If I only could I'd make a deal with God
And I'd get him to swap our places

Castor Blackthorne
Po zamku porusza się pewnym, szybkim krokiem. Spędzone tutaj sześć lat pozwoliło mu poznać różne zakątki szkoły, jedne ciekawsze drugie znacznie mniej. Góruje nad większością studentów wzrostem, co jest śmiesznym paradoksem, jako pierwszoroczniak był najmniejszy, niemal niezauważalny. Sceptycznie podchodzi do zawierania nowych przyjaźni, wcale nie dlatego, że uważa się za kogoś lepszego, a najzwyczajniej ceni sobie to, jacy ludzie go otaczają. Dla najbliższych mu osób jest w stanie zrobić i poświęcić wszystko, nie będzie patrzeć na konsekwencje swoich czynów. Od pokoleń członkowie rodziny Blackthorne'ów trafiali do Slytherinu. W jego przypadku nie było inaczej, a mimo to podczas ceremonii Tiara zastanawiała się nad odpowiednim domem i długo wahała się czy obecny dom będzie dla niego odpowiedni..
Uczenie się nigdy nie było dla niego problemem. Całkiem dobrze odnajduje się w eliksirach, ale znacznie bardziej upodobał sobie zaklęcia i uroki. W bibliotece ma swój stały kąt, który oddalony jest od pozostałych i zapewnia mu cisze i spokój od otaczających go studentów, którzy w jego mniemaniu zawsze zachowują się w bibliotece zbyt głośno. Wraz z końcem zeszłego roku zrezygnował z członkostwa w Klubie Ślimaka, mimo licznych sprzeciwów ojca. Niemal każdego dnia czuje na sobie mroźne spojrzenie ojca, nawet jeśli ten fizycznie nie jest obecny w Hogwarcie. Wymaga od siebie więcej, chcąc zadowolić swojego ojca, któremu wiecznie nie pasują podejmowane przez Castora decyzje.
Bywa ponury i nieprzyjemny, ale gdy tylko nadarzy się odpowiednia okazja - śmieje się najgłośniej ze wszystkich i podobno jego śmiech zaraża innych. Przy dawce dobrego humoru lubi straszyć pierwszoroczniaków krwawymi opowieściami i upijać się ich przerażonymi wrzaskami, gdy od niego uciekają prosto do swoich domitoriów. Lubi nocne spacery, nie straszny jest mu przechadzanie się po Zakazanym Lesie, a ujemne punkty nie brzmią tak źle, jakby się mogło wydawać.

I could see it on your face it was rough, left a bad taste on your tongue
Castor Dorian Blackthorne — urodzony 06/06/2004 w rezydencji Blackthorne'ów położonej pod Oksfordem — naukę w Hogwarcie rozpoczął rok później od rówieśników — młodsza siostra, której unika jak może — VII rok — koło astrologiczne — klub pojedynków — klub zaklęć — na pozycji ścigającego od trzeciego roku — dumnie kroczy w szatach Slytherinu — 12 ½ cala, cedr, sierść warga, w miarę giętka — bezkształtny patronus, kelpia boginem — awersja do większych zbiorników wodnych — zodiakalny bliźniak — Cas tylko dla przyjaciół — syn Bernarda Blackthorne zastępcy szefa Departamentu Tajemnic oraz Arabelli Blackthorne właścicielki salonu sukien dla czarownic — czysta krew — sygnet z rodzinnym herbem zawsze obecny na palcu wskazującym na prawej dłoni  — Willowrelationshits — How many secrets can you keep

Od autorki: Dobry! Castor nie po raz pierwszy tu jest, ale liczę, że tym razem do trzech razy sztuka wypali. Ciężko mi się z nim rozstać, więc jesteśmy z powrotem i zapraszamy serdecznie do wątków. Wchodzę we wszystko; przelotne miłostki, przyjaźnie, wrogowie, bierzcie co chcecie! ♥️ Kartę sponsorują: Arctic Monkeys, Kate Bush, Danny Griffin, część kodu pochodzi stąd. W razie kontaktu zapraszam tutaj: bysiaa44@gmail.com

16 komentarzy:

  1. [ Cześć!
    Karta prezentuje się przepięknie, a sam Castor zdaje się ciekawą postacią. Niby taki poważny i zdystansowany do otoczenia, a jednak końcówka pokazuje, że potrafi porzucić opanowanie i chłód. I oby częściej nadarzały się okazję do śmiechów :D
    Bawcie się razem dobrze i trzymam kciuki żeby tym razem udało się Wam zabawić tutaj dłużej :)
    W razie chęci zapraszamy do moich pań. Myślę, że z obiema złapiemy kilka wspólnych punktów :D ]

    Rin i Rose Weasley chowająca się jeszcze w roboczych

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ja już podglądałam tego pana i się nim zachwycałam, kiedy był jeszcze w roboczych, więc wiesz, jak bardzo mi się podoba jego kreacja, treść i wygląd karty, zwłaszcza, że świetnie mi się czyta wszystko, co wychodzi spod twojego 'pióra'. (I wizerunek też mi sie mega podoba, bo już od dawna wiemy, że mamy ten sam gust do facetów xd). Wątków wam tu na pewno nie zabraknie, więc życzę czasu i weny na ich pisanie :)

    Elias&Suz

    OdpowiedzUsuń
  3. // Bardzo ładnie, estetycznie wykonana kp, piękne imię i zdjęcie - to z rzeczy najprostszych. Idąc dalej, kartę czytało się lekko, sama postać wydaje się ciekawa, jak i fakt, że ma swoje dwie natury. Jedną, którą widzą obcy i jedną, którą znają tylko jego przyjaciele. Widać też, że ta postać dojrzewała w trakcie chodzenia do Hogwartu, więc jestem zainteresowana, jak będzie wyglądał dalszy rozwój Castora w szkole. Zaproponowałabym relacje z Blainem, ale ostatecznie jest tylko nauczycielem, a skoro nie uczestniczysz już w Klubie Ślimaka, to można się zaczepić o relki tylko okołolekcjowe. Niemniej, witam na blogu i życzę ciekawych powiązań i gier.

    Blaine

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć!
    Fajnie widzieć Cię też tutaj! :D KP bardzo mi się podoba, jest schludna, a treść pozwala poznać Castora, choć wiadomo, że chciałoby się dowiedzieć więcej. No i, liczę, że będzie miał więcej okazji do tego, aby się śmiać, a nie być ponurym i nieprzyjemnym...
    Od siebie życzę wiele, wiele weny i samych wciągających wątków, a gdybyś chciała coś pokombinować coś z moją Olie, to zapraszamy. Baw się dobrze!]

    OLIEANNA MUNSON

    OdpowiedzUsuń
  5. [Krótko i zwięźle – męczymy Was dalej na mailu! :D]

    OLIEANNA MUNSON

    OdpowiedzUsuń
  6. Nowy rok w Hogwarcie zapowiadał się niesamowicie. To miał być jej ostatni rok i chciała wykorzystać go tak bardzo, jak tylko się dało. Chciała przeżyć jakąś przygodę, zrobić coś szalonego, co będzie mogła wspominać. Przez całe wakacje rozmyślała o tym, jak to będzie w tym roku i nie mogła się doczekać. A kiedy tylko wsiadła do pociągu zdała sobie sprawę z głupoty swoich myśli. Nie była z tych, co lubią szalone przygody. Najlepiej bawiła się we własnym towarzystwie, kiedy mogła zasunąć okulary na czubek nosa, usiąść wygodnie w jakimś ustronnym miejscu i spokojnie rozpocząć naukę. Nauka sprawiała jej wielką radość. I czuła, że jest w tym naprawdę dobra. Nauczyciele ją chwalili i doceniali. I żałowała jedynie, że rodziców nie było stać na taki gest. Na pierwszym roku często słała do nich listy, lecz na pięć wysłanych dostawała jedynie jedną odpowiedź. I to jeszcze napisaną na kolanie, na odwal się. Wiedziała, bo rozpoznawała charakter pisma matki. I dobrze wiedziała, kiedy ta się spieszyła, a kiedy poświęcała nieco więcej czasu. Po drugie chodziło o samą treść tych listów. Nigdy nie napisali, że świetnie, że sobie tak radzi, że są dumni czy coś takiego. Zawsze otrzymywała treści w stylu, że to dobrze, że w domu też jest okej i zobaczą się w wakacje. Jeszcze dawniej sądziła, że podczas rozmowy na żywo rzeczywiście będzie inaczej. Ale nic bardziej mylnego. Rodzice traktowali ją tak, jakby przez ten cały czas była razem z nimi. Nie było wylewnego powitania, nie było masy pytań, na które zdążyła przygotować odpowiedzi w drodze powrotnej. Nie było też gratulacji i innych takich. Dostała za to „regulamin”, którego musiała przestrzegać. Żadnego wspominania o Hogwarcie, o magii. Żadnego czarowania. Żadnego chwalenia się lataniem. Nic, co było związane z magicznym światem. Na to był przeznaczony jeden dzień, ten, w którym szła z matką na Pokątną, aby zakupić nowe rzeczy i potem wsiąść w pociąg do Hogwartu. I chociaż początkowo było jej z tego powodu przykro, tak teraz, kiedy była już na ostatnim roku, mogła szczerze i uczciwie powiedzieć, że przyzwyczaiła się do tego.
    Skoro rodzina uważała, że przebywa w normalnej szkole z internatem, to utrzymywała to. I nawet nauczyła się opowiadać tak, jakby naprawdę była w takiej szkole. Pomijała kwestię związaną z magią. Dzięki czemu rodzice jej słuchali, a nawet odpowiadali coś więcej niż tylko ciche pomruki i potakiwanie. I chociaż przyzwyczaiła się, to musiała przyznać, że tęskniła za tym wszystkim.
    Tęskniła za Hogwartem i za tą atmosferą, która tutaj panowała. Za tymi chłodnymi korytarzami, za hałasem. Tęskniła też za czarami, a nawet za lataniem, bo odkąd wróciła do rodzinnego domu, to nie trzymała ani różdżki, ani miotły w dłoni. Dlatego, kiedy wróciła do dormitorium, to pierwsze co zrobiła, to rzuciła zaklęcie, aby naprawić okulary, które, jak zwykle, zniszczyły się w trakcie podróży. Szeroki uśmiech pojawił się na jej ustach. Na latanie jeszcze przyjdzie czas.
    Nie zapomniała, jaki tłok potrafił panować w bibliotece. W końcu wszyscy, a szczególnie nieświadomi pierwszoroczni, chcieli znaleźć najlepsze miejsce do nauki. Uczyli się wszystkiego i dużo, bo jeszcze nie wiedzieli, co ich czeka. Ophelie nie była wyjątkiem. Z tą różnicą, że jej to zostało do teraz. Chciała przeczytać kilka rozdziałów na zajęcia z historii magii, aby na kolejnych móc odpowiedzieć na zadane pytania.
    Wchodząc do biblioteki, wiedziała jedno. Łatwo nie będzie. Nie lubiła tłumów przy stoliku. Właściwie, to nikogo nie lubiła przy stoliku. Potrzebowała ciszy i spokoju. Wypożyczywszy odpowiednią książkę, ruszyła przed siebie. Szła powoli, rozglądając się po pomieszczeniu. Aż w końcu znalazła! Miejsce dostatecznie oddalone, aby miała upragniony spokój. W dodatku wolne. Przyspieszyła kroku, aby na pewno do niego zdążyć. Książkę wraz z notatnikiem odłożyła na stolik. Poprawiła szatę i usiadła na krzesełku. Otworzyła książkę i zatraciła się w czytaniu.

    Are you ready for it?

    OdpowiedzUsuń
  7. [Cześć! Czytając kartę, odniosłam wrażenie, że chyba ją już wcześniej czytałam, skoro przebiegając wzrokiem po tekście, zapala mi się lampka pod szyldem kojarzę. Nawet nie muszę o to podpytywać, bo pamiętam dane osobowe twojej postaci i jedyne nad czym się tak naprawdę zastanawiam to to, czy kiedyś nie miałyśmy pisać w jakieś innej kombinacji?]

    Dashiell Chevallier

    OdpowiedzUsuń
  8. Wrzesień był miesiącem kiedy wszyscy na nowo musieli przystosować się do hogwarckiej rzeczywistości, kamiennych murów i napiętych planów. Dla Rose wakacje były miesiącami, gdy mogła złapać głęboki oddech, odpocząć i nacieszyć się towarzystwem bliskich oraz ciepłem Słońca na policzkach. Lato zawsze pachniało w ten sam sposób pieczonym ciastem, książkami i słonym morzem, u brzegu którego lubiła się przechadzać i moczyć kostki w zimnej, rześkiej wodzie. Wakacje zawsze upływały niezwykle szybko, jakby czas umykał jej między palcami i nim spostrzegła znów stała na zatłoczonym peronie King's Cross.
    Pierwsza kolacja w Hogwarcie minęła tak jak zawsze, panowała odrobinę podniosła atmosfera, a ekscytacja pierwszorocznych, którzy zostali przypisani do domów, była wyraźnie wyczuwalna. Mimo, iż powitanie dyrekcji przebiegało tak jak zwykle, Rose przyglądała się nowym uczniom - młodym czarodziejom i czarownicom, w których spojrzeniu dostrzegała znajomą radość, ale i niepokój. Doskonale pamiętała pierwszy dzień, gdy przybyła do Hogwartu. Bolał ją brzuch i była cholernie zestresowana, a w jej głowie huczał żart ojca, że jeśli nie trafi do Gryffindoru to ją wydziedziczą. To był głupi dowcip, ale chcąc nie chcąc odczuła ulgę dostając się do domu Godryka Gryffindora, kontynuując rodzinną tradycję. Nigdy jednak nie targały nią tak sprzeczne emocje jak w dniu, w którym po raz pierwszy przekroczyła próg Wielkiej Sali.
    Po kilku latach spędzonych w tych murach była przyzwyczajona do szkolnej rzeczywistości, do dużej ilości nauki; do ćwiczeń i niespodzianek, które kryły się w każdym kącie tego miejsca; do zapachu książek i warzonych eliksirów. Rok w rok czuła się jakby powracała do drugiego domu; do bezpiecznej i nieco odmiennej rzeczywistości. Rok w rok zdawała sobie sprawę jak bardzo będzie jej tego miejsca brakowało, gdy już na dobre opuści Hogwart.
    Nauka była dla niej ważna, a sprawdzenie własnych możliwości jeszcze ważniejsze. Chciała być dobra… Nie, Rose chciała być najlepsza. Sama nakładała na siebie ogrom presji, która wzrastała z każdym miesiącem. Dlatego też rozumiała, że dla dzieciaków, które po raz pierwszy znalazły się w Hogwarcie; które za pewne pierwszy raz były same z dala od domu, był to niezwykle ważny, ekscytujący i zarazem straszny dzień.
    Pierwszorocznymi zajmowali się prefekci, którzy mieli za zadanie oprowadzić ich po zamku, wskazać dormitoria i przekazać podstawowe informacje dotyczące najbliższych dni oraz zajęć. Na korytarzach jak zwykle panowało zamieszanie, każdy gdzieś się spieszył, rozmawiał i dopytywał. Rose jak zawsze miała wszystko dopięte na ostatni guzik. Jej walizki już dawno znajdowały się w pokoju, rzeczy były wypakowane, a książki przygotowane do jutrzejszych zajęć. Dzięki temu pierwsze chwile mogła poświęcić na spokojną przechadzkę i rozmowę z przyjaciółmi. W każdym kącie widziała znajome twarze własnego kuzynostwa, Potterów i znajomych z innych domów. Gdzieś pomiędzy kolejnymi rozmowami w oczy rzuciła jej się zagubiona grupka świeżaków. To jeszcze nie wzbudziło jej podejrzeń, ale gdy spostrzegła zielonkawe akcenty na szacie oraz blond czuprynę należącą do wysokiego Ślizgona, który teraz górował nad dzieciakami, od razu ruszyła w ich stronę. Nie znała go zbyt dobrze, ale kojarzyła właśnie z podobnych incydentów oraz z boiska gdzie wielokrotnie, na przestrzeni ostatnich lat, ich drużyny rywalizowały ze sobą.
    Ślizgoni nigdy nie mogli darować sobie głupich żartów. Ona ich nie znosiła, a biedne dzieciaki pewnie spijały każde słowo z ust starszego kolegi jakby dzielił się z nimi najskrytszymi tajemnicami. Sama na pierwszym roku padła ofiarą niewybrednych żartów i historyjek, przez które kilka kolejnych dni miała koszmary. Nie rozumiała tej dziwnej satysfakcji, którą niektórzy czerpali ze znęcania się nad pierwszorocznymi, którzy później z krzykiem uciekali do dormitoriów i bali się chodzić po zamku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Blackthorn. — zaczęła wsuwając się pomiędzy chłopaka, a młodszą grupkę. Zerknęła na na nich przez ramię, a w oczach jednej dziewczynki widziała strach i łzy które ledwo powstrzymywała. — Co poniektórych wypadałoby cofnąć do przedszkola. Ślizgoni nie mają lepszych zajęć jak dręczenie małolatów? — Uniosła lekko brew i rzuciła mu harde spojrzenie ignorując fakt, że musiała sporo zadrzeć głowę do góry, by patrzeć mu w oczy. Obróciła się tyłem i zerknęła na grupkę.
      — Spokojnie dzieciaki, nic wam się nie stanie. Obrazy was nie pożrą, pająki nie porwą w nocy, a Krwawy Baron nie utnie głowy. Po prostu niektórzy mają zbyt wybujałą wyobraźnię i niewyparzony język. — Posłała im ciepły uśmiech. Od zawsze była opiekuńcza względem innych, wychowywała się w licznej rodzinie, która wzajemnie troszczyła się o siebie, więc nie mogło być inaczej. Jednak tak szybko jak jej wzrok spoczął ponownie na Ślizgonie tak szybko spoważniała.
      — A ty — machnęła palcem przed jego twarzą — następnym razem wybieraj sobie równych partnerów do starcia. — zagroziła i żałowała, że w takich momentach nie jest prefektem i nie mogła nic zrobić jak tylko pogrozić palcem i pocieszyć dzieci. Niekiedy jej bojowy charakter zaskakiwał nawet ją samą.

      [ Już jestem oficjalnie z Rose, więc podsyłam od razu zaczęcie :) ]

      Usuń
  9. Tłok w bibliotece był tym, czego Ophelie naprawdę nie znosiła. Kiedy się uczyła, lubiła mieć ciszę oraz spokój. Lubiła zatracić się w słowach, stracić kontrolę nad tym, co ją otaczało. Nie miała problemów z nauką, chociaż czasami musiała dłużej posiedzieć nad danym zagadnieniem. Była zdolna i choć była pewna swojej wiedzy, to niepewnie się nią dzieliła. Zawsze się bała krytyki, tego, że coś przeoczy albo pominie. Albo tego, że źle zrozumie pytanie. Na zajęciach często wiedziała, w myślach udzielała poprawnej odpowiedzi, ale nie podnosiła ręki. Czuła blokadę i nie mogła się przełamać, aby wykonać ten ruch. Odzywała się dopiero wtedy, kiedy nauczyciel sam wyczytał jej nazwisko. Wtedy z wysoko podniesioną głową odpowiadała. Obiecała sobie samej, że w tym roku będzie starała się pokonać ten strach, przejść przez tę blokadę. Chciała się też pochwalić, że wie coś więcej. Ale, aby tego dokonać musiała być w stu procentach pewna swojej wiedzy. I musiała wyprzedzić nieco materiał, dlatego postanowiła spędzić ten dzień w bibliotece. Tutaj miała bezpośredni dostęp do książek, w każdej chwili mogła podejść i wziąć inną, taką, którą w danej chwili potrzebowała albo która wyda jej się zwyczajnie niezbędna. A przychodzenie tutaj z pokoju wspólnego bądź z własnego dormitorium byłoby stratą czasu.
    Czytała historię magii, skupiając się, póki co jedynie na tych najważniejszych kwestiach. Od ogółu do szczegółu. Ten sposób wypracowała sobie dawno temu i spisywał się on doskonale. Przede wszystkim w przypadku tego przedmiotu. Chciała coś zapisać w notatniku, kiedy książka wylądowała niemal przed nią. Zmarszczyła lekko brwi. Była już w swoim własnym świecie, więc nic dziwnego, że w pierwszej chwili zupełnie się nie zorientowała, co się dzieje. Ani, że ktoś właśnie się do niej dosiadł. Sięgnęła po książkę i otworzyła ją na pierwszej stronie. Zmarszczyła bardziej brwi. Nie chodziła na zielarstwo. Co prawda musiała opanować podstawy z tego przedmiotu, aby przejść dalej, jednak to miała za sobą. A bardziej skomplikowane rzeczy zostawiała sobie na wolny weekend. Dziś uczyła się historii magii i na pewno nie brała księgi od zielarstwa. Więc skąd, do licha, się ona tutaj wzięła?
    Zamknęła grubą księgę i uniosła spojrzenie. Podskoczyła na miejscu, kiedy napotkała spojrzenie zielonych oczu. Ładnych oczu, które zerkały wprost na nią spod blond grzywki. Zamrugała powiekami, przez chwilę myśląc o tym, że przewidziało jej się, a siedzący naprzeciw niej młodzieniec był wytworem jej wyobraźni, która nieco zwariowała przez nadmiar nauki. Potem przemknęło jej przez myśl, że może się z kimś umówiła na wspólną naukę i przypadkiem zapomniała. Ale wtedy znałaby osobnika, z którym się umówiła. A blondyn, choć wydawał jej się znajomy, to nie miała pojęcia, kim był. Pewnie mignął jej na szkolnych korytarzach. Albo mieli jakieś zajęcia razem. Nieważne.
    Starała się uspokoić nieco przyspieszony oddech, który został wywołany chwilowym strachem, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Bo coś powinna. Tak jej się wydawało. Mogła też zignorować chłopaka, udawać, że wcale go tutaj nie ma. Może to byłoby lepsze rozwiązanie?
    W nieco nerwowym geście założyła kosmyk lekko różowawych włosów za ucho.
    – Zajęte – powiedziała w końcu, zmuszając się do wypowiedzenia tego jednego słowa. Teraz powinno pójść z górki. Naprawdę musiał się do niej dosiadać? To nie był odpowiedni dzień na poznawanie nowych ludzi. W sumie to żaden dzień nie był odpowiedni, ale dziś nie chciała wychodzić ze swojej strefy komfortu częściej niż było to konieczne. Zamknęła jego księgę, a kiedy okładka opadła z cichym odgłosem, przesunęła ją bliżej jego końca stolika. – Nie wiem, czy na pewno się tutaj oboje pomieścimy – zauważyła. Sama miała dwa dość spore stosiki ksiąg. Jedna, otwarta, znajdowała się przed nią. Tak samo jak notes wraz z piórem.

    Stranger, you are sitting in my spot.

    OdpowiedzUsuń
  10. // A jakbyśmy poszły w taką relacje bratersko-mentorową? Myślę, że miałoby to sens. Blaine na pewno ma swoich ulubieńców. W końcu to mocno nieidealny typ. Faworyzowanie niektórych, szczególnie ślizgonów, siedzi w jego charakterze. xD

    Blaine

    OdpowiedzUsuń
  11. [Hej! Nie, w żadnym wypadku się nie gniewam, a wręcz jestem wdzięczna, bo nie przepadam za byciem na stronie głównej. :) Dziękuję za przemiły komplement i zgadzam się, Anya w wersji blond jest zjawiskowa. Początkowo też celowałam w ten look, ale potem zmieniłam koncepcję, sądząc, że to będzie wartościujące dla rozwoju postaci, żeby pokazała się w tym bardzo wiewiórczym kolorze. Planuję jednak zmianę, kiedy ten wybryk już się wszystkim opatrzy, więc nic straconego. :D
    Spotkanie na boisku brzmi dobrze, pomyślałam sobie nawet, że Castor mógłby być jednym z zawodników, który sfaulował Ambrosię, przez co wylądowała na Skrzydle Szpitalnym, ale chyba wolałabym założyć, że zrobił to niecelowo... Nie wygląda mi po prostu na takiego wrednego gościa z krwi i kości. :) Chyba, że się mylę, to mnie popraw.]

    Ambrosia L. Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  12. [Cóż, uznajmy, że dobiłaś mi ćwieka, zważywszy na to, że mam chyba mgłę na pamięci, nie kojarząc zbytnio bloga o tematyce szkolnej, haha. W zasadzie dałoby się Castora powiązać nawet z Holdenem, gdyby oprzeć to na wypadku na boisku do Quidditcha czy Klubie Pojedynków. Zawsze Rosier może za sprawą leglimencji wyrwać z pamięci Blackthorne’a coś, co nie powinno ujrzeć światła dziennego i wejść jako informacją w posiadanie kogoś z zewnątrz. Wracając do Dashiella to w jego przypadku obstawiałbym bardziej na to, że mieliby napięte stosunki gdyby Cas zaczął zgarniać za dużo ujemnych punktów i Chevalier starałby mu się wyperswadować, że musi się w końcu ogarnąć (mniej delikatna wersja do zwolnij demonie) inaczej będzie zmuszony wywalczyć jego zawieszenie w drużynie z opiekunem domu. Oczywiście, to takie luźne pomysły, które wpadły mi do głowy w międzyczasie, więc jeśli miałabyś pod ręką coś zupełnie innego, to śmiało poczytam i pomyślimy. ;D]

    Dashiell Chevalier

    OdpowiedzUsuń
  13. Przesunęła wzrokiem po odsłoniętym fragmencie szyi, którą tak dumnie prezentował gromadce młodych czarodziejów. Miała ochotę się roześmiać. Doskonale wiedziała, że nabawił się blizny gdzieś indziej i nie była ona sprawką Krwawego Barona. Żaden duch, obojętnie jaka krążyła wokół niego historia, nie stwarzał zagrożenia dla uczniów zamku. Dyrekcja nigdy nie pozwoliłaby poruszać się komuś niebezpiecznemu po Hogwarcie. Oczywiście zamek i jego okolice, krył w sobie wiele tajemnic i w niektóre części lepiej nie było się zapuszczać, zwłaszcza samemu, o czym wielokrotnie się przekonała, ale wciąż czuwali nad nimi nauczyciele, którym zależało na spokoju i bezpieczeństwie podopiecznych.
    — Głupszej rzeczy nie mogłeś wymyślić? — Wywróciła oczami i odprowadziła spojrzeniem dzieciaki, które zaczęły się rozchodzić.
    — Rozumiem, że niektórzy czerpią niesłychaną przyjemność z wyśmiewania się z innych, zwłaszcza wy Ślizgoni, ale serio po co stwarzać im nieprzyjemne wspomnienia na pierwszym roku? — wytknęła. Ślizgoni potrafili być złośliwi, choć i tak opinia o tym konkretnym domu nieco się poprawiła, a sami Ślizgoni za sprawą jednego z kuzynów, zyskali w oczach Rose. Jednak Castora prywatnie nie znała, kojarzyła jedynie chłopaka z boiska do quidditcha; jego grę oraz zaciętość z jaką walczył o punkty dla swojego domu. Jako zawodnika go szanował, ale teraz stojąc przed nią i naśmiewając się z młodszych kolegów, podpadł jej. Nie żeby czuła nieodpartą chęć zaprzyjaźniania się z nim.
    Skrzyżowała ręce na piersi i pokręciła głową.
    — Zapamiętam żeby uważać nie tylko na to co robisz na boisku, ale i na to co opowiadasz poza nim. — odparła wymijając chłopaka. Jej misja dobiegła końca, chociaż i tak czuła, że dzieciaki przez pewien czas będą się bały poruszać po korytarzach. — Lepiej skup się na zajęciach i treningach. W tym sezonie mamy zamiar skopać wam tyłki! — Rzuciła posyłając mu ostatnie spojrzenie i ostatecznie nieznaczny uśmiech. Rose nie lubiła robić sobie niepotrzebnych wrogów i zrażać do siebie innych, nawet w takich okolicznościach jak te.

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  14. Ktoś tu był! Ktoś tu był! To zdanie niczym echo odbijało się po jej głowie. Ktoś tutaj przyszedł i przeszkadzał jej w nauce. W dodatku twierdził, że to jego miejsce. Chociaż sama nieco nad tym ubolewała, to przecież w bibliotece nie było rezerwacji miejsc. Nie było, więc mowy o żadnym podebraniu czy zajęciu. Ponadto, kiedy tutaj przyszła, to było pusto. Ani jednej żywej duszy, więc tym bardziej nie rozumiała roszczeń chłopaka. Kto pierwszy, ten lepszy. Równie dobrze mógł wybrać sobie inne miejsce. A żeby nie marnować czasu na jałową dyskusję, to mógł sobie iść. Tak byłoby najlepiej, przede wszystkim dla Ophelie.
    Ophelie była tutaj pierwsza i miała zamiar tutaj siedzieć. Niby mogła wstać i pójść, znaleźć sobie jakieś inne miejsce, ale nie chciała tego robić. Pierwsza tutaj usiadła, zajęła je. Rozłożyła książki oraz notatnik. I wszystko było w porządku, dopóki ktoś tutaj nie przyszedł i nie zaczął jej przeszkadzać. Czy naprawdę nie miał innych zajęć? Czegoś ważniejszego do roboty? Mógłby się uczyć albo czytać. Albo przeszkadzać komuś innemu.
    I chociaż naprawdę miała ochotę uciec, to zadarła głowę w górę, udając pewność siebie. W rzeczywistości stres zjadał ją od środka, czego nie chciała dać po sobie poznać. Obiecała sobie, że w tym roku będzie wychodziła ze swojej strefy komfortu, a ta sytuacja była wprost idealna. Jeszcze w tamtym roku posłusznie by odpuściła. Teraz miała zamiar walczyć. Tym bardziej, że chłopak nie wyglądał jej zbyt strasznie. Chyba nawet go kojarzyła. A przynajmniej ten głos wydawał jej się dziwnie znajomy.
    – Mi nie przeszkadzasz – odparła, uśmiechając się do niego delikatnie. Poprawiła znoszone okulary na czubku nosa, które akurat teraz postanowiły się z niego zsunąć. Pewnie musiała wyglądać komicznie, ale nie przejęła się tym. – Ale sam zauważyłeś, że jest tutaj ciasno. Nie musimy się gnieść – dodała spokojnie, po raz kolejny poprawiając okulary na czubku nosa. – Wystarczy, że się przesiądziesz.
    Nie czekała na odpowiedź. Sięgnęła po kolejną księgę, chcąc tym gestem ukryć drżenie rąk, które akurat teraz postanowiły dać jej o sobie znać. Nienawidziła tego. Zawsze, kiedy się denerwowała, to zaczynały trząść jej się ręce. I chociaż i z tym próbowała walczyć, to jak widać nadaremnie, bo nic z tego nie wychodziło. Westchnęła w duchu, ciesząc się, że przynajmniej nie zrzuciła żadnej z wielu ksiąg, które miała ustawione w odpowiedni stosik.
    Nie zwracając uwagi na obecność chłopaka, ponownie pochyliła się nad notesem, chcąc coś w nim zanotować. Nim, jednak się to stało, to z głównej części biblioteki, dobiegł czyjś głośny chichot. Nie rozumiała tego. Do biblioteki przychodziło się po to, aby się uczyć, a nie po to, aby plotkować i zachowywać się w ten właśnie sposób. Zerknęła na chłopaka. Skoro i tak zrobiło się znacznie głośniej, przez co nie mogła się skupić na nauce i robieniu notatek, to mogli kontynuować tę nieco bezsensowną wymianę zdań.
    – Pragnę jeszcze zauważyć, że nie jest nigdzie zapisane, że to miejsce należy do ciebie… – zacięła się, chcąc wstawić w to miejsce jego imię. Zdała sobie sprawę, że mimo tego, że wyglądał znajomo, to nie miała pojęcia, kim on właściwie był. Bo co tutaj robił, to już się domyślała. – Jak się właściwie nazywasz? – zapytała wprost. Poznawanie ludzi raczej nie należało do jej mocnych stron. Ale skoro już tutaj razem utknęli, to miło będzie wiedzieć, jak miał na imię. Tym bardziej, że z głównej Sali znów dobiegł głośny chichot. Co prawda nieco przytłumiony ze względu na odległość, ale i tak dość wyraźny. Oni, choć też prowadzili dyskusję, to przynajmniej tak, że słyszeli tylko siebie nawzajem i nie przeszkadzali wszystkim wkoło. Przede wszystkim dlatego, że nikogo innego prócz nich tutaj nie było.

    Hello, Stranger

    OdpowiedzUsuń
  15. Ophelie, choć była tutaj dopiero pierwszy raz, to już czuła, że może to być jedno z jej ulubionych miejsc. Było daleko od głównej Sali, nikt się tutaj nie kręcił, nie zaglądał ani przypadkiem nie uderzał w stolik. Nikt się nie dosiadał ani nie próbował na siłę zagadywać. No, z wyjątkiem nieznośnego blondyna, który postanowił się dosiąść, a wcześniej posprzeczać o to, że go jego miejsce. Przyznałaby mu rację wtedy i tylko wtedy, kiedy byłoby to gdzieś zapisane. Nie miał tego na piśmie, więc mogła przebywać tutaj tak samo, jak i on i nie podlegało to żadnej dyskusji. I tym razem postanowiła tego bronić, a nie uciekać z podkulonym ogonem, jak najdalej stąd.
    Zaśmiała się cicho, gdyż wyobraźnia podsunęła jej wiele różnych obrazów. Ale to miało pozostać pomiędzy nią, a jej wyobraźnią i nikt poza nimi miał się o tym nie dowiedzieć. Zresztą, nikt nie musiał.
    – Skoro tak uważasz – odparła, wzruszając ramionami. Nie przeszkadzał jej tutaj. No dobra, przeszkadzał. Ale to dlatego, że nie miała zbyt dużego obycia z ludźmi i zwyczajnie źle czuła się w ich towarzystwie, jak przebywała za długo. Akurat i o tej kwestii blondyn, póki co wiedzieć nie musiał. – Poradzimy sobie – przyznała. Stolik był rzeczywiście niewielkich rozmiarów, przeznaczony jedynie dla jednej osoby. Przy dwóch robił się już tłok, nie było zbyt dużo miejsca na odpowiednie rozłożenie ksiąg oraz notesów. – Zawsze możemy powiększyć ten stolik – zaproponowała. Znała nawet zaklęcie, którego mogłaby użyć do tego celu. Machnęłaby różdżką, a stolik stałby się dwuosobowy. Rozejrzała się jeszcze po okolicy. Chociaż było dość ciasno, to niewielkie powiększenie stolika na pewno by nie zaszkodziło, a oni mogliby zyskać więcej miejsca. Ich księgi by się nie stykały.
    – Nie są za duże! – zaprotestowała prędko. I kolejny raz poprawiła je na nosie. – Tylko połamane – dodała, wywracając oczami. W jej głowie brzmiało to o wiele lepiej niż teraz, jak wypowiedziała te słowa w rzeczywistości. Już dawno miała je naprawić, ale nie miała do tego głowy. Niby wystarczyło machnięcie różdżki i wypowiedzenie dwóch słów, ale i tak nie miała na to czasu. Ponadto przyzwyczaiła się do tego. Okulary, kiedy się odpowiedni pochylała, to zsuwały się na odpowiednią wysokość. Dzięki temu widziała literki i nie przejmowała się tą kwestią. Inną sprawą było to, że przez to wyglądała komicznie, ale i tym się nie przejmowała. Nauczyła się ignorować wredne komentarze oraz docinki już na pierwszym roku, kiedy nie miała zbyt dużego wyboru. Teraz była to już kwestia przyzwyczajenia.
    Blackthorne Kilkukrotnie powtórzyła sobie jego nazwisko w głowie. Powiedział to takim tonem, jakby był pewien, że go zna. Zmarszczyła nawet lekko brwi. Powinna go znać? Był kimś ważnym, o kim nie miała pojęcia? Albo zajmował jakąś ważną funkcję? Cokolwiek? Może miał ważnych rodziców? Tak, czy inaczej, to nazwisko wydawało jej się dziwnie znajome, ale nie mogła go skojarzyć. Istniało prawdopodobieństwo, że mieli razem jakieś zajęcia. Bo raczej do Ravenclaw nie należał. Tym bardziej, że nie wyglądał jej na pierwszaka. Bo tych starszych, choć z nimi nie rozmawiała, to znała z widzenia. A Castora z widzenia w dormitorium nie znała.
    Już chciała coś powiedzieć, ale miał rację. Poprawiła okulary na nosie, uśmiechając się do niego.
    – Ophelie Baltimore – przedstawiła się, starając się przybrać taki sam ton głosu, jaki on miał; pewny siebie, jakby musiał ją znać albo chociaż kojarzyć. Chociaż nawet nie miałby skąd. Nie udzielała się za bardzo, nie rzucała się w oczy. Stanowiła szare tło, dla bohaterów, którzy się czymś wyróżniali.
    – Więc, Castorze, czego się dziś uczysz? – zagadnęła, zerkając znad swojej sterty ksiąg.

    Chcę bohatera, co okulary naprawi mi

    OdpowiedzUsuń