Finn Halvorsen. 30 lat. Norweg. Półwila. Czarodziej półkrwi. Aktualnie nauczyciel zielarstwa
w Hogwarcie. Opiekun Ravenclaw i koła zielarskiego. Kiedyś wychowanek i
prowadzący zajęcia w Durmstrangu. Główny bohater skandalu, przed którym musiał
uciec aż do Szkocji. Wielbiciel przyrody, który sam będąc istotą magiczną,
czasem czuje bliskość z naturą większą, niż z ludźmi. Uwielbiany choć surowo
traktowany przez matkę syn, który łączy próżność wili z przyziemnością ojca.
Zbyt wiele nieszczęść w pamięci, by móc kochać się za genetykę. Zbyt duże ego, by móc się nienawidzić. Jest wszystkim tym, czego doświadcza i jednocześnie tym, czego unika. Bogata historia związków. Szerokie spektrum zainteresowań. Słabość do piękna. Wielkie nadzieje ojca. Wielkie ambicje matki. Wielkie rozczarowania sobą. Życie bez półśrodków. Powiązania
Zbyt wiele nieszczęść w pamięci, by móc kochać się za genetykę. Zbyt duże ego, by móc się nienawidzić. Jest wszystkim tym, czego doświadcza i jednocześnie tym, czego unika. Bogata historia związków. Szerokie spektrum zainteresowań. Słabość do piękna. Wielkie nadzieje ojca. Wielkie ambicje matki. Wielkie rozczarowania sobą. Życie bez półśrodków. Powiązania
Ręce. W kręgu towarzystwa nigdy nie brakowało rąk. Spragnionych dotyku, ciepła i
pierwotnej żądzy. Widziałem je. Jak wyciągnięte na własną klęskę po kolejną
dawkę szczęścia, przecierają szlak przez korytarz obsesji. Nigdy nie docierają
do końca. W żywym tańcu ciał, wciągnięte w ruch, rozpędzone, uderzają w pustkę.
Z odległości kilku metrów wszystko było widoczne.
Nogi. Z taką łatwością zadeptujące moralność i mądrość. W poszukiwaniu wściekłej porcji miłosnego haszu, nie patrzyły w przyszłość. W jednym kroku zabijały cały swój potencjał. W jednej chwili zamykały sobie drogę do powrotu. Zamykały krąg. A w nim...
Oczy. Histeryczne, pełne szaleństwa, zniszczone wizją miłości i naiwnym pragnieniem uwagi. Pragnieniem, które nigdy nieskonsumowane, mogło tylko rosnąć. Pęczniało w sercu, jak kruchy lód ściśnięty w zbyt małym pudełku. Kiedyś każde z nich musiało pęknąć, wypuścić z siebie odłamki kłamstw i pustych obietnic.
Widziałem to wszystko. Byłem świadkiem dziesiątek tragedii.
Obserwowałem, jak najpiękniejsze umysły wielu pokoleń, ras i obu płci – wyniszczone, nagie i obdarte z rozsądku – otwierają się na zgubę.
Widziałem to wszystko. Młodych chłopców, wstępujących w krąg z imponującą pewnością siebie, którzy zatracali siebie. Zagubionych, oślepionych pięknem. Wynędzniałych przez taniec, stojących nad przepaścią. Bliskich śmierci. Wreszcie martwych.
Widziałem to wszystko. Niczego się nie nauczyłem.
Nie widziałem w kręgu Ciebie.
Przepraszam.
Nogi. Z taką łatwością zadeptujące moralność i mądrość. W poszukiwaniu wściekłej porcji miłosnego haszu, nie patrzyły w przyszłość. W jednym kroku zabijały cały swój potencjał. W jednej chwili zamykały sobie drogę do powrotu. Zamykały krąg. A w nim...
Oczy. Histeryczne, pełne szaleństwa, zniszczone wizją miłości i naiwnym pragnieniem uwagi. Pragnieniem, które nigdy nieskonsumowane, mogło tylko rosnąć. Pęczniało w sercu, jak kruchy lód ściśnięty w zbyt małym pudełku. Kiedyś każde z nich musiało pęknąć, wypuścić z siebie odłamki kłamstw i pustych obietnic.
Widziałem to wszystko. Byłem świadkiem dziesiątek tragedii.
Obserwowałem, jak najpiękniejsze umysły wielu pokoleń, ras i obu płci – wyniszczone, nagie i obdarte z rozsądku – otwierają się na zgubę.
Widziałem to wszystko. Młodych chłopców, wstępujących w krąg z imponującą pewnością siebie, którzy zatracali siebie. Zagubionych, oślepionych pięknem. Wynędzniałych przez taniec, stojących nad przepaścią. Bliskich śmierci. Wreszcie martwych.
Widziałem to wszystko. Niczego się nie nauczyłem.
Nie widziałem w kręgu Ciebie.
Przepraszam.
Wracam z Finnem po przerwie – chętny na ukochanie w każdym wątku, damsko-męskim i męsko-męskim.
Więcej o nim odkryję w opowiadaniach. Za grzechy i przewinienia Finna z góry przepraszam. Za moje również.
Wątki: Nemetorius
[Doskonale pamiętam tego pana, na pewno już wtedy się nad nim zachwycałam i pisałam, co o nim myślę i to, jak byłam i nadal jestem zresztą w nim zakochana! Eh, Norwegia i taki przystojniak, nie mogę oderwać wzroku, perfekcyjne połączenie, sama co jakiś czas latam do Szwecji i Norwegii, właśnie dla takich widoczków jak ten pan na zdjęciu haha <3 więc po prostu chodź do nas, bo nie odpuścimy wspólnego wąteczku! <3]
OdpowiedzUsuńElias&Suzanne
Przepraszam, właśnie do mnie dotarło, jak powierzchownie zabrzmiał mój komentarz :< Nie tylko pan ze zdjęcia, ale i Twój styl pisania i sposób przedstawienia historii mnie zachwycił, powinnam o tym wspomnieć też na początku moich zachwytów :<
Usuń[ A więc witamy się oficjalnie na blogu :D
OdpowiedzUsuńPan wyszedł wspaniały, ciekawi mnie ten skandal... Cóż oby się odnalazł w Hogwarcie i oby uczniowie nie dawali mu w kość. Mamy wszystko dogadane, więc czekam na drugiego pana :D
Bawcie się dobrze! ]
Rin
Cześć, Finn, życzę ci owocnych wątków na blogu. Karta znana, postać też. Mi troszkę mniej niż innym, ale znając Twoje możliwości gry... Gorąco polecam tego gracza do gry. :>
OdpowiedzUsuńPS. Wcale nie słodzę Ci po to, żeby opublikować swoją KP. XDDD
Blaine
Przyszłam tu tylko nabrudzić — ♥.
OdpowiedzUsuńPS Malcolm nadal go nie trawi, haha.
[Ach, ależ ja czekałam na tego pana! Całkowicie przepadłam dla Twojego stylu pisania, z jednej strony minimalistycznego, a z drugiej serwującego taką dawkę emocji, robi to niezwykłe wrażenie! Już nie mogę się doczekać, aż przeczytam coś więcej Twojego autorstwa.
OdpowiedzUsuńSam Finn jest do tego niezwykle ciekawą postacią, rozdarty między własną naturą, doświadczeniami i pragnieniami. Zastanawiam, co takiego wydarzyło się w jego życiu, że musiał uciec aż do Szkocji (czyżby miało to związek z jego umiejętnościami willi?). Ach, tyle pytań, tak mało odpowiedzi, nie zostaje mi nic, jak wyciągnąć Cię na jakiś wątek. :D
Szybkie pytanie: jak długo Finn pracuje w Hogwarcie? Bo już kombinuję, którym z moich dzieciaków naprzykrzać Finnowi życie. :D
Na koniec dziękuję pięknie za miłe słowa pod kartą Jadis. Finnowi to się upiekło, bo gdyby nie fakt, że interesują ją wyłącznie panie, to pewnie nie dałaby mu spokoju. :D
Baw się z nim dobrze!]
Albus S. Potter i Jadis Wagtail-Meijer
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCześć, miło Cię widzieć! <3 Dałabyś się może namówić na jakiś wątek? Trochę wstyd, że do tej pory wspólne pisanie jakoś nam nie wypalało... Więc pomyślałam, że najwyższa pora to zmienić. :D Nie wiem tylko, czy chciałabym skrzyżować moją Fern z Finnem, czy może z Twoim drugim panem, który jeszcze czai się w wersjach roboczych.
UsuńDaj znać, czy chciałabyś coś ze mną popełnić, a przede wszystkim baw się tu przednio! ^^
PHOENIX FERNHART
Super, bardzo mnie to cieszy. :D I albo mi się wydaje, albo już kiedyś miałyśmy w planach rozegrać coś podobnego... Tylko, że z Twoim Darrenem bodajże. Pomysł bardzo mi odpowiada, więc pozwól, że razem z Fern powitamy Arrana na blogu rozpoczęciem wątku.
OdpowiedzUsuńPHOENIX FERNHART
Gdyby przyszło jej zliczyć każdą niewygodną myśl, poprzedzoną bezsennością i w jakiś sposób marazmem, zapewne doliczyłaby się tysięcy. A być może nie przestałaby liczyć, ciągnięta przez własny emocjonalny chaos, który nie ustępował, a zaczynał nabierać kształtów, zupełnie jakby było to jej przeznaczeniem.
OdpowiedzUsuńPrzeznaczenie – jak mogłaby się do niego odnieść? Co znalazłaby w sobie, gdyby się zatrzymała, wzięła oddech i rozejrzała wokół, odpuszczając sobie pogardę i dystans, który w jakiś sposób definiował wszystko, co się działo. Być może była zbyt zachłanna, zbyt chciwa, po prostu… zbyt. To pasowałoby do tego wszystkiego – do tego, co dałaby sobie wmówić, choć tak naprawdę nigdy nie przyjmowała postronnej prawdy.
Lubiła jednak słuchać plotek – lubiła, gdy słowa płynęły i nabierały kolorów, aby w końcu zderzyć się z rzeczywistością. Gdyby przejmowała się każdym szeptem, ruchem, zapachem i składaną w rozchylone usta obietnicą bez znaczenia, pękłaby – pękłaby i nawet złoto wtłaczane w rysy nie byłoby dla niej ratunkiem. Zniknęłaby.
Nie dało się jednak określić, czy brak tego, że jest i że czuje jest czymś… niepowołanym. Emocje zdawały się jednak powodem rzeczy najgorszych. Rzeczy niewybaczalnych. Rzeczy tak okrutnych, o których szeptano lub jedynie niemo przekazywano je sobie spojrzeniem. Olieanna zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele kryło się w emocjach – jak pociągnąć za nerwy i zburzyć starannie układany domek z kart zaledwie w kilka sekund. Być może w tym wszystkim chodziło o jej oczy – te szaroniebieskie oczy o dziwnie intrygujących refleksach, skrzących się w świetle i przybierających wtedy barwę zamarzniętego jeziora, a czasem, gdy cień odbijał się od jej jasnych policzków, małego nosa i uciekał w górę, łaskocząc rzęsy delikatnie, oczy zmieniały się – były prawie czarne i bezduszne. Oczy jednak były zdradliwe; rozmywały prawdę i tworzyły iluzję tego, co widziały. Brzydotę ignorując, gloryfikując piękno.
A Olieanna już dawno pożegnała się z hymnem do piękna – wyszła naprzeciw Baudelaire’owi, uznając piekielną naturę rzeczy idealnych, nieskazitelnych i cudownych. Było w końcu w tym wszystkim coś diabelskiego – jakieś szatańskie wersety wciśnięte w usta, gdy uśmiecha się, spijając zewsząd uwagę. Akceptuje to, jak drży powietrze i wyciąga dłonie, tak miękkie, łagodne, z pociągniętymi czarnym lakierem paznokciami, a długie, smukłe palce ozdobione są w kilka srebrnych pierścionków, i w ten wyjątkowy jeden, ten z ametystem, wyróżniający się, inny. Czerwona szminka kontrastuje z białym licem, nadaje rys, wyraźnie zarysowując kształt – i widać każdy ruch oraz każde ściśnięcie. Obnaża się w ten sposób, ale kontroluje sytuację.
Zawsze próbuje dopasować się do tego, co dzieje się wokół – zawsze zmienia kształt, staje się giętka, inna, czasem trochę miękka lub twarda, innym razem zdystansowana, gorąca, spragniona, chciwa i zupełnie nieprzewidywalna. Jednak utrzymuje kontrolę – pragnie jej i nie istnieje nic, co zburzyłoby wokół niej mury nieustępliwej rezerwy.
Ubiera zwykłe, ciemne jeansy i wciąga przez głowę bawełniany sweterek z delikatnym wcięciem, który nie pokazuje nic więcej od jasnej szyi. Podciąga nieco jego rękawy i zerka w stronę ściągniętych pierścionków, wiedząc, że nie powinna ubierać biżuterii – tak łatwo zgubić błyskotkę w doniczce, pogrzebać materialną rzecz i zapomnieć, godząc się ze stratą. Dlatego jedynie rzuca spojrzenie, łapiąc za ciemną gumkę do włosów – potem nieco niechlujnie zaplata luźny warkocz, pozwalając, aby kilka kosmyków włosów ozdobiło jej czoło i połaskotało w policzek. Pochyla się i wiąże wysokie buty – palcami przeciera każdy z czubków. Różdżkę – mierzącą 11 i 4/8 cala, giętką, z głogu, o rdzeniu z włosa szyszymory – chowa w tylną kieszeń.
Odczuwa lekkie zdenerwowanie; gromadzący się w duszy stres, który powoduje delikatne drżenie rąk, prostuje nienaganną sylwetkę i zmusza do przygryzienia ust. Olieanna zawija kosmyk włosów za ucho, opuszcza przydzieloną jej komnatę i rusza korytarzem, trzymając wysoko podniesiony podbródek. Znane mury nie zestarzały się tak bardzo – nie widać żadnych pęknięć, znaków, stłuczek. Wszystko jest tak… niemożliwie znajome; czas chichocze, obraca się wokół i Olieanna przez moment ma wrażenie, że jest jedną z uczennic – że powinna się spieszyć, bo zaraz będzie spóźniona, a potem przez jej porcelanową twarz przebiega uśmiech, którego nie da się zdefiniować.
UsuńNie jest już uczennicą. Ten rozdział skończył się dawno, dawno temu. Potem przyszło prawdziwe życie – wybory i seria konsekwencji, ciężar za ciężarem, słowo i krzyk pomieszane ze sobą w jedno, aż ostatnie granice zostały bestialsko przekroczone. Aż w końcu jej ostatnie nadzieje przelały się przez palce, mimo że tak usilnie próbowała łapać się tego, co nigdy nie należało do niej.
Wrzesień, 2022 rok – to tutaj jest, żyje, oddycha, chce być obecna i właśnie teraz ma się dać poznać jako stażystka zielarstwa, której daleko do wystudiowanej perfekcji. Jest w niej jednak coś o wiele lepszego – ten wewnętrzny szept, który odbija się w oczach, gdy sunąc szaroniebieskim spojrzeniem, chłonie każdy obraz. Ambicji też jej nie brakuje. Pielęgnuje w sobie ciekawskość i naukowe zacięcie, najpierw studiując biochemię w Londynie, gdy skończyła naukę w Hogwarcie, a teraz będąc tutaj i nie wiedząc, czy bardziej chodziło o ucieczkę od tego, co działo się wokół niej czy o to, że czegoś jej brakowało.
Porusza się bezszelestnie, krok za krokiem, z mocno bijącym w klatce piersiowej sercem – jedyny dowód, że to wszystko naprawdę się dzieje. Bierze oddech, gdy zatrzymuje się przy drzwiach. Teraz powinna zapukać, uśmiechnąć się i przedstawić jako stażystka. Potem zapewne przyszłoby jej opowiedzieć o sobie – co jednak powinna powiedzieć? Jak wybrać szereg słów, aby zbudować nierozmazany obraz w oczach innych?
Uderza w drewno, a słysząc krótkie proszę, zagłuszone przez ściany i dystans, łapie za klamkę i przekracza próg. Jeden oddech wystarcza, aby znaleźć się w dość przytulnym gabinecie. Z drugim zaczyna podnosić spojrzenie, podbródek zatrzymuje się w górze, a oczy nieco drżą – szaroniebieskie refleksy jednoznacznie odbijają zdziwienie, niedowierzanie i szok, mimo że porcelanowa twarz nie zdradza niczego podobnego. Jest zbiorem krzywizn, wzniesień i kilku ledwo widocznych piegów.
Oczy Olieanny sięgają męskiej twarzy – ozdobione przez kaskadę gęstych, czarnych rzęs wydają się mieć większą głębię. Jak toń morska kuszą i szepczą o tajemnicy. Jednak koniec końców ulegają profesjonalizmowi, a Olieanna tylko przez moment pamięta smak męskich ust, ciepłych rąk, ramion i zapach skóry – i zapomina, odrzuca prawdę i zamyka w szkatułce, tworząc własną puszkę Pandory.
— Olieanna Munson. Stażystka zielarstwa — wyrzuca z siebie, choć żadne ze słów wydaje się nie pasować; żadne ze słów nie odpowiada temu, co się właśnie działo, ale Olieanna nie przysłuchuje się temu, co opuściło jej krtań. Jest giętka, elastyczna – dopasowuje się do sytuacji, zupełnie jakby doskonale wiedziała, co robić.
Trzyma podbródek wysoko, wpatruje się w męską twarz i czeka, chcąc cokolwiek dostrzec – jakąś zmianę, spięcie lub coś innego, co mogłoby się wydać znajome. Czeka też, aby usłyszeć jego głos i ma nadzieję, że nie będzie to szept. Oczy łapią się jego tęczówek, nie przyznając się jednak do grzechów i ratując duszę przed niechybnym zatraceniem. Lepiej jest milczeć niż mówić, kopiąc dół, w który niepoprawnie miało się wpaść – lepiej milczeć i w niemym momencie ponownego spotkania nie doszukiwać się niczego więcej od tego, co nazwać należało złośliwością losu.
OLIEANNA MUNSON
Być może ma nadzieję, że wcale jej nie pamięta; że wyrzucił z głowy jej obraz, pogrzebał wszystko, co dotyczyło tego, co stało się wtedy. Jednak musiałaby być skończoną idiotką w momencie, w którym oznajmiłaby głośno, że żałuje – nie, nie mogłaby żałować. Nie żałuje się pocałunków, urwanych oddechów, chaotycznych rąk przy ciele. Nie żałuje się tego, co poruszyło duszę, zniszczyło mury i spopieliło chłód, aby jednej nocy dotrzeć do wiecznej zmarzliny i wbić zęby w to, co nieznane.
OdpowiedzUsuńByć może ma nadzieję, że jeśli pamięta, to nie powie niczego nieodpowiedniego, innego, niestosownego, ale czy wtedy wciąż byłby tym, któremu pozwalała wplątywać palce w swoje włosy? Dała mu się oczarować, chciwie wyciągając dłonie w jego stronę, nie tylko biorąc, ale też dając – była wtedy tak gorąca i jasna, z chaotycznie bijącym w klatce piersiowej sercem i obietnicą zapomnienia. Była wtedy tu i teraz, a obecnie jest w tym momencie – też tu i teraz, jednak inaczej. Jednak trochę… ozięblej.
Obserwuje jak łapie między palce swój podbródek, jak głaszcze zarost, i Olieannie jedynie może się wydawać, że dostrzega jego uśmiech – być może to jedynie psikus, iluzja, którą serwuje jej własny wzrok. Jednak nie byłaby tym zdziwiona; tym, że się uśmiechnął – że nie widać w jego oczach niczego, co sugerowałoby szok czy zmieszanie. Być może powinna się teraz złościć lub zrobić cokolwiek innego, może podjąć ten temat, zacząć od przeprosin, ale Olieanna jedynie przygląda się mężczyźnie, wypuszczając spokojnie oddech przez lekko rozchylone usta – wspólna noc nie definiuje niczego, co działo się teraz.
Przytakuje, słysząc jego imię i nazwisko, to krótkie przedstawienie się, zupełna formalność, której wydźwięk wydaje się cięższy niż powinien być, ale Olieanna przyjmuje każdy dźwięk, a gdy nauczyciel w kilku krokach pokonuje dystans, zaznaczając swoją obecność tak blisko, trzyma podbródek wysoko, aby wciąż móc patrzeć mu w twarz.
Nie płoszy się i nie widać w jej oczach niczego, co sugerowałoby zawstydzenie – raczej zaciekawienie jego reakcją. Pozwala, aby ujął jej dłoń, choć zainicjowany dotyk nie jest w tym momencie czymś, co powinien robić – jej drobna dłoń ginie w jego ręce, tak ciepłej i idealnej. Jego skóra wciąż jest miękka, cudownie gładka, zupełnie jak wtedy.
— Nazwałabym to raczej niefortunnym zbiegiem okoliczności — odpowiada niemal od razu, wyczuwając drżenie w jego głosie. Ten niemożliwie pociągające brzmienie, które irytująco wwierca się w czaszkę; ta śmiałość, którą Finn Halvorsen epatuje, co wcale nie powinno być zaskakujące. Granica grzechu jest cienka, wystarczy moment, aby dać skusić się temu, co nieczyste, jednak Olieanna trzyma się męskich tęczówek – nie krępuje jej kontakt wzrokowy. Doszukuje się w barwach czegoś wyjątkowego; refleksów tego, co nigdy nie powinno się zdarzyć, jednak niczego takiego nie znajduje.
— Wszystko zależy od nauczyciela — ciągnie grę dalej i kiedy w końcu Halvorsen puszcza jej dłoń, zabierając swoje ciepło, Olieanna dopowiada, obserwując jak mężczyzna się odsuwa i idzie w stronę biurka: — Jeśli będę mieć szansę, aby się wykazać, zrobię to, a wtedy będziesz mógł ocenić, czy faktycznie jestem równie dobra.
Używa jego słów z premedytacją i uśmiecha się pod nosem, jest to jednak kruchy uśmiech, może nawet dość prowokacyjny – ale kiedy słyszy swoje imię, mruży nieznacznie oczy. Czeka, co powie; czeka, aż powietrze zadrży od głosek, godząc się z tym, co się właśnie działo. Olieanna poddaje się chłodnemu profesjonalizmowi, wiedząc, że formalny uścisk rąk to ostatnie, co powinno się stać. Wie, że wystarczy cofnąć się o krok, wyznaczyć granicę i wznieść mur, aby dostatecznie wyciszyć chaos wokół.
— Dostatecznie dobrze, aby sprostać wymaganiom dyrekcji, jednak nie aż tak dobrze, by móc mówić, że wiem wszystko — odpowiada szczerze, nie kryjąc tego, że jest tutaj po to, aby się uczyć; aby zdobyć wiedzę. Jest w końcu stażystką.
UsuńPamięta jednak swoje pierwsze spotkanie z diabelskimi sidłami, gdzie panikując, nie umiała się uspokoić, a im bardziej się szarpała, tym roślina mocniej oplatała jej ciało. Wie też coś o uprawie i zastosowaniu lubczyku, warzuchy i kichawca. Rośliny te bardzo skutecznie jątrzą mózg, dlatego też wykorzystuje się je do sporządzania wywarów oszałamiających i zaciemniających umysł, kiedy czarodziej pragnie wzbudzić w kimś porywczość i lekkomyślność. Natomiast piołun wdzięcznie zajmuje doniczkę w jej domu rodzinnym, gdzieś wśród innych kwiatów i ziół.
— Jeśli mamy się tym zająć jeszcze przed rozpoczęciem pierwszych zajęć, najlepiej zrobić to jak najszybciej. — Zawieruszony kosmyk włosów zawinęła za ucho, czekając, aż Halvorsen podejmie decyzję. Nie potrzebowała do pracy rękawiczek; zazwyczaj brudziła sobie ręce, przekopywała się przez jej warstwy i sięgała palcami korzonków, czując w ten sposób bliższą więź z naturą. Jednak gdy było to koniecznie, zasłaniała dłonie materiałem, przede wszystkim troszcząc się o własne bezpieczeństwo w trakcie pracy z roślinami.
OLIEANNA MUNSON
Hogwart miał Holdena Rosiera na wyłączność tylko w godzinach pracy, a także w przypadku wystąpienia sytuacji nagłych, szybko rozwijających się, a zatem takich, które tej interwencji wymagały lub na dyżurach, jeśli te zostały wyznaczone. Parę dni temu podczas zaleczania dziwnie wyglądających ran jednemu z uczniów, wdarł się umyślnie do jego umysłu. Rosier z zaskoczeniem stwierdził, że chyba zrobił to niepostrzeżenie, płynąc za nurtem przemyśleń z odłamkami wspomnień posiadacza krukońskiego krawata. Na koniec, niemalże na odchodne, gdy chłopca dzieliła niewielka odległość od drzwi, obdarzył go wymownym komentarzem w postaci tego, by następnym razem przy próbach czarnomagicznych nie wymachiwał różdżką nieskoordynowany sposób, bo skończy się to dla niego jeszcze gorzej niż do tej pory. Zdarzało mu się również przyjmować pojedyncze zlecenia w pobliskiej wiosce Hogsmeade do której w weekendy mogli wybierać się uczniowie w ramach swoistej rozrywki i oderwania od zamkowej rzeczywistości. On jako uzdrowiciel nie potrzebował żadnego specjalnego zezwolenia, by gdzieś wychodzić lub wchodzić — czasami tylko posągi czy portrety oczekiwały od niego znajomości haseł.
OdpowiedzUsuńTym razem listownie został poproszony o pojawienie się w Hogsmeade w trybie pilnym w sprawie podejrzenia zatrucia magicznego. Na miejscu okazało się, że to tylko reakcja rozhisteryzowanej żony z osobowością histrioniczną na zażyte i jak się prędko okazało — zupełnie nieszkodliwe eliksiry nasenne, więc przyszło mu udawać, że cokolwiek podziałał, by dostać zapłatę za niepotrzebną fatygę. Na ramionach miał trencz w odcieniu piaskowym i swoją wizytę w wiosce czarodziejów, Holden zamierzał zwieńczyć wizytą w pobliskim pubie i zamoczyć usta w przynajmniej paru drinkach z alkoholem. Rosiera nie ostrzegał jednak żaden wewnętrzny zmysł, kiedy wszedł zbyt pewnie do przedsionka, a tam jego spojrzenie szybko przecięło się z tym Halvorsena. O krok za daleko, tylko to pomyślał, nim nie spadła na niego kurtyna willowego uroku, poniekąd idąc w parze z rękoma mężczyzny spadającymi na jego barki. Gdyby nie miał do czynienia z willą, to odsunąłby się zapewne z widocznym niesmakiem, bacząc na złamanie jego przestrzeni osobistej i zdążyłby teatralnie otrzepać ramiona z niewidocznych gołym okiem pyłków. Tak się nie zadziało, ponieważ spadło na niego wyjątkowo znane mu uczucie dziwnej lekkości, przytłumienia i… przytłoczenia. Holden Rosier znał je doskonale jeszcze z Durmsrangu, kiedy pojawiał się na zajęciach, na których staż odbywał wówczas Halvorsen. Wszystkie nagle i z siłą, jakby chwytały ofiarę niczym Diabelskie Sidła. Najgorszym w tych okolicznościach okazywało się to, że nie ograniczało się to do fizyczności, lecz kładło również cieniem na jego umysł. O ile w ciało zdawała się wlewać melasa, to w psychice panował chaos — na czele z całkowitym rozproszeniem myśli, jakby te zostały trafione celnie kulą do kręgli.
Co gorsza — pijacki ton Halvorsena nie przywrócił go do życia, wręcz umknął mu, jak problem z zarejestrowaniem słów w obcym języku. Uzdrowiciel zatrzymał wzrok na spojrzeniu Finna, który niezmiennie pozostawał od niego wyższy o osiem centymetrów. Potrzebował jakiegokolwiek dystraktora, tocząc ze sobą wewnętrznie nierówny bój. Możemy pominąć ten etap…, jaki znowu etap?, odprowadzisz mnie do domu, Holden? Zawieszona między nimi propozycja zestawiona z proszącym tonem od willi miała siłę mugolskiego buldożera, ale wprowadziła rysę, od której poszły kolejne na idealnej tafli uroku. Zdawać by się mogło, że dopiero teraz w pełni usłyszał głos mężczyzny. Ten zaś wprowadził go na drogę wyławiania poszczególnych ujęć z jego własnych wspomnień — od murów Durmstrangu, przez samobójczynię i skończywszy na byłym partnerze Halvorsena. To sprowadzało go do pamiętnych wątpliwości dotyczącej jego seksualności, gdy wydawało mu się, że doszedł ze sobą do ładu i składu, to wrodzone cechy willi wywróciły mu wszystko do góry nogami. To one pozwoliły wyłonić mu się nieco z toni nadnaturalnego uroku, czego zwiastunem jest parokrotne zamruganie, a następnie subtelne zmarszczenie brwi.
Usuń— Co takiego? — wymruczał ledwie słyszalnie młody Rosier. — Um, nie. — W ogóle nie wybrzmiewało to przekonująco i zastanawiał się, czy Halvorsenowi mogło umknąć to, że Holden gubił się w zderzeniu z jego willowatf naturą. Wstrząsnął głową, tak jakby to miało pomóc w radzeniu sobie w zamroczeniu. Wszystkie holdenowe wysiłki przypominają próbę biegania w wodzie, która stawiała mu ciągły opór i to nie tak, że nie był opłacalny, lecz w całej swej istocie bardzo męczący i wymagający jeszcze większego samozaparcia. — Nie wracam teraz do Hogwartu. — Tak jakby lekki nacisk na słowo miał go uratować, w co on sam powątpiewał. Daleko było Rosierowi do awansowania na optymistę. — Zresztą… nie jesteś w moim typie. — W tym momencie podjął się próby zsunięcia rąk Halvorsena ze swoich barków, by odzyskać to minimum przestrzeni osobistej. Oczywistością zdaje się to, że nie był w ostatniej wypowiedzi ani przekonujący, ani tym bardziej szczery i posunął się do kłamstwa, które nie miało prawa wybrzmieć wiarygodnie przy wyraźnym zawahaniu.
Holden próbujący utrzymać się na powierzchni
[Przychodzimy z bardzo spóźnionym rozpoczęciem i nadzieją, że jednak mimo wszystko nadal masz ochotę na wątek z Suz ❤]
OdpowiedzUsuńKary i szlabany były nieodłącznym elementem jej życia w szkole, zwłaszcza że potrafiła naprawdę nieźle napsuć innym krwi. Nie przepadała za porannym wstawaniem, a że nigdy nie potrafiła dostosować się do reguł, jakie panują w danym miejscu, często spóźniała się na zajęcia i musiała później kombinować, jak udobruchać prowadzącego, aby koniec końców zaliczyć dany przedmiot i nie dawać rodzinie kolejnego powodu do traktowania jej jak czarnej owcy rodu. Jej pobyt w murach Hogwartu niejednokrotnie wisiał już na włosku i choć zarzekała się, że nie robi to na niej żadnego wrażania i może stąd wylecieć, gdzieś w głębi serca kochała to miejsce i byłoby jej żal, gdyby jednak musiała je na dobre opuścić.
- Co ciekawego może być w roślinach? - jęknęła, idąc za nim i co rusz przewracając teatralnie oczami - Naprawdę nie moglibyśmy tego inaczej załatwić? - dodała z nadzieją, zwłaszcza, że miała na ten dzień inne plany i nie uśmiechało się jej kisić w tym miejscu. Obcowanie z naturą nijak nie działało na nią w sposób kojący, wręcz przeciwnie, większość roślin mogłaby dla niej w ogóle nie istnieć i za pewne każda, która na dłużej trafiłaby pod jej opiekę, padłaby prędzej czy później.
- Jak nazywa się zboczenie seksualne, które sprawia, że faceta podnieca seks z kwiatkiem? - uniosła pytająco brew, wychylając się zza Mimbulusa mimbletonia - Inaczej nie potrafię sobie wytłumaczyć tego, jakim cudem możesz spędzać tutaj tyle czasu i przy okazji mieć z tego jakąkolwiek frajdę - dodała, rozlegle przy tym ziewając i dając mu tym samym do zrozumienia, że ma już dość tej kary i jeśli miałby dobre serduszko, odpuściłby jej te męki i odesłał wolną. Była beznadziejnym przypadkiem i jeśli sama nie miała motywacji, bardzo ciężko było ją do czegokolwiek zmusić czy przekonać do zmiany zdania na dany temat. Te kilkanaście minut dłużyło jej się niemiłosierne i choć starała się okazać entuzjazm, widać było, że najchętniej czmychnęłaby stąd przez uchylone lekki drzwi i zajęła swoimi sprawami.
- Nie wolisz sam o nie zadbać? Ja źle działam na inne stworzenia, nie chcesz ryzykować, wierz mi. Znając mnie, wszystkie je niechcący uśmiercę, albo zamiast zielone staną się czarne. Jestem jak czarna wdowa czy coś - mruknęła, nawiązując do tego, że znana jest z ponurego charakteru i niestosownego humoru, zwłaszcza w podejściu do nauki. Jej rodzina zawsze była przekonana o swojej wyższości i wyjątkowości, nie dało się więc ukryć, że i ona sama była cholernie pewna siebie i nie czuła respektu przed nikim, bez względu na to, czy był uczniem czy nauczycielem.
Suz
Olieanna nie chce dyskutować – nie chce, bo doskonale wie, że jeśli zacznie ten temat, skuszona pamięcią jego ust, rąk i języka, zniszczy dystans, wyciągnie dłonie i będzie za późno. Przepadnie, rozsypując się i podda się temu wszystkiemu, a przecież nie powinna tego robić. Nie tu, nie teraz, nie… nigdy.
OdpowiedzUsuńMruży nieznacznie oczy w momencie, w którym z jego ust pada sugestia, pewna powściągliwość i tańczenie tuż przy granicy – to brzęczenie jak nachalny owad, a jego głos jak szereg kamyków wgryzający się w jej stopy. Nie jest w stanie tego zignorować i przez moment wydaje jej się, że ulegnie, że podda się temu, co zostaje niewypowiedziane, a jednak zawieszone gdzieś pomiędzy euforycznym wystąpieniem a jedynie cichym spektaklem.
Nie odpowiada, powstrzymując się od tego, przypominając sobie, kim jest i dlaczego tutaj jest – granica wyostrza się, nabiera kształtów, a Olieanna próbuje utrzymać gardę, choć trudno nie dostrzec pęknięć przy porcelanowej twarzy.
Nie wie, czy Finn próbuje zobaczyć jakiekolwiek emocje przy jej twarzy – czy próbuje odczytać to, co ukryte, być może sądząc, że cokolwiek dostrzeże w jej oczach, w kącikach ust i gestach, ale Olieanna nie wydaje się ulegać, choć pod naporem jego słów, zaklęta w jakiś sposób przez jego ręce, które tamtej nocy badały jej ciało, mogłaby jedynie wyszeptać, że doskonale wyczuwa tę cichą wibrację. Tę mroczną melodię wiszącą gdzieś przy głowach – jak złota nić łącząca sekret tego, co powinno zostać jedynie wspomnieniem.
— Dziękuję. — Bierze od niego kartkę, rzucając wzrokiem po zapiskach. Ładne, pewne pismo. Czytelne, pociągnięte przez męską dłoń – wydaje się tak bliskie, a tak odległe. Przytakuje jego dalszym słowom, nie mając zamiaru dyskutować. Przynajmniej nie w tej sprawie. Olieanna uczy się, obserwuje, bierze przykład, próbując udowodnić, że nie jest jedynie ładną figurą wśród innych.
Wybrała zielarstwo, chcąc widzieć efekty swojej pracy. Chcąc mieć w jakiś sposób kontrolę nad tym, co rosło wokół – chciała znać każdy pęd i listek, każdy kwiat, zachwycając się kolorem, dostrzegając ślady chorób i pasożytów.
Idzie za Halvorsenem, cicho, prawie bezszelestnie, jeszcze przez moment studiując kartkę otrzymaną chwilę temu. W końcu decyduje się podnieść podbródek, a ciemne oczy jak zastygłe, brudne i zapomniane bursztyny wolno pochłaniają ściany i posadzkę, a także gęstniejące rośliny – Olieanna czuje, jak powietrze się zmienia. Jak wilgotnieje, zostaje w płucach, osiada przy końcówce języka i wsiąka w skórę. Magiczne pnącza i naturalne girlandy płaczą – łezki wody wydają się krystaliczne i słone, są oznaką czegoś dziwnie żywego.
Z usta Olieanny ucieka oddech, a dźwięk poruszających się macek wywołuje dziwny dreszcz, który przebiega wzdłuż kręgosłupa. Najchętniej zostałaby w tym ciepłym, wilgotnym mroku – kojarzy jej się to z widokiem świeżo wykopanego grobu. Pulchna ziemia, dół i wizja, że przepadnie się w dziurze; że umrze wraz z pochyleniem się, zobaczeniem czegoś nieoczywistego, choć przecież dół nigdy nie przestanie być po prostu dołem.
Światło sprawia, że delikatnie mruży oczy i ponownie rusza za nauczycielem, ostrożnie stawiając każdy kolejny krok. Czuje się jak balerina; czuje, że tańczy, że zaczęła się unosić o wiele wyżej niż faktycznie, i poddała się temu wszystkiemu – tej atmosferze mroku i światła.
— Wiem. Raczej nie chciałabym, abyś mnie ratował. To byłoby jedynie marnotrawstwo czasu — odparła rzeczowo trochę przytłumionym głosem, w którym słuchać było pewne zmęczenie wszechobecną wilgocią. Przyjęła od niego różdżkę, obserwując, jak Finn sięga po szpadel, aby zabrać się za pracę.
To nie jest dla niej dziwne. Olieanna wiele rzeczy załatwiła przy użyciu własnych rąk – pierze, pisze listy i przesadza kwiaty. Prasuje ubrania, wykonuje makijaż. Wszystko to wydaje się zlepkiem jej mugolskich przyzwyczajeń, ale nie umie się tego wstydzić. Przyznaje się do bycia szlamą i nie ucieka wzrokiem, gdy dostrzega spojrzenie pełne pogardy. Jest ponad tym – jest wszystkim i niczym, jak ciecz przepływa przez kąśliwe słowa.
UsuńTrzyma różdżkę w ten sposób, aby światło ułatwiało pracę. Pochyla się przy tym, chcąc dostrzec ruch łopaty – ziemia ulega pod naporem, rozsuwa się i staje się podległa.
— To dziwne — zaczęła — że kopiąc… wydaje się, że dajesz w ten sposób życie, tę jedną jedyną szansę, żeby zobaczyć efekty. Ale jednocześnie jest to tak przewrotne, prawda? Kopiesz dół, aby coś pogrzebać, ale w przypadku roślin jest to możliwość, żeby rozkwitnąć…
Przyklęknęła i dotknęła palcami rozgrzebanej ziemi.
— Nigdy tego nie rozumiałam. Tej różnicy pomiędzy tym, że ziemia daje życie i je odbiera, oznaczając jednocześnie rozkwit i śmierć — szepnęła, podnosząc głowę, aby spojrzeć mężczyźnie w twarz. W tej pozycji jest niżej od niego; światło oświetla jego szyję i linię żuchwy. — Uważasz, że zwariowałam? — spytała, uśmiechając się mimowolnie, a jej twarz wydała się przez moment czymś wyjątkowo ładnym. — W końcu sadzimy życie, prawda?
Wyprostowała się, sięgając po sadzonkę, gdy jeden z dołów był gotowy.
OLIEANNA MUNSON
— Nie, jeśli pomoc oznacza marnotrawstwo czasu, którego tak właściwie nie mamy — odparła niemalże od razu. — Jest tyle pracy… — Rozejrzała się wokół, chłonąc wzrokiem przyjemny mrok, wilgoć i to uczucie czegoś zakazanego. Czegoś niewłaściwego. — A co do tego, co powiedziałeś: myślę, że niezależność nie kończy się tam, gdzie potrzeba pomocy kogoś innego. Próżność i duma…
OdpowiedzUsuńUśmiecha się delikatnie, zawijając zawieruszony kosmyk włosów za ucho.
— Duma związana jest z tym, co sami o sobie myślimy, próżność zaś z tym, co chcielibyśmy, żeby inni o nas myśleli — wyrecytowała, a w jej głosie coś zadrżało, coś nabrało mocy i przekształciło się przy ostatnich głoskach w szept. — Duma i uprzedzenie, Jane Austen — dodała, nie wiedząc, czy w ogóle Halvorsen wiedział cokolwiek o literaturze mugolskiej. Jeśli nie, wcale by jej to nie zdziwiło, ale jeśli tak, byłaby w jakiś sposób zaskoczona, choć patrząc w stronę Finna, trudno jej cokolwiek odgadnąć. Jest jak umykający przed rękoma czarny kot; jak urwany ze sznurka latawiec, który niby daję szansę, aby go złapać, a mimo to jest nieosiągalny.
Zostawia temat literatury i skupia się, chcąc wgryźć się w tu i teraz, właśnie w ten moment. Olieanna czuje jak koszulka przykleja się do jej pleców, jak pot delikatnie głaszcze jej szyję i czoło, ale nie jest to czymś, co mogłoby wywołać irytację.
— Śmierć wydaje się o wiele bardziej skomplikowana — odpowiada, marszcząc przy tym delikatnie swój nos. Przypomina sobie o wszystkich rozmowach z ojcem, który chyba od zawsze pracował z martwymi; który zawsze pachniał chemią i szarym mydłem. — Ale wszystko jest kręgiem życia, nawet śmierć, a więc śmierć jednej rośliny nadaje rozkwit innej.
Olieanna uwielbia dyskutować, ciągnąć za nerwy i spekulować – uwielbia wychodzić naprzeciw ludziom, duszom, osądom i być w tym, dostrzegając prawidłowość i błędy. Rozkładając słowa, gesty i dźwięki uciekające z ust.
— Cud natury to szereg chemicznych i biologicznych procesów. — Posyła mężczyźnie krótkie, ale intensywne spojrzenie, chłonąc to, co powiedział, smakując tego i łapiąc w ręce, mimo że wydaje się to tak nieuchwytne i dalekie. — Ale nie istnieje chyba żaden człowiek, który mógłby opisać wszystkie procesy. Zrozumieć to, co nie zrozumiałe. Natura bywa w końcu zwodnicza, a choć piękna i kusząca, nie jest zbyt litościwa. To, co ma umrzeć, umrze…
Olieannie podoba się intymna atmosfera, szepczący wokół mrok, dźwięk poruszających się macek, które przypominają jej sieć neuronów – i wystarczy tylko krok, aby je pobudzić, zaledwie gest. Rozmawia, uśmiecha się, zastanawia i pragnie jego słów wypowiedzianych jego głosem, jego ustami. Prawie jest w stanie posmakować dźwięków, które wiszą gdzieś przy końcu języka jak cała zebrana wilgoć, od której jest jej duszno.
— Mam wrażenie, że moja twarz przy tobie zawsze odznacza się pewną dociekliwością i chęcią poznania tajników... czegoś… tylko że częściej twojej duszy lub ciała, a może zarówno ciała, jak i duszy? — stwierdza dość śmiało, swobodnie, jednak z pewnym spięciem w głosie, przeradzającym się w szept, który nie powinien dotrzeć do mrocznych zakamarków, a raczej być zdeptany przez dźwięk poruszających się rytmicznie macek.
Trzyma różdżkę, a światło od niej bijące wydaje się niemal zbrodnicze. Sięga męskiej twarzy – tak idealnej. Tak niemożliwie perfekcyjnej. Olieanna bezwstydnie dotyka oczami czoła, nosa i policzków, a potem zahacza o piękne wyrzeźbione usta, które tamtej nocy smakowały jak miód; jak słodycz zamknięta w muśnięciach, podszyta nutą wanilii i agrestu. Bierze głębszy oddech, wiedząc, że jest tak nieidealna, nieperfekcyjna i niepiękna, gdy stoi naprzeciw niego, niemal dławiąc się wilim pięknem.
— Czy gdyby powiedziałby to ktoś inny — zaczęła, czując jak szybko bije jej serce; jak uderza, rozgrzewając, jak krew wrze, jak palce delikatnie drżą i stają się dziwnie stwardniałe, nie czując pod opuszkami męskiej skóry — również podobałoby ci się to określenie? Czy jednak mogę zgarnąć dla siebie to przeświadczenie, w którym ja jestem tym, co generuje coś, co może ci się podobać? Niezależnie od tego, czy są to słowa, czy coś innego…
UsuńRóżdżka delikatnie się porusza, a wtedy światło starannie oświetla zarówno męską, jak i damską twarz. Olieanna łapie się jego tęczówek, próbując wyłapać cokolwiek, co mogłoby świadczyć o kłamstwach, fałszu i manipulacji, ale znajduje jedynie pewną miękkość.
Niewinny flirt, rzucenie sobie spojrzeń i granica się zaciera, pozwalając jej zbliżyć się zaledwie o krok – jest niewolnikiem pragnienia, aby znaleźć się blisko niego. Aby doświadczyć, poczuć, usłyszeć uciekający z ust oddech, wtulić nos w szyję i poczuć puls, całe to ciepło, którym się odznaczał.
— Może jednak chciałabym, abyś mnie uratował… — szepnęła, przełykając ślinę. Jeszcze chwila, moment, kolejne uderzenie serca, a znalazłaby się tak blisko, a potem wystarczyło jedynie pozwolić sobie ugiąć się i złamać, aby poczuć smak jego ust, aby zgarnąć dla siebie całą jego uwagę, aby schować ręce pod jego ubraniem i przekonać się, czy to, co czuje jest czymś, co ich łączy – czy to wszystko nie jest jedynie wytworem jej skorumpowanych przez przyjemność i tęsknotę pragnień.
Odsuwa się jednak, choć z trudem i dziwnym żalem, a potem spuszcza wzrok – poprawia raz jeszcze zawieruszony kosmyk włosów i odwraca się, aby sięgnąć po sadzonkę. I próbuje znów wyznaczyć granicę, wrócić do tego, co wydaje się... bezpieczne.
OLIEANNA MUNSON
[Przy Tobie nie da się pisać inaczej! <3]
Dlaczego z góry zakładać, że niesiona komuś pomoc, skazana jest na porażkę?
OdpowiedzUsuńDlaczego? Olieanna nie była przyzwyczajona do pomocy. Nie była kimś, kto potrzebowałby kogoś, aby istnieć, przeżyć lub po prostu trwać. Pomoc wydawała się w jakiś sposób oddaleniem od tego, co słuszne. Prostszą drogą. Jakimś unikiem wobec tego, co było naprzeciwko, a przecież Olieanna nie była tchórzem, a raczej pragnęła eksperymentować, doświadczać i czuć – być może właśnie dlatego nie chciałaby pomocy.
A może chciała, tylko że gdzieś podświadomie wiązało się to z oddaniem kontroli komuś innemu? Wiązało się z poddaniem się innym dłoniom, innym oczom, innym gestom? Ale czy mogłaby się tego obawiać, będąc obok Finna? Co zrobiłby z jej duszą? Czy potraktowałby tak samo czule, tak gorąco, tak spragniony i oddany temu, co się działo, jak jej ciało? Czy raczej liczyło się to, co fizyczne – to, co namacalne i ludzkie.
— Pomoc nigdy nie jest bezinteresowna — stwierdza miękko, zastanawiając się nad tym dłużej. Z jej ust ucieka oddech, język zwilża dolną wargę, a palce uciekają do czoła, aby zebrać z niego zawieruszony kosmyk włosów. — To jak ciągle powtarzający się cykl. Pomagasz komuś, pamiętając o tym, że mu pomogłeś, aby mieć pewność, że kiedy nie będziesz sobie radzić, ten ktoś wyciągnie do ciebie rękę. To pewne uzależnienie kogoś od siebie. To poczucie… władzy.
Olieanna zdaje sobie sprawę z tego, że może wydawać się to zbyt skomplikowane, zbyt trudne, zbyt pesymistyczne, ale w jej oczach tak to właśnie wygląda, właśnie takie przyjmuje kształty. Być może była też trochę samolubna w tym wszystkim, oderwana od tego, co zazwyczaj było zgodne z ludzką naturą – czy więc przyjęłaby pomoc? Czy dałaby się uratować?
Tak.
Nie.
Może.
Patrzy w jego stronę, gdy się odzywa. Olieanna ma wrażenie, że dźwięk zamienia się w kształt – że ten kształt zatrzymuje się, a potem uderza w nią i głaszcze policzek, a potem uszy. Jego głos dociera do zakamarków jej duszy. Wciska się w szczeliny i je wypełnia. Przyjemny dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa, zmusza do wzięcia głębszego oddechu – niebywałe, że wciąż poddawała się jedynie głoskom, które uciekały z jego ust. Czy mógł zakląć ją jedynie słowem? Jedynie dźwiękiem?
Tajniki czegoś – czego dokładnie? Jego samego? Jego ust, rąk, serca, płuc? Jego duszy? A może tego, co ukryte, zimne, nieokiełznane? Lub fałszywe? Kim naprawdę był Finn Halvorsen? Oprócz tego, że wspomnieniem nocy. Oprócz pocałunków, zapachów, pragnienia. Oprócz tego, że był też nauczycielem zielarstwa – co kryło się pod wilim pięknem, które miała ochotę rozsmarować sobie po ustach, aby nadać im perfekcyjny kształt?
Przymyka oczy w momencie, gdy jest zbyt blisko. Gdy czuje jego potężną i silną sylwetkę przy sobie; gdy rzuca cień, gdyby był górą – górą, w której cieniu urosła ona: zaledwie kwiat – jakim byłaby kwiatem? Białym? Czerwonym? A może czarnym? Białym jak koszula Finna. Czerwonym jak płomień, który rozchodził się po skórze, gdy jej dotykał. I czarnym, gdy obserwowała jego ściemniałą twarz w mrokach ciasnego, dusznego pokoju. Powieki drżą delikatnie, a oczy sięgają jego – ma ochotę zbliżyć się bardziej i oddychać tym, co ucieka z jego ust. Być blisko, jak najbliżej. Dać się pokonać, stłamsić. Uratować.
— Wszystko? — powtarza, a jej głos jest cichy i napełniony potrzebą tak bardzo, jak balon powietrzem – wystarczy moment, aby ten pękł. Wdycha jego zapach niemal łapczywie, rozkoszuje się momentem, gdy dystans kurczy się, ale to jeszcze nie to – nie tak, powinien być bliżej. Powinien być bardziej. Olieanna pragnie zatracić się w tym, nie wiedzieć, czy dany atom jest jej czy może jego – nie wiedzieć, co jest dalej niż to, że Finn jest tuż obok. Tak piękny. Tak silny. Tak… obezwładniający.
Odwraca do niego głowę, gdy szept odbija się od jej ucha, a potem wyciąga dłoń, by zimnymi palcami chciwie dotknąć jego ust i brody. Zsuwa dłoń niżej – bada szyję, a wyczuwając puls, przygryza dolną wargę. Jest tak żywy. Olieanna nie może się powstrzymać od cichego jęku; od tego, co czuje, gdy Finn jest tak blisko; gdy zabiera dla siebie całą jej uwagę, całą egzystencję, zamykając w swoich ramionach właśnie tutaj – w tych mrokach i dusznościach.
Usuń— Jeśli poproszę, żebyś się odsunął, zrobiłbyś to? Gdybym poprosiła, abyś o mnie zapomniał, zrobiłbyś to, Finn? — pyta, wyciągając się do niego, aby oprzeć mokre czoło o jego czoło. Jej spojrzenie ucieka do jego rozchylonych ust, a dłoń przesuwa się wzdłuż męskich obojczyków. — Czy zrobiłbyś którąkolwiek z tych rzeczy?
Wstrzymuje oddech.
— Gdybyś to zrobił, nawet jeśli byłaby to moja prośba, czułabym się zawiedzona… — szepcze w jego usta, prawie dotykając je własnymi. Olieanna walczy z tym pragnieniem; z pragnieniem, aby znów go posmakować, aby popełnić grzech jeszcze raz – w końcu i tak jest stracona, pogrzebana i tak naprawdę nie potrzebuje pomocy. Nie tu i teraz. — Dlatego, proszę, powiedz, jak bardzo pragniesz teraz moich ust, Finn. Powiedz to. Powiedz, że są idealne…
OLIEANNA MUNSON
To, co się działo, nie powinno się stać. Nie powinno, bo było grzeszne, brudne i pierwotne. Było romantycznym zrywem – romantycznym, bo wolnym, intuicyjnym, innym i pierwotnym. Czucie własnego oddechu, jego oddechu, zaakceptowanie swoich pragnień, jego pragnień, a otaczająca natura, choć skryta w ciemnościach, zdaje się krajobrazem godnym romantycznej Grecji – natura jest tłem; zapach wilgotnej ziemi dotyka nosów, plącze się we włosach i dotyka ust, spragnionych w tym momencie nie wody i niczego innego, oprócz męskich warg.
OdpowiedzUsuńNie wie, czy chce poddać się syreniemu wołaniu – zamieniająca się granica tego, co powinna zrobić, a czego nie, a także moment, kiedy wszystko zaczyna się kruszyć. Olieanna nie wie, czego naprawdę chce, choć przecież umie nazwać to, co dzieje się w jej duszy – co skryło się w umyśle, przejmując każdy neuron, każdą myśl. Ma ochotę roztrzaskać sobie czaszkę i obejrzeć to, co powoduje tak sprzeczne emocje.
Gdyby miała w sobie więcej siły do tego, aby móc cofnąć się o krok, tylko o krok, o jedno uderzenie serca dalej i choć jeden oddech mniej – czy wtedy zdołałaby się wycofać? Wydaje jej się, że zaczęła tonąć w jego oczach, jego cieniu, jego zapachu i po prostu w nim. W nim samym. W jego szkielecie, mięśniach, skórze – w jego duszy. I nie ma to ani początku, ani końca. Jest jedynie echo poprzedniej nocy i tęsknota za tym, co było tak blisko, niemożliwie blisko, że aż odbierało rozum – mózg zaczął się wtedy pokrywać kwieciem, ożywiać się, zupełnie jakby po srogiej i wieloletniej zimie w końcu nadeszła wiosna. Niewinna, łagodna wiosna o sile tysiąca słońc.
— Finn… — wypowiada jego imię w niemym błaganiu o to, aby zakończył to wszystko. Aby wykazał się czymkolwiek: odepchnięciem jej i odwróceniem się, zbliżeniem i wyciągnięciem rąk. Czymkolwiek, aby rozwiać buzujące wokół elektryczne uniesienie niewypowiedzianych pragnień, które Olieanna pragnie urzeczywistnić, nadać im odpowiednią formę.
Być może to ona powinna go odepchnąć, obrzucić brutalnym spojrzeniem i wytknąć, że to wszystko nie jest ani trochę profesjonalne. Że on nie jest profesjonalny. Jednak wtedy byłaby hipokrytką – a może już nią jest? Bo czy nie chciała wyznaczyć granicy i pozostać poza zasięgiem jego rąk, oczu, oddechu i ust? Tak łatwo było określić sobie cel, gdy Finn nie był tak blisko, gdy nie czuła jego ciała, gdy jej cień nie głaskał jego cienia, a teraz, kiedy znajdował się tuż obok, nie mogła znaleźć w sobie żadnego buntu wobec tego, co się działo – była ziemią w jego rękach, była gliną w jego palcach, dostosowując się do gestów, ruchów i chciejstwa.
Czując jego usta przy swoich, przestaje myśleć o wszystkim tym, co zdążyło napęcznieć pod jej czaszką. Nie jest to istotne – to zaledwie rozwiany przez wiatr popiół. Teraz gdy słodycz męskich ust jest tak upajająca, Olieanna rzuca się w przepaść, nie przejmując się konsekwencjami: ani pogruchotanym szkieletem, ani śmiercią. Oddaje pieszczotę żarliwie, wyciągając szyję, chcąc być blisko, jeszcze bliżej. Chcąc być bardziej – jego usta przy jej ustach, idealne, piękne, pokrywające fakturą jej fakturę, zostawiające po sobie niedosyt, bo wciąż jej mało. Bo wciąż chce więcej.
Przymyka oczy i pozwala, aby z jej gardła uciekło westchnięcie, ciche, drżące westchnięcie – czuje pierwotną siłę jego palców, męskość zamkniętą w dłoniach, aurze, ustach. I stawia krok, by móc doświadczyć, poczuć, dać się zdominować, oddać władzę. Jego język spleciony z jej językiem, niema walka zabarwiona erotycznym mlaśnięciem, gorączkowym byciem tu i teraz, chcąc smakować, przejmować, zapamiętać.
Opiera dłonie o jego tors, błądząc palcami o materiał, który przeszkadza – Olieanna chciałaby się go pozbyć. Jest jak struna w jego rękach, naciąga się i wiotczeje, wydaje z siebie dźwięk, poruszona, zachwycona, kompletnie odurzona tym, co się dzieje. Dyszy ciężko, próbując wciągnąć tlen przez nos, ale powietrze pachnie Finnem, a to sprawia, że jego woń zaczyna docierać do jej płuc, bestialsko wypełniając jej ciało.
UsuńPodniecenie staje się nieznośnie. Jest chochlikiem gryzącym w skórę i nos. Jest muśnięciem gorącego bicza, który rozrywa skórę i wlewa w krew gorączkę – i nie umie odróżnić już tego, że bliżej jej do bycia suknem niż jedwabiem; czy powinna wziąć pod uwagę swoje jestestwo? Nie, nie. Bo gdy w grę wchodziło pożądanie, sukno i jedwab wydawało się tym samym. Czuje własną wilgoć, koronkowa bielizna staje się irytująco mokra, przylega do skóry i podkreśla grzeszne uniesienie tej o to chwili.
Odrywa się od jej ust, a ona wyciąga dłonie, obejmuje jego szyję, chcąc, aby całował ją dalej – aby nie przestawał, ani tu i teraz, ani nigdy. I kiedy wraca do niej – Olieanna zamyka oczy i wykorzystuje sytuację. Pokazuje, jak bardzo pragnie jego ust, jak pragnie jego całego, jak jej ciało ulega jego ciału – że jest zgubiona, stracona i przeklęta.
Dotyka palcami jego karku, a potem mknie przez szyję – dziewczęce ciało jest o wiele bliżej w momencie, w którym Olieanna się wyciąga, aby móc zamknąć jasne kosmyki finnowych włosów w gwałtownym szarpnięciu, żeby skrócić dystans dostatecznie. Gniecie swój nos o jego nos, sięga językiem po jego język.
Ciągnie go za sobą i sprawnie przejmuje stolik – tyłek zajmuje blat, a kiedy Olieanna wyrównuje różnicą wzrostu, przerywa słodką i diabelską pieszczotę. Oddycha szybko, chaotycznie, próbując powstrzymać się od dźwięków. Obserwuje spojrzeniem męską twarz, tak idealną i cudownie miękką – jej wzrok ucieka do jego ust, w których zostawiła swój smak, a gdy sobie to uświadamia, jeszcze raz go całuje. Tym razem z własnej inicjatywny. Mocno, gorąco, mokro, aby miał pewność, że to jest to, co pragnęła zrobić. Że to jest to, co obecnie zawładnęło całą jej egzystencją: jego usta i on, Finn, jego… wszystko.
OLIEANNA MUNSON
Nie potrafiłaby tego nazwać, bo pożądanie, ten emocjonalny zryw, to wszystko, co się dzieje, tego nie można nazwać – bo to nie może zmieścić się w słowach. Jest niewidzialne, ulotne jak wiatr, miękkie jak puch, inne, zupełnie inne, ale Olieanna zanurza się w tym – może trochę zbyt ufnie, może trochę nieodpowiedzialnie. Może trochę… zbyt.
OdpowiedzUsuńWie, że powinna się odsunąć, odciąć się i przeciąć łączącą ich nić – być może nieczerwoną i nie w żadnym kolorze. Może tylko przezroczystą a może jedynie wyimaginowaną. Może też błędem było to, aby myśleć o tym w ten sposób – aby poddać się grzesznym myślom i przywiązywać się do rąk, nazywać jego palce JEGO palcami, oddech JEGO oddechem i oczy JEGO oczami. Nienazwany byt jest zapominany – czy i ona mogłaby zapomnieć o tym, co się działo, gdyby jego palce, jego oddech i jego oczy nie miały JEGO imienia?
I chciałaby zobaczyć świat w ziarenku piasku, zamknąć się w nim, a to ziarenko oddać Finnowi, choćby miał je zatrzymać pod butem, choćby miał zostawić je gdzieś w pod wycieraczką – chciałaby trwać, złapać wieczność i być, nie myśleć i nie przejmować się ani tym, co teraz, ani tym, co później. Ani tym, co właściwie.
Bo jego dotyk, jego ręce, jego usta – to było niewłaściwe, ale wobec tego wszystkiego jest tak słaba i wyuzdana; i choć jej umysł buntuje się i krzyczy – bije na alarm, alarm, alarm, alarm, to Olieanna się nie rusza. Zupełnie jakby godziła się spłonąć w jego pożądaniu, w jego emocjach, jego chciejstwie, w tym kruchym momencie uniesienia, które będzie niosło za sobą chłód i pewną pogardę do tego, kim była. Do tego, kim się stała.
Ale teraz odrzuca od siebie tę myśl. Teraz czerpie z drzewa poznania, z drzewa dobra i zła, sięga po jabłko i gryzie, pozwalając, aby wąż oplótł jej szyję i syczał w ucho, że już za późno; że mu uległa. I w istocie, uległa, złamała się, fundamenty zadrżały i skruszały.
Finn jest tak blisko – tak idealny i niemożliwie piękny. Tak zepsuty i odległy. I wie, że to przez to, że nadała mu tych cech; że pozwoliła sobie uwierzyć, że ma do niego słabość; że przejęła te emocje, że zaryzykowała własnym ośmieszeniem, gdy wyciągnęła do niego ręce, ale jest równie samolubna, jak on. Być może nie tak piękna, nie tak cudownie miękka, nie tak idealna – ale jest tego świadoma; świadoma własnej ułomności, od której nigdy się nie odcina. Daleko jej do Wenus z Milo, ale ma ręce – ręce, którymi sięga w ziemię, kopie, sieje, rozplątuje korzenie. Ma kontrolę, czuje pod palcami pulsujące życie. Odpowiedzialność.
Zupełnie tak jak teraz – pulsujące życie w męskiej klatce piersiowej. Czy chce być za niego odpowiedzialna? Czy chce obarczyć się tym obowiązkiem? Nie roztrząsa tego, po prostu jest. Tuż obok, tuż zaraz, a oczy ma wypełnione mgłą z malin – zamyka oczy i chłonie, pewne wzruszenie ściska jej gardło, pewna niepewność kwitnie w jej duszy i dyszy ciężko, jakby sugerując, że ma jeszcze czas; że to błąd, błąd rzeźbiarza, który ulepił jej ciało tak podatne, tak nieidealne, mające słabość do JEGO rąk, do JEGO palców i JEGO ciepła.
Poddaje się i nie opiera ruchom, dlatego gdy przyciąga ją do siebie, gdy jej ciało znajduje się przy krawędzi, łapie się jego ramion – pewnie, z uczuciem, mocno, a paznokcie wbijają się w męską skórę. W tę idealną fakturę, piękne obicie równie pięknego szkieletu. Gwałtowny gest, dominacja, jego zapach, jego oddech, jego bliskość, to wszystko sprawia, że Olieanna zatraca się w doznaniach – to wystarcza, aby odrzucić każdą niepewność.
Czuje jego dłoń pod bluzką – czuje każdy z jego palców zupełnie osobno, zupełnie jakby każdy był inny. Jakby był wykonany z innego materiału; jakby niósł za sobą i ciepło, i chłód, i prąd, i dym, i burzę. Olieanna słyszy szum w uszach, odgłos własnej krwi – dowód, że wciąż żyje; że jest tutaj. Że to nie sen; że to nie projekcja. Gdy przesuwa opuszkiem po odkrytym sutku, ten od razu twardnieje – zdradza jej słabość, obnaża podniecenie, które jeszcze próbowała ukrywać w krótkich oddechach; które próbowała poskromić, dać sobie czas, dawkować, ale teraz już za późno.
UsuńSłyszy jego ochrypły z podniecenia głos, a to jej wystarcza – to jej udowadnia, że mimo że nie jest idealna, że nie jest miękka, że nie jest cudownie perfekcyjna, to on jej chce. Chce jej. Chce jej i to nieważne, że to tylko moment, że to złudne, że to tylko krzywdząca desperacja, aby nadać temu czegoś więcej. I być może próbuje przekonać samą siebie, że wykorzystuje go w ten sam sposób, co on ją.
Dlatego nie próbuje walczyć, a sięga do ubrania, aby je zdjąć – bluzka zahacza o jej włosy i wszystko wydaje się takie uroczo niezdarne. Jej włosy w nieładzie, kosmyki wchodzące w oczy i w rozchylone usta, czerwone policzki i ciemne, błyszczące oczy.
Olieanna odrzuca bluzkę i wpatruje się w męską twarz, zupełnie jakby spodziewała się zobaczyć w jego oczach coś, co pomoże jej się otrząsnąć; co pozwoli jej się zatrzymać. Daje sobie szansę, aby móc jeszcze zawrócić, zrobić krok w tył, wiedząc, że to kolejny błąd ze wciąż wydłużającej się listy błędów. Jednak ten błąd, właśnie ten błąd, może doprowadzić do katastrofy.
— Jesteś pewien?
Zdaje to pytanie, niemalże przyjmując ciężar tego, co może usłyszeć.
Tak.
Nie.
Może.
Finn jest w stanie powiedzieć wszystko i Olieanna powinna być gotowa objąć każde z jego słów, każdy dźwięk i sylabę, a mimo to delikatnie drży w obawie przed tym, że wypomina mu kataklizm, który się właśnie rozpoczął, ale który może jeszcze zatrzymać. Wystarczyłoby tylko, aby się odsunął – aby wytknął jej naiwność, głupotę i brak profesjonalizmu.
OLIEANNA
[Oho. Zabrzmiałaś bardzo groźnie. Prawie, jak gdyby trzeba Cię było ugłaskać bardzo miłym wątkiem.
OdpowiedzUsuńA tak poważnie - miałam fatalne ostatnie dwa czy trzy lata, wątkom absolutnie nie sprzyjające, więc kajam się za wszelkie winy moje (chyba jak zresztą odwiecznie). Teraz natomiast wena irytująco wylewa się ze mnie z każdej strony, więc szczerze liczę, że moja passa wreszcie się odwróci.
Co do kalibru Nemetoriusa - kochana, chyba rzeczywiście zbyt długo ze mną nie pisałaś. Całkiem niedawno z sentymentu przeczytałam część tych naszych wątków, do których mam dostęp i cringe ciężkości kalibru Adama Lestera zmiótł mnie z planszy, przez co przez tamten przebrnąć rady nie dałam. Jestem naprawdę pełna podziwu, że mimo że był to nasz pierwszy, nie zniechęcił Ciebie do naszej wspólnej gry.
Odpisuję tutaj, bo choć z Arranem Nemetoriusowi naturalnie bardziej po drodze, z uczniami siłą rzeczy raczej urodzi mi się więcej wątków, więc w sumie czemu nie spróbować z panem od zielarstwa. Czaruje mnie też zestawienie klasycznej urody Finna z pospolitą Burke'a. Na pierwszy rzut oka zdecydowanie gryzą się również charakterami. Całe zagadnienie oddziaływania czaru (pół)wili na osobę niewidomą też mnie lekko frapuje, bo jeśli dojdziemy do tego, że doznania ślepego są nijakie, to także może być dla Twojego pana osobliwym zgrzytem. Gdyby się uprzeć i jakieś powiązanie mogłoby się wykluć. Mój ślizgon od zawsze wiedzę ma za najwyższą wartość, a w Durmstrangu zapewne znalazłoby się kilka wyjątkowych ksiąg czy wielki mistrz eliksirów.
Nie przychodzę z niczym konkretnym, ale gdyby te kilka zdań nasunęło Tobie cokolwiek, dawaj znać. Jeśli nie, będę drążyć dalej.]
[No to jest najbardziej irytująca część cirnge'u Lestera, że mimo to nadal sama Adasia bardzo lubię i mam do tego wątku wspomniany wcześniej sentyment...
OdpowiedzUsuńHm. Mam taki zamysł, że Burke temat swojej ślepoty zbywa wypadkiem przy pracy, więc siłą rzeczy bardzo niewielu wie o jego prawdziwej przypadłości. Całą prawdę zna prócz niego chyba tylko dyrektor, resztę podejrzewać mogą co bystrzejsze jednostki znające go z przeszłości. Ogólnie motyw prowokacji i naginania granic przypadł mi oczywiście do gustu, ale w tym celu musiałybyśmy postawić na powiązanie. Pierwsze siedem lat po szkole Nemetorius zmarnował w przekonaniu, że jak najszybciej musi spróbować wszystkiego, póki jeszcze może. Także postawiłabym na to, że spotkali się w szkole Finna na jego ostatnim roku, kiedy Burke był tam choćby stażystą eliksirów, nawiązali przelotną przyjaźń/romans, a relacja umarła śmiercią naturalną, kiedy Nemetorius wyjechał. No i wystarczyłoby, że raz mu wówczas wspomniał, że nie ma/traci smak, by Halvorsen obecnie wiedział, że wzrok to nie jedyny zmysł, z którym się pożegnał/żegna.
I teraz Burke pojawia się w Hogwarcie i wykazuje wobec Finna postawę raczej obojętną. Właściwie nie chodzi jedynie o brak wzroku, ale o jego zmianę priorytetów - przyjechał tu dla Działu Ksiąg Zakazanych i przez pierwsze tygodnie na sto procent każdą wolną chwilę będzie spędzał właśnie tam (szczególnie, że żeby czerpać wiedzę z książek zapewne musi korzystać z jakiegoś wymagającego zaklęcia, który proces spowalnia), więc Twój pan faktycznie może czuć się trochę zaniedbany, o ile nie w ogóle zapomniany.
Wpadłam też na pomysł, że Nemetorius porusza się bez przeszkód dzięki amuletowi echolokacyjnemu (nawigowanie różdżką byłoby dość irytujące), który ulegnie usterce i choć mojemu ślizgonowi nadal służyć będzie wzorowo, sporadycznie zacznie zaburzać zmysł równowagi osób wokół. Nasz wątek mógłby zacząć się prawie klasycznie do bólu: nie wpadną na siebie, bo Burke zdąży się odsunąć, natomiast Finn runie przed nim na ziemię i rozwali sobie łuk brwiowy czy nos. Mój pan będzie czuł się w obowiązku naprawić uszczerbek, co poskutkuje tym, że odkąd jest w Hogwarcie, po raz pierwszy to on wyjdzie z inicjatywą dotyku, choćby tak błahego.]