Mogłaby handlować odpowiedziami do testów z ubiegłych lat, bo przecież
wszyscy wiedzą, że profesorowie nieczęsto zmieniają zadania, ale nigdy
ich nie zapisywała. Gdyby tylko znaleźli się chętni, mogłaby udzielać
młodszym kolegom i koleżankom korepetycji, ale brak jej do tego zapału, a
w dodatku ciężko jest znaleźć pojętnego ucznia wśród tej
rozwrzeszczanej gawiedzi. Ostatecznie mogłaby też wystosować prośbę o
pozwolenie na weekendową pomoc w Miodowym Królestwie lub kawiarni pani
Puddifoot, ale aż za dobrze wie, że ani dyrektor, ani żadne z jej
rodziców by go nie podpisało. Z czegoś jednak musi żyć w tych ciężkich
czasach, dlatego z uśmiechem na ustach odbiera od leniwych
hogwartczyków srebrne i złote monety za kolejne napisane dla nich
wypracowania. Nie ma wyrzutów sumienia, uznając to za wyśmienitą
powtórkę nabytej już wiedzy i okazję do uzupełnienia tego, czego nie
zdołała jeszcze zapamiętać. Nikogo tym nie krzywdzi, (w jej mniemaniu)
cena zawsze jest adekwatna do usług, nie widzi więc powodów, dla których
miałaby zaprzestać tak dochodowego interesu, zwłaszcza od chwili, gdy
przeczytała w liście od ciotki, że jest dumna z jej zaradności. Dlatego
dalej skrobie niewinnie po pergaminach, od czasu do czasu jedynie
zmieniając charakter pisma, by w razie problemów nikt się nie
zorientował, kto jest ich autorem.
Brud spod jej paznokci nie znika nawet w rodzinnej posiadłości, gdy
zasiada do suto zastawionego stołu wraz z całą familią i (okazjonalnie) przyjaciółmi,
czym nieodmiennie ściąga na siebie niezadowolone chrząknięcia matki lub
babki. Posłusznie chowa wtedy dłonie pod stół, gdzie jedna z kobiet
może dyskretnie machnąć różdżką i pozbyć się niechcianej ozdoby, ale
wystarczy ledwie zawadiackie mrugnięcie cioci Connie, aby
natychmiast zapomniała o reprymendzie, zbywając ją tylko na pozór
skruszonym uśmiechem. Po Hogwarcie najczęściej też paraduje z ziemią na
policzkach i pnączami we włosach, dopóki ktoś uprzejmie nie uświadomi
jej o bałaganie na głowie. Marszczy wtedy nos, rzucając delikwentowi
nierozumne spojrzenie, zaskoczona, że ktoś mąci jej koncentrację.
Bo taka właśnie jest — skupiona; niezależnie od tego, czy praktykuje
magię, czyta Proroka czy po prostu pije sok z pomarańczy, jej spojrzenie
i myśli zawsze skoncentrowane są na jednej czynności, czasem sprawiając
wrażenie, jakby robienie więcej niż jednej rzeczy na raz przekraczało
jej możliwości lub, co bardziej prawdopodobne, pokłady ochoty i energii.
Najbardziej na świecie pragnie odnaleźć Posępną Wyspę i udowodnić, że
przeżyje starcie oko w oko z kwintopedem. Bardziej chciałaby tylko choć
jednego złapać żywego, ale nie jest głupia, więc pozostawia to życzenie w
szufladzie z innymi marzeniami nie do spełnienia. Trzecie na podium
miejsce zajmuje zaś wyzwolenie się spod jarzma cudzych oczekiwań. Nie
zamierza dobrze wychodzić za mąż, wydawać na świat gromadki dobrze urodzonych dzieci, być dobrą żoną i kurą domową ani tym bardziej grzać dobrej,
acz bezpiecznej i mało wymagającej posadki w Ministerstwie Magii. Ma
znacznie większe ambicje i o wiele dalej sięgające cele niźli
przedłużanie gatunku. Zamierza iść w ślady szalonej Constance Lloyd i ż y ć, pełną piersią, wbrew wszystkiemu należycie smakując każdy oddech, raz za razem odhaczając kolejne punkty z jej prywatnej to do list. Zbyt dobrze wie, że stworzona została do wielkich czynów, więc dopóki ma przed sobą starszą siostrę, nie martwi się o własne być albo nie być.
Liczy, że zanim nieskazitelnie posłuszna Ade z poddańczym fanatyzmem w
oczach zostanie wreszcie godnie wydana, ona zdąży stanąć już na własnych
nogach i nim rodzice się ockną, daleko, daleko stąd będzie razem z
ukochaną ciotką poszerzać własne horyzonty, dokonywać rzeczy
niemożliwych, odkrywać nieznane i zdobywać niezdobyte. To jest jej plan
na życie, do tego została przeznaczona, tego pragnie. I zdobędzie to, w
ten czy inny sposób.
7 marca 2004r. — 11 cali, włókno smoczego serca, jodła — patronus w fazie ćwiczeń — o boginie nie rozmawia — krew czysta — córka szefa Wydziału Istot Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami i byłej modelki, obecnie reporterki Czarownicy — od stycznia 2020 roku wilkołak — po ponad półrocznej przerwie wróciła do Hogwartu we wrześniu 2020 roku, by powtórzyć V rok — obecnie VI rok nauki — Slytherin — OPCM, zaklęcia, eliksiry, zielarstwo, starożytne runy — koło zielarskie — aktywny działacz jednoosobowego Komitetu ds. Obrony Młodszego Brata — likantropia trzymana w ścisłej tajemnicy — Alvin Jr.
flowers in her heart
Szukamy: narzeczonego mimo woli; przyjaciółki; kogoś,
kogo skrzywdziła; i kogoś kto skrzywdził ją; a może i kogoś, kto będzie
dbał o kiełkujące w niej ziarno zwątpienia dla idei; a poza tym
wszystkiego innego! :D kontakt: lamy.w.czapkach@gmail.com
Millie można kojarzyć, bo pojawiała się na blogach już parę razy. Kocham ją jednak całym sercem, a Wasze spokojne tempo bardzo przypadło mi do gustu, więc postanowiłam ją wskrzesić. Mam nadzieję, że ona, ja i nasze ślimacze tempo wreszcie się tu odnajdziemy. Dzień dobry!
[ Ach, kogo to moje piękne oczy widzą…! Witaj sierściuchu, witaj ponownie na Hogwarcie :) Millie mnie zachwyciła (pamiętam ją troszkę z poprzednich odsłon), właściwie to sama chciałabym mieć taką wolną duszę za przyjaciółkę <3 Jednocześnie jesteś okropna, bo nie pisnęłaś ani słówkiem o tym, jak to Twoja panna zdobyła swój ogon… Albo ja jestem ślepa i nie wyczytałam, to też całkiem prawdopodobne :D Muszę również pochwalić Alvina, bo zarówno ja jak i moja Mer jesteśmy prawdziwymi kociarami <3 Gdybyś miała ochotę na jakiś wspólny wątek lub powiązanie (w spokojnym, ślimaczym tempie <3), to z przyjemnością zapraszam Cię pod kartę Mer :) Życzę Ci udanej zabawy oraz mnóstwa weny! ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
[Ależ piękna dama! :) Świetnie przedstawiona niezależna dusza, bardzo podoba mi się to, że chce być inna niż wszystkie. Sama jestem tutaj od dzisiaj, więc kompletnie Cię nie kojarzę, ale mam nadzieję, że odnajdziesz się ze swoją Millie w Hogwarcie. :) Gdybyś miała ochotę na stworzenie wspólnego wątku z koleżanką Ślizgonką to serdecznie zapraszam do karty Mathilde. :)]
OdpowiedzUsuńMulciber
[ Kocham to zdjęcie <3 I choć doskonale pamiętam, że już je widziałam w Twojej karcie, to i tak nie mogę się powstrzymać przed wzdychaniem do czasów, gdy sama dokładnie tej panny użyłam jako buźki swojej postaci :) To tak zupełnie na marginesie, a teraz do konkretów. Bo, moja droga, Ty doskonale wiesz, że wątku ze mną nie unikniesz. No bo jak tu uniknąć, skoro nasza dwójka hasa co miesiąc w świetle księżyca po Zakazanym Lesie… Dużo mają wspólnego, bo chociażby w tym samym roku pojawili się w Hogwarcie z futerkowym problemem. Zresztą, dołączając tu, doskonale wiedziałaś, że będziesz się musiała użerać ze mną, więc postanowione :) Millie jest absolutnie cudowna, kartę dosłownie pochłonęłam, tak świetnie się ją czytało. Zatem, oficjalnie witam na blogu i oczywiście zapraszam do siebie :) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[ Hej, Millie jest super! Przez połączenie karty ze zdjęciem wydaje się też bardzo bardzo charyzmatyczną osobą, która z łatwością mogłaby pociągnąć za sobą tłumek osób. Gdyby tylko jej się chciało...
OdpowiedzUsuńÀ propos chęci: jeśli tylko miałaby ochotę na towarzystwo Ethana - albo raczej w swoim poukładaniu byłaby w stanie wytrzymać obecność kogoś jednak bardziej chaotycznego - to z dużym zadowoleniem pokombinowałabym nad wątkiem. :D
I przepraszam za tak szybkie zasłonięcie!, ale chciałam wykorzystać fakt, że w szkicach zawisła kolejna postać, która, mam nadzieję, rychło mnie zakryje i odgoni ryzyko świecenia na głównej przez długie dni.]
Ethan
[Cześć, z tej strony wita Cię Naczelna Wyznawczyni Spokojnego Tempa na tym blogu. :P Kartę Millie pochłonęłam i nie jestem w stanie jej nie lubić. Wspaniale Ci wyszła, cieszę się też, że mimo, że jest nieco inną Ślizgonką, nadal można wyczuć w niej charakterystyczne dla Domu Węża cechy. <3 Ciekawa jestem jej historii, zwłaszcza tego jak została wilkołakiem, ale to pewnie rozjaśnisz już w wątkach. ;)
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci mnóstwa weny, a jeśli masz chęć zapraszam do Bastiana – wspólnie pokombinujemy nad wątkiem.
Baw się z nami dobrze!]
Bastian Lestrange
[Hej! My się chyba nie znamy (?), ale Millie ma w sobie coś takiego, że wydaje się taka... swojska. No chyba, że to odzywa się moja ślizgońska dusza, niech nikogo nie zwiedzie ten Gryffindor w karcie Lavona :P Kartę przeczytałem na jednym wdechu i aż mam ochotę na wątek - z pomysłem niestety trochę gorzej. Niemniej, jeśli byłaby chęć, zapraszam do Lavona, może uda nam się coś ciekawego wykombinować. Uprzedzając fakty, ja również uwielbiam tutejsze tempo ;)]
OdpowiedzUsuń~ Lavon Carrow
[To prawda, grzechem byłoby niewykorzystanie powiązań naszych dziewczyn. :) Wyrażam ogromne chęci do stworzenia wątku! :) Nie zdziwię się, jak panienka Mulciber zdobędzie kolejną duszyczkę, do której nie będzie pałać nadmierną sympatią. Może Millie nie spodoba się fakt lekceważącego podejścia Matyśki do któregoś z nauczycieli? Lub dziewczyny spotkają się na szkolnym korytarzu w nieprzyjemnej sytuacji, gdzie moja panienka po raz kolejny znęca się nad biedną Puchonką, a Millie zechce się przeciwstawić? :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do wspólnego główkowania i bardzo dziękuje za ciepłe słowa o Mathilde. <3 A za zdrobnienie się nie obrażę bo jest absolutnie urocze!]
Mulciber
[ Bardzo dobrze, że nie zmieniałaś wizerunku, słuszna decyzja! A co do wątku i relacji, bo nie ma co przedłużać. Alex został przemieniony pół roku przed Millie i nie pojawił się już w tamtym roku w szkole, wychodzi więc na to, że Hogwart zyskał dwójkę wilkołaków we wrześniu 2020 r. Chyba szybko zorientowali się, że jest jeszcze ten drugi wilk i raczej nie było im trudno ustalić tożsamość. Jeżeli więc Ci nie przeszkadza, że ten potencjalny mentor to też byłaby osoba mocno niedoświadczona w wilkołactwie, to ja jestem jak najbardziej za. Alex wychodzi z założenia, że nie ma co jojczyć, tylko trzeba się z faktem pogodzić i pewnie to też starałby się przekazać Millie. Minęło już na tym etapie półtora roku od ich powrotu do Hogwartu, na jakim etapie byś ich obecnie widziała? Pytam, bo zamysł był Twój i nie wiem na ile masz w głowie konkrety na teraz :) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[ Ach, miałam właśnie nieśmiałą nadzieję, że nie wywinę się z naszego potencjalnego wątku… :D Dziękuję Ci za tyle miłych słów pod adresem Emerson – nadal nie umiem przyjmować komplementów jak normalny człowiek, ale wiedz, że bardzo doceniam wszystkie pochwały <3 Twoja Millie również wchodzi daleko poza schemat wrednego, paskudnego wyłącznie dla zasady Ślizgona...
OdpowiedzUsuńI tu muszę Ci powiedzieć, że z moją Mer mógłby być mały problem. Już tłumaczę dlaczego – przyjęłam, że Emerson mniej więcej od początku swojego pobytu w Hogwarcie raczej unikała kontaktu ze Ślizgonami. Nie ze strachu przed nimi lub pielęgnowanej od maleńkości nienawiści, po prostu przyjęła za pewnik, że przebywanie w ich towarzystwie zazwyczaj wiąże się z jakimiś przykrymi konsekwencjami. Można powiedzieć, że tak podpowiadał jej zdrowy rozsądek, a panna Bones była osobą, która raczej słuchała swojego zdrowego rozsądku ;) Dlatego z tą przyjaźnią między nią a Millie mógłby być pewien problem… Ale! Natchnęłaś mnie wzmianką o młodszym bracie Millie. Nie uważasz, że fajnie i uroczo by było, gdyby Zachariah i Annabelle czuli do siebie mięte…? :D Ann jest utrapieniem dla Emerson – ma najdziwniejsze pomysły na świecie, nie dba o to, czy realizowanie ich nie wiąże się z jakimś niebezpieczeństwem, a w dodatku podchodzi do wszystkiego na zupełnym luzie i nie przejmuje się ustawiającą ją do pionu, starszą siostrą. Tym bardziej pasuje, aby jej pierwszą, nastoletnią miłością okazał się kolega Ślizgon… Emerson nie byłaby z tego powodu szczególnie szczęśliwa… i dlatego siostra nic by jej nie powiedziała. Aż pewnego dnia, Mer dowiedziała się od jednej z przyjaciółek siostry, że Ann nie ma jeszcze w dormitorium… A było już zdecydowanie po ciszy nocnej :D Oczywiście Mer nie poszłaby spać. Zakasałaby rękawy i wyruszyła na poszukiwania siostry. Ale najpierw wydusiła z jej przyjaciółki gdzie mogła pójść i po co… Wtedy dowiedziałaby się o sekretnym chłopaku z Domu Węża… Tym bardziej zapragnęła ją znaleźć i wytarmosić za uszy :D
Wyobrażam sobie, że Millie również nie poszłaby spokojnie spać, gdyby odkryła, że jej młodszy brat nie śpi grzecznie w łóżku, a zamiast tego prawdopodobnie plącze się właśnie po szkole… nie wiadomo z kim dokładnie i w jakim celu :D Tym sposobem obie nasze panie wyruszyłyby na nocne poszukiwania, i oczywiście w pewnym momencie wpadłyby na siebie… Żadna tego nie planowała, jednak co dwie głowy to nie jedna! Zmusiłybyśmy je do współpracy, a dzięki temu Mer miałaby okazję choć trochę przekonać się, że Millie nie jest stereotypową Ślizgonką (a to mogłoby zaowocować przyjaźnią w najbliższej przyszłości!). Emerson pewnie ogólnie ją kojarzyła – przecież wspólnie uczęszczały na dodatkowe zajęcia z Zielarstwa, no i były z tego samego rocznika, więc zanim Mille zniknęła, to musiały mieć wcześniej ze sobą wspólne lekcje :) Nie wiem, czy Millie również nie kojarzyła Mer, bo od jakiegoś czasu spotykała się z jej kolegą wilczkiem, Alexem – a skoro tylko Millie i Alex są wilkołakami, to na pewno mieli ze sobą kontakt, znali się i mniej więcej wiedzieli co wzajemnie się u nich dzieje.
Bosh, ale się rozpisałam… :D Nie zabij mnie <3 Jak się na to wszystko zapatrujesz…? ]
Emerson Bones
[ Hm, to ja bym to widziała w sumie tak, że od ponad roku (bo pewnie wcale nie tak od razu rozgryźli kto jest tym drugim wilkołakiem) tak trochę krążyli wokół tematu i choć oboje już o sobie wiedzieli, to nie było takiego momentu przełomowego. Owszem, odbyli konkretną rozmowę, uzgadniając, że nikomu nie zdradzą tożsamości tej drugiej osoby, ale raczej był to z ich strony taki pakt, a nie zaczątek szczególnej przyjaźni. On pewnie próbował jakoś zaczynać rozmowę, bo jednak nie miał dotychczas kontaktu z innym wilkołakiem, a ona sama niewiele mniej stażem, więc uważał to za co najmniej logiczne by wymieniali się doświadczeniami… I może faktycznie zaczęli powolutku, powolutku przełamywać te bariery postawione przez Millie… Tutaj z kolei widziałam samo to, jak wyglądały przemiany. Zakładam, że oboje w Zakazanym Lesie, oboje napojeni wywarem tojadowym przygotowanym przez hogwarckiego Mistrza Eliksirów (popraw mnie jeżeli się mylę). Alex wykorzystywał pełnię do tego by zagłębiać zakamarki Zakazanego Lasu, nie obawiał się włazić naprawdę głęboko. Podejrzewam, że Millie nawet w wilczej formie nie szukała kłopotów, bo w przeciwieństwie do mojego narwanego Kruczka, miała zdrowy rozsądek :) I tu widziałam scenę (mogłybyśmy nawet pisać wątek z wilczej perspektywy, zależy jak Ci przypasowałoby), że ta jego ciekawość i brawura wpędziły go w kłopoty, i miałby niemały problem, gdyby zaalarmowana wilczym wyciem Millie nie odważyła się wyciągnąć pomocną łapę i się pojawić z wsparciem. Nie wiem na ten moment co się wydarzyło, ale na pewno coś bym znalazła, bo już mi chodzą po głowie jakieś sidła niewiadomego pochodzenia… No i sądzę, że to byłby taki punkt zwrotny, po którym Alex (tym bardziej, że ostatnimi czasy jest w wybornym humorze) śmielej by naciskał na swoją wilczą znajomą by się ogarnęła z tym dystansowaniem. Bo sorry, ale z kimś o tym pogadać musi przecież :)
OdpowiedzUsuńUff, koniec elaboratu. ]
Urquhart
Śnieg skrzypiący pod butami Victora roznosił się niemalże echem po pustych błoniach ponurego zamczyska. Spadające z nieba płatki śniegu, opadały spokojnie na ciemne kosmyki włosów Krukona, by po chwili zniknąć. Wczesna pora z pewnością jeszcze gnieździła wielu hogwarckich uczniów w wygodnych pieleszach. Ward od zawsze był porannym ptaszkiem, który każdy dzień był podporządkowany ściśle określonemu planowi. Zdarzały się wyjątki, gdzie zupełnie nagle rezygnował z pojedynczych planów, tak jak chociażby dziś. Miał zamiar nadrobić nieco materiału z poprzedniego tygodnia, jak zwykle wybierając w tym celu zacisze biblioteki, a tak, zmierzał właśnie w stronę zamarzniętego jeziora. Przystanął na jego brzegu, nie wiedząc dlaczego tutaj przyszedł, aczkolwiek towarzyszyło mu trudne do wytłumaczenia, ale z pewnością cholernie dziwne uczucie. Wystarczyły dwa kroki, aby znaleźć się na chłodnej tafli lodu. Nie wiedział, czy zdoła go utrzymać. Mimo wiszącego nad nim niebezpieczeństwa, nie myślał o ewentualnej kąpieli w lodowatej wodzie. Nie myślał o niczym, poza chęcią dalszego zagłębiania się w nieruchomą taflę jeziora. Zostawiał za sobą głębokie ślady, które powoli zakrywały coraz grubsze płatki śniegu. Lekko zarumienione wargi bruneta, dość mocno kontrastowały z nieco zasiniałymi wargami, które zdradzały, że Victor niezbyt mądrze dobrał odpowiedni ubiór do panującej pory roku. Pod płaszczem miał zaledwie białą koszulę, która nie zapewniała mu odpowiedniej ochrony przed zimnem. Przystanął w miejscu dobre pięć metrów od brzegu i zadarł głowę do góry, pozwalając aby płatki śniegu zaczęły opadać na jego twarz. Doskonale pamiętał, gdy za dzieciaka bawił się w najlepsze razem z rodzeństwem na śniegu, nie szczędząc sobie przy tym złośliwości, która królowała w każdym rodzeństwie. Dziś poza Hogwartem nie miał już nic. Członkowie rodziny spoglądali w jego stronę z wyraźną pogarda w oczach, pozbywając się go z domu niczym najgorszego śmiecia, bo miał odwagę postawić się ojcu i nie pozwolić, aby jego ambicje zniszczyły życie i marzenia młodego Krukona. Utracił ukochaną, a to wcale nie kończyło żałosnej listy pełnej potknięć i upokorzeń. Utracił cząstkę siebie wraz z wypadkiem podczas meczu Qudditcha, gdy spędził w Mungu ponad miesiąc, nie mając bladego pojęcia, co się wokół niego dzieje. Do dziś o przykrym wydarzeniu przypomina mu doskwierająca mocnym bólem noga, wraz z ciekawskimi spojrzeniami uczniów, którzy szepczą na jego temat za plecami. Być może zaczyna naprawdę przypominać dziwaka, od którego lepiej trzymać się z daleka, ale jeśli miał być szczery, to zaczynał mieć z dnia na dzień coraz bardziej na to wywalone. Pragnął ukończyć Hogwart z wybitnymi wynikami egzaminów. Nic więcej w tej chwili nie miało dla niego znaczenia.
OdpowiedzUsuńWard
[Bardzo się cieszę, że udało mi się oddać w karcie lavonowe przygnębienie i klimat wokół czarnej magii. Prawdę powiedziawszy, ten lęk to coś, czym mam zamiar tutaj zagrać jeszcze nie raz, zwłaszcza, że nie wszystko zdradziłem w karcie :)
OdpowiedzUsuńUWIELBIAM pomysł z połączeniem rodzin. Co powiesz na to, żeby aranżowany związek miał dotyczyć nie Milliesant (bo tu wchodziłaby jednak spora różnica wieku), a jej starszej siostry? Myślę, że po tym, jak matka Lavona trafiła do Azkabanu, rodzina Carrow znalazła się w dość hm, kryzysowej sytuacji. Nie są jedyną gałęzią rodu - nigdzie nie precyzowałem, czy brat Alecto, Amycus miał jakiegokolwiek potomka, ale nawet jeśli nie – obstawiam, że mógł nie mieć – pozostaje jeszcze wzmianka o dwóch dziewczynach, które chodziły do Hogwartu za czasów Harry’ego, a które na potrzeby pisania tutaj uznałem za jakąś boczną gałąź na drzewie genealogicznym. Teraz tamte dwie dziewczyny, ich część rodu, może starać się o „przejęcie” zwierzchnictwa, ale teoretycznie to Lavon jest spadkobiercą – bo jego ojciec przejął nazwisko od Alecto, a – przynajmniej tak kombinowałem – tamte dziewczyny skorzystały z możliwości zmiany na mniej obciążające. Rodzi to mocny konflikt interesów – ród kojarzy się źle, ale wciąż ma jakieś wpływy, w końcu przynależy do „nienaruszalnej dwudziestki ósemki”. Ojciec Lavona, który do rodu jest co prawda wżeniony, ale zależało mu na utrzymaniu statusu, mógłby entuzjastycznie podejść do pomysłu połączenia z rodziną Lloyd – to już nie te czasy, żeby Carrowowie mogli mieć nadzieję na mariaż z kimś z dwudziestki ósemki, a Lloydowie uchodziliby za dobrą – nawet jeśli dość „świeżą” na arenie politycznej rodzinę. Gdyby ich dzieci zawarły związek, wychodziłby w teorii układ idealny: jedna rodzina nie skalała się wojennym syfem i ma wpływy w obecnym porządku (ojciec Milliesant chociażby…) a druga ma ugruntowaną pozycję wśród bardziej hm, konserwatywnej części czarodziejskiego świata. Tylko, że… szereg rzeczy by w tym planie nie wypalił.
Tutaj, po pierwsze, widziałbym warunek postawiony przez Curtisa (ojciec Lavona), mianowicie, że jeśli młodzi zupełnie nie przypadną sobie do gustu, nie przymuszą ich do ślubu (Curtis jaki jest, taki jest, ale syna naprawdę kochał bardziej, niż wpływy). Ten warunek mogliby potem wykorzystać rodzice twoich sióstr – kiedy Carrowowie okazali się jednak mniej korzystną opcją, niż mieli być – tutaj można wykorzystać właśnie chorobę Curtisa. Nie wiem, ile lat ma Ade, ale w chwili śmierci Alecto i początku choroby Curtisa, Lavon miał tylko szesnaście lat. Czyli de facto chłopiec który jeszcze się uczył, został nagle głową rodu. Słaba sytuacja, Lloydowie mogli chcieć się wycofać. I tu proponuję woltę fabularną – co jeśli Ade, która zgadzała się na układ z posłuszeństwa, była naprawdę zakochana w Lavonie? Oczywiście, kiedy wyszło, że jej „narzeczonemu” bliżej do braterstwa z mugolami, niż ideałów rodziców, nie miałaby nic do gadania. Może sama by się tym brzydziła/była nastawiona sceptycznie, ale jednak wciąż by coś do niego czuła, mimo, że wykorzystała możliwość zerwania układu (bo rodzice tego oczekiwali)?
Lavon tymczasem – cóż. Kochał kogoś innego, kogoś, czyja rodzina z Carrowami nie chciała mieć nic wspólnego, więc te uczucia pozostawały tajemnicą.
Tyle tła, a co do samego wątku – może prawda o uczuciu do Lavona byłaby tą jedną tajemnicą, którą Ade wyznała Milliesant? Może Ade chciałaby się czegoś dowiedzieć i obiecała coś Milliesant w zamian za rolę pośredniczki? Może obiecała jej coś związanego z tą wolnością, do której dąży Millie?
UsuńTo jedna strona medalu, a druga, to wilkołactwo, którego moim zdaniem szkoda byłoby nie ruszyć. To mogłoby wyjść już w wątku, może jakiś nieszczęśliwy wypadek, w każdym razie – Lavon ma poważny problem z wilkołakami, dający się streścić do „jestem tolerancyjny, ALE”. Ale wynika z tego, że jako dziecko miał wątpliwą przyjemność poznać osobiście Greybacka i po dziś dzień na myśl o wilkołakach, robi mu się niedobrze ze strachu. W sytuacji, w której musiałby mieć kontakt z Millie dotkniętą likantropią, wychodziłyby z niego wszystkie uprzedzenia. Te zrozumiałe z racji minionego epizodu, ale i te wyniesione z rodzinnego domu, wartościowanie na podstawie pochodzenia itd. Mogłoby to ciekawie zagrać, gdyby ich relacja już zaistniała jakoś mocniej – i potem łup, wilkołactwo.
Co sądzisz o tych pomysłach?]
~ Lavon Carrow
[Całkowicie się z Tobą zgadzam, również uważam, że Rowling wszystko to za bardzo uprościła, choć z drugiej strony może to też wynikać z tego, że wszystkich Ślizgonów wiedzieliśmy przez pryzmat Harry’ego… Ale właśnie dlatego tak uwielbiam pisać w realiach Hogwartu – kocham wprowadzać do świata Rowling pewną dojrzałość i wypełnienie niedopowiedzeń, które zauważyłam w serii. ♥
OdpowiedzUsuńRównież dziękuję za miłe słowa o Bastianie. Przyznam, że też chodziło mi, by odbierać go właśnie w taki sposób. Choć on jest bardzo skomplikowaną osobą, wiele na temat jego psychiki wyjaśnia się w wątkach. :D A co do okazania odrobiny człowieczeństwa… Lestrange jest do tego zdolny z pewnością, pytanie tylko czy będzie mu się to opłacało.
Twój pomysł na wątek bardzo mi się podoba, sama myślałam o czymś trochę podobnym, kiedy zauważyłam, że w rzeczywistości przez 5 lat Bastian i Millie byli przecież na tym roku. To doskonała okazja do tego, by przez pewien czas trzymali się razem – może jak to dzieci, usiedli koło siebie w ławce i tak już zostało, że robili wiele rzeczy razem. Potem jednak im byli starsi tym ich poglądy zaczęły się znacząco różnić, częstsze byłyby kłótnie aż wreszcie ostatecznie by się rozeszli. A teraz ich relacje są właśnie bardzo napięte, może to nawet nienawiść, potęgowana przez uszczypliwości oraz starcia, kiedy to Millie czasem postawi się Bastianowi. I ta nić pewnego żalu i tęsknoty jak najbardziej może się pojawić, jestem za! Ciekawe byłoby też wepchnięcie ich w jakąś trudną sytuację, w której na nowo musieliby współpracować – choć z drugiej strony mogłoby zakończyć się to niemałą wojną.
A jeszcze przyszedł mi do głowy pewien pomysł, ale najpierw zapytam, gdzie dokładnie położona jest rezydencja rodziny Lloyd? Bo jeśli w okolicach Londynu to możemy założyć, że dom Lestrange’ów znajduje się niedaleko i nasi Ślizgoni poznali się już przed rozpoczęciem nauki w Hogwarcie? Nie odwiedzaliby się w domach, ich rodziny mogły nawet nie wiedzieć o tym, że się przyjaźnią, ot dwójka magicznych dzieciaków, która się spotkała i zaczęła razem spędzać czas. Mogłoby to pogłębić żal Millie do Bastiana i ogólnie jeszcze mocniej zaostrzyłoby sytuację. A może cała ich relacja zaczęłaby się w ogóle od tego, że dziewczyna znalazłaby np. płaczącego Bastiana po tym jak uciekł po jednej z sesji nauk ojca?]
Bastian Lestrange
[ Chwila, moment, sekunda… Zaraz zaczniemy się przepychać na kogo spadnie zaszczyt rozpoczynania. Ale ja zakładałam, że to Millie zlitowała się i pomogła Alexowi, w ramach jakiejś wilczej solidarności, bo to on wpakował się w kłopoty. I to przez to też trochę bardziej miał takie, że powinien z nią pewne kwestie obgadać. A z Twojego komentarza zrozumiałam, że miałoby być inaczej… Dla jasności, odpowiada mi i opcja gdzie ona ratuje jemu skórę, jak i taka gdzie on pomaga jej. Pytanie, którą wersję wolisz :) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[Mathilde raczej ogranicza się do gnębienia tych, którzy mają więzy krwi z mugolami, więc obawiam się, że pomysł z młodszym bratem Millie może nie wypalić. Według mnie dziewczyny mogłyby wcześniej nie wchodzić sobie w drogę, pozostawać sobie po prostu obojętne, jak się na to zapatrujesz? ;)
OdpowiedzUsuńJeżeli chcesz ustalić jakieś szczegóły to zapraszam na email: wczlowieka@gmail.com.
Chyba, że piszemy na żywca, ustalając wszystko "po drodze". :)]
Mulciber
[Nie wiem czemu, ale nigdzie nie widzę tego zaproszenia. :( Spróbuj napisać na mój e-mail.]
OdpowiedzUsuńMulciber
[ Hah, żaden problem xD Najwyraźniej zbyt barwnie ubierałam w słowa to, co chciałam przekazać, no i wyszło coś zupełnie odwrotnego. Cóż, widziałabym to tak, że jeżeli ona pomogłaby jemu, to pewnie lepiej gdybym ja zainicjowała wątek. A jeżeli w drugą stronę, to pewnie łatwiej będzie Tobie. Zatem, nie chcę być wyrachowana i pozostawiam decyzję Tobie. Dostosuję się :) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[Tak, tak i tak, podoba mi się cały koncept na ich relację. :D
OdpowiedzUsuńTak w zasadzie mogłybyśmy połączyć wszystkie te warianty. Jeśli czas akcji osadzimy w trakcie roku szkolnego, mogłoby wydarzyć się to w trakcie jednego z wyjść do Hogsmeade. Początkowo Millie i Bastian mogliby się na siebie natknąć i pomiędzy nimi wywiązałaby się kłótnia, którą musieliby przerwać właśnie przez tę niecodzienną sytuację. Mogliby usłyszeć trzask teleportacji w pobliskiej uliczce, jakieś dźwięki szarpaniny. Nie byliby sobą, gdyby tego nie sprawdzili, przez co byliby świadkami poważnej kłótni między wspólnikami. Mogłybyśmy tutaj wymyślić poważną intrygę związaną z jakimś przemytem nielegalnych substancji czy artefaktów magicznych – i właśnie nasza dwójka mogłaby usłyszeć szczegóły jakiejś akcji/nazwiska/może jakieś daty? Jednak pechowo daliby się zauważyć podejrzanym. Jakoś by uciekli, ale rozpoczęłoby to serię kolejnych przykrych zdarzeń. Może zaczęliby otrzymywać listy z pogróżkami? Z jednej strony dzieciaki nie stanowią jakiegoś wielkiego zagrożenia, ale gdyby założyć, że były to naprawdę ważne informacje, przemytnicy byli zdesperowani i bali się, że uczniowie przekażą wszystko nauczycielom, dałoby się to jakoś uzasadnić.]
Bastian Lestrange
Czasami – a może nawet częściej niż by wypadało – Emerson wolałaby być jedynaczką. Nie dlatego, że potrzebowała większej uwagi ze strony swoich rodziców, albo że skrywała głęboko zakorzenioną zazdrość bądź dziecinną zawiść. Niemniej jednak, coraz częściej zdarzały się jej takie momenty, w których nie mogła wyjść z podziwu, że Annabelle naprawdę była jej rodzoną siostrą. Chyba tak jak wszyscy słyszała historie o podmienionych przez przypadek niemowlakach… może właśnie to wydarzyło się czternaście lat temu w Szpitalu Św. Munga…? Choć szanse na to były znikome. Zresztą, nie można było zaprzeczyć fizycznemu podobieństwu obu panien Bones. Natomiast zdecydowanie odmiennie przedstawiała się kwestia ich charakterów. I to właśnie to spędzało sen z powiek Emerson – wszyscy, którzy znali Ann wiedzieli, że wystarczyłoby pokazać jej przysłowiową zapałkę, a po niespełna godzinie cały Hogwart stałby już w ogniu. Ta drobna, niepozorna z wyglądu dziewczyna była żywą definicją chodzących kłopotów. Nie dość, że sama przyciągała je jak jakiś magnes, to jeszcze poszukiwała ich na własne życzenie. Z powodu nieodpowiedzialnych pomysłów Annabelle, Emerson narażała się na różne nieprzyjemności już od wielu, wielu lat. Jako starsza siostra nie mogła przecież udawać, że nic się nie dzieje, kiedy Ann nieustannie wplątywała się w coraz to nowsze komplikacje...
OdpowiedzUsuńTen wieczór ponownie okazał się być pechowy. Dla Emerson, rzecz jasna. Na zegarze w Pokoju wspólnym Puchonów powoli dochodziła już północ. Panna Bones kończyła właśnie ostatni rozdział z Natychmiastowej Transmutacji. Wówczas, kątem oka, zauważyła zbliżającą się do niej, ciemnowłosą dziewczynę. Szybko rozpoznała w niej Cassie, jedną z koleżanek swojej siostry. Podeszła powoli i niepewnie, a na jej twarzy malowało się coś w rodzaju zakłopotania. Emerson od razu nawiedziły złe przeczucia. Cassie postanowiła powiedzieć jej, że nie widziała Annabelle od kolacji… i że do tej pory nie wróciła jeszcze do dormitorium. A że żadna z dziewczyn nie wiedziała co się z nią działo… no, to uznała (oczywiście…), że należało poinformować o tym jej starszą siostrę. Panna Bones, siląc się na spokój, podziękowała Cassie i oznajmiła, że (znów oczywiście) się tym zajmie. Ale jak tylko ciemnowłosa Puchonka zniknęła na schodach prowadzących do sypialni, Emerson cisnęła książkę na pobliski stolik, zrywając się z kanapy. Była zła, to jasne. Ostatnie o czym teraz marzyła, to poszukiwania siostry po najciemniejszych zakamarkach zamku, w dodatku grubo po godzinie ciszy nocnej. Odetchnęła głębiej, licząc do dziecięciu… szczęście w nieszczęściu, że miała jako takie pojęcie, gdzie powinna zacząć jej szukać. Zostawiła książkę, upewniła się, że ma przy sobie różdżkę, a następnie ruszyła żwawym krokiem do wyjścia z Pokoju wspólnego Puchonów. Lochy były tylko rzut kamieniem od piwnic...
Gdyby dwa tygodnie temu, wracając z zajęć dodatkowych, przypadkiem nie podsłuchała, jak jej siostra chwali się przed swoimi przyjaciółkami znajomością z pewnym super interesującym chłopakiem z Domu Węża, Emerson mogłaby mieć teraz poważny problem z poszukiwaniami Ann – bo przecież, tak na dobrą sprawę, mogłaby być wszędzie. Nawet poza zamkiem. Jednak intuicja podpowiadała jej, że znajdzie ją akurat w lochach, ponieważ właśnie tam znajdowały się komnaty Ślizgonów. Niestety, poza tym co wtedy usłyszała, nie wiedziała nic więcej, a gdy próbowała pytać o to Ann, wówczas siostra udawała głupią i odpowiadała, że nie wie o co jej chodzi… Emerson postanowiła zaczekać, aż sama się wygada. Choć nie specjalnie podobało jej się, że nowym obiektem westchnień Ann był akurat jakiś Ślizgon. Nie chciała być źle nastawiona, ale… Z drugiej strony nie będzie udawała, że wychowankowie Domu Węża są równie serdeczni i przyjacielscy, co pozostali uczniowie Hogwartu. Wiedziała jednak, że Ann musiało się to podobać – w końcu lubiła kłopoty, prawda?
Z ciężkim westchnieniem, omijając większe plamy światła, sączące się z niepogaszonych wokół wejścia do kuchni pochodni, przebiegła przez opustoszały korytarz. Schody prowadzące do lochów były całkiem niedaleko, tuż za zakrętem. Istniała spora szansa, że żaden nauczyciel lub prefekt jej nie przyłapie. To miała być szyba i sprawna akcja – w końcu ileż to w lochach było pomieszczeń, w których dwójka nastolatków mogłaby spędzać wspólnie romantyczne chwile? Miała nadzieję, że mało. Tak jak sądziła, samo dostanie się do lochów nie sprawiło jej większej trudności. Problem pojawił się wtedy, gdy musiała przystąpić do konkretnych poszukiwań. Wokół było bardzo ciemno, więc rozpaliła delikatnie różdżkę, aby nie zabić się o jakiś wystający kamień. Zajrzała do pierwszego z pomieszczeń, ale nikogo w nim nie znalazła. Zgodnie z tym co pamiętała, wydawało jej się, że gdzieś tu nieopodal było następne… ale właśnie wtedy, gdy pozwoliła sobie na małe rozproszenie, wychodząc zza zakrętu walnęła w coś… nie, w kogoś! O mały włos a straciłaby równowagę – bardziej z zaskoczenia, ponieważ uderzenie nie było mocne. Wystarczyło jednak, aby Emerson odsunęła się aż pod ścianę, opierając o nią na odrobinę miękkich nogach. Szczególnie, że po chwili usłyszała ciężkie uderzenie metalowej zbroi, która wylądowała z hukiem na posadzkę. Jeśli to nie była Ann… to czyżby właśnie wpadła na patrolującego lochy nauczyciela? Zrobiło jej się zimno na samą myśl o tym, co to dla niej będzie oznaczało… Wyprostowała się jednak, gotowa do obrony, wymyślając pośpiesznie kilka najsensowniejszych usprawiedliwień… Ale gdy uniosła różdżkę i spojrzenie na osobę przed nią, poczuła jeszcze większe zdumienie… a później zalała ją fala dziwnego napięcia.
Usuń— Milliesant… — mruknęła nieco głucho, wpatrując się w jasnowłosą Ślizgonkę z wyraźną konsternacją na twarzy. Co z tego, że znajdowały się w lochach, a to teoretycznie było jej terytorium… O tej godzinie nawet Ślizgoni nie powinni się tu kręcić. — Co ty tu robisz, na Merlina…? — dodała, wzdychając głośniej. Choć może było to bardziej westchnienie… westchnienie ulgi. Lepsza panna Lloyd niż profesor. Nie znały się zbyt dobrze, spotykały się głównie na wspólnych zajęciach, również tych dodatkowych… jednak Emerson miała jako takie przekonanie, że Milliesant nie kręciłaby się tu bez powodu. A może po prostu nie mogła zasnąć i wybrała się na nocną przechadzkę… tak czy inaczej, trochę pokrzyżowała jej plany. Emerson chciała przemknąć niezauważona, ale na to było już stanowczo za późno.
[ O, jaka miła niespodzianka <3 Wszystko jest w jak najlepszym porządku! Jedynie Emerson nie jest Krukonką, tak jak to napisałaś tam powyżej w swoim komentarzu :D Ale to akurat drobne przejęzyczenie, nie ma wpływu na dalsze pisani ;) Dzięki za rozpoczęcie <3 ]
Emerson Bones
[Ojejcia, jaka ona jest cudna! Zabini może nie byłby nią wielce zainteresowany, ale jego autorka uwielbia mu komplikować życie i stawiać w sytuacjach, które kompletnie mu nie pasują. To co, zabawimy się jakoś? Nie mam jeszcze planu, ale myślę, że z burzy mózgów mogłoby wykiełkować coś ciekawego ^^]
OdpowiedzUsuńZabini
Stąpanie po cienkim lodzie było skrajną głupotą, jednak w umyśle Victora nie było miejsca na rozsądek, gdy zalewało go tak wiele chaotycznych myśli. Spoglądał w górę na bezchmurne niebo, zastanawiając się, czy uda mu się osiągnąć założone cele, czy jest wystarczająco dobry i czy z pewnością sobie poradzi w dorosłym świecie. Nigdy w siebie nie wątpił, jednak teraz czuł się cholernie dziwnie, może nawet trochę nieswojo. Wziął głęboki wdech i zamknął oczy, wsłuchując się w panującą dookoła ciszę, którą w zupełnie niespodziewanym momencie, przerwał głośny dźwięk pękającego lodu. Ward bez szans na jakikolwiek ratunek, zanurzył się w cholernie zimnej wodzie. Szok nie pozwolił mu na racjonalne zachowanie. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa, a woda coraz mocniej zalewała jego usta. Głos, który przywoływał go do porządku, był jego jedyną deską ratunku. Zmęczony walką o własne życie, w niemalże ostatniej chwili chwycił linę, która wyślizgnęła się, gdy zmarznięte ciało Krukona, ponownie znalazło się na lodowej tafli. Nie miał siły, aby ruszyć się dalej i bezpiecznie znaleźć się na brzegu. Oddychał ciężko, mając wrażenie, że nie czuje ani jednej ze swoich kończyn. Wszystkie bodźce docierały z niego z ogromnym opóźnieniem. Gdy poczuł jak coś ponownie obwija się wokół jego ciała i sprawnie przesuwa po lodowej tafli, nieco wrócił na ziemię.
OdpowiedzUsuń— Millie — to jedynie, co wydukał, gdy jego oczom ukazała się twarz kuzynki. Nawet nie chciał myśleć, jakby to się skończyło, gdyby Ślizgonka nie pojawiła się na brzegu jeziora. Mokre ubranie oraz lepiący się do niego śnieg, coraz mocniej paraliżowało ciało Krukona, którego skóra przybrała już mocno blady odcień. Drżał niebywale mocno, przez co każdy kolejny krok w stronę zamku, stawał się coraz cięższy. Z pewnością, gdyby nie oparcie kuzynki, jej zawziętość, a przede wszystkim odwaga, nie zdołałaby ruszyć się z brzegu jeziora na milimetr i najpewniej po prostu, by zamarzł.
— Na brodę Merlina! — wykrzyczała niemalże pielęgniarka, która przywitała ich w progu Skrzydła Szpitalnego. — Panie Ward, zbyt mocno przez ostatni czas igra Pan z losem. To już trzeci raz, gdy tutaj lądujesz! — skarciła go, jednak w jej oczach nadal malowała się wyraźna troska. Chwyciła koc, którym okryła ramiona panny Lloyd, której ubranie również zdołało ucierpieć, nim całą uwagę skupiła na zziębniętym Victorze. Krukon potrzebował ciepłej herbaty, koca, a przede wszystkim ciepłych ubrań, aby nie przypłacić swojej głupoty porządnym choróbskiem.
W końcu ze Skrzydła wyłoniła się pielęgniarka, która spojrzała z politowaniem na Ślizgonkę.
— Jeszcze dziś wróci do swojego dormitorium, ale póki, co niech nie wychodzi z łóżka — powiedziała, po czym szybko zniknęła, zostawiając jednak otwarte drzwi, na wypadek gdyby Milliesant miała ochotę porozmawiać z winowajcą całego wydarzenia.
Ward
[ Ja już się grzecznie nie odzywałam, bo mi aż głupio było drugi raz prostować sytuację xD Powiem tak — a pisz co Ci wygodnie i na co będzie wena. Przynajmniej będę miała niespodziankę, o! A Alex na pewno jakoś zareaguje, cokolwiek zdecydujesz z wątkiem, już o to się nie bój... ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[Hej, hej! ♥ Jej, pamiętam jak kiedyś miałyśmy zgadać się na wątek potterowski, ale zawinęłam manatki. Musimy to nadrobić koniecznie teraz! :D Dogadajmy się na hangouts na spokojnie.♥
OdpowiedzUsuńA Milliesant jest cudowna, naprawdę i ma boskie imiona! :D]
Castor Blackthorne
[Hejo!
OdpowiedzUsuńA przyznam szczerze, że najpierw miała wylądować u Gryfonów. Miała być też u Ślizgonów. Tylko potem, jakoś mi się tak to kłócić zaczęło i ostatecznie wylądowała u Krukonów i mam wrażenie, że tu pasuje idealnie :D
A na wątek chętnie dam się porwać! Widzę, że Milliesant i Tessę naprawdę sporo łączy, od "odpowiedzi do egzaminu" poprzez szaloną ciotkę i na rodzinie w redakcji "Czarownicy" kończąc, więc może zgadamy się na mailu i coś sobie wykombinujemy? Zapraszam! czarny.jezdziec69@gmail.com]
Tesaya Fairchild
[ Mam wrażenie, że w przypadku naszych panien ich znajomość mogłaby się potoczyć na dwa zupełnie odmienne sposoby - skakaniem sobie do gardeł, choć Grace jest raczej potulna jak baranek lub zawarciem dziwnej nici porozumienia. Poniekąd wydaje mi się, że nasze panny są do siebie trochę podobne. Ich charaktery mają zupełnie inną naturę, w pewnych kwestiach są zupełnymi przeciwieństwami, a w innych myślę, że znalazłoby się kilka punktów zaczepienia. Ale mam niestety pustkę w głowie, więc niczego nie zaproponuje. Mogę za to serdecznie podziękować za powitanie i miłe słowa względem mojej Grace :)]
OdpowiedzUsuńGrace McCoy
[Kolejna osoba mi mówi, że jestem okrutna dla swoich postaci, ale nie mogę się tego wyprzeć, bo to prawda, haha :D Bardzo dziękujemy za powitanie i absolutnie nigdzie się nie wybieram ♥]
OdpowiedzUsuńYou know who
[Hej! Dziękuję bardzo! Cieszę się, że pomysł się spodobał. Mnie z kolei urzekło zdanie o porzuceniu schematów i życiu pełną piersią, bo czyni to z Milliesant osobę bardzo autentyczną i taką, której nie imają się żadne maski pozorów – a to się ceni, przynajmniej ze strony Callana :) Nie chcielibyśmy nadwyrężać Twojej doby, jednak, jeśli zdołasz wykrzesać jeszcze odrobinę czasu dla nas, to wiedz, że również chętnie coś z Wami stworzymy, a kilka punktów zaczepienia znajdzie się, na pewno :)]
OdpowiedzUsuńCallan R. Rosier
[Hej, na wstępie – bardzo, bardzo przepraszam za milczenie. Czy nasze ustalenia odnośnie wątku są aktualne? Z mojej oczywiście tak, nadal bardzo chcę pisać! Po prostu najpierw wkręciłem się w tworzenie Nili, potem wpadł mi urlop i wyszło jak wyszło.
OdpowiedzUsuńMega się cieszę, że mój pomysł przypadł Ci do gustu. I, oczywiście, to może być kuzynka, zamiast siostry! A w ogóle, odnośnie martwienia się – myślę, że można by wykorzystać jako pretekst rzecz z mojego wątku z Neville’m. Tam mam taką akcję, że ludzie z Ministerstwa przeszukali Lavonowi dom i znaleźli kilka ewidentnie czarnomagicznych przedmiotów, co rozdmuchał Prorok Codzienny i generalnie jest spora afera, przez którą nie było pewne, czy Lavon nie wyleci z pracy. Jeśli kuzynka Milliesant czytuje prasę, na pewno wiedziałaby, że wokół Lavona zrobił się szum – może to by ją skłoniło do poproszenia Millie o pomoc? Mielibyśmy jakiś gotowy temat na wstęp.
Ooo, pomysł ze szlabanem i ratowaniem tyłka bratu bardzo mi się podoba! Odnośnie samego szlabanu, kurczę, tu mam zawsze problem, bo Lavon to by najchętniej zabierał uczniów tak żeby widzieli wszystko w praktyce, a nie zza szkolnych murów, ale przecież nie może (tak, frustruje go to xD) Chociaż podejrzewam, że będzie chciał żeby pomogła przy czyszczeniu/katalogowaniu jakichś mugolskich gratów, do których będzie trzeba zrobić instrukcje obsługi dla uczniów na następne zajęcia, więc uciążliwie ale nie jakoś wrednie. Chyba, że masz jakiś barwniejszy pomysł?]
~ Lavon Carrow
[Cześć! Na wstępie bardzo chcę Ci podziękować za takie milutkie powitanie. <3 Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam to zdjęcie (a przekopałam pół internetu, żeby je znaleźć, ale było warto!) miałam bardzo podobnie, musiałam się dokładnie przyjrzeć, żeby się upewnić czy to aby na pewno jeszcze Natalie, a jak się już upewniłam, to stwierdziłam, że musi być to zdjęcie i koniec kropka, więc bardzo mi miło, że mój kilkugodzinny risercz został doceniony, haha!
OdpowiedzUsuńPodczas czytania karty Milliesant (a już zwłaszcza pod sam koniec) miałam w głowie tylko jedną myśl: go, girl!, dlatego muszę przyznać, że Evelyn bardzo chętnie przejęłaby rolę tej osóbki, która będzie dbała o kiełkujące w niej ziarno zwątpienia dla idei, bo od czego są wychowawcy, jak nie właśnie od tego? :D Dlatego jeśli po moich maturowych zmaganiach byłabyś może chętna (i czas Ci na to pozwoli), a fucha prywatnego motywatora Millie nie zostanie jeszcze zajęta, to chętnie zgłoszę się do Ciebie z wątkiem, bo bardzo przydałaby się Evelyn taka ulubienica, którą będzie mogła dopingować, co powiesz na to? Wybacz mi, że sugeruję wątek w tak odległej przyszłości, jednak na chwilę obecną wolałabym jeszcze nic nie obiecywać. :/]
Evelyn Raven
[A w międzyczasie przepraszam za wstawkę o zdjęciu, przez przypadek Twój komentarz z komentarzem Ice Queen i jakoś mi się pomieszały w głowie, dlatego stąd ta dziwna wstawka. Wybacz!]
Usuń[Cześć, dzięki za powitanie!
OdpowiedzUsuńMillie wydaje mi się być taką uroczą osóbką, że aż przez chwilę miałam wrażenie, że Raven to sam chętnie skorzystałby z pomocy w pisaniu wypracowań, ale wtedy nadeszło opamiętanie w postaci tego, że on to przecież już stary wyga jest i szkoła dawno za nim :D
Ale! Wspominałaś, że być może gdzieś tam kołacze Ci się pomysł, więc ja jestem bardzo otwarta i słucham z zaciekawieniem, bo naprawdę bardzo chętnie bym coś z Millie napisała <3]
Raven
[Cześć! Dziękuję za przywitanie! :) Aurora pewnie w środku jeszcze czasami takimi rzeczami się przejmuje, po prostu nauczyła się, że nikogo na siłę do siebie nie przekona.
OdpowiedzUsuńJa za to mam nadzieję, że Millie odkryje wszystko, co nieznane i życzę Wam wspaniałych przygód!]
Aurora // Noelle
❤ Poczta Walentynkowa ❤
OdpowiedzUsuńKochana Narzeczono,
Wcale nie piszę tego pod przymusem ojcowskiego oka, a tak całkiem na poważnie, święto zakochanych świętem zakochanych, ale nie chciałabym, aby nasze kochane rodzinki pomyślały, że Cię zaniedbuje. ;)
Wesołych Walentynek!
Narzeczony Mimo Woli
Szpitale wywoływały u niego chęć natychmiastowej ucieczki, niezależnie od stanu, w jakim się akurat znajdował i – co za tym idzie – czy była to rozsądna decyzja. Nigdy nie lubił tego zapachu uzdrowicielskich naparów i sterylnej czystości, które zwiastowały skomplikowany i jakże delikatny proces uzdrawiania. Alex zawsze wychodził z założenia, że jakoś się wyliże z większości poniesionych ran i przykuwanie go do jednego z tych paskudnie niewygodnych łóżek tylko utrudnią dochodzenie do siebie. Awersja tylko się powiększyła po spędzeniu zbyt wielu ciągnących się w nieskończoność dni w Św. Mungu po feralnych wydarzeniach tamtej konkretnej nocy. Rany po ugryzieniach długo nie chciały się goić, paskudząc i otwierając raz po raz, zupełnie jakby specjalnie opierały się magicznym specyfikom, sugerując w ten sposób, że na to, co się mu przytrafiło, tak naprawdę nie ma lekarstwa. Mogli próbować, ale nie cofną już tego, co zaszło.
OdpowiedzUsuńMiał wrażenie paskudnego deja vu. Naturalnie na mniejszą skalę, ale jednak wciąż podobnie nieprzyjemne uczucie, gdy leżał wpatrując się tępo w wysoki sufit nad swoją głową, zastanawiając się jak bardzo będzie miał przerąbane jeżeli odkuśtyka do swojego dormitorium. Zazwyczaj po pełni pojawiał się tylko po wzmacniające napary i ewentualne maści na drobniejsze zranienia (w końcu zawsze się coś przydarzało), ale czym prędzej, nim ktokolwiek zdążyłby mu zasugerować inną opcję, uciekał do siebie, zatrzaskując się w dormitorium. Lepiej mu się tam spało za zasuniętymi kotarami baldachimu, zupełnie obojętny na ewentualnie krzątających się współlokatorów. Tym razem jednak nie mógł się łudzić co do podobnego scenariusza…
― Próbuję ― odparł na tyle odruchowo, że jego cichy głos zdecydowanie zabrzmiał nieco zrzędliwie. Prawda była jednak taka, że nie miał najmniejszych szans na zmrużenie oka, nie ważne jak bardzo doskwierało mu zmęczenie. Zbyt wiele wydarzyło się poprzedniej nocy, by tak po prostu potrafił pozwolić sobie na całkowite zresetowanie rozbieganych myśli i złapanie choć odrobiny cennego snu.
Zakazany Las fascynował go jeszcze przed nieszczęsnym zdarzeniem, po którym jego wizyty co pełnię w gęstwinach puszczy były koniecznością. Interesowało go wszystko (choć akurat roślinki nieco mniej), a niebezpieczeństwa czyhające w głębi lasu przede wszystkim. Nie raz zdarzało mu się przekroczyć granicę, ale dopiero odkąd mógł przeczesywać zarośla na czterech łapach, w pełni eksplorował co kryło się przed uczniowskimi zasięgami. Wydawało mu się, że przez ten czas zorientował się już całkiem nieźle co gdzie jest i jakich miejsc należy unikać. Ot, takie chociażby spotkanie z wkurzonymi centaurami nie mogło wyjść na dobre nie ważne czy było się w wilczej skórze, czy jako człowiek. Wciąż jednak tak wiele pozostawało do odkrycia, że nie mógł powstrzymać się przed dalszym zwiedzaniem. I właśnie ta ciekawość dziś zaprowadziła go w niemałe tarapaty.
Odbiegł daleko, zbliżając się do tej granicy, która była najbliższa terenom wychodzącym na Hogsmeade. Nie wyczuwał jednak żadnych ludzkich zapachów, a i nie chciał sprawdzać jak zareagowałby na taki bodziec, nawet przy sumiennym zażywaniu wywaru tojadowego. I właśnie wtedy to się stało… Nie miał pojęcia czy był za mało ostrożny, czy może po prostu nie miał szans przewidzieć tego. A jednak, nim się obejrzał, potworny ból rozlał się po jego lewej nodze i Zakazany Las wypełniło pełne cierpienia wycie… Teraz, leżąc z wzrokiem tępo wlepionym w sufit, zastanawiał się czy tej gnojek, który zastawił sidła, słyszał go wtedy. A może to wcale nie na niego polował? Bądź co bądź, w Zakazanym Lesie było tyle rzadszych gatunków.
― Ale i tak nie mogę ― westchnął wreszcie cicho, oby na tule szybko, by Milliesant nie zdążyła poczuć się urażona jego grubiańską odpowiedzią. Zwłaszcza, że tak wiele jej zawdzięczał. ― Dziękuję… ― dodał, tym razem brzmiąc zaskakująco pewnie. ― Nie wiem jak udałoby mi się z tego wyplątać bez twojej pomocy.
Urquhart
[Byłem pewien, że odpowiedziałem, ale okazuje się, że jednak nie, ehhh, gdzie jest moja głowa, bo na pewno nie na karku...
OdpowiedzUsuńZ Nili niestety zrezygnowałem, jakoś... to nie tak, że jej zupełnie nie czuję, ale nie na tyle, by angażować się w wątki równie silnie, jak jako Lavon.
Odnośnie zaczynania - trochę mnie przygniótł odzew na wątki, ale jeśli nic się nie zmieniło, zacznę. Jutro, za dwa dni, coś w tej okolicy czasowo.]
~ Lavon Carrow
[Spotkanie z kwintopedem! Tak, kupuję. Świeżo, dopiero po lekturze Fantastycznych, pokochałam tę wzmiankę o walczących ze sobą szkockich rodach i jednym, który wybił drugiego… Hmm… to chyba nie najlepiej o mnie świadczy xD
OdpowiedzUsuńAle do rzeczy. Sorel może być słabym motywatorem, bo się ostatnio mocno się pogubiła we własnych planach i marzeniach – stare, a głupie, co zrobić, ale nie wiem, czy przez swój upór i dążenie do celu Milli nie stałaby się dla niej motywatorem i taką… hmm… iskrą wywołującą dawny żar i marzenia. Luźna myśl na razie, która zdecydowanie wymaga rozwinięcia, ale gdybyś chciała coś pisać, ja bardzo chętnie wchodzę. Jeśli coś szerzej omówić, polecam pod kp, mail, ewentualnie gg lub discord, który dopiero staram się rozgryźć. Słowem, zapraszam na burzę mózgów.]
Nira Sorel
[Hm, można zacząć faktycznie od nielegalnego handlu, ale jak pociągnąć to dalej? Bo obawiam się, że to akcja na parę komentarzy, a potem znów czekają nas ustalenia, więc chyba lepiej zarysować jakąś grubszą fabułę na niego dłużej xD
OdpowiedzUsuńMoże sadzonka okazałaby się pod ochroną, lub jakimś gatunkiem, który jest super-niebezpieczny, a Millie jeszcze by o tym nie wiedziała, bo o rzeczonej roślinie generalnie niewiele wiadomo? Wtedy być może jakiś zbyt formalny funkcjonariusz mógłby chcieć ją aresztować i ogólnie narobić problemów, a z kolei pan Raven byłby raczej mocno sceptyczny w stosunku do takich propozycji i byłby zwolennikiem tego by jednak ułatwić jej życie i dać spokój. Pewnie wiązałoby się to z jakimś przesłuchaniem w Departamencie, albo czymś równie stresogennym :D Daj znać czy Ci coś takiego pasuje, a jak nie, to myślimy dalej!]
Raven
[Totalnie nie podoba mi się ten początek, ale wolę już dłużej nie zwlekać. Przepraszam za tak długą zwłokę, nawarstwiło mi się za dużo rzeczy.]
OdpowiedzUsuńDochodziła siedemnasta. Późnozimowe słońce chyliło się ku zachodowi, malując złote cienie na sięgającej nieomal pod sufit piramidzie wielkich kartonów i małych nieforemnych pudełek oklejonych taśmą, zajmujących przestrzeń między usuniętymi pod ściany ławkami. Klasa mugoloznawstwa nigdy nie należała do wielkich, przedmiot nie cieszył się przecież tak wielką popularnością, jak obrona przed czarną magią i inne, jednoznacznie powiązane z magią. Nie dziwiło go to. Choć czarodziejski świat powoli – czasem myślał, że to niepokojące, jak powoli – zmieniał niektóre głęboko zakorzenione przeświadczenia, wielu uczniów pochodzących z całkowicie magicznych rodzin gardziło mugolami. Było oczywistym, że oni – choć najbardziej powinni – na mugoloznawstwie nie pojawią się nigdy, nawet gościnnie, choć już w czasie uczty powitalnej, gdy przedstawiono go jako nowego nauczyciela, zaznaczył, że zaprasza na zajęcia także jako wolnych słuchaczy, jeśli tylko ktoś chce poszerzyć wiedzę. Stare przekonania trzymały się zbyt mocno, a równie liczni uczniowie z mugolskich czy mieszanych rodzin na tych konkretnych lekcjach traciliby czas, słuchając o tym, z czym spotykali się przecież na co dzień w domach. Ta wąska grupa słuchaczy, w połączeniu z dobranym pod nią pomieszczeniem zwykle powodowały specyficzną kameralność, ale dzisiaj, z tym natłokiem rzeczy, pomieszczenie kojarzyło się Lavonowi z mieszkaniem w połowie przeprowadzki. Uśmiechnął się mimowolnie na tę myśl. Przez ostatni rok przeprowadzał się częściej, niż przez całe wcześniejsze życie i po tym, jak pogodził się z myślą, że mugolski świat nie stanie się miejscem w pełni dla niego, zaczął dostrzegać w tym pewien urok. Krzywiąc się z wysiłku, odsłonił oklejone szczelniej niż inne, dziwacznie drżące pudło, przesuwając na bok wielki karton mugolskich ubrań, które miały posłużyć za rekwizyt na najbliższym sprawdzianie dla uczniów trzeciego rocznika. Czasami stwierdzał w duchu, że zwariował: inni zadawali eseje, a on, jak zwykle, musiał coś wymyślić. I, jednocześnie, nie potrafił się powstrzymać, widząc, że połowa klasy naprawdę myślała, że mugolskie płaszcze są odpowiednikiem wyjściowych szat. Nie wyobrażał sobie wypuścić ich z tej szkoły tak samo nieświadomymi, jakim był on, gdy zaczynał życie wśród mugoli. Wtedy wydawało mu się, że wie wszystko, co powinien, miał przecież w pamięci setki stron teorii… i zero praktyki, przez co prawie dał się zdemaskować w ciągu kilku pierwszych dni. Dlatego z uporem maniaka pokazywał im te rzeczy. Prosił o podłączanie wtyczek do gniazdek, egzekwował używanie długopisów, zamiast piór i za każdym razem, kiedy się dało, do testu dodawał zadanie praktyczne. Po co mieli pisać, jakie ubrania należy założyć na daną okazję, skoro mogli namacalnie wyjąć je spośród innych i przymierzyć. To wszystko wymagało jednak przygotowań i czasem ulegał pokusie poproszenia o pomoc kogoś, kto mógł przyspieszyć wszystko paroma machnięciami różdżki.
Tym razem miało być inaczej. To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś miał odrobić u niego szlaban, ale dotąd chodziło o te, które sam wlepiał. Tym razem decyzję podjął ktoś inny i Lavon odczuwał lekki niepokój na myśl, że lada moment przyjdzie osoba ukarana za znęcanie się nad uczniem mugolskiego pochodzenia. Z drugiej strony, chyba po raz pierwszy inny nauczyciel dał mu tak jasny dowód zaufania, co biorąc pod uwagę wciąż żywe wśród starszych pokoleń wspomnienia wojny, znaczyło więcej, niż Lavon mógłby wyrazić słowami. Miał poczucie, że długo nie zapomni tej z początku niezobowiązującej rozmowy, wspólnego narzekania na upierdliwego ucznia i tego momentu, w którym ni stąd, ni zowąd, został zapytany, czy nie przyjąłby tego rodzaju delikwentki. Oczywiście, że się zgodził. Może był naiwny, ale cały czas próbował wierzyć, że w większości przypadków to nie są złe dzieciaki. Że po prostu mając takie wzorce, jakie mają w domach, wyrastając na nastolatków, nie mogą zachowywać się inaczej. Znał to przecież z autopsji. Pamiętał ile czasu mu zajęło, zanim przestał się na siłę doszukiwać różnic w umiejętnościach, jak długo podświadomie zakładał, że jeśli „szlama” była w czymś lepsza od niego, to z pewnością oszukiwała. Tym razem chciał przede wszystkim porozmawiać. Poznać problem, konkretną sytuację. Milliesant była jedną z tych osób, którą widywał na korytarzach i która, mimo rodziny, której postawę znał aż zbyt dobrze, nie wydawała się być sadystką. Wręcz przeciwnie, na tyle, na ile mógł sobie wyrobić opinię, jedynie obserwując z oddali, uważał ją za miłą dziewczynę. Z drugiej strony, nigdy jej nie uczył. Nie miał podstaw, by wątpić w słuszność werdyktu profesora, który przydzielił szlaban. Zdecydował się jednak na przydzielenie Milliesant zadań niezbyt uciążliwych, przynajmniej dopóki nie pozna jej motywów. Ostatecznie to jemu pozostawiono do rozstrzygnięcia, czy szlaban skończy się na jednorazowej pomocy, czy potrwa do końca tygodnia.
UsuńZerknął kontrolnie na odsłonięte wcześniej, chwiejące się pudło. To była ta jedna rzecz, której nie przewidział, a w temacie której obecność uczennicy sporo ułatwi. Nie miał pojęcia, co zwabiło bogina do niemagicznego domu i wolał nie myśleć, ilu mugoli zdążył wpędzić w obłęd. Cóż. Tym razem przynajmniej nie będzie musiał zawracać głowy nauczycielowi zaklęć; dla uczennicy z siódmego roku proste riddiculus nie powinno być wyzwaniem. Nie zamierzał ukrywać tego, że nie jest w stanie sam rzucić zaklęcia. I tak swego czasu cały Hogwart plotkował, że jest charłakiem i, prawdę powiedziawszy, przyzwyczaił się do tego na tyle, że dał sobie spokój z dementowaniem. Może tak było lepiej, prościej. Normalni uczniowie nie sprawdzają przecież, czy losowy nauczyciel chodził do Hogwartu ani jakie miał osiągnięcia w szkolnych latach.
Kiedy po pomieszczeniu rozległo się pukanie, wyprostował się. Spokojnym krokiem podszedł do drzwi i odsunął zasuwę. Nauczył się już, że jeśli chce ciszy, a w okolicy kręci się Irytek, lepiej nie zostawiać otwartych drzwi. Poltegreist chyba nie zamierzał się znudzić zamaszystym trzaskaniem nimi o futrynę.
— Milliesant Lloyd? Zapraszam — zaczął uprzejmie, wpuszczając Ślizgonkę do klasy. — Czy opiekun roku powiedziała ci, na czym będzie polegał szlaban?
~ Lavon Carrow
Powrót Castora na święta do domu wcale nie był tym, czego wyczekiwał z niecierpliwością. Ostatnie święta spędził w Hogwarcie, co bardzo zresztą mu odpowiadało. Matka wraz z ojcem wyjechali do dalszej rodziny, która osiadła się w Bułgarii, a on nie miał ochoty na takie wycieczki i został w szkole. Nawet tego w sobie nie trzymał i nie ukrywał, ale były to najlepiej spędzone święta w całym jego życiu. Nie był szczególnie mocno przywiązany do swojej rodziny. Ani z matką, ani z ojcem nie miał dobrych relacji. Byli oni sobie raczej obojętni, bo żadne z nich nigdy tak naprawdę nie okazywało mu szczególnego zainteresowania. Nie mógł narzekać, miał przecież w co się ubrać, ciepłe jedzenie, ale nie dało się ukryć tego, że w domu Blackthorne’ów panował chłód między członkami rodziny. Ojciec chłopaka od zawsze miał swój własny świat, przekonany o tym, że panujący w tym momencie spokój w świecie czarodziejów nie powinien mieć miejsca. Jednocześnie wściekły, że syn nie podziela jego poglądów. Castorowi to szczerze mówiąc było zwyczajnie obojętne. Nigdy nie pasował do niektórych uczniów z jego roku, którzy patrzyli na status innego czarodzieja, na jego krew i to z jakiej rodziny się wywodzi. Nie potrafił zrozumieć czemu to tak ważne dla niektórych. Chyba też nie do końca chciał wiedzieć co się za ich ideologią kryło. Przecież patrząc na innych nie można było powiedzieć, czy jest się czystej krwi, pół krwi czy nie ma się w swoich genach ani odrobiny magii.
OdpowiedzUsuńCastor nie był zachwycony, gdy dwa tygodnie przed świętami otrzymał sowę z informacją, że musi zjechać do domu i nie chcą słyszeć żadnych wymówek. Po siedemnastu latach wiedział doskonale, że lepiej jest takich wiadomości nie ignorować. Spakował więc swój kufer z rzeczami, których w domu mógł potrzebować oraz książki, nauczyciele nawet w święta nie odpuszczali, a po części blondyn również potrzebował mieć wymówkę, aby spędzać jak najmniej czasu w ich towarzystwie. Na całe szczęście rezydencja była ogromna, spokojnie mógł zaszyć się w swoim pokoju i mieć pewność, że nikt mu przeszkadzać nie będzie. Co jak co, ale nauka była dla młodego mężczyzny naprawdę ważna. Nawet jeśli czasem mogło się wydawać, że nie do końca bierze sobie to wszystko na poważnie.
Święta jak święta, nie działo się nic specjalnego. Castor po tym dość nagłym wezwaniu spodziewał się tego, że wydarzy się coś niesamowitego, a nie działo się absolutnie nic niepokojącego. A być może to właśnie ten spokój powinien sprawić, aby Castor zaczął mieć podejrzenia. Był jednak uśpiony, pełen dobrego jedzenia i ciszy nawet nie myślał, że towarzysząca mu dwójka dorosłych może planować coś za jego plecami. Brał pod uwagę to, że mogą chcieć z nim spędzić te święta, ponieważ było to aż nazbyt pewne, że gdy tylko Castor skończy naukę w Hogwarcie wyjedzie daleko i najpewniej nie będzie miał ochoty wracać, więc w zasadzie to były ich ostatnie wspólne chwile. Z drugiej strony nigdy też żadne z nich nie wykazywało chęci, aby spędzać ze sobą czas. Uznał ostatecznie, ze nie ma co doszukiwać się w tym drugiego dna, bo być może zwyczajnie go nie było, a niedługo po nowym roku znajdzie się w drodze powrotnej do Hogwartu. Przynajmniej tak myślał, dopóki mu łaskawie nie powiedzieli, że na noworocznej kolacji zjawi się rodzina Lloyd’ów. Był tym dość zaskoczony, bo jego rodzice nie spędzali nigdy czasu w towarzystwie innych czarodziejów. Przyjaźnił się z Milliesant, byli w tym samym domu z tą różnicą, że dziewczyna była rok niżej, ale nie robiło to mu większej różnicy. Uznał to za dobry znak. Od niemal dwóch tygodni się nudził, jak mops będąc tu zupełnie samym. Rezydencja była ogromna, a on sam nie miał za bardzo co robić. Jasne, jakieś zajecie zawsze mógł sobie znaleźć.
Pojawienie się Milliesant uznał za dobry znak.
UsuńOch, gdyby tylko wiedział, jak bardzo się mylił w tej sprawie. Póki jeszcze nic nie wiedział, nie miał złych przeczuć, a nikt z obecnych nie zdradzał się prawdziwym powodem wizyty, chłopak faktycznie myślał, że może tu chodzić tylko o towarzyską wizytę. W rezydencji poza rodzicami i krzątającymi się po kątach skrzatami, które dbały o to, aby żaden kurz nigdzie się nie osiadał, nie było tu nikogo więcej. Zmiana towarzystwa na pewno dobrze mu zrobi.
Wymienił ze wszystkimi uprzejmości. Mimo panującej chłodnej atmosfery w domu był dobrze wychowany. Musiał się jakoś przecież prezentować przed innymi i nie chodziło tylko o schludny wygląd. Może uda im się nawet wymknąć z rezydencji? Castor podejrzewał, że raczej z nim nikt nie będzie chciał prowadzić rozmów, więc być może będą mogli się z Milliesant oddalić, aby zająć się ciekawszymi rzeczami. Nawet głupi spacer po dość sporych ogrodach byłby lepszy niż siedzenie przy stole pełnym węży.
— Siedzę tutaj już niemal dwa tygodnie, ledwo dają radę — odpowiedział ciszej. Wolał, aby nikt tego poza nią nie usłyszał. I choć miał pewność, że właściwie nikt tego nie słyszy to odczuwał to dziwne wrażenie, jakby ojcowski wzrok wypalał mu właśnie dziurę w plecach za to, co powiedział. — Myślisz, że to już dobry czas, aby się stąd zmyć czy jeszcze musimy poczekać?
[Słodki Jezu, ja przepraszam, że to tyle trwało, ale gdzieś mi wena na miotle odleciała i nie chciała wrócić. >.<
I baaaardzo dziękuję za początek. Jest idealny. <3]
Castor
[Bardzo dziękuję za powitanie! <3 cieszę się, że mój pomysł na postać zaintrygował ;) jejku jaka ta Millie jest cudowna *_*, taka piękna, zdecydowana kobieta chcąca walczyć z kwintopedem, coś wspaniałego <3 bardzo chętnie powatkowalabym z Millie, widziałabym je wspólnie walczące z czymś... Jakąś zabójczą rośliną albo zmutowanym pająkiem... Mam Te gałęzie we włosach mnie tak natknęły :p]
OdpowiedzUsuńEffy
[Przyszłam podziękować za zdradzenie mi się z tej cienkiej nici sympatii do mojego zUego Ślizgona i pogratulować twojej jakże udanej panny z tego samego domu. To ten rodzaj młodej kobiety, z którą bez problemu można by było wyruszyć w nieznane pomimo jej jednozadaniowości, ciągłego zamyślenia oraz innych, znacznie mniej istotnych wad. Z miłą chęcią dałabym się porwać, ale niepotrzebnie bym biedaczkę narażała na przebywanie z kimś tak mało przystępnym jak mój pan...
OdpowiedzUsuńŻyczę od siebie tyle samo weny, wytrwałości, zabawy i czas niech też będzie po twojej stronie!]
Vince
[Cześć! Ona nie tylko dąży do likantropii, ale kiedy w końcu się nią zarazi, to będzie dążyć do zarażenia nią jak największej liczby czarodziei, także będzie ciekawie. :D I to nie tyle, że ona wychwala gwałciciela, a po prostu nie wierzy swojej matce, ale to już bardziej skomplikowane.
OdpowiedzUsuńGdybyś miała ochotę, bo ja wielką, to chętnie przyjmę wątek z wilkołaczką. (;]
Cherry G.
[ Cześć!
OdpowiedzUsuńNa pewno nie jest łatwe, ale spójrz na to od tej strony - musi być niezwykle ciekawe. Przynajmniej w teorii. ;) Pozwolę sobie pomilczeć - nie chcemy przecież, żeby wszyscy już wiedzieli, prawda? Zaproponowałabym wątek, ale przyznam szczerze, że pandemia trochę wycisnęła mnie z sił i z ledwością doczłapuje się do komputera.
Dziękuje za przywitanie i również życzę Ci owocnego pobytu ;)]
Merrin Norwell
[Cześć, Sierściuszku! Ciebie również miło widzieć. ♥
OdpowiedzUsuńSeria o Harrym Potterze zajmuje specjalne miejsce w moim serduchu, na niejednym Hogwarcie już byłam i nawet jeden (chyba tylko jeden) kiedyś prowadziłam, dlatego rozczulając się nad wspaniałymi wspomnieniami minionych już beztroskich lat, postanowiłam tutaj wpaść. ♥
Przyznam, że nie mam też żadnego konkretnego pomysłu na połączenie naszych panienek, no może poza tym, że Callie odkryje niecny proceder zarobkowania na wypracowaniach i będzie próbowała zrujnować system Millie? Zakładam jednak, że tym samym moja pani prefekt nie zyska sobie sympatii, a zauważyłam, że ustalam nią sporo relacji, które właśnie zaczynają się od niechęci... Chyba robię się monotematyczna.
Byłabyś w ogóle zainteresowana, żeby brnąć w coś takiego? ;>]
Callie Davies
[Cieszę się w takim razie, że Aleister wzbudził jakieś ciepłe emocje, bo rodziców ma jednak emocjonalnie niedojrzałych i trochę nieciekawych. Widzisz, przed moim roztrzepanym Puchonem można postawić jedno pytanie-klucz – czy on ma jakąkolwiek potrzebę kontaktu z tym ojcem? Forsowanie opinii matki, zniechęcanie, ta cała napięta sytuacja rodzinna, gdzie to on jest na celowniku (praktycznie zawsze, głównie przez okres wakacyjny) to jedno, ale jego własny stosunek i on jako osoba to drugie. To się oczywiście przenika ze sobą mniej lub bardziej, ale Aleister wiekowo jest dokładnie w tym etapie, gdzie ta grupa rówieśnicza jest o wiele wyżej niż rodzina. W przypadku tego Aleistera jest tak, że o ile ten Ballard chce, to nie działa to w drugą stronę, bo mój Puchaś jednak nie ma tej chęci. To jest na swój sposób przykre, bo na ten stan rzeczy niewątpliwie nałożyło się wiele czynników zewnętrznych i wewnętrznych (np. to, że Alek nie chce skończyć jak swój ojciec i to taki odwieczny straszak). Dziękuję serdecznie za życzenia i również życzę weny!]
OdpowiedzUsuńAleister Sheehan
[Przychodzę z baardzo dużym opóźnianiem, ale mam nadzieję, że dasz się mimo wszystko skusić na wspólny wątek! :) Tak sobie myślę...może rodziny Milliesant i Eliasa znały się od dawna, a nasza dwójka byłaby dwójką przyjaciół, których rodzice za wszelką cenę próbują ze sobą wyswatać i liczą na to, że we dwójkę stworzą kiedyś idealną, zaplanowanych przez nich rodzinę? To taki luźny pomysł, jeśli coś innego chodzi Ci po głowie, jak najbardziej możemy zrobić burzę mózgów :D]
OdpowiedzUsuńElias Collins
[Dzień dobry, cześć! Miałam co prawda przychodzić do Ciebie dopiero po maturze, no i teraz teoretycznie jestem na laptopie, ale praktycznie to poza tym, że przez naukę nie mam za bardzo jak tworzyć odpisów, to stwierdziłam, że odezwę się z góry (i przeproszę, że mogę mieć zwolniony czas działania przez kwiecień, ale później się już poprawię!), może sobie przez ten czas zdążymy ustalić szczegóły i w ogóle. :D To znaczy, o ile wciąż masz ochotę na wątek z panią Raven w roli prywatnego motywatora, bo widzę, na moje zresztą szczęście, że ta nie została jeszcze zajęta. Bo jeśli tak, to zapraszamy serdecznie do nas pod kartę lub od razu na maila jeśli chęci: lady.ariana4455@gmail.com <3]
OdpowiedzUsuńEvelyn Raven, która nie zapomniała o swojej ulubionej uczennicy
[Pragnę porwać ją do Freda na wątek i stworzyć im jakieś niezwykłe powiązanie. Odezwij się po urlopie, jeśli najdzie Cię taka ochota!]
OdpowiedzUsuńFreddie Weasley
Miała nadzieję, że ta noc szybko się skończy – że bez większych problemów uda jej się odnaleźć Ann i zaciągnąć ją z powrotem do ciepłych, a przede wszystkim bezpiecznych komnat Domu Borsuka. Ale najwyraźniej nie mogła bardziej się mylić. A widok stojącej przed nią w półmroku Milliesant tylko bardziej ją w tym błędzie uświadamiał. Jak mogła przypuszczać, że uda jej się przemknąć lochami zupełnie niespostrzeżenie? Że nie spotka na swojej drodze żadnego prefekta lub nauczyciela… a także ucznia, jak się okazuje. Co prawda ta ostatnia opcja wydawała się najmniej niebezpieczna, ponieważ spotkany po drodze uczeń podobnie jak ona plątał się po szkole grubo po ciszy nocnej… Wydając ją, wydałby również i siebie. Ale to jakoś wcale ją nie pocieszało, gdy zachodziła w głowę co powinna teraz powiedzieć… Jak wyjaśnić Milliesant jej nocny spacer po lochach? I czy w ogóle powinna cokolwiek jej wyjaśniać? Może najlepiej zachować milczenie i poczekać na ruch ze strony blondynki...
OdpowiedzUsuńLos jak zwykle postanowił za nią. Nim panna Bones zdążyła się zdecydować co powinna zrobić, usłyszała odgłos pospiesznie stawianych kroków… i z każdą kolejną sekundą odgłos ten wyraźnie się do nich zbliżał. Psia krew, pomyślała z wyraźną udręką wymalowaną na twarzy, zanim Milliesant nie chwyciła ją za nadgarstek i nie pociągnęła za sobą. Nawet nie pomyślała, aby zaprotestować. W tej chwili byłoby to zwyczajną głupotą. Zgasiła więc i swoją różdżkę, ufając jasnowłosej Ślizgonce na tyle, aby pozwolić jej poprowadzić się lochami w kompletnych ciemnościach, i bez jakiegokolwiek pojęcia, gdzie tak właściwie biegną. Może miała gdzieś w pobliżu jakąś tajną kryjówkę…? Miejsce, w którym nikt ich nie znajdzie, a gdy zagrożenie minie, obie zapomną o całym tym nieszczęsnym zajściu i każda pójdzie w swoją stronę? Cóż, niezła myśl... ale Emerson obawiała się, że zupełnie nieprawdziwa. Zresztą, po paru chwilach okazało się, że niestety miała rację. Milliesant otworzyła jakieś drzwi i nim panna Bones zdążyła jakkolwiek zaprotestować, została wepchnięta do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. O tyle o ile, ucieszyła się, że nie wylądowała w śmierdzącym składziku na miotły. No i również jej wzrok zdążył przywyknąć do ciemności, więc widziała już o wiele więcej, niż na początku tej kuriozalnej ucieczki. Nie ruszyła się jednak z miejsca, nawet gdy dostrzegła, jak Milliesant przywołuje ją do siebie. Zamiast tego rozejrzała się z uwagą po pomieszczeniu, które panna Lloyd wybrała na ich prowizoryczną kryjówkę. Wyglądało to tak, jakby znalazły się w jakiejś starej, opuszczonej sali, do której nikt od bardzo dawna nie zaglądał. Większość mebli stała przysunięta pod ścianami i pozakrywano je zapewne okropnie zakurzonymi już płótnami materiału… Emerson wyczuwała w powietrzu wyraźny zapach pleśni i wilgoci, i już kręciło jej się od tego w nosie.
— Niewielkie — odparła cierpko, gdy ponownie wyczuła bliską obecność blondynki i usłyszała jej ciche pytanie. Spojrzała w tym samym kierunku co ona, dostrzegając malującą się przed nimi, zwalistą sylwetkę starej szafy. Nie miała najmniejszej ochoty tam wchodzić… ale jaki właściwie miała wybór? Mogła zostać na środku sali i pozwolić znaleźć się temu, kto deptał im po piętach… Albo podjąć jeszcze jedną, ostatnią próbę ucieczki, chowając się wspólnie z Milliesant w tej przeklętej szafie. Szczerze mówiąc, nie sądziła aby ten plan się powiódł… jednak ruszyła za dziewczyną, jednym płynnym szarpnięciem otwierając drzwi do szafy. Nie miała nawet czasu, aby przyjrzeć się porządnie jej zawartości. Wydawało jej się, że kroki na korytarzu stają się coraz wyraźniejsze, więc bez zbędnych ceregieli wskoczyła szybko do środka, zamykając za sobą drzwi. Milliesant zrobiła to samo… i w ten oto sposób otuliła ich jeszcze większa ciemność, a ponadto Emerson walnęła się o coś twardego i spiczastego...
— Co za parszywy sposób na utratę punktów… — mruknęła jeszcze cicho, nim drzwi do opuszczonej sali nie otworzyły się z potępieńczym jękiem…
[ Muszę Ci powiedzieć, że zrobiłaś mi sporą niespodziankę… pozytywną, oczywiście ;) Nie mam nic przeciwko kontynuowaniu naszego wątku – może uwzględniłabym jedynie, że nie mamy już stycznia, tylko maj, a więc powoli zbliża się zakończenie roku. Przez te kilka miesięcy trochę się pozmieniało w życiu Mer, także fajnie by było być na bieżąco ;) ]
UsuńEmerson Bones
[O, nie sądziłam, że jeszcze się odezwiesz, ale miło!
OdpowiedzUsuńW sumie miałabym pewien pomysł na wątek, więc może dogadamy się na mailu? nyaeleboe@gmail.com]
Cherry