I'll be your eyes, where I end you begin

Cillian Mulciber
przyszedł na świat 06.06.2006 r. na terenie Irlandii — VI klasa — Slytherin — czysta krew — uczęszcza na zajęcia koła zaklęć — asystent nauczyciela eliksirów — 9¾ cala, orzech włoski, włókno smoczego serca — patronusem lis — właściciel kota imieniem Felix, na którym testuje swoje autorskie zaklęcia — ma siostrę bliźniaczkę, która jest charłaczką — wnuk śmierciożerców; jego dziadek wciąż przebywa w Azkabanie — nosi pierścień, który stanowi rodzinną pamiątkę oraz naszyjnik z lapis lazuli, który dostał jako prezent
Kiedy się przedstawia, uczniowie zaczynają patrzeć na niego inaczej. Za nazwiskiem ciągnie się kiepska reputacja. Wychowywany w pogardzie dla mugoli, patrzy na nich z góry, choć potrafi maskować kontrowersyjne poglądy pod maską wystudiowanych uśmiechów oraz złudnej uprzejmości.
Lubi wyzwania i chętnie się ich podejmuje. Nauka sprawia mu przyjemność, ale wyłącznie kiedy zdobywa wiedzę na tematy, które go interesują. Doskonali warzenie eliksirów i pilnie studiuje obronę przed czarną magią, wypożycza też wiele książek na temat zaklęć. Historię magii uważa za nużącą na równi z astronomią, więc jego stopnie z tych przedmiotów podczas SUMów okazały się zaledwie zadowalające. Kiepsko lata na miotle, za to wykazuje predyspozycje do posługiwania się magią bezróżdżkową.
Jak na Ślizgona przystało, wykazuje się sprytem i ambicją. Uparcie dąży do osiągnięcia wyznaczonych sobie celów, czasami nawet po trupach, jeśli zajdzie taka konieczność. Umie myśleć nieszablonowo i wyjść poza schemat. Niekiedy zdarza mu się manipulować ludźmi i kłamać dla własnych korzyści. Zapracował na opinię dociekliwego, rzetelnego i zdeterminowanego ucznia, ale również czarodzieja bezwzględnego oraz pozbawionego skrupułów.
✉ dementor.nadchodzi@gmail.com
Kod pochodzi stąd.
Wątki [5/5]: Nemetorius, Caedmon, Mathieu, Kai, Lilian

24 komentarze:

  1. [Jakie on ma spojrzenie, wow, no i ta charakterystyczna uroda, świetnie zgrywa się z tym, jakie postawy prezentuje. Mój Mathieu wrócił po długiej nieobecności, przebywał u dziadka, który zrobił mu pranie mózgu i chłopak nagle ma fioła na punkcie czystej krwi itp. więc myślę, że świetnie dogadywaliby się razem z Cillianem, są też w podobnym wieku i razem noszą barwy Slitherinu, więc możemy znaleźć sporo punktów zaczepienia. Mogli znać się, a nawet przyjaźnić przed jego zniknięciem, a jeśli romantyczna relacja by ci odpowiadała, to też mogłybyśmy to wpleść w ich historię, zapraszam w każdym razie w razie chęci :) Dużo weny, dobrej zabawy i masy wciągających wątków <3]

    Elias D. & Mathieu T

    OdpowiedzUsuń
  2. [Tak sobie myślę, że gdyby Cillian i Caedmon byli w jednym wieku, to z pewnością by się zakumplowali. Widzę dużo punktów wspólnych, jeśli chodzi o ambicję, upartość w dążeniu do celów (po trupach również) i podejście do mugoli. Caedmon to urodzony oprawca - aktualnie już dojrzały i potrafiący powściągać emocje w kluczowych momentach, za młodu jednak stanowił "dumę Slytherinu". Bywał porywczy, nieprzyjemny i dręczący innych za samo tylko pochodzenie lub ze szczeniackiego kaprysu.

    Ale wracając do Twojego Pana, bardzo podoba mi się jego twardy charakter, uroda i bezwzględność. Gdybyś chciała zrobić z nich użytek w wątku, albo nauczyć się czegoś więcej z dziedziny OPCM, to Caedmon czeka w gabinecie na trzecim piętrze.]

    Caedmon & Arran

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jestem za, tylko musiałabyś mi podpowiedzieć, czy Caedmon jest w stanie odczytać jakieś ślady na rękach, czy raczej tylko określić, że pióro było użyte?]

    Caedmon

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdyby miał określić całościowy przekrój uczniowskiej wiedzy w zakresie eliksirów po niewydolności poprzedniego ich mistrza, ująłby go w żałośnie szamoczącymi się gdzieś na dnie kociołków dobrymi intencjami. I to wyłącznie dlatego, że jego dziedzina interesowała sporą grupę studentów ponadprzeciętnie, a ciekawość tą niewątpliwie zaspokajali poza godzinami zajęć. O młodsze roczniki się nie martwi. Ma dostatecznie wiele lat, by wyprowadzić ich ignorancję na gładką prostą. Siódmy rok nie interesuje go kompletnie, bo choćby stanął na rzęsach, nie ma najmniejszych szans na usystematyzowanie ich umiejętności w zaledwie kilka tygodni. To szósty stanowi największe wyzwanie, pozostaje mu bowiem jedynie rok na naprawę tego, co poprzedni dydaktyk tak okrutnie pogruchotał. Wymaga to od niego całkowitego przeobrażenia curriculum, a żeby to zrobić, musi wiedzieć, z czym walczy. Dlatego właśnie jedynie w ich przypadku zapowiada test poziomujący.
    Kiedy wypisuje na tablicy pięknie kaligraficznym pismem Wywar Żywej Śmierci Czas: półtorej godziny, atmosfera za jego plecami tężeje tak zwarcie, że aż dziw, że amulet echolokacyjny bezwzględnie zawsze przewieszony przez nemetoriusową szyję nie zaczyna wibrować złowrogo. Ustanowienie tak wysokiego poziomu trudności nie jest jednak ze strony Burke'a złośliwością. Gdyby oczekiwał uwarzenia relatywnie łatwego eliksiru, absolutnie niczego nie powiedziałoby mu to o problemach, z jakimi w zakresie przedmiotu mierzą się uczniowie. Nie mija nawet trzydzieści minut, kiedy dociera do niego, że te są zdecydowanie obszerniejsze, niż przypuszczał. Zadanie jest poza zasięgiem każdego; wie to, gdy pierwszy z kociołków bucha z siebie płomieniami z taką siłą, że niewątpliwie osmala sufit, a inny jest o ułamek sekundy od eksplozji, ratuje go jedynie przezorne machnięcie różdżki Burke'a. Zaleca dwójce delikwentów, którzy doprowadzili roztwór do takiego stanu uprzątnąć swoje stanowiska i usunąć się na tyły klasy. Po godzinie nie ma już żadnych złudzeń na powodzenie misji. Odór unoszący się zewsząd zmusza go do otwarcia wszystkich okien i wzięcia na siebie przegranej.
    Ocena finalnych kształtów mikstur wbrew obiegowej opinii wyrażonej we wściekłych szeptach tuż za jego plecami nie sprawia mu przyjemności. Krąży wśród uczniów, pyta o kompletnie zmiażdżone godności, przy każdej z nich tworząc długą listę braków; komentuje i wystawia oceny. Zawsze - w mniejszym lub większym stopniu, ale jednak - negatywne.
    - Może gdyby skupiał się pan na swoim kociołku częściej niż na kociołkach sąsiadów, uwarzyłby pan cokolwiek sensownego. Troll - mruczy dość już obojętnie przy miksturze jednego z ostatnich podopiecznych. Zanotowuje wynik końcowy i przechodzi do kolejnego stanowiska.
    - Nazwisko? - pyta odruchowo, ale dość prędko jasnym okazuje się, że odpowiedź nieszczególnie go interesuje. Przekłada pióro do ręki, w której trzyma notatnik i opuszcza ją bezwładnie w dół ciała. Jego uwagę przykuwa bowiem zapach kotłujący się nad naczyniem: należycie nieprzyjemny i prawie idealny. Prawie, bo załamany łagodną nutą słodyczy.
    - Jaki kolor ma pański eliksir? - Pytanie wydaje się być powodowane oczywistą ułomnością jego oczu, ale nie dlatego je zadaje. Wie doskonale, że bladoróżową. Że wywar nie przeszedł w bezbarwność, utykając o krok wcześniej i tym samym pozbawiając siebie miana doskonałego. Pyta, żeby poruszyć myślenie ucznia nad związkiem przyczynowo-skutkowym tej sytuacji, bo dostrzegł już tę przykrą tendencję, którą wpoił studentom jego poprzednik: drętwego trzymania się przepisu zupełnie bez autorefleksji.

    [Cześć, rudzielcu <3]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Oki, to już wszystko wiem :). Jakbym tylko mogła Cię prosić o zaczęcie (bo ja strasznie nie lubię zaczynać, chyba że akurat mam wyraźną wizję na coś) to bym była wdzięczna. Mogę odpisać nawet dziś/jutro, tylko po prostu łatwiej mi odnieść się do cudzego odpisu, niż pisać na start z niczego. Mam nadzieję, że nie poczujesz się wykorzystana przez moją prośbę.]

    Caedmon Borgin

    OdpowiedzUsuń
  6. [Mam nadzieję, że biedny Felix przy żadnym z tych zaklęć nie ucierpiał, bo obok krzywdy zwierząt nie potrafię przejść obojętnie, co to to nie. Dobrane przez Ciebie zdjęcia pasują do kreacji postaci idealnie – nie trzeba bezwzględności i bijącego od Cilliana zimna doświadczać, by odczuć wspinające się po plecach ciarki niepokoju. Masy dobrej zabawy, wielu ciekawych, wciągających wątków i – a co! – namieszajcie nam tu trochę, wprowadźcie odrobiny chaosu.]

    ASHER S. HANDRAHAN

    OdpowiedzUsuń
  7. Już przed jego zniknięciem Cillian miał w sobie coś, co go pociągało, a lekcje, jakie przyjął od dziadka jedynie spotęgowały jego zauroczenie w kierunku tego rudzielca. Wcześniej niepewnie do niego podchodził, głównie ze względu na zbieżność w podejściu do czarnej magii i traktowania mugoli, teraz jednak wszystko się zmieniło, a Mathieu stał się zagorzałym zwolennikiem czystej krwi, gotowy prześladować, a nie tak jak wcześniej, bronić uczniów, którzy nie mogli pochwalić się takim statusem krwi. Wściekł się, kiedy chłopak zignorował jego ostrzeżenia, nie zamierzał jednak dać za wygraną i postanowił zrobić wszystko, aby uchronić go przed niebezpieczeństwem, nawet jeśli wizja nie do końca była jasna i zawierała w sobie tylko kilka niejasnych elementów.
    - Myślisz, że to, co teraz robisz jest bezpieczne? Ostrzegałem, że powinieneś na siebie uważać, a ty masz to w dupie – stanął na wprost niego, kręcąc z rezygnacją głową, krzyżując ramiona na piersi i wpatrując się w niego pełnym pretensji wzrokiem. Wiedział, że Cillian zawsze stawia na swoim i nie obchodzi go zdanie innych, miał jednak nadzieję, że mimo wszystko bardziej weźmie sobie do serca jego ostrzeżenia i nie będzie kręcił się tutaj w środku nocy, zamiast spokojnie spać i unikać sytuacji, które mogły mieć związek z wizjami Aurory.
    - I nie zamierzam zrezygnować, ani tym bardziej dać ci spokoju. Jeśli nie pozwolisz mi iść za tobą i nie włączysz mnie do swojego durnego planu, zacznę krzyczeć i obudzę pół Hogwartu – zagroził, mając przy okazji nadzieję, że chłopakowi zależy na ukończeniu tego, co zaplanował zrobić tej nocy i z dwojga złego wybierze jego towarzystwo, a nie fiasko planów związanych z Działem Ksiąg Zakazanych. Nie mieli okazji dłużej porozmawiać po jego zniknięciu, a po tym, jak wyznał mu trzy lata temu miłość w liście, winien mu był złożyć teraz wyjaśnienia, nawet jeśli upłynęło sporo czasu, a w ich życiu zaszły duże zmiany.
    - A tak poza tym, tęskniłem za tobą, chciałbym spędzić z tobą trochę czasu, a ty jak zwykle zaciekle mnie unikasz. Jestem uparty, nie zamierzam odpuścić, dopóki szczerze nie porozmawiamy – wyznał, bo choć wcześniej był słodkim i nieśmiałym chłopcem, teraz ciężko było go złamać, a tym samym sprawić, aby odpuścił i dał sobie spokój – Jaki mamy więc plan na ten wieczór? – uniósł pytająco brew, badawczo mu się przyglądając i oczekując na przedstawienie mu dalszego planu działania, nawet jeśli miałby oznaczać dla nich jakieś dodatkowe kłopoty.

    Mathieu

    OdpowiedzUsuń
  8. Poza całym rozczarowaniem towarzyszącym wyrokowaniu spapranych mikstur równolegle odzywa się w nim iście ślizgońska natura jego duszy. Obserwowanie skomlących i jąkających się pod butem jego komentarzy uczniów sprawia mu osobliwą, sadystyczną przyjemność, której na widok powszechny nie wypuszcza nigdy. Teraz, prócz powyższego dochodzi jeszcze jedna rozkosz, dotąd kompletnie mu obca w procesie nauczania: ten dzieciak myśli. Mimo że nadal jest w błędzie. Na wargi wkrada mu się enigmatyczny uśmiech - jedyny, które te potrafią gościć, a mogący być zarówno wyrazem aprobaty, jak i pogardy.
    - Jak brzmi pierwsze prawo Golpallotta? - pyta, unosi jednak natychmiast dłoń, powstrzymując rozmówcę przed odpowiedzią. - Niech pan nie odpowiada. Wiem, że pan wie. Może ktoś inny? - Odwraca głowę w kierunku sali, ale ta teraz dla odmiany milczy jak zaklęta. - Nie? To zagadnienie z pierwszego roku...
    Wzdycha cicho, pocierając dłonią obolałą szczękę. Gdyby miał zgadywać, strzeliłby, że obolałą od zaciskania zębów z niemocy.
    - To tak zwana zasada zachowania proporcji, a brzmi: w każdym eliksirze powinno znajdować się dwa razy więcej składników organicznych pochodzenia zwierzęcego, niż składników organicznych pochodzenia roślinnego. W proporcjach poza oczywistą ilością uwzględniamy siłę, a w rzadszych przypadkach także właściwości składników. - Właściwie nie ma pojęcia, po co to mówi. Doskonale wie, że prawom Golpallotta poświęcić będzie musiał odrębne zajęcia. Odpowiada mu cisza. Nikt nie raczy zanotować nawet słowa. Ze świstem wypuszcza powietrze przez nozdrza i odwraca się do Mulcibera.
    - Przepis nie był podchwytliwy - ucina krótko, nie tłumaczy jednak, w jakim celu go zmodyfikował. Zbyt jest zajęty szukaniem czegoś na cudzym miejscu pracy. Wodzi dłonią po schludnej desce do krojenia i jej nienagannych okolicach. Niczego jednak nie znajduje, a zniechęcony zabawą w chowanego ze zbłąkanym składnikiem wyciąga różdżkę i przywołuje go za pomocą czarów. Cząstka mózgu leniwca pokrojona w kostkę pół centymetra na pół centymetra opada na jego dłoń wzniesiona z podłogi gdzieś przy jego butach. Trudno o zauważenie jej. Ale Burke nie toleruje wymówek.
    - Szkoda - mruczy łagodnie, rzucając szczątek organu w kierunku chłopaka. Nieszczególnie przejmuje się, czy ten go złapie. - Zadowalający. Proszę zostać po zajęciach.
    Dalej odchodzi, by wyjść na środek sali i oprzeć się o swoje biurko. Zwięźle informuje zebranych, co myśli o ich poziomie, jak wiele pracy ich czeka, jeśli chcą posiąść jakąkolwiek wiedzę w zakresie eliksirów, a także przypomina, że w razie gdyby nie byli przygotowani na ciężką pracę, zajęcia te nie są obecnie obligatoryjne. Zwalnia uczniów, a czekając na opuszczenie przez nich sali i rozmowę z rudowłosym, podchodzi do okna i odpala papierosa. Zazwyczaj nie robi tego w zamkniętych, ogólnodostępnych pomieszczeniach, ale obecnie w tym konkretnie smród jest tak niebotyczny, że nikomu nie zrobi to różnicy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Niewypowiedziane przekonanie, jakoby radził sobie z felernym wzrokiem doskonale, towarzyszy mu nie pierwszy raz. Bywały wręcz chwile, kiedy obcy początkowo nie zdawali sobie sprawy z jego ułomności, wyblakłe spojrzenie osobliwie taksujące otoczenie wytłumaczywszy sobie ekscentryzmem. Rzeczywistość jawi się jednak zgoła inaczej; o ile amulet echolokacyjny zamknięty w rodowym medalionie trwale przewieszony przez nemetoriusową szyję daje możliwość bezkolizyjnego i swobodnego poruszania się, o tyle nie niweluje niedostatku zmysłu całkowicie. Nie pozwala na baczne obserwowanie zmian koloru i struktury cieczy, co jest zresztą bezpośrednim powodem, dla którego prosi tego konkretnego ucznia o pozostanie po zajęciach.
    - Nieszczególnie interesuje mnie, czy przyczyną pańskiej porażki były stres, nieudolność czy nieuwaga. Prawda jest jednak taka, że eliksir co najmniej dwukrotnie przekazał panu, czego mu brakuje, ale pan ten komunikat zignorował. Prosta złośliwość wobec wywaru wydaje się absurdalnym motywatorem, skoro tworzący go oczekuje od niego raczej jedynie doskonałości. Zakładam zatem, że nie przyjął pan tych znaków do wiadomości, bo ich pan nie rozpoznał. Bo nikt pana tego rozpoznawania nie nauczył. Umiejętność skrupulatnego śledzenia przepisów jest, owszem, przydatna, ale nijak ma się przy trudniejszych wywarach, przy których liczy się przede wszystkim baczna obserwacja odpowiedzi cieczy na dodawane składniki i natychmiastowa reakcja, kiedy jest ona niepożądana. Warzenie Wywaru Żywej Śmierci przypomina przy tym parzenie herbaty. - Wprawdzie nie atakuje go wprost, ale między wierszami nie zostawia na nim suchej nitki. Bo choć wystawił mu najniższą z pozytywnych ocen, właśnie za porażkę uważa jego występ. Eliksir może w końcu wyjść lub nie, nie ma półśrodków. Drażni go przy tym, że dzieciak posiada jakiekolwiek predyspozycje, by dzisiejsze zajęcia zakończyć sukcesem, ale jednak do niego nie doprowadza. To irytujące, podobnie jak irytująca jest niewydolność jego poprzednika. Wypuszcza dym nosem, opuszkami palców pocierając zmęczone od całodniowej próby dostrzeżenia czegoś oczy i próbuje uformować w słowa to, co powie następnie. Odzywa się jednak dopiero, kiedy ponownie zaciąga się papierosem.
    - Proponuję panu współpracę na zasadzie wymiany. Jeśli wyrazi pan taką chęć, nauczę pana wszystkiego z zakresu mojej wiedzy. W zamian potrzebuję, żeby zastąpił pan moje oczy, które chwilami zarówno przy warzeniu codziennych eliksirów, jak i moich eksperymentach czy pracy nauczyciela są mi koniecznie potrzebne. Poleceniem dyrektora było, żebym znalazł sobie asystenta i zdaje się, że właśnie taką funkcję by pan zajął. Wymagałoby to od pana ogromnego nakładu pracy, wielu godzin sporządzania wywarów w pańskim czasie wolnym, ale chwilami także zwalniania się sporadycznie z części innych zajęć, których to nadrobienie indywidualnie byłoby jedynie w pańskiej gestii. Ma pan czas na namysł do kolejnych zajęć. - Okazuje się, że nie poprosił go o pozostanie w celu rozmowy. Serwuje mu bowiem ten przerywany monolog i zdaje się nie oczekiwać odpowiedzi, bo milknąc odwraca się do okna i wypuszcza przez framugę spory kłęb dymu, temat ewidentnie uznając za zakończony.

    OdpowiedzUsuń
  10. [Witajcie! Miło Was tu widzieć – Ciebie i Cilliana, kolejnego Ślizgona. Oj, tylu tych Ślizgonów, wszyscy tacy interesujący, a Lilian śpi.

    Wiesz o czym myślę? Nasze chłopaki mają tyle wspólnego, że musimy im napisać wątek – jeśli, oczywiście, masz ochotę. Ale tak nie mogę przejść mimochodem obok tych sióstr bliźniaczek, obok rodowego pierścienia w postaci rodowej pamiątki. I myślę jeszcze o jednym. Nazwisko Mulciber nie tylko niesie ze sobą piętno złej reputacji, ale dodatkowo chyba już na wieki wieków jest wpisana w karty historii Wizengamotu. A tata Liliana w Wizegnamocie pełni posadę Naczelnego Maga i zakładam, że raczej nie uśmiechałby się na myśl, że jego syn przyjaźni lub koleguje się z wnuczkiem takiej "szychy" w przestępczym półświatku czarodziejów. Z kolei sam Lilian... sam Lilian na własnej skórze się nauczył, że winić synów za grzechy ojców i dziadków nie należy i wręcz nie można, dlatego myślę, że pomimo wszystkich zakazów ojca nigdy nie próbowałby oceniać Cilliana według tych właśnie przypiętych jemu nazwisku łatek i chciałby go poznać takim, jakim jest – a później dopiero decydować czy go lubi, czy nie.

    Taka moja nieśmiała wizja, bo osobiście uważam, że polubią się bardzo. Daj znać Co uważasz i czy w ogóle jesteś chętna, zawsze możemy pokombinować i wymyślić coś innego:)]

    lilian willis

    OdpowiedzUsuń
  11. Przebywanie przez ostatnie trzy lata w towarzystwie dziadka nauczyło go, jak być nieugiętym i stanowczym, nie zamierzał więc odpuścić i pozostawić Cilliana w spokoju. Wiedział, że groziło mu jakieś niebezpieczeństwo i musiał upewnić się, że chłopak będzie potrafił skutecznie się przed tym obronić. Poza tym był mu winien wyjaśnienia, a nocna wędrówka sprzyjała zwierzeniom bardziej niż zatłoczone podczas zajęć korytarze, pełne wścibskich i zaintrygowanych jego nagłym pojawieniem się w szkole uczniów.
    - Oczywiście, że idę, któż inny miałby dotrzymać ci towarzystwa? Rozmowa z obrazami jest niczym w porównaniu z wycieczką ze mną – wyszczerzył się dumnie, podążając szybko w jego kierunku, aby dotrzymać mu kroku i nie pozostawać w tyle. Cieszył się, że dostał od niego niejako zaproszenie do wspólnego wpakowania się w kłopoty, przynajmniej tak odbierał słowa o tym, że ma robić co chce, a właśnie na towarzystwie Cilliana zależało mu tej nocy najbardziej. Zaraz przed wyjazdem zdobył się na odwagę i posłał do niego liścik miłosny, nie miał jednak czasu skonfrontować tej wiadomości twarzą w twarz z tym uroczym rudzielcem i zamierzał jak najszybciej to nadrobić, nawet jeśli ten na razie na dzień dobry stracił do niego cierpliwość.
    - Moja sowa nie do końca chciała mnie słuchać, dziadek miał u niej większy posłuch – westchnął, wracając wspomnieniami do dnia, kiedy zniknął jak gdyby nigdy nic, a najstarszy senior rodu nie pozwolił nawet pożegnać mu się z rodziną czy przyjaciółmi – Dziadek chciał, aby świat uznał mnie za martwego, ale ostatnio zmienił koncepcję i pozwolił mi wrócić do szkoły, właściwie to za nim nie nadążam, ciągle tylko mruczy o tym, że planuje dla mnie coś wielkiego – wzruszył bezradnie ramionami, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, jak cenny jest wraz z siostrą dla rodziny i innych czarodziejów czystej krwi. Nie wiedział ile może zdradzić Cillianowi, miał jednak wyrzuty sumienia, że pozostawił go z wyznaniem miłosnym bez słowa i nie zamierzał pozostawiać go z nadal niewyjaśnioną zagadką na temat jego zaginięcia. Chłopak dużo dla niego znaczył i choć nie miał pewności, czy nadal może mu ufać na tyle, co przed trzema laty, chciał się przed nim mimo wszystko otworzyć i niejako ściągnąć tym samym ciężar, jaki wisiał na jego ramionach już od dłuższego czasu.
    - Co konkretnie zamierzasz zrobić? Jestem do twojej dyspozycji Mulciber. Skoczyłbym dla ciebie w ogień – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i pokłonił się przed nim z charakterystycznym ruchem ręki, naśladując gest okazywany królowi przez poddanych i oczekiwał na dalsze wskazówki odnośnie knucia wspólnie czegoś niedobrego.

    nieco irytujący Mathieu

    OdpowiedzUsuń
  12. [Obydwa pomysły są takie kuszące, że sama się zdecydować nie mogę. Chociaż przyznam szczerze, że brakuje mi trochę dla Liliana takiej dłuższej, wieloletniej przyjaźni i dlatego mimo wszystko bardziej skłaniam się ku pierwszej wizji, w której chłopaki znają się już od pierwszej klasy. Myślę, że mogłybyśmy nawet spokojnie cofnąć się w czasie i w ramach wstępu do wątku opisać to ich pierwsze spotkanie – jeśli coś takiego Cię interesuje. A gdybyś wolała jednak napisać coś w tak zwanym tu i teraz, to ja również bardzo chętnie. I tutaj propozycja z udzieleniem pomocy podczas oprowadzania pierwszaków również jak najbardziej by się wpasowała, gdybyśmy ją troszkę zmodyfikowały już pod dłuższą znajomość.]

    lilian willis

    OdpowiedzUsuń
  13. [W sumie zastanawiam się, czy zacząć nam kolejny wątek tutaj i jednocześnie będziemy prowadzić grupowy z panem medykiem czy raczej przechodzimy bezpośrednio do grupowego?]/Burke

    OdpowiedzUsuń
  14.     Szczypiąca po mięśniach twarzy niecierpliwość nieco tylko ściąga brwi Caedmona i uciska jego usta w wąskiej szczelinie napięcia... to jednak nic wielkiego, nic szczególnie widocznego gołym okiem. Dla uczniów pozostaje raczej oazą spokoju, gdy siedząc za biurkiem profesorskim, śledzi w ciszy ruchy dłoni po pergaminie, czy paniczne skubanie podbródków i krańców szat, które uczniowie najchętniej targają właśnie pod presją. Sam wydaje się przy tym wyjątkowo cichy.. Przesuwa leniwie palcami po korpusie nieprzyzwoicie drogiego pióra, zakupionego u Scribbulusa z Pokątnej i w nadziei na lepsze widoki, niż własne biurko, podnosi wzrok na młodych podopiecznych. Nie widzi niczego interesującego, co obudziłoby w nim podejrzliwość... może tylko nerwowe podrapywanie się paru uczniów, pragnących ściągnąć informację od kolegów obok i nieznośnie głośne tykanie zegara, wskazującego niemal na koniec lekcji.
        Na pierwszy plan niezmiennie od lat wysuwa się u niego brak emocji i nikt, nawet jego koledzy z pracy, nie zdają sobie sprawy z tego, ile temperamentu mieści w sobie dusza Caedmona Borgina. Prawdziwe emocje, zamiecione pod dywan pozornie spokojnej mimiki, giną w teraźniejszości, a naturalna umiejętność do kamuflowania ich dodatkowo utwardza jego twarz w surowym, trudnym do odczytania obliczu. Nie od dziś wiadomo, że profesor Borgin bywa nieznośnie... obojętny. Rzadko kiedy uczniowie dostrzegają w oczach prawdę – iskrę żywiołu, gotową zaraz rozjątrzyć przestrzeń w ogniu jego temperamentu.
        Wcale się im nie dziwi. Z perspektywy obserwatora wygląda wyjątkowo dystyngowanie i stonowanie. Paraliżowany przez obowiązek pozostania w sali na czas pisania wypracowań uczniów, z cichym westchnięciem opiera się jedynie w nauczycielskim krześle i z nudów ściąga dłonie pod biurko. Wyłamuje stawy w prostym strzyknięciu paliczków i gdy pierwszy uczeń wreszcie podchodzi do biurka, Caedmon oddycha lżej. (Za chwilę będzie koniec). Swobodne poruszenie pierwszego odważnego rozpoczyna sekwencję kolejnych kilku podejść młodych czarodziejów do biurka, a gdy wreszcie zegar wybija koniec zajęć, pozostali już stoją w kolejce. W tym Cilian Mulciber, który pod względem szybkości poruszania się mógłby dzisiaj konkurować z samym chochlikiem kornwalijskim – aż tak szybko macha skrzydełkami (a raczej nogami) do wyjścia z sali.
        — Cillian.
        W głosie Caedmona nie słychać ani jednej nuty niepewności, nie jest to też pytanie, ani sugestywne nawoływanie po imieniu .. w tym jednym słowie mieści się zarówno stanowczość, jak i twarde „Zostań”. Nie może puścić go bez słowa wyjaśnienia, a to dlatego, że w momencie oddawania pracy oczy rejestrują czerwień pod rękawem.
        Chciałby nie widzieć, zignorować, machnąć ręką. Udać przez chwilę, że odwraca wzrok od krzywdy. Nie jest jednak głupi i przede wszystkim... nie jest już dzieciakiem. Bierze na siebie odpowiedzialność za uczniów.
        — Nie podpisałeś się jeszcze.
        Nawet tak mocno naciągany początek zdania w jego ustach brzmi wiarygodnie, szczególnie że wraz z wypowiedzianym słowem, sięga dłonią do arkusza, wymazując tusz na kartce niewerbalnym zaklęciem. Wszystko dlatego, że potrzebuje go u siebie w sali na te trzy minuty dłużej, i gdy wreszcie pozostali uczniowie opuszczają salę, pyta wprost:
        — Czy może wolisz do tego krwawe pióro? — pyta śmiało, ale również podchwytliwie, w cugach chłodnego, nieprzeniknionego spojrzenia chwytając biednego chłopaka.

    [Ze sporym poślizgiem, ale jestem!]

    Caedmon

    OdpowiedzUsuń
  15. Odetchnął z ulgą, kiedy Cillian koniec końców pozwolił mu za sobą podążać. Wiedział, że w środku nocy nie wybiera się po nic, co mogłoby być legalne i popierane przez nauczycieli, gotów był jednak przyjąć na siebie konsekwencje związane z nieposłuszeństwem wobec regulaminu, byle tylko w końcu spokojnie porozmawiać z kroczącym przed nim rudzielcem.
    - Właściwie to nikt nie wiedział gdzie jestem, ani dyrekcja, ani nawet moi rodzice. Większość założyła, że znajdą mnie martwego, nie dawałem im w końcu żadnego znaku życia przez trzy lata – westchnął, wbijając wzrok w podłogę. Temat związany z jego nagłym zniknięciem nadal był dla niego bolesny, zwłaszcza, że wiele razy miewał kryzysy i chwile słabości, usiłując uciec z kryjówki, jaką przygotował dla niego dziadek. Rozumiał, że ten chciał dla niego jak najlepiej, gdyby jednak mógł wybrać, nigdy by się na to nie zgodził i nie pozwolił by, aby dziadek testował na nim zaklęcia, przez które do dziś miewa koszmary po nocach. Senior rodu co prawda chciał go przygotować na najgorsze, zadbać o to, aby mógł w przyszłości wypełnić swoje przeznaczenie, wątpił jednak, że musiał robić to w aż tak drastyczny sposób, zwłaszcza, że zanim zniknął był bardzo zżyty ze swoją rodziną i przez pierwszy rok płakał w poduszkę niemalże co wieczór, naiwnie wierząc, że będzie mógł spotkać się choć z ukochaną siostrą.
    - Nic ciekawego, uczyłem się, ćwiczyłem, różne rzeczy, głównie to, co tutaj, tylko że pod okiem dziadka, a nie nauczycieli z Hogwartu – uciął krótko, nie do końca wiedząc, na ile może mu ufać i czy powinien na dzień dobry wyjawić mu swoje wszystkie najmroczniejsze sekrety. Dziadek nie pozwolił mu mówić nikomu o tym, co działo się podczas ich wspólnego mieszkania, a że zafundował mu całkiem niezłe pranie mózgu, był wobec niego posłuszny, przy okazji ślepo podążając za nim niczym zagubiona owieczka. Zabrał go do siebie, aby ochronić go przed większym złem, to przynajmniej mu wpoił i właśnie w taką wersję głęboko teraz wierzył, przy okazji przyjmują jeszcze kilka innych poglądów dziadka, mocno sprzecznych z tym, co sam kiedyś wyznawał.
    - Nie wiesz, że ten, kto stoi na czatach, zwykle jest największym naiwniakiem i później ma najbardziej przejebane? – jęknął cicho na znak protestu, ale chcąc nadal przebywać w jego towarzystwie, gotów był koniec końców robić to, o co go poprosił, a właściwie co zarządził – Dlaczego mam nieodparte wrażenie, że chcesz to wykorzystać do czegoś, czego nie powinieneś? – rzucił, bo już sama wycieczka do Działu Ksiąg Zakazanych związana była z knuciem czegoś niedobrego. Nie mieli ze sobą bliższego kontaktu od niemalże trzech lat, nie wiedział, do czego może być zdolny i jak ukształtował się przez ten czas jego charakter. On sam mocno się zmienił, więc być może Cillian także stał się zupełnie innym chłopakiem niż ten, któremu wyznawał wtedy w liście miłość? Tak czy inaczej, cokolwiek wymyśliłby dzisiaj Mulciber, on zamierzał za nim ślepo podążać i przekonać się, czy coś ich jeszcze łączy, czy może każdy powinien iść w swoją stronę i odciąć się od tego, co było w przeszłości.

    Mathieu

    OdpowiedzUsuń
  16. Rozpoczęcie roku szkolnego zbliżało się wielkimi krokami. Ten jednak miał być inny niż poprzednie, które jedenastoletni Lilian znał do tej pory; wraz z Juniper, swoją młodszą o półtorej minuty siostrą bliźniaczką, rozpoczynali bowiem pierwszy rok swojego siedmioletniego kształcenia w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie byli na ten dzień przygotowani. W końcu czekali na niego całe swoje życie. Tak jakby. No… właściwie to nie oni, a ich ojciec – on zdecydowanie i bezkonkurencyjnie nie mógł doczekać się najbardziej. A bliźniacy, chcąc nie chcąc, musieli dzielić ten entuzjazm z nim.
    Tfu. Entuzjazm to chyba nie do końca za dobre określenie. Bo pomyślałby kto jeszcze, że do sprawy magicznej edukacji własnych dzieci podchodził z wyrazem dumy na twarzy, pełnym wsparcia uśmiechem na ustach i tym godnym pozazdroszczenia, rodzicielskim zapałem, aby należycie przygotować Liliana i Juniper na nadchodzący, nowy etap w ich życiu. Otóż, zapał z pewnością był – ale nie taki, którego można byłoby komukolwiek pozazdrościć. Anthony Willis był wymagający, surowy i rzeczowy. Czyli w zasadzie taki, jak zawsze. Z tą tylko różnicą, że ilekroć pojawiał się temat Hogwartu, to jakoś tak dawał się we znaki jeszcze bardziej. Powody za tym były dwa, a przynajmniej o dwóch było Lilianowi wiadomo – bo skąd mógł wiedzieć, co jeszcze tam w głowie ojca się kryło. Na takie szczerości się przed nim nie zdobywał. No… właściwie to nie zdobywał się przed nim na żadne szczerości.
    Pierwszy powód był oczywisty. Ba! Mało powiedziane. Pierwszy powód był tak naprawdę tym, który w domu Willisów można byłoby nazwać pewnego rodzaju standardem, elementem wpisanym w ich codzienność. Był swoistym imperatywem, którego bezwarunkowo musieli przestrzegać – i przestrzegali, choć utrudniał i uprzykrzał im życie. Za młodu nieświadomie, w dobrej, dziecięcej wierze. A później już tylko po to, żeby nie napytać sobie biedy u taty. Chodziło tu w końcu o nic innego, jak o jego dobre imię. Jego, jako byłego ucznia tej samej szkoły, Ślizgona o nieprzeciętnych wynikach i osiągnięciach. Jego, co w gruncie rzeczy najważniejsze, jako obecnie rozpoczynającego drugą już kadencję Naczelnego Maga Wizengamotu. O Merlinie, cóż to byłby za wstyd, cóż za okropna poruta, gdyby dzieci Naczelnego Maga Wizengamotu jeszcze pierwszego dnia nie zaprezentowały się w sposób nienaganny i nie pozostawiający po sobie jedynie podziwu, że są dziećmi tego właśnie Anthony’ego Willisa.
    Chodziło w końcu – i tym sposobem przechodzimy do powodu drugiego, tego mniej oczywistego, o którym Lilian sam nie domyśliłby się prędko (choć prędzej czy później boleśnie uświadomił), a jedynie podsłuchał z rozmowy mamy i babci – o pewien nawyk. Bardzo brzydki, nie, paskudny wręcz, nawyk sięgania po ambicje. Nawet te już raz spełnione, na nowo, na nowo i na nowo. Z tą samą zachłannością, która jednym, i drugim, i trzecim sukcesem niezaspokojona, wciąż rośnie; bo apetyt zawsze rośnie w miarę jedzenia. A przecież tym razem nie tylko upewni się w przekonaniu, że wyszkolił – lub może prędzej: wytresował swoje dzieci znakomicie. Ale i każdy ich, choćby najmniejszy sukces, będzie traktował jako swój własny. Zaś każdą porażkę, ba, byle błahe poślizgnięcie: jako powód do bycia jeszcze bardziej wymagającym, ażeby przypadkiem nie musiał być świadkiem, że taka kiedykolwiek się jeszcze powtórzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I chociaż on sam nie miał sobie nic do zarzucenia, to przecież nie wszystko mogło pójść po jego myśli tak, jak to sobie zaplanował. Pierwsze znaczące problemy zaczęły się, zgodnie z jego przewidywaniami, podczas zakupu różdżek w Hogsmeade, w sklepie u Ollivandera – zakupu, na który wprawdzie nie miał żadnego wpływu, poza tym, że mógł go dokonać lub nie. W teorii. No bo gdzie indziej, jak nie u Ollivandera właśnie? Nie był więc zadowolony, kiedy Liliana wybrała najbardziej zmienna, a co za tym idzie najbardziej wybredna i najbardziej kapryśna różdżka, jaka mogła obrać sobie za właściciela młodego, niedoświadczonego i równie chwiejnego jak ona sama, właściciela – leszczyna, włos z głowy wiili. Niedobrze. To oznaczało, że będzie jeszcze więcej pracy, niż początkowo się spodziewał.
      Przynajmniej Juniper nie mnożyła trudności. Za czego zresztą przyczyną – wyłącznie, a może w tym przypadku – zyskała sobie większą pobłażliwość na dalsze zakupy. Zawsze robił to samo. Najpierw pozwalał jej na znacznie więcej, a ona wykorzystywała tę przewagę przeciwko własnemu bratu, z premedytacją mu dokuczając.
      — Lilian to baba, bo dostał babską różdżkę! — powtarzała ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
      I co? Żadnej reakcji. Żadnej najmniejszej rugi, która miałaby na celu doprowadzić ją do pionu. Lilian zdążył się już przyzwyczaić, że tata miał swoje ulubione dziecko i była nim Juniper.
      A gdyby ktoś tylko pozwolił dojść mu do słowa, to powiedziałby, że niczego nie żałuje – nawet po tych licznych, nieprzyjemnych uwagach. Jego nowa różdżka była piękna. I nawet gdyby mógł, za nic w świecie nie wymieniłby jej na żadną inną. Szkoda. Ostatecznie nikt do tego głosu dopuścić go nie zamierzał.
      Ach. Oni to wiedzieli, jak zepsuć mu dzień.
      Podburzony i przygaszony, szedł na szarym końcu smętnym wzrokiem podążając jeno za sylwetkami ojca i siostry, żeby nie zgubić się w tłumie panującym na uliczkach Hogsmeade.
      Głosów i nawoływań roztaczało się dookoła tak wiele, lecz Lilian od razu rozpoznał, że ten konkretny był skierowany właśnie do niego. Zatrzymał się na wznak i chcąc odnaleźć jego nadawcę, obrócił przez ramię. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy była ruda czupryna, a dopiero potem cała reszta. W ostatniej kolejności zdobione inicjałami rodu Ollivanderów pudełeczko, które – mógłby przysiąc – jeszcze do tej pory zajmowało miejsce w kieszeni jego kurtki.
      Nie wiedział, co uderzyło w niego mocniej. Ulga, że jego nowa różdżka znalazła się z powrotem u niego (choć na dobrą sprawę jeszcze sekundy temu nie zdawał sobie sprawy, że wcale jej przy sobie nie miał) czy może przerażenie, co na fakt zgubienia jej już zaraz po wyjściu ze sklepu powie ojciec. Obydwa odczucia przekrzykiwały się przez siebie nawzajem, powodując jedynie wielki misz masz myśli i wielkie, wielkie utrapienie.
      — D-dziękuję — Lilian uśmiechnął się nieśmiało, odbierając swoją zgubę z rąk znalazcy. — Musiała mi wypaść, a ja nie zauważyłem.
      Błąd. Ten, którego reakcji obawiał się najbardziej, nie rozegrałby tego w tak miękki, tak żałosny sposób.
      — Trzeba mu było nie oddawać. — zachichotała Juniper, ukrywając się sprytnie za ramieniem ojca. Ten z kolei przez dłuższą chwilę nie odpowiadał nic. Tylko wwiercał się w młodego Willisa tym swoim lodowatym, oceniającym i pozbawionym emocji spojrzeniem. Następnie przeniósł to spojrzenie, tym razem bardziej jakby badające, na chłopaka stojącego teraz ramię w ramię z Lilianem. A później jego uwagę zebrał ktoś, kto pojawił się dopiero po chwili i musiał być znacznie od nich wyższy. Ktoś dobrze tacie znany, pomyślał jedenastolatek. I przysiąc mógłby, że błysk chłodu w jego oku wrócił z powrotem na swoje miejsce.
      — Mulciber. Pragnę powinszować spostrzegawczości syna. Gdyby nie on, mój właśnie pożegnałby się ze swoją nową różdżką — powiedział w końcu bez cienia sympatii zarówno do tego, do którego mówił, jak i do tego, o którym mówił. — Któż by się spodziewał, że przyjdzie nam spotkać się tutaj w tak przedziwnych okolicznościach.

      lilian willis... no, w sumie to głównie jego tata

      Usuń
    2. [Nie zmieściłam się w komentarzu wyżej, a odautorskie musi być.

      Jeju, rozpoczęcie było piękne, jeszcze raz dziękuję, bo bardzo poprawiło mi humor! i ja mam nadzieję, że jest w porządku, a za ten długi wstęp przepraszam, tak mi się dobrze wbiło w temat - jeśli wolisz krótsze odpisy, to od razu dawaj mi znać, bo ja lubię dać się ponieść wodzy fantazji, itepe, itede.

      No i oczywiście bardzo dziękuję za komplemencik liftingu kapejki, we are both flushing right now!]

      Usuń
  17.    Ani drzazga zawahania nie wżyna się w ścięgna twarzy i w membranę napiętej powagą skóry nauczyciela, gdy w drobnym oszustwie i we własnej wygodzie wymazuje imię z kartki egzaminu. Nie wiedziałby jak inaczej szybko i skutecznie zachęcić chłopaka do pozostania w sali, nie budząc przy tym podejrzeń innych uczniów. To była najłatwiejsza z opcji. Gdy więc inni uczniowie wychodzą zza drzwi sali OPCM, mężczyzna nie ściąga ciężaru spojrzenia z Cilliana. Widzi, jak zatrzymany w pół kroku, drętwieje nieco i podciąga torbę na ramieniu. Dostrzega w tej pozycji jego obronną aurę, jaka wyziewa z naprężonych członków, wolno posuwającego się kroku i ściągniętych ściśle warg. W rozsądnym manewrze i mimo dyskomfortu, jaki zapewne odczuwa, rudzielec powściąga jednak emocje, nie komentując sytuacji w rzewnym proteście, którego szczerze mówiąc spodziewa się po nim Caedmon. Ku jego zaskoczeniu, nic nie wskazuje na bunt nastolatka – przeciwnie, Cillian pozostaje spokojny. Milczenie i niedopowiedzenie uderzają w ściany ich spotkania, potrząsając prawdą, a choć emocje, drżące w powietrzu, wypełniają przestrzeń dziwnie wibrującą aurą, werbalnie i fizycznie między nimi nie dzieje się praktycznie nic. Uczeń pokornie sięga po pióro z kałamarzem, a Borgin w międzyczasie odkłada własne pióro na bok sfatygowanego czasem blatu i w powolnym ruchu podsuwa kartkę na skraj biurka, w kierunku Ciliana, ułatwiając mu podpis.
       — Dziękuję.
       Podejmuje tę samą grę spokoju, czy też przemilczenia, którą prezentuje Cillian. Zna zasady stwarzania odpowiednich pozorów, jak niemal każdy czystokrwisty, który choć raz zawitał na salony. Kontakt jeden na jednego przypomina mugolskie szachy, czy też czarodziejskie gargulki z dwoma wprawnymi graczami – tylko z boku wydaje się, że między nimi nie ma żadnego napięcia i że spotkanie to ciągnie się w minutach bierności, choć przecież jeden ruch może dzielić ich od szybkiej przegranej, i tylko oni widzą punkty zbicia przeciwnika. Choć w tym przypadku rywalizacja następuje wyłącznie pod względem chowanych myśli, bo przecież Caedmon pozostaje po stronie ucznia. Daje mu nawet pozostać z twarzą, wciąż nie mówiąc niczego wprost – nie oskarża i nie atakuje, bardziej czeka aż to Cillian sam się przed nim dobrowolnie odkryje. Ze słowami sugestii, daleko od dyktowania mu tego, co ma robić, odcina się od zbędnego moralizowania.
       — Tak, są — przyznaje od razu bez zbędnego dywagowania i bez przypisywania tym słowom żadnej łatki — A jednak, wciąż pozostają w sprzedaży – dodaje.
       Nie musi się domyślać i nie strzela na ślepo ze swoimi założeniami. Będąc właścicielem Borgin&Burkes, wie, że tak właśnie jest – sam również w ostatnich latach sprzedał kilka egzemplarzy krwawych piór, choć trzeba przyznać, że nie Mulciberom.
       Posługiwanie się czarnomagicznymi przedmiotami być może było surowo zabronione prawem, nigdy jednak nie było całkowicie wycofane ze społecznej użyteczności, nawet po odejściu Czarnego Pana. Wyeliminowanie szarej strefy stanowiło jedynie ułamek tego, czym na co dzień zajmowało się Ministerstwo Magii w walce z wielbicielami czarnej magii. Zresztą, w Durmstrangu do dziś były to praktyki do pewnego pułapu dozwolone. Trudno się więc dziwić temu, że wciąż istniały sklepy z podejrzanymi kolekcjami oraz ludzie, którzy z nich korzystali.
       Dalsze łagodne zachęcanie do prawdy traci sens, gdy widzi w postawie Ciliana chroniczny opór w mówieniu rzeczy wprost, dlatego też nie bawi się w pytania. Wstaje z krzesła i przechodzi obok biurka, przystając w rozsądnej odległości od niego, świadomie przy tym tworząc presję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1.    — Wyciągnij ręce i podciągnij rękawy, Cillian.
         Głos, naciągnięty na strunę stanowczości, wybrzmiewa krótko i wyraźnie. Nie jest to najdelikatniejszy sposób uzyskania celu, ale zdaje się najszybszy. Caedmon nigdy nie należał do najcierpliwszych. Szczególnie, że napięcie ucznia, falą niepokoju spływa i na niego, gdy jako leglimenta chłonie podświadomie urywki jego emocji. Czuje jak palmą niepoukładania zacieniają oczy chłopca, a on nie ma ochoty badać kolorów wspomnień, barwionych torturą.

      Caedmon

      [Jeszcze raz, wybacz za poślizg.]

      Usuń
  18. Z kotem absolutnie nic go nie łączy. Pozornie.
    Niemal całkowita utrata wzroku siłą rzeczy skutkuje pewną dozą niezdarności, ale i wcześniej jego ciało niewiele miało ze zwinności. Od dziecka wychudzony i opatrzony w minimum masy mięśniowej koniecznej do utrzymania prostej postawy i zdolności chwytania okazuje się ułomny w każdym sporcie. Niezmiennie zawsze w otoczeniu nienagannego porządku i w idealnie wyprasowanym ubraniu wydaje się nie mieć nic wspólnego ze sprężystością i elastycznością kociego usposobienia. A mimo to wybrał go patronus pod postacią stepowego karakala i jeśli się na tym pochylić choć na moment, był to wybór - siłą rzeczy zresztą - doskonały.
    Mimo powszechnej popularności podobnej ścieżki życiowej w chwili kulminacji zmysłowego hedonizmu podążał własnymi szlakami, uparcie wybierał przyjemności samodzielnie, a nie bezrefleksyjnie chwytał te proponowane przez świat. Ten indywidualizm podkreśla jedynie teraźniejsze społeczne zdziczenie, bo całkowicie skupiony na swej syzyfowej pracy, nie ma czasu na zbędne i błahe życie towarzyskie. Kluczowym elementem są jednak manipulacje, które stosuje tak umiejętnie, że chwilami nie sposób ich przewidzieć, nim nie jest za późno. Podobnie jak nie sposób ofierze doskonałego kociego łowcy dostrzec jego kłów i pazurów, nim te nie zatopią się w jej ciele. Nawet skąpa mimika twarzy mistrza eliksirów ograniczona do powściągliwych drgnień bądź skurczów warg przywodzi momentami na myśl łudząco podobny karakalowy pysk.
    Masywne, srebrzysto-białe cielsko drapieżnika zastaje Cilliana następnego poranka w korytarzu prowadzącym do dormitorium Ślizgonów. Zwierz strzyże uszami, po czym przemawia głosem Nemetoriusa; że potrzebuje jego asysty za dwadzieścia minut w swojej pracowni będącej jednocześnie jego gabinetem. Następnie rozpływa się w powietrzu.
    Laboratorium ulokowane jest w najgłębszej części lochów w obszernym pomieszczeniu pozbawionym okien, ale jednocześnie opatrzonym w siatkę sprawnych kanałów wentylacyjnych, ułatwiających oczyszczanie powietrza z intensywnych oparów ważonych tu eliksirów. Każdą ze ścian zdobią regały uginające się pod ciężarem opasłych tomiszczy z zakresu zarówno jego dziedziny, jak i zielarstwa czy magicznej biologii, siłą rzeczy koniecznych dla skomplikowanej sztuki eliksirów. Tam, gdzie biblioteczek nie ma, mury podpierają kredensy z idealnie skatalogowanymi składnikami wywarów czy doskonałej jakości fiolkami, kociołkami, wagami, pipetami i innymi instrumentami niezbędnymi mu do pracy. Zarówno masywne biurko jaki i ogromny stół w kształcie litery "l", przy którym sporządza mikstury, zmuszone są zatem stać samodzielnie niby samotne wysypy na morzu rozległej podłogi.
    W chwili, w której następuje pukanie do drzwi, Burke zapełnia ostatnią z przyszykowanych ośmiu fiolek czerwonym płynem pozostawiającym na ściankach naczynia osobliwy, krwisty osad. Odstawia ją na blat w rejonie najbliższym szeregu klatek z szamoczącymi się, jak gdyby przeczuwającymi swą tragedię, gryzoniami. Wolną już dłonią niedbałym machnięciem magią bezróżdżkową otwiera skrzeczące wrota, zapraszając rudowłosego do swojego królestwa. Kolejnym gestem rozpala wszystkie dostępne światła, które dotąd nie były mu potrzebne. Praca w mroku zdecydowanie bardziej sprzyja skupieniu - nie rozpraszają go przecież mierne próby bezużytecznych oczu w zidentyfikowaniu rysujących się przed nimi kształtów. Jeśli jednak uczeń ma okazać się przydatny, jasność jest konieczna.
    Nie wita go, nie pyta o samopoczucie, bo szkoda mu na to czasu. Od razu przechodzi do sedna sprawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Zaczniemy od antidotum, które tworzę. W trakcie procesu ważenia wyselekcjonowałem osiem próbek. Bazując na zapachu zakładam, że sześć z nich ma szansę powodzenia, ale potrzebuję wizualnego potwierdzenia. Powie mi pan, jakie mają kolory. Następnie wyselekcjonowane fiolki przetestuję na szczurach. Nie będzie to przyjemny widok, dlatego zrozumiem, jeśli zechce pan na ten czas wyjść. - Wydaje się, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale nierytmiczny oddech rozmówcy przywodzi mu na myśl brak skupienia. - Słucha mnie pan?

      [Jednak nam zaczęłam jednocześnie indywidualnie. Wybacz nieoczekiwaną nieobecność, ale rzeczywistość mnie wenowo i czasowo zmiotła z planszy.]

      Usuń
  19. Nie chciał zaraz po powrocie pakować się w żadne kłopoty i miał nadzieję, że hałasy nie ściągną tutaj żadnego z nauczycieli. Nie uśmiechało mu się przesiadywanie na szlabanie, poza tym dziadek za pewne cholernie by się na niego wściekł, gdyby groziło mu jakieś wydalenie z murów szkoły.
    - No tak, kto mógłby tu wpaść o tej porze…- powtórzył za nim pod nosem, kiedy wyrosła przed nimi postać Irytka. Ich plan od początku zapowiadał się zbyt dobrze, aby koniec końców mógł się udać, zwłaszcza, że zdobywanie nielegalnych rzeczy nigdy nie przychodziło nikomu z łatwością. Miał już okazję wcześniej spotkać kilka razy tego irytującego ducha i naprawdę żałował, że jeszcze nikomu nie udało się wywalić go z tej szkoły na dobre.
    - Nie zdążyłem uprzedzić, że to może się źle skończyć… – wymamrotał, kiedy chłopak pociągnął go za sobą i pędem ruszyli przed siebie. Oberwanie jednym z regałów z pewnością nie należało do przyjemnych rzeczy i miał nadzieję, że uda im się stąd jak najszybciej ewakuować. Upadek z góry Cilliana także nie wyglądał zbyt dobrze, ale skoro był w stanie biec, być może uraz kostki nie był aż tak rozległy i obejdzie się bez wizyty w Skrzydle Szpitalnym.
    - Schowajmy się tutaj – zarządził, oświetlając różdżką schody prowadzące do jednej z piwnic – Ten idiota obudził już za pewne z pół szkoły, więc bezpieczniej będzie przeczekać gdzieś, gdzie żaden z nauczycieli na nas nie wpadnie – dodał, zbiegając w dół po schodach. Wściekł się, że Irytek przeszkodził im w misji, jak się mogło wydawać, dość ważnej dla jego towarzysza, jednak z drugiej strony nieco się ucieszył, że będą mieli okazję pobyć chwilę sam na sam. Miał mu sporo do wyjaśnienia, sam zresztą także był ciekaw, czy ten kiedykolwiek odpowiedziałby na jego list i otwarte wyznania, jakie się tam znalazły. Trzy lata pod opieką dziadka sprawiły, że stał się zupełnie innym człowiekiem, wciąż jednak miał pewną słabość do tego rudzielca i za pewne nawet i dziś nie cofnąłby słów, które przelał wtedy na papier.
    - Myślę, że tutaj na razie nikt nas nie znajdzie – zatrzymał się, ocierając kropelki potu z czoła. Miał całkiem niezłą kondycję, ale bieg połączony z dużą ilością adrenaliny i wizją szlabanu, wymagał dodatkowych pokładów sił i czuł, że jest już nieco zmęczony – Jak twoja noga? – uniósł pytająco brew, badawczo przyglądając się swojemu towarzyszowi. Spadł z wysokiego regału, na dodatek od razu po tym musiał zafundować organizmowi duży wysiłek, co mogło skończyć się niezbyt dobrze dla jego kostki. Usiadł po turecku przy ścianie, opierając głowę o chłodne mury. Miał nadzieję, że Cillian uczyni podobnie, przyjmując tym samym zaproszenie do spędzenia jeszcze jakiegoś czasu w jego towarzystwie. Tutaj nikt nie powinien ich szukać, a ze względu na różne klasy, do jakich uczęszczali, ciężko było im się spotkać podczas zajęć czy przerw.
    - Te trzy lata temu….Odpisałeś mi coś w ogóle? – rzucił po krótkiej chwili ciszy, zadając pytanie, które męczyło go od dłuższego czasu. Naprawdę był ciekaw, jak Cillian zareagował na list i czy w ogóle raczył go przeczytać.

    Mathieu

    OdpowiedzUsuń
  20. Burke'a stosunek do zwierząt, na których przeprowadza eksperymenty jest zgoła odmienny - w pierwszych ich latach znacząco utrudniający mu wręcz pracę. Pisk torturowanego, całkiem niewinnego stworzenia początkowo był dla niego fizycznie i psychicznie nie do zniesienia, ponieważ chłonął ich emocje z łatwością i intensywnością gąbki. Po prawie dwudziestu pięciu latach intensywnych doświadczeń zdąża do tego przywyknąć, nadal jednak czuje wobec nich bezgraniczne współczucie przemieszane z osobliwą wdzięcznością za to, że dzięki ich poświęceniu (choć wbrew woli) może robić to, co jest absolutnym sednem jego życia.
    - Nie gryzą prętów, dlatego że chcą się wydostać - mówi, jak gdyby czytał chłopakowi w myślach. W rzeczywistości korzysta jedynie z hałasu tworzonego przez gryzonie, by obszerniej odpowiedzieć na pytanie rudowłosego. - Robią to, ponieważ dwadzieścia cztery godziny temu podałem im truciznę z miesięcznika. Jej skutkiem ubocznym jest głód nie do poskromienia. Wypuszczone teraz, pożarłyby wszystko na swojej drodze, niezależnie od ilości wartości odżywczych czy ich braku.
    Wyciąga z przedniej kieszeni marynarki papierosa, odpala go, po czym odnalazłszy na oślep dłonią krzesło, zdejmuje wierzchnie okrycie i przewiesza je przez oparcie.
    - To rzadka i trudna do uwarzenia mikstura, ale wyjątkowo przydatna, jeśli sporządzający ją czarodziej nie jest zdolny do rzucenia klątwy Avada Kedavry albo pragnie zadać swojej ofierze niewiarygodne cierpienie. Trucizna atakuje czerwone krwinki, które roznoszą ją po ciele jak zarazę. Ci, którzy ją przeżyli, twierdzą, że już od momentu spożycia, każde uderzenie serca powoduje jego ból, łudząco przypominający objaw psychosomatyczny. Z tego tytułu bywa tym trudniejsza do rozpoznania. Przynajmniej w początkowej fazie zakażenia. - Wypuszczając dym spomiędzy warg chwyta filtr w zęby, by zacząć skrupulatnie podwijać rękawy beżowej koszuli.
    - Na ten moment rozsiała się po około jednej trzeciej ich organizmów. - Kiedy mankiety w pedantycznie równej linii znajdują się już na wysokości łokci, wyciąga różdżkę i powolnym ruchem nacina skórę na łapce jednego z gryzoni, upuszczając z niego trochę czarnej jak smoła posoki. Gdy tylko uczeń rejestruje skaleczenie, Burke natychmiast czarami je zasklepia i usuwa po nim wszelki ślad. - Pozna pan to po kolorze ich krwi, która swoją drogą także stała się obecnie toksyczna. Gdyby natomiast były już w połowie procesu, żyły zdążyłyby niepokojąco powychodzić im na wierzch. Na ofiarach, które przeżyły spotkanie z tą trucizną, do doby po spożyciu dokonywano całkowitej transfuzji. Ten czas dla naszych podopiecznych już zatem minął. Dotąd nie było na nią skutecznego antidotum. Zasadniczo nie ma w tym niczego zaskakującego. Jak wspomniałem, to rzadki eliksir. W moim przekonaniu antidotum okazałoby się jednak skuteczne w przypadku większości chorób oraz trucizn dotykających krwi. - O tym, że mogłoby się okazać pewnym punktem wyjścia także dla rozbrojenia jego czarującej klątwy, już nie mówi. Myśl ta nie przekuwa się również w najmniejszym stopniu na bezwyraz jego twarzy.
    - Aha. - Dopiero teraz po raz pierwszy odwraca się w kierunku nastolatka. - Mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę, że każdy aspekt mojej pracy zobowiązuje pana do utrzymania ścisłej tajemnicy?
    Być może jest to coś, co powinien podkreślić na samym początku. Nie zdradził mu na ten moment jednak niczego, co nie wymagałoby jedynie krótkiej refleksji. Nie zmienia to faktu, że chłopak zobaczy działania, których bezmyślne rozgłaszanie mogłoby kosztować Nemetoriusa co najmniej patent na opracowywany w danej chwili produkt. Zaciąga się głęboko papierosem i sięga po fiolkę z pierwszą próbką antidotum, w oczekiwaniu obracając ją leniwie w palcach.

    OdpowiedzUsuń