Slytherin
POWIĄZANIA
Kliknij w trójkąt, aby rozwinąć treść. Szukam napiętych relacji, dźwięków trzaskających zaklęć i brzydkich przekleństw. Karta strasznie stara, więc przepraszam za jakość - kiedyś może zaktualizuję jej treść.
Wątki: -
Wątki: -
Nadnaturalnie pamiętliwy i lojalny wobec osób, które się dla niego liczą — a takie chyba nie istnieją — jest w stanie z pacyfisty zmienić się w prawdziwego, nieokiełznanego anarchistę. A skoro nie ma nikogo, kogo mógłby z lwim zapałem bronić, jak własnego stada, nieszczęśliwie odgrywa rolę wilka, pożerającego ofiary zawsze pojedynczo, z czczą dokładnością. Biada temu, kto mu podpadnie. Czasem jest zbyt porywczy na racjonalne działania i jednocześnie nazbyt zapalczywy, by odpuścić, godząc się z porażką. Nieważne w jak kiepskim znajdzie się położeniu, stojąc przed niebezpieczeństwem prędzej narazi się na poturbowanie, niż da się oswoić. Jest jak dziki zwierz wrzucony w klatkę — wściekle bije o metal, a nim się spostrzeżesz, rzuca ci się do gardła. Tylko po to by po ostatecznym ataku i zgonie męczennika w ciepłym świetle dnia ułożyć się do snu. Niczym niewinny baranek, niezbryzgany krwią bliźniego.
Czasami mam wrażenie, że gdzieś w nim tkwi jeszcze serce. Tylko czasami... zawsze potem nachodzi mnie myśl, że przez większość czasu najprawdopodobniej radzi sobie bez niego.
Malfoy nie należy do osób, które zajmują się cudzą codziennością, prędzej skupia się na własnej. Tym bardziej nie stara się zabawiać w jasnowidza. Nie czuje potrzeby ciągłego analizowania splotu wydarzeń, w których główną rolę odgrywa ktoś trzeci, ale jeśli w jakiś sposób mu podpadniesz, bądź pewny, że nie ma siły, która odwiodłaby go od zemsty. Na domiar złego jedyną opinią, z jaką się liczy, jest jego własna. W związku z tym obelgi czy komplementy wrzuca do jednego worka z plotkami i domysłami, nie czując różnicy między nimi.
Nawet nie próbuj wspominać mi o tym palancie. Po ostatnim spotkaniu z nim jedno wiem na pewno — na dobrego kolegę to on się nie nadaje. Prędzej na niezjednanego, żarliwego wroga.
Nie próbuj doszukiwać się w nim zalet. On ich nie ma, a nawet jeśli ma, prawdopodobnie są one przyćmione przez masę wad. Bóg mało kiedy wydaje na świat tak egoistycznych, zapatrzonych w swoje interesy ludzi. Gdyby apokalipsa zaczynała się od destrukcji psychicznej (w wolnym tłumaczeniu: od totalnego braku empatii), on byłby jej źródłem. Nigdy nikomu nie pomaga, chyba że sam czerpie z tego jakąś korzyść. To jak cię potraktuje, zależeć będzie tylko i wyłącznie od tego, ile pożytku w tobie widzi. Nie zdziw się, gdy okaże się, że młody panicz o uroczym uśmiechu to tak naprawdę prawdziwe nasienie zła, pierwotny syn szatana. On taki jest — zmienny, nieokreślony. Apatyczny z przekory, wrażliwy dla zysku. Piekielnie intrygujący, bo nie wchodzący w żadne schematy lub modele osobowe, a przy tym — niestety — nieprzeciętnie narcystyczny i chorobliwie próżny.
Nie przedstawił się, nie podał ręki na powitanie, nie powiedział nic, co mogłoby mnie zadowolić. I ty się pytasz jaki jest? Zrób mu rachunek sumienia, a dowiesz się, że jest po prostu nieznośny.
[Coś chcę, tyle że jeszcze nie zdecydowałam co.
OdpowiedzUsuńPS Nie spodziewałam się, że młodociany wizerunek mojego Grindelwalda znajdzie nowego nabywcę. *parsk*]
Nevell Milsent
[Tempem przy Darrenie, to byś mnie zmiotła z planszy, haha. Może go zaczepić, nie widzę przeciwwskazań, niech się pomierzą w tym, kto szybciej postawi na swoim. Nevellowi wprawdzie dorzuciłabym balast w postaci pewnej słabości do Scorpiusa (u mnie w końcu muszą przewinąć się emocje), mimo że będzie początkowo dość lekceważąco w oczach Milsenta takim dzieciakiem, który się go uczepił jak rzep psiego ogona.]
OdpowiedzUsuńNevell Milsent
[Moglibyśmy pomóc z Malu przy eliksirach, ale nie wiem, czy to w ogóle by wyszło... ALE! Mówiłam, ze się spotkamy. :D]
OdpowiedzUsuńMalu Billie Post
[O, jak najbardziej można tak zrobić, i faktycznie dla Malu będzie to pestka, a że nikt inny nie może pomóc Scorpiusowi, skoro nikogo innego nie ma, no to nie będzie mogła się wywinąć. Idealnie. :D
OdpowiedzUsuńI mam nadzieję, że w tym przypadku Ty nam zaczniesz o piękne spotkanie przy kociołku!]
Malu Billie Post
[A ja tego pana to znam i dobrze go tu znów widzieć. Piękne ptaszydło na zdjęciu, o całej reszcie się nie rozwodzę, bo dobra robota, tyle. Weny, wątków, jak zawsze.]
OdpowiedzUsuńUlysses Stansell
[ Może my dorośli o tym tak dobrze nie pamiętamy, jednak bycie nastolatkiem już samo w sobie oznacza walkę różnych sprzeczności, tak jak i sporo potencjalnie nieobliczalnych emocji. Dojrzewanie to czas na definiowanie samego siebie, poszukiwanie równowagi oraz próby pogodzenia ze sobą wielu zmiennych poglądów, uczuć. Mer nie jest ani standardowym ani perfekcyjnym odbiciem swojego domu. I o to chodziło. Utarte schematy wyglądają miło na wirtualnym papierze, ale w rzeczywistości powtarzają tylko w kółko te same przewidywalne zachowania.
OdpowiedzUsuńW oczach panny Bones Scorpius nie wyróżniałby się raczej niczym szczególnym ponad innych podobnych do niego Ślizgonów. Prędzej był jej obojętny. Chyba, że masz ukryty w zanadrzu zarys pomysłu na jakiś konkretny konflikt, wówczas można by się zastanowić nad ewentualną wrogością. ]
Emerson Bones
[Cześć, dziękuję za powitanie i miłe słowa na temat karty, bardzo lubię formę listów. ;)]
OdpowiedzUsuńBlue Ross
[Stare karty też są dobre, szczególnie, jeśli się sprawdzają. A Twoja się sprawdza bardzo! Od razu widać, że Malfoy. :D O tej Jamesowo-Scorpiusowej nienawiści już odrobinkę słyszałam od autorki starszego Pottera, i bardzo chętnie wpakuję mojego chłopca w sam środek ich konfliktu, tym bardziej, że Albus i Scorpius rzeczywiście w jakimś sensie by do siebie pasowali - a Albus zdecydowanie potrzebuje kogoś, kto by go trochę wyrwał z tego jego smutnego letargu, wykopał spod stosu książek i może pokłócił się na temat sensu istnienia takiego sportu jak quidditch. Osobiście lubuję się w drobiazgach i szczegółach powiązań, więc gdybyś miała ochotę kiedyś takowe obgadać, zapraszam, a w międzyczasie będę czekać, aż znajdziesz dla nas trochę miejsca w limicie!]
OdpowiedzUsuńAlbus Potter
[ Jasne, nie ma sprawy – jak wyczułam, że mogę sobie pozwolić na wyrażenie głębokich przemyśleń na temat postaci i jej kreacji, to skrzętnie skorzystałam z okazji. Lubię tworzyć takich bohaterów, bo i wtedy mnie samej jest się łatwiej w nich wczuć, pisać wątki, poszukiwać jakichś pomysłów na powiązania. Także cieszę się, że u Mer mi wyszło.
OdpowiedzUsuńTak, ona i Scorpius są bardzo różni. Na tyle różni, że właśnie z tego powodu Emerson w ogóle nie zawracałaby sobie głowy, aby lepiej go poznać. Zwykły zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie ma to najmniejszego sensu. Po co tracić czas lub wplątywać się w relację potencjalnie kłopotliwą bądź stresogenną? Ale jeśli przyjąć Twoją propozycję (która jak najbardziej przypadła mi do gustu) to założenia swoją drogą, a życie swoją. Chętnie bym się na to pisała. Podoba mi się, jak los popycha ich ku sobie, na przekór tego co tam o sobie myślą i jak się wzajemnie traktują. Z jednej strony zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo Mer byłaby zirytowana będąc jego „dłużniczką” i musząc mu pomagać w nauce, a z drugiej wyobrażam sobie jej szczerze zdumioną minę, gdy pewnego dnia Scorpius pożyczył jej tę cenną księgę… Prawdę mówiąc, na początku chyba nawet nie chciałaby jej wziąć do ręki, myśląc że to jakiś durny kawał… Ale ciekawość zwyciężyła. No a później faktycznie Scorp znów był Scorpem, skoro wylądowali wspólnie na szlabanie, i to w takim stylu… Super, jestem za. Ciekawe jak to się dalej potoczy.
Będę wdzięczna za rozpoczęcie, i może je napisać jak Ci będzie wygodniej – albo szlaban, albo po. ]
Emerson Bones
[Hej, dziękuję serdecznie, bardzo mi miło. <3 Tak, tak, Edgar do samej ambicji się nie sprowadza, jest tam jeszcze trochę spraw, które zdążyłam obmyślić, a których nie ujęłam w karcie. Czy po to, żeby intrygować? Chyba aż tak o tym nie myślałam, ale skoro tak wyszło, to tylko się cieszyć!
OdpowiedzUsuńZe Scorpiusa natomiast niezła żmijka, Ślizgon z tego rodzaju, który zapewnia własnemu domowi złą prasę. :D Tak mi przez myśl przemknęło, że choć nie łączę go oczywiście z Syriuszem Blackiem, to pasuje mi do Twojej postaci jedna scena znana z kanonu – Black powiedział, że się nudzi, a już po chwili z Potterem znaleźli remedium: poznęcać się nad Snape’em. Scorpius też sprawia wrażenie gościa, który na co dzień może nie będzie zawracał sobie głowy maluczkimi, bo proch marny na jego butach, ale w chwili największego znudzenia mógłby uskuteczniać bullying dla zabawy. Brr!
Zawsze trochę podziwiałam, bo stworzyć taką postać to jedno, a konsekwentnie ją prowadzić – to już większe wyzwanie.
Jeszcze raz dziękuję za powitanie i miłe słowa!]
Edgar Fawley
[ Nie ma sprawy. Widzę, że na blogu jest w tej chwili istna karuzela. Mnie się nie śpieszy, jestem nastawiona na spokojną rozgrywkę ;) ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[Dziękuję ślicznie, ❤️ nawet bez przekładu zawsze mile łechcze ego. Prowadziłam kluchę zwaną Dybuckiem Sheeridanem, krótko ale dosyć intensywnie. Posiadam manierę rozpisywania się, nad czym nie umiem panować stąd taka długaśna KP. Twój Scorpius jest świetny, dokładnie taki jako powinien być, minus brak zainteresowania Quidditchem, no bo to jest, hm, karygodne.]
OdpowiedzUsuńBeatrix Macnair
Narastający uścisk w gardle. Nieprzyjemny szum w uszach. Lekkie drżenie mięśni rąk, w których niemal jak tarczę ściskała pasek od powycieranej torby. Tak się właśnie czuła, tak było a naprawdę nie powinno – ciało wysyłało jej wyraźne sygnały, próbując utożsamić się z tym, co właśnie działo się w jej głowie. A działo się całkiem sporo. Utrzymanie biernego, praktycznie oziębłego wyrazu twarzy wymagało od niej nie lada wysiłku. W jego obecności nie zamierzała pokazywać po sobie ani krzty zdenerwowania. Wiedziała, że tylko na to czekał, wpatrując się w nią tymi pustymi jak otchłań bez dna oczami. Szukał okazji, aby zaatakować, ukąsić… byle jak najboleśniej, bo właśnie w tym był dobry, tym się chełpił. Wiedziała, jak zamierzał wykorzystać ten czas wspólnego szlabanu. Wiedziała, że postara się go sobie urozmaicić, najpewniej jej kosztem. Wiedziała, bo to nie był pierwszy raz, gdy próbował ją osaczyć. I choćby robiła wszystko co w jej mocy, najwyraźniej nie miał też być ostatni. Nie miała bladego pojęcia czym zasłużyła sobie na tę okrutną karę. Przebywanie w towarzystwie Malfoya było jedną z nielicznych sytuacji, które mimowolnie przyprawiały ją o dreszcze. Ni to z uczucia chłodu, ni z jakiejś kuriozalnej odrazy… Tak czy inaczej nie chciała tu być. Wieczór spędzony na porządkowaniu ksiąg w bibliotece nie wydawałby się zły, gdyby nie to, że znalazła się tu za karę, w dodatku w pełni niezasłużoną. Och, no i jakże mogłaby zapomnieć, że szlaban spędzi z tym, który jej tę karę zafundował, choć wystarczyło parę słów, aby wyprowadzić profesora z błędu i opowiedzieć, jak naprawdę było… Ale po co? Przecież samemu na pewno byłoby mu nudno.
OdpowiedzUsuń— Interesuje cię to, czy po prostu lubisz słuchać własnego głosu…? — odparła cicho pytaniem na pytanie, powoli ściągając z ramienia torbę. Odłożyła ją na pusty fotel, nie spuszczając obojętnego spojrzenia z twarzy jasnowłosego Ślizgona. Podobnie jak on rozluźnił krawat, tak i ona podwinęła rękawy białej koszuli. Pomijając nieszczęsne towarzystwo Malfoya, Emerson musiała przygotować się do wcale nie tak lekkiej pracy. Dla własnego dobra psychicznego postanowiła zignorować drugą część tego bezczelnego komentarza, choć poczuła jak jedna z jej brwi drgnęła lekko pod wpływem niedokończonej insynuacji. Zacisnęła zęby, uniosła dłoń… i powoli strzepnęła nią z ramienia kurz, który wylądował tam dzięki uprzejmości Malfoya — Idę po drabinę — oznajmiła sucho. Odwróciła się od niego i zniknęła za jednym z wysokich regałów. Parę chwil na złapanie oddechu...
Emerson Bones
[ Wybacz, że dopiero teraz! Całkowicie rozumiem; nie każdy jest w stanie dać sobie radę z osobowością Pottera. W końcu to syn Wybrańca, nazwisko zobowiązuje do bycia czymś więcej i jeszcze trochę, ha :D Wcale mnie to nie martwi, bo James ma grono przyjaciół, więc przyda mu się też wróg dla równowagi. Od początku byłam nastawiona na taką właśnie dynamikę relacji, aczkolwiek nie pogryzę, jeśli w wątku znajdzie się jedna lub dwie sytuacje, kiedy tych dwoje nie będzie skakać sobie do oczu.
OdpowiedzUsuńJestem za, myślę, że przyparci do muru mogą nas obie zaskoczyć. Czy pozytywnie to już wyjdzie w praniu (; Pytanie tylko, kto zaczyna?]
James
[Jasne, zacznę na dniach. <3]
OdpowiedzUsuńJ.
Westchnęła pod nosem. Nadal musiał gadać. Nawet, gdy nie było jej obok nie potrafił się powstrzymać i najzwyczajniej zamilknąć. Naprawdę musiał uwielbiać swój głos, i to na pewno nie była wyłącznie odrobina narcyzmu. Scorpius Malfoy był skomplikowanym przypadkiem, choć nadal uważała, że najlepszym sposobem na przetrwanie jego obecności było konsekwentne milczenie. Szczególnie, że właśnie dlatego się tu znalazła – po to, aby nie musiał być tu sam i miał do kogo strzępić język. Tym mocniej zaciskała zęby, sięgając po drabinę. Tylko spokój. Spokój i cisza. Po paru chwilach siłowania się z tym przeklętym zabytkiem, przeniosła drabinę na koniec alejki, którą mieli uporządkować. Zauważyła już wcześniej, że Ślizgon wybrał jej początek, dlatego postanowiła ulokować się po przeciwnej stronie. Oparła drewnianą i lekko wyżłobioną już drabinę o wysoki regał, poprawiając jasne kosmyki włosów, które wymsknęły jej się z warkocza i powłaziły do oczu. Jeśli uda jej się skupić na zadaniu, to może nie zajmie jej to tak wiele czasu? Zdążyłaby spokojnie przeczytać parę dodatkowych rozdziałów z Transformacji przez wieki.
OdpowiedzUsuń— Dziękuję, ja i moja Puchońska pruderia doskonale sobie radzimy — odparła po chwili. Nie spojrzała w jego stronę. Nadal stała ze wzrokiem utkwionym w najwyższej półce, zastanawiając się od czego powinna zacząć, aby jak najefektywniej uporządkować pierwszy z regałów — Proponuję, abyś sam pokontemplował nad swoją Ślizgońską oślizgłością, i dopiero wtedy podzielił się wnioskami na głos, zgoda? — dodała po chwili, nie mogąc się powstrzymać od drobnej uszczypliwości. Zerknęła na niego, ale tylko na parę sekund… później ponownie skupiła się na regale. Zdjęła długą szatę, która mogłaby się jej zaplątać między nogi, odkładając ją na ten sam fotel, na którym leżała już jej torba. A następnie zwinnie wdrapała się po szczeblach drabiny, zrównując się głową z najwyższą półką. Gdyby nie to, że właśnie odbywała szlaban, chętnie skorzystałaby z okazji i przestudiowała znajdujące się tu książki…
Emerson Bones
W momencie, w którym ręka Nevella Milsenta spoczęła na klamce dormitorium, dobiegło go skrzypnięcie pobliskiego łóżka i idący z nim w parze, dźwięk obracanego ciała kolegi z tego samego roku ogarniętego snem — odczekał zatem jeszcze kilka chwil, zanim wymknął się z pomieszczenia spowitego mrokiem, odprowadzony jedynie spokojnymi oddechami współlokatorów. W ciągu dnia jeden z członków Klubu Ślimaka zatrzymał go na środku korytarza, ciągnąc za szaty i zapytał go, dlaczego nie pojawia się na spotkaniach tak elitarnego zbiorowiska, jednakże Milsent wzruszył jedynie w odpowiedzi ramionami. Nie potrzebował niczyjej troski w sprawie swojej obecności lub nieobecności, ponieważ nigdy nie czuł się częścią tego towarzystwa. Przynależność zawdzięczał zapewne jedynie temu, iż jego ojciec pełnił wysokie, urzędnicze stanowisko i znał wiele innych znanych nazwisk w Ministerstwie Magii i poza nim. Jednak Nevell Milsent od samego początku czuł się wśród zgromadzonych zwyczajnie nie na miejscu (może odpowiadało za to skojarzenie z ojcem lub widzenie klubu przez pryzmat starości minionej epoki), jak ułożony w pomieszczeniu o określonym wystroju elementu, który rzucał się w oczy. W drodze do opustoszałego o tej porze Pokoju Wspólnego owinęło się to zdradziecko wokół jego umysłu, lecz mijając dogasający ogień w trzaskającym kominku, przekierował swoją uwagę na tu i teraz.
OdpowiedzUsuńProblemy ze snem Milsenta nie wydawały się dla niego samego niczym szczególnym, a już tym bardziej niepokojącym, przywykł do tego stanu rzeczy, którzy przywędrował do niego za sprawą treści listu dostarczonego mu przez sowę — zwykłą i nijaką, a wywracająca jego dotychczasowe życie do góry nogami. Odpowiadał za to również uciążliwy fakt, iż złożenie głowy na poduszce każdorazowo łączy się z zaproszeniem do siebie niechcianych myśli, które jedynie odciągają go od zbawiennego przespania kilku godzin. Tym razem, prawie tak jak zwykle, chciał poszukać chwili ukojenia na Wieży Astronomicznej. Nevell Milsent nie brał nawet pod uwagę, że plany popsuje mu włóczący się i przyciągający jak magnes kłopoty Scorpius Malfoy, więc przy tym jak piątoklasista wpadł na niego kompletnie go zaskoczył, jednocześnie zmniejszając sobie kosztem starszego Ślizgona ewentualne obrażenia, stąd zapewne podarował sobie kąśliwy komentarz na temat tej ponadprogramowej bliskości.
— Na Merlina, co ty... — Jedynie te słowa zawieszają się pomiędzy ich dwójką, a dokończenie w formie wyprawiasz? nigdy nie ujrzało światła dziennego. Przekleństwa woźnego dostatecznie jasno wyklarowały mu sytuację, w której właśnie się przez niefortunne zrządzenie losu znalazł. Poza dość przewidywalnym faktem, że Scorpius znajdował się zdecydowanie za blisko, jak na jego gust.
Ślizgonowi nagła bierność w zaistniałej sytuacji odegrała wyjątkowo nieprzyjemną melodię na nerwach. Młodszy kolega nie ruszył się z miejsca, a gdy go od siebie odsunął, pchnął go na lustro przy schodach, co wystrzeliło poziom irytacji Milsenta ponad skalę normy. Przez coraz głośniejsze i nasilające się przekleństwa z nawoływaniem do Malfoya i teraz także jego kolegi, nie mógł zarejestrować co też blondyn mruczy pod nosem, a już tym bardziej zrozumieć dociskania go do nieruchomej tafli szkła, co skwitował jedynie zmarszczeniem brwi do tego stopnia, że pojawiła się w między pomiędzy nimi wyraźna lwia zmarszczka. Jeszcze tego brakowało, by przyłapano go z młodszym od siebie uczniakiem na ktokolwiek miałby to zinterpretować, kiedy w końcu ich przyłapie? Jako nocną schadzkę? Miałby się tłumaczyć z nagłej potrzeby bliskości upierdliwego piątoklasisty i może jeszcze przed własną ciotką? Na Merlina to wszystko zmierzało z złym, bardzo złym kierunku.
— Nigdzie już nie uciekniecie, parszywe dzieciaki! Mam was!
UsuńNie miał jednak wystarczającego zasobu czasu, by szarpać się ze Scorpiusem Malfoyem bądź co gorsza wykłócać się z nim, że bierne stanie przy lustrze to najgorszy scenariusz ucieczki ze względu na dwa postulaty: pierwszy, że byli i tak głośno na tyle, by przyciągnąć zainteresowanych — w tym wściekłego woźnego, a drugi umknąć gdziekolwiek było coraz mniej prawdopodobne, zwłaszcza gdy wykrzywiona twarz mężczyzny, wychyliła się tuż zza schodów. Dodatkowo na jego mimice pojawiła się imitacja satysfakcji, która już wkrótce miała umknąć mu sprzed nosa. Widok woźnego odciągnął uwagę od młodego Malfoya, jednak Milsent był pewny, że rozpoznał i jednego, i drugiego. Chwilę później jednak stracił jakąkolwiek równowagę, wpadając do środka lustra, które okazało się tajemnym przejściem, w którym panowało wilgotne powietrze. Starszy Ślizgon w jakimkolwiek odruchu, starał się złagodzić upadek, lecz nie zdało się to na nic, gdy cztery litery, plecy, a następnie czaszka w następującym po sobie rytmie nadały tępy ból, któremu towarzyszyło wykrzywienie twarzy, świadczące o tym, że Nevell nie planuje powtórki z rozrywki.
— Co...?! Co to ma znaczyć?! Cholera jasna! Malfoy! Milsent! To nie ujdzie wam na sucho, zawiadomię nauczycieli i nie będziecie mieli możliwości ucieczki!
— Złaź ze mnie. — Milsent burknął poirytowany, co odrobinę zagubiło się w stałych pokrzykiwaniach woźnego, choć zdawały się wewnątrz dobiegać, jakby zza tafli wody. Nie wątpił jednak, że w takim tempie i idącego w parze zapowietrzania się, a także czerwienienia twarzy ze złości zbudzi cały zamek. Starszy Ślizgon zepchnął niechcianego towarzysza niezbyt delikatnie na nierówno ułożone, wybrzuszone gdzieniegdzie kafle obok siebie, jakby w ramach rozładowania zaistniałego napięcia Podniósł się obolały po niedawnych ekscesach do siadu z kwaśną miną. — Mogę wiedzieć co wyprawiasz, Malfoy, i po co szwędasz się o tej porze po zamku, ciągnąc za sobą ogon? Postradałeś rozum? — syknął, sięgając po swoją różdżkę, która zdążyła wypaść mu z kieszeni przy nauce spadania, a tym samym spotkaniu pierwszego stopnia z twardym podłożem i po intensywnym zapachu potrafił ją zlokalizować. Odetchnął niemal z ulgą, oceniając po omacku, że jest cała, przynajmniej na razie.
Nevell Milsent
- Pierdolony, niewyżyty chuj.
OdpowiedzUsuńZgłoski odbite po tysiąckroć od marmurowych płaszczyzn wypełniają wolne przestrzenie wewnątrz obojczyków i między smukłymi odnóżami pomrukiem gardłowym. Smukłe odnóża wiszą nad przepaścią pustego basenu, czerń materiału pod kolanami, biel skórna na stawach. Wciąż odziana, bodajże po raz pierwszy od wspólnie ustalonych godziny oraz hasła, odkąd łazienka prefektury miejscem grzesznego spotkania.
Nie krzyczy już, nie rwie złotych pukli i nie krzywi kości policzkowych w szoku naiwności na to, jak ich gorzki romans zaczął się i potoczył, w końcu sama wypchnęła przeczucie absurdu i zbyt absolutnej emocjonalności na ostatnie płaty mózgownicy. Spłynęła logika z języka na nabrzmiałą, pulsującą szyję, zgubiła się racjonalność między malfoyowskimi kosmykami i trzeźwe myślenie rozpłynęło w lawendowej pianie. Barbie bardzo wina.
I wchodzi, wślizguje się do pomieszczenia potężnie i pewnie jak tylko On to może i nie może oderwać od Scorpiusa wzroku.
- Kłamliwy skurwysyn.
Unosi smukłe odnóża i wolne przestrzenie wewnątrz obojczyków ponad poziom tysiąca złotych kranów i sunie w jego stronę, gniewna i łagodna. Zatrzymuje się półtora kroku poza granicą cudzej skóry i zasięgiem maliny na ustach, po czym dotyka malinę na ustach opuszkiem palca wskazującego, z wolna i uważnie. Z prawego kącika w prawy kącik ślizgoński i z lewej dłoni na prawy policzek, zderzenie materii.
Scorpius piękny jest z profilu w braku krzywizny nosa i obecności krwi na policzku, wystarczająco piękny do argumentu za stopieniem się z nim w jedną masę ekstatyczną tyle razy temu. Ma nadzieję, że boli, ma nadzieję, że gryzie i piecze i swędzi i cierpi jego duma potęga skóra przez ten krótki moment. Nie ukrywa się jednak przed trzecią zasadą dynamiki - oczekuje reakcji przeciwnie skierowanej i równej jej akcji.
- Amortencja czy coś podobnego? – pluje ostatnim powitalnym jadem.
Barbina Twoja.
[Myślę, że w swoich słowach świetnie oddałaś to, co chciałam osiągnąć, pisząc kartę. Dziękuję za to miłe powitanie, a ze swojej strony życzę weny, weny i jeszcze raz weny! ;) Może nasze blogowe ścieżki kiedyś się zetkną i będzie nam dane coś wspólnie napisać.]
OdpowiedzUsuńMolly Weasley
James Potter nienawidził Scorpiusa Malfoya bardziej niż cokolwiek innego na tej planecie.
OdpowiedzUsuńDostawał uczulenia, kiedy tamten znalazł się w pobliżu, a od jego gadania puchły mu uszy. Lokowaty musiał nie raz powstrzymywać zbierający się w nim odruch wymiotny podczas zajęć w Klubie Pojedynków (zastanawiał się, czy nie wypisać się z koła, morda Ślizgona działała mu tak bardzo na nerwy). Nie daj Merlinie, żeby prowadzący je nauczyciel ich sparował! Zaklęcia przecinały powietrze w sali niczym błyskawice niebo podczas najgorszej z burz.
Nie zawsze tak było; nastawienie Pottera do białowłosego uległo drastycznej zmianie pewnego, chłodnego poranka półtora roku temu. Jamesem od dziecka targały silne emocje, potrafił błyskawicznie przejść z jednej w drugą. Nawet zauroczenie, którym darzył niegdyś Scorpiusa, tego nie powstrzymało, mimo kilku miesięcy trwania. Kiedy najstarszy syn Potterów się zakochiwał to nagle oraz intensywnie. Uczucia potrafiły całkowicie przesłonić mu otaczający go świat. Nigdy nie był w stanie nad tym zapanować. Dlatego, gdy młodszy uczeń po wieczorze, kiedy to zbliżyli się do siebie, całkowicie wyparł się zaistniałej wtedy sytuacji, coś w lokowatym pękło. Na amen. Poczucie wstydu było o wiele silniejsze niż resztki gnieżdżącego się dalej w nim zauroczenia. Niechęć do Domu Węża spotęgowała się, a on nie mógł znieść żadnego z jego wychowanków (Malfoya najbardziej) dłużej niż pięć sekund. Stali się jednym z najczęstszych celów docinek oraz żartów ze strony Gryfona. Sprawiało mu to chorą satysfakcję, widzieć jak kolejny Ślizgon dostaje po gębie i odchodzi z krzywą miną. Mógłby to robić wciąż i wciąż.
Dlatego, gdy ruchome schody postanowiły sobie za cel uprzykrzenie im reszty tego pięknego dnia, poczuł ogromną irytację. Oczywiście, że musiał utknąć razem z pieprzonym Malfoyem, bo przecież akurat nikt inny nie mógł się tam teraz znaleźć! Widząc, że nic nie da się za bardzo wskórać w tej sprawie, opadł zrezygnowany na jeden ze stopni. Starał się nie patrzeć w stronę białowłosego, choć czuł na sobie to palące spojrzenie srebrnych oczu.
— Nic. Nie. Mów — rzucił tylko, po czym oparł czoło o poręcz.
Twój ulubiony Gryfon
Wilgotne powietrze ukrytego za taflą lustra, przejścia przez dłuższą chwilę stało się czymś, na czym starszy Ślizgon chciał skupić swoją uwagę, przy wyrównywaniu oddechu. Jak na ten moment wzrok nie zdążył przyzwyczaić się do wszechobecnych w tej nieznanej mu przestrzeni ciemności, choć powoli zaczynał nadążać za wyłapywaniem poszczególnych kształtów. Naciągnięte do granic możliwości nerwy, powoli mogły się rozluźniać, choć bijące w klatce serce nadal sygnalizowało mu, że niebezpieczeństwo wcale nie jest aż tak odległe, jakby sobie tego życzył, tym bardziej, że w zaistniałej i dwuznacznej sytuacji znalazł się z nieswojej winy, tylko jakiegoś irytującego, napuszonego małolata. Nevell Milsent nie mógł więc pozbyć się wrażenia, że spotkanie z młodym Malfoyem będzie miało swoje konsekwencje, choćby w dociekliwych pytaniach Narcissy Mountbatten, u której przyszło mu — z ulgą — spędzić minione wakacje z dala od własnego znienawidzonego do szpiku kości ojca. To, jak można, by się bez większego trudu domyślić wprawiło go w stan rezonującej irytacji, która mogła zaliczyć gwałtowny skok lub złagodzenie do takiego poziomu jak gładka tafla wody niczym niezmącona, a słowny wyraz bólu młodszego Ślizgona niczego mu w tym względzie nie rekompensował.
OdpowiedzUsuń— Nie pytałem, czy chcesz się tłumaczyć. Zadałem ci proste pytanie i oczekuję na nie odpowiedzi, Malfoy. — Prychnął lekceważąco, nie bacząc tym samym nawet na to, że ten próbował mu się wyślizgnąć od ujawnienia swoich prawdziwych intencji oraz owoców nielegalnego działania wbrew szkolnemu regulaminowi. — Może nie wylądowałeś tutaj z bufonem zza lustra, ale zawsze mogę cię do niego wykopać i popatrzeć, jak tłumaczysz się z tego, że jak niemal przyłapał cię w dwuznacznej sytuacji z innym uczniem — odparł chłodnym, zdecydowanym tonem starszy Ślizgon, jednocześnie unaoczniając palącą go kwestię. Milsent liczył na uzyskanie pomyślnej odpowiedzi i nie zamierzał mu bowiem tego nawet odpuścić, zwłaszcza, że mógł wpłynąć niepomyślnie na jego z pozoru dobre imię, a Nevell uważał, że jeżeli ktoś może zepsuć jego reputację, to jedynie on sam za pośrednictwem swoich mniej lub bardziej przemyślanych czynów, a nie młodszy prefekt, który bezczelnością dorównywał swym przodkom.
Ciemnowłosy zdecydował się po chwili na to, by podjąć się próby podniesienia na nogi, skoro szczęśliwie odnalazł swoją różdżkę. Jednakże kluczem do powolnego sukcesu okazało się odnalezienie chropowatego oparcia tuż obok siebie, na którym wsparł się ramieniem. Przy podjętych, acz powolnych ruchach oparły się wrażenia bólowe, przypominające mu o świeżym poobijaniu, a to o tym w jak prawie że beznadziejnym położeniu znalazł się przez niefortunne zrządzenie losu, by z czystej litości nie określić tego mianem złośliwego rechotu. Początkowo Milsent nie raczył nawet odpowiedzieć, choćby oschle na tę kanciastą prośbę uformowaną, jakoby na rozkaz, celowo ignorując swojego towarzysza, każąc mu czekać na jakąkolwiek reakcję ze swojej strony i jednocześnie chcąc oswoić się z nową sytuacją.
— Mógłbym — potwierdził beznamiętnie Nevell Milsent, wpatrując się w odcinającą się już lekko w ciemnościach postać z jasnymi włosami. — Najpierw musiałbyś o to ładnie poprosić, ale obaj wiemy, że zanim przejdzie ci to przez gardło, to zdążysz wyhodować drzewo na nową różdżkę. Zlituję się nad tobą, ale chcę wiedzieć, co knujesz po nocach. — W tym miejscu starszy Ślizgon nawiązywał do poczucia dumy, choć może bardziej poczucia spłaty długów u młodszego wychowanka domu Salazara Slytherina, jednocześnie drażniąc się z jego ego. Inkantacja zaklęcia została wypowiedziana przez młodego Milsenta cicho, ledwie słyszalnie, a koniec sosnowej różdżki, skierowanej w dół, niemal natychmiast pojaśniał białym światłem, sprawiając, że właściciel magicznej witki zmrużył oczy.
Nevell Milsent
[Wiem, że jestem okropna, że dopiero przychodzę, ale mnie uniwerek przygniótł i jeszcze jestem taką straszną bułą, bo obaj panowie są tacy fajni i jak zawsze zachwycam się kartami, nie potrafiąc wybrać, z kim wątek byłby lepszy.
OdpowiedzUsuńKod się naprawił, kiedy skończyło się seminarium, bo jednym uchem musiałam słuchać, a jednak brakuje mi podzielności uwagi (to mnie łączy z Addie, ona też ma poziom skupienia złotej rybki i tak sobie w dwie przez to cierpimy). Pamięć akurat mam dobrą, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć szczegółów, choć jestem pewna, że coś razem pisałyśmy ze Scorpiusem (i na pewno to było zajebiście fajne, bo ty to ty, a Addie do Addie). Teoretycznie z Darrenem powinno być łatwiej, bo Hufflepuff i VI rok, więc biedak musi się zmagać z nią na co dzień podczas zajęć, ale nie jestem pewna, czy sobie poradzi z jej temperamentem :( Ale jeśli sobie poradzi to my go ukochamy! <3 Więc dalej będą bułę i zrzucę na Ciebie ten wybór, to wtedy będziemy mogły wreszcie kombinować. Jestem straszna, jednak upatruję też w tym twoją winę, tworzysz dwie tak samo niesamowite postaci i nie da się wybrać!
PS. Pamiętałam, że przetrzymywanie nieotwartych wyjców prowadzi do ich wybuchu, ale zapomniałam, że po przekazaniu wiadomości dochodzi do samospalenia, więc bardzo słuszna uwaga, dzięki :D]
ta fajna Addie i jej niefajna autorka, której jest wstyd aż
[Awww, dziękuję ślicznie za zwrócenie uwagi, długa przerwa w pisaniu jednak daje mi się we znaki. W międzyczasie pokłony dla super Scorpiusa <3
OdpowiedzUsuńRównież życzę weny i może jak Ci kiedyś jakiś wątek odpadnie, to daj znać.]
Elowen
Czerwona lampka na sklepieniu czaszki miga monotonnie i zakazanym pigmentem oświetla myśli nieposłuszne – te, które lata świetlne temu upchnęła w ostatnie płaty potyliczne i te, które rodzi tylko w jego obecności. Pod niemalże niemożliwym kątem, jeśliby zgiąć się wpół i ułożyć z oderwanych członków misterne origami, jak ulał widać bezprecedensowy wpływ Ślizgona na misternie zbudowany przez nią pałac pamięci; mimowolność, z jaką budzi ze śpiączki zwierzęce pragnienia i doskonałe dopasowanie najniższej potrzeby lubieżności. Bo chociaż w materialnej przestrzeni i wobec postronnych tkwią całkiem osobno, energetyczną nicią oplatają swoje ciała ściśle i nieświadomie.
OdpowiedzUsuńNie syci ją proste potwierdzenie ani stoickość sylabowa, zaufania brak w minimalizm informacji i potrzebuje więcej, by ugasić pożary szarej materii. Bo o ile pierwszy moment połączenia może zrzucić już na karb chemicznie skonstruowanych obsesji, drugiego ani dwunastego nie uratują żadne pragmatyczne za i przeciw. Rachunek sumienia nierównoważący się stronami jak jego obrzydliwie symetryczna twarz mierzi i kłuje pod kolanami, między udami i wzdłuż tętnicy szyjnej na powierzchni wygojonej śliwki ostatniego razu. Ostatniego razu, kiedy złapał za kruchą konstrukcję szyi i całkiem nieświadomie odłamał drobną część szczytową kręgosłupa moralnego.
- Nie możemy. – zaprzeczenie opuszcza suche podniebienie, potwierdzenie ostatnim możliwym krokiem w przód sabotażuje swojego właściciela i najlżejsze oddechy dzielą już razem, choć jeszcze przez barierę powietrznej transparencji. Wilgoć wydechu na rumianym policzku i cudze palce na splocie pod gardłem, gdy sama z powolną czcią plecie wianki ze szmaragdu dolnej granicy swetra. Wyswobadza go w końcu z pierwszej warstwy materiału i pyta, pyta z białą gorączką bulgoczącą w roztworze na wpół fikcyjnej obojętności.
- Czyli to nie jest wyrafinowana kara za moją szlamowatość? Mam uwierzyć, że nie chcesz mnie tym wszystkim zniszczyć i ośmieszyć? – walka wręcz spojrzeń i rzuca pierwszy cios, chociaż bez pewności jakiegokolwiek powodzenia.
Zarzucić można mu wiele, ale nie prostotę; pod pokrywą absolutu obojętności korytarzowej i braku pierwotnych okrucieństw musi leżeć rozbudowana sieć tuneli, górnolotny plan unicestwienia albo kunsztowny żart z jej brudnożylnej istoty. Nie może smoła spojrzenia wchłaniać każdej nagiej powierzchni jedynie z prymitywnie grzesznych powodów, nie może obojętność tłamszyć nabrzmiałych awantur w zarodku, bo całość ich relacji opiera się w wyłączności na nabrzmiałych członkach.
Przecenia go. Kładzie rozrywanego wspólną rozkoszą młodzieńca na piedestale wyrafinowanych tortur.
Barb.
Emerson przeczuwała, że do tego dojdzie. Już na samym początku, gdy usłyszała że wyląduje na wspólnym szlabanie z Malfoyem… Wiedziała, że ten dzieciak wykorzysta każdą możliwą okazję, aby jej dopiec, zgnoić ją i upokorzyć. Bo właśnie taki był, to lubił robić najbardziej. Kreował się na zimnego i kompletnie obojętnego, a jednak za każdym razem, gdy otwierał te złote usta strzykał z nich jadem na lewo i prawo. Jeśli Emerson wda się z nim w dyskusję, to prawdopodobnie szybko ją sprowokuje. Dlatego wolała milczeć… i starała się to robić, naprawdę. Gdy już się do niego odzywała, robiła to raczej w suchym i może nieco sarkastyczno-lekceważącym tonie, bo niektóre jego przemądrzałe wynurzenia sprawiały, że wewnątrz wszystko się w niej gotowało. Niestety, jak się szybko miało okazać, Scorpius jeszcze się nie znudził. Tak właściwie, to dopiero się rozkręcał, ku uciesze samej zainteresowanej… Powtarzała sobie jednak, że to co działo się w bibliotece, już na zawsze pozostanie w bibliotece… Bo poza nią Emerson miała zupełnie gdzieś co o niej myślał, mówił i jak ją prowokował Scorpius Malfoy. Jego zdanie na jej temat obchodziło ją tyle, ile zeszłoroczny śnieg, a może i nawet mniej. Gdy rozpływał się nad swoim głosem i teoriami, Emerson miała już gotową odpowiedź – to jak się zachowywała i jak go obecnie traktowało opierało się wyłącznie na tym, że po prostu go nie lubiła. Mógł dorabiać sobie do tego mnóstwo głębokich teorii, rozbijać jej charakter na części pierwsze, analizować i porównywać co tylko przyjdzie mu do głowy, a co wydawało mu się tak oczywistą oczywistością, dowodzącą cynizmu otaczającego go świata i przy okazji samej Emerson… A ona po prostu go nie lubiła. Uważała go za parszywego gnojka. I tyle. Ale dobrze, niech sobie myśli co chce. Niech usprawiedliwia swoje zachowanie trudnym dzieciństwem, bo pozowanie na skrzywdzonego chłopca musiało mu wychodzić równie sprawnie, jak wychodziło to wcześniej jego ojcu i dziadkowi. Historia wielokrotnie pokazała i udowodniła jacy naprawdę byli Malfoye, gdy nadchodził dla nich moment próby… jak ich pseudo wielkie słowa i wielkopańskie postawy rozbijały się z hukiem o brutalną, obdartą ze sprawiedliwości rzeczywistość. Jeden po drugim uciekali jak spocone myszy, płaszczyli się i błagali o litość… I to zdaniem jednego z takich ludzi miała się teraz przejmować? Nie znał jej i nie chciała, aby jej poznawał. Jeśli wcześniej kiedykolwiek przeszło jej przez głowę, że może jednak jest inny… to teraz wiedziała już, że to było tylko chwilowe zaćmienie umysłu. W każdej sekundzie swego istnienia doskonale spełniał się w roli wszechwiedzącego krytykanta z kompleksem wyższości. I niech się spełnia, powodzenia. Ale najlepiej z dala od niej. Udało jej się wytrzymać w milczeniu, gdy Malfoy spełniał się w roli domorosłego psychiatry. A może jasnowidza…? W końcu był tak pewny swego w ocenie charakteru Emerson, jakby dosłownie spłynęła na niego prze chwilą jakaś wizja… oczywiście nieomylna i na wskroś prawdziwa. Udało jej się nie skomentować kolejnej porcji jego głębokich przemyśleń o świcie i ludziach… i była z siebie dumna. Ale nie udało jej się wystrzec przed własnym instynktem. To był ćwiczony dwuletnimi treningami odruch. Pamięć mięśniowa, chwyt i celność. Zrozumiała to, dopiero gdy się stało. Słowa rzucane na wiatr nie były w stanie zrobić jej żadnej krzywdy, ale tak chamskie i pokrętne naruszenie strefy intymnej… no, to już zupełnie inna sprawa. I wtedy właśnie zadziałał instynkt. Wtedy palce panny Bones zadziałały wcześniej, niż pomyślał o tym i przeanalizował rozum. Wychyliły się i chwyciły najdogodniej usytuowaną księgę, wyciągając ją z rzędu starych i zakurzonych woluminów… i nie złapały, tylko pozwoliły spać. To trwało dosłownie sekundę, nie więcej. Tylko tyle wystarczyło, aby kilkuset stronicowa Historia Hogwartu autorstwa Bathildy Bagshot rąbnęła z hukiem prosto w głowę mijającego ją Scorpiusa Malfoya.
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
Myli się On w interpretacji rozchwianego emocjonalnością zapytania jako zaproszenia do głębszej rozmowy. To nie próba nawiązania werbalnego kontaktu; to walka o przetrwanie. Mimo nieustannej fascynacji i strachu przed procesami myślowymi pod jego tlenioną czupryną, Barbie nie ma najmniejszych wątpliwości, że przegraną z góry walką są jakiekolwiek próby wyciągnięcia z Malfoya przyczyn i sposobów, w jakie właśnie ona wybrana na współtworzącą ekstazę. Szczerze wierzy w wiarygodność jego reputacji, w słowa i czyny bez wyjątku skierowane wewnątrz, w pojedynczym uwielbieniu samego siebie i nikogo innego. Kłamliwy skurwysyn. Nigdy się nie dowie.
OdpowiedzUsuńZastanawia się czasami, czy kochanek widzi ślady po ołówkach, papierosowych petach i kablach na nagich ramionach, czy dociera pod samolubną czaszkę cudza, przeszła krzywda, którą sam przykrywa mocnym dotykiem. Zastanawia się, czy obok rozbuchanej hormonami namiętności stoi najpospolitsza czułość, wątła i zagłuszona i czy może tulić się do rozgrzanego ciała Ślizgona dłużej niż przez trzy momenty po wspólnym spełnieniu. Chce się czasami przytulić, czy naprawdę takie to głupie? Naiwnie marzyć o cichym połączeniu niepodszytym wrzącą żądzą? Marzy mimo to. Marzy o rozciągnięciu w czasie ciepłego uczucia, gdy zdrabnia jej imię, jakby naprawdę się znali.
Krótkie parsknięcie pozbawione rozbawionego ciągu dalszego i brwi niemalże złączone w łuku pogardliwego zdziwienia.
- Wow. – wymyka się jej z podniebienia, drobnokościste szczypce sięgają supła pod szyją i pozbawia się go sama. Krótkim machnięciem różdżki rozkręca złotowłose kurki i szumem wody wypełnia głuchość dotyku między nimi. – A ja myślałam, że należy mi się jedno pytanie. Zadałbyś je dużo szybciej, gdybyś sam był w mojej sytuacji.
Sweter przez głowę i krwisty, na wpół przejrzysty materiał biustonosza rozlewa się na bieli koszuli. Zaczyna od samej góry, guzik po guziku, z pasywnością o śladowych ilościach erotyzmu i rozdrażnienia.
- Idź. Złap pierwszą lepszą Ślizgonkę z czwartego roku, oniemieje z zachwytu i o nic Cię nie spyta. Tylko zamknij za sobą drzwi. – materiał rozwarty na piersi i zsuwa się po ramionach, tatuaże z białego atramentu cierpienia żłobią skórę, lecz i o nich zapomina. – Albo zostań. Wszystko mi jedno.
Rozpina klamrę na kręgosłupie i bezwstydnie, bez wyższego powodu lub własnego zrozumienia pozbywa się ostatniej warstwy. Chłód kładzie się równomiernie na płytkich wzgórzach piersi, sutki nabrzmiewają pod ciężkim spojrzeniem i powietrzem, i czeka. Na zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, zatrzaśnięte wrota, ostry język sińcem pod okiem lub miękki wzdłuż płatka ucha.
Barbie.
Nie mógł się powstrzymać od głośnego parsknięcia śmiechem. Dźwięk odbił się od ścian, kołacząc po pustych korytarzach. James pokręcił głową.
OdpowiedzUsuń— Serio? Ułaskawienie węża? — skomentował z nieskrywanym rozbawieniem tekst, jakim obdarował go Scorpius. — Malfoy, Malfoy, Malfoy... ty i te twoje poetyckie bzdety! Dałbyś sobie spokój wreszcie. Brzmisz komicznie, nie artystycznie — zrymował zadowolony z siebie.
Podniósł się błyskawicznie, gotowy do słownej (i jeśli zajdzie potrzeba, nie tylko) potyczki. Przekrzywił głowę na jeden bok, tak że ramię Gryfona utonęło wśród plątaniny grubych, ciemnych loków. Zmrużył oczy, by z odwagą obserwować przeciwnika.
— O proszę. Co ja mówiłem? Scorpius Malfoy, proszę państwa. Naczelny sztywniak! Niszczyciel dobrej zabawy, uśmiechów dzieci! — zacytował jednego ze swoich ulubionych youtuberów. Tamten pewnie nie wiedział w ogóle, do czego nawiązywał ów tekst. Remis. — Nawet nie jestem w stanie powtórzyć tego słowa, ale wiem, że jest do bani. Tak jak cały ty, pijawko.
Lokowaty zmniejszył dzielącą ich odległość; między nim a Ślizgonem nie było aż takiej różnicy wzrosty, choć białowłosy był dwa lata młodszy. Stanął oko w oko ze swoim największym wrogiem — tak, dokładnie tak go określał, złamane serce nie było czymś, z czego szybko potrafił się otrząsnąć — po czym wykrzywił usta w pewnym siebie uśmiechu.
— I co teraz? Poczęstujesz mnie kolejnym trudnym słowem, czy odpuścisz?
Potter
Quidditch, Zaklęcia, Eliksiry i Zielarstwo, jedyne rzeczy, na które przywykł zwracać uwagę, odkąd ukończył piąty rok nauki w Hogwarcie. Okazjonalnie mógł dodać do tej krótkiej listy takie rozrywki jak uczestnictwo w Klubie Pojedynków, czy obicie komuś twarzy w stary, dobry, sprawdzony, mugolski sposób, używając własnych pięści, co zdarzało się niezwykle rzadko.
OdpowiedzUsuńKolejną rzeczą, którą zwykł robić z uporem maniaka wręcz, to ignorowanie notatek przynoszonych przez sowy inne niż jego własna, a ta aktualnie wyruszyła w lot do Rumunii, niosąc list dla rodziców Ulyssesa. Z doświadczenia wiedział, że anonimowe skrawki pergaminu fruwające w tę i z powrotem po Hogwarckich korytarzach, nader często były głupimi kawałami innych uczniów i po prostu zwiastowały kłopoty. Dlatego dzisiejszego poranka przy śniadaniu, nawet nie spojrzał na zwitek pergaminu, który pojawił się przy stole Gryfonów, dokładnie przed jego talerzem. O ile nie dostrzegł znajomego ślizgońskiego spojrzenia skierowanego w jego stronę, świadczącego o tym, że to ów siódmoroczny jest nadawcą wiadomości, o tyle nie miał zamiaru zawracać sobie głowy tą notką, zgarniając ją jedynie do kieszeni szaty.
Nie sądził, że kilka godzin później, będzie przeklinał sam siebie, kiedy po wkroczeniu na zajęcia Klubu Eliksirów, sala okazała się pusta i wszystko, nawet cienka warstwa nienaruszonego kurzu, osiadła po całym dniu, świadczyła o tym, że nikogo tu nie było i najprawdopodobniej nie będzie. Marszcząc brwi w poszukiwaniu odpowiedzi na ten zastanawiający fakt, natrafił palcami dłoni trzymanej w kieszeni szaty na pergaminowy zwitek. Mógł się domyślić, że to nie głupi żart, tylko zapewne notka wyjątkowo i w trybie natychmiastowym, anulująca dzisiejsze zajęcia, bo tym w istocie była, kiedy wreszcie zdecydował zapoznać się z jej treścią.
Zaklął głośno, całkowicie po mugolsku, jak jego dziadek ze strony matki, kiedy sparzy się w dłoń, wyciągając ciasto z piekarnika. Jeszcze raz przebiegał wzrokiem po notatce położonej na blacie biurka, kiedy usłyszał impet otwieranych drzwi pracowni, szybkie kroki, a kiedy wyprostował się, poczuł, jak woń cedrowego drzewa wdziera się do jego nozdrzy, a osoba, do której należy, zaburza przestrzeń osobistą.
– To zależy, o czym mówisz… – Ulysses uniósł lekko jedną z brwi, robiąc krok i przyglądając się młodemu Malfoyowi z wyjątkowo bliskiej odległości, jakby gdzieś pod bladą skórą jego policzków mógł wyczytać powód, dla którego Ślizgon wtargnął o tej porze do pracowni eliksirów.
Odwracając leniwie spojrzenie od twarzy Scorpiusa, dostrzegł kartkę, którą z mocą przyciskał do blatu stolika, ze znajomym charakterem pisma, tym samym, który widniał na notatce odwołującej dzisiejsze spotkanie Klubu.
– Eliksir Słodkiego Snu? Chcesz mi powiedzieć, że nie potrafisz porządnie uwarzyć nawet czegoś tak prostego? – lekkie szyderstwo podbija zwykłe pytanie, czyniąc je nieco bardziej zaczepnym, niż mogłoby się zdawać. – Co ja będę z tego miał? – pyta nagle, bo, mimo iż przywykły pomagać bezinteresownie, to w końcu ma przed sobą Malfoya, na Merlina.
Ulysses Stansell
Z powodu znikomej aktywności na blogu w dniu 16 czerwca karta postaci zostanie cofnięta do wersji roboczych, zaś zajmowane przez nią stanowiska zostaną zwolnione. Przypominamy, że Lista Obecności nie jest wyrazem blogowej aktywności. Nie tolerujemy słomianego zapału. Bardzo prosimy o poprawę.
OdpowiedzUsuń[Cześć!
OdpowiedzUsuńPrzychodzę po przeczytaniu Twojej wiadomości dotyczącej wątku. :D Właściwie myślałam już wcześniej, żeby do Ciebie napisać, ale ostatnio mi się umarło przez studia. Wracam już jednak i chętnie napisałabym coś z Scorpiusem, szczególnie że obie lubimy napięte relacje, więc się odzywam. Jakaś mała burza mózgów i chętnie wepchnęłabym tę dwójkę w coś nieodpowiedniego. :D]
Ludovica Lestrange
[Ah, cieszę się spodobała. Trudno było poszukać odpowiedniego wizerunku do panny Lestrange, ale w końcu się udało, więc jestem dość zadowolona z niej. Szczególnie, kiedy ktoś wspomina o tym, że również mu się podoba. :D
OdpowiedzUsuńLudo musi być ambitna, żeby nie zostać zjedzona przez własną rodzinę. Nie jest może tak bezwzględna jak każdy Lestrange, ale wielowarstwowością swoich zachowań bije wszystko. Co do miękkiego serca, to nie jest ono aż tak miękkie, o czym się przekonasz zapewne w wątku!
Główna fabuła brzmi intrygująco i chętnie dowiem się czegoś więcej, więc jak najbardziej możemy w to iść. A co do pojedynku w Klubie, myślę, że to idealny początek. Porażka Scorpiusa zapewne nie będzie przyjemna, ale Ludo nienawidzi przegrywać, chcąc być najlepsza we wszystkim, więc świetnie, że możemy tak podziałać.
Innych planów dla nich nie mam, wszystko potoczy się w wątku swoim życiem, tak myślę, zobaczymy co takiego uda nam się dla nich wymyślić. Chętnie dałabym im w relację jakieś zainteresowanie sobą; być może coś z obustronnym wykorzystywaniem? Ale nie mam konkretnej wizji, więc pewnie wszystko wyjdzie w praniu.
Więc nie zostało mi nic innego, jak czekać na rozpoczęcie. ♥]
Ludovica Lestrange
Hej! Zerknęłam na relację, której poszukujesz dla Scorpiona i szczerze mówiąc Rose by się idealnie do tego nadawała. Dodatkowo biorąc pod uwagę ich relacje wg. Przeklętego dziecka moglibyśmy ich połączyć w sposób zgodny z kanonem :D
OdpowiedzUsuńCo o tym myślisz?]
Rose Granger-Weasley
[ Hej! Dziękuję za miłe przywitanie Lorety. To nie Megan Fox, a Madison Beer ale fakt, są do siebie uderzająco podobne! Co do Scorpiusa - osobiście uwielbiam jego postać, więc bardzo się ucieszyłam, że ktoś powołał go tutaj do życia. Jest taki jak na Malfoya i Ślizgona dodatkowo przystało - aż prosi się, by wdać się z nim w słowną potyczkę. Życzę Ci dużo veny, a gdybyś miała kiedyś ochotę i czas na napisanie czegoś, to zapraszamy! ]
OdpowiedzUsuńLoreta Gellert
[Cześć! Oczywiście, że pamiętam i aż musiałem się upewnić, czy na pewno zawiesiłaś wątek, czy może to ja nie odpisałem i powinienem zacząć układać przepraszającą litanię ;)
OdpowiedzUsuńChętniej, niż spasować, popisałbym na obu liniach. Pytanie, czy chcesz, a jeśli tak, to czy uda nam się zmajstrować coś ciekawego. Trochę obawiam się wyjść z pomysłem, bo wiem, że Scorpius był ważną postacią w Przeklętym Dziecku - którego nie czytałem i za którego fabułą nie przepadam - więc nie jestem pewien, co mogę proponować.
Natomiast rzymski wątek wciąż siedzi mi w zalanym mrokiem serduszku.
PS. Ma. To jedno mogę obiecać. I bardzo bym chciał, żeby te rzeczy wychodziły powolutku na jaw, aczkolwiek jest duże ryzyko, że to nie poprawi relacji Lavona z dyrektorem.]
~ Lavon Carrow