
Bastian Lestrange
Slytherin ♦ VII rok ♦ czysta krew ♦ dumnie noszone nazwisko ♦ kontynuowanie spuścizny
po ojcu ♦ duszące wizje Azkabanu ♦ cis, 11 cali, włókno ze smoczego serca, sztywna
po ojcu ♦ duszące wizje Azkabanu ♦ cis, 11 cali, włókno ze smoczego serca, sztywna
13 II 2004 | jedyny syn Rabastana Lestrange | siedem, długich lat od procesu ojca | chłodny, podupadły dwór niedaleko Londynu zamieszkiwany wraz z matką | wciąż żywa ideologia czystości krwi | ogromna niechęć do mugolaków | zamiłowanie do przemocy, czarnej magii i okrucieństwa | zimne spojrzenie, blizna przecinająca prawe oko, pogardliwy uśmiech i aura szaleńca | owiany nienawistnymi, przesyconymi strachem plotkami | dział ksiąg zakazanych, błonia i lochy | liczne szlabany | boginem dementor | mimo prób wciąż nie jest w stanie wyczarować patronusa | eliksiry, zaklęcia i uroki, obrona przed czarną magią, zielarstwo | Klub Eliksirów, Pojedynków i Szachowy
kontrola, manipulacje, obsesje i manie
niezrównoważony prześladowca
socjopata
niezrównoważony prześladowca
socjopata
Wystukiwany przez długie palce powolny, znudzony rytm przecinający panującą w sali ciszę. Niemal namacalne, wypalające trwałe znamię ostre spojrzenie utkwione w plecach siedzącej przed tobą dziewczyny. Różdżka w dłoni, przesunięcie jej końcówką po plecach, zaplątanie we włosy, by napawać się napiętymi mięśniami i zwierzęcym strachem, który tak uwielbiasz wzbudzać. Dziewczyna jest tak łatwa do przestraszenia… Wie co możesz jej zrobić. Co możesz powtórzyć. Śmieszna, brudna, szlama.
Po ścianie przemyka pająk. Odprowadzasz go wzrokiem, natychmiast przenosząc na niego całą swoją uwagę, zamiast słuchać o nudnych zaklęciach ochronnych, wyobrażając sobie jego drgające w agonii odnóża. Drżący odwłok, czarne, wyłupiaste oczy, rozrywające się komórki i setki wbijających się w ciało ostrzy. Ofiara idealna, niewinna i niczego się niespodziewająca. Tak cudownie wzbudzająca poczucie władzy, nawet jeśli torturowana tylko w wyobraźni. Crucio. Smakujesz to słowo przed snem, słysząc je tyle razy, pragnąc choć raz je wypowiedzieć. Przekonać się, poczuć… Jak to być po drugiej, lepszej stronie.
Czerwony strumień klątwy wystrzelony w przeciwnika. Szybko rzucane zaklęcia, tak, by nie mieli chwili oddechu, by cierpieli, by się bali, byś wygrał. Ostro przecinająca powietrze różdżka, smagnięcie palącą pręgą, czający się śmiech, którego nie jesteś w stanie powstrzymać, a który wreszcie wydobywa się z twojego gardła, tworząc dziwny, szaleńczy dźwięk, razem z twoim głośnym biciem serca, grając upajającą kakofonię. Prowokujesz i kusisz, czasem przyjmiesz na siebie zaklęcie, bo przecież nagłe odebranie poczucia zbliżającego się zwycięstwa boli o wiele mocniej. Opadające na czoło kręcone, rozwichrzone włosy, blizna, świeża rana przecinająca nos, iskry niezrównoważenia w oczach. Wspaniale wyostrzone zmysły. Każdy pojedynek jest przesycony niezaprzeczalnym pięknem, za którym nieustannie tęsknisz, a które choć na moment zabija rozlewające się po twoim ciele znudzenie.
Bo nudzisz się. Tak cholernie się nudzisz.
Gdy idziesz wyprostowany środkiem korytarza, popychając dla żartu obładowaną książkami Gryfonkę, gdy po raz kolejny znęcasz się nad młodszym Krukonem, uwielbiając obserwować zbierające się w jego oczach łzy. Gdy grozisz komuś różdżką, później z szeroko otwartymi oczami przykładając ją sobie do gardła i odchodząc z zimnym, gardłowym śmiechem. Gdy rozsiadasz się na najwygodniejszym fotelu w pokoju wspólnym, zlecając któremuś ze zmanipulowanych Ślizgonów napisanie za ciebie tego nudnego eseju na zielarstwo, w zamian oferując mu cieplejsze spojrzenie i żartobliwe, niemal braterskie zwichrzenie włosów. Gdy otrzymujesz kolejny szlaban, na który reagujesz tylko pogardliwym wzniesieniem brwi. Bo przecież w rzeczywistości jesteś bezkarny. Tak do znudzenia bezkarny.
Nocami wymykasz się do działu ksiąg zakazanych, chłoniesz zapisane na starych kartach wrzaski i cierpienie, nie mogąc powstrzymać rozlewającego się po ciele podekscytowania. Pieszczotliwie gładzisz ich grzbiety, niemal tanecznie poruszając się pomiędzy półkami, tłumiąc w gardle niekontrolowany chichot. Pewnie idziesz nocnymi, strzelistymi, hogwarckimi korytarzami, czasem czekając na prefekta, chcąc umilić mu nieco dyżur. Na błoniach spacerujesz skrajem Zakazanego Lasu, zastanawiając się co mógłbyś tam spotkać, chłonąc emanującą od niego aurę. W czasie partii szachowych, niemal nie mrugasz, śledząc każdy ruch przeciwnika, agresywnie niszcząc kolejne figury i sycząco wypowiadając szach, zapędzając króla w kozi róg. Manipulujesz i kłamiesz, prześladujesz i się bawisz, coraz bardziej i bardziej zagłębiając się w czarną magię, która nieustannie cię kusi. By ojciec mógł być z ciebie dumny.
Wciąż masz go przed oczami – skulonego na podłodze zakurzonego pokoju, z długimi włosami, szaleńczymi oczami, mamroczącego niezrozumiałe sentencje, uparcie wpatrując się w wypalony w skórze znak, o którym od dziecka sam skrycie marzyłeś. Czasem jakby wybudzając się z transu gorliwie tłumaczył ci jak powinien wyglądać świat, wbijając palce w twoje ramiona, później przyciągając do siebie matkę, którą nieustannie naznaczał siatką siniaków, by raz na zawsze uświadomić jej do kogo należy. Siedział zamknięty w domu, snując się jego korytarzami, wychudzony i zaniedbany, jakby już w nim zaczął czuć się jak w Azkabanie. Mieszkałeś razem z nim w tym coraz brudniejszym i ciemniejszym miejscu, coraz częściej wypełnionym twoimi zwierzęcymi wrzaskami, kiedy ojciec kolejnym i kolejnym cruciatusem próbował nauczyć cię kontroli nad swoim ciałem i psychiką. Boleśnie. Skutecznie.
Wciąż pamiętasz jego proces, kiedy sztywno wyprostowany obserwowałeś go skutego łańcuchami, rzucającego kolejne groźby w stronę sądzących. Kiedy zaciskałeś mocno wargi, czując głęboką nienawiść do całego systemu, przez który straciłeś jedyną osobę, którą szanowałeś, jednocześnie nie mogąc pozbyć się bolesnego przeświadczenia, że wszystko to było twoją winą. Bo przecież złapali go, gdy tylko otrzymałeś list z tej pieprzonej szkoły. Ale ich wina była o wiele większa, nie wiedzieli, nie potrafili zrozumieć… Oślepieni głupcy.
Czasem kiedy starannie kroisz składniki do eliksirów niekontrolowanie drżą ci dłonie, które natychmiast zaciskasz na nożu, nie mogąc pozwolić, by ktokolwiek to zauważył. Nocami, gdy kładziesz się na łóżku, rzucasz ciche Mufliato, bojąc się, że leżący obok ciebie chłopak usłyszy twój paniczny płacz, gdy wybudzasz się z obrzydliwego, nawiedzającego cię co noc koszmaru lub kulisz się z przechodzącego po ciele bólu. Ale przecież nie masz słabości, a przynajmniej nikt nie może się o nich dowiedzieć. O bolących mięśniach i niektórych zamglonych wspomnieniach, o snach i głupiej matce, do której wracasz na święta, a która boi się ciebie tak samo jak ojca. Grasz jej na skrzypcach, tylko czasem wyobrażając sobie, że smyczek w rzeczywistości jest kłującą szpadą, którą mógłbyś przebić jej gardło. Nienawidzisz jej. Nienawidzisz jej dłoni, gdy próbuje cię przytulić, jej spłoszonego bicia serca i pustych oczu. Nienawidzisz jej nienawiści do ojca.
Powolny rytm wystukiwany palcami. Ptak dobijający się do okien klasy. Nudny szlaban i drgnięcie mięśni twarzy nauczyciela, który czyta twoje piękne nazwisko. Płacz Ślizgonki, która zapomniała o waszej ideologii, a której ze szczegółami opisałeś jak wypatroszyłbyś jej kota. Pojedynki i szlabany. Głośny śmiech i kropla krwi od ostrza noża, który w drżącej dłoni osunął się na twoje palce. Groźby i kłamstwa i rozlewające się po umyśle poczucie władzy. Upajające wizje obrazujące każdą z okrutnych klątw, o której przeczytałeś. Nuda, nuda i bezkarność. Szach mat.
Po ścianie przemyka pająk. Odprowadzasz go wzrokiem, natychmiast przenosząc na niego całą swoją uwagę, zamiast słuchać o nudnych zaklęciach ochronnych, wyobrażając sobie jego drgające w agonii odnóża. Drżący odwłok, czarne, wyłupiaste oczy, rozrywające się komórki i setki wbijających się w ciało ostrzy. Ofiara idealna, niewinna i niczego się niespodziewająca. Tak cudownie wzbudzająca poczucie władzy, nawet jeśli torturowana tylko w wyobraźni. Crucio. Smakujesz to słowo przed snem, słysząc je tyle razy, pragnąc choć raz je wypowiedzieć. Przekonać się, poczuć… Jak to być po drugiej, lepszej stronie.
Czerwony strumień klątwy wystrzelony w przeciwnika. Szybko rzucane zaklęcia, tak, by nie mieli chwili oddechu, by cierpieli, by się bali, byś wygrał. Ostro przecinająca powietrze różdżka, smagnięcie palącą pręgą, czający się śmiech, którego nie jesteś w stanie powstrzymać, a który wreszcie wydobywa się z twojego gardła, tworząc dziwny, szaleńczy dźwięk, razem z twoim głośnym biciem serca, grając upajającą kakofonię. Prowokujesz i kusisz, czasem przyjmiesz na siebie zaklęcie, bo przecież nagłe odebranie poczucia zbliżającego się zwycięstwa boli o wiele mocniej. Opadające na czoło kręcone, rozwichrzone włosy, blizna, świeża rana przecinająca nos, iskry niezrównoważenia w oczach. Wspaniale wyostrzone zmysły. Każdy pojedynek jest przesycony niezaprzeczalnym pięknem, za którym nieustannie tęsknisz, a które choć na moment zabija rozlewające się po twoim ciele znudzenie.
Bo nudzisz się. Tak cholernie się nudzisz.
Gdy idziesz wyprostowany środkiem korytarza, popychając dla żartu obładowaną książkami Gryfonkę, gdy po raz kolejny znęcasz się nad młodszym Krukonem, uwielbiając obserwować zbierające się w jego oczach łzy. Gdy grozisz komuś różdżką, później z szeroko otwartymi oczami przykładając ją sobie do gardła i odchodząc z zimnym, gardłowym śmiechem. Gdy rozsiadasz się na najwygodniejszym fotelu w pokoju wspólnym, zlecając któremuś ze zmanipulowanych Ślizgonów napisanie za ciebie tego nudnego eseju na zielarstwo, w zamian oferując mu cieplejsze spojrzenie i żartobliwe, niemal braterskie zwichrzenie włosów. Gdy otrzymujesz kolejny szlaban, na który reagujesz tylko pogardliwym wzniesieniem brwi. Bo przecież w rzeczywistości jesteś bezkarny. Tak do znudzenia bezkarny.
Nocami wymykasz się do działu ksiąg zakazanych, chłoniesz zapisane na starych kartach wrzaski i cierpienie, nie mogąc powstrzymać rozlewającego się po ciele podekscytowania. Pieszczotliwie gładzisz ich grzbiety, niemal tanecznie poruszając się pomiędzy półkami, tłumiąc w gardle niekontrolowany chichot. Pewnie idziesz nocnymi, strzelistymi, hogwarckimi korytarzami, czasem czekając na prefekta, chcąc umilić mu nieco dyżur. Na błoniach spacerujesz skrajem Zakazanego Lasu, zastanawiając się co mógłbyś tam spotkać, chłonąc emanującą od niego aurę. W czasie partii szachowych, niemal nie mrugasz, śledząc każdy ruch przeciwnika, agresywnie niszcząc kolejne figury i sycząco wypowiadając szach, zapędzając króla w kozi róg. Manipulujesz i kłamiesz, prześladujesz i się bawisz, coraz bardziej i bardziej zagłębiając się w czarną magię, która nieustannie cię kusi. By ojciec mógł być z ciebie dumny.
Wciąż masz go przed oczami – skulonego na podłodze zakurzonego pokoju, z długimi włosami, szaleńczymi oczami, mamroczącego niezrozumiałe sentencje, uparcie wpatrując się w wypalony w skórze znak, o którym od dziecka sam skrycie marzyłeś. Czasem jakby wybudzając się z transu gorliwie tłumaczył ci jak powinien wyglądać świat, wbijając palce w twoje ramiona, później przyciągając do siebie matkę, którą nieustannie naznaczał siatką siniaków, by raz na zawsze uświadomić jej do kogo należy. Siedział zamknięty w domu, snując się jego korytarzami, wychudzony i zaniedbany, jakby już w nim zaczął czuć się jak w Azkabanie. Mieszkałeś razem z nim w tym coraz brudniejszym i ciemniejszym miejscu, coraz częściej wypełnionym twoimi zwierzęcymi wrzaskami, kiedy ojciec kolejnym i kolejnym cruciatusem próbował nauczyć cię kontroli nad swoim ciałem i psychiką. Boleśnie. Skutecznie.
Wciąż pamiętasz jego proces, kiedy sztywno wyprostowany obserwowałeś go skutego łańcuchami, rzucającego kolejne groźby w stronę sądzących. Kiedy zaciskałeś mocno wargi, czując głęboką nienawiść do całego systemu, przez który straciłeś jedyną osobę, którą szanowałeś, jednocześnie nie mogąc pozbyć się bolesnego przeświadczenia, że wszystko to było twoją winą. Bo przecież złapali go, gdy tylko otrzymałeś list z tej pieprzonej szkoły. Ale ich wina była o wiele większa, nie wiedzieli, nie potrafili zrozumieć… Oślepieni głupcy.
Czasem kiedy starannie kroisz składniki do eliksirów niekontrolowanie drżą ci dłonie, które natychmiast zaciskasz na nożu, nie mogąc pozwolić, by ktokolwiek to zauważył. Nocami, gdy kładziesz się na łóżku, rzucasz ciche Mufliato, bojąc się, że leżący obok ciebie chłopak usłyszy twój paniczny płacz, gdy wybudzasz się z obrzydliwego, nawiedzającego cię co noc koszmaru lub kulisz się z przechodzącego po ciele bólu. Ale przecież nie masz słabości, a przynajmniej nikt nie może się o nich dowiedzieć. O bolących mięśniach i niektórych zamglonych wspomnieniach, o snach i głupiej matce, do której wracasz na święta, a która boi się ciebie tak samo jak ojca. Grasz jej na skrzypcach, tylko czasem wyobrażając sobie, że smyczek w rzeczywistości jest kłującą szpadą, którą mógłbyś przebić jej gardło. Nienawidzisz jej. Nienawidzisz jej dłoni, gdy próbuje cię przytulić, jej spłoszonego bicia serca i pustych oczu. Nienawidzisz jej nienawiści do ojca.
Powolny rytm wystukiwany palcami. Ptak dobijający się do okien klasy. Nudny szlaban i drgnięcie mięśni twarzy nauczyciela, który czyta twoje piękne nazwisko. Płacz Ślizgonki, która zapomniała o waszej ideologii, a której ze szczegółami opisałeś jak wypatroszyłbyś jej kota. Pojedynki i szlabany. Głośny śmiech i kropla krwi od ostrza noża, który w drżącej dłoni osunął się na twoje palce. Groźby i kłamstwa i rozlewające się po umyśle poczucie władzy. Upajające wizje obrazujące każdą z okrutnych klątw, o której przeczytałeś. Nuda, nuda i bezkarność. Szach mat.
Marionetki ♦ Koszmary

Dzieńdobrywieczór, z tej strony Psychosis i ten bezczelny pomiot Lestrange'ów. ♥
Niestety odpisuję dość rzadko, dlatego proszę o Waszą wyrozumiałość (myśl tę wspaniale podsumowuje ta o to odznaka, którą dostałam od pewnego kochanego skrzata :D).
Groźby, wyjce, plany zniszczenia świata, anonimy od dyrektora i listy miłosne posyłajcie na maila: my.deep.psychosis@gmail.com
Wątki: Neville, Lavon, Mathilde, Castor, Phoenix (początek), Nicholas N. (początek), Effy
Ustalenia: Geneviev, Fred, Milliesant
Niestety odpisuję dość rzadko, dlatego proszę o Waszą wyrozumiałość (myśl tę wspaniale podsumowuje ta o to odznaka, którą dostałam od pewnego kochanego skrzata :D).
Groźby, wyjce, plany zniszczenia świata, anonimy od dyrektora i listy miłosne posyłajcie na maila: my.deep.psychosis@gmail.com
Wątki: Neville, Lavon, Mathilde, Castor, Phoenix (początek), Nicholas N. (początek), Effy
Ustalenia: Geneviev, Fred, Milliesant
Edit: pojawiły się nowe powiązania (tekst główny nadejdzie się z czasem); romby to zalinkowane zdjęcia, rodowy symbol Lestrange'ów odsyła do muzyki, w karcie są także ukryte gify.
Wizerunek: Benjamin Wadsworth. Archiwum: Karta I, Powiązania I
