ARRAN GREENGRASS
RAVENCLAW • VI ROK • UR. SZKOCJA, FAIR ISLE • PREFEKTCZYSTA KREW — WYBITNY Z TRANSMUTACJI I ELIKSIRÓW — KLUB ŚLIMAKA — KOŁO ELIKSIRÓW — CHCE WZIĄĆ UDZIAŁ W MISTRZOSTWACH ELIKSIRÓW SZKÓŁ CZARODZIEJSKICH W 2023 — WŁAŚCICIEL KOTA O IMIENIU SYZYF — BOGIN: RÓŻDZKA OJCA, WYCELOWANA W NIEGO — PATRONUS: BRAK — POWIĄZANIA
Gdy pociąg hogwarcki rusza, wsuwa się do ostatniego, względnie pustego przedziału. Wiesz, Vince, nigdy nie widziałem testrali, oznajmia spokojnie, patrząc prosto w oczy kolegi. Nie wiadomo, co myśli, ale znając naturę Krukona, z każdego wypowiadanego słowa inkantuje celowość. Nie martw się, że nie rozumiesz – to normalne przy nim. Twarz, niezmiennie od lat przecięta powagą, kryje głębokie zrozumienie świata nie na miarę nastoletnich hormonów. Jakby na drodze systematyczności i dzięki talentowi do nauki magii, łapał czas na przedwczesne dojrzewanie.
Odziany w pas siniaków, chowanych skrzętnie za opuszczonymi w dół rękawami koszuli, siada na miejscu zawsze przy oknie. Czasami jeszcze zaciąga ciasno krawat pod kołnierzem. Lubi myśleć, że w zaciśnięciu pętli da się chwycić kontrolę. Nawet wtedy, gdy palce, wypuszczając płat krukońskich barw z dłoni, drżą nieznacznie.
Mimo tego z pierwszym piskiem kół pociągu dostrzegasz w nim nienaturalny spokój. Opiera się swobodnie o miękkie obicie siedzenia, niemal w nim niknąc, i spogląda za okno, jakby właśnie szukał zagubionej w dali emocji.
Błękit zagadkowego spojrzenia zasnuwa przed tobą zasłonę milczenia, której nigdy nie odkryłeś. Czy naprawdę musisz?
Wiesz, że jest prefektem, dąży do perfekcji i pomoże Ci w lekcjach, gdy poprosisz. Wiesz, że najbardziej ze wszystkiego nie znosi podniesionych głosów, a także rozmów podszytych bezczelnością. Wiesz jeszcze, że nie boi się Ślizgonów i gdy się uśmiecha (robi to niezwykle rzadko), mógłby uchodzić za najprzystojniejszego chłopca w szkole.
Nie wiesz tylko tego, jaki ciężar doświadczenia dźwiga, oraz że gdy jest już tuż u szczytu, niemal usatysfakcjonowany, ręce zdrętwiałe od ciągłego zacisku i od zmęczenia, ściągają kamień zadowolenia w dół.
Odziany w pas siniaków, chowanych skrzętnie za opuszczonymi w dół rękawami koszuli, siada na miejscu zawsze przy oknie. Czasami jeszcze zaciąga ciasno krawat pod kołnierzem. Lubi myśleć, że w zaciśnięciu pętli da się chwycić kontrolę. Nawet wtedy, gdy palce, wypuszczając płat krukońskich barw z dłoni, drżą nieznacznie.
Mimo tego z pierwszym piskiem kół pociągu dostrzegasz w nim nienaturalny spokój. Opiera się swobodnie o miękkie obicie siedzenia, niemal w nim niknąc, i spogląda za okno, jakby właśnie szukał zagubionej w dali emocji.
Błękit zagadkowego spojrzenia zasnuwa przed tobą zasłonę milczenia, której nigdy nie odkryłeś. Czy naprawdę musisz?
Wiesz, że jest prefektem, dąży do perfekcji i pomoże Ci w lekcjach, gdy poprosisz. Wiesz, że najbardziej ze wszystkiego nie znosi podniesionych głosów, a także rozmów podszytych bezczelnością. Wiesz jeszcze, że nie boi się Ślizgonów i gdy się uśmiecha (robi to niezwykle rzadko), mógłby uchodzić za najprzystojniejszego chłopca w szkole.
Nie wiesz tylko tego, jaki ciężar doświadczenia dźwiga, oraz że gdy jest już tuż u szczytu, niemal usatysfakcjonowany, ręce zdrętwiałe od ciągłego zacisku i od zmęczenia, ściągają kamień zadowolenia w dół.
Słodko-gorzki, ale do strawienia. Arran zaprasza do wątków.
Wątki: Poppy N.
Wątki: Poppy N.
[ A więc witam cię z drugą postacią!
OdpowiedzUsuńArran zdaje się niezwykle ciekawą postacią i trzymam kciuki by w końcu siniaki zniknęły z jego ciała i by zagościło w jego życiu jak najwięcej radości :)
Mamy wszystko ustalone, więc pozostaje mi tylko życzyć i tu dobrej zabawy oraz dopytać kto u nas zaczyna? :D ]
Rin
[Ooo, matka Scorpiusa z domu była właśnie Greengrass. Zastanawiam się, czy nasi panowie mogą się zatem znać, czy są krewnymi. Jeśli masz ochotę na wspólny wątek, to zapraszam do siebie z otwartymi ramionami.
OdpowiedzUsuńPS. W karcie Arrana wkradł się mały błąd - wziąć* ;)]
Scorpius Hyperion Malfoy
[Cieszę się, że udało Ci się wynegocjować z administracją pozostawienie tego zdjęcia. Zgadzam się, że idealnie pasuje ono do Arrana! 🖤
OdpowiedzUsuńŻyczę mnóstwa weny i czasu, a przy okazji mogę zaproponować rozgrywkę z Ignatiusem. Puchon też przeżywa trudne chwile, więc może to by ich mogło w jakiś sposób połączyć.]
Ignatius
[ Super, nie ukrywam, że jest mi to na rękę, ponieważ jestem aktualnie na wyjeździe <3 W takim razie czekamy z Rin :D
OdpowiedzUsuńI musze zgodzić się z autorką powyżej, cieszę się, że udało się pozostać przy tym zdjęciu. Jest piękne i idealnie pasuje! ]
Rin
[Jak dobrze, że mogłaś opublikować to zdjęcie, idealnie pasuje i czytając opis w karcie właśnie tak można sobie wyobrażać tego chłopaka. Treść karty pochłonęłam migiem, bardzo podoba mi się Twój styl pisania, chętnie przeczytałam kolejne karty, lub jakieś opowiadanie :) Sama karta świetnie dopasowana, wszystko ze sobą idealnie współgra, bardzo zaintrygowałaś mnie tymi siniakami i ściskanym mocniej krawatem. Oby mroczne doświadczenia odeszły w niepamięć i na jego ustach gościł uśmiech. Zarówno Suz jak i Elias pewnie cholernie by go irytowali, ale taka mieszanka może być niezwykle ciekawa, więc jeśli nie masz mnie jeszcze dość, zapraszam do nas i Arrana :)]
OdpowiedzUsuńElias&Suz
Zawsze na swój sposób bawiło go to, że łazienka prefektów, do której wstęp mieli wszyscy prefekci (cóż za zaskoczenie) i kapitanowie drużyn Quidditcha, ulokowana została nieopodal figury Borysa Szalonego, biorąc dodatkowo pod uwagę wiszący w środku portret syreny i legendy o tych istotach krążące od wieków wśród mugoli. Najmłodszy z Chevallierów rzucił w eter hasło, otwierając przed sobą miejsce zarezerowane dla niektórych i cieszy go na swój sposób, że jest w tym gronie nielicznych. Tego dnia nadał włosom barwę pszenicy, którą za chwilę przyszło mu niezbyt delikatnie podkręcić niemal do odcienia złotych pierścieni, noszonych jedynie na prawej ręce przez jego matkę (na lewej widnieją zawsze czarne przełamane kolorem jakiegoś szlachetnego kamienia), kiedy dobiegło go powitanie odbite od marmuru ścian i wysoko powieszonego kandelabra z magicznymi świecami. Chwilę później do ubrudzonych przez metamorfomagię zielenią tęczówki wdzierają się żółtawe plamki, gdy spogląda na młodego Greengrassa przez ramię z udawanym znużeniem. Zacisnął palce na jednej z poręcznych ksiąg alchemicznych, którą zabrał jako dodatek do relaksu i najwyraźniej cichej prośby na zniszczenie wzroku na własne życzenie.
OdpowiedzUsuń— Hej, Arran — odpowiedział Ślizgon, siląc się na tę uprzejmość, choć pozbawionym emocji głosem. Obdarzył go jedynie jednym ze swoich cienkich półuśmieszków. Niekoniecznie spodziewał się tego wieczoru towarzystwa, raczej podejrzewając, że na moment zatopienia się w gorącej wodzie z konkretnymi nutami zapachowymi, które utrzymywały się na długo w powietrzu, nawet kiedy nikt nie brał wówczas kąpieli, zrezygnuje z operowania wrodzonym darem.
Chevallier zachowując się niczym głuchy, na to jawne niezadowolenie oplecione wokół jego imienia, tak jakby odpędził to jednym zamaszystym gestem nic nieznaczącą muchę. Młody Greengrass nie trafił na kogoś kto szczególnie przejmowałby się tym, że jego obecność może wzbudzać jakikolwiek dyskomfort, zwalając to na funkcje tego konkretnego pomieszczenia — skoro przejście nigdy nie blokowało się na czas użytkowania, to dlaczego on miałby się tym przejmować? Wyjdę za 30 minut. Możesz przyjść później?, oczywiście, że nie mógł i nie zamierzał się fatygować tu ponownie z chłodnych lochów po raz drugi. Już sama ta prośba wydała mu się zwyczajnie niedorzeczna. Dash jednak powstrzymał się od ubawionego do granic komentarza, ignorując to niemal jak te błagalne słowa zamknięte w wilgoci powietrza i unoszących się zapachów w znak zapytania. Ślizgon zamiast tego zaczął przebierać się, przywdziewając tylko na moment jeden z wielu białych szlafroków, pozostawiając swoje ubrania złożone idealnie obok pobliskiej ściany z dala od basenu.
Następnie przykolegował się do jednego z wyskładanych ręczników i ułożonych w specjalnie przeznaczonym do tego koszu, które za każdym razem przygotowywane były najpewniej przez szkolne skrzaty, czekały raz po raz na nowych właścicieli. Rzucił go w formie nienaruszonego prostokąta nieopodal basenu, wypełnionego gorącą, jak się domyślał, wodą i wysoką, miejscami mieniącą się kolorami pianą, jakby na ślad benzyny odbijającej promienie słoneczne, a na niego posłał ksiegę. Na kafelkach dostrzegł osiadłe i sunące w dół krople wody. Skrzyżował ramiona, patrząc przez chwilę z góry na ciemnowłosego Arrana z nieodgadnionym wyrazem twarzy i westchnął teatralnie z kształtującym się stopniowo lekkim uśmieszkiem.
— Jeśli mielibyśmy się licytować, Arran, to ja byłem w tej szkole przed tobą i nie wydaje mi się, żebym musiał ustępować młodszym — odpowiedział metamorfomag z rozbawieniem, obdarzając Krukona dłuższym i nieco uważniejszym spojrzeniem. Najczęściej kojarzył młodego Greengrassa ze zbyt ciasno zawiązanego krawata, na którego widok za każdym razem miał ochotę złamać dzielącą ich odległość i poluzować. Chevallier tę chęć porównywał do potrzeby wyrównania krzywo ułożonej księgi lub obiektu. — Poza tym masz blisko do swojej domowej wieży niż ja do lochów, więc uważam sprawę za przesądzoną przez zwykłą praktyczność i brak konieczności nadrabiania drogi z traceniem czasu. A jeśli martwisz się widokiem nagich mężczyzn… cóż, może czas najwyższy się oswoić. — Następnie jak gdyby nigdy nic i niewzruszony żadnymi ograniczeniami w widoku czyjejś nagości – Dashiell wszedł do basenu, szlafrok zrzucając niedbale obok ręcznika. Tak naprawdę to, czy ktoś widział go bez ubrań nie robiło mu większej różnicy. Dash wychodził raczej z założenia, że nia ma za wiele do ukrycia i nie musiał się też niczego wstydzić. — I nie martw się, Arran, ślizgoństwem nie da się zarazić. — Prefekt Salazara Slytherina posłał mu perskie oczko. Doskonale wiedział o niechęci Greengrassa do przedstawicieli swojego domu i nierzadko odsyłał do niego niektórych z nich tylko po to, aby zobaczyć jak ten palący się do pomocy Krukon pomaga innym, nie oczekując niczego w zamian. Wewnętrzny chciwiec Dashiella na pewno, by tego nie zniósł. Już samo oglądanie tego z boku, sprawiało, ze coś w jego wnętrzu falowało jak na statku. Chevallier odsunął od siebie większą część utworzonej piany, odpychając ją poprzez stworzony ręką ruch wody w basenie dalej, by ta połączyła się z innymi. Cóż, może nie była to jego kompozycja zapachowa, ale był w stanie ją zdzierżyć, skoro już się tutaj pojawił.
Usuń[Odpisałam ci kosztem układania mojego wolf cuta, więc doceń. ¯\_ツ_/¯]
Niewzruszony arranowymi potrzebami Dashiell
[ Jasne, rozumiem. Postaram się coś na dniach podrzucić :D ]
OdpowiedzUsuńRin
Skierowała się w stronę podziemi, gdzie znajdowała się klasa od eliksirów. Korytarze były kręte i choć nie przemierzała ich pierwszy raz, miała problem trafić w odpowiednie miejsce. Mury wszędzie wyglądały podobnie; kamienne i nieco posępne oświetlane delikatnym światłem lamp. Znów pędziła korytarzem odrobinę spóźniona, miała jednak nadzieję, że nie przyczyni się do odjęcia punktów domowi.
OdpowiedzUsuńEliksiry były jednym z jej ulubionych przedmiotów. Nie była z nich tak wybitna jak na przykład z opieki nad magicznymi stworzeniami, ale starała się zawsze ze wszystkich sił, a po zmianie szkoły spędziła sporo wolnego czasu by nadrobić materiał, który był przerabiany przez tutejszych uczniów. Materiał nieco odbiegał od tego w Mahoutokoro, ale stwierdziła, że nie powinna mieć dużych zaległości z eliksirów.
Pchnęła ciężkie, drewniane drzwi i weszła do niskiego pomieszczenia. Od progu uderzył ją nieco ciężkawy, swędzący zapach. Woń składników i uprzednio przygotowywanych eliksirów unosił się w powietrzu, przyjemnie łaskotając nos. Rin nigdy nie przeszkadzały niekiedy ostre aromaty unoszące się znad żeliwnych kociołków. Wręcz przeciwnie, ten specyficzny zapach działał na nią upajająco, koił nerwy i nastrajał do działania.
— Dobrze, że w końcu do nas pani dołączyła. — Spojrzała nieco zmieszana w stronę nauczyciela i posłała mu lekki, przepraszający uśmiech. Zdecydowanie nie chciała nabawić się nieprzychylnej opinii z istotniejszego dla niej przedmiotu. Nie żeby do innych podchodziła lekceważąco.
— Gomen. — odparła, a gdy brew profesora poszybowała do góry, miała ochotę zbić piątkę z własnym czołem. Wciąż mieszała języki, a rzucanie frazami z japońskiego było dla niej nawykiem, którego nie potrafiła się wyzbyć. Tak samo jak akcentu, który brzmiał obco w otoczeniu Brytyjczyków. — Przepraszam. — dodała i pośpiesznie ulokowała się w wolnym miejscu starając się już nie przyciągać niczyjej uwagi.
Wyciągnęła podręcznik, który szybko otworzyła na wspomnianym temacie. Profesor opowiadał o zaawansowanych eliksirach, tych które nie należały do prostych w uwarzeniu, które potrafiły sprawić wiele niespodzianek młodym adeptom eliksirów. Wymieniał kilka istotnych i znajomo brzmiących nazw.
— Dziś zajmiemy się wywarem żywej śmierci. — Rin zagryzła lekko wargę i spuściła wzrok na podręcznik, przebiegła spojrzeniem po składnikach i potencjalnym czasie warzenia. — Para, której uda się poprawnie uwarzyć eliksir, otrzyma specjalną nagrodę. — Momentalnie po sali rozszedł się szmer młodych czarownic i czarodziejów. Niektórzy znali się doskonale i chcieli sami dobrać się w pary, by możliwie jak najbardziej umilić sobie czas pracy. Rin było to obojętne, nie kojarzyła jeszcze zbyt wielu osób, a o znaniu nie było mowy. Obserwowała poruszenie, gdy uczniowie zaczęli sami się mieszać i dobierać we wspomniane dwójki.
— O nie, nie! Żeby wam to zadanie nieco utrudnić, dobiorę odpowiednie pary. — Z ust niektórych wyrwał się niezadowolony jęk. — No już, spokój! — Uciszył ich mężczyzna i zaczął wymieniać nazwiska. Jedni byli bardziej zadowoleni, inni znacznie mniej. Rin cierpliwie czekała na swoją kolej.
— Panna Pevenwood i Pan Greengrass. — Rozejrzała się po zebranych, aż jej wzrok ciemnych tęczówek, okolonych równie ciemnymi rzęsami, napotkał błękitne spojrzenie po drugiej stronie pomieszczenia. Uśmiechnęła się do nieznajomego chłopaka, który wpatrywał się w nią z powagą i spokojem. Nie kojarzyła go, jego szaty znaczone niebieskawymi symbolami zdradziły jedynie, że należał do Revenclaw. Zgarnęła swoje rzeczy i podeszła do jego stanowiska.
— Cześć. — przywitała się z ciepłym uśmiechem wyginającym malinowe usta. — Rin. — przedstawiła się przyglądając chłopakowi.
[ Okej, coś udało mi się podesłać. Mam nadzieję, że jest znośnie :D ]
Rin
Prychnięcie Krukona potraktował niemalże jak wręczenie laurki za jego nieustępliwość. Dashiell nie silił się bowiem na udawaną uprzejmość — nie w sytuacji, gdzie jak przegrany miałby opuścić Łazienkę Prefektów. Zupełnie mu się to nie opłacało na litość Merlina. Chevalier rzadko kiedy ulegał jakimkolwiek prośbom, zwłaszcza takim, które nie gwarantowały mu niczego pozytywnego w zamian. Nie robił rzeczy pro bono czy kosztem swojej nawet za złamanego galeona nieskromnej osoby. Rozliczanie osobistych zysków i strat przy danym zajściu musiało wypadać dodatnio; zachodziło, jakoby w początkowej fazie bez udziału jego świadomości, a później pozostawały zawsze gdzieś z tyłu głowy, by wynurzyć się w odpowiednim momencie i przypomnieć sobie zawsze w odpowiednim momencie.
OdpowiedzUsuń— Och, jestem po prostu rezolutny, mój drogi. — Ślizgon odbił piłeczkę w stronę Krukona, tak jakby beznadziejnie uparty musiało zostać rozbite na czynniki pierwsze i następnie naprowadzone na właściwy tor. Dashiell zaśmiał się perliście w początkowej odpowiedzi na słowa młodego Greengrassa. — Całe życie jesteś znudzony ślizgoństwem, ponieważ oczekujesz, że wszyscy będziemy postępować wedle twego systemu wartości i na twoją modłę. Nie obarczaj i nie obwiniaj nas za swoje uprzedzenia, Arranie. — W głosie Dasha ciężko byłoby doszukać się jakiejkolwiek iskry rozpalającej lont złożony ze złośliwości. Niby wycelował te słowa w dzielącego z nim przestrzeń basenu Krukona, lecz te nie były na tyle ostre, by realnie mogły gdzieś poważnie ugodzić.
Chevalier jako metamorfomag — zdawać, by się mogło, że automatycznie zawieszał wzrok nad czymś, co odbiegało nie tylko od normy, ale i przede wszystkim wyróżniało się w półmroku plamistym, ciemniejszym odcieniem na tle skóry. Odwrócony plecami do niego Arran Greengrass nie przewidział zapewne, że aż tak bardzo się odsłonił przed ślizgońskim prefektem w tej swojej chęci ucieczki od jego osoby. Dashiell przymrużył nawet oczy, żeby w ten sposób pomóc sobie w skupieniu wzroku na tych detalach w postaci zarówno rozsypanych od ramion po plecy siniaków, jak i pewnych, jak mu się zawało, nierówności na skórze, lecz w przypadku tego drugiego za szybko było do postawienia ostatecznego werdyktu (to wymagałoby przełamania pewnego dystansu). Dashiell oparł się ramionami na krawędzi wokół basenu, pozwalając towarzyszowi nasycić się chwilowym, jakże ulotym spokojem, który za parę sekund pęknie jak bańka mydlana.
— To ciekawe, Arran — rozpoczął niby to niewinnym tonem, robiąc nacisk na imię chłopca, chcąc może w ten sposób przyciągnąć jego uwagę, ale w kącikach dashiellowych ust powoli rósł przebiegły uśmieszek. Chevalier już przeczuwał, że za chwilę dotknie czułego punktu, który może okazać się równie niepewny co ruchome piaski. Ten zalążek napięcia już lada moment miał zmącić unoszący się zapach mieszaniny olejków. — Odgrywasz rolę takiego perfekcyjnego z dumnie noszoną plakietką prefekta na piersi, a plecy i ramiona zaskakująco pokrywają tak liczne siniaki, jakbyś był ofiarą bardzo zaawansowanej przemocy. — Ślizgon wypatrywał jakiejkolwiek reakcji objawiającej się w fizyczności, choćby dyskomfortu. Nie spodziewał się, że Arkana podkusiłoby do nagłych zwierzeń, zwłaszcza w kontekście jego niechęci wobec każdego, kto nosił herb Salazara, więc taki obrót spraw byłby nie dość, że szokujący, to przede wszystkim najmniej prawdopodobny.
Dashiell, któremu najwyraźniej za mało wrażeń
[Cześć! Komentarz dla Ciebie zamyka moją kolejkę odpowiadania na powitania. Co prawda nie spotkałyśmy się pod kartą Ambrosii, ale moje bystre oko wypatrzyło, że wspomniałaś o mojej postaci pod kartą Persepha, a że z publikacją panny Lestrange wiązałam wiele obaw, chciałam po prostu dać znać, że sprawił mi on dużo radości i ładnie podziękować. :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji dodam, że obaj Twoi panowie są wspaniali. Niestety po przeczytaniu obu kart nie nasuwa mi się żaden bardziej ambitny komentarz, a po prostu to jedno słowo: wspaniałość. Nie jestem pewna, czy to odpowiedni komplement, ani czy nie brzmi to niezręcznie... Mam nadzieję, że nie. :"D
No nic! Życzę Wam samych porywających rozgrywek. Oby czas na ich realizację dopisywał, bo mój ostatnio tylko przecieka mi przez palce...]
Ambrosia L. Lestrange
Spinająca się nagle sylwetka zdradziła mu o wiele więcej, aniżeli milczący Arran Greengrass, uciekający od wycelowanym zręcznie w jego kierunku przez Dashiella Chevaliera. To był niczym strzał w dziesiątkę, choć nie wiedział jeszcze co wygrał, to świadomość, że dotknął czegoś, od czego rozmówca i prefekt Krukonów, co chciał pozostawić poza widokiem innych, okazywała się wystarczająco satysfakcjonująca. Ot, elementy układanki same wskoczyły na odpowiednie dla siebie miejsca i wystarczyło je tylko lekko trącić.
OdpowiedzUsuńSkrępowanie. Dyskomfort. Obie te emocje opadły ciężko w pomieszczeniu i odbiły się w postawie współtowarzysza kąpieli w łazience prefektów. Arran Greengrass zwykle opanowany do bólu i stonowany, tym razem został z tych cech odarty. Dashiell odpowiedział na to widowisko tylko przekrzywieniem głowy, niemal ptasim i wykazujący zaintrygowanie. Na twarzy Ślizgona zastygła maska pokerzysty, który nie chce zdradzić swoich odczuć na żadnym polu i pozbawiona również, rozkładającego się w jego wnętrzu niczym pąk kwiatu, jakichkolwiek zdradliwych oznak samozadowolenia.
— Ależ, Arranie — rozpoczął głosem ociekającym wręcz uprzejmością i obdarował go łagodniejszym uśmiechem. — Nie musi mi to dawać zupełnie niczego. Wystarcza mi sama świadomość i to, że ta sprawa wymaga niezwłocznego rozwiązania. Niby odpowiedzialny prefekt, a nie daje nikomu należytego przykładu i nie przeciera szlaku, jak należałoby walczyć z toczoną wobec niego przemocą fizyczną. Co cię hamuje? Lęk? Duma?
Chevalier nie przełamywał odległości, którą jakoby w drodze kompromisu między sobą wypracowali. Nie podejmował drastyczniejszych kroków, by naruszyć przestrzeń Greengrassa, gdyż wystarczało mu nieoczekiwane drążenie dziury w brzuchu odnośnie zasinień i innych niepokojących zmian. Dashiell oparł się plecami o płytki pokrywające basen, ramiona pozostawiając lekko na brzegu i mógłby sprawiać wrażenie, że tak naprawdę znajduj się na wakacjach, a nie w szkolnych murach — taką bowiem rozsiewał wokół siebie aurę swobody.
— Mylisz się, Arranie. Teraz to także i moja sprawa. Jestem prefektem i jak wspomniałem wcześniej: wymaga ona wyjaśnienia, a może nawet i zgłoszenia w czyjeś profesorskie ręce? — Pytanie zawiesił między nimi z niemalże teatralnym zastanowieniem i to nie tak, że zwyczajnie się z nim drażnił. Dashiell pozostawiał Greengrassowi opcję w postaci uzewnętrznienia się jemu, co stanowiło już samo w sobie wariant skrajnie nieprzyjemny, lecz brał pod uwagę, że przyjdzie mu umyć ręce, oddając to nauczycielom czy opiekunowi Domu Roweny Ravenclaw do dalszego rozstrzygnięcia oraz wybadania.
[Ty wiesz, albo może i nie wiesz, że cieszę się przeokrutnie z tego, że udało mi się znaleźć kogoś, z kim tak świetnie buduje mi się rozgrywkę. Z pewnością tą dwójkę czeka sporo przebojów. Ty twierdzisz, że Aaran jest nudny, ja widzę w nim cudownie białą kartkę, którą trzeba zabazgrać emocjami!
OdpowiedzUsuńWięc czekaj (nie)cierpliwie, bo i mnie już zżera tęsknota za dobrą rozgrywką ;)]
Pops
Zbiór kontrastów, jakim była Persephone Nott, sięgał zdecydowanie dalej niż dziwaczny dysonans między uważnym wzrokiem a nieobecnym uśmiechem. Przy zawiązanym ciasno krawacie zadziwiająco dużo kosmyków wypadało jej z kucyka na twarz. Schludnemu charakterowi pisma towarzyszyło zdecydowanie zbyt rozczochrane pióro. Wcale nie dziwił zatem brak dziennika, czy kalendarza, a luźne notatki sprawiające wrażenie latających dosłownie wszędzie, były jednak ułożone w ścisłym porządku w pozornie chaotycznej torbie.
OdpowiedzUsuńLubiła ten zakamarek w bibliotece, tak podobny to wielu innych przestrzeni między rzadko odwiedzanymi regałami, a jednak w jej oczach był skrojony na miarę jej potrzeb. Wysokie okno na błonia, jednoosobowe biurko między książkami i szepty. Trudno powiedzieć, czy te ostatnie należały do siedzących w oddali uczniów, czy też do wieków spisanych na kartach ksiąg.
Zawsze tu siadam. Wsłuchuję się w wiszące ciężko w powietrzu słowa i unikam rozumienia ich znaczenia. To nie są słowa, których teraz tak desperacko potrzebuję – listy składników, miary i instrukcje są wyjątkowo bezduszne w stosunku do tego, co obiecują w efekcie końcowym ¬– miłość, szczęście, a nawet wieczność.
Spojrzała w okno przed sobą, patrząc ni to na krajobraz w oddali, ni to na drżące kolory witraża. Na jej twarzy nie rysowało się zagubienie, które wyzierało z tuszu ułożonego w litery, słowa, zdania.
Zdaje mi się, że nie potrzebuję żadnej z tych rzeczy. Żadna, nawet wieczność, chyba nie zdusi tego, co wypełza niczym ciemna mgła z Zakazanego Lasu. Nie jestem jednak człowiekiem na tyle głupim, by sądzić, że nie potrzebuję niczego.
Zmarszczyła brwi, w skupieniu, jakby szukała słów umożliwiających jej dyskusję z samą sobą. W końcu była jedyną osobą, z którą mogła podzielić się własnym zwątpieniem w siebie. Nawet nie zauważyła, jak nieśpiesznie między regałami przelatuje Irytek, ewidentnie zastanawiający się komu dzisiaj popsuć dzień.
Potrzebuję słów, które nie pochodzą ode mnie. Siły, której sama sobie dać nie mogę. A jednak nie szukam tego, czego potrzebuję. Może to głupie. Błagam, niech nie będę jedyną osobą na świecie, która postępuje w tak irracjonalny sposób. Mam wrażenie, że coś czai się, by przygnieść mnie całym swoim jestestwem. Nadchodzi. A jeszcze dwa lata temu wszystko wydawało się tak dziecinnie proste, prawda?
Urywa pytaniem, odwraca się i patrzy na zegar za sobą. Trzeba się zbierać. Powoli, jakby chciała zostać jeszcze dłużej, jakby zostawiła tu jakąś myśl niedokończoną, zaczyna chować swoje rzeczy. I wtem wpada on.
- Jak gdzieś jest raban, to o każdej porze, wezwij Irytka, będzie jeszcze gorzej! – zaśpiewał sobie, wystawiając twarz między książkami. Poppy podskoczyła, ale zaraz zmierzyła go nieco wojowniczym spojrzeniem. Nawet nie próbowała z nim dyskutować, ani prosić, by dał jej spokój.
Duch z lubością najpierw wywalił kałamarz z piórem, rozwiał luźne kartki i wyrzucił torbę dziewczyny w powietrze.
- Ty… mały… - sapnęła Poppy, schylając się po swoje rzeczy, próbując łapać wszystko, co w międzyczasie rozwalał. Tym razem w pośpiechu chowała wszystko i ostatecznie odgrażając się duchowi dłonią, za pomocą różdżki zrobiła porządek na biurku i twardym krokiem udała się w kierunku wyjścia z biblioteki. Irytek wpierw dość niepocieszony, już miał szukać kolejnej ofiary, ale jego wzrok przykuła samotna kartka papieru. Z drwiącym uśmiechem na ustach uniósł ją i wsadził między dwie pierwsze lepsze książki z prawej, najprawdopodobniej przekonany, że Poppy straciła właśnie jakąś arycważną notatkę, bez której zapomni własnej głowy.
Pops
Przez ponad tydzień udaje się jej uniknąć Irytka i jego głupich żartów. Ponad tydzień niewiele znaczących działań, na pozór spontanicznych, które jednak z gruntu dobijały mechanicznością. Reportaż z próby koła teatralnego, pogadanka o zbliżających się SUM-ach, stopy pergaminów z wypracowaniami, do tego kilka zdjęć, z których nie była zadowolona.
OdpowiedzUsuńHogwart spłynął dzisiaj pajęczynami, pojawiła się masa nietoperzy i wydrążonych dyń. Niedługo pewnie zostanie ogłoszone spotkanie halloweenowe w Klubie Ślimaka. Poppy zatrzymuje się przy krzywo wiszącym nietoperzu-wyjcu, który ma za zadanie nawrzeszczeć na każdego przechodnia. Poprawia go skrupulatnie, by wisiał prosto, ale w zamian otrzymuje niewybredną wiązankę przekleństw. Uśmiecha się pod nosem.
Idzie do biblioteki, niespecjalnie przekonana, że dziś to właśnie miejsce dla niej. Eliksiry idą jej jak gotowanie ¬– niby wszystko robi według przepisu, a jednak brak w tym serca, w związku z czym efekt jest mierny. Musi się przyłożyć. Gdyby sytuacja się pogorszyła, to musi mieć po SUM-ach do wyboru jak najwięcej przedmiotów, które maksymalnie ograniczają wykorzystanie różdżki. Co prawda eliksiry wymagały odrobiny magii, by nie były tylko masą połączonych składników. Lepiej jednak było poprawić oceny i zostawić eliksiry, jako plan B, w razie gdyby profesor Lupin nie zgodził się jej przyjąć na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Zawsze zostawało jeszcze zielarstwo, numerologia i… mugoloznawstwo? Ta myśl wydaje się jej równie zabawna, co przeklinający nietoperz.
Znika pomiędzy swoimi regałami. Wyciąga pergamin i zabiera się za pracę domową, gdy znów pojawia się ON.
– Czy mistrzyni eliksirów wie, że zostawiła coś w jednej z książek? – rechocze Irytek.
– Taaak? – w jej głosie rozbrzmiewa znudzenie, choć w myślach wertuje wszystkie ważne kartki. Nie wydaje się jej, by czegoś brakowało.
– Wyglądało na bardzo ważną notatkę – nacisk położony na słowo bardzo wziął Pops nieco pod włos – No nic, radzę wziąć się za szukanie, do jutra może zdążysz!
Odlatuje. Tak po prostu. Puchonka przewraca oczami. Nigdy nie zrozumie potrzeby zwyczajnego, prostego dowalenia komuś. No nic. Ze stęknięciem wdrapuje się na długi blat przy regale i zaczyna od góry z prawej strony. Kilka rzędów nad Mistrzami eliksirów.
Po kilkunastu minutach czuje na sobie czyjeś spojrzenie. Kieruje wzrok w stronę nieproszonego gościa. Złapana z Historią wykorzystania rogatych ślimaków w dłoni patrzy dosłownie z góry na Arrana Greengrassa. Świetnie. Nic nie mówi, tylko wykonuje teatralne, niby to grzeczne dygnięcie, pilnując jednocześnie by nie zlecieć z blatu. Musi poczekać, aż chłopak sobie pójdzie. Wolałaby nie znajdować nic osobistego w jego obecności.
Odrzucała ją nuda wyzierająca z każdego cala jego twarzy. Bezemocjonalnego, cichego spojrzenia. Tej właśnie bezduszności, która nie tyle ma cokolwiek wspólnego z okrucieństwem, co z pustką. Jak byli młodsi, próbowała nawet jeszcze coś z niego wykrzesać, jakąś spontaniczną reakcję, odrobinę ciekawości, zabawy, uśmiechu. Potem dostało jej się za to, że nie potrafi się przy nim zachować. Od tamtego momentu, zachowuje się przy nim nienagannie.
Nie zaszczyca go już spojrzeniem, wertując książkę o rogatych ślimakach, jakby były właśnie tym, czego szukała do wypracowania. Dopiero, gdy czuje znów, że jest sama, grzebie w książkach dalej. I w końcu znajduje. W pierwszej chwili wzbiera w niej złość, że straciła tyle czasu na znalezienie swoich nieuczesanych myśli. Ale sekundę później marszczy brwi. Stopień zdumienia rośnie z każdym słowem, przyjmowanym przez neurony w jej mózgu. Schodzi z blatu, nie oderwawszy wzroku z kartki. Przesuwa palcem po pozostawionym przez kogoś kleksie.
PRAWDA.
Z jakiegoś powodu serce zaczyna odstawiać jakiś przedziwny taniec. Mieszanka zakłopotania, nerwów i ekscytacji tworzy w żołądku coś przypominający jaj niedawną, pierwszą nocną imprezę ze starszymi Puchonami. Jeszcze trwa chwilę w pozornym bezruchu, zastygła twarz i kończyny nijak mają się do oczu pochłaniających tekst i wykręcanych wnętrzności.
Łapie za pióro. Łapie się również na tym, że drży jej dłoń. Rysuje strzałkę od słowa myśl. Drżąca na początku, uspokaja się ku grotowi.
UsuńLudzka bezduszność niejednokrotnie jest okrutną przykrywką dla lęku, słabości, czy… cierpienia. Z tym jestem w stanie walczyć, temu stawiam czoła. Boję się innego rodzaju bezduszności – pustki, tego dosłownego braku ducha, pustej skorupy, która paraliżuje swoją bezdennością. Potrzebuję wiedzieć, że mogę czuć. A jednocześnie tak mocno czuć nie chcę. To niebezpieczne. Dosłownie.
Jeszcze nie wie, czy może napisać wszystko o wzbierającej mocy, o magii przeskakującej po palcach niczym po mugolskich kablach, powodującej najwidoczniej zwarcie w różdżce. Wraca wzrokiem powyżej. Podkreśla przyjaciół.
To słowo okazuje się wyjątkowo okrutne. Wnioskuję, że już przekonałeś się, że nie warto się do niego przywiązywać. O ile prościej byłoby być dla kogoś bez ryzyka sprawienia mu bólu. Uciekamy w tym samym kierunku, drogi odbiorco.
Zawiesza pióro. Mogłaby pisać jeszcze, ale niepewność zatrzymuje ruch dłoni.
Mam w głowie zbyt wiele myśli. Czy to źle, że chciałabym zostawić je właśnie tutaj?
Składa kartkę wyjątkowo szybko i chowa ją do książki, jakby pchana przerażeniem, że się rozmyśli. Teraz nie będzie mogła spać. A przecież to nic takiego… prawda?
Pops
Odkąd zasłoną milczenia zbyła w bibliotece Arrana Greengrassa, cały dzień zdawał się płynąć zdecydowanie nie po kolei. Obiecała sobie, że da sobie czas. Przecież nie wiadomo kiedy odbiorca skieruje swoje kroki w to samo miejsce, kiedy zbierze myśli, kiedy dotknie językiem czubka pióra, albo kiedy przyłoży wymiętą już kartkę do kolana.
OdpowiedzUsuńNaprawdę chciała poczekać. Ale namacalność wcześniejszego zaburzenia w dziwaczny sposób zakłóciła jej niepoukładane życie. Siedząc nad zupą dyniową na ostro, miesza w niej nerwowo łyżką, nawet nie unosząc jej do ust. Ostatecznym impulsem do zerwania się z miejsca jest ostatnie z wodospadu pytań, jakim zalał ją pierwszoroczny Puchon. Nie odpowiadając na żadne z nich, wstaje, czochra chłopcu włosy, drugą ręką zabiera ze sobą garść ciasteczek imbirowych i sprężystym krokiem udaje się do biblioteki.
Tylko rzuci okiem. Tylko dotknie opuszką palca atramentu. Poczuje ciepło pergaminu. Nawet jeśli nikt nie zdążył jeszcze odpisać.
Cisza w bibliotece otula ją swoimi przyjemnymi ramionami. Poppy czuje drżenie serca, choć za wszelką cenę stara się, by pozostało nieruszone. Ma wrażenie, że karty ksiąg drżą w tym samym rytmie, gdy nagle tę magiczną chwilę przerywa huk okładek tłukących się o podłogę. Występuje zza regału, a duże z ekscytacji oczy milkną nagle. Patrzy dłuższą chwilę na rozdrażnionego chłopaka, nie bardzo wiedząc czy jest oburzona oskarżeniem, czy też zauważenie jakiejkolwiek emocji na jego twarzy odhaczyło jeden punkt na liście rzeczy, które trzeba w życiu zobaczyć. Patrzy na niego, jakby jego rozdrażnienie minęło jej uszy, a jednocześnie mruży oczy, jakby trafiła na jakąś bardzo trudną do rozwikłania zagadkę.
– Masz w sobie coś takiego, co zaburza mi harmonię mojego dnia – stwierdza w końcu. Lewa jej ręka spoczywa na pasku torby w okolicach obojczyka. Przechyla lekko głowę, jakby zastanawiała się jeszcze dlaczego ma wrażenie, że widuje go tu stanowczo zbyt często. Nie może jednak złapać tej myśli, więc daje jej odejść. Mija go, kątem oka zerkając na odznakę prefekta, pół ciastka w dłoni i porozrzucane książki. Serce podchodzi jej niemal do gardła, ale niewzruszona porcelana cery nie zdradza zbyt wiele. Wyciąga różdżkę i schyla się, by zerknąć pod biurko, mrucząc pod nosem lumos.
– Cholera… - mimowolnie powtarza zasłyszane wcześniej przekleństwo, w poszukiwaniu czegoś, czego wcale nie zgubiła. Byle mieć pretekst dla swojej obecności. Prostuje się i omiata spojrzeniem alejkę, jakby upewniała się, że nigdzie nie leży ta wyimaginowana rzecz. W duchu modli się, by Arran nie znalazł jej kartki.
– No nic. Dobranoc, panie Greengrass – krótko salutuje mu dwoma palcami i odwraca się, zostawiając za sobą niedopowiedzenia i imbirowe ciasteczka zawinięte w serwetkę. Choć biorąc je nie miała pojęcia, będą miały zakląć rzeczywistość, postanowiła mu je zostawić. Zupełnie jakby chciała złożyć ofiarę chłopakowi, w nadziei, że następnym razem go tu nie będzie.
Tym razem da sobie czas. Tak naprawdę.
Wytrwawszy dzielnie kolejny tydzień, czeka z niecierpliwością na zakończenie lekcji z profesorem Lupinem. Mimowolnie tupie energicznie nogą, zerkając na zegarek, gdy padają ostatnie słowa na temat pracy domowej. Zanim ostatnie głoski Do zobaczenia w przyszłym tygodniu zdążą dobrze wybrzmieć, Poppy Nott rozpoczyna szaleńczy bieg do zamku.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDała sobie równo tydzień i wytrwała co do minuty. Gorąco licząc na to, że czeka ją nagroda, ślizgiem wpada w ulubioną alejkę. Bierze kilka głębokich wdechów i sięga po księgę. Wyciąga liścik i wstrzymując oddech, pochłania słowa. Z oczami wlepionymi w pergamin przechodzi do biurka, zrzuca z ramienia torbę i ściąga z szyi szalik. Odrywa wzrok tylko na chwilę, aby wypakować pióro i tusz, po czym w panice przygarnia kartkę do siebie, jakby w obawie, że ktoś jej ją ukradnie.
UsuńWiara… Cały czas się jej trzymam. To jedyne, co mam. Jak myślisz? Czy wielu jest Gryfonów, którzy w chwili próby uciekną przed niebezpieczeństwem? A może trafi się gdzieś zwyczajnie głupi Krukon? Ślizgon z sercem na dłoni? Puchon zły do szpiku kości?
Jak poradzić sobie z tym, że jeśli czuję zbyt wiele, skrzywdzę drugiego człowieka? Najbardziej na świecie boję się dźwięku rozbijanego szkła. I to ja je rozbijam. To przez moją złość pęka, szybuje i rani.
Zrobiła to. Wprost przyznała się komuś, że nie panuje nad sobą. Zawiesza pióro, przez chwilę zastanawiając się, czy nie zmiąć pergaminu w kulkę i nie wyrzucić. Spalić. Wraca wzrokiem do napisanych przez jej korespondenta słów, szukając w nich ukojenia.
Może i moje słowo jest bronią, a uśmiech trzyma dystans. Ale nie potrafię inaczej nie krzywdzić. Czy wybieram mniejsze zło? Nie znalazłam jeszcze na to sposobu. Ale tak sobie myślę, że nieważne, czy uciekamy w tym samym czasie. Nawet jeśli nie, to cieszę się chociaż, że osie naszego czasu czasem się przecinają.
Wraca wyżej, zakreśla przekreślone przez niego słowo.
Nasze odpowiedzi na to pytanie najpewniej będą całkiem różne. Lepiej spojrzeć sobie w oczy i przyznać przed samym sobą, czego potrzebujesz. Słowem nadać temu kształt.
Wstaje od biurka, składa kartkę i z lekkim, niemalże pieszczotliwym uśmiechem, wkłada ją za okładkę książki. Nie wie, dlaczego czuje ciepło w okolicach mostka, skoro jej policzki nawet nie zdążyły się ogrzać po godzinie spędzonej na błoniach. Patrzy za okno. Niedługo pewnie spadnie śnieg. Zaczyna czuć dziwną nostalgię. Nagle zapragnęła dzielić się z adresatem tak błahymi przemyśleniami. Kręci głową, odrzucając cień myśli, że być może ma w tych murach przyjaciela.
Wyszarpnięta z dłoni kartka boleśnie przypomina o tym, że te ułamki chwil dla których – wstyd się przyznać straciła zupełnie głowę – są nieistotnymi nitkami we wzorze namiętnie i brutalnie plecionym przez życie. Ale o ile są pozornie nieistotne dla całego wzoru, bo nieprawidłowość sprytnie przykryją inne nici, o tyle nie można ich sobie tak po prostu wypruć. I tak samo Poppy Nott nie mogła wyrwać się z ram swojego portretu i na dobre utopić się w nostalgicznym uśmiechu ciepłej chwili.
OdpowiedzUsuńArran Greengrass przypomniał jej, że nie można kogoś znaleźć, wypruć z wzoru codzienności i za chwilę wstawić z powrotem bez jakichkolwiek konsekwencji. W tym przypadku konsekwencje wybrzmiały w jego szorstkim głosie i uwidoczniły się zaciśniętych mocno palcach. To jednak nie powstrzymuje impulsywnej z natury dziewczyny, od próby odebrania tego, co w jej mniemaniu w tym momencie należy tylko do niej.
– Oczywiście, że nie możesz – oburzyła się święcie, podskakując kilkukrotnie w kierunku zwitka papieru nad ich głowami. Z miernym skutkiem. Klnie w duchu na wszystkie siły wyższe odpowiedzialne za różnice wzrostu i tężyzny fizycznej. Niemalże włażąc na chłopaka z ciemnymi, rozedrganymi negatywną emocją oczami, utkwionymi w pergaminie, po chwili rezygnuje.
– Tych słów nie pisałam z myślą o tobie, adresat też z pewnością nie – oskarżycielsko ujawnia fakt, który jest oczywisty dla obojga. Ruch palców po kartce zdaje się niemalże bezczeszczący czyjąś prywatność. Ze zdziwieniem stwierdza, że nie myśli tylko o sobie, ale przede wszystkim o kimś, kto z nią dzielił swoje myśli. Wyobraża sobie, jak oczy chłopaka pochłaniają słowa, bezsensownie karmiąc pustkę w nich tkwiącą. Nigdy nie wydawał się jej pożądliwy tajemnic skrywanych w ludzkich umysłach, ale gdyby się nad tym zastanowić, to pustka przecież przyjmie wszystko. Pochłania to, co napotka, i nie obchodzi jej żaden wyższy cel. I czując, jakby stała na krawędzi odchłani, którą spłynąć ma wszystko, co drogie jej i adresatowi, wzbiera w niej strach.
– Dlatego oddaj mi ten pergamin – schodzi z oskarżycielskiej nuty, oblepiając słowa niepokojąco niższym tonem, który ma w sobie słodycz trującego jabłka. Nadchodzi moment, który nie powinien nadejść. Jej oddech staje się nieco cięższy. Usta zaciskają się, towarzysząc zaciętością jej oczom. Złość. Złość wywołana strachem. Zupełnie jak wtedy. Nagły dźwięk drobnego pęknięcia szyby za plecami Puchonki, wybija ją z tego mrocznego miejsca.
Z zaskoczeniem samą sobą zastygłym na twarzy, patrzy na Arrana przerażonymi oczami. Stało się. I to w ułamkach sekundy. Przełyka lęk, wbija spojrzenie w podłogę w poszukiwaniu stałego gruntu. Znajduje go w zamkniętych na sekundę oczach. Poprawia krawat, jakby jego pętla miała przytrzymać walące się filary wcześniejszej pewności. Nie podniesie wzroku, dopóki się nie uspokoi. Wydaje się jej, że wie, co zobaczy – zmarszczone w niepokoju brwi, w oczach ocenę niekompetencji. Rozczarowanie, niepewność, ostrożność. Święta trójca życia Poppy Nott.
Ollivander, Kiddell, Acajor… A może jeszcze Amerykanie? Poppy Nott naprawdę próbowała skupić się na spawach w jej odczuciu ważnych. A jednak jej myśli co i rusz przecinają niechciane impulsy. Spojrzenie. Dotyk. Zwodniczy uśmiech triumfu. Dźwięk. Dłoń. Pergamin. Rozczarowanie.
OdpowiedzUsuńStoi ze spuszczoną głową, a w głowie huczą jej czytane przez niego przed sekundą słowa. Liczy na to, że Arran będzie ignorantem na tyle, by uznać gorączkowo wymieniane myśli za bzdury nastoletnich głów. Nagle to, co mógł znać tylko odbiorca wcześniejszych wiadomości, parzy ją, niczym rozżarzone węgle. Zaskoczenie wyziera z ciemnych oczu, ilustrując jak bardzo ziemia usuwa się w tym momencie dziewczynie spod stóp.
Wyciągnięte ramię ze skórzaną rękawicą oczekuje, aż jej sowa – łagodnie brązowy puszczyk uralski – zechce łaskawie wbić w nią swoje szpony. Zimne światło przedzierające się przez okna pozbawione szyb odsłania przymęczoną emocjami twarz dziewczyny. Przygryziona warga świadczy o brutalnym poczuciu zdrady, gnębiącym ją od tygodni. Nigdy nie uważała, że fortuna stoi po jej stronie, ale zrządzenie losu tego kalibru sprawia, że Poppy przestaje wierzyć w jakąkolwiek taryfę ulgową.
Patrzy na niego, gdy powoli zmierza w jej stronę. Dziewczyna kręci głową w niedowierzaniu, ale niedowierzanie z każdym jego krokiem zmienia się coraz bardziej w prośbę. W końcu nieme, błagalne „nie” rysuje się na jej ustach, gdy dłoń czuje brutalną szorstkość pergaminu. Błaganie losu, by nie była to prawda, spełza ostatecznie na niczym. W końcu Arran Greengrass zostawia po sobie pustkę, która ciągnie za serce więzadłami duszy i której zupełnie nie spodziewała się poczuć.
Sowie podaje zapieczętowany liścik, skierowany do kolejnego na liście wytwórcy różdżek z prośbą o kilka słów wyjaśnienia. Liczy na to, że pogłębienie wiedzy na temat istoty magicznych narzędzi rozjaśni w jej głowie mgłę spowijającą wyczuwalny opór jej własnej różdżki. Unosi gwałtownie rękę, puszczyk unosi się do lotu, rzucając nieznaczny cień na ziemię pod sobą. Poppy zasłania nos szalikiem i przesuwa dłonią po wystających z warkocza kosmykach, na których, jak i na rzęsach, zebrały się marznące mikrokrople wody.
Wbija wzrok w ziemię, licząc na to, że w jej myślach dla odmiany zagości jakiś podstarzały wytwórca różdżek, zamiast boleśnie piekącego spojrzenia Arrana Grengrassa. Udaje się jej sprawnie pokonać kilkanaście stopni i, gdy już wydaje się jej, że zaraz stanie bezpiecznie na dole, grzmotnięcie ciała sprawia, że spotyka się oko w oko ze smutnym błękitem oczu, których zdecydowanie nie spodziewała się oglądać z takiej odległości. Jej ręce automatycznie zaciskają się na połach jego płaszcza, a grawitacja, jako naturalna kolej rzeczy, ciągnie ich po schodach w dół.
I gdy już spodziewa się grzmotnąć głową w lodowaty chodnik, jej policzek uderza w zimny materiał. Chwila na rejestrację kosmicznie niefortunnych zdarzeń. Podrywa głowę przerażona, gdy okazuje się, że właśnie zrobiła sobie z Arrana materac bezpieczeństwa.
Raz
UsuńKrew zadudniła jej w głowie pierwszym uderzeniem serca. Przerażenie ustępuje brwiom zmarszczonym w kontemplacji, choć może po prostu wprawnie się pod nią skrywa w obronnym akcie.
Dwa
Przygląda się mu, jakby realnie czegoś szukała, zupełnie ignorując sytuację, w której się znaleźli.
Trzy
Klika językiem z niezadowoleniem, gwałtownie podnosząc się i siadając na schodku obok. Masuje sobie kolano, patrząc na gramolącego się Arrana, jakby była niezadowolona z efektu swoich oględzin. Wstaje, wydając z siebie zduszony dźwięk dyskomfortu.
– Nie widzę w tobie tej osoby – odzywa się w końcu, a w jej głosie rozbrzmiewa surowa nuta. Niewypowiedziana wcześniej pretensja tnie powietrze zaciekłą ostrością. Nagle jednak nieco łagodnieje. W powadze jej twarzy rysuje się jakaś jedna, bliżej nieokreślona, niemalże nieuchwytna miękka linia.
– Ale zamierzam jej szukać – dodaje rzeczowo, jakby chciała, by miał pełną świadomość jej słów. Ostrzeżenie, które nie miało w sobie nic z groźby, wisi między nimi jak pierwsza lina rzucona na drugi brzeg przepaści. Zalążek mostu?
– Jest mi bliska – dodaje cicho, wyciągając do niego rękę. Gest jest raczej symboliczny, biorąc pod uwagę, że swoim metrem sześćdziesiąt raczej nie poderwie chłopaka z ziemi. Może przynajmniej nie poślizgną się drugi raz.
Kontrola. Zrobiłaby wszystko, by jej nie stracić. To dla niej wybiega przed szereg. Pędzi o kilka kroków przed wszystkimi, leci z myślami o te kilka chwil później, tańczy na osi czasu, byle tylko nie znaleźć się w sytuacji, której się nie spodziewała. Jeśli już musi znaleźć się w niekomfortowej sytuacji, woli ją sama zainicjować. Ale z nim jest inaczej. Nie spodziewa się połowy rzeczy, które robi Arran Greengrass. Zupełnie jakby wychodził poza ramy, w które go dla własnej wygody wsadziła wieki temu. Ale z jakiegoś dziwnego powodu Poppy Nott się go nie boi.
OdpowiedzUsuńPoppy – w jego ustach ma jakiś sztuczny wydźwięk. Brzmi jak opis niepasujący do obrazka. A przecież sama sobie to zdrobnienie wybrała. Bezdźwięczne, twarde P eksploduje u niego czymś fałszywym. Dziewczyna marszczy lekko brwi, gdy próbuje tę eksplozję puścić mimo uszu.
Nie czuje, by musiała mu odpowiadać na pytanie Jak? ¬– bo i co mogłaby mu powiedzieć? Że ujawniając się, sam skazał się na jej towarzystwo? Że raz splecione drogi się już nie rozplączą, a chłodna stal milczenia i tak ich (jak widać) nie przecięła? Zamiast tego chłonie kolejne pytanie, doskonale znając już odpowiedź. I gdy już znów ma przerwać kontakt fizyczny na własnych zasadach, następuje kolejne, nieprzewidziane wytrącenie jej z równowagi. Nie zdążyła wysunąć dłoni.
– Nigdy nie zabieram tego, co raz dane – odpiera powoli, jakby ważyła te słowa. Cicho przełyka zaskoczenie, a świadomość tego, co zrobił chłopak, wywołuje u niej zimny dreszcz. Jeśli mu zaufała, to czemu nie powie tego wprost? Jeśli się go nie boi, to czemu tak zapalczywie ukrywa kołatające serce pod maską pewności siebie? Nie znajduje na to wytłumaczenia.
Wzrok skupia na dziurze na jego ramieniu, byleby na chwilę uwolnić się od, zdaje się jej, pociemniałego spojrzenia Arrana. Zaciśniętą dłoń ostrożnie wyplata z ręki chłopaka, nie chcąc zaburzyć tak nagle ustawionej, delikatnej konstrukcji. Gdy uwolniona dłoń kieruje się nieco do tyłu, do kieszeni jej płaszcza, odsuwa suwak i chowa się, druga bada powyrywane u niego strzępy materiału.
– Możesz przeczytać, jeśli chcesz – kieruje w końcu na niego uważne spojrzenie, chcąc paradoksalnie znaleźć choć cień emocji, których burzę sama tak skrupulatnie ukrywa. Nie bardzo wie, czemu ma wrażenie, że kluczą gdzieś pomiędzy wojną a przeznaczeniem. Wyciąga złożony na sześć pergamin, tym samym przyznając się otwarcie, choć nie na głos, że nosi go blisko. Trzyma go pomiędzy palcem wskazującym a środkowym. – Mogę też ci pokazać – zniża głos, unosząc lekko jedną brew.
Tajemnica. Ma w sobie coś prywatnego. Coś, co otula konwersację zasłoną szeptu, nawet mimo braku osób trzecich dookoła. Dzielona tajemnica łamie przekonanie, że druga osoba nie ma ani serca, ani duszy. Podburza filary dotychczas poukładanego świata.
– Pytanie brzmi, czy tego właśnie potrzebujesz – zawiesza pytanie na ułamek sekundy w przestrzeni, jakby przygotowywała całą siebie na to, co może się stać – Arran?
UsuńChyba nigdy wcześniej nie zwróciła się do niego po imieniu. Wypowiadając je, nie spuszcza z niego wzroku i wsuwa swoją dłoń z powrotem w jego, z tą różnicą, że tkwi tam nieszczęsny kwadracik pergaminu, drażniący skórę swoją wagą. Jego imię zdaje się jej dziwnie miękkie i ciepłe.
I tak, jak na końcu swojego ostatniego listu, tak i teraz ich rozmowa zatacza koło. Ciemne, niemal czarne oczy Persephone badają w skupieniu jego twarz, a usta wyginają się w nikłym uśmiechu wyczekiwania i napięcia.
Czego potrzebujesz, Arran?
Błysk rozczarowania, a być może smutnej rezygnacji, przebiega jej przez twarz, gdy pod poły płaszcza znów wdziera się chłód. Jakby z jednej strony, choć nie wie przecież jeszcze, jaką ulgę w cierpieniu może przynieść ciepłe ramię oplecione wokół ciała, już żałowała, że namiastka tego uczucia została jej tak szybko odebrana. Z drugiej, jakby wszystko w jego ustach uświadomiło jej, jak skończy swój żywot ten świeży pączek relacji. Znała reakcję na wszystko. Widziała ją w oczach swojej rodziny. Wszystko niszczyło to, co spotkało na swojej drodze.
OdpowiedzUsuńOdwraca się od niego i uszedłszy kilka kroków odwraca się, by patrzeć na niego i mówiąc, robić kolejne kilka kroków do tyłu.
– Uważaj, Arran – zaczyna bez towarzyszącego jej zwykle zadziornego błysku w oku. – Gdy człowiek dostanie już wszystko, czego potrzebuje, zazwyczaj zmienia się jego pragnienia – obraca się znów, by iść przed siebie. Kierując ich do hogwarckich szklarni.
Jak często wydaje się człowiekowi, że to, czego potrzebuje i czego pragnie to to samo. I jak często okazuje się, że to nieprawda. Poppy zakłada, że gdy umysł Arrana przyswoi potrzebne mu informacje, wyrażona chęć słuchania pryśnie jak bańka mydlana. Słowo się jednak rzekło. Dlatego stojąc przy szklarni numer jeden, wsuwa szczupłą dłoń w uchylone okno i przesuwa od środka zasuwę drzwi. W tej szklarni i tak nie ma nic, co musiałoby być lepiej chronione przed nieproszonymi gośćmi – żadnych mandragor, czy jadowitych tentakul. Trochę lawendy, ślazu i asfodelusa. Dla niewprawnych były to zupełnie bezużyteczne rośliny.
Poppy wchodzi do szklarni, zdejmując szalik i płaszcz w oczekiwaniu na falę ciepła, która rozchodzi się przyjemnie omiatając twarz. Rzuca odzież wierzchnią na krzesło w kącie. Zachodzące słońce odbija się w śniegu i szybach, tworząc przedziwną aurę kolorów, z których dominującym jest chłodne, zimowe złoto.
– Emocje – zaczyna, ani razu nie spoglądając na Arrana, jakby zbierała w sobie odwagę. Zaczyna spacer po szklarni, dłonią dotykając gdzieniegdzie drewna podłużnych donic, liści, kruszącej się pod palcami ziemi. – Od zawsze były zbyt jasne. Zbyt żywe. Zawsze… zbyt.
Staje niemalże na drugim końcu szklarni, zwracając swoje spojrzenie na chłopaka w oddali. Jest jeszcze wcześnie, ale dzień zbyt wolno się wydłuża. Zorza wieczorna tańczy w poszarzałym szkle, rzucając kolory na jego twarz. Słuchał.
– Wystarczy cień myśli… – tym razem mówi, patrząc wprost na niego. – kropla strachu, iskra złości, a świat się pod nie nagina.
Nagle zwraca wzrok do boku. Przez twarz przemyka grymas, ale Poppy nie werbalizuje myśli. Nagle, jedna z szyb, dotychczas ciasno splątana szprosami, roztrzaskuje się w drobny mak. Różdżka spoczywa w torbie. Myśl nie opuściła jej głowy przez usta.
– Dziwiłeś się, że brzmię na nieprzekonaną? – pyta go z oddali, sięgając dłonią by zerwać jeden kwiat asfodelusa. Śmieje się cicho, ale jest to śmiech pozbawiony perlistej radości. – Mogę więcej. Mogę… wszystko.
UsuńUnosi sobie przed oczy kwiat, poświęcony zmarłym. Poświęcony jej, Persefonie. Za kwiatem majaczy rozmyta sylwetka Arrana. I w jednej chwili kwiat więdnie, czarnieje i umiera.
– Persephone znaczy ta, która przynosi śmierć. Jak myślisz, to pamiątka, groźba, czy obietnica?
Upuszcza kwiat, patrząc chłopakowi w oczy. Gotowa zobaczyć w nich strach, rozczarowanie, a nawet obrzydzenie. Arran może dostać od niej wszystko, czego potrzebuje pytanie tylko, czy tego właśnie chce.
[Zaglądam tu w ramach dopełnienia formalności, by dać Ci znać, że po lekturze obu Twoich kart zainteresowana to w moim wypadku spore niedopowiedzenie, bo ja jestem po prostu uwiedziona Twoim stylem i wspólnej gry w żadnym wypadku nie odmówię. Pędzę odpisać na maila, żebyśmy mogły nad czymś pomyśleć. ^^]
OdpowiedzUsuńAlarei Sallow
[Rzeczywiście określenie słodko-gorzki pasuje do niego jak ulał. Karta szalenie klimatyczna, dopełniona przez przepiękne zdjęcie i smutną pointę. Arran z pewnością mógłby ścigać się z Rowanem o mistrzostwo w warzeniu eliksirów, co albo stworzyłoby pomiędzy nimi nić porozumienia albo wzbudziło ostrą rywalizację. Podejrzewam, że raczej to drugie biorąc pod uwagę ich wysokie ambicje. Nie wiem, czemu, kiedy czytałam do głowy przyszedł mi pomysł, że mogli spotkać się przypadkiem w wakacje i jeden z nich mógłby być świadkiem jakiegoś nieprzyjemnego (rodzinnego bądź nie) zdarzenia z udziałem drugiego, ale to taki bardzo luźny pomysł. Dzięki za powitanie, nie zamierzamy zmieniać Rowana i wy nie zmieniajcie Arrana ♥]
OdpowiedzUsuńRowan Greyback
Dziwne. Zazwyczaj próby dyskusji zbywa lekkim uśmiechem, przekonana o tym, że ma rację absolutną. Dotychczas w jej życiu brakowało osób, które potrafiłyby taką dyskusję prowadzić w sposób zachęcający, by brnąć dalej. Porywający swoją bystrością, jak rzeka, nad brzegiem której tak niebezpiecznie jest się bawić. Głębszy, niż jakikolwiek strumyk, do którego w życiu weszła. Kuszący, by pochylić się nad nim jeszcze parę centymetrów. Wejść i pozwolić sobie, by stracić grunt pod nogami. Poppy już pada ofiarą tej właśnie chciwości, która swoją istotą popycha do działania. Jeszcze nie wie, że Arran, w całej swojej osobie, kształcie, umyśle i słowach, stał się jej zachcianką.
OdpowiedzUsuńJej przyciemniałe oczy obserwują szkło składające się w całość. Łapie się na tym, że zazdrości prostocie tego procesu. Zazdrości słodkiej klarowności tego, co dzieje się po wypowiedzeniu zwykłego, szarego Reparo. Czuje szarpnięcia duszy między tym, co przejrzyste, a tym, co mętne. I obie strony wydają się jej równie kuszące. Z bolesnego doświadczenia, wyrywa ją jego pytanie, przebijające się nagle niczym strzykawka z adrenaliną prosto przez chrzęstną tkankę mostka. To przeszywające i zaskakujące, ale jednocześnie i błyskawiczne, niemal bezbolesne uczucie. Patrzy na niego, ukrywając głębokie zdziwienie pod wyrazem twarzy, który najprędzej można by opisać jako zaintrygowanie. Mruży lekko jedno oko, analizując pytanie. Świadoma, że nierzadko instynkt obronny bierze górę nad jej własnym zachowaniem, podejmuje decyzję, zanim mózg zacznie podpowiadać jej najczarniejsze scenariusze, które będą skutkiem szczerości.
— Zadajesz dużo pytań — stwierdza, przenosząc spojrzenie na wyciągniętą w jej kierunku dłoń. Ukrywa nikły uśmiech, sięgając po roślinę. Jakby gdzieś drgnęła nuta nadziei, że całą sobą może wzbudzać szerszą gamę emocji, niż znany jej jak dotąd strach, czy niechęć. — Spokojnie, zaspokoję twoją chciwość — celowość gdy słów okrasza szerszym uśmiechem, jakby na jej twarz wróciła zwyczajowa pewność siebie. — Z resztą, to transakcja wiązana — uprzedza go, dopiero cofając rękę z jego dłoni.
Przygląda się asfodelusowi, niejako oswajając się z jego widokiem. Jej myśli poruszają się między logiką zachowania, a szeregiem emocji wzbudzonych przez wspomnienia. Musi zrobić krok w tył. Jego oczy, tak przeszywające, sprawiają, że musi odwrócić się i zostawić za sobą cień obietnicy. Gdy tylko zrywa kontakt wzrokowy jednocześnie czuje ulgę i od razu żałuje swojego ruchu. Jakby przytoczenie własnych myśli, patrząc mu w oczy, było łatwiejsze i trudniejsze jednocześnie.
— Czasem czuję, jakbym była mieszkańcem wyspy, która pomieści tylko mnie. Zupełnie jakby reszta ludzi na tym świecie żyła razem na kontynencie — zaczyna, próbując nadać swoim myślom kształt i jednocześnie grzebiąc w torbie, by wprawić w ruch swoje dłonie, które nagle nie mogą sobie znaleźć miejsca. — I jednocześnie chciałabym kogoś tu zaprosić, ale wiem, że ta wyspa jest tak mała, że tej osobie stanie się krzywda.
Wyciąga z torby jeden z podręczników, z którego bezładnie wystają robione ostatnio zdjęcia. Otwiera na środku i wkłada zwiędnięty kwiat do środka. Nie jest pewna, czy robi to z sentymentu, czy tylko po to, by łatwiej było zebrać myśli, wykonując jakieś mechaniczne działanie.
Usuń— Skrzywdziłam własną matkę — mówi w końcu, zatrzaskując podręcznik. — Przez to, co właśnie zobaczyłeś, niemalże straciła życie. To złość, smutek, samotność, zagubienie, rozpacz, nazwij to, jak chcesz.
W wiszącej ciężko ciszy, chowa podręcznik do torby. W końcu unosi drżące spojrzenie na chłopaka. Z jakiegoś powodu nagle wydaje się jej, że i on stoi na swojej, jednoosobowej wyspie. Wcześniej albo tego nie widziała, albo nie chciała w to uwierzyć. Unosi kąciki ust w łamiącym serce uśmiechu, jakby machała drugiej, samotnej osobie na wielkim, przerażającym oceanie.
[Serdecznie dziękuję za powitanie i również witam się ciepło. Zagadkowy chłopak z Arrana, ale to sprawia, że chce się go poznać lepiej, a przede wszystkim zrozumieć, bo jego charakter z pewnością złożony jest z wielu różnych, niekoniecznie przyjemnych doświadczeń, które go ukształtowały. Nie wiem czemu, ale wzbudził moje zaufanie; mam wrażenie, że to dobry chłopak, który po prostu dźwiga ciężkie brzemię, narzucone przez apodyktycznego ojca. Jeśli potrzebowałby wsparcia, to Lorcan, oczywiście, wyciąga pomocną dłoń! Załata rany – może psychiczne nie do końca, ale fizyczne na pewno – albo podrzuci jakąś ciekawą księgę o eliksirach, która może przyda się do tegorocznych mistrzostw. Na wątek się skuszę – też nie odpisuję dzień w dzień i cierpliwie sobie czekam :)]
OdpowiedzUsuńLorcan Derwent
Budzi wątpliwości, stawia niewypowiedziane pytania. Słodkim, zapraszającym uśmiechem wyszarpuje potrzebne jej do przetrwania skrawki dusz i nie wkłada ich na miejsce, pozostawiając każdą relację, niczym kamyki rozgrzebane na płyciźnie. Rozświetla życie nic nieznaczącym uśmiechem i odchodzi, zostawiając za sobą ledwo wyczuwalną, nietkliwą pustkę. Próbuje znaleźć siebie w huraganie, który sama tworzy, nad którym traci kontrolę. Nie potrzebuje dziesięciu osób, z którymi przywita się na korytarzu. Nie potrzebuje buziaków w policzki, którymi na powitania obdarzają się koleżanki spotykające się w herbaciarni. Nie potrzebuje chować spojrzenia za książką, w obawie, że jakiś tam co przystojniejszy Ślizgon zauważy ukradkowe zerknięcia. To wszystko wydaje się jej zbyt miałkie, pędzące na oślep ku realizacji zupełnie płaskich marzeń.
OdpowiedzUsuńPotrzebuje jednej osoby, którą może nawet minąć bez słowa na korytarzu. Nie potrzebuje powitań, wspólnych posiłków, liścików z plotkami, kawki, wspólnej nauki. Wystarczy jej spojrzenie. I dziwne szarpnięcie w okolicy żołądka, sprawiające, że jej kroki skierują ją dokładnie na spotkanie właśnie z tą osobą, choć nigdy nie umówią się na konkretną datę, godzinę, ani miejsce.
I wydaje jej się, że nie potrzebuje też otuchy. Nawet w tej ciągnącej się ciszy, już zamierza otworzyć usta, wzruszyć ramionami i zbyć temat stwierdzeniem płaskim, niczym pierwsza randka w Trzech Miotłach. Jest nawet przekonana, że wcale na słowa otuchy nie zasługuje. I gdy ramiona Arrana zamykają się wokół niej w niespodziewanym, dość dla dziewczyny nieporadnym, ale przede wszystkim zaskakującym ją geście, jej serce na chwile przestaje bić. Tak niezwyczajnie ciepła czułość niemalże zmiata z powierzchni ziemi zesztywniałą Puchonkę, nieprzywykłą do takich gestów. Z czołem przylgniętym do jego obojczyka, sięga jednak ku męskiej koszuli i zaciska na niej pięści, jakby szorstkością swojego obycia wygładzała przestrzeń między nimi. Jego słowa zdają się jej dodatkowo tę przestrzeń układać, dopasowując ją do tego, co do tej pory wisiało niewypowiedziane.
To doświadczenie jest jej zupełnie obce. W dyskomforcie nowości doznania dostrzega zalążek ciepła, jakby Arran zamknął ich w jasnym, wygodnym pomieszczeniu, z którego żadne nie chce wyjść na spotkanie szarej rzeczywistości. Nie wie, jak zareagować na jego słowa. I nie wie, jak powiedzieć mu, że nie powinien okazywać jej wsparcia, ani współczucia. Wtedy, w tamtym momencie chciała skrzywdzić matkę. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało – nie ma serca powiedzieć mu, jak bardzo nie ma serca. Dociera jednak do niej natomiast, że teraz to on, chłopak, który zdecydował się przebrnąć przez nieznane wody na drugą wyspę, też potrzebuje poczuć ten komfort, którym się podzielił. Jego mocniej zaciśnięte ramiona sprawiają, że jej ciało w jakiś dziwny sposób odnajduje miejsca, do których przylega w spokoju i ciszy. Choć nigdy do niczego, ani nikogo wcześniej zdawało się nie pasować.
– To będzie najsmutniejsza część ciebie. Taka, która nigdy nie będzie w pełni twoja – słowa, które w swoim znaczeniu nie niosą otuchy, wybrzmiewają niecharakterystycznym dla niej ciepłem. Szepnięte gdzieś w okolicę jego mostka rozchodzą się miękko, choć daleko im do klasycznej pociechy. Nigdy nie była dobra w poklepywaniu kogoś po ramieniu. Momentami bywa wręcz okrutna w swojej szczerości. Ale słowa, które teraz padają, choć szczere, naznaczone są smutną czułością.
Unosi głowę i z ledwo rysującym się zaskoczeniem, zauważa w jego oczach cień czegoś, co nie jest ani tą przerażającą pustką, ani intrygującą ciekawością, które zdążyła poznać. Nie umie tego nazwać, nawet nie jest pewna, czy w ogóle chciałaby to robić. Wie tylko, że właśnie w jej oczach postać Arrana coraz bardziej nabiera człowieczeństwa. Orientując się trochę poniewczasie, z jakiej odległości właśnie się mu przygląda, puszcza nieszczęśnie wymiętą koszulę.
– Możesz ją tylko oswoić – dodaje, odsuwając się powoli, jakby niechętnie, zaniepokojona, że fałszywie postawiony krok może zniszczyć ten chwiejny most, który właśnie jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności zbudowali. Czuje, jak zimno przejmuje władzę nad rozgrzanym ciałem i jeszcze nie wie dlaczego nie podoba się jej to uczucie. I nie wie, jakim cudem poczuła chłód, skoro powietrze w szklarni jest zwykle nieznośnie ciepłe i wilgotne. Ostatnim gestem ściska dłoń chłopaka, posyłając mu nieodgadnione spojrzenie. Jakby w jej oczach łączyło się zrozumienie, duma z tego, jak znosił dotychczas to wszystko i cień ciepłego uśmiechu.
UsuńPops
i autorka, która wysyła równe pomieszanie z poplątaniem :)