and sugar, we're going down swinging

Pani profesor, naprawdę nie wiem, jakim cudem moja sowa z poprawą pracy nie dotarła, to nie do pomyślenia, jestem prawdziwie obu-rzo-ny! Niestety nie wpadłem na to, by napisać kopię, kto by to przewidział... Czy mógłbym poprosić o dodatkowe dwa tygodnie? ♦ Szukający drużyny Gryfonów. ♦ Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. ♦ Chodź, kotku, dam Ci coś do jedzenia. ♦ Duch Syriusza Blacka.  Tato, gramy teraz naprawdę ważny mecz, ostatni w sezonie, walczymy o Puchar Quidditcha. Za trzy tygodnie. Tak sobie pomyślałem, może mógłbyś wpaść? ♦ Klasowy błazen, figlarz jakich mało.   No proszę, nie bądź taka, daj się zaprosić na piwo kremowe. ♦ Mam pomysł, jak dostać się tam kompletnie niezauważonymKoszula wymięta, rękawy podciągnięte, niedbale rozsunięty krawat. ♦ Hej, George, miło widzieć znów Twoją twarz w kominku. Słuchaj, potrzebuję dwóch Zmywaczy Siniaków i jedną parę Lepkich Adidasów, jak szybko byłbyś w stanie nadać paczkę? ♦ Młodszy brat rozpowiada, że trzyma pod łóżkiem portrety Weasley'ów i Huncwotów, które całuje codziennie przed snem – i wcale się tego nie wypiera. ♦ Ała! Głupi sierściuch! ♦ Szanowny Panie Potter, z przykrością informujemy, że ze względu na Pańskie tegoroczne oceny z zachowania oraz sytuację, która miała miejsce w ostatnim tygodniu semestru, mimo zdanych egzaminów, nie otrzyma Pan świadectwa ukończenia VII klasy. ♦ Nie, w porządku, tato, nic się nie stało. Jasne, rozumiem. ♦ Ta historia magii kiedyś mnie wykończy...

JAMES SYRIUSZ
POTTER II

WĄTKI:  ALBUS, EFFY, ELIAS, PHOENIX, RIN, ROSE, SALEM, SCORPIUS, SILVANUS
wszystkie powiązane ze mną wpisy znajdziesz pod etykietą coup d'état
za pomoc w ogarnięciu czcionków, html'ów, zdjęciów i chochlików blogspota dziękuję niezastąpionej anhedonii

45 komentarzy:

  1. [Jest i on! ❤ James jeszcze nic nie nabroił, a Al już przewraca oczami i mentalnie przygotowuje się do nadchodzącego szlabanu. ;)
    Niecierpliwie czekam na zaczęcie! Wpakujmy ich w te kłopoty.]

    ulubiony (bo jedyny) braciszek Al

    PS Pan ze zdjęcia nazywa się Vito Basso, jakbyś chciała zaklepać wizerunek. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. [ aaa, no w końcu! Super, że pan Potter rozrabiaka już jest z nami! To co, chcesz wpakować Mei w jakieś tarapaty? :D]

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezioro na Błoniach o poranku spowija gęsta mgła. Mimo wczesnej pory na dworze panuje zarazem duchota i ukrop. Okropne połączenie przez które ubrania nieprzyjemnie lepią się do ciała, a powietrze jest ciężkie i nie zachęca do przebywania na zewnątrz. Kiedy pozostali rezydenci Hogwartu pałaszują w najlepsze śniadanie, Salem wybiera się na przechadzkę. Może to chęć wypalenia pierwszego tego dnia papierosa w spokoju, z daleka od karcących spojrzeń pozostałych nauczycieli, a może zaniepokojenie wywołane widokiem pustego miejsca przy stole Gryfonów.
    Brunet przemierza zielony, krótko przystrzyżony trawnik, coraz bardziej oddalając się od budynku szkoły. Przesuwa fajkę pomiędzy wargami, zwilżając końcówkę pozbawioną filtra, a następnie odpala papierosa przy pomocy zapalniczki i bierze bucha. Zaciąga się długo i nuci pod nosem piosenkę, żałując tego, że mugolskie sprzęty w Hogwarcie są równie bezużyteczne co dziury w moście. Nikotyna daje mu jednak kopa endorfin i zbliża o krok do nieuniknionej autodestrukcji.
    Mężczyzna na moment przystaje. Do jego uszu dobiega chlupot wody. Najpierw jeden, cichszy, ale kolejny wyraźnie przybiera na sile, zupełnie jakby ktoś szamotał się pod lustrem wody. Upewnia go w tym dryfujący po powierzchni jeziora skrawek szaty o charakterystycznej, czerwonej podszewce. Klnie pod nosem, tracąc z oczu bąbli, które są wskazówką gdzie znajduje się najprawdopodobniej tonący uczeń.
    Bez większego namysłu wskakuje do wody i młóci zaciekle rękoma, próbując odnaleźć w odmętach jeziora osobę potrzebującą pomocy. Na dwie sekundy wynurza się by nabrać powietrza do płuc i ponawia próbę, choć z każdą chwilą jego obawy narastają. W końcu udaje mu się złapać za kołnierz nieroztropnego ucznia. Z wysiłkiem ciągnie bezwładne ciało na brzeg. Przez chwilę wpada w obłęd na widok Jamesa, który nie daje wyraźnych oznak życia. Przypomina sobie o tej wizji, którą zataił, by nie wywołać paniki wśród uczniów i z jego ust wyrywa się cała wiązanka wyjątkowo paskudnych przekleństw. Przewraca chłopaka na bok, by pozbyć się wody z jego organizmu, a potem z powrotem na plecy, by sprawdzić oddech.
    Pochyla się nad nim i nasłuchuje, a kiedy gorący oddech Jamesa łaskocze go po policzku, Salem wzdycha z nieskrywaną ulgą. Gdy nastolatek otwiera oczy, Graham znajduje się kilkanaście centymetrów od jego twarzy. Z jego ciemnych loków i rzęs spływają krople wody. Posyła młodszemu Gryfonomi uśmiech niemal równie szeroki co u Kota z Cheshire. W intensywnie zielonych oczach połyskują kurwiki.
    — Ależ mnie nastraszyłeś, cukiereczku — przyznaje, zanim energicznie wstanie z ziemi. Podaje chłopakowi rękę, a potem pociąga go w górę, zaskakująco mocno jak na swoją cherlawą posturę. Jest ciekaw, jak młodzieniec skończył w jeziorze, ale nie ma okazji o to zapytać, bo lada moment słyszy przyspieszone kroki i marudzenie kobiety, której obcasy zapadają się w wilgotnej powierzchni.
    — Co tu się wydarzyło?! — Głos starej pani profesor o wymyślnej fryzurze dobitnie wskazuje na to, że gotowa jest wlepić Gryffindorowi taką ilość ujemnych punktów, że przekreśli to ich szansę na zdobycie Pucharu Domów w tej dekadzie. Salem postanawia więc zabrać głos jako pierwszy.
    — Ach, nic wielkiego! — zapewnia z poważną miną. Doskonale odgrywa poirytowanego, ściąga brwi i krzyżuje ramiona na klatce piersiowej. — Potter wepchnął mnie do jeziora, ale już się z nim rozmówiłem. Oby szlaban nauczył cię szacunku do starszych. Ty huncwocie, już ja się o to postaram! — Jasnowidz mówi głośno i wyraźnie, gestykulując przy tym dla podkreślenia, że jest oburzony rzekomą postawą chłopaka. Używa na nich zaklęcia, dzięki któremu ich ubrania w mgnieniu oka na powrót stają się suche, a następnie odciąga nastolatka w kierunku szkoły, jak najdalej od tej starej ropuchy i jej cuchnących perfum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Szlabany ze mną to sama przyjemność, nieprawdaż? — zagaia Jamesa, trącając go przy tym w ramię. — Powiesz mi czego szukałeś w jeziorze? — dopytuje, nie kryjąc nawet zaciekawienia. — Mi możesz powiedzieć, cukiereczku, wiesz przecież. Będę milczał jak grób! — obiecuje.
      Pieszczotliwe zdrobnienie dźwięcznie odbija się od jego zębów. Nie powinien go tak nazywać ani tym bardziej kryć przed pozostałymi nauczycielami, ale robi wszystko na opak. Z jakichś niewytłumaczalnych powodów od początku ich znajomości darzy młodego Pottera sympatią i traktuje jak młodszego, rozbrykanego braciszka.

      Salem

      [Oficjalnie witamy naszego cukiereczka!]

      Usuń
  4. [ Witam szanownego utracjusza numer jeden, zwanego również upierdliwym kuzynem ;) Nie spodziewałam się, że w tak krótkim czasie Lupin będzie miał możliwość zagadania do tylu członków swojej własnej rodziny <3 Nie wiem co prawda jak Edward reagowałby na pogłoski, że James codziennie przed snem wycałowuje zdjęcie jego biednego ojca… Miejmy nadzieję, że wykazałby się wyjątkowym zrozumieniem ;) Liczę na to, że będziecie się doskonale bawili, i może przy okazji nie zdemolujecie Hogwartu po raz drugi ;) Naturalnie w razie chęci progi Edwarda są zawsze otwarte ;) ]

    Lupin

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ja to zawsze miałam słabość do Jamesa Pottera II, uważam, że trochę mało doceniona postać :D bardzo mi się podoba Twoja kreacja, trochę mi moje serduszko chlipnęło, że ten słynny Harry Potter nie przyjdzie na ważny mecz synka... Effy z chęcią by przyszła <3 ja myślę,że totalnie mogliby się przyjaźnić i robić głupie rzeczy, kto wie, może akurat Jamesowi by coś nie coś o sobie powiedziała (na pewno nie ma trzeźwo i na pewno nie bez unikania go potem)... Generalnie myślę, że możliwości jest dużo także daj znać czy jeszcze zmieścisz gdzieś Effy <3]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  6. — Godziny spędzone na zajęciach Koła Teatralnego nie poszły w las, cukiereczku — mruknął nieskromnie i posłał mu uśmiech. Kiedy jeszcze się uczył, był prawdziwą gwiazdą wspomnianych zajęć dodatkowych. Potrafił się wcielić w każdą rolę. Zrozpaczona sierota, zakochany młokos, rozgniewany buntownik — wystarczyło mu rzucić ciekawym scenariuszem i potrafił odegrać każdą z nich w zaskakująco przekonujący sposób. Zdecydowanie miał do tego talent, choć jak widać kariera aktora nie była mu pisana. A może była, ale postanowił się sprzeciwić własnemu przeznaczeniu? To nie byłby pierwszy raz.
    Na pewno większość kadry zrobiła zaskoczone miny na wieść, że nie tylko zdał egzaminy, ale kolejny rok rozpocznie jako stażysta. Pewnie w tamtym okresie liczyli, że powinie mu się noga albo zwyczajnie znudzi mu się mycie filiżanek po wróżeniu z fusów i sprzątanie rozbitego szkła, gdy któryś z uczniów przez przypadek stłukł kulę. Chyba nikt, może poza nim samym, nie przewidywał, że będzie odpowiadał za edukację następnych pokoleń. Czy ktoś taki jak on mógł im przekazać jakiekolwiek wartości, pokierować na właściwą ścieżkę?
    Cóż, patrząc na to, jak nieetycznie postępował w przypadku Jamesa, można było w to powątpiewać. Jednak chyba każdy nauczyciel miał swojego pupilka, którego traktował z wyjątkową wyrozumiałością, prawda? Przynajmniej tak to sobie próbował tłumaczyć. Przecież zwracał mu uwagę, że to niewłaściwe zachowanie! A, że później szybko puszczał je w niepamięć? Starość i skleroza, ot co!
    — Coś kręcisz i kłamiesz równie kiepsko, co swój brat. Zawiodłeś mnie, Potter — stwierdził, ostatnie zdanie wypowiadając z manierą, jaką ponoć posługiwał się Severus Snape, imiennik jednego z braci. Zrobił nawet tę samą rozczarowaną minę.
    — Ty huncwocie, najpierw prawie się utopiłeś, a teraz chcesz się jeszcze urwać z zielarstwa! Chyba naprawdę życie ci niemiłe — zawyrokował, marszcząc brwi, aż pojawiła się między nimi lwia zmarszczka. Pokręcił głową i zacmokał w wyrazie niezadowolenia. — Nieładnie, ale bierzesz zły przykład ze mnie, dokładnie tak jak cię wychowałem — prychnął z nieukrywanym rozbawieniem. — Jeśli zdradzisz co tak naprawdę robiłeś w Jeziorze, to szlaban będzie miłosierny. Ale spróbuj mnie znowu okłamać, a wymyślę coś tak nudnego i obrzydliwego, że pożałujesz, że się urodziłeś! Więc, jak będzie, James?

    Salem

    [Oj, jest i to jak! Zdecydowanie polecam serial, choć sama jestem dopiero w połowie pierwszego sezonu, ale strasznie wciąga :P

    PS. Z góry przepraszam za zmianę narracji, ale mój mały eksperyment okazał się męczący przy takiej ilości wątków, jakie tu prowadzę, więc wracam do tego co sprawdzone, żebyście nie musieli czekać w nieskończoność.]

    OdpowiedzUsuń
  7. [O niee, fakt! Nie wiem jak mogłam to przegapić, kłaniamy się nisko i przepraszamy za to niedopatrzenie! Przyjdziemy do Nate'a z rozpoczęciem w ramach zadośćuczynienia, o ile liczba wątków Cię jeszcze nie przygniotła hah <3]

    Opuścił właśnie skrzydło szpitalne i wściekłym krokiem ruszył w kierunku korytarza. Nie tak miał wyglądać ten dzień, a on nienawidził, kiedy coś szło nie tak, jak z góry sobie zaplanował. Nie wierzył, że ten wypadek był przypadkowy i był przekonany, że za tym durnym pomysłem stoi nie kto inny, jak James Potter. Chłopak już od kilku dni wybitnie działał mu na nerwy, a jak na złość, unikał go, jak ognia, domyślając się z pewnością, że jego głupie intrygi związane z osłabieniem drużyny wyszły na jaw i nie przyniosą mu niczego dobrego. Działał zazwyczaj w myśl zasady, że to, co dzieje się podczas meczu, zostaje na meczu, ale nie mógł być obojętny wobec nieczystych zagrań Pottera, zwłaszcza, że jako kapitan czuł się odpowiedzialny za całą drużynę.
    - No proszę, ten dzień jednak nie jest aż tak zły, na jaki mógł się zapowiadać – mruknął pod nosem, widząc, że stanął właśnie oko w oko z poszukiwanym celem. W końcu udało mu się na niego wpaść, na dodatek w sposób, który utrudniał mu szybką ucieczkę i sprawiał, że nareszcie będzie mógł się na nim odegrać, nawet jeśli nie zdążył jeszcze potwierdzić krążących na temat niecnego planu Pottera plotek.
    - Na bycie moim kumplem trzeba sobie zasłużyć kretynie – warknął, wściekle rzucając pod nosem zaklęcia i celując w niego różdżką. Zazwyczaj udawało mu się bez trudu trafić w przeciwnika, tym razem jednak emocje, jakie nim targały, były na tyle silne, że nie potrafił dostatecznie się skupić, co zdecydowanie działo na korzyść jego przeciwnika. James zadarł z niewłaściwą osobą, a on zamierzał mu pokazać, gdzie jest jego miejsce. Nigdy nie należał do osób, które kręciły się wokół dwóch Potterów i podlizywały się im ze względu na historię Harrego, ba, wręcz przeciwnie, lista jego przodków związana była w dużej mierze z Śmierciożercami, a jego ojciec miał bzika na punkcie czystej krwi.
    - Niesportowe zachowanie? Serio? Ty jesteś cały, jak chodzące niesportowe zachowanie! – krzyknął, unikając szybkim ruchem ataku i przechodząc do kontrofensywy – Wysłałeś na boisko niewinną dziewczynę, tylko po to, żeby wyeliminować przed meczem kapitana? Nisko upadłeś Potter, za nisko – pokiwał zrezygnowany głową, będąc przy okazji przekonany, że nieszczęśliwy wypadek był sprawką Jamesa, a nie zwykłym zbiegiem okoliczności – Zabiję cię Potter! – krzyknął, gotów użyć kolejne zaklęcie, ale zanim zdążył wykonać ruch ręką, zza jego pleców wyłonił się nauczyciel, a jego mina zdecydowanie i jednoznacznie wskazywała na to, że obydwóch czeka szlaban, na dodatek w jednym pomieszczeniu i w swoim towarzystwie.

    chodzące kłopoty - Elias D.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciszę w małym gabinecie wypełniał tylko szelest pióra, sunącego po pergaminie, na którym oprócz zasychającego tuszu, pokładał się także blask ciepłego światła, dochodzącego z wiszącej nieopodal lampy naftowej. Zasłony w oknach były ściągnięte, a stojące na środku antyczne biurko z dębowego drewna, otaczały, regały po sam sufit upchane różnorakimi tomiszczami. Zapach atramentu delikatnie łaskotał go w nos za każdym razem, gdy starannie moczył końcówkę pióra w kałamarzu. Uwielbiał zapach atramentu do takiego stopnia, że stanowił on składową jego amortencji i często pisał więcej tylko dlatego, by móc wdychać nutę tych drzewnych, dymno-słodko-gorzkich zapachów. Ale teraz nie pisał dla osobistych przyjemności – kończył urzędnicze gryzmoły, licząc w duchu na to, że to ostatnie sprawozdanie w tym tygodniu. Gdyby nie fakt, że się zobowiązał, a tak z innej beczki dość solidnie poturbował po eksploracji Angkor Wat, wróciłby do wypraw w odległe zakątki świata: do niezależności i dreszczyku emocji, którego najbardziej brakowało mu pod krawatem. Zaszyłby się w Petrze i komnatach Ad-Dajru, albo gdzieś w libańskim Tyrze.
    Westchnął ciężko, przekładając pergamin na drugą stronę. Znów zamoczył pióro w kałamarzu i ostrożnie strzepał kroplę atramentu z końcówki, ale nim zdążył zbliżyć pióro do szorstkiej faktury materiału, by dokończyć zdanie, z dolnej części domu dobiegł go dźwięczny huk przewracanych przedmiotów. Wyprostował się na fotelu, słuchając chaotycznego jazgotu, który brzmiał tak, jakby przez salon właśnie przetoczył się jakiś dobrze zaprawiony w boju pijaczyna, i zaraz wstał z miejsca, bez cienia strachu kierując swe kroki w stronę schodów na parter. Ktokolwiek to był – przyszedł bez zapowiedzi, a tego Silvan nie tolerował i to dużo bardziej niż spóźnialstwa.
    Nie był jednak brawurowy, ani lekkomyślny, bo przeszłość cały czas miał mocno zagadkową, a bierny w odkrywaniu jej kart nie był, dlatego skorzystał ze swojej umiejętności i na dół zszedł po cichu, na czterech łapach. Czarne futro tak bardzo zlało się z mrokiem, panującym w salonie, że dotarł do niego zupełnie niespostrzeżenie, ale gdy tylko dostrzegł Jamesa kocimi ślepiami, a wraz z nim cały ten syf, którego wokół narobił, w sekundzie przybrał ludzką formę – niestety w tym gorszym, bo rozwścieczonym wydaniu – i czym prędzej rozświetlił całe pomieszczenie.
    Mocno zacisnął szczękę i wbił w twarz Jamesa surowe spojrzenie, z trudem powstrzymując się przed posłaniem salwy brzydkich epitetów. To spojrzenie wcale nie mówiło, że chciałby rozerwać go teraz na strzępy – ono mówiło, że zaraz na pewno to zrobi.
    James spróbował go ubiec, chcąc nawiać, ale Silva zdążył chwycić materiał jego kaptura i bez cienia delikatności wciągnąć chłopaka z powrotem do wnętrza salonu. A potem wycelował w niego różdżką, ciesząc się, że limit zaklęć w Hogsmeade nie został jeszcze przekroczony. Czerwone światło zaklęcia levicorpus błysnęło krótko, a niewidzialna siła uniosła Jamesa za kostkę, wieszając tuż pod sufitem.
    — Już wychodzisz, James? Nieładnie, przecież dopiero co przyszedłeś — powiedział, spojrzawszy na fanty, które powypadały z jego kieszeni włącznie z różdżką, i popatrzył na Jamesa z ironicznym, wymuszonym uśmiechem na ustach. Nie był miły i co do tego nie było żadnych wątpliwości.
    Ruszył wolnym krokiem w jego stronę, lekko uderzając różdżką o wewnętrzną część swojej dłoni zupełnie tak, jakby zastanawiał się, które zaklęcie da mu solidniejszą nauczkę, i po drodze ominął kamienie księżycowe, które wciąż leżały rozsypane na podłodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Coś ci powiem, Potter — zaczął, zatrzymując się kilkanaście centymetrów przed zwisającą do góry nogami twarzą Jamesa. — Awansowałeś na pierwszego dzieciaka, którego z przyjemnością posłałbym w diabły — wyznał bez ogródek z tą samą surową miną. — Ale najpierw ogarniesz syf, którego tutaj narobiłeś — oznajmił, po czym machnął różdżką zaklęcie przeciwdziałające, pozwalając, by cztery litery Jamesa odbyły bliskie spotkanie z drewnianą podłogą salonu.
      — Bez różdżki — zaznaczył, zdecydowanym ruchem odtrącając jego różdżkę w bok.
      To nie tak, że James zniszczył swoim zachowaniem wszystko to, co do tej pory między sobą zbudowali. Ten incydent nie między nimi nic, bo Silva znał Jamesa lepiej, niż jego własny ojciec, i rozumiał to zamiłowanie do wybryków. Może nawet nie tyle co zamiłowanie, a jedyną skuteczną drogę, by ściągnąć na siebie uwagę konkretnej osoby. Nie zmienia to jednak faktu, że James zrobił coś, za co musi musi ponieść karę i Silvanus nie zamierzał mu tego darować. Jak to swego czasu mawiał Neville: liczy się przede wszystkim dyscyplina. Lubią karać, tacy są Carrowowie. I prawda jest taka, że pewne rzeczy się nie zmieniają. Szczególnie, jeśli są zapisane w genach.

      Silvanus Carrow

      Usuń
  9. Sądził, że szlaban był w tym wypadku niesprawiedliwy, zwłaszcza, że miał powód ku temu, aby zaatakować Jamesa. Od kilku dni robił wszystko, aby wyprowadzić go z równowagi, a po tym, jak wylądował pośrednio przez niego w skrzydle szpitalnym, miarka się przebrała. Nie wierzył, że to był zwykły zbieg okoliczności i zamierzał zrobić wszystko, aby prawda o intrygach Pottera w końcu wyszła na jaw. Wyeliminowanie kluczowych graczy przede meczem było najgłupszym pomysłem, na jaki mógł wpaść i cały Gryffindor powinien zapłacić za jego beznadziejne pomysły i brak gry fair play.
    - Jeśli nie chce, aby twoja buźka wyglądała za to jak kwaśne jabłko, lepiej w końcu się zamknij. Dorwę cię prędzej czy później – wysyczał, nie odrywając wzroku od pergaminu. Nie miał pojęcia, jak ma się zabrać za esej, od lat zadania domowe robili za niego inni, a on skupiał się raczej na utrzymaniu swojej popularności wśród uczniów, niż dobrych stopni lub uznania w oczach nauczycieli.
    - Wszyscy to o nas mówią ciągle źle, a tymczasem James Potter, wielki członek Gryfonów, ryzykował życie niewinnej dziewczyny tylko po to, aby się mnie pozbyć przed meczem. Mam gdzieś tą laskę, ale zrobię wszystko, żebyś poniósł za to konsekwencje – dodał, cedząc każde słowo przez zęby i zaciskając wolną od pióra dłoń w pięść. To był cios poniżej pasa, nawet on nie zrobiłby czegoś takiego, zwłaszcza, że nigdy nie bawiły go jakieś głupie gierki i wszelkie sprawy wolał załatwiać bezpośrednio na boisku. Najwyraźniej chłopak ze względu na swoje nazwisko czuł się kompletnie bezkarny i liczył na to, że samo pochodzenie załatwi sprawę, jego niedoczekanie.
    - Nie wiem, co jest gorsze, ten durny esej czy twoja irytująca i paplająca bez sensu jadaczka, nie mógłbyś chociaż tutaj trzymać się ode mnie z daleka? – jęknął, bo James ewidentnie miał problem z trzymaniem języka za zębami, co jedynie jeszcze bardziej go irytowało i doprowadzało do skraju jakiejkolwiek wytrzymałości.

    bardzo wściekły El

    OdpowiedzUsuń
  10. James ewidentnie robił wszystko, aby wystawić jego cierpliwość na próbę i gdyby nie to, że szlaban odbywali bez różdżek, za pewne znów cisnąłby w niego zaklęciami, nie zważając na konsekwencje. Chłopak był cholernie irytujący, a swoim ciągłym paplaniem podnosił mu ciśnienie do granic wytrzymałości. Mając przy sobie różdżkę mógłby skutecznie zakneblować mu usta, a tak niestety był na to skazany, a wszystko wskazywało na to, że to będzie najgorszy szlaban w jego życiu.
    - Nie wiem, jak inni z tobą wytrzymują choćby kilka minut, ale świat byłby zdecydowanie piękniejszy, gdyby ktoś odciął ci język i odebrał mowę choćby na jakiś czas – mruknął, dociskając nerwowo pióro do pergaminu i wpisując kolejne słowa, które nie miały większego sensu, służąc bardziej jako pozory zaliczonego zadania. Nigdy nie był wzorowym uczniem, nie zależało mu na stopniach, chciał jedynie mieć z głowy ten durny esej i móc wrócić do siebie, przy okazji będąc jak najdalej od paplającego mu bez sensu nad uchem Jamesa.
    - Myślałem, że tylko twój brat ma kompleks Harrego Pottera i się z nim nie dogaduje, ale najwyraźniej i ty chcesz być we wszystkim najlepszy, żeby tatuś cię docenił i był z ciebie dumny – wysyczał, unosząc głowę do góry i mierząc go wściekłym wzrokiem – Cokolwiek zrobisz i tak będziecie o krok za nami, jesteśmy od was lepsi, a ty zamiast stosować jakieś chore gierki i narażać życie innych na niebezpieczeństwo, po prostu się z tym pogódź Potter – dodał, nie wierząc w zapewnienia dotyczące wypadku podczas treningu. Zarówno Mei, jak i James upierali się, że to nie było zaplanowane i dziewczyna po prostu się zagapiła, ale on nie ufał nikomu spoza swojego domu i bliskich mu osób.
    - Prawda jest taka, że twój ojciec jest mocno przereklamowany, a jeśli miałby choć trochę honoru, nie pozwoliłby, aby Cedrik za niego zginął. Ba, o czym ja mówię, honor, ani ty, ani nikt tobie podobny nie ma o czymś takim pojęcia, skoro nawet w głupim meczu stosujesz tak żenujące zagrywki – prychnął, zwijając pergamin w kulkę i celując nią w głowę chłopaka – Zniszczę cię jak ten papier, kiedy tylko pozwolą mi cię dorwać Potter – uśmiechnął się cwanie, opierając się wygodnie na krześle i krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej.

    Elias, który traci wszelką cierpliwość

    OdpowiedzUsuń
  11. Salem zabawnie zmarszczył nos i wystawił język, dość teatralnie wyrażając obrzydzenie widokiem woreczka pełnego oślizgłych czarnych glutów. Mógł się jedynie domyślać, to były to pijawki. Niektóre składniki eliksirów powodowały u niego mimowolny odruch wymiotny, więc nie zazdrościł nauczycielom tego konkretnego przedmiotu. Godziny spędzone w lochach, na dodatek w oparach warzonych robali i innych ohydztw przyprawiały go o dreszcze. Może od wdychania tych wszystkich smrodliwych wywarów stracili węch? Z dwojga złego jednak, eliksiry przynajmniej okazywały się potrzebne, więc mimo niechęci wobec doznań zapachowych, Salem poświęcał im więcej uwagi, niż lekcjom latania na miotle.
    — Jestem pewien, że wygracie z nimi i bez oszukiwania — stwierdził pewnym siebie tonem głosu. Nie, wcale nie miał na ten temat żadnej wizji. Po prostu często pojawiał się na meczach i dopingował Gryfonom, choć w przeciwieństwie do Jamesa, za swoich szkolnych lat nie należał do drużyny Quidditcha. Prawdę mówiąc, Salem nigdy nie nauczył się porządnie latać na miotle. Zresztą, uważał tę umiejętność za przeżytek i mógł policzyć na jednej ręce ile razy mogła okazać się przydatna. Jeśli potrzebował się szybko przemieścić, zwykle korzystał z teleportacji. Był wielce niepocieszony tym, że na terenie szkoły korzystanie z tej zdolności zostało zakazane. Sport generalnie go nudził, ale wiedział, że dla Jamesa to ważna sprawa, więc pojawiał się na trybunach, poniekąd robiąc to, co powinien robić Harry.
    — Jak rozumiem, chciałeś przez to powiedzieć, że zerwałeś już wystarczająco ślazu podczas zajęć z zielarstwa, więc nic tam po tobie — parsknął śmiechem, prowadząc chłopaka aż na siódme piętro w Wieży Północnej, gdzie znajdowała się jego klasa. Popchnął ciężkie drzwi, na których widniała nowa, połyskująca tabliczka z jego imieniem i nazwiskiem. Drewniane wrota z hukiem zatrzasnęły się za ich plecami. Wnętrze sali wypełniał wonny dym, od którego łaskotało w nosie. Wewnątrz było rozpalonych mnóstwo świec, które rozświetlały przestrzeń pogrążoną w półmroku, który został wywołany zasłoniętymi zasłonami. — Nie chcesz wiedzieć, ale zdradzę ci jedno. Lepiej nie wybieraj się na zrywanie rdestu ptasiego do Zakazanego Lasu tej pełni — ostrzegł.
    Z cienia najpierw wyłoniła się para żółtych ślepi, a potem sylwetka czarnego kota. Zwierzę najpierw popatrzyło na swojego właściciela, jakby chciało mu robić wyrzuty o nagłą pobudkę, ale najwyraźniej pałało sympatią wobec gościa, sądząc po tym, że zamiast skoczyć mu pazurami na plecy, jak czynił to w przypadku niektórych uczniów, otarł się o jego nogę.
    — Jasnowidztwo to dar i koszmar zarazem. Jedni nie uwierzą w przepowiednie i uznają cię za kłamcę, a inni będą mieć pretensje, że przyszłość okaże się dla nich niekorzystna. Czasem widzisz też rzeczy, których widzieć byś nie chciał — urwał w połowie zdania, głaszcząc kocią sierść. — Zabawne, że zwykle takie wizje zapisują się w świadomości najbardziej i nie pozwalają zasnąć w nocy. No, ale dość o mnie, cukiereczku. Podyskutujmy o tobie i twoim szlabanie. Gdybyś znowu mnie okłamał, bardzo bym się obraził i kazał ci przygotować zajęcia do wróżenia z wnętrzności ptaków... — Musiał się mocno wysilić, by zachować poważną twarz, kiedy to mówił. — ...ale powiedzmy, że mnie przekonałeś i będę bardziej dobroduszny. Przyda mi się pomoc w małym przemeblowaniu. Odkąd zacząłem uczyć, jeszcze nie zdążyłem zmienić wystroju, a trochę zaburza mi feng shui — stwierdził, krzywiąc się na widok kotary, która zapewne miała tyle samo lat, co on sam. Wolał nawet nie myśleć, kiedy ostatni raz była prana. — To jak, mogę na ciebie liczyć? Jak się dobrze spiszesz, poczęstuję cię ciastkami. — Brzmiało jak propozycja nie do odrzucenia.

    [Rowling tyle razy zmieniała zdanie na temat różnych szczegółów odnośnie własnego uniwersum, że już nie wiadomo w co wierzyć :P]

    Salem

    OdpowiedzUsuń
  12. O ile James rzeczywiście wpadł na ten głupi pomysł włamania się do domu, o tyle bałaganu narobił z rozpędu i nienaumyślnie – i to go ratowało, bo gdyby tanecznym krokiem, z beztroskim uśmiechem na twarzy, zdemolował mu pół chaty, wrzucając do środka łajnobombę czy cokolwiek z Wybuchowych Przedsięwzięć, to tym razem to Silva zagwarantowałby mu powtarzanie klasy. I byłoby to wieczne powtarzanie. Nie skończyłby siódmego roku do końca życia. Ale, że chłopak się zreflektował, okazał skruchę i bez grama protestu dźwignął brzemię kary, złość Silvanusa powoli uleciała.
    Obserwował go w milczeniu, gdy po kolei zbierał z podłogi wszystkie zrzucone przedmioty – widać, że doświadczenie Jamesa w odbywaniu kar, było już na poziomie wybitnym, bo doskonale znał strategię naprawiania złego wrażenia, które zdarzało mu się po sobie pozostawiać właśnie za sprawą wybryków. To chyba zawsze wyglądało podobnie: najpierw boom, potem przepraszam, a na końcu zasłużona odsiadka, przyjęta z pokorą. Odkąd pamiętał, James zawsze był sprytny, chociaż nie powinno to nikogo dziwić, skoro ciągnie się za nim drzewo genealogiczne, złożone w większości z charakterów niezwykle rezolutnych. Oczywiście, potrafił napsuć człowiekowi krwi, jak mało kto, ale był dobrym chłopakiem. Dobrym, choć niedocenionym.
    Ponieważ James, ku jego zaskoczeniu, dał się ponieść porządkom i w trybie zapracowanego winowajcy zaczął pucować nawet kuchnię, Silva w pewnym momencie wrócił na piętro, by dokończyć swoje obowiązki. Zasiadł przy biurku, chwycił za pióro i dopisał kilka brakujących słów do zdania, które urwał gdzieś w połowie. Potem sięgnął po stare wydanie książki: Historyczne miejscowości magiczne, odszukał w niej pozycję, która go interesowała i przełożył atłasową kapitałkę między kartkami, by nie zgubić strony.
    Zarejestrował obecność Jamesa w gabinecie, ale nie podniósł wzroku znad pergaminu, nawet gdy ten zabrał głos. Rzucił tylko kontrolne spojrzenie w stronę szklanki z drinkiem, znowu zamoczył pióro w atramencie i wrócił do pisania ostatniej linijki tekstu. Słuchał go, mimo że był w tej chwili zajęty czymś innym, a chociaż bardziej wyglądało na to, że go ignoruje, tak naprawdę rejestrował każdy wyraz, który padał z jego ust, włącznie z tonem jakim brzmiał.
    — Najpierw chciałeś mnie nastraszyć, a teraz chcesz mnie upić — zauważył uszczypliwie, ale zaraz uśmiechnął się wyraźniej, ściągając z twarzy poważny wyraz i wszelkie oznaki zdenerwowania. — A co do obietnicy: oboje dobrze wiemy, że zrobisz to jeszcze tysiąc razy, James. Jeśli nie w takiej formie, to zapewne w innej. — Odsunął na bok papierkowe zobowiązania i sięgnął po szklankę z drinkiem. Zajrzał do środka, głównie z ciekawości, żeby popatrzeć co tam zmieszał, a potem oparł się wygodnie na fotelu, ułożył wolną rękę na podłokietniku i upił łyk koktajlu. Rzadko sięgał po alkohol, a jeśli już to robił, to zawsze wybierał szkocką whisky bez dodatków, ale ten koktajl był całkiem dobrą odmianą od słodu jęczmiennego z dębowym posmakiem, do którego tak bardzo przywykł. Poza tym, dla Silvy, bardziej od znajomości gustów, liczył się gest. Może to trochę popieprzone brać alkohol od wciąż niepełnoletniego chłopaka, w dodatku ucznia i syna jednego z dobrych przyjaciół, ale jaki był sens zgrywania cnotliwego, nieskazitelnego profesoro-wujko-kogoś, skoro daleko było mu do idealnego wzorca? Harry pewnie nie byłby zadowolony, gdyby to jemu James przyniósł drinka, ale Silva był od Harrego zupełnie różny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla niego liczyły się czyny i intencje za nimi idące; doświadczał życia na własnej skórze, nigdy nie w teorii, zawsze w praktyce, więc nie widział żadnego sensu w udawaniu, że czegoś nie ma, że coś nie istnieje, skoro towarzyszy życiu codziennemu sporej części ludzi na tym globie. Tak wyglądała uprzejmość Jamesa w wydaniu Jamesa i Silva to rozumiał. Mało tego – nawet ją sobie cenił.
      Trącił nogą drugi fotel, by obrócić go bardziej w stronę Jamesa i zasugerować, że sobie usiadł.
      — Cie cię tu sprowadza o tej porze? — Spojrzał na zegarek, żeby zorientować się co do godziny, a potem przeniósł spojrzenie i całą uwagę na Jamesa. Bacznie zlustrował go wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. — Chcesz pogadać? Coś cię trapi, ktoś wpadł ci w oko, ktoś ci dokucza? — Dopytał, chociaż równie dobrze James mógł przyjść tu bez konkretnego celu. Dla niego drzwi zawsze będą otwarte, niezależnie od pobudek jego odwiedzin i głupich pomysłów, na które jeszcze wpadnie za nim się otworzy i przejdzie do sedna.

      Silvanus Carrow

      Usuń
    2. [I jak tu się na niego gniewać? No nie da się :D]

      Usuń
  13. Biegł ile sił, aż stracił rachubę czasu i przestrzeni. W ciemnościach Hogwart przypominał labirynt, w którym łatwo się zgubić. Wreszcie Scorpius zatrzymał się na rozdrożu, by choć na chwilę odsapnąć. Gonił go wściekły woźny, po tym jak chłopak namówił Irytka do zrobienia mu głupiego psikusa, który tylko odrobinkę wymknął się spod kontroli. Oddychał ciężko i wykorzystał postój do tego, by się rozejrzeć. Szybko zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia gdzie się znajduje. Choć przebywał w szkole już siódmy rok, wciąż nie znał jej wszystkich zakamarków. Przeklinał w myślach, bo w takiej podbramkowej sytuacji taka wiedza byłaby bezcenna.
    Nagle serce podeszło mu do gardła. Usłyszał dźwięk kroków dobiegający z oddali. Odbijał się echem po pustym korytarzu, ale bez wątpienia woźny zmierzał w jego kierunku. Scorpius musiał podjąć decyzję, w którą stronę skręcić?
    Postanowił kierować się w prawo, gdzieś kiedyś usłyszał, że ponoć w ten sposób dało się wyjść z każdego labiryntu. Wziął więc czym prędzej nogi za pas i zniknął w mroku kolejnego korytarza. Dobrze, że natura obdarzyła go dobrą kondycją, bo pewnie wiele osób będąc na jego miejscu zwyczajnie by się zasapała i została złapana.
    Nie przerywając sprintu zerknął przez ramię, by upewnić się, czy na rozgałęzieniu woźny zgubił jego trop. Nagle pociemniało mu przed oczami. Poczuł ból w okolicy barku i stracił grunt pod nogami, wpadając na kogoś. Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że najwyraźniej nie tylko on bezsenną noc postanowił spożytkować na harce i swawole.
    — Na Merlina, Potter! Co ty tu robisz?! A zresztą, nieważne, musimy stąd spadać i to już! — syknął, pospiesznie podnosząc się z zimnej posadzki. Miał wrażenie, że przez hałas jakiego narobili ten stary piernik zaraz ich dorwie, a potem będą za karę polerować puchary albo zbierać śmieci wokół szkoły przez następną dekadę. Scorpius nie miał zamiaru dać się wmanewrować w żaden szlaban!
    Pociągnął Jamesa za ubranie i czmychnął w najbliższy zakręt. Przez moment wstrzymał oddech, z niepokojem nasłuchując jak ma się sytuacja. Już myślał, że zostaną nakryci, kiedy woźny zatrzymał się, najwyraźniej przekonany o tym, że zgubił jego trop.
    — Przeklęte dzieciaki! — warknął mężczyzna z nieskrywanym zdenerwowaniem. Nad jego głową musiał przemknąć Irytek, ponieważ ich uszu dobiegł dźwięk machania miotłą i kilka siarczystych przekleństw. Na szczęście pojawienie się poltergeista wytrąciło woźnego z równowagi i znalazł sobie nowego wroga. Malfoy odetchnął z ulgą.
    — Powiesz mi co planowałeś zrobić? — zapytał z zaciekawieniem.

    Scorpius Hyperion Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  14. Był impulsywny z natury, jednak nikt dawno aż tak nie wyprowadził go z równowagi. Miał ochotę udusić swojego towarzysza niedoli, a najlepiej faktycznie pozbawić go języka, aby zamilkł na zawsze i przestał paplać bez sensu.
    - Nasza dalsza rozmowa do niczego nie doprowadzi, lepiej będzie, kiedy każdy z nas zajmie się tym durnym esejem. Jesteś kilka poziom niżej, jeśli chodzi o intelekt, a w kontakcie z głupcem, to milczenie jest złotem. Nie mogę cię już słuchać, jakim cudem inni w ogóle z tobą wytrzymują, skoro jesteś tak cholernie irytujący - jęknął, mierzwiąc dłonią pozostające w nieładzie włosy. Zdążył zauważyć, że jego nerwowość jedynie zachęca Jamesa do dalszych zaczepek, starał się więc zachować kamienną twarz i nieco uspokoić. Nie zamierzał reagować na jego docinki i uwagi, jedyne co mogli bez różdżek to rzucić się na siebie z pięściami, a widomość o bójce za pewne błyskawicznie dotarłaby do jego ojca. I tak miał u niego na pieńku za poprzedni szlaban i nie chciał znów sprawiać mu problemów. Miał nadzieję, że ojciec zauważy w końcu, jak się stara i w końcu go doceni, ale żadne znaki na ziemi i niebie nie wskazywało na to, aby apodyktyczny i skupiony wyłącznie na sobie ojczulek, miał kiedykolwiek przyznać, że jest z niego dumny.
    - Następny mecz pokaże, kto jest lepszy i będzie wyrównaniem rachunków. Właśnie tam rozwiążemy ten spór, a tymczasem zachowujmy się tak, jakbyśmy byli tutaj zupełnie sami - podsumował, sięgając po kolejny pergamin i usilnie skupiając się na tworzeniu eseju, kompletnie przy tym ignorując swojego współtowarzysza. Co jakiś czas mocniej docinał jedynie pióro, lub zwijał palce w pięść, nie było to jednak tak bezpośrednie, jak wybuch gniewu i naprawdę cieszył się, że mimo wszystko nie udusił do tej pory miałczącego mu nad uchem Jamesa.
    - Potter! Davies! Potrzebuję waszej pomocy, chodźcie - do pomieszczenia wpadł przerażający uczeń, którego siostra jakimś cudem przyjaźniła się zarówno z Jamesem, jak i Eliasem - Minnie zniknęła, a ostatni raz widziano ją, kiedy wchodziła w głąb Zakazanego Lasu. Jest w cholernym niebezpieczeństwie. Musimy ją uratować, nie mogę jej stracić- rzucił przerażony i nie czekając na jakąkolwiek reakcję tej dwójki, wziął ich za ręce i zdezorientowany siłą pociągnął za sobą.

    Ahoj przygodo!!

    OdpowiedzUsuń
  15. Albus Severus Potter nie był pewien, w którym momencie swojego życia zaczął odczuwać ten wszechogarniający smutek, cień majaczący się za rogiem niczym niema groźba i dławiący każdy promień słońca nieśmiało wyglądający zza chmur. Czasem jego towarzystwo było ciche, wręcz kojące, niczym chłodna bryza morska w upalny dzień. Innym razem melancholia, otępienie i boleść otaczały go ze wszystkich stron, zacieśniając swoje sidła coraz mocniej i mocniej, aż cała jego skóra lepiła się od bólu i poczucia beznadziei. Niewiele osób potrafiło wyrwać go z marazmu, rozbić mur goryczy i pomóc.
    Nawet w największych ciemnościach Scorpius Hyperion Malfoy jaśniał niczym słońce.
    Może dlatego utrata jego blasku tak bardzo bolała – sprawiła, że otaczający Albusa smutek zaczął wylewać się z poharatanej skóry i rozlał u jego stóp, stęchły i duszący. Prędzej czy później ktoś musiał go zauważyć, poczuć nieprzyjemny, kręcący w nosie zapach i zdać sobie sprawę z tego, co się działo.
    Oczywiście, że James Syriusz Potter zauważył jako pierwszy.
    James Syriusz Potter, cudowny i utalentowany James, wiecznie radosny Jamie, którego uśmiech podbijał serca wszystkich, których spotkał na swojej drodze. Serce Albusa pełne było brzydkiej, czarnej zazdrości: o jego stopnie, o jego przyjaciół, o łatwość, z jaką nawigował skomplikowane relacje międzyludzkie i zawsze znalazł sposób, by zjednać sobie ludzi. James nie miał problemów, by zagadać koleżankę z ławki; James nie borykał się z nawet najbardziej podstawowymi zaklęciami; James nie był tchórzem.
    I Albus nienawidził, jak bardzo mu zazdrościł.
    Może gdyby przykładał więcej uwagi do otaczającego go świata, Albus dostrzegłby, od jak dawna James próbował złapać jego uwagę – ale Albus był zbyt zajęty pogrążaniem się w smutku, by dostrzec jego wysiłki.
    Choćby chciał, języka na policzku nie mógł zignorować. Albus podskoczył gwałtownie i niemal uderzył Jamesa w twarz, próbując go od siebie odepchnąć.
    — Na gacie Merlina, James! Co ci odbiło?
    Siedzący niedaleko uczniowie śmiali się cicho, patrząc, jak Albus otarł policzek z grymasem.
    Przez chwilę zastanawiał się, czy byłby w dużych tarapatach, gdyby teraz Jamesa przeklął.
    Wspomnienie mamy szybko ostudziło jego gniew. Może to i lepiej, że Albus słaby był w zaklęciach; po podpadnięcie Ginevrze Potter było ostatnim, na co miał ochotę.
    Albus miał nadzieję, że spojrzenie, jakie posłał bratu, wyrażało więcej niż tysiąc słów.
    Nie miał pojęcia, gdzie znajdowała się czwarta kotara na lewo od trzeciej zbroi na czwartym piętrze, nie miał pojęcia, czy na czwartym piętrze w ogóle stały trzy zbroje, ale nie wnikał; ostatnie szesnaście lat nauczyło go, by siedzieć cicho i przytakiwać. Może wtedy James zostawiłby go w spokoju.
    Albus kochał Jamesa, ale czasem znajdował jego towarzystwo zbyt przytłaczające.
    — Jamie, nie mam pojęcia, co takiego planujesz, ale jestem pewien, że Scorpius—
    Scorpius. Albus zacisnął prawą dłoń w pięść i z uśmiechem na ustach, który bardziej przypominał grymas, dokończył:
    — Nie wiem, dlaczego przyszedłeś do mnie.
    Wiedział, że i tak się zgodzi: bo kiedy James patrzył na niego z tym pełnym radości uśmiechem, nie sposób było powiedzieć nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem Albus żałował, że czuł aż tak silną potrzebę zadowalania innych – gdyby tylko potrafił twardo odmówić, nie błądziłby teraz po korytarzu na czwartym piętrze w poszukiwaniu zbroi, która, Albus był niemal stuprocentowo pewien, nie istniała.
      To, albo Albus powinien pójść do okulisty upewnić się, że wzroku nie odziedziczył po ojcu. W końcu zbroje były niezwykle ciężkie do przeoczenia.
      James znalazł go dość szybko; może to i lepiej, bo Albus był dwie sekundy od odwołania całej akcji i ucieczki do dormitorium. Ale Scorpius najprawdopodobniej wrócił już do pokoju, a ostatnim, czego Albus potrzebował, to spędzenia nawet kilku minut w jego towarzystwie, kiedy cała jego skóra zdawała się drżeć od tłumionej, kwasowej energii.
      Oczywiście, że relaksujący wieczór z bratem dla Jamesa oznaczał sianie chaosu. Jakim cudem byli braćmi, Albus nie miał pojęcia, ale postanowił pójść z prądem i emanować choć część jego entuzjazmu.
      — Pokój Zagłady brzmi ciekawie — powiedział pewnie, pewniej, niż się czuł, i spróbował się uśmiechnąć. Pokój Zagłady brzmiał przerażająco, ale pozostałe opcje nie były lepsze. Normalnie Albus wybrałby coś mniej katastroficznego, ale sama myśl o łajnobombach przyprawiała go o mdłości. — Prowadź!
      Głos Albusa brzmiał jak niezwykle mierna imitacja Jamesa; i ta kaleka, okrutna część Albusa namawiała go, by rzucił to wszystko w cholerę, wrócił do dormitorium i pozwolił, by myśli i wątpliwości pochłonęły go do reszty. Ale James rzadko kiedy zabierał go na swoje przygody, i może chaos był dokładnie tym, czego Albus potrzebował.
      Jego zdecydowanie wyparowało równie szybko, jak się pojawiło; Albus stanął jak wryty na środku korytarza i z oczami otworzonymi szeroko, zapytał:
      — Błagam, powiedz mi, że nie będziemy musieli używać magii!

      [Pięknie jest, nie masz za co przepraszać! A wszystko, co wymyśliłaś na temat Ala bardzo mi pasuje i kradnę to sobie na przyszłość. :D]

      Albus S. Potter

      Usuń
  16. Stał jak wryty, przysłuchując się rozmowie Krukona z Potterem. Nie wiedział, że James przyjaźnił się z Minnie, ale najwyraźniej połączyło ich wspólne zamiłowanie do psocenia i ciągłego pakowania się w kłopoty. Nie rozumiał, dlaczego chłopak wybrał akurat ich, zwłaszcza, że właśnie odbywali szlaban i wycieczka do Zakazanego Lasu w czasie, kiedy nawet nie skończyli zadanego im eseju, mogła nieść ze sobą wiele negatywnych konsekwencji. Nie zależało mu na ocenach i opinii nauczycieli, ale po ostatniej naganie jego ojciec wściekł się na tyle, że ostatnim, czego teraz potrzebował, było kolejne wpakowanie się w kłopoty i ściągnięcie do szkoły Davisa seniora.
    - Słucham? - uniósł zdziwiony brew, kiedy James wpakował mu do ręki fiolkę - A czy ja w ogóle mam coś tutaj do powiedzenia? - dodał, ale widząc miny swoich współtowarzyszy, westchnął jedynie ciężko i dla dobra przyjaciółki, pokornie zajął się tym, o co go poproszono. Miał nadzieję, że po tym wszystkim kadra spojrzy na nich mimo wszystko przychylnym okiem, zwłaszcza, że działali przecież w słusznej sprawie i być może właśnie ratowali życie jednej z nieodpowiedzialnych uczennic. Cieszył się, że to James zajął się uspokojeniem i spławieniem Krukona, chłopak był zdecydowanie zbyt emocjonalnie w to zaangażowany i jedynie utrudniałby im działanie. Sam spławiłby go w nieco mniej opanowany i serdeczny sposób, nigdy nie był dobry w kontaktach międzyludzkich, zwłaszcza, że posiadał niewielkie grono zaufanych przyjaciół, a dziewczynom po prostu pakował język do gardła, zapominając szybko o jednej i przechodząc na porządku dziennym do romansowania z kolejną.
    - Dlaczego zawsze, kiedy coś się dzieje, zawsze dotyczy to bezpośrednio lub pośrednio ciebie Potter? Nie wiem za jakie grzechy muszę spędzać dzisiaj cały dzień i wieczór w twoim beznadziejnym towarzystwie - jęknął, idąc za nim w kierunku wyjścia - Nie nazywaj mnie kompanem, nadal mam ochotę cię zamordować. To jednak musi poczekać dzień, czy dwa - dodał, mierząc go wściekłym wzrokiem i przekazując w jego ręce różdżkę, którą udało mu się odzyskać od śpiącego słodko profesora - I żeby było jasne, nie zamierzam w sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia chronić twojego tyłka, na pierwszym miejscu jest dla mnie życie moje, później Minnie. Twoje jest gdzieś nawet daleko za wilkołakiem, którego pewnie spotkamy po drodze - wyjaśnił, biorąc głęboki oddech i nabierając w płuca rześkiego, chłodnego powietrza, ruszył pewnym krokiem przed siebie. Niezbyt często tutaj wchodził, nie szukał kłopotów, a wycieczka do tego miejsca chcąc nie chcąc zawsze je oznaczała.

    w ogóle nie żaden kompan Elias

    OdpowiedzUsuń
  17. Salema nie trzeba było długo namawiać. Od razu wygodnie rozsiadł na fotelu wyściełanym welurowym obiciem. Z nieskrywaną satysfakcją wyrzucił nogi do góry, by móc oprzeć buty o kant mahoniowego biurka. Ręce skrzyżował za głową, obserwując spod półprzymkniętych powiek na to, jak Potter uwija się jak mrówka podczas sprzątania. Okazał mu litość, ostatecznie i tak pozwalając na użycie różdżki. Zbyt mocno go lubił, by niektóre z czynności kazać mu wykonywać bez posługiwania się magią. Co, gdyby James musiał się wspiąć na drabinę, niefortunnie by się zachwiał i upadł, łamiąc sobie rękę lub co gorsza skręcając kark? Miałby go na sumieniu, a znając naturę Pottera, ten urwis wróciłby z zaświatów tylko po to, żeby trochę go podręczyć! Pewnie niedługo by do niego dołączył jak tylko Harry by się dowiedział o całym zajściu. Ostatnio omijał wszystkie ważne momenty w życiu Jamesa, ale tego by na pewno nie puścił płazem.
    Graham nie zwrócił uwagi na to, ile czasu upłynęło. Właściwie to nie posiadał zegarka, chyba tylko po to, by mieć wymówkę dla wszystkich spóźnień. Jako uczeń nagminnie omijał kilka pierwszych minut lekcji i teraz niewiele się zmieniło w tej kwestii. Można mu jednak wybaczyć, był zakochany i jego myśli krążyły wokół innych tematów, niż wróżenie z ptasich wnętrzności.
    — Są równie nieprzewidywalne jak ja sam, a czy mnie można kontrolować? — zapytał retorycznie. — Kiedy jeszcze byłem uczniem, niektórzy rówieśnicy nazywali mnie złośliwie czarnowidzem. Co poradzę, często moje wizje dotyczyły mniejszej lub większej tragedii i nie zawsze zawierały wystarczająco szczegółów, by jej zapobiec. Właściwie, niekiedy okazywało się, że bezczynność to najlepsze, co mogę zrobić, bo próby oszukania przeznaczenia kończyły się... — Zawahał się, szukając odpowiedniego słowa — ...różnie.
    Przez krótką chwilę milczał, a to w jego przypadku było niemal jak cisza przed burzą. Potarł kark i energicznie wstał od biurka. Stanął obok Pottera, podziwiając jak pomieszczenie zmieniło się w przeciągu ostatnich minut. Poklepał go po ramieniu z uznaniem.
    — Dobra robota, ale bez obaw, nie przewiduję dla ciebie kariery woźnego — zaśmiał się. — Wiedziałeś, że przewidziałem, że Lupin zostanie nauczycielem? Nie chciał mi drań wierzyć, całe lata czekałem, aż moja przepowiednia się spełni. No i kto miał rację? Ja. — pochwalił się nieskromnie. Wyprężył chudą klatkę piersiową do przodu i teatralnie poprawił szatę, przez parę sekund pławiąc się we własnej nieomylności. — Nie wszystkim przepowiednie się podobają. Czasem można przez to zarobić albo się komuś narazić. Czasami jest się traktowanym jako kłamca albo zdrajca, bo przecież wiesz za dużo... — wymieniał, grzebiąc w wielkiej skrzyni. Nieoczekiwanie rzucił za siebie zasłonę w kolorze fuksji. Nawet nie patrzył na to, co robi, więc przypadkowo trafił nią w Pottera. Materiał opadł na niego, tworząc coś na wzór przebrania za ducha, które dzieciaki robiły na Halloween z prześcieradła. Zabrakło tylko dziur na oczy.
    — Jak dobrze, że przynajmniej ty umiesz latać na miotle, to pomożesz mi to zawiesić! — ucieszył się, a później zerknął przez ramię i mimowolnie zachichotał na widok Jamesa ściągającego z siebie różową zasłonę. — A coś ty taki ciekawski, cukiereczku? Co chciałbyś wiedzieć?

    Salem

    OdpowiedzUsuń
  18. Serce Ślizgona biło tak głośno, że przez moment naprawdę obawiał się, że woźny ich przez to usłyszy. Gdy starszy mężczyzna zniknął za zakrętem, blondyn zrobił kilka głębokich wdechów i wydechów. Dopiero potem zwrócił uwagę na to, co James trzymał w rękach. Poznał ten przedmiot. Był przekonany, że Mapa Huncwotów znajdowała się nadal w kanciapie woźnego. Zastanawiał się, jak Potterowi udało się ją zdobyć, ale nie miał o to czasu zapytać.
    Wywrócił oczami, już domyślając się, do czego zmierzał James. Najwyraźniej to, że znalazł się na jego drodze, wcale nie było przypadkowe i decyzja została już podjęta. Potter miał szczęście, że Scorpiusa ciągnęło do przygód. Nadstawił więc ucha z zaciekawieniem, kiedy padła nazwa Komnaty Tajemnic. Słuchał historii o tym, jak chłopak wyciągnął od wujka Rona informacje potrzebne do otwarcia pomieszczenia. Jednocześnie rozcierał sobie obolały bark, w który się uderzył. Prychnął i uśmiechnął się pod nosem, dowiadując się z jaką łatwością Jamesowi udało się pociągnąć Weasleya za język.
    Odwrócił wzrok, gdy Potter zapytał o jego dziadka. Relacje w ich rodzinie były, jakby to powiedzieć, napięte. Pamiętał, że Lucjusz chciał podarować mu swoją różdżkę, rodzinną pamiątkę przekazywaną z pokolenia na pokolenie, ale Scorpius odmówił. Cisza jaka wtedy zapanowała do tej pory dźwięczała mu w głowie. Nie chciał używać różdżki, która wcześniej służyła do złych celów. Czuł pokusę, pociąg do tego co zakazane i tyle mu wystarczyło, by podjąć jedyną rozsądną decyzję. Zaskoczył tym dziadka, przypomniał sobie grymas wymalowany na jego twarzy poprzecinanej zmarszczkami. Rozczarował go, zawiódł oczekiwania? Być może jego dziadek mimo uniknięcia więzienia i ułaskawienia nigdy nie przestał być ślepo zapatrzony w Lorda Voldemorta. Scorpius nigdy nie bał się wypowiadać jego imienia, choć niektórzy wciąż tego unikali. Czarny Pan nie żył, a w swoim krótkim życiu uczynił tyle zła, że ludzie nadal czuli przerażenie.
    Scorpius czasem uśmiechał się, gdy ktoś szeptał za jego plecami plotkę o tym, że jest jego dziedzicem. Posyłał wtedy jedno z tych spojrzeń, przez które wzdłuż kręgosłupa przebiegał zimny dreszcz niepokoju. Nie dementował pogłosek. Może to lepiej, żeby się go bali. Było coś satysfakcjonującego w tym, jak tłum rozstępował się przed nim i rzucano mu ukradkowe spojrzenia. Nie przypominał Toma Riddle'a ani trochę, ale pomimo to potrafił roztoczyć wokół siebie tę otoczkę, przez którą ludzie do niego lgnęli, choć jednocześnie ich onieśmielał lub przerażał. I czasem, tylko czasem, przerażał sam siebie, bo wiedział, że mógłby użyć tego do czynienia zła, gdyby tylko zechciał.
    — Nie wiem, nigdy nie wspominał, a ja nie pytałem. Nawet jeśli tak, to zabrał tę informację ze sobą do grobu — odparł Scorpius. Lucjusz zmarł dwa lata temu i do tej pory nigdy nie wspomniał o tym na głos. Snowflake dostarczyła mu tę wiadomość od Draco w trakcie roku szkolnego, ale Scorpius nie dał po sobie poznać, że jego dziadek odszedł.
    — Wiem tylko, że mój tata często tu przychodził — stwierdził. Nie zdradził, że Draco zwierzał się Jęczącej Marcie, a nawet wypłakiwał się jej w rękaw. Uważał to za lekko żenujące, więc wolał trzymać język za zębami, tym bardziej, że James pewnie by mu potem o tym wielokrotnie przypominał. — Zabawne, że twój tata, wujek Ron i ciotka Hermiona podejrzewali go o bycie prawowitym dziedzicem — dodał.
    Scorpius ucieszył się, że byli w łazience sami. Duch uczennicy z pewnością rozpoznałby w nim ojca, a wolał, by ta nie wsypała go przed Jamesem. Skrzywił się, gdy woda pod jego butami zachlupotała, a światło wydobywające się z różdżki podkreśliło brzydotę pomieszczenia.
    — To mów to hasło, Potter — westchnął, dla bezpieczeństwa sięgając po własną różdżkę. Nie do końca wiedział co tym razem mogą zastać w Komnacie Tajemnic, więc wolał być przygotowany, cokolwiek mogło znajdował się za ukrytym wejściem.

    Scorpius Hyperion Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  19. Słoneczne piątkowe popołudnie sprzyja oddawaniu się swoim ulubionym hobby. Nie inaczej jest w przypadku hogwarckiej społeczności, która czując zew nadchodzącego weekendu i odprężenia, postanowiła zbiorowo opuścić mury zamku by spędzić czas w ulubiony dla siebie sposób. Zapaleni gracze i entuzjaści quidditcha latali na miotłach, inni grali w czarodziejskie szachy, czytali książki w cieniu drzew lub po prostu spędzali czas w swoim towarzyskim gronie. A pomiędzy nimi wszystkimi krążyła ona, Effy Fitzgerald, kolorowy i pstrokaty motyl, którego wydawać by się mogło, że nie sposób nie zauważyć. Nic bardziej mylnego. Effy Fitzgerald posiadała nabytą nie wiadomo skąd umiejętność wtapiania się w tłum, tworząc iluzję sugerującą, jakoby była niczym innym jak kalejdoskopem barw pojawiającym się pod zamkniętymi powiekami. Ona jednak również oddawała się swojemu ulubionemu zajęciu - obserwowaniu i uwiecznianiu. Uwiecznianiu ulotnych chwil szczęścia lub zadumy, uwiecznianiu tych momentów, które wydają się tak błahe i nieistotne kiedy trwają, a które znaczą tak wiele kiedy upłynie odpowiedni czas.
    Nawet ona jednak nie spodziewała się tak nagłej zmiany pogody. Akurat udało jej się sfotografować subtelny i czuły uśmiech bawiącej się z nieśmiałkiem Ślizgonki, która na co dzień słynęła z wybitnie chłodnego obycia, kiedy to poczuła spadające krople deszczu. Effy szybko schowała do torby aparat i pognała w stronę zamku, nie chcąc potem tracić czasu na osuszanie sprzętu, klisz, albumów no i samej siebie. Zdążyła dobiec pod zadaszenie drewnianego mostu prowadzącego na dziedziniec wieży zegarowej, kiedy to spotkało ją kolejne zaskoczenie.
    - Fitzgerald! Czy mogę prosić cię do tańca?
    Miała dosłownie sekundy na jakąkolwiek reakcję. Odrzuciła na bok swoją torbę by uchronić ją przed dalszym zmoknięciem i pozwoliła się zaciągnąć Jamesowi Potterowi II na środek wyimaginowanego parkietu. Zaśmiała się głośno, ale zaraz dygnęła dystyngowanie, przyłączając się do tej spontanicznej i nieco niedorzecznej zabawy. Jej walc, postawa i sposób stawiania kroków był tak nienaganny, że zaskoczył nawet tych najbardziej arystokratycznych Ślizgonów. Ostatecznie rzadko kto podejrzewał Effy Fitzgerald o coś innego niż chaos. Pozwoliła się prowadzić w strugach deszczu i nie tracić humoru, mimo że w głowie cały czas huczały jej tak często słyszane podczas lekcji etykiety salonowej słowa:
    - Plecy prosto, Josephine!
    Zerkaj na partnera, ale nie patrz mu w oczy cały czas, to niestosowne!
    Plecy w łuk! Podbródek wysoko!
    Josephine, masz być subtelna! Daj się prowadzić!
    Jesteś damą, Josephine! Wyglądaj jak dama!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łamała jednak jedną z ważniejszych zasad dystyngowanego walca i patrzyła Jamesowi w oczy, głównie po to, by cały czas wiedzieć gdzie się znajduje. To nie lekcje etykiety salonowej, tylko zwykły hogwarcki dziedziniec, to nie Belfast, to nie wypolerowany parkiet, to nie profesjonalnie wynajęty na tę okazję tancerz, to James, jej James. Ten idealny w swojej nieperfekcyjności James, który co jakiś czas nieco nadeptywał jej stopy, który śmiał się pomimo tego, że woda kapała mu z włosów, który wymyślił sobie, że zatańczy z nią walca podczas ulewy, bo w sumie czemu nie? Ten James, któremu ufała mimo że nigdy nie powierzyła mu żadnej większej tajemnicy, który znał ją tak dobrze nigdy nie wypytując o większe informacje. Który czytał pomiędzy wierszami tak jak i ona wyłapywała te momenty jego smutku i zranienia pośród zdawać by się mogło nieustannych beztroskich uśmiechów, mniej lub bardziej udawanych.
      Cała przyjemność po mojej stronie, panie Potter - dygnęła kurtuazyjnie jak należy na sam koniec tańca. Odrzuciła swoje niebieskie loki do tyłu, by choć trochę zetrzeć deszcz z twarzy. Nie miało to absolutnie żadnego sensu, bo przecież padało nadal i była i tak cała mokra.
      Obok Hagrida… też - potwierdziła wzruszając ramionami. - Wszędzie i nigdzie tak naprawdę. A Ty? Zajęty organizowaniem bankietu na zamkowym dziedzińcu, korzystając z tej jakże sprzyjającej pogody?
      Wciągnęła go pod zadaszenie i zaczęła rozczesywać palcami włosy, by pozbyć się z nich nadmiaru wody. Inni uczniowie stwierdzili, że chyba przedstawienie się skończyło i mrucząc pod nosem mniej lub bardziej przychylne komentarze i zaczęli z powrotem kierować się w stronę zamku, gdzie mogli się spokojnie wysuszyć.
      Effy

      Usuń
  20. Cokolwiek niemiłego James postanowił zrobić, Silva na pewno nie będzie szukał dla niego usprawiedliwienia. Akceptował wyłącznie zasady fair play, nawet jeśli sam wielokrotnie mierzył się z ludźmi, którzy do celu brnęli po trupach, może nie tylko ze względu na egoizm i pazerność, ale również na motywy podszyte różnymi emocjonalnymi problemami. Ale przecież nie chodzi o to, by niszczyć ludzi i wejść na podium dzięki czyjejś krzywdzie, bo jaka to wtedy wygrana? W zasadzie żadna, a już na pewno nie uczciwa i godna podziwu. James najwidoczniej zdał sobie z tego sprawę, a w całym tym sabotażu chodziło o coś zgoła innego, niż o czystą chęć dokopania Ślizgonom. Wszystkie jego wybryki były jak próba zwrócenia na siebie uwagi tych konkretnych par oczu, które nieustannie utkwione były sprawach Ministerstwa Magii – ważnych, bez wątpienia nawet bardzo, aczkolwiek na pewno nie ważniejszych od tego, jak wygląda doczesna wędrówka własnych dzieci. To powinno być najważniejsze – i jest to oczywiste nawet dla Silvana, który dzieci nie ma i nie zamierza mieć. Wystarczy, że już na stołku nauczycielskim zdążył po części otrzeć się o tę rolę, więcej mu nie potrzeba.
    Zmarszczył czoło, słuchając co James ma do powiedzenia, i wziął łyk alkoholu. A potem westchnął ciężko, odstawił szklankę na blat i oparty w fotelu, wygodnie splótł swe dłonie na brzuchu.
    — Powiedzmy sobie wprost: masz z tym problem, James — stwierdził, nawet nie próbując przebierać w delikatniejszych słowach. Nigdy nie szczędził sobie ani innym szczerości, a sytuacja Jamesa tego właśnie wymagała – szczerego podejścia do sprawy i rozwiązania problemu. Albo przynajmniej spróbowania.
    — Masz z tym problem, ale nie masz się czego wstydzić. Nie powiem ci, że wiem jak to jest, gdy najważniejsze osoby niby są obecne w naszym życiu, ale w rzeczywistości wcale ich nie ma, bo nie wiem, nawet nie miałem okazji tego doświadczyć, jednak na pewno w jakiejś części rozumiem jak mocno ci to doskwiera — powiedział, utrzymując spojrzenie w twarzy Jamesa. — Jesteś trochę wkurzony i jest ci trochę smutno; czujesz się winny za bycie złym na ojca i starasz się usprawiedliwiać jego błędy. A widok Silvana na trybunach jest już tak nudny, że nawet go nie zauważasz, kiedy do ciebie macha — dodał i uśmiechnął się żartobliwie, żeby odrobinę rozluźnić melancholijną atmosferę. Nie miał pretensji, to oczywiste, że na pozycji szukającego uwaga Jamesa skupia się na zniczu i na unikaniu tłuczków, a nie na patrzeniu kto do niego macha gdzieś z odległego końca trybun.
    — Praca pracą, dla każdego z nas odpowiedzialne jest to, co robimy, bo na tym to polega. Ale czasami trzeba się w życiu zatrzymać i docenić to, czego nie da się ani kupić za worek galeonów, ani zdobyć w konkursie na czarodzieja roku — mówił spokojnie, równocześnie analizując własne słowa. — Tyle, że do zatrzymania się często potrzeba konkretnych impulsów, najlepiej takich które zamiast szarpać nerwy, uderzą w czułe punkty. Dla ojca czułym puntem będzie szczera rozmowa, aniżeli uprzykrzanie życia dyrektorowi szkoły — zasugerował. — Rozmowa, James. Opowiedz ojcu jak bardzo doskwiera ci jego nieobecność — wyjaśnił i sięgnął po szklaneczkę z alkoholem, ale zanim upił łyk, popatrzył podejrzliwie na Jamesa i zapytał:
    — Przy okazji, co odwaliłeś tym Ślizgonom?

    [W takim razie niech piją do dna! :D]

    Silvanus Carrow

    OdpowiedzUsuń
  21. Wycieczka do tego miejsca była kompletnie nieodpowiedzialna, a on żałował, że ryzykował dla kogoś życiem. Lubił Minnie, ale nie był aż takim bohaterem, aby rzucać się w paszcze pająka w imię bohaterskiej postawy i heroizmu. Zdecydowanie powinien jednak kierować się swoim wrodzonym egoizmem i musiał na przyszłość zapamiętać, aby zdrowy rozsądek zawsze brał górę nad emocjami. Strach pomyśleć, co by się z nimi stało, gdyby nie wybawienie w postaci nadlatującego samochodu.
    - Jesteś kompletnie nieodpowiedzialną idiotką Minn - warknął, kiedy udało im się znów znaleźć w okolicach zamku. Zagrożenie minęło, ale na twarzy dziewczyny nadal malowało się ogromne przerażenie. Całe szczęście, że odebrał ją od razu zatroskany brat, inaczej Elias powiedziałby pewnie za dużo niemiłych słów w jej kierunku i jeszcze bardziej pogorszył już i tak jej dość kiepski stan psychofizyczny.
    - Świetnie, tylko tego mi jeszcze brakowało - westchnął, kiedy samochód poderwał się w górę, zanim on i James zdążyli opuścić jego pokład - Dlaczego ten przeklęty ford jeszcze bardziej psuje mój i tak już kompletnie rozwalony dzień - jęknął zażenowany, przeczesując dłonią włosy. Najwyraźniej maszyna wyczuwała jakkolwiek ich negatywne emocje i jego wrogie nastawienie do Pottera, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że z wyraźnym zadowoleniem skazała ich na dalsze wspólne towarzystwo i wycieczkę po podniebnej okolicy.
    - Krew do mózgu? Serio James? Naprawdę nic lepszego nie potrafiłeś wymyślić? - prychnął, ale zaraz po tym się roześmiał, przywołując w myślach obraz niesionego przez pająki chłopaka - Istnieje w twoim życiu jakakolwiek sytuacja w której potrafisz zamknąć swoją niewyparzoną jadaczkę? Nie wiem, może istnieją jakieś kursy ciszy u mnichów? Rodzice powinni cię tam już dawno temu wysłać Potter - dodał, choć widać było, że znów ma ochotę się roześmiać, a z jego twarzy zniknął w końcu grymas złości i niezadowolenia - Jeśli w towarzystwie laski, która ci się podoba, też tyle mówisz, to nie dziwię się, że nie potrafisz żadnej zaliczyć - pokręcił zrezygnowany głową, szturchając go przy tym zaczepnie ramieniem i rzucając mu tym samym wyzwanie odnośnie tego, który z nich ma większe powodzenie u płci przeciwnej, choć oczywistym było, że on, a James na pewno pozostaje daleko w tyle.

    Eliasek

    OdpowiedzUsuń
  22. Krzyk Jamesa momentalnie zwrócił uwagę Salema. Chłopak brzmiał na wystraszonego nie na żarty, a to było coś nietypowego dla nieustraszonego, żądnego przygód Gryfona. Na początku Graham myślał, że powodem całego rabanu jest tylko wielki, włochaty pająk albo jakieś zmumifikowane stworzenie, które wlazło do szafy i się w niej zatrzasnęło na zawsze, ewentualnie mysz upolowana przez Spooky'ego. Dopiero po paru sekundach dostrzegł postać wychodzącą z mebla. Bogin przybrał formę Harry'ego Pottera i choć wygląd odwzorował na medal, to co mówił, było raczej niepodobne do ojca Jamesa.
    Salem bez wahania rzucił zaklęcie Riddikulus, dzięki któremu zjawa rozpłynęła się w powietrzu. Podbiegł do zapłakanego ucznia i objął go ramionami.
    — Już dobrze, cukiereczku. To tylko zjawa, twój tata wcale tak nie myśli — zapewnił go szeptem i z troską pogładził jego ciemne włosy, a potem podał mu chusteczki, żeby James mógł wytrzeć sobie twarz. — Strach to nie powód do wstydu, chłopakom też się zdarza płakać i nie ma w tym nic złego — dodał.
    Oczywiście, że pozwolił Jamesowi iść. Kiedy został sam, przez chwilę gryzł się z myślami, ale ostatecznie przyzwał patronusa, który niezmiennie od lat przybierał formę flaminga. Przy jego pomocy zamierzał przekazać poufną wiadomość do Harry'ego Pottera. Liczył na to, że uświadomienie mężczyźnie jak ważne jest jego zdanie dla syna sprawi, że starszy czarodziej znajdzie choć godzinę, by pojawić się na zbliżającym się meczu quidditcha. Była to szybsza i pewniejsza metoda, choć zdecydowanie bardziej wyszukana i rzadziej używana przez czarodziejów.
    W dzień rozgrywek przepchnął się między grupką Gryfonów stłoczonych przy szatni. Wreszcie udało mu się wypatrzeć szukającego, który dzierżył w dłoni buteleczkę ze znajomo wyglądającą zawartością. Salem zarekwirował mu w ostatniej chwili eliksir wielosokowy.
    — Zaufaj mi, lepiej tego nie pij — mruknął z przekonaniem. Tego ranka miał wizję i choć nie wiedział, czy robi dobrze, wolał zaryzykować. Jeśli Harry Potter naprawdę miał odwiedzić Hogwart, lepiej żeby nie przyłapał Jamesa na kantowaniu. Wtedy na pewno nie byłby z niego dumny...

    Salem

    OdpowiedzUsuń
  23. Chyba właśnie za to Scorpius lubił Jamesa. Choć zdecydowanie należał do tych gadatliwych osób, potrafił wyczuć, kiedy lepiej nie ciągnąć człowieka za język. Doceniał jego wyczucie, bo nie miał ochoty rozmawiać o zmarłym dziadku. Ich relacja była skomplikowana. Dla wielu młodych czarodziejów dziadkowie stanowili wzór do naśladowania, częstowali wnuczęta słodyczami i rozpieszczali, darząc je miłością. Lucjusz zachowywał się wobec Scorpiusa w bardziej powściągliwy sposób. Jeśli poklepał go w nagrodę po ramieniu, to można to było uznać za sukces. Dziadek pewnie go kochał, ale okazywał to w specyficzny i nieprzesadny sposób. Malfoy wolał jednak nie rozwijać tematu, wszak nie przyszli do łazienki dziewcząt na terapię rodzinną.
    Blondyn rozejrzał się po wilgotnym, zaniedbanym pomieszczeniu. Idealne miejsce do ukrycia czegoś, co zakazane i niedostępne dla pierwszego lepszego ciekawskiego dzieciaka. No, chyba że te dzieciaki nazywają się Potter i Malfoy.
    — Nasi rodzice to dopiero mieli przygody... — mruknął, a potem pokiwał głową z podziwem. — Nieźle, James. Szkoda, że o drzwi zapomniałeś dopytać — dodał. Jego słowa pewnie zabrzmiały trochę zgryźliwie, ale nie miał na myśli nic złego. Tylko przekomarzał się z przyjacielem. Możliwość powrotu to jednak całkiem istotny aspekt podróży, zwłaszcza kiedy ich ewentualne zniknięcie nie pozostanie niezauważone.
    Scorp mimowolnie wywrócił oczami, gdy brunet wspomniał o bazyliszku. Kreatura już dawno nie żyła, więc nic dziwnego, że chłopak nie wyglądał na przejętego. Żywy bazyliszek to powód do obaw, ale martwy od kilkunastu lat nie robił na nim żadnego wrażenia. Bez wahania ruszył więc śladem Jamesa, co jakiś czas wydając ostrzegawcze syknięcie, gdy wpadał na niego w ciemnościach. Zastanawiał się jak daleko ciągnie się labirynt rur i co znajduje się na jego końcu. Rzecz jasna liczył na coś ciekawego i emocjonującego. Byłby cholernie zawiedziony, gdyby ryzykował szlabanem bez powodu.
    Po tym jak kilka razy zakręcili i Scorpius — choć nie chciał się do tego przyznać na głos — stracił orientację w terenie, obaj usłyszeli zgrzyt zamykających się za nimi wrót. Teraz nie pozostawało im chyba nic poza brnięciem do przodu. Mimo wszystko Scorpius przystanął i aż jęknął, gdy James wspomniał o swoim bracie.
    Jasne, przecież tylko ślepy by nie zauważył, że Malfoyowi na nim zależy. Właściwie, to zależało mu na oboju braciach, ale na Albusie w ten szczególny sposób. Nie wyznał mu tego jeszcze, może trochę obawiał się tego, jaki to będzie miało wpływ na ich dalszą relację, czy nie spotka się z odrzuceniem.
    — Na Merlina, bo zaraz naprawdę pomyślę, że zaciągnąłeś mnie tu na przesłuchanie, żebym nie mógł uciec od tej rozmowy — odparł. — Tak, tak... Twój brat, więc to też twoja sprawa, łapię. Powinienem cię najpierw poprosić o błogosławieństwo? — zapytał i o mało co nie zderzył się z wejściem do Komnaty Tajemnic. — Świetnie, w samą porę! — Ucieszył się, ale kiedy przekroczyli jej próg, trochę zrzedła mu mina. Komnata była długa, wysokie zdobne kolumny i sklepienie ginące w mroku sprawiały, że człowiek czuł się malutki. W środku panowała kompletna cisza i na pierwszy rzut oka wydawało się, że jest kompletnie pusta.
    Dopiero kiedy chłopcy zaczęli się rozglądać, ich uszu dobiegło brzęczenie. Scorpius szarpnął Jamesa tak mocno, że o mało go nie powalił na ziemię. Zareagował jednak w samą porę, by chłopak uniknął jadowitego ugryzienia bahanki. Blondyn popatrzył do góry, skąd wyłoniło się całe stado tych magicznych, włochatych stworzeń. Chmara leciała w ich kierunku jak stado wściekłych szerszeni.
    — Mamy przejebane, Potter — wyrwało mu się, gdy biegli co sił w nogach w stronę drzwi.

    Scorpius Hyperion Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Jamesie Syriuszu Potterze - bardzo chętnie wplątamy się z wami w oba wątki! Kuzyneczka chętnie zadba, by mu się co na tych przygodach nie stało, a Rin proszę bierzcie i kochajcie :D
    Skoro na kuzynostwo masz pomysł to się nie będę wtrącać, zaczynaj! A jeśli chodzi o Rin, to dziewczyna jest jeszcze mocno zagubiona i Hogwart to dla niej jedna wielka tajemnica... może się zaplącze nie tam gdzie trzeba, a może schody zrobią sobie żarty i wyprowadzą gdzieś gdzie nie powinny, a tam wpadnie na Jamesa?

    I oczywiście wybaczamy to spóźnienie, wiadomo każdy zabiegany :D ]

    Rosie oraz Rin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ a wpadłam na jeszcze jeden pomysł na pannę Pevenwood - może któregoś dnia wypadnie z jednej z klas, z zajęć z zaklęć lub tego koła klnąc pod nosem w swoim rodzimym języku i to przyciąganie uwagę Pottera? Luźno i głośno myślę :D ]

      Usuń
  25. Salem odkąd zaczął edukację czuł, że jest inny. Wyróżniał się nietypowym imieniem, miał inne zainteresowania, niż chłopcy w jego wieku, w przeciwieństwie do nich dobrze czuł się w towarzystwie dziewcząt. Może właśnie ten ostatni powód zdecydował o tym, że potrafił okazywać emocje i mówić o nich głośno. Nie wstydził się łez, bez względu na to, czy były wywołane smutkiem, czy wściekłością. Nie wyniósł tego jednak z domu. Wielu zachowań nauczył się przez obserwację rówieśników i osób dorosłych. Wychowywał się bez ojca, a na matkę nie mógł liczyć. Ona od lat żyła w swoim świecie i rzadko dało się z nią choćby sensownie porozmawiać. Trudno oczekiwać od kogoś takiego życiowych porad.
    Gabinet Grahama był otwarty dla wszystkich, o każdej porze dnia i nocy i nie ma w tym krzty przesady. Dzięki pomocy Jamesa udało mu się urządzić to pomieszczenie tak, że stało się lepszym miejscem do spania, niż pokój, który mu przydzielono. Uczniowie też mogli się poczuć w nim dużo swobodniej i bardziej komfortowo. Niewielkie krzesełka przy pomocy transmutacji zamienił na kolorowe fotele. Nie byłby sobą, gdyby nie udekorował przestrzeni po swojemu, czyli na bogato. Sala wróżbiarstwa zmieniła się nie do poznania i trochę przypominała pokój wspólny. Chciał, żeby stała się bezpieczną przestrzenią, miejscem, do którego można uciec, móc w spokoju poczytać, wyżalić albo przyjść po pomoc. Gdy wkroczył w okres dorastania, brakowało mu takiego miejsca i osoby, która chciałaby poświęcić mu swój czas, wysłuchać albo nakierować na odpowiednie tory. Uznał jednak, że jeśli w ten sposób przysłuży się choć kilku uczniom, to będzie mógł to uznać za swój pedagogiczny sukces.
    Choć większość nauczycieli po kolacji rozeszła się do swoich kwater, Salem wciąż można było zastać w sali. Leżał w piżamie na sofie, a kiedy usłyszał zgrzyt drzwi podniósł wzrok znad książki.
    — Ach, to ty, cukiereczku. Wejdź, wejdź — zachęcił go. Dopiero po podejściu bliżej dało się zauważyć, że Salem miał na głowie turban, a na twarzy maseczkę z glinki. Tuż obok sofy znajdowały się puchate kapcie z kocim motywem. — Gdzież tam moja zasługa? — zapytał skromnie. — Ja tylko wysłałem przypomnienie o meczu mojego ulubionego zawodnika — stwierdził z uśmiechem. Pociągnął nogi i usiadł po turecku, a potem poklepał miejsce obok siebie.
    — A nie mówiłem, że jesteś świetny? Pokonalibyście ich z zamkniętymi oczami. Ale ten manewr na końcu, James... Dałeś czadu! Jestem z ciebie dumny. Tata pewnie też, co? Słyszałem, że zabrał was do Hogsmeade. Jak było? Opowiadaj.

    Salem

    OdpowiedzUsuń
  26. Scorpius przybrał zezłoszczoną minę. Między jego jasnymi brwiami pojawiła się lwia zmarszczka. Tak naprawdę wcale nie miał za złe Jamesowi za to, że go przedrzeźnił. Zaczął się jednak zastanawiać czy naprawdę brzmi w taki sposób. Wiele osób osądzało go przez pryzmat samego nazwiska, które kojarzyło się z ideologią czystości krwi i Śmierciożercami. Postanowił, że przyjrzy się lepiej temu, jak reagowało na niego otoczenie. Odrobinę martwiło chłopaka to, czy ludzie się go nie obawiają. Miał wrażenie, że ostatnio coraz bardziej dało się wyczuć od niego tę trudną do opisania aurę zła, zupełnie jakby wisiała nad nim czarna chmura.
    Nie miał jednak wiele czasu do namysłu, bo w ciągu zaledwie paru minut pogrążyli się w chaotycznej ucieczce zawiłymi korytarzami, które zdawały się nie mieć końca. Choć Malfoy był obdarzony świetną kondycją i regularnie trenował, przez tę gonitwę również się zasapał i zmęczył. W półmroku nie zauważył, żeby jeden z kamieni się w jakikolwiek sposób wyróżniał. Niewykluczone, że zapadnia była umiejscowiona tak, by tylko osoby zdające sobie sprawę z jej położenia wiedziały jak z niej skorzystać.
    Scorpius poleciał do przodu jako pierwszy, krzycząc przy tym jak opętany. Kiedy zaliczył twarde lądowanie z jego ust wydostał się obolały jęk. Nie spodziewał się, że James stąd ni zowąd spadnie w dokładnie to samo miejsce.
    — Złaź ze mnie, Potter — wycedził przez zęby. Lekko zepchnął chłopaka na bok. Gdyby to Albus znalazł się na jego miejscu, pewnie nie miałby nic przeciwko, żeby sobie na nim chwilkę poleżał. Cóż za podwójne standardy i życiowa niesprawiedliwość!
    Ślizgon podniósł się, a potem otrzepał. Mieli szczęście, że wylot zapadni znajdował się dokładnie nad staromodnym, pikowanym szezlongiem. Co prawda mebel pękł pod ich ciężarem, ale i tak wyglądał na nieużywany od wieków, sądząc po tym, ile znajdowało się na nim kurzu i pajęczyn. Scorpius niespodziewanie kichnął, wydając przy tym zabawny dźwięk. Potrząsnął głową, czując jak od ilości pyłków latających w powietrzu wciąż kręci go w nosie.
    Niewiele osób zdawało sobie sprawę z tego, że Scorpius był uczulony na jad bahanki. Sam odkrył to przypadkowo, kiedy pomagał sprzątać dom po dziadku. Na szczęście Draco zadziałał błyskawicznie i dzięki temu chłopak uniknął nieprzyjemnej wizyty w Szpitalu Świętego Munga. Nic dziwnego, że uciekał w podskokach przed całym stadem tych wyjątkowo zaciekłych pasożytów.
    — James, pragnę... — Zaczął mówić poważnym tonem. — ...ukręcić ci głowę! Zawsze musisz mnie w coś wpakować. Demoralizujesz mnie — dokończył, a potem posłał mu złośliwy uśmiech. Jeśli Potter liczył na ckliwą gadkę o tym, jak to zauroczył się w jego bracie, to nici z tego! Przynajmniej na razie. Podejrzewał, że nadarzy się jeszcze okazja, by o tym pogadali. Nawet nie zakładał takiej opcji, że mogliby nie wrócić. Co dwie głowy, to nie jedna. Skoro udało im się tu wejść, to na pewno gdzieś znajdowała się droga wyjścia. Po prostu musieli ją znaleźć i tym razem uważniej się rozglądać.
    — Widzisz to miejsce na Mapie Huncwotów, mądralo? — zapytał, ostrożnie stawiając kroki. Ostatnim razem na tajemne przejście natknęli się na podłodze, więc wyciągał wnioski. — Może opowiem ci o moich planach matrymonialnych wobec Albusa jak się stąd wydostaniemy. Obawiam się, że nam się to nie uda, jeśli nie znajdziemy jakiejś wskazówki albo kolejnego przejścia... Chodź, rozejrzymy się. Musimy coś wymyślić, żeby nie zaczęli nas szukać — przypomniał mu.

    [Opcja z artefaktem wydaje mi się bardziej prawdopodobna, bo bazyliszki wykluwają się raz na sto lat, jeśli dobrze pamiętam założenia kanonu. Obawiam się, że Nate by się długo naczekał, jeśli chciałby mieć takiego pupilka :P
    Btw. jest jeszcze opcja odnalezienia nowego przejścia do Hogsmeade, tak jak przewinęło się to w naszej mailowej rozmowie. Mi się przypomniało o tym dopiero, gdy tworzyłam odpis.]

    Scorpius Hyperion Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  27. Do nowych wyzwań zawsze podchodziła z optymizmem. Obojętnie, czy dotyczyły one codziennego życia, czy zajęć i kolejnych szczebli nauki. Zaklęcia oraz uroki były jedną z dziedzin magii, którą szczególnie sobie upodobała zaraz po opiece nad magicznymi stworzeniami. Znajomość zaklęć była podstawą, by stać się porządnym i silnym czarodziejem toteż do tych zajęć mocno się przykładała i praktykowała je w wolnych chwilach. Dlatego po przyjeździe do Hogwartu zdecydowała się dołączyć do koła poszerzającego wiedzę w tym temacie. Hogwarcki materiał nieco odbiegał od programu jaki był w Mahoutokoro, więc kosztowało ją sporo czasu nadrobienie wszelkich zaległości. A do tego musiała jeszcze ogarnąć nowe zasady, kto, gdzie i jak. Wszystko było dla niej nowe, obce i jednocześnie ciekawe.
    Pchnęła ciężkie drzwi odpowiedniej sali i zajęła wolne miejsce w ławce. Jak zwykle zajęcia zaczęły się od teorii, by później mogli na spokojnie i z zachowaniem bezpieczeństwa przejść do praktyki.
    — A więc dziś zaznajomimy się z boginami... — po tym jednym konkretnym słowie przestała słuchać. Kiedyś bogin nie był dla niej niczym specjalnym i nie napawał zbyt głębokim i paraliżującym strachem. Jednak po wydarzeniach, które miały miejsce niemal pół roku temu, wszystko wywróciło się do góry nogami włącznie z jej wewnętrznymi lękami. Bogin Rin był silnie związany z tym czego była świadkiem, co ją przerażało i wywoływało szereg najgorszych uczuć. Nie koniecznie chciała wracać do tamtych wspomnień, ani myślami, ani tym bardziej na żywo nawet jeśli w końcu powinna zmierzyć się ze swoimi lękami i stawić im czoła. Wiedziała, że ta słabość mogła kiedyś wpędzić ją do grobu, ale wciąż nie miała chęci brać w tym udziału.
    Zacisnęła dłonie na szacie i przełknęła narastającą w gardle gulę. Obserwowała jak uczniowie po kolei ustawiają się w kolejce do ogromnej, drewnianej szafy. Rin ustawiła się na samiuteńkim końcu jakby to miało uratować jej przed próbą zmierzenia się z boginem. Przypatrywała się po kolei wyskakującym pająkom, klaunom, wężom, topielcom i innym nieprzyjemnym rzeczom. Z każdą kolejną osobą robiło jej się co raz duszniej, a wszystko dochodziło do niej jak zza grubej szyby. W końcu stanęła na czele kolejki. Nauczyciel coś do niej mówił, ale niezbyt przysłuchiwała się jego wskazówkom. Skinęła krótko głową, gdy zapytał o gotowość. Nie była gotowa...
    Z szafy wyłoniła się zakapturzona postać bez wyraźnej twarzy, zamiast oczu miała puste oczodoły i rozmyte rysy. Momentalnie nie znajdowała się w sali w otoczeniu innych młodych czarodziejów, a stała na wąskiej uliczce otoczonej budynkami. Deszcz intensywnie padał, gdzieś w oddali słyszała niewyraźny grzmot burzy, czuła zimny podmuch wiatru na policzkach od którego zadrżała. Widziała nieznajomą postać; zielonkawy błysk zaklęcia... Zamrugała kilkukrotnie próbując wyrwać się z dziwacznego otępienia, ale dopiero czyjeś dłonie, które energicznie nią potrząsnęły wyrwały ją ze wspomnień.
    Rin rozejrzała się wokół z wyraźnym zagubieniem w oczach i niemałym zaskoczeniem. Skłoniła się nisko kompletnie zapominając, że nie stoi przed japońskim senseiem, przeprosiła i wybiegła z klasy ignorując wołania za plecami.
    — Baka. Konoyaro. Shimatta! — wyrzucała z siebie losowe przekleństwa dając upust złości, która chwilowo skumulowała się pod skórą. Nie patrzyła dokąd niosą ją nogi i nie przejmowała się, że ktokolwiek może ją teraz usłyszeć. Istniała bardzo niewielka szansa, że ktokolwiek by ją zrozumiał. — Urusai! Urusai... — Sięgnęła do włosów i ściągnęła pomarańczową gumkę, rozpuszczając ciemne, nieco potargane fale. Teraz nawet to zdawało się ją drażnić. Oplotła się ramionami i przygryzła nerwowo wargę, a kurtyna włosów opadła jej na policzki.

    [ Podrzucam zaczęcie, mam nadzieję, że jest znośnie. Postawiłam na tą opcję :D ]
    Rin

    OdpowiedzUsuń
  28. Graham tego wieczoru miał na sobie kigurumi z motywem Tygryska, postaci z Kubusia Puchatka. Posiadał w swojej kolekcji jeszcze kilka podobnych piżam, bo uważał je za jedne z najwygodniejszych ciuchów na świecie. Były wykonane z przyjemnego, miękkiego materiału, a na dodatek wyposażone w duże kieszenie i kaptur. Nie wspominając o doszytym z tyłu pluszowym ogonie, który wyglądał absurdalnie. Idealne na chłodne, jesienne wieczory!
    Salem z uśmiechem zaczął pałaszować przekąski, które przyniósł ze sobą James. Dobrze się przygotował, ale wystarczyło spędzić trochę czasu z jasnowidzem, by przekonać się co lubił. Gorącym kakao oraz słodyczami nigdy by nie wzgardził! Co z tego, że było już po kolacji i pewnie nie powinni się objadać przed snem? Obaj nieszczególnie przestrzegali reguł.
    Upił łyk napoju, z uwagą przysłuchując się opowieści o wycieczce do Hogsmeade. Przekrzywił głowę, kiedy Potter na chwilę urwał swoją wypowiedź dziwnie mu się przy tym przyglądając. Dopiero po paru sekundach uświadomił sobie, że maseczka zaczęła mu wysychać i tworzyć skorupę. Sięgnął po wysoką buteleczkę z jakimś specyfikiem, którym następnie obficie spryskał sobie twarz, uprzednio zamykając oczy. Wokół rozniósł się mocny, różany zapach.
    — Och, cukiereczku — wymruczał, a później kilka razy machnął ręką, by woń nawilżającego hydrolatu szybciej zwietrzała. — Powiedziałem dosłownie te same słowa po swoim pierwszym razie. Niby było w porządku, ale niezupełnie tak, jak to sobie wyobrażałem — dodał ze śmiechem. Teraz mógł sobie z tego żartować, ale gdy był w podobnym wieku do Jamesa i na dodatek nie miał z kim o tym pogadać, też dopadł go mętlik w głowie.
    Brunet wziął garść cukierków, następnie podrzucił jednego do góry i z gracją złapał go ustami. Nauczył się tej sztuczki podczas jednej z wielu nudnych lekcji historii magii. Profesor, który go wtedy uczył zwykle przemawiał zwrócony do klasy plecami, notując najważniejsze (czyli prawie wszystkie) daty i wydarzenia na tablicy, zupełnie jak w mugolskiej szkole. Rzecz jasna uczniowie wykorzystywali tę sposobność do zajmowania się własnymi sprawami. Graham nie był nawet pewien, czy ten czarodziej wciąż jeszcze uczył. Już za jego kadencji miał wygląd zasuszonego staruszka. Niewykluczone, że niedługo potem przeszedł na emeryturę.
    — Właśnie, muszę ci prezent kupić urodzinowy. Może wybierzesz sobie jakąś miotłę czy coś — stwierdził, dla zaczepki lekko trącając przy tym Jamesa stopą odzianą w puchatą skarpetkę. — A jak zazdrościsz mi maseczki, to możesz sobie wziąć którąś w płachcie. Tam leżą. — Skinął głową w kierunku kuferka z całą masą najróżniejszych kosmetyków. Był pewien, że wśród nich znajdą się jakieś maseczki w płachcie. Kiedy przebywał w Londynie, zawsze kupował ich większą ilość. Najbardziej lubił te z nadrukowanym motywem zwierzaków. Komicznie wyglądało się po nałożeniu ich na twarz. Spooky cały się stroszył na ich widok. Zupełnie nie rozumiał reakcji kocura. Przecież wyglądały uroczo!

    [Salem to mood :P]

    Salem

    OdpowiedzUsuń
  29. Rin zatrzymała się gwałtownie jakby wyrwana z transu. Zwróciła się w stronę chłopaka, który musiał zwracać się właśnie do niej, a była tego pewna niemal na sto procent, bo nie było obok nikogo innego. No chyba, że gadał z duchami lub innymi stworami nawiedzającymi hogwarcki zamek, a tego ponoć tu nie brakowało. Utkwiła pochmurne spojrzenie w ciemnowłosym chłopaku. Wzięła głębszy oddech, jeden, drugi, a jej wzrok momentalnie złagodniał. Przecież nie chciała się na nikim wyżywać tylko i wyłącznie dlatego, że coś jej nie wyszło. Zresztą starała się wywierać jak najlepsze pierwsze wrażenie, zwłaszcza tutaj gdzie miała czystą kartę. Chciała zapełnić ją samymi pozytywnymi rzeczami.
    Oczywiście, nie znała go i nie kojarzyła. Wszystko na tą chwilę było nowe i obce, choć w równym stopniu ciekawe. Hogwart był pełen tajemnic i nowych możliwości.
    — To nic takiego. — odparła i machnęła lekceważąco ręką. Nie chciała nikogo obarczać swoimi problemami i smutkami, nigdy tego nie robiła. Rin była tą jedną osobą, która skrywała wszystko za szerokim uśmiechem i służyła pomocną dłonią, ramieniem do wypłakania i masą słodkości, którymi można było zajeść każdą, nawet najtrudniejszą sprawę. Zwykle to nie ona potrzebowała pocieszenie i kakaa. Ale to było miłe, że ktokolwiek zainteresował się przeklinającą nieznajomą.
    Słuchała go przygryzając wewnętrzną stronę policzka i choć rzeczywiście jej nastrój nie był najlepszy tego dnia, nie mogła wstrzymać uśmiechu, który powoli zakradał się na jej twarz. Zresztą nie była osobą, która uparcie trzymała się przykrości i niepowodzeń. Nauczyła się też, że uśmiech to doskonały sposób na kamuflaż, w końcu jeśli ktoś się śmieje to znaczy, że u niego wszystko w porządku, a Rin unikała niewygodnych pytań.
    — Baka to określenie na głupka lub coś głupiego. — Krótki, delikatny śmiech wyrwał się z jej ust. Było w nim coś co nie pozwalało się złościć. Zdawał się taki... radosny i ciepły... Jak słońce - pomyślała. — I choćbym chciała to nie mam pojęcia gdzie jest. — wzruszyła ramionami. Cóż, poniekąd to była prawda. — Wybacz, że musiałeś się tego nasłuchać. — Nawet jeśli nie miał pojęcia co wygadywała to musiała wydać mu się stukniętą wariatką. Nie lubiła pokazywać się ludziom od takiej strony.
    Zasłoniła usta dłonią, gdy znów zaczęła chichotać na widok niewielkiego kucyka na czubku jego głowy. Wyglądał uroczo.
    — Rin. — Również się przedstawiła i uścisnęła jego ciepłą dłoń, w której zniknęła jej własna, znacznie drobniejsza. — To tylko problem z zaklęciem, nic wielkiego. — zapewniła machając nerwowo rękoma, choć sama by nie łyknęła tak mizernej wymówki widząc jak ktoś, aż tak mocno się zezłościł. Nie wiedziała, czy ktoś w Hogwarcie, prócz dyrekcji, był świadom dlaczego tak właściwie przeniosła się z drugiego końca świata do Anglii. — Ale chętnie przygarnę spacer Jamesie z Gryffindoru. — Walczyła z wyraźnym akcentem, którego jeszcze długo się nie pozbędzie, a przez który miała problem wymówić poprawnie niektóre nazwy. Uśmiechnęła się szerzej, bardziej promiennie i przekonywująco, a dłonie splotła za plecami. Choć Azjaci mieli przyczepioną łatkę powściągliwych, Rin była jedynie w połowie Japonką. Znaczną część swojej wewnętrznej radości i otwartości na świat odziedziczyła po ojcu. Nie widywała go zbyt często, ale tak właśnie go zapamiętała, jako uśmiechniętego i beztroskiego człowieka, który był ciekawy wszystkiego co go otaczało.
    — Możesz zatrzymać, do twarzy ci. — stwierdziła skinąwszy na sterczącą kitkę. Ruszyła dalej korytarzem kierując się w stronę wyjścia na błonia. — Hai... tak, niedawno się przeniosłam i choć babcia wcisnęła mi wielgachny przewodnik po Londynie i i chyba z dziesięć książek o Hogwarcie to wciąż mam wrażenie, że połowy nie ogarniam. — przyznała zaczesując niesforny kosmyk włosów za ucho.
    Była ładna pogoda, ostatnie podrygi lata. Było przyjemnie ciepło, Rin chętnie wystawiała twarz ku Słońcu, choć dla niej i tak zawsze było za zimno, a pod mundurek wciągała puchaty sweter lub ciepłą bluzę.

    Rin

    OdpowiedzUsuń
  30. Może powinien udzielić Jamesowi reprymendy za to, że w sposób naumyślny podokuczał rówieśnikom z innego domu, zwłaszcza, że jest nauczycielem i to takim, który w profesorskiej pelerynie stara się chować własne opinie w kieszeń i pozostawać niezawisłym, ale w tej chwili nic go do tego nie obligowało. W tej chwili siedział w wygodnym fotelu, tuż pod dachem prywatnej chatki, popijał drinka i zastanawiał się, jak potrząsnąć człowiekiem, który w roli ojca radzi sobie gorzej, niż osoba, która w całym swoim życiu nie trzymała w dłoniach noworodka nawet raz. To zaskakujące, że człowiek tak mocno niezależny jest w stanie wykazać się tak pokaźnym zrozumieniem, ale wynikało to z tego, że Silva jest dobrym obserwatorem. Ktoś, kto od samego początku zmuszony jest analizować świat i ludzi na podstawie tego co widzi i co w danym momencie czuje, nie może być złym obserwatorem. Często jeden gram praktyki jest lepszy niż tona teorii, a jego życie składało się wyłącznie z praktyki. Jego osobowość to suma doświadczeń.
    Ale nie jego jednego życie doświadczyło i Silva dobrze wiedział, że historia należąca do Harry'ego nie była usłana różami. Brakowało w niej zaangażowania rodzicielskiego z oczywistego powodu, jakim był brak rodziców, a nie od dziś wiadomo, że przyzwyczajenia i wiedza nabyta w młodości bardzo często decyduje o późniejszych zachowaniach i cechach człowieka. Dorosłe dzieci albo powielają schematy rodziców, albo działają tak, by za wszelką cenę nie powtórzyć po nich niczego. Silva przypuszczał, że Harry oddawał się pracy dokładnie tak, jak większość jego autorytetów, którzy zastąpili mu brakujące ogniwo w postaci rodziców. Ktoś, kto nigdy nie poczuł rodzicielskiej aprobaty, może nie być w stanie w odpowiedni sposób okazać jej innym. I to jest właśnie ten gram praktyki często lepszy niż tona teorii.
    — Trudna z was rodzina — skwitował z westchnięciem i sięgnął po szklankę. Zakołysał drinkiem, przyglądając się, jak płyn niespokojnie wspina się po ściankach naczynka i zaraz upił łyk. — Powiedziałbym, że wielka awantura to jedyne co mogłoby zadziałać, ale nie mam pojęcia jakiego kalibru trzeba by tym razem użyć, skoro twój ostatni wybryk tylko ledwie ojca drasnął — powiedział, pocierając dłonią krótki zarost na brodzie. Nie wątpił, że Harry był wtedy zdenerwowany, bo akcja była poważna, ale chyba wciąż za mało, skoro James nadal uciekał do tej metody ściągania na siebie uwagi.
    — Może powinniśmy zrobić mu awanturę we dwoje? — Zastanowił się na głos. — Wrzucimy łajnobombę do jego gabinetu w Ministerstwie Magii, wtedy na pewno zwróci na nas uwagę, a co więcej: wtedy nawet sam, bez nalegania do nas przyjdzie. — Uśmiechnął się, czując, że James chętnie podłapałby temat i zrealizował myśl. Ale Silva, oczywiście, tylko żartował. Już i tak podpadł trochę ministrowi podczas ostatnich eskapad po Kambodży, więc nie chciał dodatkowo strzelać sobie w kolano zakłócaniem porządku w czcigodnym gmachu Ministerstwa Magii.
    Westchnął ponownie i znów spoważniał, dalej myśląc nad rozwiązaniami
    — No dobra, skoro nie chce wysłuchać ciebie, będzie musiał wysłuchać mnie — stwierdził. — Porozmawiam z nim przy najbliższej okazji — oznajmił, posyłając Jamesowi krótki, nieco pokrzepiający uśmiech i za sekundę wycelował w niego palcem wskazującym. — A ty postaraj się do tego czasu zrobić coś, za co mógłbym cię pochwalić, a nie zbesztać, okej? Wiem, że jesteś zdolny, a będę potrzebował czegoś, czym wzbudzę w twoim ojcu dumę, bo muszę uświadomić go, że na nią nie zasługuje. Człowiek nie może być dumny z czegoś, do czego nie dołożył choćby jednego knuta — wyjaśnił pokrótce. W języku Silvy oznaczało to tyle, że w rozmowie z jego ojcem nie zamierza być delikatny i bez celu krążyć wokół tematu. Będzie stawiał sprawy jasno. Bardzo jasno.

    Silvanus Carrow

    OdpowiedzUsuń
  31. Nie zamierzał się z nim zbyt długo spoufalać, ani zapominać o tym, że przez niego wylądował w skrzydle szpitalnym, rozejm był jedynie chwilowy i kiedy tylko wysiądą z samochodu, za pewne wszystko wróci do normy. Na razie jednak całkiem nieźle się bawili, a on przestał w końcu udawać, że jest inaczej i nie powstrzymywał kolejnej salwy śmiechu.
    - Tak, to wszystko to jakaś nieprawdopodobna historia - zaśmiał się, kręcąc z niedowierzaniem głową. W przeciągu kilku godzin spotkało ich więcej przygód, niż niejednego czarodzieja przez całe życie. Obydwoje mieli teraz nauczkę, aby mimo wszystko nie udawać się w głąb Zakazanego Lasu, nawet jeśli w grę wchodzi uratowanie czyjegoś życia. Kto wie, jeśli Ford nie pojawiły się na czas, być może staliby się pysznym pokarmem dla pająka i nie mieli okazji dożyć dorosłego życia.
    - Potrafisz nic nie mówić? Ty? To nie jest możliwe, przykro mi - westchnął, bo ciężko było mu uwierzyć, że jego dzisiejszy towarzysz niedoli potrafi w ogóle na moment zamknąć tą kłapiącą nieustannie jadaczkę - Czy ty właśnie przyznałeś, że kręci cię dokuczanie mi i działanie mi na nerwy? Robiłeś to wszystko z premedytacją? Właśnie mi przypomniałeś, dlaczego cię nie lubię i że ta wycieczka jednak nie ma najmniejszego sensu - dodał, choć nie dało się ukryć, że on sam także robił podczas szlabanu wszystko, aby sprowokować jakoś Jamesa i znaleźć jego słaby punkt w który mógłby później uderzyć - Jesteśmy kompletnie różni Potter, nasze rodziny są jak niebo i ziemia, a jedyne co nas łączy to pozycja kapitana w naszych drużynach. Najlepiej będzie, jeśli nasze relację ograniczą się tylko do boiska, o ile wcześniej nie zabijesz mi połowę moich graczy - mruknął oburzony, wciąż mając mu za złe jego intrygi i obwiniając go za wtargnięcie Mei na boisko. Zarówno ona, jak i jego towarzysz zaprzeczali, aby jakkolwiek mieli ze sobą coś wspólnego i było to zwykłe gapiostwo dziewczyny, on jednak dalej upierał się przy swoim, zwłaszcza, że James już wcześniej snuł jakieś intrygi, aby wyeliminować graczy poza boiskiem.
    - Nie znam takich mugolskich stwierdzeń i chyba za bardzo się z nimi spoufalasz, skoro wtrącasz coraz więcej słówek i określeń z ich świata. Szczerze żałuję, że ostatnia wojna potoczyła się tak, a nie inaczej i mimo wszystko mam nadzieję, że albo on, albo ktoś mu podobny się odrodzi i zrobi z tym światem porządek raz na zawsze - mruknął, podtrzymując słuszność ideologii czystej krwi, która od lat wyznawała jego rodzina. Jego stwierdzenie było nieco jednoznaczne z tym, że życzył ojcu Jamesa śmierci, ale o tym w swojej wypowiedzi nie pomyślał i nie połączył faktów, zapominając o ciągłej walce Harrego z Czarnym Panem.
    - Moje chłodne usposobienie szczególnie aktywuje się na twój widok, ale tak, dziewczyny nie mają z tym problemu, wręcz przeciwnie, większość z nich to kręci - wzruszył bezradnie ramionami, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie ma wpływu na swoja popularność i nie narzeka na brak powodzenia u płci przeciwnej, co jakoś nigdy szczególnie mu nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, wręcz uwielbiał bycie w centrum uwagi.

    Jak zwykle wściekły i irytujący Elias ❤

    OdpowiedzUsuń
  32. — Lepiej korzystaj, pókim dobry — wymruczał, chociaż wcale nie miał zamiaru cofać swoich słów. Miotłę uznał za prezent, który może potencjalnie spodobać się Jamesowi ze względu na jego zainteresowanie Quidditchem. Salem nie przepadał za tym sportem i w dużej mierze przychodził na mecze po to, żeby pokibicować Gryfonom, w drużynie których Potter pełnił funkcję szukającego. Skoro chłopak odnosił sukcesy w tej dziedzinie, czemu nie wesprzeć jego pasji i nie zainwestować w lepszy sprzęt? Ostatnio na Pokątnej zastał dzieciaki niemal przyklejone do szyby, z takim podziwem wgapiały się w najnowsze modele mioteł.
    Salem potrafił zapomnieć o swoich własnych urodzinach, ale nigdy nie zdarzyło mu się to w przypadku Jamesa. Lubił obdarowywać innych, sprawiać, żeby na twarzach bliskich zagościł uśmiech. Nie oczekiwał niczego w zamian. W zasadzie nikomu nie wspominał nawet o tym, kiedy dokładnie się urodził, bo nie celebrował tego dnia.
    Pociągnął za ręcznik misternie zawinięty w turban, a wilgotne włosy okalały jego twarz. Czasami przypominał Syriusza Blacka, może to kwestia ciemnych loków albo charakterystycznego zarostu. Odchylił głowę i spojrzał z zaciekawieniem na Jamesa, gdy ten wspomniał o Komnacie Tajemnic. Nie sądził, by komukolwiek udało się ją otworzyć po tylu latach, ale najwyraźniej nie docenił młodego Pottera.
    Trafiliśmy i musieliśmy — powtórzył po nim. Uśmiechnął się pod nosem. — Niech zgadnę, Malfoy był tam razem z tobą? — zgadnął. Widział, że nastolatkowie spędzali sporo czasu wspólnie, ku niezadowoleniu ich rodziców. Domyślał się, że to właśnie jego zabrał na tę, nieco nieudaną, przygodę.
    — Jeśli zdradzę ci swoje sekrety, jaką frajdę będę miał z wlepiania ci szlabanów? — zapytał, nie kryjąc rozbawienia. Mimo wszystko zerknął do torby, którą przyniósł ze sobą Gryfon. Trzeba przyznać, chłopak miał tyle gadżetów, że dzięki rzeczom, które się w niej znajdowały, mógłby spokojnie robić psikusy do końca roku szkolnego.
    Wygodnie wyciągnął nogi, a następnie jak gdyby nigdy nic położył je Potterowi na kolanach. Zachowywał się wobec niego swobodnie, bo traktował go bardziej jako przyjaciela, niż pierwszego lepszego ucznia.
    — Moja wiedza specjalistyczna kosztuje. Nie wiem, czy stać cię na mnie, Potter! — oznajmił, siląc się na poważny ton. Oczywiście nie zamierzał wyciągać od chłopaka pieniędzy. Liczył raczej na dowiedzenie się czegoś ciekawego w zamian albo wynegocjowanie jakiejś przysługi.

    Salem

    OdpowiedzUsuń
  33. — Jeśli potrafisz, ty możesz dorysować to pomieszczenie — odparł. Skoro Potter miał w posiadaniu Mapę Huncwotów, to czemu miałby jej nie rozwijać i nie uzupełniać o kolejne odkryte miejsca? Kto wie, może nawet potem przekaże ją swoim dzieciom, o ile takowych się dorobi, żeby kontynuowały tradycję łamania szkolnych reguł oraz psocenia na potęgę. Wolał nie wyobrażać sobie jakim utrapieniem dla nauczycieli były całe pokolenia Potterów i Weasleyów. Na ich miejscu rwałby sobie włosy z głowy, a przecież są też inni dokazujący uczniowie, których trzeba pilnować i wymyślać dla nich coraz to nowsze kary. W końcu ile razy można przecierać te same puchary w ciągu tygodnia?
    — Świetnie, więc tamtędy już raczej nie wyjdziemy niezauważeni — westchnął ciężko i podrapał się po głowie, mierzwiąc przy tym już i tak rozwichrzoną fryzurę. Im starszy był, tym jego włosy wydawały się mieć jaśniejszy odcień. Obecnie przypominały mleczną kartkę papieru. Zdecydowanie odziedziczył je po Draco. W ogóle nie wdał się w matkę.
    Scorpius musiał powstrzymywać się od kaszlu. Wokół nich wirowały drobinki kurzu. Pomieszczenie do którego trafili bez wątpienia od dawna nie było przez nikogo odwiedzane, a tym bardziej sprzątane. Wszystko pokrywała gruba warstwa brudu. Prawdziwy koszmar dla takiego pedanta jakim był Malfoy. Choć chłopak uwielbiał porządek, rozpoczął poszukiwania w zapomnianym przez wszystkich miejscu, by znaleźć coś, co pomoże im się wydostać na teren szkoły.
    — Może to tutaj wcześniej zalęgły się bahanki — stwierdził, po czym lekko wzruszył ramionami. Słoje mogły równie dobrze potłuc się same, na przykład od ciśnienia przeterminowanych składników, które były w nich zamknięte. Wszystko było tak stare, że nie dało się odczytać żadnych nazw, a cokolwiek się w nich znajdowało, już dawno wyparowało lub uległo rozkładowi.
    Prychnął i wywrócił oczami, gdy James zaczął mówić o Salazarze. Podobno to właśnie założyciel Slytherinu stworzył Komnatę Tajemnic, więc całkiem prawdopodobne, że kiedyś tu był. Pomieszczenie wyglądało jednak bardziej na jego gabinet, niż miejsce do wypłakiwania się w samotności. Nie zamierzał jednak niszczyć barwnej wizji młodego Pottera.
    Malfoy odruchowo podskoczył, gdy za jego plecami coś huknęło. Obrócił się na pięcie, gotów zmierzyć się z potencjalnym przeciwnikiem. Zaśmiał się na widok Jamesa, który wywinął orła, pewnie potykając się o jakiś wystający przedmiot lub poluzowaną deskę. Podszedł do przyjaciela i podał mu rękę, pomagając podnieść się chłopakowi z podłogi. Na szczęście brunet raczej nie ucierpiał w wyniku upadku. Skoro miał siłę rzucać inwektywami, chyba nic mu się nie stało.
    Blondyn z zaciekawieniem popatrzył na niepozornie wyglądający kuferek. Przykucnął, po czym zerknął na Jamesa.
    — Widzisz? To ty mnie namawiasz do złego. Jawna demoralizacja — oznajmił poważnym tonem, ale wyszedł z założenia, że nie po to udali się do Komnaty Tajemnic, by wyjść z poczuciem straconego czasu. Przytaknął więc skinieniem głowy.
    Pierwsze próby otworzenia kuferka okazały się nieskuteczne. Na zatrzask ktoś rzucił silne zaklęcie zabezpieczające. Musieli wysilić umysły i rzucić kilka bardziej zaawansowanych zaklęć, by dostać się do zawartości. Malfoy posłał przyjacielowi zwycięski uśmiech, gdy wreszcie wieko kuferka się uchyliło.
    Ostrożnie zajrzał do środka, wewnątrz nie znajdowało się zbyt wiele rzeczy. Na dnie leżał zakurzony dziennik obity w szmaragdową, skórzaną okładkę, trochę pokruszonych ziół i jakieś fiolki z niezidentyfikowaną zawartością. Obok okularów ze staromodnymi oprawkami, jakich dziś już nie produkowano, leżało coś owalnego. Kształtem i rozmiarem przypominało jajko strusia, ale było pokryte bardzo twardą powłoką. Kolorem oraz fakturą jajko przywodziło na myśl skórę aligatora lub krokodyla.
    Scorpius sięgnął po dziennik, mając nadzieję, że znajdzie tam wskazówki jak wydostać się z tego tajemniczego pomieszczenia.

    Scorpius Hyperion Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  34. Co jakiś czas zerkała na towarzyszącego jej chłopaka. Zdawał się niezwykle pogodną osobą. Uśmiech niemal nie schodził mu z twarzy, przypominał jej kogoś... na samą myśl i jej twarz przeciął pogodny uśmiech. Spotkanie Jamesa było jej dziś po prostu potrzebne i cieszyła się, że zaczepił ją na tamtym korytarzu. Idąc ram w ram z nim widziała jak wielu osobom machał, jak wiele osób posyłało spojrzenia w jego stronę. Więc musiał być z jakichś powodów znany lub po prostu lubiany, co akurat jej nie dziwiło. Ciężko byłoby go nie polubić, a choć znali się raptem kilka chwil to nie mogła odmówić mu sympatii.
    Skinęła głową.
    — Tak. — przytaknęła z niewielkim uśmiechem majaczącym w kącikach ust. Dawna szkoła i dawny dom zawsze będą bliskie jej sercu, a być może, za jakiś czas właśnie tam wróci. Nie miała jeszcze dokładnych planów na przyszłość. W szkole przykładała się do wszystkich przedmiotów po równo i choć miała kilka ulubionych, po prostu nie wiedziała z czym zwiąże się na resztę życia.
    — Chodziłam do Mahoutokoro, to Japońska szkoła magii. Leży na niewielkiej wyspie Minami Iwo Jima. — wyjaśniła po krótce. — To piękne miejsce, zupełnie inne od Hogwartu, a tym bardziej od Durmstrangu, choć nigdy tam nie byłam, ale mój ojciec powiedział o niej to samo co ty. Pracował w Brytyjskim Ministerstwie Magii i ciągle gdzieś podróżował. — Od dziecka podziwiała ojca i choć spędzała z nim zdecydowanie mniej czasu niż z matką, czerpała z niego przykład. Matka wielokrotnie powtarzała, że chcąc nie chcąc jest do niego podobna z charakteru.
    — Cóż, nie chcę narzekać, ale mogłoby być jeszcze cieplej. — przyznała szczelniej okrywając się szatą, gdy zawiał wiatr. Może i było słonecznie tak wciąż nie przywykła do niższych temperatur. Chyba zacznie tęsknić za babcinymi herbatkami.
    Spojrzała na niego z rozbawieniem.
    — W porządku, oficjalnie nasza pierwsza tajemnica. Chociaż do ciebie bardziej pasuje Taiyou, ale! To musisz sam rozwikłać. — stwierdziła lustrując go bardziej bacznym spojrzeniem.
    Słuchała go uważnie, co jakiś czas przytakując lub wtrącając słowo, czy dwa; obiecała pojawić się na najbliższym meczu quidditcha. Opowiadał o wszystkim żywo, z wyraźną pasją i ciekawością przy niektórych tematach. Na prawdę przyjemnie się go słuchało; potrafiła sobie wyobrazić to o czym mówił; chciała doświadczać jego przygód, zobaczyć to co widział. Nie mogłaby wymarzyć sobie lepszego przewodnika. W Mahoutokoro sama przyjmowała taką postawę, wyciągała dłoń do pierwszorocznych i tych, którzy przyjeżdżali na wymianę.
    Gdy wspomniał zajęcia nieco spochmurniała.
    — Tak, wiem... to znaczy... — Przygryzła wargę i utkwiła spojrzenie w czubkach butów jednak po chwili podniosła na niego spojrzenie ciemnych oczu, a ich wzrok spotkał się. Wysłuchała go ze zrozumieniem, każdy czegoś się boi i każdy miał prawo czuć strach.
    — Dziękuję, że się ze mną tym podzieliłeś. Nie jestem na siebie zła za strach... Każdy może się czegoś bać. — Zawahała się nieco, uważniej dobierając słowa. — Mój bogin jeszcze nie tak dawno temu przypominał wielkiego, obślizgłego węża... – zaśmiała się pod nosem, pamiętała jak głupie to było, a teraz wiele oddałaby, aby znów bać się tak błahych rzeczy. — Teraz... od pół roku, boginem jest pewien mężczyzną. Nie pamiętam jego twarzy, więc ukazuje się bez niej; bez ust z pustymi oczodołami. – owinęła się szczelniej ramionami i spuściła wzrok. – Nie potrafię z nim walczyć. Stoję sparaliżowana i nie mogę nic zrobić... — wzruszyła ramionami. Nie chciała do tego wracać, ale po prostu tak łatwo było przy nim mówić, nawet o najgorszych rzeczach.
    — Ten mężczyzna... — wzięła głębszy oddech starając się zapanować nad głosem, który się załamał. — Pół roku temu z...zabił moich rodziców, kiedy wracaliśmy do domu. — przyznała cicho, niepewnie. Praktycznie z nikim o tym nie mówiła. — Niewiele osób wie o tej sprawie przez wzgląd na zamieszanie obu Ministerstw Magii, Japońskiego i Brytyjskiego. Dlatego musiałam się przenieść. — Musiała, bo tu miała ostatnią rodzinę, która chciała mieć cokolwiek z nią wspólnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wybacz, że gadam o takich rzeczach. — uśmiechnęła się nieznacznie spostrzegając jego rozłożone ramiona, łapiąc się na krótkiej myśli jakie byłoby to miłe rzeczywiście skorzystać z jego ramienia. Zawsze chowała się za uśmiechem. — Dzięki, ale w ramach za wysłuchanie mnie, to ja stawiam kakao lub cokolwiek innego.

      Rin

      Usuń
  35. [Cóż, akurat założenie jest tak, że to, co sprawiło, że Octavia już nie bryluje, to żadna tajemnica! Przynajmniej tak z wierzchu, bo drugie i trzecie dno na pewno się znajdą :D Po prostu nie pasowało mi do karty, żeby wrzucić tę historię w taki... bezpośredni sposób. W skrócie, to posłała swoją przyjaciółkę do szpitala w trakcie spotkania Klubu Pojedynków, o. I nie zrobiła tego specjalnie! Ale plotki twierdzą inaczej, jak to z nimi najczęściej bywa :)
    Szkoda, szkoda, ale rozumiem, nie obrażam się :D A szkoda naprawdę, bo też mi się wydaje, że mogłybyśmy dogadać i napisać ciekawe historie, ale z drugiej strony, co się nie odwlecze, to nie uciecze! Trzymaj mnie tak w pamięci tylko! <3
    No i na koniec dziękuję bardzo za przywitanie! Obaj Twoi panowie są intrygujący, choć w zupełnie różny sposób! James niby śmieszek, niby wygłupy, ale czy to nie jest tylko taka zasłona dymna? A Nate? Chłopak ma za sobą naprawdę wiele i nie wątpię, że wiele jeszcze przed nim! :D]

    Octavia LaRoux

    OdpowiedzUsuń
  36. To nie była łatwa rozmowa, a wręcz przeciwnie – trudna, poważna i miało przyjemna, bo przeprowadzona w sposób tak bezpośredni, że już bardziej się nie dało. Ale nie istniało żadne inne wyjście, poza tym, by zwrócić uwagę na konkretny problem i zwyczajnie nazwać rzeczy po imieniu. Silva najpierw opowiedział o staraniach Jamesa: wszystko pięknie przedstawił, z naciskiem na wyniki w sporcie, poczekał aż na twarzy Harry'ego pojawi się chociaż cień zadowolenia, a potem zrzucił na niego bombę w postaci wyrzutów, bo przecież skąd może wiedzieć, skoro nie ma w tym żadnej zasługi. Jaki tak naprawdę z niego ojciec, jeśli nie ma świadomości co dzieje się z jego dzieckiem w szkole, i że chyba nie zdaje sobie sprawy, jak beznadziejnie wypada w oczach grona pedagogicznego, gdy jako jedyny z rodziców nie pojawia się kiedy jest proszony – i to przez własnego syna. Wyłożył kawę na ławę i powiedział o wszystkim głośno, może nawet trochę za bardzo, zważywszy na to, że otaczał ich gmach ministerstwa, ale przynajmniej był pewien, że coś do niego dotarło, skoro kilka razy kazał mu stonować, albo zwyczajnie się zamknąć. Oczywiście, nie wspomniał choćby słówkiem, że jego odwiedziny były spowodowane rozmową z Jamesem. Wziął to na swoje barki, zapewniając, że przez te niespełna dwa lata swojej nauczycielskiej kadencji sam dostrzegł, że coś tu jest totalnie cholernie nie tak. Z kolei ze strony Harry'ego nie zabrakło argumentów obronnych, dotyczących obowiązków, pracy i całego mnóstwa spraw, które dźwiga, pełniąc tak poważną funkcję. Tylko, że one do Silvana wcale nie przemawiały. Pieprzyć to, stary, jest coś stokroć ważniejszego niż te twoje krawaciarskie perypetie – tak, mniej więcej, brzmiała jego kontra do każdego ale, które padało z ust Harry'ego. Do teraz nie był w stanie pojąć jakim cudem przez jego gardło przedostawało się jakiekolwiek ale, skoro była mowa o jego synu. To było popieprzone nawet dla kogoś, kto nie ma sobie grama instynktu tacierzyńskiego.
    Niewykluczone, że Harry trochę się za to na niego obraził, ale jeśli ta rozmowa poskutkuje i faktycznie cokolwiek zmieni, to trudno – lepiej, żeby się obraził, a zmienił podejście do syna, niż żeby dalej żył, ślepo zapatrzony w obowiązki. Może teraz jest obrażony, ale za kilka lat to doceni i podziękuje za to dobitne ściągnięcie na ziemię.
    Oparł wygodnie ręce na blacie, gdy inny uczeń opuścił już salę, zostawiając ich wewnątrz sam na sam.
    — Rozmawiałem z twoim ojcem i coś czuję, że efekt będzie taki, że ja będę musiał wynieść się z pracy, a ty będziesz musiał wynieść się z domu — oznajmił, patrząc na niego z powagą. — Gdyby za każde nazwanie go beznadziejnym przypadkiem groził mi jeden rok w Azkabanie, dostałbym z siedem lat. — Wzruszył ramieniem i podniósł usta w żartobliwym uśmiechu. — A tak szczerze... — westchnął głębiej. — Nie wiem co z tego będzie, bo twój ojciec ostatecznie się wkurzył i zamknął mi drzwi przed nosem. Ale jestem pewien, że dotarło do niego to co powiedziałem, więc mam nadzieję, że weźmie sobie do serca kilka moich uwag. Kto wie, może zobaczymy go na następnym meczu? — Zastanowił się na głos. — Kiedy teraz gracie? Wyślę mu jeszcze wyjca, tak dla przypomnienia.
    Nie bez powodu wyśle wyjca, a nie zwykły list – tego przynajmniej nie będzie mógł zignorować.
    — A, i nie powiedziałem, że rozmawialiśmy. Nie martw się — zapewnił po chwili.

    Silvanus Carrow

    OdpowiedzUsuń
  37. To był całkiem spokojny i normalny dzień. Spędzała popołudnie na lekturze jednej z książek dotyczących runów. Miała do napisania całkiem spore wypracowanie na ten temat, więc starała się przygotować jak najlepiej i przede wszystkim spojrzeć na temat pod szerszym kontem aniżeli na zajęciach. Zresztą zawsze lubiła się uczyć, a jej oceny stanowiły przykład zarówno w rodzinie jak i innych członków zajęć. Tą część charakteru zdecydowanie odziedziczyła po matce.
    Gdy tylko po Pokoju Wspólnym Poniósł się głos Jamesa Pottera, jej jednego z ulubionych kuzynów, wiedziała, że oznacza to, albo kłopoty, albo niecierpiącą zwłoki przygodę, którą potrafił wynaleźć z niczego. Podniosła na niego spokojne i nieco zaciekawione spojrzenie. Cóż, może była rozsądna i lubiła się uczyć, ale była też w połowie Weasley’em, a raczej w więcej niż połowie. Lubiła odkrywać tajemnice Hogwartu i magicznego świata i z równą łatwością co jej kuzyn, popadała w przeróżne tarapaty.
    Wysłuchała jego opowieści z odrobiną rezerwy, ale gdy tak się temu przysłuchiwała, a do i przechodzący uczniowie dorzucali od siebie swoje trzy grosze, zrozumiała, że to nie był głupkowaty żarta, a najprawdziwsza zagadka, którą koniecznie musieli rozwiązać.
    Oczywiście nie uważała by był im do tego potrzebny tej niedorzeczny strój rodem z mugolskich filmów detektywistyczno-komediowych, ale nie miała serca odmawiać tej przyjemności Jamesowi. Tak więc wyposażeni w przebranie i Mapę Huncwotów ruszyli do pralni. Rose całą drogę zachodziła w głowę co może być przyczyną ginięcia tych wszystkich rzeczy. Najłatwiej było postawić na winę osoby trzeciej, która najzwyczajniej podkradała im wszystkie rzeczy.
    Rozejrzała się po pomieszczeniu po czym skupiła wzrok na mapie. Rzeczywiście nie wskazywała nikogo poza nimi.
    — Wiesz łatwo byłoby kogoś podejrzeć o kradzież, ale trochę nie trzyma się całości to, że podkrada zarówno męskie jak i damskie rzeczy. — Uniosła rękę i postukała palcem w podbródek. — Są zaklęcia, które mogą przechytrzyć tą twoją mapę. — Stwierdziła po czym podeszła do drzwiczek prowadzących w nieznane. Wyciągnęła różdżkę.
    — Lumos. — Uchyliła je i zajrzała do środka. Nawet pomimo światła wydobywającego się z różdżki, nie mogła dostrzec niczego sensownego. — Trochę małe te drzwiczki, ale ciekawi mnie co kryje się dalej. Przecież pranie samo się nie może robić! Muszą tam siedzieć jakieś skrzaty, albo ktoś rzuca czar na sprzęty, które odwalają całą robotę. — stwierdziła odsuwając się i zerkając na Pottera. — Mogłabym użyć na tobie zaklęcia zmniejszająco zwiększającego — Skierowała koniec różdżki w stronę chłopaka.

    Rosie

    OdpowiedzUsuń