with a loud beating heart I went down to hell...

HONEY FRIEDA BONHAM
Daleko jej do bycia idealną. Zapomina podlewać kwiaty i klnie, widząc, że udało jej się zabić kolejnego kaktusa. Wciąż zostawia wszędzie swoje rzeczy i ciągle brakuje jej długopisów. Nie umie gotować, przypalając jajecznicę, potrafiąc przesolić nieszczęsną wodę i spopielić odgrzewany obiad. Pije tylko czarną kawę bez żadnych dodatków, nie je śniadań i wyjątkowa z niej pracoholiczka.
Być może właśnie dlatego tak ciężko jej zrozumieć, że powinna przystopować z braniem nadgodzin, niezdrowym żarciem, niedosypianiem i ciągłą presją.

 
ur. w 1995 roku, w Londynie → czarodziejka czystej krwiuzdrowicielka na Oddziale Urazów Pozaklęciowych w Szpitalu Świętego Munga → była Puchonka → od trzech miesięcy walczy z białaczką → powiązania

Jest jedną z Bonhamów. Córeczką tatusia, który swego czasu pełnił rolę ordynatora w Szpitalu Świętego Munga. Jest też Honey – a raczej Friedą nienawidzącą swojego pierwszego imienia. Jest po prostu... sobą. Taka nieidealna i trochę popsuta.
Za czasów szkolnych przezywano ją od panien porządnickich i kujonów. Wtedy nosiła grube, brzydkie okulary i za duże swetry. I wciąż jest panną porządnicką i kujonem. Wciąż sięga po okulary i ubiera za duże swetry. Jednak całą swoją wrażliwość, którą traktowała jak przekleństwo, teraz pielęgnuje, choć ma wrażenie, że niewiele w niej jej zostało. Ciągle jednak wierzy w to, że kochać to szczęście, a bycie kochaną – wielkość.
code by EMME
Cześć! Honey zyskuje przy bliższym poznaniu. Polecamy się przy urazach wszelakich! Reklamacji nie uwzględniamy...
fc: Laura Matuszczyk, @: lyfjaberg000@gmail.com

18 komentarzy:

  1. Na pewno nie podałaś nam amortencji?

    A.C.

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witam, życzę weny i dużo wolnego czasu do pisania! Jeżeli chcesz, możemy coś razem naskrobać. Igni często pojawia się w Szpitalu Świętego Munga, więc jest szansa, że nasi bohaterowie znają się chociaż z widzenia.]

    Ignatius

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Jaka przepiękna karta! I nie mówię tu tylko o kodzie (choć widzę, że lubimy sięgać do tego samego źródła ^^), ale przede wszystkim o treści – bardzo krótkiej, ale zarazem odsłaniającej dość z kreacji postaci, by zaciekawić czytelnika i sprawić, że chciał dowiedzieć się więcej i lepiej poznać Honey. W sumie już kiedyś byłam ciekawa na ile uzdrowiciele byli sobie w stanie poradzić z mugolskimi schorzeniami, które przecież nigdy nie były w obrębie ich zainteresowań, więc nie ma na to ani czarów, ani odpowiednich eliksirów. Mam jednak nadzieję, że ten brak doświadczenia nie zniweczy szans Twojej panny na odzyskanie zdrowia. Nie pozostaje mi nic innego jak przywitać na blogu i – jeżeli tylko byłaby chęć – zapraszam do siebie. Nie wiem na ile Honey dałaby radę wytrzymać z kimś tak wiedźmowatym jak Isolde, ale gdyby potrzebowała młodszej koleżanki walącej prosto z mostu co myśli… Polecamy się :) ]

    Isolde Dippet

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejne godziny w Ministerstwie wlokły się w nieskończoność. Tego dnia nie było żadnych interwencji, choć Arsen dałby wiele, by pozwolić dać się wciągnąć w wir akcji i po prostu nie myśleć. Krzyki, ciężkie słowa, które padły poprzedniego wieczora nieustannie huczały w jego głowie i nie mógł się ich pozbyć, gdy po prostu siedział za biurkiem. Z trudem docierały do niego słowa kolegów, musiał wytężyć całą swoją wolę, aby skupić się na tym, co mówił do nich Potter. Przed oczami wciąż miał wykrzywioną w złości twarz Friedy, jej przepełniony złością głos i szczęk tłuczonej porcelany, gdy ciśnięty w niego talerz rozbił się tuż obok jego głowy. Nie próbował nawet uchronić się przed tym atakiem zaklęciem. Po prostu wyszedł z domu, trzaskając za sobą drzwiami.
    Przecież przeżyli już wcześniej coś podobnego. Obrzucali się słowami, które nigdy nie powinny paść, a już na pewno nie w takiej formie, oskarżali wzajemnie, doskonale wiedząc, że jedno nie jest lepsze od drugiego. Teraz trochę role się odwróciły. Wcześniej to Frieda wyrzucała mu lekkomyślność, nadmierne ryzyko i igranie z życiem i śmiercią, gdy wybierał zawód aurora, a teraz robił to on, gdy zachorowała i sprawiała wrażenie, jakby to niczego nie zmieniało. Jakby w ogóle nie powinna się oszczędzać i nie niszczyć się na własne życzenie.
    Nie chciał źle. Po prostu się o nią bał. Białaczka w tej chwili brzmiała dla niego bardziej złowieszczo niż którekolwiek z Zaklęć Niewybaczalnych. Pojawiła się nagle, cicho, bezszelestnie, bez żadnych słów czy błysków światła. Nie objawiała się tak, jak smocza ospa czy groszopryszczka, w ogóle nie było jej widać, a jednocześnie roztoczyła w ich domu złowieszczą, oślizgłą i zimną aurę śmiertelności.
    Arsen nie znał się na chorobach, a już zwłaszcza tych mugolskich. Przerażało go to, co działo się z jego Friedą, a świadomość, że nic z tym nie może zrobić, pogłębiało wściekłość i strach, które w końcu znalazły ujście, przynajmniej na chwilę, we wczorajszej kłótni. Jednak jakiś czas później, gdy zajął jeden ze stolików w Dziuramym Kotle, powróciły ze zdwojoną siła, przyprowadzając ze sobą cholerne wyrzuty sumienia i jeszcze więcej strachu.
    Nie chciał się kłócić z Friedą. Kochał ją. Kochał ją od dnia, w którym zobaczył ją na szkolnych błoniach pewnego wiosennego dnia, choć wtedy i jeszcze długo po tym nie zdawał sobie z tego sprawy. Kochał ją, gdy zakładał się z Ashtonem, że uda mu się ją pocałować zanim skończy się semestr, choć zrobił to, bo chciał, a nie dla złotego galeona, którego później przyjaciel wciskał mu w dłoń z wyraźną złością. Później z pokorą zbierał od Friedy opierdziel za to, że śmiał się o nią zakładać i żebrał o wybaczenie tak długo, aż w końcu faktycznie postanowiła się nad nim zlitować i mu wybaczyć.
    I gdy teraz o tym myślał, uśmiechał się gorzko, bo dotarło do niego, że zawsze miał talent do spieprzenia wszystkiego, na czym najbardziej mu zależało. Te kilka lat bez Friedy, gdy po jednej z kłótni postanowili się rozstać na dobre, było jednym z najgorszych okresów w jego życiu. I sam do tego doprowadził. Zupełnie tak, jak teraz, gdy trzasnął drzwiami, nie oglądając się za siebie.
    Nie chciał, by historia się powtórzyła. Nie chciał doprowadzać do momentu, w którym jego ukochana dochodzi do wniosku, że już nigdy nie chce widzieć jego cholernej gęby, że ma się wynosić, zniknąć z jej życia. Kolejny raz mógł nie mieć tyle szczęścia. Kolejny raz mogła mu już nie wybaczyć. Nie mógł na to pozwolić. Nie mógł po raz kolejny wszystkiego koncertowo spierdolić przez cholerną dumę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego zaraz po pracy poszedł po zakupy, choć z drżeniem dłoni ściągał kolejne produkty z półek. Później od razu poszedł do kwiaciarni i za mugolskie pieniądze kupił olbrzymi bukiet goździków, ignorując rozbawione i nieco zdumione spojrzenie sprzedawczyni, gdy nie mógł się połapać w tych cholernych pensach i funtach. Obładowany, teleportował się do domu, by zyskać nieco na czasie, zanim Frieda wróci z dyżuru. Zaklęcia pomocne w kuchni nigdy nie były jego mocną stroną, nawet jeśli radził sobie z nimi lepiej niż jego narzeczona, ale dawał sobie jakoś radę. Teraz jednak naprawdę chciał, żeby wyszło dobrze, co tylko potęgowało niepewność.
      W ogólnym chaosie wypełnionym przekleństwami, w powietrzu w końcu uniósł się zapach włoskiej pizzy, którą zrobił… a przynajmniej jej dobrej podróby, gdzie naprawdę należało docenić starania. Ulubione czerwone wino Friedy już się chłodziło, a stół ozdabiał wielki bukiet kwiatów, które Arsen chwycił w dłoń, gdy tylko usłyszał szczęk otwieranego zamka.
      Pełny skruchy, spojrzał na wchodzącą do środka kobietę. Mocno zacisnął palce na łodyżkach kwiatów objętych kolorowym, ozdobnym papierem.
      — Przepraszam, Pszczółko… — powiedział nim Frieda zdążyła się odezwać. — Zachowałem się wczoraj jak ostatni palant… wybacz mi, proszę. — Jego głos przepełniała szczera skrucha. I choć wciąż uważał, że miał rację, że Frieda powinna się bardziej oszczędzać, to jednak nie powinien z tego powodu wywoływać kłótni. — Po prostu… boję się o ciebie. I nie chcę się tym usprawiedliwiać — dodał od razu, aby nie pomyślała, że znów próbuje zrzucić winę na nią. — Nie powinienem był jednak mówić tego wszystkiego. Przebaczysz mi? — zapytał, a chwilę później uśmiechnął się. W brązowych oczach mężczyzny zalśniła lekka duma. — Przygotowałem kolację. Twoją ulubioną pizzę — powiedział, sięgając po argument ostateczny.

      narzeczony błagający o wybaczenie

      Usuń
  5. [ Cześć!
    Tutaj również muszę pochwalić wygląd karty, która prezentuje się pięknie. Karta króciutka, ale treściwa i odnoszę wrażenie, że idealnie oddaje to jaka jest twoja bohaterka. Honey wywarła na mnie wrażenie ciepłej i wrażliwej osóbki i oby wygrała walkę z tak paskudną chorobą. Trzymamy kciuki!
    Baw się dobrze! :) ]

    Rin

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłam u pana narzeczonego, a teraz wpadam tutaj, bo zawsze lubiłam, kiedy zdolni do ponadprzeciętnych rzeczy w zakresie medycyny czarodzieje stawali pod ścianą, a widzę, że tu mamy właśnie taki przypadek niemocy. Bardzo ciekawa koncepcja, choć jednocześnie bardzo przykra. Dobrze, że Frieda ma u swojego kogoś, kto pomoże jej przez to przebrnąć. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie zwolni trochę z pracą i spróbuje trochę porozglądać się wokół, życie jest w końcu piękne, czyż nie? Powodzenia z tą uroczą panią, bawcie się tu dobrze i głowa do góry, Honey!

    PHOENIX FERNHART

    OdpowiedzUsuń
  7. Budził brzęczał już od dobrych dziesięciu minut, ale nic nie wskazywało na to, by Ignatius zamierzał wreszcie wstać, by go wyłączyć. Zamiast tego zakrył szczelnie głowę poduszką i obrócił się na drugi bok. Dopiero kiedy po upływie kwadransa poddenerwowana matka wpadła do środka, chłopak niechętnie zwlekł się z łóżka i powłócząc nogami poszedł rozsunąć zasłony, a następnie wziąć prysznic. Na dworze panowała piękna pogoda. Był słoneczny, upalny dzień, choć zegarek wskazywał dopiero kilka minut po godzinie ósmej.
    Igni położył się spać około dwudziestej trzeciej, ale zmrużył oko dopiero po pierwszej. Nic dziwnego, że nie tryskał optymizmem na wieść o zaplanowanej wizycie w Szpitalu Świętego Munga. Mimo tego, że trwała końcówka wakacji, rodzice zgodnie stwierdzili, że nie powinien odwoływać wizyty. Według niego tak częste odwiedzanie tego miejsca było kompletnie pozbawione sensu, bo uzdrowiciele jak dotąd nijak nie potrafili mu pomóc, ale przecież był niepełnoletni i miał niewiele do powiedzenia w tej sprawie. Choć ociągał się podczas kiedy mama i tata jedli śniadanie, a potem dwa razy wracał po coś do domu, wreszcie wylądował na tylnym siedzeniu wysłużonego auta. Ojciec osobiście przeprowadził go przez drzwi, by upewnić się, że chłopak pójdzie na badania. Całe szczęście, że nie zdecydował się siedzieć pod gabinetem, jak na początku miała to w zwyczaju robić zmartwiona matka.
    Niechętnie udał się na odpowiedni oddział i bez entuzjazmu pozwolił się mierzyć, ważyć, dotykać i świecić światełkiem po oczach. Grzecznie odpowiedział na te same pytania, które słyszał już tysiące razy. Na koniec pobrano mu krew i wypuszczono. Igni był śpiący i nie krył niezadowolenia, że znowu znalazł się w klinice. Zaczął traktować to miejsce jak drugi dom, chociaż właściwie, to może trzeci, bo drugim był przecież Hogwart...
    Pogrążony w niewesołych przemyśleniach, brunet zawiesił się podczas mieszania herbaty w herbaciarni, która znajdowała się na piątym piętrze. To tam najczęściej czekał na rodziców, nim ci odebrali go z rutynowych badań. Nie spodziewał się, że ktoś postanowi uprzyjemnić mu czas oczekiwania. Wyrwał się z zamyślenia na widok garści ciągutek, które wylądowały przed nim na stoliku. Powoli wypuścił łyżeczkę z dłoni i podniósł wzrok znad kubka, przypatrując się kobiecej sylwetce.
    — Dzień dobry pani Bonham. To łapówka czy nagroda dla dzielnego pacjenta? — zażartował. Przebywając tak często w tym miejscu, nie sposób było nie kojarzyć personelu. Ta konkretna uzdrowicielka zapadła mu w pamięć ze względu na sympatyczne usposobienie i słodycze, którymi go częstowała.

    Ignatius aka ulubiony pacjent

    [Ciągutki, moje ulubione <3]

    OdpowiedzUsuń
  8. Był dumnym osłem. W dodatku, jak na osła przystało, cholernie upartym, w czym z kolei Frieda ani trochę mu nie ustępowała. Większość ich znajomych, a już zwłaszcza rodziny jednej i drugiej strony dziwili się, że ten związek w ogóle istnieje. Zarówno Bohnamowie, jak i Carterowie odetchnęli z ulgą, gdy Arsen i Frieda się rozstali, a potem zachodzili w głowę, gdy po kilku latach znów do siebie wrócili.
    Ich związek był burzliwy. Kłócili się często i namiętnie godzili, potrafili się ranić, jak nikt inny, ale też jak nikt inny potrafili się rozumieć. Gdy chodziło o miłość, zdrowy rozsądek najwyraźniej nie miał siły przebicia, a Arsen kochał Friedę bardziej niż kogokolwiek innego. Te lata rozłąki, które ciągnęły mu się w nieskończoność, były niczym niekończący się koszmar. Nie potrafił bez niej żyć. Tak samo bez czułego dotyku, jak i marudzenia czy gniewnie rzuconego sierściucha. Nie mógł żyć, gdy w powietrzu nie czuł subtelnej nuty jej perfum, a nawet bez tego cholernego wyciągania jej włosów z odpływu wanny, o co się wściekał, a jednak w jakiś sposób było mu niezbędne, aby dzień stał się kompletny. I gdy się schodzili, obiecał sobie, że tym razem będzie lepiej. Postara się bardziej. W końcu chciał, żeby była szczęśliwa. Żeby oboje byli.
    I naprawdę się starał, choć czasem nie wychodziło. Wciąż się kłócili, przerzucali winą, gdy sielanka mijała i na horyzoncie pojawiały się kłopoty. Nie podobało mu się to, jak mijali się w drzwiach, jak oboje poświęcali się pracy i naprawdę chciał pracować mniej, spędzać z nią więcej czasu. Jednak chęci to jedno, a to, co przynosiła rzeczywistość, było zupełnie czymś innym.
    — Przecież za to mnie właśnie kochasz — odgryzł się, wyginając usta w szelmowskim uśmiechu. To prawda. Zdarzało mu się zachowywać jak palant, a tego durnego wybryku z pocałunkiem nie mógł wybaczyć sobie do dziś. Nie tyle samego pocałunku, bo tego nie żałowałby nigdy, ale okoliczności, w których zaistniał. Wściekła, zraniona Frieda prześladowała go jak duch, a wyrzuty sumienia gryzły go długo. Robił wszystko, żeby ją przeprosić, ugłaskać jakoś i wtedy właśnie upór okazał się zaletą. Walczył o nią tak długo, robił z siebie głupka przy każdej okazji, aby tylko mu wybaczyła.
    Zacisnął zęby i przemilczał jej kolejny komentarz. Cała Frieda. Zawsze musiało być jej na wierzchu, zawsze musiała mieć ostatnie słowo, wywlekać wszystko, choć przecież się do cholery starał. Chciał się pogodzić, sprawić jej przyjemność… i na pewno nie chciał się kłócić. Nie znowu, po tym, co stało się wczoraj. Dlatego przemilczał, choć też mógłby jej wytknąć co nieco. Nie była kryształowa. Oboje nie byli. Kolejne obrzucanie się oczywistościami nic by im nie dało.
    Rozluźnił się nieco, czując jej dłoń przy jej twarzy. Chwycił ją w swoją i przycisnął chłodne, szczupłe palce do ust. Odetchnął głęboko, starając się zepchnąć rozdrażnienie gdzieś daleko, by nie szeptało mu złośliwie, by się odgryzł.
    — Wiem, pszczółko — powiedział łagodnie, choć przez myśl przeszło mu, że już chyba wolałby oberwać tym talerzem, niż usłyszeć to, co padło wczoraj. Ona… cóż, kto wie, może mogłaby powiedzieć to samo. Słowa często raniły bardziej.
    Uśmiechnął się lekko, widząc, jak zanurza twarz w kwiatach. Dał jej chwilę, by mogła nacieszyć się ich zapachem.
    — Próbuję ci sprawić przyjemność, ale jeśli nie chcesz, mogę oddać pizzę i wino sąsiadom. Mogą się nieco zdziwić, ale co mi tam — odgryzł się, rozbawiony, po czym objął ją ramieniem, by zaciągnąć ją do salonu. Im więcej będzie jeść, tym mniej będzie gadać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatrzymał się jednak, gdy spoważniala. Równie poważnie skinął głową, gdy wysłuchał jej słów.
      — Wiem. Wiem, że czeka nas pewnie długa i trudna rozmowa, ale wolę to niż ciągłe kłótnie — powiedział, prowadząc ją do salonu, gdzie wszystko przygotował. Pizza stała na stole przykrytym białym obrusem, w kieliszkach na wino odbijał się ciepły blask świec, a butelka tkwiła w kubełku z lodem. — Ale najpierw zjedzmy, co ty na to? Zrobienie pizzy jest trudniejsze od wyczarowania patronusa — pożalił się. — Szkoda by było, gdyby wystygło. — dodał, po czym odsunął jej krzesło i gdy usiadła, zajął miejsce naprzeciw niej. — Mam nadzieję, że wyszła dobra.
      Sam nie był pewien, czy celowo odwleka zaczęcie tego trudnego tematu, czy też faktycznie kieruje nim jedynie pragnienie… chwili normalności. Spędzenia z nią tych paru minut, nie martwiąc się o nic i nie ryzykując kolejną kłótnią. Trochę się… bał. Tak po prostu, po ludzku się bał.
      — Jak było w pracy? — zapytał, nakładając jej kawałek pizzy i wlewając wino do kieliszka. Był to ryzykowny temat, ale który w ich przypadku nie był? Zwłaszcza w tej chwili.

      Sierściuch robi, co może

      Usuń
  9. [Ojej, dziękuję pięknie! Zdjęcie mnie tak urzekło, że od razu wiedziałam, że je wykorzystam. :D Ale zdjęcie w Twojej karcie jest również przepiękne, a sama postać cudna (no i to imię i nazwisko, mniam, komponuje się idealnie! :D)
    Myślę, że możemy coś pokombinować z wątkiem – na przykład w trakcie wakacji brat Lyry mógłby wpakować się w jakieś kłopoty i Lyra, nie chcąc angażować rodziców, zabrałaby go do św. Munga? :)]

    Lyra Black

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie mówiła mu tego, ale przecież dobrze widział, że coś się dzieje. Choć się uśmiechała, grymas ten nie był w stanie przegnać zmęczenia widocznego w jej dużych oczach, a i sam uśmiech był po prostu… inny. Nie ten sam. Te zmiany były tak subtelne, że niemal nie do dostrzeżenia, jednak Arsen za dobrze ją znał, by tego nie widzieć. Nie dostrzegać emocji wypisanych na jej twarzy, choć tak bardzo starała się je ukryć.
    Zupełnie jak wtedy, gdy w tej jednej chwili bezpowrotnie stracił cząstkę swojej duszy. Gdy Frieda powiedziała mu, że jest w ciąży, był przerażony. Nie sądził, by nadawał się na ojca, jednak wspierał ukochaną na każdym kroku i nim się zorientował, nie mógł się doczekać, kiedy jego synek lub córka przyjdzie w końcu na świat. Pokochał tę małą istotkę całym sercem i często zawieszał się, przyglądając się twarzy Friedy, która chyba nigdy wcześniej i już nigdy później nie była tak… łagodna, przepełniona ciepłym, najsilniejszym uczuciem.
    Gdy poroniła, cały świat wywrócił się do góry nogami. Nigdy nie czuł się tak zagubiony, jak właśnie wtedy. Miał ochotę krzyczeć, płakać, ale przede wszystkim chciał pomóc Friedzie. Widział jej rozpacz, jednak nie potrafił jej pomóc. Tłumił wszystko w sobie, by być dla niej oparciem, jednak ona… zamknęła się w sobie, była niczym zjawa. Odsunęła od niego, a każda próba zbliżenia się kończyła się spięciem, bo i on nigdy nie potrafił do końca panować nad swoimi emocjami. W końcu przestał próbować. Choć długo rozmawiali o rozstaniu, to jednak decyzja została podjęta pod wpływem impulsu. I odszedł, z rozdartym sercem. Ziejącą pustką i wyrzutami sumienia, że zostawia ją samą. Na nic zdawało się tłumaczenie samemu sobie, że przecież wyraźnie dała mu do zrozumienia, że wcale go nie potrzebuje.
    Teraz było podobnie. I chyba to najbardziej go przerażało. Serce podchodziło mu do gardła na widok tego nieobecnego spojrzenia, bledszej niż zwykle twarzy, podkrążonych oczu. Bał się, że oboje znów balansują nad przepaścią i tym razem już nie będzie odwrotu. Czuł wściekłość, ciągle odbijając się od ściany i dawał jej upust, by w końcu dać się pożreć wyrzutom sumienia.
    Arsen był dumny, jednak przecież tym razem postanowił sobie, że będzie starał się bardziej. Że przecież kocha Friedę, a więc tym bardziej powinien potrafić schować dumę do kieszeni. Zaciskał więc zęby, słysząc jej uwagi, powtarzając sobie, że przecież sobie obiecał. Obiecał sobie, że tym razem nie da się sprowokować i kolejny wieczór nie skończy się kłótnią.
    — Za stara? — prychnął. — Chciałabyś. Jesteś piękna nawet, jak się wydzierasz. I całkiem seksowna — uśmiechnął się szeroko, z rozbawieniem lśniącym w niebieskich oczach. Powinna o tym wiedzieć, w końcu niejedna ich kłótnia, znacznie mniejszego kalibru, kończyła się przecież w łóżku.
    — Cóż, wolałbym mimo wszystko, aby była dobra — stwierdził z uporem. Przecież naprawdę się starał! I może nawet żaden Włoch nie dostałby ataku serca na widok jego kulinarnych wybryków. — Nie po to stoczyłem walkę na śmierć i życie w kuchni, abyś teraz musiała się męczyć jedzeniem — uśmiechnął się. Spoważniał jednak nieco, słysząc jej kolejne słowa. Sięgnął przez stół, aby chwycić jej rękę.
    — Zawsze będę, Pszczółko. No wiesz… nie pozbędziesz się mnie nawet, jeśli będziesz bardzo próbować — ostrzegł ją. W końcu już raz odszedł i nie było rzeczy, której żałowałby bardziej. Naprawdę nie miał zamiaru powtarzać drugi raz tego błędu.
    Puścił jej dłoń, by mogli zjeść. Sięgnął po wino, podnosząc na nią wzrok, gdy zaczęła mówić o pracy. Roześmiał się pod nosem, rozbawiony.
    — Niemożliwe. Jest ktoś, kto ci się stawia i się nie boi? — zapytał z lekką nutą złośliwości w głosie. Cóż, jego narzeczona miała charakterek, temu nie dało się zaprzeczyć i aż trudno było uwierzyć, że ktokolwiek był w stanie jej się sprzeciwić. Ale wiedział przecież, że potrafiła być naprawdę łagodna i delikatna. I kochał obie jej wersje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skinął lekko głową, gdy urwała swoją wypowiedź. Odwrócił wzrok, dobrze wyłapując to niedopowiedzenie. Przemilczał to jednak.
      — Jeśli kogoś trzeba postraszyć, to tylko powiedz — zaoferował, unosząc jedną brew i uśmiechając się zaczepnie. Zupełnie jak typ spod ciemnej gwiazdy, a nie auror.
      Wzruszył lekko ramionami, gdy odbiła pytanie. Cóż, w tej kwestii byli równie winni. Oboje stosowali niedopowiedzenia, a Arsen rzadko się skarżył czy mówił o tym, co działo się w pracy. Niektóre rzeczy nie nadawały się do tego, by o nich mówić, a zwłaszcza przy kolacji.
      — Nie. Póki co bez zmian. Potter nadal jest tak upierdliwy, jak był. Większość zmiany spędziłem właściwie za biurkiem, jeśli nie liczyć jednego wezwania do groźnego czarnoksiężnika, który koniec końców okazał się jedynie zdziwaczałym mugolem. — wzruszył lekko ramionami. Takie wezwania zdarzały się bardzo rzadko, ale jednak. Strasznie dużo przy tym było papierologii.
      — I jak? — zapytał, gdy w końcu spróbowała pizzy. Wiercił się nieco na krześle ze zniecierpliwienia. Naprawdę mu zależało, żeby kolacja jej smakowała. Jeśli chodziło o niego, był zadowolony, jednak nie on był tutaj koneserem, który miał wydać wyrok. — Tak sobie pomyślałem… wyglądasz na zmęczoną. Może po kolacji przygotuję ci kąpiel? — zapytał. I nie była to próba podlizania się. Naprawdę chciał zrobić dla niej coś miłego. Trochę porozpieszczać.

      Mruczek

      Usuń
  11. Koszmarnie. A mój dzień nawet nie zaczął się dobrze. Miał ochotę odpowiedzieć szczerze na to pytanie, ale zamiast tego wzruszył tylko ramionami i powoli sięgnął po cukierki, które wyciągnęła w jego stronę uzdrowicielka. Uśmiechnął się pod nosem, myśląc, że to mało wychowawcze, częstować nieznajome dzieciaki słodyczami. Po chwili mocowania się z szeleszczącym papierkiem wepchnął sobie ciągutkę do ust. Nie przepadał za słodkimi przekąskami, w przeciwieństwie do Doriana, który uwielbiał czekoladowe żaby i zbierał karty z czarodziejami. Z trudem przełknął cukierka, mając wrażenie, że ten stanął mu w gardle.
    Sięgnął po kubek z gorzką herbatą i upił kilka łyków, mimo tego, że wciąż była gorąca przez co parzyła go w język. Pokiwał twierdząco głową w odpowiedzi na zadane pytanie. Ukradkiem oblizał usta, po czym uważnie przyjrzał się Honey. Zmarszczył czoło, wyraźnie skonsternowany.
    — Bywało lepiej — odparł, uznając, że w ten sposób nie dopuści się kłamstwa, ale równocześnie nie zdradzi tego jak źle jest naprawdę. — Blado pani wygląda — zauważył.
    Skinął na przechodzącą akurat kelnerkę i zamówił dwie porcje naleśników. Uznał, że zapracowana kobieta mogła nie zjeść śniadania i dlatego wydaje się osłabiona. Nawet nie podejrzewał, że mogła być ciężko chora. Nie znał jej na tyle dobrze, by zauważyć kluczowe objawy.
    Posłał Honey uśmiech, kiedy przed obojgiem wylądowały talerze z górą puszystych pankejków, z kosteczką masła u góry i obficie polanych syropem klonowym. Wyglądały jak z obrazka w książce kucharskiej. Nie przypominał sobie, by wcześniej zamawiał tam śniadanie, ale miał nadzieję, że będą równie smaczne, co apetycznie podane.
    — W piątej. Znowu — dodał, wyłapując zaskoczone spojrzenie kelnerki. Pewnie uznała ich za znajomych, a może nawet za parę. Oddaliła się szybkim krokiem, wyraźnie speszona błędną interpretacją. Igni z trudem powstrzymał śmiech.
    — Prawdę mówiąc nieszczególnie cieszę się na powrót do szkoły, ale Hogwart nie przewiduje indywidualnego toku nauczania, więc chyba nie mam innego wyjścia — stwierdził, krojąc swoje naleśniki. — Wychodzi na to, że też jestem nudziarzem. Należę nawet do Klubu Miłośników Literatury — dodał. — Tak poza tym śpiewałem w szkolnym chórze, ale przez to, że wraz z wyglądem zmienił mi się też głos, nie wiem czy do tego wrócę. Nie jestem pewien czy przewidują jakieś partie na baryton — mruknął. — Kiedy była pani w moim wieku, wiedziała już pani kim chce zostać? — zapytał. Zastanawiał się, czy powinien się martwić tym, że jeszcze nie miał sprecyzowanych planów na przyszłość. Dorian od początku wiedział w jakim kierunku zamierzał dążyć. Wskazywał czasem palcem na plakaty rozwieszone w pokoju i z przekonaniem mówił, że będzie tacy jak oni, a nawet lepszy. Jaka szkoda, że nie miał szansy zrobić kariery na boisku Quidditcha. Ignatius znowu musiał wziąć parę łyków herbaty, by odsunąć od siebie przebłyski wspomnień.

    Ignatius

    OdpowiedzUsuń
  12. To było chyba podstawą każdego z nieporozumień, które tak często eskalowały w straszną kłótnię – ona nie lubiła jego maniakalnego łapania czarnoksiężników, on jej perfekcyjności i nadgodzin, by być przy pacjentach, nawet jeśli zależało od tego jej zdrowie. Nie to, że uważał, że powinna być bardziej nieczuła. Wręcz przeciwnie, to przecież właśnie ta jej dobroć, empatia do cierpiących sprawiła, że nim się obejrzał, skradła jego serce, być może nieco bardziej zatwardziałe niż by sobie życzył. On igrał ze swoim życiem, narażając się na śmiertelne zaklęcia, a ona wyciskając ostatnie swoje siły w szpitalu. Być może jego sytuacja była bardziej jaskrawa, spektakularna, co tak naprawdę niczego nie zmieniało. Ona oddawała całą siebie bez wybuchów, blasków świateł, krzyków. Poświęcała się w ciszy i cieniu. I to też w jakiś sposób go niemożliwie denerwowało – to, że tak mało osób doceniało zaangażowanie Friedy. Uważał, że już dawno powinna awansować na naczelną uzdrowicielkę. Czemu inni tego nie widzieli?
    Tak więc oboje zdawali się rozumieć ryzyko i jednocześnie za nic w świecie nie potrafili odpuścić. Utknęli w błędnym kole, widząc winę tylko tego drugiego i nie rozumiejąc, że robią dokładnie to samo.
    — Zawsze uważam, Pszczółko — zapewnił ją. Owszem, zdawało mu się podejmować ryzyko, jednak dobrze wiedział, że nie jest nieśmiertelny. I miał dla kogo żyć. Przekonał się o tym w chwili, gdy Frieda kazała mu odejść, a życie… przestało mieć aż takie znaczenie. Zależało mu mniej, gdy wiedział, że swoim odejściem nikogo nie skrzywdzi.
    Uśmiechnął się ze szczerym zadowoleniem, kiedy pochwaliła jego kulinarne eksperymenty. Widać było na pierwszy rzut oka, że jest z siebie dumny jak paw. Głównie dlatego, że był w stanie sprawić jej przyjemność. Prychnął jednak, gdy wspomniała o kociej miłości. Nie sądził, aby w dodatkach zaplątał się jakiś kłak. Spojrzał jednak na nią łagodnie, gdy nazwała go kotkiem. Lubił, gdy tak na niego mówiła. Znacznie bardziej niż gdy nazywała go sierściuchem.
    Gdy tylko wstała, odsunął się nieco od stołu, jakby już wiedział, co planuje. Objął ją w talii, gdy rozsiadła się na jego kolanach i oparł brodę o jej ramię. Zamruczał cicho, czując jej palce na karku. Delikatne, niewinne pieszczoty odezwały się przyjemnym dreszczem wzdłuż kręgosłupa.
    — Chyba nie sądziłaś, że zostawię cię w wannie samą? Też zasługuję na gorącą kąpiel. I może jakiś masaż? — mruknął z rozbawieniem, posyłając jej zaczepne spojrzenie. Właściwie to tego nie planował, sądząc, że może Frieda zechce po prostu się zrelaksować po ciężkim dniu. Jednak, jeśli sama o tym wspomniała, to nie zamierzał się opierać. Wręcz przeciwnie, bardzo mu się podobała jej sugestia.
    — Planów mam wiele, ale wszystko po kolei — odpowiedział i zsunął spojrzenie na kącik jej ust, gdzie została kropla sosu. Wyciągnął szyję, by sięgnąć go ustami i językiem. Zamruczał cicho, zachwycony nie tylko własnym osiągnięciem kulinarnym, co miękkością jej skóry i słodyczą ust.
    — Dziwne, na tobie ten sos smakuje znacznie lepiej — zauważył. Przesunął dłonią wzdłuż jej pleców i wsunął palce pod krawędź bluzki. Opuszkami delikatnie pieścił jej ciepłą, miękką skórę. Spojrzał na nią i uśmiechnął się z zadowoleniem.
    — Tęskniłem za tobą — przyznał cicho. Nienawidził tej ciężkiej atmosfery, która zapadała po kłótni. Każda godzina była istną męczarnią, a urażona duma nie pozwalała tego przerwać. Pod tym względem też byli do siebie, na ich nieszczęście, podobni, jednak chciał to zmienić. Chciał potrafić zgiąć kark, gdy wymagała tego sytuacja, nie krzywdzić jej i siebie. Umieć przyznać się do błędu, nawet jeśli wina nie leżała tylko po jego stronie. Cóż, wiedział, że jeszcze przed nim długa droga, ale póki co, chyba nieźle mu szło. Wyciągnął szyję i wgryzł się w kawałek pizzy, który trzymała w swojej dłoni, nie dbając o ewentualnie protesty. Cóż, sama tu z nią przyszła, a on miał zbyt zajęte ręce, by sięgnąć po własny kawałek. Przełknął szybko, a ewentualne marudzenie natychmiast stłumił pocałunkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kocham cię — mruknął, trącając nosem jej nosek. — I zawsze będę cię kochał, bez względu na wszystko. Wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda? — zapytał, patrząc jej w oczy. Chciał, by wiedziała, że ma w nim wsparcie. Że nie musi wszystkiego tłumić w sobie. Że zrobi wszystko, jeśli tylko wskaże mu właściwą drogę. Nie wyobrażał sobie, by mogło jej zabraknąć. Przerażała go myśl, że mógłby nigdy więcej nie zobaczyć jej twarzy, nie usłyszeć głosu – nawet, jeśli miałaby się znów na niego wydzierać. Potrzebował jej i chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo.

      Uroczy Kotek

      Usuń
  13. — Moja mała pszczółka miłą? Czy ktoś cię potraktował imperiusem, czy też wcale nie jesteś moją małą pszczółką, co? — zapytał, unosząc brew i nawet nie próbując ukryć złośliwego uśmiechu. Cóż, nawet w takiej chwili trudno mu się było powstrzymać przed małymi uszczypliwościami i wspomnieniem, jak za czasów szkolnych jedna krukonka za pomocą eliksiru wielosokowego zmieniła się w Honey, aby umówić się z Carterem. Po tym, jak związana z tym burza minęłą, nieustannie go to bawiło. Zwłaszcza moment, kiedy prawdziwa Bohnam natknęła się na Arsena całującego się w zaułku szkolnego korytarza z fałszywą Friedą. Gdy minął pierwszy szok, pierwsze próby rozpaczliwego tłumaczenia się, nie pozostało mu nic innego, jak śmiać się z tego wszystkiego. Arsen wiedział, że miał powodzenie u dziewczyn i zanim stracił głowę dla Honey, bezczelnie to wykorzystywał, jednak… nie spodziewał się, że ktokolwiek będzie w stanie posunąć się do tego, by podszywać się pod jego miłość.
    Swojego czasu byli prawdziwą szkolną sensacją. Nic dziwnego, w końcu wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to się po prostu nie mogło udać. Nie z ich silnymi i jednocześnie tak skrajnie różnymi charakterami. A jednak to właśnie Frieda była tą, która trafiła do jego wnętrza. Była tą, która przejrzała jego zawadiacki uśmiech i wybujałe ego, by dostrzec to, jaki był naprawdę. Że pod tym wszystkim krył się chłopiec, na którym rodzinna tragedia odcisnęła piętno. Była tak naprawdę jedyną osobą spośród szkolnych rówieśników, które wiedziały o Edwardzie. I na początku był wściekły, że udało jej się go przejrzeć. Minęło trochę czasu, zanim zdał sobie sprawę, że podzielenie się tą tajemnicą w jakiś sposób przynosiło ulgę. Wiedziała więc, czemu ma obsesję na punkcie czarnoksiężników, choć oboje dobrze wiedzieli, że to niczego nie usprawiedliwia i tak naprawdę nie sprawiało, że ich życie było łatwiejsze.
    Gdy się kłócili, Arsen jeszcze bardziej uciekał w pracę. Cały swój gniew i żal kierował na śledztwa, a odnoszone wtedy sukcesy wcale nie przynosiły mu satysfakcji. Przecież wcale nie było tak, że uważał się za nieśmiertelnego. I wcale nie chodziło o to, że bał się śmierci. Od zawsze chciał być aurorem i oboje wiedzieli, jak bardzo niebezpieczna jest to praca. Bardziej bał się, że mógłby nie zdążyć powiedzieć Friedzie jak bardzo ją kocha. Że ostatnie słowa, które od niego usłyszała były pełne gniewu i wyrzutów.
    Dlatego wcale nie oczekiwał pochwał czy szczególnej nagrody za to, co dziś zrobił. Jedyne, czego pragnął, to tego, by mu wybaczyła Ta chwila, gdy mógł ją trzymać w objęciach i podkradać jej kawałek pizzy, droczyć się z nią, słyszeć jej śmiech i widzieć ten ukochany blask w oczach, wynagradzał mu wszystko. I wiele by oddał, by ta chwila mogła po prostu trwać. By ktoś zatrzymał czas i nie pozwolił, by cokolwiek złego zakłóciło ten na pozór zwyczajny, a jednak tak wyjątkowy moment.
    — No już, żartowałem tylko — mruknął, widząc minę ukochanej. — Nie złość się, bo twoje policzki zaczynają przypominać kolorem ten nieszczęsny sos. — Chyba powinien się zamknąć. Tak, zdecydowanie powinien się zamknąć, jednak oboje dobrze wiedzieli, że nie potrafił. Przecież właśnie takiego go kochała, prawda? — I tak jesteś śliczna. Najpiękniejsza — przyznał, unosząc wzrok na jej twarz. Być może w ten sposób próbował się podlizać, aby nie gniewała się na niego za bardzo, ale przecież jednocześnie mówił samą prawdę. Była najpiękniejsza.
    — Nie. Co za dużo, to niezdrowo, a i tak najbardziej smakujesz mi bez żadnych dodatków — mruknął, na dowód swoich słów muskając ustami jej szyję. — Podobno nie powinno się jeść deseru zanim nie skończy się obiadu, ale kto mi zabroni? — zapytał z rozbawieniem.
    Objął ją mocno, gdy odłożyła pizzę i objęła go za szyję. Powoli głaskał jej plecy, chowając twarz w ramieniu. Przymknął oczy, oddychając głęboko, wypełniając płuca jej zapachem. Nieco szpitalnym, ale wciąż z wyczuwalną nutą jej ulubionych perfum. Zapach jej ciała, który uwielbiał najbardziej na świecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A ja bardzo kocham tę zołzę — przyznał i uśmiechnął się lekko. Spojrzał na nią, gdy objęła dłońmi jego twarz i ugryzł delikatnie w kciuk, gdy był w zasięgu jego ust.
      — Może i bywam skończonym kretynem, ale na pewno nie popełniam dwa razy tego samego błędu — rzucił, unosząc brew w geście rozbawienia. — Już nigdy się mnie nie pozbędziesz, słyszysz? Co by się nie działo, zawsze będę obok — obiecał. On też bał się świata bez Friedy. Nie wyobrażał sobie, że mogliby się nie kłócić, nie godzić, nie wyobrażał sobie, że miałby zostać sam w pustym domu. I dlatego tak cholernie się bał. Bał się tego potwora, który powoli zjadał mu narzeczoną, a on nic nie mógł na to poradzić.
      — To co? Kąpiel? Czekam na mój masaż. — Wstał z krzesła, jednocześnie przerzucając sobie kobietę przez ramię. Zaśmiał się cicho, słysząc jej oburzenie, które podkręcił klapsem w wypięty pośladek, po czym ruszył w stronę łazienki. Pizza była dobra, ale mogła trochę poczekać. W końcu… nigdzie im się nie spieszyło.

      Złośliwy kocur

      Usuń