Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy. Jeśli raz spotkało nas nieszczęście, to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie. Piorun może uderzyć dwa razy

Cherry Greyback
VII, Slytherin ⬩ Wand: cherry, dragon heartstring, 13", unyielding ⬩ The ice women ⬩ Nightmare child ⬩ Leo: fiery, proud, dramatic ⬩ Entj: intense, dominant, charismatic ⬩ Alpha bitch ⬩ Choleric: courageous, zealous, successful ⬩ Fire: strongwilled, outspoken, stubborn ⬩ Rich girl: privileged, lonely, powerful
Krew czystsza niż łza ⬩ Owoc brutalnego gwałtu, córka szalonej zielarki z Londynu i Fenrira Greybacka, przebywającego w Azkabanie ⬩ Urodzona lipcowej nocy, w czeluściach mrocznego lasu ⬩ Ojczym z rodu Fawley, z Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki ⬩ JedynaczkaByła prefekt ⬩ Klub Ślimaka, Klub Pojedynków, Klub Zaklęć ⬩ Pragnienie bycia najlepszą we wszystkim, wzorowa uczennica, ale tylko malarstwo uwalnia ją od nadmiaru uczuć ⬩ Choć próbuje być zdystansowana i zimna, to coraz częściej ponoszą ją emocje, a impulsywność i dzikość bierze kontrolę nad chłodną kalkulacją ⬩ Jest bardzo pamiętliwa, nigdy nie zapomina wyrządzonych krzywd i nigdy nie wybacza ⬩ Fanatyczka, która celowo wywołała u siebie likantropię.
Wisienko, uwierz mi, że próbowałam. Ze wszystkich sił starałam się dostrzec w tobie choć ułamek siebie, ale ilekroć patrzyłam jak się śmiejesz, jak krzyczysz, jak robisz mi na złość, widziałam twojego ojca. Od dnia poczęcia zaczęłam nienawidzić cię równie mocno, co jego. Ilekroć próbowałam się ciebie pozbyć, ty uparcie walczyłaś, jakbyś chciała dać mi do zrozumienia, że będziesz żyć, chociażby po to by zrobić mi na złość.
Wisienko, uwierz mi, że próbowałam. Uczynić cię kimś podobnym do mnie, wymazać ból przeszłości, zaszczepić w tobie nienawiść do ojca, równie wielką, jak ta, która żyła we mnie i każdego dnia sprawiała, że stawałam się coraz bardziej zgorzkniała. Ty zamiast stanąć po mojej stronie, zawsze broniłaś parszywej bestii; zamiast mi wierzyć, nazywałaś mnie starą wariatką. Z każdym dniem stawałaś się coraz bardziej dzika, a w twoich oczach coraz żywiej płonął nieposkromiony ogień, którego zaczęłam się bać.
Wisienko, uwierz mi, że próbowałam. Ale kochanie ciebie było niemożliwe. W moich marzeniach nigdy nie pojawiała się wizja szczęśliwej, kochającej rodzinki; przeciwnie, chciałam zakopać żywcem każdego z rodu Greyback, a ciebie zabijałam w myślach zbyt wiele razy. Byłaś dla mnie obcą istotą, choć łączyło nas jedno - obie pogrążałyśmy się w szaleństwie. Ja zbudowałam sobie krainę ze smutku, żalu i goryczy, spadałam coraz niżej. Ty za to pogrążyłaś się w fantazji, niemożliwej do zrealizowania, stałaś się fanatyczką.
Wisienko, czy kiedyś mnie zrozumiesz? Czy kiedyś zdołasz mi uwierzyć?
Długo nie było mnie na blogach, ale przyjemnie tu wracać z głową pełną pomysłów. Dziękuję za pomoc w tworzeniu karty Psychosis i za inspirację Głosowi bez rozsądku ♥ Zapraszam na wątki fascynujące, skomplikowane i wciągające; relacje nieoczywiste, gdzie leje się krew, łzy i pot. Sówki proszę posyłać na nyaeleboe@gmail.com
Wątki: Iris, Effy, Elias, Finn

77 komentarzy:

  1. [Dobry wieczór!:)
    Tak się zastanawiałam skąd kojarzę tytuł i miałam z tyłu głowy myśl, że już to gdzieś czytałam i proszę - po wrzuceniu w Google okazało się, że to moja ulubiona Tess!:) Trudno było mi też przyjść obojętnie obok Maddie, która od długiego czasu jest moją ulubioną osobą na ziemi i tak pozytywnej i uroczej osoby w social media dawno nie widziałam, ale te dwa słowa raczej do Twojej Cherry nie pasują. Dość ciężki los został jej zgotowany i szczerze jej współczuję, ale który autor nie lubi zrzucać na swoją postać ciężkich wydarzeń? ;)
    Udanej zabawy życzę Tobie oraz Cherry i samych wciągających wątków!]

    Castor Blackthorne

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dzień dobry. Tam, gdzie inspiracja Głosu, tam musi być naprawdę nietuzinkowa historia i jak widzę, u Cherry to się zgadza. Muszę sobie przypomnieć jak to było z likantropią w HP, bo co uniwersum to inna wizja, a mi się czasem zdarza coś pomieszać.
    Historia Cherry i sposób pisania kp z punktu widzenia matki wskazują na naprawdę ciężki los i z pewnością niełatwe życie twojej postaci. Jeśli masz ochotę, zastukaj do mnie pod kp albo od razu na mail: dark5poczta@gmail.com, poszukamy nieoczywistych relacji.]

    Nira Sorel

    OdpowiedzUsuń
  3. [O, Cherry! Minus 10 punktów dla Slytherinu. (a nie, to dopiero w wątku xD)
    A tak bardziej serio, to witaj na blogu, mam nadzieję, że znajdziesz tu sporo fajnych wątków. Przyznam, że na początku wyobrażałem sobie Cherry mocno inaczej. Bardzo podoba mi się ta główna cześć karty z tekstem pisanym z perspektywy matki i czerwień jako dominanta kolorystyczna.
    Mailowo podpytywałaś o wątek, więc - zaczynamy od tej naszej nienawiści? Z jakiegoś powodu chodzi mi po głowie początek pierwszego września, gdy Lavon widzi Cherry i natychmiast psuje mu się humor na resztę, ekhem, dnia (roku xD). Bardzo chętnie pójdę w coś wrednego, punkty, szlabany, problemy - chyba, że jednak wolisz łagodniejszy początek.]

    ~ Lavon Carrow, który nie wiedzieć czemu ciągle ma jakiś "problem"

    OdpowiedzUsuń
  4. [Jaka piękna i dopracowana w każdym szczególe karta, wow <3 Bardzo podoba mi się przedstawienie historii Cherry z perspektywy jej matki, to pozwola nam zrozumieć, w jaki sposób ukształtował się jej charakter i sposób postępowania. Mam wrażenie, że mój Elias ma z nią dużo wspólnego i albo się zabijają i nienawidzą, albo przyjaźnią- w każdym razie, koniecznie muszą się bliżej poznać i w razie chęci zapraszam na wątek. Życzę dużo weny i masy wciągających wątków, baw się tutaj dobrze z Cherry :)]

    Elias Collins

    OdpowiedzUsuń
  5. [Chciałam tylko powiedzieć, że jestem absolutnie ps ogromnym wrażeniem zarówno karty jak i postaci... Kilka razy czytając tę kartę przeszedł mnie dreszcz... Jakby była ochota na wątek to serdecznie zapraszam ;) myślę, że można by było stworzyć coś ciekawego <3]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  6. [Fascynuje mnie to, co ona ma w głowie, serio! Pewnie wynika to z mojego zamiłowania do zgłębiania tajników psychiki wszelkich możliwych dewiantów, ze szczególnym ukierunkowaniem na seryjnych morderców, ale tej babeczki nie mogę rozgryźć zupełnie. Wstrętny, obleśny pół-zwierz zgwałcił jej matkę, a ona go broni... już z perspektywy kobiety, gdy o tym myślę, wydaje mi się to totalnie złe i okropne, żeby nie powiedzieć dosadniej, a gdybym jeszcze miała na to spojrzeć z perspektywy córki narodzonej z takiego związku – totalny kosmos, który wymyka się mojemu rozumowaniu. Mimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie pojąć, jak ona może bronić Greybacka i jeszcze dążyć do likantropii.
    Cześć! Baw się dobrze z tą ciekawą kreacją Twojej Wisienki. Życzę udanych wątków, niekończącej się weny i dużo czasu na spełnianie tych pomysłów, które kłębią Ci się w głowie. :)]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  7. [Matko jedyna! Matko jedyna!

    Wszystkie postacie dostają ode mnie tonę pozytywnych słów, jednakże Twoja Ślizgonka skradła dosłownie całe moje serce, urzekła mnie, a jej sposób myślenia tak bardzo do siebie przyciągnął, że nie pozwolę sobie na niezaproponowanie Tobie wątku. Z Nicholas'em. Koniecznie! Mam niezwykle konkretny pomysł na połączenie naszych postaci, szczerze liczę na to, że zgodzisz się na niego i stworzymy coś niesamowitego, jednakże przy Twojej postaci mam bardzo otwartą głowę i dostosuję się do wszystkiego, bo mam w sobie ogromną chęć na połączenie naszych postaci! <3

    Odezwij się do mnie pod kartą lub na mailu: wczlowieka@gmail.com]

    Mathilde Mulciber, Nicholas Nott

    OdpowiedzUsuń
  8. [No właśnie tak sobie myślałam, że Effy reprezentuje sobą wszystko czym Cherry tak gardzi , i że raczej przyjaciółkami by nie zostały :p aczkolwiek ja faktycznie widzę tu potencjał na raczej ciekawą i pełną pasji relacje, gdzie jest dużo ognia czyli w sumie może się wydarzyć wszystko :p na pewno by się nie zerknęły na szlabanie, bo przecież Cherry jest wzorową uczennicą. Effy mogłaby za nią kiedyś pójść ukradkiem do Zakazanego Lasu i uratować ją przed jakimś stworzeniem za co Cherry by znienawidziła ją jeszcze bardziej... Ja myślę, że z Effy tylko czekamy na jakiś taki moment słabości Cherry i się dostać gdzieś do takich bardziej ludzkich uczuć... Jeśli Ty masz jakiś pomysł na relację czy cokolwiek to daj znać, ja wszystko przyjmę :D]
    Effy i jej autorka, obie mniej lub bardziej ukrycie zakochane w Cherry xD

    OdpowiedzUsuń
  9. [och, Wisienka będzie musiała to znieść, przynajmniej przez chwilę, bo ja bym bardzo chciała dać temu wątkowi i ich relacji szansę :p to może ja zacznę żeby już nie przedłużać i zobaczymy jak wyjdzie;)]

    Ciężko by było znaleźć w Hogwarcie dwie osoby będące tak od siebie różne jak Effy Fitzgerald i Cherry Greyback. Jednak osoby twierdzące, że te dwie uczennice nie mają ze sobą nic wspólnego, były w ogromnym błędzie. Przede wszystkim, obie znalazłyby się na liście najbardziej znienawidzonych osób w Hogwarcie, gdyby kiedykolwiek takowa lista powstała. Nie żeby Effy specjalnie to przeszkadzało, w końcu znała główne powody, dla których część osób by ją na tę listę wpisała więc nie byłoby to dla niej wielkie zaskoczenie. Obsesyjni, czystokrwiści czarodzieje już na sam widok szlamy obnoszącej się swoim plugawym pochodzeniem dostawali apopleksji i nie kryli wobec niej swojej niechęci. Cherry Greyback dorabiała się swojej własnej grupy antyfanów w zupełnie inny sposób i z zupełnie innych przyczyn. Jeśli jednak Effy miałaby być ze sobą szczera, to fakt ten uważała za nie do końca sprawiedliwy i nieco mizoginistyczny. Te same osoby, które tak chętnie deklarowały swoją nienawiść wobec Greyback, wzdychały potem do tych mrocznych Ślizgonów ... Te same zachowania i postawę, za które Cherry określano suką miały za to dodawać charakteru męskim przedstawicielom jej domu i świadczyć o skomplikowanym charakterze. Najwidoczniej jednak bycie kobietą wszystko pogarszało. Była to dość gorzka konkluzja i Effy nie potrafiła już zliczyć ile razy próbowała na ten temat dyskutować ze swoimi koleżankami. Rozmowy te zawsze kończyły się w podobny sposób:
    - Nie rozumiem, jak możesz jej bronić, Effy! Ta wredna suka uważa takich jak Ty za gorszych od robactwa...!
    - Lestrange też, a jednak on Twoim zdaniem jest "mroczny, seksowny i niebezpieczny"...
    - O chuj ci chodzi, Fitzgerald...? To nie ma nic do rzeczy!
    - No właśnie tak mi się wydaje, że o chuja tu chodzi. I że on najwidoczniej ma dużo do rzeczy...
    - Merlinie, Effy, czy ty musisz zawsze...?!

    Być może właśnie przez to poczucie niesprawiedliwości i brak zgody na mizoginistyczny porządek świata sprawiły, że Effy Fitzgerald poświęcała całkiem sporo czasu przyglądając się poczynaniom panny Greyback. Nie było to wcale takie trudne. Ślizgonka nienawidziła i gardziła nią tak bardzo, że albo jawnie i ostentacyjnie ignorowała Krukonkę, albo (Effy mogłaby przysiąc, że tak właśnie było) sama ją wyszukiwała gdy miała gorszy dzień, by tylko móc zmieszać ją z błotem. Zdarzyło im się też raz czy dwa odbyć wspólnie szlaban. Z początku Effy była szczerze zaskoczona, źe perfekcyjna Cherry Greyback, której włosy zawsze były nienagannie ułożone, pismo schludniejsze niż druk, a szminka nigdy nie wyjechała za kontur ust nawet o milimetr, mogła dostać jakikolwiek szlaban. Wszystko jednak nabrało sensu, gdy dowiedziała się, który nauczyciel jej ów karę przydzielił. Effy pamiętała tę niezdrową ulgę, jaką wtedy poczuła. Zupełnie jakby elementy układanki z powrotem opadły na swoje standardowe miejsce, ten nieco toksyczny i złudny spokój, że wszystko jest tak jak być powinno, bo jest tak, jak było zawsze.
    Effy odbyła w trakcie swoich siedmiu lat nauki w Hogwarcie niezliczoną ilość szlabanów, jednak te dwa spotkania sam na sam z Cherry Greyback szczególnie utknęły jej w pamięci. Być może przez tę atmosferę, będącą połączeniem lodu i ognia, czymś, co nie do końca jest się w stanie określić, a co dopiero zrozumieć. Coś niebezpiecznego i przerażającego w swoim pociąganiu. Effy zdarzało się to potem analizować, ale nigdy nie doszła do żadnych wniosków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak tej nocy to Cherry Greyback ewidetnie chciała być tą ignorowaną, niezauważoną, pozostawioną samą sobie by móc zrealizować swój własny tajemny plan. Jak zwykle doprowadziła każdy szczegół do perfekcji upewniając się, że nikt jej nie zobaczy, nie wytropi, nie przeszkodzi.
      Ale Effy Fitzgerald nie była nikim.
      Effy Fitzgerald obserwowała i analizowała zachowanie Cherry Greyback tak długo i tak skrupulatnie, że wiedziała w jaki sposób niezauważalnie za nią podążać.
      W taki oto sposób znalazła się w Zakazanym Lesie, w środku nocy, w ciemności oświetlanej jedynie białym światłem będącego w pełni księżyca.
      Effy była świadoma możliwości wynikających z jej zdolności do metamorfomagii, aczkolwiek rzadko kiedy wykorzystywała je w pełni. Wiedziała, że wyćwiczony metamorfomag potrafi się zmienić w prawie wszystko . Effy jednak zwykle ograniczała zmiany w swoim wyglądzie do tworzenia fantazyjnych, kolorowych fryzur. A przynajmniej tak by się mogło wydawać. Tym razem jednak wiedziała, że aby pozostać niezauważoną w ciemności, musi zrezygnować z jaskrawych kolorów.
      Wychodząc z zamku szybko skupiła się by zmienić kolor swoich włosów na ciemnogranatowy i przykróciła je do linii podbródka, w końcu długie fale nie do końca mogą się sprawdzić w gęstwinie Zakazanego Lasu, do którego ewidentnie zmierzała Greyback. Effy udało się nawet zmienić odcień swojej skóry na nieco ciemniejszy i być może byłaby z tego całkiem dumna gdyby nie to, że całą drogę przeklinała swoje złote trampki, które raczej zdradzałyby ją w ciemności. Na jej szczęście, Cherry Greyback nie obejrzała się jednak ani razu, ewidentnie zbyt skupiona na swoim celu. Effy nie potrafiła zrozumieć, co takiego chodziło Ślizgonce po głowie, co było warte przemierzania chaszczy Zakazanego Lasu, który nie bez powodu tak właśnie się nazywał.
      Kiedy jednak usłyszała przeraźliwie głośne warknięcie, a jej wzrok padł na ogromnego, szczerzącego kły wilka i wygłodniałym i nieco obłąkanym spojrzeniu, natychmiast przestała myśleć i o swoich butach i o domniemanym celu, dla którego panna Greyback podjęła się całej tej wyprawy. Nie... To nie był wilk . To był wilkołak . Wściekły wilkołak jasno oświetlony bladym światłem księżyca. Księżyca w pełni . Effy poczuła jak adrenalina ogarnia całe jej ciało, a tętnienie krwi zaczęło nawet dudnić jej w uszach.
      Cherry Greyback nie uciekała. Cherry Greyback szła wprost w szpony niebezpieczeństwa. Effy nie zastanawiała się ani przez moment. Wybiegła zza drzewa nie zważając na to, że otoczające ją gałęzie rozdarły jej skórę na policzku oraz kawałek już i tak pozszywanej kolorowymi nićmi szaty.
      - Depulso! - krzyknęła stając między Ślizgonką a wilkołakiem, w ostatniej chwili robiąc unik przed ostrymi szponami. Światło i moc z jej różdżki skutecznie odrzuciły wilkołaka, który ze skowytem i podkulonym ogonem pobiegł w las.
      Effy odwróciła sie do Ślizgonki dysząc ciężko i cały czas ściskając różdzkę w dłoni. Rozdarty, delikatnie krwawiący policzek piekł ją, ale nie potrafiła w tym momencie się tym przejmować.
      - Odbiło Ci?! - syknęła. Resztkami woli powstrzymywała się od wrzaśnięcia, które mogłoby przyciągnąć jeszcze gorsze, bardziej niebezpieczne stworzenia, które Cherry Greyback wydawała się pragnąć przyciągnąć.
      nabuzowana adrenaliną Effy

      Usuń
  10. [Ja właśnie kończę jej serię Isles&Rizzoli i trochę mi przykro, że to dochodzi już do końca, niestety. :) Wydaje mi się, że wszyscy czasem przesadzamy z tym co zrzucamy na barki naszych postaci, ale w końcu gdzieś się wyżyć trzeba, a na blogach i w wątkach robi się to najlepiej.
    Póki co ja i wymyślanie wątków się nie lubimy, coś gdzieś tam się nie łączy i ostatnio nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Oboje są w klubie pojedynków, może jakoś to można pociągnąć, ale szczerze nie wiem.^^ Późna pora robi swoje, może z rana mnie olśni lub może u Ciebie jest jakiś zalążek pomysłu?]

    Castor Blackthorne

    OdpowiedzUsuń
  11. [wzajemnie :D ahhh soo much passion *_* bardzo się cieszę, na blogach co prawda bywałam baaardzo dawno temu, ale pamiętam, ze ciężko było zrobić jakiś taki ekscytujący damsko - damski wątek i część autorów to nawet takich unikała, nie widząc w nich potencjału. Jak udowodniłaś - niesłusznie :D]
    Skłamałaby mówiąc, że spodziewała się podziękowania ze strony Ślizgonki. Takie słowo rzadko padało z jej ust, jeśli w ogóle. Nie spodziewała się jednak, że zostanie odrzucona na kilka metrów w tył uderzając z łoskotem w drzewo. Nie zdążyła nawet zarejestrować bólu ani ocknąć się z szoku, kiedy to została przyszpilona do ziemi a do jej dzwoniących uszu zaczęły dochodzić wręcz histeryczne wrzaski Greyback.
    Co Ty tu w ogóle robisz?!
    Dobre pytanie. Effy sama nie znała do końca na nie odpowiedzi i chyba to sprawiło, że wręcz poczuła, jak krew zaczyna w niej bulgotać. Już miała wykrzyczeć jakąś odpowiedź, kiedy to poczuła zaciskające się na gardle palce Ślizgonki. Oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia, nieskutecznie próbowała złapać jakikolwiek oddech. Cherry Greyback pochylała się nad nią, pełna wściekłości, jej oczy zwykle chłodne oczy błyszczały od furii, a zwykle perfekcyjnie ułożone włosy opadały jej nieregularnymi kosmykami na twarz, muskając policzki Effy.
    Ogień, ogień, ogień
    Prawą ręką sięgnęła leżącą obok różdżkę i machnęła nią, poruszając bezgłośnie ustami:
    - Expelliarmus...!
    Pochwyciła szybko wiśniową różdżkę Greyback. Porzucając bezskuteczne próby złapania oddechu, całą siłę skupiła na swoich kończynach. Wolną ręką sięgnęła do karku Ślizgonki i pociągnęła go do tyłu, jednocześnie szarpnęła z wysiłkiem kolanem zrzucając z siebie dziewczynę. W mgnieniu oka sytuacja się odwróciła. To ona znajdywała się na górze. To ona leżała z nogami po obu stronach Ślizgonki, to ona trzymała jej nadgarstki i pochylała się nad nią, dysząc ciężko.
    Odchyliła nieznacznie głowę do tyłu, a z jej gardła wydobył się śmiech. Przeraźliwy, chropowaty, lodowaty śmiech.
    - Taka z Ciebie czarownica, co? - zadrwiła wciąż zachrypniętym po podduszaniu głosem. - Spójrz tylko, rozbrojona przez szlamę, zarazę ...
    Effy Fitzgerald drwiła . Ta sama tęczowa Effy, która przemierzała korytarze z burzą różowych loków, ta sama, która wśród wielu uchodziła za głupiutką, nieszkodliwą idiotkę, ta wielbicielka światła, kolorów, tęczy i jednorożców, ta sama Effy Fitzgerald zaciskała palce na nadgarstkach rozbrojonej Ślizgonki i spoglądała na nią lodowatym, bezwzględnym spojrzeniem, jakiego nikt nigdy u niej nie widział. Jej źrenice były rozszerzone pod wpływem adrenaliny, usta sine po tych kilku pozbawionych powietrza chwilach, policzki zaróżowione, a włosy... Włosy automatycznie, same z siebie zaczęły przybierać bladoniebieską barwę. Czerwień może i była kolorem złości, ale nie była kolorem furii.
    Najgorętszy ogień spala się na niebiesko
    - Chcesz zobaczyć, jak niszczę wszystko czego się tknę...Wisienko? - mruknęła zniżając głos. Spojrzenie miała utkwione w oczach leżącej pod nią dziewczyny, jej opadające bladoniebieskie kosmyki kontrastowały z rudymi włosami Cherry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogień i lód
      Ledwo zarejestrowała krople krwi spływające z jej rozciętych nadgarstków i policzka. Jedna kropla spadła na wargę Greyback i spłynęła po podbródku w stronę szyi i obojczyka. Effy przyglądała się z fascynacją pozostawionym przez nią śladowi.
      - Czujesz to? - syknęła, a jej lodowate spojrzenie błysnęło szaleńczo, wręcz zwierzęco . - Czujesz jak brudna jest moja krew?
      Nachylała się już nad dziewczyną tak blisko, że ich twarze dzieliły milimetry, czuła na sobie każdy jej oddech, a do nozdrzy dobiegał pomieszany zapach jej perfum, krwi i mchu. Krew Effy tętniła jej w uszach, wyzwalała tak nieznane, zabarykadowane, zwierzęce emocje. Miała wrażenie, że obnaża kły, że drgają jej wargi, że jest gotowa w każdej chwili zaatakować, walczyć, gryźć, szarpać . Najwidoczniej wilkołak nie był jedynym niebezpiecznym, dzikim stworzeniem, z którym Cherry Greyback zetknęła się tej nocy.
      dzika Effy i jej autorka, którą z tej ekscytacji przechodzą aż dreszcze :D

      Usuń
  12. Ze wszystkich sił starała się nie jęknąć kiedy jej ciało po raz kolejny zostało odrzucone i uderzyła z gluchym łoskotem o ziemię. Jej głowa minęła kamień ledwie o cal.
    Zakochałaś się?
    Te słowa dzwoniły w jej uszach tłumiąc ból, tłumiąc szok, tłumiąc rozlewające się po całym ciele odrętwienie, któremu ciało tak bardzo chciało się poddać.
    Nie.
    Tej niezdrowej, zwierzęcej wściekłości nie udało się stłumić. Wszystko w niej płonęło i byle zaklęcie oszałamiające nie było w stanie tego ugasić. Mylili się ci, którzy uznawali Effy za słabą, za niezdolną do walki, za zbyt oderwaną od świata. Łatwo można było dać się zwieść motylkami i brokatem. Nikt by nie przypuszczał, że pod tymi jaskrawymi kolorami też znajduje się mrok. Łatwo było nie docenić Effy. I łatwo było tym samym popełnić ogromny błąd.
    Wytężyła siłę woli, by odepchnąć efekt rzuconego przez Ślizgonkę zaklęcia. Wstała powoli i z trudem, krzywiąc się z bólu i ze wszystkich sił starając się utrzymać na nogach. Cherry Greyback stała do niej tyłem, poprawiając swoją pelerynę i najpewniej próbując z powrotem nałożyć na siebie maskę lodowej królowej. Maskę, którą ona, Effy Fitzgerald, tak skutecznie zdarła. Krukonka wzięła parę głębokich stabilizujących oddechów. W głowie jej huczało, obraz powoli się wyostrzał, jednak nadal pozostawał zbyt zamazany by móc go nazwać wyraźnym. Jedynie rude włosy Greyback odznaczały się na tyle ciemności, jak ogień.
    Nie baw się ogniem .
    - Spójrz... Na mnie... - wychrypiała na tyle głośno, by dziewczyna ją usłyszała, w końcu nie zamierzała być tchórzem. Poczekała aż Greyback się nieznacznie odwróci i...
    - Petrificus totalus
    Pomimo przeszywającego bólu Zaśmiała się tym samym, lodowatym śmiechem patrząc jak dziewczyna opada na ziemię. Chwiejnym krokiem podeszła do niej i pochyliła się nad nią.
    - Niespodzianka - syknęła. - Głupiutka szlama też sobie całkiem nieźle radzi z bezróżdżkową magią... Incarcerous .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liny, które wystrzeliły z różdżki Fitzgerald skutecznie oplotły ciało Ślizgonki. Effy otarła Kciukiem krew z rozciętej wargi ignorując napływające wspomnienie zlizującego jej krew języka Greyback.
      - Chcesz być potężniejsza od Voldemorta? - powiedziała patrząc z góry. Nie bała się wypowiadać jego imienia. W świecie, z którego się wywodziła on nie znaczył nic. - Zapominasz, że był wielki i potężny dlatego, że ludzie go kochali... Kto Cię kocha, Wisienko?
      Uznając, że efekty Drętwoty ustąpiły wystarczająco, Chwyciła spetryfikowaną dziewczynę za łokieć i podciągnęła do góry, do pozycji pionowej.
      - Nie martw się, nikomu nic nie powiem... To będzie nasza słodka tajemnica... Wyjdziemy z tego przeklętego lasu i nikt o niczym nie będzie wiedział... Bo bardzo tego nie chcesz, prawda? - szepnęła dziewczynie do ucha i znów się roześmiała. - Jakie to uczucie? Być zależną od kogoś kim tak bardzo gardzisz?
      Chwyciła podbródek dziewczyny i odwróciła ku sobie, by spojrzeć jej prosto w oczy.
      - Myślisz, że masz nade mną władzę? Że jesteś w stanie mnie wystraszyć? Co możesz mi zrobić? - Jej głos był niski i lodowaty. - Pobić? Rozszarpać? Zabić? Skrzywdzić moją rodzinę? Zepsuć reputację? Jaką reputację? Nie boję się bólu. Nie masz na mnie broni. Nie boję się Ciebie...
      Szarpnęła dziewczynę w stronę wyjścia z lasu. Ciężko było poruszać się po gęstwinie popychając spetryfikowane ciało i samemu ledwo trzymając się na nogach, ale w końcu dotarły na skraj. Effy odetchnęła z ulgą.
      Niech ta noc się już skończy... .
      Była świadoma tego, że wszystko dotrze do niej dopiero po czasie, jak już będzie zupełnie sama, tylko ona i jej myśli i emocje, świadomość tego co zrobiła, co czuła... Ledwo dostrzegła wynurzający się z ciemności zamek poczuła jak ciąży, wręcz pali ją drobny srebrny krzyżyk skrywany skrzętnie pod szatą.
      - To koniec - oznajmiła odwracając się do dziewczyny. - Zwolnię sznury i idę do zamku. Chcesz mnie zaatakować? Śmiało. To ci nie pomoże, nic ci nie da. Możesz mnie poćwiartować i rzucić wielkiej kałamarnicy na pożarcie... Nie boję się tego. Nie boję się Ciebie.
      Machnęła różdżką usuwając więzy ze Ślizgonki.
      - Dobranoc, Wisienko - rzuciła odwracając się i odchodząc. Jej włosy na powrót stały się różowe, ale z każdym krokiem ogarniało ją coraz większe poczucie winy, coraz większa panika.
      Co tam się właściwie wydarzyło?! Jak do tego doszło?! O co w tym wszystkim chodzi?! .
      Nie obejrzała się by sprawdzić, czy Ślizgonka idzie za nią, czy właśnie bierze zamach by rzucić w nią jednym z Niewybaczalnych. Nie obchodziło jej to. Ból nie obchodził Effy, nie był w stanie jej zniszczyć.
      Tym, co niszczyło Effy najbardziej było jej sumienie. Jej pierdolone katolickie sumienie .
      Effy, która chyba długo jeszcze nie dojdzie do siebie

      Usuń
  13. [Pomyślałam tez, ze skoro Castor jest o rok wyzej to Cherry mogłaby i od niego notatek potrzebować, ale raczej wybitna uczennica by od niego tego nie potrzebowała, więc to raczej można odłożyć na bok. Ale z Gospoda czy pubem można coś pomyśleć dalej. Castora pewnie by to ciut rozbawiło, gdyby ja z tej gospody wyrzucili. A te dwa pomysły można by połączyć w jedno i mogliby z gospody przejść do pubu, gdzie zrobiłby się nieprzyjemnie i jakoś już by tam sobie musieli radzić. Pytanie czy się znają, kojarzą czy są sobie zupełnie obcy mimo, że są z tego samego domu?:)]

    Castor

    OdpowiedzUsuń
  14. [Tak, osobiście też preferuję likantropię dziedziczną, ale co świat to jego prawa. Jak dla mnie, dziedziczne wilki są po prostu silniejszymi osobnikami niż ugryzione. Zresztą, ugryzienie niesie kolejne pytania dla mojego mózgu, bo czy każde? Czy nawet zadrapanie? Jak bardzo powinno być dotkliwe? Inne takie sprawy, które czasem powodują, że mój mózg przeszkadza w swobodnym pisaniu i wpasowaniu się w realia.
    Głos mnie trochę przechwalił, bo to zawsze on mówił hop i zarzucał świetne, niecodzienne pomysły, a ja po prostu szłam za nim, ale miło mi to słyszeć. A co do reszty, widzę, że już mnie uprzedziłaś i mam mail. Ty też już masz.
    P.S. Nie, to nie zniechęcenie ani nic. Trochę mnie przycisnęło i dopiero teraz nadrabiam zaległości internetowe.]

    Zainteresowana Sorel

    OdpowiedzUsuń
  15. [Tak podejrzewałam z karty, więc na wstępie odrzuciłam ten pomysł. Prędzej on d niej by potrzebował, nie ważne, że jest rok niżej, ale sam w życiu by się nie przyznał do tego. ;P
    W zasadzie czemu nie, można spróbować. Uznałabym, że może to, co ich łączyło skończyło się pod koniec wakacji lub właśnie była to taka wakacyjna miłostka, oboje uzgodnili, że to tylko na wakacje, a od nowego roku szkolnego jakby nic się nie wydarzyło i może zwyczajnie się ignorowali, bez większego zainteresowania. Wiadomo, mijać się musieli, w końcu całkiem sobie z drogi zejść nie mogą. No, a teraz zobaczymy po prostu co dalej z tego wyjdzie?]

    Castor

    OdpowiedzUsuń
  16. [ Och jaka piękna karta, zarówno wizualnie jak i merytorycznie. Sama jestem lwem, więc ja nie odpuszczę popapranej relacji pomiędzy naszymi dziećmi. Podobno lew ze skorpionem się bardzo dobrze dogadują, sprawdzimy?
    Pozwolę sobie zaprosić Ciebie na maila, ustalmy jak ich połączyć :)
    vulnerasanenturgirl@gmail.com

    SCORPIUS MALFOY

    OdpowiedzUsuń
  17. [Wakacyjnym, egzotyczny romans brzmi jeszcze ciekawiej. Wysłałabym ich w jakiś daleki zakątek, aby odpoczęli od wiecznie mokrej i zimnej Anglii i zaznali trochę słonecznego ciepła. Jestem właśnie po lekturze Umrzeć po raz drugi i wzbudza to we mnie chęć, aby wysłać ich do Afryki. :D A kto im zabroni wybrać się na safari, żeby pooglądać zwierzaki. ;)
    Też mi się tak wydaje, ewentualnie jak trzeba będzie coś dogadać to możemy się zawsze złapać pod kartą czy na mejlu. To co, zacząć od tego, jak Castor wpada na wyrzuconą z gospody Cherry?:)]

    Castor

    OdpowiedzUsuń
  18. "Josephine"
    Dźwięczny głos wypowiadający jej imię sprawiła, że zamarła, podczas gdy jej ciało przeszedł lodowaty dreszcz...
    "Josephine"
    Effy dobrze wiedziała ile razy jej pełne imię zostało wypowiedziane, odkąd przekroczyła mury Hogwartu. Raz. Jeden jedyny raz, podczas ceremonii przydziału, kiedy to unosząc dumnie głowę okalaną wściekle czerwonymi warkoczami powędrowała, by usiąść na stołku i pozwolić starej tiarze zadecydować o swoim losie. Tylko wtedy, tylko ten jeden jedyny raz. Effy była przekonana, że w magicznej społeczności jej pełne imię zostało zapomniane. Nigdy go nie używała, nigdy się nim nie podpisywała, na pierwszych zajęciach podczas wyczytywania obecności przerywała wykładowcy zaraz po usłyszeniu swojego nazwiska ( "To ja. Effy. Effy Fitzgerald. Po prostu."), w późniejszych latach nawet i na listach obecności widniała jako "Fitzgerald Effy". Usłyszenie swojego imienia teraz, tej dziwnej nocy, której nie potrafiła ogarnąć, z ust Cherry Greyback, dziewczyny, która wyzwoliła z niej rzeczy, do których nie chciała się przyznać... To wszystko sprawiło, że przez chwilę nie była w stanie się ruszyć, nie była nawet pewna, czy oddycha.
    "Josephine"
    Poczuła na dłoni palce dziewczyny i aż zadrżała. Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić, przełknęła ślinę i odwróciła się w stronę Ślizgonki, która zaczęła coś do niej mówić. Effy jednak miała wrażenie, jakby słowa dziewczyny dochodziły gdzieś z oddali przez co ich sens się zacierał.
    "Josephine"
    Cherry cofnęła dłoń. Effy wiedziała, że jej palce były lodowate, dlatego też nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego miała wrażenie, że skóra w miejscach, które dotykały, płonie.
    Słowa wypowiedziane przez Ślizgonkę dotarły do niej dopiero po chwili.
    "Chciałam żeby mnie żeby mnie ugryzł."
    "Moja potęgą będzie zupełnie inna niż ta Voldemorta."

    - Masz rację, nie rozumiem... - odparła tak cicho, że niemal bezgłośnie.
    Niczego już nie rozumiała .
    Palec Cherry dotknął jej ust, a ich spojrzenia się zerknęły. Ślizgonka po raz kolejny tej nocy pozbawiła ją tchu, chociaż tym razem w tak inny, w tak prosty sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ledwo Zarejestrowała uderzenie barkiem i oddalające się kroki dziewczyny. Nie odwróciła się by patrzeć jak odchodzi. Odczekała odpowiednią ilość czasu i szybkim krokiem ruszyła w stronę wieży Ravenclaw. Dotarłszy do dormitorium rzuciła się na swoje łóżko, szybko zasłoniła zasłony i zwinęła się w kłębek zaciskając powieki. W głowie szumiało jej od nadmiaru myśli do tego stopnia, że nakryła głowę poduszką w bezskutecznej próbie uciszenia ich. Jej palce powędrowały do srebrnego krzyżyka. Zaczęła go obracać w palcach. Miała wrażenie, że ją pali, chociaż był przecież taki chłodny.
      Jak palce Cherry Greyback .
      Zacisnęła powieki jeszcze mocniej, a jej usta poruszały się bezgłośnie, gdy wymawiała słowa modlitwy
      I odpuść nam nasze winy... .
      Wspomnienia tej nocy zalewały ją potężnymi falami, miała wrażenie, że się topi.
      To ona ostatecznie rozbroiła Ślizgonkę, ona ją spetryfikowała i związaną doprowadziła na skraj lasu. Zniszczyła plany Cherry.
      Szeptając litanię do wszystkich świętych, których znała wiedziała, że to nie był koniec, i że tak naprawdę nic nie wygrała.
      ***
      Poranek spędziła na usuwaniu worków pod oczami, doprowadzeniu siebie do w miarę schludnego stanu i pospiesznym zszywaniu szaty pomarańczowymi, tym razem, nićmi. Nie usunęła jednak śladu po rozciętym policzku ani po zadrapaniach, nie usunęła siniaków na szyi w miejscach, w których zaciskały się palce Cherry Greyback poprzedniej nocy. Zrobiła ze swoim jedynie tyle, by wyglądać raczej zdrowo. Nie jakby spędziła poprzednią noc robiąc nie wiadomo co. Wpięła w różowe włosy spinkę z brokatowym motylem i podążyła do Wielkiej Sali na śniadanie.
      - Na Merlina, Effy! Co się stało?! - Zawołała na jej widok, Marianne Alderton.
      - Quidditch - wymamrotała pospiesznie Effy sięgając po tosta. Z obserwacji wiedziała, że wszelkie urazy można było zwalić na ten sport i nikt się temu nigdy nie dziwi, nikt nie podejrzewa kłamstwa. Kłamstwo. Fałszywe świadectwo. Srebrny krzyżyk był niesamowicie ciężki tego poranka.
      - Ale Ty nawet nie grasz... - zdziwiła się Marianne ściągając brwi z konsternacji.
      - No właśnie przypomniałam sobie dlaczego. Podasz mi dżem?
      Wzrok Effy mimochodem powędrował w stronę stolika Slytherinu i prawie się zakrztusiła napotykając spojrzenie zielonych oczu Cherry Greyback. Wytrzymała je i dopiero po upływie kilku chwil przeniosła wzrok na swojego tosta. Nie była do końca pewna, czy jest jeszcze głodna.
      Niczego już nie była pewna .
      Effy usilnie próbująca wszystko sobie poukładać i jej autorka z ekscytacją czekająca na to, co się wydarzy

      Usuń
  19. W całym pokoju wspólnym można było wyczuć ogólne napięcie. Nie trudno było o zderzenie ze zdezorientowanym Ślizgonem, bądź w szczególności Ślizgonką, które wyjątkowo nerwowo biegały w tą i z powrotem, same nie potrafiąc wytłumaczyć celu swoich wędrówek. Scorpius Malfoy wrócił z treningu Quidditcha nieco zniesmaczony kolejną bezpodstawną kłótnią z Panią kapitan drużyny. Nie wyglądał zbyt korzystnie zważywszy na przepoconą koszulkę i brudne od trawy spodnie. Bardzo niefortunnie upadł ze znacznej wysokości nie przyznając się, że była to wina jego umyślnej lekkomyślności. Jako jedyny nie narzekał, że kapitan nie zrezygnowała z treningu mimo wieczornego Balu Bożonarodzeniowego kiełkując w głowie nadzieję na złamaną nogę, bądź chociaż delikatny uraz, przez który ugrzązłby w Skrzydle Szpitalnym przynajmniej na jedną, krótką noc. Westchnął i rzucił się na swój ulubiony ciemnozielony fotel ustawiony tuż obok kominka i położył swojego Zmiatacza przy stopach pozwalając swojemu ciału na całkowite zatopienie się w miękkiej strukturze. Zamknął oczy dosłownie na sekundę, kiedy z błogiego letargu wybudziły go dobrze znane, ledwo wyczuwalne słodkie perfumy. Zmarszczył nos tym samym niepostrzeżenie szukając wzrokiem obiektu, który zawsze, w każdej sytuacji wyrwałby go nawet z najgłębszej zadumy. Zauważył jedynie końcówkę rudych kosmyków włosów znikających za filarem prowadzącym do dormitorium dziewczyn. Prawdopodobnie nie został zidentyfikowany przez tą wredną, małą, cyniczną kreaturę dzięki umiejscowieniu swojego ulubionego fotela w sposób zakrywający całą jego posturę. Zacisnął zęby domyślając się, że z pewnością Panna Greyback również wybiera się na Bal i pośpiesznie ruszył do swojego dormitorium chcąc jak najlepiej przygotować się do zaprezentowania.
    Wbijał tępo wzrok w lustro we własne, idealne oblicze w międzyczasie obserwując swoich kolegów w głębi pokoju, którzy nieudolnie próbowali sobie nawzajem zawiązać muchę. Klęli przy tym niewiarygodnie co jeszcze bardziej bawiło Malfoy’a. Przewrócił oczyma tym samym zwięźle formując idealny kształt krawatu na własnej koszuli. Strzepał z szaty wyjściowej niewidzialny pyłek tym samym prostując delikatne zgniecenia.
    – Pokazać Wam jak to się powinno zrobić? – spytał retorycznie wyrywając im z rąk jedną z much nie prosząc o pozwolenie. W spowolnionym tempie przedstawił im skrócony instruktaż. Po ich zdziwionych, skupionych i zarazem pytających minach zdał sobie sprawę, że na nic jego pomoc. – Życzę powodzenia. – mruknął na odchodne odwracając się na pięcie kierując w stronę drzwi wyjściowych. Po drodze chwycił bukiet kwiatów Asfodelus, który udało mu się wyczarować chwilę przed ostatecznym wyjściem do Sali. Były to ulubione rośliny Cherry, wykorzystywane do wywarzenia Eliksiru Żywej Śmierci, o którym zdarzyło im się rozmawiać podczas krótkich momentów braku pałania do siebie niechęcią. [tutaj pozwoliłam sobie na delikatne narzucenie czegoś Twojej postaci, jeśli nie lubi ona wcale żadnych kwiatów, to po prostu możesz zignorować tą część, po prostu nie mogłam się oprzeć małej szpilce] Na korytarzu udało mu się dorwać starszego kolegę, który dysponował bardzo mądrą sową zwaną Guro. Po chwili przekomarzania się i dobijania targu – bowiem wśród Ślizgonów niczego nie uda się otrzymać w ramach koleżeńskiego gestu – ciemnobrązowa sowa zasiadła na jego ramieniu gotowa do dostarczenia przesyłki. Przy okazji wykorzystując pewną plotkę, którą udało mu się usłyszeć o koledze ustalił z kim dokładnie Cherry (oraz parę innych Ślizgonek, w końcu nie można zdradzać swojego prawdziwego celu owych pytań) wybiera się na tegoroczny Bal Bożonarodzeniowy. Poczekał dosłownie parę sekund aż wszyscy Ślizgoni wraz z partnerem Greyback wyjdą z Dormitoriów zacierając ręce na kolejną zakrapianą zabawę zanim ruszył za nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wchodząc do Pokoju Wspólnego usiadł tym razem bardziej rzucając się w oczy na głównej kanapie. Pozwolił sowie swobodnie usadowić się na oparciu sofy wcześniej prosząc ją o chwilę cierpliwości. Zręcznym ruchem różdżki wyczarował kawałek pergaminu i pióro wychylając się do tyłu mając nadzieję, że dziewczyny wkrótce wyłonią się ze swojej nory. Co roku zbierały się w paru stadach i wspólnie wybierały się w stronę Sali odwalone jak szczury na otwarcie kanału – jak to zawsze sądził młodociany, niedojrzały Malfoy. Wiedział, że starsi koledzy wyszli już parę minut temu czekając na swoje partnerki przed wejściem. Nabazgrał pospiesznie krótki liścik informując o miejscu spotkania. Uśmiechnął się cynicznie pod nosem słysząc głosy podekscytowanych Ślizgonek wyłaniających się z Dormitoriów. Scorpius jak gdyby nigdy nic podwiązał liścik do nadzwyczaj malowniczo prezentującego się bukietu. Parę dziewczyn przyglądało mu się z zaciekawieniem próbując odczytać wiadomość umieszczoną na karteczce, jednak bezskutecznie. W jego nozdrza znów uderzył ten sam, słodki, jakże przyciągający i niezmiernie denerwujący zapach. Podniósł wzrok chwilowo zastygając w bezruchu grając na zwłokę. Szybko odrzucił myśli o niezmierzonej piękności rudowłosej zagradzając jej drogę ku wyjściu. Parę Ślizgonek zatrzymało się chcąc podglądać dalsze wydarzenia, jednak usłyszał cichy szept jednej z nich wyraźnie dominujący, że nikogo to nie obchodzi, co podziałało na nie jak zapalnik.
      – Chyba musisz na coś liczyć ubierając taką sukienkę, co Panno Greyback. – rzucił sarkastycznie chwytając kosmyk jej długich, zadbanych włosów bawiąc się nim odkładając wcześniej ostentacyjnie kwiaty wraz z liścikiem na kanapę. Zignorował wyraźnie widoczne zirytowanie pożyczonej sowy oraz fakt, że jest już grubo spóźniony.

      Scorpius

      Usuń
  20. Od samego początku było mu mówione, że ma skupiać się na nauce. Przymykano oczy na jego wybryki, potknięcia, ale gdy chodziło o naukę wszystko musiało iść idealnie. Nikt nie mógł być ze wszystkiego najlepszy, ojciec też nie chciał, aby zajmował się głupimi przedmiotami, które tylko zajmowałyby mu niepotrzebnie czas i nie wniosłyby niczego do jego życia. Nie miał z tym problemu, bardzo prędko przekonał się, że uczenie się wcale nie jest takie złe. Nawet jeżeli jest ono narzucone z góry. Bardzo łatwo było mu znaleźć system, który pomagał mu w nauce, a jego ulubiony kącik w bibliotece sprawiał, że jeszcze łatwiej było skupić się na notatkach. Rok szkolny spędzał głównie na nauce i quidditchu. Wymagano tego od niego, a choć bywały chwile, kiedy Castor się buntował i nie spełniał zachcianek rodziców, głównie ojca, to nie było aż tak źle. Nie lubił mówić, że zawsze mogło być gorzej. Słowa miały przecież potężną moc i wypowiedziane w nieodpowiednim czasie mogły doprowadzić do tragedii.
    Nie samą nauką człowiek jednak żyje i nawet największy kujon, a do takiego Castorowi było bardzo daleko, potrzebuje przerwy. Gardził rodzinnymi wakacjami bardziej nawet niż spędzaniem razem świąt, ale w tamtym roku było inaczej. Czuł, że potrzebuje odpoczynku od Anglii, która pogodą nie rozpieszczała podczas lata. Zdarzały się ciepłe dni, daleko jednak było do upałów w słonecznym Egipcie, na który postawili jego rodzice. Nieszczególnie rajcował go widok piramid czy wielbłądów, ale był daleko od codzienności. Było zaskakująco normalnie. Jego rodzice zachowywali się normalnie. Zwłaszcza ojciec, który na co dzień był owiany mrokiem, a tutaj stał się dziwnie normalny. Nigdy nie było między nimi więzi. Może na początku, kiedy Castor jeszcze był dzieckiem, ale wszystko się zmieniło letniego popołudnia nad jeziorem i od tamtej pory młody Blackthorne wiedział, że nic w tym domu nie będzie już takie samo i wcale się nie mylił. Relacje nagle stały się oziębłe, a jako młody dzieciak jeszcze tego nie rozumiał i wciąż nie wiedział tak naprawdę, dlaczego tak nagle wszystko się pozmieniało. Przez lata zdążył to zaakceptować i nie dopytywać. Wystarczyło, że zrobił to kilka razy i boleśnie przekonał się, że Bernardowi lepiej jest nie zadawać pytań, na które nie ma ochoty odpowiadać.
    Te wakacje były jednak inne. I już nawet nie chodziło o to, że ojciec zachowywał się, jak na ojca przystało. Być może była to wina obecności przyjaciółki czy koleżanki, Castor nie wnikał, matki, która była tutaj razem z córką. Castor Cherry kojarzył bardzo dobrze. Byli w tym samym domu, dziewczyna była od niego jedynie rok niżej. Młoda, bystra uczennica, której przez płomienne włosy nie dało się pominąć na korytarzu. Spędzali czas nie tylko na zwiedzaniu egzotycznego kontynentu, obserwowaniu dzikich zwierząt, ale i nawzajem, co było miłą odskocznią. Wakacje jednak się skończyły, pora było wrócić do nijakiej codzienności. Wolałby zostać w Afryce, kto by nie chciał? Miał tam pod dostatkiem dobrego jedzenia, zawsze ładną pogodę za oknem i dziwny spokój. Kultura, ludzie. Wszystko było tutaj o wiele lepsze niż tam. Miłych wakacji czas dobiegł i nadeszła szara, nieciekawa rzeczywistość.
    Pierwsze miesiące po powrocie były normalne, o ile Castor swoją codzienność może nazwać normalnością. Nie było uśmiechniętych rodziców, którzy świetnie grali przed innymi ludźmi zgrane małżeństwo. Ściągnęli maski, chłopak również i każde czekało na to, aż rozejdą się w swoje strony, aby mieć święty spokój. Na peron 9 ¾ Castor jak zawsze pojechał sam, a za towarzysza miał jedynie Willow, która całą drogę miauczała w transporterze doprowadzając go do bólu głowy. Powinien ją zostawić w Oksfordzie, ale z kolei nie ufał tam nikomu, jeżeli chodziło o tego kota. Przywiązał się do niej i byłoby szkoda, gdyby nie przetrwała do końca jego nauki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Największym zaskoczeniem w ostatnim roku był sylwester. Jednak Castor od tygodni ignorował zachciankę rodziny Blackthorne i Lloyd o złączeniu więzów i udawał, że cała sytuacja nie miała miejsca. Aranżowanie małżeństwa wcale nie było takie nietypowe. Powinien się cieszyć, że przynajmniej trafiła mu się koleżanka z roku, którą nie gardził, ale to wcale nie oznaczało, że miał się z tego cieszyć. Do ożenku wcale mu się nie spieszyło. Naiwnie liczył, że wszystkim się to odwidzi i zmienią jeszcze zdanie.
      Póki co, robił to, co zawsze. Przygotowywał się do kolejnych egzaminów, trenował częściej i intensywniej. Zwłaszcza po tym, co zrobił ostatnio, gdy wleciał przed Puchonkę, na którą leciał tłuczek i sam wylądował w skrzydle szpitalnym z obrażeniami głowy. Koledzy i koleżanki z drużyny długo mu nie dadzą o tym zapomnieć. Miewał też takie dni, kiedy potrzebował odpoczynku od hałasu, który panował w Hogwarcie i którego miał zwyczajnie dosyć. Zaszycie się w dormitorium wcale nie pomagało, tak samo, jak ucieczki do biblioteki, a jego ostatni wyskok do Zakazanego Lasu został zauważony i porządnie ukarany. Wycieczki w nieprzyjemne miejsca, których odwiedzanie groziło szlabanem i ujemnymi punktami, zostawił na inny czas.
      Hogsmeade odwiedzał raz na jakiś czas. Częściej sam niż w towarzystwie, przyzwyczaił się do samotnych wycieczek i nawet mu się podobało, że nie musiał teraz z nikim rozmawiać. A przede wszystkim, że nie musiał z nikim dzielić się paczką karmelków. Marzec powoli się kończył, robiło się coraz jaśniej, ale jeszcze zdarzały się dni, kiedy słońce zachodziło wcześniej. Tak było dzisiaj. Wracał właśnie z Miodowego Królestwa, lubił wydawać tam pieniądze, a jeszcze bardziej lubił słodycze, które można było tam kupić. Stąd właśnie miał karmelki. Zastanawiał się czy nie zajrzeć do Gospody i tam właśnie skierował swoje kroki. Był już niedaleko, kiedy drzwi nagle się otworzyły i wypadła z nich znajoma, rudowłosa postać, a za nią wystawił głowę mężczyzna najwyraźniej w średnim wieku.
      Wrzucił parę karmelków do buzi, a drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
      — Chyba im dziś mocno podpadłaś — rzucił zatrzymując się trzy, może cztery metry od dziewczyny — co się stało?

      [Trochę marny ten mój początek, ale z kolejnymi odpisami będzie już lepiej. :)]
      Castor

      Usuń
  21. Zdecydowanie nie była głodna. Nagle poczuła, że robi jej się nie dobrze. Odwróciła się szybko i z obrzydliwym, głośnym dźwiękiem zwymiotowała dwa, obślizgłe ślimaki.
    "Oh, here we go again" - pomyślała z rezygnacją, wypluwając ślimak po ślimaku oraz nagromadzony śluz. Nie był to pierwszy raz kiedy ktoś rzucił w nią tym zaklęciem. Jednakże fakt, że ktoś zrobił to ukradkiem... Takie zachowanie, takie tchórzostwo było bardziej obrzydliwe niż zwymiotowany przez nią przed chwilą ślimak.
    - 1:0, szlamo.
    Pomimo torsji udało jej się przewrócić oczami na widok Cherry Greyback i jej świty. A więc wszystko wróciło do normy. Wyzwiska, komentarze o czystości krwi... W sumie to trochę jej ulżyło. Nawet jeśli wyrzygiwanie ślimaków nie było zbyt przyjemne, to jednak obecny stan rzeczy był prostszy, znajomy i dużo mniej skomplikowany. I jeśli miałaby być ze sobą szczera, to obecna sytuacja, oprócz torsji, obrzydzenia i niekontrowalnych odruchów wymiotnych, przede wszystkim wzbudzała w niej politowanie. Posłała Ślizgonkom krótkie, nieco znudzone spojrzenie. Gdyby mogła mówić, to powiedziałaby pewnie:
    "Slugulus Eructo? Poważnie? Nie wiedziałam, że znowu mamy 12 lat." . Jej usta zajęte były jednak pozbywaniem się śluzu. Zamiast tego złapała jedną z nich ( Iris chyba? ) za nadgarstek, pociągnęła gwałtownie i w dół, a kiedy ta się zgięła, Effy wyrzygała jej dwa olbrzymie, obślizgłe ślimaki. Po tym wszystkim natychmiast puściła dziewczynę, która odskoczyła z piskiem. Effy udało się prychnąć nieco szyderczo, zanim nadeszła kolejna falami ślimaczych mdłości. Kątem oka zobaczyła, że ktoś podsuwa jej miskę, którą przyjęła wdzięcznością, kiwając głową w podziękowaniu. Nie zamierzała już nikogo więcej obrzygiwać, przynajmniej nie celowo. Dorothy było jej trochę żal, a Cherry Greyback... Nie zamierzała dać jej satysfakcji wyprowadzenia z równowagi. Nie tym razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Julian i Marianne odprowadzili Effy do dormitorium i obiecali przynieść notatki z zajęć. Musiała wyglądać naprawdę żałościwie wyrzygując ślimak za ślimakiem, bo nawet obiecali, że użyją kolorowych atramentów. Po godzinie ślimacze mdłości w końcu ustały i Effy mogła odetchnąć z ulgą. Machnięciem różdżki pozbyła się zawartości miski i powlokła się do łazienki, by wziąć prysznix i dokładnie wyszorować zęby.
      Po wszystkim stanęła przed lustrem i przygryzła wargę, wahając.
      "- To nic złego... Prawie jak makijaż... To nie "zabawa w Boga"..." - powiedziała sobie i wzięła kilka stabilizujących oddechów. Zamknęła oczy i skupiła się. Wszelkie ślady po zeszłej nocy zniknęły. Przywróciła nie tylko zdrowy koloryt skóry, ale też rozświetliła cerę. Uwydatniła kości policzkowe i usta. Otworzyła oczy i patrzyła, jak wydłużają jej się rzęsy i ciemnieją brwi. Podkręciła zielony kolor oczu. Zachowała różowy kolor włosów, ale teraz opadały na plecy delikatnymi, ułożonymi falami.
      Pokiwała głową, zadowolona ze swojego efektu. Wyciągnęła z kufra koszulkę z cekinowym ślimakiem o tęczówej skorupie i z uśmiechem włożyła ją na siebie. Z dumnie uniesioną głową wyszła na szkolne korytarze.
      - Jak tam ślimaki, Fitzgerald? - zaszydził stojący pod oknem Puchona, wywołując tym samym salwę śmiechu.
      - Och cudownie, Jones. Francuska kuchnia jest wykwitna, a śluz bardzo dobrze wpływa na cerę - odparła beztrosko Krukonka i podeszła od tyłu do grupy Ślizgonek. Stanęła za dziewczyną o idealnie prostych, brązowych włosach i nachyliła się jej do ucha.
      - Wybacz dzisiejszy poranny incydent, Iris... Wynagrodzę ci to...- mruknęła sugestywnie. Cmoknęła dziewczynę w policzek i oddaliła się powolnym krokiem, pospiesznie rzucając za sobą zaklęcie tarczy, w razie jakby znowu miała oberwać zaklęciem w plecy. Nie miała ochoty wyrzygiwać znowu ślimaków. Szczerze mówiąc, zrobiła się nieco głodna. Wyciągnęła z torby jabłko i wgryzła się w nie z satysfakcją. Na Cherry Greyback nie spojrzała ani razu. Skoro Ślizgonka postanowiła przywdziać swoją lodowatą maskę i rozpocząć swoją wojnę przy użyciu starych, znanych środków, to Effy nie zamierzała ani wyglądać ani zachowywać się jak pokonana. Effy miała swoje maski, w które łatwo było uwierzyć. Wiedziała też, że najlepiej będzie toczyć tę dziwną walkę z Cherry nie uczestnicząc w niej. Nikt nie lubi być ignorowany. I nikt nie wytrzyma bycia ignorowanym zbyt długo.
      Effy, która postanowiła nie dać się pokonać i czeka w ciszy przed burzą

      Usuń
  22. Gospoda może co prawda nie słynęła z tego, że ma dobrą, a raczej jakąkolwiek opinię w Hogsmeade czy z tego, że jest jakoś wyjątkowo urocza, ale Castor miał swoje powody, aby tu przychodzić. Wszyscy zwykle wybierali Pub Pod Trzema Miotłami, gromadziły się tam tłumy uczniów z Hogwartu, było zawsze tłoczno. I choć w samej gospodzie ciszy uświadczyć nie można było, było w niej znacznie spokojniej. Zupełnie mu nie przeszkadzały podejrzane typy, którzy kręcili się przy stolikach i próbowali upchnąć jakieś tajemnicze obiekty za wygraną w szachy, po czym okazywało się, że ów obiekt był przeklęty, a nowy właściciel wpakował się w niezłe gówno. Raz tylko skusił się na to, aby zagrać z mężczyzną, którego nigdy wcześniej nie widział. Nie wygrał niczego ciekawego. Jakiś stary zegarek z sową, który punkt trzecia trzy wydawał z siebie przeraźliwe piski. Koniec końców Castor wrzucił go do jeziora i więcej się tym nie przejmował. Zegarek miał podobno w czymś pomagać, w rzeczywistości jedynie denerwował. Więcej już na żadne gierki się nie skusił, choć nie raz był kuszony rzeczami, które wydawały się być naprawdę intrygujące i ciekawe. Nie zawsze mógł też do gospody wejść. Częściej niż rzadziej wpuszczali tylko pełnoletnich czarodziei, a jemu jeszcze kilka miesięcy do ukończenia osiemnastu lat brakowało. Nie wyglądał jednak ku temu z jakimś wielkim utęsknieniem, bywały chwile, że brak wymaganego wieku jest irytujący, ale nie było to nic czego nie dało się czasem przecież przeskoczyć.
    W jego mniemaniu scena była raczej bardziej zabawna niż upokarzająca. Za dobrze jednak zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby to on znajdował się na miejscu rudowłosej Ślizgonki byłby wściekły, że ktoś go widział w takim momencie. Nie kręciło się tu zbyt wielu uczniów, szanse na to były raczej marne. Poza ich dwójką nie było tu nikogo, tak mu się wydawało, z ich szkoły. Dorośli raczej nie zwracali uwagi na małolatów. A na pewno nie spojrzeliby na nich o ile czegoś by od nich nie chcieli czy nie stwarzaliby problemów. Póki co to jedynie stary właściciel czy kimkolwiek on w tej gospodzie był robił raban i podnosił głos.
    Mówiąc szczerze on sam nie wiedział jak poprawnie należało określić Cherry. Dobrze się razem bawili, a potem nadeszła rzeczywistość i oboje musieli, a na pewno on musiał, skupić się na swoich obowiązkach. Sam Hogwart wcale też nie był takim rajcującym miejscem na schadzki i związki, raczej mało w mim prywatności i zawsze gdzieś ktoś się kręcił.
    Spojrzał w stronę drzwi. Te były zamknięte i chyba nawet, gdyby próbowali je otworzyć ten stary dziad zapewne upewnił się, aby to nie było dla nich możliwe.
    — Cześć, Cherry — odpowiedział na jej przywitanie — u niego to chyba codzienność, jak na kogoś się nie wydrze od razu mu ciśnienie skacze — dodał. Nie był to najprzyjemniejszy mężczyzna w wiosce. Ale mili ludzie nie zachodzili w te okolice. Trzymali się pobliżu tych milszych sklepów i pubu, w którym pracownicy nie chodzili poddenerwowani, a ze środka nie dochodziły odgłosy wrzasków na biednych pracujących tam ludzi. Może sobie zasłużyli, może nie. W żadnej wersji wrzaski nie były zachęcające, choć przecież byli i tacy, którym one wcale nie przeszkadzały, a wręcz przeciwnie aż zachęcały do wstąpienia.
    — I tak nie mam nic lepszego do roboty — powiedział i tylko tyle zdążył zanim Cherry pociągnęła go na tyły. Oho, już sobie wyobrażał jaki raban podniósłby mężczyzna, gdyby zobaczył ich na tyłach i Cherry grzebiącą w rzeczach.
    Przeszło obok parę osób, ale nikt nie zwracał na stojącego młodego czarodzieja. Ktoś niby udawał, że skinął głową na przywitanie, ale zaraz uciekał załatwiać swoje sprawy. Czysta ciekawość wręcz prosiła go, aby wysępił od niej informacje po co tutaj przyszła. Zdawał sobie jednak sprawę, że Cherry wcale może nie mieć ochoty na to, aby dzielić się z nim swoimi sprawami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmierzył wzrokiem rudowłosą, gdy ta wróciła.
      — Znalazłaś co chciałaś?
      Zastanowił się czy powinien tutaj iść. Raczej miał marne szanse na to, aby się teraz do gospody dostać. Nie, aby jakoś szczególnie go uraziło to co się wydarzyło, ale patrząc na humor tamtego nie będzie w środku jakoś szczególnie wesoło. Wzruszył ramionami, nic mu nie szkodziło, aby przejść się dalej z dziewczyną i może w pubie wypić piwa kremowego.
      — Możemy iść, czemu by nie — odparł i posłał dziewczynie nieznaczny uśmiech. Dawno się nie widzieli, a raczej dawno nie rozmawiali nie licząc mijania się na korytarzu czy przy stole w wielkiej Sali podczas posiłków.
      Obrzucił jeszcze krótkim spojrzeniem gospodę. Im dłużej się patrzył tym mniej ciekawa mu się wydawała. Zdawało się, że podjął dobrą decyzję o tym, aby zmienić lokum miejsca.
      Nie chciał prowadzić niezręcznej rozmowy o niczym, która tylko miałaby przerwać między nimi ciszę. Cas nie miał nic przeciwko braku rozmowy. Bo i o czym mieliby teraz rozmawiać? O paskudnej pogodzie, która zmieniała się co chwilę? Raz świeciło słońce, a po chwili zjawiały się deszczowe chmury. O szkole jeszcze się przecież nie raz i nie dwa nagadają.
      Dochodząc do pubu otworzył drzwi i zaczekał aż Cherry prześlizgnie się pierwsza, dopiero po niej wszedł do środka. Mina mu trochę zrzedła, gdy okazało się, że poza nimi było tu jeszcze trochę uczniów.
      — Tam jest jakiś wolny stolik — powiedział wskazując na jeden z mniejszych stolików w głębi pomieszczenia — chodź, jeszcze ktoś nas podsiądzie.

      Trochę markotny i mało mówny, jeszcze, Cas

      Usuń
  23. [Nie ukrywam, że niezmiernie się cieszę, że karta Xaviera tak Ci się spodobała, to, że udało mi się oddać jego skomplikowanie i emocje wiele dla mnie znaczy. <3 Cherry również jest oryginalna, nie spodziewałam się, że zobaczę kiedykolwiek postać noszącą nazwisko Greyback i to jeszcze z taką dumą. Osobiście Greyback był dla mnie przerażający i obrzydliwy, trudno mi zrozumieć Cherry – choć dziwnie to pewnie brzmi z moich ust w momencie, gdy sama stworzyłam postać podążającą za ojcem – brutalnym mordercą. Zgodzę się, że Cherry i Xavier w swoim podejściu do ojców są nieco podobni. Różnicą jest jednak to, że pan Cavendish jako ojciec był dobrym człowiekiem (a przynajmniej takie pozory sprawiał), dopiero fakt, że Xavier odkrył naturę mordercy bardzo wiele zmienił. W osłonie uznania, obietnic i ojcowskiego wsparcia, wszystko przeszyte jest cichymi groźbami, kłamstwami, praniem mózgu... Jestem bardzo ciekawa jak zachowywałaby się Cherry gdyby znała ojca. Nie będę jednak kłamać – jej fanatyzm jest fascynujący i inspirujący zarazem.
    Nie mam jeszcze sprecyzowanego pomysłu, zakładam jednak, że dla Cherry Xavier będzie szlamą – on jednak nie przejmowałby się tymi obrazami, podejrzewam, że on ze uśmiechem sam wytykałby Ślizgonce, że sama nie ma czystej krwi, że skażona jest plugawą krwią wilkołaka (sam Xavier nic do tego nie ma, ale wszyscy wiemy jak inni czarodzieje podchodzą do tej kwestii). Cherry jako prefekt mogłaby nadużywać swoich praw i chcąc złamać Xaviera objęłaby go sobie jako cel. On podjąłby jej grę – splątaliby się wyzywającymi spojrzeniami i czynami. Xavier mógłby sięgnąć również do umysłu Greyback – co prawda on wciąż się uczy, ale ten raz mogłoby mu się udać, by później rzucił do ucha Cherry, że ma w główce ciekawe myśli. Równie dobrze możemy ich połączyć jakąś zbrodnią (oczywiście taką na miarę ich wieku), przez co byliby trochę na siebie skazani. Wszystko to wymaga dużego dopracowania, daj jednak znać co sądzisz o tym zalążku.]

    Xavier Cavendish

    OdpowiedzUsuń
  24. Słysząc jej mimowolne westchnienie, kiedy bawił się kosmykiem jej jedwabnie miękkich włosów nie powstrzymał delikatnego, ledwie zauważalnego uśmiechu na swojej twarzy. Wyczuwając jej zimny policzek na swoim wkładał całą swoją silną wolę, żeby nie zamknąć oczu i rozkoszować się tą chwilą w pełni. Jej magnetyzujący zapach perfum, który był jej esencją; uosobieniem silnej kobiecości wprawiał go w szaleństwo. Zacisnął zęby mając ochotę chwycić ją mocno za podbródek i odciągnąć jej twarz, tak żeby mógł obserwować każdy cal jej filigranowej, idealnej twarzyczki. W jej towarzystwie czuł szaleństwo, które wzbierało się w nim gotowe by wybuchnąć i wylać się na zewnątrz. Czuł się jak wulkan, który w każdym momencie może wyrzucić z siebie lawę uczuć i emocji. Kompletnie nie zwracał uwagi na jej słowa. Wiedział, że były puste i rzucone na wiatr. Ich jedynym celem była prowokacja, na którą nie miał zamiaru się nabrać. Poczuł dreszcze, kiedy jej mokry język przejechał po krawędzi jego ucha. Nienawidził jej z całego serca. Nienawidził tego niemalże narkotycznego uczucia, które pojawiało się w towarzystwie Cherry. Nie ukrywał satysfakcji, kiedy dziewczyna ujrzała bukiet jej ulubionych kwiatów, w końcu
    – Ach, tak… – podszedł do kanapy chwytając kwiaty przy okazji jak gdyby od niechcenia poprawiając liścik przy błękitnej wstążce. – Wysyłam je do mojej partnerki. Piękne są, prawda? Takie… szlachetne. – podał kwiaty sowie, która łypała na niego spod byka. Kompletnie to zignorował otwierając drzwi wyjściowe różdżką tak, aby zwierzę mogło swobodnie wylecieć na korytarz. – Odprowadziłbym Ciebie, ale wybacz jestem już spóźniony. – wzruszył ramionami, poprawił krawat i odwrócił się na pięcie kompletnie ignorując Cherry. Zdawał sobie sprawę, że to nie jest koniec ich dzisiejszych przepychanek. Sam sobie zgotował ten wieczorny los. Nie ukrywał ekscytacji z tego, co może się dzisiaj wydarzyć.
    Z Effy umówił się na dworze w mini labiryncie, który został przygotowany specjalnie z okazji balu jako ustronne miejsce, gdzie można udać się na spacer. Wolał najpierw zorientować się co właściwie go czeka. Mu osobiście nie przeszkadzała jej odmienność, zawsze darzył sympatią osoby odbiegające od standardów. Uważał, że są na tyle odważne, żeby nie wstydzić się tego kim są. Samą Effy również lubił, chociaż skrzętnie to ukrywał i mimo że nie planował zapraszać jej na bal nie czuł się bardzo pokrzywdzony. Zdziwił się widząc dziewczynę, która wcale nie wyróżniała się swoim strojem jak to miała w zwyczaju, co więcej mógł powiedzieć, że jej kreacja jest jedną z wykwintniejszych na tym balu. Cała jej stylizacja kręciła w kolorach granatowo srebrnych. Nawet jej włosy zmieniły umaszczenie w sposób pasujący do długiej sukni. Delikatnie opadały na jej ramiona układając się w loki. Założył ręce na piersi formując pozycje zamkniętą całkowicie podświadomie. Bukiet białych kwiatów w jej dłoniach nawet pasował do całego jej stroju, na który musiała wydać fortunę galeonów.
    – Nie spodziewałem się takiego stroju. – stwierdził wychodząc jej w drogę. Dziewczyna podziękowała za kwiaty i w szarmanckim geście wyciągnął w jej stronę ramię, żeby mogła się zaczepić. Na chwilę udało mu się zapomnieć o elektryzującym przyciąganiu Cherry Greyback. Przysłuchiwał się długiej opowieści Effy, która w ciszy czuła się raczej nieswojo. Dla Scorpiusa taki układ był idealny, ponieważ sam nie lubił dzielić się swoimi przemyśleniami. Wyłączał się momentami obserwując ludzi dookoła, którzy wydawali się bardzo podekscytowani tym wieczorem. Przewrócił oczyma wracając myślami do historii Krukonki, która nie miała końca. Przed wejściem do Wielkiej Sali znów poczuł ten słodki, bardzo dobrze znany perfum wyróżniający się na tle ogromu innych zapachów. Zastanawiał się czy to jest kwestia doboru odpowiednich feromonów we flakoniku, czy jednak jest to kwestia indywidualna. Przygryzł wargę czując metaliczny smak krwi, kiedy zobaczył czerwoną, jedwabistą sukienkę Cherry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zignorował ją i odwrócił się plecami włączając się aktywnie do rozmowy ze swoją partnerką, która stawała się jedną z głównych osób, na które zwracano szczególną uwagę. Wyglądała bardzo zwyczajnie, jednak ciemna szminka zaznaczała, że nadal jest indywidualnością. Posłał kuksańca swojemu koledze, który właśnie przechodził obok nich lustrując Effy. Nie tego się spodziewał wygrywając zakład, w którym upokorzeniem dla Scorpiusa miało zostać zaproszenie Krukonki na bal.

      Scorpius Malfoy

      Usuń
  25. [Hej, przepraszam za ciszę z mojej strony, za dużo rzeczy do ogarniania in real i przez to się trochę wyłączyłem wątkowo.
    Z zaczęciem od awantury jestem bardzo na tak - tylko pytanie, czy Cherry chodzi do Lavona na zajęcia? Bo o wybranie mugoloznawstwa raczej jej nie podejrzewam (ale może się jednak mylę?) - więc gdyby nie, to żaden problem, ale wtedy pytanie, czy zaczynamy od klasycznego przychrzanienia się gdzieś na korytarzu, czy kminimy nad czymś bardziej złożonym? Tak mi przyszło do głowy, że gdyby przyłapał ją na czymś niedozwolonym w Hogsmeade, naprawdę chciałby jej zepsuć CAŁY dzień xD]

    ~ Lavon Carrow aka Wredna Menda

    OdpowiedzUsuń
  26. To, czego większość uczniów Hogwartu nie zarejestrowała, to fakt, że w przeciwieństwie do nich, Effy Fitzgerald zaczęła pić alkohol stosunkowo niedawno, bo po swoich osiemnastych urodzinach. O których też nikt nie wiedział. Effy nigdy nikomu nie powiedziała kiedy ma urodziny. Każdego roku urządzała co prawda przyjęcie urodzinowe, całkiem huczne nawet, bo zwykle przychodziło na nie pół szkoły przyciągnięte obietnicą dobrej zabawy (ostatecznie ludzie potrzebowali byle okazji by się spotkać i poszaleć, wiele uczestników imprez urodzinowych Effy Fitzgerald nawet z nią na tychże imprezach nie porozmawiało), jednak każdego roku urządzała je w zupełnie innym miesiącu. Łatwo było jednak nie zanotowałam abstynencji Krukonki. W końcu będąc trzeźwą potrafiła zachowywać się niedorzecznie. No i nigdy nie stroniła od imprez, pojawiała się w pubie praktycznie za każdym razem kiedy coś było organizowane. Tak jak i tego wieczoru.
    Siedziała przy barze sącząc powoli drinka. Pomimo swojego krótkiego w sumie "alkoholowego stażu" zdążyła już odkryć, że jednak jej irlandzkie pochodzenie jest w tym kontekście widoczne. Effy pomimo drobnej budowy była w stanie wypić całkiem sporo i nadal wyglądać i zachowywać się normalnie... Albo raczej, tak jak zwykle .
    Kątem oka dostrzegła Blysk czerwonych cekinów. Nie musiała nawet się odwracać by wiedzieć, kto zajął miejsce obok. Ten kolor i styl pasował tylko do jednej osoby. I trzeba dodać, nieco kontrastował ze srebrnymi trampkami Effy, jej leginsami w kolorach zachodzącego nieba i luźnym podkoszulku z cekinową Myszką Mickey.
    A to Ci ciekawe zrządzenie losu...
    Kąciki ust drgnęły jej ku górze. Kolejna noc w towarzystwie Cherry Greyback, no kto by pomyślał... .
    Odepchnęła się od baru i obróciła na wysokim krześle, by znaleźć się twarzą do Ślizgonek.
    - Iris! -Zawołała entuzjastycznie. - Wiedziałam, że przyjdziesz...
    Patrzyła prosto w oczy brązowowłosej dziewczynie, zupełnie tak, jakby przyszła tu sama. Zupełnie tak, jakby obok nie siedziała piękna, wręcz zniewalająca Cherry Greyback. Piękna i niebezpieczna, ucieleśnienie pokusy.
    Effy zeskoczyła ze stołka i wciąż trzymając drinka w ręku podeszła do Iris i stanąwszy tuż przy niej, nachyliła się jej do ucha, uważając, by nie zahaczyć żadnym ze swoich wiszących kolczyków.
    - Wiedziałam, że przyjdziesz... - powtórzyła sugestywnie zniżając głos. - Wiedziałam, że przyjdziesz do mnie.
    Nie miało znaczenia, że te słowa tak naprawdę były przeznaczone dla kogoś zupełnie innego. Odsunęła się i zgrabnym ruchem wyłowiła słomką z drinka kostkę lodu, którą wsadziła sobie między zęby. Wciąż nie odwracając wzroku od Ślizgonki, owinęła kostkę lodu językiem i powoli wciągnęła ją głębiej do ust. Z satysfakcją obserwowała jak policzki Iris pokrywają się rumieńcem i jak odwraca wzrok. Effy znała ten typ dziewczyn, odkrywających w sobie pragnienie, którego nie potrafią zrozumieć, które ich przeraża, i które boją się zaakceptować. Effy znała ten typ aż zbyt dobrze. Zbyt dobrze.
    Odwróciła się i unosząc triumfalnie rękę z drinkiem tanecznym krokiem udała się w powoli formujący się na parkiecie tłum. Miała przeczucie, że faktycznie już niedługo ktoś do niej przyjdzie. I nie sądziła, by była to Iris. Ta myśl była w równym stopniu przerażająca co ekscytująca.
    Gra wciąż trwała
    Effy, która próbuje uciszyć sumienie

    OdpowiedzUsuń
  27. Kiedy bukiet kwiatów w dłoniach Effy zaczął płonąć na moment zastygnął mimowolnie rozszerzając odziedziczone po zmarłej matce kształtne usta. Często znajomi rodziny zadawali pytania – totalnie nie na miejscu – o jego dalszym pochodzeniu. Zastanawiali się czy prababka Scorpiusa nie była wilą obserwując swoje córki, które zbierały się dookoła niego chichocząc z byle powodu. Wbił wzrok w płonące asfodelusy obecnie zrzucone gestem samoobronnym na ziemię, do których zyskał ogromny sentyment (cokolwiek to słowo może oznaczać). Wokół nich zebrał się wianuszek gapiów, którzy zaciekawieni niespodziewanym zajściem mieli ochotę na rozsiewanie plotek. W przypływie adrenaliny zaczął przydeptywać stopami tlące się białe płatki i brązowe już łodygi. Zaklął w myślach bojąc się o swoje idealnie dobrane buty pasujące do garnituru. Kiedy udało mu się zgasić delikatny pożar, wcześniej upewniając się, że jego partnerka nie zyskała żadnych ran odwrócił wzrok w stronę czerwonej sukienki obecnie paradującej w najlepsze po parkiecie. Mógł przysiąc, że w jego oczach można było zauważyć zbierającą się nienawiść, którą za wszelką cenę starał się stlić w zarodku. Nie radził sobie z emocjami ale wiedział, ze Cherry pragnie tego samego co on. A czego właściwie chciał? Dlaczego wysłał ulubiony bukiet kwiatów Cherry dla swojej zakładowej partnerki?
    – Przykro mi. – wymamrotał nieco speszony byciem w całkowitym centrum uwagi. Effy uśmiechnęła się nieco pokrzepiająco, co wezbrało w nim jeszcze większą chęć zemsty. Zacisnął zęby wiedząc, że Krukonka znalazła się w środku wojny o przetrwanie. Na szczęście dziewczyna oznajmiła, że musi udać się do łazienki. Zapewne chciała doprowadzić się do porządku przez popiół, który zabrudził jej kreację. Zapewne, ponieważ Malfoy nie zarejestrował reszty słów, które Effy wypowiedziała będąc myślami daleko odbiegającymi od przyziemnego, aktualnego problemu brudu sukienki. Scorpius przytaknął w geście zrozumienia i mimowolnie udał się do Sali, w której impreza rozkręcała się a wszyscy na niej obecni bawili się znakomicie, na co wskazywały uśmiechnięte twarze. Odszukał wzrokiem Cherry, która tańczyła na środku parkietu ze swoim starszym kolegą, przez co zapewne czuła się lepsza i wyróżniona. Na balu można było zauważyć wiele kolorów, przez które można byłoby mieć problem z odszukaniem kogokolwiek. Dla Scorpiusa natomiast zlokalizowanie Panny Greyback nie było wyzwaniem. Jego wzrok mimowolnie wędrował w jej stronę, a jej styl obioru wydawał mu się nie tylko bardzo przewidywalny, ale również przypisany tylko do jednej osoby na świecie. Obok rudowłosej tańczyła luźno pewna para z Huffelpuffu. Rozpoznawał ją, ponieważ kiedyś zwrócił na nich uwagę, kiedy swoim szczęściem i rozległą miłością denerwowali wszystkich na zajęciach z Zaklęć. Chłopak poruszając się w prawo i lewo, a w swojej ręce trzymał sok z dyni, bądź pącz ogólnodostępny na stoiskach z napojami. W każdym razie trunek w plastikowym kubku był nieistotny. Jego szczęście do intryg uderzyło w nim Stellą, która właśnie delikatnie wstawiona wpadła na niego z impetem. Gdyby nie fakt, że posiadał więcej siły niż pijana Ślizgonka zapewne znalazłby się na ziemi zaraz obok rozrzuconych przypadkowo pestek dyni.
    – Prze… prze… praszam – wymamrotała czkając koleżanka z domu, która nigdy nie świeciła inteligencją. Uśmiechnął się chwytając ją za ramię pomagając utrzymać się na nogach.
    – Nic się nie stało. – stwierdził wzruszając ramionami. Nigdy nie interesowały go plotki, natomiast nie mógł wyrzucić z głowy niektórych informacji, które mimo jego niechęci utkwiły mu w pamięci. Stella spotykała się z Theo – obecnym partnerem imprezowym Cherry. Nie zagłębiał się w ich relację ale z tego co – niestety – usłyszał byli ze sobą bardzo blisko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Kochana… – zaczął swoją intrygę odwracając wzrok od Cherry, której myśli ewidentnie wędrowały gdzieś poza sferą jej aktualnego przebywania, co zauważył po jej zamyślonym wzroku. Na sekundę przeraził się umiejętnością wykrycia jej myśli, ale szybko o tym zapomniał szargany emocjami, których nie potrafił opanować. – Czy Theo nie tańczy właśnie z Cherry Greyback? – spytał po części retorycznie wskazując skinieniem głowy na środek parkietu. – Z pewnością za nim tęsknisz. Pamiętam, że to co Was łączyło było niespotykane. – stwierdził nieco zaburzając realność ich relacji. Blondynka wydawała się bardzo zdeterminowana, mimo że Scorpius wcale nie przykładał do owej intrygi serca. Zdawał sobie sprawę, że niektóre dziewczyny były bardzo podatne na sugestie dodatkowo zachęcane wypowiadanymi na głos ich własnymi ukrytymi pragnieniami. Scorpius nie był idealnym manipulatorem. Wiele jego intryg dochodziło do skutku dzięki szczęściu i dobrej obserwacji. Ani się obejrzał a Stella chwiejnym krokiem ruszyła w stronę pary Theo i Cherry. Scorpius zaśmiał się pod nosem dodatkowo ubezpieczając tyły zaklęciem przez które chłopak z Hufflepuffu tańczący obok Panny Greyback upuścił napój rozbryzgujący się na tyle silnie, że zarówno Theo jak i Cherry – dwie zapatrzone w siebie osobowości odskoczyły robiąc miejsce dla Stelli, która momentalnie wparowała między nich rzucając się na Theo. Scorpius ruszył szybkim krokiem przepychając się pomiędzy tańczącymi uczniami korzystając z zamieszania wśród pary Ślizgonów. Chwycił Cherry za nadgarstek siłą ciągnąc ją poza ciasny parkiet. Czuł delikatny opór z jej strony, który tłumaczył sobie zaskoczeniem zarówno wylanego napoju na jej idealną sukienkę, poprzez Stellę, która obecnie namiętnie całowała jej partnera (niekoniecznie z wzajemnością, ale który facet przerwałby dobry pocałunek) poprzez samego Scorpiusa nagle próbującego wyciągnąć ją z dala od ludzi. Zwinnie nie puszczając jej ręki odwrócił się obchodząc dziewczynę dookoła. Stanął za nią przylegając całym sobą do jej drobnego ciała. Czuł jej ciepło na swojej klatce piersiowej i przyciągnął ją wysuwając dłoń, która wcześniej mocno zaciskała się na jej dłoni do klatki piersiowej tuż pod linią piersi. Objął Cherry zamykając ucisk na żebrach. Swoją głowę oparł na płomiennych włosach pozwalając sobie na głęboki wdech, wraz z którym do jego płuc dotarła ogromna dawka endorfin oraz narkotycznego zapachu jej szamponu oraz perfum. Na sekundę zamknął oczy po czym popchnął ją całym swoim ciałem w stronę wyjścia jeszcze dokładniej poznając każdy skrawek jej dopasowanego do niego niczym zaginiony puzzel kawałka ciała. Przysunął głowę do jej prawego ucha wcześniej odsuwając kosmyki włosów bezczynną ręką. – Wyjdziesz stąd teraz, bez żadnego sprzeciwu. – rzucił władczo ponownie popychając ją w stronę wyjścia. Nigdy nie wypowiedział takich słów. Nawet nie myślał, że mógłby zachować się w taki sposób. Wszystko co w tym momencie czuł było impulsem. Czymś kompletnie nieznanym i hipnotyzującym. Czuł jak jego oddech przyspiesza i mimowolnie oddycha z otwartymi ustami wciąż nad uchem Cherry, której perfum nadal oddziaływał na niego jak Eliksir Miłosny. Odbijał swoje emocje poprzez oddech uderzając w jej cząstkę ciała. Dzielił z nią te popaprane, niekontrolowane uczucia i w głębi duszy cieszył się, że ona również je odczuje. – Idziesz ze mną. Wiem, że chcesz. – stwierdził całkowicie pewny siebie. Ponownie popchnął ją, tym razem znacznie mocniej dzięki czemu pokonali dwa duże kroki prowadzące poza parkiet i wirujących dookoła uczniów. Zacisnął dłoń na jej klatce piersiowej jeszcze mocniej czując dolny zarys jej kształtnych piersi. Nienawiść do niej jeszcze bardziej sprawiała, że jej pragnął. Cherry Greyback była dla niego zakazanym owocem. Jej intrygi próbujące tylko wyprowadzić go z równowagi były przyciągające niczym afrodyzjak.

      strong>Scorpius

      Usuń
  28. [Przyjaźń, która rozpoczęła się od nienawiści brzmi super. Powiedz mi tylko, czy jesteśmy teraz na etapie ich rywalizacji itp., czy wręcz przeciwnie, są dla siebie bratnimi duszami i się wspierają na każdym kroku? :D]

    Elias Collins

    OdpowiedzUsuń
  29. [nie "miłe", a absolutnie szczere, ja jestem pod wrażeniem Twoich kart, pomysłowości i zdolności <3]
    Szaleństwo.
    Moralność.
    Wolność.
    Przyzwoitość.

    Dla Effy granica pomiędzy tymi rzeczami była niezwykle cienka i trudna do określenia, nie miała pojęcia gdzie dokładnie przebiega. Miała wrażenie, że ciągle konsekwentnie te granice przesuwa, pozwala sobie na coraz więcej i więcej, starając się nie ulec pokusie do stopnia, a którym ewentualne konsekwencje mogłyby być nieodwracalne, niszczące. Igrała z ogniem mimo świadomości, że w każdej chwili bardzo łatwo może się sparzyć.
    Tańczyła w tłumie dając się porwać ogólnej ekstazie, popijała piwo z butelki i przymykała oczy rozkoszując się rozchodzącymi się po ciele wibracjami basów. Po chwili jednak zmuszona była je otworzyć, słysząc odgłos przewracających się stolików i krzeseł. Czyjeś palce chwyciły ją za dłoń i konsternacja została zastąpiona przez dziwne, niezbyt zdrowe poczucie ekscytacji.
    Cherry Greyback. Szybciej niż przypuszczała.
    Zdążyła odłożyć butelkę na stolik i posłać wściekle wyglądającemu Julianowi skinienie głowy na znak tego, że wszystko jest w porządku i że wszystko ma pod kontrolą. Przynajmniej sama chciała w to wierzyć.
    Ślizgonka przyciągnęła ja do siebie, Effy poczuła na sobie jej oddech, miała świadomość zetknięcia się ich bioder, bliskości ciał. Wciągnęła powietrze zaciągając się mieszaniną wszechobecnego zapachu potu, alkoholu, papierosów i perfum dziewczyny.
    Zignorowała ból spowodowany przez paznokcie Greyback i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Jedna z jej dłoni powędrowała na dolną część pleców rudowłosej, druga zaś wylądowała na jej karku.
    Nie da się złamać. Nie da się pokonać. Nie wycofa się.
    Zakołysała biodrami w takt muzyki. Czy był to taniec, czy starcie, może jedno i drugie? Ciężko było powiedzieć.
    - Śledziła? Ja Ciebie? - powtórzyła z niedowierzaniem i uniosła z rozbawieniem brew ku górze.
    Nawet jeśli Cherry jej nie słyszała, były tak blisko, że ze spokojem mogłaby czytać z ruchu jej warg.
    - Zapewniam Cię, że bawię się świetnie, a moje szlamie życie jest bardzo satysfakcjonujące - powiedziała .
    Puściła kark Cherry i sięgnęła do swojego dekoltu by po chwili wyciągnąć z niego kartkę zapisaną schludnym, aczkolwiek nieco rozedrganym pismem Iris.
    - Nie nazwałabym też swoich czynności nieudolnymi - kontynuowała i zerknęła na trzymany w palcach kawałek papieru. - Och, bez obaw. Żadne to wyznanie miłosne. Według Twojej przyjaciółki jestem plugawa i zdeprawowana i nie chce mieć ze mną nic wspólnego... Oprócz tego, że w sumie trochę chce. Dziś w nocy o 2, na wieży astronomicznej.
    Uśmiechnęła się z triumfem i schowała karteczkę z powrotem do kieszeni.
    - Podsumowując, jestem tu z moimi przyjaciółmi, wypijam stawiane mi shoty, a Ty? - uniosła brew ku górze i rozejrzała się teatralnie. - Dorothy siedzi w kącie z językiem swojego chłopaka w gardle i jego palcami w majtkach. Iris zamierza mi udowodnić jak bardzo mnie nienawidzi... Może chce to wyjęczeć, może wykrzyczeć, kto wie. Zostałaś sama.
    Wolną ręką zagarnęła kosmyk włosów Ślizg Ze mną. Szlamą, którą tak się brzydzisz.
    - Ze mną, szlamą, którą przecież tak się brzydzisz... Prawda? - wymamrotała zniżając głos. - Ponawiając już raz zadane pytanie: kto Cię kocha, Wisienko?
    Odsunęła się od dziewczyny, spojrzała jej prosto w oczy posyłając wyzywający uśmiech. Chwyciła odłożoną wcześniej butelkę piwa, pociągnęła łyk i po raz kolejny zniknęła w tłumie tańczących ciał.
    Nie igraj z okniem. Zwłaszcza z tym piekielnym. Płomienie są blisko.
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  30. Stojąc na Wieży Astronomicznej wraz z Cherry, która ciągle go prowokowała zdał sobie sprawę, że wszystkie czyny, których się dopuścił, żeby wyciągnąć płomiennowłosą z balu czemuś służyły. Dodatkowo wciąż milczał nie odpowiadając na żadne z pytań dziewczyny, które z jakiegoś powodu odbierał jako retoryczne, całkowicie nie wymagające odpowiedzi. Obydwoje wiedzieli dlaczego to wszystko się wydarzyło. Każdy z nich wierzył w swoją własną prawdę, która niekoniecznie mogła być czymś realnym. Przyciągnął ją do siebie czując jej ciepłe, miękkie wargi na swoich i oddał pocałunek pozwalając na chwilę zapomnienia. Nie do końca rozumiał o jaką szczerość chodziło dziewczynie, ale kompletnie zignorował jej prowokację w tym kierunku. Przez moment zapaliła mu się lampka uważności na swoje popaprane wnętrze, ale zwierzęce emocje wzięły górę. Deklaracja Cherry o możliwości powrotu do Effy przypomniała mu, że cała ta maskarada zaczęła się od jawnego ataku na jego partnerkę. Krukonka, z którą postanowił udać się na bal, mimo że interakcja była wymuszona nie stanowiła złego wyboru. Ponadto cieszył się, że będzie mógł ten czas spędzić z kimś przyziemnym, który nie wywoływał w nim takiej burzy przeciwnych emocji. Przy Cherry czuł się całkowicie odklejony od rzeczywistości. Budziła w nim to co najgorsze, ale nigdy nie opisałby tego uczucia jako nieprzyjemnego. Wręcz przeciwnie czuł się żywy i całkowicie wyzwolony. Przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej całując ją ponownie, tym razem intensywniej. Jej wcześniejsze delikatne muśnięcie całkowicie nie pasowało do iskier latających dookoła nich i zostawiało ogromny niedosyt. Musiał wyrzucić z siebie targające nim emocje łącząc się nimi z Cherry. Jedną dłoń wsunął w jedwabnie miękkie włosy z tyłu jej głowy delikatnie je chwytając. Pocałunki z sekundy na sekundę stawały się coraz odważniejsze a jego uczucia zamiast maleć – na co miał nadzieję – oblewały jego duszę, która zaczynała się krztusić. Ogarnęło go przerażenie. Otworzył oczy zmuszając siebie do powrotu do rzeczywistości. Pociągnął ją za włosy delikatnie, żeby nie wyrządzić jej krzywdy, a przynajmniej nie fizycznej. Odsunął jej głowę od siebie tak, żeby móc przyjrzeć jej się dokładnie. Z lekko rozchylonych, ponętnych, czerwonych ust było słychać nieco przyspieszony oddech. W oczach zauważył coś, czego dotąd jeszcze nigdy nie udało mu się dojrzeć w dziewczynie. Prawdziwość. Uśmiechnął się nieco rozczulony rozluźniając dłoń wciąż ściskającą pukiel jej włosów przy głowie. Pogłaskał ją w geście czułości po włosach i przyciągnął jej głowę do swojego ramienia nie chcąc dłużej patrzeć w jej oczy. Zamknął oczy na sekundę wciąż trzymając w objęciach dziewczynę. Ta krótka chwila pozwoliła mu na wyciszenie.
    – Chciałem Ci pokazać czego nigdy nie będziesz mogła mieć. – odsunął dziewczynę od siebie na komfortowy dystans ukrywając wszystkie emocje za grubym murem. – Wrócę do Effy. Bo tak ma na imię, jak to ujęłaś – moja urocza partnerka. Też tak sądzę swoją drogą. – wodził wzrokiem po niebie, które dzisiejszego wieczoru wyglądało wyjątkowo romantycznie. – Chciałem, żebyś wiedziała, że swoje akty zazdrości możesz wyładowywać wyłącznie na mnie. Nie na wszystkich dookoła. – mruknął posępnie zakładając ręce na piersi bojąc się, że mogą zacząć drżeć. Miał to czego chciał. Odegrał się na Cherry, karę adekwatnie dostosowując do poziomu ich burzliwej relacji. Tym samym mógł odsunąć ją od siebie, czując jak przerażenie tym nagłym, niekontrolowanym aktem wypływu emocji narasta z każdą chwilą. – Chciałaś szczerości, to ją masz. Następnym razem o nią nie proś. – rzucił na odchodne bez pożegnania wychodząc przez drzwi. Zamknął je i stanął na krótką chwilę, żeby opanować chęć powrotu do dziewczyny. Odetchnął głęboko chowając twarz w otwartych dłoniach. Nie radził sobie. Chciał jak najszybciej uciec od postaci, która tak bardzo potrafiła wyprowadzić go z równowagi. Nie wiedział czego pragnie. Nie umiał się odnaleźć w tej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otrząsnął się i zaczął szybko zbiegać ze schodów. Nie zdążył schować się za zakrętem, kiedy przed jego oczami zaczęły przewijać się wszystkie wspomnienia, te zarówno z Cherry, jak i z innymi równie istotnymi osobami w jego życiu. Bardzo dobrze znał to uczucie. Legilimencja. Scena nauki z ojcem tej dziedziny magii nagle pojawiła się przed jego oczyma. Potknął się wciąż rozpędzony czując jak jego ciało oddzielone od umysłu spada po krętych schodach. Czuł jak każdy skrawek jego ciała zostaje obity. W końcu mocne uderzenie w głowę zatrzymało jego rozwijający się ból. Poczuł tylko mentalną obecność drugiej osoby w jego umyśle. Przynajmniej nie umrze w samotności.

      [Co ja robię XD Oczywiście ja nie narzucam winy mieszania w Scorpiusowej głowie Cherry. Nigdy w życiu. To otwarte pole ;> ]
      Wciąż żyjący Scorp

      Usuń
  31. Bawiła się lepiej, niż przypuszczała, że będzie. Tańczyła, zdobyła gromkie uznanie wypijając sprawnie jeden kieliszek za drugim z postawionej jej kolejki "Rainbow shots".
    - Irlandia jest z Ciebie dumna, Fitzgerald! - zawołał jeden z obserwatorów tego popisu.
    - Oczywiście, że jest! - Wykrzyknęła uderzając głośno pustym kieliszkiem w stół. - Hiberni Unanimes pro Deo Rege et Patria!
    Otaczający ją uczniowie zaczęli gromko wiwatować, a ona zaczęła się rozglądać po klubie. Nietrudno było dostrzec Cherry Fitzgerald, nawet pomimo tłumu. Ślizgonka Tańczyła, uwodziła, kusiła... To co potrafiła robić najlepiej. Effy uśmiechnęła się sama do siebie.
    Och Wisienko...
    Skinęła głową w podziękowaniu, akceptując podsuniętą jej kolejną butelkę piwa. Postanowiła go jednak na razie nie ruszać, siedem shotów, słabych bo słabych, to wystarczająca ilość, by na chwilę zwolnić tempo. Ocknęła się z zamyślenia dopiero gdy do jej uszu dobiegły strzępki rozmów.
    - Dorothy zaręczyła się z Tomem?! - powtórzyła to co usłyszała z niedowierzaniem. - Dorothy, dlaczego, dlaczego, dlaczego...!
    Uderzyła teatralnie głową w stół i jęknąła z rozżaleniem.
    - Cóż, w sumie są trochę siebie warci.. Nie? - skomentowała Marianne wzruszając ramionami i pociągnęła łyk swojego piwa. - Oboje są podłymi idiotami...
    - Tom jest podłym idiotą - poprawiła ją Effy podnosząc głowę ze stołu i westchnęła ciężko. - Dorothy jest po prostu niemądra.
    - Fitzgerald, proszę cię, bądź poważna! - Zawołała z irytacją Marianne. - Jeszcze dziś po południu wyrzygiwałaś przez nią ślimaki...!
    - Zgadza się - potwierdziła spokojnie Effy. - Ale obie wiemy, że chciała się przypodobać Cherry. Dorothy jest trochę jak szczeniak, którego nauczono go sikać na cudze dywany i gryźć cudze kapcie.
    Słysząc ten komentarz Julian parsknął śmiechem.
    - Myślałem, że jej bronisz, ale to nie było zbyt miłe... - powiedział wycierając wierzchem dłoni usta
    - Nigdy nie powiedziałam, że ją lubię - odparła beznamiętnie Effy i Wzruszyła ramionami. - Jedynie, że nie jest podła. I że zasługuje na coś lepszego niż Tom. Ale z drugiej strony, nikt nie zasługuje na Toma.
    - Tu się zgodzę - przytaknęła Marianne unosząc w górę swoją butelkę, jakby w geście toastu. - Nie zmienia to faktu, że Dorothy, ta druga-jak-jej-tam, te przyjaciółki Greyback i ona sama... Koszmar!
    - Cherry nie ma przyjaciół - powiedziała Effy i powiodła wzrokiem do tańczącej na parkiecie dziewczyny. Ciężko było oderwać od niej wzrok. - Ma zwolenników. To jednak różnica. Może dlatego taka jest...
    - Jaka? - spytała Marianne unosząc brew ku górze. - Sukowata?
    Nieustraszona. Dumna. Pociągająca.
    - Taka - odparła krótko Effy wykonując gest ręką w stronę znajdującej się na parkiecie. Nadal nie odwróciła od niej wzroku, pochłaniała każdy jej ruch. - Właśnie taka.
    Rozmowy przy stole toczyły się dalej, jednak Effy przestała w nich uczestniczyć. Przyglądała się Cherry analizując w głowie wszystkie wydarzenia, które rozegrały się na przestrzeni ostatnich kilkunastu godzin. Było z tego zdecydowanie za dużo. Za dużo czerwonego, za dużo jadu, za dużo napięcia, za dużo emocji... To nie mogło być zdrowe. Effy poczuła, że czas to wszystko skończyć. Tę imprezę, tę dziwną znajomość... Jednak kilka rzeczy jeszcze chciała zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korzystając z nieuwagi swoich znajomych wstała od stolika i zabrała ze sobą swoją butelkę. Powolnym krokiem zbliżyła się do Ślizgonki i stanęła za jej plecami.
      - Tęskniłaś, Wisienko? - wymamrotała nachylając się jej do ucha, po czym zrobiła dwa kroki by stanąć z dziewczyną twarzą w twarz. - Zarzuciłaś mi kłamstwo. Ale ja nie kłamię. Nigdy. Ósme przykazanie. Tego akurat nie łamię. Chociaż nie oczekuję, że zrozumiesz.
      Sięgnęła po swój srebrny krzyżyk i delikatnie przejechała nim w jedną i drugą stronę po łańcuszku, po czym wsunęła go z powrotem pod bluzkę. Effy nigdy raczej sama z siebie nie mówiła o swojej wierze. Odpowiadała zapytana, podawała ogólne informacje. A już na pewno rzadko kiedy się na nią powoływała.
      - Miałaś jednak rację co do jednego. Nie znam Iris - powiedziała nagle. - I z tego co mówisz, nie jest warta poznania. Ale Nie przypominam też sobie, żebym powiedziała, że jesteś podła. Ani zimna. Osobiście uważam, że jesteś zaprzeczeniem zimna. Jak ogień.
      Jak szatańska pożoga. Nie do okiełznania, nie do zatrzymania. Spalająca wszystko, co stanie jej na drodze.
      - Widzisz? Ja nie kłamię - powiedziała i uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Ja wychodzę. A Ty możesz zostać. Możesz też zaraz dołączyć do mnie w drodze do zamku. Chętnie odpowiem na Twoje pytania. Szczerze.
      Uniosła butelkę w geście toastu i upiła łyk, po czym odwróciła się i po raz kolejny tego wieczoru zniknęła w tłumie, by skierować się do wyjścia.
      Znalazłszy się na zewnątrz odetchnęła mocno świeżym chłodnym powietrzem i zaczęła iść w stronę zamku próbując jednocześnie ocenić stan swojego alkoholowego upojenia. Trzeźwa nie była na pewno. Ale nie była też zbyt pijana.
      Hiberni Unanimes pro Deo Rege et Patria!
      Irlandio, możesz być dumna

      Z pewnością nie czuła się bardziej pijana po tych wszystkich shotach niż po kilku minutach tańca z Cherry. To jednak było nieco niepokojące.
      Effy, która wyruszyła w noc

      Usuń
  32. Poczuł, że odzyskuje władzę nad swoim ciałem. Poruszył nieśmiało palcami i zacisnął dłoń na czymś miękkim, zapewne pościeli, która okrywała go i dawała przyjemne ciepło. Nie otwierał oczu czując, że jasność panująca w pomieszczeniu nasili ból głowy, który był nie do zniesienia. Jęknął delikatnie próbując przypomnieć sobie co właściwie się stało. Początkowo myślał, że wypił o parę drinków Ognistej Whisky za dużo i chwycił go straszliwy kac. Otworzył jedno oko próbując rozeznać się w sytuacji mając nadzieję, że udało mu się wylądować we własnym łóżku. Jednak surowość pomieszczenia świadczyła tylko o tym, że znalazł się w Skrzydle Szpitalnym. Jedyne co pamiętał to moment, w którym szykował się na Bal Bożonarodzeniowy, a jego partnerką została kolorowa Krukonka Effy Fitzgerald. Upewniwszy się, że promienie słońca wpadające do pomieszczenia przez ogromne okna nie potęguje jego pulsującego bólu otworzył śmielej błękitne oczy. Podniósł się nieznacznie czując, że nie tylko głowa została poszkodowana. Całe ciało było obite do tego stopnia, że ciężko było znaleźć chociaż jeden fragment, który nie wiązałby się z bólem. W tym samym momencie do Skrzydła Szpitalnego wparowała pielęgniarka, która widząc, że się wybudził momentalnie podbiegła do niego z butelką leku.
    – Nieźle się Pan poobijał Panie Malfoy. – wycedziła siłą wmuszając mu trunek do ust. Niemalże się nim zakrztusił w ostatniej chwili odkaszlując nieprzyjemne w smaku lekarstwo.
    – Może mi Pani wytłumaczyć co właściwie mi się stało? – spytał całą siłę woli wkładając w uniesienie swojego ciała na łokciach. Zauważył szeroki uśmiech na twarzy pielęgniarki.
    – Mało kto w Skrzydle Szpitalnym pojawia się przez upadek ze schodów. – zachichotała wpisując czarnym piórem jakieś informacje w kartę pacjenta. Scorpius zmarszczył brwi próbując sobie przypomnieć zdarzenia z poprzedniego wieczora. Niestety bezskutecznie. – Przyprowadzili Pana koledzy. Po ich … – zrobiła krótką przerwę zastanawiając się nad wyborem adekwatnego słowa ponownie chichocząc. Kobieta była zapewne stażystką oceniając po młodym wyglądzie. Dodatkowo wydawała się bardzo pozytywna delikatnie poprawiając słabe samopoczucie Scorpiusa – … stanie upojenia można sądzić, że to miało tutaj zapalnik Pana wypadku. – wzruszyła ramionami układając na stoliku stojącym obok jego głowy wcześniej wyczarowaną szklankę z wodą i kanapki z masłem orzechowym. – Dziś wieczorem będzie mógł Pan wyjść ze Skrzydła. Ten eliksir z pewnością pomoże na ból. – kiwnęła porozumiewawczo głową po czym odeszła kaczym chodem. Scorpius był nieco zdezorientowany. Wychodzi na to, że jednak to przez alkohol spadł ze schodów. Wyjaśniałoby to również jego zaniki pamięci. Opadł bezwładnie na poduszkę zakrywając głowę kołdrą czując jak światło coraz bardziej go drażni. W jego głowie przewijały się bardzo dziwne wspomnienia. Nijak nie mógł ich ze sobą połączyć. W jednej chwili widział palące się Asfodelusy. To ulubione kwiaty Cherry. Rąbek czerwonej sukni sunącej po kafelkach Wielkiej Sali. To ulubiony kolor Cherry Twarz Effy. No tak, Effy! Odkrył swoją głowę szukając wzrokiem pielęgniarki, która poprawiała pościele na wolnych łóżkach.
    – Mogę mieć prośbę? – spytał czując rozlewającą się nadzieję po jego ciele dzięki możliwości wytłumaczenia dziwnych wizji. Nie zdążył poprosić o znalezienie Effy, kiedy kolorowłosa wparowała do Skrzydła Szpitalnego.
    – Obudziłeś się w końcu! – krzyknęła wesoło skocznym krokiem podbiegając do jego łóżka. Jęknął czując jak głowa wrażliwa na dźwięki nie radzi sobie z podniesionym głosem dziewczyny. Krukonka wydawała się zdziwiona jego brakiem pamięci. Opowiedziała wszystkie zdarzenia, które utkwiły jej w pamięci, jednak jej historia owego wieczoru z udziałem Scorpiusa skończyła się w momencie ubrudzenia sukienki spalonymi kwiatami. Malfoy zmarszczył brwi domyślając się, że była to sprawka Cherry, a on zdecydowanie chciał się na niej odegrać. Ona z pewnością odstawiła mu tym samym w konsekwencji czego upił się wraz z kolegami targany emocjami, które tylko ona potrafiła z niego wydobyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Mogłabyś proszę sprowadzić tutaj Cherry? Chciałbym poznać dalszy przebieg tego wieczoru. – poprosił dziewczynę, która bez zawahania się zgodziła. – Dodaj, że jestem w strasznym stanie, inaczej nie przyjdzie. – dodał ignorując zmieszanie na twarzy Effy. Odprowadził ją wzrokiem. Wiedział, że Krukonka jest w stanie nieco nagiąć rzeczywistość. Znali się bardzo dobrze a ich relację można było uznać zdecydowanie za pozytywną.

      Scorpius

      Usuń
  33. Po wyjściu Effy Scorpius momentalnie zasnął nie zważając na uczucie pustki w żołądku. Nie udało mu się ustalić jak długo właściwie spędził w śpiączce, aczkolwiek miał wrażenie, jakby trzy dni nieustannie grał w Quidditcha a jego cała energia wyparowała. Długo wisiał w objęciach Morfeusza śniąc piękne historie. W jego głowie pojawiła się wizja Cherry, która była zupełnie inną osobą. Jej rozpuszczone, płomienne włosy dodawały jej delikatności. Brak makijażu obnażał jej małe, urocze zmarszczki i seksowne piegi. Jej usta zwykle czerwone tym razem były naturalnie zaróżowione. Śnił długo i czuł się szczęśliwy, kiedy ciepłe dłonie Ślizgonki muskały z czułością jego włosy.
    Kiedy otworzył oczy ból głowy praktycznie ustał a ciemność za oknem sprzyjała całkowitemu powrotowi do stopnia użyteczności. Podniósł się na łokciach nadal czując dokładnie każdy skrawek swojego poobijanego ciała. Odrzucił wciąż ciepłą kołdrę na bok łóżka spoglądając na obrzydliwą piżamę, w którą został odziany. Skrzywił się ściągając koszulę w paski zdecydowanie preferując jej brak aniżeli coś tak okropnego. Jęknął sięgając po kanapkę, która mimo wielu godzin nadal była miękka. Ugryzł ją ze smakiem, kiedy usłyszał skrzyp otwieranych drzwi. Nim zdążył się zorientować ciężar drugiego człowieka spadł na niego niczym grom. Syknął upuszczając nadgryzioną kanapkę na ziemię. Nie zdziwił się, kiedy tuż przed jego twarzą ujrzał te cholernie hipnotyzujące, ciemne oczy. Ból znacznie się nasilił a on sam pomimo tego jedyne co odczuwał to ekscytacja. Jego serce zaczęło szybciej bić a oddech nieznacznie przyspieszył. Kosmyki jej włosów zakrywały całkowicie jego pole widzenia tak, że musiał skupić się tylko na Cherry. Zapach jej perfum dostał się do jego nozdrzy powodując lekkie rozchylenie warg w geście zaproszenia. Nie wiedząc czemu czuł deja vu. Odepchnął tą irracjonalną myśl uznając to za wspomnienie jednego z licznych snów o dziewczynie. Mimowolnie chwycił ją mocno w talii całkowicie ignorując przeszywający ból, który nawet najmniejszy gest znacznie potęgował. W jej towarzystwie czuł jakby wypił eliksir odurzający.
    – Długo kazałaś na siebie czekać. – stwierdził wbijając w jej błyszczące oczy pewne spojrzenie. Mógłby śmiało przyznać, że w głębi duszy cieszył się z jej obecności a chęć odkrycia zdarzeń z dnia poprzedniego odpłynęła gdzieś daleko. Mocniej zaciskając dłonie na jej smukłym ciele chcąc wyczuć równowagę i podniósł zwinnie swój tors nie mogąc dłużej pozwolić dziewczynie na dominację. Przyciągnął ją bliżej do siebie wciąż czując jej uda zaciskające się na jego biodrach. Narastające ciepło ogarniało jego ciało powodując nieokiełznaną ekstazę. Poczuł uderzającą krew do głowy, która paraliżująco nie dopuszczała innych myśli niż pożądanie. Lustrował ją spojrzeniem chcąc zachłysnąć się jej pięknem. Delektował się tą chwilą, która emanowała namiętnością. Myśli o dniu poprzednim wybijały się coraz mocniej w jego głowie, ale silnie je odrzucał na rzecz tego momentu. Przysunął swoją głowę powoli i delikatnie przystawił usta do kształtnych, czerwonych, słodkich warg Cherry. Musnął je ledwo wyczuwalnie pozostając w tej pozycji nie odrywając wzroku od jej oczu.
    – Mam nadzieję, że nie chciałaś się mnie pozbyć co? – mruknął w jej usta ledwo powstrzymując swoją rządzę. Chciał się na nią rzucić i zerwać z niej wszelkie ubrania. Jego pytanie było czysto retoryczne, nie brał pod uwagę możliwości wzięcia udziału Cherry w targnięciu na jego życie. Lubił się z nią droczyć co jego zdaniem jeszcze bardziej wpływało na ich burzliwą relację jedynie ją podkręcając.

    Scorpius

    OdpowiedzUsuń
  34. Dzień urodzin jego matki zawsze przywoływał bolesne wspomnienia związane z jej śmiercią. Nie miał okazji nigdy jej poznać, wierzył jednak, że była cudowną kobietą, której życie zostało brutalnie przerwane przez wydanie na świat ‘potwora’. Wiedział, że niemalże cała rodzina obwinia go o jej śmierć i choć nigdy nikt wprost mu tego nie zarzucił, czuł się cholernie winny i każdego dnia patrzył na siebie w lustrze z obrzydzeniem i pogardą. Wśród znajomych czy też zupełnie obcych osób uchodził za pewnego siebie nastolatka, który ma zbyt wysokie mniemanie o sobie i który z wyższością spogląda na świat, prawda była jednak zupełnie inna i nikt nie miał okazji zobaczyć, jak kruchy i bezradny jest gdzieś tam głęboko w środku, w zakamarkach swojej rozbitej na miliony małych kawałków duszy. Ojciec nauczył go, że nigdy nie należy okazywać żadnej słabości, wszelkie troski tłumił więc w sobie, upijając się w samotności za każdym razem, kiedy coś go trapiło. Nie przejmował się tym, jakie konsekwencje mogą go za to spotkać, po prostu od dwóch lat, mimo nieodpowiedniego wieku, dokładnie tego dnia, zaszywał się na szczycie wieży astronomicznej, aby opróżnić butelkę ognistej whisky i pozbyć się choć na moment tej przeklętej pustki, jaka wypełniała go od środka. Pociągnął kolejny łyk napoju i zmarszczył delikatnie brwi, czując w gardle nieprzyjemne pieczenie. Wokół panował coraz większy mrok, a wszyscy uczniowie za pewne słodko spali już w swoich dormitoriach. Czarny płaszcz i kaptur narzucony na głowę sprawiały, że nie rzucał się w oczy, miał więc nadzieję, że nikt go tutaj nie namierzy, tym bardziej, że nie uśmiechał mu się kolejny szlaban czy następne ujemne punkty dla Slytherinu. Przymknął delikatnie oczy, czując na policzkach chłód wieczornego wiatru i zamarł w bezruchu, czując na ramieniu czyjś dotyk. Czyżby właśnie został przyłapany na gorącym uczynku i musiał liczyć się z czekającymi na niego konsekwencjami? Cóż, tego dnia i tak nic nie miało dla niego większego znaczenia, nie przejąłby się zbytnio nawet jeśli miałby zostać na zawsze wydalony z Hogwartu.
    - Nikt cię nie nauczył, że to niekulturalne naruszać czyjąś prywatność? – mruknął, orientując się, kto położył właśnie dłoń na jego ramieniu. Znał Greyback na tyle długo, aby bez problemu rozpoznać zapach jej perfum – Wieża jest dzisiaj zajęta, jeśli nie możesz spać, znajdź sobie inną miejscówkę – dodał, nie odwracając się w jej stronę i przez cały czas wpatrując się w rozprzestrzeniającą się wokół wieży przepaść. Miał nadzieję, że łzy które zdążył wcześniej uronić na dobre zaschnęły już na jego policzkach, a on uniknie tym samym wielkiego upokorzenia w oczach rudowłosej znajomej.

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  35. Chwila, której pozwalał trwać była czymś niezwykle przyjemnym; czymś co mogłoby trwać wiecznie i wszyscy byliby szczęśliwi. Niestety w przypadku Scorpiusa nic nie było białe albo czarne. Pomiędzy nimi mimo wszystko stały chore myśli i przerażający strach o możliwość wkroczenia innej osoby z brudnymi butami w jego poukładane, pedantyczne życie. Każdy dotyk Cherry był czymś, czego właściwie nie potrafił określić zwykłymi słowami. To uczucie znacznie odbiegało od przyziemnych spraw i wyznaczników. Zdawał sobie sprawę, że Ślizgonka w jakimś stopniu jest zazdrosna o jego relację z Effy, która była znacznie odmienna od ich pociągu. Była czysta i klarowna a to co łączyło ich było nieograniczonym pożądaniem, które w narkotyczny sposób ich łączyło.
    Może i chcesz, żebym została. Ale na pewno nie chcesz bym była tak blisko. Słowa Cherry uderzyły w niego niczym grom pokazując mu prawdę tym samym niszcząc tą szczęśliwą chwilę, w której chciał trwać nie myśląc o tym, że dziewczyna może go po prostu zniszczyć. Co gorsza zdał sobie sprawę z tego, że go przejrzała do tego stopnia, że nie mógł już uciec. Znała jego słabość. Snuła swoje plany o destrukcji Malfoya poznając jego słabe punkty a on na to pozwolił. Już nie było odwrotu. Nie wiedząc czemu Scorpius uznał, że to idealny moment na szczerość, a właściwie wcale tego nie przemyślał a słowa same zaczęły wypływać z jego ust. Mózg zmęczony udawaniem sypał niczym kartami z rękawa.
    – Masz rację. – pozwolił na dystans fizyczny, który dziewczyna sama między nimi wytworzyła delikatnie ściągając ją z siebie. Usiadł bokiem na łóżku pozwalając bezwładnym nogom zwisać w dół. Poczuł ulgę, kiedy dodatkowe kilogramy nie uciskały jego wciąż obolałych mięśni. Zgarbił się nieco patrząc na zielonkawe kafelki, które emanowały zimnem. Nie potrafił na nią spojrzeć a cała ciepła energia odleciała gdzieś wysoko krążąc wokół nich jakby chciała spowrotem wstąpić w dwójkę Ślizgonów.
    – Chcę żebyś tu została, ale nie możesz mnie znać. – pokiwał głową zdecydowanie potwierdzając słowa Cherry. Owe wyznanie było kierowane bardziej do niego samego aniżeli do dziewczyny.
    – Przecież Ty chcesz tylko poznać moje słabości, żeby później mnie zniszczyć. – dodał marszcząc brwi nerwowo strzykając palcami. – Już próbowałaś mnie zabić, sama się do tego przyznałaś. – stwierdził nagle przypominając sobie jej słowa o próbach aż do skutku. Chwila spowita emocjami minęła, narkotyk przestał działać a Scorpius w końcu mógł spojrzeć na jej poczynania trzeźwym okiem. – Ciągle wykorzystujesz moją słabość, próbujesz mnie zwodzić, żeby w końcu uderzyć i raz na zawsze się mnie pozbyć. – chwycił się za głowę nie mogąc poradzić sobie z falującymi między sobą myślami paranoi, które jakimś dziwnym trafem zamiast pozostać bezpiecznie w głowie wypływały z niego bardzo zdecydowanie. Odwrócił się w jej stronę i złapał ją za nadgarstki.
    – Wykorzystujesz moją największą słabość! – podniósł głos patrząc w jej oczy, które ponownie zaczynały go hipnotyzować powodując ból w klatce piersiowej a co najgorsze brak jakiejkolwiek kontroli. Odwrócił głowę niczym dziecko, które bardzo pragnie słodyczy, ale wie, że nie może ich skosztować. Jego ucisk na dłoniach Cherry zelżał do tego stopnia, że mógł poczuć jej delikatną skórę. Momentalnie odsunął swoje ręce niczym po oparzeniu i umieścił je na twarzy w geście rozpaczy.
    – Nie wiem jak mogłem do tego dopuścić. Nie wiem jak mogłem sprawić, żeby moja największa słabość była jednocześnie kimś, kto może mnie zniszczyć. – stwierdził wzdychając z rezygnacją. Głucha cisza trwała zaledwie kilka sekund i pozwoliła Scorpiusowi pogodzić się z porażką życiową. Zdał sobie sprawę, że może tylko się poddać.
    – Proszę bardzo, wygrałaś. – odsunął dłonie od twarzy tym samym metaforycznie odsłaniając się przed nią do końca. – Możesz dokończyć swoje dzieło. – rozłożył ręce po czym spuścił je w dół wraz z głową. Przez uczucia porażki nie potrafił na nią spojrzeć.

    Scorpius aka madness

    OdpowiedzUsuń
  36. Nijak nie uśmiechało mu się to, że został właśnie przez kogoś przyłapany. Starał się robić wszystko, aby od początku nauki w Hogwarcie zachować swoją nienaganną reputację, przez co na takie chwile słabości jak dziś pozwalał sobie niezwykle rzadko. Miał nadzieję, że o tak późnej porze będzie mógł pozwolić sobie na choć krótką chwilę prywatności, jednak najwyraźniej nie tylko jego trapiły dziś własne demony. Z Cherry pozostawał od dłuższego czasu w całkiem niezłych relacjach, nie ufał jej jednak na tyle, aby się przed nią otworzyć i narazić tym samym na jakieś plotki wśród członków Slytherinu. Wolał trzymać ją na dystans, zwłaszcza, że ich znajomość nie rozpoczęła się najlepiej. Obydwoje byli do siebie stosunkowo podobni, posiadali mocne, stanowcze charaktery, a przy wspólnym dzieleniu murów Hogwartu były dla nich jedynie dwie drogi – albo się z czasem zaprzyjaźnią, albo zniszczą i pozabijają nawzajem. Czas pokazał, że skończyło się na tym pierwszym, żadne z nich jednak nie mogło być pewne tego, czy ich relacja nie wróci do punktu wyjścia, a jakiś drobny zapalnik nie sprawi, że znów zaczną sobie skakać do gardeł.
    - Łudziłem się, że mimo wszystko będę mógł spędzić tutaj sam na sam chociaż kilka godzin, ale zapomniałem, że nocą po Hogwarcie lubią krążyć demony – westchnął ze złośliwym uśmieszkiem wymalowanym na ustach, momentalnie jednak poważniejąc i odsuwając się odruchowo do tyłu, kiedy dziewczyna otarła łzę z jego policzka. No pięknie, tylko tego mu brakowało, nie dość, że został tutaj przyłapany akurat przez Cherry, to ta najwyraźniej zorientowała się, że mazał się przed chwilą niczym dziecko, któremu ktoś odebrał ukochaną zabawkę. Jego reputacja w tej szkole właśnie legła w gruzach, a ten wredny rudzielec zyskał na niego kolejnego ‘haka’.
    - Wymykasz się każdej nocy, czy akurat miałem pecha i musiałem tu dzisiaj na ciebie trafić? – uniósł pytająco brew, obserwując przy tym jak upija spory łyk z butelki – Zabiję cię, jeśli komukolwiek powiesz o tym, co tutaj zobaczyłaś. Dla ochrony własnego ego jestem w stanie posunąć się do wszystkiego, nie zapominaj o tym – mruknął, odbierając od niej szkło i piorunując ją przy okazji wściekłym wzrokiem. Jeśli jego rodzina dowiedziałaby się o tym, że płacze po nocach, przesiadując na Wieży Astronomicznej, z pewnością zapewniłaby mu jakąś terapię szokową, nie zwracając przy okazji uwagi, czy wróci z niej żywy czy martwy.
    - Co takiego fajnego może być w gwiazdach? To tylko durny układ migoczących bez żadnego sensu punktów – wzruszył bezradnie ramionami, upijając kilka głębszych łyków ognistej whisky. Czuł, że alkohol coraz szybciej i intensywniej krąży w jego żyłach i miał nadzieję, że jak najszybciej osiągnie stan, który pozwoli mu choć na moment przestać w ogóle myśleć.

    Elias

    OdpowiedzUsuń
  37. [Cześć! Bardzo długo nie było mnie na blogu, więc nadrabiam zaległości i przyszłam się przywitać. Karta Cherry wywołuje we mnie tyle intensywnych emocji, a stalkując wątki zobaczyłam tak ogromny potencjał tej postaci, że aż zapragnęłam, by roznieciła jakiś pożar w życiu mojego Weasleya. Nie wiem, w którą stronę miałaby iść ich relacja, czuję jednak, że mogłoby być w tym trochę ognistej nienawiści. Jeśli masz ochotę coś razem stworzyć, daj znać, jakich powiązań Ci brakuje - podczas nieobecności większość moich współautorów zniknęła, więc jestem bardzo otwarta na propozycje. Czuję, że możemy stworzyć coś super.

    Jeśli jednak nie jesteś zainteresowana i tak życzę Ci bardzo udanego wątkowania!]

    Freddie Weasley

    OdpowiedzUsuń
  38. [o jaaaa... Ale super pomysł na pchnięcie akcji... I jeszcze wszystko tak pięknie napisane <3 chylę czoła! Przepraszam Cię też za zwłokę, trochę nas z Effy zamuliło..:/ poprawimy się :*]
    Kroczek za kroczkiem.
    Tip top. Tip top.
    Próbowała iść po prostej linii by sprawdzić jak bardzo była pijana.
    Tip top.
    Utrzymywała równowagę, nie kołysała się na boki. To dobrze. Trochę nierówna była ta jej linia... Czyli dobrze, ale nie idealnie. Może powinna sprawdzić czy umie dobrze i bez zająknięcia wymówić "Gibraltar" .
    Tip top.
    W głowie czas pobrzmiewały jej słowa Cherry.
    Chyba bardzo pragniesz mojego towarzystwa
    Tak to musiało wyglądać, prawda? W środku nocy poszła za nią do Zakazanego Lasu. Wodziła za nią wzrokiem. Z łatwością znajdywała ją w tłumie tańczących. Podchodziła do niej, czuła się jak orbitująca wokół Ślizgonki satelita. Cherry zdawała się ją przyciągać jak magnes, któremu ciężko się było oprzeć, mimo że dobrze wiedziała, że powinna.
    - A mama przestrzegała mnie przed chłopcami - mruknęła sama do siebie i aż prychnęła ponuro.
    Tip top.
    Tip top.
    Tip...
    Wszystko wydarzyło się naprawdę zbyt szybko, by mogła to w pełni ogarnąć swoim nie-pijanym-ale-jednak-nie-trzeźwym-umysłem. Usłyszała świst czegoś z zawrotną prędkością przecinającego powietrze, czyiś zbolały jęk i nim zdążyła się nawet obejrzeć, oberwała w twarz odłamkiem miotły, a do jej uszu dobiegł głuchy łoskot uderzającego o ziemię ciała. Ciała, które wylądowało na ziemi dosłownie tuż przed nią, niewiele brakowało, a by została nim po prostu przygnieciona.
    Spojrzała w dół próbując się otrzasnąć z szoku i poczuła jak ogarnia ją lodowaty chłód przerażenia i zamiera jej serce.
    U jej stóp leżała Cherry Greyback.
    Ręce i nogi Ślizgonki rozrzucone były pod niezbyt naturalnym kątem, a fakt, że uderzyła w ziemię z takim łoskotem nie mógł zwiastować niczego dobrego.
    - Cherry... - wychrypiała Effy przez zaciśnięte gardło i szybko uklęknęła przy dziewczynie.
    Drżącymi rękoma odgarnęła kosmyk włosów z czoła Ślizgonki i delikatnie w plotła jej palce we włosy sięgając do potylicy. Cofnęła dłoń i spojrzała na nią. Była czerwona i lepka od krwi. Effy próbowała oddychać normalnie by się uspokoić, na nic się nie przyda jeśli zacznie panikować. Wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w dziewczynę.
    - Vulnera Sanentur - szepnęła starając się, by głos jej nie drżał.
    - Ferula
    Bandaże po kolei pojawiały się na rękach i nogach dziewczyny, oplotły również jej czaszkę. Effy drżącymi rękoma delikatnie położyła sobie na kolanach głowę Cherry. Przeczesała palcami włosy. Bandaż nie przeciekał, a to oznaczało, że przynajmniej rana się zasklepiła. Wiedziała, że musi zabrać Cherry do skrzydła szpitalnego i to jak najszybciej, w końcu nie wiadomo czy nie uszkodziła sobie kręgosłupa albo czy nie ma jakichś wewnętrznych wylewów.
    - Cherry - szepnęła niemalże błagalnie, nachylając się nad uchem dziewczyny. - Wisienko, proszę... Obudź się... To ja... Effy...Wszystko będzie dobrze... Jestem tutaj...
    Zdawała sobie sprawę, że bredzi bez sensu, jednak słowa opuszczały jej usta zanim zdążyła je zatrzymać. Dlaczego niby jej obecność miała uspokoić Ślizgonkę? Ostatecznie czym dla siebie były? Effy nie wiedziała.
    Musiała jednak ocenić czy dziewczyna jest na tyle przytomna by wspomaganą iść do skrzydła szpitalnego czy może jednak Effy powinna ją tak zalewitować.
    przerażona Effy

    OdpowiedzUsuń
  39. Od czasu niefortunnych wydarzeń w Skrzydle Szpitalnym i totalnie niekontrolowanego zachowania Scorpiusa minęło parę dni. Blondyn skrzętnie unikał Cherry i domyślał się, że ona również zastosowała taką technikę, ponieważ naprawdę nawet nie udało im się spotkać. Szczerze mówiąc Scorpius nie pamiętał wszystkich słów, które dziewczyna wtedy rzuciła w jego stronę, ponieważ on sam myślami wędrował bardzo daleko próbując znów powrócić do względnie stabilnego stanu psychicznego. Te parę dni rozłąki stały się dla niego bardzo kojące, bowiem to właśnie Cherry powodowała narastające w nim szaleństwo i nie do końca potrafił sobie z tym poradzić. W końcu mocno pragnął jej obecności i ciepła jakim emanowała, a moment, w którym zauważył prawdziwość w jej oczach to jego uczucia z tym związane jedynie to potwierdzały. Zapewne czuła się również urażona jego oskarżeniami, które mimo wszystko zostały rzucone całkowicie bezpodstawnie, chociaż w jego głowie wyglądało to zupełnie inaczej. Czasami nie wierzył samemu sobie i podważał własne odczucia, jednak stawały się one silniejsze niż mógł się spodziewać.
    Słońce świeciło tego dnia bardzo mocno, co powodowało znaczną poprawę humorów i nikt nie zwracał uwagi na jednego z nielicznych Ślizgonów, którzy znaleźli się na meczu Hufflepuff konta Gryffindor. Scorpius mimo jego wewnętrznej niechęci do Quidditcha całkiem poważnie podchodził do rozwoju swojej pozycji w drużynie Slytherinu. Stąd też jego obecność na owym meczu stawała się bardzo uzasadniona. Obserwował poczynania innych członków drużyn, aby w późniejszych meczach móc wykorzystać ich słabe cechy i nie doprowadzać do możliwości użycia tych mocnych.
    Dodatkowo starając się nie zatracać w paranoicznych rozważaniach potwierdzić swoje spekulacje na temat tajemniczego napastnika, który eliminuje niektórych graczy. W poprzednim meczu, w którym wszyscy ścigający poza nim nagle spadli z miotły doprowadzając do kontuzji nie mieli szansy na wygraną. Scorpius pomimo swojego wrodzonego talentu do gry nie miał możliwości rozegrania pojedynku w pojedynkę. Nawet złapanie znicza przez szukającego Slytherinu nie poprawiło ich sytuacji, bowiem przegrywali porażającą ilością zebranych punktów przez Gryfonów.
    Ich upadki były nagłe, spowodowane bliżej nieokreślonymi powodami. Po rozmowach z nimi i podjętej próbie wyjaśnienia całej sytuacji udało mu się jedynie dowiedzieć, że jednemu z nich nagle straszliwie zakręciło się w głowie i nie utrzymał się na miotle, później zaczynając nagle niepohamowanie kichać i parskać, natomiast drugi stracił węch a z jego nosa zaczęła płynąć klejąca maź, a on sam przez dezorientacje nagłą sytuacją został uderzony bezpośrednio przez tłuczka. Gdyby nie znajdowaliby się w Hogwarcie sądziłby, że obydwoje są najzwyczajniej w świecie chorzy, tylko dlaczego tak nagle i co najważniejsze dlaczego podczas tak ważnego meczu.
    Scorpius dokładnie analizował poczynania wszystkich zawodników, mecz przebiegał poprawnie, żeby nie powiedzieć, że nudno. Kiedy Ślizgon już postanowił wyciągnąć swój nowy nabytek w postaci księgi o tematyce alchemicznej jeden z Gryfonów nagle wpadł w trybuny, a jego miotła poszybowała w stronę ziemi roztrzaskując się z impetem. Wszyscy obecni kibice wstali i zamilkli obserwując sytuację. Scorpius nie potrzebował więcej dowodów. Wyszedł natychmiast z meczu kierując się w stronę zamku. Zdał sobie sprawę, że sensowną opcją w tym momencie jest rozmowa z Cherry. Uznał, że dziewczyna jest jedyną osobą, która mogłaby chociaż w najmniejszym stopniu mu uwierzyć, że ktoś atakuje uczniów szkoły. Odrzucił jedną z szalonych myśli o ponownym powstaniu Czarnego Pana, chociaż owa spekulacja ciągle wybijała się ponad inne.
    Dokładnie wiedział do jakich miejsc Cherry najczęściej udawała się, żeby spędzać wolny czas. Myśl o tym, że całkiem dobrze ją zna na tle owych wydarzeń stawała się całkiem znośna, a może nawet przyjemna. Udał się szybkim krokiem do Biblioteki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedział, że w poniedziałek VI rok czeka jedna z istotniejszych lekcji Eliksirów, na której musieli uwarzyć Wywar Żywej Śmierci, od którego zależała ocena końcowa. Cherry jako perfekcjonistka musiała doprowadzić do idealnego eliksiru, więc drogą dedukcji uznał, że biblioteka będzie miejscem, w którym ją znajdzie. Nie pomylił się, dodatkowo znalazł ją w jej ulubionym miejscu, które znajdowało się w głębi pomieszczenia oraz mało kto je zauważał. Podszedł do niej ze swoim stałym uśmiechem sytuację sprzed paru dni zostawiając daleko w tyle, jak gdyby nigdy się nie wydarzyła.
      – Tęskniłaś? – spytał opierając się dłonią o blat przy którym siedziała kątem oka zerkając na jej lekturę. Nie mylił się, studiowała Wywar Żywej Śmierci, którego swoją drogą składnikiem był korzeń asfodelusa, jej ulubionych kwiatów. Widząc jej niezadowoloną minę usiadł naprzeciwko niej ciesząc się, że nikt dookoła się nie kręci, w końcu był piątek po południu.
      – Słuchaj, przychodzę tutaj w konkretnej sprawie. Zauważyłaś zapewne, że na ostatnim meczu Quidditcha dwóch Ślizgonów dziwnym trafem nagle spadło z mioteł prawda? – spytał retorycznie nie pozwalając jej dojść do słowa. – Nie był to przypadek. – przysunął się do niej starając się ignorować zapach jej elektryzujących perfum i dodał nieco przyciszonym głosem rozglądając się dookoła szukając wzrokiem potencjalnych, niechcianych świadków. – Właśnie wracam z meczu Gryfonów z Puchonami. Jeden z nich znów miał nagły wypadek. To nie może być losowe. – stwierdził opierając się na krześle i zakładając ręce na piersi.
      – Gram w kolejnym meczu, jeśli mnie moje przeczucie nie myli będę kolejny. – zdawał sobie sprawę, że po ostatnim wybuchu szaleństwa, którego niestety świadkiem była Cherry może mu nie uwierzyć. Nie bał się o swoje zdrowie, chciał jednak wygrać ten mecz, bowiem od tego zależało być, albo nie być Ślizgonów przez poprzednią dramatyczną przegraną.

      Scorpius

      Usuń
  40. [Cześć! Powoli wracam do blogowego życia, więc przytuptałam do Ciebie w odpowiedzi na zaproszenie, choć nie ukrywam, że troszkę się cykam, co może nam wyjść z wątku pomiędzy fanatyczką a wilkołakiem, ale podobno do odważnych świat należy! Choć jakoś nie wydaje mi się, żeby dziewczyny zapałały do siebie miłością. ^^']

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  41. [Wysłałam maila. :)]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  42. Nie spodziewał się, że Cherry zareaguje w tak bardzo obojętny sposób. Nie miał zamiaru jej przepraszać, nawet powoli dochodząc do pewnych konkluzji, które wiązały się z możliwością nazwania swoich niekontrolowanych wybuchów najzwyczajniej w świecie paranoją. Zaczął odczuwać strach przed samym sobą; przed tą mroczną cząstką własnego wnętrza, która mogła okazać się całkowicie wyssana z palca, a zarazem tak bardzo prawdziwa. Ignorował jej krótkie wstawki typu Jestem zajęta bądź Nie zauważyłam, które zdecydowanie przybierały formę na odczepne. Wierzył, a właściwie wiedział, że mimo ich aktualnej ciężkiej sytuacji nadal będzie mógł na nią liczyć, bo nawet jeśli on był wariatem uzupełniali się nawzajem.
    – Słuchaj, przychodzę tutaj w konkretnej sprawie. Zauważyłaś zapewne, że na ostatnim meczu Quidditcha dwóch Ślizgonów dziwnym trafem nagle spadło z mioteł prawda? Nie był to przypadek. Właśnie wracam z meczu Gryfonów z Puchonami. Jeden z nich znów miał nagły wypadek. To nie może być losowe. Gram w kolejnym meczu, jeśli mnie moje przeczucie nie myli będę kolejny.
    – Dlaczego przychodzisz do mnie ze swoimi nowymi teoriami spiskowymi? Kilka dni temu sądziłeś, że chcę Cię zabić. Myślisz, że porzuciłam swoje plany? – zamilkł na krótką chwilę nie potrafiąc dobrać słów, które w danej sytuacji byłby adekwatne. Myślał, że całkowicie zignorują to, co wydarzyło się w Skrzydle Szpitalnym, jednak całkowicie się pomylił. Może nie tylko w tej kwestii?
    — Może to ja jestem winna wypadkom i tylko czekam aż zagrasz w meczu, by Cię zrzucić z miotły? – tego nie przewidział. Siedział tak przez kilka nieprzyjemnych sekund a jego usta delikatnie rozchylone świadczyły o tym, że głos ugrzązł mu w gardle. Zamrugał parę razy oczyma starając się zebrać myśli, a jego ciemna strona umysłu zaczęła powoli wybijać się nad rzeczywistość. Może to właśnie Cherry powodowała, że wariował; może to Ślizgonka była tym toksycznym wyznacznikiem w jego życiu a on sam jako masochista wplątywał się w tą destrukcyjną relację. Utkwił wzrok w zamykającej się książce a każdy kolejny ruch Cherry wydawał się być spowolnionym filmem. Rudowłosa pochyliła się nad nim, a kiedy poczuł jej język mimowolnie odsunął się na bezpieczną odległość znów czując w niej zagrożenie. Przygryzł wargi zębami próbując skupić się na bólu fizycznym.
    — Mam nadzieję, że połamiesz sobie wszystkie kości i będą Cię składać cały kolejny rok. – jej głos odbijał się głośnym echem w jego głowie. Cieszył się, że Cherry odeszła a on położył głowę na stoliku, przy którym dziewczyna przed sekundą jeszcze siedziała. Potrzebował chwili, żeby wrócić myślami do rzeczywistości i wyciszyć paranoiczne myśli o wybujałych chęciach dziewczyny do unicestwienia jego osoby.
    Myślał, że będzie mógł jej zaufać. Jednak się przeliczył a ten fakt stał się dla niego nieco przykrym. Nigdy nie mógł na nikim polegać i powinien się tego trzymać, a nie szukać na siłę wsparcia. Scorpius stwierdził, że musi się wziąć w garść i odsunąć na zawsze poczucie nagości, które pojawiało się za każdym razem w towarzystwie Cherry Greyback. Nie rozumiał dlaczego właśnie przy niej stawał się tak bardzo bezbronny i zupełnie inny niż zazwyczaj. Zacisnął dłoń w pięść i wstał całkowicie zdeterminowany i gotowy na kolejny mecz. Co będzie to będzie, w pojedynkę nie da rady zdemaskować napastnika i poznać jego celu, ale może chociaż spróbuje, w końcu skoro właśnie on zauważył w tym wszystkim jakąś zależność może właśnie powinien również stawić temu czoła samemu.
    Mecz zbliżał się wielkimi krokami a Scorpius w wolnym czasie pomiędzy treningami a lekcjami, na których kompletnie nie potrafił się skupić zbierał poszlaki od osób, które zostały poszkodowane w całym zajściu. Starał się nie zdradzać swoich domniemań co bardzo dobrze mu wyszło zważając na to, że bądź co bądź był częścią drużyny i jego ciekawość powodami przegranej były całkowicie uzasadnione.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłopaki podczas luźnej rozmowy w Pokoju Wspólnym rzucili od niechcenia myślą A może ktoś stara się nas wyeliminować, co spotkało się raczej z gromkim śmiechem, który jednak nastąpił po kilkusekundowej ciszy zwiastującej krótką refleksję. Nikt nie był głupi, ani ślepy, a na pewno nie żaden Ślizgon.
      Scorpius niestety nie znalazł większej ilości poszlak poza tym, co już doskonale wiedział. Każdy z poszkodowanych momentalnie zachorował na jakieś mugolskie przeziębienie. Malfoy dwoił się i troił, żeby wymyślić jakąś nawet wstępną teorię, jednak każda z nich była niewystarczająca.

      W dzień meczu trybuny zalała fala przyjemnego wiosennego słońca. Wszyscy dookoła niego pędzący na jeden z ważniejszych meczy uśmiechali się i głośno rozmawiali przejęci wynikiem. Scorpius rozglądał się na boki szukając podejrzanego, jednak każdy wyglądał tak samo i nie przyciągał jego uwagi. Musiał pogodzić się z faktem, że nie uda mu się niczego zauważyć z boiska a w jego głowie pojawiła się myśl, że jednak jakaś pomoc by mu się przydała, ale przecież nie mógł liczyć na nikogo poza sobą.
      Mecz przebiegał bardzo spokojnie, jeśli można tak nazwać wysoce agresywną rozgrywkę. Scorpius myślał tutaj w innych kategoriach, bowiem póki co nikomu nic złego się nie stało. Dodatkowo wygrywali paroma punktami a ich szukający był coraz bliżej dorwania złotego znicza.
      Złapał kafel i zanurkował w dół widząc, że dwoje ze ścigających przeciwnej drużyny rzucili się za nim w pogoń. Dzięki swojej nowej, ultra szybkiej miotle zataczał zgrabne koła starając się ich zgubić chociaż na krótką chwilę, aby móc podać kafel swojemu koledze, który mimo starań nie mógł swobodnie dostać się na w miarę stabilną odległość.
      Zielone światło oślepiło go na parę sekund, co spowodowało delikatne zachwianie na jego zmiataczu. Chwycił mocniej miotłę i odbił szybko w górę tak, aby złapać równowagę. Na szczęście Tom podleciał do niego znienacka, co zdekoncentrowało przeciwników i kafel wylądował w jego dłoniach. Rozdzielili się pędząc w stronę obręczy podając go między sobą bardzo zgrabnie, co świadczyło o idealnym wyćwiczeniu.
      Jednak Scorpius ciągle w głowie przewijał moment, w którym niezidentyfikowane, zielone światło dochodzące zza jednej z trybun uderzyło w niego ledwo wyczuwalnie. Zaczął tworzyć teorie, które zapewne nikomu normalnemu by do głowy nie przyszły.
      Kiedy Tom podleciał do obrońcy, tym samym blokując jego dojście do przeciwległej obręczy a Scorpius zamachnął się, żeby rzucić mocno kaflem zakręciło go w nosie do takiego stopnia, że piłka wyślizgnęła się z jego ręki spadając w dół wprost w ścigającego przeciwnej drużyny. Blondyn zaczął niepohamowanie kichać, a zdezorientowana miotła przechylała się na boki. Scorpius mocno trzymał się udami zmiatacza, jednak tłuczek, odbity przez pałkarza Gryfonów uderzył w tył miotły tym samym zmuszając Scorpiusa do wykonania fikołka. Niestety miotła bez swojego jeźdźca była zwyczajnym narzędziem do sprzątania i nie mogłaby uratować go od upadku z 30 metrów. Ślizgon tylko czuł powietrze, które przyspieszało jego upadek a kichanie ustało dopiero w momencie całkowitej czerni przed jego oczami.

      znów znokautowany Skorp

      Usuń
  43. [Cześć! Ciekawy zamysł karty z głosem matki jako narratora. Cherry, widziana jej oczami, budzi we mnie niepokój. Być może ze względu na dysonans pomiędzy jej pięknym i niewinnym wyglądem, a ostrym i pełnym złożoności charakterem. Tak czy inaczej, to bardzo dobrze - nie jest oczywista w swojej kreacji. W dodatku jest w niej odrobina mroku, którą da się lubić. Gdybyś znalazła jakiś pomysł na wątek, to się na niego piszę! Dziękuję także za piękny komentarz.]

    Finn Halvorsen

    OdpowiedzUsuń
  44. [Pod względem podejścia do istot magicznych myślę, że mimo wszystko stoją na dwóch skrajnie różnych biegunach. Dla niego las i stworzenia w nim żyjące to ta sfera, którą widzi taką, jaką jest naprawdę - bez zakłamać, bez podkolorowywania rzeczywistości. Czuje do niej szacunek i lubi ją w jej naturalnej odsłonie. Dla niej, która na pewne rzeczy patrzy fanatycznie, cechy natury mogą być nieco zbyt patetyczne, groźne, czy głębokie w głowie, niezbyt spójne z tym, co zna on. Pod tym względem myślę, że faktycznie może ją pewnych rzeczy nauczyć, ale nie jako mentor-samozwaniec, a raczej jako mentor z przypadku. Osoba, która czuje się w obowiązku do wyprowadzenia jej z błędu. Wilkołactwo to poniekąd temat, który budzi w nim obrzydzenie (nie ma w nich nic pięknego - jest tylko zezwierzęcenie, brud, agresja i krew), więc pod tym względem między innymi się różnią. Co nie stoi na przeszkodzie, by omawiali temat z dwóch różnych perspektyw i spotkali się gdzieś w środku.

    Czy będzie z tego coś więcej? To już byśmy musiały zobaczyć w wątku. Proponuję scenariusz, w którym dziewczyna przychodzi do niego do gabinetu z pytaniem o wilkołactwo. To byłaby dla niego ewidentna oznaka tego, że Cherry interesuje się czymś poza samymi zajęciami ONMS. Co Ty na to?]

    Finn

    OdpowiedzUsuń
  45. [Mnie również leży taki układ - w końcu nie samymi słodkościami i uśmiechami człowiek żyje, a brak porozumienia w sferze światopoglądów tylko zaostrzy tę relację. Z jednej strony domyślam się, że wizualnie, jako pół-wila, Finn może być dla niej w jakiś sposób atrakcyjny, a z drugiej strony jego poglądy być może będą dla niej odpychające. No ale to trzeba sprawdzić w wątku, bo na razie tylko dywagujemy.

    Mogę Cię prosić o zaczęcie? Początki są trudne, a ja prawdopodobnie będę mieć dwa inne wątki do napisania, więc tym razem byłabym bardzo wdzięczna za otworzenie gry :).]

    Finn

    OdpowiedzUsuń
  46. [Cześć Wisienko, guess who's back <3 tęskniłam <3 chcesz kontynuować wątek ze mną? Wiszę Ci odpis :p utknęłysmy w momencie, w którym Cherry leży rozbita po upadu na miotle przed nogami nie-pijanej-ale-nie-trzezwej-Effy :p
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  47. [O rzeczywiście, są zadziwiająco podobne do siebie, chociaż Cherry wydaje się zdecydowanie bardziej mroczna i niepokojąca. Koniecznie musimy coś między naszymi paniami stworzyć, tylko zacznijmy od ustalenia jakie relacje Cię interesują? Coś pozytywnego, negatywnego, neutralnego? Czy może wrzucimy je w jakąś przypadkową sytuację, gdzie dopiero się poznają i zobaczymy co z tego wyniknie?]

    Marquand

    OdpowiedzUsuń
  48. [Jest na tyle czystokrwista, na ile może być córka czarodzieja i wili, zakładam więc że to bardziej czarownica półkrwi. Tylko, że ona do czystości krwi ma z kolei stosunek totalnie neutralny - nigdy nie zastanawia się jakie pochodzenie ma dany uczeń. Może właśnie na tym coś zbudujemy? Załóżmy, że nasze bohaterki nieźle się dogadują, ale właśnie ten stosunek Cheryl do mugolaków może stać się między nimi kością niezgody (nie sądzę, aby Maeve mogła zgadzać się czy choćby ignorować znęcanie się nad kimkolwiek)?]

    Marquand

    OdpowiedzUsuń
  49. Nie, ja nie dam rady... się podnieść.
    Boli mnie ciało... Boli mnie całe ciało.

    Effy musiała sama siebie upominać, by oddychać i to oddychać możliwie jak najspokojniej. Wiedziała wystarczająco o urazach, magicznych i zwykłych, by wiedzieć, że to wszystko może się nie skończyć zbyt dobrze. Poczuła palce Cherry zaciskające się niemal desperacko na jej dłoni i powędrowała tam wzrokiem. Musiało być naprawdę źle, skoro Ślizgonka pozwoliła sobie na taką słabość, na tak cichy, delikatny i zmęczony głos.
    Dlaczego miałabyś mi pomóc?
    Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Najprościej byłoby wymigać się czymś w rodzaju chrześcijańskiego miłosierdzia. Już abstrahując od tego, że raczej małe były szanse, by Cherry zrozumiała jego koncept, Effy miała świadomość, że nie była to do końca prawda. Dlaczego miałaby jej pomóc? Dlaczego zawsze uparcie jej broniła? Dlaczego tak bardzo obchodziło ją, by nikt jej nie skrzywdził? Póki co od Cherry nie otrzymała absolutnie nic przyjemnego, dziewczyna atakowała ją przy każdej możliwej okazji i otwarcie deklarowała swoją niechęć i wstręt już nawet nie tyle co do takich jak ona, co do niej samej. Do Effy Fitzgerald. Do Josephine . Effy wzdrygnęła się przypominając sobie jak brzmiało jej własne pełne imię w ustach rudowłosej. Wątpiła, by kiedykolwiek mogła o tym zapomnieć.
    Powinnaś się cieszyć, że cierpię.
    Effy słysząc te słowa pokręciła głową z rezygnacją i wydała z siebie odgłos w rodzaju smutnego rozbawienia.
    - Mój świat tak nie działa, Wisienko... - odparła. Drugą ręką wciąż gładziła włosy dziewczyny. - Możesz mi nie wierzyć, ale żadne cierpienie jeszcze nigdy nie przyniosło radości. Nie mam w sobie... tego . Nie jestem...
    Urwała i dokończyła już tylko w myślach: Tobą. Bo taki właśnie był świat, w którym żyła Cherry Greyback, prawda? Tego została nauczona. By nienawidzić i krzywdzić, bo inaczej samemu można było zostać skrzywdzonym. Effy Fitzgerald mogła sobie zarzucić wiele rzeczy, aczkolwiek zemsta była dla niej niezbyt znajomym konceptem. Możliwe nawet, że wybaczanie przychodziło jej łatwiej niż większości ludzi... choćby dlatego, że sama tak często i tak bardzo go pragnęła.
    Jesteś moim... wrogiem
    Effy poczuła jak ciało Cherry wiotczeje w jej ramionach. Wiedziała, że powinna działać szybko, ale zamarła wpatrując się z niedowierzaniem w twarz dziewczyny. Słowa pobrzmiewały pustym echem i rozchodziły się po całym ciele Krukonki, otrzeźwiając ją i uświadamiając jej to, co przecież wiedziała już od dawna.
    - Nie jesteś moim wrogiem, Wisienko... - powiedziała cicho, choć Cherry i tak nie mogła jej usłyszeć. - Nigdy nie byłaś moim wrogiem.
    Zimny podmuch powietrza wybudził Effy z transu. Wysunęła się spod Ślizgonki, zacisnęła palce na swojej jesionowej różdżce, wzięła głęboki oddech i ostrożnie lecz pewnie rzuciła zaklęcie lewitujące, by przetransportować Ślizgonkę do Skrzydła Szpitalnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poszło jej to zaskakująco sprawnie zważywszy na fakt, że była nie-pijana-ale-jednak-nie-trzeźwa. Szkolna pielęgniarka na szczęście nie zadawała zbyt wielu pytań, będąc zbyt zajętą leczeniem ran rudowłosej i wściekłym pomrukiwaniem tekstów w stylu: "Ten przeklęty Quidditch... Te cholerne miotły... Nawet w środku nocy..." W sumie to w ogóle nie zwracała uwagi na Effy, do momentu, w którym Cherry leżała już wygodnie i bezpiecznie w szpitalnym łóżku i oddychała miarowo pogrążona w leczniczym śnie.
      - A Ty co tu jeszcze robisz? - warknęła na Krukonkę. - Wracaj do dormitorium spać.
      - Chciałabym tu zostać, jeśli mogę... - odparła Effy ostrożnie i wbiła wzrok w końcówki swoich brokatowych trampek. Pielęgniarka tylko westchnęła ciężko i wyrzuciła z rezygnacją ręce ku górze.
      - W porządku, w porządku... Rób jak chcesz. Co mnie to w sumie obchodzi. Ja swoje zrobiłam - mruknęła owijając się ciaśniej szlafrokiem i skierowała się w stronę swoich kwater. - Ja za stara jestem na to wszystko, za stara...
      Effy poczekała aż drzwi za pielęgniarką się zamkną i przysunęła sobie krzesło. Usiadła przy łóżku Cherry i skrzyżowała ręce na piersi. Wpatrywała się w spokojną, piękną twarz Ślizgonki aż wreszcie przytłoczona wydarzeniami ostatnich godzin, przysnęła z głową na oparciu szpitalnego łóżka.
      Effy

      Usuń
  50. [Hejo! Mam pytanie do naszego wątku - gdzieś w zakładkach rzuciło mi się w oczy, że Twoja Cherry jest już likantropką. W związku z tym, czy kontynuujemy nasz wątek, zmieniamy nieco jego koncepcję, czy zaczynamy nowy? Możemy np. założyć, że Cherry szuka "sojusznika", więc robi sobie obczajkę, jaki stosunek do wilkołaków ma willa. Co Ty na to? To by można było podciągnąć pod ten początek, który mi zaserwowałaś pod KP :)]

    Finn Halvorsen

    OdpowiedzUsuń
  51. Ich nastroje były tej nocy zupełnie inne i sam nie wiedział, czy jest wdzięczny losowi za to, że spotkał dziś Cherry, czy wręcz przeciwnie, jej optymizm zacznie go na dzień dobry cholernie irytować. Dzień, który przypadał dzisiaj w kalendarzu był dla niego wyjątkowy i co roku równie przygnębiający.
    - W normalnych okolicznościach pewnie tak, dzisiaj wszystko jest mi totalnie obojętnie – wzruszył od niechcenia ramionami, upijając kilka głębszych łyków whisky. Cherry była bardzo atrakcyjną kobietą i nie raz eksperymentowali razem w kwestii wzajemnego pożądania i intymności, tej nocy jednak nikt nie byłby w stanie go podniecić, chyba, że przywróciłby do życia jego matkę.
    - Nie jestem samotny, otacza mnie mnóstwo osób, jestem równie popularny co ty, może nawet bardziej. To ty jesteś szczęściarą, że masz mnie dziś na wyłączność, nie zdarza się to zbyt często – prychnął, bo choć każdego dnia krążył za nim wianuszek dziewcząt i otaczało go spore grono kumpli, nikomu nie pozwolił się do siebie zbliżyć na tyle, aby całkowici się otworzyć i zdjąć przybraną na co dzień maskę obojętności i wyższości wobec pozostałych uczniów.
    - Muszę pamiętać, aby następnym razem wyzwać cię na jakiś pojedynek. Wymyśl, jaka kara dosięgnie tego, kto przegra. Tylko uprzedzam, ma być dotkliwa i bolesna – uniósł delikatnie do góry kąciki ust w niepewnym uśmiechu, mając przy okazji wyrzuty sumienia, że zamiast płakać, wdaje się w słowne potyczki z przyjaciółką. Pojedynek z Cherry mógł być naprawdę fascynujący, zwłaszcza, że obydwoje posiadali dominujące charaktery i za pewne walczyliby na śmierć i życie, uparcie dążąc do celu i wygranej.
    - Dzisiaj są urodziny mojej matki. Mam prawo siedzieć tutaj z skwaszoną miną, a zabawa to ostatnie, na co mam dzisiaj ochotę, nawet z tobą – mruknął, wyrzucając z siebie w końcu powód swojego przygnębienia. Jego matka zmarła podczas porodu, na skutek klątwy, jaka ciążyła nad nim i nad każdym, na kim mu zależało. Tak przynajmniej myślał i w takim przekonaniu żył od kilkunastu lat, bo wersja przedstawiona przez jego ojca i rodzinę Collins była zupełnie inna od tej, która miała miejsce naprawdę.

    smutny Elias

    OdpowiedzUsuń
  52. [Wiesz co, stworzę coś nam na wątek (nie mam jeszcze pomysłu, ale intensywnie pomyślę) i po prostu zobaczymy jak ułożą się relacje naszych postaci :)]

    Marquand

    OdpowiedzUsuń
  53. [ Ojej, dziękuję za tak miłe słowa :) Widzę, że odkąd Alex wyfrunął z Hogwartu i zwolniło się jego miejsce w wilkołaczym gronie, znalazł godne zastępstwo wśród wyjących co miesiąc do księżyca. Takie przyjemności chociaż, skoro przeszłość straszliwie pogmatwana… Bardzo mi miło, że zainteresowałaś się siostrą, ale zgłosiła się do mnie wcześniej inna autorka, więc sądzę, że na dniach na blogu pojawi się panienka Rosier :) ]

    Jasper Rosier

    OdpowiedzUsuń
  54. [ Cześć, dziękuję bardzo! Okropnie nie lubię pisać kart, więc tym bardziej mi miło, że ta nowa osiągnęła poziom co najmniej akceptowalny (bo ja zaraz wszystko bym zmieniała i pisała od początku). Też liczę na dobrą zabawę i z przyjemnością pokombinuję nad jakimś wątkiem z Twoją Cherry ;) Zastanawiam się jak mogłybyśmy jej połączyć… oprócz tej niechęci do mioteł ;) Oczywiście są z tego samego domu, więc z pewnością się znają. Ponadto wspólnie uczęszczają na spotkania Klubu Ślimaka. Jeśli ciągnie Cię do zbudowania pozytywnej relacji, to zawsze możemy założyć, że dziewczyny spędzały ze sobą całkiem sporo czasu, gdy wspólnie nosiły odznaki prefekta. Cherry mogła wprowadzać Pen do zawodu, gdy ta dopiero zaczynała swoją przygodę z prefektowaniem :D Nie wiem kiedy i jak dokładnie wyglądała przemiana Cherry w wilkołaka, ale to też można by wykorzystać… o ile panna Greyback chciałaby się tą informacją z kimś podzielić. A jeśli wolisz pokombinować nad czymś mniej przyjaznym, to tutaj w grę wchodziłyby zapewne ambicje, rywalizacja…? Może sama masz jakiś zamysł? :) ]

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  55. [Heej razem z Gabsem dziękuję za powitanie i na wąteczek zawsze jestem chętna :D Masz moze ochotę na coś konkretnego?]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  56. [Oczywiście, że sprawdziłby się w takiej roli :D Lubię relacje, które nieco wykraczają poza sztywna barierę na tle nauczyciel/uczeń. Może dogadamy szczegóły na hangouts?
    lifenotfair2@gmail.com]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  57. [ W takim razie możemy przybić sobie piątkę, bo ja też zawsze znajdę sobie coś do poprawiania ;) Ale staram się nie przeginać, bo w sumie najważniejsze są same wątki i przyjemność z pisania. No, a z tym wątkowaniem… hm. Pasuje mi myśl, żeby dziewczyny miały bliższą relację, gdy obie prefektowały. I pasuje mi również, że po przemianie Cherry w wilkołaka ich kontakt osłabł… Musiałabyś mi tylko powiedzieć, jak to było z tą jej przemianą – od jak dawna jest wilkołakiem, gdzie została przemieniona, jak sobie z tym radzi? Wtedy będzie mi łatwiej wyobrazić sobie okoliczności, w których Pen odkryłaby mroczny sekret Cherry… Mogłaby się o nim dowiedzieć nawet w czasie wakacji, nie przeszkadza mi to – wtedy miałybyśmy jeszcze wątek poza Hogwartem :) ]

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  58. [ O, to faktycznie świeża sprawa… Hm. Pen raczej nie wyjeżdżała tak daleko. Lipiec spędziła w Irlandii, do Londynu wróciła w sierpniu. A Cherry nie jest też przypadkiem z Londynu? Bo to w sumie sporo by ułatwiło. Dziewczyny mogłyby na siebie wpaść właśnie tam, a dokładniej mówiąc podczas załatwiania jakichś sprawunków na ulicy Pokątnej. Nie mam jeszcze niczego konkretnego w głowie, ale mogłybyśmy je jakoś wysłać na Nokturn. Niby obie miały odpowiednie nazwiska i koneksje, ale nawet dla nich nie było to zbyt przyjazne i bezpieczne miejsce. Czy Cherry mogłaby tam szukać jakichś specyfików, które uważała za pomocne podczas bolesnych przemian, jakie już doświadczyła? Zastanawiam się, czy Pen nie poszłaby za Cherry, gdyby zauważyła jak idzie w kierunku Nokturnu. Szczególnie, jeśli założyć, że była świeżo po pełni, więc jeszcze osłabiona. Penelope to zauważyła i choć nie powinna się wtrącać, to jednak instynktownie podążyła za nią… No, na Nokturnie wplątałabym je w jakieś małe kłopoty, podczas których mogłoby wyjść na jaw co Cherry tam robiła i dlaczego była tak wymęczona… No, ale to taki mój pierwszy zamysł :) Jeśli widziałabyś to jakoś inaczej to pisz :) ]

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  59. Z końcem ostatniej lekcji zostaje w sali sam. Stoi przy biurku profesorskim w towarzystwie zaledwie jednostajnego klikania zegara. Nie musi przy tym ważyć na cudzą obecność. W czasie między przejściem do własnej sypialni, ulokowanej w jednej z wieży hogwarckich, a uporządkowaniem biurka, zdąża więc rozwiązać krawat. Pozwala sobie na zawieszenie pasa materiału już nie w formie ścisłego knota pod szyją, a w swobodnym zwisie i z szerszą pętlą śmiało rozciągniętą pod kołnierzem.
    To wtedy właśnie odgłos pukania nagle zajmuje ciszę. Mąci zaległy w pomieszczeniu spokój i harmonię rytuału wyjścia, uwzględniającego zachowanie porządku na biurku tuż przed opuszczeniem sali. Nie od razu na nią spogląda. Wpierw ostrożnie odkłada książkę do krawędzi blatu, przesuwa opuszkami palców wzdłuż szorstkiej obwoluty, by wreszcie podnieść wzrok. Talerze profesorskich tęczówek przy promieniach popołudniowego słońca odbijają światło dnia i w kolorach błękitu obejmują całą jej sylwetkę. Cień młodziutkiej kobietki przesuwa się w odbiciu jego spojrzenia, gdy w chwilowej ciszy obserwuje jak uczennica przechodzi od drzwi do jednej z ławek. Widzi, jak opiera się o jedną z nich, przyglądając mu się z odległości zaledwie dwóch metrów.
    Jest w tym coś aroganckiego, coś niepokojąco swobodnego. Coś, co Finn zdaje się z łatwością ignorować. W odpowiedzi na powitanie wychodzi bowiem zza biurka. Pokonuje przy tym dwa do trzech kroków, będąc już w zasadzie obok niej.
    Przez moment zdaje się, że zatrzyma się tuż przy uczennicy, zamiast tego jednak uśmiecha się delikatnie, wymijając ją.
    — Mam nawet więcej niż chwilkę. Do wieczora przybędzie mi niewiele obowiązków. Powiedzmy, że możesz być jednym z nich... — mówiąc to, zbliża się do drzwi, pozornie pozostawiając ją samą sobie, za plecami. Fakt, że z nią rozmawia, świadczy jednak o tym, że nie ma w planach ignorować jej obecności. Po prostu ma coś do zrobienia.
    Otwiera drzwi do gabinetu, wpuszczając do środka świeże powietrze i dopiero gdy poruszone w ruch skrzydło dotyka ściany szkolnego korytarza, powraca do niej wzrokiem, opierając się barkiem o framugę drzwi, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
    — Który z tematów interesuje Cię najbardziej? — zagaduje, szczerze zainteresowany tym, na jaki tor zejdzie ich rozmowa. Dociekliwość uczniów jeśli chodziło o zajęcia z ONMS rzadko kiedy wychodziła poza ramy normalności. Zazwyczaj nie był to przedmiot szczególnie poważany w gronie uczniowskim.
    Zazwyczaj nie był jednak prowadzony przez praktyka natury, którym był Finn. Miał znacznie więcej do powiedzenia, niż teoretyk podręczników. W tym względzie uczennica nie mogła się więc mylić. Był prawdziwą skarbnicą wiedzy.
    A czy otwartą? To miało się dopiero rozwiązać w trakcie dyskusji.

    Finn Halvorsen

    OdpowiedzUsuń
  60. [ Wolałabym nie iść w powiązania rodzinne, bo jeszcze nie ustaliłam z autorką Josephine jak będzie wyglądać nasza współpraca na tym polu, bo wypadałoby żeby rodzeństwo miało tą samą rodzinę :) Niemniej jednak wydaje mi się, że to nie będzie dużą przeszkodą, bo w sumie w takim towarzystwie i tak wszyscy się znają, więc na pewno kojarzą się doskonale. Zarówno Jasper, jak i jego rodzina, oraz ojczym Cherry to rody nienaruszalnej dwudziestki ósemki. Jak mniemam na pewno to towarzystwo się w miarę regularnie widuje. W sumie, jak widziałaś odbiór Cherry w tym gronie? Wszak nazwisko Greyback, które nosiła, raczej nie kojarzyło się dobrze, nawet tam. ]

    Jasper Rosier

    OdpowiedzUsuń
  61. [ Ach, rozumiem :D Ale w sumie nie wiem jak miałabym umieścić moją Pen w miejscu, w którym Cherry przechodziłaby swoją przemianę… Bo zakładam, że nie mogła się odbywać w środku miasta, bo ludzie, prawda? I pewnie Cherry zmieniała się w wilkołaka w pobliżu swojej rodzinnej posiadłości, gdzieś bardziej na odludziu? No więc tu nie bardzo wiem, co sprawiłoby, że Penelope znalazłaby się akurat w takim miejscu – szczególnie, że relacje dziewczyn miały osłabnąć, więc Pen raczej nie siedziała w gościnie u Cherry… Ale wiesz, jak już się dogadają z czasem, to możemy dać taki wątek w Hogwarcie – bo tam wiadomo, że Cherry hasała po Zakazanym Lesie. Mogłabym uznać, że Pen wybrałaby się tam po jakąś roślinkę do kolekcji… a dalej wiadomo, że byłoby groźnie :D Jak masz ochotę zacząć, to na pewno nie będę miała nic przeciwko <3 Myślę, że jak umiejscowisz akcję z perspektywy Cherry, to będzie super. Podłapię się pod klimat i możemy iść na żywioł ;) ]

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń