Chodziła pewnie przez te korytarze, jakby od zawsze wiedziała, że nie ma żadnego innego miejsca, w którym powinna się w tym czasie znajdować. Była zdecydowana na swoją teraźniejszość bardziej niż ktokolwiek inny, bez lęku wyglądała w przyszłość, a o przeszłości milczała. Milczała z uśmiechem czającym się przewrotnie w kącikach ust. Jakby zupełnie nie było o czym mówić, ale kto wie? Bo wydawała się kimś, o kim wypadało mówić tak w ogóle. Po prostu. Od początku tak zwyczajnie rzucała piękne, jeśli nie najpiękniejsze zaklęcia, sprawiając wrażenie, że nie kosztuje ją to zupełnie nic. Nikt nigdy nie widział, żeby miała problem z warzeniem eliksirów, żeby choć raz zająknęła się przy inkantacji. Wszystko dawała na tacy, tak jak sama otrzymywała. Nie wychylała się nad wybitnych, ale nie dało się jej nie zauważyć. Nie popatrzeć na nią chwilę czy dwie i nie zastanowić się nad tym, kim jest. Kim jest ta dziewczyna, która tak lekko operuje precyzją starszych? Anonimowe nazwisko nie zdradza nic. Nie tłumaczy komfortowej pewności siebie wielkich magicznych rodów, nie przyprawia o dreszcz ekscytacji. Była tak jakby znikąd, ale całkiem na swoim miejscu, z uniesioną głową, zgrabnym krokiem i magią prawie bez żadnej skazy.
— Kim są LaRoux?
— Nie wiem. To rodzina mojej matki.
— Skąd jesteś?
— Stąd.
— A Twoja matka?
— Nigdy jej nie znałam.
— Jesteś sierotą?
— Tylko w połowie.
Chodziła. Była. I nagle upadła. Wszystko co miała, nagle uleciało, uciekło jej z rąk. Tak łatwo przychodziło latami i tak bezwzględnie pociągnęło ją w dół. Była kimś, kto szedł pewnie, a teraz ledwo stawia krok za krokiem, patrząc w ziemię. Różdżka nie leży tak dobrze w dłoni, podziw zastępiony przez strach i podejrzliwość ciążą bardziej niż cokolwiek. Pomyłka do niej nie pasuje, więc jeśli coś zrobiła, to nie przez przypadek. A jednak mogła zostać, a jednak nikt się upomniał, że dla takich nie ma tu miejsca. Kim jest, żeby nie ponosić konsekwencji swego czynu? W oczach, niegdyś roziskrzonych satysfakcją po pięknie rzuconym zaklęciu, widać wstyd, widać prawdę, której nie zna nikt prócz niej, prócz dyrektora. Żarzy się w nich teraz rezygnacja, ciągnąca niedawną precyzję na manowce. Nie ma nigdzie zrozumienia, nie ma gdzie szukać, nie ma nawet kto go chcieć. Była tą, na którą chciano patrzeć, a teraz z trudem te spojrzenia znosi, powstrzymując swoje zgorzknienie. Wargi drżą w bezradnej złości, jakby chciała krzyczeć, nie ma nich cienia uśmiechu, nie ma w niej już teraz prawie nic, co w sobie widziała. Nie słychać już pochwał i zachwytów, a jedynie ciężkie westchnięcia żałujące bezbłędnego potencjału, który bezpowrotnie utracono.
— Kim są LaRoux?
— Nie wiem. To rodzina mojej matki.
— Skąd jesteś?
— Stąd.
— A Twoja matka?
— Nigdy jej nie znałam.
— Jesteś sierotą?
— Tylko w połowie.
Chodziła. Była. I nagle upadła. Wszystko co miała, nagle uleciało, uciekło jej z rąk. Tak łatwo przychodziło latami i tak bezwzględnie pociągnęło ją w dół. Była kimś, kto szedł pewnie, a teraz ledwo stawia krok za krokiem, patrząc w ziemię. Różdżka nie leży tak dobrze w dłoni, podziw zastępiony przez strach i podejrzliwość ciążą bardziej niż cokolwiek. Pomyłka do niej nie pasuje, więc jeśli coś zrobiła, to nie przez przypadek. A jednak mogła zostać, a jednak nikt się upomniał, że dla takich nie ma tu miejsca. Kim jest, żeby nie ponosić konsekwencji swego czynu? W oczach, niegdyś roziskrzonych satysfakcją po pięknie rzuconym zaklęciu, widać wstyd, widać prawdę, której nie zna nikt prócz niej, prócz dyrektora. Żarzy się w nich teraz rezygnacja, ciągnąca niedawną precyzję na manowce. Nie ma nigdzie zrozumienia, nie ma gdzie szukać, nie ma nawet kto go chcieć. Była tą, na którą chciano patrzeć, a teraz z trudem te spojrzenia znosi, powstrzymując swoje zgorzknienie. Wargi drżą w bezradnej złości, jakby chciała krzyczeć, nie ma nich cienia uśmiechu, nie ma w niej już teraz prawie nic, co w sobie widziała. Nie słychać już pochwał i zachwytów, a jedynie ciężkie westchnięcia żałujące bezbłędnego potencjału, który bezpowrotnie utracono.
@ huntressvicious@gmail.com
fc: Maya Gralean
fc: Maya Gralean
[Było pięknie i nagle wydarzyło się coś, co zmieniło jej sytuację o sto osiemdziesiąt stopni. Coś, co bez wątpienia było dla niej traumatyczne, skoro położyło się cieniem na umiejętnościach magicznych. My z Silvanem jesteśmy dobrej myśli i wierzymy, że nie wszystko zostało utracone bezpowrotnie, a dodatkowo zapewniamy, że zrobimy wiele, by wskrzesić w niej pasję do czarowania! Mam jednak przeczucie, że Octavia to Gryfonka wypisz wymaluj, więc trzymam tylko kciuki za Silvana, by to ognistowłose dziewczę nie napsuło mu zbyt dużo krwi. No, cóż, najwyżej będą sypać się iskry. My dziękujemy za Octavię, a Wy bawcie się tu cudownie <3]
OdpowiedzUsuńSilvanus Carrow
[ Cześć! Przyszłam pochwalić Octavię nie tylko za ten płomienny wizerunek, który zdaje się idealnie pasować do wychowanki Gryffindoru, ale również za treść karty, ponieważ bardzo przyjemnie mi się ją czytało. Panna LaRoux jest intrygująca, a wrażenie to potęguje dodatkowo skrywana przez nią tajemnica, którą chętnie spróbowałabym odkryć, jeśli tylko zgodzisz się na wątek z Remy. Pomimo różnych barw, z którymi przyszło im się utożsamiać na szkolnych korytarzach mam wrażenie, że sporo mogłoby nasze dziewczyny łączyć... Jeśli będziesz zainteresowana to zapraszam pod kartę, wtedy na pewno coś razem wymyślimy, a jeśli nie - pozostaje mi tylko życzyć Ci udanej zabawy i mnóstwa ciekawych wątków, na które O zdecydowanie zasługuje! ;) ]
OdpowiedzUsuńRemy
Żadna z funkcji, którą aktualnie pełnił, nie była w stanie wypełnić pustki, jaką odczuwał, będąc od niespełna dwóch lat przywiązanym do jednego miejsca, ale ostatecznie posadka nauczyciela gwarantowała mu więcej szaleństwa, niż gnicie w biurze z krawaciarzami – co, rzecz jasna, i tak go nie ominęło, bo papierkową robotę, zgodnie z obietnicą, wykonać musiał, ale to w parze z nauczaniem przynajmniej nie miało sposobności go pochłonąć. To znaczy, że nie zdziadział, nie zapuścił brzucha i nie zamienił bujnej czupryny na elegancki, równo przycięty zaczes, który pasowałby do szykownego garnituru, skrojonego na miarę. Garnitur miał, i to nie jeden, ale z wieszaka ściąga je rzadko, bo nie ma potrzeby ich nosić – w wielkim gmachu Ministerstwa Magii bywa okazyjnie, a sprawami Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów zajmuje się w czasie, w którym akurat nie strzępi nerwów na rozbrykanych drugoklasistów, którzy w tym nowym nadchodzącym roku poczuli się już znacznie pewniej, niż w poprzednim i śmielej stąpają po granicy regulaminu, co raz to częściej wystawiając stopy poza jego ramy. Byłby dla nich naprawdę okropnym nauczycielem, gdyby nie fakt, że sam kiedyś taki był. No, może nie do końca taki – był ostrożniejszy, ale też wyciągał łapy do tego co nielegalne, bo ciekawość zawsze była silniejsza, a jeśli dołożyć do niej głęboką, wynikającą z trudów przeszłości potrzebę poznawania wszystkiego wokół i idącą przy tym śmiałość – nie było rzeczy, której Silvanus Carrow nie spróbowałby zgłębić. Jego niezłomność do teraz zagina wszelkie standardy i normy, a nie pozwoli sobie spocząć, dopóki nie wykorzysta wszystkich możliwości i dróg, by zdobyć to czego chce. Nic dziwnego, że w swojej pasji czasami zagalopuje się tak bardzo, że złamie kilka kluczowych zasad. Na przykład siedemdziesiątą trzecią klauzulę Międzynarodowego Kodeksu Tajności Czarodziejów. Czyli powód, który sprawił, że znalazł się w miejscu, do którego nie planował już wracać w żadnej roli, a zwłaszcza w roli mentora – prawie niańki, noszącej profesorską pelerynę. Oczywiście, że wolałby eksplorować w tej chwili Półwysep Synaj; badać artefakty, likwidować uroki w skałach historycznego miasta Nabatejczyków i czuć ten dreszczyk adrenaliny podczas zdejmowania pieczęci oraz klątw. Tęsknił za tym nieopisanie, ale najpierw musiał odpracować swoje przewinienia w Angkor Wat. Zaakceptował to, bo zdawał sobie sprawę, że złamał prawo, nawet jeśli jedyny wybór, który wtedy miał, to wybór między mniejszym, a większym złem. Nie było dobrego wyjścia z sytuacji – było tylko takie, które oferowało jak najmniej szkód, i właśnie je wtedy wybrał. Może dlatego spotkał się z tak łaskawym osądem wysoko postawionych szych. Może człowieczeństwo jest jednak silniejszym prawem, niż linijki tekstu zaczynające się symbolem paragrafu.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę, przez ostatnie półtora roku zdążył się już do roli nauczyciela przyzwyczaić, bo skoro zobowiązał się poprowadzić młodzież przez hogwarcką ścieżkę edukacyjną (niezależnie czy chciał, czy nie), zamierzał zrobić to dobrze i najlepiej jak potrafi. Zawsze, jeśli podejmował się jakiegoś zadania, realizował je z całym zaangażowaniem, więc nie było mowy o jakiejkolwiek ucieczce od obowiązków. Był tutaj, żeby nauczać, żeby przekazać wiedzę i przysposobić do opuszczenia bezpiecznych murów zamku i dalej do ruszenia w świat. Nie zawsze było to takie proste, bo młodzieńczy bunt to bariera, przez którą tak ciężko jest się przebić, że nawet różdżka z litego złota tutaj nie pomoże, ale to w pewnym sensie satysfakcjonowało. Przyjemnie jest być uczestnikiem tych sytuacji, gdy młody czarodziej, który nawet alohomorą potrafił zamknąć drzwi, w końcu zaczyna rzucać czary piękniejsze, niż wschód słońca na Wadi Rum.
Każdy czarodziej ma w sobie tyle samo magii – wszystko jest kwestią odpowiedniego wykorzystania potencjału. Ale są przypadki, gdy coś skutecznie ten potencjał blokuje – przypadki nieodkryte, którym należy poświęcić znacznie więcej czasu. To trochę jak ze szlachetnymi kamieniami, wydobytymi z głębi ziemi, które należy ostrożnie i z niezwykłą precyzją oszlifować, by w efekcie móc zachwycać się ich pięknem. Tacy uczniowie też się zdarzają. I do takiej uczennicy Silva został tu docelowo oddelegowany. A zaufano mu, ponieważ się na tym zna.
UsuńNikt go nie uprzedził, że to nie będzie łatwa współpraca, ale wcale się tym nie przejął, bo nigdy nie miał w życiu łatwo, a kapryśna uczennica to chyba ostatnie co mogłoby go w jakikolwiek sposób zagiąć. Zaczynał jako człowiek bez przeszłości ze słabą szansą na przyszłość, który musi odnaleźć siebie, a nawet stoczyć walkę o własny byt. Udało się, bo ta świadomość, że wszystko co mógł stracić, tak naprawdę stracił już szmat czasu temu, pozwalała mu cały czas iść do przodu bez żadnych sentymentów. Chciał poznawać: dotykać, sprawdzać, czuć, rozumieć, i łaknął wiedzy tak bardzo, że to pragnienie ostatecznie wypierało wszelką niepewność. Nierzadko dochodził więc do samej granicy przyzwoitości, by tam naigrawać się losowi, a czasem nawet zajrzeć śmierci w oczy. Próbował życia dosłownie – fizycznie, psychicznie, na różne sposoby. Czasem było cudownie, a czasem bolało. Doświadczenie to taki nauczyciel, który częściej uderza bezpośrednio, a rzadziej obchodzi się z kimś jak z jajkiem. Silva przypominał doświadczenie, z tą różnicą, że był bardziej cierpliwy. U niego każdy ma kilka żyć i da się naprawić błędy – nie wszystkie, ale z pewnością większość.
Do ostatniej sekundy powątpiewał, że Octavia pojawi się na indywidualnych zajęciach, których realizację dogadali w te wakacje z jej ojcem. I wcale nie miał na myśli tego, że mogła się czegoś obawiać, a raczej to, że do uczestnictwa mógł zniechęcić ją sam istotny fakt, że te zajęcia miała mieć właśnie z nim. Był więc trochę zaskoczony, gdy drzwi do sali otworzyły się, a zza nich wyjrzała filigranowa sylwetka rudowłosej dziewczyny – Gryfonki, tak bardzo gryfoniastej, że bardziej już się nie da.
Cieszyło go jej obecność, bo to oznaczało, że Octavia zamierza nad sobą pracować, ale na jego twarzy nie było widać niczego więcej, poza stałym, codziennym wyrazem. Żadnego szczególnego zadowolenia. Żadnego uśmiechu, pełnego aprobaty – na ten to i tak chyba za wcześnie.
— Wejdź — zachęcił, a kiedy zamknęła za sobą drzwi, bez słowa wskazał jedno z wolnych miejsc. Nie witał się, skoro widzieli się na zajęciach do południa i mieli okazję wymienić te symboliczne dzień dobry. Był akurat w trakcie pisania, więc kiedy Octavia zajmowała miejsce, on dokończył pisać ostatnie zdanie długiego sprawozdania. Dwunastego w tym nieszczęsnym tygodniu.
— Zakładam, że już nie muszę zagłębiać się w szczegóły tych spotkań, i że ojciec uświadomił cię, po co to wszystko. — Odkładając pióro, zerknął na Octavię pytająco. Taka była umowa i chciał się jedynie upewnić, że z tego zadania wywiązała się osoba, do której to zadanie należało, i że żadna spychologia nie będzie miała tutaj miejsca. Merlin mu świadkiem, że pieprznie to bez zająknięcia, jeśli okaże się, że to jego kopnie zaszczyt zaznajamiania jej z ideą tych indywidualnych zajęć. Miała ojca rasowego krawaciarza, dla którego przemowy to prawie chleb powszedni! Nikt nie zrobiłby tego lepiej, zwłaszcza Silva, który w tym przypadku raczej schrzaniłby to po całości. Dla niego to i tak nadal kara, nawet jeśli czasem bywa satysfakcjonująca.
Silvanus Carrow
[Oj, jaka piękna karta! Już nie mówiąc o kodzie i wizerunku, treść mnie tak ogromnie zaciekawiła, że jeśli nigdy nie wyjawisz, co Twoja pani uczyniła, będę bardzo zła! A tak poważnie, bardzo zainteresowało mnie, co takiego wydarzyło się w życiu Octavii, że aż straciła swój dawny blask i pewność siebie, niemniej mam nadzieję, że pozwolisz jej na powrót posmakować szczęścia.
OdpowiedzUsuńWątku niestety nie zaproponuję, ale nie dlatego, że nie chcę — myślę, że znalazłoby się dla naszych postaci niejedno powiązanie i historia do napisania — ale dlatego, że ilość prowadzonych przeze mnie wątków już na ten moment jest taka mocno skrajna i balansuję, starając się nie utonąć. Bardzo chętnie do Was jednak powrócę, jeśli będę mieć trochę więcej czasu. Baw się tu z nami jak najlepiej <3]
Nate i James
[Bardzo lubię postaci, które skrywają jakieś sekrety, bo można je później z niecierpliwością odkrywać w wątkach lub opowiadaniach. Mam nadzieję, że uda jej się odzyskać wszystko, co utraciła i w jej życiu znów wszystko będzie w porządku, samych radosnych chwil już tylko teraz jej życzę :) Uroczy wizerunek i pięknie stworzona karta, przy okazji idealnie wpasowuje się w jesienną aurę ;) Dużo weny oraz wciągających wątków!]
OdpowiedzUsuńElias&Suzanna
Z doświadczenia wiedział, że kiedy człowiek podejmuje się osądzania innych, wpada w pułapkę dopisywania końca historii, o której nie ma najmniejszego pojęcia, a w efekcie staje się kimś, kto wierzy w coś, co często jest zupełnie dalekie od prawdy. Sam był bardzo dobrym przykładem takiej pułapki – i niewykluczone, że nadal jest – bo nazwisko, które nosił, dla większości osób generowało lawinę uprzedzeń najgorszego rodzaju, zwłaszcza, że jego historia nie była transparentna, a pochodzenie wzbudzało wiele podejrzeń. Czyim synem jest? Krew którego Carrowa płynie w jego żyłach? Jak czysta jest? Przecież to Nienaruszalna Dwudziestka Ósemka – na pewno jest czysta jak łza. Na podstawie przeszłości i tego co wydarzyło się przed laty w magicznym świecie, ludzie dorobili sobie mnóstwo historii, które w dziewięćdziesięciu procentach nie miały nic wspólnego z rzeczywistością, ale które mimo wszystko miały ogromny wpływ na jego relacje z rówieśnikami. Sprawy nie ułatwiał fakt, do szkoły zaczął uczęszczać trzy lata po zakończeniu Drugiej Wojny Czarodziejów, więc od samego wejścia miał już doszytych kilka łatek, które definiowały go jako kogoś kim nie był i kim nigdy nie zamierzał się stać. To prawda, że jest Carrowem, i że krew któregoś z nich płynie w jego żyłach, ale czy to może mieć jakiekolwiek znaczenie w obliczu bezwzględnie odebranej tożsamości? Problem polegał na tym, że w wersję o zaklęciu zapomnienia też nie wszyscy chcieli wierzyć. Ludzie byli skłonni twierdzić, że to tylko wymówka – rodzaj zasłony, mającej na celu zapewnić mu względy spokój po tym, co w świecie magii nawywijał jego ród, dlatego niezależenie od tłumaczeń, przez całe siedem lat szkoły borykał się z podejrzliwymi spojrzeniami, dziwnym dystansem i uprzedzeniami. Podobnie do Octavii, jemu również przestało zależeć na tym, by wyprowadzać ludzi z błędu. Zawsze trzymał się przeświadczenia, że prawda obroni się sama – że dobro zawsze zwycięży a kłamstwo prędzej czy później wyjdzie na jaw. Niestety z czasem zrozumiał, że rzeczywistość bywa bardziej brutalna, a żeby prawda mogła się obronić należy jej pomóc.
OdpowiedzUsuńI chyba tylko dlatego zgodził się poprowadzić te zajęcia indywidualne: bo istnieje prawda, której należy pomóc się obronić. Jego stosunek do Octavii nie wynikał z tego, że wyrobił sobie o niej jakieś tragiczne złe zdanie, bo nasłuchał się plotek, które zmieniały swoją wersję zależnie od tego kto je opowiadał. Plotki jedynie pomogły mu dotrzeć do realnego źródła problemu, ale to, co myślał o niej osobiście, wywnioskował wyłącznie z własnych obserwacji: z tego jak się zachowuje i jaki ma stosunek do rzeczy i ludzi wokół. Sama zapracowała sobie na to jak widzą ją inni, dlatego ci, którzy oberwali rykoszetem przez jej nieustającą frustrację, z pewnością nie widzieli jej w zbyt przychylnym świetle. A biorąc pod uwagę jej nadąsaną postawę, raczej mało kto miał ochotę szukać przyczyny tej frustracji – w tym Silva, którego dodatkowo wcale nie interesowały jej prywatne problemy. On miał tylko cele, które przyjechał tutaj odhaczyć, by móc wrócić do życia, ale osobiste perypetie młodzieży się w tę listę nie wpisywały. Jego opinia wzięła się więc głównie z tego, że widział, że Octavii zwyczajnie na niczym nie zależy, że to wszystko jest jej obojętne. A on nie przywykł do poświęcania czasu komuś, kto ma go w poważaniu i nie angażował się dla ludzi, którzy strzepną jego starania jak zbędny paproch.
Zgodził się na te zajęcia trochę wbrew sobie i chyba tylko dlatego, że słyszał, że Octavia kiedyś taka nie była i miał jeszcze nadzieję, że wszystko jest kwestią przepracowania problemów przeszłości, i że może jednak coś z tego będzie. No i poza tym miał umowę z jej ojcem, z której w jakiś sposób wywiązać się musiał.
Prawda jest taka, że gdyby jej nie miał, wcale by go tutaj nie było.
Usuń— Niezależnie, czy znam twoje zdanie, czy nie, na ten moment nie ma ono znaczenia — odpowiedział, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie ma potrzeby tego zdania wysłuchiwać. To i tak było więcej, niż oczekiwał, bo gdy upewniał się czy jest doinformowana, zależało mu, by w odpowiedzi usłyszeć tylko krótkie tak lub nie. Na szczęście jej ojciec się wywiązał, przynajmniej częściowo, więc nie czuł się zobowiązany niczego tłumaczyć.
Na resztę pytań nie odpowiedział, bo nie widział żadnego sensu we wchodzeniu z Octavią w zbędne dyskusje – ich spotkanie miało konkretny cel i to właśnie tego celu Silva zamierzał się trzymać. Chciał zrobić co swoje, natomiast sposób w jaki on podejdzie do tego zadania, będzie zależał od Octavii i jej zaangażowania. Z pewnością nie będzie wypruwał sobie żył dla siedemnastolatki, która ma to totalnie gdzieś. To była jej szansa, a nie jego, więc sama musi zdecydować, czy zechce złapać byka za rogi, czy wypuścić go z rąk.
— Zaczniemy od teorii — oznajmił rzeczowo i odsunąwszy papiery na kraniec biurka, splótł dłonie na blacie i lekko się pochylił. Swoje spojrzenie ulokował w twarzy Octavii. Nie zdradzało one niczego szczególnego, oprócz tego, że robi wyłącznie to, co do niego należy; że po prostu odhacza zadania z listy, a ona jest jednym z nich. — Chce wiedzieć co wydarzyło się w Klubie Pojedynków dwa lata temu — powiedział, tym samym wysnuwając konkretne żądanie. — Nie interesuje mnie czy lubiłyście się z tą dziewczyną, czy nie — zaznaczył od razu, bo to nie miało teraz znaczenia. — Chcę poznać przebieg tego pojedynku: jakiego użyłaś zaklęcia, jaki był jego efekt, co działo się z tobą i czy kiedykolwiek wcześniej działo się coś podobnego — wymienił. Chciał konkretów. Wyłącznie konkretów.
Silvanus Carrow
Od samego początku oswajał się ze świadomością, że przystając na umowę, będzie zmuszony znosić fochy nastolatków w większości znajdujących się w ostrej fazie buntu, więc kiedy wkraczał do zamku, miał już na sobie odpowiedni pancerz, przez który emocje, zwłaszcza te agresywne, nie miały sposobności się przebić, zarówno z jednej jak i drugiej strony. To, że potrafił być obojętny, jak mało kto, pomogło mu przetrwać pierwsze miesiące na nowym stanowisku i nie zgubić, a raczej dobrowolnie nie wywalić w cholerę, nauczycielskich butów, które musiał tak niespodziewanie założyć zamiast tych, w których zszedł niemalże cały Bliski Wschód. Jednak w pakiecie na start Matka Natura nie poskąpiła mu zdolności adaptacji, więc w ciągu półtorarocznej kadencji zdążył wypracować skuteczne sposoby radzenia sobie z rozwydrzoną młodzieżą, bo okazji do tego było całe mnóstwo, ale też dojść do wniosku, że gdyby kazano mu pełnić tę funkcję jeszcze kilka dobrych lat, wolałby odsiedzieć je w Azkabanie i nawet sam ułatwiłby sprawę, oddając się w ręce czarodziejskiej policji już z odpowiednim pasiakiem pod ręką. O ile potrafił nauczać, przekazywać wiedzę i mentorować w sprawach związanych z magią, o tyle nie potrafił ojcować i otaczać ludzi jakąś szczególną opieką, a ponieważ nie wykształciła się w nim ta wrażliwość i empatia, którą odczuwa się względem drugiego człowieka, do wielu spraw podchodził technicznie, chłodno i z obojętnością. Nie pochłaniał emocji z otoczenia, więc to, że Octavia uniosła się po jego wypowiedzi, nijak na niego nie wpłynęło. Jedyne na co mógłby zwrócić uwagę, to żeby była ciszej, bo jego uszy wciąż nie radzą sobie ze zbyt dużym natężeniem dźwięku po ostatnich przebojach, a sala nie jest tak kolosalnie wielka, by musiała do niego krzyczeć. Dzieliło ich jakieś kilkanaście metrów, więc w ciszy, która panowała w otoczeniu, zdołałby usłyszeć nawet jej szept. Chyba, że zależało jej na tym, by wyprowadzić go z równowagi, ale po niespełna dwóch latach dzielenia tej samej przestrzeni przynajmniej raz dziennie, powinna była wiedzieć, że do tego daleka droga. Jeżeli nie widział sensu, to nikomu nie okazywał aż tyle zainteresowania i energii, nawet w ramach nienawiści. A w tej sytuacji sensu nie wiedział żadnego i nawet jeśli Octavia obrzuciłaby go salwą niechlubnych epitetów, raczej nie spotkałaby się z ostrą reakcją z jego strony. Po prostu odjąłby Gryffindorowi maksymalną ilość punków, jaką mógłby odjąć za takie przewinienie, a jej wskazał drzwi. Nie łączyła ich relacja oparta na emocjach, bo byli sobie zupełnie obcy, więc Silva szczędził jej zarówno tych dobrych jak i złych. Nie chciał rozwijać tego ani w jedną stronę ani w drugą, bo nie było takiej potrzeby. Jedyne co ich łączyło to edukacja i umowa, z której Octavia nie zdawała sobie sprawy, ale do tego nie potrzebowali niczego innego, oprócz służbowych kontaktów. Zresztą, w ich przypadku, z ich wzajemnym nastawieniem, o każde inne kontakty byłoby raczej trudno.
OdpowiedzUsuńZerknął na krzesła, które obiły się o siebie z nieznośnym jazgotem, potem podniósł to spojrzenie na Octavię, choć tylko na chwilę i chyba tylko po to żeby zarejestrować wyraz jej twarzy, a ostatecznie przyciągnął sobie notes, który leżał z drugiej strony biurka, i milcząc, skupił na nim uwagę. Otworzył go w miejscu, które przepasała tasiemka introligatorka, po czym sięgnął po pióro i zaczął pisać. To, z czego Octavia również nie zdawała sobie sprawy, to że zapisywał wszystkie zaklęcia, które rzuciła w jego obecności, klasyfikując je na te, które przyniosły odpowiedni efekt i na te, które żyły swoim życiem. Badał tę sprawę we własnym zakresie, będąc ciekawym, czy problemem są zaklęcia z jakiejś konkretnej grupy, czy jej nastrój ma na nie jakikolwiek wpływ, czy jednak jest to sprawa całkowicie losowa.
Zanotował również to, że dokładnie pamiętała przebieg zdarzenia, więc na pewno nie mogła być pod wpływem Imperiusa, czy jakiejkolwiek innej klątwy. Nie sądził, by miała powód kłamać, bo udowadnia to jej frustracja, wynikająca z niemocy, dlatego też nie pytał o relację dziewcząt – po prostu wiedział, że to czy się lubiły, czy nie, nie miało wpływu na efekt tego zaklęcia.
Usuń— Dostrzegłaś jakieś różnice w odczuciach między rzucaniem zaklęć, które nie wychodzą, a które wychodzą? Odczuwasz jakąś blokadę, czy wręcz przeciwnie: brak hamulców? — Kontynuował pytania, ponownie podnosząc na nią spojrzenie. Dłoń z piórem cały czas trzymał nad notesem, gotów zapisać w nim to, co uzna za przydatne. — Częściej wychodzą te, nad którymi się skupiasz, czy te, nad którymi prawie się nie zastanawiasz?
W rzeczywistości mógł zaoszczędzić jej tych pytań i skorzystać z legilimiencji, ale do tego potrzebowałby jej zgody, o co nie chciał jednak prosić, tak samo, jak nie chciał się zbliżać i skracać dystansu. Nie miał wątpliwości co do tego, że problem znajdował się gdzieś głęboko w niej. Na ten moment nie był w stanie wyklarować tych podejrzeń, bo zbyt mało o niej wiedział, ale wszystkie problemy techniczne – takie jak chociażby nieodpowiedni dobór różdżki – zostały wykluczone. Poza tym, aż do tej feralnej potyczki w Klubie Pojedynków magia Octavii nie niosła ze sobą żadnych problemów. Wygląda na to, jakby coś się aktywowało i wpłynęło na jej zdolności. Jeśli panna LaRoux zechce współpracować, być może uda się tę przyczynę odnaleźć i nad nią popracować.
Silvanus Carrow