W mojej pamięci zapisała się jako
kolor .
Gdy zamknę oczy i o niej pomyślę, widzę pod powiekami kalejdoskop wyraźnych barw i wiem, że to coś więcej niż gra światła. O, tu na tym zdjęciu jej włosy są różowe... Może dlatego, że była środa, może dlatego, że padał deszcz, może bez żadnego konkretnego powodu. Zawsze niestandardowo i wyraziście, była jak wielokolorowa plama na tyle ciemnych korytarzy, czarnego tłumu szkolnych szat i szarej, ponurej pogody za oknem. Jakby swoją obecnością chciała sprowokować tę ciemność, przynieść światło. Spytałem ją kiedyś o jej naturalny kolor włosów, o to jak wygląda kiedy nie używa swoich umiejętności.
- Rudy, oczywiście! Przecież jestem Irlandką! - fuknęła z lekkim oburzeniem jakby było to coś oczywistego, jednak coś w jej oczach, jakiś dziwny, zupełnie do niej niepasujący mrok i... strach? oraz fakt, że potem przez dwa tygodnie przemierzała szkolne korytarze unosząc dumnie głowę okalaną burzą wściekle czerwonych loków sprawiły, że nie do końca byłem w stanie w to uwierzyć.
Jej szkolne szaty zawsze były niedopasowane, poprzecierane w różnych miejscach, a w niektórych zacerowane i poobszywane nićmi w jaskrawych kolorach. Próbowano zakpić, że to z braku pieniędzy, że szaty są po starszych koleżankach (kolegach też? ...niewykluczone) lub przydzielone przez szkolny fundusz pomocy potrzebującym uczniom, ale ta drwina szybko ucichła. Zabrakło jej wiarygodności, bo z tego co mówiły inne mugolaki, jej codzienne ubrania i kolorowe, świecące buty (tak, świecące, zupełnie jak bożonarodzeniowe lampki) jakkolwiek niekiedy kontrowersyjne w odbiorze, do najtańszych nie należały.
Jednak w tym krzykliwym połączeniu najdziwniejszy wydawał się jednak delikatny srebrny krzyżyk i medalik z Maryją, wystający nieśmiało zza kołnierzyka. Nigdy nic na jego temat nie powiedziała, choć kilka razy widziałem jak w chwilach zamyślenia obraca ten krzyżyk w palcach, jakby szukając odpowiedzi na tylko jej znane pytania. Nigdy o to nie spytałem. Nikt tego też nie komentował.
Zamiast tego uznano, że te stare szaty w połączeniu z drogimi butami i kolekcją błyszczących bransolet i kolczyków to już po prostu jej dziwaczny styl inspirowany najwidoczniej buntowniczymi latami Madame Trelawney.
Poza tym, ciężko było drwić z kogoś, komu to nie przeszkadzało, co więcej, z kogoś kto konsekwentnie i wydawać by się było, że celowo, dawał powody do docinków. Zupełnie jakby rzucała wyzwanie. Jej skórzana, poplamiona farbami torba pełna była różnokolorowych, finezyjnych długopisów (w pamięci utknął mi szczególnie ten zakończony brokatowym jednorożcem), którymi uparcie notowała na zajęciach. Nosiła też w niej telefon komórkowy, który oczywiście w Hogwarcie nie działał, ale straszyła nim czystokrwistych uczniów mówiąc, że jak go dotkną to uschną im genitalia z nadmiaru mugolskiego promieniowania.
Mówili o niej, że jest lesbijką... Chociaż też mówili też o niej, że jest niesłychanie rozwiązła, ma co najmniej lekkie obyczaje i wybitnie niskie standardy co do chłopaków (co by nie cytować niektórych wypowiedzi). W obu przypadkach brakowało świadków mogących potwierdzić którąkolwiek z tych wersji.
Zaskakujące jak pomimo swojej jaskrawości potrafiła wyłonić się skądś niespodziewanie i zrobić komuś zdjęcie kiedy najmniej się tego spodziewał. Wklejała je potem do swoich albumów, które ozdabiała swoim zakręconym, artystycznym pismem. Czasem też wrzucała ludziom do torby odbitki ich zdjęć, bez żadnego komentarza.
Często musiała odbywać szlabany za swoje dziwne eksperymenty na lekcjach eliksirów. W trzeciej klasie niemal oblała OPCM, bo opuściła wszystkie lekcje o boginach, a na egzaminie odmówiła wykonania związanego z nim zadania. Zdecydowanie nie była wzorową uczennicą, ale niesłychanie dobrze radziła sobie z transmutacją i z powodów tylko jej znanych przykładała się mocno do astronomii. Był to chyba jedyny przedmiot, który wydawała się traktować poważnie.
Rzadko mówiła o rodzinie. Bardzo rzadko. Przez te wszystkie lata udało mi się tylko dowiedzieć, też nie zawsze od niej samej, że ma dwóch starszych braci, jedną starszą siostrę i młodszego, autystycznego brata o imieniu David. O nim mówiła najczęściej, do niego też pisała długie, ozdabiane brokatem listy. Tylko do niego. Do niej też nikt nie pisał. Nikt jej nigdy nie odprowadzał na peron ani nie odbierał z dworca. Mówili, że jej ojciec jest jakimś wysoko postawionym, mugolskim urzędnikiem. Nigdy go nie wiedziałem. Nigdy nie widziałem żadnego z jej rodziców. Pierwszego dnia wakacji opuszczała dworzec, wsiadała w taksówkę i odjeżdżała nie oglądając się za siebie.
Być może dlatego nigdy też nie zobaczyłem jak zaraz po wejściu do taksówki znikały jej kolorowe włosy i paznokcie, jak szybko zdejmowała szaty, jak gasło w niej światło. I jak trzymając się za delikatny, srebrny krzyżyk szeptała tak dobrze znane słowa modlitwy błagając o zbawienie.