Ophélie Baltimore
For my mind to run around; With my ear up to the ground; I'm searching to behold The stories that are told
Czarownica półkrwi ♦ VII rok ♦ Ravenclaw ♦ Klub szachowy, klub eliksirów i klub zaklęć ♦ Koło alchemiczne ♦ Zaklęcia i uroki ♦ Eliksiry ♦ Starożytne runy ♦ Historia magii ♦ Patronus jej nie wychodzi ♦ Bogin przybiera różne formy niepowodzenia, od słabej oceny, poprzez nauczyciela, który ją krytykuje ♦ Różdżka: Winorośl, 12 i 3/4 cala, włos z ogona jednorożca, odpowiednio giętka
Wciąż pamięta zdziwienie na twarzy ojca, kiedy dostarczono jej list w Hogwartu. Grali wtedy w szachy, a mężczyzna uczył ją, że pośpiech nigdy nie jest dobrym doradcą, że zawsze powinna dwa razy się zastanowić nim podejmie jakąkolwiek decyzję. Pamięta również reakcję matki, która na widok sowy z listem zbladła i przez chwilę wygladała tak, jakby miała stracić przytomność. Zapowietrzyła się, a potem pokracznie zaczęła tłumaczyć. Mówiła coś o czarodziejach i czarownicach, o Hogwarcie i o tym, że magia istnieje naprawdę. Twierdziła, że zerwała z tamtym życiem, że nie chciała mieć z nim nic więcej wspólnego i najlepiej będzie, jeśli szybko opuszczą to miejsce, nim oni ich znajdą. Dla Ophélie nie było to nic dziwnego. Kobieta często opowiadała jej różne bajki na dobranoc. Opowiadała o boginach, patronusie, o wilkołakach, aurorach i dementorach, a także o innych magicznych stworach. Ophélie myślała, że to kolejna, zmyślona opowieść, pretekst do kolejnej przeprowadzki. W końcu przenosili się średnio dwa razy do roku, ponieważ praca matki uniemożliwiała im zostanie w jakimś miejscu na dłużej. Jednak, kiedy chciała iść i grzecznie rozpocząć pakowanie, mocny uścisk dłoni ojca sprawił, że zatrzymała się na pierwszym schodku.
Ma doskonałą pamięć. I chociaż od kilku lat stara się wyprzeć tamto wspomnienie, to ono wciąż czasami powraca w koszmarach. W nich znów jest w mieszkaniu w Oksfordzie, a rodzice obrzudzają się obelgami. Wiedźma!, Kłamczucha! Wariatka! Powinieneś się leczyć! Pieprzony mugol! Pamięta również ten ból, który towarzyszył jej, kiedy dłoń ojca coraz mocniej zaciskała się na jej chudym ramieniu. Ale nic nie mówiła, w końcu dorosłym się nie przeszkadza.
Następnego dnia ojciec się wyprowadził, co nikogo nie powinno dziwić, zabierając ze sobą jedynie najbardziej potrzebne rzeczy. I chociaż matka twierdziła, że to nic takiego, to obie dobrze wiedziały, że słowa te są jedynie pięknym kłamstwem, które ma poprawić im obu samopoczucie. I chociaż kobieta zignorowała pierwszy list, tak samo, jak drugi, który spłonłą od ognia zapalniczki, to po trzecim wywróciła oczami i zabrała córkę na Pokątną. Była to szybka wycieczka, przepełniona ponagleniami i podszczypywaniem zniecierpliwionej Elaine, która na każdym kroku okazywała niechęć i jeszcze większe zniecierpliwienie. Ophélie nie miała, więc czasu, aby się ze wszystkim zapoznać czy wybrać to, co chce. Nie mogła też niczego wybrać, dlatego brała rzeczy, które jako pierwsze wpadały jej w ręce, nie chcąc bardziej złościć matki. Prócz udanych zakupów miała kilka siniaków na bladej skórze i za duże okulary, które przez pierwszy rok ciągle zsuwały jej się z nosa. Raz nawet ktoś jej na nich usiadł. Skleiła je, a potem dowiedziała się o zaklęciu. Użyła go kilkukrotnie i chociaż bardzo się starała, to na koniec roku nie nadawały się już do dalszego użytku. Dostała też za długą szatę, przez którą niejednokrotnie się potknęła, lecz za każdym razem udawała, że nic się nie wydarzyło i tak miało być. Nawet, kiedy zleciała ze schodów, potłukła kolana i zepsuła okulary. Nic się nie stało!
Kiedy wróciła po pierwszym roku do domu ze zdziwieniem odkryła dwie rzeczy - matka dalej wypierała się swojego czarodziejskiego pochodzenia, a ojciec wrócił do domu. Oboje do tej pory utrzymują, że jest w renomowanej szkole z internatem, w której nie ma zasięgu. Wraca jedynie na wakacje, bo na święta "się nie opłaca". Przyzwyczaiła się do tego. I opowiadając historie ze szkoły, pomija całą magiczną otoczkę. Z kolei na święta nie wraca, ponieważ ten czas woli spędzić w Hogwarcie. Ubiera wówczas najcieplejszą i najbardziej miłą piżamę, jaką posiada, owija się kocem i spędza czas przy ogniu z kominka. Polubiła ten klimat, który wówczas panuje. Puste korytarze, rozchulany wiatr i panujący chłód. I chociaż samotność przeraża ją równie bardzo, co towarzystwo nieznajomych, to lubi w ten sposób spędzać czas.
Co jakiś czas słyszy, że mogłaby bardziej przypominać matkę. Kobieta była przebojowa, pełna życia i energii. Nie bała się podejmować działań i często ładowała się w różne kłopoty. Przyzwyczaiła się do tych tekstów, nawet nauczyła się na nie odpowiadać. W końcu nie była własną matką i nie miała obowiązku, aby zachowywać się tak, jak ona. Mimo to, kiedy pierwszego dnia tegorocznych wakacji usłyszała, że jest przeklętą nudziarą, postanowiła, że czas wprowadzić do życia niewielkie zmiany. Dlatego do Hogwartu wróciła nieco odmieniona. Ścięła włosy, a pod odpowiednim światłem widać przebijające się różowe końcówki. Letni eksperyment, na który zdecydowała się za namową mugolskich znajomych z sąsiedztwa i który zakończył się niepowodzeniem. Cieszy się, że różowe prześwity są tak słabo widoczne, bo nie musi się tłumaczyć. A tym, którzy to zauważą, odpowiada krótko i szybko zmienia temat. Obiecała sobie, że w tym roku będzie się więcej odzywać, może nawet pochwali się zdobytą wiedzą albo rzuci mało zabawnym żartem.
Podobno ma zadatki na potężną wiedźmę. Podobno, bo sama w to nie wierzy. Potrafi wystraszyć się własnego cienia, kiedy w końcu oderwie wzrok od książki, którą właśnie czyta. Zawsze się denerwuje przed zajęciami z obrony przed czarną magią i o ból głowy przyprawia ją sama myśl o boginie. Zdarzało jej się nawet stracić przytomność na tych zajęciach. Ręce trzęsą jej się za każdym razem, kiedy musi wsiąść na miotłę i uspokaja się dopiero, kiedy czuje przyjemny powiew wiatru na twarzy, który też plącze kosmyki jej włosów. Zamyka wtedy oczy i biorąc głęboki oddech, czuje, że w końcu żyje. Zapewne, gdyby miała w sobie więcej chęci do rywalizacji, to zapisałaby się do drużyny quidditcha, a tak wystarczy jej, że czasami uważnie obserwuje treningi drużyn przez okna w pokoju wspólnym. Nie odzywa się niepytana, przesadnie stara się unikać kłopotów, a z nosa wciąż zsuwają jej się za duże i wyrobione już okulary, które z mugolskiej mody wyszły kilka lat temu.
When my back is to the world; That was smilin' when I turned
Czarodziejka półkrwi ♦ Córka czarownicy, która wypiera swoje pochodzenie i pracuje w jednej z angielskich gazet jako reporterka oraz fotografa ślubnego ♦ Mugolskie mieszkanie w Oksfordzie ♦ Życie na walizkach ♦ Zodiakalna panna ♦ 09.09.2004 r., Hospital Royal Brompton, Londyn ♦ Na szyi ma łańcuszek, który znalazła na Pokątnej przed rozpoczęciem nauki w Hogwarcie ♦ Standard lobe - srebrne półksiężyce ♦ Upper lobe - srebrne gwiazdki ♦ Solaris, towarzyszka w Hogwarcie ♦ Luna, ukochana staruszka, która została w domu ♦ Powiązania ♦ ♫
[Hej! Do kilku razy sztuka :) Ophelie to postać, która chodziła za mną już od pewnego czasu, więc cieszę się, że za namową mogę przywołać ją tutaj do życia. Piszemy się na wszystko i jeszcze więcej, także zapraszam! A im bardziej pokręcone, tym lepiej. Część kodu stąd, a część to moja wesoła kodowa twórczość. Piosenka, to Enemy Imagine Dragons, a na wizerunku cudowna Kennedy Claire Walsh. A, gdyby ktoś potrzebował, to zapraszam na maila: jestemyoda.babyyoda.gmail.com]
[ Cześć!
OdpowiedzUsuńPrzepiękna karta i zdjęcie które jest taką wisienką na torcie, idealnie pasuje i oddaje naturę twojej panny. Ophelie nie ma łatwo, może też nie ma bardzo ciężko, ale szczerze jej współczuję. Została tak nagle wrzucona do magicznego świata, a matka która mogłaby być podporą w tej przygodzie, jest nieobecna. Ciekawi mnie z jakiego powodu tak bardzo wypiera się swojego pochodzenia...
Moje obie panie najchętniej by ją wyściskały i pokazały ile radości może dawać magia oraz sam pobyt w Hogwarcie. Rose to za pewne zaprosiłabym ja na święta do siebie, bo jak to tak święta i szkoła? Albo nawet zostałaby z nią :D
W razie chęci zapraszam, a na tą chwilę życzę udanej zabawy ^^ ]
Rin i Rose Weasley w roboczych
[ Hej! Przyznam, że podejrzałam sobie kartę w roboczych i bardzo mi się Twoja panienka spodobała! Widzę troszkę podobieństw między naszymi postaciami, no i są koleżankami z roku! Życzę wielu wątków i jeśli masz ochotę na jakiś z Mei to zapraszam! :) ]
OdpowiedzUsuńMei Hirata
[Cześć! Nieco przewrotną obrałaś tutaj kreację bohaterki, biorąc pod uwagę charakterystykę różdżki czy dobór domu — domyślam się, że wiele osób stereotypowo mogłoby ją niemal odruchowo przypisać do Hufflepuffu przy jej płochliwości czy nieśmiałości, ale to tym bardziej traktowałabym jako atut. Ophelie wydaje się taką postacią, przy której masz całkiem sporo możliwości na jej przyszły rozwój, skoro po powrocie do Hogwartu będzie próbowała wychodzić nieco ze swojej strefy komfortu i przełamywać się na wielu polach. Na pewno przyciąga oko matka, która ucieka od swojego pochodzenia i interesujące mogą być jej motywacje ku temu. Zapewne pokazanie ojcu-mugolowi szachów czarodziejów mogłoby okazać się pewnym przełamaniem granic, biorąc pod uwagę jego wspólną rozgrywkę z Ophelie z pierwszego akapitu.]
OdpowiedzUsuńDashiell Chevallier
Wraz z końcem szóstego roku, Castor nie czuł radości z nadchodzących wakacji. Nie lubił wracać do domu rodzinnego, póki co mógł zapomnieć o tym, aby mieć jakieś własne mieszkanie. Większość wakacji spędził u kuzynostwa, które mieszkało w Stanach Zjednoczonych. Chcąc nie chcąc, ale Harmony była tam razem z nim, więc nie do końca uciekł od rodzinnych problemów. Wszystko było jednak lepsze od spędzania czasu w Oksfordzie. To nie było jego ulubione miejsce na ziemi, a gdy kończył się sierpień, a oni wracali już do Anglii czuł, jak rzeczywistość go przygniata. Rodzinna rezydencja była ogromna, więc mógł chociaż unikać swojej rodziny przez resztę wolnego. Oczywiście nie udało mu się to do końca. W końcu poza siostrą i ojcem była również matka, która chyba jako jedyna nie widziała w nim wroga, a on nie widział go w niej. Nie potrafił się jednak przekonać w pełni do niej przez wszystkie sytuacje, które miały miejsce w przeciągu ostatnich lat. Jednak widząc, że jako jedyna potrafi się do niego szczerze uśmiechnąć, usiąść obok i porozmawiać nie potrafił być dla niej niemiły. Po prostu odpowiadał jej tym samym. Chcąc nie chcąc, ale poczuł ulgę, gdy siedział już w pociągu i jechał do Hogwartu. W przedziale siedział, jak zawsze, z tymi samymi osobami, z którymi trzymał się przez ostatnie kilka lat nauki i to była jedna z tych rzeczy, które się nie zmieniały. Brał na poważnie naukę, może nie od samego początku zamierzał się uczyć i spędzać całe swoje wolne dnie na nauce, ale nie chciał mieć niskich ocen na koniec roku.
OdpowiedzUsuńPierwsze dni jak zawsze były nieco chaotyczne. Castor się już zdążył do tego przyzwyczaić, ale po tych pierwszych chwilach, kiedy wszyscy wracali do nowej rzeczywistości, nadchodziły momenty, kiedy trzeba było się skupić. Nie był najlepszy w zielarstwie, a z jakiegoś powodu się uparł, aby to również zdawać. Przeszedł się do biblioteki, aby poszukać paru książek, które mogłyby mu pomóc dowiedzieć się paru nowych rzeczy, a przede wszystkim podciągnąłby się z tego, z czym już miał problem. Jako że był już po zajęciach to zmienił szaty na zwykłe ubrania. Momentami nie rozumiał po co im one, skoro poza zajęciami i tak wszyscy chodzą w czym chcą. Pod spodem też każdy miał co chciał, ale nie kwestionował tego jakoś szczególnie. Chwilami się po prostu zastanawiał jaki jest w tym sens, ale to zwykle trwało przez krótki moment i zaraz później Castor zajmował się ważniejszymi rzeczami. Ściągnął ciężką książkę z półki, która chyba ważyła z dobre dziesięć kilogramów. Kto miał czas, aby tyle pisać? Wokół panował tłok, dzieciaki biegały szukając swoich nowych kolegów i koleżanek, starsi uczniowie siedzieli już w swoich miejscach i pisali pierwsze eseje czy też jak on, próbowali się podszkolić z przedmiotów, które szły im po prostu gorzej.
Zmierzał w swoje ulubione miejsce, które od lat pozostawało wolne. Był świadom tego, że każdy może tam usiąść, ale z racji, że ten jeden stolik był oddalony od innych i znajdował się w zaciemnionym miejscu, mało kto lubił z niego korzystać. Dla Blackthorne to było idealne miejsce. Miał tu święty spokój, więc nie spodziewał się, że ktokolwiek może się tam pojawić. Nie zwrócił uwagi na to, że ktoś tam siedzi. Ani nie zauważył ksiąg na stoliku. Rzucił swoje własne i zajął miejsce, dopiero po chwili ogarnął, że siedzi tu jakaś blondynka. Co jest? Naprawdę musiał tu ktoś siedzieć? Teraz? Nie było innego miejsca?
Trudno, nie zamierzał się stąd ruszać. Jeśli jej jego obecność będzie przeszkadzać, to sama może się przesiąść.
i knew you were trouble
Rose uwielbiała wakacje, był to czas w którym mogła odetchnąć presji, dać sobie chwilę na odpoczynek choć i podczas wolne potrafiła siedzieć godzinami w jednym miejscu i studiować opasłe tomiszcza. Zwykle kończyło się to niewybrednymi żartami ze strony brata i kuzynostwa, z którymi spędzała wakacje rok w rok. Ignorowała ich zanurzając się w swoim świecie i nadrabiając lektury, których nie zdążyła przeczytać w Hogwarcie. Prawda była taka, że Rose lubiła mieć zajęcie, nie dla niej było siedzenie i nic nie robienie. Lubiła mieć cel, lubiła naukę i niekiedy wywierała na siebie zbyt wiele presji jakby w obawie, że podczas przerwy od szkoły, cała zdobyta nauka wyparuje jej z głowy.
OdpowiedzUsuńJak co roku wakacje upłynęły jej pod znakiem rodzinnych spotkań oraz wyjazdów nad morze. Kochała i jedno i drugie. Od zawsze było ich wielu, rodzina od strony ojca była liczna i każdy uwielbiał wspólnie spędzać czas, czy to na pichceniu, czy też na żartach i rozmowach. Pomiędzy tą wesołą i nieco roztargnioną gromadką, odprężała się i ładowała baterie na kolejne miesiące. Cieszyła się słońcem, drobnymi meczami quidditcha które rozgrywali i spacerami po plaży – dotykiem chłodnego piasku i chłodną wodą, która muskała jej kostki. Uważała się za szczęściarą i z każdym kolejnym rokiem doceniała to co miała jeszcze bardziej. Rodzina była dla niej ważna, choć niekiedy dopadały ją wątpliwości. Gdy słuchała opowieści o wielkich czynach i straszliwych wydarzeniach czuła się mała i taka... nijaka. Chciała dokonać równie wiele dla bliskich i dla czarodziejskiego świata. Chciała być ważna. Dlatego też nigdy nie potrafiła sobie odpuścić.
Mimo, iż wakacje były zabiegane i radosne tęskniła za hogwarckimi murami, za przyjaciółmi, z którymi musiała się rozstać na ten czas, a zwłaszcza za Ophelie, którą najchętniej zaciągnęła by ze sobą. To dopiero byłyby wspaniałe wakacje! Jednak i w tym roku musiały zadowolić się listami, na które Rose nie szczędziła czasu. Pisała o wszystkim; o tym jak Hugo znów eksperymentował z zaklęciami i wysadził całe szkło u babci Molly; o Jamesie i kolejnych głupich dowcipach; o pobycie w Muszelce i jej nieudolnej próbie upieczenia babeczek bez użycia czarów. Z zainteresowaniem czytała o tym co robiła przyjaciółka i co u niej się działo, miała świadomość, że jej rodzice byli... trudni, a wakacje nie były ulubionym czasem dziewczyny jednak wzmianki o mugolskich znajomych i eksperymentach z włosami dodały jej otuchy, że tym razem nie było tak nudno i nijako jak przewidywała Ophelie.
Wakacje zawsze upływały niezwykle szybko, jakby czas umykał jej między palcami i nim spostrzegła znów przemierzała ulicę Pokątną w towarzystwie rodziców i całego kuzynostwa. Każdy biegał od sklepu do sklepu starając się pamiętać o wszystkim co najważniejsze. Rose jak zwykle miała przygotowaną listę, a każdą pozycję skreślała krok po kroku, tak by niczego nie zapomnieć. Nim się obejrzała stała już na peronie King’s Cross żegnając się z mamą i ojcem i wypatrując znajomej twarzy. Gdy nie spostrzegła nigdzie panny Baltimore, wsiadła do pociągu i zajęła pusty przedział uprzednio zbywając młodszego brata. Kochała tego małego rudzielca, ale tym razem liczyła na nieco spokoju i rozmowę z przyjaciółką.
Podniosła wzrok znad książki, gdy do przedziału wpadła zdyszana przyjaciółka. Rose uśmiechnęła się ciepło na jej widok i nie dając jej złapać oddechu, otoczyła ją ramionami w powitalnym uścisku.
— Wieki minęły, myślałam, że już się ciebie nie doczekam! Następnym razem na serio jedziesz ze mną. — Odsunęła się i opadła z powrotem na miękką kanapę. Przyjrzała się uważnie dziewczynie, analizując każdy szczegół i nie mogła powstrzymać szerszego uśmiechu na widok różowych kosmyków, które gdzie nie gdzie wciąż były widoczne. — Wcale nie tak źle z tym różowym, ale wiesz następnym razem mogę ci pomóc. Jest kilka fajnych zaklęć, które mogłybyśmy wypróbować. – zauważyła drapiąc Wąsa przeciągającego się na siedzeniu obok. Rose lubiła eksperymentować z zaklęciami, raz z gorszym skutkiem, a raz z lepszym. To samo tyczyło się eliksirów, a nawet latania na miotle. — Dobra, opowiadaj jak było! Pisałaś, że poznałaś jakichś fajnych mugoli. — zagadnęła przyglądając się przyjaciółce z zaciekawieniem.
UsuńPociąg w między czasie ruszył i zaczął powoli zmierzać ku Hogwartowi.
Rosie
[Jasne, chętnie zafundujemy Ophélie traumę 😈
OdpowiedzUsuńPytanie jak widzisz ich dalszą relację? Wychodzimy z założenia, że Ophélie odwiedzała po tym zdarzeniu Willa w szpitalu i to ich zbliży? Czy widzisz to jakoś inaczej?]
William N. Grimes
[ Przepraszam, że tak długo zajęła mi odpowiedz, co się zabierałam do odpisów, to musiałam uciekać.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że masz ochotę na wątek, Mei potrzebuje koleżanki! :D Z tego co widzę, Ophélie spędza święta w Hogwarcie, więc dziewczyny mogły celebrować co roku razem i w ten sposób narodziła się znajomość? Nie musi to być od razu przyjaźń, ale napewno mają wiele tematów do rozmowy. No i jak wspomniałaś, obie panie chcą coś w swym życiu zmienić, no a w grupie zawsze raźniej! :D Jeśli podoba Ci się taki pomysł na relacje, daj znać i możemy zaczynać :) ]
Mei Hirata
Zajęte. Zajęte. Zajęte.
OdpowiedzUsuńJedno słowo złożone z sześciu słów zaczęło odbijać się echem po jego głowie. Zajęte. Jak to zajęte?! Jakim cudem zajęte? Przez pierwsza kilka sekund Castor nie zwrócił uwagi, że ktoś tu siedzi. To dopiero to jedno słowo sprawiło, że zaczął zwracać uwagę na otaczający go świat. Nie był tutaj sam. Zawsze był tutaj sam. Dobra, czasami kręciła się Fern, ale jej obecność akurat nie mogła być tutaj możliwa. Rozeszli się przed wejściem do biblioteki. Nie wiedział, gdzie dziewczyna poszła i tak właściwie to nawet go to nie obchodziło. Nie był niańką swoich przyjaciół. Ale był pewien, że to nie ona tu siedziała. Głos też nie pasował. Był dziwny. Inny. Bardziej melodyjny i taki… nieznajomy. Bardzo nieznajomy. A może powinien kojarzyć ten głos? Nie miał pojęcia i to nie miało większego znaczenia. Ktoś tu siedział. Przy jego stoliku. To nie tak, że sobie ten stolik zajął i przypisał tylko sobie. Chyba ktoś by mu łeb ukręcił, gdyby jego imię znalazło się na tym stoliku. Castor zawsze go wybierał. Od lat siadał właśnie tutaj. Stolik był przede wszystkim mały, ciasny i mieścił tylko jedną osobę. Jego. Towarzyszące mu zwykle koleżanki czy koledzy prędko się stąd zbierali, bo było tu ciasto, ciemno i właściwie nie do wytrzymania. Wszyscy z jakiegoś powodu woleli siedzieć przy większych stolikach, a przede wszystkim przy większym świetle. Ten kącik był odosobniony i zaciemniony. To był jego kącik. Raz z ciekawości zostawił tu jedno ze swoich piór. Na drugi dzień leżało nieruszone i to był dla niego znak, że mało kto tutaj zagląda. A jeśli ktoś zajrzał to zostawił pióro w spokoju. Dlatego nie spodziewał się, że teraz ktoś tutaj będzie siedział. Jednak siedząca przed nim blondynka była bardzo żywa. Czy na pewno blondynka? Mimo panującego tu półmroku widział, że ma różowe końcówki włosów. To był zły dzień na użeranie się z obcymi ludźmi i Castor nie chciał dziś z nikim rozmawiać. Tak na dobrą sprawę, to on nigdy z nikim nie chciał rozmawiać.
Odchylił się na krzesełku, aby móc lepiej przyjrzeć się swojej towarzyszce.
Zdecydowanie ją skądś kojarzył, ale nie był tak naprawdę pewien skąd. Jego umysł działał teraz na najszybszych obrotach, a i tak nie potrafił zlokalizować momentu, w którym się poznali lub on sam ją zauważył na korytarzach. To chyba było bez większego znaczenia. Tak, to naprawdę było już bez znaczenia. Miał ważniejsze sprawy na głowie i na przykład musiał ją jakoś ze swojego miejsca wykurzyć, aby móc znów siedzieć tu samemu. Dobra, byłą tutaj pierwsza i to on się przysiadł, ale nie trzeba było wchodzić od razu w szczegóły.
— To możesz się przesiąść, jak ci tu ciasno — odparł. Nie zamierzał zrezygnować z tego miejsca. Uwielbiał je właśnie dlatego, że było tu zbyt mało miejsca na dwie osoby. Cenił sobie ciszę oraz samotność, a to miejsce dawało mu głównie to drugie. W bibliotece raczej nie było ciężko o ciszę, ale niestety czasem dzieciaki się wydzierały czy nawet osoby zbliżone do jego wieku. To miejsce było wręcz idealne. — A jak ci tu wygodnie to siedź. Mi to miejsce nie przeszkadza.
Może jednak powinien zapisać na stoliku swoje imię i nazwisko, aby ludzie się tutaj nie przysiadali i zostawili to miejsce w spokoju. Przynajmniej miałby pewność, że nie miałby tu niechcianego towarzystwa.
if you don't like it, you can move
Castor nie zamierzał się przesiadać. To było jego ulubione miejsce. Może i w tym momencie zachowywał się niczym dzieciak, któremu ktoś zabrał lizaka, ale nie zamierzał zmienić nastawienia. To było dziecinne i głupie, bo w całej bibliotece była naprawdę cała masa wolnych miejsc i oboje mogli się przesiąść. W normalnej sytuacji to Castor powinien wybrać inne miejsce, ale to nie była normalna sytuacja. Dlatego chłopak zamierzał się uprzeć i postawić na swoim. Czy to się jej podobało czy nie, ale miała teraz kolegę. Jeśli ktoś go znał to wiedział, że potrafił być naprawdę uparty i nie ruszyć się ze swojego miejsca przez długi czas. Jeśli się Blackthorne na coś uparł, to nie było siły, która przekonałaby go do zmiany zdania. Dlatego bardzo szczerze wierzył w to, że dosięgnie swojego. To było idiotyczne zachowanie, bo to był tylko stolik w bibliotece. Takich stolików była cała masa. Jednak tylko ten był na tyle schowany, że niemalże nie było tu nic widać. Co prawda dochodzące do nich chichoty mówiły o czymś innym. Nie wiedział o co chodzi ani z jakiej racji ktoś się śmieje patrząc w ich stronę. Co takiego było zabawnego w tej sytuacji? Może coś mu umykało, a zwykle był dobry w obserwację świata dookoła. Jak widać teraz ta umiejętność okazała się całkiem zbędna.
OdpowiedzUsuń— Radziłem sobie z ciaśniejszymi miejscami — odparł spokojnie — poradzę sobie z tym. Przesiadłbym się, gdyby było jeszcze tu takie miejsce, jak to, ale nie ma. Zdaje mi się, że oboje mamy pecha i musimy się przemęczyć przy ciasnym stoliku. Wierzę, że jakoś damy sobie radę.
Castor wziął księgę od zielarstwa, która była cholernie ciężka. Kto to widział, aby tyle stron umieszczać w jednej księdze? Nie dało się tego podzielić na kilka albo kilkanaście tomów? Byłoby o wiele łatwiej, a przede wszystkim nauka nie byłaby taka męcząca. Trudno. Poradzi sobie. To nie jego pierwsza nauka z taką księgą. Ostrożnie ją otworzył uważając na to, aby nie zniszczyć papieru, który był niezwykle delikatny w dotyku. Momentami miał wrażenie, że jeden zły ruch i będzie po księdze. Znad księgi spojrzał na blondynkę.
— Masz chyba za duże okulary — stwierdził. Ciągle je poprawiała i zsuwały się jej z nosa. Musiała mieć je albo źle dopasowane albo po starszej siostrze. Trochę tak wyglądały i to było nieco komiczne. Ale im dłużej się jej przyglądał tym bardziej miał wrażenie, że wygląda mu znajomo. Ale kompletnie nie mógł dopasować do niej żadnego imienia. Clementine? Rosa? Stella a może Mackenzie? Żadne z tych imion mu nie pasowało i nic nie mówiło. — Nie, nie jest zapisane. Bibliotekarka nie byłaby raczej szczęśliwa mając zniszczony stolik, a ja nie jestem z tych, którzy niszczą cudze mienie — odparł. Nie rozumiał, dlaczego ludzie to robią i oznaczają stoliki w jakieś głupie sposoby. To naprawdę było bezsensowne. On się do nich nie zaliczał. Może to rozwiązałoby problem obcych osób przy stoliku, ale gryzło się z jego morałami.
— Castor Blackthorne — przedstawił się. Zwykle uczniowie kojarzyli go z boiska. Dorośli prędzej przez ojca i jego zawód, czasami przez matkę. Głównie kobiety, które się u niej ubierały. Najlepsze szaty tylko u Arabelli Blackthorne. Najlepszy materiał tylko u Arabelli. Każda suknia szyta z miłością i pasją. Nigdzie lepszych nie znajdziecie. Był ciekaw czy pojawi się jakiś komentarz dotyczący jego matki lub ojca, a może powie, że kojarzy go z meczów Quidditcha. Wątpliwe, że kibicowałaby Ślizgonom. Nie była z jego domu. Kojarzyłby ją, gdyby była. Znał chyba wszystkie dziewczyny, jak i chłopaków ze swojego domu. Jej ani razu nie widział w dormitorium. — A kim ty jesteś? Znowu ci okulary spadają.
Oculus Reparo