Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Callie O'Hare. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Callie O'Hare. Pokaż wszystkie posty

Let's make the choices and hope for the best

Callie O'Hare, VI rok, Gryffindor, komentatorka meczów Quidditcha, koło zielarskie, klub astronomów, krew czysta (córka pracownika Departamentu Magicznych Gier i Sportów oraz nieżyjącej już pianistki), Irlandka z hrabstwa Galway, jej patronus powoli zaczyna przypominać skowronka, boginem ogarniająca ją, niemal namacalna ciemność
Jej pełne nazwisko – Callahan Eithne Muirgheal O'Hare – krzyczałoby o irlandzkim pochodzeniu, gdyby nie robił tego silny akcent, mruczenie do siebie w an Ghaeilge i trzykrotny kapitan reprezentacji Irlandii w drzewie genealogicznym. W genach ma więc nie tylko charakterystyczny dla mieszkańców Zielonej Wyspy upór, ale także miłość do Quidditcha. Lepszy z niej jednak kibic niż gracz, bo takie Zosie Samosie najchętniej grałyby na wszystkich pozycjach, co nie sprawdza się w grach zespołowych. Wychował ją jednak ojciec, trzej starsi bracia i babka, która trzęsła całą wioską, Callie nie narzekała więc na nadmiary czułości i uwagi, nauczyła się za to samodzielności, a że paplać lubiła, odkąd zaczęła wydawać z siebie pierwsze dźwięki, komentowała rodzinne rozgrywki Quidditcha, kiedy bracia nie dopuszczali jej do miotły. Tak jej zostało, a cała szkoła zna już doskonale jej pełne emocji okrzyki, kwieciste metafory, pianie z zachwytu nad piękną grą i niewybredne komentarze na temat błędów zawodników, za co ci ostatni jej pewnie nienawidzą. Jeśli nie grzebie w ziemi, sprawiając, że niemożliwym jest doczyszczenie jej paznokci, wpatruje się w niebo, rozmyślając o życiu pozaziemskim i przeznaczeniu, które gdzieś tam musi być zapisane. Wszystko odkłada na ostatnią chwilę, matkuje wystraszonym pierwszakom i wyzywa na ustawki nękających ich starszych uczniów. Pierwszy pocałunek przeżyła na miotle, najlepszy pod Wierzbą Bijącą, do dzisiaj szuka też autora walentynki z dinozaurem, którą dostała w trzeciej klasie, bo to dzieło sztuki oprawiła i powiesiła nad łóżkiem. Czasami spaceruje z daleka od wszystkich, żeby sobie pośpiewać, bywa, że tańczy, bo tak wypada przywiązanej do tradycji Irlandce, często mówi, zanim pomyśli, ale stara się nadrabiać sympatycznym uśmiechem, nie wstydząc się krzywej prawej dwójki i wystającego lewego kła. Najmniejsza, najbardziej piegowata i najmniej ruda z całego rodzeństwa, wulkan energii ze skłonnością do dramatyzowania, który, niczym trójgłowego psa, uspokaja tylko melancholijny fortepian.

Na zdjęciach Rachel Yampolsky (zmieniają się po najechaniu), a w tytule śpiewa Julia Pietrucha. Jak widać, z powiązaniami i przypadkowymi znajomościami można u Callie kombinować, wszelkie osoby wspomniane w karcie są do obsadzenia, braci też chętnie oddam. Cześć!