Narcissa Mountbatten
nauczyciel transmutacji / 31 lat
Przypomina długą, smukłą różdżkę, w której każdy czarodziej dzierży swą wewnętrzną siłę. Finezyjnie wyrzeźbiona przez ciężkie dłonie rzemieślnika, cieszy oko właściciela oryginalnym wyglądem i nieprzewidywalną mocą, którą w sobie drzemie. Wystarczy, by ktoś nieumiejętnie się nią posłużył, by wściekle błysnęła losowym zaklęciem, ale i lojalnie będzie wykonywać rozkazy, gdy będą miały sens.
Kojarzy się z wymowną ciszą w trakcie zajęć, gdy nikt z zebranych nie zna poprawnej odpowiedzi. Sala jest chłodna, a powietrze w niej rześkie i potwornie gęste. Słychać w niej najmniejszy szmer lub szept, który może przypadkowo, a może specjalnie wydobył się w przestrzeń. Ściany przytłaczają, tlen ulatnia się, a ona trwa w wymownej ciszy, przyglądając się dziesiątkom par młodych oczu, niezręcznie unikających jej wzroku.
Jest także delikatnym dźwiękiem umoczonej w czarnym atramencie stalówki, która zgrabnie kreśli konkretne słowa na białawym pergaminie. Kobieca, smukła ręka pewnie kieruje czarnym piórem, wylewając swoje przemyślenia na papier, których nie może wyzbyć się z głowy. Rzędy perfekcyjnego pisma skrywają znacznie więcej, niż wypuszczone na głos słowa, tłumione w gardle, by nikt postronny nie poznał ich prawdziwego znaczenia. Wciąż próbuje pozbyć się paskudnego uczucia, że nie powinno jej tutaj być, ale nie potrafi wyprzeć z pamięci przejmującego widoku, przez który znalazła się ponownie w Hogwarcie.
ODAUTORSKO
Cześć! W tle narcyzy, z racji imienia, a na wizerunku Jessica Chastain. Narcissa jest na urlopie, w trakcie którego musi się pozbierać, ale nie da tego po sobie poznać. Służy dobrą radą i szczerą rozmową. Naprawdę szczerą, ale nie co do siebie. Poszukujemy ucznia, dla którego możemy być jak matka, szukamy też takiego, którego rzeczywiście darzy sympatią. Poszukujemy także przyjaciół, przyjmiemy też rywala, z którym została wyrzucona z klubu pojedynków za czasów szkolnych, przez wszczęcie pojedynku poza salą. Pojedynku, który nie został rozstrzygnięty.
(Cześć! Bardzo mi się spodobało to, jak opisałaś Narcisse. Szczerze powiedziawszy, mam słabe doświadczenie w wątkach damsko-męskich, bo jakoś trudno mi się w nie wczuć ale tutaj wyjątkowo coś mnie tak przyciągnęło, że nie mogę sobie odpuścić! Stworzyłaś świetny klimat wokół postaci i pewien niedosyt, że aż chce się wiedzieć więcej.Ja co prawda nadal wiszę w roboczych i jeszcze się tworzę ale jeśli będziesz chciała, to chętnie będę tym uczniem, dla którego Narcissa będzie jak matka, bo ze swoimi rodzicami Hugo nie miał lekko.
OdpowiedzUsuńTak czy siak, życzę dużo weny i wątków!)
Rookwood
hej, ja tu tutaj tylko po to, żeby przeczytać kolejny finezyjny tekst spod Twojego pióra ❤❤❤❤
OdpowiedzUsuń*wink wink*
OdpowiedzUsuń[Oficjalnie jestem fanką Twoich kart, w pierwszej kolejności tego jak tworzysz opis postaci (magia), a zaraz potem tego kodu, serio.]
OdpowiedzUsuńUlysses Stansell
[ Dziękuję serdecznie, nie mam zbyt wiele wspólnego grafiką ale doceniam walory estetyczne kart i dlatego sama często zwracam na to uwagę. Chciałabym umieć kody, choćby tak jak Ty, ale to raczej nie moja działka. Przynajmniej zawsze pozostaje mi wizja, o. To prawda, Emerson bywa poważna… głównie publicznie. Gdy jest sama często się to zmienia. Musi jeszcze znaleźć pewną równowagę między tym co ma w głowie, a tym co w sercu. Hm, jeśli ogromne zamiłowanie Mer do transmutacji oraz to, że od kilku lat regularnie uczęszcza na zajęcia dodatkowe z tego przedmiotu to za mało, aby uznać to za podwaliny pomysłu na wątek, to faktycznie nie wiem co innego mogłabym zaproponować. Dziękuję raz jeszcze i ja również życzę Ci miłej zabawy na blogu. ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[ Witaj! Nie ma sprawy naprawdę, swoją rezerwację składałam w środku nocy, zresztą podobnie jak ty, więc wszystko pokręciło się w wyniku zbiegu okoliczności :D
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, Narcissa wydaje się równie bezwzględna, co Andy. Są w podobnym wieku i oboje należeli do Slytherinu, więc kusi mnie opcja z dawnym rywalem, o ile jest ona jeszcze wolna, albo coś na kształt dziwacznej przyjaźni. Nawet komuś takiemu jak Stanley przyda się osoba, do której mógłby się szczerze uśmiechnąć. ]
Andy
[Cześć, witaj! Cieszę się bardzo, bo raz Narcissa jest niezwykłą dla mnie postacią, a dwa transmutacja to ulubiony przedmiot Rose. Gdyby więc mogła balansować niczym skrzypek na dachu między punktami ujemnymi i dodatnimi u pani profesor, to byłoby najlepiej na świecie <3 Rose potrzebuje, żeby ją ktoś trzepnął w ten rudy czerep. Jeśli więc będziesz miała ochotę np. na wątek gdy Narcissa będzie musiała rozdzielić Rose z jakąś Ślizgonką w trakcie awantury lub gdy przyłapie ją na kryciu występków starszego Pottera, nawet gdyby miałyby to być takie drobne wątki z cyklu "tło", to śmiało pisz do mnie maila albo machaj rękoma i krzycz pod kartą, bo podskórnie czuję fajną relację :) Miłego dnia!]
OdpowiedzUsuńRose
Rose
(Bardzo się cieszę w takim razie! W dużym skrócie: ojca tak naprawdę nigdy nie poznał, natomiast matkę ma i wraca do niej na wakacje ale nie mają zbyt dobrych relacji. Pozwolę sobie napisać do Ciebie na maila i jakoś to bardziej rozwinąć, bo mam też mały pomysł jak mogłybyśmy w ogóle zacząć. :>)
OdpowiedzUsuńRookwood
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Cześć :D Ja bym powiedziała, że to nauczyciele mają naprawdę ciężko, jak tutaj tyle niesfornych berbeci, haha :D Bardzo dziękuję za powitanie i skoro zapraszasz, to z ogromną chęcią z zaproszenia skorzystam, a już zwłaszcza, że Gabriel oraz Narcissa mogą dobrze się ze sobą dogadać, a przynajmniej odnoszę takie wrażenie :D]
OdpowiedzUsuńGabriel
[Hej! Imię przypałętało mi się akurat bez odwoływania do żadnych znanych osób je noszących, nie mogłam się od niego uwolnić, więc został Edgarek. ;)
OdpowiedzUsuńNarcissa piękna postać, chętnie zaproponowałabym jakiś wątek, ale również brakuje mi pomysłu. Może uda mi się na coś wpaść przy okazji Twojej kolejnej postaci, więc być może, mam nadzieję, do zobaczenia!]
Edgar Fawley
[Wkradł mi się do tej mojej pustej łepetyny pewien pomysł związany z drugą postacią, więc jeśli byłabyś zainteresowana to zapraszam na maila: tamte.poranki.tamte.wieczory@gmail.com <3]
OdpowiedzUsuńJames i ktoś jeszcze
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZbudziło go nerwowe pukanie, nie, dobijanie się do drzwi. Prędko zerwał się na równe nogi, po drodze zapalając po omacku nocną lampkę na szafce przy łóżku i poszedł sprawdzić, kogo to przywiało do niego o tej dziwnej porze. W nocy nie miewał gości, chybachyba że liczyć najstarszego syna Potterów, który za nic miał jakiekolwiek zasady panujące w szkole. Zaspany, odnalazł klamkę, za którą szarpną, gdy odblokował zasuwę w drzwiach.
OdpowiedzUsuńDopiero po chwili udało mu się odzyskać kontakt z rzeczywistością. Resztki snu błąkające się w kącikach oczu blondyna nie były jedynym powodem. Zmartwiona twarz Narcissy również się do nich zaliczała; nawet w takiej chwili wyglądała zjawiskowo. Gdyby nie jej nagląca sprawa, pewnie stałby tak w przejściu, napawając się pięknem kobiety. Trzeba było jednak działać, bo zwierzak nie wyglądał najlepiej. Skeeterowi wystarczyło jedno spojrzenie, aby to stwierdzić.
— Cholera. — Wyrwało mu się. — Jasne, wejdź. Zobaczę, czy jestem w stanie pomóc. —Zrobił dla niej miejsce, a kiedy rudowłosa piękność zniknęła we wnętrzu chaty, zamknął za nią drzwi. —Biedaku, zajmiemy się tobą — zwrócił się do kruka, zabierając go ostrożnie z rąk jego właścicielki.
Przez przypadek dotknął swoimi palce nauczycielki, co wywołało w nim dziwnie elektryzujące uczucie. Postanowił to zignorować.
— Wujek Rufus nie pozwoli ci zejść, co to, to nie, maluchu — powiedział z uśmiechem, chociaż wewnątrz był zestresowany.
Nie uczył za długo w Hogwarcie, ale staże w różnych miejscach dały mu całkiem duże doświadczenie ze zwierzętami, i tymi magicznymi, i tymi mniej. Zrobił wolną ręką miejsce na biurku (chrzanić prace czwartego roku, to było ważniejsze), drugą delikatnie ułożył na nim ptaka. Palcem wymasował mu brzuszek, chcąc odnaleźć powód złego stanu. Zajrzał też do dzioba, co naprowadziło gajowego na właściwe tory. Sięgnął po leżącą pod łóżkiem różdżkę (trzymał ją tam na wszelki wypadek, nigdy nic nie wiadomo). Sprawnym ruchem wykonał zaklęcie przywołujące, mrucząc pod nosem:
— Accio papierek!
Z wnętrza zwierzęcia wyłonił się sprawca całego zamieszania: sreberko po cukierku. Rufus chwycił je między palce i zaśmiał się krótko.
— Ktoś tu lubi słodkie — Spojrzał na kobietę na moment. — Okej. Będzie żył — dodał uspokajająco.
Pogłaskał kruka po główce; w okamgnieniu odzyskał siły witalne, zrywając się do lotu.
— Ej, młodzieńcze! — zawołał do niego. — Jak zbijesz mi lampę, to odkupujesz! — Powrócił uwagą do właścicielki zwierzęcia. — Widzisz? Cały i zdrowy. Mówiłem.
Wybawca
Wiedział, że prędzej czy później nadejdzie taki moment, w którym w końcu będzie musiał podjąć konkretną decyzję. Wiedział również, że aby przyjąć na siebie nowe obrażenia, wpierw musi zagoić stare; te jednak były wyjątkowo głębokie i jątrzące się, a ich regeneracja wydawała się w ogóle nie następować. Wiedział, że potrzebuje pomocy. Wiedział, również gdzie jej szukać — pierwszy raz od dawien dawna, co sprawiało, że czuł jednoczesną euforię i pewien rodzaj zagubienia, bowiem to, o czym tyle rozmyślał, miało szansę w końcu się ziścić. A on właściwie, i w końcu, nie wiedział czy jest na to gotowy; być może był, a być może tak mu się tylko zdawało. Musiał jednak zaryzykować, wiedząc, że w tym roku ma szansę, jedyną, która już nigdy może się nie powtórzyć.
OdpowiedzUsuńTego dnia wyjątkowo nie potrafił skupić się na lekcji transmutacji, chociaż ta zawsze była jedną z jego ulubionych, nawet wtedy, kiedy jeszcze za biurkiem nie zasiadała Narcissa Mountbatten. Odkąd jednak kobieta została nauczycielką, przychodził na zajęcia z jeszcze większą ochotą, chyba jako jedyny nie będąc przerażonym jej chłodnym spojrzeniem i idealną ciszą jaka dzięki jej osobie panowała podczas lekcji. I to nie tak, że jej się nie bał, bowiem rudowłosa nieraz zasiała w nim ziarno niepokoju; w porównaniu jednak do innych uczniów, posiadał pewną przewagę, która pozwalała mu na pewne rozluźnienie, którego oczywiście nigdy nie nadużywał, wręcz przeciwnie.
Zawsze dbał o to, aby relacje, jakie ich dzielą, nie wyszły na światło dzienne — nie chciał, aby Narcissa miała przez niego nieprzyjemności, a co gorsza — była bohaterką obrzydliwych plotek. Niestety jedną z ulubionych rzeczy, na które uczniowie lubili poświęcać czas, było tworzenie mnóstwa teorii spiskowych; niektóre z nich były nawet zabawne, jednak często przeradzały się w niedorzeczne historie, w które większośc lub mniejszość zaczęła wierzyć. Ktoś pobieżny, widząc Hugo i Narcissę w swoim towarzystwie o wiele częściej, niż zapewne było to potrzebne, mógłby zacząć wymyślać, niekoniecznie na ich korzyść, a już z pewnością nikomu nie przyszłaby do głowy myśl, która była w zasadzie jedną z najprostszych — że jest dla niego jak matka i wspierający nauczyciel.
Rookwood nie wątpił, że kobieta z prędkością światła znalazłaby i uciszyła tę jedną iskrę, która mogłaby być zapalnikiem do tego typu historyjek, jednak wolał po prostu uważać, aby ta w ogóle się nie pojawiła.
Dlatego i tym razem, kiedy większość uczniów zaczęła wychodzić z sali po zakończonej lekcji, nie podszedł do Narcissy od razu, a wpierw przypadkowo strącił kałamarz z atramentem, pozwalając, aby na podłodze powstała nieregularna, czarna plama. Pozbycie się jej było banalnie proste, potrzebowało bowiem jednego machnięcia różdżką, jednak tą Hugo również niechcący upuścił, a później kopnął czubkiem buta w drugi kąt sali, co dało mu tyle czasu ile dokładnie potrzebował, aby ostatnia osoba wyszła z sali i pozostała jedynie ich dwójka.
Uśmiechnął się delikatnie, kiedy drzwi trzasnęły i zdmuchnął z oczu jeden niesforny kosmyk, podnosząc w końcu porzuconą i nikomu winną różdżkę.
— Wiem co zaraz powiesz. Że powinienem bardziej o nią dbać — odezwał się i spojrzał na Narcisse, czując nagłe ciepło, które rozlało się po jego klatce piersiowej. W końcu zostali sami, i w końcu mógł wyznać jej swój niedorzeczny pomysł, a jednak nagle miał wrażenie, że coś ścisnęło go za krtań i nie będzie w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.
— Tergeo — rzucił w końcu, sprawiając, że po plamie atramentu nie został najmniejszy ślad. Wrzucił książkę i pergaminy do torby i kiedy naprawdę nie miał się już czym zająć, podszedł do biurka Narcissy i niepewnie oparł się o nie bokiem, przenosząc spojrzenie na siedzącego na drążku Carbo, jakby ten miał mu coś podpowiedzieć. Wziął głęboki wdech.
— Chciałbym odnaleźć ojca. Tak naprawdę. Pomożesz mi? — wyrzucił na jednym wydechu, niedowierzając, że coś tak pozornie prostego, wymagało od niego takiego nakładu energii.
Hugo
[ Jasne, czemu nie! Andy co prawda aurorem nie był, ale nie jest najgorszy w te klocki i również nie zamierza oddać zbyt łatwo zwycięstwa :) Myślę więc, że będzie to ciekawy pojedynek. Widzę ich relację jako przyjacielską, ale i pełną ciągłych potyczek słownych. Tylko niech Narcissa lepiej nie łamie serca Rufusowi, bo się pogniewamy :D. ]
OdpowiedzUsuńAndy
[ Widziałam, że szukasz wątku! Ja chcę wątek z Narcyzzą albo Roze, to już od Ciebie zależy :) ]
OdpowiedzUsuńLazarus Nott, dopiero pojawił się na blogu
Narcissą* :D
Usuń[ Poszedł mail ]
OdpowiedzUsuń[ Aurorzy może dlatego są wymagający, bo wiedzą jak niebezpieczny potrafi być świat, przynajmniej patrząc przez pryzmat swojej pracy. Nath zapewne jeszcze bardziej, namacalnie doświadczając ostatniej wojny czarodziejów, bierze sobie za swoisty obowiązek zadbać o to, żeby więcej takich tragedii nie było. Chętnie bym wykorzystała motyw ich poprzedniej pracy i choć szczegóły jego sprawy zostały nieco wyciszone i ugłaskane, to mogły do Narcissy swego czasu jakieś plotki dotrzeć, odnośnie dobrego nadużycia podczas zatrzymania jednego z czarnoksięzników. No i Nath z pewnością mógłby służyć pomocą w pierwszych miesiącach jej pracy, znając za równo środowisko Biura Aurorów jak i tego jak bardzo różni się nauczanie młodzieży. ]
OdpowiedzUsuńNath
[Cześć!
OdpowiedzUsuńJa również żałuję, że Leon nie trafił akurat pod skrzydła Narcissy. A jeszcze bardziej, że nie była nauczycielką, kiedy uczył się w Hogwarcie, bo mogłabym z miejsca zaproponować Ci gotowe i nieco skomplikowane powiązanie, niestety bez tego czynnika mogę zaproponować jedynie burzę mózgów.
Generalnie widzę Leona głównie w relacjach z osobami sporo starszymi od niego, bo on przez swoje relacje z rodzicami szuka u innych uwagi i pewnego rodzaju docenienia, zwłaszcza u osób, które sam uznaje za wielkie. Jeśli fakt, że Narcissa była aurorem, jest powszechnie znany, byłoby to dla niego wystarczającym powodem, żeby się koło niej kręcić.]
N. Baskerville
[Cześć!
OdpowiedzUsuńDzięki za powitanie. Przychodzę tutaj, bo przyszedł mi pewien pomysł do głowy po przeczytaniu KP.
Skoro Narcissa przez ostatnich 10 lat pracowała jako auror to może znałaby ojca Teda? Na podstawie tego można by coś zbudować dalej ;)]
Ted Garfield
Longbottom już dawno przestał zwracać uwagę na stada sów przynoszące mu wymiętoszone zwitki pergaminu, jak również na takowe, niekiedy ścielące się u stóp posągu z Chimerą. Nawet w myślach tytułował ją wielką literą, bo ta gotowa była obrazić się w każdej chwili, odmawiając mu dostępu do własnych komnat i gabinetu. Przeklęta magiczna rzeźba, która z roku na rok stawała się coraz bardziej wredna, zapewne powodowana własną starością. Wracając jednak do tajemniczych liścików, które przyszło mu otrzymywać czy tego chciał, czy nie, większość z nich była kreślona charakterystycznym dziecięcym pismem pierwszorocznych i brzmiała, uśredniając: Panie Dyrektorze, jestem wielkim fanem/fanką! Czy to prawda, że był pan z Harrym Potterem w jednym dormitorium? Jest pan bohaterem! Mogę autograf? Trwało to mniej więcej pierwsze dwa tygodnie każdego roku, zanim dzieciaki znalazły sobie lepsze zajęcia do roboty, na przykład nauka władania magią, która niektórych wręcz świerzbiła pod skórą. Być może przykładałby większą wagę do tych pergaminów, gdyby na którymś z nich wypisane było hasło do gabinetu, w momentach, kiedy akurat przychodziło mu toczyć jednostronne dyskusje z kamiennym stworzeniem strzegącym dostępu do kręconych schodów w dyrektorskiej wieży.
OdpowiedzUsuńTak po prawdzie, Longbottom naprawdę nie znosił sowiej poczty, takiej czy innej, gdyż zazwyczaj oznaczało to masę problematycznych rzeczy, z którymi musiał, jako dyrektor i głowa tej zacnej instytucji oświatowej magicznego świata, uporać się i to najczęściej na przysłowiowe wczoraj. Tym razem naprawdę chciał tak po prostu, po szczeniacku olać natrętną sowę, która dziobała go raz po raz w dłoń, jakby błagając, by wreszcie odwiązał zwitek papieru od jej nóżki i pozwolił wrócić do sowiarni. Była to jedna z tych szkolnych sów, tym bardziej, nie miał ochoty na czytanie tego, cokolwiek było tam napisane, jednak odruch przyzwoitości nakazał wreszcie zwolnić biedne zwierzę z obowiązku i udanie się na odpoczynek.
Skoro już trzymał notkę w ręce, posunął się ten krok dalej i rozwinął ją, wczytując się w wiadomość, a kiedy wizualizował sobie jej treść w głowie, nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem. Naprawdę, jakoś nie potrafił wyobrazić sobie Narcissy, jako tej nauczycielki, która pod wpływem emocji, pozwala wyprowadzić się uczniowi z równowagi, tak mocno, by zrobić to, co zostało opisane. I cóż, zapewne byłby zignorował te bzdety, gdyby nie dopisek, że jeżeli dyrektor niczego nie zrobi w tej sprawie, to anonimowy świadek, który jednocześnie b był autorem tego małego donosu, schowa się za maminą spódnicę, a mama z pewnością poskarży się Ministerstwu. Już widział i słyszał, jak Hermiona robi mu awanturę, kiedy doszłoby to do niej oficjalnymi kanałami. Wystarczyło wspomnieć, jak bardzo była poruszona, kiedy Moody zamienił Malfoya w cholerną fretkę.
Musiał przyznać sam przed sobą, że jeżeli nie chciał rozdmuchiwać sprawy poza własne podwórko, należało zająć się nią osobiście. Spoglądając na wielki zegar wiszący na ścianie, stwierdził z dużą dozą prawdopodobieństwa, iż Narcissa najpewniej prowadzi teraz swoje zajęcia w klasie transmutacji. Z jednej strony niegrzecznym było przerywanie ich, lecz z drugiej, jako dyrektor miał pełne prawo do wizytacji, tym bardziej że Mountbatten była stosunkowo świeżym pracownikiem. Poza tym był dyrektorem, do cholery, więc miał pełne prawo wparować w środku lekcji, by porozmawiać na temat niecierpiący zwłoki, z jednym ze swoich pracowników.
Nie przemyślał tylko jednego. Głębokiej ciszy, która zapadła zaraz po jego wejściu do klasy i kilkunastu zaciekawionych, uczniowskich spojrzeń, a także Narcissy przerywającej swój wykład.
– Niech pani nie przerywa. Po prostu proszę udawać, że mnie tu nie ma – uśmiechnął się lekko w odpowiedzi, przystając pod ścianą, obok zamykających się za nim drzwi, pozwalając na dokończenie prowadzonego wykładu, a przy okazji mimochodem oceniając Narcissę w roli profesora.
Musiał przyznać, że jej głos był na tyle przyjemny w słuchaniu, a to, co mówiła klarowne i jasne, że gdyby tylko McGonagall prowadziła zajęcia w taki sposób, uczęszczałby na nie z prawdziwą przyjemnością. Zaraz jednak kopnął się mentalnie, gdyż naprawdę nie mógł powiedzieć złego słowa na Minerwę. Pozostało mu więc przysłuchiwanie się i przyglądanie do końca zajęć i dopiero kiedy ostatni uczeń opuścił klasę, mijając go przy drzwiach i żegnając się szybko, Neville podszedł do podwyższenia, na którym stała Narcissa, przyglądając się wyczekująco.
Usuń– Zechcesz mi powiedzieć, jak to się stało, że podobno rzuciłaś zaklęcie na ucznia? I czym zaszłaś mu za skórę, że ów anonimowy donosiciel wpadł na pomysł wysłania mi tego – podał jej trzymany do tej pory w ręce zwitek pergaminu. – Polecam doczytać do końca – powiedział, chcąc się upewnić, że po całym opisie sytuacji, zaobserwowanej przez ucznia niewiadomego imienia, Narcissa dostrzeże, tę jawną groźbę donosu do Ministerstwa. – Więc teraz pytam się ciebie, jak dyrektor pracownika – zaczął, kiedy kobieta podniosła wzrok znad notatki. – Jak kolega, koleżanki, co zamierzamy z tym zrobić?
Longbottom
[Gabriel całą swą edukację od a do z spędził w Hogwarcie, dlatego jeśli są z tego samego roku, mogą właśnie znać się z czasów szkolnych :D A to według mnie tworzy solidny grunt znajomości :) Gabriel, to dość lojalny i poukładany chłop, więc podarujemy Ci taką relację, której poszukujesz, no może poza jakimiś negatywami, ponieważ na Hofera trochę ich będzie czekać, więc nie chce mu dokładać dodatkowych zgrzytów :)]
OdpowiedzUsuńGabriel
[Spokojnie, wymyślę coś innego! Tylko potrzebuję naprowadzenia.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak tam życie uczuciowe Narcissy, ale Leon generalnie umie być uroczy i często wykorzystują swoją charyzmę, żeby osiągnąć jakiś z góry założony cel. Na pewno dopatrywałby się wielu korzyści w znajomości z Narcissą, bowiem podejrzewałby, że jako były auror ma jakieś nietypowe doświadczenia, a być może także i wiedzę. Ewentualnie mógłby potrzebować jej umiejętności/wiedzy z transmutacji przy którymś ze swoich czarnomagicznych eksperymentów, więc próbowałby ją jakoś podejść. Jak dla mnie może to pójść w obu kierunkach: ona jako doświadczona i opanowana czarownica może mu wygarnąć, co myśli o jego podchodach, albo może ulec temu, że się nią interesuje i jej słodzi, i dać się zjednać.]
N. Baskerville
[Witamy!
OdpowiedzUsuńMożna, można. I jak najbardziej zapraszamy. Po ciastka, wątek i jeżeli masz taką ochotę, po przyjaźń. Kobiety muszą trzymać się razem! Nie wiem jakie stosunki mogły mieć nasze bohaterki za czasów szkolnych, bo Christine to cicha myszka była i raczej nie utrzymywała z nikim kontaktów, a konfliktów unikała jak ogień. Także tą, przez którą Narcissa została wyrzucona z klubu pojedynków na pewno nie będzie. Z pewnością jest natomiast tą do rany przyłóż osóbką, która podczas posiedzenia przy dobrej, nie za gorzkiej kawie, bez problemu wysłucha narzekania na niesfornych uczniów.]
Christine Buxton
Z zachwytem obserwował więź, jaka łączyła kobietę z jej chowańcem. Jako gajowy miał do czynienia z najrozmaitszymi gatunkami zwierząt, nigdy jednak nie nawiązał z żadnym takiej bliskości. Nie dlatego, że nie chciał, co to, to nie! Rufus nie potrafił mieć ulubieńców, traktował każdą istotę na równi. Z ludźmi miał podobnie; nikomu nie przypiął łatki tego „naj” ani uczniowi, ani innemu nauczycielowi. Oprócz córki, ale to było oczywiste. Willow jako jego oczko w głowie znajdowała się poza listą. Rodzina to rodzina. Zrobiłby dla niej wszystko.
OdpowiedzUsuń— Hej, spokojnie. Nic się nie stało. Nie jesteś głupia, Narcisso. Nawet nie waż się tak o sobie myśleć — odparł łagodnie. — Miałaś prawo do niepokoju. To przecież twój ukochany zwierzak. Jaką właścicielką byś była, gdybyś olała sprawę? Dzięki twojej szybkiej reakcji Carbo może dalej cieszyć się przestworzami. Chociaż no, wiadomo, że te hogwarckie nijak umywają się do tropików — zażartował, chcąc poprawić jej nieco humor.
Kiedy kruk wyleciał z chatki, mężczyzna całkowicie skupił się na nauczycielce transmutacji. Siedząc przy stole obok okna, przypominała mu jakąś antyczną boginię, o jakich czytała Skeeterowi za dzieciaka babka. Blada twarz bez jakiejkolwiek, nawet najmniejszej skazy w połowie spowita w półmroku z zewnątrz, w drugiej oświetlona światłem żarówki. Drobne, nieco kościste dłonie o długich palcach i opiłowanych staranie paznokciach w ciemnozielonym kolorze. Smukła, łabędzia szyja. I w końcu sięgające łopatek, pachnące cynamonem oraz czymś jeszcze rude włosy. Była przepiękna, a on cieszył się każdą chwilą spędzoną w jej towarzystwie. Nawet gdyby mógł tylko na nią patrzeć, czułby się najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.
— Narcisso, naprawdę. Nie przejmuj się. Przyjemność po mojej stronie. Cieszę się, że mogłem na coś się przydać. Następnym razem, nawet się nie zastanawiaj, tylko od razu przychodź. Chociaż mam nadzieję, że nie zajdzie taka potrzeba. Wolałbym, abyś miała jak najmniej zmartwień.
Podniosła się nagle, chcąc zapewne wrócić do zamku. No tak, przecież nie mógł się spodziewać, że po rozwiązaniu problemu dalej będzie chciała z nim przebywać... Tym bardziej że mieli środek nocy — Mountbatten na pewno padała ze zmęczenia po całym dniu zajęć i w dodatku sprawie z krukiem. Mimo że pragnął, żeby kobieta nigdzie nie szła, grzecznie przesunął się na bok, ułatwiając drogę do wyjścia.
— Ach, proszę cię! — machnął ręką. — Jak mówiłem, to drobnostka. — Uśmiechnął się przyjaźnie do koleżanki po fachu.
W milczeniu obserwował, jak rudowłosa przechodzi przez pomieszczenie. Gdy ta znalazła się przy drzwiach, Skeeter przełknął cicho ślinę. Raz się żyje. Teraz albo nigdy, chłopie, przemknęło mu przez myśl. Stresując się niczym szczeniak pytający sympatię o chodzenie, zdobył się wreszcie na odwagę i zanim Narcissa zniknęła na zewnątrz, zapytał:
— Uczynisz mi tę przyjemność i wypijesz ze mną jutro herbatę?
Ruffie.<3
[Zaczęcia to chyba mój największy koszmar, więc gdybyś zaczęła, z wdzięczności całowałabym Cię po łapkach (za pozwoleniem, ofc).
OdpowiedzUsuńZałóżmy, że zaznała aż w nadmiarze. On może być na tyle bezczelny, żeby czekać na nią pod jej komnatą z prezentem – takim zupełnie bez okazji – w postaci jakiejś książki i kwiatów. To chyba mogłoby przelać czarę goryczy i wyczerpać cierpliwość Narcissy?]
N. Baskerville
Cisza. Dobiegająca z każdego zakątka biblioteki cisza i spokój, przez które wyraźnie słychać każdy głośniejszy szept ucznia; każde wymamrotane pod nosem przekleństwo, kiedy ktoś od dłuższego czasu nie potrafi znaleźć pożądanej przez niego lektury; każde miłosne wyznanie wypowiedziane gdzieś pomiędzy szeregami półek wypełnionymi książkami. Każdy niepożądany szmer. Cisza, która potrafi zdradzić wszystko i wszystkich, jeżeli tylko potrafi się jej słuchać. A Christine opanowała tę umiejętność aż do perfekcji. Czasem sama nie jest w stanie stwierdzić czy to dobrze, bo zazwyczaj na tę całą wiedzę odpowiada po prostu milczeniem. Choć z drugiej strony – są i takie chwile, kiedy taka zdolność okazuje się być całkiem użyteczna.
OdpowiedzUsuńUniosła głowę znad biurka, słysząc pośpieszny stukot obcasów odbijających się od chłodnej, kamiennej posadzki. Zanim obiekt jej zainteresowania ostatecznie zniknął za wielkimi regałami, zdążyła dostrzec jedynie rude, spięte w staranny kok włosy oraz mały skrawek płaszcza unoszący się delikatnie pod wpływem prędkości, z jaką przemieszczała się jego właścicielka. Niezbyt to dużo – co prawda, ale tyle wystarczyło kobiecie, aby wywnioskować, że bibliotekę odwiedziła Narcissa Mountbatten i że Christine prawdopodobnie znów przyłapała nauczycielkę transmutacji na próbie unikania kontaktu z jej osobą. Normalnie nie widziałaby w tym pośpiechu żadnego problemu, ponieważ właśnie taką Narcissę znała przecież od zawsze – żywiołową, spontaniczną, pełną energii i braku czasu, bo wszędzie było jej pełno. Ale tym razem chodziło o coś więcej niż ciągłe życie zawrotnym tempie i Christine wiedziała o tym bardzo dobrze, chociaż w przeciwieństwie do szkolnych lat, teraz miała ze swoją niegdyś przyjaciółką dosyć nikłe kontakty. Od września zeszłego roku pozwoliła sobie tylko na odważne stwierdzenie (przed samą sobą oczywiście), że wraz z powrotem Narcissy w mury Hogwartu, pojawiła się również jej całkowicie nowa odsłona – spokojniejsza, cichsza, bardziej jakby zamknięta w sobie. Inna – zupełnie inna od tej, którą bibliotekarka znała. Wciąż pełna wdzięku i gracji, a jednak w formie przekształconej przez życiowe doświadczenie.
,,A może tylko mi się wydaje i wcale się tak nie zmieniła? Nie rozmawiałyśmy ze sobą już od lat...'' myślała tylko, pragnąc jakoś wytłumaczyć sobie tę odmienioną ''wersję'' Narcissy. Książki nie ocenia się po okładce, a zdecydowanie łatwiej było jej sobie to przedstawiać w ten sposób. Na samą myśl o możliwości, że z Narcissy – w większym lub mniejszym stopniu – faktyczne mogła umknąć ta żywiołowość sprzed lat, robiło się jej jakoś ciężej na sercu.
Po krótkim zastanowieniu wstała powoli sprzed biurka podpierając swoje smukłe ramiona o jego drewniany blat i spokojnym, niemalże bezszelestnym krokiem ruszyła w kierunku, w którym ostatnim razem dostrzegła rudowłosą kobietę. Nie wiedziała właściwie gdzie powinna pójść najpierw, a jako że jej jedynym punktem zaczepienia był tylko dział transmutacji, to zdecydowała udać się właśnie tam. Liczyła po cichutku, że Narcissa przybyła tutaj w poszukiwaniu jakiegoś tomiszcza, którego – jako nielicznego, zapewne – nie miała akurat w swoim osobistym posiadaniu. Odetchnęła z ulgą, kiedy to dziwne przeczucie okazało się słuszne i właśnie tam, pomiędzy półkami dostrzegła znajomą jej sylwetkę. Sylwetkę, która aż tak była zaangażowana w poszukiwanie pożądanej przez nią lektury, że zdawała się całkowicie nie zwrócić uwagi na wyłaniającą się zza regałów Christine.
— Pamiętam jak dziś, kiedy wspólnie plątałyśmy się po tych wszystkich alejkach, często spędzając zaskakująco dużo czasu tylko w poszukiwaniu jednej książki. I ta satysfakcja, kiedy w końcu dopięłyśmy celu! — odezwała się cicho, jednak głosem przepełnionym radością i sentymentem, a na jej twarzy pojawił się subtelny uśmiech. Nie ten z serii firmowych, które zwykła posyłać tutaj uczniom tak często, że sama nie była w stanie zliczyć. Ten prawdziwie szczery, pojawiający się raz od czasu na skutek miłych wspomnień — Czy mogę ci jakoś pomóc? W końcu teraz znam to miejsce lepiej niż własną kieszeń... — przyznała z rozbawieniem, rozglądając się po otaczających je ze wszystkich stron okładkach książek.
UsuńSentymentalna Christine
Patrzył, jak zmienia się wyraz jej twarzy, kiedy wczytywała się w przyniesione przez niego pismo, opatrzone oficjalnym logiem Ministerstwa i równie oficjalnym podpisem Ransoma Milsenta, największego skurwiela, umiejącego utrudnić życie gorzej niż przysłowiowy wrzód na dupie, zasiadającego na jednym z wysokich stołków tejże zacnej instytucji, której sam Neville miał serdecznie dość, nawet jeśli kierowniczką tego burdelu była jego najlepsza przyjaciółka.
OdpowiedzUsuńW tej sytuacji jednak obawiał się, że żadne koneksje mu nie pomogą. Jako dyrektor czuł wewnętrzny obowiązek stania za własnym pracownikiem, jednak przeciwnikiem był Milsent Senior, który również dysponował swoim arsenałem, wymierzonym wprost w mury Hogwatu, mogącym narobić wiele kłopotów, których Neville chciał za wszelką cenę uniknąć. Niestety czasy Albusa Dumbledora, który zawiadywał tą szkołą, jak chciał, a Ministerstwo mogło go co najwyżej pocałować w pewne miejsce, dawno przeminęły i teraz zdanie Ministerstwa liczyło się dużo bardziej niż wtedy. Na ogół nie miał z tym problemów. Na ogół. Teraz jednak poczuł, jak coś się w nim gotuje, tym bardziej, kiedy Narcissa z niemalże obrzydzeniem wcisnęła mu dokument z powrotem w ręce, wymijając go, zostawiając w tyle, zupełnie jakby uznała temat za skończony. Ale Neville wystarczająco wiele razy w życiu zostawał w tyle i te czasy również już dawno się skończyły.
Zaklęcie zapieczętowało drzwi, zanim kobieta zdążyła dotknąć klamki. Neville czekał, aż odwróci się w jego stronę i stał tam, tuż przy podwyższeniu, z którego przed chwilą zeszła, patrząc na jej wyraźnie napięte plecy. I nie był już roześmianym, miłym, uczynnym, do rany przyłóż, Nevillem Longbottomem, który popuszcza wszystkim wszystko, bo sam wciąż pamięta czasy, kiedy był uczniem. Był teraz dyrektorem szkoły, której pracownik podniósł różdżkę na ucznia, a rodzic tego ucznia, notabene wysoko postawiony urzędnik Ministerstwa, postanowił radośnie złożyć oficjalną skargę.
– Narcisso, wyjaśnijmy sobie coś – zaczął, uważnie ważąc każde, wypowiadane w jej stronę słowo – Jako dyrektor, jestem zobowiązany poinformować cię, że najprawdopodobniej zostanie wszczęte wobec ciebie postępowanie, za niewłaściwe użycie magii w stosunku do nieletniego czarodzieja, w dodatku będącego twoim uczniem. I uwierz mi, tych urzędników nie będą obchodzić żadne rodzinne koligacje, jeśli wydeleguje ich do tego twój szwagier. – skrzywił się na samo wspomnienie Ransoma. – Muszę cię więc zasmucić, ale jakkolwiek jest mi to nie na rękę i nie mam najmniejszej ochoty tego robić, muszę wmieszać się w twoje sprawy rodzinne, a właściwie zostałem w nie wmieszany przez ciebie, w momencie, w którym uznałaś za świetny pomysł, by zamienić swojego siostrzeńca w przeklętego żółwia na terenie mojej szkoły. Cóż, kultura i takt podpowiadają, że wypadałoby przynajmniej zapytać, czy chcę w tym uczestniczyć – westchnął głośno, cierpiętniczo niemalże, wyobrażając sobie całą procedurę, którą będzie musiał przejść z Narcissą, jako jej pracodawca i dyrektor, jeśli rzeczywiście dojdzie do procesu. Westchnienie to niosło też za sobą coś innego. – Wiem, że Ransom go bije. Nie patrz tak na mnie, siódmoklasiści z dormitorium potrafią połączyć pewne fakty, nawet jeśli są Ślizgonami, a siniaki tuż po powrocie z domu są zbyt oczywiste. Hofer mi powiedział, właściwie dopiero co – wciąż nie ruszył się z miejsca, patrząc twardo na kobietę.
– Więc możesz dalej traktować mnie jak dyrektora, ale wtedy nie oczekuj, że nie będę się w to mieszał, bo będę do tego zmuszony, czy tego oboje chcemy, czy nie. Lub możesz potraktować mnie jak przyjaciela, który życzy ci jak najlepiej, który uważa, że żaden dzieciak nie powinien nigdy nosić na swoim ciele siniaków autorstwa własnego ojca i który zrobi wszystko, by to Milsentowi wytoczono proces o znęcanie się nad synem, a nie tobie za stosowanie magii przeciwko uczniowi. Może nie jestem Albusem Dumbledorem, ale na Merlina, wciąż mam coś do powiedzenia zarówno w tej szkole, jak i w Ministerstwie – dokończył, po czym machnął różdżką cały czas trzymaną w dłoni, a drzwi, które wcześniej zamknął, odskoczyły lekko, dając Narcissie wolną drogę wyjścia.
UsuńLongbottom
Dobry wieczór, w związku z dalszą deklaracją uczestnictwa w życiu bloga pozostawioną pod ostatnią listą obecności, bardzo prosimy o zwiększenie swojej autorskiej aktywności. Zachęcamy do odnowienia rozpoczętych już wątków oraz witania nowych autorów. W razie potrzeby zgłoszenia urlopu prosimy odezwać się pod zakładką Administracji. Dziękujemy i życzymy dalszej (aktywnej) zabawy!
OdpowiedzUsuńDobry wieczór, w związku z Twoim ponownym wpisaniem się na listę obecności oraz – niestety – dalszym brakiem zaangażowania w życie bloga, Administracja zmuszona jest pozostawić pod Twoją kartą kolejne, drugie już upomnienie. Zgodnie z regulaminem, po dwóch tygodniach od dnia dzisiejszego (tj. do 19 sierpnia) bez widocznej aktywności z Twojej strony, Administracja usunie Cię z bloga, a Twoje postacie trafią do archiwum kart. Prosimy o poważne potraktowanie tego upomnienia.
OdpowiedzUsuń