Ciało ludzkie w siedemdziesięciu pięciu procentach składa się z wody, a w dwudziestu pięciu z części stałych;
Blaine
Zabini
dusza ludzka w dziewięćdziesięciu procentach składa się z próżności, a w dziesięciu z innych cech.
Osiemdziesiąt dziewięć. Tyle razy w życiu słyszę, że jestem podobny do ojca: "Kopia zdjęta z Blaise'a". Tyle samo razy mam ochotę zszyć usta każdemu ślepemu, który choć raz to powiedział. Zamiast tego, świadomy konsekwencji – wysysającego energii życiowej towarzystwa dementorów, parszywych szczurów i chłodu celi, niesprzyjającego mojej skórze – uśmiecham się pogardliwie pod nosem, przeklinając w głowie delikwenta. Oby potknął się i upadł na swój głupi ryj. Nie wiem, czy kiedyś tak się stało, bo z właściwą sobie konsekwencją ignoruję każdego, kto to powie – niezależnie czy jest to zdrajca krwi, czy sam Minister Magii.
Blaine Zabini.
To ja, i podobne imię, jakie ten zadufany w sobie skurwiel daje mi przy narodzeniu, to jedyne co może mnie z nim wiązać. Kiedy tylko rozdziera mordę, którą inni w swojej naiwności uznają za przystojną, ja pozostaję spokojny, bo jeszcze tego mi w życiu brakuje, żeby zniżyć się do jego poziomu. Zmuszony jestem równoważyć złe geny ojca i matki – ta zawinęła się za ocean zaraz po moim urodzeniu, więc pozostaje chłodny i zobojętniały, żeby czasem ojciec nie pomyślał, że w jakiś sposób mnie to rusza. Nawet ją rozumiem. Nie zostawiła mnie. Zostawiła jego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wytrzyma z Blaisem Zabinim dłużej niż pięć minut, a po tym, jak ojciec wypowiada się o matce wiem, że muszą się nienawidzić. Wcale mnie to nie dziwi. Nieodpowiedzialne zapłodnienie znienawidzonej koleżanki w młodym wieku brzmi jak idealne podsumowanie jego narwanej natury. Nie wiedział tylko, że z kacem następnego dnia, dziewięć miesięcy później przyjdzie jeszcze syn.
... i poradzi sobie w życiu lepiej niż on, chociaż nie dzięki niemu, a NAWET pomimo jego reputacji osoby o "trudnym charakterze".
Przyjmuję dowolną ilość wątków, zdarza się — rzadko — że odpisuję nie po kolei, ale staram się nie przeskakiwać całej kolejki.
[Bardzo lubiłam postać Blaise i cieszę się, że jego syn pojawił się na blogu <3 Treść karty pochłonęłam raz dwa i chętnie przeczytałabym więcej spod Twojej ręki, zdecydowanie przypadł mi do gustu Twój styl pisania. Mam nadzieję, że uda mu się oderwać od powiązań z ojcem i być ponad nim, szkoda, że jako dziecko został porzucony, to musiało być trudne wychowywać się bez matki, a dodatkowo żyć z myślą, że jest się znienawidzonym przez ojca. Trzymam kciuki, żeby jego los odmienił się teraz na lepsze i spotkały go w życiu same miłe rzeczy. Suzanne to córka Teodora Nott, więc jeśli miałabyś ochotę na wątek, mogliby się znać od dziecka poprzez znajomość ich ojców. Suz mogłaby się nawet podchiwać jako dzieciak w starszym od niej koledze :) Życzę duuużo weny i mnóstwa ciekawych wątków :) ]
OdpowiedzUsuńElias&Suz
[ Witam serdecznie kolegę po fachu… i chyba również kolegę z roku? :) W sumie jest to trochę pokrzepiające, że Edward nie będzie najmłodszym nauczycielem w całym Hogwarcie… choć te kilka miesięcy w metryce chyba nie robi większej różnicy, i obaj z Zabinim będą należeli do szkolnych świeżaków;) Tak czy inaczej, chwalę za bardzo ciekawie skonstruowaną kartę, piękną estetykę oraz samego bohatera – Lupin doskonale rozumie jak to jest, gdy obcy ludzie oceniają cię na podstawie twojego nazwiska. Mogliby sobie przybić piąteczkę w tym temacie. Mam nadzieję, że będziecie się tu dobrze bawić i znajdziecie mnóstwo ciekawych wątków, a gdybyś miała ochotę pokombinować nad wspólnym wąteczkiem, to naturalnie zapraszamy w swoje skromne progi ;) ]
OdpowiedzUsuńLupin
[Cześć!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się vibe, który stworzyłaś u Blaine'a – widać, że to ktoś z charakterkiem. Ale no, przy takiej rodzince, którą opisałaś, jak mogłoby być inaczej? Poza tym trudne charaktery są najlepsze! No, o ile nie rozpoczyna się bitwa na rzucanie zaklęć. xD
Nas jeszcze tutaj oficjalnie nie ma, ale czaimy się z panną stażystką w roboczych, więc jakbyś miała chęć, możemy coś pokombinować z tą dwójką! Od siebie życzę mnóstwa weny i samych wciągających wątków, co zapewne nie będzie trudne. :D]
jeszcze w roboczych OLIEANNA MUNSON
[Cieszę się, że karta Olie się podoba. Zawsze mam wrażenie, że na początku jest dość sztywno, a dopiero potem się rozkręca. :D Ale tak, moją pannę należy odkrywać w wątkach – wtedy najlepiej widać jej charakterek, co dla jednych może być super, a dla innych nie, więc no... chodźcie, poznajcie Munson. <3
OdpowiedzUsuńCo do samego wątku, niełatwe relacje to moje ulubione, więc jestem jak najbardziej za! I właśnie zawsze wychodzę z założenia, że nie da się jedynie pisać czegoś gorzkiego, bo jednak emocje robią swoje i słodycz gdzieś po drodze i tak się wybija, więc emocje i ludzkie słabości to coś, co lubimy. Ba, czy jest coś lepszego od tego, kiedy postać wymyka się spod kontroli i wbrew zdrowemu rozsądkowi robi coś, czego nie wypada? Cholera, przecież to takie ludzkie. :D
Poza tym ta dwójka jest w tym samym wieku, więc musieli chodzić w tym samym czasie do szkoły – można więc pokombinować z ich przeszłością. Do tego dochodzi fakt, że Olie ma w głębokim poważaniu czystość krwi, więc jestem pewna, że będzie lubiła dyskutować o tym z Blainem, pewnie tylko po to, żeby zobaczyć emocje w jego oczach. Pewnie chłop będzie miał jej dość. xD
W razie czego szczegóły możemy dogadać mailowo!]
OLIEANNA MUNSON
[ Wydaje mi się, że nasi panowie mają spory potencjał jeśli chodzi o relację sprzed lat. Patrząc na to, że obydwaj byli z tego samego roku, praktycznie spędzili w swoim towarzystwie pełne siedem lat nauki w Hogwarcie – choć wiadomo, że trafili do różnych domów i ten kontakt nie był stały. Widywali się jednak na zajęciach, podczas uroczystości szkolnych, meczów, wyjść do Hogsmeade… a nawet na korytarzach, gdzie uczniowie gromadzili się pod salami w oczekiwaniu na lekcje lub po prostu spędzali przerwę. Lupin i Zabini pewnie od dziecka wiedzieli, że ich ojcowie stali po przeciwnych stronach barykady… Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ojciec Blaine'a nie był Śmierciożercą, i nigdy nie walczył w obronie ich ideologii. Miałam tu na myśli odmienne poglądy Remusa i Blaise'a :) Bo wychodzi na to, że ich synowie odziedziczyli te poglądy właśnie po nich. Edward raczej nie przepadał za Ślizgonami, a Ślizgoni nie przepadali za Edwardem, który miał w głębokim poważaniu ich legendarną czystość krwi. Na wszelkie docinki odpowiadał w ten sam bezczelny sposób i nie dał się nigdy zastraszyć. Prawdopodobnie doszłoby nawet kiedyś do poważniejszego incydentu, w którym bez skrupułów przywalił jakiemuś Ślizgonowi prosto w nos. I do dzisiaj uważał, że ten miesięczny szlaban spędzony na czyszczeniu szczoteczką od zębów posadzki korytarza na trzecim piętrze był tego warty ;) Tak więc pokrótce przedstawiłam Ci podejście mojego Teda do Ślizgonów… a jeśli chodzi o podejście do Blaine'a… Hmm. Biorąc poprawkę na to, co napisałam powyżej, myślę że najprawdopodobniejszym scenariuszem wydaje się ten, w którym panowie są sobie niechętni… Do otwartej wrogości musiałaby się przyczynić jakaś konkretna sytuacja. Inaczej Lupin prędzej ignorowałby Zabiniego, nawet jeśli wydawało mu się, że parę razy widział w nim kogoś innego, niż jego złej sławy ojciec. Wtedy Edward był nastolatkiem, bardzo buńczucznym, i raczej miałby to w nosie. Dziś mogłoby być inaczej… No, ale co Ty o tym myślisz? :) I bardzo dziękuję za tyle miłych słów <3 Doceniam je szczególnie dlatego, że nie znoszę pisać kart postaci – zawsze mam wrażenie, że nie przekazuję w nich tego, czego tak naprawdę bym chciała ;) ]
OdpowiedzUsuńLupin
[ Dziękuję za tyle miłych słów. Ja również jestem bardzo zadowolona z przełożonego, który się trafił Isolde :) Co prawda podejrzewam, że przyjmując posadę spodziewała się pracować z profesorem, który uczył naszą dwójkę w czasach szkolnych, więc gdy okazało się, że to Blaine był teraz nauczycielem, musiała nieco odświeżyć swoje wyobrażenie następnych miesięcy. Podobnie jak Ty, nie widzę tu żadnych powodów do tego by się specjalnie nie lubili, ale pewnie też żadna wielka przyjaźń, więc chyba spokojnie można byłoby ich zaszufladkować jako znajomi z Hogwartu, którzy gdyby na siebie wpadli na Pokątnej, to przed pójściem każde w swoją stronę zamieniliby kilka słów. Co za tym idzie, nie widziałabym tutaj sporego dystansu na linii nauczyciel-stażystka (sorry, nie będzie profesorze Zabini xD), ale raczej bardziej partnerską relację, gdzie nie wahałaby się przyjść do niego po radę w kwestii radzenia sobie z uczniami chociażby, ale też tak jak mówisz – sporo docinek, jakiś drobnych złośliwości itp. Co do imienia – musiała się chyba bardzo pilnować by nie zdradzić, że jej to pasuje, bo wtedy by przestał :)
OdpowiedzUsuńWychodzi na to, że ostatecznie za wiele mądrego do tego, co Ty zaproponowałaś, nie dorzuciłam xD Możemy pokombinować nad rozpoczęciem. Pytanie czy masz coś konkretnego w głowie, czy np. uznajemy, że w przeddzień rozpoczęcia roku wybrali się do Hogsmeade na integracyjną popijawę i niech się zapoznają? Czy wolisz już na dalszym etapie roku szkolnego, jakiś bardziej problematyczny wątek? ]
Isolde Dippet
[Zarys wątku i relacji mamy dograny, pzychodzę w takim razie z rozpoczęciem :)]
OdpowiedzUsuńSiedziała na końcu sali, wpatrując się w niego wściekłym wzrokiem. Jeszcze kilka lat temu tworzyli naprawdę zgrany duet i mimo dzielącej jej różnicy wieku mogła liczyć na jego wsparcie, odkąd jednak został nauczycielem zaczął dość formalnie podchodzić do tej relacji, co jej nie od końca odpowiadało.
- Zostaliśmy tutaj tylko ty i ja, zamierzasz nadal mieć kij w tyłku, czy możemy normalnie porozmawiać? - uniosła pytająco brew, podnosząc się z krzesła i kierując w stronę Blaine - Znamy się od lat, traktowałam cię zawsze niczym starszego brata, dlaczego odbija ci na starość? - jęknęła, siadając na brzegu ławki i badawczo się mu przyglądając. Z wiekiem robił się coraz bardziej przystojny i naprawdę żałowała, że dzieliła ich aż tak znaczna różnica wieku. Jako mała dziewczynka rysowała suknie ślubną, którą założy na wesele z Blainem i choć teraz z tego wyrosła, nie miałaby nic przeciwko, gdyby zaprosił ją na randkę lub chociaż wspólną wycieczkę na kremowe piwo.
- Nauczyciele, którzy kompletnie mnie nie znają, dają mi dużo większe fory, niż ty. Nie wiem, zabiłam ci we śnie chomika bagietką, że tak się nade mną znęcasz, czy próbujesz za wszelką cenę mnie do siebie zniechęcić? - westchnęła, nawiązując tym samym do sytuacji z zakończonej przed chwilą lekcji. Dawała mu jasno do zrozumienia, że nie jest zainteresowana nauką i rozwojem swoich umiejętności, a ten uporczywie wywoływał ją do odpowiedzi i zmuszał do wykonywania zadań na które nijak nie miała ochoty. Zależało jej jedynie na tym, aby skończyć tą szkołę i nigdy nie próbowała być wybitną uczennicą czy prymuską. Blaine miał duże grono zauroczonych w nim uczennic, które podnosiły rękę za każdym razem, kiedy zadał jakieś pytanie, chętnych do odpowiedzi nie brakowało, a to, że wywoływał akurat ją, odbierała jako czystą złośliwość ze strony dawnego przyjaciela.
- Jeśli tak bardzo ci przeszkadza fakt, że jestem uczennicą w tym pokręconym miejscu i przez to trzymasz tak duży dystans, zawsze możemy się spotkać na wakacjach. Pewnie wyrosłeś już z rodzinnym wycieczek z tatusiem, ale to nie oznacza, że nie możesz wpaść do nas sam. Teo zawsze bardzo cię lubił, na pewno się ucieszy, że o nas nie zapomniałeś. Ja też na pewno odpowiednio ci to wynagrodzę - uśmiechnęła się słodko, mierzwiąc dłonią jego włosy i robiąc przy tym minę klasycznego niewiniątka. Zaprosiła go domu, aby dodać mu tym samym śmiałości i zrobić rzeczy, które od lat pojawiały się na jego widok w jej wyobraźni, a które nie do końca mogło być legalne w murach tego budynku. On sam jednak nie musiał o tym wiedzieć.
Suz N.
Chciałam przyjść tu z jakimś fajnym pomysłem na wątek, bo chętnie napisałabym coś z Tobą znowu, ale tak czaję się od paru dni i przyznaję, że mam totalną pustkę. Poza wieczornym spotkaniem w Zakazanym Lesie nie przychodzi mi do głowy nic, co nie znudziłoby nam się po paru odpisach. Fern nie jest z transmutacji ani fatalna, ani najlepsza, więc żaden sposób nie wyróżnia się na zajęciach, nie potrzebowałaby też raczej pomocy; dzieli ich idealnie siedem lat, więc z korytarzy hogwarckich nie mają szansy się pamiętać, Klub Ślimka również odpada, więc chyba pozostaje mi Cię cieplutko powitać i życzyć samych wciągających rozgrywek. Baw się tu dobrze. <3 A jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać.
OdpowiedzUsuńPHOENIX FERNHART
[ Cześć! Z małym opóźnieniem, ale przyszłam się przywitać. Blaine to kawał ciekawej i charakterem postaci. Naprawdę wyszedł ci fenomenalnie :D
OdpowiedzUsuńOdcięcie się od stereotypów i przede wszystkim wypracowanie własnego imienia, gdy wszyscy wokół kojarzą cię z rodzicami nie jest proste, ale myślę, że Blaine pomimo podobieństw nie będzie miał z tym problemu ;D
Życzę wielu ciekawych wątków i jak najlepszej zabawy! ]
Rin
Od dziecka była przez wszystkich rozpieszczona i dostawała to, czego chciała. Podobnie było z relacjami z rówieśnikami, wystarczyło że kiwnęła palcem, a wokół niej ustawiał się wianuszek chłopców i dziewcząt, którzy chcieli się z nią zaprzyjaźnić, lub których bez trudu zaciągnęła do łóżka. Z Blaine od początku było inaczej i właśnie to, oprócz jego specyficznej i rzucającej się od razu urody, ją do niego przyciągało.
OdpowiedzUsuń- A od kiedy ty się przejmujesz zdaniem innych? – uniosła pytająco brew, obserwując, jak się oddala, aby zachować dystans. Nie obchodziło jej to, czy ktoś ich przyłapie i w jakie kłopoty mogą się wpakować, nigdy nie lubiła tego miejsca i gdyby nie jej nazwisko, pewnie dawno wyleciałaby stąd z hukiem. Nie przykładała się do nauki, namawiała innych do złego i notorycznie łamała regulamin, musiała naprawdę być ‘dzieckiem szczęścia’, skoro koniec końców i tak wychodziła z tego wszystkiego obronną ręką.
- Ty i ta twoja ideologia czystej krwi, jesteście z Blaise i Teo w tym wszystkim cholernie nudni i zacofani, to już nie te czasy, ruszcie w końcu do przodu – pokręciła zrezygnowana głową, bo sama osobiście nie zwracała już uwagi na to, kto z jakiej rodziny pochodzi, a chcąc kiedyś zrobić na złość swojej rodzinie, przyprowadziła do domu kilku mugoli, dla których urządziła huczną imprezę – Próbowałeś kiedyś ich eliksirów? Nasze nie są tak smaczne i kolorowe, choć fakt, długo po nich wymiotowałam – skrzywiła się na samo wspomnienie i żałowała, że nikt jej wtedy nie ostrzegł przed skutkami ubocznymi czegoś, co oni nazywali drinkami. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby mugole, mugolaki i czarodzieje czystej krwi żyli w symbiozie i jedni czerpali od drugich to, co mają najlepsze.
- Tak bardzo chciałeś uniknąć pójścia w ślady własnego ojca, a stałeś się jego cholerną kopią – spojrzała na niego ze współczuciem, przy okazji obserwując, jak strzepuje jej dłoń ze swoich włosów. Nie lubiła się narzucać, ale irytowało ją to, że od kilku lat musi znosić jego odrzucenie. Rodzice podsuwali jej wszystko pod nos, była cholernie rozpieszczona i rozkapryszona i właśnie ze względu na zwykły kaprys nie zamierzała łatwo poddać się w przypadku Blaine, nawet jeśli ten starał się zachować dystans i wydawał się nie być nią zainteresowany.
- Tak, podrywam nauczyciela, zamkniesz mnie za to w lochu? – nie dawała za wygraną i korzystając z okazji, położyła swoje dłonie na jego udach, kiedy siedział na brzegu ławki i pochyliła się do przodu tak, że ich twarz dzieliły ledwie centymetry – Serio nie uprawiałeś nigdy seksu z nikim w moim wieku? Zawsze sądziłam, że lubisz próbować różnych rzeczy, a kto wie, może po prostu chcę, żebyś mnie tylko przeleciał, ja przekonam się, jak nudno było i że jesteś niewart mojego zachodu i ta dam, masz święty spokój. Czy to takie złe rozwiązanie? – nie odrywając od niego wzroku, położyła dłoń na jego kroczu, delikatnie dociskając jego najbardziej wrażliwe miejsce intymne.
napalona Suz
[Bardzo dziękuję za przemiłe słowa pod kartą Castora. :) Za kod pomoc przy kodzie odpowiedzialna jet autorka Ophelie, bo ja sama niestety w kody czarować nie potrafię. Cieszę się, że tak go odbierasz, na tym mi właśnie zależało. Sama jestem ciekawa jego dalszych losów i po cichu liczę, że tym razem uda mi się z postać Castora rozwinąć bardziej.
OdpowiedzUsuńOsobiście w wątki męsko-męskie jestem raczej kiepska, ale u Castora zawsze marzyła mi się braterska relacja. Ktoś komu Cas mógłby powiedzieć wszystko i takie tam, co prawda Blaine to nauczyciel i to chyba średnio by pasowało? O ile coś takiego Ci pasuje, bo nic na siłę oczywiście. ^^]
Castor
Nawet wyciągnięty zza omszałego ogrodowego kamienia gnom by zauważył, że coś jest nie tak. Ulotne chwile spokoju odeszły w zapomnienie, gdy do pokoju nauczycielskiego wparował Baine Zabini, samą swoją postawą i nienaturalnym napięciem sprawiając, że atmosfera nagle stała się dziwnie gęsta. Nie spytała, bo i nie jej sprawa, co było przyczyną jego wzburzenia. Zabini nie był dzieckiem, by musiała myśleć za niego i zapobiegawczo usuwać się z drogi, tylko ze względu na fakt, że ewidentnie coś go ugryzło. Co prawda, w ciągu tych kilku krótkich tygodni odkąd zaczęli ze sobą współpracować nie widziała go jeszcze w takim stanie, ale miała pewność, że nie zrobiła nic, by przyczynić się do jego dziwnej nerwowości. Dlatego też, w ramach milczącej solidarności, również nie odezwała się ani słowem, zajęta wertowaniem podręczników potrzebnych do sporządzenia notatek. Czasem tylko zerkała ukradkiem jak krążył po pokoju nauczycielskim, spostrzegając, że z każdą chwilą coraz bardziej sprawiał wrażenie, jakby dusił się w tym miejscu. Całkiem zdroworozsądkowo doszła do wniosku, że jeżeli będzie wolał zostać sam to, jak przystało na dorosłego człowieka, wyartykułuje to życzenie konkretnymi słowami, a nie będzie kazał się jej domyślać, mrucząc i powarkując pod nosem. Choć, gdyby miała być bardzo czepialska – a akurat nie przejawiała ku temu specjalnej ochoty będąc w towarzystwie nabuzowanego faceta znacznie przewyższającego ją gabarytami i będącego zarazem jej przełożonym – to on tutaj pojawił się później, więc nie powinna być zmuszona do dostosowywania się do jego humorów. Zatrzasnęła trzymany na kolanach podręcznik, powoli podnosząc się z wygodnego welurowego fotela i zmierzając w kierunku stojących nieopodal regałów. Pomimo usilnych prób, i tak nie mogła się skupić na pracy. Zdążyła wsunąć kilkusetstronicowe tomiszcze na swoje miejsce, aż nagle, tuż za nią, rozległ się głuchy huk. Odwróciła się, ale nie dość szybko by zapobiec nieszczęściu. Już widziała opadający regał i wysuwające się z półek książki… Cholera, to zaboli.
OdpowiedzUsuńI nagle, jak spod ziemi, wyrosła przed nią rosła sylwetka Blaine’a, przyjmującego na siebie uderzenie regału. Nie zdążyła nawet odetchnąć z ulgą, gdy za sprawą jednej, bardzo pochopnej decyzji mężczyzny, wszystko się nieznośnie pokomplikowało. Nie spodziewała się tego pocałunku. Co więcej, nie chciała go. Nic więc dziwnego, że w pierwszej chwili dosłownie ją zamurowało. Czuła męskie dłonie na swoim ciele, czuła również spragnione usta na swoich rozchylonych wargach, ale nim w pełni uświadomiła sobie co właśnie się dzieje, minęły trzy sekundy i Blaine zdążył się wycofać. Akurat by uchronić się przed bolesnym ugryzieniem rozdzierającym wargę do krwi. Wściekłość przyćmiła wdzięczność, którą czuła zaledwie parę chwil temu. A słowa, które z siebie niedbale wyrzucił, tylko podjudziły jej wkurwienie… I może też nieco ugodziły w damskie ego…? Słusznie spodziewał się w pełni zasłużonego ciosu – nawet gdyby nie miała starszego brata, który zadbał o jej edukację, instynktownie wiedziałaby co robić. Tę śliczną buźkę za łatwo mógł sobie naprawić, więc zamiast zacisnąć dłoń w pięść, z pełnym impetem uderzyła go kolanem między nogi. Miała pewność, że od siły ciosu się skuli, jak każdy mężczyzna na jego miejscu by to zrobił. A to da jej moment na wysunięcie się spomiędzy jego ramion.
— Zrób to jeszcze raz, a następny rok spędzisz próbując ściągnąć z siebie klątwę, która zadba, byś więcej się tak nie ekscytował — syknęła jadowicie. Bo owszem… Oboje wiedzieli, że istniały zaklęcia dość parszywe by (przynajmniej na jakiś czas) uniemożliwić mężczyznom cieszenie się pewnymi aspektami życia, a proces odwracania klątwy nie należał ani do najprzyjemniejszych, ani do najprostszych. Wkurzona Isolde w całej swej wiedźmowatości zadbałaby, by nie było to lekkie doświadczenie. Kilka szybkich kroków, stukot obcasów na posadzce i już stała w bardziej przyzwoitej odległości.
Usuń— Czy chcę wiedzieć co ci odbiło? — spytała rzeczowo, splatając dłonie na piersiach. To był moment, w którym musiała zdecydować jak potraktować impertynencję Zabiniego i przesądzić na ile to wpłynie na ich dalszą wspólną pracę. Dotychczas zgrabnie balansowali na granicy koleżeńskiej relacji i profesjonalizmu. Och, Isolde nie miała najmniejszych wątpliwości, że podobał się kobietom – ten typ męskiej urody powszechnie uchodził za atrakcyjny. Zresztą Blaine niewątpliwie był tego faktu świadom i potrafił zręcznie wykorzystywać swój urok. Jednak ostatnie na co miała ochotę to komplikacje. Tym bardziej, że całe to zamieszanie jasno sugerowało, że nie chodziło o płomienne uczucia, którymi miałby ją skrycie darzyć, ale o zwykłą potrzebę wyładowania się. I akurat tak się zdarzyło, że była pod ręką.
Isolde Dippet
[ Zdecydowanie się nie spodziewałam takiego rodzaju mocności, ale bawiłam się nieźle opisując wkurwienie mojej pannicy xD ]
Stojąc kilka metrów od miejsca tego nieszczęsnego zdarzenia, podziwiała efekty swojego ciosu. Wyszło odrobinę za mocno, ale nie zamierzała oszukiwać samej siebie i udawać poczucie winy, którego wcale nie było. Zwłaszcza, że Blaine miał dość sił, by już po kilku sekundach na posadzce znów się odezwać, co prowadziło do prostego wniosku – za dużo chlapał jęzorem. Choć z dwojga złego, wolała by wygadywał głupoty niż używał ust w innych celach. Aczkolwiek musiała mu przyznać – w przypadku obu czynności potrafił z zaskakującą łatwością grać jej na nerwach. I aż zaświerzbiła ją ręka by sięgnąć do różdżki i nie dać mu szans do rzucenia zaklęć przeciwdziałających. Tak chociaż przez tydzień, nie musi być przecież na dłużej – wystarczy odrobinka by się odegrać za te durne teksty… I tym, co ją powstrzymało wcale nie było poczucie nieadekwatności kary względem przewinienia, a wyłącznie fakt, iż zapowiedziała mu sięgnięcie po te parszywe czary dopiero w określonych okolicznościach. Nie zwykła rzucać słów na wiatr i łamać raz danego słowa. Nie ważne jak bardzo ją wkurzało, że nawet na kolanach był dość bezczelny by dodatkowo ją drażnić. I to w dodatku dwukrotnie!
OdpowiedzUsuń— Jeżeli kopniak w jaja nie jest dla ciebie wystarczającym znakiem, że dziewczyna nie chce słuchać o tym jak niesamowicie pachnie, to już nie wiem co ci pomoże, Zabini. Może tylko zwielokrotnienie tych znaków — syknęła, mrużąc lekko oczy spod znacząco ściągniętymi brwiami. Wkurzenie powoli przechodziło, choć wciąż podskórnie jeszcze resztki się tliły. Jakby nie było, znalazła sobie całkiem niezły sposób wyładowania złości. Użycie kolana zdecydowanie było właściwą decyzją. Szkoda byłoby sobie z powodu impertynenta obijać dłoń, a zabolałoby go to zdecydowanie mniej. Wciąż jednak sporo było niedopowiedzeń, ale najwyraźniej Blaine nie zamierzał ujawniać szczegółów, czego tak właściwie to powinna się spodziewać.
Prychnęła – wcale nie cicho i w dodatku bardzo wymownie – dając mu do zrozumienia, że wie, iż coś go ugryzło już wcześniej, jeszcze przed tym, gdy tu wszedł. Nie miała pojęcia co mogło doprowadzić go do takiego stopnia nabuzowania, ale pocałunek wcale nie był skutkiem napięcia rosnącego między nimi, ale czegoś, co wydarzyło się nim pojawił się w pokoju nauczycielskim. Nie chciał mówić o co chodziło? Okej, raz zapytała i więcej dociekać nie zamierzała, choć jego zdawkowe i ostrożnie dobierane odpowiedzi dawały jej pewne poszlaki. Takie, które zapewne najlepiej byłoby skonfrontować teraz i spróbować wyciągnąć z niego brudną prawdę, ale niestety pewnie wróci do nich gdy będzie na to za późno, analizując na spokojnie w przyszłości. Choć to, czy odkryje co – a raczej kogo – należy obwiniać, pozostawało nieprzesądzone. Zamiast drążyć, obserwowała najpierw jak się podnosi, a potem opiera o jeden z regałów, rozsądnie nie zbliżając się ani o krok.
— Tylko poczekaj na pisemne zaproszenie, bo na razie coś kiepsko ci idzie interpretowanie sygnałów niewerbalnych — rzuciła z kąśliwym uśmiechem. Aczkolwiek nie zdziwiłaby się jakby była jedną z nielicznych osób – o ile w ogóle nie pierwszą – która mu odmówiła. W dodatku robiąc to w dość dramatyczny sposób, bardzo podkreślając swoje niezadowolenie z podjętej inicjatywy. I właśnie myśl o tym, jak niewiele dziewcząt na jej miejscu oparłoby się tym hipnotyzującym brązowym oczom, zmusiła ją do zastanowienia się nad tym co się właśnie wydarzyło. Bezwiednie sięgnęła dłonią do włosów, skubiąc nieco kosmyk za lewym uchem, jak zawsze gdy pogrążała się w swoich myślach.
— Możemy spróbować puścić to w niepamięć — powiedziała wreszcie powoli, wbijając w niego uważne spojrzenie. Bądź co bądź, to był tylko pocałunek. Łapska nie zjechały mu tam, gdzie nie powinny, więc w pewnym stopniu łagodziło to stopień przewinienia. No i ewidentnie miał świadomość tego, że nie powinien, jeszcze przed oberwaniem. Nie zmieniało to jednak faktu, że pewnie z tyłu głowy to wspomnienie czasem się pojawi, a następny nauczycielski wypad do Gospody pod Świńskim Łbem na obalanie butelek ognistej będzie w jej wypadku nieco bardziej trzeźwy niż dotychczas planowała. — Mam tylko nadzieję, że mówiłeś szczerze. I nie zdarzyłoby się to wobec kogoś innego. — Zaraz uświadomiła sobie jak zabrzmiały jej słowa i parsknęła cichym śmiechem, który był równie nie na miejscu co jego impertynenckie uwagi. — Żeby była jasność, nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego. Nie chodzi o żadną zaborczość ani babską dumę — dodała od razu, nim zdążyło mu coś durnego przyjść do głowy. — Po prostu… Nie rób niczego głupiego. Jak będziesz potrzebował bym wylała na ciebie kubeł zimnej wody, to poświęcę się i to zrobię…
UsuńIsolde Dippet
[Podesłałam do Ciebie sówkę! :D]
OdpowiedzUsuńOLIEANNA MUNSON
Gdyby przyszło jej zliczyć każdą niewygodną myśl, poprzedzoną bezsennością i w jakiś sposób marazmem, zapewne doliczyłaby się tysięcy. A być może nie przestałaby liczyć, ciągnięta przez własny emocjonalny chaos, który nie ustępował, a zaczynał nabierać kształtów, zupełnie jakby było to jej przeznaczeniem.
OdpowiedzUsuńPrzeznaczenie – jak mogłaby się do niego odnieść? Co znalazłaby w sobie, gdyby się zatrzymała, wzięła oddech i rozejrzała wokół, odpuszczając sobie pogardę i dystans, który w jakiś sposób definiował wszystko, co się działo. Być może była zbyt zachłanna, zbyt chciwa, po prostu… zbyt. To pasowałoby do tego wszystkiego – do tego, co dałaby sobie wmówić, choć tak naprawdę nigdy nie przyjmowała postronnej prawdy.
Lubiła jednak słuchać plotek – lubiła, gdy słowa płynęły i nabierały kolorów, aby w końcu zderzyć się z rzeczywistością. Gdyby przejmowała się każdym szeptem, ruchem, zapachem i składaną w rozchylone usta obietnicą bez znaczenia, pękłaby – pękłaby i nawet złoto wtłaczane w rysy nie byłoby dla niej ratunkiem. Zniknęłaby.
Nie dało się jednak określić, czy brak tego, że jest i że czuje jest czymś… niepowołanym. Emocje zdawały się jednak powodem rzeczy najgorszych. Rzeczy niewybaczalnych. Rzeczy tak okrutnych, o których szeptano lub jedynie niemo przekazywano je sobie spojrzeniem. Olieanna zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele kryło się w emocjach – jak pociągnąć za nerwy i zburzyć starannie układany domek z kart zaledwie w kilka sekund. Być może w tym wszystkim chodziło o jej oczy – te szaroniebieskie oczy o dziwnie intrygujących refleksach, skrzących się w świetle i przybierających wtedy barwę zamarzniętego jeziora, a czasem, gdy cień odbijał się od jej jasnych policzków, małego nosa i uciekał w górę, łaskocząc rzęsy delikatnie, oczy zmieniały się – były prawie czarne i bezduszne. Oczy jednak były zdradliwe; rozmywały prawdę i tworzyły iluzję tego, co widziały. Brzydotę ignorując, gloryfikując piękno.
A Olieanna już dawno pożegnała się z hymnem do piękna – wyszła naprzeciw Baudelaire’owi, uznając piekielną naturę rzeczy idealnych, nieskazitelnych i cudownych. Było w końcu w tym wszystkim coś diabelskiego – jakieś szatańskie wersety wciśnięte w usta, gdy uśmiecha się, spijając zewsząd uwagę. Akceptuje to, jak drży powietrze i wyciąga dłonie, tak miękkie, łagodne, z pociągniętymi czarnym lakierem paznokciami, a długie, smukłe palce ozdobione są w kilka srebrnych pierścionków, i w ten wyjątkowy jeden, ten z ametystem, wyróżniający się, inny. Czerwona szminka kontrastuje z białym licem, nadaje rys, wyraźnie zarysowując kształt – i widać każdy ruch oraz każde ściśnięcie. Obnaża się w ten sposób, ale kontroluje sytuację.
Zawsze próbuje dopasować się do tego, co dzieje się wokół – zawsze zmienia kształt, staje się giętka, inna, czasem trochę miękka lub twarda, innym razem zdystansowana, gorąca, spragniona, chciwa i zupełnie nieprzewidywalna. Jednak utrzymuje kontrolę – pragnie jej i nie istnieje nic, co zburzyłoby wokół niej mury nieustępliwej rezerwy.
Ubiera zwykłe, ciemne jeansy i wciąga przez głowę bawełniany sweterek z delikatnym wcięciem, który nie pokazuje nic więcej od jasnej szyi. Podciąga nieco jego rękawy i zerka w stronę ściągniętych pierścionków, wiedząc, że nie powinna ubierać biżuterii – tak łatwo zgubić błyskotkę w doniczce, pogrzebać materialną rzecz i zapomnieć, godząc się ze stratą. Dlatego jedynie rzuca spojrzenie, łapiąc za ciemną gumkę do włosów – potem nieco niechlujnie zaplata luźny warkocz, pozwalając, aby kilka kosmyków włosów ozdobiło jej czoło i połaskotało w policzek. Pochyla się i wiąże wysokie buty – palcami przeciera każdy z czubków. Różdżkę – mierzącą 11 i 4/8 cala, giętką, z głogu, o rdzeniu z włosa szyszymory – chowa w tylną kieszeń.
Olieanna zawija kosmyk włosów za ucho, opuszcza szklarnię i rusza korytarzem, trzymając wysoko podniesiony podbródek. Trzyma w rękach okazałą donicę – ma zamiar zaopiekować się rośliną w zaciszu swojej komnaty i tam odratować jej suche liście. Znane mury nie zestarzały się tak bardzo – nie widać żadnych pęknięć, znaków, stłuczek. Wszystko jest tak… niemożliwie znajome; czas chichocze, obraca się wokół i Olieanna przez moment ma wrażenie, że jest jedną z uczennic – że powinna się spieszyć, bo zaraz będzie spóźniona, a potem przez jej porcelanową twarz przebiega uśmiech, którego nie da się zdefiniować.
UsuńNie jest już uczennicą. Ten rozdział skończył się dawno, dawno temu. Potem przyszło prawdziwe życie – wybory i seria konsekwencji, ciężar za ciężarem, słowo i krzyk pomieszane ze sobą w jedno, aż ostatnie granice zostały bestialsko przekroczone. Aż w końcu jej ostatnie nadzieje przelały się przez palce, mimo że tak usilnie próbowała łapać się tego, co nigdy nie należało do niej.
Wrzesień, 2022 rok – to tutaj jest, żyje, oddycha, chce być obecna i właśnie teraz ma się dać poznać jako stażystka zielarstwa, której daleko do wystudiowanej perfekcji. Jest w niej jednak coś o wiele lepszego – ten wewnętrzny szept, który odbija się w oczach, gdy sunąc szaroniebieskim spojrzeniem, chłonie każdy obraz. Ambicji też jej nie brakuje. Pielęgnuje w sobie ciekawskość i naukowe zacięcie, najpierw studiując biochemię w Londynie, gdy skończyła naukę w Hogwarcie, a teraz będąc tutaj i nie wiedząc, czy bardziej chodziło o ucieczkę od tego, co działo się wokół niej czy o to, że czegoś jej brakowało.
Skręca, jeszcze przez moment zamyślona, ale z transu wyrywa jej osobę zderzenie się z kimś większym od niej. Czuje zapach męskich perfum, słyszy oddech i przez moment wpatruje się jedynie w podłogę – rozbita doniczka, poplątane korzenie, przygniecione liście. Oczy Olieanny w końcu unoszą się i zatrzymują przy męskiej twarzy – zna te rysy. Zna spojrzenie, głębię tęczówek, w których przez moment obserwuje własne odbicie i próbuje doszukać się też obrzydzenia. Dla Blaine’a Zabiniego zawsze była szlamą i z natury przytakiwała wszelkim epitetom pod własnym adresem, nigdy nie odczuwając wstydu. Być może żałowała tylko, że tak często reagowała, wyciągając różdżkę i przykładając do gardeł, syczała, że następnym razem wypowie zaklęcie.
Spuściła nieco wzrok, omiatając spojrzeniem brudną od donicy koszulę mężczyzny – w materiał wsiąknął brud i kurz, przypominając artystyczny chaos, który ozdabiał ubranie w ten najdziwniejszy sposób. Sięgnęła niemo po różdżkę, wymierzyła w stronę mężczyzny i szepnęła terego – zaklęcie oczyszczające zadziałało niemal od razu.
— Nie ma za co, Zabini — odezwała się, a jej głos był dość delikatny i przede wszystkim profesjonalny. Zawinęła kosmyk włosów za ucho, schowała różdżkę w tylną kieszeń jeansów i uklęknęła, aby pochylić się nad rozbitą donicą i poturbowaną rośliną. Nie obchodziło jej to, co pomyślał o niej Blaine. To, że spotkała go po latach w murach Hogwartu mogłaby uznać za niefortunny zbieg okoliczności, jednak gdyby zaczęła się nad tym zastanawiać, poświęciłaby o jedną myśl za wiele – Blaine Zabini nie był tego warty. A przynajmniej ten, którego znała, gdy była nastolatką.
OLIEANNA MUNSON
— Przynajmniej jesteśmy zgodni na której pozycji listy umieścić ten pocałunek — odparowała zwięźle. Nie zamierzała ustosunkowywać się do pozostałych aspektów jego wypowiedzi, kwitując je wyłącznie odrobinę zbyt długim, pobłażliwym spojrzeniem. Jeżeli czegokolwiek chciał się dowiedzieć, zadawał niewłaściwe pytania. To jednak wystarczyło, by przez krótką chwilę ich relacja znów wyglądała tak, jak dotychczas – pełna uszczypliwości wycelowanych z chirurgiczną precyzją. — Istotnie byłoby to poświęcenie — przytaknęła, nawet w tej chwili nie decydując się na wycofanie i odpuszczenie, choć któreś z nich powinno wykrzesać z siebie choć odrobinę dojrzałości i pchnąć rozmowę w bardziej właściwy kierunek. O dziwo, kolejny raz tego dnia Blaine postanowił ją zaskoczyć, wyjawiając przyczyny swojego zachowania.
OdpowiedzUsuńTeraz to ona krążyła po pokoju nauczycielskim, wydeptując ścieżkę w akompaniamencie stukotu obcasów o posadzkę. Być może powinna spodziewać się właśnie takiego wyjaśnienia, ale dotychczas nawet nie dopuściła do siebie podobnej możliwości. Jasne, Zabini przed chwilą zachował się jak dupek, jednak nawet to nie popchnęło jej do podejrzeń, że jego problem mógłby być nieletni. Choć niewątpliwie wyjaśniało to sporo z jego wcześniejszych, zdawkowych wyjaśnień. Milczała dłuższą chwilę, nie tyle nie wiedząc co powiedzieć, a raczej jak powinna dobrać słowa. Zdawała sobie jednak sprawę, że gdyby to ją nachodził jakiś uczeń, w pierwszej chwili również szukałaby pomocy u niego (aczkolwiek zapewne w nieco inny sposób), licząc, że nie zbędzie jej problemu i nie zostawi samej sobie.
— Mogłabym przejąć zajęcia z jej klasą, ale jeżeli ona faktycznie natarczywie przesuwa granice wbrew twojej woli, na niewiele by się to zdało — stwierdziła, wbijając w niego spojrzenie. Mógł się oburzać o sformułowanie jeżeli, ale tym pocałunkiem sam podsunął jej argumenty by podać w wątpliwość jego niewinność. Och, oczywiście dzięki jej dacie urodzenia sytuacja nie była tak beznadziejna. Ale gdyby bardzo chciała oskarżyć Blaine’a o coś niewłaściwego, miała w rękawie chociażby kwestię bycia jego podwładną. To z kolei otwierało cały szereg możliwości dla bardzo upartej uczennicy. A fakt, że jego wstrzemięźliwość faktycznie została wystawiona na próbę, a nie zareagował wyłącznie zirytowaniem na bezczelną smarkulę, wcale mu nie pomagał.
— Musisz to zgłosić. Dyrekcja, wezwani rodzice, pogadanka. W najlepszym wypadku skończy się na napomnieniu dziewczyny i może paru wizytacjach na twoich lekcjach, ale zdejmiesz z siebie podejrzenia, które mogłyby urosnąć do katastrofalnych rozmiarów gdyby odpowiednio obrócić sytuację przeciw tobie — skwitowała rzeczowo. Mogła również przedstawić najgorszy scenariusz, na który składałoby się zapewne upozorowanie napaści albo oskarżenia o uwiedzenie i wykorzystywanie nieletniej, być może nawet wyrok skazujący. Nie sądziła jednak by było to konieczne, a Blaine raczej znał konsekwencje nie tylko popełnienia głupoty, ale również zignorowania całej sytuacji. — Wiesz o tym równie dobrze jak ja — dodała, zatrzymując się wreszcie, o dziwo znacznie bliżej niego, niż była wówczas, gdy rozpoczynała swój spacer… — Wersja mniej drastyczna to wezwanie dziewczyny na pogadankę w mojej obecności. Będę świadkiem tego, jak wprost wyznaczasz granice i informujesz, że kolejna próba ich przekroczenia nie zostanie potraktowana jako nastoletni wygłup pod wpływem hormonów, ale będzie podlegać oficjalnemu zgłoszeniu — zakończyła, zaczerpując na końcu tchu, jakby potrzebowała odrobiny otrzeźwienia od wszystkich tych splątanych informacji. Zostało jeszcze tylko jedno, co trzeba było powiedzieć.
— Nie muszę chyba dodawać, że żadnych durnych decyzji przed, po i w trakcie? Znajdź sobie jakąś chętną w swoim wieku. Z twoją facjatą nie powinno to być problemem — prychnęła, nawet komplement serwując mu w nieco kąśliwy sposób.
Isolde Dippet
Dla Olieanny cała ta sytuacja jest jedynie nic nieznaczącym punktem gdzieś w kolejce innych nic nieznaczących punktów, o których nie chce lub nawet nie przejmuje się, aby pamiętać. Tak samo jest z Blainem Zabinim – zdaje sobie sprawę z tego, że mężczyzna istnieje, oddycha, objawia swoją egzystencję poprzez oddech, wyprostowanie się, zaciśnięcie palców w pięść. To wszystko należy do niego i tylko to należeć do niego mogło, co mimo wszystko zawsze bawiło ją w kontekście tego, za kogo uważał się Zabini i grupa podobnych do niego czarodziejów.
OdpowiedzUsuńMogłaby przejąć się każdym złym spojrzeniem, komentarzem lub złośliwością i być może dwa lub trzy razy ugięła się pod wpływem osób trzecich, gdy stłamszona i złamana, pozwalała sobie wierzyć, że jest gorsza od innych. Potem jednak przypominała sobie rodzinny dom – wtorkowe naleśniki z bitą śmietaną i bananami, zapach zaparzonej przez ojca herbaty i matczyny uśmiech, który zawsze cicho szeptał: jestem z ciebie dumna. Dlatego Olieanna rzadko poddawała się temu, co działo się w Hogwarcie. Poza tym trzymała się swoich i tylko czasem podśmiewała się z dumnych, napuszonych jak pawie Ślizgonów, zamkniętych w swoich hermetycznych przekonaniach.
Nie przejmuje się jego dłońmi przy sobie – nie ma w tym nic niezwykłego, choć Olieanna spodziewa się, że jego ręce będą równie obślizgłe jak charakter. Palce ma jednak ciepłe, a ręce silne – przynajmniej tak się jej wydaje.
Chce go powstrzymać przed wypowiedzeniem zaklęcia, żeby uratować ziemię przed tym ruchem. Jeszcze przez moment trzyma paznokcie w brudzie, oglądając pokaz magii, nie rozumiejąc, po co Blaine się wtrącał. W końcu nie chodziło tutaj o głupią koszulę, których Zabini miał pewnie więcej niż ktokolwiek inny w Hogwarcie. Ziemię należało przenieść ostrożnie, z godną tego czułością.
— Niektórych rzeczy nie da się naprawić poprzez czary — odezwała się jedynie, wiedząc, że pewnie nie rozumiał, co kryło się w jej słowach; nie mógł tego wiedzieć, a raczej nie podejrzewała go o to, sądząc, że nie ma w Zabinim niczego czułego; niczego, co mogłoby zdradzić, że rozumie.
— Naprawiłeś jedynie doniczkę — dodała, patrząc po marnie wyglądającej roślinie, do której wyciągnęła ręce. — Myślisz, że nie mogłabym tego zrobić bez twojej pomocy? Gdybym uznała, że to dobry pomysł, sięgnęłabym po różdżkę — rzuca w jego stronę dość nieprzyjemnym głosem, podszytym ludzkim podenerwowaniem i brakiem tolerancji do tego, co zrobił Blaine.
Przemilczała jego komentarz o tym, że wyśle jej rachunek za pranie. Nie miała zamiaru z tym dyskutować. Zaczęła nawet wierzyć, że dłuższa rozmowa z kimś takim jak Zabini jest zupełnie bezcelowa, pozbawiona tego, czego oczekiwałaby od swojego rozmówcy – szacunku.
Zmizerniały korzeń przypomina jej o tym, że jest zaledwie niczym i nikim; że wobec natury powinna jedynie pochylić głowę, bo nawet jej pomoc nie pozwoliła roślinie przeżyć. Korzeń jest suchy i powykręcany – nie było szans, aby odratować kwiat. Wypadek, zderzenie się z Blainem, moment, w którym upada doniczka i cisza – pewien rodzaj kostuchy wiszący nad kwiatem, który usechł już dawniej i jedynie egzystował, ograniczając swoje potrzeby do minimum.
Czasem wydawało jej się, że też jest takim kwiatem – że wyciąga przed siebie ręce po to, aby cokolwiek poczuć; aby zaspokoić swoje podstawowe potrzeby i po prostu przeżyć, aż w końcu w jakiś zrywach tego, że czuła się żywa, otaczała się jakąś ckliwą siłą. Wtedy miała ochotę tańczyć w deszczu, oddychać pełną piersią i trzymać oczy zamknięte, aby pod powiekami kolorować świat wokół.
— Uczniowie chodzą do szkoły po to, aby się uczyć, a nie po to, aby nosić za mną rzeczy — odpowiedziała z ociąganiem. Nie uciekło jej uwadze to, że nazwał roślinę zielskiem, nie rozpoznając dyptamu. Była to roślina z rodziny rutowatych; potężne źródło lecznicze i regeneracyjne, którego używano do sporządzania eliksirów. Dyptam wykorzystywano także jako rdzeń do różdżek, ale skoro Zabini był ignorantem, dlaczego niby miał to wiedzieć?
Usuń— To dyptam — odpowiada, chwytając zmizerniały korzeń w swoje ręce, aby określić, czy mogłaby go wykorzystać. Smukłymi palcami, zakończonymi idealnie wypielęgnowanymi paznokciami, pociągniętymi czarnym lakierem, ogląda korzonek, mrucząc: — Z dyptamu pobiera się esencję, która służy do gojenia ran. Sama roślina może być spożywana na surowo i leczyć zarówno płytkie, jak i nieco głębsze rany.
OLIEANNA MUNSON
[O, to też by jak najbardziej pasowało :D Nic w końcu nie zaszkodzi, aby raz na jakiś czas faworyzować ślizgonów. Zasługujemy na to! xD
OdpowiedzUsuńNie wiem czy wolisz całość ustalić pod kartami czy mejlowo, a tak w razie czego zostawię mejla bysiaa44@gmail.com Muszę trochę rozruszać swoje szare komórki, aby wymyślić skąd im się ta relacja wzięła, aby tak nie rzucać suchym znają się z zajęć. :D]
Castor
[ Jeśli masz pomysł z jakimś spontanicznym wątkiem, to chętnie. Ja w te upały nie myślę i raczej nie zabłysnę niczym oryginalnym. Jedyne co na tę chwilę przychodzi mi do głowy, to jakaś draka w Hogsmeade, gdzie do Zabiniego przyczepią się jacyś czarodzieje w gospodzie (bo powiązania rodzinne i związana z nimi historia, bo wygląd, bo dodaj tu coś, co Ci pasuje, itp.). Tak by się złożyło, że Edward był w tym samym czasie w tej samej gospodzie, więc wszystko widział i słyszał. No i coś czuję, że tym razem trudniej by mu było wstać i wyjść, ignorując całą sytuację… Ale to wiesz, luźny pomysł. Jak chodzi Ci po głowie coś zupełnie innego, to raczej się dostosuję ;) ]
OdpowiedzUsuńLupin
Ugryzła się w język, choć korciło ją by skomentować, że zaraz po tym, gdy skończył siedemnaście lat, to różnica wieku między nim, a nieletnią nie byłaby tak skandalizująca jak obecnie i wtedy nikt by nie myślał o wyciąganiu kosztownych dla jego reputacji konsekwencji. Nie było jednak sensu się wyzłośliwiać – po minie i gorzkim tonie mężczyzny wyczuła, że jej wątpliwość co do przejawianych przez obie zainteresowane chęci nawiązania niestosownej relacji została odebrana właśnie tak, jak można było się spodziewać, czyli bardzo gorzko. Niestety, powściągliwość Isolde trwała zaledwie kilka sekund, bo ledwo usłyszała o ważnej przyjaciółce rodziny przewróciła oczami, dając upust swojemu zirytowaniu. Jeżeli miałaby wskazać to, co najbardziej – jeszcze w czasach szkolnych – drażniło ją u Ślizgonów, to splatające się ciasno więzi arystokratycznych rodów. Koneksje, oparte na pieniądzach i sekretach przyjaźnie… Nie było w niej zazdrości, że jej ród nigdy nie należał do tego hermetycznego kręgu, a postawy niektórych z przedstawicieli nienaruszalnej dwudziestki ósemki traktowała bardziej jako relikt przeszłości.
OdpowiedzUsuń— Jestem również twoją podwładną, Blaine — odpowiedziała spokojnie, dobrze wiedząc, że zgrzytanie zębami w tym momencie nie da jej niewiele ponad to, że zachęci go do dalszego prowokowania jej irytacji. Tak jak on zupełnie przemilczał kluczowe słowo, którego użyła, tak również ona rozmyślnie pominęła fakt, że ich relacje nigdy nie opierały się na bardzo sformalizowanej hierarchii. Od pierwszego dnia pracy nie traktowała Zabiniego tak, jak odnosiłaby się do profesora, który przed laty ich uczył transmutacji, legitymując się przy tym kilkunastoletnim doświadczeniem jako nauczyciel. Nie zmieniało to jednak faktu, że pracowali razem, a ona ceniła sobie tą współpracę w takiej formie, w jakiej odbywała się dotychczas. Nie zamierzała niczego zmieniać, ani tym bardziej ubarwiać, pakując się w niestosowną relację z mężczyzną.
— Opanuj się. Twoje samcze zachowanie względem mnie, bo jakaś szesnastolatka cię podnieciła nie tylko jest niewłaściwe, ale też obelżywe — syknęła, przez kilka długich sekund patrząc mu hardo w oczy i nie robiąc ani kroku do tyłu. Być może była niesprawiedliwa, obracając rzeczywistość wokół tego, co przed chwilą jej wyznał, w sposób, który pasował do jej wkurzenia. Czuła jednak jego spojrzenie na swoim ciele, a wzrok ten, gdy poprzedzony tak zaczepnym komentarzem, kolejny raz tego dnia naruszał jej prywatność. Dopiero po chwili, głównie ze względu na fakt, że wolałaby nie znaleźć się w sytuacji, gdy będzie już miał wiedzę przed jakimi ruchami z jej strony się bronić, pod pretekstem sięgnięcia po notes, usiadła za jednym z biurek, zgodnie z jego sugestią, zwiększając między nimi odległość.
— Zrozumiałe. Domyślam się, że mówimy o zajęciach z szóstymi klasami Ślizgonów? — zapytała, kierując się wskazówką dotyczącą przyjaźni ich rodzin. Przedstawiciele czystokrwistych rodów ostatnimi czasy coraz częściej trafiali do innych domów, więc możliwe, że jej założenie było błędne. Dopuszczała też opcję, że Blaine chciałby powierzyć jej wszystkie klasy z tego rocznika, unikając przypadkowego zdradzenia tożsamości uczennicy. — Będę wdzięczna jeżeli przekażesz mi w wolnej chwili swoje notatki na te zajęcia lub przynajmniej informacje o tym, co zdążyliście przerobić. — Zazwyczaj stażyści zachowywali się względem uczniów przyjacielsko i z mniejszym dystansem niż profesorowie, stąd pewnie wcześniejsza uwaga Zabiniego o ośmieleniu w zeszłym roku, gdy sam był stażystą. Jeżeli natomiast chodzi o Isolde… Cóż, to ona była dziwna na tle innych stażystów, więc podobny scenariusz raczej im nie groził. — Jak radziłeś sobie z tym problemem wcześniej? — spytała niby mimochodem, ale zaintrygowane spojrzenie, jakie mu rzuciła znad notesu, zdradzało jej zainteresowanie.
Isolde Dippet
Porównanie go do ojca za którym łagodnie mówiąc nie przepadał, nie było niczym rozsądnym z jej strony, ale zawsze miała niewyparzony język i najpierw mówiła, a dopiero później myślała. Nie przejęła się jego odrzuceniem, od początku zakładała, że właśnie tak będzie, zwłaszcza, że mógł spodziewać się negatywnych konsekwencji, gdyby uległ jej zalotom.
OdpowiedzUsuń- Obrażasz się jak mały chłopczyk, bo ktoś w końcu powiedział ci prawdę prosto w twarz? Powinieneś być bardziej opanowany i takie uwagi odnośnie twojego tatusia nie powinny robić na tobie żadnego wrażenia, łatwo cię wkurzyć i się do siebie zrazić, jakiś słaby punkt czy coś?– uniosła pytająco brew, nie dając za wygraną. Nie zamierzała na siłę się do niego łasić, nie narzekała na brak powodzenia, koniec końców i tak zawsze dostawała to, czego chce, musiała jedynie poczekać do wakacji i odpowiedniego to wszystko rozegrać. Nie chciała go jeszcze bardziej zdenerwować, ale po tym, co usłyszała, musiała się czymś ochronić, aby nie zachować się jak rozkapryszone dziecko, które wybiegnie z płaczem z jego gabinetu.
- Ostre zagranie – mruknęła, kiedy palce jej dłoni zrosły się w jedną całość – Tylko to potrafisz? Uciekasz się do zaklęć, żeby mnie ukarać? Trochę to żałosne Blaine – wzruszył ramionami i odsunęła się od niego, zajmując miejsce na brzegu biurka – Gabinet dyrektora nie robi na mnie wrażenia, nie pierwszy raz tam wyląduje, nie lubię tego miejsca, nie będę płakać, jeśli mnie stąd wyrzucą na dobre – dodała z totalną rezygnacją, dając mu jasno do zrozumienia, że takie groźby nie robiły na niej żadnego wrażenia. To jej rodzina nalegała, żeby jakkolwiek zaliczyła rok i nie przynosiła im wstydu, ona sama nienawidziła ani się uczyć, ani tym bardziej słuchać innych i podporządkować się temu, co jest od niej wymagane. Nie działał na nią autorytet nauczyciela, większość z nich traktowała jak równych sobie, co często kończyło się szlabanem albo kolejną już naganą.
- No cóż, sama także się przekonałam, że moja dziecięca fantazja było tylko głupim tworem mojego umysłu, dziękuję, pomogłeś mi zapanować nad moim instynktem, będę mogła pieprzyć się z rówieśnikami, są w te klocki lepsi i bardziej sprawni, ty już chyba nieco zardzewiałeś, a twoje lata świetności jednak minęły – podsumowała, delikatnie zagryzając i oblizując przy tym wargi – Łaskawie to odkręcisz czy mam tutaj siedzieć cały dzień i umierać z nudów w twoim towarzystwie? Dawniej byłeś bardziej rozrywkowy, teraz zrobiłeś się nudny jak flaki z olejem i nie pomaga ci nawet twoja przystojna, choć naznaczona powoli pierwszymi zmarszczkami buźka – uniosła dłonie do góry, dając mu do zrozumienia, że odpuściła i może przywrócić ją do normalnego stanu, bez obaw, że ponownie się na niego rzuci, czy będzie składać dalsze dwuznaczne propozycje.
Suz
W takim razie czekamy z niecierpliwością na Zabiniego! Zapraszam od razu na maila, coby było wygodniej, o!
OdpowiedzUsuń[Dziękuję za wiadomość i informuję, że właśnie na nią odpisałam :)]
OdpowiedzUsuńLachlan G.
OdpowiedzUsuńPróbowała ukraść kilka cennych chwil spokoju z dala od wścibskich spojrzeń nim regulamin zmusi ją do powrotu do wypełnionego jazgotem dormitorium. Zima zbliżała się nieubłaganie i choć niska temperatura nie zachęcała do wieczornych posiedzeń na świeżym powietrzu, nie sprzyjała również towarzystwu, co akurat było jej teraz na rękę. Nawet opatulenie się prostym, czarnym płaszczem zdawało się w tej sytuacji ceną stosunkowo niewielką za kilka spędzonych w samotności kwadransów, dlatego bez żalu, w drodze wyjątku wybrała ciszę kosztem porzucenia jakiegokolwiek stylu.
Doszła właśnie do najbardziej interesującej ją kwestii – rozdziału o transfiguracji złożonej, nad którą pochyliła się z entuzjazmem, kiedy wyczuła cudzą obecność na granicy świadomości i zastygła nad książką w napięciu. Nie usłyszała jego kroków, zbyt pochłonięta lekturą; nie dostrzegła również długiego cienia na kamiennych płytach dziedzińca, gdy kroczył pewnie ku niej, po prostu… Gdy się zbliżył wyczuła w powietrzu znajomy zapach i wiedziała już, kto za moment zatrzyma się u jej boku.
Remy.
— Blaine — odpowiedziała w podobny sposób, próbując nie dać po sobie poznać, jak skutecznie jego chłodny ton kruszył jej pewność siebie. Nie dlatego, że pomijając ich nazwisko godził w jej dumę czy uczucia, ale dlatego, że sposób, w jaki wypowiadał jej imię brzmiał w jego ustach niczym autentyczne przekleństwo.
Uniosła głowę i odszukała jego spojrzenie, a potem powoli, z ewidentnym ociąganiem odwzajemniła jego uśmiech z tą jedną różnicą, że jej – choć niemrawy – był z całą pewnością szczery. Milczała przez moment, z zainteresowaniem oczekując na to, co ma jej do powiedzenia i choć słowa, które zaraz padły zabrzmiały jak rozkaz, Remy zatrzasnęła książkę i bez sprzeciwu podniosła się do pionu.
Tom O sekretach transmutacji semi letalnej i jej pochodnych skończył w obszernej kieszeni jej płaszcza sekundę później, a choć starszy Zabini zdawał się nie być zaciekawiony jej lekturą, Ślizgonka upewniła się, by jego przenikliwe oczy nie dostrzegły wyrytego w okładce tytułu.
— W takim razie prowadź — mruknęła, jakby to ona robiła mu łaskę godząc się na tą tajemniczą wycieczkę, chociaż oboje wiedzieli, że prawda wygląda zgoła inaczej. Nie zapytała dokąd zamierza ją zabrać, zbyt zajęta czerpaniem idiotycznej satysfakcji już z samego faktu przebywania w jego obecności. Nie była na tyle naiwna by sądzić, że z dnia na dzień tak po prostu zmienił zdanie na jej temat, ale zamiast się tym przejmować, zamierzała po prostu korzystać z sytuacji.
Remy
Atmosfera, owszem, była gęsta, ale spędziwszy przed rozpoczęciem roku szkolnego nieco czasu w posiadłości Zabinich, Remy zdążyła już do tego przywyknąć; nie pogodzić się, ale przejść nad tym do porządku dziennego. Nawet teraz ciężko było jednak przewidzieć czy powietrze wokół nich za moment zrzednieje czy może wręcz przeciwnie – przybierze konsystencję kleistej smoły, dlatego postanowiła nie przerywać ciszy tak długo, jak długo Blaine postanowi trzymać ją w niepewności. Tak było lepiej, bezpieczniej.
OdpowiedzUsuńWcisnęła skostniałe dłonie do kieszeni płaszcza, gładząc opuszkami palców twarda okładkę książki dla otuchy. W ten sposób przypominała sobie również, że próbując przekonać do siebie Blaine’a i chociaż odrobinę ocieplić ich wątpliwe stosunki poświęciła już zbyt wiele, by mogła się teraz wycofać. I chociaż liczyła na to, że mężczyzna kiedyś dostrzeże w niej coś więcej, niż tylko irytującą niedogodność, dziewczyna nie robiła sobie szczególnych nadziei, próbując ze wszystkich sił nie dostrzec w jego dziwnym, gwałtownym zachowaniu czegoś, co mogłoby sugerować, że nie pozostaje mu kompletnie obojętna pomimo łączących ich więzów krwi.
— Masz dłuższe nogi — przypomniała mu tylko uprzejmie, próbując zignorować ten uszczypliwy ton. Kątem oka studiowała jego przystojną twarz, kiedy skorzystawszy z jego „uprzejmości” przekraczała próg pubu.
Nie zwróciła uwagi na zainteresowanie, jakie wzbudzili, przyzwyczajona zarówno do niedyskretnych spojrzeń, jak i wrażenia, jakie wywierała na obcych jej niecodzienna uroda. Wszystkie te twarze w ciągu sekundy stały się dla niej miałkie i bezbarwne, była w stanie dostrzec teraz wyraźnie wyłącznie jedną osobę, nawet jeśli ta w odwecie dokładała wszelkich starań, by przypadkiem nie dostrzec jej… Zignorowała więc oślizgły wzrok mijającego ją pijaczyny, a także te kilka głów, które obróciło się za nimi, gdy brat w końcu poprowadził ją do wolnej loży, a zamiast tego usiadła dokładnie tam, gdzie wskazał i wsparła kark na oparciu kanapy, przymykając śniade powieki.
Blaine Zabini nie miał w zwyczaju zaszczycać jej swoją obecnością bez przyczyny. Co więcej, nawykł robić to wyłącznie w określonych okolicznościach, między innymi wtedy, gdy nie było innego wyjścia, dlatego Remy ani przez moment nie łudziła się, że jego kolejne słowa przypadną jej do gustu. Po chichu liczyła jednak na to, że chociaż ten jeden raz pozytywnie ją zaskoczy… Niepotrzebnie.
Nie odpowiedziała. Analizowała tę wyjątkowo okrutną „prośbę”, walcząc z pokusą, by skorzystać z jego krótkiej nieobecności i wymknąć się z lokalu. Ostatecznie zaczekała jednak na powrót Blaine’a i jedynie jej zaciśnięte pod materiałem okrycia dłonie zdradzały, jak głęboko ubódł ją tym razem. Otworzyła oczy i z wolna obróciła ku niemu głowę. Sekunda, dziesięć, sześćdziesiąt. Dwie minuty.
Błądziła spojrzeniem po jego podkreślonych półmrokiem rysach, próbując dostrzec w nim dupka, jakim rzeczywiście był.
— Dlaczego? — zapytała, w końcu zdobywając się na odpowiedź. — Podaj mi jeden, dobry powód, dla którego nie powinno mnie tam być, Blaine — poprosiła, wymawiając jego imię miękko, nie z pretensją, jaką faktycznie odczuwała. Nie ze złością, z jaką miała ochotę kopnąć go teraz pod stołem.
Remy
Sięgnęła po kufel nie dlatego, że naprawdę miała ochotę na piwo. Zrobiła to, ponieważ paznokcie już od dłuższej chwili boleśnie wbijały się w jej skórę i czuła jak niewiele brakuje, by lada moment sięgnęła ponad blatem, chwyciła go za kark i grzmotnęła tą jego przystojną, arogancką gębą o stolik. Wiedziała jednak doskonale, że przyniosłoby jej to przynajmniej tyle samo ulgi, ile bólu i z całą pewnością nie poprawiłoby ich relacji, dlatego musiała zająć czymś świerzbiące palce. I usta, na które cisnęły się te wszystkie wymyślone pod jego adresem wyzwiska. Istniało jednak spore prawdopodobieństwo, że gdyby już wygarnęła mu co o tym myśli, zaczęłaby go błagać, by dał jej szansę, a tej jednej granicy nie zamierzała przekraczać. Dlatego uniosła naczynie, gdy tylko zaczął mówić.
OdpowiedzUsuńWiedziała, że nie była utrapieniem. Nie tak naprawdę, choć ta świadomość nie sprawiła wcale, że słowa zabolały mniej. Mimo to słuchała z uwagą, podczas gdy mdły napój spływał przez jej gardło do rozbolałego z nerwów żołądka. Przypominał smakiem popiół, równie ciężki do przełknięcia jak ta nagła szczerość. Doceniała ją, naprawdę, niemniej nie miała pojęcia ile jeszcze będzie w stanie znieść.
Remy odstawiła kufel na blat i pochyliła się, by wesprzeć na nim łokcie. Wyczuwała za karkiem palce Blaine'a i uznała, że najlepiej będzie znaleźć się jak najdalej nim ulegnie pragnieniu, by chwycić go za dłoń i sprawdzić czy ich serca biją w podobnym rytmie, czy to tylko jej wybujała wyobraźnia.
— Będzie wiedział — westchnęła po chwili milczenia, lokując spojrzenie gdzieś w przeciwległej ścianie. Musnęła palcami chłodne szkło, a potem objęła nimi naczynie. — Będzie wiedział, że robię to dla ciebie i w niczym ci to nie pomoże — zauważyła, w ostatniej chwili przybierając nieco bardziej zdecydowany ton. Na pewno wiedział, kogo Remy miała na myśli.
Zacisnęła na moment zęby, próbując zapanować nad nagłym napływem emocji. Nie potrafiła przestać się zastanawiać czy Blaine odczuwał satysfakcję, bawiąc się nią w ten sposób? Czy naprawdę sprawiało mu to przyjemność?
— Nie pojadę, ale tylko jeśli ty też się nie zjawisz — oznajmiła po chwili namysłu i wstała, wciąż na niego nie patrząc. Uniosła kufel i opróżniła jego zawartość jednym ciągiem, po czym z trzaskiem odstawiła go na blat. Dopiero wtedy spojrzenie jej ciemnych oczu odszukało twarz brata. — Powiem, że spędzimy ten czas wspólnie. Żadnego upokorzenia — zakpiła i był to jedyny widoczny przejaw krzywdy, jaką odczuła w związku z całą tą sytuacją.
Nie zaczekała na odpowiedź, a zamiast tego udała się do baru i zamówiła małą butelkę ognistej na jego koszt, po czym pośpiesznie skierowała się do wyjścia, by zaczerpnąć świeżego, mroźnego powietrza. Jaka była szansa na to, że Blaine rzeczywiście myślał, że w żaden sposób jej to nie zaboli? Albo na to, że w ogóle o to dbał?
Mimo wszystko nie potrafiła zniknąć w ten sposób, bo o ile ona mogła mu być zupełnie obojętna, o tyle sama nie była wstanie odrzucić go jako brata... Dlatego też moment później na stoliku tuż obok jego kufla pojawił się napis, który zniknął na kilka sekund po odczytaniu. "Zaczekam przy bramie".
Remy
Nie rozbiła jego rodziny, w końcu nie znalazła się w Wielkiej Brytanii z własnej woli, choć przeprowadzka tutaj zdecydowanie była jej na rękę. Była to również jedna z nielicznych decyzji podjętych przez matkę, których Remy nie żałowała, nawet jeśli powitaniu jej w nowym domu daleko było do ciepłego czy serdecznego. Wiedziała co prawda, że z perspektywy Blaine'a cała sytuacja może wyglądać nieco inaczej, ale zarzucenia jej pogłębienia podziału między nim, a ojcem było mocno niesprawiedliwe. Czy wolałby żeby skończyła na ulicy albo samotnie w jakiejś obskurnej klitce na Pokątnej? Oczywiście, mogłaby zaszyć się w Hogwarcie do ukończenia szkoły, ale zmuszenie jej do tego byłoby równie bezduszne.
OdpowiedzUsuńNiemal równie okrutne było zwracanie się do niej zdrobnieniem, podczas gdy z taką pogardą wymawiał jej pełne imię i nie mogła mieć pewności czy ta odmiana jest efektem nagłego ocieplenia stosunków czy kolejną próbą sprawienia jej przykrości.
Dlaczego taka jesteś, Rems?
Właśnie, dlaczego? Westchnęła i ze złością odkręciła buteleczkę ledwie zniknęła za rogiem, zostawiając za sobą pub i tą paskudną kreaturę, którą tak bardzo pragnęła móc nazywać bratem. Pociągnęła gwałtownie z butelki, a ognista w ciągu sekundy rozgrzała jej gardło i Remy uniosła dłoń, by przykryć nią usta, nim odruchowo wypluła alkohol na bruk. Nie była przyzwyczajona do tak mocnych trunków, ale kierowana złością i tak upiła jeszcze jeden łyk, nim ukryła naczynie w kieszeni płaszcza. Ciepło, które rozeszło się zaraz aż do żołądka pomogło jej zignorować jesienny chłód, towarzyszący oczekiwaniu przy bramie, pod którą zatrzymała się zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią.
Remy oparła się o mur przy wyjściu z miasteczka i objęła się ramionami, przez pewien czas po prostu dyskutując z własnym sumieniem na temat słuszności słów, które padły wcześniej przy stoliku. Swoich własnych, bo nad tymi wypowiedzianymi przez Blaine'a wolała się nie zastanawiać. Wyrzuty sumienia nie zdołały jednak zagnieździć się w niej na długo, bo Ślizgonka nie nawykła użalać się nad sobą i choć dla starszego Zabini gotowa była poświęcić wiele, zamierzała pozostać przy tym szczera zarówno z nim, jak i ze sobą, a nie powiedziała przecież niczego, czego nie miałaby na myśli.
Blaine pojawił się niewiele później, skutecznie wyrywając ją z zamyślenia. Gwałtowność z jaką chwycił jej szczupłe ramię zaniepokoiła ją do tego stopnia, że zastygła w bezruchu z oczami utkwionymi w jego wykrzywionej grymasem twarzy. Zaraz potem przygarbiła się lekko, jakby spodziewała się, że lada moment ją zaatakuje, dlatego w pierwszej chwili stawiła nieznaczny opór jego dalszym działaniom. Nie był on jednak wystarczający, by przeszkodzić w jego planach, dlatego sekundę później wpadła na jego twardy tors. To zaskoczyło ją jeszcze mocniej, choć kolejne słowa brata ściągnęły ją na ziemię i powstrzymały ją przed odruchowym objęciem jego tułowia. Zamiast tego przylgnęła policzkiem do materiału jego płaszcza, próbując ze wszystkich sił nie ulec cisnącemu się do oczu wzruszeniu. Jego przyjazny dotyk ostro kontrastował ze znaczeniem niespodziewanego wyznania, które mocno umniejszało jego znaczeniu, więc łzy były efektem frustracji i smutku, a nie potencjalnej radości, na którą zresztą nie było tu miejsca.
— Nienawidzisz — powtórzyła cicho, z rezygnacją i w końcu uniosła dłonie, choć tylko po to, by chwycić poły jego płaszcza.
Policzyła w myślach do trzech, pociągnęła nosem i cofnęła się o krok, choć niechętnie. Wiedziała jednak, że nie ma sensu oddawać się takiej przyjemności, gdy nie ma w niej za grosz szczerości... Nienawidził jej w końcu, jak sam zauważył. Remy wypuściła przeciągły, świszczący oddech, a kiedy podniosła wzrok na jej pięknej, proporcjonalnej twarzy gościł wyłącznie nikły uśmiech.
— Udam, że to nie miało miejsca — zapewniła z rozbawieniem, którego tak naprawdę nie czuła, bo wydawało jej się, że właśnie tego będzie po niej oczekiwał. Na pewno nie chciałby, aby zamieniła się teraz w atencyjną idiotkę, która zaczęłaby wchodzić mu na głowę.
UsuńZaraz potem ruszyła w kierunku zamku, z żalem pozostawiając to wydarzenie w przeszłości, bo zapewne nigdy się już nie powtórzy.
Remy
[Właściwie to Ves, a nie Vee. Skrót od Vesty.
OdpowiedzUsuńSkoro przyświecają nam te same idee, to może Blaine przyjmie zaproszenie do stowarzyszenie Trixie, Zawsze Czyści.
Przy okazji, on jest cudowny! Pewnie każda dziewczyna się w nim podkochuje!
Bardzo chętnie coś wspólnie stworzę. Może Blaine zauważyłby, że Beatrix ostatnio unika spotkań w Klubie Ślimaka i chciałby się dowiedzieć dlaczego?]
Beatrix Black
[O nie, jak to? :D
OdpowiedzUsuńMogłaby wyjść z tego jakaś mini drama, bo Bee mogłaby mieć pretensje, że mugolaki też są członkami ów Klubu.
Co do Stowarzyszenia, to okej, jak najbardziej rozumiem.]
Beatrix Black
Czekoladowe tęczówki zalśniły, kiedy Kesiah otworzyła nagle oczy, zupełnie tak, jakby właśnie przypomniała sobie, że w ogóle nie powinna ich zamykać. Chłodne powietrze wypełniające komnatę połaskotało jej podniebienie, kiedy odetchnęła bezgłośnie, starając się przyzwyczaić wzrok do szaro-brunatnego półmroku z wolna budzącego się dnia. Odruchowo skuliła się między fałdami śnieżnobiałej pościeli, mocniej przylegając plecami do ciepłej skóry klatki piersiowej i torsu mężczyzny leżącego obok.
OdpowiedzUsuńWspomnienia poprzedniego wieczoru i nocy zaczęły do niej wracać, zdecydowanie intensywniejsze, niż mogłaby przypuszczać, tworząc istną plątaninę barw. Bursztynowe ciepło Ognistej Whisky palącej w gardle mieszało się ze szmaragdowym błyskiem długiej sukni i eleganckiej koszuli, a wszystko to otulała rozmowa w kolorze indygo, tocząca się wzdłuż cienkiej granicy tego, co wypada i tego, czego się pragnie. Lśniące czernią ciała w blasku księżyca, nagie i drżące od karmazynowego pożądania, przylegały do siebie gładko i miękko, zupełnie tak, jakby zostały idealnie do siebie dopasowane. Mieszające się oddechy, ciche słowa, jęki stłumione złączonymi w pocałunkach ustami.
Kesiah drgnęła nieznacznie, czując na swoim biodrze ciężar dłoni mężczyzny. Ciepło jego dotyku rozlewało się przyjemnym mrowieniem po jej skórze, i nagle poczuła przemożną ochotę, by pozwolić mu się pochłonąć. Zatopić bez pamięci i pozostać w nim jeszcze chwilę, z dala od cieni, które tylko czekały, aż opuści bezpieczne krawędzie łóżka.
Nim jednak myśl ta zdążyła zagnieździć się w jej umyśle na dłużej, miękkim ruchem wyswobodziła się z objęcia mężczyzny. Zsunęła bose stopy na zimny marmur podłogi, pozwalając mu wywołać lodowaty dreszcz wzdłuż kręgosłupa, po czym rozejrzała się w poszukiwaniu sukienki, którą miała na sobie poprzedniego wieczoru. Ostatecznie wciągnęła na drobne ramiona koszulę mężczyzny, która subtelną bielą jaśniała w półmroku, przewieszona przez ramę łóżka. Bezszelestnie przysiadła na brzegu parapetu, podciągając kolana do klatki piersiowej i wbijając czekoladowe tęczówki w jaśniejącą nieśmiało poświatę zaraz nad horyzontem.
Poprzedniego wieczoru stała się lawendowym zapomnieniem. Lekkim i przyjemnym, które otuliło jej drobną sylwetkę od palców stóp po czubek głowy. Muskało skórę, wplątywało się we włosy i wibrowało w każdej cząstce ciała Kesiah, na krótką chwilę pozwalając jej odnaleźć w sobie wszystko to, co zagubiła przed kilkoma laty. Wszystko to, za czym tak rozpaczliwie tęskniła. Jednak teraz, gdy w półmroku spotykały się noc i dzień, jej skóra znów lśniła srebrzyście w blasku niknącego księżyca, zupełnie tak, jakby cały smutek, który w sobie nosiła przez te wszystkie lata, bezwstydnie pomalował jej nagą skórę.
Lekkie skrzypnięcie łóżka rozległo się za plecami ciemnowłosej, zmuszając ją od oderwania wzroku od szyby, zaparowanej nieznacznie jej własnym oddechem. Powiodła czekoladowymi tęczówkami przez komnatę, zatrzymując je na twarzy mężczyzny, nagle z dziwną przyjemnością chłonąc widok mocno zarysowanych kości policzkowych, miękkich ust i lśniących oczu.
Blaine Zabini. Kiedy początkiem roku szkolnego zaproponował, że oprowadzi ją po zamku, Kesiah nawet przez myśl nie przeszło, że któregoś dnia znajdą się w podobnych okolicznościach.
— Przepraszam — mimo, iż głos Kesiah był cichy i delikatny, kiedy przerwała panującą w komnacie ciszę, wciąż wydawał się zdecydowanie zbyt głośny. Jakby niepasujący, całkowicie nie na miejscu. — Nie chciałam cię obudzić. — dodała, tym razem szeptem, po czym zsunęła stopy z powrotem na podłogę. Nie poruszyła się jednak, nie drgnęła nawet, wpatrując się w lśniące tęczówki mężczyzny.
Kes
Ostatnie dni pełne były zamieszania – Isolde przygotowywała się do nowej roli, akceptując, że liczba zajęć, które przyjdzie jej prowadzić uległa znacznemu zwielokrotnieniu. Fakt, że sama takie rozwiązanie zaproponowała, nie pozwalał jej na kręcenie nosem, bo musiałaby przyznać przed sobą, że nie podobają się jej wcześniejsze decyzje… Zwłaszcza, że mogła czuć frustrację na myśl o spędzaniu całych dni z uczniami (zdecydowanie bardziej pociągał ją stricte naukowy aspekt pracy), ale wiedziała, że mogąc cofnąć czas, nie postąpiłaby inaczej. Tak czy siak odrobinę rozluźnienia i swobody odebrała z ogromną ulgą i wyczekiwaniem. Co prawda wycieczki na drinka do Hogsmeade straciły większość swojego uroku w chwili, w której mogła to robić w pełni legalnie i zniknął dreszczyk adrenaliny… Ale nie zamierzała narzekać, skoro Zabini uważał to miejsce za rzekomo najlepszy pub w miasteczku. Zjawiła się równo minutę przed umówioną godziną, bo zazwyczaj o ile nie była akurat punktualnie, to przychodziła odrobinę przed czasem. U Isolde wszystko grało jak w szwajcarskim zegarku i nie zwykła się spóźniać. Czego najwyraźniej nie można powiedzieć o jej towarzyszu.
OdpowiedzUsuńZastała puste fotele i pusty kawowy stolik, do którego wskazano jej drogę gdy tylko zdradziła, kto robił rezerwację. Korzystając z luksusu wyboru fotela, usadowiła się bliżej kominka, chcąc ciepło bijące od wesoło trzaskającego ognia. Co prawda obecna pogoda nie była jeszcze tak niezachęcająco szara i bura, jak potrafiły być jesienne miesiące w północnej Szkocji… Ale z chęcią ogrzała się nieco, zatopiona w wygodnym, welurowym fotelu. Przeglądanie karty zaczęła od alkoholi, rozsądnie na sam początek zamawiając kieliszek czerwonego wina, naturalnie wytrawnego w sposób, który większości osób wykrzywiał twarze po skosztowaniu.
— Tobie również dobry wieczór — odparła spokojnie, zdając się być niezaskoczona jego nagłym zmaterializowaniem za jej plecami. Cóż, po tym jakie Zabini atrakcje jej sprawiał w ostatnich dniach, to było jedno z mniejszych niespodziewanych najść. Sięgnęła po kartki papieru, zerkając wymownie na płaszcz, który przewiesił przez oparcie jej fotela, sugerując ściągnięciem brwi, że to nie było miejsce, które by dla niego wybrała.
— Kariera krytyka kulinarnego ci z całą pewnością nie jest pisana — mruknęła pod nosem, przerzucając kartki papieru, zgodnie z jego prośbą (bo właśnie tak postanowiła zakwalifikować jego ton, tym samym wyciągając gałązkę oliwną). — Zamówiłam kieliszek wina, nic do jedzenia na razie. Tobie nic nie brałam, choć popraw mnie jeżeli się mylę, że arystokratyczne podniebienie zniesie tylko najlepszą szkocką… whisky — rzuciła zaczepnie, mało subtelnie nawiązując do jego własnych słów o ognistej. Choć gdy wspomniał o pieczonych ziemniaczkach, szybko doszła do wniosku, że coś konkretnego było bardzo dobrym pomysłem. Nie żeby miała jakiekolwiek zastrzeżenia do potraw serwowanych przez skrzaty, ale szkoda byłoby nie spróbować czegoś nowego.
— Powinnam tak przerzucać aż skończę, czy na coś konkretnego zwrócić uwagę?
Isolde Dippet