
Nietrudno znaleźć na dowolnej biliotecznej półce książkę opatrzoną jej nazwiskiem. Licząca siedem tomów transfiguracja dla zaawansowanych, kompleksowa analiza konfliktów czarodziejów od Godryka i Salazara do Drugiej Wojny Czarodziejów, 101 codziennych wywarów i eliksirów, a ostatnio nawet rozdział w opasłym komentarzu do międzynarodowego prawa czarodziejów i glosa do zeszłorocznego wyroku Wizengamotu o nielegalnym handlu magicznymi zwierzętami. Zapewne rozsądniej byłoby wybrać sobie dziedzinę, w której żaden z jej prominentnych przodków nie zdążył się wsławić. Podobno nic szczególnego nie osiągnęli w uzdrawianiu ani na boisku quidditcha. Jeszcze... Ale ona zawsze lubiła wyzwania, więc od najmłodszych lat kusiła ją ta najbardziej wyboista ścieżka.
Język ma niewyparzony, a humor z rodzaju ciężkostrawnych, choć dyskutuje głównie dla sportu. Wyniosła z domu przekonanie, że gdy wszyscy się ze sobą zgadzają, coś jest zdecydowanie nie tak. Być może dlatego, uciekając przed marazmem, szukała kolejnego wyzwania, uzasadniając sama przed sobą ten konkretny wybór jakże racjonalnym argumentem niczym nieograniczonego dostępu do hogwarckiej biblioteki. Tym razem - dla odmiany legalnie - wszystkich jej zakamarków. W roli pedagoga dopiero się powoli odnajduje, ale już w pierwszych dniach stało się oczywistym, że ma zakusy na wymagającego belfra. Jednak nawet najbardziej nieprzychylni muszą przyznać, że nie brak jej obiektywizmu - ostatnim, co ją interesuje, jest kolor krawata ucznia, któremu właśnie odejmuje punkty za brak zadanego wypracowania. Barwy domowe nigdy nie znaczyły dla niej zbyt wiele. Oczywiście poza tymi pięcioma minutami i dziewięcioma sekundami na niewygodnym stołku, gdy zacięcie walczyła by to właśnie do niej należało ostatnie słowo. Najwyraźniej już jako jednastoletnia pannica miała jasno sprecyzowane poglądy, co dla niej najlepsze - to zdecydowanie się nie zmieniło. I z perspektywy czasu, z odrobiną kobiecej próżności, stwierdza bez choćby krzty zawahania, że w zielonym naprawdę jej do twarzy.
Spaceruje zwykle o świcie, gdy hogwarckie błonia spowija jeszcze jesienna mgła - ten mały rytuał, tak jak niegdyś poranne wędrówki po irlandzkich wzgórzach, pomaga jej w zebraniu rozpierzchniętych myśli. Nie zważa przy tym na deszcz czy wiatr; niestraszne jej obłocone kalosze ani fryzura na mokrego spaniela, bo zawsze miała w sobie sporo z chłopczycy. Zdarza się, że wśród nielicznych odsłonia się nieco bardziej. Podobno zna zawstydzającą liczbę przekleństw po irlandzku, ma zaskakująco mocną głowę do Ognistej i na ostatnim karaoke popisała się niespodziewaną znajomością mugolskich rockowych klasyków. Na szczęście wąskie grono, które dopuszcza bliżej, ma dość rozsądku, by nie komentować tych zatrważających plotek. I tylko czasem, pisząc kolejny z nigdy niewysłanych listów zastanawia się, jak wiele by się zmieniło, gdyby nie tamto feralne popołudnie i źle oznakowane fiolki.
Język ma niewyparzony, a humor z rodzaju ciężkostrawnych, choć dyskutuje głównie dla sportu. Wyniosła z domu przekonanie, że gdy wszyscy się ze sobą zgadzają, coś jest zdecydowanie nie tak. Być może dlatego, uciekając przed marazmem, szukała kolejnego wyzwania, uzasadniając sama przed sobą ten konkretny wybór jakże racjonalnym argumentem niczym nieograniczonego dostępu do hogwarckiej biblioteki. Tym razem - dla odmiany legalnie - wszystkich jej zakamarków. W roli pedagoga dopiero się powoli odnajduje, ale już w pierwszych dniach stało się oczywistym, że ma zakusy na wymagającego belfra. Jednak nawet najbardziej nieprzychylni muszą przyznać, że nie brak jej obiektywizmu - ostatnim, co ją interesuje, jest kolor krawata ucznia, któremu właśnie odejmuje punkty za brak zadanego wypracowania. Barwy domowe nigdy nie znaczyły dla niej zbyt wiele. Oczywiście poza tymi pięcioma minutami i dziewięcioma sekundami na niewygodnym stołku, gdy zacięcie walczyła by to właśnie do niej należało ostatnie słowo. Najwyraźniej już jako jednastoletnia pannica miała jasno sprecyzowane poglądy, co dla niej najlepsze - to zdecydowanie się nie zmieniło. I z perspektywy czasu, z odrobiną kobiecej próżności, stwierdza bez choćby krzty zawahania, że w zielonym naprawdę jej do twarzy.
Spaceruje zwykle o świcie, gdy hogwarckie błonia spowija jeszcze jesienna mgła - ten mały rytuał, tak jak niegdyś poranne wędrówki po irlandzkich wzgórzach, pomaga jej w zebraniu rozpierzchniętych myśli. Nie zważa przy tym na deszcz czy wiatr; niestraszne jej obłocone kalosze ani fryzura na mokrego spaniela, bo zawsze miała w sobie sporo z chłopczycy. Zdarza się, że wśród nielicznych odsłonia się nieco bardziej. Podobno zna zawstydzającą liczbę przekleństw po irlandzku, ma zaskakująco mocną głowę do Ognistej i na ostatnim karaoke popisała się niespodziewaną znajomością mugolskich rockowych klasyków. Na szczęście wąskie grono, które dopuszcza bliżej, ma dość rozsądku, by nie komentować tych zatrważających plotek. I tylko czasem, pisząc kolejny z nigdy niewysłanych listów zastanawia się, jak wiele by się zmieniło, gdyby nie tamto feralne popołudnie i źle oznakowane fiolki.
Stażystka transmutacji • Animag - żbik • opiekun Koła Transmutacji
urodzona w Irlandii, 21 marca 1999 roku • dorstala na północy wyspy, spędzając dzieciństwo w rodowej siedzibie • córka uznanego znawcy historii magii i przedwcześnie zmarłej wytwórczyni eliksirów • młodsza siostra dla wybitnie obiecującego adepta prawa czarodziejów • czystokrwista czarownica z szanowanego rodu Dippet, wsławionego w magicznym świecie dzięki zasługom Armando Dippeta • absolwentka Szkoły Magii i Czarodzjestwa w Hogwarcie • hatstall, ostatecznie wychowanka Domu Węża • w czasach szkolnych przewodnicząca Koła Transmutacji, obecnie — w zastępstwie — opiekunka koła • posługuje się sztywną, dwunastocalową różdżką wykonaną z hebanu, której rdzeń stanowio pióro feniksa • zarejestrowany animag • patronusem żbik • bogin skrzętnie skrywaną tajemnicą • w Hogwarcie służbowo od początku września 2022 roku