Alastair Winrose, rocznik '87, emerytowany łamacz klątw, niegdyś pracujący dla Banku Gringotta, od trzech lat wykładowca starożytnych run, były Krukon, laureat orderu Merlina drugiej klasy, zakładnik własnych, niespełnionych ambicji, z zamiłowania podróżnik, właściciel paskudnej kamienicy na ul. Śmiertelnego Nokturnu.
Nieodłącznym elementem jego egzystencji jest poranna, mocna kawa bez dodatku cukru - jedyna reanimacja po ciężkich, nieprzespanych nocach. Papieros w zębach lub głód nikotynowy, gdy nie może kopcić na umór. Proteza zamiast lewej ręki utraconej wyniku nieudanego eksperymentu. Nawracające bóle fantomowe, których nie da się stłumić czy to przy pomocy końskich dawek tabletek nasennych, czy eliksirów o takim samym przeznaczeniu. Wieczorne sesje spędzone w obecności uczniowskich bazgrołów i równocześnie swojej ukochanej, jak i największej zmory - nienapoczętej butelki Ognistej. A także oszczędna ilość słów wypowiada zachrypniętym, często charkliwym tonem, jakby takowe z trudem przeciskały się przez gardło. Najprawdopodobniej do tej pory żaden z uczniów nie odnotował na obliczu profesora Winrose'a nawet przebłysku zadowolenia, który objąłby i ust, i oczu jednocześnie. Złości tym bardziej. Zwykle nie jest udekorowane w żadną emocje. Jakby był z nich całkowicie wyprany. Jakby pod statycznością kryła się tylko pustka.
Dzień dobry, dawno nie pisałam postów w takiej formie, więc proszę Was przede wszystkim o wyrozumiałość i cierpliwość. Moje odpisy są zwykle przeciętnej długości, od 300 do 500 słów - rzadziej krótsze, może czasem dłuższe. Na ten moment przyjmę maksymalnie trzy-cztery wątki, aby za bardzo się nie zagrzebać. Jeżeli chcesz narobić kłopotów swojej postaci albo mojej, serdecznie zapraszam. Szukam wszelakich różności i dreszczyku emocji. ;>
fc: Roo Panes
fc: Roo Panes
[Ciekawe, czy istnieją jakieś eliksirki, które na nogi stawiałyby nawet lepiej niż czarna, czarna kawa. Alastair wygląda na takiego nauczyciela, na którego zajęcia niekoniecznie chodziłoby się z przyjemnością, ale po których można mieć pewność, że człowiek się przedmiotu dobrze nauczy. Co nie dla wszystkich będzie pocieszeniem. :D
OdpowiedzUsuńCześć, dzień dobry po przerwie od blogów (? jeśli dobrze rozumiem dopisek odautorski), obyś bawiła się jak najlepiej!]
Edgar Fawley & Ethan Rosenblum
[Witajcie!
OdpowiedzUsuńChristine trochę z innej, nieco nudno-bibliotecznej bajki. Milutka, nadto emocjonalna i zawsze chcąca dobra drugiej istoty. Dlatego tym bardziej kuszą mnie te kłopoty w dopisku, ponieważ szukam jej nowych wrażeń i problemów (ona z założenia powinna starać się ich unikać, ale cóż, nie ma nic do gadania XD). Nie może jej tu być za miło i za wygodnie!
Życzę miłego blogowania i jeżeli byłabyś zainteresowana jakąś wspólną historią, to zapraszamy do siebie pod kartę!]
Christine Buxton
[Czytam imię i nazwisko pana, czytam kartę, myślę: znam gościa. Patrzę na autora, myślę: coś mi nie styka. Po uruchomieniu swoich stalkerskich źródeł, wreszcie zaskoczyłam!
OdpowiedzUsuńPrzychodzę więc z oficjalnym dyrektorskim powitaniem. Miło Cię znowu tutaj widzieć, zwłaszcza, że stworzyłaś nam kolejnego członka kadry pedagogicznej, Neville będzie zachwycony.
Życzymy więc na wstępie nieustającej weny, nielimitowanego czasu na pisanie i super wątków! Od siebie chwilowo nic nie proponuję, gdyż cierpię głównie i nieustająco na niedoczas, ale gdybyś kiedyś coś to zapraszam, pomyślimy.]
Ulysses Stansell & Neville Longbottom
[A pomyślałby kto, że czytelnia to spokojne i bezpieczne miejsce... Nic bardziej mylnego! Christine musiało się trochę zapomnieć o przeróżnych możliwościach tego miejsca, ale nic dziwnego skoro większość czasu spędza w tej przytulniejszej części. I pewnie jakimś dziwnym zrządzeniem losu z tymi halucynacjami napatoczy się na Alastaira? :D
OdpowiedzUsuńPomysł mi się bardzo podoba, więc ja może po prostu zaoferuję się do rozpoczęcia i czekam na zezwolenie. =)]
Christine Buxton
[Cześć! Przyznam szczerze, że jestem bardzo ciekawa, jaka historia kryje się za tą pustką, Alastair wydaje się być naprawdę nietuzinkową postacią, a sama karta tylko rozbudziła we mnie głód, bo chętnie poczytałabym więcej. Ten emerytowany łamacz klątw w Banku Gringotta od razu kojarzy mi się z Billem - mogłybyśmy pokombinować, że ojciec Dominique wziął pod swoje skrzydła młodego Alastaira, dlatego mogłaby znać Winrose'a jeszcze sprzed Hogwartu, z tej bardziej prywatnej strony. Gorąco zapraszam do siebie na burzę mózgów, a przy okazji życzę świetnej zabawy i mnóstwa weny!]
OdpowiedzUsuńDominique
Jeszcze nigdy nie czuła się tak odlotowo. Wszystko co do tej pory wydawało się być stateczne i niezmiennie zajmowało swoje stałe stanowisko, teraz przemieszczało się w tęczowej przestrzeni i przemawiało do Christine ludzkim głosem. TO dopiero była prawdziwa magia. Tak bardzo chciała móc z nimi porozmawiać, ale wszystko przemawiało do niej w jednym momencie. Z początku przyjazne głosy prędko zmieniły się we wrogie i pełne wyrzutów, których sensu nie potrafiła zrozumieć, a sceneria kolorowa sceneria ustąpiła, aby przestrzeń wypełnić mógł mrok. Im bardziej starała się na nich skupić na słowach, tym bardziej czuła, że głowa jej za moment eksploduje. Prosiła, żeby przestały. Krzyczała, ale one nie słuchały. A zapowiadał się taki miły i spokojny dzień...
OdpowiedzUsuńObserwując jak wskazówki zegara powieszonego na jednej ze ścian właśnie wybijają godzinę czternastą, Christine nieco stęsknionym za towarzystwem wzrokiem rozejrzała się po wyjątkowo opustoszałej dziś bibliotece, po czym odłożyła trzymane do tej pory w prawej dłoni pióro do kałamarza i zdjęła z nosa okulary, a następnie położyła je na biurku. Wszystko co znajdywało się na tym drewnianym blacie miało swoje własne miejsce i było ułożone aż do przesady symetrycznie. Nowością była jedynie kartka pergaminu zaadresowana do matki kobiety; wyjątkowo zdecydowała się napisać list w tym miejscu, zamiast jak zwykle w swojej komnacie. Zazwyczaj starała się nie mieszać obowiązków w pracy z obowiązkami rodzinnymi – bo ten list tylko mogła określić mianem obowiązku – ale dni właśnie takie jak ten były jedynym czasem, kiedy pozwalała sobie na troszkę więcej luzu i na całkowite zmiany ustalonego przez siebie samą harmonogramu dnia. Dni właśnie takie jak ten, czyli dni meczy Quidditcha, kiedy prócz niej samej i kilku niesfornych książek nie urzędowała w bibliotece żadna żywa dusza.
Podobały się jej takie pojedyncze odskoki od codziennej rutyny, (które i tak znając daty wszystkich nadchodzących rozgrywek planowała na zapas) ponieważ stanowiły dla niej jedyną i w miarę możliwości bezpieczną – czyli pozbawioną ciekawskich głów uczniów chcących wyłapać okazję – sposobność do podjęcia się jakichkolwiek czynności związanych Działem Ksiąg Zakazanych. Głównym celem tego dnia były porządki, na które nastała pora właśnie w momencie wybicia nastania nowej godziny. W oczach Christine było to rzecz jasna już coś bardziej niż niezbędnego i zdecydowanie wymagającego regularnej opieki, ale niestety z powodów dosyć oczywistych nie udawała się tam zbyt często, a w obecności uczniów tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Jeszcze niecałe kilka lat temu nie podchodziła do tej kwestii aż tak restrykcyjnie i wręcz krytycznie jak dziś, jednak wskutek pewnych zdarzeń z przeszłości i problemów, jakich dzięki nim sobie (i nie tylko sobie) napytała, mimowolnie musiała zmienić nieco swoje podejście. No cóż, na błędach się człowiek uczy.
Wpatrując się w wysychający dopiero tusz na obficie zapisanej kartce papieru podniosła się sprzed biurka i zanim jeszcze skierowała się w stronę Działu Ksiąg Zakazanych przesunęła krzesło na swoje miejsce. Krótkim machnięciem różdżki prosto z malutkiego schowka na miotły przywołała do siebie wszystkie niezbędne przedmioty, które jak na zawołanie pojawiły się przy jej boku. Gotowa do podboju tej ciemnej strony mocy biblioteki uśmiechnęła się delikatnie pod nosem. Nie można ukryć – lubiła sprzątać i jeszcze bardziej lubiła porządek, a po wymęczeniu tego przeklętego listu do swojej rodzicielki uważała tę czynność za jeszcze bardziej relaksującą niż zwykle.
Wszystko przebiegało zgodnie z planem i wszystko zapewne tak by się zakończyło. Wszystko, gdyby nie ten jej pedantyzm, który po dostrzeżeniu pewnego, znacznie wyróżniającego się z ''tłumu'' woluminu nie pozwolił jej zostawić książki w takim stanie. Takim, czyli krótko mówiąc opłakanym. Nie potrafiła oprzeć się pokusie poddania okładki tejże nieznanej jej lektury, nawet jeżeli z powodu dosyć burzliwej natury większości tytułów znajdujących się tutaj, mogłoby jej to sprawić lekki problem. Była gotowa podjąć się tego wyzwania. Ostrożnie wyjęła księgę z półki, po czym ruszyła z powrotem w kierunku swojego biurka. No i faktycznie, wyzwanie okazało się być niemałe, kiedy rzeczywistość zaczęła rządzić się własnymi prawami i nabierać całkowicie innych kolorów oraz kształtów.
UsuńPrawą ręką kurczowo przyciskała utwór przy swojej klatce piersiowej, jednocześnie wymachując lewą dookoła siebie. Z trudem odnajdywała kolejne stabilne przedmioty, dzięki którym w ogóle była w stanie iść przed siebie. Nie miała pojęcia jak daleko zaszła ani gdzie w ogóle była, ale w tym momencie tkwiła w przekonaniu, że nie stąpała już po świecie żywych i jedyne o czym marzyła, to żeby się z tego okropnego miejsca wydostać. Głowa pękała jej z bólu, nogi odmawiały posłuszeństwa. Błagała o możliwość ucieczki, co w przełożeniu na rzeczywistość było tylko niezrozumiałym mamrotaniem pod nosem. W końcu jakby w odpowiedzi na te trwające w jej umyśle godziny prośby, ujrzała przed sobą wysoką, czarną sylwetkę i aż nogi się pod nią ugięły, a serce gwałtownie przyśpieszyło bicia.
— Nie, nie, nie. Proszę... — kontynuując swoje błagalne jęczenie, nieudolnie próbowała stawiać kroki do tyłu, w celu wycofania się. W akcie obrony uniosła wolną rękę przed siebie. Była przerażona, zupełnie jakby ta czarna sylwetka za moment miała odebrać jej życie i ona święcie była o tym przekonana.
[A więc zaczęłam jak najszybciej mogłam, (jeszcze przed udzieleniem ostatecznej zgody, hehe) tak mi się pomysł spodobał. Oby nie wyszło tak nieudolnie jak kondycja Christine, bo nie umiem jakoś specjalnie w takie schizowe opisy przeżyć i w ogóle w opisy przeżyć. XD
Powód braku uczniów z lekcji zmienił się w mecz Quidditcha, mam nadzieję że to nie problem. :D A kwestia listu w sumie wyszła mi spontanicznie, powiedzmy że z tego powodu później miała jakieś głosy wyrzutów w głowie, bo ogólnie to mamusia dużo od niej wymaga, a ona ma to gdzieś obydwie mają do siebie żal. Buziaki!]
Zeschizowana Christine
[Ehh... Zignoruj proszę te powtórzenia słów w pierwszym akapicie. Tak się śpieszyłam, że narobiłam bagna. Wybacz, wybacz, wybacz.]
Usuń[O, zdecydowanie możemy pójść w takim kierunku! Myślę, że młody Winrose mógł wielokrotnie pojawiać się na rodzinnych, niedzielnych obiadkach, po których Victoire szła do pokoju, trzaskając drzwiami, mały Louie gdzieś znikał, planując kolejne psoty, a Minnie chodziła za mężczyzną (może nawet trochę nim zauroczona), dopóki wujek się nie złamał pod wpływem jej ślicznych oczu i opowiadał jej różne historie. Myślę, że Dominique już po pierwszej lekcji zostałaby w sali, cała szczęśliwa, próbując jakoś go zagadać, a tutaj chłodna ściana, jakby jej nie rozpoznawał, jakby był zupełnie obcym człowiekiem. To trochę złamie jej serduszko, bo wydawało jej się, że w końcu była czyjąś ulubienicą - nie czarujący Louis, nie piękna Victorie, nie któryś z jej kuzynów, a właśnie ona - i teraz to przekonanie zostanie obrócone w proch.]
OdpowiedzUsuńDominique
[Skoro chcesz napisać moment konfrontacji to nie ma problemu! Chwilę musiałam pomyśleć, ale wiem, jak możemy nagiąć ramy czasowe bez niszczenia blogowego kanonu :D Co powiesz na to, żeby Minnie przyszła do jego gabinetu, może chciała odnieść zadanie albo dopytać się o jakieś zagadnienie (ponieważ na forum klasy boi się odezwać, na pewno łatwiej rozmawia jej się w pojedynkę bez ciekawskich oczu innych uczniów) i wtedy dostrzegłaby na jego biurku niechronioną myślodsiewnię? Zajrzałaby do środka i akurat przeniosłoby to ją do wspomnienia ich pierwszego spotkania w Hogwarcie, które mogłybyśmy opisać ;) Po zakończeniu wspomnienia Alastair może ją przyłapać i jakoś to dalej pociągniemy wedle uznania! Co o tym sądzisz? <3]
OdpowiedzUsuńDominique
[Przychodzę z rozpoczęciem! Mam nadzieję, że jest znośnie i przepraszam, że tak się rozpisałam, absolutnie się tym nie przejmuj ;)]
OdpowiedzUsuńDominique zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu profesora Winrose’a i zamarła z dłonią uniesioną do góry w pół ruchu. Jej umysł wydawał komendę, domagając się cichego zapukania, ale jej drżące palce nie chciały spełnić polecenia, obawiając się jak zawsze obojętnej reakcji Alastaira. Zaledwie trzy lata temu nie spodziewałaby się, że spotkanie z mężczyzną może wywołać u niej tak negatywne emocje, a teraz jej nogi delikatnie się trzęsły, miała wilgotne dłonie, a w żołądku czuła nieprzyjemny, bolesny ucisk na samą myśl o wkroczeniu do pokoju zajmowanego przez kogoś, kto kiedyś był jej ulubioną osobą na świecie. Minnie wciąż pamiętała młodego Winrose’a, który niepewnie stanął na progu ich domostwa z prezentami dla trójki pociech Billa i Fleur; w kolejnych latach przestał przynosić podarunki dla Victoire i Louisa, ale dla niej zawsze miał drobny upominek przywieziony ze swoich odległych podróży, o których opowiadał jej przy wtórze wesoło trzaskającego kominka i świeżo upieczonych przez babcię Molly muffinek z jagodami. Dominique słuchała go z rumianymi wypiekami na bladej twarzy, jej błękitne, duże oczy wypełniały się blaskiem i niemal rzeczywistymi obrazami, gdy wyobrażała sobie wszystkie te przygody, którym stawiał czoła jako łamacz klątw w Banku Gringotta. Ojciec Minnie również był łamaczem klątw, ale wtedy nie wydawał jej się być nawet w połowie tak interesujący jak ich stały gość podczas niedzielnych obiadków; to Alastair obudził w niej ciekawość świata i żądzę wiedzy, sprawiając, że po każdym spotkaniu biegła do książek i zaczytywała się w starych woluminach przechowujących informacje o miejscach, które odwiedził. Ludzie często nie doceniali Minnie przez jej nieśmiałość, ale w gruncie rzeczy była najbardziej spostrzegawczą z rodzeństwa, tylko jej intelekt pozostawał starannie ukryty przed rówieśnikami; Winrose za to od razu dostrzegł jej błyskotliwość i rozpalił ją jeszcze bardziej. Podczas gdy Victoire robiła wszystko, by otoczenie dostrzegało jej wyższość, a Louie… no cóż, był po prostu urwisem, który szybciej mówił niż myślał, lecz zawsze znalazł sposób, by wykaraskać się z tarapatów, Dominique była cicha i grzeczna, ale przy mężczyźnie, którego Bill wciął pod swoje skrzydła, ożywiała się, zarzucając go niezliczonymi pytaniami i ukazując swoją zawziętość, bo nie ustępowała, dopóki nie odpowiedział na wszystkie jej wątpliwości. Zdawało się, że to, co w ruletce genetycznej z racji weasleyowskiego pochodzenia powinno równo rozłożyć się na trójkę rodzeństwa, przypadło głównie Louisowi, delacourowskie opanowanie oraz godność zostały przekazane Victoire, a Dominique była niepasującym elementem tej układanki, jakby ktoś złośliwie przerzucił puzzel z innego pudełka. Ich rodzice zawsze w równy sposób dzielili się z trójką swoich dzieci miłością, lecz nietrudno było zauważyć, że ich zmartwione spojrzenia najczęściej kierowały się w stronę Minnie, jakby nie do końca wiedzieli, co powinni z nią zrobić. Czasami czuła się jak skaza na idealnym obrazie rodziny, ale wtedy przypominała sobie bajkę o brzydkim kaczątku, z której czerpała ogromną pociechę. Uwaga Alastaira sprawiła, że przestawała czuć się jak ktoś z defektem; zamieniała się w kogoś wyjątkowego, bo podczas gdy wszyscy skupiali się na upilnowaniu reszty jej kuzynostwa, on poświęcał swoją atencję jej, przemycając za plecami maman słodycze i interesujące artefakty. To wtedy Dominique zdała sobie sprawę z tego, że choć nie lubiła znajdować się w centrum uwagi, chciała zostać zauważona. Przez większość część dzieciństwa miała wrażenie, że była niewidzialna, ale on ją dostrzegał. Dopóki nie pojawił się w Hogwarcie jako nauczyciel. Dopóki nie zaczął traktować jej jak powietrze, tak jak wszyscy inni. Ta świadomość bolała.
Odkąd pamiętała, Dominique nie zwierzała się otwarcie ze swoich potrzeb czy cierpienia, głęboko w sercu zatrzymując własne pragnienia i marzenia, które nigdy nie wydostawały się na światło dzienne. Nie potrafiła rozmawiać o uczuciach, a gdy uczniowie z innych domów nawet nie kryli się z wytykaniem jej palcami, ignorowała podążające za nią szepty, określające ją mianem dziwadła i spuszczała głowę, przemykając korytarzami tak cicho, jakby nigdy jej nie było, jakby stanowiła jedną z wielu zjaw błąkających się w murach zamku. Wydawało jej się, że w Alastairze odnajdzie swojego sojusznika, ale myliła się. Och, tak bardzo się myliła.
UsuńW końcu zmusiła się, by zapukać do drzwi. Odpowiedziała jej cisza, ale i tak pchnęła klamkę przyzwyczajona do tego, że wykładowca starożytnych run rzadko odpowiadał na wezwanie. Właściwie przez większość czasu zachowywał się tak, jakby w Hogwarcie znalazł się za karę, a przebywanie w towarzystwie uczniów rozbudzało w nim jeszcze większą niechęć do świata. Ostrożnie weszła do gabinetu, rozglądając się po pomieszczeniu, jednak nigdzie nie dostrzegła profesora; na biurku dostrzegła jednak kubek z parującą kawą, co oznaczało, że pewnie zaraz wróci. Podeszła do stołu, odkładając na stertę papierów własne wypracowanie, gdzie na górze równym pismem zapisała kilka własnych pytań dotyczących tematu; uwielbiała zagłębiać się w różne teorie, ale miała problemy z odzywaniem się na lekcjach, więc swoje wątpliwości zapisywała i przy odbieraniu pracy od nauczycieli odczytywała ich wyjaśnienia z pergaminu. Już miała odejść, gdy jej uwagę przykuł magiczny przedmiot przesłonięty lekko stosem książek. Czy to była..? Dominique poczuła, jak jej ciekawość zostaje rozbudzona i nie mogła się powstrzymać przed zbliżeniem się do… Tak, to była myślodsiewnia! Przepełniała ją fascynacja, gdy pochyliła się nad nią, uważnie oglądając ją z każdej strony. Myślodsiewnie były takie rzadkie, skąd profesor Winrose zdobył swoją?
— Niesamowite — szepnęła pod nosem, podziwiając naczynie, na jego bokach były wygrawerowane runy, które teraz próbowała odczytać. Jedna z run była dziwnie zamazana, więc wyciągnęła dłoń, by ją dotknąć… A wtedy przez przypadek musnęła powierzchnię myślodsiewni i została wciągnięta do środka.
Minnie rozejrzała się dookoła w panice. Nie powinno jej tutaj być, to były najbardziej osobiste myśli i wspomnienia Alastaira, jeśli ją przyłapie… Odetchnęła starając się zachować spokój. Rozejrzała się, rozpoznając miejsce, w którym się znalazła; to była klasa, w której prowadzone były zajęcia ze starożytnych run! Jej spojrzenie odruchowo uciekło w kierunku jej ławki i tak, siedziała na swoim stałym miejscu, ale była młodsza. Czy to..? Och, nie.
Pierwszy dzień zajęć z nowym nauczycielem. Pierwszy dzień, gdy po latach milczenia spotkała Alastaira. Dzień, który do tej pory był raną na jej sercu. Nie chciała na to patrzeć, a jednocześnie nie potrafiła odwrócić wzroku.
Ogłosił zakończenie wykładu, niemal wszyscy uczniowie ruszyli do wyjścia, ale nie ona. Zwlekała z pakowaniem swojej torby, cały czas rzucając długie spojrzenia w kierunku mężczyzny, który przez całe zajęcia starannie omijał ją wzrokiem, zupełnie ignorując jej obecność, jakby się nie znali. Kiedy ostatnie osoby wyszły z sali, ona zbliżyła się do biurka i zatrzymała się przed nim z szerokim uśmiechem.
— Nie spodziewałam się ciebie tutaj! — przyznała z podekscytowaniem, odgarniając niesforny kosmyk jasnych włosów za ucho. — Nigdy nie podejrzewałabym, że ciągnie cię do uczenia. Kiedy zdecydowałeś się zostać profesorem? Dlaczego nic nie mówiłeś? Tata nie wspominał, że planujesz zostać nauczycielem po tym, jak odszedłeś.
Dominique nie chciała na to patrzeć. Wiedziała, co się zaraz wydarzy.
Minnie
[Hej! Odpis już w sumie gotowy – ale zanim! – muszę o coś jeszcze tutaj popytać. Tak sobie myślę, że przecież oni obydwoje są wychowankami Ravenclaw i chcąc, nie chcąc, musieli się znać, a przynajmniej ''z widzenia'' kojarzyć. Starałam się jakoś ominąć temat do tych formalności, które trochę wywnioskowałam po ''w końcu panią znalazłem'' i do tego, że Christine ostatecznie Alastaira kojarzy z lat nieco wcześniejszych, ale no nie mogłam zignorować całkowicie tego faktu. XD
OdpowiedzUsuńCzy może tak zostać? Jeżeli uznasz, że Alastair Christine nie kojarzy, to myślę że nic wielkiego, bo ona była szarą myszką i nikomu się raczej nie rzucała w oczy, ale na pewno pamięta jeszcze nazwiska przynajmniej uczniów, z którymi współdzieliła dom (i tak to właśnie mniej-więcej opisałam). A jeśli uznasz, że całkowicie odpada, to jakoś pozmieniam.
I w razie czego zapraszam na maila, gdybyś miała na to jeszcze inną wizję, bo ja jednak nie chcąc ustalać samodzielnie nic konkretnego, na razie mam to w bardzo okrojonej wersji. Chyba, że idziemy na całkowitego spontana? :D]
Christine Buxton
[ Hej, jeśli masz ochotę na jakiś wątek, to daj znać :) ]
OdpowiedzUsuńAnja Falcon
Nie była już nawet w stanie poprawnie stawiać kroków za siebie, ponieważ z powodu nagłego odpływu energii nogi się pod nią uginały. Oddychała płytko, skupiając całą swoją siłę na podpieraniu się ręką o chłodną w dotyku ścianę – wszystko wtedy było takie chłodne i obce, jak nigdy. Wydawało się jej to jedyną czynnością, jaką w ogóle była w stanie zrobić, żeby móc utrzymać się pod ciężarem swojego ciała i nie runąć bezwładnie na chłodną, kamienistą posadzkę. Wszystko dookoła wirowało, tworząc przed jej oczami jeden, wielki i zamazany obraz. Tylko czarna sylwetka wyjawiająca się z odcieni paranoicznej szarości była czymś, co mogła zobaczyć wyraźnie. Czymś lub kimś, kogo żywą i prawdziwą obecność wyczuwała, gdzieś zza grubej bariery tego mrocznego, niezbadanego koszmaru. Dlatego mimo pierwotnej chęci ucieczki przed tą postacią, prędko zorientowała się, że bijąca od niej aura była zupełnie inna; wcale nie mroczna i nie taka straszna, jak to w pierwszych sekundach odczuła. A w tym momencie stała się nawet jedynym promyczkiem nadziei dla Christine na wydostanie się. Nie powinna uciekać, powinna była trzymać się jak najbliżej jej, a raczej jego, biorąc pod uwagę męski głos, który z tej sylwetki się wydobywał. Głos, który przecież dobrze znała; tylko w obecnym, dosyć opłakanym stanie, informacja o jego właścicielu dochodziła do niej w procesie bardzo powolnym i bardzo męczącym. Znała dobrze – od wielu, wielu lat. Głos trzy lata od niej starszego wychowanka tego samego, uwielbionego przez nią domu Roveny Ravenclaw, którego sama przecież była wychowanką. Głos mężczyzny, z którym pomimo tej długoletniej znajomości, od czasu jego ponownego, trwającego już trzy lata powrotu do Hogwartu jako nauczyciel starożytnych run, utrzymywała jedynie formalno-kulturalne stosunki. Ale przecież mimo wszystko znała go i pamiętała, chociaż sama nie była pewna, czy on pamiętał ją; i wcale nie oczekiwała od niego, żeby pamiętał – w końcu ona za czasów nauki raczej rzadko rzucała się komukolwiek w oczy.
OdpowiedzUsuń— Alastair! — resztkami sił wydała z siebie umęczony i błagalny krzyk pewnego rodzaju oświecenia, kiedy w końcu jej mózg przeanalizował wszystkie, niezbędne informacje. Chrzanić całe te formalności; strach, który swoje ognisko miał gdzieś głęboko w jej głowie, że już nigdy nie uda się jej stamtąd wydostać, sprawił, że całkowicie o nich zapomniała. W normalnych warunkach coś takiego zapewne nigdy nie miałoby miejsca, ponieważ Christine pamiętając zawsze o byciu miłą i kulturalną panią z biblioteki, rzadko kiedy z własnej inicjatywy przekraczała pewne bariery. Bariery w gruncie rzeczy błahe i mało znaczące – ale jednak dla niej bariery. A jeżeli już jakimś zrządzeniem losu jednak by się wydarzyło, to z pewnością spowodowałoby u niej wyrzuty sumienia. Dziwna z niej kobieta, zdecydowanie za bardzo przejmująca się wszystkim, co miało miejsce dookoła niej. Ale cóż mogła poradzić...
— Pomóż mi... — wyciągnęła dłoń w kierunku mężczyzny, jakby w pragnieniu kontaktu z kimś żywym, kto jako jedyny z całego otoczenia nie zrzucał na nią głosów powodujących eksplozję w jej głowie albo zwid, dzięki którym cały świat przewracał się do góry nogami i sprawiał, że było jej słabo i niedobrze. Wciąż nie wiedziała co jej jest i dlaczego jej jest, ale teraz przynajmniej miała cień nadzieji, że nie zostanie w tym wszystkim sama. Tak była zdesperowana, że pozostawiając bez żadnego podparcia straciła równowagę. W ostatniej chwili będącą automatyczną próbą uniknięcia kontaktu z podłogą, drugą już teraz wolną ręką złapała za regał stojący tuż obok niej. Dzięki Merlinowi, ciężki i stabilny regał, który chroniąc ją przed kolejną dawką kłopotów, łaskawie zdecydował się nie zwalić prosto na jej głowę. Tymczasem trzymany przez nią do tej pory wolumin z impetem upadł na kamienną posadzkę.
Była w szoku; w tak ciężkim szoku, że podpierając się o ten biedny regał oddychała ciężko, a zamykając oczy z powodu pękającej już z bólu głowy, nie dała szansy zauważyć im, że świat dookoła niej powoli zaczynał nabierać wcześniejszych kolorów.
Buxton