Spoke a lot of words, I don't know if I spoke the truth


Rowan Greyback
Rowan krzywo patrzy na gazetę leżącą przy kominku. Wwierca wręcz spojrzenie w tytułową stronę Proroka Codziennego, a litery układają się w słowa, słowa w zdania, a zdania tworzą urzeczywistnienie ciężaru w jego piersi. Ma go przed sobą: czarno na białym, spogląda na ruchome zdjęcie swojego ojca z numerem więziennym Azkabanu obok fotografii własnej matki w białej sukience przed starym ceglanym budynkiem. Szaleństwo Melody Greyback - klątwa czy przewrotność losu? Nie chce czytać tych głupot, nie chce bardziej się zadręczać, nurzając się w opiniach na temat swojej rodziny. Temat jest nośny, a każdy rok zdaje się dokładać do niego więcej, jak matka zaklęciem wrzucająca drewno w kominek. Płomień staje się coraz większy. Jedna belka. Druga. Trzecia. Miga mu jego własne imię: wyrodnego syna, który oddał własną matkę do przytułku dla obłąkanych. I o tym nie chce czytać. Nie pragnie współczucia ani pouczenia, a doskonale wie, że radość tryska z tych wszystkich spojrzeń pełnych satysfakcji. Czai się ona za fałszywymi kolendencjami i próbami pocieszenia. Doskonale wie, że większość z nich głęboko w środku sobie myśli: Mają za swoje, tak kończą ci stojący po stronie potwora. 
Rowan słyszy melodię szeptów, równie ostrą co pociągnięcia smyczkiem na strunach. Szepty przybierają różną formę: pytań i odpowiedzi, śmiechu, czasem szeleszczą w zaskoczeniu napędzanym podekscytowaniem, a czasem załamują się na krawędzi uniesienia głosu. Jest przecież wnuczkiem Fenrira Greybacka, jednego z stałych zwolenników Czarnego Pana. Jest synem zmarłego w Azkabanie śmierciożercy, który przez ostatnich parę lat swojego życia jedynie patrzył na brudne ściany. Jest bratem wiecznie osiemnastoletniego chłopca, którego pętla na szyi uczyniła go jedynakiem. Jest wreszcie kimś, kto znalazł swoją matkę na brzegu jeziora, gdzie szukała zmarłego dziecka. 
Rowan wie doskonale, że nigdy nie pozbędzie się tych słów i tych szeptów i tej nienawiści i niezrozumienia i trzaskania palącej się gazety. I ma to w dupie.

Trouble on my left, trouble on my right
I've been facing trouble almost all my life

szóstoklasista urodzony 11 XI w szkocji. czystokrwisty ślizgon w każdym calu. WĘŻOUSTY potomek śmierciożerców i brat samobójcy. WYBITNIE UZDOLNIONY W DZIEDZINIE ELIKSIRÓW oraz ALCHEMII. uczestnik samotnych nocnych wypraw po składniki do eksperymentów. amatorski twórca eliksirów zafascynowany niebanalnymi aspektami czarnej magii. średnio zainteresowany zaproszeniem do klubu ślimaka, a SPORADYCZNY członek KLUBU ELIKSIRÓW I SZKOLNEGO CHÓRU. wiolonczelista. początkowy gitarzysta. RÓŻDŻKA WYKONANA Z TARNINY O DŁUGOŚCI SZESNASTU CALI Z RDZENIEM Z ROGATEGO WĘŻA. PATRONUSEM KROKODYL, natomiast BOGIN przybiera formę POKoju BEZ KLAMEK. paranoik. złote loki, oczy w odcieniu pochmurnego nieba, 178 cm wzrostu, przeciętna sylwetka, poparzone ręce. pachnie piżmem i drzewem sandałowym. POSIADA SOWĘ IMIENIEM WEAVER

Trouble, Cage the elephant, wiz: Max Barczak, (c)
Wątki: Percival, Nicholas, Mathieu, Scorpius

23 komentarze:

  1. [Cześć! Ale ładna ta karta – super się to czytało. Bardzo mi Rowana przykro, bo życie w tak niepochlebnym świetle reflektorów musi być ciężkie. Niby piszesz, że ma w dupie szepty i spojrzenia, ale po lekturze karty mam wrażenie, że nie tyle ma je w dupie, a raczej musi je ignorować, żeby móc żyć w spokoju.
    Skoro z niego taki fan eliksirów, to może znają się z Sepi? Są razem na roku, ona również eliksiry uwielbia, może akurat złapali wspólny język? Slytherin i Hufflepuff to świetne zestawienie. ;)
    Wielu wspaniałych wątków życzę!]

    Sepideh H. Shafiq

    OdpowiedzUsuń
  2. [I hear trouble coming
    Właśnie miałem iść spać, ale nie mogłem przejść obok tego łobuziaka obojętnie.
    PS. Na maila odpiszę jutro!]

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  3. [To zdjęcie idealnie pasuje do całokształtu postaci, świetnie się zgrywa i wprowadza na dzień dobry odpowiedni nastrój. Nie łatwo jest żyć z rodziną o takiej przeszłości, dobrze, że koniec końców "ma to w dupie", o ile tak jest faktycznie a nie stwarza jedynie takich pozorów. Życzę dużo weny, a w razie chęci zapraszam do któregoś z moich chłopców, jeden i drugi są w Slytherinie więc punkt zaczepienia jest :)]

    Elias D.&Mathieu.T

    OdpowiedzUsuń
  4. [Miałam przywitać Cię wczoraj w nocy, ale jednak zabrakło mi sił, więc przybywam teraz. Witamy Pana Ślizgona z uśmiechem na ustach i życzymy porywających wątków. Niech Rowan poza swądem palonej gazety ma szansę poznać też inne strony słów i cudzych języków. A tak w ogóle to niech dla nikogo się nie zmienia, bo wydaje się być indywiduum, które smutno byłoby porzucić.]

    Arran Greengrass

    OdpowiedzUsuń
  5. [Bardzo ładnie napisana karta, czytało mi się ją z ogromną przyjemnością i łatwością; tak, że chciałoby się tylko więcej. Biedny ten Rowan, los zdecydowanie zgotowaliście mu nie najłatwiejszy. Ale może to dobrze, że niczym się dłużej nie przejmuje? Że niepochlebne opinie nie robią dłużej na nim wrażenia, że nie pozwala, by otoczenie zrobiło z niego kogoś, kim nie jest? Bo szczerze tego mu właśnie życzę – by pozostał po prostu sobą. Masy dobrej zabawy, wielu wspaniałych, niezapomnianych wątków i zostańcie z nami jak najdłużej!]

    ASHER S. HANDRAHAN

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witajcie! Muszę zgodzić się z moją przedmówczynią – tekst w karcie Rowana jest napisany tak płynnie, tak spójnie, że przemknęłam przez nią w mig. I mimo tego przyznam szczerze, że takiej puenty się nie spodziewałam. Ciężko się spodziewać – a niesłusznie, bo to bardzo dobra puenta jest! Och, ile ja bym dała, ile dałby mój Lilian, żeby tak po prostu potrafić oddzielić sprawy, problemy i problemiki (a przypuszczam, że w życiu Rowana więcej występuje tych z końcówką -my niż -miki) własnej rodziny od siebie samego. Trzymajcie tak dalej, panie Greyback. Ale i życzymy wam, żebyście się w tym marazmie niewzruszenia nie zatracili.

    No i jeszcze jedna sprawa! Kolejnego tu mamy potomka "szych" spośród więźniów Azkabanu – chodźcie do nas, chodźcie, jeśli chcecie trochę dramy, bo my dramy lubimy, a tak się składa, że tata Liliana jest Naczelnym Magiem Wizengamotu i jak znam życie, tak kartoteki Greybacków (i nie tylko) musi znać na pamięć. I chociaż młody Willis jego przekonań zdecydowanie nie podziela, to myślę, że w razie chęci zdecydowanie coś na tej podstawie stworzyć możemy. Na tej albo na jakiejkolwiek innej – jeśli tylko chcecie coś napisać, to wpadajcie.

    Do napisania, mam nadzieję, a Wy bawcie się tutaj dobrze, zdobywajcie wątki i nie traćcie weny, bo na pewno się przyda!]

    lilian willis

    OdpowiedzUsuń
  7. Obudził się w środku nocy. Czuł pulsujący ból pleców. Wyprostował się i westchnął pod nosem. Poprzedniego dnia do późna siedział w gabinecie. W zasadzie ostatnie o czym pamiętał, było uzupełnianie dokumentacji medycznej młodych pacjentów po godzinach, przy szklaneczce ognistej whisky. Wymacał różdżkę na biurku i machnął nią, mamrocząc pod nosem Lumos. Snop światła, który pojawił się na czubku różdżki wystarczył, by mężczyzna dostrzegł bałagan jaki zagościł na biurku. Gdy Percy zasnął, przez przypadek potrącił ręką kałamarz, w rezultacie czarny tusz zaplamił jedną ze stron pokaźnej wielkości kleks. Pióro spadło na podłogę, podobnie jak kilka kartek, na których notował swoje uwagi i obowiązki do odhaczenia.
    Percival schylił się po nie i właśnie wtedy do jego uszu doleciał dźwięk tłuczonego szkła. To od razu postawiło mężczyznę na równe nogi. Poderwał się z biurka, przeklinając cicho pod nosem i skierował kroki w kierunku skąd dobiegł hałas. Zmarszczył brwi, przyłapując jednego z uczniów na gorącym uczynku. Najwyraźniej Ślizgon próbował wykraść z szafki z medykamentami jeden z przedmiotów. Na szklanych półkach stało mnóstwo flakoników i fiolek z lekami na różnorodne dolegliwości. Niektóre były powszechnie dostępne, tanie i nawet gdyby trafiły w niepowołane ręce, nikomu nie stałaby się żadna krzywda. Inne zaś należały do trudno dostępnych, kosztownych lub zwyczajnie niebezpiecznych, jeśli ktoś zamierzał je zażyć w większej ilości lub mieszać z innymi składnikami, na przykład eksperymentując z eliksirami.
    Percival głośno odchrzaknął, po czym oparł się o futrynę i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Nie spodziewał się, że kiedy sprawca całego zamieszania odwróci się, okaże się kimś znajomym.
    W pierwszym odruchu Percy zastygł w bezruchu. Tylko jego powieki zamrugały, jakby nie był pewien czy to tylko umysł płata mu figle, czy naprawdę ma przed sobą chłopaka, z którym spędził upojną noc w ostatnie wakacje. Wzdłuż kręgosłupa przeszedł mu zimny dreszcz, gdy uświadomił sobie, że spał z uczniem. Doskonale pamiętał zapach piżma i drzewa sandałowego na jego miękkiej skórze, głos tuż przy swoim uchu, pieszczący szyję gorącym oddechem... Pamiętał z tamtej nocy wszystko, choć teraz tego zaczynał tego żałować.
    — Nie powinno cię tu być — stwierdził, wyłaniając się z mroku. Oczy miał podkrążone, dolną szczękę pokrytą drapiącym, dwudniowym zarostem. Wyglądał na zmęczonego i poirytowanego. Podszedł bliżej i złapał chłopaka za łokieć, pociągając lekko w swoją stronę. — Do czego ci to potrzebne? — zapytał, wpatrując się w buteleczkę, którą trzymał Ślizgon.

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  8. Ostatnie trzy lata w niczym nie przypominały jego dawnego życia, a każdy dzień spędzony u boku dziadka sprawiał, że Mathieu zatracał wszystkie cechy, którymi mógł się szczycić przed tajemniczym zaginięciem. Wcześniej otwarty, towarzyski i naiwny, teraz stał się niejako maszyną pozbawioną uczuć i słabości, trenowaną do stawienia czoła temu, co rodzina Tardieu i inni czarodzieje czystej krwi mogli wyczuwać jako zagrożenie. Status krwi nie robił na nim te kilka lat temu żadnego znaczenia, szanował wszystkich, a często wręcz bronił słabszych uczniów lub mugoli, którzy byli zazwyczaj prześladowani przez członków jego domu. Ideologia wpajana przez dziadka przez ostatnie lata sprawiła jednak, że teraz był wręcz zafascynowany czarną magią i śmierciożercami. Westchnął, kiedy po zajęciach Rowan stanął mu na drodze, uniemożliwiając sprawne wydostanie się z pomieszczenia wraz z innymi uczniami. Dawniej chłopak często testował na nim swoje eliksiry, często
    z niekoniecznie przyjemnym skutkiem dla jego organizmu, teraz jednak nie zamierzał mu na to pozwolić, zwłaszcza, że dziadek dostałby zawału na wieść, że po latach treningu, jego syn mógłby być wobec kogokolwiek uległy i posłuszny.
    - Nie zamierzam znów zacząć wymiotować żabami ani innym gównem. Znajdź sobie innego naiwnego frajera – mruknął, odsuwając się od fiolki z wyraźnym grymasem na twarzy. Rodzina Greyback nie cieszyła się dobrą sławą i o ile wcześniej dla Mathieu nie miało to większego znaczenia, teraz zamierzał sam nieco wykorzystać stojącego przed nim chłopaka i dowiedzieć się jak najwięcej o Śmierciożercach. Dziadek zareklamował im go na tyle, że to, co wcześniej budziło u niego odrazę, teraz stanowiło swego rodzaju fascynację - Nie zamierzam już pozwolić wykorzystywać się tak, jak wcześniej. Zresztą, nieważne. Tak czy inaczej, nawet dobrze się składa, bo już jakiś czas temu chciałem z tobą porozmawiać – dodał, zamykając drzwi, aby zapewnić im nieco więcej prywatności, zwłaszcza, że tematy, jakie zamierzał poruszyć można było traktować w kategorii zakazanych – Opowiedz mi coś więcej na temat twojej rodziny Greyback. To prawda, co o tobie mówią? No wiesz, że fascynuje cię czarna magia i jej możliwości? – usiadł na skraju ławki, krzyżując ramiona na piersi i wpatrując się w niego wyczekującym wzrokiem. Jego wyraz twarzy wskazywał na bijącą od niego pewność siebie i stanowczość, które wcześniej nie miały z jego osobą nic wspólnego i stanowiły totalny kontrast z tym, jakie wrażenia pozostawił po sobie Tardieu przed zaginięciem.

    Mathieu

    OdpowiedzUsuń
  9. [Czyli jednak! To i dobrze, choć pewnie nie dla biednego Rowana, ale dla potencjalnego dramatyzmu w wątkach – a tego przecież nigdy za dużo.

    Podoba mi się wizja utraconej przyjaźni. Utraconej, a może celowo zerwanej? Tu wiele zależy od perspektywy, tak przypuszczam. Myślę, że Lilian nie potrafiłby zrozumieć tej nagłej zmiany Rowana w podejściu do ich przyjaźni, a co za tym idzie: ciężko byłoby mu pogodzić się z myślą, że relacja z dnia na dzień ulega znacznemu pogorszeniu. Naiwnie wierzyłby, że da się ją jeszcze jakoś uratować i do tego też by dążył, co – przypuszczam – mogłoby być dla Greybacka jeszcze bardziej irytujące. Pytanie też, z jakiego powodu zacząłby go tak od siebie odrzucać? Dlatego, że poczuł do niego niechęć jako do syna Naczelnego Maga Wizengamotu, człowieka postawionego na szczycie instytucji, przez którą nazwisko Greybacków jest bacznie obserwowane? Dlatego, że właśnie w taki sposób, odrzucając od siebie wszystko i wszystkich, radził sobie ze stratą brata? Myślę, że to istotna kwestia – bo żałoba Rowana na pewno nie byłaby dla Liliana obojętna i mimo bycia nieustannie odpychanym, próbowałby go wesprzeć. Wpadł mi do głowy głowy dosyć odważny (wybacz, jeśli zbyt odważny) pomysł, z którego skorzystać nie musimy. A co by było, gdyby pojawił się na pogrzebie?]

    lilian willis

    OdpowiedzUsuń
  10. [Witam i bardzo dziękuję za miły komentarz! Czytając kartę Rowana i jednocześnie nie zdradzając za dużo jeśli chodzi o moją Miłą, to łączy ich w istocie naprawdę dużo, również w kwestiach rodzinnych. Być może losy rodziny Dołohowów nie są aż tak tragiczne, jednak widmo jednej śmierci nad nimi wisi. Odpowiada mi w pełni wizja naszych postaci jako przyjaciół. Dla Ludmili kontakt z Rowanem byłby źródłem komfortu psychicznego, choćby przez brak przymusu do gadania dużo i naokoło, mogąc być samotnymi razem. Nawet Miła potrzebuje kogoś podobnego w swoim życiu!
    Przechodząc jednak do możliwej fabuły naszego wątku... Możemy zagrać jakąś sprzeczkę powstałą przez nieporozumienie? Myślę, że skłonności paranoiczne Greybacka od czasu do czasu sprzyjałyby temu, że niektóre działania Ludmili mogłyby mu się wydawać dwuznaczne, chociaż wypływałyby bardziej z jej troski niż interesowności. Mogłaby np. próbować dowiedzieć się czegoś więcej o tym mini skandalu w związku z matką Rowana, chciałaby jakoś się tym zainteresować, by pomóc, ale z pominięciem samego Rowana, by nie sprawiać mu tym przykrości? To taka luźna propozycja, rzecz jasna! Jesteśmy otwarci na inne propozycje.]

    Ludmila

    OdpowiedzUsuń
  11. Nicholas może i nie należał do wybitnie uzdolnionych uczniów, co nieszczególnie go smuciło, jednak do większości swoich obowiązków przykładał się jak tylko mógł. A do tych spraw, które sprawiały mu czystą przyjemność przykładał się nad wyraz mocno. Należał do tych ambitnych osób, które próbowały póki coś mu nie zaczynało wychodzić. W szkole było wiele zajęć, na których musiał walczyć z własną sennością i opadającymi powiekami, ale członkostwo w hogwarckim chórze było czymś co nie dość, że sprawiało mu ogrom radości, to zawsze ekscytowało go w ten sam sposób.
    Nie lubił się przechwalać, ale nieskromnie mówiąc był w tym dobry, a ostatnio rodziło się w nim to malutkie marzenie, że może to jest coś co chciałby robić i może to nie głupi pomysł zaangażować się w śpiew jeszcze bardziej. Było jeszcze kilka innych rzeczy, którymi lubił się zajmować, ale nie potrafił się określić co do dalszych, życiowych wyborów. Definiowanie przyszłości w tak młodym wieku zdawało mu się głupie. Ale na szczęście zostało mu jeszcze trochę czasu i trochę egzaminów do zdania nim będzie musiał zmierzyć się z poważnymi decyzjami.
    Dodatkowo lubił spędzać czas na próbach, bo ich grupa składała się w większości z bardzo sympatycznych osób i takich, które angażowały się w działalność chóru równie mocno co on sam.
    Prawie wszyscy.
    Zdarzały się też takie jednostki jak Rowan Greyback, który teraz ostentacyjnie pojawił się na próbie, spóźniony o jakieś trzydzieści minut, bezczelnie przerywając wszystkim rozgrzewkę. Nicholas miał ogromną cierpliwość do ludzi. Miał ogromne serce i wiedział, że czasem jest zbyt naiwny w stosunku do innych. Aczkolwiek takiego zachowania nie trawił. Okej, i jemu zdarzało się spóźniać i wymyślać badziewne wymówki typu napadły mnie chochliki, przepraszam, ale przynajmniej starał się tłumaczyć. Rowan na przykład lekceważył ich wszystkich i same zajęcia.
    Dlaczego w ogóle tu przychodził skoro tak bardzo miał wszystko w głębokim poważaniu?
    To go nie razi i nie dwa zastanawiało, gdy jego ciemne tęczówki zatrzymywały się na sylwetce chłopaka. Na domiar złego jego gra na wiolonczeli była czymś czym nie raz Chang się zachwycał. Po cichu. W głębi własnej głowy. Gryząc wargi byleby nie zdradzić się zbyt szerokim uśmiechem.
    Zmrużył oczy, gdy chłopak podniósł się z taboretu i ruszył do swojego kąta.
    — Mógłbyś chociaż przeprosić, Rowan. — burknął pod nosem, ale na tyle głośno i wyraźnie, że blondyn mógł go z pewnością usłyszeć. Przeniósł na niego spojrzenie, a w oczach Nika malowała się dezaprobata i brak zrozumienia jego zachowania.
    Nicholas przykładał się do tych prób, zależało mu. To zajęcia dodatkowe, nikt ich nie zmuszał do przychodzenia. Chciał zrozumieć dlaczego chłopak zachowywał się w ten, a nie inny sposób.
    Odwrócił wzrok widząc jak ciemne kosmyki włosów na jego głowie bardzo szybko zaczynają przybierać odcień czerwieni co było dobitnym znakiem jego podirytowania. Odchrząknął.
    — Wróćmy do rozgrzewki. — stwierdził w końcu, nie chcąc tracić więcej czasu.

    Nicholas

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie zwrócił mu uwagi za brak okazanego szacunku. W tym momencie to, czy blondyn powiedział do niego na "ty" czy per "pan" nie miało większego znaczenia. Poza tym Percy nie zwykł się burzyć o takie drobnostki. Miał dużą cierpliwość, może dlatego właśnie został przyjęty do personelu Hogwartu.
    — Przestań kpić — skarcił go odruchowo, choć wcale nie uważał, że chłopak weźmie sobie jego słowa do serca. — Możesz tym wyrządzić krzywdę sobie lub komuś innemu — mruknął. Rowan zapewne zdawał sobie z tego sprawę. Wyglądało na to, że dokładnie wiedział po co przyszedł tego wieczoru, nie chwycił za pierwszą lepszą substancję. Percivalowi nie podobała się ani wizja tego, żeby w wyniku nieudanego eksperymentu ucierpiał sam Ślizgon, ani jakąś postronna, niczego winna osoba, która znalazłaby się w nieodpowiednim miejscu i czasie.
    Nie puścił ręki Rowana, zamiast tego drugą dłonią wyszarpnął mu buteleczkę z mętnym płynem i z głośnym stuknięciem odstawił ją na jedną ze szklanych półek. Popatrzył uczniowi w oczy przez chwilę nic nie mówiąc. Zacisnął zęby, oddychał głęboko, chociaż serce waliło mu jak młotem. Gdy Ślizgon zbliżył się do niego, mężczyzna nie drgnął nawet na milimetr, mimo że ciepły oddech na szyi sprawiał, że uzdrowiciel myślami mimowolnie wracał do wspomnianych wakacji. Do upalnej letniej nocy, to złotych loków rozsypanych na śnieżnobiałej poszewce poduszki i tych samych niebieskich oczach, które teraz się w niego intensywnie wpatrywały.
    — Wiesz, że nie mogę cię ukarać — stwierdził z przekąsem. Czasami żałował, że nie mógł dyscyplinować uczniów za ich głupie, nierozsądne zachowanie, ale przecież od tego mieli nauczycieli i opiekunów poszczególnych domów. Najwyraźniej ci nie dawali sobie wychowawczo rady z niektórymi, pomyślał.
    Nie spodziewał się, że Rowan okłamał go w kwestii swojego wieku. Mogło się wydawać, że kilka lat nie robiło większej różnicy, ale nie w tym przypadku. Nie powinien zaufać mu na słowo, ale teraz było za późno, by to sobie wyrzucać. Popełnił błąd, ale nie mógł cofnąć czasu. Co się stało, to się nie odstanie. Z pewnością wyciągnie z tego wnioski, żeby więcej taka sytuacja nie miała miejsca.
    — Brawo, za wiedzę z dziedziny zielarstwa też nie mogę cię nagrodzić — odparł. Owszem, Krwawa Peonia nie należała do łatwych w uprawie. Ktokolwiek chciał ją uprawiać, musiał jej zapewnić bardzo specyficzne warunki wzrostu, regularnie ją nawozić i zadbać o to, żeby na przestrzeni kilku miesięcy nie wyschła, nie zgniła ani nie została zjedzona przez owady, w przeciwnym razie z pewnością nie zakwitnie, a co za tym idzie nici z wyciągu z jej kwiatostanów.
    Świadomie zignorował docinkę odnośnie spożytego alkoholu, zupełnie jakby nic słyszał tego fragmentu wypowiedzi chłopaka. Faktycznie, ostatnio był przemęczony i pił częściej niż zwykle. Nie były to duże ilości, ale ognista whisky stała się jego sprzymierzeńcem, gdy nie mógł zmrużyć oka albo potrzebował się rozluźnić po stresującym tygodniu pracy.
    — Możesz być ze mną tym razem szczery czy oczekuję od ciebie zbyt wiele? — zapytał łagodnym tonem, zmyślnie uderzając w ślizgońską ambicję.

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Tak tylko zaznaczę, że Nikki to Puchon, a nie Krukon ;D ]

    Nicholas nigdy nie patrzył na ludzi przez pryzmat ich nazwisk, czy osiągnięć rodzicieli. Wszystkim dawał czystą kartę i czekał jakimi uczynkami ją zapełnią. Oczywiście, znał historię. Dobrze wiedział ile nazwisk cieszy się niechlubną opinią i na jak wielu młodych czarodziejów patrzy się przez to nieprzychylnie, ale dla niego nie miało to większego znaczenia. Tak samo jak nie miał znaczenia dom, do którego byli przypisani. Ślizgoni, Puchoni... ostatecznie wszyscy uczęszczali do tej samej szkoły, dzielili ze sobą ławkę w klasie. Nicholas starał się nie oceniać nim nie poznał kogoś bliżej i nie łatwo było go wystraszyć swoją historią.
    Jednak teraz... teraz miał ochotę wziąć nogi za pas.
    Wpatrywał się w Rowana dużymi, sarnimi oczami jakby nie wiedział co się właśnie wyprawia. Spróbował nieco odsunąć twarz w próbie zwiększenia dystansu między nimi. Gdyby nie palce Ślizgona, które przez chwilę trzymały go za podbródek, patrzyłby na niego z rozdziawioną szeroko buzią. Nicholas był niezwykle przyjazną i otwartą osobą. Do czasu. Po przekroczeniu pewnej granicy wychodziła z niego niewinność i niezrozumienie pewnych gestów. Teraz podświadomie wiedział, że Rowan robi to wszystko specjalnie, by wprawić go w zakłopotanie. Pomimo tego przeświadczenia wychodziło mu to skutecznie.
    Jednak mimo to szkarłat na jego głowie stawał się mniej intensywny ustępując miejsca delikatnym odcieniom różu. W duchu modlił się, by nikt z zebranych nie wiedział co to oznacza i jak bardzo zawstydzony czuł się nagłą i śmiałą bliskością Ślizgona. Przeklinał w myślach swoją zdolność za to, że wciąż nie potrafił nad nią skutecznie zapanować i brała nad nim górę w najmniej stosownych momentach.
    — U-ukarać? — powtórzył tak jakby mówił o najcięższych zagadnieniach. — W-wystarczy, że nie będzie ci się to zdarzało tak często. — dodał starając się, aby jego głos brzmiał pewnie i lekko.
    I gdy myślał, że to koniec przedstawienia, ich kolana zetknęły się, a dłoń Rowana wylądowała na jego ramieniu przez co podskoczył na taborecie, który zajmował. Wzrok Nicholasa przemknął po profilu Ślizgona. Omiótł spojrzeniem burzę jego blond włosów, uniesiony kącik ust... przełknął ciężko ślinę czując, że zaschło mu w gardle i w końcu przeniósł wzrok na pozostałych członków chóru, których twarze zdradzały szereg różnych emocji.
    Odchrząknął i wlepił spojrzenie ciemnych oczu w kartki, które spoczywały na jego udach.
    Zmarszczył nieco brwi i wepchnął zapisane kartki w dłonie chłopaka siedzącego obok.
    — Ściąga, w razie potrzeby jeśli nie miałeś czasu nauczyć się tekstu. — Chang znał wszystko na pamięć, ćwiczone kawałki zawsze łatwo zostawały mu w głowie. Uśmiechnął się sympatycznie do zebranych starając się otrząsnąć z wcześniejszego zakłopotania.
    — Dobry pomysł. Nicholas zaczynasz pierwszą zwrotką, później wchodzi panna Brown. Następnie reszta chóru w akompaniamencie instrumentów. — wtrącił w końcu prowadzący, który do tej pory przyglądał się swojej grupie.
    Nie czekając na więcej, zaczął nucić wskazaną melodię.

    Nikki

    OdpowiedzUsuń
  14.      W nasyceniu nocy nie patrzy, więc nie widzi. Z grubą opaską pobłażania, zarzuconą ściśle na oczy, ignoruje wszystkie dzisiejsze grzechy. W tym wyrzuca z pamięci beztroską bliskość – wilgotne pocałunki z Suzie przy kominku w Pokoju Wspólnym i jej rękę na policzku, szarpiącą paznokciem za tkankę skóry, gdy pijana i bez równowagi w ruchach, rozrywa delikatny płat powierzchni tuż przy żuchwie.
         Cienka linia skaleczenia szybko nasyca się krwią, wyjaskrawia się na bladym licu... tam też pozostaje na resztę wieczoru, nie tylko jako akt nieostrożności, ale również dobitny dowód jego nastoletniego narwania i bezmyślności.
         Ignoruje w zasadzie wszystko wokół, poza zwykłą potrzebą zabawy. Wyrzuca z przedsionka świadomości również sprośny komentarz Dereka, gdy ten wspomina coś bez ładu o kocim instynkcie Suzie... ignoruje również bezsensowność mugolskiej gry w butelkę, której do końca nie rozumie, ale mimo tego uczestniczy w tym dziwnym rytuale upokorzeń.
         Gdy szyjka po Berry Ocky Rot (czarodziejskim winie owocowym) po którejś kolejce wskazuje na niego, jest już dostatecznie pijany, by nie widzieć dalej, niż na wyciągnięcie ręki, ale także nie widzieć dalej niż do samej tylko teraźniejszości. Dla niego istnieje tylko tu i teraz, nie ma żadnego potem. Scorpius nie zastanawia się nad konsekwencjami własnych działań, odrzuca zwykle towarzyszącą mu kontrolę i potrzebę dominacji.
         Ktoś obok śmieje się żywo... ktoś inny z kręgu uderza w jego ramię przypadkiem. Dźwięki chichotów i podnieconych głosów rozchodzą się w przestrzeni jak jazgoczące nastoletnią werwą dzwoneczki, gdy zgodnie z wolą ostatniego wyzwanego, Malfoy wezwany do działania nachyla się do przodu. Opiera dłoń na środku kręgu, tuż obok butelki. Zbliża się do drugiego uczestnika zabawy.
         — Scorpius! Scorpius...! — skandują.
         Nie słucha lub nie słyszy. Drugą, wolną ręką sięga do znajomej, dziś palącej obecnością sylwetki i pociąga za ślizgoński krawat, czując jak klamra skrępowania, wynikająca z nagłej ich bliskości, zaciska się na krtani i pięścią ucisku dociera do żołądka. Naprawdę to zrobisz?. Przez moment, gdy palce jego smukłej dłoni wypuszczają krawat i docierają do gorącego, chłopięcego karku, waha się... opuszcza wzrok, zatrzymuje się w pół ruchu, czując jak policzki płoną od emocji.
         — No już, Scorp... chyba nie tchórzysz?
         Stosownie do nastoletniej potrzeby imponowania absolutnie wszystkim, a niestosownie dla siebie, ulega tłumowi i bliskości. Zerwany z paraliżu, przybliża usta do wcześniej znienawidzonych przez niego warg nieprzyjaciela. Naprawdę to zr...? (powtarza)
         Za późno. Całuje go.
         Płatki ust Rowana smakują słodyczą i miękkością. Zadziwiająco jędrne i pełne, giną pod naciskiem jego własnych, gdy wyciągając z płuc ostatni rozsądny oddech, przesuwa językiem wzdłuż szczeliny warg. Wsuwa się w kuszące ciepło oddechu... niedługo potem niknie w odmętach jego smaku. Spaja pocałunek wpierw za sprawą gry, w kolejnych sekundach myśląc już tylko i wyłącznie o własnych fantazjach. Nie liczy sekund i ilości mnożących się wokół nich okrzyków. W źrenicy błękitu tli się pragnienie dotyku, cicha potrzeba ciągnącej się bliskości, która jak pochodnia, spala w nim zahamowanie. Tęczówki zwykle jasnoniebieskich oczu, dziś jak przyciemniony milczeniem wodospad emocji, pienią się u podstaw ludzkiej słabości. Nie rób... tego... Ekscytacja i niecierpliwość, jak nadgorliwie goniąca do przodu para, uderzają gwałtowną falą w sprężystość organu. Pompowane w nagłym pobudzeniu serce, nie daje mu odpocząć ani na chwilę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1.      Napiera znów.
           Wsparty wciąż na ręce, z nadgarstkiem drętwiejącym od nacisku podłoża, zanurza się głęboko w przyjemnościach pieszczoty, przesuwa palcami wzdłuż karku kolegi i robi to aż do chwili, gdy między palcami nie wyczuwa pierwszych kosmyków włosów Rowana.
           Jest stracony. Spalony, spopielony do cna we własnym grzechu.
           Z tornada chaosu wyciąga go cudza dłoń (na szczęście?).
           — Zaliczone...! — Derek krzyczy pijany i szarpie go za ramię wesoło. A on odrywa się od męskich ust, w chwilowej stagnacji i w oddaleniu od spijanej chwilę wcześniej chętnie namiętności. Nie spuszcza z niego spojrzenia... obraz oczu i zaczerwienionych ust Greybacka wykwita pieczęcią pamięci w głowie wbrew jego woli.
           — Tak... mi też dziś już starczy, zaraz zhaftuję — rzuca nagle, wstając. Nie może oderwać myśli od Rowana. Wzrok, przyćmiony pożądaniem, mówi co innego, niż kłamliwe usta. Chce więcej, gdyby tylko umiał przyznać to przed sobą wprost. Nie umie. Ale jego ciało krzyczy o potrzebach za niego – w nastoletnim pobudzeniu, pozostaje poza jego kontrolą. Może kląć na własną słabość, ale nie może się uwolnić. Wciąż w cyklonie zapętlonych myśli i fantazji, rozbiera w głowie na czynniki pierwsze każdą sekundę minionej pieszczoty... każdą możliwość spełnienia potrzeby bliskości... Rozbiera też w głowie jego i siebie... i własną pruderyjność, która rzucona pod stopy przypadku, zostaje szybko zadeptana przez buty teraźniejszości, by zginąć bezpowrotnie.
           Uwolniony spod kleszczy kontroli, nagle zbyt wolny, zrywa się z miejsca. Nie odczuwa złości, zmęczenia, czy rozczarowania... Scorpius zastanawia się więc, dlaczego nie czuje się rozczarowany, dlaczego usta Rowana smakują inaczej, lepiej, niż tego oczekiwał...?. Myśl, jak natrętny insekt brzęczy przy uchu i nie odpuszcza, gdy w szybkiej, acz dyskretnej ucieczce, chowanej za kłamstwem, niknie za drzwiami męskiego dormitorium. Oparty o chłodny mur pokoju, nie nosi w sobie żadnych emocji poza jedną, konkretną, która właśnie rozsadza mu spodnie...
           Oddycha głęboko... zamyka oczy... próbuje uspokoić oddech, gdy zza pleców dobiega go kliknięcie zamka.
           Sygnał wejścia.

      [Eee... wspominałam już, że nie lubię pisać początków? Nie umiem osadzać w nich drugiej postaci i ich reakcji, bo nie chcę też sterować cudzą postacią. Ale na potrzeby wątku musiałam założyć, że Twoja postać poszła za moją... może ktoś z towarzystwa go o to poprosił? Możesz zdecydować sama, jaki był powód.]

      Scorpius H. Malfoy

      Usuń
  15. [Nie ma sprawy! (Nie)cierpliwie zatem czekam na nasz wątek i życzę powodzenia z aktualnym nakładem pracy ♥]

    Ludmila

    OdpowiedzUsuń
  16. [Oki, czyli wszystko na tę chwilę mamy dogadane, a szczegóły rozpoczęcia akcji dogadamy już później, jak się za wątek weźmiemy. Przyznam szczerze, że mi również takie rozwiązanie pasuje, sama mam dużo pracy i jeszcze więcej blogowych zaległości, więc może akurat uda mi się odrobinkę odrobić. Wpadnij do nas na spokojnie, kiedy wszystko ustabilizuje Ci się w pracy, my się stąd nigdzie nie ruszamy i nawet jeśli mielibyśmy poczekać dłużej, to nie sprawi nam żadnego problemu. Do napisania! <3]

    lilian willis

    OdpowiedzUsuń
  17. Starał się zachować zimną krew, ale mimowolnie czuł jak koszula przykleiła mu się nieprzyjemnie do pleców, po których zresztą przeszedł dreszcz. Dotyk Rowana parzył, jak macka jadowitej tentakuli, ale mężczyzna wbrew zdrowemu rozsądkowi nie odepchnął go od siebie. Zmrużył tylko oczy, intensywnie myśląc nad kolejnym krokiem.
    — Nie, skądże? Wprost przeciwnie, dlatego właśnie się martwię — odparł bez zastanowienia. Patrzył mu w oczy, właściwie ani na chwilę nie spuszczał z niego wzroku, zupełnie jakby chciał być przygotowany na każdy scenariusz. Rowan wprost go zaszantażował, więc nic dziwnego, że czuł się zagrożony i spodziewał się z której strony jeszcze może paść atak.
    — I dostaniesz, jak tylko ze mną porozmawiasz. To chyba nic cię nie kosztuje? — zapytał retorycznie. Skinął głową w kierunku swojego gabinetu. — Nie musisz mnie stawiać pod ścianą, żeby osiągnąć cel — zapewnił łagodnym tonem. — Chętnie ci pomogę, ale chcę wiedzieć do czego jest ci potrzebny ten wywar — stwierdził. — Nie mam zamiaru pobiec z tym do nauczycieli, jeśli tego się obawiasz i liczę na to, że ty również nie doniesiesz na mnie — dodał.
    Podniósł dłoń po to, by odsunąć kosmyk złotych włosów z czoła chłopaka. Czuł ochotę żeby zacisnąć ręce na jego smukłej szyi, zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy, ale tym jedynie by pogorszył swoją sytuację. Wybuch gniewu i posiniaczenie ucznia z pewnością w niczym by tu nie pomogło. Musiał działać ostrożnie, bo Greyback już udowodnił, że stać go na wiele i choć drzemał w nim ogromny potencjał, to grał nie fair.
    — Jestem po twojej stronie. Może będę ci mógł pomóc, jeśli wtajemniczysz mnie w swoje plany — oznajmił, odsuwając się powoli od chłopaka. Przeszedł obok, ocierając się o niego ramieniem. Podszedł do masywnego biurka w odcieniu mahoniu, na którym stała szklaneczka ognistej. Pociągnął z niej spory łyk i odstawił ją na blat. — Więc, jak będzie? Pogadamy jak za starych dobrych czasów? — zapytał, wyjmując spod biurka drugą szklaneczkę oraz butelkę z bursztynowym płynem na stół. Posłał mu uśmiech, jeden z tych, które nadawały jego twarzy łobuzerskiego wyrazu.
    Postanowił, że spróbuje zjednać sobie chłopaka i zbliżyć się do niego. Wątpił w to, iż Ślizgon tak łatwo da mu się namówić do zwierzeń, ale w jakiś sposób musiał zbudować podwaliny tej relacji. Naprawdę nie chciał, żeby uczeń narobił sobie (i jemu) problemów.

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  18. Nicholas w tej chwili szczerze nienawidzi swojej zdolności, która daje możliwość innym czytania z niego jak z otwartej księgi. Jego silne emocje dosłownie malowały się na czubku jego głowy. Dlatego też poza Hogwartem i w wolnych od zajęć chwilach zakładał czapki i ćwiczył opanowanie. Wychodziło mu to z bardzo różnym skutkiem, jak widać. Bywały chwile, gdy udawało mu się zapanować nad samym sobą lub na zawołanie zmienić w sobie dowolną cechę jednak, gdy sytuacja wymykała się spod kontroli kończyło się to właśnie w taki sposób jak przed Rowanem.
    Podczas trwania próby starał się skupić i nieco uspokoić drgania własnego głosu dzięki czemu jego głowę znów zdobiły ciemne kosmyki i brzmiał pewniej niż na samym początku. Starał się również ignorować wszelkie spojrzenia, które Ślizgon mu posyła i delikatny, nienachalny dotyk, który czuje przez szatę na swoim kolanie, a który pomimo swojej subtelności pali go żywym ogniem. Przez chwilę przez głowę prześlizguje mu się myśl, że mógłby wziąć swój taboret i usiąść zupełnie gdzie indziej, gdzieś gdzie byłby narażony jedynie na spojrzenia chłopaka, a nie bezpośredni kontakt. Odpychając od siebie chęć ucieczki pozostaje na swoim miejscu.
    Krótka przerwa zdaje mu się okazją na złapanie oddechu jednak nim zdążył drgnąć na swoim miejscu, Rowan znów obdarza go uwagą.
    Nicholas wpatruje się w niego doszukując się prawdziwych intencji kryjących się za zachowaniem Ślizgona. Kpi? Żartuje? A może rozchodzi się o coś innego, coś czego nie dostrzega. A może to umysł płata mu figle, bo przecież zwykle nie zwracali na siebie większej uwagi będąc raptem znajomymi nieznajomymi z chóru.
    Przejmuje kartki papieru przez chwilę spoglądając na smukłe palce chłopaka, które stykają się z jego ciepłą skórą. Przypatruje się jak Rowan przygryza własne wargi maltretując je zębami. Nie wie jak zareagować na tą niespodziewaną uwagę z jego strony i komplementy, którymi go właśnie obdarza.
    W jego głowie migocze myśl, że Ślizgon niewybrednie z niego żartuje. To jednak nie denerwuje go tak mocno jak ignorancja zajęć i czasu, który zebrani poświęcają próbom.
    Nicholas podrywa się ze swojego miejsca, ściągając brwi w lekkim wyrazie napięcia. Tym razem to on nachyla się w stronę Greybacka spoglądając wprost w jego jasne tęczówki.
    — Chór to dla ciebie rodzaj żartu, Rowan? — pyta kładąc nacisk na jego imię. — Jeśli masz gdzieś próby to może w ogóle tu nie przychodź i nie marnuj swojego i naszego czasu? A jeśli ci zależy to weź się w garść, bo jesteś w tym naprawdę dobry. — sugeruje wskazując na wiolonczelę spoczywającą w rogu sali, nie zwracając uwagi na fakt, że z jego ust padł właśnie komplement. — A ja nie znoszę czerwieni, więc z łaski swojej przestań się zgrywać. — mówił nie dając dojść mu do głosu. Dźga go energicznie palcem w pierś, przeskakując spojrzeniem od jego oczu do kącików ust, które delikatnie się unoszą. Wziął głębszy oddech, odsunął się i ruszył w stronę ławek gdzie zostawił swoją torbę z pozostałymi rzeczami. Przystanął jednak i odwrócił się na pięcie znów zatrzymując wzrok na chłopaku. — I jeśli naprawdę chcesz, lubię piwo kremowe. — dodał posyłając Ślizgonowi swój uśmiech numer trzy ten z serii najbardziej miłych i pociesznych, by utrzeć mu nosa i pokazać, że nie tak łatwo grać na jego emocjach i wrażliwości, dając jasno do zrozumienia, że nie zbliżył się nawet o milimetr do granicy, w której Chang straciłby do niego cierpliwość. Czuje pod skórą, że właśnie o to się rozchodzi. Wiedział jednak, że niekiedy zachowanie spokoju i uśmiech właśnie są lepszą metoda na nie danie komuś satysfakcji niż wdawanie się w intensywną dyskusję ostatecznie prowadzącą donikąd.
    Wepchnął kartki do torby, by wymienić je na butelkę z wodą.

    [ A nie szkodzi, pierwotnie nawet myślałam, by był Krukonem :D]
    Totalnie nie wiedzący co ze sobą począć Nikki

    OdpowiedzUsuń
  19.      Oparty o mur za sobą, ulega sile wrażenia, że potrzeba dogryzania ludziom, z jaką zwykł się nosić, dziś spełza po nim, jak po gładkim szkle. Ochota na złośliwość biegnącym nurtem absurdu znika w szczelinach cegieł, pozostawiając go jedynie pod ścianą z łupiną sprzeczności – gorejącą potrzebą bliskości przy jednoczesnym obrzydzeniu. Nie zrywa się z Pokoju Wspólnego z powodów tak błahych jak wstyd. Scorpius Malfoy nie zna tego słowa. Jest w nim jednak sporo niezrozumienia i próby odnalezienia się w nowo odkrytych przyjemnościach. Skoncentrowany na szukaniu powodu, dla którego podoba mu się ostatnie pięć minut w spojeniu z ustami Rowana, oddaje w przestrzeń to, co zwykle zabiera od ludzi – pewność i butę. Wtłoczone w mury Hogwartu gwoździe temperamentu przebijają się przez grubość cegieł, dobijają go do chłodu i szorstkości powierzchni, nim wreszcie drga lekko i decyduje się zerwać z tą niepotrzebną mu tego wieczoru pozą myśliciela.
         Rowan Greyback nie jest wart ani minuty jego wolnego czasu. W połknięciu rozsądku i zuchwałości wyrzuca z głowy obraz minionego pocałunku, prycha arogancko pod nosem i odrywa się od ściany. Staje przy tym tyłem do wchodzącego do pomieszczenia przybysza.
         Ręka z nawyku sięga wtedy do jasnych pasm włosów, przeczesując je w spokojnym manewrze, przez niektórych uznawanym za kuszący. Sam woli raczej określenie: niejednoznaczny. Robi to, gdy jest zły, zniecierpliwiony, smutny, czy skonfundowany. Czasem z nudów, a czasem z potrzeby pochwycenia w palce miękkości struktury. Dziś z myślą o pozbyciu się kilku natrętnych kosmyków, cisnących mu się do oczu.
         Ignoruje zasłyszane słowa, podchodząc do swojego łóżka. Dokładnie w tym momencie szeptana między wykalkulowanymi gestami niechęć do Rowana wychyla się znad wyprostowanej dumnie sylwetki i skąpana w pieniącym się na twarzy rozdrażnieniu wyjaskrawia się grymasem. Z miliarda osób na świecie, na pewno jest cholernie wielu, których widziałby obok siebie znacznie bardziej chętnie, niż swojego wroga. Dlatego nie patrzy, nie reaguje na słowa, nie poświęca mu dodatkowej uwagi, jakiej ten zdaje się od niego żądać.
         Czasem cisza drażni innych bardziej, niż złośliwość.
         Dlatego właśnie Scorpius milczy, nic nie mówi. To ten moment, w którym postanawia grać na zwłokę lub przeczekać pierwszą docinkę kolegi, by nie musieć niepotrzebnie angażować się w rozmowę; to właśnie ta strategia, która ma mu przynieść satysfakcję. Gdy jednak cudza ręka ląduje na napiętym ramieniu, nie jest to coś, czego spodziewa się po człowieku, który przez lata w jednej szkole nawet go nie dotknął (nie licząc gry w butelkę).
         Ciało, napędzone do ruchu przez gwałtowne szarpnięcie, odwraca się w kierunku Rowana posłusznie, a on sam, pod ostrzałem cudzego wzroku, ściąga niezadowolony brwi. Nie lubi, gdy rzeczy dzieją się nie po jego myśli, a stając twarzą w twarz, trudno uniknąć rozmowy.
         — Przed hańbą? — powtarza za nim z charakterystyczną nutą wyższości zniesioną na język — Jeszcze nigdy nie słyszałem gorszego podsumowania pocałunku ze mną.
         Niedowierzanie zakute w pozornie beznamiętnym stwierdzeniu Scorpiusa kołysze się między chęcią prychnięcia, a odszczeknięcia mu, a że chwilowo nie potrafi jednoznacznie stwierdzić, co jest lepsze, w złości odpycha obcą dłoń od szyi znaczonej dowodem ich wspólnej, minionej bliskości.
         — Nie wątpię. Zawsze wyglądam dobrze... A co, zauroczyłeś się?
         Używa jego słów, jak miecza obusiecznego, wprawnie powielając pytanie Rowana i wypowiadając je na swoją korzyść. Wpatruje się przy tym z całą intensywnością ślizgońskiej aury w oczy chłopaka, nie oszczędzając go przed arogancją i zuchwałością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1.      — Myślisz, że haniebnym jest radzić sobie tak dobrze z językiem? — powraca do wcześniejszych jego słów, zmieniając zupełnie ich kontekst. Nie omieszka przy tym gloryfikować siebie i swoich umiejętności.
           — Czy może sądzisz, że jak wmówisz mi, że wyszedłem w upokorzeniu, to uwierzę?
           Pełna fanatyczności potrzeba dominacji nie pozwala mu postawić się na tej słabszej w jego mniemaniu pozycji. Odrzuca teorie, które nie pasują mu do jego wizji świata i ściągnięty siłą męskiej dłoni do kontaktu, nie traci rezonu. Nie pozwala Rowanowi ukierunkować dyskusji wedle jego modły. Przesuwa wolno butem po kamiennych blokach posadzki, by wykonać marne pół kroku do przodu i zawęzić dystans między nimi o kilka dodatkowych centymetrów.
           Ma go na wyciągnięcie ręki (nawet bliżej), a mimo to trzyma je w kieszeni, gdy pochylony nieco w jego stronę, zaniża głos do cichej sugestii i płonącej wyższością prowokacji:
           — Jesteś ostatnią osobą, która byłaby w stanie doprowadzić do mojej hańby, Greyback — zatrzymuje się na moment w wypowiedzi, licząc na stworzenie odpowiedniego napięcia — Zresztą... jeśli mnie pamięć nie myli, to Twoja rodzina ostatnio wyskakuje ze wszystkich stron gazet z pożal się Merlinie szaleństwem wpisanym w linię rodu.
           Naciska na, jak mu się zdaje, wrażliwy guzik kompleksu i nie zamierza łatwo odpuścić:
           — Więc jak to jest z Tobą, Greyback? Jesteś szalony...? — zawiesza na moment wzrok, obserwując reakcję — Czy tylko na tyle bezmyślny, by pociągać za struny dyskusji, której nie jesteś w stanie wygrać?
           Ostrze złośliwości, jak gilotyna, opada na ramiona ich rozmowy, gdy w końcu decyduje się na to, na co czeka od samego początku, prycha z przekąsem.

      Scorpius

      Usuń
  20. Nauczył się panować nad gniewem i zdenerwowaniem. Miał wiele lat na dopracowanie samokontroli, ukrywania emocji. Być może szło mu nawet za dobrze. Buzujące uczucia nie znajdowały ujścia, dręcząc mężczyznę i uwierając w najmniej odpowiednich momentach, przypominając, że wcale się ich nie wyzbył, jedynie zepchnął je na dalszy plan. Percival nauczył się z tym żyć albo raczej wegetować, bo co to było za życie? Czasami przyłapywał się na tym, że leżał nieruchomo w niewygodnym łóżku i wpatrywał się w sufit nad sobą, nie mogąc zmrużyć oka. Zastanawiał się ile osób by zauważyło, gdyby nagle zniknął? Czy ktokolwiek by się przejął? Czy podjął właściwą decyzję, świadomie rezygnując z kariery muzycznej na rzecz medycyny lata temu? Jak wiele nieodwracalnych błędów popełnił, ile osób nimi skrzywdził?
    Pokiwał głową, gdy chłopak powtórzył to, że chce mu pomóc. Nie miał innego wyjścia, jeśli nie chciał, żeby wyszło zarówno to, co przydarzyło się między nimi w wakacje, jak również to, na czym został nakryty. Nie pozostawało mu nic innego, niż brnąć z układ z Rowanem, stając się jego wspólnikiem oraz powiernikiem tajemnic.
    — Czemu jesteś taki zdziwiony? Czyżbyś właśnie nie przyłapał mnie na łamaniu regulaminu? — zapytał retorycznie, nie przestając się uśmiechać. To było u niego rzadko spotykane. Zazwyczaj na twarzy mężczyzny gościł napięty wyraz, świadczący o skupieniu na wykonywanej pracy, ewentualnie o zmartwieniu pacjentem, którym właśnie się zajmował. Gdy w skrzydle szpitalnym panowała cisza, często zdarzało mu się odpływać myślami, wtedy na jego twarzy pojawiała się melancholia i spokój. Trudno było doprowadzić Percivala do wściekłości, ta sztuka udała się niewielu osobom i wszystko wskazywało na tym, że mimo usilnych prób, Rowan nie będzie jedną z nich.
    — Tego zdążyłem się domyślić — stwierdził, najwyraźniej nieusatysfakcjonowany tak lakoniczną odpowiedzią ze strony ucznia.
    Nie wiedział co odpowiedzieć na słowa chłopaka. Może lepiej, gdybyś nie pamiętał, pomyślał. Tak byłoby łatwiej dla nich obydwu, ale nie jest. Percival został więc zmuszony do stanięcia twarzą w twarz z łaskotaniem w dole brzucha, które ani trochę mu się nie podobało, ale na które nie miał żadnego wpływu. Kącik ust Percivala drgnął, zdradzając, że jego maska samokontroli zaczęła się lekko kruszyć, przynajmniej na krótką chwilę.
    — Dobrze wiedzieć — mruknął cicho, dolewając niewielką ilość whisky do obu kryształowych szklaneczek. Powoli usiadł na blacie biurka, na którym i tak panował już nieporządek przez porozkładane tu i ówdzie teczki, stosy podręczników do anatomii i jakieś przypadkowe szpargały.
    Propozycja Rowana wzięła go z zaskoczenia. Musiał przyznać, że Greyback mądrze rozgrywał partię. To mu się w nim podobało, ta śmiałość, zręcznie podejmowane decyzje, nawet w przypadku, gdy sytuacja wymykała mu się z rąk i nie szła tak, jak to sobie początkowo zakładał. Podoba ci się, szepnął mu cichy głosik, uderzając w słaby punkt, w samo sedno.
    — Problemy osobiste — skwitował krótko, ale domyślał się, że Rowan również nie zadowoli się tak lapidarną informacją. — Jeden z nich stoi właśnie na przeciwko mnie — dodał cicho, niemal szeptem, a mimo tego miał wrażenie, że głos odbił się od ścian echem. Nie sam Rowan był problemem, ale jego złote loki, ta irytująca pewność siebie i wilgotne od alkoholu usta. — Może piję, bo nie mogę o tobie zapomnieć i przez to kiepsko sypiam...? — odparł, zmniejszając między nimi dystans tak, że niewiele brakowało, by zetknęli się nosami.
    Przysunął szklaneczkę do ust, wlewając w siebie kolejny łyk palącej w przełyk ognistej whisky. Nie pamiętał która to już z kolei, ale tym miał zamiar przejmować się dopiero jutro. Ostatnio uwarzył całkiem skuteczny lek na kaca. Może nawet powinien go opatentować i podzielić z resztą czarodziejskiego świata?
    — Skoro już ustaliliśmy, że nie chcesz mnie otruć, to nad czym pracujesz? — zapytał, opierając się o rant biurka, walcząc z chęcią objęcia Rowana ramionami, co byłoby przecież cholernie niestosowne. Przynajmniej jeszcze przez najbliższy rok.

    Percival

    OdpowiedzUsuń
  21. Nigdy nie trzymał się blisko z Rowanem, oczywiście nie licząc testowania jego eliksirów, nie dziwił się więc, że chłopak kompletnie mu nie ufał. Przed jego zniknięciem ich poglądy zupełnie się różniły, Zła sława, jaka ciągnęła się na nazwiskiem chłopaka sprawiała, że wolał trzymać się od niego z daleka, czując przy tym w stosunku do niego lekki strach, choć także i w pewnym sensie duży szacunek.
    - Nie nazwałbym tego tak, raczej byłem przez ciebie wykorzystywany, jak naiwne dziecko – westchnął, krzywiąc się na myśl rzeczy, które zmuszony był wtedy spróbować. Co prawda godził się na to z czystej serdeczności i dobrego serca, teraz jednak odbierał to nieco inaczej i postrzegał w perspektywie znęcania się nad jego osobą – Tak mówią – wyszczerzył się dumnie w odpowiedzi na uwagę odnośnie bycia słodkim, choć wiedział, że było to przepełnione ironią i nutką pogardy. Już samo to, jak zlustrował go wzrokiem jednoznacznie wskazywało na to, jaki ma do niego stosunek i jasno dawało mu do zrozumienia, że będzie musiał sobie zapracować na jego zaufanie czy szacunek. Nie dziwił mu się, zapytał prosto z mostu o rzeczy, które za pewne musiały być owiane jakąś nutką tajemnicy, poza tym nie należały do łatwych i źle zrozumiane mogły narobić chłopakowi problemów. Czarna magia zawsze budziła strach i choć Czarny Pan został pokonany, wzmianki o nim wciąż budziły grozę wśród czarodziei.
    - Moje zniknięcie otworzyło mi oczy na wiele spraw, których wcześniej nie do końca byłem w stanie zrozumieć – wyjaśnił na spokojnie, siadając na brzegu ławki i badawczo mu się przyglądając – Myślałem, że twoja rodzina jest niejako twoim przekleństwem, ba, nawet się ciebie trochę bałem, ale teraz inaczej to wszystko postrzegam – dodał, starając się przy tym jak najdłużej utrzymać z nim kontakt wzrokowy i nie pozwolić na to, aby całkowicie go zdominował. Domyślał się, że to nie będzie łatwa rozmowa i chłopak na dzień dobry się przed nim nie otworzy, nie zamierzał się jednak poddawać, Wcześniej był wobec niego uległy niczym baranek, teraz jednak dziadek zabiłby go na wieść, że komukolwiek się podporządkował i okazał słabość. Mężczyzna szkolił go przez ostatnie trzy lata i zrobił wszystko, aby jego wnuk gotów był na najgorsze z możliwych scenariuszy.
    - Nie wiem, nie musisz mi o niczym opowiadać, ani z niczego się spowiadać, założyłem jednak, że jeśli o czarną magię chodzi, można uznawać cię za jednego z ekspertów w tej dziedzinie – wzruszył bezradnie ramionami, starając się w żaden sposób na niego nie naciskać i z nim nie walczyć. Nie taki był jego cel, chciał się do niego zbliżyć i dowiedzieć się czegoś więcej na temat Śmierciożerców, zwłaszcza, że za wyjątkiem dziadka, jego rodzina unikała tego tematu jak ognia i robiła wszystko, aby każdego traktować na równi i z należytym szacunkiem.
    - Większość odbiera cię przez pryzmat tego, co spotkało twoich przodków, ale ja nie sądzę, że jesteś jakimś nieobliczalnym, skalanym grzechami rodziny szaleńcem. To wszystko, co działo się w tamtych czasach, miało jakiś sens i tworzyło logiczną całość, pytanie jednak, czy całkowicie się od tego odcinasz, czy jednak twoje poglądy są nieco zbieżne z tymi, jakie wyznaje twoja rodzina – uniósł pytająco brew, jakby samemu zastanawiając się nad kwestią, którą właśnie poruszył i oczekując na to, czy jego towarzysz zechce w ogóle z nim rozmawiać, czy jednak całkowicie go do siebie zraził bezpośrednim pytaniem, jakie wypalił mu na dzień dobry, kiedy nauczyciel wyszedł z sali.

    Mathieu

    OdpowiedzUsuń