Kiedy umiera nadzieja, pozostaje przetrwanie

Nira Sorel 

Ravenclaw. Czysta krew. Były auror.  

W dzieciństwie zawsze towarzyszył jej strach, chociaż wtedy nie potrafiła nazwać tego, czego się obawiała. Były głosy, szepty i cienie. Rozmowy, których nie rozumiała. Niepokojące uczucie zimna w żołądku i narastająca gula w gardle. Mury rezydencji domu Maren były zimne i okrutne, chociaż wnętrza urządzono z największym przepychem i dbałością o detale. Nie było w nim ciepła. Jedynie duma z rodowych sreber i pycha. Pycha zawiodła ich tam, gdzie nie powinna. Duma zgubiła. Jedyne, czego pragnęła, to uciec. Zamiast tego tkwiła w złotej klatce, kajdanach powinności, rodu i historii. Dopóki nie poczuła ciężaru Tiary Przydziału na kasztanowłosej głowie. 
Pamiętała tamten dzień. Gwarna sala, śmiechy, połajanki i poszturchiwania wśród pierwszorocznych. Lucien siedział przy stole Slytherinu, szczerząc się na widok paskudy z grubym warkoczem, za który mógł ciągnąć tylko on, a do czego nigdy by się nie przyznał. Jego sposób na powiedzenie zależy mi. Jego sposób okazywania uczuć. Jego sposób na powiedzenie kocham cię, paskudo. Okazywanie uczuć nigdy nie było najmocniejszą stroną domu Maren.
Nad główną salą górowało podium nauczycielskie. Znała ich wszystkich z opowieści ojca. Armand nigdy nie krępował się, wyrażając opinie, także te niepochlebne. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to początek zmian. Hogwart był marzeniem. Hogwart był tym, czego pragnęła ciekawa świata, młoda, odrobinę onieśmielona dziewczynka. 
Ravenclaw. Wiedza twoją tarczą. Nie Slytherin. Nie dom węża. Szok na twarzy brata. Nagła cisza, jaka zapadła, gdy powoli szła do stołu Krukonów, zbyt oszołomiona, by zdać sobie sprawę, co to właściwie oznacza. Jak to się mogło stać? Nie pamiętała krótkiej drogi do stołu Krukonów. Nie pamiętała uczty, jedzenia, którego nawet nie tknęła. Pamiętała za to brązowe oczy, które udawały, że wcale jej nie obserwują. Przecież miała trafić do Slytherinu! Cała rodzina była w Slytherinie. Ktoś poklepał ją po plecach, niepewnie gratulując. Nawet nie wiedziała, kto. Kolejne dziecko zasiadło z tiarą na głowie. Zaraz miał się rozlec jej okrzyk. Podobno tiara się nie myliła. 
Pracowita, wytrwała osóbka, która robiła wszystko, by na święta pozostać w Hogwarcie. Wrócić do domu, teraz, gdy ceremonia obnażyła jej odmienność? Tajemnice, których nie powinna poznać. Czy gdyby powiedziała to głośno, cokolwiek by się zmieniło? Czy gdyby zareagowała, wszystko potoczyłoby się inaczej? Była tylko dzieckiem. Szare oczy dziecka widziały zbyt wiele. Słyszała zbyt wiele. Poruszające się wargi, pewny głos, który się z nich wydobywał, formułując w słowo. Crucio. Rysy twarzy, które były odbiciem jej własnych. Pamiętała bladą twarz tamtego chłopca i zimny śmiech. Błysk zielonego światła. Nawet najmniejsza kropla może przelać czarę. 
Była zdrajczynią. Gorzej niż szlamą i mugolem. Teraz te dłonie leczyły. Zrywały delikatne łodygi roślin, wybierając lecznicze zioła. Troskliwie dotykając rannego boku niuchacza i oglądając opuszki łap kuguchara. Nie zawsze tak było. 
Mówią, że sen przynosi zapomnienie. Mówią, że czas leczy rany. Sen nie niósł spokoju. Kiedyś jego poplecznicy powstaną. Kiedyś krew znów stanie przeciwko krwi. Siostra przeciwko bratu. 
Czy wiedziała, co zamierza zrobić? Czy zastanawiała się wtedy, unosząc różdżkę? Czy teraz postąpiłaby tak samo? Czy można skazać własnego brata? 
Pokój, w którym jednocześnie panował porządek i lekki nieład, wypełniał zapach ziół. Uzdrawianie to nie tylko magia. Każda dziedzina łączy się z drugą. To, co leczy, potrafi zabić. To, co niesie śmierć i zatrzymuje serce, daje ukojenie. Efekt jednego czaru można osiągnąć eliksirem. To, co czarodzieje zyskują magią, inni osiągają pracą własnych rąk. Zawsze tak uważała, może dlatego miała problem z wyborem przedmiotów: chciała poznać je wszystkie. 
Uśmiechała się. Wtedy. Teraz. Czasem to dziwne, że potrafiła. Wojna się skończyła. Im pozostało żyć dalej. Jednak nadal, gdy słyszy kroki na schodach, zamiera w napięciu. Różdżka nadal pozostaje w zasięgu ręki, gdy kładzie się spać. Na drzwi cały czas nakłada czary ochronne i ostrzegawcze. Rutyna, której nie jest łatwo się pozbyć. Wierzy, chce wierzyć, że będzie inaczej. Wiedza mówi jednak coś zupełnie innego. Ludzie nie zmieniają się tak łatwo. Po burzy przychodzi deszcz. Po deszczu spokój. Potem znów nadchodził sztorm, tak myśli, głaszcząc czarne pióra kruka.

Za grosz instynktu samozachowawczego


 

Nira Sorel

Informacje biograficzne

Właściwie: Nirean Elen Maren
Wiek: 31 lat
Status krwi: czysta krew
Pseudonimy: Bestyjka (tylko dla niego), Mała Paskuda (dla brata), Lisiczka (dla przyjaciół), Kłopot (dla aurorów z biura)

Wygląd zewnętrzny

Kolor oczu: szare
Kolor włosów: kasztan

Rodzina

Lucien Valerian Maren (starszy brat)
Armand Scorpius Maren (ojciec)
Evangeline Aurelia Maren (matka)
Valerian Arctus Maren (przodek)

Zdolności magiczne

Różdżka: cedr, 10 i ćwierć cala, włos testrala, średnio giętka
Patronus: lis
Bogin: dementor

Pozostałe informacje

Przynależność:
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Ravenclaw (w latach szkolnych)
Ministerstwo Magii (byłe)
Hogsmeade (obecnie)
Praca: ośrodek rehabilitacji magicznych stworzeń Azyl


Odautorsko: Pisanie kp sprawiło sporo frajdy, chociaż oczywiście nie wyszła tak jak powinna, mam nadzieję, że damy radę i z wątkami. Poszukuję pisania, frajdy, kupy radości, czasem kopniaka w tyłek i ciągle wierzę w burzę mózgów. Powiązania mogą być, może być spontaniczna akcja. Damsko-damskie, damsko-męskie, zwierzęce, cokolwiek, przygarnę. Kontakty:
mail: dark5poczta@gmail.com
discord: Szept#9688
gg: 37634186, do wyboru.

 

89 komentarzy:

  1. [Hej, hej, przybywam powitać tak dopracowaną i interesującą postać, jak Nira! Naprawdę podziwiam umiejętność pisania kart, tekst od razu mnie wciągnął.
    Wydaje się, że przeżyła naprawdę wiele. Nie wyobrażam sobie, jak bolesny musiał być dla niej konflikt z własnym bratem. :( Takiej przeszłości raczej nie da się z siebie po prostu strzepnąć, ale mam nadzieję, że Nira z biegiem czasu stanie się spokojniejsza i szczęśliwsza.
    I jeszcze muszę dodać, że zdjęcie Twojej pani jest tak... potterowskie. Ona po prostu wygląda jak ktoś, kto zaraz może rzucić czar. Chyba pierwszy raz spotykam się z czymś takim!
    Życzę duuużo świetnej zabawy i nieskończonych pokładów weny!]

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Dobry wieczór, jak ja dawno nie widziałam na blogach buźki Rhony Mitry! A szkoda, bo naprawdę za nią przepadam, ma ciekawą urodę i wygląda na fajną babkę z silnym charakterkiem… A zatem pasuje idealnie do Twojej Niry ;) A tak w ogóle, to imię jej brata chyba nie jest przypadkowe, co? :D Tak, tak, pamiętam Bunt Lykanów i stąd moje skojarzenie... No, ale troszkę się rozproszyłam ;) Mam nadzieję, że Nira nie będzie się nudziła jako magiczny weterynarz, szczególnie po tym, jak zapewne wyglądała jej praca jako auror :) Życzymy jej wytrwałości, dużo spokoju ducha, no a Tobie świetnej zabawy i mnóstwa weny! ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  3. [No to ten, że dzień dobry xD
    Dobrze widzieć Cię znów na blogach! Kartę wchłonęłam migusiem, bo jest ładnie i klimatycznie napisana, a wizerunek mi się idealnie wpasowuje w wyobrażenie tego jak Nira mogłaby wyglądać. I podziwiam za zdolność kodowania, niezmiennie od tych paru lat, bo ja nie umim xD
    Życzę udanego powrotu do blogowania, a jakby co, to ja wiem gdzie zapukać :>]

    Nie do końca ten sam, ale jednak nadal Raven

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dobry wieczór! Przychodzę się z wami powitać i stwierdzić jak już tam zresztą niektórzy nade mną, że Nira (swoją drogą, piękne imię, zakochałam się w nim) jest bardzo dopracowaną i ciekawą postacią, podobnie zresztą jak cała jej kapejka –
    zarówno wizualnie jak i treściowo.
    Przyznam szczerze, że ja początkowo również zastanawiałam się nad zrobieniem takiego plot twist'u w historii rodu Evelyn, która powinna trafić do Gryffindoru i skończyła w ciemnozielonych barwach, ale ostatecznie jakoś zrezygnowałam i może w sumie dobrze dla mojej pani, bo po przeczytaniu historii Niry wyobrażam sobie z jak wielkim cierpieniem musiała się z tego powodu spotkać. Nie zazdroszczę jej. Co nie zmienia faktu, że jestem teraz szalenie ciekawa postaci brata!
    Życzę ci pokładów weny i wielu ciekawych wątków, a gdybyś miała ochotę na jakieś powiązanko (bo obydwie mieszkają w Hogsmeade, więc można by tutaj coś ciekawego wymyślić, chociaż Eve teraz już raczej częściej przebywa w Hogwarcie i trochę rzadziej można ją spotkać w miasteczku) to zapraszam do nas!]

    Evelyn Raven

    OdpowiedzUsuń
  5. [Wow, ciekawa historia z tym imieniem; ja to pewnie po prostu znalazłabym jakieś nowe, bo mam trochę fiśka na tym punkcie i jak już się porywam na nową postać, to bardzo lubię szukać im nowych, imion. No, nieważne. XD
    W pełni Cię rozumiem – ja sama niecały rok temu powróciłam do blogowania po dłuuuuugiej przerwie, więc też mi trochę czasu zajęło przystosowanie się do całego ich funkcjonowania, a co dopiero poszczególnych realiów. Chociaż przyznam, że w moim przypadku to potterowskie klimaty są większym wyzwaniem; kiedyś to się wiedziało wszystko o tym świecie, teraz jakoś pouciekało...
    Tak właśnie sobie pomyślałam, że jeśli już dane byłoby im się poznać troszkę lepiej, to nie z powodów uczęszczania do Hogwartu na tym samym roku, (co innego pewnie z bratem) a z racji współpracy z James'em chociażby tak przy okazji, bo pewnie czasem się gdzieś z tym mężulkiem bujała po Ministerstwie Magii, jeśli była taka potrzeba, a więc przypuszczam że i jego znajomych kojarzy. Miłość do Quidditcha łączy ich na pewno, no i sam fakt, że koniec końców obydwie graczami nie są przez to jak ich życie potraktowało również. Eve znów jest całkowicie otwarta na nowe znajomości, więc zawsze można założyć, że jeśli ją tam gdzieś spotykała czy w towarzystwie mężulka czy bez, to jakoś zagadywała, bo znajoma twarz, to czemu nie. I tutaj już kwestia Niry, czy te próby zawiązania znajomości odbierała pozytywnie czy raczej wolała się jednak wycofywać, skoro mówisz, że nie jest w tej kwestii zbyt śmiała – myślę, że jakoś na tej podstawie mogłybyśmy ustalić jakieś podstawy ich relacji, w sumie jeszcze w zależności od tego, jak wyglądała ich relacja z Ravenem, jak często się widywali itp,itd.
    A jeśli chodzi o teraźniejszość, to tak sobie pomyślałam wstępnie, że Evelyn zawsze mogłaby wpaść ze swoim kocurem do ośrodka, w którym pracuje Nira, bo jak to on ma w zwyczaju, udał się na nocną wyprawę i tam w jakimś wypadku poturbował się na tyle mocno, że Eve musiała zabrać go do uzdrowiciela. Daj znać co o tym myślisz. :D]

    Evelyn Raven

    OdpowiedzUsuń
  6. [Ojej! Dziękuję za tyle słodkości odnośnie mojej karty! Chyba tłusty czwartek bardzo się udziela, hahah. A tak serio: naprawdę bardzo mi miło, serdecznie dziękuję!
    Głównie pisuję damsko-męskie, bo inne niekiedy nie wychodzą mi tak dobrze, ale napisać mogę, nie ma żadnych przeszkód, bo w zasadzie mogę napisać wszystko :) Również piszę w trzeciej osobie, czasu przeszłego, tylko karty tworzę w ten dziwny sposób, więc proszę się tym tak mocno nie sugerować.
    Dodatkowo ubiegłaś mnie z przywitaniami, bo ja dopiero ogarniam komentarze spod swojej karty, a co dopiero przywitać jeszcze nowych. Taki tu ruch! Ale to dobrze!
    Widzę, że twoją panią prześladują jednak przyzwyczajenia aurorskie. Jak tu się jednak dziwić, wygląda, że naprawdę sporo przeszła, oby teraz czekało ją samo dobro :)
    Kwiatkowe pogotowie zgłasza swój dyżur w każdej chwili. W zasadzie możemy połączyć jedno i drugie, jeżeli tylko chcesz. Aurora mogła znać się ze wspomnianym przez Ciebie Finem, ale Nira może pojawić się w cieplarni Quinnell zupełnie nieznana, a i tak jej pomoże. Dla niej to nie ma znaczenia :)
    PS Pisywałam na innych blogach, na pewno byłam na każdej odsłonie Hogwartów czy innych Harrych Potterów, ale nie tylko. Trochę lat stażu na karku mam, więc pewnie gdzieś Ci się tam mogłam przewinąć :)

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  7. Jest to chłodny, a nawet i wręcz bardzo mroźny, świt. Jest to pora w której normalni ludzie to jednak sobie śpią pod ciepłymi pierzynami, lub kocami. No, ewentualnie niektórzy klepią nocki, ale to przecież wcale nie taka większość. Jest to pora w której normalni ludzie zdobywają puchar Quidditcha, pokonują Voldemorta, lub robią pierwszy krok w chmurach, a wszystko to zależy od wyobraźni śniącego i tego jak głęboko obecnie śpi, a według obliczeń aurora wychodzi na to, że powinni spać bardzo głęboko. Świt jest także porą w której James Raven zazwyczaj wraca do domu po dłuższej nieobecności. Zakrada się wtedy jak promień słońca; bezszelestnie, znienacka, niosąc za sobą przekonanie o tym, że teraz będzie już dobrze. Że nie będzie nudno, że nie będzie samotnie. Że wstaje nowy dzień, który można rozpocząć z nową, świeżą kartą gotową by zapełnić ją planami, mimo tego, że jego planem zazwyczaj byłoby po prostu odespanie zbyt dużej ilości godzin w pracy i zjedzenie czegoś, co nie jest kanapką kupioną w budce, lub ciastkiem zbożowym z suszoną żurawiną.
    Chłodny i mroźny świt - mimo obiecującego widoku wschodzącej słonecznej tarczy - niesie także ze sobą kurewsko zimny wiatr, grube płatki śniegu, zmarznięty nos i palce, a także powszechne akceptowalne wkurwienie, które odmalowuje się na pokiereszowanej twarzy aurora i w jego spojrzeniu. James Raven nie lubi zimy. Nie lubi śniegu, dzieci na sankach, sportów zimowych, girland, świąt i nowego roku. Nie lubi także lukrowanych laseczek, ciastek korzennych i specjalnej edycji puszkowanej herbaty zawierającej w sobie cukrowe płatki w kształcie śnieżynek. Mimo całej tej negatywnej aury, cierpliwie znosi znienawidzoną porę roku i irytujący go czas. Z profesjonalnym uśmiechem odpowiada w pracy, że jest na diecie by nie próbować nowych ciasteczek korzennych z przepiśnika babci Gryzeldy. Z zabawnym prychnięciem stwierdza, że woli jednak ten czwarty kubek kawy zamiast nowej, specjalnej herbaty świątecznej. Z ostrzegawczym błyskiem w oku sugeruje, że to nie twój kurwa biznes kiedy pada to niezręczne pytanie o to kiedy on i Evie doczekają się potomstwa, które będzie się tak uroczo bawić w śniegu.
    Chłodny i mroźny świt jest także porą w której Raven po prostu pali sobie papierosa. Takiego zwykłego, mugolskiego, jakimi kiedyś raczyła się jego matka, bo szczerze powiedziawszy, nie przepada za czarodziejskimi fajkami. Nie przepada także za kolorowym dymem i tym co można z niego wydmuchać. Stawia na starą, dobrą, jakże mugolską, klasykę. Śmierdzący dym, lekkie drapanie w gardle. Nigdy w sumie nie przywykł do palenia tego ustrojstwa, nie uzależnił się. Palił odświętnie. Palił okazyjnie. Ale zawsze, czy to nałogowo, czy odświętnie, śmierdziało się podobnie, dlatego z poszanowaniem dla innych osób, palił wtedy, kiedy inni zdobywali Himalaje, pływali w obłokach czy ujeżdżali smoki. James Raven opiera się ramieniem o pień drzewa, które mija zawsze podczas swojego krótkiego przemarszu do domu. Mógłby się aportować tuż przy samym budynku docelowym, ale nigdy tego nie robi, bowiem ma swoje upodobania i kaprysy i woli ten niewielki odcinek po prostu przejść. W międzyczasie ma czas na poukładanie sobie w głowie paru spraw, odpalenie tradycyjnego papierosa, czy powyklinanie w myślach. To pierwsze towarzyszy mu właśnie dziś. Niedawno zamknął sprawę Gormana, czarodzieja, który znęcał się nad mugolami przez zmniejszanie ich i więzienie w czajnikach, skrytkach i puszkach po kawie, ale wciąż coś nie dawało mu spokoju. Wciąż miał wrażenie, że coś mu umykało i czasem naprawdę żałował tego, że Sorel już z nim nie pracowała. Czasem była aż nadto wyczulona, czasem chodzili na patrole bez sensu, ale mimo paru skaz nadal byłą najlepszym partnerem jakiego miał w tej pracy. Być może dlatego teraz wiecznie tyrał sam, odrzucając kolejne propozycje? Bo uznał, że nikt nie będzie w stanie jej zastąpić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szary dym zostaje porwany przez lekki podmuch wiatru, który wdziera się pod szalik, burząc tym samym ten mały moment zamyślenia swoim absurdalnym chłodem. Błękitne spojrzenie aurora pada na majaczących w oddali domkach Hogsmeade. Rozpoznaje Trzy Miotły, rozpoznaje ukryty na wschodzie własny dom. Rozpoznaje również Azyl, lecznicę dla magicznych stworzeń, gdzie obecnie pracowała jego była partnerka. Jakiekolwiek myśli snuł jeszcze chwilę temu Raven, uznał za stosowne by skwitować je jedynie gorzkim wygięciem warg i zgaszeniem papierosa. Coś się kończy, coś się zaczyna.
      Auror unosi lewą rękę by rzucić okiem na zegarek i przekonać się o tym ile już tu tak stoi i duma. W chwili kiedy jego spojrzenie pada na nadgarstek, przeżywa naprawdę trudną dla siebie chwilę w której kompletnie znikąd pojawia się cały wachlarz emocji. Od zaskoczenia, poprzez irytacje, późniejsze wkurwienie, podejrzenia, aż w końcu kończy się na stwierdzeniu, że nie ma zegarka. Nie ma pamiątkowego, rodzinnego zegarka, który nawiasem mówiąc także był mugolski.
      - Kurwa – podsumowuje to jakże celnie i krótko auror i rozgląda się na boki, gotów na naprawdę wielkie rzeczy ażeby tylko swoją zgubę odzyskać. Zegarek jednak nie pojawia się magicznie tylko dlatego, że ktoś tego chce, ale za to błękitne oko dostrzega drobne ślady w śniegu, które prowadzą w stronę pobliskiego wzgórza. Nie myśląc wiele, mężczyzna podąża świeżym tropem. W pogotowiu ma już różdżkę, a jej koniec rozjaśnia pozostałości po mrokach nocy. Nie jest magizoologiem i nie zna się na tropie, nie zna się także na zachowaniach magicznych stworzeń jakoś specjalnie. Wie co to hipogryf, wie co to testral, wie co to kelpia i tym podobne stwory i w duchu prosi jakiegoś lokalnego boga szczęścia o to, by nie było to nic egzotycznego, ani specjalnie groźnego, bo nie ma, naprawdę nie ma ochoty się z tym czymś szarpać o swój pamiątkowy zegarek.
      Ślady doprowadzają podirytowanego aurora na wzgórze, zgodnie z tym czego się spodziewał, ale to, czego się nie spodziewał to fakt, że ślady w ogóle się tu nie kończą, a biegną dalej. Biegnie dalej także jakaś ciemna plama, której tożsamość trudno odgadnąć w skąpym świetle wschodzącego dnia. Gdyby był mugolem zapewne musiałby stworzenie ścigać, albo dać za wygraną. Na szczęście, w tej chwili daleko mu do mugola, więc po prostu wykonuje krótkie machnięcie różdżką i wypowiada mrukliwie pod nosem zaklęcie accio. Ciemna plama wyskakuje do góry, jakby wystraszona i jednocześnie się zatrzymuje, siłując się z błyszczącym przedmiotem, który (tak się składa) jest jego zegarkiem, który rozpoznałby w najgłębszej nocy i w najgorszym zatraceniu alkoholowym. Raven na szybko łączy fakty. Został okradziony w sposób niezauważony przez magiczne stworzenie, które dało nogę i teraz jeszcze się siłuje z zaklęciem. Małe, chyba czarne. Równie drobne ślady. Nim jednak umysł w końcu dopuści do myśli właściwą nazwę, rozwiązanie zagadki mknie ku niemu, uczepione o srebrną bransoletę zegarka.
      Niuchacz z całym impetem wlatuje z aurora, który na pewno nie tego się spodziewał po swoim mroźnym świcie. Siła uderzenia jest tak duża, że oboje lecą dalej w dół, po zboczu wzgórza. Raven osłania głowę rękami, śnieg w międzyczasie dostaje się dokładnie wszędzie. Za kołnierz (czego bardzo pan auror nie lubi), pod bluzę, w nogawkę i do buta, a tym czasie małe, ciemne stworzonko wciąż usiłuje złapać zegarek. Cała niefortunność sytuacji ukazuje swoje pełne oblicze w przykrym momencie w którym to ciało aurora przygniata nieco stworka, na co ten odpowiada zduszonym piskiem. James leży tak jeszcze parę długich sekund nim w końcu podnosi się do siadu z niewymownie wkurwionym wyrazem twarzy. Zbiera leżący zegarek obok, a różdżkę wciska do kieszeni płaszcza. I już w sumie to miał się podnosić, kiedy niuchacz tymczasowo nazwany Stworkiem wydaje z siebie pełne umęczenia westchnienie.

      Usuń
    2. Mężczyzna ogląda się przez ramię na niuchacza, który generalnie nie przedstawia się w tej chwili najlepiej. Futerko ma mocno zmierzwione, a przednią łapę wykrzywia pod nienaturalnym i dziwnym kątem. Pyszczek stworzonka jest obrazem pełnym bólu i cierpienia, którego nie rozumie. W końcu on chciał tylko zegarek.
      Wkurwienie znika powoli z twarzy aurora. Mógł łapać sobie czarnoksiężników, mógł bywać w Azkabanie, mógł czasem oberwać crucio, albo i jeszcze rzadziej, rzucić je samemu, ale nigdy nie lubił robić krzywdy braciom mniejszym, jak określał stworzenia wszelakiej maści. Może było to zbyt miękkie z jego strony, może powinien się odwrócić i sobie pójść, ale nie mógł. I nie chciał.
      - Oj biedaku – wzdycha w końcu i kuca przy niuchaczu. Ściąga szalik by jakoś zwierzaka obwiązać i usztywnić mu tę łapkę nieszczęsną, przynajmniej tak prowizorycznie, póki nie zajmie się nim ktoś profesjonalny - I po co ci to było, co? Warto było tak szaleć za zegarkiem? Poza tym, to nieładnie tak kraść – udziela zwierzątku reprymendy, choć ciemne oczka zdradzają, że niuchacz nie zrozumiał z tego ani słowa, a poza tym, to się go boi. Auror ostrożnie chwyta obwiązanego i unieruchomionego stworka, a następnie rusza prosto w stronę Azylu razem ze swoim kosmatym tobołkiem. I w międzyczasie modli się w duchu, by i Heiana i Sorel były już na nogach, bo co jak co ale on w leczenie to nie potrafi.
      Spacer do Hogsmeade z pokrzywdzonym stworkiem dłuży mu się niemiłosiernie. Niby jest to tylko paręset metrów, niby budynek widać w oddali, ale nadal stanowi to wieczność, która ciąży Ravenowi na sumieniu, a każdy kolejny krok w stronę lecznicy zdaje się go dobijać. No bo przecież mógł uważać. No bo mógł pomyśleć, że to niuchacz. No bo mógł jakoś zareagować i go nie przygnieść własnym cielskiem. No bo… James Raven mógłby znaleźć jeszcze parę takich no bo…, ale ostatecznie nie ma już czasu, bo Azyl wyrasta przed nim jak spod ziemi, a on po prostu wchodzi. Nie puka, nie dzwoni, nie wysyła sowy, ale wbija jak do siebie.
      - Cholera. W cywilizowanych miejscach najpierw się puka. Potem odzywa. Potem dopiero wchodzi.
      - W cywilizowanych miejscach raczej nie wita się czarodziei z różdżką gotową do rzucenia klątwy – uprzejmie odpowiada pan auror, ruchem głowy wskazując na trzymaną przez Sorel w dłoniach różdżkę.
      - Powiedz, że pomyliłeś drzwi.
      - A wyglądam, jakbym pomylił? – spytał, nieco unosząc łokieć, w którego zgięciu spoczywał opatulony, zawinięty i aresztowany niuchacz.
      - Wcale nie masz pacjenta, bo widzisz, Heiany nie ma. Jestem tylko ja, a tego zdecydowanie nie chcemy.
      - No to… mamy problem – podsumował bardzo błyskotliwie z nerwowym uśmiechem błąkającym się na wargach. Ale mimo tego i tak nie opuszcza lokalu, a podchodzi, by zaprezentować Nirze swojego więźnia i ofiarę w jednym – Przypadkowo go… przygniotłem – przyznaje się wstydliwie, a wolna dłoń ląduje na karku. Nigdy nie był dobry w tłumaczenia – I chyba ma złamaną łapkę, bo tak sterczała dziwnie. Unieruchomiłem zwierzaka, no i oto jesteśmy. Na pewno nie dasz rady nic wymyślić? Przecież nie takie sprawy już ogarniałaś – szturcha ją nieznacznie łokciem, jak to zawsze miał w zwyczaju, kiedy próbował pewien Kłopot zmotywować do działania.


      poczuwający się do odpowiedzialności i przejęty losem niuchacza, Raven

      Usuń
  8. [Nicholas siedział w mojej głowie dobre pół roku, a mimo tego, jego kreacja urodziła się dość nagle. Pierwotny tekst mnie nie zadowala, jednak bardzo się cieszę, że jest odbierany w sposób, w jaki chciałam, aby był. Bardzo dziękuję za powitanie i chętnieee skuszę się na wątek, chętnie opowiemy o wszystkim i zdradzimy odpowiedzi na nurtujące Cię pytania :D]

    Zachariew/Ward

    OdpowiedzUsuń
  9. - Sprzątam.
    Parsknął, nie kryjąc wcale rozbawienia. Sprząta, tak? To ciekawe gdzie są wszystkie miotły, szufelki i inne przedmioty, które można było zaczarować i nagiąć do swojej woli by wykonywały zajęcia zamiast danej czarownicy czy czarodzieja. Nie, nie sprzątała. Wiedział to nie tylko dlatego, że brak było tu sprzętu i błyszczącej podłogi, ale głównie dlatego, że znał Nirę Sorel nie od dziś, nie od wczoraj, ani w sumie to nawet nie od tygodnia, a od bardzo, bardzo długiego czasu i po prostu pewne kłamstwa nie miały racji bytu w jego obecności. Sorel, podobnie zresztą jak i on, cierpiała na paranoję, wietrząc wszędzie możliwość napaści lub ataku na swoją osobę. Raven nieskromnie uważał, że jego paranoja to jest jednak mniejsza i zdecydowanie lżejsza, bo nawet on nie witał gości z różdżką w dłoni, a w kieszeni, dokładnie tam gdzie zazwyczaj trzymał ręce. No bo w końcu liczy się element zaskoczenia, tak?
    - Powiedz, że pomyliłeś drzwi.
    - A wyglądam, jakbym pomylił?
    - Wyglądasz jakbyś tarzał się w śniegu.
    - Bo w sumie mniej więcej to robiłem – wyjaśnił uprzejmie i jednocześnie rozczochrał dłonią włosy, usiłując przy tym pozbyć się mniejszej lub większej ilości śniegu zalegającej w jego włosach. Spływające po głowie i karku kropelki wody wcale nie były dla niego przyjemne, podobnie jak wciąż zalegający za kołnierzem śnieg, który zaczynał spływać mu po plecach – Ten mały paskudziec we mnie wleciał jak przywoływałem zegarek i trochę się potarzaliśmy – w wielkim skrócie streścił swoje wzmagania na pewnym pobliskim wzgórzu przy którym rozegrał się dramat w trzech aktach w którym głównymi gwiazdami byli: Raven, niuchacz i pewien srebrny zegarek. Niestety, wyglądało na to, że zamiast zakończyć na trzech aktach, dramat zaczynał rozciągać się na czwarty, w którym to główna uzdrowicielka jest nieobecna, a on i Sorel będą skazani na opiekę nad ruchliwym stworkiem i dopilnowanie, by nie wywrócił Azylu do góry nogami.
    - No to… mamy problem. Przypadkowo go… przygniotłem.
    - Ty?
    - No ja, a widzisz tu innego miłego aurora, Nirku? – zwrócił się do niej pieszczotliwie, jak to zazwyczaj on miał w zwyczaju i przechylił głowę nieco w bok, jakby się zastanawiał czy rzeczywiście mógł być jeszcze ktoś inny, kto by niuchacza przygniótł. Owszem, zazwyczaj robił wszystko według planu i ustaleń i rzadko działał bez nich. W sumie nie rzadko, praktycznie nigdy. Ale wydarzenia mroźnego świtu zdecydowanie były niezaplanowane i jak najbardziej z serii tych, gdzie idzie się na żywioł, więc tak podsumowując, było mu jeszcze bardziej głupio, a wyrzuty sumienia odnośnie stworka wróciły ze zdwojoną siłą. No bo mógł się domyślić, tak? No bo…
    - Oczywiście.
    Charakterystyczny ton i równie charakterystyczna odpowiedź zasugerowały mu, że to taki taktyczny przerywnik, że teraz to w sumie nie ma czasu żeby go ciągnąć za język, ale prędzej czy później do tego dojdzie. Zawsze dochodzi. A on zawsze jej koniec końców opowiada całą historię ze szczegółami, bo w końcu znają się nie od dziś, nie od wczoraj, ani w sumie to nawet nie od tygodnia, ale od bardzo, bardzo długiego czasu i po prostu taki był system działania w tej znajomości. Ona tłumaczyła ich przed przełożonymi, on zbierał kasztanowłosą wredotę z chodnika, ona była lepsza w opatrywaniu, on był lepszy w napierdalaniu; szczególnie, kiedy chodziło o prymitywne napierdalanie się po ryju, czego rzecz jasna porządni czarodzieje i aurorzy wcale nie praktykowali, bo byli przecież porządni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Świetnie – podsumował on, równie charakterystycznym dla nich slangiem, podpisując niewypowiedzianą i niewspomnianą nigdzie umowę, że owszem, faktycznie jej opowie o tym co się działo. A ona nie będzie się z niego śmiać, tylko miło wspomoże słowem, naleje szklaneczkę czegoś mocniejszego i pozwoli zapalić. Tak. Gdyby miał przed sobą dowolną inną istotę niż Nira Sorel to zapewne mógłby na to liczyć, ale w tej sytuacji jedyne czego powinien się spodziewać to stłumiony śmiech, bądź rozbawione iskierki tańczące w spojrzeniu i typowe „tak jest, panie Raven”. Chyba, że Nira uzna, że zrobił to mniej lub bardziej specjalnie, wtedy mógłby zostać nazwany cholernym aurorem lub innymi nieprzyjemnymi określeniami, które czasem wysyłała pod jego adresem, ale zazwyczaj jedynie w stanach silnego wzburzenia. Wtedy, kiedy za mocno oberwał. Wtedy, kiedy się przeliczył i wyskoczył w pojedynkę na trzech. Wtedy, kiedy ją zasłonił. Tak, wtedy bywał tym najgorszym, tym cholernym i jednocześnie tym, który wciąż jej towarzyszył. Nawet teraz, kiedy już odeszła z Departamentu i kiedy wiodła inne, tak odmienne życie od tego, które wiedli jako partnerzy.
      - Daj go tutaj. I lepiej ściągaj płaszcz, bo za chwilę to ty będziesz potrzebował pomocy, panie aurorze.
      Podążył we wskazane przez nią miejsce i chwilowo przekazał zawiniątko w ręce Sorel, by rzeczywiście zrzucić przemoczony płaszcz. Nie miał ochoty na dalsze moknięcie, a woda zaczynała powoli przesiąkać przez materiał. W sumie mógłby się wysuszyć szybkim zaklęciem i machnięciem różdżki, ale jego głowa nie przyjmowała tego zbytnio do wiadomości. Nie, póki uszkodzony niuchacz nie znajdzie się w jakiejś bezpiecznej niuchaczoodpornej klatce, czy innym akwarium jakich było tu sporo i dopóki on, James Raven, nie poczuje się usatysfakcjonowany pomocą jakiej udzielił stworzonku. Nawet jeśli jego pomoc miałaby się w tym momencie ograniczyć do trzymania, albo podkładania rąk by stworek ugryzł jego, a nie miłą panią ex-auror. Zgodnie z podejrzeniami został zdegradowany z aurora do trzymaka na zwierzaczki, ale w sumie to mu to nie przeszkadzało. Nie miał do stworzonek ręki, podobnie jak Nira nie miała ręki do kwiatów. Kot Evelyn zazwyczaj jeżył się na jego widok i odchodził w pośpiechu, byleby nie nawinąć się aurorowi pod ramię. Nie robił im celowo krzywdy, ale rzeczy się po prostu działy, czasem całkiem niezależnie od niego, tak jak działo się na wzgórzu.
      – Gratuluję diagnozy, panie Raven.
      - Widzisz Nira, jeszcze cię wygryzę z tej branży – odpowiedział żartem na żart, bo tak jak żaden był z niego pan Raven, tak samo żaden był z niego uzdrowiciel, tak ludzki jak i ten odpowiadający za zdrowie zwierzątek.
      - Nie jestem Hei. Nie potrafię tak nastawiać kości jak ona.
      Tym razem nie było zabawnej riposty, czy odpowiedzi w ich własnym slangu. Błękitne spojrzenie aurora przyglądało się jej przez chwilę, kiedy ona jeszcze raz obmacywała stworka. Pamiętał Nirę Sorel jako kobietę, która chciała zwojować świat. Nie bała się opierdolu w Biurze, nie bała się ciemnych zaułków i tego, że przesadzi z Ognistą. Nie bała się swojej rodziny i podążała swoją ścieżką, a mimo to… czy on wyczuł od niej niepewność? Czy to był przebłysk zwątpienia we własne umiejętności?
      - Kim jesteś i co zrobiłaś z Nirą Sorel? – a jednak spróbował ponownie uderzyć w komediowe nuty, jednocześnie próbując jej tym samym (nieśmiało, bo między wierszami) dać znać, że on nie wierzy w to, że ona nie wierzy. Że dla niego zawsze będzie tą samą twardą sztuką, która się nie poddaje i która nie wątpi. Nawet jeśli sama się w tej chwili nie widzi w takiej pozycji.

      Usuń
    2. Na szczęście dla stworka, uzdrowicielka in-spe założyła odpowiedni opatrunek i już chwilę później mógł się cieszyć prawie-zdrowiem i prawie-wolnością. Bandaże dumnie zdobiły uszkodzoną kończynę, a on mógłby przysiąc, że na brodę Merlina, coś w tych czarnych oczkach błyszczało nader dumnie i nader zawadiacko, jakby rzucając mu ponowne wyzwanie o zegarek, któremu nie zamierzał ulec jak na dorosłego mężczyznę przystało.
      Tylko spróbuj, mały gadzie podsumował wyraz pyszczka niuchacza w myśli. Przy okazji, wolną dłonią, sięgnął do kieszeni spodni by upewnić się, że zegarek jest na pewno na miejscu i na pewno nikt go magicznie nie wyciągnął, nie ukradł i nie przywłaszczył.
      - Pewnie nie zamierzasz go zatrzymać?
      - Żeby szanowna pani Raven urwała mi głowę przy samej dupie? – parsknął już wyobrażając sobie ten moment w którym on odstawia niuchacza do domu i idzie do pracy, a ten podczas jego nieobecności przetrząsa cały dom w poszukiwaniu rodowych sreber, łańcuszków, naszyjników, lśniących błyskotek, zegarków i innych rzeczy, które zdradzały jakąkolwiek wartość – Nie, raczej spasuję. Poza tym, nie miałby się nim kto zająć, a sam to wywróciłby nie tylko mój dom do góry nogami, ale i całe Hogsmeade. A tego zdecydowanie nie chcemy.
      - Tergeo – zazwyczaj na wycelowane w siebie różdżki reagował mocno negatywnie, z tyłu głowy mając myśl, że przecież może to ktoś pod wpływem eliksiru wielosokowego, który właśnie zamierza go zabić. No przecież to było możliwe. Nie lubił kiedy ktoś ingerował w jego przestrzeń, kiedy ktoś mówił mu co ma robić, ale w przypadku takiej Sorel nie czuł się… zagrożony. Mieli tyle swoich charakterystycznych zachowań, że fałszywkę poznałby z kilometra. Sorel nie została więc potraktowana klątwą, a on był w końcu przyjemnie suchy.
      – Tak nieco lepiej. Trzymaj go jeszcze chwilę, spróbuję znaleźć dla niego miejsce wśród pozostałych.
      - Dzięki, Nira – podziękował ładnie, ale jej w sumie już nie było obok, już szukała miejsca dla stworka, który z racji usztywnionej łapki i dużo mniejszego bólu, był coraz bardziej zainteresowany otoczeniem jak i tym co to otoczenie zawiera. Czy były tu błyskotki? Czy były srebrne łyżeczki? Czy był… zegarek? Biedny auror wzmocnił nieco uchwyt, by niuchacz mu nie uciekł, a jednocześnie wciąż pilnował, by go po prostu swoimi łapami dalej nie połamać. Wydawał mu się tak cholernie kruchy.
      - W porządku, daj go tutaj.
      - Uwaga… uwaga… - mruczał, podczas osadzania niuchacza w akwarium. Nowe środowisko chyba niezbyt mu się spodobało, bo jak to tak, ograniczać mu pole działania i w ogóle zamykać, kiedy on jest biedny i połamany i jeszcze dodatkowo z pusta kieszonką na brzuszku? Okrutni ci czarodzieje niesłychanie. Stworek poruszył się zadziwiająco szybko jak na niuchacza ze złamaną łapką i tylko refleks uratował ich przed katastrofą. A refleksem wykazała się rzecz jasna Nira Sorel, która w porę zamknęła akwarium. Katastrofa, która już nad nimi wisiała została odłożona w czasie, a auror westchnął z widoczną na twarzy ulgą. Jednak Heiana ich nie pozabija za zdemolowanie Azylu. Na razie. Chyba. Zobaczymy zresztą.
      - No dobra. Niuchacz siedzi w więzieniu, łapka opatrzona – podsumował krótko ich przygody trwające już chyba dobre dwadzieścia minut. Podparł się przy tym zawadiacko pod boki, jak poszukiwacz przygód, który właśnie odnalazł nową, nienazwaną wyspę, bądź znalazł cenny skarb – Za taką profesjonalną pomoc w trzymaniu to chyba zasłużyłem na kubek kawy? Jak pani uważa? – zagadnął z nieskrywaną w głosie zaczepką – No i chyba nie chcesz się mnie pozbywać tak od razu, co? W sumie dawno mnie tu nie było, trzeba nadrobić zaległości towarzyskie, bo jak znam życie, to nie wyściubiłaś stąd nosa przez ostatni miesiąc, chyba, że po absolutnie najważniejsze sprawunki, bądź na prośbę Heiany – przyjrzał się jej jeszcze raz, tym razem jakby oceniał to czy Sorel o siebie należycie dba.

      Usuń
    3. Powyciągany golf przeczył jego nadziejom, bo sugerował, że faktycznie ktoś tu preferuje towarzystwo książek i bezbronnych zwierzątek. I spoko, nie miałby nic do tego, gdyby została zachowana równowaga w postaci tego, by czasem jednak wyjść do ludzi. Może nawet poznać kogoś nowego, czy co robią normalni czarodzieje. Lis odkąd został pełnoprawnym aurorem to w sumie zapomniał jak toczy się normalne życie i co się w nim właściwie robi. Jego cykl ograniczał się do tego, by wziąć sprawę i doprowadzić ją do końca, a potem wrócić do domu i odpocząć przez chwilę. A potem siup do Biura i rozpocząć zabawę od nowa, więc w sumie jego zarzuty to bardziej takie przyganiał kocioł garnkowi, niż sensowne i zawierające elementarne podstawy zarzuty wobec tego, że ktoś za dużo siedzi sam.
      - A na tego dziada to może jakiś alarm załóż? – błękitne spojrzenie powędrowało w stronę pustego akwarium.
      Pustego akwarium.
      - Kurwa – niemalże zapłakał auror, doskonale wiedząc co teraz ich czeka i że na pewno w pakiecie Uciekinier Niuchacz nie ma ani odrobiny spokoju, ani kawy.

      Usuń
  10. [Przychodzę z wielkim, brzydkim spóźnieniem - za co przepraszam, chciałam Cię jednak mimo to ciepło powitać w progach Hogwartu. Karta Niry bardzo mi się spodobała, bez problemu mogłam wczuć się w jej historię, która do szczęśliwych nie należy... Wątek brata jest niesamowicie smutny, ale przez ten tragizm tym bardziej mi się on podoba. ♥
    Wątku z Bastianem na ten moment nie zaproponuję, bo jako on już nie wcisnę ich więcej, ale może jak pojawię się tu z moją drugą postacią, to coś razem stworzymy. Tymczasem baw się z nami dobrze, niech wena Cię nie opuszcza!]

    Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  11. [A wiesz, że u mnie ten proces wygląda zupełnie na odwrót? Muszę sobie znaleźć najpierw jakiś pasujący mi wizerunek, a później dopiero na jego podstawie sklejam jakoś kapejki i historie postaci. Ale ja takich dalekich czasów onetowych niestety pamięcią nie sięgam, więc może dlatego tak jest...
    Wcześniej urzędowałam raczej na jakichś blogach PBP, także PBC to dla mnie totalna nowość (i od razu się zakochałam), a i to w sumie było dosyć takie nierozwinięte, bo z tego co pamiętam, to te blogi nie należały do jakichś specjalnie popularnych. Szczerze mówiąc nawet nie wiedziałam kiedyś, że to blogowanie odbywało się na taką szeroką skalę. Tyle mnie ominęło... :/
    Dokładnie! Ale przyznam, że przyjemnie mi się wraca do tego świata i odświeża to wszystko na nowo. Co jak co, ale jednak potterowski świat to takie miejsce, do którego nawet pomimo tych lekkich problemów, zawsze mnie będzie ciągnęło. No wiesz, wszystko do nadrobienia! Ja sama książki nie czytałam i opieram się głównie na serialu (a prowadzę kanoniczną postać XD), ale zawsze jest to coś, haha. No i wszystko do nadrobienia, więc mam nadzieję, że zajrzysz jeszcze i na AG. :D Luźno, ja sama baardzo lubię się rozpisywać.
    Taką możliwość też w sumie wpadła mi do głowy, chociaż ostatecznie jakoś nie zaproponowałam, a w sumie powinnam chyba, bo Evelyn w końcu dosyć często lubi wymyślać sobie jakieś fanaberie jeśli chodzi o Ravena, więc taka zabawa w zazdrośnicę też całkiem by jej pasowała. Można by nawet trochę pokombinować i stwierdzić, że po wypadku jej tak odbiło na tym punkcie, bo wtedy ona częściej musiała siedzieć sama w domu, a on jednak pracował dalej, no i mały rozjazd interesów tutaj. Także w sumie jak wolisz, mogę wbić do Azylu z przyjaźnie nastawioną Evelyn albo z Evelyn typu ''wiem, że się nie ziomkujemy, ale pomóż uratować kotka, pliiiis''. Napisz mi co sądzisz i czy wolisz friendly nastrój czy raczej nie, a wtedy ja postaram Ci się za niedługo podesłać rozpoczęcie. I zobaczy się co dalej... no chyba, że wolałabyś jednak z góry ustalić jeszcze coś więcej (bo ja to czasem lubię polecieć na spontana, ale wiem, że przez takie spontany czasem zdarza się coś nie kleić), to pisz również. :D]

    Evelyn

    OdpowiedzUsuń
  12. [Bardzo przepraszam za późną odpowiedź! Gify z Kate Winslet pochodzą z filmu "Revolutionary Road", a jeśli chodzi o te z Ewanem McGregorem, to nie mam pojęcia. :(( Po prostu wpisałam jego imię i nazwisko, a potem znalazłam zadowalając gify. Jakoś mi pasował na ojca Caireann. A czarne walizki to na razie słodko-gorzka tajemnica, którą zdradzę, jak wreszcie uda mi się napisać notkę. ;)
    Bardzo chętnie napiszę coś z panią Sorel, lubię wyzwania! Nasze kobietki mogłyby się kojarzyć przez pracę ojca Caireann, który jest przecież aurorem. Zapraszam na maila (ketsurui567@gmail.com), to pomyślimy, co dalej.]

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  13. [Hej! W sumie to myślę, że uda nam się coś wykombinować! Lorren uwielbia zielarstwo i jest przez przyszywaną matkę przymuszana do pracy jako uzdrowicielka w przyszłości. Jednak zamiast pomagać ludziom wolałaby się nauczyć jako pomagać magicznym stworzeniom i tu pojawiłaby się Nira - Lorren mogłaby porozwieszać ulotki w Hogsmeade, że szuka jakiejś dorywczej pracy w weekendy, kiedy mają pozwolenie na wyjście i może Nira by się odezwała do niej w tej sprawie?]
    Lorren

    OdpowiedzUsuń
  14. [Jakbyś mogła zacząć to byłoby super! Po długiej przerwie muszę się jakoś na nowo wbić haha! Z góry dziękuję!]
    Lor

    OdpowiedzUsuń
  15. [Ja też niespecjalnie potrafię odnaleźć się w prowadzeniu nastolatków, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo w sumie rzadko kiedy próbuje i jakoś mnie, nie wiem... nie ciągnie. Więc tutaj Cię rozumiem.
    No wiesz, jeśli chodzi o kanon, to tutaj w sumie kwestia tylko zapoznania się z regulaminem i realiami, a zawartość zakładki dla autorów już chyba nie pozostawia po sobie żadnych pytań. A gdyby jednak, to zawsze jest administracja, która potrafi naprawdę dużo w takich problemach dopomóc. :D Takich bóstw jest na szczęście bardzo dużo, a sama też jestem zdania, że takie mają ogromny potencjał, bo wtedy jest znacznie większa swoboda w tworzeniu postaci. Zawsze można zgadać się na jakimś gg czy innym mailu, gdybyś się jednak dalej zastanawiała. Do administracji nie należę, więc jeśli chodzi o jakieś poważniejsze sprawy to raczej polecić siebie nie mogę, ale zawsze jakoś mogę spróbować Cię przekonać. ;)
    Powiem Ci, że ja jeśli chodzi o takie stanowcze i mało-przyjazne postaci jestem w sumie dosyć niedoświadczona i wciąż się uczę (wzięłam sobie to za jakieś wyzwanie, stąd założenie ciętej wobec swojego męża Evelyn), ale jeśli nie przeszkadzałoby Ci, że czasem wyjdzie mniej niemiło niż w rzeczywistości być powinno, to ja bardzo chętnie idę w taki typ relacji, bo ogólnie to podobają mi się wszelkiego rodzaju, większe czy mniejsze dramy, a tutaj faktycznie, powód jest, bo zazdrość u bab okrutną rzeczą potrafi być. Także postaram się coś zacząć, ale niestety nie mogę obiecać, że na dniach, bo życie mnie ostatnio troszkę mnie. Mam nadzieję, że to nie będzie jakiś wielki problem. :/]

    Evelyn Raven

    OdpowiedzUsuń
  16. [Nie, nie, chill. Tak wypada, żebym ja zaczęła, więc uwinę się na pewno, nie będę zwalała na Ciebie. Zazwyczaj jednak posłanie takiego odpisu zajmuje mi +/- tydzień przy tych, jak to się mówi, dobrych wiatrach, więc wolałam ostrzec. Ja z kolei ostatnimi czasy strasznie uwiesiłam się na czas teraźniejszy, ale dla mnie to nie ma większego znaczenia czy dostaje odpis w takim, czy w przeszłym czasie. ;D]

    Evelyn

    OdpowiedzUsuń
  17. - My? To twój niuchacz. Jak go nazwiesz, mistrzu? Podpowiem, że to ON.
    - To nie jest mój niuchacz – zaprzeczył szybko, ale kości zostały rzucone i wyglądało na to, że w sumie nie było ważne to czy rzeczywiście zgodził się wziąć stworka, czy nie. Auror zasępił się nieco, bo nie był najlepszy w nadawaniu imion i obawiał się, że gdyby kiedyś spadła na niego klątwa w postaci posiadania dziecka, to nawet nie wiedziałby jak toto nazwać. I na pewno potem by zapomniał, co uczyniłoby go chyba najgorszym ojcem tej dekady – Możemy go nazwać… - znów nacisk na liczbę mnogą, znak, że co jak co, ale siedzą w tym razem, niezależnie od tego co sugerowała kasztanowłosa wredota – Może Darrus? Wygląda jak ktoś, kto nosiłby dziurawe onuce. Tylko musiałyby być chyba ze złota lub srebra.
    Po nadaniu imienia aresztowanemu stworzonku przyszedł czas na osadzenie go w prowizorycznym więzieniu. Jak na gust Ravena jego tymczasowe lokum wyglądało całkiem miło, dostał nawet mały bonus w postaci paru monet do zebrania, ale wyglądało na to, że ich nowego kolegę średnio one interesują, bo najbardziej chciałby otrzymać w prezencie wolność. Ewentualnie pięć minut na bieganiu po Azylu i sianiu totalnej demolki, no ale tego nie mogli mu podarować.
    - Typowy auror. Już z więzieniem wyskakuje.
    - Za taki atak na funkcjonariusza Ministerstwa Magii to należy mu się tylko więzienie – auror splótł dłonie za plecami i stanął w lekkim rozkroku, jak to miał w zwyczaju robić kiedy już przechodzili do odczytania zatrzymanemu jego praw. Profesjonalna postawa w zestawieniu ze sprawą niuchacza wyglądała jednak dość komicznie i Raven był doskonale tego świadom. Zazwyczaj poważny i skupiony na robocie zdawał się odzyskiwać część charakterystycznego dla niego humoru i lekkiego podejścia do życia. Przynajmniej swojego, bo kiedy chodziło o życie i bezpieczeństwo innych osób to totalnie nie rozumiał podejścia typu „na luzaku” i można byłoby nawet pokusić się o stwierdzenie, że miał przysłowiowego kija w dupie – No i chyba nie chcesz się mnie pozbywać tak od razu, co?
    - Ciebie? Kiedy oferujesz, że zrobisz mi kawę?
    - To bardzo miłe z twojej strony, że chcesz zrobić mi kawę – odwrócił kota ogonem bez mrugnięcia okiem, za to z ładnym, łobuzerskim uśmiechem goszczącym na wargach - W sumie dawno mnie tu nie było, trzeba nadrobić zaległości towarzyskie, bo jak znam życie, to nie wyściubiłaś stąd nosa przez ostatni miesiąc, chyba, że po absolutnie najważniejsze sprawunki, bądź na prośbę Heiany.
    - Jak znam życie, nie wyściubiasz nosa z biura, więc nie bardzo wiesz, co to życie towarzyskie. Słyszałam, że go wsadziłeś. Gormana. Obiło mi się o uszy.
    - Wsadziłem, a przed tym osobiście odstawiłem pod Wizengamot – pochwalił się, kiedy temat jego ostatniego śledztwa wypłynął sam z siebie. Raven nie miewał ego z kosmosu, nie rozpowiadał na lewo i prawo jaki to był z niego kozak, ale kiedy ktoś wywoływał go do tablicy, to czuł się wręcz w obowiązku by nieco ogrzać piórka w blasku chwały. Tak raz na jakiś czas, dla zdrowia, bo przecież nie po to by ktoś pochwalił go jeszcze bardziej.
    - A na tego dziada to może jakiś alarm załóż?
    - Znaczy się na ciebie? Mogę ci założyć dzwoneczek na szyję, co o tym myślisz?
    - Myślę, że nie jestem pomniejszym magicznym zwierzaczkiem żeby skończyć z obróżką i dzwoneczkiem – burknął, odrzucając ten niemęski pomysł i już myśląc nad sensowną kontrą, kiedy jego wzrok padł na bardzo puste akwarium. Tak niepokojąco puste, bo przecież chwilę temu jeszcze był tam niuchacz, którego sam osobiście tam umieścił i Nira świadkiem – Kurwa – podsumował.
    - Dlaczego zawsze przynosisz problemy, cholero?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Żebyś się nie nudziła w tym Hogsmeade – oświecił ex-aurorową cholerę, bo wcale nie uważał by przynosił kłopoty, problemy i tym podobne niemiłe rzeczy, a wręcz przeciwnie przecież. Sprawiał, że jej życie po życiu w kwestii zawodowej wciąż było ciekawe, a przynajmniej lubił tak o sobie myśleć. Pomyślałby sobie nawet, że sama akcja z niuchaczem to plan nad plany i zaplanowana akcja, ale to byłoby kłamstwo. Co prawda James Raven nie ma większego problemu z kłamaniem ludziom i nieludziom w żywe oczy (zwłaszcza we własnym interesie), ale obawia się jednocześnie, że w tym wypadku mogłoby to po prostu nie przejść. Więcej czasu na rozmyślania niestety nie ma, bo stworzonko, które jeszcze dziesięć minut temu było bardzo słąbe, połamane, obolałe i ogólnie w nienajlepszej kondycji, teraz radośnie brykało po Azylu plądrując co tylko się dało.
      - Umiesz łapać czarnoksiężników, łap niuchacza, cholerny aurorze.
      - Czarnoksiężnicy są zdecydowanie mniej wymagający! – oświecił ją, ruszając w pogoń za nicponiem. Do żyrandolu nie miał za bardzo podejścia, a nie chciał strącać stworzonka magią, bo jeszcze bardziej by się połamał. Poza tym, wycelowanie w niego jakiegokolwiek zaklęcia graniczyło chyba z cudem. Raven pomyślał sobie ponuro, gdzieś pomiędzy kolejnymi wyzwiskami, że to trochę żałosne i śmiech na sali żeby on, pan auror, nie potrafił złapać malutkiego złodzieja. Dobrze, że nie było tu nikogo z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, bo inaczej to dopiero byłby wstyd.
      Niezatrzymany niuchacz poddał się szałowi ekscytacji i chęcią znalezienia wszystkiego co krył budynek Azylu. Na szczęście oznaczało to także to, że stworek opuścił swoje miejsce pod sufitem i pognał na górę, a zaraz za nim już leciał auror, który od tego biegania i starania się by pochwycić stworzenie złapał już całkiem dobrą zadyszkę, bo co jak co, ale uganianie się za szalejącymi stworzonkami to nie było coś, co praktykował codziennie w ramach rozgrzewki przed pracą. Niuchacz tymczasowo nazywany Darrusem znalazł się w pokoju, który mógł należeć jedynie do Sorel ze względu na ilość porozwalanych rzeczy, którymi były głównie książki, ogólne wrażenie bałaganu (którego nie zrobił wcale Dar) i pięknie prezentujące się na tablicy wycinki z gazety. Raven stanął w progu, zbyt mocno skupiając się na ruchomych fotografiach i tekście. Wyglądało na to, że ktoś tu mógł porzucić pewną pracę, ale owa praca nigdy rzeczonego ktosia nie zostawiła, wciąż siedząc w głowie i nie dając spokoju.
      - Dawaj zegarek, Raven. Przywołałeś go raz, przywołasz znowu. Raz się na niego skusił, może tym razem też.
      - Pani każe, sługa robi – nie minęła chwila, a już oddał jej zegarek, z miłą ulgą przyjmując to, że Sorel sama zamierzała ostatecznie szkodnika załatwić na tę samą błyskotkę, na którą załatwił go niechcący on. Lis przykucnął w drzwiach, gotów łapać Darrusa gdyby ten zdecydował się znów uciekać, a przy okazji po prostu najzwyczajniej w świecie sobie obserwował zmagania jego koleżanki z nicponiem, w głębi ducha oczywiście ciesząc się, że on sam nie musi za bardzo przykładać do tego ręki.
      - Ładna bielizna – pozwolił sobie skomentować, kiedy Sorel siłowała się z niuchaczem o jakąś błyskotkę – Czy to koronka?
      Odpowiedzi się jednak nie doczekał, bo niuchacz tryumfalnie wyleciał z szafy, a bystre oko aurora wychwyciło schowany na szybko przedmiot w kieszonce. Czy on tam widział kolczyk? A podobno Nira wcale nie lubiła biżuterii i innych błyskotek. W sumie nie pamiętał także aby mu mówiła, że lubi koronki, no ale…co on tam właściwie wiedział. Błyszczący zegarek został zastawiony jako pułapka, a kiedy tylko czarna kulka się po niego pofatygowała, został oficjalnie aresztowany po raz drugi tego dnia, choć już nie przez Jamesa Ravena, a Nirę Sorel.

      Usuń
    2. - Brawo – zaklaskał koleżance z uznaniem – Zdała pani testy sprawnościowe, teraz spokojnie można aplikować na stanowisko Młodszego Specjalisty ds. Niuchaczów – on miał ubaw, ale Nira wcale nie wyglądała jak ktoś, kto się świetnie bawi. Twarz miała mocno zarumienioną, włosy w nieładzie i ogólnie nie wyglądała jak uosobienie spokoju, miłości i czego tam jeszcze, co przypisują każdemu uzdrowicielowi w reklamie, albo ulotce rekrutacyjnej. W sumie, Nira Sorel wyglądała tak, jakby miała go zaraz zabić spojrzeniem, albo zatłuc jego własnym zegarkiem za takie zachowanie i chichotanie po kątach. I pytanie, czy lubi koronki.

      Usuń
  18. [Witam w klubie nadrabiania wszelkiej maści zaległości blogowych, które aż do piątku będą mi się, szczerze mówiąc, piętrzyć u drzwi. Merrin w sumie już trochę wyrosła z bycia pomocną, bo jako tako nie ma problemów z lubieniem bycia potrzebną - poszła raczej w kierunku niezależności od ludzkich relacji i powiązań, niezbyt chcąc się odsłaniać. Tkwi w stanie wewnętrznego ukontentowania stanem rzeczy i przyzwyczajenia, ponieważ wiarę w ludzi straciła gdzieś po drodze. Więc tak - w tym przypadku może iść albo w stronie zbudowania relacji, albo w kierunku totalnego rozpierdolu.]

    Merrin Norwell

    OdpowiedzUsuń
  19. [Naprawdę dziękuję za tak piękne i miłe słowa, bardzo cieszę się, że udało mi się wzbudzić emocje kartą i powiązaniami Octaviana. Ale ja także nie mogę pozostać obojętna wobec Niry i jej karty - podziwiam za tak przemyślaną kreację postaci. Historia Sorel łapie mnie za serce - jej relacje z rodziną, zwłaszcza wszystko co wydarzyło się pomiędzy nią a Lucienem… Z pewnością nie było jej łatwo i wciąż nie jest, na co wskazują choćby jej nawyki. :(
    Wątek bardzo chętnie napiszę, odezwę się na maila, bo parę pomysłów krąży mi po głowie. :]

    OCTAVIAN PRICE

    OdpowiedzUsuń
  20. - Wspomniałeś, że ten funkcjonariusz nie był na służbie i zwierzaka mocno poturbował? No nie wiem, to może podchodzić pod znęcanie się nad zwierzętami… jeśli się nie mylę.
    James Raven uprzejmie przemilczał sprawę znęcania się, bo przecież oboje wiedzieli, że to był czysty przypadek, tak? Nie miał zamiaru łamać mu łapki, ewentualnie tylko wytarmosić za kradzież zegarka, jedynej pamiątki, jaka pozostała mu po ojcu. Nie trzeba było więc przywoływać całej wiązanki paragrafowej, którą sam zresztą bardzo dobrze znał, ale czuł, że ktoś tu po prostu chce się poczuć jak za starych, dobrych czasów. Jak za starych, dobrych czasów w których recytowanie takowych wiązanego było na porządku dziennym i wielce pożądane, bo kiedy Nira odwalała stronę formalną, on mógł się zajmować procedurami aresztowania. Tymczasowe odebranie różdżki, związanie rączek, te sprawy. Zdecydowanie wolał to niż recytowanie przepisów, no ale teraz musiał robić to wszystko sam.
    - Paragraf 5, ustęp 3 ustawy o ochronie magicznych stworzeń i istot.
    - Artykuł 14, ustęp 1 ustawy o funkcjonariuszach Biura Aurorów: W granicach swych działań funkcjonariusz Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów wykonuje czynności operacyjno-rozpoznawcze, dochodzeniowo-śledcze i administracyjno-porządkowe – zasłonił się płynnie, już przywołując z pamięci stosowne paragrafy na to by udowodnić, że jest czysty, niewinny, nieskalany zbrodnią i ogólnie najlepszy – Artykuł 15, ustęp 4 tej samej ustawy: Auror ma prawo do przeszukiwania czarodziejów, czarownic oraz innych stworzeń pochodzenia magicznego w trybie i przypadkach regulowanych odpowiednimi ustawami. Więc to, moja miła pani, było przeszukanie – Raven wzruszył ramionami, jak zwykle absolutnie pewien swego.
    - Uważaj, bo pękniesz. Ego się nie zmieści w Hogsmeade.
    - Dobrze, że wokół nie ma praktycznie nic, oprócz Hogwartu – uśmiechnął się łobuzersko, bowiem taki ogrom miejsca oznaczał, że jego ego na spokojnie się tu zmieści – a co jeszcze lepsze – ma swobodne pole do rozrostu – Wiesz… myślę, że nie powinnaś zostawiać Biura – odezwał się, kompletnie schodząc nagle na inny temat. Zdecydowanie poważniejszy, zdecydowanie cięższy. Zdecydowanie na taki na który Nira nie będzie chciała rozmawiać, przynajmniej według jego podejrzeń. Nigdy nie była zbyt dobra w rozmowy o sobie, a ewentualne informacje wyłudzał podstępem, albo sprytnym dolewaniem ognistej wtedy, kiedy było trzeba.
    Nie dała się wciągnąć w dyskusję kawową, a przynajmniej nie tak, jak on to sobie wyobrażał. Bo powinna od razu zrobić kawę, od razu załatwić kilogram cukru, bo Raven zazwyczaj pił napój czarny jak noc i słodki jak grzech, jak to poetycko mawiał. To Nira tu rządziła pod nieobecność Hei, nie on, więc miała pierwszeństwo do wszelkich czynności, wobec pokrętnego rozumowania aurora, któremu załączył się tryb lenia.
    – Jak jesteś głodny, są jajka w lodówce. Ty gotujesz, mistrzu.
    - Masz szczęście Sorel, bo jajecznica to moja specjalność – a w rzeczywistości było to w sumie jedyne co auror potrafił przyrządzić samodzielnie poza kanapkami. Kiedy mieszkał jeszcze sam to zazwyczaj stołował się gdzieś w pobliżu Mnisterstwa, albo kupował gotowce, które wystarczy wrzucić do garnka i o, robią się same. Wraz z pojawieniem się w jego domu Evelyn i okropnego sierściucha, którego nie znosił jego dieta uległa znacznej poprawie, bo przynajmniej nie jadał już fasoli z puszki, albo nie kupował całego wagonu precli z posypką, bo to najprostsze i najszybsze, lodówki nie wymaga i w sumie to niczego. Nie był typem kucharza, choć miał swoje próby w tym fachu, które kończyły się głównie tym, że jedzenie jakie próbował sobie naszykować było albo za słone, albo (co gorsza) za słodkie, albo spalone, albo niedogotowane. Zawsze szala przechylała się w którąś stronę, zawsze było coś nie tak. Dlatego Raven z miłą chęcią oddelegowywał konieczność uszykowania posiłków w cudze ręce, samemu przyjmując rolę pomagiera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On może coś przynieść, może coś obrać, może wyskoczyć do sklepu i dokupić brakujący składnik, ale na brodę Merlina, żadnego gotowania. Poza jajkami. James rozumiał się z jajkami ponadprzeciętnie dobrze.
      - Gdzie masz patelnię? – zainteresował się, zapalony do pomysłu. Bo w sumie to do kawy wypadałoby coś zjeść. Skoro bufet nie oferował precli, pączka, ciasteczka, albo czegoś w tym rodzaju, to pozostawało zrobić coś samemu. Legendarne jajka - A na tego dziada to może jakiś alarm załóż?
      - Znaczy się na ciebie? Mogę ci założyć dzwoneczek na szyję, co o tym myślisz?
      - Myślę, że nie jestem pomniejszym magicznym zwierzaczkiem, żeby skończyć z obróżką i dzwoneczkiem.
      - Myślę… Myślę, że obróżka ci nie pasuje. Lepiej czerwona kokardka. Ładnie się skomponuje z tym ponurym wyrazem, jakim teraz mnie raczysz. Nawet ci do twarzy…
      - Jak mi pasuje czerwona kokardka, to równie dobrze tobie może pasować opaska z kocimi uszkami i ogonek, wiesz? – odgryzł się, bo wcale nie miał ponurej miny, a jedynie tą zwykłą, klasyczną. Co prawda była ona równie ponura, co wszystkie inne, bowiem auror miał już taką specyfikę twarzy, że wyglądał na wiecznie wkurwionego i poirytowanego, a blizny na twarzy czy nowe rany wcale nie sprawiały, że prezentował się choć odrobinę lepiej i przyjaźniej. Niestety, ciekawy temat w postaci uszek, ogonków, dzwoneczków i obróżek nie mógł być kontynuowany, bo zdrajca i oszust w postaci niuchacza po prostu sobie uciekł z przeklętego akwarium. A skoro uciekł, to ich czekała teraz gonitwa, a nie kawusia i jedzonko.
      - No chodź, szkodniku. Czarnuszku. Lock? Lot? No, malutki, zobacz, jakie ładne. Błyszczące. Chodź do mnie, kochanie. Nie bój się, zły pan Raven już sobie poszedł.
      - Spróbuj Księcia Złodziei – zaproponował kucający w przejściu auror, wybitnie rozbawiony całym tym uroczym obrazkiem w którym Sorel próbuje dorwać szkodnika, a szkodnik nie podziela jej wizji w kwestii tego czy powinien przyjść czy jednak nie – Wygląda na takiego, co mógłby być niuchaczowym admirałem w kwestii szmuglerki i przemytu, zobacz na te ślepia. No książę jak nic – żartował sobie dalej, tym bardziej, że powodów do rozbawienia miał całkiem sporo, a większość z nich zalegała sobie wesoło na podłodze.
      - Ładna bielizna. Czy to koronka?
      - No, mój kruczku – szkodnik w końcu wylazł i został pozbawiony skradzionego mienia.
      - Brawo. Zdała pani testy sprawnościowe, teraz spokojnie można aplikować na stanowisko Młodszego Specjalisty ds. Niuchaczów.
      - Brawo. Oblałeś.
      - Ależ ja nie brałem nawet udziału w testach żeby nie robić ci konkurencji, słoneczko – auror pokręcił głową, jakby musiał tłumaczyć nowej koleżance same oczywistości. Tymczasem oszust w postaci stworzonka zaczął inteligentnie grać na cudzych emocjach, że niby to on taki poszkodowany i biedny. Raven przejrzał już tego małego kłamcę, bo byli za bardzo do siebie podobni. On też w przypadku nakrycia i złapania żaliłby się na swój straszny los i wskazał ranę na nosie, czy coś podobnego. Auror zmrużył lekko błękitne oczy, a w głębi ducha poczuł się niemalże ograbiony z taktyki.
      - Moje biedactwo. Biedny Kruczek. Boli łapka, tak, maleństwo? Co ci ten niedobry czarodziej zrobił?
      - Raczej co ta wredna czarownica ci zrobiła – poprawił ją uprzejmie, bo to nie on, a ona, pozbawiła szkodnika bogactwa.
      - Nie wiedziałam, że aż tak interesuje cię moja bielizna Jim. Aż tak lubisz moje koronki, Lisku?
      - Po prostu nie spodziewałem się, że taka porządna czarownica jak ty lubuje się w takich fikuśnościach – sprostował uprzejmie, woląc nie obwieszczać całemu światu, że owszem, lubi koronki. Co prawda bywały delikatne, on nienawykły do delikatnych materiałów i często-gęsto robił w nich dziury, ku niezadowoleniu własnej żony, bo to rzecz jasna jej koronki były. Miał co prawda tytuł profesorski w dziedzinie pozbawiania kobiet ubrań, ale koronki zawsze były jego słabym punktem.

      Usuń
    2. Raven podniósł się w końcu z kucek i tym razem zamiast żartować sobie o koronkach, zaczął analizować leżące na podłodze wycinki z Proroka. Wyglądało na to, że miał swojego prywatnego stalkera.
      – Zegarek nie. On ci go nie da, wiesz? Tobą też nakarmię, jak będziesz niemiły dla maleństwa.
      - Oczywiście, że mu go nie dam – potwierdził prychnięciem – I ja zawsze jestem miły, kochana koleżanko. Z-a-w-s-z-e. I wszędzie. Proszę to zapamiętać i przekazać swojemu nowemu, kudłatemu partnerowi – zegarek został mu koniec końców zwrócony, a on bezpiecznie zapiął go znów na nadgarstku, czyli tam gdzie być powinien. Książę złodziei, oszust, kłamca, kruczek, czarnuszek, Dar, Lot i Lock w jednym został osadzony ponownie w więzieniu, które tym razem zyskało nieco bogatsze wyposażenie, a sam stworek (choć wciąż spragniony wolności) wyglądał na chwilowo pogodzonego z sytuacją. Raven podejrzewał, że jest to zasługa dziwnej, unikalnej zdolności jego ex-partnerki, dzięki której stworzenia w jej obecności samoistnie się uspokajały. Nie wiedział, czy to po prostu była tak zwana „ręka do zwierząt”, ale rzeczona ręka wiele razy ocaliła im tyłki, kiedy w wirze sprawy okazywało się, że mają do czynienia z przemytem jakiegoś bardzo groźnego i niszczycielskiego stworzenia, które nie ma ochoty na ratunek.
      - Gorzej niż po Irytku.
      Szanowny auror powstrzymał się od komentarza, bo jedynym co mógłby w tej chwili powiedzieć to: A może chcesz zapalić? Bo on czuł, że bardzo by chciał po tym wszystkim sobie wyjść i zapalić, ale samemu mu się nie chciało. Poza tym, na zewnątrz było zimno i biało, a on nienawidził jednego i drugiego.
      - Masz dla mnie coś jeszcze? Nie wiem, może małego smoka albo trójgłowego psa?
      - Przy sobie aktualnie nie mam nic ciekawego, ale bez problemu mogę ci załatwić. Rogogon Węgierski może być? Akromantula? Buchorożec? Do wyboru, do koloru – zażartował sobie, nie po raz pierwszy tego dnia, czując, że mimo wszystko nadal dopisuje mu dobry nastrój. Mimo tego, że stali pośrodku pobojowiska, mimo tego, że Azyl w obecnym stanie nadawał się chyba tylko do rozbiórki.
      - Nadal robisz mi kawę?
      - Mogę się nad tym zastanowić, szanowna pani – uśmiechnął się kątem warg, jak to miał w zwyczaju, w ten swój łubozerski i bandycki sposób – Mogę nawet ogarnąć tą jajecznicę, taki będę wspaniałomyślny – a między wierszami oznaczało to, że dzielą się zadaniami i on się cudzych koronek nie tyka, bo jeszcze nie wiadomo co z tego wyjdzie. Machnięcie różdżki i z kuchennej szafki wyfrunęła patelnia, z lodówki wyfrunęły jajka, a reszta to już jedynie mugolska praca i sekretny przepis zapisany w głowie. Trochę soli, trochę pieprzu i odrobina mleka i siup na patelnię. W tym czasem czajnik także trafił na palnik, woda zaczynała się gotować, a on miał dosłownie krótką chwilę na to by zobaczyć jak ida porządki. Kwiatek trafił już na gzyms, waza i figurka znów były całe, ale nadal pozostawała cała masa rzeczy do ogarnięcia i Raven przeczuwał w kościach, że nie ominie go wcale sprzątanie po pacjencie, którego sam tutaj przyniósł. A on tak nie lubił sprzątać…
      - Chodź, kawę masz. I swoją porcję jajowej brei – zagaił po pewnym czasie, kiedy udało mu się naszykować dwie porcje klasycznego śniadania – Na głodnego nie można sprzątać. Kiedyś, jak byłem mały i sprzątałem na głodnego to zjadłem takiego starego miętusa. O pani, nie chcesz wiedzieć co się wtedy działo…

      Usuń
  21. Evelyn Raven przez całe swoje życie miała jakiś nieustanny kontakt z kotami i koto-podobnymi. Na początku był Maurycy – pół kuguchar jej mamy. Miał rudą sierść oraz charakterystyczne, białe plamki na piersi oraz dwóch przednich łapach i był pierwszym futrzakiem, z jakim młoda czarownica miała kiedykolwiek do czynienia; nigdy specjalnie za sobą nie przepadali. To znaczy, poprawka – to ten mały, egoistyczny rudzielec nigdy nie przepadał za nią, nad czym zresztą przez długi czas bardzo ubolewała. Aż w końcu zrozumiała, że on w zasadzie nie przepadał za żadnym z członków jej rodziny, poza swoją ukochaną właścicielką; chyba był o nią po prostu zazdrosny...
    Później byli Behemot i Saga – parka, którą tym razem już wspólną decyzją, państwo Cave sprowadzili do domu rodzinnego na kilka lat przed wyprowadzką ich pierworodnej, co skromną opinią samej pierworodnej oznaczało tyle, że oficjalnie zaczęli godzić się z wiadomością, iż w nieubłaganie szybkim tempie zbliża się ten dzień, kiedy ich pisklę oficjalnie opuści ich gniazdo i zacznie swoje własne życie. No bo co dwa koty to w końcu nie jeden, a już zwłaszcza, że w przypadku takiej parki to wcale nie trudno o powiększenie rodzinki i zapełnienie tej okropnej pustki. No właśnie, à propos – i tak powstał sierściuch, który już oficjalnie został pupilem tylko i wyłącznie Evelyn. Poznajcie sierściucha. Jest Mruczkiem, Puszkiem, Paskudą, Spaśluchem, Myszołapem i wieloma, wieloma innymi. Czyli w skrócie wielkim mówiąc: jest bezimiennym kocurem, który zawsze potrafi wyczuć, kiedy zwraca się do niego jego pani, (i czasem, jak akurat się mu zachce, również pan – chociaż gdyby potrafił mówić, to nigdy nie przyznałby się do faktu, że James faktycznie jest jego panem, a że nie potrafi, to wyraża to tylko nienawistnym spojrzeniem dwóch, żółtych ślepi) a więcej do szczęścia im obydwu nie potrzeba, bo liczy się tylko, że i kot i właścicielka się bezproblemowo rozumieją. Wiedziała, że będzie jej towarzyszem już w pierwszym momencie, kiedy ujrzała go na własne oczy. I tak też właśnie się stało. Dlatego wraz z pojawieniem się Evelyn w nowym domu państwa Raven, pojawił się również mały, czarny i niezwykle puszysty futrzak.
    Och, jakie wielkie nastało wtedy zdziwienie. Och, ileż się wtedy biedna Evelyn musiała nasłuchać narzekań i naznosić kłótni o tego bogu ducha winnego kocurka, który przecież nic okropnemu panu Ravenowi złego nie robił. Spał, przytulał się, miauczał, regularnie jadł, czasem nawet znikał z domu na jakiś czas – jak typowy kot. Czasem zdarzyło mu się pomylić buty Ravena z kuwetą, czasem miauczał za dużo i za głośno, kiedy dostrzegał męża jej pani na horyzoncie, czasem jeżył się i syczał przy jakiejkolwiek próbie kontaktu – również jak typowy kot. A później zaczął coraz częściej i na coraz dłużej znikać z domu na polowania i inne tego typu kocie sprawy, o których taki zwykły i prosty człowieczek nie może mieć nawet pojęcia. I kłótnie jakoś zaczęły ustawać, a futrzak i pan auror zaczęli powoli i niechętnie do siebie przywykać. Co nie zmienia faktu, że Evelyn nie wspomina tych kłótni jeszcze do dzisiaj. Może to ona w tym małżeństwie uchodzi za tę bardziej wybredną i awanturo-genną połówkę. Może nawet jest w stanie sama przyznać, że tak to właśnie wygląda. Ale jak już się Raven na coś uweźmie, to nie ma przebacz. Jak dobrze, że i ona odrobinkę praktyki już wtedy potrafiła nabrać od męża – dyplomaty od zażegania związkowych sporów i specjalisty od łagodzących uśmiechów, bo inaczej mogłoby to się wcale nie skończyć tak pięknie.
    A mimo tej wspólnej, oficjalnie zadeklarowanej nienawiści, zarówno Raven jak i sierściuch są do siebie bardziej podobni, niż sami mogliby się tego spodziewać. Dla przykładu chociażby, obydwoje mają tendencje do znikania z domu na zdecydowanie-za-długo i zostawiania jej samej sobie w dużym, pustym domu. Ten drugi co prawda nie jest ani głową rodziny, ani nie ma pracy czy żadnych obowiązków. Jest tylko typowym kotem; z tą tylko różnicą, że bez imienia. Ale też zostawia? Też zostawia. Więc prawie się liczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiejszego ranka jednak futrzak przeszedł samego siebie i wrócił do domu w tak opłakanym stanie, że o mało co nie doprowadził swojej pani do zawału. Cały obolały, utytłany, z wyrazem cierpienia malującym się na całym pyszczku i kulejąc na tylną łapę. Po względnych i nader ostrożnych oględzinach oraz próbie uspokojenia i doprowadzania do porządku biednego zwierzęcia, Evelyn wstępnie doszła do wniosku, że jej kot – doświadczony podróżnik i poszukiwacz przygód po nocach, musiał najpierw wdać się w jakąś poważną kocią bijatykę, a później podczas ucieczki niefortunnie zahaczyć wewnętrzną stroną kończyny o jakiś płot czy coś płotu podobnego, co poskutkowało paskudnie prezentującą się i przy większym ruchu wciąż otwierającą się raną. I choć raczej żadna z niej znawczyni, (a w sumie to nawet wręcz przeciwnie) czarownica prędko doszła do prostego wniosku: ranę trzeba zszyć i to możliwie jak najszybciej się da. A ona zdecydowanie w szyciu kocich ran (i zresztą jakichkolwiek innych ran też) doświadczona nie była.
      Ale wiedziała, kto takie doświadczenie mógł mieć. I dlatego też, korzystając, że dzień wypadku kota trafił akurat – szczęść Merlinie, bo inaczej mogłoby być ciężko z natychmiastową akcją ratunkową – na dzień wolny od pracy, Evelyn w ten zimowy poranek zatrzymuje się przed drzwiami wejściowymi do Azylu, w którym obecnie pracuje była pani auror i partnerka w pracy jej męża.
      Bywały dni, kiedy James spędzał z Nirą Sorel więcej czasu niż z własną żoną; w końcu tego wymagała praca i tego wymagało partnerstwo. Bywały momenty, w których nad Evelyn przemawiała okropna zazdrość o swojego męża, co często zresztą po jego powrotach skutkowało długimi i nieznośnymi wywodami z jej strony. Bywały takie momenty. Szczególnie często w czasie po-wypadkowym. Psychika człowieka po takiej osobistej traumie potrafi działać w naprawdę przeróżne i najdziwniejsze sposoby. A w tamtym okresie wiara czarownicy naprawdę mocno podupadła na sile. W tamtym okresie zaczęła wątpić we wszystko, czego do tamtej pory była pewna. W tamtym okresie wydawało się jej – nawet jeśli nigdy nie dostała ku temu żadnych przesłanek, ale one wcale jej wtedy nie były potrzebne – że nie jest już kimś, kogo jej mąż mógłby jeszcze w życiu potrzebować. Że jest słaba i że nie zasługuje już na takie życie, jakie prowadziła do tej pory. W tamtym okresie Evelyn Raven naprawdę nienawidziła samej siebie. Ale tamten okres skończył się już dawno temu. A wraz z jego zakończeniem Evelyn wiele zrozumiała.
      Nieważne, nie teraz czas na takie wspomnienia... teraz liczy się tylko i wyłącznie jej sierściuch.
      — No już, maluszku. — blondynka uspokaja swojego poszkodowanego, starannie opatulonego w koc kota, którego trzyma na rękach, przyglądając się drewnianym drzwiom. Jak dobrze, że Azyl znajduje się w Hogsmeade i jak dobrze, że całkiem nie aż tak daleko ich domu. Nie zastanawia się długo czy pukać i co powiedzieć w wypadku jeśli otworzy jej Nira Sorel, (bo z tego co wie od Ravena to tyle, że nie jest naczelnym uzdrowicielem i w zasadzie to nie ona jej musi otworzyć) chociaż może to w zasadzie powinna, bo nie pamięta już kiedy ostatnio ze sobą rozmawiały, ale jeśli dobrze jej świta, to nie była wtedy najlepszą wersją Evelyn jaką mogłaby być, bo właśnie tą-powypadkową. No, ale pani Raven już własnie tak ma, że czasem nie przejmuje się tym co będzie, bo w końcu jakoś być musi, a teraz wciąż najbardziej liczy się jej biedny kot.

      Usuń
    2. Puka zatem kilkakrotnie do drzwi, a kiedy te zostaną otworzone i kiedy w ich progu zobaczy nikogo innego jak kasztanowłosą ex-auror, (wychodzi na to, że w tej kwestii mają ze sobą wiele wspólnego, bo blondynka stojąca po drugiej stronie drzwi również jest ex, chociaż tym razem ex-obrońcą Srok z Merlose) uśmiecha się powitalnie — może nieco nieudolnie, przypomniawszy sobie nagle, że nie zawsze było między nimi specjalnie kolorowo — i mówi:
      — Cześć, Nira. Z góry przepraszam, że o takiej barbarzyńskiej godzinie — bo jest jakoś chwila po siódmej, a Evelyn właśnie zdaje sobie sprawę z faktu, że nawet nie sprawdziła od której jest taki Azyl otwarty — Ale potrzebuję pomocy specjalisty, bo sytuacja jest kryzysowa i wolałam nie zwlekać... — mówi, wskazując wzrokiem na obolałe zawiniątko, które wciąż trzyma na rękach, przytulone do klatki piersiowej. — Poharatał się od wewnętrznej strony tylnej łapy i chyba trzeba go będzie pozszywać... — tłumaczy od razu, spoglądając błagalnie na swoją rozmówczynię.

      Evelyn Raven w pakiecie z biednym sierściuchem

      Usuń
  22. [Nie, nie, spokojnie! Po prostu mnie wcięło, a jak to ja, w każdym wątku szukam głębszego sensu, bo niekiedy gadanie dla samego gadania trochę mnie męczy. Chociaż może nie tyle, co męczy, a nie mam do niego tyle zapału, gdy jednak coś konkretniejszego w wątku się dzieje. Ja to zawsze muszę jakoś pokombinować, bo bardzo to lubię i bardzo proszę, nie bierz tego do siebie! Ja nam mogę zacząć, najwyżej nad czymś pomyślę później. Jakoś do niedzieli powinnam Ci coś podesłać, chyba że miałabyś chęci zacząć to też śmiało, jak Ci wygodniej :) ]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  23. [Cześć! Dziękuję za przywitanie.
    Tak, Callie gra w szachy - zarówno te mugolskie, jak i te czarodziejów. I Cal w ostateczności stawia tarota, bo też skrycie interesuje sie wróżbiarstem, numerologią, ale uważa, że takie przedmioty i pasje urągają nieco wizerunkowi uczennicy-kujona. :) Bo obejrzeniu netflixowego Gambitu królowej jestem zachwycona szachami i obiecałam sobie, że się nauczę, więc może pisanie Callie będzie dobrym do tego pretekstem. ♥

    Piękna karta! Ciekawa i tak ładnie, zgrabnie napisana. Plus, mam ogromny sentyment do lisów i lisiczek, co zresztą może być widać po moim nicku i awatarze. Ale zanim na dobre się rozpędzę ze słodzeniem, to stwierdzam, że tak. Chcemy wątek.

    Możemy zacząć od szachów jak najbardziej. Cal korzystając z wyjątkowo wiosennego dnia mogłaby siedzieć gdzieś na obrzeżach wioski albo Pod Trzema Miotłami razem z mugolskimi szachami i książką o znakomitych rozgrywkach, a reszta wyjdzie w praniu, tak myślę. ;)]

    Callie Davies

    OdpowiedzUsuń
  24. - Tak, tak będzie najlepiej, szanowny panie.
    Szanowny pan w bardzo zaangażowany sposób przyglądał się wyjętemu z lodówki jajku. Wzrok aurora uważnie szuka pęknięć, rys, śladów bytności kosmitów i wszystkiego innego, czego na jajku doszukać się nie można, bo to jego jedyny sposób na uniknięcie rozmowy na niezręczne tematy, a takowe właśnie pojawiały się na horyzoncie. Koronki. Kurwa Raven, naprawdę nie mogłeś się zamknąć i uprzejmie przemilczeć tematu? Pyta sam siebie, a umęczone i obejrzane pod każdym kątem jajko trafia z powrotem do reszty swoich kolegów do tekturowej tacki. Skrzypienie schodów oficjalnie potwierdza, że jego chwilowa samotność stała się faktem, ale jeszcze dla pewności wychyla łeb z kuchni i zerka na schody. Tak, Sorel poszła posprzątać pokój, potwierdzone info. Na pewno nie stała na szczycie schodów i nie podsłuchiwała czy czegoś czasem nie powiesz, paranoiku.
    Sorel ogarniała bajzel w pokoju, a auror naprawdę zajął się jajecznicą i kawą. Wypadł nieco z wprawy, bo dawno już nikomu nie gotował (bo w domu to rzadko bywał, a w pracy się nie opłacało) więc zeszło mu nieco dłużej niż kiedy miał czasy swojej świetności, ale podołał. Rozbił tylko jedno jajko, kiedy za bardzo się zamyślił, bowiem jego wspomnienia z niewiadomych przyczyn nawiedziły wspomnienia mugolskich piosenek z lat 90. Raven jako kompletny anty-tancerz, ale wciąż posiadający jakiś tam muzyczny dryg, chętnie poszedłby sobie na jakaś potańcówę. Ale najlepiej incognito, albo najlepiej to w innym państwie żeby nie narobić rodzinie wstydu, bo podejrzewał, że jego parkietowe wyczyny mogłyby trafić do gazet w niekoniecznie dobrym wydźwięku, a bardziej jako lokalna atrakcja komediowa. Mimo to, wciąż lubił czasem potańczyć z miotłą, bo tylko ona nie narzekała na podeptane palce i zbytnie obkręcanie i rzucanie nią jak jakimś przedmiotem.
    - Chodź, kawę masz. I swoją porcję jajowej brei – odezwał się, kiedy ex-auror pojawiła się w polu widzenia, a dwa talerze z pyszną breją w kolorze cegły (to wina chili) trafiły na stolik.
    - Uważaj, bo zechcę cię zatrzymać.
    - Nie wiem czy masz tyle żetonów na wypożyczenie profesjonalnego aurora jako pomocy kuchennej i bota do robienia kawy – mruknął, wbijając widelec w jajeczną breję – Na głodnego nie można sprzątać. Kiedyś, jak byłem mały i sprzątałem na głodnego to zjadłem takiego starego miętusa. O pani, nie chcesz wiedzieć co się wtedy działo…
    - Nie mów mi o swoich rewolucjach żołądkowych przy smacznym śniadaniu. A tostów nie ma?
    - A to masz tu jeszcze tosty? – Raven aż się obejrzał za siebie, nieco teatralnie w sumie, bo teraz to i tak już nie chciało mu się podnosić tyłka z siedzenia, choć w sumie podpiekanym chlebkiem by nie pogardził. A w sumie najlepiej jakby był jeszcze z serem, to już w ogóle, naprawdę by się tu zasiedział i zapomniał o bożym świecie, bo James Raven kochał ser prawie tak samo wielką miłością co swoją pracę.
    - Ty mi lepiej powiedz, po kolei, z najdrobniejszymi szczegółami, jak go znalazłeś i przyskrzyniłeś.
    - No, no – cmoknął czarodziej, wypijając pół kubka kawy na raz. Nigdy nie potrafił się delektować – To nie jest taka opowieść na pięć minut i nie wiem czy możesz mi tyle czasu przeznaczyć, w końcu pacjenci czekają, sprzątanko czeka… - marudził sobie tak pod nosem nieco gburowatym tonem, jak to zwykle miał w zwyczaju, kiedy się z nią lekko droczył. Oczywiście, że zamierzał jej wszystko opowiedzieć, a nawet podzielić niektórymi wątpliwościami odnośnie śledztwa, bo to, choć zamknięte już oficjalnie, wciąż nie dawało mu spokoju i nadal uważał, że Gorman nie działał sam. Tak więc przy jajecznicy, braku tostów i kawie, opowiedział jej całą historię. O tym jak ślęczał nad tablicą z tropami i usiłował znaleźć wspólny punkt łączący wszystkie tajemnicze ofiary.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O przesłuchaniu pewnego mugola, którego potem musieli „wyczyścić”, bo zmniejszenie do rozmiaru ołowianego żołnierzyka okazywało się być dla mężczyzny dość traumatycznym przeżyciem, tak samo jak zamknięcie w czajniku i topienie go w nalewce z jadu akromantuli. To przesłuchanie było przełomowym momentem w sprawie, wtedy mniej więcej powstał pierwszy portret pamięciowy sprawcy, a sprawa trafiła tylko i wyłącznie w jego ręce. Idąc pajęczym tropem dotarł do nielegalnej hodowli tych niebezpiecznych stworzeń, a stamtąd trafił do pewnego pasera, który handlował kradzionymi antykami. Będąc bardzo profesjonalnie niemiłym zdołał dowiedzieć się, że rzeczony paser sprzedał nie tak dawno temu pewien ekstrawagancki czajnik… A potem wydarzenia zaczęły się dziać lawinowo. Trop czajnika doprowadził go do bimbrownika, bimbrownik do monopolowego, monopolowy do destylarni, a destylarnia do miejsca, którego się w tej wyliczance nie spodziewał (bo na pierwszy rzut oka nie miało to wszystko zbytniego sensu i on sam momentami się w tym gubił). Miejscem tym była stara mydlarnia pod Londynem, gdzie ostatecznie zdołał podsłuchać pewną rozmowę w której padło nazwisko Gormana i wskazówki dotyczące lokalizacji jego kryjówki. Okazało się także, że przestępcy okupujący budynek mydlarni działali też jeszcze w paru innych, znacznie ciemniejszych sprawach w których dręczenie mugoli było tylko wierzchołkiem góry lodowej.
      - Myślę, że Gorman i cała ta sprawa z czajnikami to tylko początek – stwierdził, odkładając widelec na czysty talerz – Ale niestety szef wydziału uważa inaczej, a temat za zamknięty – co sprowadzało go do jedynej słusznej myśli w tej sprawie. Powinien zabrać się za to sam, prywatnie, po godzinach. Sprawa nie dawała mu spokoju, podobnie jak fakt, że stara mydlarnia nadal robiła za miejsce przerzutu pewnych nielegalnych przedmiotów. James Raven zabębnił palcami o blat stołu i przyjrzał się uważnie swojej byłej partnerce – Wiem… Wiem, że to może zabrzmi dziwnie, ale chciałbym żebyśmy razem przyjrzeli się tym pobocznym tropom, Nira. Nie pracujesz już w Biurze, ale odkąd odeszłaś nie znalazłem nikogo na twoje miejsce, bo prawda jest taka, że nikt nie będzie w stanie cię zastąpić… - mogła mu odmówić i w pełni by to zrozumiał gdyby faktycznie się tak stało. Zrozumiałby, naprawdę. Ale jednocześnie nie byłby sobą, gdyby nie spróbował i nie byłby sobą, gdyby obstawiał, że Sorel zgodzi się na pomoc, bo podobnie jak on, za dużo żyła pracą, nawet po odejściu, nawet po godzinach.

      Wypraszam sobie :D
      Pan auror i ryzykowne propozycje

      Usuń
  25. [Dobry wieczór!
    Zacznę od tego, że przegrzebałam powiązania i OMG, MAX Z NEW AMSTERDAM <33333 i Jackman!! A teraz mogę się uspokoić i odpowiedzieć na powitanie za które bardzo dziękuję! ^^
    Ostatnio cały czas lecą u mnie AM, nie mogło ich zabraknąć i tutaj. :) Wątków mam i mam, ale nigdy nie umiem powiedzieć sobie dość, bo zawsze pojawi się ktoś nowy z kim trzeba napisać, więc i tutaj nie mówię stop. :D Będę chyba tylko potrzebowała pomocy jak tu ich połączyć, bo nie do końca wiem, jak drogi Castora i Niry mogłyby się przeciąć, ale może jak pogłówkujemy we dwie to coś wymyślimy? :D]

    Castor Blackthorne

    OdpowiedzUsuń
  26. - Tylko pacjenci. Ty zmywasz i ty sprzątasz. To się nazywa równouprawnienie. Potem pozwolę ci sobie pomóc przy opiece nad naszymi rezydentami, skoro tak ładnie prosisz.
    - To raczej nie jest równouprawnienie, bestyjko – upomniał ją łagodnie, jakby pomyliła właśnie cytowany przepis z jakimś kompletnie innym, a on – łaskawy nauczyciel, pan i władca, opiekun i w ogóle miłościwie nam panujący auror – w sposób sielankowy przypominał jedynie i zważał na jakość kształcenia nowego pokolenia. Kij z tym, że byli w tym samym wieku, on nikogo nie szkolił, ona nie była jego podopieczną i ogólnie to świat nie stał na głowie. Ale czasem lubił sobie wyobrażać, czasem lubił grać rolę kogoś kompletnie innego – To wyzysk w najczystszej postaci. Zrobimy tak: sprzątamy oboje, ja zmywam i potem ewentualnie dam się wciągnąć w cyrk z karmieniem zwierzątek. Nie chcemy, żeby znowu mnie coś poszarpało, prawda? Już jeden płaszcz mi i tak wisisz – przypomniał złośliwie, wciąż z tą zatroskaną miną świetnego aktora – Psidwak. Cholera, ten to ma żołądek ze stali jednak…
    Chwilowo jednak temat płaszcza, sprzątania i równouprawnienia przesłania sprawa Gormana i to co szanowny auror miał w tej kwestii do powiedzenia. A tak się okazuje, że było tego całkiem sporo, zwłaszcza, kiedy doszedł już do swoich paranoicznych podejrzeń, przemyśleń i tym podobnych rzeczy.
    - Myślę, że Gorman i cała ta sprawa z czajnikami to tylko początek.
    Widelec zamarł w pół drogi do ust, a Raven zdał sobie sprawę z tego, że teraz miał jej całą uwagę, a nawet ponad. Przeczucia mieli zazwyczaj w podobnych sprawach, a przez te lata służby we dwójkę nawyki wyrobiły się same. On dzielił się podejrzeniami, dzieliła się i ona. A potem razem pakowali się w kolejne gówno, bo czemu by nie, bo trzeba to sprawdzić i z całym szacunkiem coś z tym zrobić
    - Myślisz, ale nie masz dowodów? O co ich jeszcze podejrzewasz, Jim?
    - Gorman uczestniczył w większym projekcie, tego jestem praktycznie pewien. W końcu po co testowałby tą cholerną nalewkę? Musiałbym mieć wyniki jego badań, trzeba byłoby poobserwować starą mydlarnię dłużej by dowiedzieć się kto z niej jeszcze korzysta – uwadze aurora nie umknęło nieszczęśliwe spojrzenie bestyjki i jej pusty kubek. A że wcale nie znał jej od wczoraj, ani nawet od tygodnia, to prowizorycznie zaparzył cały dzbanek kawy, takiej czarnej i niesłodkiej, specjalnie dla pani Sorel. Bo jemu to zazwyczaj wystarczał jeden kubek, ewentualnie dwa. Machnął więc różdżką, która tymczasowo znalazła swoje miejsce na stole, a dzbanek przefrunął z kuchenki i przelał kolejną porcję kawy do pustego kubeczka.
    - Sprawa zamkniętą, oskarżony złapany i osądzony… Stary nie zmienił się tak bardzo. Będziesz w tym dalej grzebał, prawda?
    Nie musiał jej odpowiadać, a ona wcale nie musiała pytać. Oboje znali odpowiedź. On będzie szukał aż doszuka się tropu, albo ktoś go od tego skutecznie odwiedzie wysyłając do Munga na długi, przymusowy urlop. Nie byłby to pierwszy taki jego urlop, przerwa, czy chwilowe wytchnienie od pracy, a kolejne z rzędu, choć ostatnimi czasy całkiem dobrze udawało mu się poważniejszych obrażeń unikać, tak samo jak przymusowego pobytu w szpitalu z którego najbardziej pamiętał okropne żarcie.
    - James, ja...
    – Wiem… Wiem, że to może zabrzmi dziwnie, ale chciałbym żebyśmy razem przyjrzeli się tym pobocznym tropom, Nira.
    Wiedział na co się pisze nakłaniając ex-auror do współpracy. Wiedział też, że pewnym osobom może się to nie spodobać, ale szczerze powiedziawszy, miał to w nosie (żeby nie powiedzieć, że jednak gdzieś indziej). Wiedział, kogo potrzebował w takim wypadku. I wiedział również, że rzeczony ktoś może się również nie zgodzić z powodów, które nie są mu do końca znane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tak czy inaczej, nie byłby sobą, gdyby nie zapytał. I nie byłby sobą, gdyby tak na poważnie zakładał jej odmowę. James Raven zna Nirę Sorel bardzo dobrze (momentami aż za dobrze) i doskonale wie, że nie oprze się tajemnicy.
      - Nie pracujesz już w Biurze, ale odkąd odeszłaś nie znalazłem nikogo na twoje miejsce, bo prawda jest taka, że nikt nie będzie w stanie cię zastąpić…
      Poza tym, pozostawała właśnie ta niewygodna kwestia, która czasem wpędzała biednego aurora w wielogodzinne rozkminy i zastanawianie się nad własnym życiem zawodowym. Czy on miał wygórowane oczekiwania, jak sugerowali koledzy w biurze? Czy naprawdę wymagał tak wiele, że nikogo nie znalazł na jej miejsce? A może rację mieli ci nieliczni, którzy otwarcie sugerowali, że on po prostu nie chce nikogo na jej miejsce? To też było pewne wytłumaczenie, nawet całkiem sensowne, bo Lis raczej nie był gotów na to by podzielić się z kolejną osobą sposobem na pracę i się tak po prostu, po ludzku zżyć. Odejście Sorel było więc nie tylko bolączką na tle zawodowym, ale i prywatnym, bo auror po prostu kobietę lubił i się do niej przywiązał
      - Dla własnego dobra nie powinieneś być widziany ze mną. To nie pomoże twojej… karierze w biurze, niezależnie od osiągnięć, jakie masz na koncie, panie dzielny aurorze.
      - Moja kariera to mój problem Nira – mruknął, nie chcąc by zaprzątała sobie tym głowę. Nie prosiłby jej gdyby nie był świadom ryzyka. Chociaż nie, poprosiłby ją tak czy inaczej, bo James Raven poza byciem paranoikiem, był także skrajnym ryzykantem i uzależnionym od adrenaliny czarodziejem. Obserwował jak wstaje od stołu i kieruje się do okna, obserwował jak przez nie patrzy i czekał na wyrok. A ten mógł być tylko jeden.
      - Kiedy? Kiedy zamierzasz wszcząć prywatne śledztwo?
      - Na dniach – odpowiedział tajemniczo, bo sam jeszcze do końca nie rozplanował całego tego przedsięwzięcia – Musze zebrać wszystkie poszlaki i tropy do kupy, przemyśleć sprawę. A potem ruszam w teren – Raven uważał, że dobry auror, kiedy czuje, że coś śmierdzi, to nie siedzi sobie za biurkiem i nie popija kawy. Dobry auror działa, nawet jeśli sprawa wydaje się początkowo stracona i niegodna uwagi.
      - Mylisz się, jeśli sądzisz, że dam ci nadstawiać twój głupi, pusty i zakuty łeb, Jamesie Ravenie. Zdecydowanie mylisz się, jeśli chociaż przez chwilę sądziłeś, że puszczę cię tam samego. Przecież beze mnie ty zaraz wpakujesz się w kłopoty.
      James Raven przez niektórych zwany Lisem uśmiechnął się łobuzersko, bo padła dokładnie taka odpowiedź jakiej się spodziewał i której w głębi serduszka pragnął. Nie wyobrażał sobie innego kompana przy kolejnych zarwanych nocach, kogo innego jako towarzysza burzy mózgów. Jeśli chodzi o sprawę zawodową, to możliwy paring był tylko jeden w postaci Sorel i Ravena. Skoro zaś rzeczony paring nie mógł działać w biurze, to będzie działać poza nim, bo tak, bo taki Lis ma obecnie kaprys i bo uważa, że we dwójkę zdziałają więcej.
      - Och, nianiu - wzdycha teatralnie i opiera podbródek na dłoni – Chyba musisz zrobić porządek na swojej tablicy do stalkowania, bo jak naniosę ci tu materiałów to utoniemy – nie było żadnego czy mógłbym, czy innych pytań, bo skoro chęć współpracy została jasno zadeklarowana, to on już planował właśnie jak przeniesie wszystkie teczki tutaj, do Azylu. I to tak, by nikt nie zauważył, z biedną Heianą włącznie.

      Lis, który jak zwykle niczego się nie domyśla i generalnie to jest głąbem w sprawach innych niż śledztwa
      czyli w sumie klasyka gatunku

      Usuń
  27. Auror obserwował swoją ex-partnerkę nieco spode łba. Że niby nie patrzy, że niby to jednak tam wcale nie zerka, ale jednak zerkał i obserwował. Analizował postawę ciała, spróbował zgadnąć o czym myśli. Sorel zazwyczaj nie reagowała gwałtownie, a taka ucieczka od stołu była według niego reakcją gwałtowną i wielce podejrzaną. W zasadzie, to mógł być głąbem w sferze emocjonalnej, ale nawet on potrafił pokojarzyć część faktów i powoli zacząć dodawać dwa do dwóch, choć ta skomplikowana operacja wymagała czasu. Tak czy inaczej, Nira się zdradzała. Po części, krok po kroczku, gest za gestem, emocja za emocją. A umysł aurora wszystko chłonął jak gąbka i chował do odpowiedniej szufladki by potem sobie to wszystko na spokojnie przemyśleć w samotności.
    - Kiedy? Kiedy zamierzasz wszcząć prywatne śledztwo?
    - Na dniach.
    - To niezbyt konkretna odpowiedź.
    – Musze zebrać wszystkie poszlaki i tropy do kupy, przemyśleć sprawę. A potem ruszam w teren.
    - To nadal niezbyt konkretna odpowiedź.
    - Jestem specjalistą w braku konkretnych odpowiedzi, kręceniu, oszukiwaniu i tym podobnych drobnostkach – auror beztrosko wzruszył ramionami i wyglądało na to, że chyba zaczyna za mocno identyfikować się ze swoim pseudonimem, który odwoływał się do rudego futrzaka. James Raven od bardzo dawna podążał ścieżką prawa i porządku i od bardzo niedawna zaczynał odkrywać, że w zasadzie prawo nie zawsze ma rację i niekiedy wcale nie chroni niewinnych. To z kolei tworzyło w rozumowaniu aurora pewną lukę, której się nie do końca spodziewał i która burzyła mu dotychczasowy światopogląd i prowadziła prosto w kierunku tak zwanego pierdolenia konsekwencji, a które to pierdolenie prowadziło prosto do wytworzenia swojego własnego, unikalnego kodeksu wartości i zasad. Czyli innymi słowy, zaczynał sobie sam robić kłopoty. I pod górkę.
    - Mylisz się, jeśli sądzisz, że dam ci nadstawiać twój głupi, pusty i zakuty łeb, Jamesie Ravenie. Zdecydowanie mylisz się, jeśli chociaż przez chwilę sądziłeś, że puszczę cię tam samego. Przecież beze mnie ty zaraz wpakujesz się w kłopoty!
    Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem w tej swój bandycki sposób, jakby już coś zmalował i jednocześnie jakby dopiero planował narobić komuś problemów. Od niechcenia pociągnął za uszko kubka i zajrzał do środka, choć kawy w naczyniu już od dawna nie miał, jedynie parę osamotnionych kropelek i nie do końca rozpuszczony cukier. Spodziewał się tego, że go nie zostawi. Że mimo odejścia z biura, mimo tego, że zdawała się kompletnie porzucić dawne życie tak naprawdę wcale tego nie zrobiła. Mogła wyjść z biura aurorów, ale auror nigdy nie wylazł z niej, zawsze lubił to powtarzać, bo uważał tę sentencję za wyjątkowo prawdziwą i zgodną z obecną sytuacją. Nie skorygował jej, nie poprawił, ani nie zaprzeczył, że przecież owszem, dałby sobie radę. Że daje sobie radę teraz więc i potem też sobie poradzi, ale… no nie wtrąca się, tak po prostu. Wyczuł, że coś tu się chowa za tą małą kpiną i bardzo chętnie dowiedziałby się co jest na rzeczy. Dlatego milczy, pozwala jej mówić dalej.
    - Ale przysięgam, że jeśli jeszcze raz powiesz, że to nie moja sprawa, to Gorman i psidwak będą twoim najmniejszym problemem.
    Tym razem parsknął, szczerze rozbawiony słowami czarownicy. Co jednak najlepsze, doskonale wiedział, że Sorel sobie nie żartuje i faktycznie jeśli zalezie jej za skórę, to skończy się to dla niego bardzo nieprzyjemnie. Nie miał zamiaru jej jednak po tym względem testować, bo on to jednak lubił być w jednym kawałku i lubił mieć dobre relacje z bliskimi mu osobami.
    - Rozumiem aluzję, pani auror – odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem, w którym całkiem sprzecznie do sytuacji i ogólnego tonu, dało się wyczuć nutkę rozbawienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raven poklepał dłoń towarzyszki, jakby tym gestem chciał jej dać do zrozumienia, że owszem, zrozumiał. I że owszem, mimo całej sympatii jaką do niej żywił, podejmie to ryzyko kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. Bo jednak pewne sprawy musiał załatwić sam, w pewnych chwilach sam powinien nadstawiać karku i w pewnym chwilach po prostu nie było miejsca na nikogo innego. Ale to nie ta chwila. Nie teraz.
      - Czy tego chcesz czy nie, dla mnie twoja kariera, to też moja sprawa James. Dla jasności: prędzej się wycofam niż ci zaszkodzę.
      - W to nie wątpię – chodziło mu głównie o tę część dotyczącą szkodzenia. Znał ją na tyle, że akurat tego mógł być tak bardzo pewien jak tego, że jutro słońce wstanie na wschodzie i zajdzie na zachodzie. Tak samo jak można było być pewnym, że Raven nie będzie chciał zaszkodzić jej, w jakikolwiek sposób - Och, nianiu. Chyba musisz zrobić porządek na swojej tablicy do stalkowania, bo jak naniosę ci tu materiałów to utoniemy.
      - Mówiłam poważnie, Kruku. Nie pociągnę cię za sobą. Chociaż masz rację w pewnym punkcie, ty mały nicponiu. Ogarnę tablicę, a ty w tym czasie będziesz dobrym, grzecznym chłopcem i tutaj posprzątasz. Może wtedy niania da ci nagrodę.
      - Mówisz? Jaką? – bywało i tak, że Raven był kompletnym materialistą, krętaczem i okropnym manipulatorem, a objawiało się to zazwyczaj w takich luźniejszych sytuacjach, czy kiedy już poważne chwile mijały, znów wypierane przez te podszyte lekką komedią. I mimo tego, że oboje wiedzieli, że w końcu ruszy zadek z krzesełka i ogarnie, to jednak miło było się potargować choć przez chwilę. A może uda mu się faktycznie coś wyżebrać? Może nawet uda mu się nakłonić Sorel do upieczenia specjalnie dla niego ciasta? Nira utrzymywała, że ona plus piekarnik równa się katastrofa, ale on był zdania, że jak chce to potrafi. A on by chciał, żeby i ona chciała. Nawet mógłby jej podać mąkę, albo cukier.
      – Potem pomyślimy, jak mogę… moment. Ty chcesz wynieść akta z biura? – pan Raven nie odpowiedział, ale ten bandycki uśmiech goszczący obecnie na jego wargach był odpowiedzią samą w sobie - Pan przepisowy, sumienny auror? Jim, zaraz pomyślę, że ktoś tu używa eliksiru wielosokowego i właśnie zaliczył wpadkę.
      - Gdyby to była podróba, to na pewno nie wiedziałaby, że tobie trzeba parzyć od razu dzbanek kawy, a nie tylko kubek – gładko zasłonił się pan porządny, bo rzeczywiście, jego słowa sugerowały działania nie do końca legalne, których James Raven do tej pory nie stosował i którymi lekko gardził, jak przykładny stróż prawa. Obecnie jednak coraz częściej dostrzegał, że stanie po stronie aurorskiej nie jest tak krystalicznie czyste jak zawsze mu się wydawało, a prawo i przepisy to nie obrona ostateczna. Powoli coś w jego umyśle zaczynało się zmieniać. Powoli, pomalutku.
      – Mogę sama załatwić sobie dostęp do akt.
      - A czemu masz wszystko zawsze robić sama, Nira? Skoro mamy działać w tym razem to nie widzę powodu dla którego miałbym cię z tym zostawiać. Poza tym… - wzruszył ramionami, jakby cała ta sprawa miała taką kategorię co rozmowy o pogodzie, czyli ponownie kreując się na kogoś, kto ma lekceważący stosunek do wszystkiego i wszystkich, zupełnie jakby był jakimś przemytnikiem z przerośniętym ego – Poza tym, część papierów już wyniosłem, część przepisałem sam – tak, to zdecydowanie nie był ten James Raven, którego znała tak dobrze. Coś mu się chyba stało, coś poprzestawiało, ale zdecydowanie na lepsze, bo nie miał aż takiego kija w dupie jeśli chodzi o tematykę prawną.

      Usuń
    2. - Brakuje mi ostatnich akt sprawy Gormana. Po tym jak je zdałem szefowi, to magicznie sobie zniknęły – spoważniał, a błękitne oczy zyskały tego dziwnego, pochmurnego wyrazu – Za dużo tu zbiegów okoliczności i zagadek. Trzeba znaleźć te akta i scalić z resztą, potem odwiedzić znowu mydlarnię, może zadać komuś parę pytań… - pokiwał głową na boki, jak to miał w zwyczaju, kiedy wcale nie miał zamiaru ograniczać się jedynie do zadawania pytań, bo nie lubił ograniczać sobie pola do działania. No i czasem po prostu komuś trzeba było wprać, bo tak.

      James Raven, już nie taki porządny i już nie taki przestrzegający prawa co – wbrew pozorom – wcale mu nie przeszkadza

      Usuń
  28. [Heloł! Wybacz za poślizg, powoli próbuję powrócić do żywych, po prostu stres mnie tak zeżarł, że nie byłam w stanie funkcjonować, ale... wracając do tematu naszego wątku...
    Spokojnie! Też dawno nie pisałam w klimacie HP, więc mogę mieć braki w edukacji w tym zakresie, dlatego nasz wątek nie musi być mocno kanoniczny. :D
    I byłabym wdzięczna, gdyby udało Ci się zacząć, ale... bez pośpiechu, jak już pisałam na wstępie, dopiero wracam do żywych, także cierpliwie sobie poczekam. Także, jeśli jesteś chętna, to zaczynaj. :D]

    Callie Davies

    OdpowiedzUsuń
  29. [ Cześć :) Bardzo mi miło i dziękuję za powitanie!
    Podoba mi się to, jak skomplikowana jest Twoja postać. Co prawda mocno oberwało jej się od życia ale myślę, że osobowościowo i wątkowo wyszło to na plus, a przynajmniej tak podejrzewam :)
    Pomyślałam sobie, że może Nira byłaby taką przewodniczką Mariny po świecie magicznych zwierząt. Groom na pewno chciałaby trochę bardziej poznać istoty od których pochodzą rdzenie jej ukochanych różdżek. Ona jest jeszcze na początku tej drogi i sama się nią prowadzi, więc na pewno przyda jej się wszelka pomoc :)
    Nie wiem tylko, w jaki sposób mogłyby do takiego układu dojść, ponieważ nie wiem, czy Azyl znajduje się w Hogsmeade, gdzie Marina mogłaby się po prostu przypałętać w poszukiwaniu informacji czy może gdzieś indziej.
    Co Ty na to?]
    Marina

    OdpowiedzUsuń
  30. [Bardzo ładnie dziękuję za przywitanie <3 oczywiście, że znajdzie się w wątkowych marzeniach miejsce dla tego ciekawej postaci jak Nira, skrywającej całkiem mroczne historie i bardzo byśmy chciały z Effy te historie poznać <3 na spotkanie proponuję coś w stylu, że niuchacz, którym opiekowałaby się Nira ukradłby coś należącego do Effy... Na przykład jej iPhone'a, bo przecież taki fajny, błyszczący :p więc Effy by albo za nim pobiegła albo po prostu ktoś by jej powiedział żeby sprawdziła w Azylu i by tam przyszła. Wtedy też dowiedziałaby się, że Nira jest też uzdrowicielką i chciałaby się dowiedzieć, czy Nira w jakiś sposób może pomóc jej młodszemu autystycznemu bratu. Generalnie może potem też się po prostu niesamowicie zafascynować Nirą i ciągle nią nawiedzać pod byle pretekstem i usilnie przekonywalaby ją by zabrała ją "w teren"... Chyba że chodzi Ci coś po głowie ciekawsze go to chętnie przyjmę, Effy się nie boi, ja też nie :D]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Na razie się fascynuje, czyta wszystko co jej w ręce wpadnie w danej tematyce i wypytuje biednych nauczycieli :D
    Myślę, że mogłybyśmy zacząć od Azylu. Nakreśliłam coś nawet, jeśli Ci to nie przeszkadza. Jak odpowiada, pociągnij, jak nie, wymyślimy coś innego :) ]

    Nadszedł kolejny marcowy weekend, jeden z tych, na który Marina Groom czekała szczególnie niecierpliwie. Wypad do Hogsmeade.
    Miała plan. Zbyt wiele czasu poświęciła już na teoretyzowanie i przyswajanie suchych faktów. Jeśli miała zostać wytwórcą różdżek, musiała działać. Co prawda była dopiero na szóstym roku lecz koniec nauki w Hogwarcie zbliżał się do niej nieubłaganie a razem z nim dorosłe życie. To, które zamierzała spędzić tak, jak ona chciała. Koniec z podporządkowaniem się woli rodziców. Koniec ze słuchaniem o tym, jaką to wspaniałą karierę zrobi w Mungu ze swoim nazwiskiem. Koniec.
    Przygotowała się najlepiej, jak umiała. Zapakowała do torby kilka książek o rdzeniach różdżek, opiece nad magicznymi zwierzętami i innych, które uznała za przydatne. Być może było ich zbyt wiele, lecz dodawały jej otuchy. Czuła się dzięki nim bardziej profesjonalnie.
    Tuż po śniadaniu ruszyła w drogę, nie oglądając się za siebie. Była skupiona i zdeterminowana i nie chciała, żeby ktokolwiek mógł jej to zepsuć.
    Stanęła przed bramą Azylu, ośrodku rehabilitacji magicznych zwierząt w Hogsmeade. Poczuła, jak niepewność ściska ją za gardło, jednak nie pozwoliła jej przejąć nad sobą kontrolę. Zacisnęła zęby i weszła do środka.
    Podobno, żeby zacząć produkować dobre różdżki musiała poznać właściwości tego, co się na nie składało, a przecież każdy wiedział, że najważniejszym elementem każdej różdżki jest jej rdzeń. Pióro feniksa, włókno ze smoczego serca, włos z ogona jednorożca, włos z głowy willi…
    Odruchowo sięgnęła palcami do własnej, założonej za prawe ucho.
    Heban, dla tych, którzy nie boją się być sobą, giętka, gotowa na zmiany, 13 cali, dla wysokich lub tych, z dużym potencjałem i włos z głowy willi… Kapryśne choć piękne stworzenia.
    Według Ollivandera najlepiej uzyskać rdzeń ze smoka, jednorożca lub feniksa. Nie wiedziała, czy spotka którekolwiek z nich w Hogsmeade, lecz nawet jeśli nie, była gotowa spróbować. Na pewno były tam jakieś zwierzęta, o których mogła się dużo nauczyć. Sama przecież czytała, że Johannes Jonker eksperymentował praktycznie z każdym nowym rodzajem rdzeni zanim wybrał ten z włosem wampusa na swój znak rozpoznawczy.
    Oczywiście, mogłaby zapisać się do Koła Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, nie miała jednak w sobie tak wiele odwagi, by przyznać się do swoich planów przed nauczycielami i kolegami z klasy. Zresztą, rodzice mieli dobre kontakty z połową grona nauczycielskiego w Hogwarcie a nie chciała by dowiedzieli się o tym, jaką przyszłość wybrała dla siebie ich córka. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
    - Halo? Dzień dobry.. czy jest tu może ktoś?

    [Sto lat już nic nie pisałam, szczególnie nie początek, więc z góry przepraszam, jak wyszło średnio xd]

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  32. [Jejku jak mi miło <3 ale też prawda, że łatwo jest wpaść na pomysł jak się ma przed sobą tyłu utalentowanych autorów i tak ciekawe postaci do wątkowania <3 Bardzo mi pasuje to, że kiedy Effy Nie przyjdzie to wzbudzi niepokój, zwłaszcza że trochę planuję dla swojej postaci przykre zdarzenia, które poskutkują tym, że po Effy po Świętach Wielkanocnych się w Hogwarcie nie pojawi, ale póki co No spoilers :p ja mogę zacząć, nie ma problemu, jutro mam trochę czasu, także spodziewaj się <3]
    Effy
    PS. Uwielbiam niuchacze

    OdpowiedzUsuń
  33. - Wszystko w porządku, Effy? - spytał Julian Alderton podnosząc wzrok znad książki i marszcząc brwi.
    -A wyglądam jakby było w porządku?! - fuknęła Krukonka opadając na fotel w pokoju wspólnym Ravenclaw i zdmuchując sobie z czoła kosmyk wściekle czerwonych włosów. Kolor zarezerwowany dla złości, w większości przypadków, nie zawsze. Wiele osób próbowało znaleźć jakiś schemat i regułę, według której Fitzgerald zmieniała swoje fryzury, aczkolwiek nikomu jeszcze się to do końca nie udało. Wszystko pozostawało w sferze domysłów i szacunków.
    - Nie - odparła rzeczowo Marianne. - Masz zaróżowione policzki, przyspieszony oddech i pot na czole. Czyli albo biegłaś, albo masz gorączkę. Twoje ruchy są gwałtowne przez co powodują więcej hałasu niż zwykle. Po wejściu najpierw rzuciłaś swoją torbę, potem ją kopnęłaś i kopnęłaś też ten fotel, zanim na nim usiadłaś. Zakładam, że jednak ani torba ani fotel nie miały jak cię urazić, także to zachowanie było chyba niepotrzebne. Także, masz błoto na butach, gałęzie we włosach i zadrapanie na policzku...Ale to też może być jakiś Twój nowy trend modowy, za którym nie nadążam. Jednak wydaje mi się, że raczej jesteś zła.
    - Dobra robota, Sherlocku - mruknęła Effy wbijając chmurny wzrok w okno. W palcach obracała swój srebrny krzyżyk i przygryzała nerwowo wargę.
    - Sherlocku? Jestem Julian... - chłopak wyglądał na zdezorientowanego - Effy, walczyłaś z kimś? Może to jakieś zaklęcie? Ile widzisz pal...
    - Och kiedyś ci to wyjaśnię! - przerwała mu ze zniecierpliwieniem Effy, po czym wzięła głęboki oddech i dodała siląc się na spokojny ton: - Nie oberwałam żadnym zaklęciem. Ale masz rację, walczyłam z kimś. Z czymś . Padłam ofiarą niuchacza. Możesz się zacząć śmiać?
    - Niuchacza? - Julian nadal wyglądał na nieco zbitego z tropu. - Walczyłaś z niuchaczem...? Niuchacze nie są agresywne... Jesteś pewna, że to był niuchacz? Effy, ile widzisz...
    - Pięć! - warknęła Krukonka, najwidoczniej jeszcze wciąż nie będąca w stanie uspokoić swoich wzburzonych emocji - Za każdym razem widzę pięć palców, jeśli chcesz żeby odpowiedź była inna musisz mi je pokazywać wierzchem dłoni, a nie spodem!
    Zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich oddechów.
    - Przepraszam, Julianie - powiedziała. - Nie powinnam się na Tobie wyżywać. Byłam z dziewczynami w Hogsmeade i siedziałyśmy sobie tam na ławkach za "Trzema Miotłami"...no nieważne. I Anne nie mogła przestać mówić o tym jak to by chciała się rozstać z Nickiem, ale w sumie nie wie czy powinna, bo w sumie to by się chciała umówić z Martinem, ale nie wie czy Martin faktycznie jest fajniejszy niż Nick... No nieważne. W każdym razie ktoś, chyba Mary, zaproponowała, żeby zrobić listę i ich porównać i spytała czy ktoś ma kawałek kartki i pióro. No i ja miałam. Nie pióro, oczywiście, ale długopis, oczywiście, no i chciałam jej dać, taki długopis z żółtymi piórami, bo wiesz, ja jestem chyba team Martin, a on jest z Hufflepuffu...No nieważne. W każdym razie zaczęłam go szukać w torbie i zaczęłam wyjmować z niej rzeczy i wtedy przybiegł tu ten niuchacz i zabrał mi mojego iPhone'a! Zaczęłam go gonić, ale on jest taki szybki, że sobie nie wyobrażasz i mi zniknął! Z moim iPhonem! Puf! Nie ma!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Team Martin? Iphone? - powtórzył Julian, który właśnie wyglądał jakby sam oberwał zaklęciem. I to Confundusem - To jeden z tych Twoich pluszowych jednorożców, tak? Martin stworzył jakąś drużynę? On chyba nawet nie gra w quidditcha.
      - Och na litość...! - zawołała Effy i zaczęła masować sobie skroń. - Nieistotne, Julian. Iphone, to mój telefon komórkowy. Niuchacz ukradł mi telefon komórkowy.
      - I to cię tak złości? - zdziwił się Julian. - Dlaczego? Przecież nawet go nie używasz...
      - Złości mnie, bo... bo... - zawahała się.
      Bo moi rodzice...
      Bo kiedy wrócę do domu...
      Bo mam na nim
      - Bo straciłam moją broń przeciwko tym wstrętnym, mugolofobicznym Ślizgonom! - powiedziała wreszcie i odwróciła wzrok. Znów sięgnęła do krzyżyka przy szyi i zaczęła go nerwowo obracać w palcach. - Nie mam pojęcia co teraz... I w ogóle skąd ten Niuchacz się tam wziął, przecież "Trzy Miotły" to właściwie centrum...!
      - Pewnie uciekł z Azylu - odparł Julian wzruszając ramionami i wracając wzrokiem do swojej książki.
      - Azylu? - teraz była kolej na zdziwienie ze strony Effy.
      - Ano, Ośrodek Rehabilitacji Stworzeń Magicznych "Azyl". Może powinnaś zapytać tam czy nie mają twojego... Majfeela.
      - IPhone'a, Julian. Zresztą nieważne. Powiesz mi gdzie to jest?
      ***
      Julian powiedział. Całkiem dokładnie podał lokalizację Azylu, nie mogąc się jak zwykle powstrzymać przed zaprezentowaniem swojej wiedzy. Tabliczka na drzwiach, przed którymi stanęła Effy potwierdzała, że zrozumiała instrukcje właściwie i dobrze trafiła. Zapukała i omiotła wzrokiem otoczenie. Wyglądało tak... kojąco. Pachniało lasem i bezpieczeństwem. Wzdrygnęła się kiedy usłyszała odgłos otwieranych drzwi.
      - Dzień dobry ja po iPhone'a... - oznajmiła uprzejmie, przeniosła wzrok na stojącą w drzwiach kobietę, a na jej twarzy odmalował się wyraz zaskoczenia. Nie miała pojęcia czego się spodziewała. Kogoś... wielkiego. Brodatego. Albo jakiejś sympatycznie wyglądającej staruszki, takiej co spędza całe dnie dokarmiając koty. Kuguchary, w tym wypadku. Natomiast kobieta stojąca przed nią zupełnie nie przypominała ani Hagrida, ani pani Peterson, sąsiadki rodziców. - Pani niuchacz... znaczy nie wiem tego na pewno, czy akurat on, ale powiedziano mi, że to mógł być on... albo ona... w każdym razie mam podejrzenia by twierdzić, że jest tutaj mój iPhone.
      Odchrząknęła i uśmiechnęła się szeroko, próbując zatuszować swój zaskoczony wyraz twarzy.
      oczarowana swoją rozmówczynią Effy

      Usuń
  34. Mogłoby się wydawać, że pierwsze na co zwróci uwagę Marina, to kobieta lewitująca nad olbrzymim złotym wołem, lecz nie. Oczywiście, jej oczy wyłapały coś zupełnie innego. Różdżkę.
    Nie była jeszcze na tyle wprawiona, by bez żadnego błędu czy zająknięcia stwierdzić dokładnie wszystkie parametry, lecz była prawie pewna, że ta, trzymana przez kobietę, była wykonana z cedru. Lojalna . Miała gdzieś około dziesięciu, może jedenastu cali i wyglądała na raczej sztywną. Groom nie miała zbyt wiele czasu, by się jej przyjrzeć, gdyż właścicielka wepchnęła ją do tylnej kieszeni spodni zaraz po tym, jak wylądowała na podłodze.
    Błękitne oczy Mariny padły więc na zwierzę. Reem. Krew o niezwykłych właściwościach. Nic przydatnego do różdżek - stwierdziła szybko, chodź nie zmniejszyło to jej ciekawości. W szkole nie sprowadzali im na zajęcia takich istot. Zbyt wiele było w niej dzieci skorumpowanych bogaczy by ryzykować. Szczególnie z tak rzadko spotykanym gatunkiem. Z tego co wyczytała, mało ich już było na świecie.
    Delikatnie i najwolniej jak tylko potrafiła ściągnęła z ramienia torbę, która zaczęła jej już ewidentnie ciążyć, i położyła ją na podłodze w rogu pomieszczenia.
    - Zastanawiałam się, czy mogłabym się tu trochę pokręcić. Pomóc. Interesuje mnie pogłębienie wiedzy o Magicznych Stworzeniach - powiedziała, uważnie dobierając słowa. Chciała wypaść profesjonalnie. Tak, by nie spotkać się z odmową.
    Cieszyła się, że założyła wysokie kalosze i znoszony sweter, natomiast włosy związała wysoko na głowie w ciasnego koka. Inny strój mógłby nie przetrwać dnia.
    - Czy to ropa? - spytała nagle, czując charakterystyczny zapach w powietrzu. Jako potomkini rodu uzdrowicieli była przyzwyczajona do takich zapachów, nie zmarszczyła nawet nosa.
    - Jeśli zebrał się ropień, najlepiej byłoby go rozciąć, ewakuować zawartość a potem przyłożyć dyptam - wymamrotała bezwiednie, nadal wpatrując się w potężne zwierzę. Tyle razy słyszała już dyskusje rodziców przy stole bądź w ogrodzie. Większość z nich znała na pamięć i mogłaby wyrecytować na pamięć bez większego problemu.
    - Moi rodzice są uzdrowicielami. Co prawda ludzi, ale zasada jest chyba ta sama. Czy mogę spróbować pomóc? - spytała, znów przenosząc wzrok na kobietę. Nie wydała jej się ani trochę znajoma, choć w przypadku Mariny było to raczej normalne. I tak większość czasu spędzała z nosem w książce. Mało kogo znała. Poza tym, nieznajoma wyglądała na starszą o tyle, że na pewno nie rozminęły się nigdy na szkolnych korytarzach.
    Nie sądziła, że popołudnie obierze taki obrót. Uciekając od uzdrowicielstwa wpadła wprost w jego sidła. Jednak postanowiła dać się ponieść. Poza tym, szkoda jej było tego biedaka z raną na plecach. Cierpiał za to, że urodził się wyjątkowy, mimo że przecież sam nie wybrał sobie takiego losu.

    [ Dobitna to jest słowo idealnie mnie opisujące xD Ty masz za to talent do zawstydzających mnie komplementów! Plus, dzięki za info o różdżce dla mojego dzieciaka - aż jej się oczy zaświeciły :D]

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  35. [ Och, dziękuję za tyle miłych słów, naprawdę się nie spodziewałam :) Słowem wyjaśnienia – akurat w walce z kodami pomagała mi Dyrekcja, więc nie byłam osamotniona w przedzieraniu się przez kody. A, i Alex jest jedynakiem, więc jemu przypadną wszelkie przyjemności i obowiązki z tego płynące :) Nie mam pojęcia dlaczego jesteś taka surowa wobec własnej karty, bo raz że treść bardzo przyjemna, a dwa – osobiście wolę takie minimalistyczne wykorzystanie kodów, niż taki miks, który wywołuje oczopląs od zastosowanych trików :) chętnie skuszę się na wspólny wątek, zastanawiam się tylko co dokładnie. Jedyny punkt zaczepienia, jaki widzę, to fakt, że za czasów aurorskich Nira musiała znać ojca Alexa, ale ten element już wykorzystywałam w innych ustaleniach. Hm. Jakieś pomysły? ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  36. [jejku jaki piękny odpis <3 przepraszam, że dopiero teraz, normalne życie mnie trochę pochłonęlo...:/]
    Bobik. A więc tak miał na imię jej oprawca. Chociaż musiała przyznać, że bezlitosny oprawca Bobik brzmiało raczej zabawnie i niezbyt adekwatnie. Pokiwała entuzjastycznie głową kiedy stojąca przed nią kobieta zaczęła obrysowywać w powietrzu kształt telefonu. Nie umknęło jednak uwadze Effy, że kobieta nie pojęła od razu o co chodzi.
    "Czystokrwista" - wywnioskowała od razu Effy. Zerknęła na twarz kobiety szukając jakichkolwiek oznak pogardy, obrzydzenia czy chociaż politowania, ale nie znalazła. Jej rozmówczyni wyglądałabym raczej na... Zaciekawioną. I w dodatku zaprosiła ją do środka. To był ewidentnie dobry znak. Effy posłusznie podążyła za kobietą, ale to co to ujrzała po przekroczeniu progu sprawiło, że szeroko otworzyła oczy, a nawet usta same jej się rozchyliły z wrażenia.
    Od prawie siedmiu lat miała do czynienia z niezwykłymi, dla wielu nierealnymi rzeczami, od siedmiu lat większość roku spędzała w HOGWARCIE , a jednak po tym jak zatrzasnęły się za nią skrzypiące drzwi stwierdziła, że właśnie znalazła się chyba w najbardziej magicznym miejscu jakie dotychczas widziała. Wodziła wzrokiem po pomieszczeniu chłonąc wszystkie jego niezwykłości i przyglądając się każdemu z jego mieszkańców. Na starym kocu pochrapywał sobie spokojnie psidwak. Co jakiś czas cichutko powarkiwał i przebierał przez sen nogami.
    "Zupełnie jak Fafik. Spodobałby się Davidowi" - pomyślała Effy i uśmiechnęła się mimowoli. Po chwili jednak przypomniała sobie, że te stworzenia źle reagują na mugoli i trochę zrzedła jej mina. Postanowiła nie podchodzić bliżej. Tak na wszelki wypadek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej wzrok padł na wiklinową klatkę. Podeszła do niej nie mogąc oprzeć się ciekawości i ukradkiem zerknęła przez wiklinowe gałązki do środka, napotykając spojrzenie ciemnych oczu.
      - Ty... - mruknęła rozpoznając ów nikczemnego Bobika . Złapała się jednak na tym, że nie jest w stanie trzymać w sobie urazy wobec czegoś tak... uroczego . Zaczęła jednak analizować w głowie wszystko co do tej pory wiedziała o niuchaczach żeby stwierdzić, czy ich wygląd nie jest uznawany za ich broń. Powinien być, jeśli by spytać ją o zdanie.
      Jednak najbardziej magiczna wydała jej się ta ciemnowłosa kobieta, pracownica Azylu. To jak wycierała o fartuch ręce, którymi zapewne jeszcze przed chwilą leczyła jakieś magiczne stworzenie. To jak opadały jej na czoło kosmyki włosów, kiedy z pełnym oddaniem przetrzasała zakamarki pomieszczenia w poszukiwaniu iPhone'a. To jak spoglądała na otaczające ją stworzenia. Bijące z niej ciepło i troska. Effy miała wrażenie, że to ta kobieta, bardziej niż to miejsce, była azylem .
      Piękna na zewnątrz i od środka .
      Z zamyślenia wyrwał ją głos kobiety, która podała jej coś małego, lekkiego i żółto - niebieskiego. Podniosła to coś do światła i przyjrzała się dokładniej aby zidentyfikować.
      Memortek . Bardzo młody i w dodatku, biorąc pod uwagę to jak senne wydawały się jego oczka, bardzo słaby. Effy natychmiast zapomniała o iPhonie i poszła we wskazanym jej kierunku szukając wzrokiem wspomnianych much i robaków. Gdzieś tam w tle usłyszała kobietę pytająca psidwaka o to, czy nie zjadł tego telefonu. Może gdyby nie była tak zdeterminowana, aby pomóc małemu memortkowi to by się przelękła. W końcu jak miałaby to wytłumaczyć rodzicom?
      Mamo, tato, pamiętacie jak Fafik zjadł pół kapcia Raphaela? Mój telefon też został zjedzony... Przez psidwaka, prawie-psa, co ma dwa ogony. Zjadł go, bo najpierw okradł mnie niuchacz, małe, futrzane stworzonko z kaczym dziobem.
      Pewnie już w połowie by jej przerwali i kazali nigdy więcej nie opowiadać takich bzdur, wpadając w stan będący na pograniczu furii i paniki.
      Więc może Effy przejęłaby się bardziej tą wizją, gdyby nie była aż tak pochłonięta wciskaniem memortkowi muszki. Dopiero po chwili poczuła na sobie wyczekujące spojrzenie kobiety.
      "Ach No tak. Nie przedstawiłam się."
      - Effy - odpowiedziała szybko. - Effy Fitzgerald. Ale Effy wystarczy w zupełności.
      Wzrok dziewczyny padł na wyciągnięty w jej stronę przedmiot i przypomniała sobie po co właściwie tutaj przyszła.
      - Jej! Znalazł się! Dziękuję! - Zawołała radośnie. Wzięła do rąk telefon, pobieżnie go obejrzała i wrzuciła do swojej niewielkiej, plecionej tęczówej torebki.
      Spojrzała z powrotem na memortka i sięgnęła po kolejną muszkę.
      - On... Przeżyje.... Prawda? - spytała cicho, pełnym nadziei głosem.
      Nie umieraj, proszę.
      Effy i jej autorka, której serduszko zaraz się rozpłynie <3 tyle kochanych słów <3

      Usuń
  37. [Dzień dobry! Niestety w HP jest tak, że likantropia nie jest dziedziczna, co mnie dość mocno rozczarowało przy tworzeniu Cherry, bo zawsze jednak miałam przekonanie, że nie przenosi się jedynie przez ugryzienie, no ale!
    Właśnie, Głos wspominał mi o Tobie, że lubisz pomysłowych ludzi i gdybym chciała jakiś grubszy wątek to powinnam się zgłosić właśnie do Ciebie. :D Tylko, póki co, nie widzę totalnie jak mogłybyśmy połączyć Nirę i Cherry. Niemniej mam gdzieś z tyłu głowy drugą postać i będzie to mieszkanka Hogsmeade, więc tam możemy o czymś pomyśleć, jeśli będziesz miała ochotę, to proszę odezwij się tutaj nyaeleboe@gmail.com]

    Cherry G.

    OdpowiedzUsuń
  38. [Przeczytałam kartę raz, a chwilę później kolejne dwa razy, bo nie mogłam się naczytać. Pięknie napisana, dokładnie tak, jak lubię - pozostawiająca wiele znaków zapytania, pełna niedopowiedzeń i pozostawiająca w odbiorcy ten konkretny rodzaj niedosytu, który sprawia, że chce się postać poznać bliżej. Masz moje serce w stu procentach!
    Chętnie z Tobą pomyślę nad czymś konkretnym dla naszych pań. Co powiesz na hangouts albo mail? Będzie wygodniej :)]

    Dominique W.

    OdpowiedzUsuń
  39. - Nie, nie rozumiesz. Nie nazywaj mnie tak. Już nie jestem aurorem.
    Kontakty międzyludzkie były czasami skomplikowane. W jednej chwili mogło być dobrze, mogło być najlepiej; mogło być sielankowo i miło, mogła być jajecznica i żarty o tostach. A potem robił coś, czego nawet nie zarejestrował i puf, wszystko się pierdoliło jak domek z kart. Jak za dotknięciem jakiejś - zdecydowanie negatywnie do niego nastawionej - różdżki. Lis nie lubił tych momentów. Nie lubił ich i niestety, ale nie do końca potrafił sobie z nimi radzić. Przywykł do niespodziewanych zwrotów akcji, owszem. Przywykł do tego, że nie każdy go lubił, że nie każdy tolerował, bo nie da się w każdej osobie mieć przyjaciela. Ale zawsze sądził, że Sorel właśnie taką jego przyjaciółką jest. Przynajmniej dla niego nią była. Drobną słabością przez którą być może czasem oberwał za bardzo usiłując jej oszczędzić. Koleżanką z którą można było posiedzieć w barze i napić się Ognistej. Partnerką w sprawie, nieocenioną i niezastąpioną. Czasem sądził, że zna ją najlepiej na świecie, a potem właśnie działy się takie rzeczy jak teraz. On robił coś, co nie do końca się jej podobało i cyk, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak powstawał między nimi mur. Raven z ciekawością obserwował rzeczony metaforyczny mur i zastanawiał się, co u diabła znów zrobił źle. Bo to, że to on zawinił było bardziej niż pewne. Pytanie, choć bardzo nurtujące, nie pada. Jest tylko spojrzenie, nieco pochmurne, nieco niezadowolone.
    - Wezmę się za sprzątanie.
    Ucieczka. To była ucieczka i nawet on potrafił to dostrzec, choć czasami takie rzeczy mu umykały, pozostawiając dziurę w rozumieniu drugiej osoby. Tym razem jednak wychwycił. Zauważył, choć na razie nie zamierzał jeszcze nic konkretnego z tym robić. Po prostu siedział i obserwował, milczał i analizował, od czasu do czasu wtrącając kolejny tekst kontrolny.
    - Gdyby to była podróba, to na pewno nie wiedziałaby, że tobie trzeba parzyć od razu dzbanek kawy, a nie tylko kubek.
    – To wiedzą wszyscy, którzy znają mnie chociaż odrobinę. – krótka pauza w której Raven jedynie unosi brew do góry - Sama sobie załatwię dostęp.
    - A czemu masz wszystko zawsze robić sama, Nira?
    - A czemu nie?
    Jeśli miał jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, że gdzieś po drodze coś koncertowo spierdolił, to teraz ich już absolutnie nie miał. Nira zazwyczaj się tak nie zachowywała, nie ta Nira, którą on tak dobrze znał. Pozostawała więc absurdalna podmianka jego Sorel na jakąś inną, albo coś równie nieprawdopodobnego. No, albo rzeczywiście to, że spierdolił relację i awansował na kompletnego niszczyciela dobrych kontaktów. W sumie nie zdziwiłby się, bo ostatnimi czasy wszystko wychodzi dokładnie na odwrót niż by się tego spodziewał i niż by tego pożądał. Nic więc dziwnego, że jego mała klątwa dotarła aż do tego obszaru.
    - Skoro mamy działać w tym razem to nie widzę powodu, dla którego miałbym cię z tym zostawiać.
    - Naprawdę nie widzisz?
    - Nie Nira, nie widzę – z pozycji obserwatora gładko przeszedł do ofensywy, choć może ofensywa nie była najlepszym sposobem na określenie tego, co właśnie próbował zrobić. Bo wbrew pozorom nie chciał jeszcze bardziej zepsuć, a chciał naprawić. Chciał by tamten sielankowy nastrój wrócił w mniejszym lub większym stopniu, albo chociaż ustąpił błogiej neutralności – Wciągam cię w jakieś bagno, nie wiem nawet jak głębokie i naprawdę nie mam zamiaru cię z tym zostawiać samej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możesz nie być już aurorem, możesz nie chcieć żebym tak do ciebie mówił, ale według mnie to jest tak, że odeszłaś z Biura ciałem, ale na pewno nie duchem. Wciąż ma to zacięcie. Wciąż jesteś tą samą Nirą Sorel z którą siedziałem dwa tygodnie nad sprawą wybuchającego proszku Fiuu i losowych zabójstw nim wywołanych. Tamta Nira powiedziałaby o co chodzi. Tamta Nira… - pojął, że się zapędził. Urwał więc swój monolog wpół zdania i pokręcił głową, do reszty tracąc tą namiastkę dobrego nastroju, której się kurczowo trzymał od dłuższego czasu. Błękitne spojrzenie pada na oknie, tym samym w które wpatrywała się Sorel. Białe płatki spadają powoli na ziemię, oblepiają parapet, pobliskie krzaczki i karłowate drzewka. Ośnieżona zostaje skrzynka na listy, a na wciąż nieodśnieżonych schodach zalega podwójna już warstwa białego puchu.
      – Za dużo tu zbiegów okoliczności i zagadek. Trzeba znaleźć te akta i scalić z resztą, potem odwiedzić znowu mydlarnię, może zadać komuś parę pytań… - spróbował ją przekierować na tryb zawodowy. Na tryb myślimy jak rozwiązać sprawę, ale zaliczył kolejne, koncertowe wypierdolenie się na drodze do szczęśliwego zakończenia.
      - Albo po prostu odpuścić. Możesz po prostu odpuścić.
      - Może to nie mnie podmienili, tylko ciebie? – spytał, przechylając lekko głowę w bok. TO już zdecydowanie nie brzmiało jak Sorel, która przepracowała z nim tyle lat i którą wciąż lubił i szanował. Pozornie patowa sytuacja skłoniła go jednak w końcu do działania innego niż poprzez same słowa; podniósł się od stolika i podszedł bliżej, a dłonie aurora wylądowały na ramionach jego ex-partnerki, jakby w ten sposób próbował jej coś przekazać.
      - Widzę, że coś cię gryzie, Nira. Nie wiem co, nie potrafię się domyślić. Ale jeśli mi powiesz, to może oboje znajdziemy rozwiązanie… - dodał już ciszej, a dłonie lekko ucisnęły jej ramiona w pokrętnym geście dodania otuchy.

      Raven

      Usuń
  40. [Powiem tyle, że to bardzo dobry wybór, a Jackman jest cudowny. ^^
    Ojciec Castora w przeszłości był śmierciożercą, tak sobie wydumałam, że wciąż wierzy w czystość krwi i chciałby, aby w świecie czarodziejów panował porządek, więc za te napady na mugoli to jeszcze by jej bratu na pewno przyklasnął. Ale to bratanie się z mugolami jakoś można byłoby pociągnąć. Tylko ostatnio ja i wymyślanie wątków mocno się rozjeżdżamy. Może ja zostawię mejla i pogadamy na hangouts i tam się dogadamy?^^
    bysiaa44@gmail.com]

    Castor

    OdpowiedzUsuń
  41. - Może tamtej Niry już nie ma? Może nie ma już twojej Niry.
    - Może to nie mnie podmienili, tylko ciebie? – skontrował jej pytanie pytaniem, niespecjalnie zrażony ponurą nutą goszczącą w jej głosie, jak i generalnie dość ponurą atmosferą, która wzięła w posiadanie jego byłą partnerkę. Na przestrzeni tych wszystkich lat spędzonych razem nauczył się już rozróżniać poszczególne nastroje Sorel, choć wcale to nie znaczy, że potrafił sobie z nimi radzić. Wręcz przeciwnie, walka z tą całą psychiczną otoczką szła mu okropnie i zdecydowanie wolałby nawet powrót Voldemorta niż taką ponurą, czy smutną Sorel. Z Voldemortem chociaż wiadomo było o co chodzi, a tutaj… tu było zbyt dużo niewiadomych i zmiennych. Zbyt dużo niedopowiedzeń z obu stron i zbyt dużo głęboko skrywanych sekretów. Błękitne spojrzenie aurora uważnie obserwuje sylwetkę czarownicy, czarodziej trwa w tej swojej obserwatorskiej pozie od dobrych paru minut, ale nie nasunął mu się absolutnie żaden sensowny wniosek. Westchnął więc, potarł twarz dłońmi.
    - Oni mnie nie podmienili, Jim. Oni wygrali.
    Nie miał pojęcia jacy oni, nie miał pojęcia kto mógł wygrać i tak w zasadzie to czuł się jak ktoś, kto ma przed sobą o wiele więcej niewiadomych niż początkowo zakładał. A Raven nie lubił niewiadomych. Psuły mu wizję, zakłócały realizację planów, no generalnie lepiej było tych niewiadomych nie mieć. Poza tym, że nie lubił niewiadomych, to miał w zwyczaju by po prostu wiedzieć wszystko co jest do dowiedzenia się. W momencie, kiedy jego była współpracowniczka oznajmiła mu natomiast, że na dzielnię wbili jacyś tajemniczy „oni” to poczuł się mocno nie w temacie i mocno niekomfortowo. A czuć się niekomfortowo to kolejna rzecz, której James Raven nie lubił. Podniósł się z krzesła, mebel zaszurał nóżkami o podłogę, burząc w ten sposób ostatni bastion tego jego wewnętrznego opanowania i spokoju, który kruszyć zaczęła już wcześniej Nira. Zamiast jednak odejść i zapomnieć o sprawie, zamiast dać za wygraną, podszedł bliżej. Bo przyjaciół w potrzebie się nie zostawia, choćby miała ich czekać drama stulecia, wylanie z pracy i wszystko to, co niefajne i niemiłe. Raven był gotów. Był gotów na poświęcenie, na pomoc, na to by nawet na własną rękę znaleźć tych rzeczonych onych i im spuścić srogi wpierdol za wygranie z Sorel.
    - Widzę, że coś cię gryzie, Nira. – odezwał się całkiem neutralnie, zamiast dać ujście temu wszystkiemu co właśnie sobie myślał i czuł. Bo James Raven, oprócz niewiedzy, niewiadomych i dyskomfortu nie lubił także zbytnio się uzewnętrzniać. Owszem, mógł być sobie poruszony gdzieś głęboko w środku, mógł naprawdę sprawę przeżywać, ale nie znaczyło to wcale, że zamierza cokolwiek po sobie pokazać. Wręcz przeciwnie, w jego interesie leżało by pokazać jak najmniej, więc i ton głosu i mimika twarzy są opanowane do perfekcji - Nie wiem co, nie potrafię się domyślić. Ale jeśli mi powiesz, to może oboje znajdziemy rozwiązanie…
    - Jeśli masz rację, nikt nie będzie szukał prawdy, Kruczku i nikt ci za nią nie podziękuje. Jeśli masz rację, nie pozwolą ci w tym grzebać. Zrobią z ciebie kozła ofiarnego. Wiem, czym jest dla ciebie praca. Oboje zawsze to wiedzieliśmy. Nie chcesz dotrzeć do tego punktu, Jim. Nie będzie odwrotu. A ja nie dam im tego zrobić z tobą. Stojąc z boku możesz mówić, że nie wiedziałeś, co zamierzam i że w tym kopię.
    - I to cię gryzie? – mruknął ponuro – Wiem, co mi grozi. I wiem, że jesteśmy już w punkcie z którego nie ma odwrotu – świadomość tego przyszła mu już jakiś czas temu, kiedy sam zaczął gromadzić materiały w sprawie, które w późniejszym czasie zaczęły się tajemniczo gubić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda jego przepisane wersje nie miały oficjalnego stempla autentyczności Ministerstwa i Departamentu, ale miał to głęboko w dupie, bo nie potrzebował żadnych potwierdzeń zgodności by wiedzieć, że coś tu jest kurwa naprawdę nie tak – No i to nie jest odpowiedź na moje pytanie – wytknął bezczelnie, nadal chcąc wiedzieć co gryzie ex-aurorkę.
      - Podejrzewałam go. Podczas naszego dochodzenia. – odwróciła się, błękit oczu Ravena skrzyżował się z szarością Sorel. Nie cofnął się, nadal ją obserwował, w pierwszych chwilach nie wiedząc do czego konkretnie zmierza, bo śledztw prowadzili bardzo wiele. Ale wraz z kolejnymi sekundami zaczynał rozumieć coraz więcej. Jego umysł wskoczył na właściwe tory. Było jedno takie śledztwo, gdzie Nira zdecydowanie przestała zachowywać się jak ona, a przynajmniej jemu udało się to wychwycić. Nie był pewien czy pozostałą część biura to zauważyła, ale wątpił, bo Sorel zawsze była dość skryta i poznanie jej nawyków i zachowań wymagało czasu. Poznanie zaś historii rodzinnej wymagałoby zapewne jeszcze więcej, bo nawet on niewiele wiedział. Tak naprawdę, jeśliby się nad tym zastanowić głębiej, to co on o niej właściwie wiedział? O przeszłości, o rodzie? Początkowo zrzucił to na trudną sprawę i na atmosferę samego Departamentu, początkowo nie dostrzegał. Nie rozumiał.
      – Gdyby cię tam nie było, tamtej nocy, nie zrobiłabym nic. Nadal możesz mi ufać? Nadal możesz nazwać mnie aurorem duszą? Nadal jestem tą samą Nirku, twoją bestyjką?
      Spojrzenie aurora stało się jakby twardsze i zimniejsze. Brakujący element układanki wskoczył na swoje miejsce. Tamtej nocy działał głównie sam, krążył, szukał, intuicja podpowiadała mu, że nie może ot tak dać spokoju. Nira pojawiła się praktycznie na samym końcu, w samej krytycznej chwili, kiedy już mieli rozpętać magiczny pojedynek na dobre. On i Maren. Teoretycznie powinien czuć się zdradzony. Powinien przestać jej ufać, donieść. Powinien… sam już nie wiedział co konkretnie powinien zrobić. I zazwyczaj w takich momentach decydował się po prostu na pójście za tym co podpowiada mu intuicja. Starł więc tą brzydką łzę z policzka byłej partnerki i po prostu przygarnął ją do siebie, obejmując.
      - Nadal mogę – mruknął, opierając brodę na kasztanowej czuprynie – Nadal jesteś tą samą Nirą co zawsze, tamten incydent tego nie zmienia. Ufam ci, wiesz? Ale… - zawiesił na moment głos, szukając odpowiednich słów – Ale ty mi chyba nie, skoro milczałaś przez tyle czasu. Nie mam przecież kija w dupie. Zrozumiałbym. I zaakceptował.

      nieco dotknięty auror

      Usuń
  42. [ależ ze spokojem <3 odpis jest piękny i warto było czekać :D mam nadzieję, że już się wszystko w życiu poukładło :* ja też widzę u siebie małe spowolnienie... ;/]
    Kiwała głową słuchając odpowiedzi kobiety. Z każdym kolejnym słowem zaciskała bardziej wargi, a na jej twarzy pojawił się wyraz determinacji. Nie pozwoli stworzeniu umrzeć.
    Boże, mój Boże...
    Zamknęła oczy wzywając w myślach Tego, w którego wierzyła...a a przynajmniej bardzo chciała wierzyć. Tak bardzo chciała ocalić chociaż to jedno, maleńkie istnienie. Ocalić, zamiast niweczyć.
    - Karmiłam młodszego brata... - powiedziała cichym, nieco przygaszonym tonem. Nienawidziła tego, jak mały memortek przypominał jej Davida, który czasem też popadał w podobną apatię, wykazywał podobny brak woli do walki. Dopiero po chwili przypomniała sobie poprzednio zadane przez kobietę pytania.
    - Hogwart, zgadza się Ravenclaw, VII rok. - potwierdziła i dodała wzruszając ramionami: - Przez te wszystkie lata zdążyłam zauważyć, że przydział domu ma dla czarodziejów ogromne znaczenie. Nie sądzę, by większość moich znajomych z poprzedniej szkoły zwracało uwagę na to, że spędzili osiem lat w klasie G...
    Widząc pytający wzrok kobiety uśmiechnęła się szeroko.
    - Girls - wyjaśniła. - Klasy były dwie, ta druga to B. Boys . Moja poprzednia szkoła nie byłą za koedukacją.
    "Nie była za wieloma rzeczami " - dodała w myślach.
    - A iPhone... Wydaje mi się, że działa - powiedziała chwytając w palce kolejnego, wijącego się robaka. - Tak naprawdę dowiem się tego dopiero jak dotrę na Wielkanoc do domu. Tu, w Hogsmeade, Hogwarcie i okolicach tego typu urządzenia nie działają. A szkoda. Bywają bardzo przydatne. Ale większość czarodziejów za bardzo boi się mugoli, żeby dać szansę ich wynalazkom.
    Zerknęła na kobietę i obdarzyła ją ciepłym, pogodnym wzrokiem.
    - Ale pani się chyba nie boi, co? - bardziej spytała niż stwierdziła. - Nie wygląda pani jak ktoś, kto chce wyparzyć mugolaka wrzątkiem i wyrzucić jak najszybciej z domu... To bardzo miłe. I niezbyt powszechnie spotykane.
    W jej głosie nie było smutku. Nie użalała się nad sobą. Proste stwierdzenie faktu, poczynione na podstawie wieloletnich już obserwacji. Ludziom mogło się wydawać, że wojna sprzed dwudziestu kilku lat już się skończyła. Uprzedzenia zostały. Nawet słynny Harry Potter i ich obecna Minister Magii nie byli w stanie ich całkowicie zniweczyć.
    - Dziś jest sobota... - odparła z rozbawieniem, na wzmiankę o lekcjach. Najwidoczniej łatwo było zatracić poczucie czasu żyjąc w tak magicznym otoczeniu i mając do czynienia z taką ilością ciekawych stworzeń.
    - Poza tym, nawet gdyby, nie sądzę, by nauczyciele za mną tęsknili - dodała wzruszając ramionami, tym samym, stwierdzającym fakt i pozbawionym żalu głosem. - Nie jestem zbyt wzorową uczennicą i większość raczej spisuje mnie na straty, podejrzewają pewnie, że kończąc szkołę zostanę jakąś barmanką w nocnym klubie dla trolli albo coś takiego... Nie, żeby było coś złego w wykonywaniu tego zawodu. Jestem pewna, że też może być bardzo rozwijający. Poza tym język trolli jest dość ciekawy, z tego co zdążyłam się dowiedzieć. Więc może faktycznie spróbuję.
    Łatwo było udawać, że perspektywa życia po Hogwarcie nie jest dla dziewczyny problematyczna. Że ją nie obchodzi. Że wcale o niej nie myśli po nocach, kiedy przewracając się z boku na bok zastanawia się, co ma robić dalej. I czy w ogóle, gdziekolwiek jest dla niej miejsce. Ostatecznie nie jest łatwo snuć plany na przyszłość w świecie, który cię odrzuca. Effy żyła w dwóch takich światach. Nie, żeby kiedykolwiek, komukolwiek się poskarżyła. Nie, żeby ktokolwiek mógł to zrozumieć.
    - Chciałabym tu zostać jeszcze chwilę - oznajmiła nagle, podnosząc wzrok i patrząc kobiecie prosto w oczy. - Jeśli mogę... Chcę zostać z nim .
    Uniosła delikatnie memortka i dodała cicho:
    - Proszę... Nie będę przeszkadzać, obiecuję.
    Memortek zapiszczał delikatnie.
    Effy, która nie chce sobie iść

    OdpowiedzUsuń
  43. Obserwacja. Wniosek. Analiza.
    Wystarczyło tak niewiele, by poznać człowieka tak naprawdę. Wystarczyło po prostu obserwować jego odruchy i reakcje, bo nad tymi najtrudniej zapanować i najtrudniej je zmienić. Wystarczyło po prostu stać obok i obserwować, a potem wyciągnąć odpowiednie wnioski. Sorel mogła być tajemnicza i skryta, w zasadzie to dla znacznej większość Biura Aurorów wciąż taka była, ale nie dla niego. On ją poznał, częściowo właśnie przez obserwację, częściowo przez rozmowy i wymianę doświadczeń, przez wspólne życie, dawno, dawno temu.
    Nie umknął mu żaden wykonany przez nią gest, a nauka wyciągnięta z przeszłości pozwalała sądzić, że może z zewnątrz jest całkiem opanowana, to w środku jednak nie do końca. Mur pękał i kruszył się, wspomnienia wracały, a wraz z nią zagrzebana w pamięci - dawno temu - akcja na Bermondsey Wall i jej skutki, bo auror podejrzewał, że to do tego pije jego była partnerka. I nie pomylił się wcale, jej późniejsze słowa potwierdziły podejrzenia, a on poczuł się całkiem zadowolony ze swoich umiejętności rozczytywania ludzi. Choć może nie powinien tych technik stosować na niej, nie tu i nie teraz? Bądź co bądź, kiedyś sobie ufali. Kiedyś byli naprawdę blisko i być może powinien po prostu oddać się pod jej prowadzenie w tej dziwnej rozmowie i nie próbować wyprzedzać faktów? Nie próbować jej przejrzeć? Zanim jednak znalazł włąściwą odpowiedź na postawione samemu sobie pytanie, ona zadała inne. Nieco cięższe, w zasadzie z gatunku tych kurewsko trudnych, na które o dziwo odpowiedź miał już gotową dawno temu.
    - Nadal mogę. Nadal jesteś tą samą Nirą co zawsze, tamten incydent tego nie zmienia. – bo nie miał. Tak naprawdę uważał, taka była prawda i tyle. Co prawda nadal czuł się kurewsko oszukany przez to całe zatajanie prawdy o tym skąd pochodziła i z jakiej rodziny, ale koniec końców nie miało to znaczenia, bo nigdy nie oceniał ludzi po nazwisku czy po rodzie. To, że większość Marenów była pojebana nie było wyrokiem, poza tym, sam widział, że się odcięła. Że nie chciała być z nimi wiązana. Szkoda tylko, ze nie zdecydowała się mu zaufać na tyle by się odsłonić, dopuścić aż tak blisko. Zrozumiałby. Tymczasem jednak Sorel znalazła chwilowe pocieszenie w jego objęciach, nim nie nadszedł kubeł zimnej wody, który prędzej czy później pojawić się musiał. Bo Raven już taki był; miły i wyrozumiały, a jednocześnie kurewsko pamiętliwy, z predyspozycjami do wbijania szpil po bardzo, bardzo długim czasie. Jakby wyczekiwał idealnej chwili na swoją malutką zemstę.
    - Ufam ci, wiesz? Ale… Ale ty mi chyba nie, skoro milczałaś przez tyle czasu. Nie mam przecież kija w dupie. Zrozumiałbym. I zaakceptował. – między wierszami oznaczało to tyle, że po prostu go to zabolało. Wykluczenie, brak zaufania, odejście od starych zwyczajów. Kiedyś… Właśnie, kiedyś. W tamtych czasach naprawdę byli sobie bliscy, póki nie wydało się, że naprawdę ukrywała o jeden sekret za dużo jak dla niego.
    - Wykluczyłam cię celowo. Taki był plan. Nigdy nie miałeś wiedzieć. Nie zrozumiałbyś. Umiałeś jedynie cytować przepisy i ślepo się ich trzymać. Miałeś świetny instynkt i zero elastyczności. – tym razem jednak się odsunął. Nie było obejmowania i ciepłych ramion, a jedynie lekko uniesiona brew aurora, kiedy tak słuchał co miała mu do powiedzenia. Błękitne spojrzenie nie wyrażało nic, puste, kompletnie pozbawione emocji. On też umiał się dobrze maskować, on też miał swoje słabe punkty, które wymagały ukrycia. Dlatego nic było jednocześnie jego odpowiedzią na jej zarzuty. Na kpinę, na sugestię, że jest za słaby na to by móc nazywać się aurorem, a przynajmniej tak można byłoby to odebrać. Ale zamiast od razu się obrażać, Raven po prostu słuchał dalej, wciąż stojąc naprzeciwko niej. Błękitne spojrzenie zmierzyło czarownicę oceniającym spojrzeniem, jakby i on rozpoczął w swojej głowie analizę tego czy Nira Sorel nadaje się i czy w ogóle kiedykolwiek nadawała się na jego partnerkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko zawodową. Spojrzenie to miało ją zaboleć, miało wbić szpilę, miało ją dotknąć, tak jak w tej chwili ona starała się dotknąć jego.
      - Nigdy nie miałeś znaleźć Bermondsey Wall, nie wierzyłam, że połączysz fakty beze mnie. Nie jesteś aż tak dobry, Raven. Dlatego teraz przyszedłeś do mnie. Więc może lepiej, z łaski swojej, po prostu zostaw mi te materiały i wracaj do swojego ładnie ułożonego, idealnego życia?
      Nie było odpowiedzi. Lis jeszcze chwilę na nią patrzył, analizował i coś układał sobie w głowie, nim po prostu odwrócił się na pięcie i powolnym, wyćwiczonym krokiem udał się po swój przerzucony przez poręcz krzesła płaszcz. Podniósł go bez pośpiechu, obejrzał czy wysechł i narzucił go na ramiona. Kolejny był szalik, którym owinął bardzo niebezpiecznego stworka w postaci niuchacza, a który teraz owinął sobie szyję. A wiec to tak, myśli sobie auror, powoli układając sobie wydarzenia sprzed ostatnich sekund w głowie, a wraz z nimi układa sobie także plan działania, bo taki już jest, bo bez planu to jak bez ręki. Tym razem nie ma miejsca na ryzyko… A może właśnie jednak jest? Może to właśnie jedna z tych chwil, kiedy powinno się mieć wyjebane i robić to, co podsuwa mu nieco szalony umysł? Raven wciąż w milczeniu przeszedł tych parę metrów dzielących go od drzwi, sprawdził zawartość kieszeni i obejrzał się na wciąż stojącą kawałek dalej Sorel. Spojrzenie było długie, ponownie oceniające, aż nagle puf, wszystko się skończyło i wszystko uległo zmianie.
      - Idę zapalić, idziesz też? - mnie nie nabierzesz, mówi dodatkowo spojrzenie aurora, ten specyficzny błysk w oku i wygięcie warg. Sorel była dobra w te klocki, była dobra w udawanie i chronienie innych kosztem siebie, ale jego, szczególnie jego nie mogła oszukać, bo znał ją już aż za dobrze – Z całym szacunkiem, pani ex-auror, ale w tamtym śledztwie to byłem bardziej solo niż kiedykolwiek, więc w żadne bajki o niełączeniu faktów nie uwierzę. Poza tym, jestem najlepszy w wydziale – Raven uśmiechnął się bandycko, teraz już tak całkiem szczerze. Jego rozdmuchane ego nie potrafiłoby się pogodzić z czymś takim jak odstawanie od niej w jakiejkolwiek sprawie, musiał być najlepszy, najsprawniejszy i generalnie na topie.

      z całym szacunkiem, James Raven

      Usuń
  44. Podeszła do zwierzęcia powoli i namierzyła wzrokiem ranę, którą wcześniej wyczuła nosem. Nie wyglądała dobrze. Była duża i zaogniona, ewidentnie toczyło się w niej zapalenie.
    Spojrzała z uwagą na reema, szukając w jego oczach niemego pozwolenia. Podetknęła mu nawet nadgarstek pod pysk, niezbyt się zastanawiając, chcąc, żeby poznał jej zapach. Co prawda wiedziała, że tak się robi z psami a nie wielkimi, złotymi bawołami, jednak raczej nie powinno zaszkodzić. A przynajmniej o to modliła się w duchu.
    - Nazywam się Marina Groom, jestem na szóstym roku - odpowiedziała spokojnie, nie chcąc ignorować kobiety. - Dyptam, inaczej krzew gorejący, to roślina o uzdrawiających możliwościach. W przypadku Des’a chyba najlepiej byłoby zastosować esencję na ranę. Ewentualnie dać mu trochę liści do zjedzenia. Chociaż to jest tak duży, że myślę, że mogłybyśmy połączyć dwie metody.
    Sięgnęła do różki i chwyciła ją lekko, zachowując pełną ruchomość nadgarstka.
    - Oleum remotionem - wymamrotała, trzymając różdżkę tuż nad rzeczoną raną. Wiele razy widziała, jak jej matka rzuca dokładnie to samo zaklęcie. Tak jak pamiętała, stróżka żółto zielonego płynu zaczęła unosić się z ciała zwierzęcia, organizując się pod czubkiem różdżki Mariny. Zapach nabrał na intensywności, skoro ropa znajdowała się już poza organizmem reem’a, lecz to również nie było w stanie jej obrzydzić. Przywykła do niego dokładnie tak samo jak do lekkiej woni stęchlizny unoszącej się w zamku, szczególnie w jego lochach.
    - Właściwie to nie interesuje mnie uzdrawianie. Znaczy, nie mam nic przeciwko pomaganiu w taki sposób - dodała pośpiesznie, nie chcąc wyjść na rozwydrzoną czy niewdzięczną.
    - Najbardziej zależy mi na poznaniu zwierząt i ich magicznych możliwości. Szczególnie tych mniej oczywistych. Takich, które mogą przydać się do wytwarzania różdżek - to ostatnie dodała już ciszej, jednak wiedziała, że musi o tym napomknąć. Było to kluczowe, żeby utrzymać to, po co przyszła. Nie mogła owijać w bawełnę.
    - Oczywiście, nie chcę Pani przeszkadzać przy pracy. No i nie będę mogła raczej przychodzić poza weekendami. Mam… dużo zajęć pozalekcyjnych.
    Jeśli można tak nazwać odbębnianie szlabanów, które jeden psychopata wlepia mi z uporem maniaka…

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  45. Wyszedł, ona wyszła z nim, co mógłby równie dobrze założyć z góry jako element planu, ale z Sorel to jednak nigdy nic do końca wiadomo nie było. Czasem działała zgodnie z przewidzianą linią, czasem wyłamywała się ze schematu jaki według niego miałby się odbyć, tym samym psując jego misterne plany, układziki i schematy. Ale lubił to. Lubił niespodziewane wyłamania i zmiany, lubił się nagle adaptować na nowo. To pozwalało mu jeszcze lepiej przewidywać, jeszcze skuteczniej bawić się w manipulacje i inne, nieprzyjemne podchody. Dzięki temu wybiegał myślami wiele ruchów naprzód, kiedy przeciwnik bawił się w obmyślanie jednego, najbliższego posunięcia. A czasem decydował się na spontan. Na poddanie się wydarzeniom, popłynięcie z nurtem bez żadnego planu, bo tak było zdecydowanie bardziej ekscytująco i -przede wszystkim – ryzykownie. Tak też właśnie było i tym razem, kiedy rozgryzł, że Nira mówi nie do końca szczerze. Niby wychodził palić, ale wcale nie miał pewności, czy jego była partnerka porzuci swój dotychczasowy plan i dołączy do niego. Równie dobrze mogła cały czas iść w zaparte, odgrodzić się i kreować na tą, co to ma go za głąba. Tak też mogło być, owszem. Ale koniec końców jednak stanęło na tym, że się nie pomylił, wybierając wyjście pod tytułem „przerwa na papierosa”. Poza tym, może i jej pomoże taka niezobowiązująca fajka?
    Nie powiedział nic, kiedy wyszła za nim na dwór bez szalika czy chociażby płaszcza. Zawsze tak robiła, a on już po prostu przestał próbować wpoić jej ten całkiem pożyteczny nawyk. Raz czy dwa kupił jej rękawiczki lub czapkę, ale i to się nie przyjęło. Raz wsadził jej szalik do torebki, ale potem uznał, że to naprawdę misja skazana na porażkę. Dalej nie napominał i nie przypominał, w końcu Sorel była dorosłą czarownicą i decydowała sama za siebie. Czasem tylko zastanawiał się, czy jest jakaś odporna na mróz czy inne, niezbyt przyjemne warunki atmosferyczne, bo przecież ktoś normalny, to już dawno zachorowałby na jakieś zapalenie płuc, czy coś w tym rodzaju. No, ale nie pani z całym szacunkiem. Zawsze śmierdział fajkami, ale to był element tego kim był. Tak samo jak skłonności do podejmowania zdecydowanie zbyt dużego ryzyka, tak samo jak zamiłowanie do wszystkiego, co zawiera w sobie ser. Taki był. Takiego znała. Z takim żyła i takiego kochała. Wtedy. Być może. Sam nie wiedział i nie chciał się do tego cofać. Przeszłość była przeszłością i tam powinna pozostać.
    Obłoczek szarego dymu został wydmuchany w powietrze, żar leniwie tlił się na końcówce papierosa. Szalik i płaszcz chroniły przed zimnem, ale i tak z miłą chęcią zostałby w domu i nie wyłaził na zewnątrz, bo nie był typem, który lubi śnieg. Tak w zasadzie, to go kurwa nienawidził, podobnie jak świąt i tym podobnych rzeczy, ale teraz nie miało to większego znaczenia. Brzydki nałóg wołał, brzydki nałóg potrzebował zaspokojenia, tak jak on potrzebował postawić na swoim. Jak zwykle zresztą, bo nieco rozdmuchane ego aurora było jego równie charakterystyczną cechą co zapach tytoniu, zamiłowanie do serca czy ryzyka.
    - Poza tym, jestem najlepszy w wydziale.
    - W snach, Raven, w snach – krótkie parsknięcie jest jedynym podsumowaniem i zarazem odpowiedzią jaką otrzymuje Nira Sorel ze strony aurora. Ten nadal stoi tam gdzie stał, nadal zaciąga się dymem i nadal jest uosobieniem spokoju i opanowania. Jeśli cokolwiek czuje, jeśli cokolwiek go boli, to schował to bardzo głęboko i dokładnie. Bo on też nie lubi dokładać zmartwień, on też jest typem obrońcy i mógłby poświęcić bardzo wiele by wyciągnąć bliskie mu osoby z tarapatów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się składa, że Nira Sorel wciąż była dla niego bliską osobą; może już nie kochanką, może nie towarzyszą życia, ale wciąż przyjaciółką – najbliższą jaką miał. Dlatego James Raven nie stosuje przykrych przytyków, nie wyprowadza jej z błędu i nie próbuje żadnej sztuczki, żeby to jego zdanie było na wierzchu. Według niego oboje wiedzą, że był najlepszy. Zresztą, skoro Sorel już z nim nie pracowała to jaką miałby mieć niby konkurencję? Lis nieskromnie uważał, że żadną.
      – Teraz powinnam cię uszczypnąć, żeby cię obudzić.
      - Jak ma to być skuteczna pobudka, to sugeruję drugą kawę, ale tym razem z jakimś alkoholowym dodatkiem – podpowiada uprzejmie, czując dotyk dłoni na ramieniu. Niewypowiedziane słowa pozostają niewypowiedziane, ale on wie. Podświadomie, jakby ich umysły były jakoś ze sobą połączone wie co Sorel chciała mu przekazać. Mimo tego, że jest świadom, sam także idzie w zaparte, sam nie odpowiada, nie wysyła żadnego znaku porozumiewawczego, pozostaje jak ten głazik i lodowiec.
      - Nie miałam prawa cię w to wciągać. Nadal nie mam.
      - Mhm – mruczy nieprzekonany, jasne włosy opadają mu na oczy przez niecny podmuch wiatru, który kotłuje się w ganku i ostatecznie wygasa, pozostawiając ich ponownie zziębniętych – Wiesz, że tego nie lubię – mruczy, tym razem pozwalając sobie na nutkę niezadowolenia. Bo on owszem, doceniał tak zwaną panią poradzę sobie sama, ale i nie znosił jej obecności. Wszystko to jednocześnie, oba te uczucia pojawiają się w jednym momencie, przez co biedny auror nie do końca wie jak sobie z nimi poradzić. Bo taka twarda babka to jednak super sprawa, zawsze lubił kobiety, które się w tańcu nie pierdolą i robią konkretne rzeczy zmierzające do konkretnych celów. Ale z drugiej strony… no właśnie. Z drugiej strony jednak wolałby być uczestnikiem jej życia. Wolałby wiedzieć o problemach i kłopotach, zamiast być od nich potajemnie odsuwany gdzieś na bok i żyć w niewiedzy. I to właśnie kiedyś ich zgubiło. Jego chęć by być obok i pomóc, oraz jej chęć by poradzić sobie samej – Chcę ci pomóc, Nira. Niezależnie od tego w jak głębokim bagnie siedzisz.
      Przez pewien czas żył w nieświadomości. Aresztowanie Marena było sporym wydarzeniem, którego był istotnym elementem. Był przy przesłuchaniach, był przy pisaniu protokołu i ostatecznie także na posiedzeniu Wizengamotu, był przy oględzinach uzdrowiciela z Munga, był praktycznie przy wszystkim, ominęło go jedynie eskortowanie go do Azkabanu. Wtedy, w tamtym dniu, nieobecność Sorel nie była aż tak alarmująca. Był zbyt skupiony na sobie i nie zauważył, nie pomyślał, że to mogło odbić się na niej, choć po części się przecież domyślał z kim ma do czynienia. Nie zauważył, nie połączył faktów, ona odeszła z Biura, krótko potem i on odszedł, tym razem jednak w kwestii prywatnej. Nie chciał być dłużej oszukiwany, nie chciał żyć dłużej z kimś kto tai przed nim tak instotne informacje, nawet mając szlachetne intencje. Bolało, ale ruszył dalej. Musiał ruszyć, działać dalej. Zakopać gdzieś głęboko swoje przemyślenia i to co sądził o tym wszystkim naprawdę, skryć się pod kolejną maską, których w życiu używał tak wiele. Niby nic trudnego, robił tak już wiele razy, ale tamtego wieczoru, kiedy ostatecznie przyszedł po swoje rzeczy do jej mieszkania było mu znacznie ciężej zagrać niewzruszoną, pierdoloną skałę. Ale dał radę. Zawsze dawał radę.

      Usuń
    2. Dla odmiany to on tym razem czuje na sobie jej spojrzenie. Bada, usiłuje go rozgryźć i rozczytać, ale Raven na to nie pozwala, bowiem jego przemyślenia są tylko dla niego, dla nikogo innego. Nie chce być przejrzany, nie chce żeby Sorel domyśliła się, że i on przed chwilą miał pewien epizod z cofaniem się do niezbyt dalekiej przeszłości, bo w końcu ile to było? Siedem lat? Osiem? Nie ważne zresztą. Papieros wędruje do dłoni Sorel, odwieczny rytuał wciąż żywy i niezapomniany, słowa wciąż są niewypowiedziane i krążą w postaci myśli, które nigdy nie ujrzą światła dziennego, czy czegokolwiek poza czterema ścianami własnego umysłu. Błękitne spojrzenie wciąż jest zagadkowe, wciąż nie zdradza zbyt wiele, mimo tego, że dostrzega w szarych oczach ex-auror to wszystko, co kiedyś między nimi było. Jest przywiązanie, jest niepewność, jest zagubienie, ale po jego stronie jest po prostu błękitny ocean spokoju. Jakoś to będzie zdaje się jedynie zdradzać szafirowa tęczówka, auror znów zaciąga się ledwo co oddanym papierosem. Milczenie czasem mówi więcej niż słowa, a milczenie ze strony Ravena mówi coś się kończy, coś się zaczyna.
      - Czemu zwątpiłeś, Jim? Czemu zwątpiłeś w Biuro?
      - Żaden człowiek nie jest kryształowy. Potter może uważać, że udało mu się przegnać wszystkie cienie jakie zaległy w Departamencie, ale prawda jest taka, że prędzej czy później każdy popada w rutynę i każdy zatraca swoje cele i ideały. Poza tym, człowiek nie jest kryształowy, świat także nie jest. Nie da się działać zgodnie z literą prawa cały czas, nie da się postępować zgodnie z kodeksami i protokołami – weźmy chociażby sprawę samego Marena. Sorel niby nie złamała prawa, ani żądnej z wytycznych, ale zgodnie z przekonaniami panującymi w Biurze, powinna włożyć w sprawę 100% swojego zaangażowania; tymczasem nie było jej tam z nim w sensie zawodowym. Była mniej obecna, mniej zaangażowana, ogólnie mniej i to samo w sobie już kwalifikowało się pod jeden z cieni jakie kiedyś Departament brał w posiadanie; przymykanie oczu na niektóre rzeczy, dawanie przestępcy zbyt wielu szans na ucieczkę. Wtedy to do niego nie dochodziło, nie tak całkiem, wtedy wciąż wierzył w ideały, cele i prawo. Teraz… teraz chciał po prostu trzymać wszystkich zbirów od swoich bliskich z daleka. Nie ważne jakim kosztem.
      - Nie możesz wzbudzać podejrzeń. Nie możesz oficjalnie drążyć sprawy Gormana. Przestań zadawać pytania, szukać. Niech myślą, że odpuściłeś.
      - Mogę wzbudzać podejrzenia i mogę ją drążyć – odpowiada, kładąc szczególny nacisk na słowo mogę. Bo James Raven już nie dba o to co się powinno i o to czy to bezpieczne. Pierdoli konsekwencje, ma wyjebane i ryzykuje, bo taki już jest i taki zawsze był, choć kiedyś jeszcze starał się usilnie tłumić tę cząstkę własnej natury, która w chwili obecnej wręcz żąda wypuszczenia jej na światło dzienne. Dłużej udawać nie może, dłużej udawać nie chce. Wie, że ma rację z Gormanem, wie, że to go doprowadzi do grubszej sprawy. A że go przy tym wyrzucą? Zwolnią? Niech zwalniają, niech wyrzucą więc. Jest wiele innych sposobów na zarobek, jest wiele innych sposobów na życie, a on zamierza z nich skorzystać w razie czego. Biuro nie było końcem świata, choć dawało pewien prestiż i naprawdę dobry pieniądz – I tak dokładnie zrobię, Nira. Bo wiem, że za tym coś jest i żaden gość w urzędowej szacie nie będzie mi mówił, że sprawa zamknięta, a główny oskarżony siedzi w Azkabanie. Bo oboje wiemy, że dziś siedzi, jutro może już nie siedzieć, albo tajemniczo kopnąć w kalendarz.
      - W razie podejrzeń, niech myślą, że to ja. Uwierzą w to. Zawsze byłam dociekliwa. Poradzę sobie z ich pytaniami. Poradzę sobie z Wizengamotem.

      Usuń
    3. - Nie. – papieros ostatecznie został zgaszony o pobliski ośnieżony murek, a pet trafił do śmietniczka przy wejściu – Dość już, Nira. Potrafię się sam obronić i sam sobie poradzić z niewygodnymi pytaniami – nie był pewien jak poradzi sobie z Wizengamotem, ale to odsunął na wygodne później, jako problem do rozwiązania dla tak zwanego przyszłego Jamesa, licząc, że ten przyszły James mu wybaczy takie odsuwanie problemów w czasie i ignorowanie ich w nadziei, że być może rozwiążą się same.
      – Po prostu przynieś mi te akta.
      - Przyniosę, tego możesz być pewna.
      – Tymczasem nadal wisisz mi sprzątanie. A to jest coś, czego ci nie odpuszczę. Sprzątanie i zmywanie, Kruczku.
      - Nadal uważam, że to wyzysk – szafirowa tęczówka kryje w sobie rozbawienie – Ale skoro tak ładnie prosisz, to ewentualnie zostanę – chociaż żadna prośba wcale nie padła. Chociaż to była miejscówka Heiany, która za nim nie przepadała i zawsze dała mu to odczuć, chociaż miał tyle spraw na głowie, to ostatecznie czemu by nie?
      - Powinieneś uważać na Renwooda, Fostera i Ivery. – nie było odpowiedzi, auror po prostu przyjął tę wskazówkę do wiadomości, odnotował w pamięci. Co do Renwooda i Fostera to miał już swoje podejrzenia dużo wcześniej, ale Ivery? To była nowość, dobrze się maskowała.
      - W tamtym śledztwie byłeś solo. Ale nie byłeś sam. – znów brak odpowiedzi, znów odnotowanie w pamięci, ale jednak… coś uległo zmianie. Coś, co zalega na dnie błękitnego spojrzenia aurora. Jakiś błysk zrozumienia, znak, że docenia te słowa i wie ile tak naprawdę znaczą. Że to nie tylko proste przepraszam i żałuję, ale słowa, które niosą za sobą drugie i nawet trzecie dno, którego on jeden jest w stanie się dopatrzeć. Uśmiecha się kątem warg, dłoń aurora sięga kasztanowej czupryny i ją rozczochruje w przyjacielskim geście, bo czemu by nie?
      - Teraz to wiem, Nira. – teraz, nie w przeszłości. Bo gdyby wiedział o tym wcześniej, gdyby się domyślił, bądź gdyby to ona zdecydowała się na wyznanie szybciej to ich aktualna sytuacja mogłaby być znacznie inna. Ale w te myśli Raven się nie zagłębia, zostawia je w stanie obecnym, bo to jest już niebezpieczny i kruchy temat pełen pułapek i grząskiego terenu. Coś się kończy, coś się zaczyna, powtarza sobie w myśli i cofa dłoń z głowy Sorel, pozostawiając na niej arystyczny nieład i parę kołtunów. A potem jak gdyby nigdy nic po prostu wycofuje się z powrotem do budynku Azylu, pozbywa się płaszcza, pozbywa szalika i z westchnieniem spogląda na czekający na niego bajzel. Na szczęście nie jest mugolem jak jego matka i może sobie pozwolić na ułatwienie. Miotły, szufelki i inne mopy więc ożywają, a naczynia same fruną do zlewu, wszystko robi się samo, wszystko poddaje się jego magii. Mija chwila, mija moment, w którym auror po prostu obserwuje jak pomieszczenie się samo ogarnia.
      - I co z tym karmieniem pupili? – zagaduje, kiedy Sorel znów znajduje się przy jego boku – Wiesz, jak nie ma mojej ulubionej koleżanki w postaci Heiany – bo okazuje się, że niechęć pomiędzy nimi jest jak najbardziej obustronna – To chyba przyda ci się pomoc, co?

      Raven, który chętnie zobaczyłby jakieś niebezpieczne pupile w akcji, bo się smutno zrobiło i sentymentalnie

      Usuń
  46. [Hej, hej! Dziękuję za powitanie pozostawione pod kartą Aleistera, ale przyznam szczerze, że po zapoznaniu się z kartą Niry nie przyszedł mi do głowy żaden pomysł na powiązanie i/lub wątek. Być może dlatego, że mam do dyspozycji samych uczniaków, którzy nie mają aż tak swobodnego dostępu do Hogsmeade. Może w takim razie ty masz w takim razie jakiś pomysł, który można przekuć w fajną historię? ;D]

    Aleister Sheehan

    OdpowiedzUsuń
  47. [Wcale nie przynudziłaś! Rozpoczęcie przecudne, bardzo za nie dziękuję i przepraszam za obsuwę w odpisie. Sama się uczę, ale może Callie nauczy nas obie czegoś nowego. :D]
    Wiosna dawała się we znaki, a Davies przeniosła się z szachownicą na świeże powietrze, delektując się grą, przyjemnymi powiewami coraz to cieplejszego wiatru i promieniami słońca, które na niebie tkwiło coraz dłużej. Mugolskie szachy były prezentem od dziadka, który też nauczył Callie podstaw gry. Umiejętności rozwijała jeszcze przed pójściem do Hogwartu, potem znalazła niespotykany list, następnie zaś wprowadzono ją w świat magii i czarów, pięknych stworzeń, nietypowych roślin, wszelakich eliksirów i wspaniałych przyjaźni, bohaterskich czynów, a także wielkich wojen. Szachy odeszły na drugi plan, sięgała po nie głównie w czasie ferii zimowych bądź letniej przerwy, gdzie mogła pograć albo to z dziadkiem, albo z ojcem.
    W momencie kiedy zrezygnowała z Quidditcha, mimo narastającej ilości nauki – w końcu owutemy tuż-tuż, a ona chciała podejść do egzaminów z jak największej ilości przedmiotów, żeby nie zamykać sobie jakiejkolwiek ścieżki kariery po ukończeniu Hogwartu – miała sporo wolnego czasu. Potrafiła zorganizować się na tyle dobrze, że czas, który do tej pory poświęcała na treningi, mogła przeznaczyć na rozwijanie niemagicznej pasji. Podczas ubiegłych bożonarodzeniowych świąt namówiła rodziców na odwiedzenie antykwariatu. Znalazła tam sporo używanych książek o technikach szachowych, o otwarciach, o matach, o partiach arcymistrzów. Te ostatnie interesowały ją najbardziej, niektóre partie toczyły się przez godziny, a nawet dni, a każdy ruch był przemyślany i dokładny. Próbowała odtworzyć te strategie i zrozumieć je jeszcze lepiej, dlatego przesuwała pionami po szachownicy, następnie doczytując znaczenie danego posunięcia.
    Była skupiona na grze, na własnym doszkalaniu umiejętności, a rozstawianie figur na pola, w których zakończyła rozgrywkę dzień wcześniej, zajmowała jej też sporo czasu i wymagało wybitnej koncentracji. Ćwiczyła w ten sposób pamięć, ograniczając sporządzane notatki do notyfikacji szachowej. I z jej pomocą odtwarzała ułożenie pionów. Tak było i tym razem, kiedy siedziała nieopodal Trzech Mioteł na niewysokim murku, na którym ułożyła też swoją szachownicę. Ignorowała otoczenie na tyle skutecznie, że nawet nie dostrzegła osoby zbliżającej się do niej. Dopiero kątem oka zarejestrowała ruch w pobliżu, kiedy soczyście zielona trawa drgnęła. Nie podnosiła głowy, ponieważ trzymała teraz w ręce gońca, który wczoraj miał kluczowe znaczenie, dlatego musiała ustawić go na odpowiednim polu. C4.
    Dopiero wtedy podniosła głowę i zerknęła na kobietę, która obserwowała szachownicę. Nie znała jej, ale nieznajoma – przynajmniej na tę chwilę – nie sprawiała złego czy groźnego wrażenia. Uczennica uznała, że nie ma czego się bać, dlatego tylko wzruszyła ramionami, bez słowa kończąc rozstawianie pionów. Kiedy nieznajoma nie drgnęła od kilku minut, Callie westchnęła cicho.
    — Cześć… — zaczęła cicho, zamykając trzymaną między nogami książkę. Wyprostowała się. Od siedzenia po turecku i wiecznego pochylania się nad grą, bolały ją plecy, dlatego wykorzystała krótką przerwę na ich rozprostowanie. — Grałaś w to kiedyś? — spytała, omijając tym samym wszelkie grzecznościowe zwroty i choć czarownica wydawała się starsza od Davies, ta wcale nie zamierzała przejmować się konwenansami. Kobieta na pewno nie była pracownikiem Hogwartu, wobec czego Callie nie musiała pilnować się aż tak. Chciała podwinąć rękaw swetra, ale dopiero po chwili odnotowała, że ma na sobie uczniowskie szaty. Czyżby naprawdę zapomniała albo nie zdążyła po zajęciach się przebrać? Może to właśnie była ta organizacja, dzięki której miała więcej czasu?

    Callie Davies

    OdpowiedzUsuń
  48. Miękki głos kobiety działał na nią uspokajająco, sprawiał, że czuła się bezpiecznie. Azyl . Zastanawiała się, co było pierwsze i czy przypadkiem nazwa tego miejsca nie była zainspirowana pracującą tam osobą... Effy uświadamiła sobie, że nie poznała jej imienia.
    - Była pani w Ravenclaw? - potwierdziła unosząc brew, choć w sumie nie była zaskoczona.
    Effy nie za bardzo wierzyła w tę całą logikę stojąca rzekomo za podziałem uczniów na domy. Znała kilkoro spokojnych Gryfonów, sarkastycznych i często leniwych Puchonów i pogodnych Ślizgonów. Jakkolwiek w praktyce okazywało się, że Ravenclaw to zbieranina specyficznych, dziwacznych i często trudnych osobowości, to jednak z założenia miał skupiać osoby o niebanalnym intelekcie, kreatywne i niezwyczajne . Stojąca przed nią kobieta była co najmniej nadzwyczajna .
    - Czy mogłabym spytać jak się pani nazywa? Poszukam na liście absolwentów - dodała uśmiechając się szeroko.
    Tabliczki z nazwiskami uczniów kończących Hogwart od zawsze ją fascynowały. Oglądała je już tyle razy, że niektóre nazwiska znała na pamięć. Było coś pocieszającego w myśli, że chociaż coś po niej zostanie, nazwisko wyryte w metalu, choć jeden, maleńki ślad potwierdzający, że istniała kiedyś Effy Fitzgerald i była częścią tego magicznego, hogwarckiego świata.
    Słysząc pytanie kobiety przekrzywiła głowę na bok udając, że się zastanawia.
    - Nie przejawia Pani żadnych oznak kanibalizmu, a domek z piernika byłby kiepskim biznesem tracąc na efekcie ze względu na sąsiedztwo Miodowego Królestwa... Także raczej nie stawiałabym na tę bajkę - zdecydowała siląc się na poważny ton. Wcisnęła memortkowi kolejnego robaka i zastanowiła się przez moment. - Może Królewna Śnieżka. Kolory się co prawda nie zgadzają i nie ma Pani chyba siedmiu niskich współlokatorów, ale stworzenia do pani lgną, jelenie jedzą z ręki, ptaki chcą śpiewać... Myślę, że na pani miejscu uważałabym na staruszki. I na jabłka.
    Zerknęła na trzymanego w dłoniach memortka i zmarszczyła brwi. Ptaszek zacisnął dzióbek i odwrócił łepek.
    Nie poddawaj się, proszę
    Spróbowała wcisnąć stworzeniu kolejnego robaka, ale ono konsekwentnie nie chciało otworzyć dzióbka. Effy nie chciała rozwierać mu go siłą w obawie przed złamaniem.
    - Nie chce jeść... - powiedziała cicho i spojrzała na kobietę wzrokiem skrywającym niepewność, strach i niemą prośbę naraz. - Czy może... Czy może jest zmęczony?
    Wciągnęła ptaszka w stronę kobiety zdając sobie sprawę jak drżący i pełen nadziei jest jej głos.
    Effy, której zaraz pewnie pęknie serduszko

    OdpowiedzUsuń
  49. Marina uśmiechnęła się, widząc zaangażowanie kobiety. Miło było spotkać się z pozytywną reakcją na własne plany i marzenia. Podejrzewała, że kiedy wreszcie wyjawi tę informację matce, ona nie zareaguje tak radośnie jak stojąca obok czarownica. No cóż, ewidentnie nie zawsze można dostać to, czego się chce. Ta lekcja czekała zarówno Rose jak i Marinę.
    - Ja jeszcze też nie mam o nich zbyt wiele pojęcia. Na razie zbieram informacje. Przygotowuję grunt - powiedziała, równocześnie kończąc zaklęcie, które rzucała na ranę reema. Teraz wyglądała już na czystą i, co mogło być jedynie wzrokowym omamem, odrobinę mniej zaognioną. Groom nie spodziewała się efektów tak szybko, choć, jak sama przyznała, nie miała większego doświadczenia w uzdrawianiu. Nigdy za specjalnie jej to nie interesowało, a wszystko, co wiedziała, docierało do niej latami podprogowo. Dyskusje, książki i karty pacjentów - wszystko to zalewało młodą Krukonkę praktycznie od kiedy sięgała pamięcią, część więc przebiła się do podświadomości, czy ona tego chciała czy nie.
    - Pięknie. Teraz trzeba jedynie podać dyptam i powinno być już lepiej. Możemy to też przykryć gazą, żeby nie dostało się tam żadne zabrudzenie. Gdzie znajdę dyptam? - spytała, posyłając towarzyszce pytające spojrzenie.
    - Mogę go poszukać, mniej więcej wiem, jak powinien wyglądać, tylko musi mi Pani pokazać, gdzie spojrzeć. Możemy też poczekać, aż wróci Pani koleżanka. Ta, która zajmuje się bardziej leczeniem - znów posłała nieśmiały uśmiech, na znak, że mimo iż przyglądała się wielkiemu bawołowi to jednak słuchała tego, co do niej mówiła. Marina nie lubiła, gdy ktoś czuł się przez nią ignorowany prawie tak samo bardzo jak wtedy, gdy sama była tak traktowana.
    - Proszę nie pomyśleć, że jestem nienormalna, ale czy mogłaby Pani opisać mi swoją różdżkę - zapytała nagle, jak to miała w zwyczaju. Wypaliła pytanie zanim zdążyła go pożałować. - Widziałam ją wcześniej i zastanawiałam się, czy dobrze odgadłam parametry - dodała jeszcze, chcąc jak najbardziej wyjaśnić sytuację.
    - Wtedy kiedy Pani… no, lewitowała - machała ręką nad Desem, pokazując, gdzie właściwie dostrzegła różdżkę.
    Skoro już zdradziła kobiecie swoje plany odnośnie przyszłości równie dobrze mogła pójść na całość ze swoją różdżkową manią.

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  50. [ Hm, jeżeli chodzi o Alexa podejście do wilkołactwa to jest progres – już więcej osób z jego otoczenia wie, a on też miał już niemal trzy lata na oswojenie się z tematem i coraz częściej myśli o tym, by przestać robić z tego tajemnicę. Rodzina wspierająca, więc tutaj żadnych dramatów bym nie widziała. Co do konkretnego kierunku, to patrzę coraz częściej na kwestię wchodzenia w dorosłość, przygotowywania do egzaminów (zarówno koniec szkoły, jak i kwestia przyjęcia na szkolenie aurorskie – może tu coś pomoże). Ale poza tym to raczej nie mam nic takiego, co koniecznie bym chciała. I niestety, chyba za bardzo nie pomogłam… :(
    Ale wspomnę tylko, by Nira jako absolwentka domu Kruka odezwała się po punkty dla wychowanków, bo nam tu Ślizgoni po piętach depczą, więc każda pomoc się przyda! :D ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  51. – Teraz brzmisz, jakbyś sam nie zamierzał działać z literą prawa.
    - Bo nie zamierzam – mruknął ponuro i trącił butem jakiś zbłąkany na schodach kamyczek. Taka była prawda, taka była rzeczywistość; brutalna, zdecydowanie pozbawiona kolorów i ideałów, które towarzyszyły mu większość życia. Chciał być aurorem, chciał być jak ojciec, chciał nawet zginać za jakąś większą sprawę – znów podobnie jak rodzic, który swoje życie oddał w Bitwie o Hogwart. Ale zdecydowanie w tym wszystkim nie pisał się na jakieś kablowanie, krycie innych, lub upłynnianie dokumentów. Z początku wydawało mu się to normalne; że może te wszystkie tajemniczo usunięte dokumenty trafiają do jakiegoś innego archiwum, kto wie, może nawet i do Departamentu Tajemnic, ale na pewno w bardzo legalne i dobrze chronione miejsce. Że być może ktoś, kogo tropił tygodniami rzeczywiście miał jakieś niezniszczalne alibi i dzięki temu wychodził z aresztu tymczasowego, bądź generalnie umarzało się całą sprawę. Kiedyś wierzył, potem nastał czas wątpliwości, które urosły do takiego poziomu, którego nie sposób już ignorować, a które jednocześnie skumulowały się przy sprawie Marena. Zdradzony przez własną partnerkę, która też wybrała krycie pleców zamiast sprawiedliwości – nie tego się po niej spodziewał, ale to nie było już ważne. Kiedyś wierzył, potem wątpił. Teraz nadszedł czas rezygnacji i tego, by mieć wyjebane – W każdym razie nie do końca zamierzam. – wypowiedź kończy wzruszenie ramion.
    - Nie możesz wzbudzać podejrzeń. Nie możesz oficjalnie drążyć sprawy Gormana. Przestań zadawać pytania, szukać. Niech myślą, że odpuściłeś.
    - Mogę wzbudzać podejrzenia i mogę ją drążyć.
    – Zapomniałam. Musisz wzbudzać podejrzenia i musisz drążyć.
    - Oczywiście, że tak – parsknął, tym razem nie ukrywając cienia rozbawienia. Nie wiedzieć czemu, wizja ryzyka zawsze go w pewien sposób bawiła, co przez niektóre osoby uważane byłoby raczej za jakiś przejaw tego, że ktoś tu ma nierówno pod sufitem. No, ale to były tylko niektóre osoby, w niektórych sytuacjach, w niektórych miejscach – a takimi opiniami Raven niezbyt się przejmował. W zasadzie, ostatnimi czasy w ogóle niczym się nie przejmował. Odkąd dotarło do niego, że świat nie jest taki czarno-biały i dzielący się tylko na tych dobry i złych, odkąd uznał, że jego miejsce jest w tak zwanej szarej strefie w której czuł się najlepiej na świecie, no niemalże jak w domu.
    - Jestem wezwana przed Wizengamot. Przysłali zawiadomienie. Mieliśmy włamanie w Azylu. Heiana uznała, że to głupi wybryk.
    - Jakieś konkretne ślady? – spytał od razu, bo włamania w Hogsmeade się nie zdarzały. A już na pewno nie takie, po których przychodziło wezwanie przed Wizengamot. To z kolei prowadziło do ciekawego wniosku, że ktoś ex-aurorkę próbował zastraszyć, albo że w Azylu pochowane były znacznie cenniejsze rzeczy niż tylko ranne zwierzaczki. James Raven uważnie obejrzał sobie budynek przed którym stał, a w umyśle jakoś tak automatycznie pojawiła się całkiem ciekawa myśl zamykająca się w prostym pytaniu czy Heiana wie o tym, że być może Azyl to nie tylko lecznica? Bo przecież nie od dziś wiadomo było, że tak jak on, tak i Sorel ma swoje podejście do spraw i niektórych wcale nie uważała za zamknięte. Będąc poza prawem i poza Departamentem mogła do woli wsadzać kij w mrowisko i nie przejmować się przy tym konsekwencjami. Jaka była więc natura tego włamania? – zastanawia się auror, ale nie daje wcale nic po sobie poznać. Te rozważania są jego i tylko jego, no, chyba, że zakłóci je jakaś taka ukryta deklaracja wojny, czy inny akt agresji w postaci wsadzonego śniegu za kołnierz. Na szczęście dla Sorel (bo Raven na pewno by jej tego płazem nie puścił) żadne dalsze akty przemocy się nie pojawiają, sprawa opiera się jedynie o wyzysk i niewolnictwo.
    - Jakbyś się gdziekolwiek wybierał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, nie wybierał się, mimo tego, że mógł. W końcu ile kosztowałoby go wykonanie kolejnych paru kroków, machnięcie ręką na pożegnanie i w kocu powrót do domu? Niewiele tak właściwie, a on naprawdę powinien wrócić i w końcu odespać. Ale jak już tu przyszedł… Jak już tu przyszedł to przecież równocześnie mógł zostać. Posiedzieć trochę, pogadać, stworzyć jakieś plotkarskie kółko na tymczasie, ewentualnie się zdrzemnąć na kanapie w ramach zwiedzania domów i Azylów innych ludzi. Myśl jednak nie jest kontynuowana, auror przyjmuje rzeczy takimi jakimi są. Burzy fryzurę swojej byłej partnerki i znika we wnętrzu budynku, bo nieswojo czuje się z takim zwykłym nic nie robieniem. Nie umie tak stać i patrzeć przed siebie, bo to generuje zbyt dużo przemyśleń, a James Raven przemyśleń w wydaniu sentymentalnym nie lubi. Ogólnie nie lubi rozpamiętywać przeszłości, nie lubi jej rozgrzebywać, zdecydowanie bardziej woli demony upchać za drzwiami i przekręcić kluczyk w zamku. I będzie je tam upychał tak długo, aż drzwi nie wypadną z framugi uwalniając je wszystkie. Ale trudno się mówi – tym zajmie się przyszły pan Raven. I ten teraźniejszy ma najszczerszą nadzieję, że to jego przyszłe ja będzie wyrozumiałe w stosunku do tego przeszłego i nie będzie robił sam sobie za bardzo wyrzutów. No bo w końcu na co to komu, nie chcemy, byłoby nie miło, koszmar, tragedia.
      - I co z tym karmieniem pupili? – spytał, kiedy oficjalnie poczuł się znużony obserwowaniem miotły ogarniającej korytarz. Bo w sumie z początku to nawet całkiem miło się obserwowało, miał chwilę na pomyślenie o samym sobie w przyszłości, teraźniejszości i przeszłości, ale teraz to lepiej działać. Zwłaszcza, że dochodziła już ósma i chyba większość mieszkańców Azylu o tej porze jadła coś mniejszego lub większego, albo miała dozowane leki. Przynajmniej w sumie tak podejrzewał – nie znał się, nie był magizoologiem, nie był w sumie jakoś specjalnie wykształcony w kwestii magicznych stworzeń, nie pod kątem tego jak się nimi zajmować i jak roztoczyć nad nimi opiekę. To była kolejna umiejętność szalenie trudna do opanowania dla szanownego aurora, podobnie jak hodowanie roślinek na zielarstwo, czy ich przesadzanie. Tu Raven zawsze był cienki w uszach, nerwowo rozglądał się za pomocą, albo chował nos w księdze w nadziei, że profesor lub profesorka nie wywoła go do odpowiedzi, bądź – co gorsza – do części praktycznej lekcji. Co innego oczywiście takie eliksiry czy OPCM – tutaj to brylował na salonach i był ewidentnie zadufanym w sobie prymusem, geniuszem, pupilem i wszystkim tym, co mówiło się wobec klasowych kujonów od odpowiednich przedmiotów.
      - Pańska kawa. – kubek został przyjęty z iskierką wdzięczności w błękitnym oku, a kiedy upił łyk i wyczuł, że pożądana alkoholowa wkładka jest w środku, uniósł brwi. No bo w sumie znali się nie od dziś, nie od wczoraj, ani nie od tygodnia i coś mu podpowiadało, że Sorel prędzej zrobi mu figla niż spełni prośbę, a tu proszę.
      – Wiesz, jak nie ma mojej ulubionej koleżanki w postaci Heiany to chyba przyda ci się pomoc, co?
      - Czyżbyś szukał nowej etatowej pracy, Jimmy? Nie jestem pewna, czy przeszedłeś rozmowę kwalifikacyjną i zdałeś wszystkie wymagane testy. Nie jestem pewna, czy wiesz, jak odróżnić psidwaka od teriera, mistrzu.

      Usuń
    2. - Na pewno nie wiem jak odróżnić frędzla, co chciał zjeść mi płaszcz od miłego pieska, ale od czego mam ciebie, pani opiekunko – odgryzł się, bo przecież wcale nie musiał o tym wszystkim wiedzieć i mógł sobie żyć ze swoim inwalidztwem w kategorii „Magiczne zwierzęta i jak je leczyć i generalnie jak się z nimi obchodzić”. Z tych popularniejszych to w sumie ogarniał postępowanie z hipogryfem, wiedział coś o nichaczach (o ironio) i o smokach. Ale o tych ostatnich to raczej większość to sucha teoria potrzebna do tego by zapobiegać ewentualnym przemytom, bądź handlem nielegalnymi organami magicznych stworzeń.
      - Panie praktykancie, nie odpowiadam za twoje zdrowie i żadne urazy, jakich doznasz, pomagając. Obiecaj po prostu być grzecznym i słuchać i pod żadnym pozorem nie dawać palców kelpie.
      - Jasne, palce przy sobie, to mogę obiecać, a nawet przysiąc jak chcesz – w sumie zawsze zastanawiało go to jak Azyl jest zbudowany, bo z zewnątrz wydawał się być kolejną, niepozorną chatką. A tu przecież nie mieszkały jedynie małe stworki typu niuchaczowego, co to dałoby je się wcisnąć do terrarium i uznać, że gra gitara. Nie, nie, kelpie przecież potrzebowały środowiska wodnego, jakieś inne potworki wybiegów i tym podobnych. Wstyd się przyznać, ale Raven jeszcze nigdy nie był na takiej pełnoprawnej wycieczce po Azylu i jeszcze nigdy nie pomagał Sorel (ani tym bardziej Heianie) przy ogarnianiu potworków.
      - I pod żadnym pozorem nie wypuść niuchacza. Łazik, nie rusz! Chodź, dostaniesz coś lepszego.
      - Spokojnie, nawet się do niego nie zbliżę i tego małego kieszonkowca zostawiam w pełni tobie – obiecał z przemiłym uśmiechem przyklejonym do twarzy. A rzeczony uśmiech znaczył mniej więcej tyle, że auror nie ma zamiaru więcej niuchacza dotykać, bo to szatański pomiot jest, a on od takich trzyma się z daleka, bo jest grzecznym funkcjonariuszem Biura, chodzi spać o 21 i tym podobne – Kto idzie pierwszy do odstrzału… znaczy no, do zaopiekowania się? – poprawił się szybko, kiedy doszło do niego, jak brzmi jego wypowiedź i że na pewno nie brzmi kurde najlepiej. W zasadzie to wcale nie brzmi – Jak mi powiesz, że macie tu też te okropne akromantule to zrobi się ciekawie – mruknął pod nosem, będąc zdecydowanie anty-fanem wszystkiego co ma jad i osiem nóg. Może nie miał arachnofobii, ale no, po prostu nie przepadał.

      nowy praktykant w Azylu
      [sekcja to też opcja, zwłaszcza, że zawsze miałam słabość do Twoich opisów owczych flaków, lub jakichś procedur medycznych :D]

      Usuń
  52. [Dziękuję pięknie za powitanie, kłaniam się nisko w podzięce za takie cudowne zdania na temat karty Xaviera. Zgodzę się z Tobą, przyjmowanie komplementów jest piekielnie trudne, mimo wielu już lat życia, do tej pory nie udało mi się opanować tej umiejętności. Ale ciężko powstrzymać się przed wysłaniem komplementów, zwłaszcza, gdy widzi się tak dopracowaną postać jak Nira. Niezwykle spodobał mi się Twój styl, ma w sobie coś przyciągającego, bez problemu jestem w stanie sobie wyobrazić co czuła Nira w domu, jako dziecko przed ceremonią przydziału, czy już teraz z doświadczeniem i smutkami zdobytymi w trakcie dorosłości. Mam nadzieję, że chociaż przy magicznych stworzeniach odnajdzie chwilowe ukojenie. Muszę też przyznać, że jestem pod wrażeniem tego, jak rozbudowane masz powiązania, mi nigdy nie chciało się tworzyć aż tak rozbudowanych opisów, zawsze ograniczam się do takich krótkich informacji, co zresztą widać w karcie Xaviera. XD
    Na ten moment niestety muszę wstrzymać się przed podjęciem się nowego wątku, ale może za parę miesięcy jakoś się to uspokoi i będę mogła do ciebie zapukać z pytaniem o wspólną historię. A tymczasem dziękuję za wenę i Tobie także życzę, by nigdy Ci jej nie zabrakło!]

    Xavier Cavendish

    OdpowiedzUsuń
  53. [Wracam powoli do życia i przychodzę z baaardzo dużym opóźnieniem, ale mam nadzieję, że dalej masz chęci na wątek! Przeglądam powiązania i po pierwsze - widzę, że też polubiłaś New Amsterdam haha, a po drugie, już związane z blogiem, tak myślałam, że może Tarina e. valen to jakaś ciotka/kuzynka czy inna bliska rodzina Eliasa i mogliby się znać jakoś przez nią? Właściwie to żeby nie śmiecić Ci bardzo pod kartą wpadnij do mnie na HG, na pewno coś uda nam się ustalić - szwedzkafanka@gmail.com]

    Elias Collins

    OdpowiedzUsuń
  54. — Coś ty sobie myślała? — Vivianne zatrzasnęła za sobą drzwi dormitorium z hukiem tak głośnym, że najpewniej usłyszano go w całym zamku. Oparła się o nie plecami z głośnym westchnieniem, po czym osunęła na marmurową posadzkę, podciągając kolana do klatki piersiowej. Oparła na nich łokcie, a twarz schowała w dłoniach. — Coś ty narobiła, idiotko?
    Od pięciu dni, które wydawały się jej ciągnąć w nieskończoność, nie odstępowała od łóżka Nicholasa Zachariewa w skrzydle szpitalnym nawet o krok. Naprzemiennie szeptała mu do ucha słowa, których nie miała odwagi powiedzieć mu przez wszystkie lata wspólnej nauki w Hogwarcie, kiedy skrycie była w nim zakochana po uszy, ale także te, które miała nadzieję powiedzieć mu w przyszłości, i głaskała po policzku, kiedy tylko na jego twarzy pojawiał się subtelny grymas bólu. Czuwała w pobliżu, nie potrafiąc już znaleźć w fotelu odpowiedniej pozycji, by uniknąć bólu pleców, a krótkie drzemki odbywała skulona w nogach łóżka, zrywając się na każdy szmer, bojąc się wrócić do pokoju i zostawić chłopaka samego. Paraliżowało ją przerażenie na samą myśl, że pod jej nieobecność mogłoby mu się coś stać. Coś, co usatysfakcjonowałoby jej narzeczonego zdecydowanie bardziej, niż lekki wstrząs mózgu i kilka mocniejszych stłuczeń czy siniaków, jak aktualnie zdiagnozowała obrażenia Bułgara główna pielęgniarka. Coś, czego blondynka nigdy nawet nie chciała sobie wyobrażać.
    Vivianne doskonale wiedziała, że za całym zdarzeniem stał nie kto inny, jak Arthur Warren. Narzeczony. Jej narzeczony. Od miesięcy nie traktowała go w taki sposób, a niemalże od dnia oświadczyn wątpiła, czy faktycznie nim był w jakikolwiek inny sposób, niż tylko z nazwy, z formalności przez wypowiedziane któregoś dnia to nieszczęsne tak. I nim się obejrzała, wpadła w sidła, które na nią zastawił, nie potrafiąc znaleźć w sobie wystarczająco odwagi, by odejść. Jednak teraz nie zagrażał jedynie jej samej, ale także komuś, kogo kochała.
    Była zmęczona, nie tylko fizycznie, ale również psychicznie, i niesamowicie obolała po ostatniej wizycie Arthura. Czy liczyła na coś innego? Oczywiście, że nie. Spędzając u jego boku ostatnie lata nauczyła się, by spodziewać się jedynie cierpienia.
    Blondynka przesunęła opuszkami palców po szyi, gdzie pod warstwą wełnianego golfu wciąż pulsowały siniaki, teraz zapewne intensywnie purpurowe, a następnie ledwie musnęła kość policzkową, gdzie pod warstwą skrupulatnie nałożonego makijażu kryły się kolejne dowody na to, do czego zdolny był jej narzeczony. Tak jak i na ramionach, nadgarstkach i żebrach, milczące i ukryte zaraz pod powierzchnią materiału. Skrzywiła się, bo mimo, iż opuchlizny udało się jej pozbyć dzięki okładowi z aloesu i rumianku, to wystarczył najdrobniejszy dotyk, by przywołać falę bólu.
    James zaproponował, że zostanie przy łóżku Nicholasa tak długo, jak będzie trzeba, a blondynkę odesłał, subtelnie dając do zrozumienia, że przydałby się jej odpoczynek, najlepiej w towarzystwie Ognistej Whisky. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jej ukochany będzie pod zdecydowanie lepszą opieką, niż sama mogła mu zapewnić, zwłaszcza będąc w takim stanie. I mimo, iż marzyła tylko i wyłącznie o tym, by zamknąć oczy i pogrążyć się we śnie, wiedziała, że ten nie nadejdzie. Nie, gdy w jej głowie kłębiło się tak wiele myśli, których nie potrafiła okiełznać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A więc Ognista Whisky, co? — blondynka mruknęła pod nosem i westchnęła ciężko.


      Pub Pod Trzema Miotłami był zdecydowanie bardziej zatłoczony tego wieczoru, niż Vivianne się spodziewała i w pierwszym momencie miała ochotę odwrócić się na pięcie, by wyjść, zastanawiając się, jakim cudem w ogóle brała pod uwagę możliwość raczenia się whisky w momencie, kiedy Nicholas leżał w szpitalu. Jednak pogoda, która pogarszała się wraz z każdą mijającą minutą sprawiła, że wizja powrotu do zamku zdecydowanie zbladła, a wypicie czegoś na rozgrzanie wydawało się jej nagle czymś, czego w tym właśnie momencie potrzebowała najbardziej.
      — Poproszę… — Vivianne westchnęła, siadając na krześle przy barze tak wysokim, że jej stopy nie sięgały do podłogi, co sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej bezbronna, niż do tej pory. — Cokolwiek.
      Blondynka założyła za ucho kosmyk wilgotnych od padającego deszczu włosów, po czym wsparła łokcie na blacie. Liczyła na to, że pozostanie niezauważona, dlatego kiedy usłyszała swoje imię, drgnęła nieznacznie. Uniosła głowę i niemalże zachłysnęła się wciąganym właśnie powietrzem, gdy jej oczom okazała się Nira Sorel. Nira. Jej Nira.
      Vivianne zamrugała gwałtownie, czując nagły przypływ wzruszenia, który ścisnął ją za serce na widok przyjaciółki. Na jej bladych ustach pojawił się uśmiech, delikatny co prawda, ale autentyczny i szczery, z którym nie miała po drodze już od dłuższego czasu.
      — To chyba ja, tak… — Marceau zająknęła się, nagle nie potrafiąc wydobyć z siebie słowa. Ogromna gula zmieszana ze wstydu i rozgoryczenia, które nosiła w sobie od czasu ograniczenia, a ostatecznie także zerwania kontaktów z Sorel, utknęła jej w gardle i odebrała głos. Zrobiła to dla jej dobra, powtarzała sobie za każdym razem blondynka, gdy nie odpisywała na listy, z czasem pojawiające się coraz rzadziej, albo gdy specjalnie wybierała okrężną drogę, by nie mijać miejsc, w których zwykły spędzać wspólnie czas, ograniczając potencjalne możliwości spotkania. Zrobiła to dla dobra Niry, kosztem pięknej przyjaźni, kosztem swojego rozbitego serca, chcąc trzymać Arthura i jego szaleństwo z dala od tych, których kochała. A jak się dobitnie przekonała w ciągu ostatnich dni, nie były to jedynie bezpodstawne obawy.
      — Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę — głos Vivianne był drżący, jednak sama nie była pewna, czy ze wzruszenia, czy z bezgranicznej radości, która rozlała się w jej sercu zupełnie znienacka. Miała wrażenie, że to przeznaczenie postawiło pannę Sorel na jej drodze, w ten pochmurny wieczór, przy barowym stołku, akurat w momencie, kiedy potrzebowała tego najbardziej na świecie. — Możemy nawet śpiewać. Albo tańczyć na stole, jeśli tylko chcesz, o ile nie braknie nam ognistej — uśmiechnęła się, dyskretnie przecierając kącik oka, w którym zebrała się maleńka łza. — Moje życie w ciągu ostatnich lat nie miało w sobie nic interesującego, więc nie wydaje mi się, żeby było co opowiadać. Bez ciebie przestałam szaleć — spojrzenie Vivianne spochmurniało odrobinę, gdy wspomniała o swoim życiu, które zamiast usłanej różami przedślubnej sielanki zdecydowanie bardziej przypominało koszmar. Usiadła przy stoliku w rogu, zaraz naprzeciwko Niry. — A ty? Hogsmeade? To kawał drogi z Ministerstwa.

      Usuń
    2. Ujęła w dłonie szklankę z porcją whisky, której zapach aż przyprawił ją o dreszcz. Cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał, że to zdecydowanie zbyt mocny napój, jeśli wziąć pod uwagę, jak słabo się czuła w ostatnich dniach, jednak uciszyła go prędko. Potrzebowała czegoś, co złagodzi ból posiniaczonego ciała i rozgrzeje zimną niczym lód duszę, a w tym momencie nie wyobrażała sobie nic lepszego, niż mocny alkohol i towarzystwo panny Sorel.
      Tchin-tchin! — rzuciła z lekkim uśmiechem, po czym uniosła nieznacznie szklankę w geście toastu.

      Vivianne
      wraz z najgorętszymi przeprosinami za zwłokę

      Usuń
  55. – Cała moja rodzina w większości reprezentowała Ślizgonów. Można powiedzieć, że byłam swego rodzaju…zaskoczeniem...
    Kąciki ust Effy drgnęły nieznacznie. Cóż za piękny eufemizm.
    - Tak... Ja też byłam swego rodzaju zaskoczeniem - powiedziała przeciągając specjalnie głoski ostatniego wyrazu.
    Dobrze pamiętała dzień, w którym zjawił się w domu przy Cowper Road 44 mężczyzna ubrany w garnitur w szkocką kratę i przedstawiający się jako nauczyciel pracujący w Hogwarcie. Tego dnia nie dało się zapomnieć, choć cała jej rodzina udawała, że nigdy nie się wydarzył.
    - Zmieniłam imię na szóstym roku...
    Na te słowa Effy oderwała wzrok od memortka i spojrzała uważanie na kobietę. Przez moment nie mówiła nic. Zmiana imienia była krokiem bardzo odważnym, jawnie pokazującym fakt nowego startu, odcięcia od tego kim się było do tej pory, świata, w którym się żyło. Ona sama miała tego ogromną świadomość.
    - Tak w pełni, oficjalnie, nazywam się Josephine Francesca Fitzgerald - powiedziała w końcu i odwróciła wzrok. - Ale nie używam tego imienia. Nikt go nie używa...
    ... Tutaj , dodała w myślach, ale nie powiedziała tego na głos. Sama nie wiedziała dlaczego podzieliła się z kobietą tą, wydawało się, niezbyt istotną informacją. Może chciała pokazać, że rozumie? Że wie jak to jest? Mieć powód do tego, by chcieć być kimś innym?
    - On umiera, Effy...
    Te trzy słowa pozbawiły ją tchu. Sięgnęła do srebrnego krzyżyka i Zacisnęła na nim palce.
    Nie, nie, nie, nie...
    Nie miała pojęcia czy wypowiadała te słowa w myśli czy na głos. Patrzyła na wyciągnięte ciało pisklaka nie mogąc uwierzyć w to, co widziała. Przecież jeszcze przed chwilą go trzymała, jeszcze przed chwilą czuła bicie jego małego serduszka...
    Zrobiła krok w tył. I kolejny. Kolejny. I jeszcze jeden. Kiedy natrafiła na skrzypiące drzwi odwróciła się i wypadła przez nie na zewnątrz. Chłodne powietrze pomogło jej wziąć oddech, jednak nie była w stanie za bardzo iść gdziekolwiek indziej. Opadła na schody prowadzące na ganek, objęła rękoma kolana i skuliła się chowając głowę. Nie była nawet w stanie płakać.
    To Twoja wina, Twoja.
    To kara, za to co zrobiłaś
    Twoja wina, Twoja!
    Twoja wina!
    Twoja kara!
    .
    Koliberek i autorka, obie ze złamanym, płaczącym serduszkiem...
    [seriously, opis śmierci sprawił, że łzy się zakręciły w oku :(]

    OdpowiedzUsuń
  56. [Dziękuję za powitanie wśród mieszkńców Hogsmeade. :D Mam nadzieję, że z czasem będzie nas więcej! I dziękuję za miłe słowa o karcie Annie, nie mogę się już doczekać aż zaczniemy wątkować.♥]

    Annie Travers

    OdpowiedzUsuń
  57. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej gdy tylko czarownica oznajmiła, że jest przyjęta. Miała wrażenie, jakby kamień spadł jej z serca. Obmyśliła już przecież cały ten misterny plan, w którym wolontariat w Azylu odgrywał kluczową rolę. Nastawiła się już na to, miło więc, że działo się tak, jak chciała. Na pewno oszczędziło to Marinie zawodu i kilku kolejnych godzin obmyślania. Bo w tamtym momencie to do tego właśnie sprowadzało się jej zostawanie wytwórczynią różdżek - wielogodzinnego główkowania i wymyślania scenariuszy. Oczywiście, poza czytaniem niezliczonych ilości książek i podręczników. Tyle że różdżkarstwo było wiedzą tak unikatową i tajemną, że ciężko się było z nich dowiedzieć wystarczająco. Zostawiały niedosyt, którego Pannie Groom cały czas nie udawało się zaspokoić.
    Z zadowoleniem przyglądała się oczyszczonej przez siebie ranie i reemowi, który zdawał się być raczej usatysfakcjonowany z faktu, iż udało jej się odprowadzić całą tę ropę z jego grzbietu. Marina nigdy nie była mocno związana ze zwierzętami, w jej rodzinnym domu panowała polityka antypupilowa. Matka i ojciec pracowali w Mungu, naoglądali się więc tego i owego. Na pewno fakt, iż stała w maleńkiej zagrodzie z wielkim złotym bawołem, którego rogi były grubsze niż jej ramiona, nie wzbudziłby w nich ekscytacji. Rose pewnie zaczęłaby recytować listę wszystkich urazów, które Des byłby w stanie spowodować jednym szarpnięciem głowy. Ona starała się o tym nie myśleć.
    Wzięła gazę, którą przyniosła kobieta, i przymierzyła się do wykonania opatrunku. Nie była do końca przekonana, jak powinna się do tego zabrać, stała więc chwilę w bezruchu i lustrowała ranę wzrokiem.
    - Nie widziałam testrala. Jeszcze - powiedziała tylko, nie wdając się w większe szczegóły. Prawdopodobnie gdyby udała się do Zakazanego Lasu ten fakt uległby zmianie. Widziała w końcu śmierć. Co noc, gdy zamykała oczy, wspomnienie tamtego dnia znów oplatało ją ciasno, utrudniając oddychanie.
    Przyłożyła gazę do ciała zwierzęcia a sama sięgnęła po różdżkę, którą kobieta wyciągnęła w jej stronę. Trzymała ją jedynie opuszkami palców, delikatnie badając strukturę drewna. Niewielu czarodziejów pozwalało innym na oglądanie czy dotykanie swojej różdżki, Marina traktowała więc tę chwilę z wyjątkową z nabożnością.
    Już nie mogła doczekać się tego dnia, kiedy tak jak słynni wytwórcy różdżek pozna parametry każdej, którą tylko muśnie palcami. Na tamtą chwilę musiała się jednak zadowolić dopasowywaniem tego, co usłyszała od właścicielki , do własnych obserwacji odnośnie tego niesamowitego magicznego przedmiotu.
    - Moja to heban z włosem z głowy willi. Nie nadałam jej imienia, choć o tym czytałam. Nie wiem, żadne chyba nie pasuje, przynajmniej jeszcze nie. Może jeśli kiedyś dowiem się, jak nazywała się ta willa jakoś mnie olśni.
    - Podobno włos z ogona testrala jest rdzeniem dla podróżników i tych, którzy poszukują przygód. Chyba pasuje - powiedziała, znów uśmiechając się delikatnie, i zwróciła różdżkę właścicielce.
    - Czytałam, że potrzeba całego serca smoka do tego, żeby wytworzyć jedną różdżkę z jego włóknem. Może to taka duża ofiara pozwala na lepsze władanie czarną magią. A czarna różdżka należała przecież wcześniej do samej śmierci.Ta duża moc i testrale jakoś składają mi się w całość.

    OdpowiedzUsuń
  58. Gospoda Pod Świńskim Łbem nie była miejscem marzeń Annie i nigdy nie spodziewałaby się, że wyląduje tu jako kelnerka. Zważając na cały klimat tego miejsca, który był dość mroczny, taka filigranowa i wątła blondyneczka nijak tu nie pasowała. Jednak pomimo podejrzanej klienteli, zjawiających się tu śliskich typków to charłaczka nie czuła się wcale tak źle, jak mogłaby przypuszczać. Co prawda jej pierwszy dzień w pubie był istną tragedią i prawdziwą drogą przez męki, zbiła chyba z dziesięć szklanek, przestraszyła się czarownicy, której twarz była owinięta licznymi bandażami a która handlowała (najprawdopodobniej) trującymi ziołami i była naprawdę w szoku, że właściciel nie wyrzucił jej na zbity pysk. Z początku sądziła, że się totalnie nie nadaje do pracy w tym lokalu, później jednak odkryła, że wcale nie jest tak źle, a po upływie kilku tygodni nawet polubiła to miejsce. Najbardziej jednak polubiła swoją chatkę, która znajdowała się nieopodal Świńskiego Łba, pomimo że była skromna, maleńka i podniszczona; składała się z ganku, maleńkiego salonu połączonego z kuchnią, ciasnej sypialni z łazienką na półpiętrze, to właśnie tam czuła się jak w domu. Nie w ogromnej rezydencji Traversów, w której panował mrok i chłód, a strach czaił się w każdym kącie, tam nigdy nie czuła się ani domowo, ani bezpiecznie; miała zresztą ku temu solidne powody, jak między innymi to, że już jako małe dziecko była dręczona przez swoich rodziców, którzy wylewali na nią swoje frustracje i złość o to, że nie przejawiała żadnych magicznych umiejętności. Dzień w którym Richard Travers wypchnął ją przez okno pamiętała do dnia dzisiejszego, miała wtedy osiem lat i mnóstwo zapału by się czegoś nauczyć, a jednak zero talentu, który dzieci w jej rodzinie przejawiały już w wieku przedszkolnym. Wtedy, mając osiem lat, o mało co nie straciła życia (zaś nocne koszmary z tego incydentu nawiedzają ją do dnia dzisiejszego), gdyby nie fakt że jej matka była ordynatorką w Szpitalu Św. Munga i miała niezwykłe umiejętności magiczno-medyczne i jeszcze wtedy ją kochała, bo wierzyła, że zdoła wszystkiego się nauczyć. Cóż, Rowena Travers się przeliczyła, bo Annie nie poszła ani do Hogwartu, ani do żadnej innej szkoły magicznej, mimo że mieszkając w Hogsmeade wielokrotnie mówiła, że jest absolwentką Akademii Magii Beauxbatons i często tłumaczyła się tym, że w pracy nie używa magii; poza gospodą można było ją spotkać w niewielu miejscach, skrupulatnie zajmowała się bowiem śledztwem, które zlecił jej ojciec, tak bardzo nie chciała go zawieść, że poświęciła się temu całkowicie. Najczęściej można było ją jednak spotkać w Miodowym Królestwie, które szczerze uwielbiała, najpewniej przez swoją słabość do różnego rodzaju słodkości. Najczęściej jednak cicho przemykała wąskimi uliczkami Hogsmeade, niezauważona i wręcz niewidzialna, miała wrażenie, że peleryna niewidka była jej zbędna, bo i tak nigdy nikt nie zauważał Annie Travers. Cichej, spokojnej Ann.
    Nirę Sorel charłaczka poznała na początku swojej pracy w Gospodzie Pod Świńskim Łbem i przez te kilka miesięcy dziewczyny zdążyły się ze sobą zaprzyjaźnić. Choć Annie skrzętnie chowała przed jedyną przyjaciółką swój sekret, a właściwie dwa sekrety, bo pierwszym był prawdziwy powód jej obecności w Hogsmeade i śledztwo, które prowadziła, zaś drugim było jej charłactwo - musiała się bardzo pilnować, aby to nie wyszło na jaw, miała jednak wrażenie, że przy Nirze wciąż się zapominała i w przypływie spontaniczności palnęła nie raz, nie dwa jakieś głupstwo. Niemniej, Sorel zdawała się niczego nie podejrzewać i panienka Travers łudziła się, że jej sekret był bezpieczny.
    Było już grubo po trzeciej, kiedy ostatni goście zwinęli a raczej wyczołgali się z pubu, nie należeli do najbardziej trzeźwych. Przy barze została jej ulubiona klientka Nira Sorel, która popijała sobie ognistą whisky, a w tym czasie Annie, ogarniała salę; zbierała puste kufle, kieliszki i szklanki, a także talerze z resztkami jedzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chyba zwariowałaś! — zawołała ze śmiechem blondynka, kiedy Nira zaproponowała jej swoją pomoc w ogarnianiu pubu. Annie oczywiście nie brała tego pod uwagę, to była w końcu jej praca, ona musiała zrobić to sama. Mimo wszystko była bardzo samodzielna i pracowita, nigdy nie zrzucała swojej pracy na nikogo innego.
      — Och, czyżby nauczyciel nauki magicznych stworzeń się nie przykładał do swojej pracy? — westchnęła, z pewnym rozczarowaniem. — Szkoda, zawsze uwielbiałam wszystkie stworzonka. — ...a przynajmniej te które widziała w książkach. Bo właśnie stamtąd znała magiczne zwierzęta, z ilustracji i grubych książek, które zawsze z ochotą czytała. Dużo wiedziała o magii, magicznych przedmiotach, o historii, ale nadal pozostawała bezużyteczną charłaczką. — Moim zdaniem, byłabyś dobrą nauczycielką. Jesteś pełna pasji, a to w tym zawodzie chyba najważniejsze. Młodzi ludzie potrzebują takich mentorów. — uśmiechnęła się do niej ciepło, wycierając jeden z brudnych stolików. Kiedy sala była w miarę ogarnięta i czysta, na tyle na ile ta obskurna gospoda mogła być czysta, zaczęła zmywać naczynia, stając na przeciwko Sorel.
      — Ajfon? — powtórzyła Annie, marszcząc z zaskoczeniem brwi. Pomimo tłumaczeń Niry, czy nawet tego że narysowała go w powietrzu, jasnowłosa i tak totalnie nie wiedziała o co jej chodzi. — Och, nie znam się na mugolskich urządzeniach, nie mam pojęcia o czym mówisz. — Annie wzruszyła ramionami z dość beztroskim uśmiechem. — Co do Niuchacza, to myślę, że on zawsze znajdzie sposób by się wydostać... — mruknęła z zamyśleniem. — Może któregoś razu poprowadzi Cię do prawdziwego skarbu? — zażartowała Annie, uśmiechając się promiennie.
      Końcówka nocnej zmiany upływała jej wyjątkowo przyjemnie, jednak tak było zawsze w towarzystwie Sorel. Annie naprawdę myślała, że mogła zaliczyć ten wieczór do udanych.

      Annie

      Usuń
  59. Uczyli ją, że szatańska pożoga jest potężnym, czarnomagicznym zaklęciem. Powtarzali, że jedynie nieliczni są w stanie rzucić je tak, by nad nim zapanować. Ćwiczyła je wcześniej zaledwie parę razy i nigdy nie potrafiła okiełznać ognia. Tak było i tym razem. Lekkomyślność połączona z młodzieńczym zapałem doprowadziły do katastrofy, która w skutkach była nieodwracalna. Wystarczyło zaledwie kilkanaście minut. Parę chwil, by z rozpaczą mogła przyglądać się jak traci wszystko, co kochała. Smród dymu unosił się dookoła, drażniąc nozdrza każdego, kto w tamtym momencie znalazł się w pobliżu ruin rodzinnej rezydencji Gellertów. Ogień strawił wszystko, co spotkał na swojej drodze aż po same fundamenty. To, co kiedyś świadczyło o potędze rodu teraz tonęło w smugach czarnego, gęstego smogu. Loreta Gellert siedziała na długich schodach prowadzących do niegdysiejszej rezydencji. To jedyny fragment konstrukcji, jaki przetrwał starcie z nieumiejętnie rzuconą czarną magią. Młoda czarownica trzymała za rękę wciąż nieprzytomnego brata, na którego chwilę wcześniej rzuciła zaklęcie Obliviate – usuwając tym samym wszystkie wspomnienia dotyczące szemranej działalności ich rodziny. Kochała Williama tak, jak nigdy nie będzie w stanie pokochać siebie, jednakże wiedziała, że nie zrozumiałby tego co zrobiła. Tak przynajmniej próbowała usprawiedliwić swoje czyny. Tak naprawdę w głębi duszy rozumiała, że nie chodziło o to, by oszczędzić bólu bratu. Chciała oszczędzić go sobie. Chciała zatuszować wszelkie kłamstwa i czyny do jakich posunęła się dla większego dobra. Złożyła wieczystą przysięgę. Za wszelką cenę musiała chronić tajemnicy rodu, nawet jeżeli miała oddać w zamian siebie. Teraz całe dziedzictwo zostało na jej barkach i szczerze mówiąc nie miała nawet najmniejszego pomysłu na to, co ma robić dalej.
    Domyśliła się, że ktoś musiał złożyć zawiadomienie o katastrofie w ich posiadłości. Na miejsce zaczęła przybywać pomoc. Nawet wśród kłębów dymu była w stanie dostrzec odznaki ministerstwa, które dumnie spoczywały na szatach teleportujących się do Gellert Manor czarodziejów. Była przygotowana na wszelkie pytania. Ćwiczyła w głowie każdą możliwą konfigurację i zdawało jej się, że nikt nie odkryje tego, co naprawdę wydarzyło się tego wieczoru.
    - Czy ktoś jeszcze z wami jest? – Usłyszała pierwsze pytanie od czarodzieja, który z przejęciem podbiegł do rodzeństwa. – Co się stało?
    - Tylko my – wyszeptała, jednakże zrobiła to tak, by mężczyzna zdołał usłyszeć jej głos. – Nasi rodzice…
    - Byli w środku? – Loreta jedynie skinęła głową, bo wiedziała, że nie będzie w stanie wydobyć z siebie dźwięku. – Co z nim?
    Mężczyzna wskazał na nieprzytomnego Williama. Nie mógł wiedzieć, że to jej sprawka. Kto w końcu mógłby podejrzewać wzorową sierotę o to, że miała coś wspólnego ze śmiercią rodziców. Nawet jeżeli do tego dojdzie, to nikt niczego jej nie udowodni. Różdżkę wrzuciła w oblicze ognia upewniając się, że żadna osoba nie będzie w stanie sprawdzić jakie zaklęcia z niej wyszły jako ostatnie. Wydawało jej się, że jest o krok do przodu, bo w końcu przez lata była przygotowywana do takich właśnie momentów. Miała być nieomylna, genialna, byleby tylko spełnić wolę pradziadka Gellerta. Nie przewidziała jednak pewnego szczegółu – tego, że nawet najdoskonalszy kryształ może mieć rysę. Tego, że ktoś mógł wcześniej już mieć trop dotyczący ich działalności, a pożar w ich rezydencji jedynie przykuje niepotrzebną uwagę.
    - Zemdlał – wydukała, zerkając na brata. Upewniła się, że będzie nieprzytomny jeszcze jakiś czas. Nie chciała, by był świadkiem tych wszystkich wydarzeń. Z ich dwójki to ona miała charakter, a on był zupełnym jej przeciwieństwem. Gdyby nie fakt, że byli bliźniętami to nigdy nie uwierzyłaby, że są spokrewnieni.
    - Jak doszło do tego pożaru?
    - Nie pamiętam – skłamała, nie podnosząc wzroku, choć tak naprawdę wspomnienia cały czas przewijały się w jej umyśle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ***
      Sierpniowe wieczory nigdy nie były jej ulubionymi. W powietrzu czuła niemalże przytłaczającą nostalgię bo to oznaczało, że wakacje powoli dobiegały końca. Powrót do Hogwartu napawał ją pewnego rodzaju szczęściem, jednakże szkolenie ostatnich miesięcy dało jej znacznie więcej wiedzy niż to, czego mogła nauczyć ją szkoła. Tam z oczywistych względów nie mogła poznać czarnej magii, a już na pewno nie w taki sposób jak tutaj. Poza tym te wakacje były znacznie inne od wszystkich poprzednich. Może dlatego, że osoba, która ją szkoliła nie była tylko trenerem. Tym razem było to coś więcej, coś czego nigdy wcześniej nie znała. Tego lata stała się kobietą, a to zmieniało w jej życiu niemalże wszystko.
      Właśnie kończyła pisać list do swojej przyjaciółki gdy usłyszała dziwne szmery, dobiegające z wnętrza rezydencji. Było już dosyć późno i nie sądziła, że jej rodzice zorganizowali jakieś potajemne spotkanie. Z pewnością nie zataili by tego przed bliźniętami, bo uczestniczyli w nich od najmłodszych lat. Byli ich jedynymi dziedzicami, więc musieli uczyć się wszystkie co niezbędne do tego, by stać się Gellertem z krwi i kości. Zaniepokojona Loreta narzuciła na siebie długi, aksamitny szlafrok, który przewiązała w pasie. Chwyciła swoją różdżkę i powolnym krokiem wyszła na długi, ozdobiony starodawnymi artefaktami korytarz.
      - Lumos – szepnęła, by rozjaśnić panującą dookoła ciemność.
      Zatrzymała się na chwilę, gdy usłyszała, że wcześniej ciche rozmowy przeradzały się w donośną wymianę zdań. Domyśliła się, że coś było nie tak i prawdopodobnie mają spore problemy. Nie zamierzała czekać na rozwój sytuacji. Bez zastanowienia udała się w stronę źródła dźwięku, by w razie potrzeby być w stanie pomóc swoim najbliższym. Nie spodziewała się jednak zastać widoku, który całkowicie zbił ją z tropu. W ich ogromnym salonie dostrzegła mężczyznę, który mierzył różdżką w jej zaniepokojonych całą sytuacją rodziców. Loreta nie miała problemu, by odkryć tożsamość oprawcy.
      - Lucien? – Zmarszczyła brwi zerkając niezrozumiale na mężczyznę.


      Loreta Gellert

      Usuń
  60. [Hej, cześć! Brzydko umilkłam na dłuższy czas, bardzo przepraszam! Z tej przyczyny chciałam zapytać, czy wciąż mogę odpisać Ci na wątek, który prowadziłyśmy i czy tak długa przerwa Ci nie przeszkadza? Oczywiście zrozumiem, jeżeli nie będziesz już chciała ze mną pisać. Mogę nam też wymyślić coś innego, gdyby z tym wątkiem było już coś nie tak :) ]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń