przyszedł na świat 31 października, co czyni go zodiakalnym skorpionem, o ironio — VI klasa — Slytherin — obrońca w Drużynie Quidditcha — odrzucił zaproszenie do Klubu Ślimaka — uczęszcza na zajęcia dodatkowe do Klubu Eliksirów oraz Klubu Zaklęć — rok temu dostał wilczy bilet od opiekuna Koła Pojedynków po tym jak posłał drugiego ucznia do skrzydła szpitalnego na ponad miesiąc — czysta krew — 12 cali, osika, włókno ze smoczego serca — patronusem wąż — właściciel sowy o imieniu Snowflake
Pewny siebie, znany z przebiegłości i kreatywnego myślenia. Dąży do bycia najlepszym i osiągania wysokich wyników, ale w ten sposób, by się za nadto nie napracować. Ambitny i zdeterminowany, potrafi szybko podejmować decyzje, co jednak nie oznacza, że są one nieprzemyślane. Nie aspiruje do pozycji lidera, bo według niego wiąże się to ze zbyt dużą ilością obowiązków i odpowiedzialności. Mimo tego ma posłuch wśród rówieśników, uważany jest za charyzmatycznego.
Po śmierci matki zaczął sprawiać pierwsze problemy wychowawcze. Zdarza mu się robić ojcu na złość tylko po to, by obserwować jak Draco się piekli. Często pakuje się w kłopoty, ale zwala to na karb klątwy ciążącej na jego rodzinie. Nie lubi przyznawać się do błędów, ale przynajmniej wyciąga z nich lekcje. Niektórzy twierdzą, że zadawanie się z Malfoyem przynosi pecha, jednak twierdzą tak pewnie ci, którzy lata temu dopatrywali się w nim syna Lorda Voldemorta.
Wygląd Scorpiusa najlepiej świadczy o posiadanych przez niego genach, ponieważ odziedziczył go w większości po ojcu. Jest jego wierną kopią. Ma niemal białe włosy i te same szare oczy, ale już jako siedemnastolatek przerósł mężczyznę o parę centymetrów. Scorpius zawsze wygląda schludnie, dba o to, by mieć czyste i wyprasowane ciuchy. Rozsiewa wokół siebie zapach cynamonu i wanilii. Podobno najwięcej czasu rano spędza na układaniu fryzury i przeglądaniu się w lustrze, ale ciężko stwierdzić czy to prawda, czy jedynie złośliwa plotka.
Po śmierci matki zaczął sprawiać pierwsze problemy wychowawcze. Zdarza mu się robić ojcu na złość tylko po to, by obserwować jak Draco się piekli. Często pakuje się w kłopoty, ale zwala to na karb klątwy ciążącej na jego rodzinie. Nie lubi przyznawać się do błędów, ale przynajmniej wyciąga z nich lekcje. Niektórzy twierdzą, że zadawanie się z Malfoyem przynosi pecha, jednak twierdzą tak pewnie ci, którzy lata temu dopatrywali się w nim syna Lorda Voldemorta.
Wygląd Scorpiusa najlepiej świadczy o posiadanych przez niego genach, ponieważ odziedziczył go w większości po ojcu. Jest jego wierną kopią. Ma niemal białe włosy i te same szare oczy, ale już jako siedemnastolatek przerósł mężczyznę o parę centymetrów. Scorpius zawsze wygląda schludnie, dba o to, by mieć czyste i wyprasowane ciuchy. Rozsiewa wokół siebie zapach cynamonu i wanilii. Podobno najwięcej czasu rano spędza na układaniu fryzury i przeglądaniu się w lustrze, ale ciężko stwierdzić czy to prawda, czy jedynie złośliwa plotka.
✉ dementor.nadchodzi@gmail.com
Wątki [5/?]: Candice, James, Albus, Lupin, Aurora?
Wątki [5/?]: Candice, James, Albus, Lupin, Aurora?
[Cześć! Bardzo fajny wyszedł Ci ten Scorp! Jestem pewna, że będziecie mieli pełno wątków, więc życzę aby starczyło na nie czasu i weny! :D
OdpowiedzUsuńSama z chęcią trochę tego wątkowego czasu zajmę. Ba, tak się zastanawiam czy rola uczniaka, który spędził miesiąc w skrzydle szpitalnym jest obsadzona lub masz na to jakiś plan? Jestem okropna, ale z p r z e o g r o m n ą ochotą wpakowałabym w tę rolę moją Candie, jeżeli nie ma ku temu przeciwwskazań ;D
Bawcie się dobrze!]
Candice Sallow
[No cześć, przystojniaczku! – James kazał mi to napisać :| ]
OdpowiedzUsuń[Cześć! Nie ukrywam, że uwielbiałam postać Draco, nic więc dziwnego, że i jego syn skradł moje serduszko! Świetna postać, chylę czoła.
OdpowiedzUsuńNie pozostaje mi nic innego, jak życzyć udanej zabawy i masy wątków! A w razie chęci — zaprosić do mojego rudzielca albo koleżanki z roku, która niebawem zawita na blog.]
Dominique & Aurora
[ Dziękuję, ja również witam swojego blogowego kuzyna! A jako że do tej pory nie miałam szczęścia w prowadzeniu bardziej zawiłych relacji rodzinnych, to jestem jak najbardziej chętna, żeby coś w tym temacie wykombinować :) Choć przyznaję, że wizja wakacji spędzonym w posiadłości wujka Malfoya, rozłożyła mnie nieco na łopatki xD Obstawiam, że Draco mógłby mieć duże problemy z sercem przebywając w obecności kogoś takiego jak młodociany Lupin… ale wiesz, właściwie niczego nie wykluczam. Na pewno panowie mieli ze sobą kontakt. Nawet jeśli nie tak częsty, to Lupin nie ma żadnych złych odczuć względem Scorpiusa. Wedle moich założeń, Lupin nie był do końca typem milusińskiego, ale gdyby Malfoy wpadł w jakieś bagno, na pewno by mu pomógł. I w sumie tak mi się teraz skojarzyło… Oczywiście czytałam Twoją kartę (bardzo przyjemna lektura <3) i wpadłam na pomysł, żeby może wykorzystać to zamieszanie związane z wydaleniem z Klubu Pojedynków? Scorp posłał kogoś do Skrzydła Szpitalnego, ale on sam też mógł nieco oberwać. Zapewne wypadałoby powiadomić ojca, ale może nie dało się z nim skontaktować, ponieważ był gdzieś daleko, w miejscu w którym magia miała dość ograniczony dostęp (tutaj zdaję się na Twoją pomysłowość)… tak więc znając rodzinne powiązania Malfoyów, inny nauczyciel doniósł Lupinowi o zajściu i wypadku… i już sobie wyobrażam, jak wpada do Skrzydła Szpitalnego z zamiarem opierniczenia swojego uroczego kuzyna… :D A co dalej to by się pomyślało… mam nawet pewien kiełkujący w głowie zamysł, ale chciałaby też posłuchać, czy Ty masz jakieś pomysły lub uwagi :) ]
OdpowiedzUsuńLupin
[ Kurczę, no to logistycznie trochę nam to nie pasuje, bo Lupina jeszcze rok temu tu nie było :) Lepiej nie kombinować z zaginaniem czasoprzestrzeni… Myślę, że znajdą się inne okazje do opierniczania Scorpiusa… chociażby ten nieszczęsny pufek… Pomysł jest fajny, ale lojalnie ostrzegam, że Lupin nie toleruje robienia z jakichkolwiek zwierząt obiektów doświadczalnych. I młody Malfoy mógłby mocno oberwać, gdyby Ted dowiedział się co wyczynia swojemu pufkowi :D A nie wiem, czy masz ochotę na tego typu atrakcję, gdy Lupin wlepia kuzynowi szlaban do końca roku szkolnego i odbiera mu zwierzątko xD Mogę zaproponować coś podobnego – skoro Malfoya aż świerzbią palce, żeby rzucać zaklęcia, to kiedyś mogłoby dojść do sytuacji, w której z kimś się pokłócił i chłopcy wyciągnęli przeciwko sobie różdżki. Traf chciał, że Lupin był w pobliżu, interweniował… a później mógł zaciągnąć Scorpiusa do pielęgniarki i udzielić mu srogiej reprymendy… Co Ty o tym myślisz? :) ]
OdpowiedzUsuńLupin
Albus wiedział, że szósty rok będzie ciężki — im bardziej zbliżał się koniec wakacji, tym częściej o tym słyszał. Tak powiedziała babcia Molly, kiedy Al pomagał jej w przygotowaniu obiadu; tak powiedziała ciocia Hermiona, kiedy na chwilę zostali sami w salonie; tak powiedzieli rodzice, patrząc na niego pełnymi troski oczami i powtarzając, że będzie musiał się postarać, pracować ciężej. Mieli rację, oczywiście — lekcje okazały się trudniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej, i Albus po raz pierwszy zobaczył, jak bardzo odstawał od reszty klasy. Czuł, jakby dzieliła ich przepaść; i kiedy on zarywał noce i spędzał weekendy w szkolnej bibliotece, jego rówieśnicy wracali z Hogsmeade z historiami o przygodach tak fantazyjnych, że ciężko uwierzyć, że miały miejsce.
OdpowiedzUsuńAlbusowi to nie przeszkadzało. Od zawsze wolno przyswajał wiedzę; wiedział, że im bliżej Owutemów, tym mniej będzie miał czasu na oddech.
To, czego nie przewidział w całym tym zamieszaniu, to te głupie uczucia.
Scorpius Malfoy był jego najlepszym przyjacielem odkąd spotkali się w przedziale Ekspresu Hogwart-Londyn, pamiętne pięć lat temu. Cała szkoła zdążyła już przywyknąć do ich nietypowej przyjaźni: Scorpius i Albus, Malfoy i Potter, gdzie jeden szedł, tam drugi podążał. Albus nie był pewien, kiedy to wszystko się zaczęło — w którym momencie uczucia zakradły się do niego i zagościły na stałe w jego sercu; czy to ciepło, które wywoływało samo towarzystwo Scorpiusa, obecne było od pierwszego dnia, czy powoli zapłonęło w jego żyłach, aż pewnego dnia fala gorąca niemal zwaliła go z nóg. Bez względu na to, jak długo Albus szukał odpowiedzi, kreski na kartce oddzielającej zanim od po, nie mógł jej odnaleźć.
Może od zawsze kochał Scorpiusa. Może jego upadek zapisany był w gwiazdach, a los z zapartym tchem wyczekiwał tragedii.
Ucieczka była naturalną reakcją na zagrożenie; i Albus zaczął wstawać wcześniej na posiłki, udawać się na lekcje przed czasem, spędzać wieczory na skraju Zakazanego Lasu, ukryty między ogromnymi dyniami Hagrida. Chciał dać sobie parę dni — tygodni, miesięcy — na przemyślenie całej tej katastrofy, odcięcie się od emocji; chwilę na złapanie oddechu i wyrwanie coraz ciaśniej oplatających go cierni.
Liczył, że Scorpius nie zauważy. Liczył, że nie będzie zadawał pytań.
(To było naiwne z jego strony, mieć nadzieję, że Scorpius zignoruje całą sytuację; bo nie istniał wszechświat, w którym Scorpius Hyperion Malfoy nie skonfrontowałby swojego przyjaciela i nie żądał wyjaśnień.)
Lekcja eliksirów nie mogła skończyć się wystarczająco szybko. Odkąd tylko weszli do sali, Scorpius nie przestawał mówić — i Albus wiedział, że to jedynie preludium do bardzo ważnej rozmowy, na którą nie był gotowy ani trochę, nie, proszę, czy nie możemy udawać, że nic się nie stało?
Po raz pierwszy od pięciu lat Albus ucieszył się, kiedy nauczyciel przesadził Scorpiusa; ciężar na jego płucach zelżał, a mrowienie ogarniające dłonie i błagające, by dotknąć zniknęło. I Albus postanowił zrobić to, co w ostatnim tygodniu wychodziło mu najlepiej — zignorować swojego przyjaciela, nawet kiedy rzucony przez niego kawałek pergaminu wpadł Alowi do kociołka. Nawet kiedy musiał wbić paznokcie z całej siły w skórę, by powstrzymać się przez zerknięciem w stronę ostatniego rzędu.
Rodzice zawsze powtarzali mu, że każdy problem w końcu go dogoni; nic dziwnego, że ten problem dogonił go tak szybko; jego problem miał parę długich nóg, różdżkę w dłoni i pełne zacięcia spojrzenie. Jeszcze tydzień wcześniej Albus nie uwierzyłby Scorpiusowi; ale skoro od tygodnia tak ciężko pracował na statuetkę Najgorszego Przyjaciela Roku, Drętwota w pełni mu się należała.
Nic nie odpowiedział na groźbę; wszelkie słowa uciekły mu i pozostawiły po sobie jedynie pustkę i ciemność pochłaniającej go paniki.
— Nie unikam cię — powiedział w końcu, zbyt szybko, zbyt desperacko, by sam w to uwierzyć. Wzrok wbił w posadzkę, w głowie licząc centymetry dzielące czubki jego butów od butów Scorpiusa: trzydzieści osiem, trzydzieści dziewięć, czterdzieści, czterdzieści jeden–
UsuńBlisko. Zbyt blisko, by spojrzeć mu w oczy i nie wyrwać błagalnego czy też mnie lubisz? prosto z otchłani jego serca.
Albus westchnął. Zacisnął prawą dłoń w pięść i powitał znajomy, ostry ból, pulsujący aż do ramienia; jutro pozostanie po nim tylko wspomnienie i układające się w półksiężyce ślady.
— Nie unikam cię — powtórzył, tym razem nieco pewniej, i w końcu spojrzał na przyjaciela. Nawet poirytowany Scorpius wyglądał pięknie; w sposób tak magiczny, że jedynie słowa uchwycone na pergaminie ciemną, burzową nocą, mogły oddać choć krztynę jego blasku.
Albus gotów był utonąć w tych oczach; powitałby palący ból w płucach jak dobrego przyjaciela.
Szybko odwrócił wzrok; poczuł ciepło rozkwitające na policzkach i błagał niebiosa, by Scorpius je przeoczył.
— Po prostu mam sporo na głowie. — Ciebie. Dlaczego, och, dlaczego to musiałeś być ty? — Mamy mnóstwo nauki i nie chciałbym zostać w tyle.
Albus nie lubił kłamać. Albus nie potrafił kłamać. Albus miał nadzieję, że chociaż raz Scorpius odpuści i nie będzie zadawał więcej pytań, bo nie sądził, by zdołał wymyślić bardziej wiarygodną historię.
Albus S. Potter
[PS Cieszę się, że karta Ala Ci się podoba! Póki pamiętam: czym pachnie Scorpius? Jakieś nuty zapachowe, o których mogłabym wspomnieć w przyszłych odpisach? Tak, planuję Ala trochę podręczyć. :D]
[Aurora to definicja kłopotów! Od zniknięcia jej brata bliźniaka trzymają się jej jak rzepy, wyjdzie z jednej opresji to nie zdąży nawet odetchnąć, a już wpada w kolejną. Także może się okazać, że ostatecznie to Malfoy zostanie uwikłany w tarapaty, a nie odwrotnie XD
OdpowiedzUsuńŚmiało możemy też pokombinować z przepowiednią, jeśli masz ochotę! Aurora ostatnio intensywnie praktykuje grzebanie w przyszłości, więc mogła zobaczyć to i owo.
Daj znać! W razie czego zapraszam na maila, żeby dogadać szczegóły.]
Aurora
[O nie, jak ja mogłam przegapić wcześniej kartę i pojawienie się na blogu Scorpiusa! Dobrze, że zobaczyłam go na spisie i mogę się tu nad nim pozachwycać! Jestem zakochana i w treści i w wizerunku i w ogóle w całokształcie karty. Chodźcie pogrzeszyć do Eliasa <3]
OdpowiedzUsuńElias D.
— Profesorze Lupin…? Tam na trzecim piętrze chyba dzieje się coś złego...
OdpowiedzUsuńEdward potrzebował kilku solidnych sekund nim zorientował się, że piegowaty drugoklasista z owiniętym wokół szyi czerwonym szalikiem Gryffindoru, zwracał się właśnie do niego. Co prawda nowy rok szkolny dopiero się zaczął, a więc miał jeszcze sporo czasu, aby przyzwyczaić się do bycia nazywanym profesorem. Ale jak na razie było to naprawdę przedziwne uczucie… I Lupin nie był pewny, czy w ogóle mu się to podobało. Westchnął więc cicho pod nosem, dopiero po dłuższej chwili odrywając wzrok od książki, aby przenieść go na niskiego i chuderlawego chłopaczka. Ten wpatrywał się w niego z mieszanką lęku i zaciekawienia… Edward zamknął najnowszą pozycję o zwyczajach żywieniowych nundu, i właśnie zamierzał zapytać uczniaka, o co mu właściwie chodzi. Jednak ten go ubiegł. A to co powiedział sprawiło, że od razu poczuł nieprzyjemny ścisk w okolicach żołądka…
— Biją się, ale na zaklęcia. Mój starszy kolega… z takim jednym Ślizgonem… chyba wołali na niego Malfoy — oznajmił uroczyście, nadal nie odrywając od niego wzroku. No, i to by było na tyle jeśli chodzi o spędzenie spokojnej przerwy na przyjemnej lekturze. Zmielił w ustach przekleństwo, wcisnął Gryfonowi książkę, którą jeszcze przed chwilą czytał… i nie tracąc czasu pognał ku schodom prowadzącym na trzecie piętro. Po drodze przyszło mu do głowy, że może jednak chłopaczek coś pokręcił… Bo przecież Scorpius nie byłby na tyle głupi, żeby pakować się PONOWNIE w tego typu historię… prawda? Cóż, gdyby Lupin był tego pewny, raczej nie przeskakiwałby teraz po dwa stopnie naraz, niemal taranując na swej drodze grupki czwartoklasistek. Gdy wylądował na trzecim piętrze usłyszał niepokojące hałasy… Od razu ruszył w ich kierunku, mając same złe przeczucia. No i cóż, niestety się nie pomylił. Jak tylko pojawił się na korytarzu, niemal wszyscy uczniowie, którzy przyglądali się walce, rozpierzchli się po kątach. Najpewniej nie chcieli ryzykować, że i im się oberwie… No i słusznie. Edward był w nie najlepszym nastroju. Delikatnie mówiąc.
— Malfoy… — wycedził przez zaciśnięte zęby, zatrzymując się zaledwie parę centymetrów od młodszego kuzyna, na którego spojrzał z góry. — Czy ty próbujesz za wszelką cenę załatwić sobie przedterminowe zwolnienie ze szkoły…? — warknął. Nie musiał podnosić głosu. W ciszy, która zapadła wokół nich, można by było usłyszeć dźwięk spadającej na kamienną posadzkę szpilki… Oczywiście w przerwach, gdy porażony ślimaczym zaklęciem Gryfon nie zarzygiwał siebie i wszystkiego dookoła. Lupin posłał mu szybkie spojrzenie, ocenił straty… Miał ochotę chwycić kuzyna za fraki i porządnie nim potrząsnąć, mając w nosie jego poparzenia. Powstrzymał się jednak… Policzył do trzech… i dopiero wtedy znów się odezwał.
— W tej chwili mam to gdzieś. I ty i ten drugi najwyraźniej zapomnieliście, że to nie jest cotygodniowe spotkanie Klubu Pojedynków. A teraz rusz się… — oznajmił stanowczo, wymijając Ślizgona i podnosząc z posadzki zielonego na twarzy Gryfona. — Pomożesz mi go zaprowadzić do Skrzydła Szpitalnego. Tam pogadamy… — zawyrokował. I nie było przebacz. Jedno mordercze spojrzenie Edwarda w kierunku nielicznych odważnych, którzy jeszcze obserwowali całe to feralne zajście wystarczyło, aby nawet oni uciekli, zostawiając ich na korytarzu zupełnie samych.
[ No to opierniczanie czas zacząć :D ]
Lupin
Potter zasadniczo czekał już na Scorpiusa na trzecim piętrze. Z uśmiechem na ustach obserwował ucieczkę chłopaka przed woźnym, podświetlając sobie różdżką Mapę Huncwotów i jednocześnie planując wyjść mu na spotkanie, gdy tylko zgubi starszego mężczyznę. Nie przewidział jednak tempa, w jakim Malfoy przemierzał korytarz i zanim zdążył się odsunąć ten wpadł na niego z impetem. Dał się pociągnąć i gdy już skryli się za zakrętem, a ucieczka dobiegła końca, zgiął się w pół ze śmiechu, zasłaniając sobie usta dłonią. Nie chciał przypadkowo zwabić tu starszego pana z powrotem.
OdpowiedzUsuń— Jasne, że ci powiem. Ale boję się, że padniesz na zawał. — Pogroził mu palcem. — Tylko jak ci powiem, będziesz musiał ze mną iść.
Złuda decyzji. James podjął ją już za Scorpiusa jakieś dziesięć minut temu.
— Pewnego pięknego dnia bardzo dawno temu moi starzy otworzyli Komnatę Tajemnic. Zresztą, wujek Ron z ciocią też. Pomyślałem sobie, by tradycji stało się zadość, że no, nie darowałbym sobie, gdyby w następnym pokoleniu ktoś tego nie zrobił. — Zadumał się nagle. — I jak będę miał kiedyś dzieciaka, też bym go nauczył... W każdym razie, stary, mam wszystko, co potrzebne, żeby to zrobić!
Wskazał głową na łazienkę dziewcząt. Sądząc po nieprzekonanej minie Scorpiusa, nie dawał wiary, że wyjście do legendarnej komnaty znajduje się w damskiej toalecie, ale poszedł za nim, ciekawość musiała w nim wygrać.
— Ej, a twój dziadek otwierał Komnatę? Ojciec mi nigdy tego nie powiedział — zapytał z ciekawością. Ze Scorpiusem było fajnie, bo oboje mierzyli się z podobnymi problemami, nazwiska ich rodziny oraz historia były dobrze znane wśród czarodziejskiej społeczności. Ale już najbardziej Jamesowi się podobało, że między sobą nie robili z tego afery. Mieli totalnie gdzieś niechęć ich rodzin, a to, co się wydarzyło w starym pokoleniu... Wydarzyło się w starym pokoleniu. Byli innymi ludźmi. Nie byli swoimi rodzicami i dziadkami.
Jęcząca Marta, z pewnością zapracowana, udała się tego wieczoru w jakąś inną część zamku — łazienka wręcz pływała w wodzie. Pomieszczenie wyglądało, jakby nikt tu nie zaglądał od ostatnich dziesięciu lat, umywalki były przestarzałe, a drewniane drzwi toalet wyrwane z zawiasami. W ciemnościach, oświetlona jedynie światłem różdżki, wyglądała odrobinę przerażająco.
— Trochę się jednak napracowałem. Całe wakacje się do tego zabierałem. Zagajałem mamę, wszystkich, ale tak, żeby się nie zorientowali. Trochę do tego pożyczyłem sobie uroczej buźki mojego brata, no bo jego to by nikt nie podejrzewał. Ma taką słodką buźkę aniołka, co nie? — Zerknął na niego z ukosa uważnie, na jego ustach błądził złośliwy uśmiech. — Musiałem ostatecznie dość upić wujka Rona, gdy wszyscy poszli już spać, i namówić go do opowiadania o ich wszystkich przygodach. Wszystkich. Osiemdziesiąty raz. Ale sam nawet zaczął mówić o tej Komnacie, gdzie było wejście. I podał mi hasło. Rozumiesz? Podał mi hasło.
Najlepiej by było, gdyby Scorpius w ogóle się nie odzywał, ponieważ gadanie pt. że sam sobie zasłużył sprawiało, że Lupin znów nabierał ochoty, aby go złapać i mocno nim potrząsnąć. Opanował się jednak na tyle ile mógł (i powinien) w takich okolicznościach, ruszając z zaślimaczonym Gryfonem w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Nie odezwał się ani słowem, dopóki nie dotarli na miejsce. Wówczas musiał się już trochę wysilić, wyjaśniając pielęgniarkom co się stało i jakim cudem ten biedny Gryfon pluje ślimakami na ich wyszorowaną posadzkę… Na szczęście rzucone przez Scorpiusa zaklęcie nie powinno mieć długotrwałych, negatywnych skutków. Już nieopodal skrzydła szpitalnego, Lupin odniósł wrażenie, że zostawiają za sobą coraz mniej ślimaków… W każdym razie miał ochotę kazać Malfoyowi, aby teraz zawrócił i wyzbierał je wszystkie. Wiedział jednak, że był to raczej kiepski pomysł, i chyba również mało wychowawczy. Poza tym musiał tu zaczekać i upewnić się, że temu dzieciakowi naprawdę nic nie będzie. Nie miał czasu chodzić za Scorpiusem i pilnować, czy nie omija żadnego ślimaka…
OdpowiedzUsuń— Och, chwała Merlinowi, że dziś nie wstałeś lewą nogą i prawdopodobnie tylko dzięki temu ten biedny Gryfon jeszcze żyje…! — westchnął niemal teatralnie, gdy w końcu podszedł do kuzyna i usłyszał, co wygaduje. — Obawiam się jednak, że nikogo nie obchodzi twoja wyimaginowana wspaniałomyślność, jaśnie paniczu — warknął po chwili, znów poważniejąc. — To urocze, że próbujesz bronić swoich przyjaciół, ale taka sytuacja nie wydarzyła się po raz pierwszy… wiesz, co to oznacza? — zapytał, wpatrując się w niego intensywnie. — Za chwilę pojawi się tu opiekun Gryfonów… a za nim przybędzie Dyrektor. Do dopełnienia naszego szczęśliwego zgromadzenia będzie brakowało jedynie twojego ojca — oznajmił. Longbottom bardzo poważnie podchodził do wszelkich przejawów agresji wśród uczniów. Nie tolerował żadnego znęcania się, ani krzywdzenia innych. Być może miało to coś wspólnego z jego własną szkolną przeszłością, która ponoć nie należała do najłatwiejszych – właśnie dzięki takim półgłówkom, którzy najpierw robią, a później myślą. O ile ten ostatni proces w ogóle u nich zachodzi. Wyrwany z ponurych rozważań następnym komentarzem kuzyna niemal się skrzywił. Niemal. Posłał mu chłodne spojrzenie, powoli krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— Scorpius, nie rozmawiamy teraz o mnie — oznajmił, zachowując przy tym wyjątkowy spokój. Czy zdążył już może nieco ochłonąć? Nie, absolutnie. Nadal był nieźle wkurzy. Niemniej jednak, postanowił powściągnąć emocje i przynajmniej spróbować przemówić swojemu kuzynowi do rozsądku. — Chcę, żebyś choć przez chwilę się zastanowił i pojął powagę sytuacji. Ponownie wdałeś się w awanturę z innym uczniem. Znów wykorzystałeś magię w sposób niedozwolony… Podejrzewam, że ten od ślimaków też oberwie. Ale on, w przeciwieństwie do ciebie, może mieć jeszcze czystą kartotekę i zostanie potraktowany łagodniej. Natomiast ty… — zawiesił głos, przybierając jeszcze bardziej pochmurne oblicze. Lupin nie mógł być pewny potencjalnej reakcji Longbottoma. Jako Dyrektor Hogwartu miał prawo podjąć właściwie każdą decyzję… łącznie z tą ostateczną, o której Edward wolał na razie nie myśleć.
Lupin
Scorpius z pewnością był trudnym przypadkiem. Lupin znał go nie od dziś, i właściwie odkąd tylko pamiętał, młody Malfoy uwielbiał robić wszystkim za złość… bądź, jak kto woli, miał na tyle silny charakter, iż często robił tak jak sam postanowił, w ogóle nie bacząc na innych. Edward coś o tym wiedział… Dopiero z czasem doszedł do wniosku, że należy zachować zdrową równowagę pomiędzy tym, co ważne, a tym na czym tak naprawdę wcale mu nie zależało. Scorpius był jeszcze nastolatkiem, a więc każdą zasłyszaną zniewagę (skierowaną ku niemu lub osobie, na której mu zależało) traktował ze śmiertelną powagą. I wbrew opinii Malfoya, Lupin doskonale to rozumiał. Przecież był taki sam… popełniał te same błędy. Jednak w przypadku Lupina najczęstszą bronią były jego własne pięści. Nigdy nie skrzywdził innego ucznia za pomocą magii…
OdpowiedzUsuń— Scorp, oba te przypadki są i będą ze sobą nierozerwalnie związane — westchnął, rozcierając palcami prawej dłoni zmarszczone czoło. Powoli policzył do dziesięciu, nim ponownie spojrzał na jasnowłosego kuzyna i podjął przerwany temat. — Za pierwszym razem może ci się upiekło. Jednak dyrekcja z pewnością nie zapomniała o tym, co się wtedy wydarzyło. To niestety nie działa w ten sposób, że okażesz skruchę, przeprosisz, i nagle wszyscy dorośli mają zbiorowy atak amnezji, który czyści im pamięć ze wszelkich śladów po występkach uczniów — starał się mówić powoli i klarownie, aby kuzyn w końcu pojął do czego zmierza. Niemniej jednak ponownie musiał przerwać, ponieważ jedna z pielęgniarek skinęła na Scorpiusa, zapraszając go na wolne posłanie. Lupin odprowadził młodzieńca wzrokiem, przez moment obserwując jak ten siada na łóżku i krzywi się wymownie podczas zdejmowania spalonej szaty. Czarny materiał przykleił mu się do skóry, pozostawiając po sobie paskudne smugi. Lupin wiedział, że musiało go to boleć… choć Malfoy był wyjątkowo uparty i nic po sobie nie pokazywał. Edward dostrzegał jednak, jak mocno spiął ramiona… nie wspominając o zaciśniętej niczym imadło szczęce. Odwrócił wzrok i powędrował spojrzeniem do leżącego nieopodal Gryfona. Druga pielęgniarka nadal podsuwała mu wiadro, jednakże wyglądało na to, że powódź ślimaków w końcu się wyczerpała. Cóż, była to poniekąd dobra wiadomość... Edward ponownie westchnął, odwracając się w stronę Scorpiusa. Zbliżył się do niego powoli, od razu dostrzegając charakterystyczny tatuaż węża, który oplatał mu lewe przedramię.
— Scorp… Na Merlina, co ci strzeliło do głowy…? — jękną cicho. Nawet zajmująca się nim pielęgniarka na moment zastygła w bezruchu, po chwili mrucząc coś pod nosem o potrzebie przyniesienia dodatkowych bandaży… Nim Edward zdążył mrugnąć, już jej nie było. — Jak twój ojciec to zobaczy… — przeczesał ręką włosy, zagryzając lekko zęby. Nie, to nie była odpowiednia chwila na tego typu rozmowę. Znaleźli się tu z zupełnie innego powodu… szkoda tylko, iż Edward nie mógł pozbyć się paskudnego wrażenia, że gdy zjawi się tu Dyrekcja, widok tatuażu przypominającego znak Śmierciożerców na ramieniu ucznia, który potraktował magią swojego kolegę, raczej nie pomoże w rozładowaniu tego cholernego napięcia. — Zastanów się przez chwilę, co ty wygadujesz… Dlaczego uważasz, że akurat mnie ucieszyłoby, gdybyś został wyrzucony ze szkoły? — Spojrzał wprost w oczy kuzyna, marszcząc przy tym mocno brwi. — Uwierz mi, że nikt nie chcę się ciebie pozbywać. Jednak uparcie nie pomagasz sobie swoim zachowaniem… Jeśli Dyrekcja uzna, że stanowisz zagrożenie dla innych uczniów, to niestety nie będzie miała wyboru… Ja wiem, że tak nie jest. Jednak musisz zacząć zastanawiać się nad tym co robisz… — tłumaczył w miarę spokojnie, nie spuszczając z niego przeszywającego spojrzenia.
Lupin
Ani on, ani Scorpius nie wiedzieli, jak naprawdę wyglądało życie w czasach zarówno Pierwszej jak i Drugiej Wojny Czarodziejów. Nie musieli mierzyć się z ciągłym poczuciem zagrożenia. Nie bali się o swoich bliskich, którzy rano po wyjściu z domu do pracy, mogli już nigdy do niego nie wrócić. Nie oglądali się z lękiem za siebie, nie uciekali i nie ukrywali przed przeciwnikami… a przede wszystkim, nie walczyli w prawdziwych bitwach, na śmierć i życie. Co więc oznaczał dla niego ten tatuaż…? Scorpius zrobił go sobie z jakiegoś powodu. I być może był to powód ważny… ale czy na pewno w pełni zrozumiały i prawdziwy? Skoro chłopak był za młody, aby pamiętać ból, zniszczenie oraz śmierć, które szły w parze z każdym osobnikiem z niemal identycznym, wypalonym na lewym przedramieniu znakiem, to czy zrobienie sobie tego tatuażu naprawdę symbolizowało to, co wtedy? A może był to po prostu jeden ze sposób, w jaki chciał zwrócić na siebie uwagę… Lupin nie miał pojęcia. I nie sądził, aby teraz mógłby go o to zapytać. Wpatrywał się więc w niego z pozornym spokojem, jednocześnie czując dziwne wrażenie gorąca, rozlewającego mu się niemal od głowy aż po wszystkie wnętrzności. To nie było miejsce, na tego typu dyskusje, jednak słysząc jego słowa wiedział już, że nie zdoła ugryźć się w język. I chyba nawet nie chciał tego robić.
OdpowiedzUsuń— Dla mnie ma różnicę, Scorp. Ludzie, którzy zabili mi rodziców nosili te same znamiona — odparł niemal miękko, co zdecydowanie kontrastowało ze znaczeniem słów, które przed chwilą padły. Przesunął powoli wzrokiem po jego odsłoniętej skórze, po ciemnym, utrwalonym tuszu… gdy ponownie spojrzał mu w oczy, były one już odrobinę ciemniejsze niż zazwyczaj. — Nie zostałem nauczycielem, aby spędzać popołudnia na chandryczeniu się z tobą, to prawda. Jednak wbrew temu co myślisz, nie zostałem nim również po to, aby zatruwać ci życie. A niańczeniem cię zajmuję się już od ładnych kilkunastu lat, kuzynie… — mruknął, w końcu odrywając od niego wzrok. Właśnie w tej samej chwili do skrzydła szpitalnego wpadł Dyrektor oraz opiekunowie Gryfonów i Ślizgonów. Lupin nie był tak potrzebny, jednak zamiast odejść, wyprostował się jedynie i odsunął krok do tyłu, gdy wszyscy nowo przybyli nauczyciele zbliżyli się do Scorpiusa oraz leżącego nieopodal drugiego poszkodowanego. Milczał przez większą część rozmowy, jedynie początkowo zdając relację z tego, co się stało. I w przeciwieństwie do Gryfona, bazyliszkowe spojrzenia Malfoya nie robiły na nim żadnego wrażenia. Powiedział to co widział, a później przysłuchiwał się dyskusji, jedynie od czasu do czasu posyłając Scorpiusowi uważne spojrzenie.
— Jeszcze dziś napiszę stosowny list do pańskiego ojca, panie Malfoy — Longbottom w końcu uciszył niemal skaczących sobie do gardeł podwładnych (każdy bronił swojego wychowanka, co było zupełnie zrozumiałe), i skupił całą swoją uwagę na jasnowłosym Ślizgonie. — Oczekuję, że jutro stawi się w Hogwarcie. Odbędziemy wówczas poważną rozmowę na temat dzisiejszego… incydentu — zawiesił wymownie głos, tym razem spoglądając nieco dłużej na stojącego nieopodal Lupina. Edward ani drgnął. Nauczył się tej sztuczki, gdy oswajał hipogryfy. Jeden zły ruch, i bestia byłaby gotowa rozszarpać cię na kawałki. I właśnie teraz miał wrażenie, że wzrok Longbottoma przypomina mu ten, który widział u nieźle wkurzonych hipogryfów…
— Profesorze Lupin, czy mógłby pana prosić o odprowadzenie pana Malfoya do jego pokojów? Naturalnie, gdy panie pielęgniarki skończą go już opatrywać — dodał jeszcze, skinąwszy lekko głową ku dwóm opiekunom. Najwyraźniej musiał jeszcze z nimi porozmawiać. Gryfon, który nadal był zielony na twarzy, najwyraźniej dostał od jednej z pielęgniarek coś na wzmocnienie i szybko odpłynął do krainy snów. A zatem to właśnie Edward został obarczony obowiązkiem upewnienia się, że drugi winowajca trafi bezpiecznie do swojego dormitorium.
— Dzisiaj twoje miejsce jest w lochach, nie w Azkabanie… — mruknął kąśliwie, gdy nauczyciele ruszyli do wyjścia.
Lupin
James zignorował wiadomość o tym, że Lucjusz zmarł, nic nie powiedział na ten temat, i nie dlatego, że informacja kompletnie go obeszła — wyczuł podskórnie, że chłopak nie chce o tym mówić. Zresztą, gdyby chciał, to pewnie wydarzyłoby się to już dawno. Na wzmiankę o swojej rodzinie zachichotał.
OdpowiedzUsuń— Co nie? A okazało się, że dziedzic był wśród nich... Chociaż taki podrabiany — powiedział z uśmiechem.
Zawsze, słuchając opowieści o swoim ojcu, nie mógł oprzeć się delikatnym ukłuciom zazdrości. W końcu Harry przeżył mnóstwo przygód, był tym Wybrańcem, dokonał tyłu wspaniałych rzeczy, miał całą masę wspomnień, i już jako młody chłopiec walczył z samym Voldemortem, brał udział w Turnieju, a pod koniec szkoły przyczynił się do finalnego pokonania najpotężniejszego czarnoksiężnika. Może dlatego, że James był bardzo młody, miał przecież tylko kilkanaście lat, nie zdawał sobie totalnie sprawy z tego, z czym wiązały się te, jak myślał, piękne wspomnienia. Ale czuł to niewygodne uczucie, z którym starał się walczyć, i mimo wszystko porównywał się do ojca. Bo kim on był?
— No dobra — mruknął w końcu. Wyciągnął przed siebie różdżkę, oświetlając umywalki, by wyszukać tę oznaczoną symbolem węża, i gdy udało mu się ją wypatrzeć, wyprostował się, oddychając szybko. Ciałem zawładnęła adrenalina, jego twarz rozszerzył uśmiech. Zerknął jeszcze w bok na Scorpiusa, mrugając do niego wesoło okiem, rozradowany, że ma obok siebie dobrego przyjaciela, i że czeka ich taka wspaniała przygoda. Skierował wzrok z powrotem na umywalkę. Z jego ust wydobył się syk. — Otwórz się.
Umywalki, niesione magią, rozsunęły się. Po chwili ukazał się ich oczom wylot ogromnej rury, tak duży, że spokojnie mogli do niej wejść bez konieczności schylania głowy. Śmierdziało z niej wilgocią, stęchlizną... I dobrą zabawą.
— To pewnie tędy wypełzał bazyliszek — szepnął Potter tonem pełnym grozy, jakby chciał nastraszyć Scorpiusa. Chłopak jednak nie wydawał się zbytnio przejęty. — Ciekawe, czy potrafił za sobą zamknąć drzwi, w końcu atakował ludzi w środku dnia, ktoś by się chyba zdziwił, gdyby zastał tutaj takie przejście... Za małe prawdopodobieństwo, że akurat wtedy, gdy wyłaził, nikt nie przyszedł skorzystać tu z łazienki.
Skierowali swe kroki do obślizgłej rury i przez pierwsze kilka minut szli w milczeniu, co jakiś czas skręcając to w prawo, to w lewo, notując w myślach przy tym każdorazowo, gdzie się udawali, by przypadkiem nie zgubić w tym swoistym labiryncie. W końcu James spojrzał na kumpla z ukosa i zwinął usta w lekki dzióbek.
— Śledzisz uważnym wzrokiem mojego brata od jakiegoś czasu — powiedział, niby od niechcenia. — Czy powinienem może o czymś wiedzieć, czy to jeszcze nie moja sprawa? Bo że to w ogóle nie moja sprawa, to się nie zgodzę.
Gdyby James miał w tej kwestii coś do gadania, zapewne zwołałby kilka osób i z samego rana, w rękach dzierżąc pompony, wykonałby żywy taniec na błoniach Hogwartu, krzycząc "kiss already, you fools" ile sił w płucach.
— Szkoda, że o drzwi zapomniałeś dopytać — odpowiedział mu zaczepnie niskim głosem, naśladując karykaturalnie jego ton i robiąc przy tym głupią minę.
OdpowiedzUsuńGdy przejście się za nimi zamknęło, James podskoczył lekko, ale nie odwrócił się. Zamiast tego nachylił się do przyjaciela, rozkładając przy tym ręce.
— Widzisz? Zamknięte. Przemyślany ten mechanizm, nie ukrywam, stary Salazar miał łeb jak sklep. Nikt się nie dowie, że tu weszliśmy, jesteśmy totalnie kryci przed szlabanem i ewentualnym ratunkiem, gdybyśmy przypadkiem zechcieli tutaj oboje zdechnąć! — Uśmiechnął się, przymykając oczy, jego mina wyrażała pełnie zadowolenia. — Uważaj, tu jest wejście — powiedział, ale dopiero po tym, gdy Scorpius o mało co nie łupnął w nie głową. — Z głową w chmurach, ewidentnie.
To nie tak, że James miał coś przeciwko związkowi jego brata ze Scorpiusem, a już na pewno nie potrzebował wydawać im błogosławieństwa, kierowało nim raczej coś na pograniczu ciekawości i chęci zwykłego ponabijania się, raczej nieszkodliwego. Był właściwie rozczulony wizją, że jeden z jego najlepszych przyjaciół czuł coś do jego brata — miał w końcu o Malfoy'u dobre zdanie.
— Możesz poprosić — powiedział jednak, szczerząc zęby. — Ale nie mogę ukryć, czuję się... Totalnie pominięty. Gdzie zwierzenia przy piwie kremowym, Scorp? Powinieneś otworzyć przede mną swoje serduszko, przyjść, wyznać, jak bardzo pragniesz...
Nagle chłopak szarpnął Jamesa za ramię. W pierwszej chwili Potter pomyślał, że była to reakcja na jego ewidentne psychiczne znęcanie się, ale już po kilku sekundach zrozumiał, że właśnie Malfoy uratował go przez bliskim spotkaniem z jadem bahanki. Posłał mu alarmujące spojrzenie i oboje rzucili się do ucieczki.
Jeszcze na chwilę James odwrócił głowę, by zapisać w pamięci obraz Komnaty Tajemnic — długiego korytarza prowadzącego do posągu Slytherina, wielkiego pomieszczenia skąpanego w zielonkawym świetle, w którego rogu dalej leżał ogromny szkielet bazyliszka. Nie miał czasu do stracenia, ale gdyby mógł, z pewnością poddałby się rozmyślaniom, jego wyobraźnia podsunęłaby mu wszystkie opowieści, o których tyle słyszał jeszcze jako młody chłopiec, wizje zderzyłyby się z rzeczywistością. To tu te wszystkie rzeczy się wydarzyły. To tu przyleciał feniks, który uratował jego rodziców. To tu kolejny raz jego ojciec zmierzył się z Voldemortem. A on...
— Przeklęte bahanki! — wykrzyknął. — Ta, bazyliszek, wielki potwór dziedzica. Łał, lata później dysponujesz jedynie robalami, które gnieżdżą się w zasłonach, a zostajesz pokonany przez panią domu z bahanocydem w spreju. Tak upadają legendy!
Pędzili tak szybko, jak mogli, niestety brzęczenie z tyłu nie ustawało. Może gdyby byli w stanie się zatrzymać, przypomnieć sobie drogę, wyszliby tam skąd wrócili, ale niestety — pędzili przed siebie na oślep, totalnie nie zważając na to, jaki obierają kierunek. Biegli już dobre piętnaście minut i coraz bardziej dochodziło do nich, że na pewno tą samą drogą nie wrócą. A kiedy już mieli się zatrzymać, bo tchu im brakowało, gotowi zmierzyć się z potworkami za ich plecami, Scorpius nadepnął na jakiś wystający kamień, który okazał się przyciskiem zapadni. Grunt dosłownie osunął się im pod nogami, a oni wlecieli do tajemniczej rury, która kręcąc się, wyprowadzała ich w nieznane.
[Ja myślę tak — jezioro (gdzie mamy kolejne potworki na horyzoncie), nowo odkryte pokoje Salazara (może znajdą jakiś artefakt, jakiś kamień, może jajo bazyliszka? — w to bym mogła wplątać znowu Nate'a, bo mam w planach, żeby takiego pupilka sobie wyhodował, a mógłby też na chłopaków rzucić zaklęcie zapomnienia), przejście prosto z Komnaty Tajemnic do kuchni (to by było po prostu zabawne) albo... Albo już nie mam wincy pomysłów :D]
Na wzmiankę o demoralizacji roześmiał się szczerze. Przypominało to do złudzenia gadkę, jaką serwowali mu od czasu do czasu rodzice, niezadowoleni, że jest tak blisko z synem Draco, którego do tej pory nie darzyli sympatią, i to z wzajemnością. Na to, że Scorpius chciał odsunąć w przyszłość rozmowę o planach matrymonialnych wobec jego brata natomiast westchnął ciężko, teatralnie kręcąc głową z niesmakiem, ale zaraz sięgnął do kieszeni spodni, by wyciągnąć świstek pergaminu. Rozwinął mapę, stuknął w nią różdżką, szepcząc zaklęcie, ale dopiero jak na nią spojrzał, zorientował się, że nic z tego nie będzie.
OdpowiedzUsuń— Tę mapę stworzył dziadek z kumplami — powiedział powoli. — Ich tu nigdy nie było, więc nie, niestety niczego tu nie ma... Nie narysowali tego miejsca, w ogóle nie ma tu nawet Komnaty. I chyba jesteśmy już gdzieś totalnie poza terenem zamku. O, patrz! Marta wróciła do łazienki!
Dopiero jak wsunął pergamin z powrotem do kieszeni, rozejrzał się po pomieszczeniu, do którego wpadli. Lata temu — wieki temu — musiało robić wrażenie, ale teraz wyglądało dosyć upiornie, całe w brudzie, kurzu i pajęczynach, otaczała je też jakaś mroczna, dziwnego rodzaju aura. Sądząc po starodawnym stoliku, ilości i rodzaju mebli, dawno temu pokój musiał służyć za coś w rodzaju prywatnego gabinetu. Chłopak podświetlał sobie różdżką, gdy podobnie jak Malfoy ostrożnie stąpał po kamiennej posadzce, badając wszystkie zakamarki tego tajemniczego pomieszczenia.
— Ktoś chyba szybko się stąd zmywał — powiedział, wskazując ręką na kilka potłuczonych słoi w rogu pomieszczenia. Na półkach, na których z pewnością kiedyś stały książki, teraz gościł jedynie kurz oraz paru nowych, obrzydliwych mieszkańców. — Myślisz, że to tu czas spędzał stary Slytherin, jak już się poprztykał z resztą założycieli? Prawdopodobnie tu płakusiał, taki biedny, samotny, bo nikt się nie chciał z dzieciaczkiem zgodzić...
Może to sam duch Salazara podłożył mu nogę, bo nagle chłopak gruchnął na posadzkę, uderzając przy tym głową o blat ciężkiego stołu. Spadając w dół, próbował się jeszcze złapać naprzeciwległej półki, ale niestety nie udało mu się na powrót złapać równowagi.
— Galopujące gorgony! — wykrzyknął to i jeszcze kilka innych przekleństw do kompletu. — Ale mnie boli głowa, to wszystko przez te bahanki, a... Zaraz, Scorp, znalazłem coś!
Wsunął rękę pod szafkę i wyciągnął mały, bardzo ciężki przedmiot. Dopiero gdy go oświetlił, jak już zebrał się z brudnej podłogi, okazało się, że było to srebrne, misternie zdobione pudełko, zamykane jedynie na zatrzask z przodu. Palce go świerzbiły, by zabrać się od razu do otwarcia, ale najpierw spojrzał na przyjaciela, w jego oczach paliło się podekscytowanie.
— Okej, muszę zapytać, ale moje zdanie znasz. Otwieramy?
Wyglądało na to, że mówienie lub robienie zanim się pomyśli było u nich rodzinne. Edward zmagał się z tym problemem niemal przez całe swoje życie… i szczerze mówiąc, nadal nic się w tym temacie nie zmieniło. Mógł sobie darować swój poprzedni komentarz, domyślając się jak nieprzyjemną atmosferę między nimi wprowadzi. Jednak w tamtej chwili miał to w głębokim poważaniu. Widok tatuażu Scorpiusa poruszył w nim bardzo głęboko ukryte struny, których istnienie starał się zwyczajnie ignorować. I zazwyczaj mu się to udawało. Wystarczyło odciąć się od pewnych emocji i skojarzeń, żeby zachować zimną krew… Aczkolwiek tutaj coś nie zadziałało. Być może miało to nierozerwalny związek ze Scorpiusem. Nie był on przecież przypadkową osobą spotkaną na ulicy, tylko jego własnym kuzynem. Kuzynem, który postanowił zrobić sobie tatuaż do złudzenia przypominający Mroczny znak noszonym przez Śmierciożerców. Kuzynem, który powinien wiedzieć, że oprócz wątpliwych walorów estetycznych, nasuwał on niemal same złe skojarzenia. A szczególnie dla niego, dla Edwarda. Nie pamiętał swoich rodziców. Znał ich jedynie ze zdjęć oraz opowiadań, którymi raczyła go babka lub ojciec chrzestny z resztą przyjaciół. Zachował po nich mnóstwo bibelotów, które porzucili za sobą w dniu, gdy wyruszyli na ostateczną bitwę z Lordem Voldemortem i jego poplecznikami. Dzisiaj niemal każdy wiedział, że po tej bitwie nie wrócili już do domu. Lupin nadal przechowywał niedokończoną przez ojca książkę, z od lat tkwiącą w tym samym miejscu zakładką. Miał również dzienniki spisane ręką swojej matki, w których dzieliła się swoimi spostrzeżeniami na temat metamorfomagii. Cenił te pamiątki – niekiedy je kochał, a innym razem miał ochotę spalić je w kominku – aczkolwiek były czymś, co nieustannie przypominało mu, że wbrew pozorom wcale nie wziął się znikąd. Nie miał jednak ani serca, ani energii aby mówić o tym na głos. Zresztą, nigdy nie lubił rozmawiać o prywatnych sprawach. Skupił się więc na rozmowie Dyrektora z nauczycielami i uczniami. Następnie skinął lekko głową, potwierdzając że zaprowadzi Scorpiusa do jego pokojów. Przez resztę czasu, gdy pielęgniarka opatrywała jasnowłosego Ślizgona po prostu milczał. A gdy kobieta zezwoliła mu już na opuszczenie skrzydła szpitalnego, oderwał się od ściany i ruszył ku wyjściu. Wiedział, że chłopak podąży za nim, jeśli nie chciał ściągnąć sobie na głowę dodatkowych kłopotów. Powinno mu wystarczyć, że jutro zjawi się tu jego ojciec. Nadal uparcie milczał, gdy zmierzali korytarzem ku schodom… ale przystanął powoli, gdy usłyszał ciche słowo przepraszam, które padło z ust Scorpiusa. Mógłby być teraz wredny i jakoś to skomentować… Ale mimo wszystko nie chciał. Odwrócił się w końcu w stronę kuzyna, spoglądając mu prosto w oczy.
OdpowiedzUsuń— Nadal jestem na ciebie zły, Scorp — odparł zgodnie z prawdą. Niemniej jednak nie wyglądał już na tak zdenerwowanego jak był wcześniej. Dlatego kontynuował już spokojniej: — Jestem zły, ponieważ znam cię od dziecka i wiem, że stać cię na więcej. I wcale nie chodzi mi o oceny. Mówię o tobie samym... — westchnął. Wcześniej chyba nie poruszali tego tematu, i może właśnie w tym tkwił problem? Im dłużej wsłuchiwał się w to, co miał mu do powiedzenia jego kuzyn, tym boleśniej sobie to uświadamiał. Stał więc chwilę w ciszy, utkwiwszy spojrzenie w poszarpanym rękawie jasnowłosego chłopaka, pozwalając sobie przyswoić pierwsze wnioski, do których właśnie doszedł. Nie wszystkie były miłe. Ale skoro już tu stali i zaczęli rozmawiać…
— Ja też spieprzyłem — uniósł ponownie spojrzenie na Scorpiusa, wsuwając powoli dłonie do kieszeni spodni. Rozluźnił ramiona, jednak mięśnie jego twarzy nadal pozostawały nerwowo ściągnięte. — Od ukończenia szkoły więcej mnie nie było niż byłem. Zdaję sobie sprawę, że właśnie tak wygląda moja praca… jednak to wcale nie jest powód, aby ograniczać kontakty z rodziną. Zwłaszcza, że dla mnie nie jest ona tak liczna... — uśmiechnął się cierpko do własnych myśli. — Chcę powiedzieć, że powinienem był trochę sobie odpuścić. Wpaść do was na krótki urlop, tak jak kiedyś robiłem… poznęcać się nad tobą, nakładając ci do głowy choćby minimalnych podstaw koegzystowania wśród ludzi… — tym razem jego uśmiech był już bardziej zaczepny i dosięgnął zielonych oczu. — Mógłbyś mi wtedy powiedzieć, dlaczego ci odwala… i zaoszczędzić pieniądze na lepszy tatuaż — dorzucił odrobinę sarkastycznie, aczkolwiek w swoim znajomym stylu. Po chwili znów spoważniał. — Więc wcale nie mam cię dosyć, Scopr. Uważam, że szczególnie ostatnio sam nie popisałem się zbytnim zaangażowaniem. Za co też przepraszam… Chcę wiedzieć co ci chodzi po głowie, żeby już więcej nie patrzeć jak obrywasz. Uznaj to za część swojej kary, którą mogę ci wymierzyć… — zaproponował, unosząc lekko jedną brew. Teraz piłeczka ponownie była po stronie Malfoya. Niestety Lupin nie był w stanie przewidzieć, w którą stronę zdecyduje się ją posłać.
UsuńLupin
To prawda, miał prawo wyjechać – jednak częste wyjazdy wcale nie oznaczały, że powinien ograniczyć kontakty ze swoją rodziną. Wręcz przeciwnie. Skoro wiedział, jak długo go nie będzie, mógł przynajmniej poświęcić parę chwil, aby od czasu do czasu zatelefonować do domu lub wysłać zwykły list. Jego babcia była już przyzwyczajona do tego, że Edward potrafił zapaść się jak kamień w wodę i nie dawać znaków życia co najmniej przez parę tygodni. Nie oznaczało to jednak, że było to dla niej proste do przełknięcia. Szczególnie, że gdy ostatnim razem postanowił wyjechać na wyprawę, to ujrzała go dopiero po miesiącu, w stanie krytycznym, leżącym w śpiączce na Oddziale Urazów Magizoologicznych w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga. Lupin do tej pory pamiętał jaki miała wyraz twarzy, gdy wreszcie odzyskał przytomność. Nie musiała nic mówić. Wiedział, jak bardzo spieprzył. I teraz też miał tego świadomość. Nie tylko Andromeda odczuwała nieustanną nieobecność jedynego wnuka. Scorpius był jego młodszym kuzynem, i właściwie jednym z nielicznych krewnych, którego nigdy nie powinien był od siebie odsuwać. Zbyt mocno poświęcił się pracy, zwłaszcza po gwałtownym rozpadzie swojego kilkuletniego związku. Wydawało mu się wtedy, że zmiana otoczenia wyjdzie mu na dobre. Rodzina z pewnością poradzi sobie bez niego – i sama trochę ochłonie, w końcu dochodząc do wniosku, że Edward nie jest zainteresowany wysłuchiwaniem ich dobrych rad związanych z jego własnym życiem. Cóż, o mały włos, a już nigdy nie wróciłby do domu… Rodzina nadal potrafiła go przytłoczyć, jednak nie chciał się przed nią ponownie zamykać. A już na pewno nie przed Scorpiusem, który w tej chwili wyglądał o wiele mniej bojowo niż jeszcze półgodziny temu, gdy niemal siłą zmusił go do pójścia z nim do skrzydła szpitalnego.
OdpowiedzUsuń— Nawet ja wiem, że w gruncie rzeczy jest to marne usprawiedliwienie… — odparł spokojnie, unosząc jeden kącik ust w połowicznym uśmiechu. Zauważył, że jasnowłosy chłopak lekko się przygarbił i dość wymownie zamilkł. Lupin nie naciskał. Zastanawiał się, czy powinien już się pożegnać i odejść, skoro zaprowadził go pod ścianę, za którą kryło się magiczne przejście do pokoju wspólnego Slytherinu. Jednak Scorpius go zaskoczył, wskazując aby podążył za nim. Jasne, chciał z nim porozmawiać, i to najlepiej na osobności… ale nie mógł być przecież pewien, kiedy młody Malfoy będzie na to gotowy. Niemniej, podążył w ślad za kuzynem, po chwili znajdując się w eleganckim salonie Ślizgonów. O dziwo nikt nie zwrócił na nich większej uwagi, choć Edward Lupin był jedną z ostatnich osób na świecie, która wyglądałaby tu jak u siebie. Idąc za Scorpiusem cały czas rozglądał się ciekawe dookoła. Dopiero po wejściu do jednego z chłopięcych dormitoriów, Lupin i Malfoy zostali zupełnie sami.
— Nie wiem czy wiesz… ale jeszcze nigdy wcześniej nie byłem w pokoju wspólnym Ślizgonów. Czuję się niemal tak, jak na jednej z wypraw badawczych w nieznane… — mruknął z lekkim rozbawieniem, początkowo wpatrując się w jedno z okien, za którym malował się widok na podwodny świat szkolnego jeziora. Jeśli miałby szczęście, mógłby zauważyć przepływającą nieopodal wielką kałamarnicę. Szybko jednak wrócił na ziemię i przysiadł się powoli obok Scorpiusa, zajmując miejsce na jego idealnie pościelonym łóżku. Dobrze, że młodszy kuzyn nigdy nie widział, jak wyglądało łóżko Edwarda, gdy był jeszcze uczniem. Mógłby się nieźle przerazić.
— Scorp, nie bardzo rozumiem… — Lupin zmarszczył mocno czoło, słuchając w skupieniu tego, o czym mówił mu Malfoy. Czuł pewien wewnętrzny opór, gdy kuzyn przyznawał się do swojego mrocznego zamiłowania, jednak nie przerywał mu i nie przeszkadzał… — Chodzi ci o to, że interesujesz się rzeczami, które można uznać za złe…? Nie bardzo wiem, o jakim czynieniu zła mówisz… Kogo ono dotyczy i co to właściwie oznacza — obserwował go uważnie, starając się – naprawdę mocno – zrozumieć.
Pojawienie się małego, kremowoszarego pufka na moment rozproszyło jego myśli. Nie miał nic przeciwko, gdy zwierzak zaczął wdrapywać mu się po ramieniu. Nadal jednak siedział prosto i wpatrywał się badawczo w Scorpiusa. — O czym ty mówisz…? — mruknął w końcu cicho. Nie miał pojęcia, dlaczego miałby mu robić wykład i niby co miałoby być z nim nie tak. A już z pewnością nic nie przychodziło mu do głowy, gdy Scorpius wspomniał o niewykorzystywaniu czegoś w zły sposób. Ta rozmowa przebiegała w zupełnie inny sposób, niż się tego spodziewał. Zamierzał zasypać kuzyna wszystkimi tymi pytaniami, jednak zamilkł widząc, że wyciąga spod łóżka niewielki kuferek. Przyglądał się jak go otwiera i po chwili wyjmuje z niego coś, co wyglądało jak stary dziennik. Lupin wziął go ostrożnie do ręki, akurat w chwili, gdy Malfoy przyznał się, skąd go wziął… i do kogo mógł należeć.
Usuń— Na Merlina… co ty robiłeś w Komnacie Tajemnic…?! — nie udało mu się zachować spokoju. Nie tym razem. Najpierw przybrał kompletnie zdumioną, a następnie nieźle rozsierdzoną minę, nieświadomie zaciskając mocniej palce na ciemnozielonym notatniku. Miał ochotę cisnąć go wprost do kominka, a Scorpiusowi raz a porządnie przetrzepać cztery litery. — To nie jest jakiś plac zabaw, po którym można sobie tak po prostu biegać! A znalezione tam rzeczy nie są breloczkami na pamiątkę…! Scorpius, co ty sobie myślałeś…? — syknął złowrogo, aż siedzący mu już teraz na głowie pufek lekko się zachwiał. Lupin skierował wściekłe spojrzenie na dziennik, po czym otworzył go pośpiesznie, przeglądając pobieżnie jego zawartość. Każda kolejna strona przedstawiała się jednak gorzej od poprzedniej. Zacisnął usta w wąską linię i ponownie uniósł wzrok na jasnowłosego chłopaka. — Czy ty chcesz mi powiedzieć, że wziąłeś część z tych zaklęć i wykorzystałeś… na innych? — zapytał bardzo cicho i bardzo powoli, mając szczerą nadzieję, że Malfoy za chwilę pokręci przecząco głową. Przeczucie podpowiadało mu jednak, że wcale tak nie będzie…
Lupin
— To w sumie dobry pomysł — zgodził się z przyjacielem. — Nie wiem do końca, jak się do tego zabrać, ale wydaje mi się, że trzeba by było zapytać Mapy. W końcu wujkowie też nie mieli pojęcia, jakie jest hasło, a z tego, co ojciec opowiadał, czasami potrafiła być dosyć gadatliwa... W ogóle, wiesz, jest na niej mnóstwo miejsc, w których jeszcze nigdy nie byłem, więc jakbyś chciał, moglibyśmy coś poodkrywać. Ostatnio dojrzałem w niej jakiś Pokój Zagłady... I w ogóle, czasem mam wrażenie, że niektóre pomieszczenia zmieniają swoje miejsca albo nazwy. Wiesz, że jest jakiś pokój czy komnata na siódmym piętrze, gdzie ludzie znikają i nie ma po nich śladu? W sensie znikają tam z mapy. Próbowałem wydusić coś od rodziny na ten temat, ale nawet pijany wujek Ron mi nic nie zdradził...
OdpowiedzUsuńChłopak wysunął dłoń, by zbić z przyjacielem zwycięską piątkę, gdy tylko udało im się w końcu otworzyć tajemniczy kufer Salazara. Absolutnie nie zdawał sobie sprawy z tego, w jak niebezpieczną grali grę, jego serce w pełni było przejęte wspaniałością ich cudnej przygody, i choć był cały czas gotowy skorzystać z różdżki, którą dzierżył w dłoni, nie docierało do niego, jak skrajnie nieodpowiedzialne było wszystko to, co robili. Zresztą, skrajnie nieodpowiedzialna była właśnie jego natura.
— Wspaniałe łupy — powiedział jednak zawiedziony, gdy już zapoznał się pokrótce ze skarbami, jakie znaleźli. — Jeszcze więcej śmieci. Zeszyt, okulary, fiolki z przeterminowanymi eliksirami i jakiś kamień. Scorp! — zawołał ironicznie, chwytając kumpla za rękę. — Będziemy bogaci!
Odsunął się od biurka, dalej rozgoryczony, by rozejrzeć się jeszcze po innych szafkach, mamrocząc pod nosem znów coś o bahankach i upadkach wielkich legend. Zdawał się nie dostrzec, że w młodym Malfoy'u te kilka przedmiotów faktycznie wzbudziło zainteresowanie — chłopak wyciągnął nawet dziennik, przewertował go szybko i zaczął czytać. Dopiero kiedy nie zareagował, gdy James znowu się o coś potknął, Potter odwrócił się w jego kierunku.
— Dalej to czytasz? Serio? Co pan Slytherin mógł napisać w swoim pamiętniczku, może narzekał, że Rowena mu się nie chce wpisać — urwał, gdy jego wzrok spoczął na stronie, którą Scorpius właśnie czytał. To, co było tam napisane, a wszystko wskazywało na to, że autorem teksu rzeczywiście był założyciel Domu Węża, sprawiło, że momentalnie zrobiło mu się niedobrze. Nie tylko rzeczy, jakie pisał o mugolach, były okropne, ale zaklęcia tam wymienione — zaklęcia torturujące i śmiercionośne — służące dekapitacji, obdzierania ze skóry, relokacji narządów, wstrzymywania akcji serca... A było tego znacznie więcej, w końcu dziennik liczący przynajmniej dwustu stron był zapełniony drobnym, pochyłym pismem po brzegi.
— Ty... ty chyba nie chcesz tego wziąć ze sobą, co nie, Scorp?