you stand here on your own

Jasper Rosier
DOM WĘŻA • VI ROK • KAPITAN / ŚCIGAJĄCY • KLUB ZAKLĘĆ
cis, włókno ze smoczego serca, 12 i ¾ cala • wilk • martwa siostra
Zaskakujące jak niewiele potrzeba by wyczerpać i tak wątłe pokłady resztek cierpliwości, które z trudem w sobie odnajduje. Na próżno w tym przypadku snuć bujdy o arystokratycznych przymiotach wyniosłości i opanowania – obie te cechy najwyraźniej w pełni zagarnęła dla siebie Josephine, zostawiając bratu nędzne ochłapy. I jak to potem nieelegancko wygląda, gdy ktoś z takim nazwiskiem ciska gromy nad stołem Ślizgonów, irytując się ileż można jeść śniadanie, podczas gdy trening czeka. Nasłuchał się w swym niespełna siedemnastoletnim życiu zarówno o cieniach, jak i blaskach rodzinnej spuścizny, coraz częściej dochodząc do wniosku, że żadna ze stron nawet nie ociera się o prawdę. Ledwo powstrzymuje ostentacyjne ziewanie, gdy pamiętający czasy chwały dziadek snuje o wspaniałych zasługach Rosierów i ogromnej stracie, jaką musieli ponieść podczas wielkiej wojny. Tylko w tym jednym przypadku wie, kiedy należy ugryźć się w język – ale w końcu po kimś odziedziczył wybuchowy charakterek. Myliłby się jednak ten, który naiwnie założy, że rezyduje w lochach wyłącznie dlatego, bo kilka lat wcześniej Tiara Przydziału odruchowo kazała mu przywdziać zielono-szary krawat (zresztą i tak regularnie pozostawiany na nocnej szafce w dormitorium). Ambitna z niego bestia, a i determinacji odmówić mu nie sposób, choć wciąż nie na pewności dokąd go to zaprowadzi po opuszczeniu murów Hogwartu. Wszelkie plany na to, co zdarzyć się może potem, skrzętnie zachowuje dla siebie, od niechcenia tylko czasem rzucając bezwstydną uwagą o plądrowaniu grobów zasłużonych magów z odległych wieków. Teoretycznie nie jest to wcale wykluczone, bo przecież szkoda byłoby marnować talent do zaklęć na przywoływanie ulubionej pary rękawic do quidditcha. Na razie jednak z czystym sumieniem odkłada na bok poważne rozważania o przyszłości – doba już i tak powoli robi się zbyt krótka, gdy wolny czas dzieli między cotygodniowe spotkania klubu zaklęć, a pastwienie się nad kolegami i koleżankami z drużyny, organizując katorżnicze treningi. Odżałować nie może przegranych (w dodatku w fatalnym stylu i to dwóch pod rząd!) Pucharów Domu, a jeszcze czasem dla świętego spokoju musi przejść się na spotkanie Klubu Ślimaka, tylko po to by chwilowo uciszyć natrętne głosy krewnych. Wąskie grono bliskich przyjaciół zdążyło się przekonać, że choć niewątpliwie wyjątkowo porywczy choleryk z niego, to w gruncie rzeczy – zwłaszcza jak na Ślizgona – wcale nie tak trudno z nim wytrzymać. Nigdy nie miał uprzedzeń przed utrzymywaniem dobrych relacji z wychowankami innych domów, a i do kwestii czystości krwi zdaje się podchodzić co najmniej obojętnie. I tylko ostatnio jakiś taki bardziej nieswój się wydaje, zupełnie jakby coś go dręczyło nocami i nieustannie zaprzątało myśli... Zapytany wprost bez wahania mruknie jednak coś o natłoku obowiązków, łżąc gładko jak na arystokratę przystało.

urodzony mroźnej zimowej nocy 27 grudnia 2005 r. w szpitalu świętego Munga w Londynie • wychowany w Dorset, gdzie od wieków znajduje się rodowa siedziba, chroniona zaklęciami zarówno przed mugolami, jak i czarodziejami • czarodziej czystej krwi, członek niechlubnie wsławionego na kartach magicznej historii rodu Rosier, należącego do Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki • biegle posługujący się językiem francuskim zarówno w mowie, jak i w piśmie • starszy o dwanaście minut brat dla Josephine, również wychowanki Domu Węża • krótko po rozpoczęciu czwartego roku nauki przywdział zielono-srebrne szaty domowej drużyny quidditcha, od tego czasu nieprzerwanie grając na pozycji ścigającego • w wakacje przed szóstym rokiem otrzymał odznakę Kapitana drużyny • w Hogwarcie towarzyszy mu wyjątkowo wyrośnięty kot – pomimo dotychczasowych w pełni uzasadnionych podejrzeń, nie udało się ustalić czy jest on w jakiejś częśći kugucharem

Najwyraźniej mam skłonność do ciemnowłosych, niepokornych panów, cóż poradzę... Oddam królestwo za siostrę!

37 komentarzy:

  1. [ To ja ponowie się witam, tym razem już z nową postacią. Jasper wydaje się świetnie wyważony, umykający tym typowo stereotypowym cechom Ślizgonów i przez to nie daje się zamknąć w jakieś sztywne ramy. Ciekawią mnie też jego relacje z siostrą, mam wrażenie że są one dość istotne dla kreowania postaci.
    I psst, pssst, mamy obiecany wątek, pamiętasz nie? :)]

    Marquand

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Witam, witam – nie ma to jak opublikować tak przyjemną kartkę i od razu uciec na urlop! Ale spokojnie, mamy czas… Ja i moja nowa postać (nadal w trakcie tworzenia) poczekamy… ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć, jak Miło widzieć Twoją postać :D mam tylko nadzieję, że Alexander jest szczęśliwy... A co do Jaspera to bardzo mnie ciekawi dlaczego ostatnio jest taki nieswój... :D ah no i siostra imienniczka.. :D w razie chęci na wątek serdecznie zapraszam, zwłaszcza że przecież luźno podchodzi do kwestii czystości krwi. Coś wymyślimy <3]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  4. [Mam słabość to nadpobudliwych, ale ambitnych. Ładnie rozwija się wtedy idea Slizgona w czasach post-rasistowskich, gdzie Voldemorta już nie ma, a oni musza skupiać się na czymkolwiek, w większości sobie samych. Nie wiem, czy moje krótkie rozważanie jest zrozumiałe, bo piszę wpół przytomna spod kołdry a jest piąta rano, wiec chętnie podejmę temat na nowo, ale już na mejlu, gdzie tez proponuję Jasperowi i Keithowi wymyślić wspólna fabułę. Dogadamy się z pewnością, jeśli tylko masz cierpliwość do pracujących i nieco opieszałych, ale sumiennych osóbek.]

    Karkaroff

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć! Przyznam, że ciężko nie wzdychać do Twoich panów, już kiedy miałaś Alexandra chciałam zagaić o wątek, ale tak jakoś się nie złożyło. Niemniej chętnie stworzę coś z Tobą teraz, jeśli oczywiście masz ochotę. Zainteresowała mnie też postać siostry, więc jeśli jeszcze nie znalazłaś nikogo, kto by chciał ją przejąć, to poproszę o więcej informacji.]

    Cherry Greyback

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Cześć, zaczynasz <3 ]

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  7. [W takim razie cieszę się, że tak szybko udało Ci się znaleźć siostrę. (:
    Niemniej bardzo chętnie coś z Tobą stworzę! Pomyślałam, że może jakieś powiązanie rodzinne? Ojczym Cherry to Fawley, więc mogli by się całkiem dobrze znać.]

    Cherry

    OdpowiedzUsuń
  8. Penelope z powodzeniem unikała podobnych zbiegowisk – przynajmniej w ostatni czasie, a ściślej rzecz ujmując, podczas trwających obecnie wakacji. Niebywałym uśmiechem losu okazało się niespodziewane zaproszenie wujostwa z Irlandii. Nie byli może oni zbyt bliską rodziną (Pen nie była nawet pewna dokładnego stopnia pokrewieństwa pomiędzy swoim wujkiem a ojcem, którzy prawdopodobnie byli kuzynostwem… ale kto ich tam dokładnie wiedział?), aczkolwiek panna Parkinson z przyjemnością wykorzystała okazję i uciekła z gwarnego Londynu aby spędzić cały miesiąc pod błękitnym niebem południowych wybrzeży hrabstwa Cork. Przywiozła z tej wyprawy mnóstwo niesamowitych ziół i roślin, którymi zapełniła niemal 1/3 swojego ukochanego zielnika. Nacieszyła się również ciszą i spokojem, jak również bardzo swobodnym towarzystwem wujostwa i ich czwórki dzieci. Wszystkie były od niej młodsze, poniekąd zmuszając Pen do wcielenia się w rolę ich starszej siostry, dbającej o to, aby żadna z wypraw na pobliskie plaże nie zaowocowała zbędnymi kontuzjami. Sama była jedynaczką, i choć zdążyła się już do tego przyzwyczaić, tak towarzystwo młodszych rozbrykanych kuzynów przypadło jej do gustu. Gdy minął już cały lipiec, z żalem pożegnała się zarówno z krewnymi jak i samą Irlandią. Nie sądziła, że tak bardzo jej się tam spodoba. Po powrocie do rodzinnego domu Londyn wydał jej się taki… szary i najzupełniej zwyczajny. Szczególnie, że niemal od razu została wciągnięta w typowe dla swojego środowiska rozrywki, którym oddawała się wspólnie z rodzicami. Tym sposobem niespełna tydzień temu udała się w krótką wizytę do ciotki Pansy, która obecnie rezydowała w Bath – tam nasłuchała się niepochlebnych litanii poświęconych rozbestwionym mugolom, połączonych z gorzkim lamentem odnoszącym się do bezczynności Ministerstwa Magii, które najwyraźniej już zapomniało, że ich nadrzędnym celem jest służenie czarodziejom, a nie tym plugawym... i w tym momencie Pen odłączyła się od rozmowy. Wróciła wspomnieniami do Irlandii, gdzie nikt nawet nie pomyślał, aby tracić czas na tak bezsensowne strzępienie języka. Po powrocie z Bath jej rodzice ponownie rzucili się w wir pracy, dzięki czemu ona sama zyskała parę dni oddechu. Dziś jednak państwo Parkinson mieli wolne i wykorzystali tę okazję, aby udać się na przyjęcie organizowane przez rodzinę Nott. Oczywiście Penelope poszła tam razem z nimi… i teraz nudziła się jak mops. Spotkała kilku znajomych ze szkoły, zamieniła nawet z nimi parę słów, jednakże większość z tych rozmów kręciła się wokół podobnych plotek i tematów, którymi Pen była już szczerze zniechęcona. Nie, nie interesowała się najnowszymi doniesieniami o rzekomych buntach w Azkabanie… i jakoś nie pasjonowały ją wieści o planowanej rozbudowie ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Przez większą część wieczoru starała się trzymać z boku. Znalazła sobie nawet jedno bardzo komfortowe miejsce, w pięknej bibliotece… jednak dość szybko musiała stamtąd uciekać, ponieważ jeden z synów państwa Nott uparł się, że z przyjemnością oprowadzi ją po reszcie posiadłości. Penelope wykorzystała odpowiedni moment, i gdy młody Nott akurat rozprawiał o pokrytym najprawdziwszym złotem sklepieniu w jednym z gabinetów swego ojca, skryła się za filarem i odbiegła… no cóż, po prostu tam gdzie ją nogi poniosły. Okazało się, że ostatecznie trafiła na zupełnie opustoszały balkon. Noc, choć sierpniowa, była zaskakująco rześka, aczkolwiek nawet to nie sprawiło, aby zmieniła swą tymczasową kryjówkę na inną. Postanowiła trochę tu posiedzieć, upewnić się, że Nott naprawdę ją zgubił, i dopiero wtedy spróbować przemknąć do głównego salonu, gdzie gromadziła się większość gości. Wiedziała, że czekała ją jeszcze uroczysta kolacja, ponieważ dopiero zostali poczęstowani przystawkami… Z żalem pomyślała o czymś, co mogłaby zjeść nie bacząc na sztywne zasady savoir-vivru, które obowiązywały przy stole. Niestety gdy myślała o wyprostowanych plecach i kolejności widelczyków, cała radość z przepysznego jedzenia gdzieś ulatywała…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtem usłyszała ciche skrzypnięcie dwuskrzydłowych, przeszklonych drzwi prowadzących na balkon. Przestraszyła się, że Nott tak szybko ją znalazł, i dlatego odwróciła się za siebie z dość nietęgą miną. Już szykowała się na wymyślenie jakiegoś zgrabnego usprawiedliwienia… gdy zorientowała się, że to wcale nie był Nott. Przez moment wpatrywała się zaskoczona w rosłą sylwetkę młodego Rosiera, zachodząc w głowę czemu nie widziała go wcześniej, skoro najwyraźniej i on był na tym eleganckim przyjęciu. Musiała go zwyczajnie przeoczyć… Choć patrząc po jego wzroście było to dość trudne. A jednak jej się udało. Ależ była spostrzegawcza...
      — A będę coś z tego miała…? — uśmiechnęła się w końcu lekko, rozluźniając odrobinę uchwyt dłoni na żeliwnej balustradzie. — Niech będzie… choć jeśli przyprowadziłeś tu za sobą Notta… — zawiesiła złowróżbnie głos, powoli odwracając się ponownie ku panoramie wieczornego Londynu. Na razie wolała nic więcej nie mówić. Znając jej szczęście zaraz okazałoby się, że ci dwaj to serdeczni przyjaciele…

      Penelope Parkinson

      Usuń
  9. Choć niemal zaraz po pojawieniu się Jaspera ponownie skupiła swoje spojrzenie na panoramie miasta, niejako instynktownie wyczuła jak atmosfera wokół nich odrobinę zgęstniała. A właściwie bardziej to usłyszała, w jego głosie, gdy spytał czy Nott się jej naprzykrza… W pierwszej chwili miała ochotę się roześmiać. Bo owszem, to pytanie trochę ją rozbawiło – poniekąd dlatego, że przemądrzały Nott taki już miał charakter, iż naprzykrzał się niemal każdemu i o każdej porze. Wystarczyło, aby pod wpływem chwili rozpoczął jedną z tych górnolotnych dyskusji poświęconych reformom, jakimi powinno się zająć Ministerstwo Magii, aby odzyskać swą ponoć okropnie skompromitowaną twarz w oczach wielu szanownych czarodziejów… Tak, Pen z pewnością uważała, że już sam sposób w jakim mówił był okropnie naprzykrzający. I właśnie dlatego miała ochotę zareagować szczerym rozbawieniem. Na szczęście zanim to zrobiła zerknęła jeszcze w stronę ciemnowłosego chłopaka… Szybko uznała, że jej wesoła reakcja chyba nie zostałaby zbyt dobrze odebrana. Jasper wpatrywał się w nią niezwykle poważnym jak na swój młody wiek spojrzeniem, zupełnie tak jakby… trochę się martwił…? Penelope nie była pewna. W każdym razie zamilkła na chwilę, a jej szczery uśmiech odrobinę złagodniał. Potrząsnęła w końcu lekko głową, stukając niedbale palcami o żeliwną balustradę…
    — Nie bardziej niż innym, którzy nie zdążyli uciec przed jego wspaniałym towarzystwem… — mruknęła konspiracyjnie w odpowiedzi, domyślając się, że nie musiała mówić nic więcej, aby Jasper odgadł jej myśli. W końcu od dawna obracali się w tym samym wąskim kręgu znajomych, zarówno w szkole jak i poza nią. Nie było możliwości, aby nigdy nie poznał Notta, nie zamienił z nim choćby jednego słowa… i natychmiast tego nie pożałował. — Zresztą z pewnością okropnie bym go obraziła, gdyby podczas podziwiania XVI wiecznego gobelinu z drzewem genealogicznym jego zacnego rodu zdarzyło mi się ziewnąć… i to kilkukrotnie. Dlatego jak sam zapewne rozumiesz, lepiej niepotrzebnie nie ryzykować… — wyjaśniła nieco dobitniej, tym razem wywracając lekko oczami. Komentarz Jaspera tylko potwierdził jej przypuszczenia. Pen mogła odetchnąć z ulgą, panowie jednak się nie przyjaźnili. Istniała więc spora szansa, że Rosier jej nie wyda. Uspokojona powróciła do obserwowania wieczornych świateł ożywiających ruchliwą stolicę. Z tej perspektywy miasto wydawało się naprawdę maleńkie… choć nie wyleczyła się jeszcze do końca z tęsknoty za wolnością, jakiej zaznała na prowincji Irlandii, tak swoboda oraz słodka anonimowość jaką oferował Londyn nadal pozostawała bliska jej sercu. Szczególnie teraz, gdy tkwiła na tym sztywnym przyjęciu.
    — Ja się nie ukrywam… jedynie cieszę się przyjemnym, letnim wieczorem oraz oddycham świeżym powietrzem — zaprzeczyła z godnością, choć i tak nie powstrzymała się od kolejnego uśmiechu. Odwróciła się w jego stronę, przyglądając mu się odrobinę uważniej. Miała dziwne wrażenie, że odkąd widzieli się ostatnio chyba znów urósł… To niebywałe jak chłopcom szybko przybywało centymetrów. Pen podejrzewała, że jej własny wzrost chyba stanął w miejscu. Strasznie to było niesprawiedliwe… Zapewne o wiele łatwiej i przyjemniej było patrzeć na świat z góry. — A ty? Chyba nie uciekasz przed Nottem…? — zagaiła, przekrzywiając lekko głowę. Parę ciemnych kosmyków włosów wymsknęło jej się spod misternie ułożonego koka. Falowały teraz lekko na chłodnym wietrze, zupełnie tak, jakby zapomniały że absolutnie nie powinny były sobie na to pozwalać. Pen musiała pamiętać, aby jej poprawić, nim będzie zmuszona wrócić do środka…

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie sądziła, że ten wieczór rozwinie się w tak zaskakujący sposób. Początek był taki sam jak zwykle – nudne powitania, powtarzalne rozmowy, ciągle te same twarze i te same problemy… O dziwo pojawienie się Jaspera trochę to zmieniło. Przede wszystkim zaskoczył ją swoją otwartością… i szczerością. Szczególnie, że raczej nie byli bliskimi przyjaciółmi i do tej pory nie spędzali ze sobą zbyt wiele czasu. Owszem, znali się od dawna. Chodzili do tego samego domu, uczęszczali na wspólne zajęcia, poruszali się po znajomych pokojach i korytarzach, po których chodzili jedynie uczniowie Slytherinu. Możliwie, że Pen poświęcała więcej uwagi nauce niż zawieraniu a także pielęgnowaniu bliższych znajomości… Co prawda miała parę dobrych koleżanek, była raczej uprzejma dla wszystkich (nawet dla tych, za którymi nie przepadała, bo po co zawracać sobie głowę zbędnymi konfliktami?), jednak to właśnie z chłopcami miała najmniej interesujących relacji. Nie zabiegała o ich względy jak większość dziewcząt w jej wieku, i zazwyczaj szybko się nudziła, gdy koleżanki zaczynały o nich plotkować. Nie miała nawet czasu biegać na niezwykle popularne wśród chłopców mecze quidditcha, który po pierwsze zwyczajnie ją nudził, a po drugie… no, właściwie ogólnie bardzo ją nudził. I chyba lepiej było nie wspominać o tym Jasperowi – wiedziała, że od dawna grał w drużynie, a od nowego roku szkolnego będzie kapitanem Ślizgonów. Tym bardziej wolała przemilczeć swoje jakże haniebne podejście do tego sportu…
    — Nie sądziłam, że aż tak ci się nudzi… — odparła lekko rozbawiona, choć nie ukrywała swojego zaskoczenia, gdy ciemnowłosy chłopak wyprostował się i zbliżył, wpatrując w nią wyczekująco. Zrozumiała, że chyba wcale nie żartował… — Mówisz poważnie. Chcesz stąd uciec…? — zapytała nieco ciszej, mrugnąwszy parę razy. W sumie… sam pomysł nie był zły. Ale zdecydowanie gorzej z jego wykonaniem. Pewnie o wiele łatwiej byłoby im ukraść butelkę szampana i spędzić resztę wieczoru na balkonie, choć… no cóż, perspektywa wyjścia na miasto, jak normalni ludzie, wydała jej się bardzo kusząca… Na tyle kusząca, że aż zapatrzyła się na stojącego przed nią Jaspera, dziwnym trafem nie zwracając uwagi na to, jak niezwykle blisko się niej znalazł... — Nie jestem pewna, czy udałoby mi się przekonać swoich rodziców… — zaczęła… i prawie natychmiast tego pożałowała.
    — Przekonać do czego, kochanie?
    Penelope aż lekko podskoczyła, gdy na balkonie rozległ się spokojny acz całkiem donośny głos jej matki. Dopiero wtedy odsunęła się pośpiesznie od Jaspera, czując na policzkach zdradliwie gorąco. Na Merlina, ależ wstyd... Uniosła z zaskoczeniem wzrok ku drzwiom prowadzącym na balkon, i tak jak się tego spodziewała, ujrzała w nich swoją rodzicielkę. Pani Parkinson przyglądała im się z życzliwym wyrazem twarzy, aczkolwiek jej wzrok pozostawał niezwykle czujny. Penelope straciła wątek i przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się we własną matkę. Nie miała pomysłu od czego powinna zacząć… ale nie mogła tak stać w nieskończoność, prawda?
    — Właśnie rozmawialiśmy z Jasperem o przyjęciu… — w końcu odetchnęła głębiej w myślach i zerknęła ukradkiem na stojącego u jej boku Rosiera. Nie wiedzieć czemu, niemal od razu poczuła się odrobinę zawstydzona, choć przecież nie robili niczego złego. Spojrzała ponownie na matkę, starając się przybrać co najmniej neutralny wyraz twarzy. — Przyszłam się tu przewietrzyć, na dole zrobiło się trochę tłoczno… Tu się spotkaliśmy, i… — zawiesiła głos. Zrozumiała, że zaczęła się plątać, choć przecież nie powiedziała jeszcze zbyt wiele. Teoretycznie wiedziała, że powinna była skorzystać z okazji i zapytać mamę o pozwolenie na wyjście… ale obawiała się, że jej rodzicielka potraktowałaby to jako nieudolną próbę wykręcenia się od obecności na kolacji u Nottów…

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  11. Miała poważne wątpliwości, czy im się uda… Już i tak sam pomysł urwania się z przyjęcia wydawał się ryzykowny, a co dopiero teraz, gdy jej matka przyłapała ich niespodziewanie na tak wymownym knuciu…? Lenore Parkinson była bystrą kobietą, a przy tym niezwykle spostrzegawczą – musiała taka być, ponieważ na co dzień pracowała z bardzo chorymi ludźmi, których dotknęły najcięższe zaburzenia psychiczne. Skoro potrafiła wypatrzeć u swoich pacjentów nawet najdrobniejsze zmiany w nastroju, to tym bardziej nie uda jej się oszukać bajeczką o spacerze po parku. Pen szykowała się już na podjęcie poważnej dyskusji… jednak jej matka, o dziwo, nic nie mówiła. Nijak nie skomentowała tego pociesznego pomysłu dwójki młodych ludzi… Stała i spoglądała na nich badawczo… Nie, właściwie to nie na nich… Patrzyła głównie na Jaspera. Penelope zmarszczyła lekko brwi. Co to mogło oznaczać? Czy to dobry, czy raczej zły znak…? Lenore wyraźnie o czymś myślała, niestety jak na złość nie wyglądało na to, aby zamierzała podzielić się z nimi tymi przemyśleniami.
    — Spacer? O tej porze…? — zapytała w końcu miękko. Przechyliła lekko głowę i spojrzała na wieczorną panoramę miasta, którą jeszcze przed chwilą obydwoje podziwiali. Milczała przez moment i nawet Penelope nie była w stanie odgadnąć co też chodziło jej po głowie. Nie wydawała się specjalnie przejęta – wręcz przeciwnie, swoją postawą jak zwykle prezentowała prawdziwą oazę spokoju – aczkolwiek jednocześnie w jej zielonych oczach pobłyskiwały wyraźne ogniki… hm, zadowolenia…? A może Penelope tylko się tak zdawało? — Cóż, to ciekawa propozycja… Szczególnie, że zostaliśmy zaproszeni na kolację do państwa Nottów. Tak szybkie opuszczenie przyjęcia mogłoby zostać przez nich odebrane jako zwykła nieuprzejmość — oznajmiła. Pen drgnęła lekko i znów miała ochotę się odezwać, ale jej matka ponownie ją uprzedziła. — Wydaje mi się jednak, że krótki spacer po parku nie jest takim złym pomysłem… — dodała, uśmiechając się nieznacznie. Pen wypuściła cicho powietrze. Nie do końca spodziewała się takiej odpowiedzi… i chyba nie do końca wierzyła, że padła ona naprawdę. Ale mimo wszystko chyba nie zamierzała jej teraz kwestionować. Przecież zależało jej na tym, aby się stąd wyrwać, prawda?
    — Czyli nie masz nic przeciwko, mamo…? — upewniła się jeszcze, zagryzając lekko dolną wargę.
    — Nie. Pod warunkiem, że wrócicie o przyzwoitej potrze — podkreśliła, mrużąc przy tym zielone oczy — Najpóźniej o dwudziestej drugiej. Inaczej twój ojciec będzie się denerwował… I sądzę, że rodzice Jaspera również — spojrzała ponownie na młodego Rosiera — Wypadałoby także ich spytać o zgodę — dorzuciła, kierując tę uwagę bezpośrednio do ciemnowłosego chłopaka.
    Penelope posłała szybkie i nadal odrobinę zaskoczone spojrzenie ku stojącemu nieopodal Rosierowi. Wyglądało na to, że jakimś cudem im się udało… Panna Parkinson pomyślała, że musieli mieć niezwykłe szczęście – najwyraźniej los im sprzyjał. Uśmiechnęła się nawet subtelnie, czując już przyjemne podniecenie na myśl o spontanicznym wyjściu do miasta. Jednak gdy ponownie spojrzała na swoją matkę, spostrzegając jak uważnie przygląda się młodemu chłopakowi… Ekscytacja niemal natychmiast opadła i przerodziła się w niepokój. Przecież to było podejrzane... Właściwie czemu się zgodziła? Nie znała Jaspera (przynajmniej osobiście), a jednak pozwalała im na samotny, wieczorny spacer po parku. Przełknęła ciężko ślinę. Och, czyżby to było tak oczywiste…? Penelope ponownie poczuła jak na jej policzkach rozlewa się wymowne gorąco. Wbiła skonsternowany wzrok w szubki swoich czarnych pantofli na obcasach, po cichu modląc się w duchu, aby była to jedynie jej własna wybujała wyobraźnia… Aby jej matka wcale nie spostrzegła w młodym Rosierze wygodnej drogi ku świetlanej przyszłości swojej jedynej córki...

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  12. Pen nie została długo na balkonie. Zdążyła jeszcze przytaknąć, nim Jasper zniknął za dwuskrzydłowymi drzwiami. Zauważyła jak bardzo był podekscytowany. Musiał się naprawdę cieszyć, iż zupełnym przypadkiem udało mu się zyskać szansę na wyrwanie z nudnego przyjęcia… i może w nieco innych okolicznościach Penelope zachowywałaby się podobnie, jednak w przeciwieństwie do ciemnowłosego chłopaka domyślała się już pobudek, dla których jej matka wyraziła swoją zgodę na ich wspólny spacer. Teraz Pen spoglądała na nią nieco sztywno, przy okazji skubiąc nerwowo rąbek ciemnej, eleganckiej sukienki. Milczała, podobnie jak Lenore. Choć ta posyłała jeszcze w jej stronę pogodny uśmiech… Penelope poczuła pełznące po plecach ciarki. Kiepski znak... Nie miała pojęcia, że tak się to skończy. I chyba wolała na razie o tym nie myśleć…
    — Biegnij kochanie, nie pozwól mu na siebie czekać — pani Parkinson ponownie się uśmiechnęła, a następnie lekkim ruchem głowy wskazała na przeszklone drzwi za swoimi plecami. Penelope nie miała innego wyjścia jak odpowiedzieć matce podobnym uśmiechem i w końcu ruszyć się z miejsca. Nawet gdy weszła już do środka, to nadal czuła na sobie jej uważne spojrzenie. Przyśpieszyła więc kroku, nie chciała ryzykować, że jej matka jeszcze sobie o czymś przypomni… Szybko pokonała krótki korytarz i dopadła do schodów. Starając się nie potknąć na żadnym ze stopni, zbiegła pośpiesznie na parter, gdzie nadal odbywało się nudne przyjęcie. A przynajmniej nudne dla niej, ponieważ większość dorosłych wyglądała tak, jakby doskonale się bawiła. Jednak Penelope nie zamierzała im się przyglądać, usilnie doszukując na ich twarzach pierwszych oznak znużenia. Ruszyła w kierunku głównego holu, gdzie znajdywały się również drzwi frontowe do domostwa Nottów. W niewielkim, typowo gospodarczym pomieszczeniu wisiał jej czarny płaszcz. Tak, nadal było lato, jednak wieczory w Londynie zazwyczaj były dość chłodne, bez względu na porę roku. Zdążyła przewiązać niedbale pasek w tali, gdy nagle tuż obok niej ponownie pojawił się ciemnowłosy chłopak. Odrobinę zaskoczona podskoczyła lekko w miejscu.
    — Och, nie, nie...! — odparła pośpiesznie. Chyba nawet zbyt pośpiesznie… sądząc po minie Jaspera, nie wyglądał już na tak ucieszonego jak jeszcze chwilę temu. Najwyraźniej musiał wyczuć, że coś było nie tak. — Nie zamierzam rezygnować ze spaceru, to by było niemądre — doprecyzowała więc już nieco spokojniej, zaczesując za uszy parę ciemnych kosmyków włosów, które ponownie powpadały jej do oczu. Powinna w końcu coś z nimi zrobić. — Żadne z nas nie chce tu być, nie sądzę więc aby pół godziny chodzenia w tę i z powrotem po parku nas usatysfakcjonowało… — dodała, uśmiechając się już odrobinę raźniej. Zerknęła w bok, upewniając się czy na pewno są sami, a następnie ponownie zwróciła się do Jaspera: — Poza tym myślę, że znam parę miejsc, które warto byłoby odwiedzić… — powiedziała ciszej, unosząc konspiracyjnie jedną brew. Choć właściwie nie była pewna, czy mu się spodobają… nie znali się przecież tak dobrze, aby panna Parkinson wiedziała co lubił, a czego nie lubił młody Rosier. Uznała jednak, że skoro sam, zaledwie kwadrans temu proponował jej brawurową ucieczkę z przyjęcia (lub też alkoholizowanie się na dachu), to istnieją spore szanse, że jakoś się ze sobą dogadają… — Chodźmy, lepiej nie ryzykować że któreś z naszych rodziców zmieni zdanie — mruknęła jeszcze, kierując się w stronę drzwi. Nie sądziła, aby to akurat jej matka miała zamiar im przeszkodzić, ale po co kusić los? Penelope miała ogromną ochotę stąd wyjść i właśnie tak zamierzała uczynić. A całą resztą zamierzała się pomartwić później.

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  13. [Kreacja Twojego pana w karcie skradła moje serducho, zdecydowanie, a wizja potencjalnego sekretu tylko pogłębiła moją ciekawość tym zacnym jegomościem. Chętnie skradniemy jakiś wąteczek dla Jass! Quidditch to zawsze dobry punkt zaczepienia, ale równie dobrze możemy pokombinować coś z powiązaniami między rodzinami - matka Jass obraca się w MM - albo jeszcze wplątać ich w jakiś kiepski zakład związany z Klubem Ślimaka czy czymś podobnym. Jestem otwarta na szaleństwa! :D W razie czego zapraszam na mail, na burzę mózgów.]

    Jasmine Kawalya

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie miała w głowie konkretnego planu… Wiedziała tylko, że chciała się stąd jak najszybciej oddalić i spróbować zapomnieć o tym nieszczęsnym przyjęciu. Podobnie jak i o upierdliwym synu gospodarzy, który straszył ją swoją obecnością niemal od samego początku. To prawda, że mieszkała w Londynie i znała go całkiem dobrze – dlatego wiedziała również, że było w nim naprawdę wiele miejsc, które nadawałyby się na ich tymczasowe schronienie. Sama nie była pewna od czego mogliby zacząć… Jasper nie pochodził z tych okolic, a Londyn zapewne kojarzył mu się głównie z ulicą Pokątną. Czym zresztą podzielił się z nią zaledwie parę chwil temu. Jednak Pen nie widziała większego sensu w wyprawie na Pokątną. O tej porze większość sklepów i tak była już pozamykana, a poza tym chyba nie chciała ryzykować przypadkowym spotkaniem z kimś znajomym… Co by sobie wtedy pomyślał – ten hipotetyczny, przypadkowy ktoś – widząc ją i Rosiera razem? I to w dodatku o tej porze… Nie, to nie byłoby zbyt mądre. Zresztą, ulicę Pokątną widzieli już wielokrotnie. Najwyższy czas, aby szanowny panicz Rosier zapomniał na chwilę o magii i skorzystał z okazji, aby przyjrzeć się z bliska światu mugoli. Tak, to zdecydowanie był dobry plan… A Penelope chyba wiedziała już od czego powinni zacząć.
    — Cóż, nie wiem czy uznasz to za atrakcje, ale chyba nie mamy innego wyjścia i będziemy musieli się o tym przekonać… — odparła dość tajemniczo, poprawiając poły ciemnego płaszcza. Uśmiechnęła się przy tym lekko pod nosem, ponieważ właśnie dotarło do niej, że jednak sprzyjało im nieco szczęścia. Nie pokonali nawet stu metrów, skręcając pustym, wybrukowanym chodnikiem w prawo, a ich oczom ukazało się dokładnie to, co Penelope spodziewała się ujrzeć… — Może się mylę, ale podejrzewam, że nie miałeś nigdy okazji podróżować zwykłym metrem? — zapytała, posyłając mu coś na kształt rozbawionego uśmieszku. Stanęli nieopodal wejścia na stację metra Sloane Square. Posiadłość Nottów znajdowała się w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Być może zdawali sobie z tego sprawę, albo zwyczajnie mieli to w nosie – bo przecież szanujący się czarodzieje nie podróżują mugolskimi środkami transportu! Na szczęście ani oni, ani ich rodzice nie mieli pojęcia co też właśnie zamierzali zrobić, więc mogli pozwolić sobie na tę odrobinę szaleństwa. — W wakacje sama dość często z niej korzystam. Mam na myśli stację, oczywiście… Pech chciał, że mieszkam w tej samej okolicy co nasi dzisiejsi gospodarze… Tak więc… — zamilkła na chwilę, wyciągając z kieszeni płaszcza małą, lśniącą kartę. Mugolski bilet miesięczny. Posłała Jasperowi szybkie spojrzenie i nim zdążyłby zaprotestować chwyciła go za skrawek rękawa marynarki i pociągnęła do wejścia. — Chodź, musimy załatwić ci twoją własną wejściówkę — zakomenderowała i już po chwili stali przed błyszczącym nowością automatem kasy samoobsługowej. Pen znów pogrzebała chwilę w kieszeni i po chwili wręczyła Jasperowi pięć funtów. — Spróbuj sam — oznajmiła, unosząc na niego wesołe spojrzenie. Właściwie nie wiedziała, czy ciemnowłosy chłopak bawił się równie dobrze jak ona… po jego skonsternowanej minie nie mogła jeszcze zbyt wiele wyczytać. Podejrzewała jednak (choć nie miała bladego pojęcia skąd brały się te jej podejrzenia…), że młody Rosier ani jej nie wyśmieje, ani nie ucieknie z wrzaskiem, gdy maszyna wypluje na niego swój kartonowy bilecik… Być może nie znali się zbyt dobrze, jednak Penelope miała wrażenie, że Jasper nie bał się nowości… i chyba nigdy nie widziała, aby wzdrygał się przed jakąkolwiek wzmianką o mugolach. Być może oznaczało to, że był bardziej otwarty od innych… Zaraz się okaże, czy intuicja panny Parkinson jej nie oszukała.

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  15. [Cóż, Ślizgoni zawsze cieszą się popularnością – i masz rację! Należy się z tego cieszyć, a potem wygrać puchar domów… :D
    Dziękuję ślicznie za przywitanie i za miłe słowa, co do karty. Minimalizm jest cudowny i… wstydź się! Twoja karta wyszła cudownie. Jest przejrzysta i bardzo dobrze mi się wszystko czytało, a więc: pojawiamy się i przychodzimy pomęczyć kolegę z tego samego roku.
    Co do wątku jednak, masz jakiś konkretny pomysł? Czy myślimy nad czymś wspólnie? :D]

    ARACHNE YAXLEY

    OdpowiedzUsuń
  16. Penelope pozwoliła sobie cicho odetchnąć pod nosem, gdy spostrzegła, że młody panicz Rosier wcale nie zamierza nigdzie uciekać – nawet w obliczu starcia z tak trudnym przeciwnikiem jakim był nowiutki, mugolski biletomat w podziemiach metra. Choć zaskoczył ją odrobinę tym, że z początku zdawał się nie wiedzieć czym w ogóle było metro. Panna Parkinson musiała sobie przypomnieć, że przecież nie każdy czarodziej żył na co dzień w centrum Londynu, a co za tym idzie, nie miał sposobności do codziennego obcowania z mugolskimi środkami transportu. Właściwie to z tego co kojarzyła, rodowa posiadłość Rosierów znajdowała się gdzieś na prowincji, z dala od wielkich miast i żyjących w nich zwykłych ludzi. To by tłumaczyło dlaczego Jasper nigdy wcześniej nie słyszał o metrze. Przynajmniej do dnia dzisiejszego. Uśmiechnęła się mimowolnie obserwując jego nieśmiałe poczynania… Niemniej jednak, szczególną powściągliwością musiała wykazać się w momencie, w którym Jasper zaczął wymachiwać banknotem przed biletomatem, co sprawiło że parę mijających ich właśnie przechodniów posłało im zaskoczone spojrzenia.
    — Ostrożnie Rosier, bo jeszcze mugole pomyślą że jesteś pijany, a widok ubzdryngolonego nastolatka mógłby ich zaniepokoić… — mruknęła karcąco, aczkolwiek jej zielone oczy nadal pozostawały tak samo rozbawione. Chciała dodać coś więcej, ale ciemnowłosy chłopak właśnie zakazał jej sobie pomagać, więc zamknęła usta i kręcąc z politowaniem głową obserwowała jego dalsze poczynania. Wcale nie wątpiła, że sobie poradzi… poza tym, przyglądanie się temu co i w jaki sposób robił, trochę ją rozbrajało… Oczywiście nigdy nie przyznałaby się do tego na głos. Było jednak coś przyjemnego w podpatrywaniu jego prób ujarzmienia mugolskiej kasy samoobsługowej. Idąc na dzisiejsze przyjęcie z pewnością nie spodziewała się, że uda jej się go do tego zmusić. No, a właściwie to zachęcić… Jasper Rosier zdawał się nie bać wyzwań, co właśnie dobitnie jej udowadniał.
    — Tak, dobowy będzie w porządku… — przytaknęła, po chwili śmiejąc się dyskretnie pod nosem. Tym razem nie mogła się powstrzymać – widok miny ciemnowłosego chłopaka, gdy biletomat wessał trzymany przez niego banknot, był bezcenny. — Przyzwyczajaj się, mogę pokazać ci po drodze parę automatów z jedzeniem i piciem, wtedy zobaczysz, że wszystkie te urządzenia działają podobnie — wyjaśniła, posyłając mu błyszczące spojrzenie. Następnie skierowała wzrok na zamontowane w maszynie okienko, w którym w końcu pojawił się upragniony bilet. — A teraz weźmiesz ten śliczny kartonik i pójdziemy na peron — odpowiedziała na jego pytanie, wskazując ruchem głowy ciągnący się obok nich korytarz. Odczekała chwilę aż Jasper weźmie zakupiony przez siebie bilet, a następnie sama sięgnęła do drugiego okienka, w którym pojawiło się parę drobnych monet. — Na przyszłość pamiętaj o reszcie — poinstruowała go mądrze i ruszyła w kierunku peronu. Wokół nie było tak wielu ludzi jak zwykle, gdy w Londynie panowały godziny szczytu. Mogli iść swobodnie obok siebie. Przed nimi znajdowało się już wejście na peron. Zanim jednak na niego weszli, Pen zwolniła nieco kroku i wrzuciła zebrane przed chwilą monety do otwartego futerały grającego na gitarze mężczyzny. Często tak robiła, choć rzadko kojarzyła wygrywane przez ulicznych mugolskich grajków melodie. Tak czy siak zauważyła, że sprawia im to radość, więc w sumie czemu miałaby im tego żałować? — Metro to kolej podziemna, ale w Londynie jest parę stacji, które znajdują się na powierzchni. Sloane Square to właśnie jedna z nich — zwróciła się do Jaspera, gdy przystanęli nieopodal torów. Nad ich głowami nie było już rozległego sklepienia korytarza. Uderzył w nich podmuch rześkiego, nocnego powietrza oraz poblask otaczających stację budynków. Nic nie przesłaniało im widoku na ciemne niebo… — I jak wrażenia, paniczu Rosier…? — zapytała miękko, choć w jej zielonych oczach skrywały się zaczepne iskierki.

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  17. No tak, jemu nie zostało już tak wiele do siedemnastych urodzin, pomyślała, przy okazji przypominając sobie, że u niej wyglądało to zupełnie odwrotnie. Penelope stosunkowo niedawno świętowała swoje szesnaste urodziny. Zanim więc ponownie nastanie czerwiec minie jeszcze sporo czasu… A ona też marzyła o jak najszybszym uzyskaniu licencji na teleportację. Przenoszenie się z miejsca na miejsce tylko i wyłącznie za pomocą swoich własnych umiejętności, wydawało jej się po prostu wspaniałe. Mogłaby spędzać poranki gdzieś na północnych wyżynach kraju, aby popołudniem odwiedzić rodzinę w Irlandii i na wieczór ponownie zawitać na kolację z rodzicami w Londynie. Samo wyobrażanie sobie tego było niezwykle przyjemne… i chyba dlatego poczuła lekką zazdrość, gdy spoglądając na Jaspera miała świadomość, iż on pierwszy doświadczy tego cudownego poczucia wolności i niczym nieograniczonej swobody. Oczywiście nie miała mu tego za złe. O nie, to by było zwyczajnie dziecinne… Przecież żadne z nich nie decydowało którego roku i miesiąca przyjdą na świat. A jednak…
    — Nawet tak nie mów… — wywróciła lekko oczami, słysząc o mugolskim patrolu policji, który miałby ich rzekomo zatrzymać za publiczne pijaństwo. Jako dwoje nastolatków wcale nie zostaliby potraktowani ulgowo. — Moi rodzice najprawdopodobniej dostaliby zawału, gdyby się o tym dowiedzieli. Podejrzewam, że twoi również… I nawet nie chcę myśleć o tym, jak bardzo miałabym przechlapane… — dodała nieco ponuro. Jednak tak jak przed chwilą zadeklarowała, nie zamierzała długo się nad tym rozwodzić. Skupiła się na o czymś o wiele przyjemniejszym, a mianowicie na czekającej ich podróży. Na szczęście na peronie nie było zbyt tłoczno, tak więc bez trudu przystanęli w najbardziej dogodnym miejscu, zarówno blisko torów jak i wiszącego za ich plecami wielkiego plakatu z różnokolorowymi nitkami metra rozchodzącymi się po całym Londynie.
    — Mieszkam tu od urodzenia, więc miała całkiem sporo czasu i sposobności, aby dobrze poznać moje miasto — odpowiedziała na pytanie ciemnowłosego chłopaka, zerkając na wiszącą nad ich głowami elektryczną tablicę informacyjną, na której wyświetlały się godziny przyjazdu poszczególnych pociągów metra. Następnie ponownie zerknęła na Jaspera i uśmiechnęła się nieznacznie — Moi rodzice od zawsze spędzali dużo czasu w pracy… No, a właściwie to bardzo dużo… Ale dzięki temu miałam trochę więcej swobody w spędzaniu wolnego czasu, gdy nie było ich w domu. Chodziłam i jeździłam trochę tu, trochę tam… Mugolskie części Londynu bywają zaskakująco urokliwe, o ile się wie, gdzie ich szukać… — przyznała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I zapewne dodałaby coś więcej, ale w tej samej chwili spostrzegła wjeżdżający na peron pociąg. Kiwnęła więc lekko głową, dając znać swojemu towarzyszowi, że za chwilę będą do niego wsiadać. Skupiona na tym, aby wypatrzyć dla nich najdogodniejsze miejsce do spoczynku, zupełnie nie zauważyła stojących za nimi nastolatków, którzy obrzucali ich co najmniej ciekawskimi spojrzeniami. — To tylko parę przystanków… — wyjaśniła, zamierzając spokojnie wejść do środka, gdy po otwarciu automatycznych drzwi część pasażerów opuści już wnętrze pociągu. I właśnie wtedy poczuła na plecach subtelny dotyk dłoni Jaspera… Nie wiedzieć jednak czemu, poczuła jak odrobina ciepła rozlewa jej się po policzkach. Na szczęście mogła skryć twarz w kołnierzyku ciemnego płaszcza… Pozwoliła Jasperowi wprowadzić się do środka, gdzie wszystkie miejsca siedzące były już zajęte… no, prawie wszystkie. Zanim jednak zdążyła postawić choć jeden krok w kierunku dwóch wolnych siedzeń po swojej prawej stronie, dwójka nastoletnich chłopców pośpiesznie je zajęła, posyłając w ich stronę zadowolone spojrzenia. Dopiero wtedy zauważyła ich obecność… i to właściwie byłoby na tyle, ponieważ po chwili odwróciła od nich obojętne spojrzenie i skupiła je na twarzy ciemnowłosego towarzysza, uśmiechając się przy tym lekko…
      — Lepiej chwyć się mocno… — poradziła, zaciskając dłonie wokół metalowej rurki pośrodku przejścia. Drzwi zamknęły się z cichym sykiem i po dwóch sekundach pociąg ruszył leniwie do przodu…

      Penelope Parkinson

      Usuń
  18. [Ale tylko odrobinę, prawda? xD
    Też myślę, że muszą się znać, nie ma innej opcji tak właściwie. Zbyt wiele ich „łączy”, więc jak najbardziej uznaję to, że nasze dzieci mają ze sobą coś wspólnego…
    I jasne, możemy iść w klub zaklęć i zajścia Arachne za skórę, ale właściwie nie wiem, jak ona zareaguje, bo Arachne żyje własnym życiem. xD Ale to tylko sprawia, że jest ciekawiej (chyba…). Jakby się z tego „mały pojedynek” wywiązał, to byłoby pięknie!]

    ARACHNE YAXLEY

    OdpowiedzUsuń
  19. Urodziny Penelope przypadały w połowie czerwca – wciąż oficjalnie wliczały się w porę wiosenną, choć tak naprawdę były już o wiele bardziej letnie… I to jej odpowiadało. Nie przepadała za zimnem. Nie lubiła szaro-burej pogody, upierdliwego deszczu, szczypiącego w policzki mrozu… Dlatego większość jej znajomych śmiała się z niej i przy każdej sposobności powtarzała, że powinna jak najszybciej wyjechać z Londynu, a może i w ogóle z Wielkiej Brytanii. Naturalnie panna Parkinson nie brała tych żartów na poważnie. Pogoda na wyspach nie należała do najprzyjemniejszych, jednakże nie wyobrażała sobie wyprowadzki do innego kraju. Tu był jej dom… a do kapryśnej aury zdążyła się już przyzwyczaić. Zresztą, dziś było całkiem przyjemnie. Ostatnie dni wakacji były raczej ciepłe, nawet jeśli wieczorami robiło się trochę chłodno. Ale właśnie od tego były ciepłe kurtki i płaszcze. Nakrycie Penelope doskonale spełniało swoje zadanie, chroniąc ją przed niepotrzebnym zmarznięciem. A skoro nie towarzyszyło jej uczucie dyskomfortu, mogła poświęcić całą swoją uwagę stojącemu naprzeciwko niej chłopakowi.
    — Tak, mogłam się tego domyślić… — odparła, uśmiechając się wyrozumiale, gdy młody panicz Rosier wspomniał o swoich wakacyjnych wyjazdach do Francji. Już samo jego nazwisko wskazywało na to, skąd wywodziła się jego rodzina. To naturalne, że nadal musiał mieć tam jakichś krewnych, których odwiedzał wraz z siostrą. — Byłam kiedyś w Paryżu, ale tylko przelotnie. Tak naprawdę nie zdążyłam zwiedzić miasta, poznać jego historii… — przyznała, wspominając weekendowy wypad z rodzicami, gdy miała jakieś trzynaście lat. — Przyjaciel mojego ojca obchodził wtedy urodziny, zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie do jego rodowej posiadłości, kawałek poza miastem… Do dziś żałuję, że nie udało mi się pójść do Luwru… — westchnęła, kiwając w zamyśleniu głową. Choć pewnie i tak nic by z tego nie wyszło. Nawet gdyby następnego dnia po przyjęciu rodzice nie musieli wracać do Londynu, Penelope wątpiła, aby mieli ochotę obcować z mugolskimi turystami w jednym z najbardziej obleganych muzeów na świecie… Jej by to nie przeszkadzało, aczkolwiek miała wtedy trzynaście lat – żaden dorosły i tak samej by jej tam nie wpuścił. No i pozostawała jeszcze kwestia nieznajomości języka… No cóż, może kiedyś... — Ja z kolei spędziłam calutki miesiąc w Irlandii — oznajmiła wesoło, gdy Jasper spytał o jej wakacje. Od razu się rozpromieniła, przypominając sobie tamte cudowne, beztroskie chwile. Przy okazji nadal nie zwracała najmniejszej uwagi na obserwujących ich nieopodal nastolatków. Właściwie już zupełnie zapomniała, że w ogóle ich widziała… — Mam tam dalekich krewnych, mieszkają w hrabstwie Cork, blisko południowego wybrzeża… Piękne miejsce. Nie wiem, czy miałeś okazję odwiedzić Irlandię, ale… — urwała nagle. Nie dlatego, że chciała opowiedzieć mu o tym, jak zakochała się w tamtym zapierających dech w piersiach krajobrazach. O nie, powód był o wiele prostszy. Pociąg, którym przejechali już jedną stację, postanowił wywinąć im kawał. Ni stąd, ni zowąd zahamował gwałtownie, sprawiając że Penelope straciła równowagę i gdyby nie trzymała się metalowej rurki z pewnością wyłożyłaby się jak długa na posadzce. Choć uniknęła tego okropnego upokorzenia, tak czy inaczej nie udało jej się zapobiec zderzeniu ze stojącym przed nią Jasperem. Wszystko stało się bardzo szybko… Po prostu poleciała do przodu, uderzając nosem w jego klatkę piersiową, co już samo w sobie było dość bolesne… jednak dopiero gdy uniosła wzrok, odnajdując nim jego spojrzenie, poczuła na policzkach nieprzyjemne gorąco. Oczywiście, że zrobiło jej się głupio… powinna jak najszybciej go przeprosić. I nawet zamierzała to zrobić, ale właśnie w tej samej chwili pociągiem znów szarpnęło i tym razem Penelope poczuła, jak leci do tyłu…

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  20. Mogła przewidzieć, że właśnie tak się to skończy... Przecież to nie była jej pierwsza podróż metrem. Wielokrotnie widziała, jak pogrążeni we własnych myślach i niczego niespodziewający się pasażerowie zapominali, że cały czas znajdują się w jadącym pociągu – być może robiło im się zbyt komfortowo, ale gdy motorniczy nagle wciskał hamulec, wówczas wszyscy podróżujący byli gwałtownie ściągani na ziemię i odczuwali to na własnej skórze. Tym razem szarpnięcia były aż dwa, i dlatego pannie Parkinson nie udało się ustać na nogach. Za pierwszym razem wylądowała nosem wprost na klatce piersiowej stojącego naprzeciwko niej Jaspera, który o wiele sprawniej poradził sobie z tą nagłą sytuacją, choć przecież jechał metrem pierwszy raz w życiu. Najwyraźniej gra w quidditcha wyrobiła w nim całkiem niezły refleks, dzięki czemu teraz udało mu się utrzymać w pionie. Przy drugim szarpnięciu też doskonale dał sobie radę… w przeciwieństwie do niej. Penelope, jak większość pasażerów, znów straciła równowagę. Zachwiała się i poleciała do tyłu, już podświadomie czując, że źle się to dla niej skończy – zapewne na obitym tyłku oraz bardzo dotkliwie urażonej dumie, gdy nakryje się własnymi nogami w obecności panicza Rosiera… w dodatku w sukience, na brodę Merlina… Jednak szybko okazało się, że miała sporo szczęścia. Jasper nie tylko sam nie stracił równowagi, ale również zdążył chwycić upadającą koleżankę, dzięki czemu uchronił ją od bolesnego upadku na cztery litery. Aż westchnęła, lekko zaskoczona, że zamiast leżeć na ziemi między ciasnymi siedzeniami, nadal stała na własnych nogach… tylko tym razem o wiele bliżej ciemnowłosego chłopaka niż przedtem. Właściwie, to cała się w niego wtulała… Zamrugała szybciej oczami, czując jak po nagłym i silnym skoku adrenaliny zalewa ją fala wymownego zażenowana… i równie, jeśli nie bardziej wymownego gorąca. Aż nie wiedziała co powiedzieć, gdy w końcu uniosła zawstydzone spojrzenie i utkwiła je w jasnych oczach swojego towarzysza. Coś do niej mówił, jednak skołowana Penelope miała drobne problemy ze zrozumieniem, o co mu właściwie chodziło…
    — S-Słucham…? — zapytała w końcu, marszcząc przy tym lekko ciemne brwi. Dopiero po chwili dotarło do niej, że takim zachowaniem ponowie robi z siebie ciamajdę. — Ach, ja… tak, dziękuję… — bąknęła, zdobywając się nawet na niewyraźny uśmiech. — Regularne latanie na miotle chyba się popłaca, co…? — dodała, czując nagłą i bardzo palącą potrzebę, aby jakoś to skomentować… Choć nie miała pojęcia dlaczego. Zerknęła dyskretnie w bok, przyglądając się przez moment rozsypanym na ziemi zakupom, zawartościom damskich torebek, porannym wydaniom gazet… Wszystko to powypadało z rąk biednych pasażerów, którzy teraz, gdy pociąg zupełnie się zatrzymał (choć nie znajdowali się jeszcze na stacji), złorzeczyli i marudzili, zbierając swoje pogubione przedmioty. Dwójka obserwujących ich od początku nastolatków też była teraz zajęta szukaniem drobniaków, które podczas gwałtownego hamowania musiały powpadać im między siedzenia. Pen ponownie powoli przeniosła spojrzenie na obejmującego ją Jaspera…
    — Właściwie wysiadamy już na następnej stacji… i mam nadzieję, że uda nam się do niej dojechać w jednym kawałku — mruknęła trochę niewyraźnie, znów unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu. Czy powinna jakoś skomentować to, że ciemnowłosy chłopak nadal ją obejmował? Nie bardzo wiedziała jak… szczególnie, że jej rozterki szybko zostały przerwane przez ruszający ponownie pociąg. Co prawda tym razem maszynista zrobił to powoli i jakby z większym wyczuciem, jednak nauczona złym doświadczeniem sprzed chwili Penelope zacisnęła mocniej dłonie na płaszczu Jaspera, nie ufając już ani trochę tej przeklętej maszynerii… Wspierając się na ciemnowłosym chłopaku czuła dziwne ssanie w okolicy żołądka, aczkolwiek przynajmniej miała pewność, że przy następnym hamowaniu nie pozwoli jej upaść i połamać sobie nóg. Tak, i właśnie tej wersji zamierzała się trzymać...

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  21. [Hej, cześć. Przepraszam za swoje zniknięcie. Gdybyś miała ochotę wrócić do naszych ustaleń, to ja nadal jestem chętna na wątek.]

    Cherry

    OdpowiedzUsuń
  22. Feralna podróż metrem wreszcie dobiegła końca. Penelope z prawdziwą ulgą przyjęła fakt, że za chwilę wyjdzie na powierzchnię i odetchnie świeżym powietrzem – po tym co się stało czuła, że naprawdę tego potrzebowała. Oczywiście, teoretycznie nie zaszło nic strasznego… przecież każdy ma prawo stracić równowagę, gdy wiozący go pociąg nagle zahamuje. Gorzej, gdy przy okazji utraty tej równowagi ląduje się na innym współpasażerze… a tym współpasażerem jest chłopak z twojej szkoły, który sam poradził sobie o wiele lepiej. Trochę kompromitujące... Szczególnie, że Jasper podróżował metrem po raz pierwszy, a dla Penelope nie była to żadna nowość. No trudno… musiała to jakoś przeżyć. Miała tylko nadzieję, że nie zdenerwowała się na tyle, aby mógł cokolwiek zauważyć. Bo to by było jeszcze głupsze… takie infantylne.
    — Tak, tutaj wysiadamy — zgodziła się niemal bezwiednie, spoglądając na szykujących się do wyjścia pasażerów. Jak tylko automatyczne drzwi się otworzyły, wszyscy zainteresowani ruszyli ku nim bez najmniejszego ociągania. Penelope i towarzyszący jej Jasper wysiedli jako ostatni. — Pójdziemy w prawo, w ten sposób będziemy mieli bliżej… — stwierdziła po chwili, gdy ciemnowłosy chłopak zauważył ciągnący ku ruchomym schodom tłum londyńczyków. Panna Parkinson wskazała podbródkiem przeciwny kierunek i ruszyła jako pierwsza. — Cóż, jeśli koniecznie chcesz dostać jakąś wskazówkę… Mogę obiecać ci, że chwilowo wystarczą nam nasze własne stopy i raczej nie będziemy musieli korzystać już z uprzejmości metra — Posłała mu lekki uśmieszek i zaraz skupiła się na wspinaniu po schodach (tak dla odmiany zupełnie zwykłych), ponieważ jej iście arystokratyczna duma z pewnością nie przetrwałaby kolejnej wywrotki. Na szczęście udało jej się nie wywalić i już po chwili obydwoje stali na rześkim, nocnym powietrzu a nad ich głowami nieopodal malował się majestatyczny Big Ben.
    — Tej oto budowli chyba nie muszę ci przedstawiać… — zagadnęła, posyłając stojącemu obok niej Jasperowi wyraźnie rozbawione spojrzenie. — Wiem, że czarodzieje i mugole mają całkiem różne pojęcie na temat swojej lokalnej geografii… ale to tak popularne miejsce, że raczej każdy człowiek na świecie je zna. — podsumowała, a następnie przesunęła uważnym spojrzeniem po rozświetlonej siedzibie parlamentu brytyjskiego. Westminster miało swój nietuzinkowy, wielkomiejski urok. Choć wokół było pełno ludzi, Penelope w ogóle to nie przeszkadzało. Czuła się wśród nich zupełnie zwyczajnie. Ot, kolejna nastolatka na spacerze z… Dobrze, że zdążyła powstrzymać się przed dokończeniem tej durnej myśli. Inaczej znów cała by się zarumieniła…
    — Chodź, z mostu jest lepszy widok… — machnęła na swojego ciemnowłosego towarzysza, zgrabnie przeskakując nad jedną z większych kałuż, których było jeszcze pełno na słynnym Westminster Bridge. — Pewnie zaraz powiesz, że ten zgiełk jest okropny… — uniosła zaczepnie jedną brew. Wiedziała, że ród Rosierów miał swoją posiadłość na prowincji, z dala od hałaśliwych miast pełnych wszędobylskich mugoli i ich kopcących pojazdów. Ale Penelope jakoś to nie przeszkadzało. Czasami samo siedzenie i patrzenie na śpieszących się gdzieś ludzi potrafiło poprawić jej humor, wyciszyć… Przynajmniej nie miała wrażenia zamknięcia w czterech ścianach. W dodatku samotnego.

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  23. [Witam się po raz drugi, bo z poprzednią panią jakoś nie było mi po drodze, niestety, ale — jak już wspomniałam w komentarzu sprzed, ojej!, aż dwóch miesięcy — postać pana Rosier niesamowicie przypadła mi do gustu, skradła serduszko i w ogóle, i wciąż chciałabym się wprosić na wątek. O ile masz ochotę, oczywiście!]

    Dominique W. i Aurora V.

    OdpowiedzUsuń
  24. [Ojejcia, nawet nie wiesz, jak bardzo zdobył moje serce! Woodówny może nie, ale to może być równie dobrze czysta przekora - w końcu na boisku stoją zupełnie przeciwko sobie.
    Młody Rosier ma w sobie coś, co totalnie mnie kupiło. Nie mogę się zdecydować, czy to jakaś taka tajemnicza aura, czy miłość do choleryków, czy po prostu jakaś taka prawdziwość od niego bijąca. ŚWIETNIE skonstruowana postać, będę przeszczęśliwa, jeśli wkręcimy się razem w jakiś intrygujący wątek - jak najbardziej, sportowa rywalizacja w tle zawsze w cenie ^^ Nie mam jednak jeszcze konkretnego pomysłu, ale podejrzewam, że mojej pannie mogło trochę zagrać na nosie to, że Rosierowi udało się dostać odznakę kapitana, a ona nie... Nie wiem tylko, czy nam to jakoś zgra akcję, ale tak rzucam ;) Możemy uskutecznić jakąś burzę mózgów - choćby mailowo, żeby nie syfić aż tak pod kartami jednak]

    Melinda Wood

    OdpowiedzUsuń
  25. [Cześć! Długo zastanawiałam się nad tym, czy powinnam do Ciebie pisać, bo w ostatnim czasie wybierałam fatalne momenty, żeby wrócić do blogowania... Niemniej, Josephine kusiła mnie i kusi, więc zaryzykuję kolejną próbę i chętnie dowiem się o niej czegoś więcej. Pytanie, czy Ty zaryzykujesz królestwo?]

    nocturne.reflections@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  26. [Cześć! :)
    Przepraszam najmocniej za tak późny odpis na Twoje bardzo miłe powitanie Regulusa na Hogwarcie, jednak miałam dużo spraw do zrobienia, a chciałam na spokojnie zapoznać się z Twoją kartą.

    Pozwolę sobie najpierw nawiązać do tego, co napisałaś. Dla Regulusa noszenie imienia dziadka z całą pewnością łatwe nie było, szczególnie jeśli dodamy do tego pewne inne wydarzenia z jego dzieciństwa, ale z brzemieniem imienia i nazwiska jakoś sobie radzi. Poniekąd znacznie trudniej było to wszystko znosić jego ojcu, nawet jeśli Owen przez lata nie był oficjalnie znany jako Black i nie nosi imienia po - nawet jeśli zrehabilitowanym, to jednak wciąż - Śmierciożercy.
    Co do reszty, masz całkowitą rację - straszny z Regulusa obieżyświat i mury Hogwartu go czasami wciąż doprowadzają niemal do klaustrofobii; ale na razie dobrze się tutaj czuje. W końcu, od czerwca jeszcze stąd nie zniknął, choć z pewnością miał niejedną okazję xD Na poważnie jednak, na jedno miał ogromne szczęście, że mógł kształcić się gdzie indziej; z pewnością pomogło to pod pewnymi względami jego stanowczo przedwcześnie złamanej przez los duszy.

    A teraz przechodząc do Twojej karty - warto było się wstrzymać i na spokojnie ją przeczytać; naprawdę super Ci wyszła ♥ Nie będę udawać, pan ujął mnie już samym swoim imieniem, ale Twoja dalsza kreacja okazała się być równie przyjemna dla czytelnika; zarówno pod względem treści, jak i czysto wizualnym. Mam wrażenie, że nasi młodzi panowie są poniekąd bardzo, bardzo podobni; szczególnie ze swoim niemałym - zwłaszcza jak na ich rodziny - temperamentem, pogardą dla arystokratycznych 'wartości' i niewątpliwym przynależeniem do Domu Węża. No, w przypadku Regulusa to ostatecznie tylko przypuszczenia i on sam w takiej segregacji najmniejszego sensu nie widzi; ale Salazar z jego posiadania z pewnością by się - podobnie jak w przypadku Jaspera - ucieszył ;)

    Gdybyś miała kiedyś czas i ochotę, zapraszam do moich panów. Z Regulusem na pewno łatwiej będzie nam o punkt zaczepiania, już przez samą pasję młodych do Zaklęć; ale możemy też zawsze wspólnie pomyśleć nad czymś mniej oczywistym. Podobnie z Owenem, gdybyś wolała tam coś pokombinować.
    Póki co, dziękuję raz jeszcze za powitanie ♥]

    Regulus B. | Owen B/

    OdpowiedzUsuń
  27. [Hej, znajdzie się w z pewnością wypełnionym po brzegi terminarzu pana kapitana jakieś miejsce na wąteczek z koleżanką z drużyny? Chociaż wydaje się, że są kompletnymi przeciwieństwami, to może Val by się przydał ktoś kto by pokazał, że nie zawsze należy się pilnować konwenansów. ]

    Val Morisot

    OdpowiedzUsuń
  28. Zerkając ukradkiem na idącego obok niej ciemnowłosego chłopaka, Penelope uśmiechała się nieznacznie. Dostrzegała bowiem, że spacer po otulonym nocą Londynie chyba przypadł mu do gustu… choć tak naprawdę jeszcze nigdzie daleko nie zaszli. Być może nie doceniała siły przeżyć płynących z krótkiej jazdy metrem… Ale o tym akurat wolałaby zapomnieć, ponieważ za każdym razem gdy przypominała sobie te nieszczęsne hamowanie i własną nieporadność… Cóż, od razu czuła wymowne gorąco rozlewające jej się na policzkach. Zresztą, to miasto oferowało jeszcze wiele innych atrakcji – podziemna kolejka to tylko mały ich przedsmak. Panna Parkinson miała w zanadrzu parę interesujących miejsc do odwiedzenia, ale nie chciała się spieszyć. Dostosowała się do tempa Jaspera, który będąc na środku mostu postanowił na chwilę przystanąć, aby móc nacieszyć się niesamowitym widokiem rozświetlonego Londynu. Penelope również się zatrzymała i po chwili oparła dłonie na barierach mostu, tuż obok opierającego się o nie panicza Rosiera. Szum za ich plecami wprawiał ją w wyjątkowo dobry nastrój…
    — Przypuszczam, że możesz mieć rację… — zgodziła się z nim uprzejmie, gdy napomknął o locie miotłą nad czarną w tej chwili Tamizą. Widoki na pewno byłyby warte zapamiętania… Ale następne pytanie Jaspera wyrwało ją z początkowych rozmyślań i sprawiło, że chcąc nie chcąc parsknęła, a następnie roześmiała się wyjątkowo rozbawiona. — Pytasz mnie, czy próbowałam latać na miotle w centrum Londynu? Na oczach setki tysięcy mugoli…? — spojrzała na niego wyjątkowo wesoło, przez chwilę pozwalając swoim słowom zawisnąć w powietrzu. W końcu pokręciła energicznie ciemną czupryną i ponownie spojrzała na nocną panoramę miasta. — Po pierwsze, gdybym to zrobiła, prawdopodobnie wyleciałabym ze szkoły. I to z hukiem. Po drugie, po wydaleniu z Hogwartu, moi rodzice z pewnością by mnie zabili… ewentualnie, w przypływie litości i dobroci serca, wpierw by się mnie wyrzekli, następnie wydziedziczyli a na końcu wyrzucili z domu. A po trzecie… — zagryzła lekko wargę, ponownie zerkając na Jaspera. — Po trzecie, jestem naprawdę kiepska w lataniu na miotle. Naprawdę, naprawdę kiepska. Myślę, że moje umiejętności trudno nawet określić jako podstawowe, a więc nie… Nigdy nie odważyłabym się choćby pomyśleć o lataniu na miotle w centrum Londynu. Ale dobrze wiedzieć, że tobie najwyraźniej to nie przeszkadza… — dodała odrobinę zaczepnie, stukając palcami w metalową barierkę. No dobrze, wątpiła aby Jasper rzeczywiście zrobił coś tak głupiego… bo raczej by nie zrobił, prawda? Chyba nie musiała mu tłumaczyć, jak bardzo by nabroił pozwalając ziścić się tym nieodpowiedzialnym fantazjom? Tam gdzie mieszkał mógł latać o każdej porze dnia i nocy. Sam mówił, że jego rodzinny dom otaczała jedynie niczym nieograniczona natura… A to oznaczało, że z pewnością nie musiał się obawiać czyhających za krzakiem mugoli, odkrywających tajemnicę jego rodu. Niestety w Londynie nie było to takie proste. Owszem, w samym domu Penelope miała całkiem sporo swobody… jednak wychodząc poza jego próg zawsze zobowiązywała się do pilnowania wszystkich rodzinnych sekretów. Jej rodzina naprawdę byłaby wściekła, gdyby doprowadziła do jakiegoś skandalu. Nie byli zbyt tolerancyjni w tym temacie. Parkinsonowie słynęli ze swojego nienagannego zachowania oraz hołubienia tradycjom, którym poprzysięgali wierność setki lat temu… Zresztą, kto jak kto, ale panicz Rosier chyba doskonale wiedział jak to jest, gdy urodziło się w jednym z rodów należących do Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki...

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  29. [ Z tym panem kapitanem to była tylko taka zagrywka, żeby zagadać haha. Wątek nie koniecznie musi być Quiddichowy, chociaż powiem ci, że z tym zarobieniem to strzał w dziesiątkę, bo nawet dyskutowałam już przy okazji innego wątku, że Val w swoim małym uciekaniu od problemów we wręcz pracoholizm w końcu musiała zaliczyć jakaś wpadkę i miała się odbyć sytuacja, w której zwyczajnie zasnęła w ciemni przy wywoływaniu zdjęć i przegapiła jakieś ważne zajęcia, a oczywiście wszyscy się zgodzimy(włącznie z Val), że trening Quiddicha jest bardzo ważnym zajęciem. Sama ta sytuacja raczej idzie do tamtego wątku, ale do późniejszych konsekwencji jak najbardziej można nawiązać.
    Zastanawiam się nad relacją tej dwójki. Od lat w jednym domu, razem w drużynie i Klubie Ślimaka. Jakaś swoista przyjaźń pewnie się w międzyczasie zawiązała, tylko pytanie czy bliższa czy dalsza. No i muszę też zapytać wspaniałego panicza Rosiera, czy może jego rodziciele, w porozumieniu z panem Morisot, nie chcieli by obarczyć go niespodziewanymi zaręczynami ku (nie)szczęściu obojga zainteresowanych. ]

    Valentine Morisot

    OdpowiedzUsuń
  30. [ Hmmm, a może gdyby tak żywili do siebie wzajemną niechęć od lat? Val by irytowało to ciskanie gromami nad stołem Ślizgonów i ogólne nieposzanowanie części wartości moralnych, które według niej ktoś taki jak Rosier powinien posiadać. A Jasper by ją po części uważał za pozerkę w tym jej zgrywaniu panny idealnej i co tam by sobie jeszcze życzył. Może by nie było otwartego konfliktu, ale by od lat przewracali na siebie oczami, zawieszając broń na boisku, chociaż na tle Quiddicha też by była pewna mała rywalizacja czy nutka zazdrości; że ta dostała się do drużyny rok wcześniej, że ten został kapitanem (choć charakter Val kompletnie nie nadaje się do dowodzenia). Bo w sumie gdyby tylko o opuszczony trening chodziło, to Val by pewnie najmocniej przeprosiła i przyznała grzecznie, że jej wina, uznając wyższość i rację pana kapitana.
    Może by ich połączyły te dręczące nocami myśli? Val po drzemce w czasie treningu by już całkiem nie mogła owej nocy zasnąć, Jaspera też to jego coś męczyło akurat i się natkną na siebie w pokoju wspólnym w środku nocy. Raczej się ze swoich bolączek żalić wzajemnie nie będą przy takiej relacji, ale już po części skazani na swoje towarzystwo by się przeszli na jakiś spacer, żeby ukoić nerwy i może później zażyć choć odrobiny snu. Pogadają, do jakiegoś porozumienia dojdą i się okaże, że choć wiele ich różnie to trochę sobie na przestrzeni lat podkoloryzowali wyobrażenia na temat drugiego. Aaa później może zobaczymy, chyba, że masz pomysł. Może ich spacer zaprowadzi tam gdzie nie trzeba, a może by chciał pan kapitan udzielić wstępu do Łazienki Prefektów. Co myślisz? ]

    Valentine Morisot

    OdpowiedzUsuń
  31. Oczywiście... prawie zapomniała, że przecież Jasper był od niej o rok starszy. Będąc na co dzień w jednej klasie, w której wszyscy twoi przyjaciele i znajomi są z tego samego rocznika, raczej nie pamięta się o takich wyjątkach. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że szanowny panicz Rosier już niedługo będzie mógł w pełni posługiwać się magią – i to nie tylko w szkole, ale przede wszystkim poza nią. Dotyczyło to również możliwości wyrobienia licencji na teleportację… Czyli czegoś, o czym Penelope tak długo i skrycie marzyła. Musiała przyznać, że trochę mu zazdrościła. Chciałaby móc być już pełnoletnią – a co za tym idzie – pełnoprawną czarownicą. Niestety, miała przed sobą niemal następny rok czekania… Nie pozostawało jej zatem nic innego, jak tylko uzbroić się w cierpliwość. Ach, no i jak najlepiej przygotować się do nauki teleportacji… Bo przecież nikt nie zabroni jej studiowania odpowiednich ksiąg skrywających tajniki udanej aportacji oraz deportacji. Właściwie im szybciej przyswoi sobie Zasadę ce-wu-en, tym lepiej. Wtedy mogłaby zdać już za pierwszym podejściem!
    — Skoro uważasz, że poradziłbyś sobie z zaklęciem kameleona… — skwitowała zaczepnie, wzruszając przy tym lekko ramionami. — …to jasne, nie krępuj się. Londyńskie przestworza stoją przed tobą otworem. Tylko uważaj na tutejsze drapacze chmur. Niektóre z nich wyglądają jak jedno wielkie lustro, więc rozbicie się o nie stanowi całkiem spore ryzyko… — dodała odrobinę niefrasobliwie, po chwili jednak uśmiechając się szeroko. Naturalnie wiedziała, że Jasper z pewnością by sobie poradził. Pamiętała, że należał do ich domowej drużyny quidditcha, choć sama raczej nie chadzała na mecze i nie miała zbyt wielu okazji, aby obserwować go w akcji.
    — Sama nie wiem… — dodała już nieco spokojniej, gdy następne pytanie Jaspera zbiegło się z jej własnymi przemyśleniami na temat meczów quidditcha. — To prawda, że nie przepadam za lataniem na miotle… ale właściwie nie mam nic przeciwko, gdy inni to uwielbiają. Po prostu jakoś nigdy się tym nie interesowałam… — przyznała, spoglądając na niego z pewnego rodzaju przepraszającym uśmiechem. Najprawdopodobniej dlatego, iż właśnie dowiedziała się, że rozmawia z nowym kapitanem ich szkolnej drużyny. A ktoś taki z pewnością uwielbiał latanie… w przeciwieństwie do niej. — Gratuluję zatem nowej pozycji, panie kapitanie, na pewno ciężko na nią zapracowałeś — poklepała go z uznaniem po ramieniu. Jednak dość szybko cofnęła dłoń, chowając ją do przepastnej kieszeni ciemnego płaszcza. Jasper mógłby uznać, że pozwala sobie na zbyt wiele… Choć z drugiej strony była odrobinę zdumiona, iż zauważył, że nie chodziła na mecze. Najwyraźniej musiał być naprawdę sporym miłośnikiem tego sportu, skoro wiedział którzy z jego ślizgońskich znajomych nie raczą pokazywać się na trybunach… — Kto wie, może przyjdę i popatrzę jak sobie radzisz w nowej roli… — uśmiechnęła się nieznacznie. Akurat w tym samym momencie jakiś samochód zatrąbił donośnie, sprawiając iż Pen z ciekawością odwróciła głowę w tamtą stronę. Wówczas dostrzegła coś, co sprawiło że poczuła przyjemne podekscytowanie… Szybko trąciła ramieniem ciemnowłosego chłopaka i wskazała głową na ogromne, rozświetlone koło po drugiej stronie mostu…
    — Co prawda na miotle na razie sobie nie polatasz… jednak jeśli nadal masz ochotę zobaczyć Londyn z wyższej perspektywy, to chyba mam pewien pomysł… — uśmiechnęła się szerzej i nie czekając na jego odpowiedź ruszyła zwinnym krokiem ku malującej się w oddali sylwetce słynnego London Eye…

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  32. [Hej, jasne, nie ma problemu, z tego co widzę, to cały blog odrobinę ostatnio przysnął. Mnie też ostatnio czas nie oszczędza, ale może w grudniu będzie lepiej.
    W sumie kwestia umieszczenia tego w czasie jest na ten moment całkiem swobodna z mojej strony, więc jak najlepiej by tobie pasowało. Val co prawda by sama kłopotów nie szukała zapewne, ale ja bym ją chętnie w jakieś wpakowała :> Jak będziemy mieli wszystko ustalone, to nawet coś tam mogę zacząć, jak czas pozwoli z pracą i gorącym okresem na studiach, który powoli się niestety zbliża. ]

    Valentine Morisot

    OdpowiedzUsuń
  33. Penelope musiała przyznać, że faktycznie pozwalali sobie obecnie z Jasperem na sporą swobodę. Nigdy wcześniej nie spędzili ze sobą tak wiele czasu… I wcale nie liczyła wspólnych lekcji lub posiłków w Wielkiej Sali. Znała lepiej lub gorzej wszystkich Ślizgonów, poniekąd taki właśnie miała obowiązek, jako prefekta, który dbał o komfort i bezpieczeństwo własnych domowników. Wiadomo, że nie tylko ich, ale w głównej mierze odnosiło się to właśnie do Ślizgonów. Panicza Rosiera znała od dawna, ale nie spędzali wspólnie wolnego czasu. Penelope miała sporo obowiązków i nawet wtedy, gdy teoretycznie nie musiała się ani uczyć, ani szykować na nocny dyżur, znajdowała sobie inne zajęcia, które nie wymagały udziału osób trzecich. Dzisiejszy spacer był pierwszą okazją do rozmowy sam na sam, w dodatku poza terenem szkoły, gdzie mieli zupełnie inny rytm dnia i zajęcia. Wyglądało jednak na to, że rozumieli się całkiem nieźle… a przynajmniej panna Parkinson czuła, że przy ciemnowłosym młodzieńcu nie musi udawać kogoś, kim w rzeczywistości nie jest – chłodnej, poważnej oraz zdystansowanej do wszystkiego i wszystkich dziewczyny z jakże dobrego domu. Cieszyła się, że Jasper polubił podróż metrem… a teraz wyglądał na równie zadowolonego perspektywą podniebnej przejażdżki wielkim, mugolskim diabelskim młynem. Choć żyli już w zupełnie innych czasach niż dawniej, nadal nie każdy Ślizgon wychowywany był tak, aby pozwolić przeszłości przeminąć. Wielu ich kolegów i koleżanek wydawali się tacy sami, jak ich rodzice, którzy mieli okazję przeżyć wydarzenia związane z powrotem Czarnego Pana…
    — Mugole wcale nie są tacy głupi i nieistotni… — dodała, słysząc ostrożne komentarze kroczącego u jej boku Jaspera. Posłała mu szybkie, może nieco ostrożne spojrzenie, nim po kilku chwilach postanowiła kontynuować… — Radzą sobie bez magii, tworzą swoje domy i miejsca pracy za pomocą własnych rąk, dalekosiężnych planów… Zajmuje im to więcej czasu niż nam, ale są uparci. I lubią wyzwania. Często popełniają błędy, ale większość z nich stara się na nich uczyć… Poza tym, są naprawdę zupełnie normalni. Znam paru mugoli… — przyznała nieco ciszej, czując lekkie pieczenie w przełyku. Miała nadzieję, że to co do tej pory myślała o Jasperze nie okaże się pomyłką. — W wakacje chodzę do różnych muzeów, do księgarni, czasami zaglądam też do kawiarni. Są tam mili ludzie… można z nimi porozmawiać na wiele tematów. Nie zawsze wszystko musi kręcić się wokół magii… — i czystości krwi, miała ochotę dodać, ale ostatecznie ugryzła się w język. Chyba jednak wolała zachować część swoich poglądów tylko dla siebie. Tak na wszelki wypadek… Nie dodała jednak nic więcej, bo właśnie dotarli pod London Eye. W przeszklonej budce siedział pan, który sprzedawał bilety wstępu. Pen podeszła do niego, korzystając z chwilowego braku kolejki, i kupiła dwie wejściówki na przejażdżkę.
    — Nie bój się, kiedyś upomnę się o jakąś przysługę… — uśmiechnęła się do panicza Rosiera, chowając resztę do kieszeni płaszcza. Przecież ani on, ani ona nie narzekali na brak pieniędzy. Ona swoje kieszonkowe odkładała na specjalnym koncie w banku Gringotta. Część z nich pobierała i zamieniała w magicznym kantorku na mugolskie funty i centy. Wiedziała, że jeśli chciała chodzić po Londynie jak zupełnie zwyczajny człowiek, musiała mieć przy sobie odrobinę zwyczajnych pieniędzy. — Byłam tu już parę razy… i myślę, że powinno ci się spodobać. — zwróciła się do Jaspera, gdy stanęli w kolejce przed bramkami. Wyglądało na to, że poprzednia przejażdżka właśnie dobiegała końca i za chwilę będą mogli wsiąść do jajowatych wagoników…

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń
  34. [Tak się składa, że też mam ogromną słabość do ciemnowłosych, niepokornych panów ♥ Seiner to w dużej mierze odstępstwo od zasady po ostatnim natchnieniu spowodowanym nową lekturą.
    Wracając.
    Dziękuję serdecznie za bardzo miłe powitanie oraz z chęcią oddam mojego poukładanego chłopaka z Ameryki do towarzystwa prawdziwemu arystokracie. Kto wie, może Seiner jeszcze czegoś się od niego nauczy podczas pakowania się w kłopoty?

    Pouczmy się zatem w tajemnicy nowych zaklęć po oficjalnych zajęciach Klubu. Chodźcie z nami potem do Zakazanego Lasu na spacer, ale najpierw przebierzcie się z nami w jakieś pożyczone teatralne przebrania, żeby ciężej nas było rozpoznać i pośmiejcie się z niedopasowanych peruk, jeśli tylko panicz Rosier by sobie na coś tak szalonego pozwolił. Przegrajcie z nami w karty, by zgodnie z zakładem dosiąść później Hardodzioba (hipogryfa).

    Mogłabym wymieniać pewnie tak dalej, ale nie mam pojęcia, czy to coś, co przypadłoby ci do gustu. Daj szybko znać, co o tym sądzisz :) ]

    S.B

    OdpowiedzUsuń
  35. Przejażdżka wagonikiem zapowiadała się całkiem miło. Ze względu na nieco późniejszą już porę (a także prawdopodobnie to, że London Eye było zamykane za niespełna półgodziny), nie było tak wielu turystów jak za dnia. Dzięki temu ona i Jasper mogli zająć cały wagonik dla siebie. Niektóre z pozostałych i tak były puste. Panna Parkinson uśmiechnęła się lekko w podzięce, gdy ciemnowłosy towarzysz podał jej rękę i pomógł wsiąść do wagonika. Naturalnie dałaby sobie radę sama, jednak było to bardzo miłe z jego strony. Od razu stanęła przy metalowej balustradzie, która oddzielała zbyt ciekawskich pasażerów od ogromnego przeszklenia. Mogłaby również usiąść na ławeczce ustawionej pośrodku wagonika, jednak widok z niej nie byłby tak dobry jak teraz. Parę chwil później wagonik ruszył powoli z miejsca i zaczęli swoją wędrówkę ku górze...
    — Nie przejmuj się, Londyn jest tak duży, że nawet gdybyśmy mogli wrócić do domu nad ranem, i tak nie zobaczylibyśmy wszystkiego, co w nim najpiękniejsze — pocieszyła swojego kolegę, wzruszając przy tym lekko ramionami. — Musiałbyś poświęcić na zwiedzanie co najmniej tydzień, jak nie więcej… — podsumowała, uśmiechając się przy tym nieznacznie. Ale prawdziwe rozbawienie przyszło w chwili, gdy Jasper poruszył temat wypadków… Penelope musiała parsknąć śmiechem, nie wytrzymała. — Naprawdę? Ciesz się, że nie mam lęku wysokości… kogoś innego na moim miejscu mógłbyś przyprawić o prawdziwy zawał. — dodała, zerkając na niego wesoło błyszczącymi oczami. Zastanowiła się przez chwilę, a później kontynuowała… — Z tego co mi wiadomo, to nie. Nie słyszałam, aby wagoniki pospadały… ale na pewno była kiedyś jakaś awaria, gdy koło stanęło i pasażerowie musieli spędzić na wysokości godzinę lub dwie… W każdym razie, mugole dość sprawnie sobie z tym poradzili, nikomu nic się nie stało. — powiedziała, znów spoglądając przed siebie. Przez chwilę milczała, wpatrując się w nocną panoramę miasta. Londyn był piękny, na swój wiktoriańsko-nowoczesny sposób, oczywiście. A jednak Penelope nie mogła się już doczekać powrotu do szkoły. Stęskniła się za Hogwartem… Jeszcze tylko dwa tygodnie i znów będzie przechadzała się po zatłoczonych korytarzach zamku. Wyciągnie z kufra swoją nową, uczniowską szatę… w końcu chwyci za różdżkę – bo wszakże w domu nie wolno jej było z niej korzystać. Leżała zamknięta w szkatułce… czekała, aż Penelope znów po nią sięgnie. Już wkrótce...
    — Jeśli chcesz, możemy wrócić do domu na piechotę… — zaproponowała nagle, przerywając przyjemną ciszę, która zapanowała w wagoniku. Spojrzała na swojego ciemnowłosego towarzysza i uniosła lekko brwi. — Stąd do Belgravii to tylko dwa przystanki metrem… No i możemy wrócić brzegiem Tamizy… albo przejść się po mieście, przejść przez park i minąć Buckingham Palace… Jak wolisz? — zapytała, uśmiechając się nieznacznie. Skoro to była jedna z pierwszych poważnych wycieczek Jaspera po niemagicznym Londynie, Penelope postanowiła dać mu wybór.

    Penelope Parkinson

    OdpowiedzUsuń