– człowiek o nietypowych dla danego społeczeństwa poglądach, sposobie życia, upodobaniach
Felix White
9 grudnia 2003 r. | półkrwi | Slytherin | VI klasa
11 cali, olcha, włókno ze smoczego serca, giętka | magia niewerbalna | klub pojedynków
patronus i animag – kruk | bogin – on sam zmieniający się z biegiem lat w swojego ojca
Felix White
9 grudnia 2003 r. | półkrwi | Slytherin | VI klasa
11 cali, olcha, włókno ze smoczego serca, giętka | magia niewerbalna | klub pojedynków
patronus i animag – kruk | bogin – on sam zmieniający się z biegiem lat w swojego ojca
Dzięki świadomości, że powstał z krwi mordercy, od początku swojego życia miał wrażenie, że czai się w nim zło, którego nigdy nie będzie w stanie pokonać. Pozwalał więc bezsilnie wypływać mu na zewnątrz i krzywdzić ludzi, którzy na to nie zasługiwali, zamiast wyładowywać się na tych, którzy byli za ten stan rzeczy odpowiedzialni. Wpoił sobie nikczemność, opryskliwość, a nawet gwałtowność, choć wcale nie odziedziczył ich po ojcu, człowieku podłym i pozbawionym wszelkich skrupułów. Izolował się od ludzi, by nie popełniać jego błędów, paradoksalnie wykorzystując w tym celu te same środki, co on. Myślał, że ucieka od pisanego mu losu, a cały czas podążał tą ścieżką z zawiązanymi oczami. Nigdy nie odwrócił się od matki, ale to w jaki sposób ją postrzegał – jako słabą i nieporadną mugolkę – sprawiał, że wcale nie różnił się od jej byłego męża, który między innymi z tych względów postanowił ją zostawić dla dużo młodszej, ładniejszej, a przede wszystkim bardziej utalentowanej kobiety, w dodatku czarownicy.
Był pełen sprzeczności, które nie pozwalały mu normalnie żyć. Był białym krukiem. Był nieszczęśliwy, a na imię miał Felix.
[Nikt tak naprawdę nie rodzi się zły, ale myślenie o tym, że powstało się z krwi mordercy zdecydowanie wpływa na życie... Tak jak w przypadku Felixa, tak myślę. I mam nadzieję, że pójdzie swoją drogą bez widma ojca przy boku!
OdpowiedzUsuńNo i, dawno temu już słyszałam określenie biały kruk i jak najbardziej pasuje mi do Felixa, przynajmniej jest inny od innych. :D
Nie wiem, czy dogadałby się z moją Wynn, bo z nią to raczej spokoju by nie miał, a i jeszcze by osiwiał przedwcześnie. xD Ale może coś się znajdzie!
Also, życzę dużo weny, jeszcze więcej wątków i zostania z nami jak najdłużej!]
Wynn Burkes
[Hej, a ja chyba pamiętam Felixa z odsłony tego blogu przed lat. Fajnie widzieć go znów! Obu nie utopił się w oceanie angstu, tylko znalazł sposób na rozjaśnienie swych dni. ;D
OdpowiedzUsuńCześć, baw się dobrze!]
Edgar Fawley & Ethan Rosenblum
[ Dzień dobry, witam nowego pana! Widzę, że już od jakiegoś czasu Dom Węża rośnie nam w siłę… Kurczę, teraz śpiesząc się na lekcje człowiek nieustannie wpada na jakiegoś Ślizgona! Choć po przestudiowaniu karty Felixa mam wrażenie, że w głębi duszy wcale nie jest takim stuprocentowym wężem, tylko to niedobre życie trochę go poturbowało i zbyt mocno doświadczyło… Jego ojciec to powinien się ze wstydu pod ziemię zapaść, ot co. Mam nadzieję, że Felixowi w końcu uda się odnaleźć trochę szczęścia i spokoju, tego mu życzę. A Tobie z kolei życzę udanej zabawy na blogu! Oczywiście zapraszam również pod kartę mojej Mer, gdyby naszła Cię wena lub ochota na wspólny wątek ;) ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[Kurczę, ale super pomysł!
OdpowiedzUsuńOgólnie to tak, ojciec Wynn to facet, który interesuje się czarną magią i to bardzo żywo, więc ma interesy z różnymi ludźmi, mniej złymi i bardziej, więc byłoby bardzo prawdopodobne, gdyby nawiązał współpracę z ojcem Felixa, ba, ja jestem pewna, że ojczulek Wynn niejedno wywinął (bo plan mam taki, że Wynn nie wie wszystkiego o swoim ojcu, więc tutaj duże pole do stworzenia tego, co ten ojciec właściwie robi poza oficjalną wersją).
Oddanie zaginionego przedmiotu jak najbardziej. No i, Wynn takimi rzeczami handluje, oczywiście spodziewam się, że ten przedmiot będzie bardziej niebezpieczny niż talia samowygrywająych kart, więc Burkes na pewno byłaby tym poruszona, no, może nie aż tak, ale byłaby ciekawa, skąd ktoś w ogóle ma jakiś nieznany jej przedmiot w swoim posiadaniu.
I oczywiście, że muszą wyjść z tego jakieś kłopoty! Nie ma wątku, gdzie Wynn nie miałaby kłopotów, więc jak najbardziej. :D Najlepiej jeszcze jakby musieli się z kimś pojedynkować, ktoś dostałby w twarz, ktoś skończyłby ze złamanym nosem... Typowe życie uczniów Hogwartu. xD
I spokojnie, wszystko, co napisałeś, miało sens i od razu podłapałam pomysł, bo ja lubię jak się dzieje, więc niech Felix trochę osiwieje przy Wynn. :D]
Burkes
[Trochę poszukałam, trochę wymyślałam sama, also: kompas życzeń!
OdpowiedzUsuńPowinien pokazywać to, czego pragniesz i gdzie to jest. Strzałka prowadzi Cię właśnie do tego, ale może akurat ten egzemplarz, który miałby Felix sprawiałby, że właściciel stawałby się niewolnikiem swoich pragnień i np. takich najgorszych pragnień, wiesz, poruszałby te najmroczniejsze rzeczy. Ale! Myślę że kompas można wykorzystywać też przeciwno innym, i to działa tak samo, tylko że czarodziej musi mieć silną wolę, żeby oprzeć się mocy kompasu, więc właściwie używając go na innych ma się kontrolę nad tym kimś, a byłoby po prostu bardzo rzadkie i w cholerę drogie, bo to jedyny taki egzemplarz na świecie, bo są zakazane przez Ministerstwo – nie wiem, czy ma to sens, ale no, możesz zmieniać dowoli, dodać coś od siebie albo w ogóle zaproponować coś innego, ja jestem otwarta na propozycję. Im gorzej tym lepiej. :D]
Burkes
[Hej, cześć! Przychodzę ze starą śpiewką, że Ślizgoni w Hogwarcie wyrastają jak grzyby po deszczu, ale moja do szczętu gryfońska dusza coraz bardziej się z tym godzi i co zrobisz, jak nic nie zrobisz.
OdpowiedzUsuńBez ładu i składu ten komentarz, ale proszę nie oczekiwać wiele, kiedy człowiek wychodzi z szoku popracowego.
Zadziwiające jest, jak dość często człowiek podąża inną drogą, by nie powtarzać rodzinnych błędów, w efekcie je powielając.
Od siebie, na ten moment, zostawiam tutaj worek weny i kubek natchnienia, wraz życzeniami dobrego wątkowania!]
Ulysses Stansell & Neville Longbottom
[ Cóż, jeśli chodzi o pomysły, szczególnie o tej porze (i na świeżo po powrocie do pracy z dwumiesięczną przerwą na koncie, yeah…), to u mnie też nie jest jakoś bardzo kolorowo… Choć wpadła mi do głowy jedna myśl, w sumie tak przypadkiem. Nie jestem pewna, czy Ci się spodoba, ale może warto zaryzykować :) Otóż faktycznie nasze postacie trochę coś łączy, a jednocześnie sporo różni. Pewnie znali się, kojarzyli z zajęć, ale raczej nie wchodzili sobie w drogę. Aż tu pewnego dnia, a może bardziej późnego wieczoru, aby dodać kapkę klimatu, Felix wraca sobie do Pokoju wspólnego… i na jego drodze pojawia się bogin. Sytuacja nie dość, że dziwna i straszna, to jeszcze zupełnie niespodziewana… mogła wytrącić go z równowagi, albo dopaść w naprawdę parszywym momencie życia… a może i dodatkowo był bez różdżki (szczegóły pewnie można ustalić, żeby pasowało), także mocny klops. A tu nagle równie niespodziewanie pojawia się pomoc ze strony pewnej Puchonki, która właśnie przypadkowo przechodziła nieopodal i usłyszała mały rumor… Także Mer mogłaby pogonić bogina Felixa, przy okazji stając się niechcianym świadkiem tego, co go tak bardzo przeraża… I teraz pytanie, jak takie zajście mogłoby nacechować/zapoczątkować ich przyszłą relacją, i czy w ogóle. To jest teraz pytanie do Ciebie, chętnie posłucham co Ty na to ;) ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
Ojciec nigdy nie mówił jej wszystkiego, choć dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że to, co ukrywał, wcale by się jej nie spodobało. Co innego było prowadzić czarnomagiczny sklep, a co innego faktycznie używać czarnej magii, a Wynn była pewna, że ojciec się nie oszczędza. Jego wygląd i tak uległ zmianie przez długoletnie praktyki czarnoksięskie i coraz bardziej przypominał zwierzę. Próbowała się o to dopytać, ale ojciec zbywał ją milczeniem, jakby znów miała dziesięć lat i niczego nie rozumiała.
OdpowiedzUsuńW sklepie roiło się od niebezpieczny i zabójczych przedmiotów, a wiele z nich było już artefaktami, zapomnianymi, zakazanymi, przeklętymi, o których nikt nie mówił, ale nadal wzbudzały zachwyt i rozpacz. Tak było ze wszystkim, a ona, Wynn Burkes, pilnowała, żeby każdy z tych niezwykłych przedmiotów miał w sklepie swoje miejsce. Nikt nie wiedział tak wiele o tym, co było w sklepie jak ona, i mogłoby się wydawać to wręcz komiczne, że niska, drobna dziewczynka dopełniała sobą ten trupi, mroczny sklep, ale rodziny się nie wybierało, a Kurt Burkes wierzył, że jego jedyne dziecko będzie umiało poradzić sobie z tym wszystkim.
— A potem wzięliśmy łajnobomy i…! — mówił podekscytowany Gryfon przy stole, opowiadając o tym, jak ostatnio przepędził zadufanych w sobie Ślizgonów w niemal apokaliptycznej walce.
Westchnęła pod nosem, gryząc wargę. Wlepiała wzrok w liścik, wodząc spojrzeniem po niedbałym i nierównym piśmie, zastanawiając się nad tym, co to ma tak właściwie znaczyć. Zazwyczaj ludzie pisali do niej o coś, czego potrzebowali, a było takich duszyczek naprawdę wiele. Nie spodziewała się jednak, że to coś poważnego i jak do tej pory nie myślała o tym za dużo, ale rodzinne dziedzictwo odbijało się w jej głowie głośno i boleśnie.
To nie był kolejny liścik z prośbą o talię samowygrywających kart, a dotyczyło bezpośrednio jej rodziny. Być może dlatego zaczęła się denerwować, a jej łobuzerski, złośliwy uśmieszek zbladł, zostawiając przy małej twarzy roztargnienie. Zgniotła papier w rękach i schowała go w kieszeń szat, wstając gwałtownie.
Ubrała bluzę i schowała różdżkę za plecy. Przeczesała włosy trochę zbyt gorączkowo, jakby zwyczajnie to, co się działo doprowadzało Wynn do obłędu. Nigdy nie kontrolowała swojego życia, bo bardziej przypominała wiatr zwiastujący burzę niż uroczą szesnastolatkę, ale teraz czuła się jak wepchnięta w mrok, i bardzo, ale to bardzo jej się to nie podobało.
Stanęła w miejscu, widząc kogoś przed Wrzeszczącą Chatą. Nie powinno być to dla niej dziwne, przecież kręciło się tutaj wiele osób, ale nikt jej tak bardzo nie obchodził jak chłopak, który wydawał się najbardziej wyrazisty i realny ze wszystkich. Sięgnęła mimowolnie po różdżkę i przejechała po niej kciukiem, chcąc się upewnić, że tam jest, nie wyciągając jej jednak.
— To Ty wysłałeś liścik? — spytała, podchodząc bliżej. Wolno, jakby bała się tego, że chłopak może uciec. — Jak to jakieś popierdolone żarty — zaczęła — to już nie żyjesz — warknęła, mierząc go wzrokiem.
To przez tego dupka przez pół dnia nie myślała o niczym innym, jak o przeklętym spotkaniu. O rodzinnym dziedzictwie; o tym, że ktoś ma coś, co należało do niej. Wypuściła z ust chaotyczny oddech, nie spuszczając spojrzenia z chłopaka, jakby ten miał się zaraz rzucić w jej stronę i rozszarpać gardło.
Gdyby miała w sobie choć trochę ogłady — zapewne zaczęłaby tę rozmowę inaczej. Ale Burkes była impulsywna i chaotyczna, i to wcale nie oznaczało niczego dobrego, a raczej zwiastowało kłopoty. Niewyparzony język zawsze sprowadzał kłopoty.
Burkes
*— A potem wzięliśmy łajnobomby i…!
Usuń[A sprawdzałam przed wysłaniem... Dlaczego zawsze się tak dzieje? ;___; Potem mam wyrzuty sumienia!]
[ Hejka, halo! Może masz ochotę na jakiś wątek na rozruszanie tego nieszczęśliwca? :) ]
OdpowiedzUsuńAnja
Wsłuchała się w jego śmiech, który wcale jej się nie podobał. Był prawie nieludzki, jakby chłopak nigdy wcześniej się nie śmiał; jakby nie wiedział, jak się to robi, a to sprawiło, że zmrużyła oczy. Nikt normalny nie wybuchłby śmiechem, gdyby usłyszał groźbę.
OdpowiedzUsuńWytrzymała jego spojrzenie, będąc pewna, że pomyślał sobie o niej same najgorsze rzeczy. Cóż, nie on pierwszy i nie obchodziło jej to zbytnio, tym bardziej że ewidentnie byli sobie wrodzy i gdyby nieznajomy zaczął się wykrwawiać, zapewne nie machnęłaby nawet ręką. Może była jednak bardziej nieczuła niż myślała? Bardziej popieprzona? Może dobrze ukrywała tę dziwną naturę za uśmiechami i psotami? I dopiero w takich sytuacjach wychodziła jej obojętność, brak przywiązania i empatii.
— Aż tak bardzo chcesz mi to ułatwić? — Złapała za różdżkę i wymierzyła w jego stronę, gdy zrobił kilka kroków w jej stronę. — Jeśli to jakaś odwrócona psychologia i próbujesz mi uświadomić, że nie dam rady — zaczęła — to się mylisz.
Podniosła wyżej podbródek, żeby posłać chłopakowi chłodne spojrzenie. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, słysząc jego dalszy komentarz.
— I nie zamierzasz się bronić? To naprawdę rozczarowujące — stwierdziła. — Chociaż po raz pierwszy spotykam się z kimś, kto ma ochotę współpracować... — Wzruszyła obojętnie ramieniem, nie rozumiejąc, dlaczego chłopak się tak zachowywał.
Czekała aż rzuci się w jej stronę i przytknie swoją różdżkę do jej gardła, bo bierne zachowanie chłopaka sprawiało, że wcale nie miała dalszej ochoty mu grozić. To tak jakby grozić dziecku, które nie może nic zrobić, bo jest zbyt głupiutkie, zbyt słabe, po prostu zbyt, a czuła, że pojedynek z chłopakiem mógł być cholernie angażujący. Nie była oczywiście mistrzem takich pojedynków i zapewne nieznajomy wygrałby to starcie, ale akurat to było najmniej ważne, bo ból sprawiał, że wcale nie czuła się źle (bo chyba nie było nic lepszego od palącego uczucia rywalizacji), ale to zapewne przez wychowanie ojca, który zawsze powtarzał, że nie może się mazać; że płacz jest czymś, co Cię zdradza, więc Wynn nie płakała, gdy rozwalała sobie głowę; nie płakała, gdy łamała sobie nos albo rękę. Aż zaczęła myśleć, że już w ogóle nie umie tego robić.
— To dlatego tutaj jesteśmy? — spytała, patrząc jak chłopak sięga po tajemniczy przedmiot. — Zamierzasz mi go oddać? Czy będziesz tak stał i się gapił? — Schowała różdżkę, choć nie wiedziała, czy to dobry pomysł, ale nie było warto dłużej trzymać zaklęć przy języku, skoro chłopak zachowywał się tak, jakby miał spokojną głowę i dobrze wiedział, co robi.
Podeszła bliżej i wlepiła spojrzenie w kompas, mrużąc oczy. Rozdziawiła usta, niczego nie rozumiejąc, a tym bardziej tego, jak kompas życzeń znalazł się w ręce kogoś nieznajomego. Kogoś, kogo Wynn nie znała, komu groziła — co się tutaj tak właściwie działo?
— Wiesz, że to, co trzymasz w rękach jest bardzo stare? — szepnęła. — A skoro kompas jest podpisany moim nazwiskiem… to możesz być pewien, że nie działa on tak jak powinien. — Spojrzała po wskazówce, skierowanej prosto w jej stronę. Uniosła brew, próbując to zrozumieć, a koniec końców zaczęła gryźć nerwowo wargę.
— Pokaż mi wygrawerowane nazwisko — stwierdziła, chcąc się upewnić, że to naprawdę dotyczyło jej rodziny.
Nie ufała nieznajomemu i nie ufała temu, co widziała. Kompas życzeń był zakazany przez Ministerstwo i mógł już uchodzić za artefakt, a Wynn po raz pierwszy widziała taki z bliska. Nie wiedziała nawet, co dokładnie kompas robił i do czego był zdolny w rękach właściciela.
Burkes
[ Nieeee, nawet nie brałam tego pod uwagę :).
OdpowiedzUsuńPomyślałam o zwykłej historii na zajęciach, bo jakoś tak przyszło mi na myśl, że Felix mógłby być osobą, która raczej siada sama i wtedy Anja nieświadoma jego nastawienia by się dosiadła.
Nie wiem w ogóle czy powinnam brać pod uwagę jakiś scenariusz, w którym Felix miałby jakikolwiek interes do Falcon, chyba raczej nie, skoro jest zupełnie nowa. Ale za to ona ma interes i desperacko zagaduje jakieś głupotki do randomowych uczniów.
Mam pewien pomysł, nigdy chyba nie prowadziłam żadnego wątku o klubie pojedynków. Może w tą stronę?
Pomyślałam też, że może Anja go wkurzy na zajęciach, a później jeszcze wpadną na siebie podczas pojedynków. Co ty na to? Mogę coś naskrobać, ale może masz jakiś lepszy pomysł to daj znać :) ]
Anja Falcon
[ Jasne, ja też chętnie zaczęłabym od wątku z boginem :) Rozpisanie tej historii od początku do końca na pewno nam się przyda i powinno mieć znaczący wpływ na dalszą dynamikę relacji Felixa i Emerson. W takim razie będę cierpliwie czekała na Twoje rozpoczęcie, dzięki ;) ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[Cześć! Pamiętamy Felixa z którejś poprzedniej odsłony, choć, co prawda, za długo tam wówczas nie zabawiłyśmy. Chwalimy, zachwycamy się kartą i idealnie dobranym wizerunkiem; oczywiście, w razie chęci zapraszamy na wątek do nas. :)]
OdpowiedzUsuńGail Rivers&Lucy Weasley
Po raz kolejny w tym tygodniu przeklinała swoje roztargnienie. Możliwe, że gdyby nie nawał nauki, wypracowań oraz treningów quidditcha, pannie Bones nie wydawałoby się, że od kilku dni nieustannie boli ją głowa. Zazwyczaj nie miała problemów z dostosowaniem się do intensywnego grafiku zajęć szkolnych i pozalekcyjnych… dlatego tym bardziej denerwowało ją, gdy od jakiegoś czasu niemal wszystko leciało jej z rąk, miała trudności z koncentracją uwagi, a na domiar złego zrobiła się okropnie roztrzepana – i to właśnie zapominalstwo najmocniej dawało jej się we znaki. Tego popołudnia, wyjątkowo mżystego jak i nieprzyjemnie wilgotnego, miała prawie dwu i pół godzinny trening. Gdy przemoczona, i oczywiście zmarznięta do szpiku kości wróciła do swojego dormitorium, prawie od razu padła na łóżko. Zasnęła w mgnieniu oka, zanim nawet zdążyła pomyśleć, że to naprawdę nie był najlepszy pomysł. Obudziła się dopiero po dwóch godzinach. Dormitorium było puste, choć wszędzie było raczej cicho i spokojnie. Schodząc na dół dość szybko zorientowała się dlaczego. Zegary wskazywały już późną, wieczorową porę. Większość jej kolegów i koleżanek kończyła właśnie swoje ostatnie prace domowe i powoli szykowało się do snu. Emerson natomiast… no cóż, przez ten trening i nieplanowaną drzemkę narobiła sobie niepotrzebnych zaległości. O ile dwa wypracowania napisała już wczoraj, tak sporządzenie krótkiej notatki na zajęcia z Eliksirów zostawiła sobie akurat na dzisiaj. Musiała doprowadzić się do porządku, zjeść jakąś kolację i wziąć się do pracy, o ile nie chciała zarwać nocy. Pierwsze dwa punkty poszły jej całkiem sprawnie… niestety problemy pojawiły się z ostatnim. Panna Bones, ku swojej rozpaczy, zorientowała się że nie ma przy sobie swojego podręcznika od Eliksirów. Musiała zostawić go w klasie… Teoretycznie mogłaby pożyczyć książkę od jednej ze swoich koleżanek, jednak tylko w jej własnym podręczniku znajdowały się dopiski na temat ostatnich zajęć. Zamierzała z nich właśnie skorzystać… Na Merlina…. Zgniotła wyrwaną z notatnika, poplamioną atramentem kartkę i cisnęła nią w kominek. Musiała iść po swój podręcznik. Zerknęła na zegar… było już grubo po ciszy nocnej. Nie powinna wychodzić… ale oczywiście i tak to zrobiła. Z piwnicy do lochów nie było daleko. Jeśli się pośpieszy, to może nie natknie się na żadnego prefekta, lub co gorsza - nauczyciela. Wzięła ze sobą jedynie torbę i różdżkę, niczego więcej nie potrzebowała. Planowała, że nie będzie jej tylko kwadrans. Niemniej jednak, zupełnie nie przewidziała tego, co miało ją spotkać po drodze…
OdpowiedzUsuńSkracając sobie trasę musiała minąć jeden z korytarzy prowadzący do Pokoju wspólnego Ślizgonów. Wokół było cicho i spokojnie, niemal sennie... Aby się nie wywrócić lub nie zabłądzić, oświetlała sobie drogę delikatnym, jasnym blaskiem sączącym się z końca różdżki. Głęboko zamyślona nad tym, co musiała jeszcze zrobić, nim w końcu będzie mogła położyć się spać i porządnie wypocząć, prawie nie usłyszała tego niepokojącego szmeru… Prawie. Nagle zatrzymała się gwałtownie, nadstawiając uszu… paręnaście metrów przed nią, na przecięciu dwóch korytarzy, coś się działo. Nie wiedziała jednak co, ponieważ stała za daleko i nie słyszała wszystkiego wyraźnie. Wydawało jej się jednak, że było tam parę osób i chyba ze sobą rozmawiali… Naturalnie, w pierwszym odruchu chciała się wycofać, myśląc że być może trafiła na kilku Ślizgonów… w końcu znajdowała się już bardzo blisko ich Pokoju wspólnego, a to że obowiązywała już cisza nocna niewiele znaczyło – szczególnie, że sama właśnie ją ignorowała. Jednak mimo wszystko została tam gdzie była… a po paru chwilach ponownie ruszyła przed siebie, w kierunku skąd dochodziły te dziwne dźwięki. A wszystko to za sprawą zwierzęcego, boleśnie rozpaczliwego wycia, którego nie powinno tu być… i które zaniepokoiło ją do tego stopnia, że zapomniała po co w ogóle tu przyszła, i że głupotą byłoby zdradzać własną pozycję.
Jeśli jednak ktoś wykradł z sali jakieś magiczne zwierze i pod osłoną nocy postanowił się nad nim popastwić, wtedy Emerson z ogromną przyjemnością zaryzykuje potencjalnym szlabanem, byle tylko móc go przegonić, wcześniej racząc go jakimś miłym zaklęciem. Nie znosiła, gdy ktoś znęcał się nad zwierzętami… jednak im bliżej podchodziła, tym więcej zaskakujących wniosków do niej docierało. W końcu była już niemal pewna, że za zakrętem znajduje się jakieś wystraszone zwierzę… i dwoje dodatkowych osób. Chyba uczniów… Już dawno zgasiła światło różdżki. Teraz tylko słuchała, przyklejona plecami do zimnych, kamiennych ścian… prawie nic nie rozumiała. Musiała wyjrzeć i spojrzeć co się tam dzieje, bo na razie miała prawdziwy mętlik w głowie. Wychyliła się powoli ze swojej prowizorycznej kryjówki, i wtedy zupełnie zesztywniała. Najpierw uderzyło w nią to, co zobaczyła – spowitą w mroku postać, dźgającą różdżką związanego psa… a nieopodal klęczącego chłopaka, przerażonego równie mocno jak to biedne, szarpiące się zwierzę. To wszystko wyglądało jak sceneria z prawdziwego koszmaru… Ujrzała, jak tajemnicza postać wyłania się z cienia i wtedy rozpoznała w nim znajomą twarz Ślizgona z równoległego rocznika… Felix…?. Zagotowało się w niej. Co tu się wyprawiało…?. Spojrzała pośpiesznie na klęczącego na posadzce chłopaka. Czy to był jego kolega z domu…? Co tu robił, jak do tego doszło…? Na szczęście przestraszony chłopak uniósł na chwilę pobladłą twarz. Wówczas, w ułamku sekundy, panna Bones zrozumiała co się dzieje. Nagle wszystko stało się jasne… i tym bardziej nie mogła już dłużej na to patrzeć. Ściskała różdżkę w drżących palcach… była mocno wzburzona, i nim znalazła odpowiednią siłę oraz słowa, minęło parę cennych sekund. W końcu jednak korytarz wypełnił jej stanowczy głos, a zaraz za nim rozświetlił go oślepiający strumień światła. Felix, który mierzył różdżką w drugiego Felixa, w jednej sekundzie zmarszczył się, skurczył jak stuletni staruszek, a na końcu dosłownie wyparował w powietrzu, zostawiając po sobie jedynie wirujący w powietrzu kurz oraz zapach stęchlizny. Związany pies również zniknął… w ciemnym korytarzu został już tylko prawdziwy Felix oraz stojąca parę metrów za jego plecami Emerson, która powoli opuściła swoją różdżkę, oddychając głęboko… Znów zaległa cisza. Teraz była ona jednak lepka i przytłaczająca, a nie senna... Podstępny Bogin nie był już problemem, lecz szkody które zdążył wyrządził wcale nie zniknęły… Podobnie jak mętlik w głowie pannie Bones, która długo milczała, nim w końcu zebrała się w sobie, zwracając miękko do klęczącego na posadzce Ślizgona...
Usuń— Felix… w porządku…?
[ Borze szumiący, przepraszam że się tak rozpisałam! Moje pierwsze komentarze służące za wprowadzenie do nowego wątku zazwyczaj bywają przydługie, ale teraz to już mocno pocisnęłam… Wybacz :( ]
Emerson Bones
[Cześć! Przychodzę was powitać, co prawda jestem odrobinę (a nawet nie odrobinę...) spóźniona, ale ostatnio trochę życie mnie przygniotło. Felix jednak zasługuje na to, by go ukochać, najchętniej po prostu bym go przytuliła, bo wygląda na to, że naprawdę tego potrzebuje <3 To takie niesprawiedliwe, gdy czyny rodziców odbijają się na dzieciach, które nie mogą uciec od niechcianego ciężaru pochodzenia. Mam nadzieję, że Felix jeszcze odnajdzie szczęście - a jeśli tylko macie ochotę to zaproszę was do Minnie. Mnóstwa wątków i dobrej zabawy życzę!]
OdpowiedzUsuńDominique
[Ojej, Felix jest po prostu doskonały! W dodatku to imię! Jestem nim oczarowana- myślę, że Zoe też by była, ale się do tego nie przyzna. Oboje chyba wiele rzeczy ukrywają.
OdpowiedzUsuńBardzo bym chciała coś z nich stworzyć.
Czy szukasz obecnie kogoś do relacji z Felixem?
Pozdrawiam Cię serdecznie:)]
Zoe C. Crouch
— Teraz za każdym razem będziesz wspominać o tym, że chciałam Cię zabić? — Uśmiechnęła się pod nosem. — Nie dodawaj sobie. Nie tylko Tobie chciałam wsadzić różdżkę w oko, więc ustalmy, że w tym momencie zawieszam broń, no, przynajmniej dopóki nie dowiemy się, o co chodzi z kompasem.
OdpowiedzUsuńPodeszła bliżej i przechyliła się lekko, żeby dobrze zobaczyć swoje nazwisko przy kompasie. Urządzenie musiało należeć do jej rodziny, więc co robiło w rękach kogoś obcego? Felix nie mógł go ukraść, bo kompas był już wiekowy, a poza tym Wynn nigdy nie widziała czegoś podobnego w sklepie, a jedynie słyszała o tym. Była w końcu córką handlarza przedmiotami czarnomagicznymi i wiedziała dość sporo o takich skarbach, więc oczywiście, że wiedziała, co to takiego.
— To kompas życzeń — wyznała. — Wskazówka pokazuje to, czego naprawdę chcesz i prowadzi Cię do tego. — Przegryzła wargę i wyciągnęła rękę po kompas, ale nie dotknęła go, obawiając się tego, co by się stało, gdyby go złapała. Wypuściła z ust ciężki oddech. — Egzemplarz, który masz, sprawia, że jego właściciel staje się niewolnikiem swoich najgorszych pragnień. Robisz to, co chcesz, choć może być to wątpliwe z jakąkolwiek moralnością. Może też dodać Ci odwagi, może zmusić Cię do kroku w przepaść, wszystko zależy od tego, czego tak naprawdę pragniesz…
Podniosła spojrzenie i przestudiowała spojrzeniem twarz chłopaka.
– Więc? Czego pragniesz? Gdzie prowadzi Cię wskazówka? — spytała, stwierdzając, że to dobry moment, żeby byś świadkiem tego, jak faktycznie działa kompas.
Chciała to sprawdzić nawet kosztem Felixa, tym bardziej że on również był ciekawy tego, do czego kompas był zdolny. No i, nie po to spotykali się o tej godzinie, żeby prowadzić dyskusję, a z reguły Wynn najpierw robiła, a potem myślała, więc czekała, aż zacznie się coś dziać.
Skoro Felix trzymał kompas, powinni udać się za jego pragnieniem, sprawdzić, czy faktycznie kompas prowadził w stronę tego, czego chciał człowiek. Wynn zaczęła to traktować jak swego rodzaju eksperyment.
Burkes
Nie przewidziała, że sprawy tak mocno się pokomplikują… Tak naprawdę, to w ogóle nie powinno jej tu być – zjawiła się zupełnie przypadkiem, zignorowawszy wszelkie zasady, w poszukiwaniu swojego podręcznika od Eliksirów… a trafiła na coś, czego nawet i ona wiedziała, że nie powinna oglądać. Ale teraz było już za późno, nie mogła cofnąć czasu... A nawet gdyby mogła, to czy potrafiłaby zachować się inaczej? Umiałaby odwrócić się na pięcie, pozostawiając go tu sam na sam z ucieleśnieniem jego najgorszych, najmroczniejszych koszmarów…? Prawdopodobnie nie. To było dla niej zupełnie jasne, choć szczerze mówiąc, teraz miała nie mały problem, ponieważ nie wiedziała jak właściwie powinna się zachować… Najgorsze minęło, Bogin zniknął. Jednak na jego miejscu pojawiła się dogłębnie przejmująca cisza. Emerson słyszała w uszach lekki aczkolwiek uporczywy szum. To nie był dobry znak… Musiało jej się podnieść ciśnienie. I normalnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie gwałtowna reakcja klęczącego na chłodnej posadzce chłopaka. Czy miał prawo być na nią zły? Bo to że tak było, nie ulegało żadnym wątpliwościom. Nawet w tych otaczających ich zewsząd ciemnościach dostrzegała na jego twarzy dziwną mieszankę rozgoryczenia, wściekłości… oraz zawoalowanej groźby. Dobrze, że nadal trzymała w dłoni różdżkę, bo inaczej poczułaby się co najmniej nieswojo. Zanim w ogóle zdążyła się porządnie zastanowić, odetchnąć albo przynajmniej odpowiedzieć na jego pytanie, zdradzając swoje imię i nazwisko, Felix od razu przeszedł do konkretów. Zbił ją tym nieco z tropu. Najpierw ten gniew, a teraz jeszcze to… Za kogo on ją miał…? Mógł jej nie kojarzyć, mógł nie wiedzieć kim była i że w ogóle istniała… ale dlaczego od razu zakładał, że pierwszym co zrobi zaraz po wyjściu na powierzchnię, będzie rozpowiedzenie wszystkim dookoła tego, kogo spotkała w lochach i co mu się tam przytrafiło…? Poczuła się tym lekko dotknięta, i chyba nawet nie starała się tego ukrywać. Ściągnęła wymownie brwi, zaciskając mocniej palce na swojej różdżce. Nie podobał jej się kierunek, w którym zmierzała ta dziwaczna rozmowa... Po co w ogóle ruszała się ze swojego dormitorium…
OdpowiedzUsuń— Spotkałeś Bogina, właśnie to widziałam… — odezwała się dość spokojnym, choć już nie tak cichym tonem głosu jak sprzed chwili. — Bogin mógł zaatakować każdego, a już szczególnie narażeni są ci, których Pokój wspólny znajduje się w lochach. I owszem, to nie moja sprawa w co się zamienił… — dodała, obserwując z uwagą, jak dygoczący jeszcze Ślizgon w końcu staje na nogi. — Ale będąc w pobliżu nie mogłam cię tu tak po prostu zostawić… a więc teraz, z łaski swojej, nie przybieraj miny obrażonego dziecka. Chciałam ci tylko pomóc… i tak, wiem że o to nie prosiłeś — doprecyzowała, domyślając się jaką zaraz mogłaby usłyszeć odpowiedź. Nie chciała się z nim kłócić, ale nie chciała również, aby próbował ją dalej zastraszać lub pouczać. Nie oczekiwała wdzięczności… nawet zwykłe wzruszenie ramion byłoby lepsze, niż te jego przeszywające, pełne wyrzutów spojrzenie. Zupełnie tak, jakby właśnie dopuściła się czegoś karygodnego… Odetchnęła cicho w myślach, sięgając drugą wolną ręką do swojej torby. Wyciągnęła z niej po chwili haftowaną chusteczkę i podsunęła ją w stronę stojącego nieopodal Ślizgona. — Proszę, może ci się przydać… — wyjaśniła już znacznie łagodniej, przestając nawet na moment marszczyć brwi. Może jak pokaże, że naprawdę nie ma złych zamiarów, to wtedy Felix trochę sobie odpuści? Choć coś i tak podpowiadało jej, że mogło być z tym ciężko.
Emerson Bones
Biegła oszalała mijając w pędzie już czwarty, a może piąty korytarz, ciężko się połapać w miejscu, do którego przybyła zaledwie trzy dni temu. Gdy tak goniła ile tylko sił w nogach, z trudem jej płuca dostarczały kolejne porcje tlenu do wątłych, niewprawionych w długich maratonach mięśni. Co kilka głuchych uderzeń podeszwy buta o posadzkę z jej ust wydobywał się gniewny wrzask, jednakże nikt, kto nie zaznajomiony był z rosyjskim językiem, prawdopodobnie nie mógł wysnuć żadnego znaczenia z rozchodzących się wokoło cenzuralnych bluzg. Była jak fatamorgana, przemijająca błyskiem przed oczami, a jedynym śladem jej obecności była rozciągnięta smuga jej niemalże białych, rozwianych włosów.
OdpowiedzUsuńZnajdujący się przypadkiem na drodze uczniowie w panice odstępowali na boki przed ofiarą dzikiej pogoni. Głównym bohaterem tej wartkiej akcji był bowiem gruby, acz przodujący o dobre kilka metrów, rudy kot. Wbrew pokaźnym rozmiarom, ku jej wielkiemu nieszczęściu, miał lepszą kondycję niż licha Rosjanka, stąd gonitwa wydawała się trwać w nieskończoność i zupełnie wytracać jej nerwy.
Anja bardzo lubiła zwierzęta, były o wiele prostsze w obsłudze niż ludzie i nie stawiali tak wysokich poprzeczek swoim ego, jednakże ta puszysta istota, za którą dziś podążała, zwyzywana została przez nią od najgorszych monstrów.
Biegnąć śladem czterołapa, zupełnie niespodziewanie kocie tournee zmieniło tory w stronę przypadkiem uchylonych drzwi od sali do opracowywania eliksirów. Przy jej ogromnym szczęściu, oznaczało to ślepy zaułek dla kota i jednoczesną porażkę. Choćby nie wiem jak kombinował, nie było szans, by tym razem się wywinął sprzed kary, którą Anja zamierzała wymierzyć za ten nikczemny występek.
Przekraczając próg piwnicznej pracowni, niemalże od razu, instynktownie chwyciła za swoją różdżkę i śledząc wściekłym spojrzeniem za rozszalałym zwierzęciem, bez żadnego opamiętania zaczęła ciskać strugami świetlistych wiązek w przypadkowe miejsca na podłodze, gdzie tylko mógłby pojawić się nieposłuszny sierściuch. Jednocześnie tym niezapowiedzianym wtargnięciem zafundowała w niemalże pustej klasie pokaz zjawiskowych, kolorowych świateł.
Gdy stworzenie w panice przeskakiwało nad stołem, w kolejnej próbie ugodzone zostało w locie paraliżującym czarem, wtedy z kociego pyska wypadła sporych rozmiarów szara, bliżej niezidentyfikowana kulka, natomiast jakoby mało było tych niespodziewanych zjawisk, rudy pasożyt przefrunął dalej, godząc łbem prosto w pełny kociołek. Będąc, jak wcześniej wspomniałam, kotkiem lubiącym sobie pojeść za dwóch, bez trudu swoją masą przewrócił zawartość starannie dopracowanego przez jedynego przebywającego w sali chłopaka.
Jednakże dziewczyna skupiona była na czymś wyraźnie konkretnym i ważnym, minę miała trwogą i gdy bliżej niezidentyfikowany, szary obiekt spadł z plaskiem na chłodną, kamienna posadzkę nieopodal butów bruneta, w tymże kierunku rzuciła się panicznie Anja. Z bliska dopiero, gdy drżącymi dłońmi ostrożnie zaczęła obejmować pulsująca istotę, ku oczom mógł objawić się całkiem nieźle zmaltretowany dziki szczur polny. Jego klatka piersiowa podskakiwała rytmicznie i intensywnie, cały drżał z popłochu, lecz nie poruszył się z miejsca. Prawdopodobnie został dotkliwie pokiereszowany podczas biegu przez silny uścisk kocich, ostrych kłów.
- Bladź, bladź, bladź… - jęczała pod nosem Anja, z ledwością chwytając oddech z przejęcia i zadyszki stoczonej przed chwilą gonitwy i boju. Wszystko działo się tak szybko, że dopiero teraz uświadomiła sobie beznadziejność tej sytuacji. Pokręciła pospiesznie głową, otrząsnęła się z chwilowego szoku i odnajdując obok siebie leżącą sznurówkę, podążyła wzrokiem za tym tropem i po chwili złączyła swe spojrzenie z wyraźnie zdezorientowanym tą szaleńczą akcją chłopakiem. - Cholera, on umiera! Zrób coś! - rozkazała mu pośpiesznie i znów zatroskane oczy skoncentrowała na jedynej, znajomej dla niej istocie w tej szkole.
UsuńChoć całą uwagę skupiła teraz na dogorywającym pupilu, to z tyłu jej głowy przemknęła pośpieszna modlitwa nadziei, by owym psotnym i prawdopodobnie martwym już (albo chociaż ze wstrząśnieniem mózgu, gdyż leżał nieprzytomnie jak długi) kotem nie okazał się żaden czarodziej-animag.
Anja F
[ Mam nadzieję, że jest spox :) ]
[Oj, szkoda, że on taki młodziutki! Choć dla Pris to wcale nie problem - przemierzając szkolne korytarze pewnie nie raz, nie dwa zawiesiła na nim wzrok nieco dłużej niż by wypadało :) Coś jest w tym jego spojrzeniu, także wcale się dziewczynie nie dziwię. Bardzo dziękuję za powitanie i wyrażam chęć na wątek! Zaproponowałabym numerek 1, gdyby nie to, że posłałam sówkę do innego autora z tą ofertą... no i ten wiek, eh. Ale myślę, że możemy urządzić burzę mózgów na mailu, bo moja panienka na pewno będzie chciała wydobyć tę mroczniejszą stronę z biednego White'a ;)]
OdpowiedzUsuńPriscilla Grindelwald
Spodziewała się po nim takiej reakcji. Nadal był zagubiony i zażenowany tym co się stało, to naturalne że poszukiwał ujścia w złości. A jedyną osobą, na której mógł się trochę wyżyć (poza samym sobą) była oczywiście ona. Trochę niewdzięczna rola, na którą wcale się nie pisała… ale co miała zrobić? Odpowiedzieć mu tym samym? Stać się nieprzyjemną, pyskatą, pokazać swoje wrogie nastawienie…? Tylko po co? Może nie była nad wyraz uprzejma, może okazywanie empatii wychodziło jej nieco szorstkawo… Ale nie zamierzała udawać, że nic się nie stało, zostawiając go samego sobie. I nie zamierzała również przejmować się jego dąsami i humorkami.
OdpowiedzUsuń— Ja nie wypytuję cię o to, dlaczego zamiast spać spacerujesz nocą po lochach — ucięła spokojnie, chowając chusteczkę z powrotem do swojej torby. Felix sam sobie poradził, natomiast Emerson nie chciała mu się spowiadać, choć powód dla którego się tu znalazła był zupełnie prozaiczny. Prawie już zapomniała, że zrezygnowała ze snu i ciepłego łóżka tylko po to, aby odzyskać swój podręcznik od Eliksirów. Na razie nie dotarła nawet do tej przeklętej klasy, w której zostawiła książkę… Chyba należało spojrzeć prawdzie w oczy - cała ta wyprawa była już spalona. Na początku wydawało jej się, że odzyskanie podręcznika nie potrwa dłużej niż kilkanaście minut. Teraz wiedziała już, że była wyjątkowo lekkomyślna czyniąc podobne założenia. Nie przewidziała spotkania na swej drodze Ślizgona w potrzebie, który znacząco wpłynął na wykonanie jej małej misji.
— To nawet trochę zabawne, że odbierasz zwykłą ludzką przyzwoitość jako nachalne prace charytatywne… — dodała jeszcze, parsknąwszy cicho pod nosem. Niemniej jednak, rozbawienie to nie odbiło się w jej jasnych oczach, które nadal pozostawały tak samo poważne i czujne. Poprawiła przewieszoną przez ramię torbę, aczkolwiek nieustannie trzymała w dłoni swoją różdżkę… i nie, wcale nie zamierzała jej jeszcze chować. Na pewno nie w jego towarzystwie. — Usłyszałam, że coś się dzieje, zobaczyłam Bogina, pomogłam ci go przegonić. I to wszystko. Jeśli chcesz o tym jak najszybciej zapomnieć, proszę bardzo — wzruszyła ponownie ramionami, odgarniając z czoła parę zbłąkanych kosmyków włosów. — Powiem jasno i wyraźnie… nie interesuje mnie to, co zobaczyłam. To twoja sprawa. Skoro nic ci się nie stało, to pozwól, że teraz pójdę w swoją stronę… i tobie radzę to samo — dodała spokojnie. Specjalnie zignorowała jego pytania. I specjalnie mu się nie przedstawiła. Bo owszem, zauważyła tę konsternację na jego twarzy, gdy pierwszy raz na nią spojrzał i zdał sobie sprawę, że jej nie zna. Tak chyba powinno zostać. Choć gdy wpadną na siebie podczas następnych zajęć z Transmutacji, to zapewne właśnie wtedy spłynie na niego olśnienie, i w końcu zda sobie sprawę z tego, że uczęszczają na ten same wykłady co najmniej od dwóch lat. Ale to już też nie było jej zmartwieniem. Szczerze mówiąc, nie chciała rozmyślać o tym, czego była świadkiem… czuła, że zagłębianie się w ten temat nie byłoby mądrym pomysłem.
— Dobranoc Felixie, spokojnej nocy — pożegnała się uprzejmie, choć z wyczuwalną nutką chłodu w tonie głosu. Wyminęła go ostrożnie i szybko zniknęła za najbliższym zakrętem, nadal obracając w dłoni swoją różdżkę.
Emerson Bones