się lekko, poprawiając torbę, otworzył jej poły i zaczął czegoś szukać z lekko pochyloną głową, by widzieć przewracane książki. Po chwili wyciągnął notatnik i ołówek, gotowy do zapisania ważnych informacji.
    – Nie mam niestety znowu tak wiele czasu. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Twoje treningi też na pewno są wymagające, dlatego musielibyśmy ustalić dość dokładne terminy. Hm, kiedy masz czas? Najbliższy wtorek o osiemnastej?

    Edgar Fawley
    [Dziękówa za zaczęcie.]

    OdpowiedzUsuń
  18. Jej determinacja mogłaby zasilić niejedną drużynę. Kto by pomyślał, że w tak wydawałoby się kruchej i drobnej istotce będzie się paliła tak silna żądza nie tylko wygrywania, ale ewidentnie samej gry. Rathmann bez możliwości latania, to zupełnie nie ta sama osoba. Zdecydowanie rozchwiana emocjonalne, zdenerwowana i roztargniona. Najlepszym dowodem tego był pomysł zamiany stron pałkarzy – gdyby nie grali od zawsze w takim ustawieniu, ta propozycja może byłaby mniej absurdalna, ale Zabini wiedział aż za dobrze, że mogłoby się to skończyć fiaskiem. Nie żeby oboje z Macnair nie byli doskonałymi pałkarzami, tak naprawdę na upartego byliby gotowi każde samo zmierzyć się z oboma tłuczkami i przeciwną drużyną. No ale po co to wszystko komplikować i tracić sprawne, wyćwiczone do perfekcji elementy gry?
    – Nie da się ukryć, dosłownie usychasz, nie mogąc dosiąść miotły, pani kapitan. – Starał się przejść na żartobliwy ton, próbując w ten sposób podnieść ją na duchu. Nikt nigdy nie powiedział ani nie ważył się sugerować, że którykolwiek Zabini był dobry w pocieszaniu. To zdecydowanie nie była ich cecha rodowa. On jednak chociaż próbował, a to już sam ten fakt powinno się cenić. – Mam nadzieję, że Ognista choć trochę postawi cię na nogi, bo jesteś niemal nie do poznania. No i może pobudzi twoją kreatywność, bo zamiana stron z Macnair to chyba najgłupsze, co kiedykolwiek dotąd od ciebie usłyszałem.
    Obdarzył ją szerokim, leniwym uśmiechem, opierając łokcie na kolanach. Nie potrafił odmówić Ognistej, była to jego wielka słabość. Wielokrotnie kombinował, jak przemycić większe ilości do zamku, nie narażając przy tym honoru (i ilości punktów) Slytherinu. Miał swoją dumę i nigdy nie dał się złapać z przemycaną whiskey.
    – No proszę, kto by pomyślał, że pani kapitan trzyma nielegalnie alkohol we własnej szafce! – Wyszczerzył się, wyciągając rękę, by (jako prawdziwy arystokracki dżentelmen) otworzyć butelkę. – Niech zgadnę, miał czekać na specjalną okazję, ale skończy jak każda inna butelka, do topienia smutków? Co ci właściwie leży na ser duchu, Rathmann? Wytrenowałaś świetną drużynę, chodzimy lepiej niż w zegarku. Czego tak naprawdę się boisz? – Pociągnął łyka z butelki, posyłając jej przeciągłe, pełne zainteresowania spojrzenie.

    Zabini

    OdpowiedzUsuń
  19. W zeszłym tygodniu Olaf nieźle sobie naskrobał u profesora Stanleya. Cała historia wpadek związanych z tym fakultetem rozpoczęła się już dawno temu, ponieważ przedmiot Starożytne Runy, był przez Wooda znienawidzonym najbardziej ze wszystkich. Tym razem jednak jego nieudolna próba improwizacji na lekcji okazała się fiaskiem i za kompletnie pomylone zmyślanie pracy domowej dostało mu się co niemiara. W ramach przydzielonych mu korepetycji z panną Beatrix, spędzał całe godziny w bibliotece, nadrabiając program z zeszłych lat. Stąd obecność tego nieuka w najmniej spodziewanym miejscu - bibliotece.
    Kiedy magiczna klepsydra kontrolująca ich czas korepetycji wysypała ostatnie ziarenko piasku na dno, Ślizgonka niemalże zmaterialowała się z czytelni, nie decydując się nawet o minutę dłuższej konwersacji z Olafem. Oczywiście jej irytacja była całkowicie uzasadniona i nawet zaczął jej współczuć, że współdzieli z nim karę, choć jako przykładna uczennica za grosz nie zasłużyła na taki los.
    Poczas spędzonego w bibliotece czasu, gdzieś w okolicy przewinęła mu się przed oczami starsza o rok Ślizgonka, z którą wcześniej miał przyjemność pogawędzić w szatni. Wydawała się jakaś nieswoja i nie wiedzieć czemu, poczuł, że mogą ich nękać podobne zmartwienia. W niedalekiej przyszłości mieli zagrać razem jeden z ważniejszych w tym semestrze meczu i Ścigającego Gryfonów również ta sytuacja nieco trapiła (zwłaszcza w tych okolicznościach, gdy nie miał wystarczająco czasu na trening). To był dla niego dobry argument, by do niej zagadać.
    . - Hej Rathman, jak tam nastrój przed meczem? - zagaił, podchodząc do niej gwałtownie i bez uprzedzenia. Leniwie oparł są rękę o blat i gdy spojrzał w tamtą stronę, od razu skojarzył dobrze mu znaną okładkę, nawet gdy była ułożona rewersem. - Ooo, widzę, że nawet w bibliotece się przygotowujesz. - dodał i bez pytania chwycił książkę w dłonie.
    Prostując się nieco, przystanął obok niej i zaczął ów pozycję wertować aż do ostatniej strony.
    . - Twoi rodzice też grali w quidditch? Może któreś też z nich było kapitanem? - spytał podejrzliwie, wychylając swoje zielone oczy zza okładki. - Zobaczymy… - Rathman… Rathman… - palcem przesuwał po obszernym indeksie nazwisk wszystkich graczy wymienionych w tekście. Być może w Hogwarcie było więcej członków jej rodziny, także nie omieszkał ponownie dopytać, by szybciej zlokalizować dane. - Jak się nazywał twój ojciec?
    Nie bez powodu zaczął rozmowę od właśnie tego tematu. Amelia była naprawdę dobrą graczką i według niego całkowicie zasługiwała na swoją renomę. On wciąż pogrążał się w marzeniach o zostaniu kapitanem drużyny i miał nadzieję zbliżyć się do dziewczyny choć na tyle, by zdradziła mu, jak jej się to udało. Owszem, należeli do przeciwnych domów, ale przed nią zostało zaledwie kilka miesięcy tej kariery, a on swoją dopiero zamierzał rozpocząć. Skoro nie udało mu się uzyskać tej pozycji w tym rok, nie zamierzał się poddawać w następnym

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Czy Amelia ma może ochotę na jakiś wątek z kolegą z roku? ]

    Lazarus Nott

    OdpowiedzUsuń
  21. Spotkanie z Amelią przywołało mu radosne wspomnienia z owocnego treningu, który odbił tamtego, pełnego niespodzianek dnia. Nie czuł on więcej dystansu z ów bazyliszkowatą Ślizgonką i dlatego uznał, że może sobie pozwolić na, od tak, miłą pogawędkę w bibliotece.
    - Ach, jak mogłem zapomnieć - złapał się za głowę, wracając pamięcią do historii ojca z tamtych czasów, kiedy to faktycznie Marcus Flint ciężką ręką dzierżył dyscyplinę w drużynie Ślizgonów.
    W tej dziwacznej, rodzinnej sytuacji, o której Olaf kompletnie nie miał pojęcia, ciekawszy zwrot akcji nastąpiły, gdyby dobrze znali się oboje już od początku szkoły, by nadchodzący na przykład comming out wpłynął radykalnie na ich przyjaźń. Między Amelią a Olafem obecnie nie było żadnej stałej więzi, nie znajdywał żadnych innych tematów do rozmów z nią niż sport. Praktycznie byli sobie obcy. Była w innej klasie, uczyła się innych przedmiotów, obracała w jego mniemaniu, niego nudnawym towarzystwie.
    Gryfon nie miał nawet sposobności, by w jej tonie wyczuć jakąkolwiek sugestię tego, że jest niemile widziany. Większość Ślizgonów zachowywała dziki dystans z pozostałymi uczniami Hogwartu i wiedział, że przez tę tarczę trzeba po prostu przebrnąć, by odnaleźć prawdziwą osobowość. Stąd też nie zwracał uwagi na jej obojętny ton głosu. Dziwnie odwracała od niego wzrok, błądząc gdzieś spojrzeniem na horyzoncie poza okienną ramą. Uznał jedynie, że ma za sobą zły dzień.
    Podniósł ponownie oczy zza okładki i zaczął ją baczniej obserwować. Nie zauważał widział problemu w wertowaniu indeksu nazwisk.
    Owszem był… - chwycił temat w mgnieniu oka i zaprzestając poszukiwań jej przodków, otworzył dobrze mu znaną stronę dwieście osiemdziesiąt cztery i położył przed nią na stole. Sam uznając to zdanie jako zaproszenie, usiadł na krześle. Znajdując się teraz naprzeciwko, swoim długim palcem wskazał stronę, na której otworzył książkę. Konkretniej wycelował na swojego ojca, stojącego dumnie pośród sześciu innych gryfonów. - Oto on. A to, zobacz, Harry potter - zaśmiał się krótko, wskazując najmniejszego zawodnika, ledwo sięgającego Woodowi do ramienia. - Pierwszoroczniak i już szukający. Niedorzeczne. Mi się udało dopiero na czwartym. - Rozpromienił się, wracając myślami do tych młodzieńczych historii ojca, których w swoim życiu nasłuchał się co niemiara. - Mój ojciec był kapitanem tylko trzy lata, nie to co Flint. - Przesunął dalej palcem - Tutaj Angelina Johnson, ścigająca, matka Freda i Roxanne Weasleyów. Czasem wpadają do nas na grilla w wakacje. A tu jeszcze więcej Weasleyów - zaśmiał się, zerkając na dwójkę strzelistych, rudych bliźniaków z pałkami. - Ojciec opowiadał, że to był najgorszy rok jego życia. Najgorsza porażka Gryffindoru wszechczasów. Podobno McGonagall zrobiła mu taki raban, kiedy przegrali ze Ślizgonami, że przez miesiąc jej unikał - westchnął, zdejmując swoją dłoń z książki i zerknął badawczo na twarz dziewczyny. Pomyślał, że wzmianka o triumfie Slytherinu poprawi jej pochmurny nastrój. - Mój starszy poświęcał temu wszystko, był młody, miał wielkie ambicje, ale później przyznał się, że wcale nie był takim dobrym kapitanem. Z resztą do Zjednoczonych z Puddlemere zrekrutowali go tylko jako rezerwowego. Mam nadzieję, że będę miał więcej szczęścia.
    To ostatnie zdanie zwieńczył cichym, marzycielskim westchnieniem. Gdyby tylko jego życie mogło być tak łatwe, by zaczynało i kończyło codziennie na pogoni złotego znicza. Choć kochał swego ojca, spędziwszy z nim szesnaście lat żywota i znał też jego wszystkie wady. Wcale nie stanowił on dla Olafa wzoru do naśladowania. Owszem, pośród uczniów mógł się czasem przechwalać, zwłaszcza tym bardziej wtajemniczonym, lecz nie był chłopakiem, który pragnął budować swój sukces na czyichś laurach.

    OdpowiedzUsuń
  22. [Bardzo dziękuję za powitanie i miłe słowa. Zgłaszam się do Amelii, bo co by tu dużo mówić, nie wierzę, by Galen obojętnie przeszedł obok propozycji tworzenia eksperymentalnej miotły i to jeszcze przy pomocy alchemii. I choćby dla tego zdecydowanie musimy to wykorzystać. Ale może po kolei. Nie mam pojęcia, czy miałaś tutaj jakiś konkretny pomysł na to, na ile oni się znają, ale ja postawiłabym na po prostu znajomych z kółka, w sensie wydaje mi się, że tak będzie ciekawiej. Nie wiem też jaki miałaś zamysł, czy też był to po prostu luźno rzucony pomysł, ale jak tak o tym myślę, to przyszło mi do głowy, że można by z tego całego projektu zrobić coś w rodzaju konkursu. To znaczy powiedzmy mieli akurat zajęcia poświęcone metalurgii i opiekun koła postanowił, że ta grupa osób, która wymyśli najlepszy sposób, w jaki można zastosować to o czym się dowiedzieli, otrzyma jakąś nagrodę (nie wiem co to miałoby być, ale to na razie nieistotne, zawsze można uznać, że chodzi o jakiś rzadki składnik do mikstury czy coś w tym stylu). Twoja pani mogłaby wpaść na pomysł tej miotły właśnie, natomiast Galen pewnie grzebałby przy różdżkach, co niezbyt, by mu w tej sytuacji wychodziło. I tutaj można by to rozegrać na różne sposoby. Mógł wyciągnąć swój dziennik, w którym notuje podobne eksperymenty, a w którym przy okazji jest trochę o jego obserwacjach dotyczących mioteł, mógłby luźno rzucić jakimś komentarzem odnośnie pracy Amelii. W każdym razie ostatecznie wylądowaliby przy tym samym projekcie. I wiem, że to w sumie niewiele dodaje do Twojej propozycji, ale niezależnie od tego, czy takie coś, by Ci odpowiadało, ja jak najbardziej jestem chętna na wątek z alchemią w roli głównej.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  23. Prawdą było, że rodzina Woodów niewiele różniła się od typowych czarodziejskich rodów. Mieli oni przytulny dom na skraju lasu, duży ogródek, a Olaf jak dziecko spędzał godziny, bawiąc się na zbudowanym przez ojca, prowizorycznym placu do zabaw na miotle. Choć był jedynakiem, to te wszystkie towarzyskie spotkania w ich ogrodzie zupełnie zaspokajały jego potrzeby zabaw z innymi dziećmi, mianowicie pociechami znajomych ojca. Wydawało się Olafowi, że jego rodzina to zwykła, acz otwarta familia, i bez żadnych sekretów wiedli sobie spokojne życie na oddalonej od świata farmie. Skąd jednak miał on dowiedzieć się o romansie ojca, skoro takie sekrety skrywa się gdzieś głęboko, w miejscach szczególnie małych dzieci niedostępnych.
    Olaf był lepszym szukającym aniżeli pałkarzem, z prostej przyczyny, jaką była budowa jego ciała. Nie był krępym chłopem, wręcz przeciwnie. Był zwinny i szybki, a przede wszystkim od małego wprawiony w obsłudze miotły. Brakowało mu koncentracji na niemalże każdej lekcji, bo cały magazyn skupienia i cierpliwości wykorzystywał podczas meczów. Zamieniał się wtedy w uważnego myszołowa, który za wszelką cenę musiał schwytać swą ofiarę - złoty znicz. Ta determinacja była jego najlepszą zaletą. I także ta desperacja gubiła jego ewentualne zajęcie pozycji ścigającego, ponieważ ta wewnętrzna potrzeba udowodnienia swojej wartości kompletnie nie korelowała we współpracy z innymi członkami drużyny. Najpewniejszą przyczyną tej wewnętrznej walki o uwagę, było noszone przez niego, znane nazwisko. I choć pozycja szukającego nie była tak ekscytująco komentowana, jak zwinne salta i miotlarskie sztuczki głównych rozgrywających, to stanowiła na tyle indywidualną i ważną pozycją, że dostatecznie napawała Olafa dumą.
    Zjednoczeni z Puddlemere byli znaną drużyną, ale przede wszystkim posiadając długą i owocną w wygrane historię. Olaf jednak zbyt długo krył swoje umiejętności za nazwiskiem ojca, by podążać jego śladami.
    Gdyby mnie przyjęli, to na pewno bym nie pogardził, ale wolałbym grać jako szukający w stałym składzie, niż rezerwowy w znanej drużynie - mrugnął porozumiewawczo do ciemnowłosej towarzyszki i przewertował leżącą przed nimi księgę na inny tytuł. - Harpie z Holyhead. - przeczytał na głos rozbawionym głosem, gdyż na wskazanej fotografii znajdowały się jedynie kobiety zawodniczki i tylko takie były werbowane do drużyny. - Chętnie bym tu zagrał, ale chyba masz większe szanse - zażartował, chichocząc chwilę i przekładał stronice dalej. - A tak serio, to zawsze marzyłem o Nietoperzach z Ballycastle. Do twarzy mi z czerwonym i uwielbiam irlandzki styl gry, główny nacisk to integralność drużyny, dlatego tak swobodnie i z tą charakterystyczną lekkością wygrywają mecze - westchnął, obserwując kształt nietoperza jawiący się na godle. Były to przede wszystkim jego dziecięce marzenia i widok tak dobrze znanego symbolu, który niegdyś zrobił plakatem drzwi jego sypialni. Kontrastowe barwy kojarzyły mu się ze zwinnością i przebiegłością graczy. Sam mógłby stać się jednym z tych nietoperzy i operować własnym językiem echolokacji podczas lotów.
    Teraz zamknął księgę i wyprostował się niego, wracając z tej sentymentalnej wędrówki do rzeczywistości.
    Ale jak już wspomniałem, wolałbym być w akcji niż grzać ławę i wspólnie z ojcem ustaliłem, że jak nic z tego nie wyjdzie, to zakładamy własną drużynę. - Kiwnął teraz głową z wyraźnym przekonaniem, że niezależnie od wydarzeń, czeka go wizja upragnionej przyszłości na miotle. - Ojciec już praktykuje swoje umiejętności trenerskie na małolatach - zaśmiał się, lecz ta kwestia wyraźnie spotkała się z niezrozumieniem ze strony Ślizgonki. Uraczył ją więc szczegółowym wyjaśnieniem. - Kariera sportowca nie trwa wiecznie. Mój starszy teraz prowadzi zajęcia dla młodych, dziesięcioletnich napaleńców.

    OdpowiedzUsuń
  24. – Kapitan – powtórzył machinalnie, kiedy go poprawiła i kiwnął głową, jakby na znak, że zapamięta i w przyszłości nie będzie się mylił.
    Przyszłość nie napawała go strachem i nie oblewał go zimny pot na myśl, że już niedługo będzie żegnał się z Hogwartem. Był przywiązany do szkoły, która przecież tak wiele mu w ciągu tych niespełna siedmiu lat dała, ale umowa od początku była jasna. To tylko etap, przystanek – co prawda niezwykle ważny i relatywnie długi – na drodze całego życia. Musi się zakończyć, by zrobić miejsca czasom istotniejszych.
    Egzaminy także nie niosły za sobą grozy, co nie znaczyło, że się nimi nie przejmował. Był dobrym uczniem, może nawet to niedoszacowanie, wiedzą i umiejętnościami wykraczającym mocno poza materiał zajęć, lecz mimo wszystko – nie powinien lekceważyć testów, które mogłyby się wydawać proste, bo zawsze można się na tym niebezpiecznie przejechać. Miał jednak nadzieję, nadzieję podpartą pracą, że wszystko pójdzie po jego myśli i otworzy się wiele ścieżek, z których którąś wystarczy tylko wykorzystać.
    Zapisał w notatniku datę spotkania i imię Amelii, a potem stuknął to w różdżką, by automatycznie przeniosło się na plan, który leżał w jego dormitorium. W dodatku magiczny zeszyt miałby mu o tym przypomnieć, gdyby sprawa wyleciała z głowy. Co jednak prawie nigdy się nie zdarzało.
    – Do zobaczenia – powiedział na pożegnanie i odwrócił się w przeciwną stronę, by udać się w kierunku Pokoju Wspólnego Hufflepuffu.

    Siedział na biurku w klasie, którą wynajął na potrzeby korepetycji, i wczytywał się w treść książki, świeżo wypożyczonej z biblioteki – dotyczyła ona transmutacji transfiguralnej. Cyknięcia wiszącego na ścianie ogromnego zegara mocno wybrzmiewały wśród porażającej ciszy panującej wokół. Amelia się spóźniała, ale skoro Edgar zarezerwował swój czas, nie miał i tak innych zajęć w tym momencie. Najwyżej spędzi najbliższą godzinę na ciekawej lekturze.
    Rozlegający się hałas otwierających się drzwi zwiastował, że ktoś jednak postanowił wejść. Uniósł głowę w momencie, kiedy dziewczyna wpadła do pomieszczenia.
    – Dzień dobry – powiedział i zsunął się z biurka. – Zaczynałem już sądzić, że zmieniłaś zdanie.
    I że jednak byłoby miło w takim wypadku, gdyby wcześniej go o tym poinformowała, ale tego zdania już do wypowiedzi nie dodał.
    Uniósł brew w wyrazie niemego zdumienia, gdy podsunęła mu przed nos pogryzione jabłko, i uśmiechnął się lekko, gdy się zreflektowała i podała mu jednak cytrynową babeczkę.
    – Dziękuję – powiedział, przejmując smakołyk. – Naprawdę dziękuję, bardzo mi miło, że o mnie pomyślałaś. Nie zmarnuje się.
    Odłożył ją na razie w bezpieczne miejsce, nieopodal swojej torby. Nie za często jadał słodycze, ale nie ze względu na awersję do słodkiego. Właściwie przepadał za łakociami, ale wyznawał zasadę, że bez potrzeby nie ma sensu przyzwyczajać ciała aż do takich luksusów. Jednak czasem można było sobie pozwolić, więc Amelia mogła mieć pewność, że później zje ciasteczko z apetytem.
    – Chcesz zjeść, zanim zaczniemy? – zapytał i wskazał na stanowisko, na którym postawił kociołek z deską i zestawem noży, a na sąsiedniej ławce rozłożył przeróżne ingredienty. – Pomyślałem, że warto zabrać się za wywar z poprzednich zajęć, bo twój eliksir – zawiesił się na moment, szukając synonimu do „był taki, że nawet Malcolm Sparrow, legendarny już antytalent przyprawiający profesora o przedwczesne łysienie, pokręciłby głową z niedowierzaniem, że można aż tak to zepsuć”; no, dobrze, nie było tak źle. – Nie był aż tak dobry, jak mógłby być – zakończył. – Jednak tak naprawdę najpierw powinniśmy chyba porozmawiać o tym, co sprawia ci największe trudności i z czym mógłbym pomóc. Ale oczywiście dokończ najpierw jabłko.

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  25. [Powiem ci, że te trybuny to świetny pomysł! Nie wiem jak w przypadku Amelii, ale dla Molly byłoby to miejsce wprost idealne, także jak dla mnie możemy przy nim pozostać. Panna Weasley po cichutku lubuje się we wszystkim, co związane z Quidditchem, więc naprawdę nie zdziwiłabym się, gdyby właśnie na trybunach szukała wytchnienia i ochrony przed całym światem. Bardzo chętnie skuszę się na jakiś wątek, jeżeli masz czas i ochotę ;)]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  26. [Dziękuję bardzo za powitanie :)
    Gdyby Cesare był teraz w jej wieku to mogliby sobie ręce podać, bo on uwielbiał robić psikusy i przeważnie on za tym wszystkim stał, więc na pewno dogadają się :)
    Możemy zrobić tak, że Cesaremu zabrakło Eliksiru Tojadowego i mógłby biednej Amelii krzywdę zrobić. Będzie na pewno potem wściekły jak dowie się, że on to był i będzie próbował jakoś jej to zadośćuczynić, bo poniekąd gdzieś tam w głębi zależy mu na uczniach, ale nie lubi się do tego przyznawać :P
    Z Nathanielem mogłyby być spiny, bo jak pisałaś - twój nie lubi Ślizgonów do teraz. Możemy spróbować coś wymyślić :)]

    Cesare Caito

    OdpowiedzUsuń
  27. Kolejny intensywny trening rozszedł się bólem w kościach. Kilka dni temu Olaf dopiero co uzyskał pozwolenie od szkolnej pielęgniarki na powrót do Quidditcha. Po tym, jak nabawił się ciężkiej kontuzji pęknięcia żebra, rozpaczał przeogromnie, że odcięto go od marzeń. Jednak zbliżający się mecz parł ogromną presję i Wood nie odpuszczał, mimo czasem towarzyszącego mu dyskomfortu.
    Zebrał swoje rzeczy z szatni i miał już opuścić teren boiska, gdy w jego oczach zamigotała srebrna spinka do włosów. Niczym sroka połasił się na tą błyskotkę i schował drobiazg do swej kieszeni.
    Dni mijały, a słońce zataczało coraz większe okręgi nad Hogwartem, sprowadzając na szkołę przyjemnie wiosenną atmosferę. Olaf znalezioną jakiś czas temu spinkę traktował jak trofeum i zupełnie nie rozumiał, dlaczego przywiązał tak szczególną uwagę do tego przedmiotu. Doszukiwał się pewnej intymności, dziewczęcego uroku ukrytego głęboko w jej kształcie. Była dla niego swoistym talizmanem szczęścia i powodzenia. Zastanawiał się, czy ów przedmiot należy do którejś z jego przyjaciółek, czy może do innej zawodniczki, których w danym roku było całkiem sporo. Nie potrafił jednak się z nim rozstać i szukać właścicielki. Tak mała rzecz raczej nie zaprzątała nikomu myśli po zgubieniu.
    Jednego dnia, dla zabawy, założył ją sobie na włosy i cały dzień dumnie przechadzał się z tą nietuzinkową fryzurą, w rzeczywistości przypominającą upięcie godne rasowego yorka. Wtedy ów migoczącym elementem w jego włosach zainteresowała się Wynn Burkes. Była to najlepsza przyjaciółka Olafa od niepamiętnych czasów, lecz też mniej oficjalnie była znana z handlu nielegalnymi przedmiotami w szkole. Podejrzany przedmiot przykuł również jej uwagę, a że była bardziej obyta z dziwnymi przedmiotami bardziej niż Olaf, szybko znalazła rozwiązanie tej łamigłówki.
    Takim sposobem poprzez zaklęcia odwracające transmutację, Wood odkrył olbrzymią tajemnicę, jaką skrywała w sobie ta iluzoryczna biżuteria.
    Minął kolejny tydzień, a Olaf już kilkakrotnie przetrawił od deski do deski słowa wypisane na pergaminie. Szczelnie chował co noc swój sekret pod poduszkę i jedynie wieczorami wertował i analizował każde zdanie, rozpoznając w literach charakter pisma swojego ojca. Nie wiedział, czy nie do końca rozumiał przesłanie tego listu. W tym czasie częściej przeglądał rodzinny album, w którym zapisane wspomnienia nagle spowite zostały nieodgadnioną tajemnicą. Zastanawiał się kim jest Charlotte Rathmann i co takiego łączyło ją z jego ojcem, skoro tak rozpaczliwie jego staruszek w młodzieńczych jeszcze latach chciał się z nią spotkać. Kilka znaczących faktów, takich jak data i autor, nie snuły jednoznacznej odpowiedzi, a może po prostu Olaf nie potrafił zaakceptować pewnej oczywistej rzeczy w swojej głowie. Nie był też zbyt lotnym chłopakiem, by na początku pomyśleć, że ma to związek z kapitanką drużyny Ślizgonów. Musiał odbyć kolejną wycieczkę do biblioteki, co zbyt często się nie zdarzało, by przypomnieć sobie o ich wspólnej rozmowie na temat rodzinnych karier w Quidditchu. Stąd cały proces trwał tak długo, nim zdecydował się do niej odezwać.

    Nie spotykał Amelii zbyt często na swej drodze, a ostatnim czasie nie widywał jej wcale. Dopiero gdy przygotował się na konfrontację, zebrał dotychczasowe dowody i podejrzenia, chciał dalej tknąć ten temat z osobą, która wydała mu się w jakimś stopniu powiązania z tą zagadką.
    Tajemniczy, mały liścik pojawił się w szafce kapitana drużyny Slytherinu.

    Pod świńskim łbem, 20:00 w piątek
    O. Wood


    Nie żywił ogromnych nadziei na jej pojawienie się w karczmie. Czekał samotnie przy barze o wyznaczonej godzinie, sącząc przez słomkę sok dyniowy. Wokół gromadziło się kilku klientów, lecz knajpa ta, stojąc na uboczu, nie zachęcała aż tak wielu studentów Hogwartu do odwiedzin jak powszechnie znany pub pod trzema miotłami. Stąd padł wybór na to miejsce. Wolał spotkać się z nią w przestrzeni publicznej, by uniknąć wszelkich nieporozumień, lecz nie potrzebował poklasku. Z resztą nie wyobrażał sobie, by mógł tak po prostu zebrać się do tej rozmowy bez kilku głębszych łyków alkoholu.

    OdpowiedzUsuń
  28. – Nietrzymanie się przepisów to komfort, na który mogą sobie pozwolić eksperymentatorzy albo mistrzowie eliksirów – powiedział. – My, obawiam się, znajdujemy się na niższym szczebelku.
    Edgar był co najmniej niezły z eliksirów – gdyby zresztą było inaczej, nie zgodziłby się udzielić Amelii korepetycji z tego przedmiotu. Czasami pozwalał sobie na lekkie odstępstwo od przepisu, ale tylko wówczas, gdy przetestował je poza zajęciami; nie był takim ryzykantem, by nowości wypróbowywać w chwili testu. Nie był również aż takim niezwykłym warzycielem, by pretendować do miana wytwórcy eliksirów – czy nawet ich ulepszacza. Znał jednak kilka sztuczek, które nie zawsze zgadzały się z przepisami, a które wspomagały proces przyrządzania wywarów. Czasem wystarczyło coś zgnieść, a nie pokroić, by zyskać więcej soku; naciąć, a nie przeciąć, by mikstura stała się bardziej wyważona; pokruszyć, a nie poszatkować, by zyskać bardziej intensywny efekt.
    Tyle że nie to było problemem Amelii; ewentualnych dodatkowych porad – jeśli ich nie znała – będzie można udzielić po osiągnięciu najważniejszego. Czyli umiejętności warzenia przynajmniej w miarę poprawnych eliksirów, bo rozproszenie dziewczyny z ostatnich kilku tygodni, miesięcy może nawet, skutecznie to uniemożliwiło.
    Edgar podszedł bliżej i spojrzał na jej notatki. Z jego perspektywy wydawały się dość niechlujne, a może tylko chaotyczne. Nie wczytywał się jednak w treść, więc nie wiedział, jak spostrzeżenie przekłada się na rzeczywistość i zgodność z zaleceniami nauczyciela. Przywołał różdżką torbę i wyciągnął z niej książkę. Prędko otworzył ją na właściwej, bo zaznaczonej zakładką, stronie.
    – Masz ten sam przepis? – zapytał, podsuwając Amelii podręcznik.
    Starał się powiedzieć to delikatnym tonem, żeby nie poczuła się urażona; nie wiedział, czy w ogóle istniało takie ryzyko, ale gdyby ktoś jego zapytał o takie podstawy, mógłby poczuć się odrobinę dziwnie. Nie zamierzał podważać jej umiejętności przepisywania z tablicy, ale skoro sama wspomniała o trzymaniu się instrukcji, chyba nie szkodziło zapytać.
    – W tym przypadku – zaczął mówić, w zamyśleniu stukając palcami po kartach książki – może zrobimy tak. Przepisz, proszę, na pergamin same składniki i ich liczby, bez instrukcji, tylko ingredienty. Potem wybierz odpowiednie.
    Z tyłu klasy, na kilku połączonych ze sobą blatach, Edgar rozłożył wcześniej zabrane (za pozwoleniem nauczyciela) składniki ze składziku eliksirowego. Nie ograniczył się tylko do tych, które wymagał przepis – wybrał wiele więcej, by częścią zadania stało się wybranie odpowiednich. Niektóre były niemalże bliźniaczo do siebie podobne, więc nawet tutaj trzeba było uwagi i precyzji.
    Istniały różne strategie warzenia eliksirów – niektórzy podążali punkt po punkcie za instrukcjami i na bieżąco szykowali potrzebne do nich ingredienty. Edgar był jednak zdania, że w wypadku, gdy problem stwarza wierność zapiskom, lepiej na samym początku wszystko sobie przygotować, a potem przystąpić do pracy. Sam zresztą tak najczęściej robił, by nie krążyć w tę i z powrotem. Zwykle jedynie zapamiętywał, co powinien wziąć, albo zerkał na całość przepisu. Teraz jednak pomyślał, że może warto spisać listę samych części składowych, by zyskać absolutną jasność.

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  29. Spędził w knajpie kilka lub kilkanaście minut, niemożliwym było jednoznacznie odczuć, ile czasu upłynęło od przybycia do Świńskiego Łba. Nękał go stres, który dręczył myśli tak bardzo, że zupełnie stracił poczucie mijającego popołudnia.
    Nagłe pojawienie się Amelii u jego boku dopiero przerwało ten swoisty trans pędzących wirowo myśli. Wybudził się nagle, potrząsając głową na boki. Zamrugał kilkakrotnie i przetarł powieki, by upewnić się, że to właśnie ona. Jej stawienie się na zainicjowanym spotkaniu przyniosło mu nikłą ulgę, choć sprawa dopiero miała się skomplikować.
    - Cztery ogniste - rzekł spokojnie do barmaki, lecz ona zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem. Na stół więc, prócz adekwatnej ilości monet, dołożył kilka dodatkowych sykli, by uniknąć tego dziwacznego, pytającego spojrzenia. Trunek ten znany był z przyniesienia chwilowej odwagi, która teraz jak najbardziej potrzebna była Woodowi, jeśli miał wytoczyć tą przedziwną i niedorzeczną teorię przed starszą Ślizgonką.
    Gdy pracująca, starsza kobieta przygotowała dla Wooda zamówienie, przechwycił on talerz ze szklankami i smagnął ramię Amelii w sugestii, by za nim podążała.
    Najbardziej dogodnym stolikiem teraz był ten w rogu, skrywany po części przez grubą, zatęchłą kotarę okienną. Zaraz po zajęciu tam miejsca, wychylił jedną ze szklanek i poczęstował się całą zawartością na raz. Z hukiem odstawił ciężkąś, pustą już szklankę i spojrzał ze sztucznym uśmiechem na przysiadającą się naprzeciwko Rathmann.
    Chwilowe zadrapanie gardła nie podniosło pewności siebie. Ciemne spojrzenie lustrujące jego szaleńcze żłopanie spotęgowało nerwy Gryfona. Odchrząknął, złożył łokcie na stole, wyprostował się… jednak nie wiedział od czego zacząć. Chwycił więc za drugie szkło. Tym razem z większym rozsądkiem, zasmakował ustami złocistej whiskey. Niezbyt roztropnym byłoby pochłonąć się w alkoholowej agonii, zanim zdradzi jej powód spotkania.
    - Możesz się częstować - wskazał na pozostałe drinki. Jednocześnie zdał sobie sprawę, jak głupio to wszystko wygląda i, że przecież Amelia zamówiła już wcześniej napój dla siebie.
    Nadal bił się w myślach, nie wiedząc zupełnie jak zacząć tą niezręczną rozmowę. Jego wzrok skakał za okno lub na brudną ścianę tuż za głową brunetki, ewidentnie niezręcznym dla niego było pochwycenie skoncentrowanego kontaktu z jej twarzą.
    Jeden łyk więcej i Olaf bez słowa schylił się do swojego plecaka. Przeprowadzając wnikliwe poszukiwania w środku, gdy w końcu znalazł swój cel, zamarł w bezdechu na moment i pod blatem zanalizował jeszcze raz swoją część dowodów w tej sprawie.
    Głuchym trzaskiem jego dłoń opadła na blat starego, drewnianego stołu. Szklanki na tacy zagrały dźwięcznie pod wpływem tego uderzenia. Dopiero teraz nieco bardziej oprzytomniałe spojrzenie Olafa wróciło na stół, jakby nagły, głośny dźwięk go wybudził. Klamka zapadła.
    Powolnym, posuwistym ruchem przesunął dłoń w jej kierunku. Gdy zdjął swoją rękę z powierzchni, odsłoniła się ku jej oczom niewielka fotografia przedstawiająca parę quidditchowskich zawodników. Jednym z nich był jego ojciec, zaś drugą, nieznaną Olafowi postacią, była ciemnowłosa kobieta.
    - Znalazłem to kiedyś w rzeczach ojca. Wiesz może kto to jest? - zapytał, lecz nie czekał na prędką odpowiedź. Sięgnął teraz po drugi dowód w tej sprawie, mianowicie wspomniany wcześniej, poszukiwany przez Rathmann list. Ten pergamin jednak pozostawił bliżej siebie, układając go poza zasięgiem jej dłoni. Tak naprawdę wciąż nie był do końca pewny, czy by znaleźć właściwą odpowiedź powinien zastosować taką zagrywkę, czy powinien się przed nią otworzyć. Musiał wiedzieć, czy Amelia rozpoznaje ten list, czy to ona jest jego właścicielką. Dopiero wtedy otworzyłyby się przed nim bardziej klarowne rozwiązania tej zagwostki.
    Dopiero teraz, po dłuższym czasie nieprzytomnego wodzenia wzrokiem, wlepił w nią swe wnikliwe spojrzenie. Musiał się skupić, by wyczytać z jej mimiki moment trwogi, przerażenia albo nikłe zawahanie, gdy znaleziony list ukazał się nieopodal niej na stole. Cokolwiek, co zdradziłoby jej powiązanie z tą tajemniczą sprawą.

    OdpowiedzUsuń