"You're a psychopath" - I prefer creative


Bastian Lestrange
Slytherin ♦ VII rok ♦ czysta krew ♦ dumnie noszone nazwisko ♦ kontynuowanie spuścizny
po ojcu ♦ duszące wizje Azkabanu ♦ cis, 11 cali, włókno ze smoczego serca, sztywna
13 II 2004 | jedyny syn Rabastana Lestrange | siedem, długich lat od procesu ojca | chłodny, podupadły dwór niedaleko Londynu zamieszkiwany wraz z matką | wciąż żywa ideologia czystości krwi | ogromna niechęć do mugolaków | zamiłowanie do przemocy, czarnej magii i okrucieństwa | zimne spojrzenie, blizna przecinająca prawe oko, pogardliwy uśmiech i aura szaleńca | owiany nienawistnymi, przesyconymi strachem plotkami | dział ksiąg zakazanych, błonia i lochy | liczne szlabany | boginem dementor | mimo prób wciąż nie jest w stanie wyczarować patronusa | eliksiry, zaklęcia i uroki, obrona przed czarną magią, zielarstwo | Klub Eliksirów, Pojedynków i Szachowy
kontrola, manipulacje, obsesje i manie
niezrównoważony prześladowca
socjopata
Wystukiwany przez długie palce powolny, znudzony rytm przecinający panującą w sali ciszę. Niemal namacalne, wypalające trwałe znamię ostre spojrzenie utkwione w plecach siedzącej przed tobą dziewczyny. Różdżka w dłoni, przesunięcie jej końcówką po plecach, zaplątanie we włosy, by napawać się napiętymi mięśniami i zwierzęcym strachem, który tak uwielbiasz wzbudzać. Dziewczyna jest tak łatwa do przestraszenia… Wie co możesz jej zrobić. Co możesz powtórzyć. Śmieszna, brudna, szlama.
Po ścianie przemyka pająk. Odprowadzasz go wzrokiem, natychmiast przenosząc na niego całą swoją uwagę, zamiast słuchać o nudnych zaklęciach ochronnych, wyobrażając sobie jego drgające w agonii odnóża. Drżący odwłok, czarne, wyłupiaste oczy, rozrywające się komórki i setki wbijających się w ciało ostrzy. Ofiara idealna, niewinna i niczego się niespodziewająca. Tak cudownie wzbudzająca poczucie władzy, nawet jeśli torturowana tylko w wyobraźni. Crucio. Smakujesz to słowo przed snem, słysząc je tyle razy, pragnąc choć raz je wypowiedzieć. Przekonać się, poczuć… Jak to być po drugiej, lepszej stronie.
Czerwony strumień klątwy wystrzelony w przeciwnika. Szybko rzucane zaklęcia, tak, by nie mieli chwili oddechu, by cierpieli, by się bali, byś wygrał. Ostro przecinająca powietrze różdżka, smagnięcie palącą pręgą, czający się śmiech, którego nie jesteś w stanie powstrzymać, a który wreszcie wydobywa się z twojego gardła, tworząc dziwny, szaleńczy dźwięk, razem z twoim głośnym biciem serca, grając upajającą kakofonię. Prowokujesz i kusisz, czasem przyjmiesz na siebie zaklęcie, bo przecież nagłe odebranie poczucia zbliżającego się zwycięstwa boli o wiele mocniej. Opadające na czoło kręcone, rozwichrzone włosy, blizna, świeża rana przecinająca nos, iskry niezrównoważenia w oczach. Wspaniale wyostrzone zmysły. Każdy pojedynek jest przesycony niezaprzeczalnym pięknem, za którym nieustannie tęsknisz, a które choć na moment zabija rozlewające się po twoim ciele znudzenie.
Bo nudzisz się. Tak cholernie się nudzisz.
Gdy idziesz wyprostowany środkiem korytarza, popychając dla żartu obładowaną książkami Gryfonkę, gdy po raz kolejny znęcasz się nad młodszym Krukonem, uwielbiając obserwować zbierające się w jego oczach łzy. Gdy grozisz komuś różdżką, później z szeroko otwartymi oczami przykładając ją sobie do gardła i odchodząc z zimnym, gardłowym śmiechem. Gdy rozsiadasz się na najwygodniejszym fotelu w pokoju wspólnym, zlecając któremuś ze zmanipulowanych Ślizgonów napisanie za ciebie tego nudnego eseju na zielarstwo, w zamian oferując mu cieplejsze spojrzenie i żartobliwe, niemal braterskie zwichrzenie włosów. Gdy otrzymujesz kolejny szlaban, na który reagujesz tylko pogardliwym wzniesieniem brwi. Bo przecież w rzeczywistości jesteś bezkarny. Tak do znudzenia bezkarny.
Nocami wymykasz się do działu ksiąg zakazanych, chłoniesz zapisane na starych kartach wrzaski i cierpienie, nie mogąc powstrzymać rozlewającego się po ciele podekscytowania. Pieszczotliwie gładzisz ich grzbiety, niemal tanecznie poruszając się pomiędzy półkami, tłumiąc w gardle niekontrolowany chichot. Pewnie idziesz nocnymi, strzelistymi, hogwarckimi korytarzami, czasem czekając na prefekta, chcąc umilić mu nieco dyżur. Na błoniach spacerujesz skrajem Zakazanego Lasu, zastanawiając się co mógłbyś tam spotkać, chłonąc emanującą od niego aurę. W czasie partii szachowych, niemal nie mrugasz, śledząc każdy ruch przeciwnika, agresywnie niszcząc kolejne figury i sycząco wypowiadając szach, zapędzając króla w kozi róg. Manipulujesz i kłamiesz, prześladujesz i się bawisz, coraz bardziej i bardziej zagłębiając się w czarną magię, która nieustannie cię kusi. By ojciec mógł być z ciebie dumny.
Wciąż masz go przed oczami – skulonego na podłodze zakurzonego pokoju, z długimi włosami, szaleńczymi oczami, mamroczącego niezrozumiałe sentencje, uparcie wpatrując się w wypalony w skórze znak, o którym od dziecka sam skrycie marzyłeś. Czasem jakby wybudzając się z transu gorliwie tłumaczył ci jak powinien wyglądać świat, wbijając palce w twoje ramiona, później przyciągając do siebie matkę, którą nieustannie naznaczał siatką siniaków, by raz na zawsze uświadomić jej do kogo należy. Siedział zamknięty w domu, snując się jego korytarzami, wychudzony i zaniedbany, jakby już w nim zaczął czuć się jak w Azkabanie. Mieszkałeś razem z nim w tym coraz brudniejszym i ciemniejszym miejscu, coraz częściej wypełnionym twoimi zwierzęcymi wrzaskami, kiedy ojciec kolejnym i kolejnym cruciatusem próbował nauczyć cię kontroli nad swoim ciałem i psychiką. Boleśnie. Skutecznie.
Wciąż pamiętasz jego proces, kiedy sztywno wyprostowany obserwowałeś go skutego łańcuchami, rzucającego kolejne groźby w stronę sądzących. Kiedy zaciskałeś mocno wargi, czując głęboką nienawiść do całego systemu, przez który straciłeś jedyną osobę, którą szanowałeś, jednocześnie nie mogąc pozbyć się bolesnego przeświadczenia, że wszystko to było twoją winą. Bo przecież złapali go, gdy tylko otrzymałeś list z tej pieprzonej szkoły. Ale ich wina była o wiele większa, nie wiedzieli, nie potrafili zrozumieć… Oślepieni głupcy.
Czasem kiedy starannie kroisz składniki do eliksirów niekontrolowanie drżą ci dłonie, które natychmiast zaciskasz na nożu, nie mogąc pozwolić, by ktokolwiek to zauważył. Nocami, gdy kładziesz się na łóżku, rzucasz ciche Mufliato, bojąc się, że leżący obok ciebie chłopak usłyszy twój paniczny płacz, gdy wybudzasz się z obrzydliwego, nawiedzającego cię co noc koszmaru lub kulisz się z przechodzącego po ciele bólu. Ale przecież nie masz słabości, a przynajmniej nikt nie może się o nich dowiedzieć. O bolących mięśniach i niektórych zamglonych wspomnieniach, o snach i głupiej matce, do której wracasz na święta, a która boi się ciebie tak samo jak ojca. Grasz jej na skrzypcach, tylko czasem wyobrażając sobie, że smyczek w rzeczywistości jest kłującą szpadą, którą mógłbyś przebić jej gardło. Nienawidzisz jej. Nienawidzisz jej dłoni, gdy próbuje cię przytulić, jej spłoszonego bicia serca i pustych oczu. Nienawidzisz jej nienawiści do ojca.
Powolny rytm wystukiwany palcami. Ptak dobijający się do okien klasy. Nudny szlaban i drgnięcie mięśni twarzy nauczyciela, który czyta twoje piękne nazwisko. Płacz Ślizgonki, która zapomniała o waszej ideologii, a której ze szczegółami opisałeś jak wypatroszyłbyś jej kota. Pojedynki i szlabany. Głośny śmiech i kropla krwi od ostrza noża, który w drżącej dłoni osunął się na twoje palce. Groźby i kłamstwa i rozlewające się po umyśle poczucie władzy. Upajające wizje obrazujące każdą z okrutnych klątw, o której przeczytałeś. Nuda, nuda i bezkarność. Szach mat.
MarionetkiKoszmary
Dzieńdobrywieczór, z tej strony Psychosis i ten bezczelny pomiot Lestrange'ów. ♥
Niestety odpisuję dość rzadko, dlatego proszę o Waszą wyrozumiałość (myśl tę wspaniale podsumowuje ta o to odznaka, którą dostałam od pewnego kochanego skrzata :D).

Groźby, wyjce, plany zniszczenia świata, anonimy od dyrektora i listy miłosne posyłajcie na maila: my.deep.psychosis@gmail.com

Wątki: Neville, Lavon, Mathilde, Castor, Phoenix (początek), Nicholas N. (początek), Effy
Ustalenia: Geneviev, Fred, Milliesant

Edit: pojawiły się nowe powiązania (tekst główny nadejdzie się z czasem); romby to zalinkowane zdjęcia, rodowy symbol Lestrange'ów odsyła do muzyki, w karcie są także ukryte gify.

Wizerunek: Benjamin Wadsworth. Archiwum: Karta I, Powiązania I

109 komentarzy:

  1. [Aż mi się zimno zrobiło, podczas czytania tej karty. Bastian łączy w sobie wszystkie najgorsze cechy rodziny Lestrange, co w kreacji postaci wypada bardzo autentycznie i dobrze, chociaż ja wciąż mam zimne dłonie. Świetna jest ta postać, naprawdę gratuluję Ci jej, nawet jeśli jest psycholem, heh. Longbottom zastanawia się, dlaczego u licha, przyjmuje do szkoły wszystkie dzieciaki kryminalistów. Chyba jest w tej kwestii tak samo beznadziejnie niereformowalny jak Dumbledore za swoich czasów i obawiam się, że w tym wypadku nie wyjdzie mu to na dobre.]

    Neville Longbottom

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Witaj! Czuję dziwnego fascynację wobec postaci-socjopatów. No i szczerze podziwiam ich autorów. Podejrzewam, że sama bym się nie podjęła stworzenia kogoś z tak skomplikowaną psychiką. Karta jest napisana w taki sposób, że wow, przechodzą dreszcze. To jak najbardziej komplement. Bastian wydaje się niepokojący, ale jest w nim też coś bardzo smutnego.
    Na koniec ostrzegam, ze jak wypatroszy Raptora to wtedy dowie się jak to jest mieć prawdziwego wroga. Życzę weny oraz oczywiście świetnej zabawy i zapraszam do swojej mendy :D ]

    Andy Stanley

    OdpowiedzUsuń
  3. [Wow. Po raz pierwszy czytając kartę "zuola" poczułam to nieprzyjemne, zimne uczucie wewnątrz klatki piersiowej, you did it right, girl! Z synalkiem Pottera nie dogadają się, choćby ich mieli zmusić do tego, nie widzę kompletnie tej dwójki razem. Niesławna posada Arcywroga Jamesa jest już zajęta, może to i dobrze, bo coś czuję, że starcie z kimś takim jak Bastian (swoją drogą, cudowne imię) mogłoby się skończyć dla tej mojej pociesznej łajzy prawdziwą traumą. Lubię ranić swoje postacie, jak na prawdziwą pisarską matkę przystało, aczkolwiek nie jestem pewna, czy aż tak. Na tę chwilę i tak nie byłabym w stanie zaproponować żadnego wątku, limit mam wypchany po brzegi, pewnie utonę w ich nadmiarze. Gdybyś jednak miała ochotę kiedyś napisać jakiś krótki, nieprzyjemny wątek z moim bachorem to może coś tam udałoby się sklecić. Baw się dobrze, życzę duuużo weny, utrzymania tego chłodu postaci i żeby Lestrange nie wyleciał za torturowanie uczniów. <3]

    James Potter

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dzień dobry!
    Dołączam się do zachwytów nad Bastianem: karta wyszła niezwykle klimatyczna, aż dreszcze przechodzą. Wszelkie postacie z problemami psychicznymi to coś, co pochłaniam z radością, także cieszę się, że ktoś zdecydował się na zaburzenie spokoju Hogwartu i wprowadzenie psychopaty. Bastian to interesujące stworzenie, w tym całym swoim pokręceniu i okrucieństwie, nie mogę się doczekać, aż porządnie tu namiesza. Ze względu na jego historię i rodzinę (a raczej ojca) strasznie mi go szkoda – aż mam ochotę go przytulić, takie mam miękkie serce. Nikola z kolei jedynie żałuje, że taka piękna twarz marnuje się na tak parszywy charakter (no bo bądźmy szczerzy, Ben Wadsworth to naprawdę przystojny facet, idealnie nadaje się na takiego intrygującego psychopatę :D).
    Na razie nic nie proponuję, ale możliwe, że jeszcze tu wpadnę z moją drugą postacią, mugolaczką (tak, jakby Bastek szukał ofiar :D). Baw się z nim dobrze!]

    Nikola K. i LJ Dawson z roboczych

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć!
    Ja tylko chciałam powiedzieć, że ta karta to dla mnie wizualny orgazm. Mogłabym na nią patrzeć, patrzeć i patrzeć. Podglądałam w roboczych i już wtedy robiła na mnie wrażenie. Teraz kiedy ją widzę skończoną robi jeszcze większe, a mnie samą przechodzi dreszcz, jak czytam kartę. Chyba najlepsza karta postaci, jaką mi dane było ujrzeć (wizualnie i autorsko). Tak tylko chciałam pochwalić, bo warto :) Baw się z nim dobrze!]

    Liam Morrow

    OdpowiedzUsuń
  6. [Nie zapomnij o szlabanie!]

    jedyna w swoim rodzaju WYNN

    OdpowiedzUsuń
  7. Stąpa tak samo, jak istnieje – po cichu i delikatnie, z szelestem materiału rozciągającym się echem po powierzchni i głębokim oddechem. Opuszki znaczą nierówne przestrzenie w kamieniu, źrenice tańczą po pigmentach w ozłoconych ramach, usta rozciągnięte w niemej, acz namiętnej rozmowie z nieumarłym. Szkolne korytarze w zimnym świetle księżyca i ciszy absolutnej pieszczą szarą materię na sposoby niezrozumiałe dla pełnorodzinnych kominkowców, tych, co wraz z początkiem lata wracają do domu.
    Ona nigdzie nie wraca, nieustannie trawi zakurzone powietrze, parzy powieki na rozgrzanym szkle lamp i stąpa tak samo, jak istnieje – ze śmiałością całkowitego rozpoznania i w przekonaniu, że nikogo tu nie spotka. Nie już, nie teraz, nie blisko.
    W czwartkowe północe nie spodziewa się na korytarzach nikogo poza egzotycznymi garstkami pierwszoroczniaków, całych w chichotach, drobnych krokach i nieudolnych próbach ukrycia za najbliższym średniowiecznym posągiem, stąd też kieruje swoje smukłe odnóża i z wolna bijące komory na wysokość pierwszego piętra. Między dwunastym a dwudziestym siódmym rzędem skórzanych okładek jedyna prawdziwa szansa urozmaicenia nocy.
    Ciemno tam i głucho, w błękicie przefiltrowane światło farbuje niedozwolone książki i wsiąka w jednostajnie bladą twarz przez trzy momenty ciszy przeciętej z nagła cudzym dźwiękiem. Pręży się i nabrzmiewa w pełnej gotowości, lecz nie zdąży nawet zacisnąć knykci na magicznej wiśni przed przesiąknięciem trzeciego kręgu szyjnego przez gorący wydech. I odwraca się przerażona łania na opuszczonej, polnej drodze w zetknięciu z rozpędzonym autem – szeroko oka, bezoddechowa, zamrożone kości.
    Przerażający jest. W pogardzie krzywego uśmiechu i szaleństwie tęczówek, w białym marmurze skóry naruszonym okrutnymi śladami i smukłej, dominującej posturze. Przerażający jest, gdy patrzy się tak chciwie i obojętnie zarazem, gdy wydziela spod powierzchni ludzkie ciepło, chociaż w niczym nie przypomina człowieka. Nie potrafi oderwać od niego wzroku.
    - Nie powinno Cię tu być. – krztusi przez zaciśnięte struny i resztkami wewnętrznego opanowania przesuwa prawą stopę w tył, byle dalej, byle bliżej, uciekaj.

    Barbie Brown.

    OdpowiedzUsuń
  8. [Marty, I'm scared — uwielbiam tę kreację, Bastian ma w sobie wszystko to, z czego znani są Lestrange. Cieszę się, że zdecydowałaś się pójść raczej w tę stronę, bo zazwyczaj widywałam na nowym pokoleniu dzieci śmierciożerców, które nie kontynuują "dziedzictwa". Miło, że ktoś postanowił zaburzyć tę sielankowość Hogwartu.
    Dziękujemy z Layem za miłosierdzie wobec Johnny'ego i postaramy się, żeby jednak nie gryzł ani nie drapał Bastiana. Tak dla bezpieczeństwa, wolimy się nie narażać. A na spotkanie i wspólną partyjkę szachów jesteśmy jak najbardziej chętni, nie po to w końcu Lay spędza tyle godzin na analizie, żeby potem grać wyłącznie z samym sobą, haha! Co prawda nie wiem, jak to się dla niego skończy, ale warto byłoby sprawdzić.]

    Lay

    OdpowiedzUsuń
  9. [Ach, dziękuję za tak piękny komplement na powitanie! <3 Bardzo miło coś takiego usłyszeć po tak długiej przerwie.
    I muszę przyznać, że również jestem urzeczona kartą oraz samą kreacją postaci, Bastian jest bardzo ciekawy i wiekowymiarowy, cudownie byłoby coś wspólnie napisać. Myślę że on i Francis mają ze sobą zaskakująco dużo wspólnego mimo wyraźnych różnic, więc to może być ciekawe.

    Natomiast, nie mam zbyt kreatywnego pomysłu... Wpadło mi do głowy, że może Francis ze swoim brakiem instynktu samozachowawczego, natknął się na Bastiana wygrażającemu jakiemuś dzieciakowi i spróbował zareagować jakimś zaklęciem "z ukrycia", które bardzo szybko zostało odkryte?
    Daj znać co Ty na to.

    (Przepraszam za ewentualne literówki, piszę komentarz z telefonu i bardzo to niewygodne)]

    Francis Wyatt

    OdpowiedzUsuń
  10. [Ten numer to na pewno znęcanie się nad jakimś biednym pierwszakiem, który nie jest czystej krwi, bo przecież rodzinna obsesja jest pewnie wciąż żywa. Wydaje mi się, że Bastian to będzie jeden z tych uczniów przy których Neville będzie wchodził całkowicie w swoją dyrektorską rolę, bez żadnych "Merlinie, jak mi się nie chce". Powietrze między nimi z pewnością będzie iskrzyć podczas tej rozmowy, bo Nev, mimo, że się stara, to jednak nie mógłby tak do końca darować rodzinie Lestrange krzywdy wyrządzonej jego rodzicom.
    Porównałabym ich do Severusa i Harego w czasach szkolnych, takie: nienawidzę cię całym sercem, ale nie mogę cię przekląć, a szkoda.]

    Longbottom

    OdpowiedzUsuń
  11. [Ach, uwielbiam improwizację, więc zdajmy się na nią!
    I oczywiście, zaczynaj, skoro masz ochotę. <3 Jedyne co, to prosiłabym żebyś pozostawiła mi do opisania reakcję Francisa, bo chcę wymyślić coś być może niestandardowego. :D]

    Francis

    OdpowiedzUsuń
  12. [Improwizacja, stara, dobra metoda pisania, jeszcze z czasów onetu, gdzie mało kto coś z kimś ustalał.
    Lecimy z tym wątkiem, zacznę nam, tylko obawiam się, że na początku będzie trochę lania wody, jak to zawsze, chyba, że Ty się podejmujesz?]

    Longbottom

    OdpowiedzUsuń
  13. [W takim razie "mamy to" i daj mi ze dwa dni na to rozpoczęcie.]

    N.L.

    OdpowiedzUsuń
  14. [Octavia zapewne nie traktowałaby Bastiana jakoś z góry czy przez pryzmat tego, co usłyszała. Nie byłby w jej oczach tym złym chłopakiem, a raczej zagubionym uczniem, który może potrzebuje trochę więcej uwagi, oczywiście wiem, że Bastian jest socjopatą, ale myślę że i tak Octavia poświęcałaby mu swój czas.
    Zakradnięcie się do składziku z lekami, brzmi naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę charakter Bastiana, więc jestem pewna, że byłby to ciekawy wątek. :)]

    Octavia Hofer

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Powiem tak: bardzo chętnie bym ich zobaczyła w wątku, bo Stanley to typ, który ma w nosie nazwisko i pewnie przez arogancję nie bałby się zbytnio Bastiana (a nawet gdyby odczuwał w jego obecności niepokój, to by tego nie okazywał). Domyślam się, że Lestrange nie przywykł do lekceważenia i obojętności. Jeżeli by go uwierały, zawsze może spróbować Andy'ego złamać. Wszystkie (prawie) chwyty dozwolone. Jeżeli jednak opisane podejście go nie obejdzie, to nic na siłę naturalnie. :D ]

    Andy

    OdpowiedzUsuń
  16. [Cześć, dziękuję za powitanie; najlepiej wychodzą mi właśnie smutasy, więc cieszę się, że Albus wszystkich łapie za serce, taki właśnie miał być. :D Ja z kolei bardzo podziwiam Cię za tak realistyczną kreację socjopaty, aż się człowiekowi odrobinę nieswojo robi przy czytaniu karty, bo tak świetnie go oddałaś - nic, tylko pogratulować zdolności, naprawdę. W aktualnej kolekcji wątkowej brakuje mi czegoś niebezpiecznego, a zdaje mi się, że z Bastianem da się pisać tylko niebezpiecznie, więc chętnie bym pokombinowała. Jeśli dobrze pójdzie, dzisiaj jeszcze będę publikować mojego drugiego pana, który jest z Lestrange'ami spokrewniony - dość daleko, ale jest - więc nie wiem, czy wolisz podręczyć Albusa, czy poczekać na kuzyna będącego piątą wodą po kisielu, ale tak czy siak zapraszam, pomyślimy!]

    Albus Potter & Vardan Rosier

    OdpowiedzUsuń
  17. Przyjaźń z Bastianem od zawsze była wymagająca, a tym bardziej nauczenie się tego, kim był i do czego był zdolny — to wszystko zawsze troszeczkę ją martwiło, i wcale nie chodziło o nią. Dobrze wiedziała, że Bastian nigdy by jej nie skrzywdził, ale inni nie mieli tyle szczęścia, co Wynn, cóż, może byłoby łatwiej gdyby szlamy po prostu nie wchodziły mu w drogę? Albo po prostu gdyby jej przyjaciel z dzieciństwa nie był aż mocno popieprzony.
    Szlaban nie był dla niej jakiś straszny. Wiele razy już go odbywała, zostając po godzinach, i po prostu wzdychała ciężko, przewracała oczami i bez humoru robiła to, co jej kazano, choć to też było mocno uzależnione od tego, z kim akurat wpadła w kłopoty. Bastian zawsze potrafił ją zaskoczyć i nudny szlaban zamieniał się w przygodę.
    Przypominając sobie tę akcję z poparzonymi uczniami, poczuła niejakie poczucie winy. Mogła się spodziewać, że właśnie tak to będzie wyglądać, a przecież nie pytała przyjaciela o żadne szczegóły. Jeśli czegoś potrzebował, ona starała się to załatwić, jednocześnie wiedząc, że była jedyną osobą mogącą powstrzymać Lestrange od większych szkód. Jako jego przyjaciółka miała zawsze pełne ręce roboty.
    — Już myślałam, że nie przyjdziesz. — Złapała jego rękę i ściągnęła ją sobie z głowy. Obrzuciła go wkurzonym spojrzeniem, jakby już wcześniej nie powtarzała, że nie ma tego robić, ale Bastian najwyraźniej lubił jej uświadamiać, że od ich dzieciństwa ani trochę nie przybyło jej centymetrów.
    — Zabójczy szlaban? — Uśmiechnęła się pod nosem i westchnęła teatralnie. — Jakby życie z Tobą nie było dostatecznie zabójcze — odparła rzeczowo. — Im szybciej uporamy się z tym gównem, tym lepiej dla nas.
    Popchnęła drzwi i przeszła przez próg. Porządkowanie przedmiotów związanych z mugolami, a potrzebnych do prowadzenia mugoloznawstwa, wydawało się Wynn naprawdę nudne i najchętniej rzuciłaby to wszystko w diabły. Ale nie było mowy o tym, że się od tego jakoś wykręcić. Profesor dobrze wiedział, że to ona i Bastian zgotowali to małe piekiełko biednym uczniom, więc nie pozostało nic, oprócz tego, żeby przyjąć karę.
    — To co? Dzielimy się jakoś? — zapytała, rozkładając ręce i zatrzymując się przy jednym z regałów. — Myślisz, że będzie tutaj coś godnego uwagi, oczywiście nie oczekując, że w ogóle profesor trzymałby tutaj coś ciekawego.

    ulubiony skrzat

    OdpowiedzUsuń
  18. Bastian pachnie metaliką krwi, stęchlizną pokoi pod powierzchnią i kurzem starej księgi. Wybałuszone gałki wsiąkają w nieskazitelność jej skóry i pochłaniają pierwsze żywe tkanki, swąd uderza jej do głowy i nie czuje wcale ostrych brzegów okładek książkowych kolcami w krucho kościstym rusztowaniu. Tylko jego oczy, piękne oczy, czarne oczy, oczy obłąkane. On nie patrzy, On pożera.
    Pożera od miesięcy, a mimo to nie braknie spragnionemu drapieżnikowi świeżego mięśnia na jej kruchej kości. Niezrozumiałe są dla Barbie sposoby, w jakie udało się podtrzymać nad powierzchnią zainteresowanie Ślizgońskiego łowcy swoją drobną strukturą, niezrozumiałe zachłanności tak głębokie i potężne, że nieugaszone pospolitą torturą i przeklina się za każdym razem, gdy On potrzebuje jej i pragnie. Przeklina się, gdy wpycha ją w róg pustej łazienki i szepcze Oscausi. Przeklina się, pokrywając płaty skroniowe kolejnymi warstwami krzyku niewykrzyczanego, pokrywając płaty skóry pozbawione warg kolejnymi łzami i telepatycznie dzieląc się z Bastianem obydwoma oznakami słabości.
    Blisko jest, przerażająco i niewystarczająco zarazem i bez odgórnej myśli kruszyna zamyka ostatnie centymetry między cudzym swoim ciałem i unosi podbródek. Już nie blisko, ale prawie razem. Niespełna pojedynczy cal wilgotnego powietrza między ich wargami, nozdrza ocierają się o siebie w słodkiej intymności i Barbie czuje jego dreszcz obrzydzenia lub zachwytu.
    Zrób mi jakąś krzywdę, myśli rozbrajająco i bezwstydnie, między prowokacją a błaganiem.
    - Złap mnie. – szepcze ciepło i zachłannie, między prośbą a wyzwaniem. Lewe kolano z impetem wbija się i miażdży jego krocze.
    Czyż nie milej tak ugodzić Bastianowską męskość niemetaforycznie, niemagicznie, pojedynczym ciosem ciała? Czyż nie przyjemniej pędzić w ciemności książkowej zbieraniny z głuchym jękiem i donośnym przekleństwem ust niemalże wypieszczonych rozpływającymi się w powietrzu coraz bardziej? Czyż nie taktowniej, z najwyższym szacunkiem i umiłowaniem walczyć czystą krwią z żylnymi ściekami?
    Biegnie więc w księżycową noc między hebanowymi półkami i tworzy z Bastianem wojenne melodie rozpisane na rozpędzone kroki i ciężkie oddechy dwóch muzykantów. Promienie zaklęć świszczą w uszach i mienią się tuż za nią, oświetlają drogę i blokują ją zarazem, jeden trafia dziesięć cali na lewo od kości policzkowej i głuchy huk okładek o podłogę. Nie zatrzymuje się w myśli ani ruchu z nadzieją, że ktoś może ich usłyszy, celem drzwi wejściowe i korytarz na pierwszym piętrze.
    Klamka mieni się na złoto w świetle różdżkowym i widzi ją wyraźnie. Wargi rozciągają się w momentalnej ekscytacji przekonania, że ucieknie swemu łowcy i ukryje się w puszczy zamkowej, którą zna do znudzenia dokładnie. Smakuje na tych wargach mdłą słodycz wygranej i unosi się na piedestale ułożonym z jego martwych, sztywnych członków lub w zakurzonym powietrzu, gdy Bastianowski czar narusza delikatną Barbiną konstrukcję i uderza nią w podłogę. Tyle można pomarzyć.
    I leży tak płaską plamą załamaną pod okrutnymi kątami, dzwony pod czaszką i strużki krwi ze strzaskanego nosa. Chichot drapieżnika perliście pieści uszy pod gęstą mgłą cierpienia, ból rozlewa się po odnóżach falami sejsmicznymi, a jednocześnie… błogość. Spokój. Melancholia trwania w panice i niewygodzie.
    Przeklina się za każdym razem, gdy potrzebuje go i pragnie.

    Barbie Brown.

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Yeah, to super :D Myślę, że w sumie najlepiej będzie wyzwolić napęd konfliktu teraz. W ferworze emocji, do których ktoś nie zdążył się przyzwyczaić, ludzi stać chyba na jeszcze bardziej szalone posunięcia. Andy po prostu podchodziłby do Bastiana bardzo obojętnie, wręcz (podobnie jak do reszty uczniów) prześmiewczo. I gdyby odwalił coś naprawdę pojechanego to absolutnie nie zawahałby się przed opierdzieleniem go i nałożeniem surowej kary. Hm,aa czy Lestrange zacznie sięgać głębiej, spróbuje się czegoś o Andym dowiedzieć czy na początek ucieknie się do bardziej "ogólnych" metod zbadania jego psychiki? ]

    Andy

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Bastan jest fantastycznie podły :). Bardzo spodobała mi się Twoja karta, czytałam aż dwa razy, żeby bardziej wczuć się w ten klimat. Totalnie wykluczam wrogość między Larrym a Bastianem, bo są bardzo blisko siebie w wizji tego magicznego świata. Na Notta mocno napiera presja wychowania w bezwzględnym szacunku do krwi (w końcu jego pra-pra-dziad napisał tę księgę, była to tzw. Nienaruszalna Dwudziestka Ósemka o czystokrwistych rodzinach), ale nie odnosi się z tym przed wszystkimi, bo bardzo dba o wizerunek i potrzebuje akceptacji środowiska. Nie pozwoliłby sobie też wejść Bastianowi na głowę i nie uległby jego namowom, jeśli nie byłoby mu to na rękę. Z pewnością też ma tego chłopaka za nieźle odklejonego z tymi swoimi socjopatycznymi zachowaniami. Myślę, że najlepsza dla nich relacja byłaby właśnie oparta na wzajemnym szacunku i bardzo chętnie wezmę pod uwagę ich wcześniejszą, dłuższą znajomość. Jeśli Bastian czasem popadałby w jakiś szał albo nieroważne pomysły, to pewnie Lazarus na spokojnie by go próbował jakoś okiełznać, ale to też zależnie od jego nastroju - jeśli trafiłby na gorszy dzień to nie miałby nic przeciwko, żeby znęcać się nad jakimś mugolastym pierwszoroczniakiem. Lazarus wykorzystywał też dziewczyny, nawet jeśli były szlamami, bo w nim trochę toczy się walka o to, jaki naprawdę powinien być i nie uznawał tego za coś złego, jeśli potrzebował zaspokoić potrzeby to liczył się jedynie z samym sobą. Nie chciałby trafić do pudła jak ojciec, dlatego raczej jego działania, jeśli już nielegalne, to są przemyślane i ostrożne.
    To tak przybliżyłam zachowania Notta, bo nie napisałam tego w karcie, ale wydaje mi się, że przed wątkiem, jeśli mieliby być powiązani wcześniejszą relacją, to raczej są to rzeczy istotne.
    Wydaje mi się, że najciekawszym teraz wątkiem byłoby zestawienie tych dwóch chłopców gdzieś na neutralnym gruncie, gdzie mogliby otwarcie porozmawiać. Larry mógł nawet szukać takiej konfrontacji w związku z zaistniałą aferą jego ojca, potrzebowałby przewartościować swoje poglądy, a Lestrange'a uznałby za najodpowiedniejszego dotknięcia tematu losów po-voldermortowskich śmierciożeców. Może pójdziemy w taką stronę? :) ]

    Lazarus Nott

    OdpowiedzUsuń
  21. [Cześć! Chodzę sobie po kartach i nie mogłam przejść obojętnie takiego cuda, które najpierw zauroczyło mnie graficznie, a później doszła do tego treść, która wzbudziła we mnie uczucia niepokoju – Bastian przypomina mi trochę taki rozpędzony pociąg, który zaraz ma się rozbić, czujesz grozę, lecz nie możesz odwrócić wzroku. Jest okropny i fascynujący zarazem, idealnie udało ci się uchwycić to bezwzględne dziedzictwo rodu Lestrange i wpleść go w życie wciąż chłopaka. Bardzo chcę z nim wątek. Tak bardzo bardzo. Przychodzę was porwać i nie macie nic do gadania. Ach, jest tyle kierunków, w jakie chciałabym pójść, o ile tylko oczywiście masz ochotę na wątek z moją Dominique. Może się wydawać, że to idealna panienka do znęcania się, ale my już udowodnimy Bastianowi, że nie pójdzie mu tak łatwo :D Jeśli tylko jeszcze macie miejsce to chodźcie do nas <3]

    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  22. Czasem, rzadko, ale jednak zdarzały się takie dni, że na ogół opanowany Neville Longbottom miał ochotę krzyczeć. Działo się do w dwóch przypadkach. Pierwszy, kiedy dostawał nawałnicę sów z Ministerstwa, z papierami do zrobienia na przysłowiowe wczoraj. Naprawdę, nic go nie wyprowadzało z równowagi na dyrektorskim stanowisku tak, jak bezsensowna papierologia. Drugi przypadek, w którym miał nieprzemożną chęć zdarcia sobie gardła krzykiem, był wtedy, kiedy opiekunowie domów zrzucali na niego zajęcie się ciężkimi sprawami. Tym razem sprawa, którą miał się zająć, nosiła imię Bastian Lestrange, a to powodowało, że chciał tylko jeszcze bardziej krzyczeć.
    Nie mógł odmówić potomkowi Rabastana przyjęcia w mury Hogwartu. Tak samo, jak nie odmówił tego Malfoyowi, Rookwoodowi, Nottowi, czy Macnair. Wpuścił ich wszystkich w mury szkoły, a oni jak na ironię, wszyscy wylądowali w Domu Węża. Mała armia dzieci kryminalistów, jak kiedyś zdarzyło mu się ich nazwać, za co dostał porządną naganę od Hermiony przy którejś wizycie w ich domu, a potem zgodnie doszli do wniosku, że Hogwart już przecież taki był. Otwarty zawsze dla każdego, bez znaczenia czystości krwi czy poglądów. Dumbledore zawsze wierzył, że każdy z tych trudnych przypadków którymi się opiekował jako dyrektor, sam znajdzie swoją drogę, niekoniecznie związaną z tą ciemniejszą stroną mocy, a Neville usilnie chciał wierzyć w to samo, jeśli chodziło o jego własne trudne przypadki, którymi przyszło mu się opiekować.
    Pamiętał doskonale dzień, w którym po wielu latach, podczas ceremonii przydziału w Murach Wielkiej Sali usłyszał nazwisko Lestrange, należące do ludzi, którzy znęcali się nad jego rodzicami, tym samym pozbawiając go szczęśliwego dzieciństwa i rodzicielskiego wsparcia, którego nigdy nie doświadczył. Zmroziło go i wybiło z równowagi na tyle, że później, kiedy przyszło mu wygłaszać mowę powitalną, ledwo pamiętał co chciał i powinien powiedzieć nowo przybyłym uczniom. Później tego wieczora pojawił się na progu Dziurawego Kotła, kompletnie pijany, bardzo długo płacząc, trzymany mocno z rękę przez Hanne, która, mimo iż nie była już jego zoną, przez lata zdążyła poznać jego koszmary i wciąż była nieocenionym wsparciem, kiedy po równi pochyłej staczał się w odmęty przeszłości i rozpaczy.
    Jakkolwiek byłby tolerancyjny, wyrozumiały i nawet dostrzegał, że nie każdy ślizgoński potomek Śmierciożercy ma te same mordercze zapędy, wręcz przeciwnie, tak wśród całej tej zielonej gromadki, Bastian stanowił dla niego osobiste, całkowicie prywatne wyzwanie, z którym musiał się zmierzyć. Hermiona powiedziała mu nawet kiedyś, że przecież jest dorosły, powinien być ponad to, a Bastian to jeszcze dziecko, ale Nev nie był. Nie był i nawet nie do końca chciał być ponad to, wciąż mając dźwięczący w uszach śmiech Bellatrix i uczucie jej różdżki przytknięte do własnego gardła.
    Dlatego właśnie teraz miał ochotę krzyczeć, gdyż oto został postawiony przed obowiązkiem dyrektorskiej rozmowy z nikim innym, jak młodym Lestrangem właśnie. I gdyby to był ktokolwiek inny, gdyby był, ale nie był, więc musiał wziąć trzy oddechy, zacisnąć i rozprostować pięści i wrócić za biurko, dokładnie w momencie, w którym otworzyły się drzwi gabinetu, a Ślizgon przekroczył próg.
    – Pan Lestrange, zapraszam – punkt dla niego, za nie skrzywienie się przy wypowiadanym nazwisku i zaproszenie chłopaka do zajęcia miejsca siedzącego – Profesor Hofer napomknął, że znalazł się pan tutaj z powodu… nazwijmy to sobie zbytniego zaangażowania w agresywne zachowanie wobec trzeciorocznego Puchona. Chce mi pan coś powiedzieć na ten temat? – splótł palce dłoni ze sobą, opierając je na blacie biurka i spojrzał pytająco na chłopaka siedzącego tuż przed nim.

    Longbottom

    OdpowiedzUsuń
  23. [ Och, nawet nie wiesz jak mnie ucieszyła Twoja odpowiedź.
    Już myślałam, że zniknęłaś z bloga i cały misterny plan zaprzepaszczony.
    Jak najbardziej muszą się znać poza szkołą i nie raz spędzali razem wakacje. Jednak Lazarus, tak jak podkreśliłaś, nie zawsze dałby się ponieść pomysłom Bastiana. Jest przebiegły i w dążeniu do celu nie może sobie pozwolić na tak chaotyczne omsknięcia.
    Jeśli chodzi o dziewczyny, Larry to kobieciarz i nie lubi samotności, więc na pewno kosztował towarzystwa dziewcząt, ale nie wiem czy do końca poparłby molestowanie mugolaczek xD to trochę zbyt perwersyjne i raczej Nott to zdobywca. On doświadcza i czuje się przez to lepszy, jeśli wiesz o co mi chodzi :)
    Teraz jest trochę w życiu Lazarusa temat na topie, bo zaczął niewinne flirty z Dominique Weasley i jeśli Bastian też chodzi na Zielarstwo, to na pewno widział te zagrywki. Wcześniej też ułożyłam jeden wątek, w którym Larry dostał po pysku od jakiegoś kolegi, za próbę przekonania, że Weasleyowie to wciąż czysta krew, a nie tylko zdrajcy. Można w tą akcję wkleić Bastiana, jeśli Ci to odpowiada, że pod wpływem alkoholu po sprzeczce/konrtowersyjnej rozmowie by mu przywalił z piąchy w twarz. Jeśli nie, to wciąż może zostać tam jakiś anonimowy kumpel.
    Ja jestem blogowiczką zmartwychwstałą po wielu latach i zawsze wolałam wątki na yolo, nawet takie planowanie jest dla mnie nowością, acz bardzo ciekawą ;) ]

    Lazarus

    OdpowiedzUsuń
  24. [Mam kilka pomysłów, ale jeśli uznasz, że nie pasują do Bastiana to na mnie krzycz :D W zasadzie poszłaś trochę w podobnym kierunku, o którym myślałam – aby Minnie przeciwstawiła się Lestrange’owi. Jest nieśmiała i cicha, nie piśnie nawet wtedy, kiedy jej samej dzieje się krzywda, lecz gdyby widziała, jak Bastian pastwi się nad jakimiś dzieciakami, pokonałaby swoją blokadę, pokazała pazurki i dosadnie przekazałaby mu, co o nim myśli (przy okazji wykorzystując swoją inteligencję, której Bastian może się obawiać, jakoś tak odwróciłaby sytuację, by Lestrange znalazł się w przegranej pozycji, choć niekoniecznie byłoby to związane z ośmieszeniem, raczej ze sprytną zmianą układu sił). Tylko tutaj następuje zwrot akcji, bo Bastian nie wziąłby na Dominique odwetu – może byłby trochę rozbawiony, że takie niewinne chuchro odważyło mu się przeciwstawić, może odrobinę by mu zaimponowała sposobem, w jaki obróciła sytuację na swoją korzyść, zapaliłaby się w nim jakaś bliżej nieokreślona iskierka i powiedziałby otwarcie, że on sam rozprawi się z Minnie Weasley i nikt poza nim nie ma prawa jej tknąć. Problem w tym, że znajdzie się dwóch półgłówków, którzy nie są w stanie zrozumieć nawet tak prostego przekazu i będą chcieli się wkupić w łaski Bastiana, planując zemstę na Dominique. Bastian się dowie i na pewno nie spodoba mu się, że jakiś dwóch typków zignorowało jego słowa, potraktuje ich brzydkimi zaklęciami, jednocześnie ratując Minnie z rąk oprawców. No i to głupie dziewczę od tamtej pory będzie przekonane, że może Bastian Lestrange nie jest takim psychopatą, za jakiego wszyscy go uważają, że może ma w sobie jeszcze jakąś malutką cząstkę dobra, zacznie go uważnie obserwować, pytanie tylko, jak to dalej ruszymy. Myślałam jeszcze nad uwolnieniem uroku wili Dominique; powszechnie przyjęło się, że jako jedyna z rodzeństwa nie ma w sobie podobnych zdolności, ale przeczytałam krótkie fanfiction, w którym właśnie ona miała w sobie największą moc, tylko dobrze to ukrywała i wykorzystywała w okrutny sposób. W przypadku Minnie wyrzuciłabym używanie mocy w okrutny sposób, ale jest możliwe, że posiada urok wili, tylko sama nie zdaje sobie z tego sprawy. Bastian mógłby być świadkiem jego działania i zrozumiałby, że Minnie nie ma o tym pojęcia, więc w jego głowie zrodziłby się szatański plan wykorzystania zdolności dziewczyny do swoich własnych, ukrytych celów, bowiem imperio jest zaklęciem niewybaczalnym, a nikt nie przejmuje się urokiem wili w dziewczynie, która posiada zaledwie 1/8 jej krwi, ale jej dar jest równie skuteczny co to zaklęcie. No i tutaj w grę może właśnie wejść złamanie jej serduszka. Gdyby najpierw udawał jej przyjaciela, później może kogoś więcej, igrając na cienkiej granicy, a jednocześnie utrzymując ich całą relację w tajemnicy. Drobne gesty, które zauważyła, to, że jej pomógł, może przyłapałaby go podczas gry na skrzypcach i to byłoby takie piękne, wydawałoby jej się prawdziwe, że oszukałby nawet jej bystry umysł? Choć trudno byłoby powiedzieć, która część była oszustwem, a które rzeczy mogły być jednak nasączone szczerością. To teraz mów, co o tym wszystkim myślisz i czy przypadkiem nie popłynęłam za bardzo z tymi pomysłami ;)]

    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  25. [Nie ma problemu, żyćko czasem tak przyciśnie, że nie ma się w ogóle czasu!
    Zdjęcie już zmienione, ale fakt, jak zobaczyłam go z papierosem, to nie mogłam się oprzeć. *w*
    I widziałam powiązanka! Są świetne i naprawdę ładnie zrobione. <3 A opis relacji Wynn-Bastian jest wręcz idealny.
    PS. Tak, oglądałaś? Kocham moment tego, jak on się uśmiecha w ten swój specyficzny sposób. Najpierw kamienna twarz, a później uśmieszek. xD]


    Uśmiechnęła się lekko, słysząc jak mówi: mojej małej Wynn. To mogłoby być nawet urocze, gdyby nie to, że mówił to Bastian Lestrange. Doceniała to, że zawsze stawał po jej stronie i nawet nie musiała go o to prosić, bo Bastian pojawiał się momentalnie gdzieś obok. Czasem jednak miała wrażenie, że Lestrange wie o niej wszystko: gdzie była, z kim, dlaczego?
    — Jakbyś nie przyszedł — zaczęła — też bym sobie poszła.
    Wzruszyła krótko ramieniem i wyszczerzyła do niego zęby. Rozejrzała się wokół, szukając czegoś ciekawego. Wynn mimo wszystko nie myślała tak o tych wszystkich mugolskich rzeczach. Nie uważała ich za bezwartościowe, a potrafiły Wynn jakoś zainteresować, choć zabawki i gry planszowe wydawały jej się trochę dziecinne. Lubiła jednak mugolskie komiksy i chętnie je czytała pod pościelą. Wtedy rozświetlała różdżką mrok i wodziła wzrokiem po obrazkach, pochłaniając paczkę lukrecjowych pałeczek.
    — No tak… — odparła, kiedy Lestrange stwierdził, że mugole nie mogliby stworzyć czegoś wartego uwagi.
    A zaraz potem otworzyła szeroko oczy i rozdziawiła usta, kiedy Bastian rzucił nożem, który niemal wbił się w jej czoło, ale przeciął powietrze dalej i trafił w obraz. Wynn odwróciła się za ostrzem, a potem spojrzała w stronę chłopaka i zmarszczyła oskarżycielsko brwi, wiedząc jednak, że Lestrange nie zrobiłby jej krzywdy.
    Zaśmiała się cicho, słysząc udawane zmartwienie, a potem wzięła krzesło, przesunęła je pod obraz i wspięła się po nim, łapiąc za nóż. Niestety z tym ruchem płótno rozerwało się brzydko i opadło, obnażając pustkę. Twarz kobiety w obrazie zdecydowanie nie była już tak ładna.
    — Myślisz, że ktoś zauważy? — Zważyła nóż w ręce, zastanawiając się nad tym, kto go tutaj zostawił. I kto był tak aż tak głupi?
    — Inny pomysł? Jaki? — Odwróciła się do niego, a widząc różdżkę w ręku chłopaka, przechyliła głowę w bok i odłożyła nóż. — Chcesz się trochę pozabijać? Tutaj?
    Uniosła brew, a potem złapała za swoją różdżkę i wymierzyła w stronę przyjaciela. Uśmiechnęła się do niego jak złośliwy kot, czekając aż wykona pierwszy ruch. Chyba naprawdę umiała dobierać sobie przyjaciół, skoro żaden z nich nie zatracał się w uroku pół-wili, którą była, a jeden z tego zacnego grona właśnie zamachnął się w jej stronę różdżką.
    Nie bała się go ani trochę. Poza tym Wynn umiała się bronić i chętnie to robiła, znając także kilka czarnomagicznych zaklęć. Kiedy dorastało się w takiej rodzinie jak Burkes, czarna magia nie była czymś wyjątkowym, była czymś naturalnym.

    little friend

    OdpowiedzUsuń
  26. Drzwi kopniakiem wybite z zawiasów i Bastian wpycha ją do środka, zatrzaskuje jedyną drogę wyjścia i przekręcony kluczyk. I chociaż wspólnie zajmują klaustrofobiczną w jedności pragnień przestrzeń, to w tym pokoju z ruchomymi ścianami, co zaciskają się na jej centralnej istocie powoli i nieuchronnie, jest zupełnie sama. W tym pokoju, co nazywa się cierpienie.
    Z początku zdaje się walczyć, bardziej mechaniką instynktów samozachowawczych i podświadomą chęcią przetrwania, niźli przytomną myślą, która momentalnie wyrwana z pamięci i wsiąka w sufit tego pokoju. Wibrują wszystkie członki poruszane piekielnymi otworami, z których strumieniami pozbawionymi ciśnienia wypływają nektary witalne; gałki rozbiegane chaotycznie i ciemna, gorzka masa bulgocze w luźnym gardle, krztusząc i zatykając wszelkie szczeliny. Resztkami skupienia rozciąga mięśnie na sztywnej w oszołomieniu szyi, policzkiem dotyka wilgotnego chłodu drewna i rozwiera usta. Ciemna, gorzka masa wypływa kałużą mieniącą się w księżycu brokatem na posadzkę.
    W tym pokoju, co nazywa się cierpienie, wita znajome kąty i kłania się przed niewzruszonymi emocją, w jednostajnym ruchu unicestwienia ścianami, odczytuje wskazówki zegara do końca świata i klęka na podłodze. Znużone przytłaczającą traumą powieki przymykają się mimowolnie i do oka cyklonu, centrum najwyższej intencjonalności i ośrodka decyzyjnego mózgu wkracza pojedyncza akcja oddechu.
    Oddycha i nic więcej. Oddycha głęboko i donośnie, pierś w skorupie zaschniętego szkarłatu unosi się i opada w tempie już nie samby, a bardziej walca wiedeńskiego, oddycha i w spazmach katuszy drżą jej policzki z kredy. Słowa wypluwane przez jadowitego węża zapisane czarcim ogniem na pojedynczych zwojach mózgowych i smukłymi palcami pokrytymi krwią na ruchomych ścianach. Zmuszona przeszkodą jego ego otwiera oczy i unosi ciężką, ciężką głowę.
    Zgłoski zupełnie niepotrzebne, biały szum w porównaniu z absolutną, potężną ciszą jego czynów i jeszcze tyle musi się diabeł nauczyć. Jeszcze tyle musi niewolnica swojego Pana nauczyć.
    W tym pokoju, co nazywa się cierpienie, początkowy szok brutalnego wejścia i niemożliwości ucieczki zupełnie ustępuje, mięśnie wyżymane z nadmiaru hemoglobiny i umiejętną ręką rozcięte wzdłuż włókien powoli wypełniają się skroplonym spokojem, a agonia transmutuje się niewerbalnym zaklęciem spod jej czaszki w błogą ekstazę. Nagłość nacisku przedmiotu zbrodni o rozszarpane tkanki z bolesnym sykiem poharatanego ciała rozsyła niemą rozkosz po siatce połączeń nerwowych, zastrzyk adrenaliny i szeroki w narkotycznej beztrosce uśmiech kwitnie na Barbinych, sinych wargach.
    Słodkie jego usta, gdy nie może się powstrzymać przez delikatnością dotyku jej bezwładnego ciała.
    Słodki jego szept, gdy o hołd jego wyższości i daninę z sylab prosi ją i błaga.
    - Musisz… mnie… wyleczyć. – głos bajecznie słaby, pozbawiony siły wykonawczej w głębokości gardła, a wypełniony po brzegi radosną pewnością ich treści. Szczerzy się do swojego napastnika zdruzgotana ofiara, z której pod okrutnym dotykiem wypływa życie. - Inaczej nigdy już… się mną nie pobawisz. Masz minutę, zanim… wejdę we wstrząs anafilaktyczny i stracisz mnie na zawsze. Tik tak, tik tak… - błogość uśmiechu umyka, wypchnięta w tył przez grymas szyderczego tryumfu, chociaż oddech tak płytki i przerwy między słowami wypełnione kaszlem i głuchym jękiem.
    W tym pokoju, co nazywa się cierpienie, ryzykuje wszystko. W niewielkiej części majaczy mózg, w którym pod wypływem krwi systematycznie gasną światła, zdecydowaną większością jednak świadomie i z odwagą godną kary lub pochwały postanawia uświadomić mu prawdę siły przyciągania. Prawdę muskających się ust i szaleńczych szeptów; prawdę połączonych na wieki spojrzeń i obopólnych jęków rozkosznych katuszy, co ocieplają zziębnięte toksyną serca. Prawdę, która godzi pojedynczym ciosem w rozbuchane ego Ślizgona i sprawia, że z intymną przyjemnością smakuje zanieczyszczoną pospolitością krew swej ofiary.
    Kocha ją, obrzydliwą, słabą i brudną, chociaż jeszcze nie zna.

    Barb.

    OdpowiedzUsuń
  27. [Och, dziękuję! Powiem szczerze, że chętnie podręczę Albusa, bo w tych wątkach, które mam na chwilę obecną, jest w gruncie rzeczy dość spokojnie i tęczowo, nawet jeśli momentami trochę dramatycznie. Szantażowanie go męczeniem Lily to świetny sposób, żeby go trochę zagiąć i sprawić, żeby czuł się bezsilny, a do tego można to połączyć z tą czarną magią - może Bastian spróbowałby takim właśnie szantażem zmusić go do spróbowania paru czarnomagicznych zaklęć? Potem obaj mogliby wpaść przez to w tarapaty (albo tylko Albus, żeby było zabawniej).
    A w kwestii wątku epistolarnego, teoretycznie miałam jedną chętną, ale nie wiem, jak to ostatecznie będzie, dlatego chętnie dowiem się, co Ci chodzi po głowie! :D]

    Albus Potter & Vardan Rosier

    OdpowiedzUsuń
  28. Och jakże miał ochotę wziąć ten jedenastocalowy, sztywny cis, wypełniony włóknem ze smoczego serca, który spoczywał w szufladzie dyrektorskiego biurka i podetknąć go temu szczeniakowi pod żuchwę, w bliskim sąsiedztwie tętnicy i wyszeptać mu do ucha wszystkie te podłe zaklęcia, które Rabastan wykrzykiwał w stronę jego rodziców, kiedy krwawili u jego stóp. Jakże miał ochotę sięgnąć, wpleść długie palce w lekko kręcone włosy chłopaka, szarpnąć i słuchać głuchego trzasku łamanej przegrody nosowej, kiedy ta piękna, podła twarz spotkałaby się z gładkim blatem biurka, zupełnie jak zły glina w tych mugolskich filmach. Jakże miał ochotę pociąć tę alabastrową skórę Setcumsemprą Severusa Snapea, w dokładnie taki sam sposób jak chłopak zrobił to tamtemu młodemu Puchonowi i jak bardzo, och na pieprzonego Merlina, jak bardzo nie mógł sobie na to pozwolić. Nie był ani złym gliną, ani gwałtownym psychopatą, nawet jeśli czasami podejrzewał sam siebie o takie skłonności. Problem polegał na tym, że był dyrektorem, a przed sobą miał ucznia, młodego czarodzieja, który to uczeń był głównym motorem napędowym owych skłonności, o których Neville wolał nie myśleć, a co dopiero mówić głośno.
    – Panie Lestrange… - zaczął, przeciągając nieco głoski, dając czas drętwiejącym, splecionym palcom, na pogodzenie się z faktem, że nie mogą gwałtownie zwinąć się w pięść i przyłożyć chłopakowi w nos, bo tak zapewnie by zrobił, gdyby był Nevillem Longbotoomem z siódmego roku nauki w Hogwarcie. – Rozumiem pańskie wzburzenie. Pana nazwisko w wielu ludziach wyzwala gorące uczucia i reakcje, co oczywiście nie oznacza, że należy się z tym godzić… – zatrzymał się na moment, z perspektywy zwykłego człowieka wiedząc, że nie jest w stanie dłużej głosić tych bredni, gdyż zarówno postać Rabastana, jak i jego nazwisko najchętniej posłałby do siedmiu diabłów, nie przejmując się konsekwencjami swoich słów i czynów. W głębi duszy był naprawdę dumny z tego Puchona, który postanowił postawić się Ślizgonowi, nie zważając na to, czyje nazwisko nosi, jednak z perspektywy dyrektora i pedagoga, wiedział, że musi ważyć słowa jak nigdy wcześniej, jeśli ma wyjść z tej rozmowy z twarzą, a nie w otoczeniu Aurorów. – Twoja reakcja, nawet jeśli według ciebie, uzasadniona, była niedopuszczalna. Dopuściłeś się karygodnego czynu podniesienia własnej różdżki przeciwko drugiemu uczniowi, wyrządzając mu niedopuszczalną krzywdę, a wiesz, co to oznacza? – Gnojku, prawie zabiłeś tamtego dzieciaka!
    Mam problem z kontrolowaniem złości. Longbottom nigdy wcześniej nie mógł się bardziej utożsamić z tymi słowami, jak właśnie teraz, prowadząc tę kuriozalną w swej formie rozmowę, gdyż aż za dobrze wiedział, że Bastian nie przejmie się ani jednym jego słowem, a po wyjściu z gabinetu najpewniej znajdzie sobie kolejną ofiarę, by odreagować w taki, czy inny sposób. Chłopak czuł się bezkarny, na dodatek Neville odczuwał niepokojące wrażenie, że nie zależy mu absolutnie na niczym, czego odebranie mogłoby spowodować dostateczną karę i wywołać jakąkolwiek formę skruchy. I chociaż najchętniej przyjąłby od niego to kłamstwo, które przed nim kładł, w postaci zmartwienia i żalu za własne czyny, byleby tylko odsunąć problem, jak najdalej od siebie, jednak stan Puchona był zbyt poważny, by mógł umywać ręce od całego zdarzenia, zostawiając rozwiązanie sprawy opiekunom Domów. Więc zrobił jedyną słuszną rzecz, którą mógł w tej chwili zrobić, jednocześnie mentalnie szykując się na wojnę. Wyprostował się na krześle, nie spuszczając wzroku z chłopaka
    – Twoja różdżka zostanie poddana zaklęciu Priori Incantatem w obecności pracowników Wizengamotu. Ty sam również zostaniesz przesłuchany. Do tego czasu zostajesz pozbawiony prawa do jej używania – powiedział zimno, twardo, tonem, o którym zapomniał, że jeszcze potrafi go używać.

    Neville Longbottom

    OdpowiedzUsuń
  29. [Aaaaa, strasznie się cieszę, że pomysły ci się podobają <3 Hm, co do daru Minnie to dużo zależy od tego, jak dobrym obserwatorem jest Bastian i czy kiedykolwiek zwróciłby uwagę na Weasley’ównę. Oboje są na VII roku, więc stykali się ze sobą na zajęciach. Być może Lestrange raz zauważyłby jakąś nieprawidłowość na lekcjach wywołaną urokiem Dominique i nabrałby podejrzeń, lecz nie miałby jak tego sprawdzić bez zwracania na siebie uwagi, bo Bastian Lestrange rozmawiający z taką szarą myszką? Może już wtedy w jego głowie pojawiłby się jakiś zaczątek pomysłu, który rozrósłby się w momencie, w którym Ślizgon upewniłby się, że Minnie faktycznie ma dar, a do tego mogłoby już dojść po tym, jak mu przeszkodziła? Tak naprawdę wszystko sprowadza się do tego, czy Bastian w ogóle zdawałby sobie sprawę z istnienia Domnique ;) Co do samego wątku to… jestem tak niezdecydowanym człowiekiem, że nie wiem xD Z jednej strony fajnie byłoby pokazać Minnie z innej strony, kiedy przeciwstawiałaby się Bastianowi, a z drugiej strony nie wiem, czy nie lepiej będzie to wykorzystać już jako retrospekcję, a akcję faktycznie przenieść do momentu, w którym Lestrange może się pobawić w rycerza na czarnym koniu ;) Ja się dostosuję, o!]

    Minnie

    OdpowiedzUsuń
  30. [ Jestem ciekawa tego eksperymentu i myślę, że możemy połączyć obie sprawy, że wcześniej się pokłócili o czystość krwi, ale minęło kilka dni, atmosfera konfliktu opadła i spotkali się w pokoju wspólnym i w sumie Lazarus sam mógłby wyjść z inicjatywa, żeby mu pomóc ważyć ten eliksir, bo sam lubi eksperymentowanie z miksturami i rozmowy pewnie wyjdą same z siebie :)
    Chcesz zacząć taki wątek? :) ]

    OdpowiedzUsuń
  31. [O, ale wiesz, można byłoby te pomysły połączyć! Bo co, gdyby wpakowali się w jakieś tarapaty w związku z tym szantażem, ale nie na tyle poważne, żeby konsekwencje były jakieś wybitnie okropne (łażenie nocą do Działu Ksiąg Zakazanych chyba nie jest podstawą do wydalenia ze szkoły, ale z drugiej strony stary Dumbel już nie pilnuje tu porządku, więc kto wie, może zasady gry się zmieniły), więc w ramach kary musieliby udać się z gajowym do Zakazanego Lasu i w czymś mu pomóc. Tu musiałby zapewne znów wejść Bastian ze swoim szantażem, bo może ma na Albusa coś jeszcze poza tym dręczeniem rodzeństwa, więc odłączyliby się i zgubili, a potem coś by ich zaatakowało, co Ty na to? :)
    A na sówkę już odpisuję!]

    Albus Potter

    OdpowiedzUsuń
  32. Wobec magii tak wszechogarniającej, całkowitej w swej ostateczności i monumentalnej, jaką stanowi Sectumsempra, nie jest w stanie dostatecznie skupić na chorej przyjemności puchnącej w lewej komorze, ani tej, która emanuje spod ciężkiego oddechu oprawcy. Zbyt prędko pozbawione eliksiru istnienia komórki usychają i więdną, zanim umysł przetrawi i nasyci się cierpieniem, organy zatrzymują się zupełnie tylko na wpół rozprute i nie może zanurzyć się do samego końca w obrzędzie barbarzyństwa. To zaklęcie na sam koniec, a nie na sam początek i jeszcze tyle mógłby jej zrobić.
    Jeszcze tyle drobnych tortur i przeciągłych jęków i roztrzaskanych z leniwą brutalnością kości i szeptanych pieszczotliwie próśb o ułaskawienie czekało na Niego. Narwany w młodzieńczej emocjonalności, rozochocony hormonami i okrutnymi pragnieniami nabrzmiałymi do granic możliwości pod wpływem całego tego czekania na wystarczająco dobrą ofiarę, zdaje się nie rozumieć, jak ogromne przyjemności spłyną po rozszarpanym i spalonym na węgiel Bastianowskim sercu, jeśli tylko zacznie kroczyć powoli. Niszczyć powoli. Czekać powoli na pierwsze i ostatnie skomlenia zranionej zwierzyny rozciągnięte na całej długości odsłoniętych jelit, i dopiero po ostatnim możliwym odgłosie Jemu miłym zadać kolejny cios.
    Nie sztuką szybka, bezosobowa i bolesna śmierć. Sztuką lata świetlne czułych katuszy.
    A mimo to, gdy umiera z wolna i topi pozbawioną życia powłokę w oceanie własnej krwi, czuje Go. Aura czarna jak smoła, gęsta i oblepia swoją bezwzględną obecnością każdą możliwą szczelinę, spływa na jej porcelanowe lico, gdy pochyla się zbyt blisko i w tej chwili mieszka tuż przy sercu. Spojrzenie na ostatnim biegu intensywności, do cna przejmujące i chociaż Pan i Władca spogląda na same dno i rozpoznaje każdą myśl oraz emocje obok każdego fizycznego odruchu sobie oddanej, to pozbawiony jest jakiejkolwiek natarczywości lub niewygody.
    Kocha to. Żyje i umiera dla Jego uwagi, ciągnie się w czasie i z nagła przerywa w całości z sadystycznej przyjemności i całe swoje słabe, żałosne istnienie zamyka w Ślizgońskich dłoniach. Logicznie jest zrzucić wcześniejsze słowa Barbie na karb chłodnej kalkulacji, śmierdzi zdrowym rozsądkiem decyzja o utrzymaniu więźnia przy życiu dla własnego zdrowia i niesamowicie bezwstydne byłoby przyznanie się, że chodzi jej tylko i wyłącznie o wzrost i rozwój sadystycznej duszy. Że bawić się nią musi i żywić się nią musi i posiadać ją musi nieustannie, od teraz po wsze wieki.
    Ból, który odczuwa pod wpływem chłodu i oschłości Bastianowskiego uzdrowienia, to coś innego. Dręczy inaczej i kłuje pod powiekami, gdy pierwszymi łzami dzisiejszego wieczoru spływa po szkarłatem zaznaczonych policzkach. Poczucie winy zrodzone ze smutku i żałości, z jaką Pan składa jej rozrzucone elementy w spójną całość zaskakująco potężniejsze od wstydu i bezbronności, z jaką ją rozrywa. Nie chce tego smutku, nie może znieść irytacji na myśl o powinności zadbania o ciało, które teraz należy do Niego, lecz nie potrafi i nie może wytłumaczyć prosto i dobitnie, jak bardzo ją to gnębi. Chociaż oddycha pełną piersią i na nowo odżywa, to w tym momencie najbardziej bezużyteczna i przegrana.
    Nagła bliskość cielesna wybija ją z rytmu, a smutek momentalnie rozpływa się w głuchy eter, kiedy ciche spojrzenie i ciepła dłoń prześladowcy kładą się na rozedrganej ofierze. Właśnie tego się nie spodziewa i właśnie tego potrzebuje – chwili doskonałej ciszy po chaotycznej burzy, czułej rozmowy skonstruowanej z ciężkich oddechów i zamglonych oczu, szansy na złapanie równowagi. Zastanawia się przez chwilę, jak Bastian Lestrange, ten Bastian Lestrange tłumaczy sobie swoje delikatne dłonie na ociekającym krwią i mugolskimi ściekami Puchońskim policzku, skąd instynktowe zapędy do nadprogramowego dotyku i czy w ogóle rozważa powody zakazanej i nieprzystającej mu miękkości. Rozważania roztrzaskane za splamionej czerwienią podłodze, gdy spycha ją na poziom absolutnego zera, u jego stóp, w przynależnym sobie miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emocja obca i zatrważająca spada na nagie uda i pokrywa odsłoniętą skórę gęsią pokrywą. Oczy unoszą się z oczodołów niby nęcone z głębi czaszki przez histeryczną nutę spod jabłka Adama, wytrzeszczone i nieme, struny zastygają w sztywnym gardle, mięśnie w pokrywie lodowej. Boi się. Dzikość nieskrępowanego człowieczeństwem śmiechu obija się wewnątrz czaszki i z każdą sekundą rośnie i nabrzmiewa, panika mnoży się w płacie czołowym niczym śmiercionośna bakteria i dochodzi do niej, że wciąż może pożałować swojej decyzji. Że niezrozumiałe następne kierunki, w jakie Pan i Władca ją zaprowadzi, że słabymi rękoma samodzielnie zbuduje mu z nieprzewidywalności pierwsze monumenty i że wcale mu nie ufa.
      Nie ufa mu, gdy zatrzymuje się nagle, unosi się ponad nią niby łakomy sęp i oczekuje odpowiedzi. Nie ufa jego choremu rozsądkowi ani totalnemu braku racjonalności, nie ufa twarzy rozciągniętej zachwycająco w grymasie szaleństwa i w końcu nie ufa samej sobie. Nie wtedy, gdy unosi się z podłogi i traci równowagę w poślizgu na własnej żylnej wydzielinie, już na poziomie jego absolutnej potęgi i żarłocznego spojrzenia. Nie wtedy, gdy palce wplata w sznur krawata i nieudolnie rozwiązuje supeł pod krtanią. Nie wtedy, gdy drżącymi w zaniepokojeniu dłońmi rozpina kolejne guziki lepkiej w metalice koszuli i w po dłuższej chwili walki z materiałem zrzuca z siebie ostatnią warstwę i stoi przed nim na wpół naga, oblepiona krwią i tragicznie bezbronna.
      Przełyka czarną dziurę ze śliny z donośną paniką i drży z chłodu i emocji, gdy tatuaże zarysowane białym atramentem okrucieństwa na pierwszym planie – te sprzed chwili, spod jego ręki krzyczą najbardziej, delikatne linie na ramionach i obrzydliwie szeroka, na wpół zasklepiona dziura na biodrze, i te stare. Zgaszone na brzuchu mentolowe pety, ledwo dostrzegalna siatka z kabla odbita na piersi i brzydkie inicjały po wewnętrznej stronie ręki, tuż nad łokciem. DM.
      Chybocze się cała konstrukcja drobnego ciała, wzrok opada na wysokość trzeciego pasa szmaragdu Ślizgońskiego krawatu i czuje gorzkość przerażenia na języku. Kiedy w sposób najbardziej dobitny i niewątpliwy składa ofiarę z własnego ciała, gdy odsłania absolutnie wszystko i pozwala dojrzeć mistrzowi końcowy efekt jego dzieła, kiedy między gliną a wprawnymi palcami artysty nie ma żadnej bariery.
      - Masz rację. Jestem… Twoją jedyną. I obydwoje wiemy, jak mało mój status krwi ma z tym wspólnego. – chwieje się i potyka o właściwe zgłoski, nic nie brzmi wystarczająco ani właściwie i błaga o szybką reakcję Bastiana. Gdy unosi wzrok na ułamek chwili, z męskich rys wyczytuje jedynie bezbrzeżne zaskoczenie. – I jeśli naprawdę jeszcze nie rozumiesz lub chcesz to ode mnie usłyszeć, to bardzo proszę. Chce się poddać, i błagać, i cierpieć… chcę od Ciebie wszystkiego.
      Powiedz, że jestem piękna. Powiedz, że mnie bierzesz w całości i że będziesz mnie używał do samego końca. Że mnie zniszczysz i ocalisz. Powiedz coś, cokolwiek.

      :>

      Usuń
  33. [Jestem bułą, ale chciałam ci zrobić niespodziankę i podesłać zaczęcie… Tylko za zaczęcia zabieram się jak pies do jeża, bo nigdy mi ładnie nie wychodzą.]

    Ludzie często nie doceniali Minnie przez jej nieśmiałość, ale w gruncie rzeczy była najbardziej spostrzegawczą z rodzeństwa, tylko jej intelekt pozostawał starannie ukryty przed rówieśnikami, podczas gdy Victoire robiła wszystko, by otoczenie dostrzegało jej błyskotliwość, a Louie… no cóż, był po prostu urwisem, który szybciej mówił niż myślał, lecz zawsze znalazł sposób, by wykaraskać się z tarapatów. Zdawało się, że to, co w ruletce genetycznej z racji weasleyowskiego pochodzenia powinno równo rozłożyć się na trójkę rodzeństwa, przypadło głównie Louisowi, delacourowskie opanowanie oraz godność zostały przekazane Victoire, a Dominique była niepasującym elementem tej układanki, jakby ktoś złośliwie przerzucił puzzel z innego pudełka. Ich rodzice zawsze w równy sposób dzielili się z trójką swoich dzieci miłością, lecz nietrudno było zauważyć, że ich zmartwione spojrzenia najczęściej kierowały się w stronę Minnie, jakby nie do końca wiedzieli, co powinni z nią zrobić. Czasami czuła się jak skaza na idealnym obrazie rodziny, ale wtedy przypominała sobie bajkę o brzydkim kaczątku, z której czerpała ogromną pociechę. Odkąd pamiętała, Dominique nie zwierzała się otwarcie ze swoich potrzeb czy bólu, głęboko w sercu zatrzymując własne pragnienia i marzenia, które nigdy nie wydostawały się na światło dzienne. Nie potrafiła rozmawiać o uczuciach, a gdy uczniowie z innych domów nawet nie kryli się z wytykaniem jej palcami, ignorowała podążające za nią szepty, określające ją mianem dziwadła i spuszczała głowę, przemykając korytarzami tak cicho, jakby nigdy jej nie było, jakby stanowiła jedną z wielu zjaw błąkających się w murach zamku. Tym bardziej nikt nie spodziewał się, że cicha, urocza Minnie Weasley ma w sobie ogień, który jest w stanie wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie i jego płomień wcale nie był wymierzony w jej oprawców, a w osobę, której nie odważył się przeciwstawić nikt w Hogwarcie. W osobę, która była tak przerażająca, że niektórzy nauczyciele odwracali na jego widok wzrok, ignorując jego niebezpieczne skłonności i eksperymenty. Wszyscy wiedzieli, ale nikt nic z tym nie robił. Wszyscy uciekali od odpowiedzialności, nie wyciągając konsekwencji i tym samym popychając go w jeszcze głębszą spiralę szaleństwa. To było niewłaściwe i zdawało się, że tylko Dominique Weasley to dostrzega. Dostrzega i nie zamierza tolerować.
    Plotki o niespodziewanym starciu pomiędzy Bastianem a Minnie rozeszły się po Hogwarcie trybem błyskawicy, zatracając po drodze całą prawdę. Według jednej wersji Puchonka nakryła Lestrange’a, kiedy wciskał pierwszorocznemu, dotkliwie pobitemu Gryfonowi różdżkę do gardła, a Dominique popisem umiejętności, których nie powstydziłby się najlepszy auror, posłała Ślizgona na drugi koniec klasy, wywołując takie obrażenia, że tydzień musiał spędzić w Skrzydle Szpitalnym. Według innej wersji nakryła go z nożem obryzganym krwią w ręce po poderżnięciu gardła jednemu z magicznych stworzeń hodowanych przez Koło Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, więc użyła swojego czaru wili, aby zniewolić centaury i wysłać je w pogoń za Bastianem, który ledwo uszedł z życiem. Słyszała też opowieści o wypchnięciu go z Wieży Astronomicznej, podtopieniu w jeziorze na Błoniach i napojeniu go wodą z kibla zmieszaną z paskudnym wywarem, który doprowadził go na skraj śmierci. Nikt nawet nie zbliżał się do prawdy, która była o wiele bardziej skomplikowana, ale także prostsza. Tylko Dominique, Bastian, dwóch Ślizgonów, którzy stali się przypadkowymi świadkami całego zajścia i dwie ofiary, nad którymi Lestrange się znęcał, sprawiając, że Minnie nie mogła już dłużej milczeć. Od tamtej pory nie mogła spać, przekonana, że Bastian spróbuje się na niej zemścić za tę zniewagę, ale przy innych po raz pierwszy chodziła z dumnie zadartym podbródkiem do góry. Postąpiła właściwie. Nie będzie się go bała (a przynajmniej nie będzie pokazywała, że się go boi).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była umówiona z Louisem w bibliotece. Wykorzystywała różne wymówki, by ściągnąć brata, czule poczochrać jego jasną czuprynę i upewnić się, że nikt w Hogwarcie go nie krzywdzi (choć prędzej to Louie krzywdził biedne, zakochane w nim niewiasty, łamiąc im serca, ale tego Minnie zdawała się już nie dostrzegać). Na szczęście ich zwyczajowy stolik ustawiony przy ogromnym oknie pomiędzy dwoma regałami zapełnionymi książkami o historii magii w latach 1243-1568 był pusty. Mało osób doceniało fascynujące zagadnienia związane z Międzynarodową Konferencją Magów z 1289 roku czy średniowiecznym stowarzyszeniu czarodziejskich magów, dlatego Dominique nie musiała się obawiać, że ktoś im przeszkodzi. Zdążyła położyć skórzaną torbę na jednym z krzeseł i się przeciągnąć, kiedy ktoś dotknął jej ramienia. Puchonka wzdrygnęła się, a spomiędzy jej warg wydobył się krótki okrzyk; szybko cofnęła się, przerywając kontakt fizyczny z, jak się okazało, Julią Rowley – jej koleżanką z roku, Krukonką, z którą chyba ostatnio kręcił Louie.
      — Spokojnie, to tylko ja. Louis kazał ci przekazać, że się spóźnił, bo umówił się na nielegalny pojedynek po lekcjach z Romulusem — powiedziała znudzonym tonem, wydmuchując balona z gumy.
      — Tak, dziękuję… Że co?! — spytała oszołomiona Dominique. Jaki nielegalny pojedynek?! Czy on doszczętnie już zwariował?! — Możesz mnie tam zaprowadzić? — spytała zdenerwowana. Jej młodszy braciszek lubił się pakować w sam środek kłopotów, a ona czuła się za niego odpowiedzialna. Była jedynym głosem rozsądku. Rodzice zabiliby ją, gdyby coś mu się stało. Sama by tego sobie nie wybaczyła, Louie był jej jedynym sojusznikiem.
      Julia wzruszyła ramionami. Minnie szybko pozbierała swoje rzeczy i podążyła za Krukonką, która prowadziła ją w opuszczoną część szkoły, do której Dominique się nie zapuszczała. Korytarze były ciemne i pokryte nieprzyjemną wilgocią oraz chłodem. Wzdrygnęła się, ale podążała dalej za dziewczyną, obiecując sobie w myślach, że zabije Louisa. Co mu znowu strzeliło do głowy?!
      — Jesteśmy na miejscu — odezwała się Julia. Dominique rozejrzała się, ale w półmroku nie dostrzegała zarysu sylwetki brata. Obróciła się w kierunku Krukonki, lecz ona schowała się za plecami dwóch Ślizgonów, którzy pojawili się znikąd, odcinając tym samym jej jedyną drogę ucieczki.
      — Julia? Co tu się dzieje? — zapytała, a choć starała się, by jej głos zabrzmiał pewnie, był słaby i drżący. Dziewczyna nie odpowiedziała jej, skupiając się na chłopakach i przypominając im, że mieli dotrzymać umowy, po czym zniknęła za rogiem, zostawiając ją samą. Dopiero teraz Dominique uświadomiła sobie, dlaczego wydawali się znajomi; to byli ci sami Ślizgoni, którzy byli świadkami jej starcia z Bastianem. Byli od niej młodsi, nie kojarzyła ich ze swoich zajęć, nie oznaczało to jednak, że mogła bagatelizować sytuację, zwłaszcza że mieli przewagę liczebną, a ich twarze wykrzywiał gniew.
      — Posłuchaj, mugolska suko. Musimy wyrównać rachunki za to, że zadarłaś z panem Lestrange. Nawet do pięt mu nie dorastasz — prychnął jeden z nich, po czym splunął jej pod nogi.
      — Masz szczęście, że od razu cię nie zabił. Ale on nie zniża się do takiego poziomu. Zemścimy się za niego i dzięki temu w końcu nas zauważy. Będziemy jego wiernymi kompanami — dodał drugi, a rozmarzony wyraz jego twarzy sprawił, że Dominique zrobiło się niedobrze. Ci dwaj… chcieli za nim podążać? Wypowiadali się z takim szacunkiem, jakby był Bogiem, a nie psychopatycznym prześladowcą. Dominique próbowała wymacać swoją różdżkę w ciemności, ale… Na gacie Merlina, wetknęła ją do plecaka! Nie miała jak do niej sięgnąć, nie wywołując ich gwałtownej reakcji.
      — Posłuchajcie… To sprawa między mną a nim. Nie powinniście się mieszać… Co jeśli nie będzie zadowolony z tego, jak się ze mną obejdziecie? — próbowała ich przekonać. Pot skroplił jej czoło, sprawiając, że do jej jasnej skóry przyczepiły się blond kosmyki. Odetchnęła. Jeszcze trochę… Jeszcze trochę i dosięgnie…

      Usuń
    2. Udało jej się rozbroić jednego przeciwnika, ale w tym samym czasie trafiło ją zaklęcie wymierzone przez drugiego Ślizgona. Jęknęła, gdy rękaw jej szaty został przecięty, a na ramieniu pojawiła się głęboka rana, z której popłynęła krew. Została wciągnięta do pojedynku, uroki śmigały w powietrzu, uderzając we wzniesione tarcze. Walka o to, kto pierwszy popełni błąd, kto na moment utraci kontrolę i skupienie. Dominique była tak skupiona na odpieraniu magicznych ataków, że zapomniała o fizycznej groźbie, jaką stanowił drugi napastnik; zaszedł ją z boku i rzucił się na nią, wytrącając jej różdżkę z dłoni. Wiła się w jego uścisku, lecz na próżno; mocno przycisnął jej ciało do ziemi, siadając okrakiem na jej biodrach i wymierzając jej bolesne uderzenie w twarz, gdy próbowała się oswobodzić. Pociemniało jej w oczach od potężnego ciosu, na języku poczuła smak krwi.
      — Zaraz nauczę cię pokory, dziwko — wycharczał jej do ucha.

      Dominique

      Usuń
  34. [Poleciał mail z propozycją, jak coś :)]

    Priscilla Grindelwald

    OdpowiedzUsuń
  35. [ Hej w ogóle ja już jestem mniej więcej po egzaminach i jeśli chcesz, to mogę naskrobać jakiś wątek, chociaż nie wiem, czy nie powinnyśmy najpierw ustalić jakieś relacji, bo mam kilka wydarzeń z życia Notta, w które łatwo by Bastiana wpleść <3 ]

    twój Lazarus

    OdpowiedzUsuń
  36. Złapała za klamkę z zamiarem zniknięcia w czterech ścianach swojego gabinetu, kiedy do uszu Priscilli dobiegła jakaś kłótnia. Ostra wymiana zdań tak zaintrygowała kobietę, że odwróciła się na pięcie i ruszyła w tamtym kierunku. Co jak co, ale do plotek i afer była pierwsza.
    Widok, który ujrzała za rogiem, nie wydawał jej się niczym niezwykłym — Bastian Lestrange należał do uczniów z zamiłowaniem pakujących się w coraz bardziej pokręcone kłopoty. Wiedziała o tym doskonale, bo chłopak przyciągnął uwagę Grindelwald już od pierwszych dni jej pracy w Hogwarcie. Zazwyczaj obserwowała go z dystansu, ale bywały też momenty takie jak ten, kiedy aż prosiło się o dorzucenie przez blondynkę przysłowiowych trzech groszy. Tym bardziej że nauczyciel, który przyłapał Ślizgona na gorącym uczynku, był na liście osób, doprowadzających Pris do uciążliwego bólu głowy. Mężczyzna ten gardził takimi osobami jak ona, czy Bastian, nie rozumiał w ogóle tego, co nimi kierowało. Wtargnięcie w sam środek jego żałosnej reprymendy i sprzątnięcie mu sprzed nosa Lestrange'a było dla stażystki Alchemii czystą przyjemnością.
    — Ja się tym zajmę, Rupercie — powiedziała stanowczo ku wyraźnym niezadowoleniu profesora. — Trzeba mieć podejście do ucznia, zwłaszcza takiego, który jak widać, nie zamierza cię słuchać. — Położyła drobną dłoń na ramieniu bruneta. — Chodź, Lestrange. Na pewno z chęcią zastanowisz się nad swoim zachowaniem w moim gabinecie.
    — Zaraz, nie tak szybko! — zaprotestował odruchowo. — Co ty sobie myślisz, dziewczyno? Jesteś zwykłą stażystką, nie możesz ot, tak rządzić się szlabanami! — oburzył się rozmówca.
    Priscilla rzuciła mu krótkie, pełne chłodu spojrzenie.
    — Czyżby? Wydaje mi się, że lepiej poradzę sobie z uczniem, którego jakoś do tej pory nie udało ci się doprowadzić do porządku — rzuciła kąśliwie. — Młode umysły potrzebują równie młodych rozwiązań. Ty i twoje przestarzałe metody nie dajecie już rady. Szorowanie toalet na piętrze? Proszę cię! Poza tym, czy naprawdę chcesz poświęcić temu szczeniakowi resztę swojego dnia? — zagrała silną kartą, co poskutkowało od razu. Nauczyciel machnął tylko ręką w odpowiedzi. — Tak też myślałam. Do widzenia, Rupercie. — Posłała mu soczystego buziaka, a potem oddaliła się ze Ślizgonem u boku.
    Jak tylko znaleźli się oboje w pomieszczeniu, dopilnowała, by nikt im nie przeszkodził, ryglując magicznie drzwi. Różdżką odwiesiła na oparcie fotela długi, czarny kardigan, który miała na sobie podczas dyżuru. Blondynka sięgnęła do szuflady biurka, z której wyciągnęła paczkę mugolskich papierosów. Przy odpowiednich zaklęciach działały tak samo dobrze, co w niemagicznym świecie. Wsunęła jednego z nich między czerwone od szminki wargi i odpaliła płomieniem z różdżki.
    — Częstuj się, jak masz ochotę — powiedziała przelotnie, podchodząc do okna, które otworzyła na oścież. Gabinet w jednej z wieży zamku dawał jej odrobinę prywatności. — Chociaż tacy jak ty pewnie gardzą wszystkim, co nie jest stworzone przez czarodziejów.
    Grindelwald zaciągnęła się porządnie papierosem, przymykając na moment powieki. Żadna, myśląca trzeźwo istota w życiu nie odważyłaby się tak postąpić w obecności Bastiana, który dopuszczał się naprawdę okrutnych czynów. Uczniowie uciekali przed nim w popłochu, nie chcąc się narazić, a grono pedagogiczne rozkładało ręce, nie mając pojęcia jak na niego wpłynąć. Na szczęście, Priscilla nie zamierzała pouczać chłopaka. Wręcz przeciwnie, w głębi duszy przyklaskiwała każdemu z jego występków.
    — Źle się do tego zabierasz, Bastianie. Na twoim miejscu nie bawiłabym się w półśrodki, tylko ogoliła tej Puchonce łeb. Może jako łysa będzie mniej irytująca.
    Zgasiła niedopałek o parapet i wrzuciła go do kosza. Zanim usiadła przy swoim biurku, zahaczyła jeszcze o barek, z którego wnętrza wydobyła butelkę ognistej i dwa kieliszki. Postawiła je na blacie, po czym bez zbędnych ceregieli rozlała alkohol.
    — Nawet się nie waż wybrzydzać — ostrzegła kokieteryjnym tonem. — To najlepsza, jaką można dostać.

    Pris, która ma w dupie, że to nie do końca legalne

    OdpowiedzUsuń
  37. Przewróciła teatralnie oczami, słysząc pytanie Ślizgona.
    — Oboje wiemy, że tortury mogłyby ci się jeszcze spodobać, Bastianie. I chociaż mam ogromną ochotę przyglądać się twojemu wyginającemu w agonii ciału oraz patrzeć, jak w tym pewnym siebie spojrzeniu rozkwita strach, niestety zmuszona jestem się od nich powstrzymać. Przynajmniej tym razem — dodała, a piękną twarz pół-wili przeciął złowieszczy uśmiech.
    Spodziewała się takiej odpowiedzi; Lestrange całym sobą okazywał pogardę dla niemagicznego świata, więc nic dziwnego, że tak stanowczo odmówił. Blondynka wzruszyła tylko kościstymi ramionami, zupełnie się tym nie przejmując. Posiadała podobne poglądy, jednak w tym przypadku nie mogła się z nim zgodzić. Istniała różnica między pochwalaniem nieczystości krwi a użytkowaniem mugolskich rzeczy, które — chociażby papierosy — nie były aż takie złe. Magiczne trunki może i dawały nieco większego kopa, ale tak naprawdę nie odbiegały zbytnio od tych, jakimi raczyła się w czasie swojej aktorskiej kariery.
    — Każdy ma swoje sposoby na umilanie czasu. Moim są papierosy, twoim znęcanie się nad innymi uczniami. W obu przypadkach dążymy do tego samego, czyli sprawienia sobie małej przyjemności. Jestem pewna, że gdybyś odrzucił tę momentami idiotyczną postawę, zyskałbyś niejedno — zwróciła mu odważnie uwagę.
    Takie słowne potyczki były dla niej prawdziwą zabawą. Zwłaszcza z kimś, kto nie dawał za wygraną zbyt łatwo.
    — W takim razie wybacz, że śmiałam podważyć twoje umiejętności — zamruczała Pris i zmrużyła oczy, niczym drapieżnik przyglądający się swojej ofierze. — Powolne wykańczanie swojego celu jest niezwykle satysfakcjonujące. Może i ja powinnam częściej sięgać po to rozwiązanie. — Udała zamyśloną, przytknęła palec wskazujący do brody. — Natura obdarzyła mnie dość... wybuchową osobowością. Niecierpliwą i żądną rezultatów. Kiedy nie dostaję to, czego chcę od razu, rozpętuję piekło. Brzydki nawyk.
    Opróżniła swój kieliszek. Gdy Bastian zrobił to samo ze swoim, ponownie nalała im trunku. Napiła się, a potem oblizała usta, rozkoszując cierpkim smakiem alkoholu.
    — Zgodzę się z tobą, Bastianie. Aczkolwiek nic z tym nie zrobisz. A już na pewno nie w tej chwili. Potrzeba odpowiedniego planu i oczywiście osób, aby w tej zapchlonej parodii szkoły zaczęło coś się zmieniać. Dlatego tu jestem.
    Podobało jej się, że chłopak ma w sobie iskrę, która przy odpowiednim pokierowaniu mogłaby wzniecić całkiem niezły pożar. Ego, jakie kryło się wewnątrz Lestrange'a wymagało niemałej pracy, ale kim była, aby go oceniać? W końcu sama nie należała do najskromniejszych. Popatrzyła mu głęboko w oczy, odwzajemniając spojrzenie. Ciepły oddech Ślizgona przyjemnie drażnił skórę jej twarzy.
    — Są dwa rodzaje ludzi: ci, którzy sięgają po gaśnicę oraz tacy, co z uśmiechem obserwują pożerany przez płomienie świat — wyszeptała prosto w jego usta i zaczepnie liznęła ich kącik językiem. — Sam zdecyduj, kim wolisz być.

    Psycho

    OdpowiedzUsuń
  38. – Jeśli czujesz, że uraził twoje uczucia, owszem, zostanie ukarany, odpowiednio do swego przewinienia. Zapewne zabiorę mu kilka punktów i napomnę, że to nie ładnie obrażać czyichś rodziców. Myślę, że to odpowiednia kara dla niego. Sprawiedliwa. Biorąc pod uwagę fakt, że jak ich nazwałeś, dzieci Śmierciożerców, otrzymują podobne za komentowanie czyjejś czystości krwi, czy lojalności czyichś przodków wobec człowieka, który już dawno nie żyje i jego ideologii, która powinna lata temu zdechnąć razem z nim, a którą podtrzymują jedynie niegroźni już fanatycy, pozamykani w Azkabanie – mówił z pozoru spokojnie, typowym dla siebie, łagodnym głosem Neville’a Longbottoma, oazy spokoju i wcielenia łagodności, jednak jego oczy pozostały zimne jak lód, kiedy patrzył na chłopaka siedzącego po drugiej stronie biurka.
    Zawsze tak patrzył na Bastiana, gdyż od zawsze wiedział, że dla tego chłopaka nie ma ratunku. Nie wszyscy potomkowie Śmierciożerców przychodzili tutaj, niosąc na sobie piętno przeszłości własnych rodziców. Niektóre młode umysły były bardzo reformowalne i plastyczne, więc nie każdy Ślizgon zamieszkujący lochy był pełnym morderczych zapędów, niezrównoważonym nastolatkiem, którego należało temperować już na starcie, by nagle nie okazało się, że po szkolnych korytarzach biega radośnie drugi Tom Riddle.
    Bastian Lestrange natomiast, był gnojem z psychopatycznymi skłonnościami, które Longbottom obserwował już od pierwszego roku jego nauki w tej szkole i bez względu na to, jak bardzo je tępił, miał wrażenie, że narastały one z każdym rokiem, a chłopak poczyna sobie coraz śmielej, przekonany, że skoro dotarł do ostatniej klasy, to najprawdopodobniej jest nietykalny. Nic bardziej mylnego, jak miał się wkrótce przekonać, gdyż Neville w istocie chciał poddać go przesłuchaniu w Ministerstwie. Nawet nie tyle, co chciał, musiał, gdyż to jak wyglądał tamten Puchon, leżący aktualnie w Skrzydle Szpitalnym, przeszło najśmielsze dyrektorskie wyobrażenia, a były Gryfon widział już naprawdę wiele w swoim życiu.
    Odczuł pewną, dość dużą satysfakcję z obserwowania jak rozluźniona twarz chłopaka, powoli spina się, w miarę jak przetrawiał zaserwowane mu przed chwilą informacje. Jak dociera do niego, że słowa Longbottoma to nie tylko czcza groźba i żart, który zaraz wycofa, rzeczywiście ograniczając się do szlabanu i odjęcia punktów. Dostrzegł strach w oczach chłopaka i ten widok rozkosznie i satysfakcjonująco połaskotał uśpionego w środku lwa, który budził się powoli z długiego snu.
    Przyglądał się chłopakowi, który być może rozważał właśnie wszystkie potencjalne konsekwencje własnego czynu, oraz te, które nastąpią, kiedy wyjdzie na jaw, co jeszcze robił, kiedy nikt nie widział i kiedy myślał, że nikt nigdy o tym się nie dowie, nagle stając przed wizją ujawnienia całej, zapewne brudnej, prawdy. Patrzył, a lew w jego wnętrzu przeciągał się leniwie, ziewał, otwierając szeroko paszczę, kręcąc łbem, by ułożyć zmiętą od zbyt długiego snu, grzywę.
    Odchylił się na swoim krześle, kiedy Ślizgon gwałtownie wstał, nieomal przewracając swoje. To, jego rozbiegany wzrok i chaotyczne słowa, były wystarczającym dowodem na to, że Neville’owi właśnie udało się podpalić mu grunt pod stopami. Longbottom wstał, powoli, z wystudiowaną gracją, zarezerwowaną na szczególne okazje, a ta doprawdy, była szczególna. Lew zaczął przechadzać się powoli, żółtymi ślepiami patrząc na miotającą się w popłochu ofiarę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Panie Lestrange, możemy w każdej chwili dowiedzieć się, jak wyglądało całe zdarzenie. O ile dobrze pamiętam, wczoraj dostarczono mi świeżą porcję Veritaserum, a jak wiemy, zaraz po uwarzeniu ma najsilniejsze działanie. Kilka kropli na języku być może uchroni pana przed Wizengamotem, chociaż nie mogę tego obiecać, jeśli rodzice tego ucznia dowiedzą się o całym zajściu. Jego ojciec pracuje w Ministerstwie, wiedział pan o tym? – Neville wyszedł zza biurka, przystając niedaleko chłopaka, z rękami zaplecionymi z tyłu.
      Nie miał wątpliwości, że gdyby doszło do konfrontacji i zostałby zmuszony przesłuchiwać pozostałych uczniów, zapewne większość nie pisnęłaby słówka o tym, co zaszło w korytarzu, udając, że nie widziała, lub umniejszając winę Bastiana. Jednak bez względu na to, jak chłopak ich zastraszył, był przekonany, że znaleźliby się też tacy, którzy obwiniliby go o to i inne przewinienia bez mrugnięcia okiem. Strach i szantaż nie w każdym przypadku są wystarczającym zabezpieczeniem.
      W następnej chwili Bastian znalazł się tak blisko, że Neville poczuł się szczerze zaskoczony. W kolejnej słuchał jego słów, ociekających jadem, mających na celu zranić go tam, gdzie myślał, że nikt nie ma dostępu od lat. Jednak to był Lestrange, a on był Longbottomem. Mieli wspólną przeszłość, nawet jeśli nie zbudowali jej osobiście. Przeszłość pełną bólu, krzyków, krwi, szyderczego śmiechu i obłąkania. Przyszłość zapowiadał się podobnie.
      Obudzony lew zaryczał głośno, gniewnie, między klatką z żeber mężczyzny. Długie, silne palce, w przeszłości dzierżące Miecz Gryffindora, którym obciął łeb pupilce Voldemorta, zacisnęły się na smukłej szyi, powleczonej alabastrową skórą. Wyczuwał przyspieszone tętno. Wyczuwał prowokację podszytą strachem. Wystarczyło mocniej nacisnąć, czy wyszeptać zaklęcie i pozbyłby się problemu raz na zawsze. Zabił już wcześniej. Potrafił to robić. Śmierciożercy czy ich potomkowie, właściwie jaka była różnica? Ścierwo to ścierwo.
      Nachylił się do ucha chłopaka, przełykając zebraną nagle w ustach gorzką żółć. Już dłużej nie był miłym i uczynnym Nevillem Longbottomem.
      – Zgnijesz w Azkabanie, jak ten śmieć, który przekazał ci to przeklęte nazwisko. Jesteś tylko dzieciakiem Śmierciożercy i skończysz tak jak on. Robiąc pod siebie, kiedy zajmą się tobą dementorzy.
      Poluzował nieco uścisk na gardle chłopaka, wciąż z bliskiej odległości, spoglądając mu w oczy, a Bastian mógł w nich wyczytać tylko jedno: gdyby nadal trwała wojna, gdyby mógł się z tego jakoś wyłgać, przekląłby go tutaj na miejscu, darując sobie Wizengamot i całą ścieżkę sprawiedliwości, wymierzając swoją własną.

      Longbottom

      Usuń
  39. Kolejny dzień nie zapowiadał burzy. Nie zapowiadał niczego, będąc cichym i niewinnym posłańcem. Ludovica przekręca się w łóżku, a pościel delikatnie zsuwa się z drobnego ciała, obnażając cienką, koronkową koszulę nocną w kolorze lawendy; ubranie jest tak miękkie, że Ludovica czasem nie czuje go przy skórze, jakby kładła się spać zupełnie nago, bezwstydnie wtulając policzek w poduszkę.
    Przeciera zimnymi, długimi palcami swoje powieki, próbując przegonić senność, wiedząc o tym, że powinna już wstać; że powinna pościelić łóżko, zrzucić z siebie koszulę nocną i ozdobić ciało w ślizgońską zieleń. Wciąż ten sam rytuał; mięśnie napinają się i prowadzą Ludovicę w stronę tego, co znają. Poranny rytuał do tej pory nigdy nie uległ zmianie. Lestrange wstaje o określonej godzinie, będąc przekonana o tym, że powinna budzić się jeszcze wcześniej; cały czas, który zostawał jej pomiędzy zajęciami, a śniadaniem i kolacją, spędzała w hogwarckiej bibliotece lub w skrzydle szpitalnym, dziękując pielęgniarce za ziołową, okropnie gorzką herbatę, tuzin cynamonowych ciasteczek i rozmowę. Pielęgniarka traktuje Lestrange, jak porcelanę; złości się w momencie, gdy Ludovica chce pobrudzić sobie ręce, dlatego zazwyczaj jest jedynie obserwatorką i uważnie przygląda się uczniom, którzy lądują w skrzydle, lustrując głodnym wiedzy spojrzeniem wszystkie ruchy pielęgniarki.
    Kiedy Ludovica oznajmiła rodzinie, że chce zostać znaną uzdrowicielką, ojciec nie krył swojego rozczarowania, rzucając w jej stronę szereg złośliwych, zimnych słów, obserwując dokładnie jej zachowanie, spodziewając się tego, że dziewczyna się złamie, wycofa jak przestraszone zwierzę, ale Ludovica trzymała swój mały podbródek wysoko, wytrzymując ojcowski wybuch, który wcale nie dotknął jej tak bardzo, będąc już wystarczająco wyrozumiała wobec jego trudnego, zaborczego charakteru.
    Nie chce jednak leczyć podrzędnych czarodziejów, których śmierć niczego nie zdołałaby zmienić; pragnęła przełamywać klątwy i uroki, być jedną z najlepszych. Nie wystarczyłby jej tytuł uzdrowicielki; ona, Ludovica Lestrange, chciała dokonać niemożliwego; zdobyć to, czego nie udało się jej matce, bo Federica Lestrange pozwoliła się zamknąć w dworze; zimnej i niedostępnej fortecy, będąc jedynie nic nie znaczącą ozdobą; czymś, co miało ładnie wyglądać. Być może przez tę porażkę stała się kolejną ofiarą rodziny; przeżutą i wyplutą, dla której nie było współczujących spojrzeń i ciepłych słów. Ludovica nie chciała żyć w ten sposób; czasem myślała, przegryzając mocno dolną wargę, o swojej ciotce — Bellatriks Lestrange. Zdaje sobie sprawę z tego, że Bellatriks była wyjątkowo okrutną i żądną krwi czarownicą, będącą jedną z najbardziej oddanych zwolenniczek Voldemorta, ale to sprawia, że doszukuje się w ciotce cech, których jej brakuje. Ona również chciałaby schwycić za różdżkę i walczyć dla sprawy, w którą wierzy (tak jak Bellatriks walczyła za Czarnego Pana). Ojciec mówił czasem, że jest do niej podobna; że tak jak Bellatriks ma nieprzeniknione i błyszczące oczy. Wtedy jego głos się zmieniał, a w słowach, które uciekały z ojcowskich ust, słychać było aprobatę.
    Podciąga delikatnie czarne podkolanówki, patrząc po swoich bladych nogach, dłużej zatrzymując wzrok przy zdartych kolanach. Mogłaby bardzo łatwo pozbyć się otarć, a skóra stałaby się gładka i miękka, ale Ludovica nie chce tego robić. Zapina spódnicę i przez chwilę głaska materiał dłońmi, który wcale jej się nie podoba. Ubiera białą koszulę i szary sweter z godłem węża, poprawiając niemal maniakalnie kołnierzyk przy szyi. Przypina przy piersi broszkę z pawiem, wysadzaną kamieniami; ogon pawia jest zielony i błyszczy, gdy głaszczą go promienie słońca. Broszka należała do babki ze strony matki, a Federica wręczyła ją jej podczas jednych z rodzinnych świąt.
    Ludovica zawsze wygląda nienagannie; ubrana w szkolny mundurek, który zmieniał się z porami roku i ważnymi okazjami: latem — biała koszula z kołnierzykiem i długimi rękawami, szara kamizelka, spódnica do kolan i czarne podkolanówki, zimą — zamiast kamizelki ubiera szary sweter.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięga po flakonik perfum, zamkniętych w pięknie ozdobionym w złoto i srebro szkle. Dotyka ostrożnie palcami buteleczkę i spryskuje smukłą szyję; drobinki przyklejają się do skóry i roznoszą zapach bergamotki, paczuli, jaśminu i róży. Nie wie, dlaczego wciąż ich używa, mając świadomość tego, że w ten sposób przyciąga go do siebie; wie o tym, że Bastian Lestrange będzie z tego powodu bardzo zadowolony; że uśmiechnie się do niej w sposób, w jaki uśmiecha się do swojego ulubionego zwierzątka. Nie miała jednak pojęcia, co takiego w niej widział: strachliwą łanię czy nastroszoną kotkę? Nie było to jednak zbyt ważne; Ludovica nigdy nie myśli o tym zbyt długo, nie chcąc zagłębiać się w naturę ich relacji. Więzy krwi nie powstrzymały ich bowiem od przekroczenia granicy; a gdy już zrobiło się krok w stronę zguby — było już za późno, żeby się wycofać, a udawanie, że nic ich nie łączyło byłoby łatwiejsze, gdyby Bastian nie próbował jej sobie podporządkować. Był w tym wszystkim cierpliwy i wyrachowany; zamknął ją w złotej klatce już w dzieciństwie, a ona wciąż próbowała się z niej bezskutecznie wydostać.
      Odkłada perfumy i oblizuje językiem spierzchnięte usta, wlepiając nieprzeniknione i błyszczące oczy w czarną kopertę. List, który wczoraj dostarczyła jej sowa matki, Hermes, został przez Ludovicę wciśnięty w egzemplarz Poradnika transmutacji dla zaawansowanych, a teraz, trzymając książkę w rękach i lustrując spojrzeniem kopertę (podpisaną ciemnozielonym atramentem Bastian Lestrange), dobrze wie, co powinna zrobić.
      Pokój wspólny Slytherinu przypominał jej zdobytą twierdzę; kamienne ściany wydawały się być upiornie zimne i surowe. Niskie, misternie ozdobione sklepienie przyciągało wzrok, a wiszące na łańcuchach zielonkawe lampy niemal dotykały ślizgońskich głów. W bogato wysztafirowanym kominku tlił się ogień, a drewno pękało głośno i syczało pod płomieniem, ujarzmione przez żywioł. Ciepłe światło głaskało czule rzeźbione, puste krzesła, drżąc nieznacznie i rzucając po kamiennych ścianach niewyraźne cienie.
      W salonie jest przyjemnie cicho. Większość Ślizgonów zdążyła opuścić już Hogwart, wracając do domów; zaczynały się święta i ferie zimowe, więc nikt nie zostawał w szkole dłużej niż było to potrzebne. Ludovica nie rozumiała tego palącego zniecierpliwienia, gdy koleżanki, z którymi dzieliła dormitorium, pośpiesznie pakowały swoje kuferki, wciąż uśmiechnięte i zaczerwienione. Ona przyglądała się temu, wszystkim chaotycznym ruchom, stwierdzając, że wcale nie ma ochoty wracać do rodzinnych murów i pokoi. Potem wymieniły się drobnymi upominkami, życząc sobie tego, co najlepsze, choć nie było w tym nic innego, oprócz wymiany oficjalnych uprzejmości; a szminką w kolorze czerwonego wina, którą dostała od jednej z dziewczyn, podkreśliła swoje usta, zanim opuściła dormitorium.
      Bastian Lestrange zajmuje jedno z krzeseł, wyprostowany jak król, który zajął swój tron. Ciepło z kominka dotyka jego butów, ale nie sięga dalej. Jakby w obawie przed jego gniewem. Ludovica przygląda się przez moment jego zaciśniętej w pięść dłoni i wspartym po niej policzku. Wyglądał jak jedna z rzeźb; jak obraz namalowany przez doświadczone ręce; spokojny i chłodny.
      — Nie myślałam, że cię tutaj znajdę. — Uśmiecha się delikatnie, czerwone wargi drżą w tym geście, a Ludovica podchodzi bliżej i prostuje się pod jego wzrokiem, kiedy Bastian odwraca głowę. Nie wie, co czuje, gdy ich spojrzenia krzyżują się w sposób, w który nie powinny; który powinien być im zakazany.
      — Mam coś twojego — dodaje, zerkając po liście, który trzymała w prawej ręce. Przesunęła po nim palcem, zahaczając o jego fakturę długim, pomalowanym beżowo paznokciem. Oddaje chłopakowi korespondencję i opada delikatnie w krzesełko, siadając naprzeciwko.

      Usuń
    2. Mimowolnie poprawia czarne podkolanówki, rzuca krótkie spojrzenie w stronę chłopięcej twarzy i odwraca głowę do kominka. Zamyka oczy i przez moment cieszy się ciepłem, dotykającym jej twarz. Ludovica zaciąga pachnący wanilią i miodem kosmyk włosów za ucho, zatrzymując dłoń przy swojej szyi. Zapach bergamotki, paczuli, jaśminu i róży jest teraz tak wyraźny, że szumi jej w głowie, a z ust ucieka drżący oddech.
      — To zapewne zaproszenie do wspólnego spędzenia tegorocznych świąt — stwierdza przekornie, nie rozumiejąc, dlaczego ojciec tak bardzo lubował się w rodzinnych spotkaniach, bankietach i wytwornych przyjęciach. Przegryzła delikatnie dolną wargę, zdzierając z ust czerwień, i podniosła dumnie podbródek, wlepiając bystre, błyszczące spojrzenie w twarz kuzyna. — Masz zamiar przyjść?

      owieczka

      Usuń
  40. — Spodziewałam się tego, że będziesz włóczyć się po błoniach — stwierdza szybko, trochę leniwie, dobrze wiedząc o tym, że Bastian zdecydowanie lubił bywać tam, gdzie mógł być sobą.
    Bycie sobą w jego przypadku musiało mieścić się w jego manipulacyjnej i socjopatycznej osobie, będąc w pewnym sensie uzależniony od przemocy; od bestialskiej kontroli nad wszystkim, a szczególnie nad nią. Ludovica przekonała się już, że jej kuzyn był wyjątkowo okrutnym chłopcem, który otaczał jej szyję i ciało jak sprowokowany jadowity wąż. To ona dorastała przy jego boku, wiedziała o nim najwięcej i dostrzegała w Bastianie to, co próbował zniszczyć, zataić; czego nie chciał widzieć.
    Wiedziała też, jak Bastian traktuje szlamy. Słyszała już wiele historyjek, czasem mniej a czasem bardziej barwnych, dobrze wiedząc o tym, że młody Lestrange był zdolny do wszystkiego, ale milczała. Nie przychodziła do niego, rzucając oskarżeniami, prosząc o to, żeby przestał się tak zachowywać; żeby oprzytomniał, pozbył się tych staroświeckich, złych i krzywdzących przekonań, bo Bastian Lestrange nienawidził szlam i zapewne bardzo dobrze bawił się w momencie, gdy mógł podręczyć jakąś biedną dziewczynę szeregiem niecenzuralnych słów i wymyślnych zaklęć. Była pewna, że w tym amoku zapominał nawet o tym, gdzie jest i kogo ma przed sobą — liczył się krzyk, agonalny szept i czerwona twarz ozdobiona w potok łez.
    Czuje jego spojrzenie przy sobie, zdając sobie sprawę z tego, że z każdym takim spojrzeniem zbliżają się coraz bardziej do ostatecznej granicy. Ludovica wie, że kuzyn widzi w niej swoją zabawkę; że stała się jego ulubioną laleczką i nie zapomni o niej tak łatwo, że zawsze będzie kimś pożądanym w jego rękach, bo gdy sięgnęło się po zakazany owoc, było już za późno, żeby go nie ugryźć.
    Odwraca głowę i przygląda się temu, jak Bastian otwiera kopertę i wodzi spojrzeniem po wyrafinowanym zaproszeniu, pięknie dobranych słowach, podszytych w uprzejmość i kłamliwy szacunek. Ojciec Ludovici umie grać, tworzyć iluzję i prezentować się idealnie, gdy przechadzał się po deskach zbudowanego przez siebie teatrzyku. Kontrolował wszystko, czego dosięgał, przede wszystkim trzymając żelazną ręką swoją żonę i córkę. W żonie dopatrywał się centrum zaspokojenia swoich wszelkich zachcianek, nie obdarzając jej jednak żadnych miłym słowem. Córkę traktował w podobny sposób, pokładając w niej jakieś niezbyt duże nadzieje; miała być piękna, inteligentna i posłuszna. Idealna panna Lestrange, mająca mieć przede wszystkim ładną twarz i gorące poczucie lojalności wobec rodziny.
    — Podobno twoja matka również ma się pojawić we dworze — odpowiedziała, wiedząc, że to Federica ją zaprosiła, wysyłając list i ubierając swoje zaproszenie w łagodność i troskę. Ludovica miała świadomość tego, że ich matki wymieniają ze sobą listy i zapewne tylko dlatego wciąż znajdują w sobie siłę, żeby funkcjonować w tej despotycznej rodzinie.
    — Ojciec będzie zapewne bardzo zadowolony z tego, że przyjdziesz — stwierdza krótko. — Nie wiem, dlaczego, ale jest to dla niego ważne. Zaprosił też dalsze kuzynostwo i ciotki, więc jestem pewna, że będą to jedne z najbardziej męczących świąt.
    Ludovica była w stanie sobie wyobrazić tę napiętą atmosferę przy pięknie, bogato zastawionym stole. Ojciec będzie siedział prosto i dumnie, mogąc obserwować rodzinę, nad którą ma kontrolę i wzniesie poruszający toast za tradycję i spotkanie, które zorganizował, pokazując reszcie, że wciąż jest bogatym i wpływowym czarodziejem. Przy jego boku będzie siedzieć sztywno wyprostowana Federica, ubrana w jedną ze swoich najlepszych sukienek, umiejętnie umalowana, żeby zakryć swoje zmęczenie i ból. Ludovica nienawidziła tych wielkich spotkań, będąc jedynie piękną ozdobą rodzinnego dworu, nie znaczącą zbyt wiele. Jakaś ciotka zapyta o jej oceny i pochwali jej za wyniki, ktoś inny zasugeruje, że powinno się jej znaleźć męża, a kuzyn, który zawsze próbował się do niej zbliżyć, będzie chwalić jej sukienkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy się do niej zbliża, czuje jego wodę kolońską; skórzany zapach przesyconą paprocią i cedrem, wyrywający z jej ust drżący oddech. Pamięta jego zapach bardzo dobrze i jest przez niego ciasno objęta, i to jej wystarcza; możliwość napełnienia płuc jego zapachem, kusząca bliskość, kojarzona z cierpieniem, ale także z mieszającymi się oddechami, szeptem i jękiem, który wypuszcza z warg w momencie, gdy robi z nią wszystko, czego pragnie.
      — Jestem pewna, że sam bardzo dobrze zapewnisz sobie atrakcje. — Przełyka z trudem ślinę i patrzy po jego diabelskiej twarzy. Nie wie, ile razy widziała go tak blisko siebie lub jeszcze bliżej; w intymnym zamknięciu się ust, brutalnym zmiażdżeniu drżących warg. — Nie powinieneś się nudzić w towarzystwie tak licznego kuzynostwa, Bastianie.
      Zesztywniała, czując jego palce przy swojej dłoni. Ktoś mógłby pomyśleć, że ręce młodego Lestrange są szorstkie i zimne, ale dotyk chłopaka jest przyjemny i gorący; sprawia, że Ludovica gubi się w labiryncie myśli, bierze oddech do płuc, a kiedy chce westchnąć, zaciska usta w wąską linię i zabiera rękę. Bastian zawsze zaczyna w ten sposób swoją grę; to on jest dyrygentem, a ona idealnie spełnia jego zachcianki, drżąc przed jego kolejnym ruchem lub wychodząc temu naprzeciw, będąc czasem spragniona tego, co mógł jej dać; był przecież czymś zakazanym, czymś, czego nienawidził jej ojciec, zaprzeczeniem jej lojalności wobec tego, co próbowano jej wmówić, dlatego zdarzało się, że przychodziła do niego, prosząc o to, żeby pomógł jej zapomnieć, mimo że on również uważał, że jest słaba, zbyt naiwna, ale wciąż dla niego kusząca i piękna, bo nigdy jej nie odrzucił, będąc uwikłany w to wszystko tak mocno, jak ona.
      Uśmiechnęła się delikatnie, gdy wspomniał o wspólnej grze; on, dzierżący skrzypce i ona, siedząca przy fortepianie, dopełniający się w tym jednym momencie, będąc przy sobie bliżej niż kiedykolwiek, bardziej intymniej niż byli, gdy ich skóra ocierała się gorączkowo o siebie.
      — Tak. Nie pamiętam, kiedy ostatnio razem graliśmy… i chętnie do tego wrócę — przytaknęła wolno, wsłuchując się w łagodność wylewającą się z ust kuzyna, co nie zdarzało się przecież zbyt często. Bastian Lestrange był kimś nierozwiązywalnym; kimś, kto zawsze wiedział, co powiedzieć i zrobić; kimś cierpliwym, wyrachowanym, umiejącym wykorzystać sytuację. Kimś, kto zawsze był przy niej; kimś, kto widział jej łzy i był powodem całego chaosu, który ją pochłaniał.
      Podniosła się miarowo, wygładzając palcami spódnicę i omiotła po raz kolejny twarz kuzyna. Ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały i tylko ślepiec nie dostrzegły tego, że tę dwójkę łączyło coś więcej. Nikt jednak nie pomyślałby o tym, że prowadzą między sobą intymną grę; brudną i toksyczną grę, toczącą się w murach szkoły i poza nią. Uczucie niepokoju zawsze trzęsło Ludovicą w momentach zetknięcia się skóry i rzucenia zaklęć, spodziewając się tego, że ktoś w końcu zobaczy to wszystko; ten brud i niewłaściwe oddanie, ale nigdy jeszcze nie udało jej się uciec, mimo że w ustach wciąż tańczyło głuche nie, nie rób tego, proszę.
      — To ostatni dzień w Hogwarcie — odezwała się. — Mam nadzieję, że dobrze go wykorzystasz — dodaje chwilę później i uśmiecha się do kuzyna, dystansując się. Opuszcza pokój wspólny Slytherinu, mając świadomość tego, że Bastian odprowadza ją swoim zimnym, przyciągającym spojrzeniem.

      Usuń
    2. ______________________________________________________________

      — Panienka wróciła, więc Rożek się cieszy. Rożek jest szczęśliwy. — Domowy skrzat patrzył w jej stronę dużymi, szklanymi oczami, nie ukrywając swojego małego podekscytowania tym, że panienka Lestrange wróciła do domu, bo to oznaczało, że będzie jej służyć, a służył Ludovici z całym swoim oddaniem i pasją.
      — Dobrze, że chociaż ty się cieszysz, Rożku — stwierdziła, patrząc po skrzacie, który pokiwał energicznie głową i wyprostował się dumnie, czekając aż panienka każe mu coś zrobić, ale panienka opada ciężko w łóżko i chowa twarz w poduszkę.
      Ludovica przeżyła zimne spotkanie z ojcem, który obrzucił ją krótkim spojrzeniem, mówiąc jedynie tyle, żeby podczas przyjęcia zachowywała się nienagannie i nie życzy sobie żadnych nieodpowiednich słów. Ma być ładna, uśmiechnięta i lojalna wobec swojego ojca, który umiał egzekwować jej posłuszeństwo. W dzieciństwie po jej stronie stawała matka, zakrywając ją swoim własnym ciałem, ponosząc odpowiedzialność za jej zachowanie, a to sprawiało, że ojciec rzucał szeregiem brzydkich przekleństw i zaklęć, a dwór trząsł się przed jego gniewem. Federica przywitała ją uśmiechem i ciepłym uściskiem, a Ludovica dostrzegła w jej oczach cały milczący ból. Kiedy zaczynała naukę w Hogwarcie, czuła się winna, że zostawia matkę w rękach despotycznego męża, ale nie była w stanie nic z tym zrobić, szczególnie że ojciec bardzo dobrze zadbał o jej edukację i był informowany o jej ocenach, z zadowoleniem przyjmując to, że Ludovica nie sprawia problemów. Powtarzał też dyrektorowi, żeby zawiadamiał go w każdym innym przypadku, gdy będzie działo się coś niepokojącego. Nie mógł pozwolić, żeby jego córka zniszczyła dobre imię rodziny i bratała się mugolami. I tak cierpliwie znosił jej wolontariat w skrzydle szpitalnym, sądząc, że to nie jest odpowiednie zajęcie dla panny Lestrange, ale nie kwestionował otwarcie jej wyborów.
      Woda smagała jej ciało, pieściła skórę i wystające obojczyki, aż z ust Ludovici uleciał chaotyczny oddech, cichy jęk, gdy mięśnie zaczęły się rozluźniać, a w głowie odbijał się tylko dźwięk spuszczanej wody. Przesunęła dłońmi po ramionach, a potem dalej po piersiach, sterczących sutkach, by popatrzeć po szczupłych nogach i krągłych biodrach, aż do brzydkiej blizny przy brzuchu, będącej pamiątką z dzieciństwa. Dotknęła jej drżącymi palcami i przymknęła powieki, czując pod opuszkami zgrubienie, niewygodną pamiątkę przeszłości.
      Zakręca kurek, bierze ręcznik i owija się nim dokładnie, a mokre, czarne włosy kleją się do policzków i szyi, woda spływa po brodzie i długich rzęsach, łaskocząc skórę. Włosy Ludovici zawsze pachną miodem i wanilią — kojarzą się jednak z czymś ciężkim, mrocznym, bo ich czerń jest tak głęboka, że chłonie światło.
      Ubiera koronkową bieliznę i poprawia ramiączka stanika, miętosząc czerwony materiał w dłoniach. Spryskuje szyję i obojczyki perfumami, wciąż tymi samymi, o zapachu bergamotki, paczuli, jaśminu i róży. I robi to dla niego, będąc tak naiwnie pewna tego, że spędzą spokojne święta, objęci przed stado węży i zimne, rozkazujące spojrzenia. Wiedziała też, że Bastian świetnie sobie z tym wszystkim poradzi, stając się idealnym przedstawicielem rodzinnego nazwiska, zimny i brutalny; wyrachowany i oszałamiająco kuszący. Jak grzech.
      Wciąga przez głowę laną sukienkę w kolorze krwi, która dotyka lubieżnie jej skóry i odkrywa plecy aż do bioder. Czerwień podkreśla jej mlecznobiałą skórę i dodaje Lestrange kobiecej zmysłowości, czyniąc ją piękną ozdobą rodzinnego dworu. Ludovica wzdycha delikatnie, wkładając stopy w czarne szpilki, jakby nie do końca była pewna, czy chce w ogóle brać udział w tej całej farsie; ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy witać ciotki, wujów i liczne kuzynostwo, będące wilkami w owczych skórach. Wymienienie się uprzejmościami, szeregiem zimnych, oficjalnych słów i uściskiem, który wcale nie dawał ciepła.

      Usuń
    3. — Wiedziałem, że Bastian przyjdzie. Dobrze się spisałaś, dając mu zaproszenie. Byłem pewien, że tobie nie odmówi — powiedział ojciec w jej stronę i uśmiechnął się pod nosem, jakby obecność młodego Lestrange’a uświadamiała mu, czego dokonał: został głową rodziny i to on decydował o wszystkim, kiedy Rabastan gnił w Azkabanie. Wiedział też o nienawiści Bastiana, którą chłopak pielęgnował od momentu, w którym Corvus zeznał przeciwko jego ojcu, i cieszył się z tego. Lubił obserwować rosnącą w Bastianie wściekłość.
      Ludovica szczerze wątpiła w to, że Bastian pojawił się we dworze z jej powodu. Zapewne planował pokazać rodzinie, że powinni się go bać; że kiedyś przyjdzie czas, że to on zajmie miejsce ojca i zgładzi wszystkie fałszywe węże, używając do tego najbardziej okrutnych zaklęć. Corvus powiadał, że młody Bastian ma w sobie potencjał i zapewne wiele osiągnie, oskarżając równocześnie Ludovicę o to, że jest zbyt słaba; że powinna dopasować się do rodziny i wejść w to szaleństwo, jeśli nie chce skończyć jak matka.
      Uśmiecha się delikatnie w stronę kuzyna, który przechodzi przez korytarz, a ona, Ludovica Lestrange, wita go wciąż tym samym uśmiechem, a jej ciało porusza się delikatnie, mięśnie napinają się i arystokratka sięga ustami jego policzka, szepcząc krótkie: Cieszę się, że jesteś, czując, że drży; że jej ciało ją zdradza, więc odsuwa się i prowadzi Bastiana do jadalni.
      Pomieszczenie jest ogromne, a podłużny stół, który zastawiono bogato, zajmuje większość znanych twarzy. Nad głowami wisi szklany żyrandol, który odbija delikatnie światło, i rzuca w strony tęczowe refleksy. Corvus Lestrange zajmuje honorowe miejsce, obok niego sztywno prezentuje się Federica, a ciotki i wujowie wymieniają się spojrzeniami, nie chcąc się odzywać, dopóki nie zrobi tego głowa rodziny.
      Corvus wstaje wolno i posyła obślizgły uśmiech w stronę Bastiana, rzucając krótkie spojrzenie swojej córce. Ludovica momentalnie się prostuje, zawija kosmyk włosów za ucho i zajmuje miejsce przy znienawidzonym kuzynie, Sebastienie Lestrange, który przyjmuje jej obecność z zadowoleniem, opierając ramię o oparcie jej krzesła.
      — Twoja matka - Annice - nie zaszczyci nas swoją obecnością? — Corvus zwraca się do Bastiana głosem, który ocieka we władzę i kpinę; czeka, aż młody Lestrange pokaże swój charakter i podejmie w końcu jakieś działanie; że weźmie swój los w ręce i przyłoży mu różdżkę do gardła, bo przecież musiał tego cholernie pragnąć.
      — Usiądź — polecił sucho. — Za chwilę zaczynamy.

      Usuń
  41. [ Uuuuu palenie Hogwartu to rzecz kusząca, aczkolwiek możnaby to ograniczyć do mało niewinnej sprzeczki i wybuchu, który doprowadziłby kilkoro do zzielenienia i traumy - przynajmniej nie wchodziliby im w drogę.
    Koszmary wynikają trochę z przeszłości Maeve i jej rodzinnych skłonności - można powiedzieć że jest trochę "walnięta" i trochę jej to szkodzi w ogarnianiu rzeczywistości. Widzi rzeczy, które potencjalnie mogą się zdarzyć - niestety tylko te najgorsze. Myślę, że nawet Bastian nie jest najgorszym co mogłoby ją spotkać. Poza tym ciągnie ją do tego co złe - dzięki temu to co siedzi w jej głowie momentami jest lepsze]

    Maeve

    OdpowiedzUsuń
  42. Gotował się. W środku, w żyłach, miał płynny ogień, który trawił go. Podsycał te najbardziej brudne, chore myśli, które latami spychał w ciemne krańce swojego umysłu, do czasu aż w progach szkoły nie pojawił się Bastian. Początkowy szok i niedowierzanie, kiedy na uczcie powitalnej siedem lat temu usłyszał jego nazwisko, zostały przez długie miesiące i lata przekłute w niechęć, antypatię. Ten dzieciak nic mu nie zrobił. Nic, poza byciem aroganckim gnojem, któremu wszystko uchodziło na sucho, bo każdy bał się wsadzić kij w mrowisko i rozpętać wojnę. Więc Neville słuchał i zbierał te wszystkie historie, plotki i opowieści o tym chłopaku. Słuchał i pielęgnował swoją niechęć, by dzisiaj z mocą całego ognia, który spalał go od wewnątrz, przekłuć ją w czystą nienawiść, za sprawą jednego zdania o jego rodzicach.
    I kiedy stał na krawędzi, chwytając się jedynie tej smukłej szyi, drżącego głosem gardła i pulsującej życiem tętnicy, kiedy wreszcie miał szansę udusić gówniarza gołymi rękami, jak marzył przez te wszystkie siedem lat, wtedy… poczuł, że żyje.
    Myśl ta, niebezpieczna i obezwładniająca, zmuszająca do wykonania dwóch kroków w tył, zostawienia czerwonego zadrapania z boku ślizgońskiej szyi, odbierająca na moment oddech i zatrzymująca serce w połowie uderzenia była niczym prawda objawiona, z którą ciężko było mu się zmierzyć.
    Przez lata popadał w marazm, oplatał się pajęczyną odrętwienia. Wyłączał poszczególne emocje, a jeśli nie potrafił, wyciszał je, najlepiej jak umiał. Poruszał się utartymi, znanymi ścieżkami, a wszystko poza nimi traktował jak niebyłe. Oddychał automatycznie, smak potraw znał z dalekich wspomnień. Był zmęczony życiem, a może to życie było zmęczone nim? Ileż to razy zastanawiał się po co właściwie otworzył dzisiaj oczy?
    I tylko kiedy widział godło Salazara na tej konkretnej piersi, tylko wtedy czuł niepokojące mrowienie w opuszkach palców. Tylko ten jeden konkretny uśmieszek chciał zetrzeć z tej jednej twarzy. Tylko słowa wypowiadane tym głosem, przyspieszały bicie jego serca, podnosząc ciśnienie, przyprawiając o mrowienie w nasadzie nosa. Tylko z tym chłopakiem wdawał się w dyskusje balansujące na krawędzi niebezpiecznej w skutkach awantury. Dziś dotarło do niego jeszcze jedno, uderzając z mocą tarana, zbijając go z nóg bardziej, niż zajadłe słowa Bastiana, mające tylko jeden cel – zranić i upokorzyć – tylko ten chłopak, sprawiał, że Longbottom czuł, że żyje.
    Myśl ta, była smutna i tragiczna jednocześnie. Smutnym był fakt, że tylko czysta nienawiść, jaką potrafił wzbudzić w nim ten chłopak, pozwalała mu oddychać. Tragedią było to, że wydalenie go ze szkoły, było jak odcięcie dopływu tlenu do własnych płuc. Jak nisko musiał upaść, by uzależniać swoje być albo nie być od nazwiska Lestrange? Jak bardzo przeszłość ich rodzin, rzutowała na przyszłość tych dwojga?
    Byli jak jin i yang. Jak ogień i woda. Napędzali się wzajemnie na drodze do samozagłady.
    Zabijesz ścierwo, a pójdziesz siedzieć jak za człowieka. Zabijesz człowieka i pójdziesz siedzieć. Po prostu. Udowodnią ci, że miałeś motyw i zgnijesz w Azkabanie, w celi obok jego ojca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Skąd pomysł, że Ministerstwo dowie się o czymkolwiek, co wydarzy się w tym gabinecie? Ta przeklęta instytucja przymyka oko na tyle rzeczy, tym bardziej kilka kropli Veritaserum w twojej herbacie, zdecydowanie nie jest warte ich uwagi – płomień wciąż szalał mu w oczach, oddech był niespokojny, jednak głos mistrzowsko opanowany, kiedy znów się odezwał. I tylko pobielałe kostki dłoni zaciskających się miarowo, już nie na szyi Bastiana, świadczyły o niedawnym przekroczeniu niewidzialnej granicy.
      Właściwie nie mógł być pewien, że Granger wybaczyłaby mu podanie Veristaerum uczniowi. Właściwie był pewien, że nie wybaczyłaby mu niczego, a już zwłaszcza tak jawnej ingerencji w przestrzeń osobistą jakiegokolwiek ucznia, a on zrobił to przecież, by zranić, skrzywdzić. Nie znała takiego Neville’a, tym bardziej trudnym byłby do wytłumaczenia fakt naruszenia przez niego tylu zasad i reguł. Z drugiej strony była jego przyjaciółką, on chronił całą świętą trójcę w czasach szkolnych, nie rzadko powstrzymując innych przed donosami na nich, później walczyli po jednej stronie, więc teraz… teraz być może pomogłaby mu w jego osobistej wojnie, kto wie?
      – Ministerstwo wyznaczy termin twojego przesłuchania, do tego czasu twoja różdżka pozostanie pod moją opieką. Będziesz mógł jej używać jedynie podczas zajęć. I wątpię, by jakiekolwiek twoje protesty w tym temacie na coś się przydały – przeszedł na rzeczowy, dyrektorski ton, zupełnie jakby Longbottom szaleniec sprzed chwili, nigdy nie został wypuszczony z zakamarków umysłu. – A teraz lepiej, żebyś udał się prosto do swojego dormitorium, panie Lestrange.

      oaza spokoju i opanowania

      Usuń
  43. Obserwowała go dokładnie, każdy ruch jego ust i wypowiedziane słowo, które niby niewidoczne, a pozostawiało za sobą cień. Ludovica czuje, że prostuje się jeszcze bardziej; że to, co robi Bastian nie spodoba się nikomu, a tym bardziej gospodarzowi, który mimo że nie okazuje swojej wściekłości, to Ludovica dobrze wie, że jego krew wrze w żyłach, paląc go dotkliwie, że powstrzymuje się od tego, żeby wyciągnąć różdżkę i wymierzyć nią w aroganckiego dzieciaka.
    — Widzę, że dobrze się przygotowałeś — skwitował Corvus, obdarowując go zimnym spojrzeniem.
    Corvus nie był kimś, kto lubił kogokolwiek. Trzymał przy sobie takich ludzi, którzy byli mu wierni i nie kwestionowali jego władzy i wyborów, a Bastian znajdował się po drugiej stronie. Był uparty i zawsze próbował wyrwać się z roli, do której go zdegradowano, a mimo to Corvus lubił przyglądać się młodemu Bastianowi, bo widział w nim to, co chciał dostrzegać w swojej córce. Opanowanie, siłę, nienawiść, oddanie rodzinie i poszanowanie czystości krwi — właśnie takich cech pożądał.
    Ludovica poczekała, aż ojciec da znak, żeby każdy mógł przystąpić do kolacji, a potem od razu upiła łyk czerwonego wina, chcąc zagłuszyć alkoholem strach. Obawiała się, że niewiele brakowało, żeby ojciec wyciągnął różdżkę, a była pewna, że Bastian zrobiłby to samo.
    Kuzyn był w końcu miłośnikiem potyczek, przeświadczony o tym, że wygra, że nikt nie jest w stanie go pokonać i tak było w Hogwarcie, w tych grubych, zimnych murach, gdzie oboje byli zamknięci, odseparowani od rodziny. Ale czy mógł mierzyć się z Corvusem? Czy byłby szybszy i zwinniejszy?
    Po kolacji większość rodziny przeniosła się do olbrzymiego, bogato zdobionego salonu. Kryształowy żyrandol wisiał nisko, odbijając światło. W kominku płonęło, a ciepło rozchodziło się miarowo do skórzanych, drogich mebli, rzucając po ścianach drżące cienie. Corvus otworzył butelkę najlepszej whisky i rozlał alkohol do niskich szklanek o grubych spodach, zdobionych w złoto. Tylko mężczyźni pili whisky — żony i córki były tylko ładnymi dodatkami.
    Ludovica opuściła towarzystwo, bo nie interesowała się tematem polityki i interesów, będąc tym zmęczona. Ojciec wciąż mówił o tym, że udało mu się zarobić; że ma monopol i że nie mogą mu nic zrobić. Jest nietykalny.
    Popchnęła drzwi, zajmując balkon. Wieczór był przyjemny, choć chłodny. Nie przeszkadzało jej to jednak, mimo że chłód sprawił, że drżała; że pojawiła się gęsia skórka, a sutki stwardniały pod materiałem czerwonej sukienki. Objęła spojrzeniem ogród i część lasów. To wszystko należało do jej rodziny i czasem miała wrażenie, że nazwisko Lestrange jest w jakiś sposób przeklęte, że wszystko to, co dotyczyło jej rodziny, musiało zamykać się w relacji właściciel-rzecz. W ten sposób wyglądały również małżeństwa: pan-poddana, oprawca-ofiara.
    Westchnęła cicho, zawinęła kosmyk włosów za ucho, a czując czyjąś dłoń przy ramieniu, dobrze wiedziała, kto ją dotyka. Odwróciła się powoli w stronę Bastiana, uśmiechając się do niego mimowolnie.
    Wyglądał dzisiaj inaczej. Był bardziej elegancki, bardziej niedostępny i zimny. Lustrowała wzrokiem jego twarz, ciesząc się z tego, że tutaj był, że zajmie jeden z pokoi w dworze, że będzie gdzieś obok. Strach mieszał się z potrzebą. Strach dotykał jej ramion, potrzeba kumulowała się w klatce piersiowej i wciąż urwany oddech, gdy jej oczy napotykały jego.
    Wyciągnęła dłoń do szklanki z whisky, którą trzymał w drugiej dłoni, a potem wzięła łyk, nie krzywiąc się. Alkohol nie sprawiał, że jej twarz stawała się brzydka, a jedynie moczył usta, zostawiając je przyjemnie mokrymi.
    — Co tutaj robisz? — spytała, nie rozumiejąc, dlaczego za nią wyszedł. Była pewna, że zostanie z dorosłymi, podejmie ich grę, ale on był tutaj i naprawdę była mu za to wdzięczna.
    Upiła kolejny łyk whisky, dopijając alkohol do końca, a potem odłożyła szklankę przy szerokiej balustradzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Delikatnie zaszumiało jej w głowie, przez moment czuła się naprawdę dobrze, nie myśląc o tym, że będzie zmuszona wrócić do rodziny. Do sztucznych uśmiechów i słów, bo miała być piękną panną Lestrange, idealną córką i dobrą partią — była towarem, który zostanie sprzedany temu, który da więcej. Dlatego doceniała obecność Bastiana, dlatego pozwalała robić mu to, co chciał, a czasem wychodziła temu naprzeciw, chcąc poczuć coś więcej od niemocy. Ból łączył się z pożądaniem, ból był prawdziwy i nie dało się go podrobić lub zniekształcić.
      Szukała wzrokiem jego spojrzenia, a kiedy chciał się do niej zbliżyć, oparła dłonie przy jego torsie, powstrzymując go od tego. Nie chciała psuć sobie tego obrazka. Bastian wydawał się idealnie pasować do tego wielkiego dworu, który teraz kąpał się w ciepłe świateł. Ciepło było jednak tylko iluzją i tak naprawdę nic nie znaczyło; było czymś, czym rządził jej ojciec.
      Przesunęła dłońmi po jego koszuli, wbijając delikatnie paznokcie w miękki materiał. Musiała mieć pewność, że Bastian naprawdę tutaj był.

      Usuń
  44. [Dzień dobry, jesteśmy już :D dogadamy szczegóły na mailu?]

    Geneviev

    OdpowiedzUsuń
  45. Dzisiejsza noc była do niczego. Geneviev od godziny kręciła się po swoim łóżku, chcąc znaleźć jak najwygodniejszą pozycję do snu, lecz nie mogła. Denerwował ją zbyt głośny oddech śpiącej w najlepsze współlokatorki. Irytował ją chłód panujący w pokoju, oraz księżyc, który świecił tak mocno, że pomimo zasuniętych zasłon, nadal w pokoju było dość jasno jak na późną noc. Geneviev podciągnęła kołdrę jeszcze wyżej, ale to i tak nic nie dało. Nadal trzęsła się z zimna i nadal nie potrafiła zasnąć. Po dłuższym namyśle wyszła po cichu ze swojego łóżka, naciągając na ciało bluzę, oraz chwytając w dłonie buty. Wiedziała, że taki nocny spacer korytarzami Hogwartu może jej się odbić tak zwaną czkawką, ale Blackwood zawsze robiła wszystko po swojemu. Miała tylko nadzieję, że po drodze nie spotka dyrektora Longbottom'a. Choć rzadko kiedy mu się narażała w jakikolwiek sposób, wiedziała, że tym razem gdyby się spotkali, mogłaby mieć kłopoty.
    Otworzyła po cichu drzwi, po czym wyszła na korytarz Dormitorium. Wszędzie cicho, czasami dało się usłyszeć pojedyńcze chrapanie czy też słowa, które wypowiadał ktoś we śnie. Aż dziw, że tak wielu mówiło przez sen. Nałożyła na stopy buty, aby nie chodzić po chłodnej, kamiennej posadzce, po czym opuściła Dormitorium Slytherinu, wychodząc na korytarze Hogwartu. Spacer ten nie był pierwszym, którego dopuściła się Geneviev Blackwood. Kiedy tylko nie potrafiła zasnąć, wymykała się w ciemną noc, by móc uspokoić umysł, który prawdopodobnie nie pozwalał jej zasnąć. Natłok myśli, które kłębiły się w jej głowie zawsze wprowadzał ją w bezsenność. Spędzała więc długie godziny na przechadzaniu się pustymi korytarzami Hogwartu, co jakiś czas ukrywając się przed nauczycielami, którzy pełnili właśnie dyżur. Była chyba prawdopodobnie jedyną osobą, która aż tak uwielbiała nocne wycieczki, bo jeszcze nigdy nikogo nie spotkała.
    Dzisiaj jednak stało się zupełnie coś innego. Bo oprócz niej, ktoś jeszcze nie potrafił zasnąć. Wywnioskowała to po cichej melodii, którą usłyszała będąc daleko od komnat Slytherinu. Nawet za dnia było to mało uczęszczane miejsce, jedne z jej ulubionych więc. Idąc za melodią, która z każdym krokiem stawała się głośniejsza, Geneviev w końcu dotarła do otwartego pomieszczenia, gdzie znajdował się ów jegomość ze skrzypcami w rękach. Wydawał się był pochłonięty tym zajęciem tak mocno, że nie zauważył panny Blackwood, która przystanęła w wejściu, opierając się ramieniem o framugę drzwi. Melodia była piękna, choć wydawała jej się w jakiś sposób smutna. Przymknęła oczy, wsłuchując się uważnie w każdą nutę. Po dłuższej chwili otworzyła oczy, wzdychając cicho. Postąpiła kilka kroków do przodu, wiedziona czystą ciekawością, kogóż to też ma przed sobą.
    Nie zdziwił ją widok Bastiana Lestrange, którego to ujrzała chwilę potem. Nie wiedziała też, czy chłopak ją usłyszał, czy nie, mimo to przystanęła kilka metrów przed nim, splatając swoje dłonie tuż za plecami.
    -Bastian Lestrange, oraz jego samotnia- powiedziała głośno, unosząc głowę w górę, by spojrzeć uważnie na sufit pomieszczenia, w którym się znajdowali. Skrzypek w żadnym wypadku nie był jej ani trochę obcy, znali się dość dobrze, jeśli można to tak ująć. Był jej częstym przeciwnikiem w klubie pojedynków, podobała jej się jego pewność siebie i upór. Chłopak miał w sobie jednak coś tajemniczego, czego Gene nie potrafiła jeszcze rozgryźć.
    -Któż inny mógłby się wymykać w nocy i ukrywać przed spojrzeniami ciekawskich- dodała po chwili, ponownie kierując na niego swe spojrzenie. Uśmiechnęła się przy tym zaczepnie, przechylając głowę lekko w bok.
    -Długo grasz?- zapytała zaciekawiona, robiąc kilka kroków w jego stronę.
    Geneviev
    Wybacz za zwłokę, zjadła mnie praca :(

    OdpowiedzUsuń
  46. Uciekam.
    Czy naprawdę uciekał? Była pewna, że w jakiś sposób to robił; że miał dość tych rozmów, sztucznych uśmiechów i posłuszeństwa. W rezydencji jej ojca był nikim, zaledwie dzieciakiem, być może trochę lepiej traktowanym, niż ona, bo Bastian z dumą prezentował siłę i posłuszeństwo, oddawał się temu, co ich rodzina maniakalnie szanowała: czystość krwi.
    Ale teraz był tutaj z nią i nie umiała myśleć o niczym innym, niż o tym, że był blisko. Przez moment chciała, żeby złapał ją za dłoń, zacisnął palce, zadając jej ból, który przypomni jej o tym, dlaczego wciąż próbowała stawiać się temu, co znaczyła, bo w oczach rodziny była nikim. Jedynie ładnym dodatkiem, śliczną ozdobą — chciała, żeby zniszczył tę iluzję i dał jej zapomnieć o tym, że wróciła do zimnych murów rodzinnej rezydencji, czując, że wcale nie chce wtopić się w drogie obrazy i drogie pościele. Chciała tego, co dawał jej Bastian: złudnej wolności.
    Przymknęła delikatnie powieki, gdy poczuła jego palce przy twarzy; wstrzymała oddech w momencie, kiedy dotknął jej policzka i szyi. Dobrze znała ten dotyk, choć zazwyczaj był szorstki i gorączkowy; zazwyczaj towarzyszył temu ciężki oddech, kilka przekleństw i zaklęć.
    — Złap mnie… — szepnęła i popatrzyła po jego twarzy. Chciała, żeby ją złapał, otoczył ramionami kontroli, z których w końcu mogłaby się wyrwać, bo przyciągał ją i odpychał, wciąż tkwili w niekończącym się kole, z każdym oddechem coraz bliżej siebie.
    Zgodziła się niemo, dając się porwać w taniec, który mógł znaczyć wszystko, a jednocześnie nic. Bastian prowadził ją i pociągał za sznurki, a ona odpowiadała temu, co z nią robił, oddając się temu, co się działo; temu, że była w to wszystko tak beznadziejnie zaangażowana. Tak beznadziejnie poświęcona temu, żeby pasować do rąk Bastiana.
    Poczuła chłód ściany przy skórze, gdy przywarła do niej plecami, a z ust uciekł chaotyczny oddech, chaotyczne sapnięcie, poprzedzone strachem o to, że ktoś może zobaczyć ich grę.
    Rozchyliła delikatnie wargi, gdy Bastian pochylił się do niej i już niemal czuła smak jego ust przy swoich. Zadrżała, ciało zdradziło jej słabość, zdradziło strach i potrzebę — co było w niej jednak silniejsze?
    Nie odwróciła wzroku, gdy posłał jej spojrzenie. Nie wiedziała, co powinna zrobić, czując się tak, jakby Bastian oferował jej jabłko grzechu. Był jej wężem, diabłem, demonem, słodkim pokuszeniem, a ona się temu podawała, więc jeszcze tylko chwilę myślała o tym, że to, co robili było złe, było nieodpowiednie i nie powinno mieć miejsca, ale wiedziała o tym, że ten grzech zaczął Bastian. On wyciągnął do niej swoje ręce i napełnił żyły kontrolą.
    Wyciągnęła ręce i przesunęła palcami po jego koszuli, a zaraz potem zacisnęła dłonie, i przyciągnęła go gwałtownie do siebie, opierając mocniej plecy o ścianę. Ból poprzedził pocałunek, który wcisnęła w jego usta. Pocałunek, który ani trochę nie był niewinny i słodki.
    Chciała, żeby Bastian przejął kontrolę, sprawił, że zapomni; że wszystko będzie miało swój sens.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  47. – Z pewnością, będą to niezwykle wartościowe wizyty, panie Lestrange – odparł, wzrokiem odprowadzając chłopaka do drzwi gabinetu.
    Atakujący wąż traci całe swoje dostojeństwo. Nie jest już dłużej majestatyczne przemieszczającym się gadem, na którego skórze tańczą promienie słońca. Jest po prostu zwitkiem mięśni, które spinają się niemalże konwulsyjnie, by zaraz rzucić się i pluć jadem, niekoniecznie celnie. Bastian Lestrange, który właśnie zmierzał do wyjścia, który niemalże przekroczył próg tego przeklętego gabinetu, nagle zatrzymał się w pół kroku i Longbottom już wiedział, co zaraz nastąpi. Widział tętnicę drgająca na jego szyi. Szyi, którą przed chwilą prawie zmiażdżył własnymi rękami. Ślizgon, niczym, na rodowitego węża przystało, szykował się do ataku. Neville niemalże uniósł kąciki ust, kiedy nastolatek odwrócił się na pięcie i ponownie znalazł się w jego przestrzeni osobistej. Czuł iskry jego nienawiści pełzające po własnej skórze, kiedy tak stał przed tym chłopakiem, patrząc na niego nieco z góry, z rękami luźno zwieszonymi wzdłuż ciała i tylko wnikliwy obserwator, stojący gdzieś z boku, mógłby dostrzec nerwowy tik, w jakim zadrżały palce jego różdżkowej dłoni.
    – Zapraszam – odezwał się ledwie słyszalnie, a w kolejnej sekundzie pochylił się tak, że jego nos niemal zetknął się z nosem chłopaka. Dno błękitnych oczu Longbottoma zamarzło w jednej chwili, kiedy zaglądał w te należące do młodego czarodzieja – Wiesz gdzie mnie szukać. Będę czekać. Pamiętaj tylko, że ja też mam różdżkę i absolutnie nic do stracenia. To może być naprawdę ciekawe spotkanie – uśmiechnął się brzydko, szaleńczo, obłąkanie.
    Zabrali mu dzieciństwo, złamali rodziców, zdecydowanie zbyt wcześnie przyszło mu walczyć na wojnie, życie nigdy go nie oszczędzało, Augusta Longbottom nie żyła, Hannah nie była już dłużej jego żoną, nie prosił się o stanowisko, które piastował, więc czy było coś jeszcze, na czym tak naprawdę mu zależało? Hogwart stał na swoim miejscu na długo przed jego narodzinami i najpewniej będzie tu tkwił jeszcze długo po jego śmierci. Na Merlina, ta szkoła przeżyła nawet wątpliwej jakości kadencję Snape’a, więc on sam jako dyrektor nie był tu niezbędny. Równie dobrze mógłby gnić w Azkabanie, tuż obok celi Bastiana. Z pewnością mieliby wtedy całą wieczność, by obrzucać się wzajemną niechęcią. Jednak póki co, wciąż jeden z nich był dyrektorem, a drugi uczniem i jedyne, na co mogli sobie pozwolić to ta swoista gra, w której wszystkie chwyty były dozwolone, kiedy nikt nie patrzył.
    – Zdaje się, że różdżka nie będzie ci już dzisiaj potrzebna, do zobaczenia więc jutro, panie Lestrange – wyprostował się, jednoznacznie kończąc tę rozmowę i całe spotkanie.
    Dopiero kiedy został sam, poczuł, jak zmęczenie osiada mu na barkach ogromnym ciężarem, który poczuł w postaci nieprzyjemnego skurczu gdzieś między łopatkami i sztywności karku. Poruszył barkami i odchylił głowę, wypuszczając powoli z płuc całe powietrze, które tam nagromadził, dopiero teraz zdając sobie sprawę z płytkości własnego oddechu przez cały miniony czas.
    – Gówniarz doprowadza mnie do szaleństwa – mruknął sam do siebie, patrząc na własne dłonie, którymi uczynił to co uczynił.
    Pielgrzym zaskrzeczał cicho gdzieś z wysokości regału, na którym siedział przez cały ten czas i Neville'owi trudno było cenić czy był to skrzek pocieszenia, czy raczej dezaprobaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opadł ciężko na krzesło za ogromnym biurkiem. Teraz, patrząc na niego z boku, wydawać by się mogło, że nagle zmalał w oczach, a cała jego siła i pewność gdzieś uleciały, przystojna twarz postarzała się o dobrych kilka lat, kiedy pozwolił opaść masce noszonej na twarzy na co dzień. Otworzył szufladę, na której dnie spoczywała skonfiskowana różdżka. Zawiesił rozpostarte palce nad cisowym drewnem, które później drgnęły, jakby chciały dotknąć lekko połyskującej, wypolerowanej powierzchni. Brakowało kilku milimetrów, by mógł poczuć ciepło drewna, jego fakturę. Miał wrażenie, że już teraz czuje charakterystyczną wiązkę magii, która należała tylko do Bastiana, że samym zbliżeniem dłoni do różdżki jest w stanie odczytać ostatnie zaklęcia, które się z niej wydostały, a może to było tylko złudzenie zmęczonego umysłu. Zmrużył lekko oczy i cofnął dłoń, nie dotykając drewna. Zamknął szufladę, nieco mocniej niż zamierzał, poluzował i zdjął noszony pod szyją krawat, rozpiął mankiety koszuli, niedbale podwinął rękawy i przesiadł się na fotel przy kominku, gdzie na stoliku natychmiast pojawił się imbryk z herbatą. W tej chwili nie był czarodziejem, dyrektorem szkoły, bohaterem, z którego uważała go historia. W tej chwili był zmęczonym facetem po czterdziestce, który zestarzał się zdecydowanie za szybko, a jedyne, o czym marzył to święty spokój.
      Marzenie zostało przerwane, kiedy dzień chylił się ku końcowi, a on miał nadzieję, że to ostatnia porcja sowiej poczty na dziś. Niekończąca się litania skarg i zażaleń, została zwieńczona osobistą wizytą urzędnika Ministerstwa - ojca pokrzywdzonego Puchona, który pojawił się w jego gabinecie tak nagle, że sam Longbottom wydawał się być zaskoczony, chociaż z reguły wiedział, kogo przyjdzie mu gościć już w chwili, kiedy osobnik stawał twarzą w twarz z Chimerą strzegącą wejścia na ukryte schody.
      – Chce mi pan powiedzieć, dyrektorze, że taki czarodziej jak pan, mający, nie ukrywajmy, wysoko postawionych znajomych w Ministerstwie – Neville uśmiechnął się, kiedy przed oczami pojawiła mu się wyrażająca dezaprobatę twarz Hermiony – Ma zamiar czekać na oficjalne przesłuchanie Wizengamotu, zamiast sprawdzić różdżkę tego chłopaka tu i teraz i przestać bawić się w konwenanse? Przecież to oczywiste, że dzieciak Lestrange’ów to mały kryminalista, wystarczy spojrzeć, co zrobił mojemu synowi! – czarodziej nie ukrywał wzburzenia, przechodząc do sedna swojej wizyty, tuż po szybkich, wstępnych uprzejmościach.
      Longbottom miał dość. Sam najchętniej udusiłby Ślizgona gołymi rękami, czego dowiódł już wcześniej, jednak najbardziej na świecie nie znosił, kiedy ktoś mówił mu, co ma robić. Doprowadzało go to do białej gorączki i tylko resztka samokontroli, którą jakimś cudem jeszcze zachował na czarną godzinę, pozwoliła mu nie przekląć pełnego pretensji ojca, tu i teraz.
      – Chcę powiedzieć, że może wypadałoby się trzymać procedur, które sam pan uruchomił. Bastian został już ukarany konfiskatą różdżki do czasu przesłuchania…
      – To skandal! – mężczyzna wszedł mu w zdanie, wyraźnie zniecierpliwiony stoickim spokojem dyrektora.
      – Zgłaszając sprawę oficjalnie, odebrał mi pan jakąkolwiek możliwość reakcji, której teraz pan ode mnie oczekuje, sugeruję więc uzbroić się w cierpliwość do czasu oficjalnego przesłuchania, lub szepnąć słówko komu trzeba, by przyspieszyć cały proces, z mojej strony to tyle w tej sprawie. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? Chciałbym przygotować się na jutrzejsze zajęcia.
      – Pan lekceważy sprawę! Zgłoszę to gdzie trzeba, nie jesteś pan nietykalny, Longbottom!
      – O tak, nie wątpię, że w zgłaszaniu spraw, ma pan spore doświadczenie – Neville uśmiechnął się z delikatnym pobłażaniem.

      Usuń
    2. Krótką wymianę zdań później, wreszcie został sam, jednak wieczór jeszcze się nie skończył. Musiał przygotować się na zajęcia, zastępując niedysponowanego profesora Zielarstwa, a pierwszymi zajęciami jutrzejszego dnia były, o zgrozo, zajęcia z siódmym mrokiem Ślizgonów. Westchnął cierpiętniczo i zabrał się do wertowania podręcznika i notatek.
      ***
      W przeciwieństwie do rozwrzeszczanych Gryfonów oni wchodzili do cieplarni niemal w milczeniu. Karny szereg najstarszych Ślizgonów, połowa z nich zbyt poważna jak na swoje naście lat, druga połowa zbyt dumna, by zaszczycić go chociaż spojrzeniem. Jego, Gryfona z krwi i kości, znienawidzonego dyrektora, przydupasa Złotego Chłopca, o którym niepochlebnie wyrażano się w większości ich domów podczas rodzinnych obiadów. Wojna skończyła się lata temu, a podziały wciąż były żywe i miały się jak najlepiej. Przywitał ich, odpowiedziało mu tylko kilka głosów.
      Wokół w donicach, białymi kwiatami pyszniło się Czarcie Ziele, Datura Stramonium, czyli mugolski Bieluń. Opowiedział im o jego leczniczych i trujących właściwościach, oczywiście wszystkie pytania dotyczyły tych drugich, wcale nie był zdziwiony, w końcu miał przed sobą Ślizgonów i tylko w swej naiwności liczył, że kilkoro z nich nie zacznie handlować liśćmi i ziarnami, jak narkotykami, kiedy kazał zając się preparowaniem jednych i drugich, wolno przechadzając się wśród uczniów i oceniając ich pracę.
      – Proszę zostać po zajęciach, panie Lestrange – mruknął, przystając naprzeciw chłopaka, przez chwilę przyglądając się jego technice.

      Longbottom

      Usuń
  48. [Cześć!
    Bardzo dziękuję za tak piękny komentarz, bo przyprawił mnie o bardzo szeroki uśmiech - niesamowicie cieszę się, że Matyśka chwyciła kogoś swoją aparycją, bo we mnie wywołała niemały zachwyt swym zewnętrznym wyglądem. Pragnę być w zupełności szczera - bardzo cieszę się propozycją wątku, ponieważ od mojego pierwszego wejścia na bloga, byłam absolutnie zakochana w kreacji Bastiana. Po cichutku liczyłam na propozycję połączenia naszych postaci wątkiem i taką dostałam, miód na moje wstydliwe serce.
    Już za moment pognam sowę na Twój e-mail, w celu dogadania szczegółów wątku. :)]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  49. [Sowy nigdy tak szybko jeszcze nie pognałam - powinna już być. :)
    Bardzo dziękuje za poszperanie! Sama przyznaję, że ja do tego głowy nie mam, ale jestem wdzięczna za podesłanie mi linka. Jestem jeszcze bardziej oczarowana, jak się okazało, Diną. :)]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  50. [Cześć, dziękuję za tyle miłych słów o mojej Milliesant. ♥ Osobiście uważam, że Rowling w ogóle nie wykorzystała potencjału Domu Węża i okropnie uprościła kreację jego wychowanków do wrednych, podłych żmij (podobną rzecz zresztą zrobiła z Puchonami). Tym bardziej cieszy mnie, że mimo iż Lloyd nie jest stereotypową wychowanką tego domu, to jednak widać w niej typowo ślizgońskie cechy.
    Przyznam, że Bastian zaintrygował mnie na długo zanim zdecydowałam się na dołączenie do bloga (a obserwowałam Was od dłuższego czasu). Zdaje się potwierdzać wszystkie najgorsze mity o Ślizgonach, a jednak bardzo zgrabnie tłumaczysz to jego relacją z ojcem i odzierasz go troszeczkę z tej nieludzkości pod koniec karty. Nie wierzę, że ktokolwiek dałby radę zrobić z niego dobrego człowieka, ale mam w sobie nadzieję, że przy odrobinie dobrej woli Lestrange mógłby okazać odrobinę człowieczeństwa pod odpowiednim wpływem.
    Z wielką chęcią przekonam się, do czego ten chłopak jest zdolny, jeśli wciąż masz wolne miejsce na wątek, zwłaszcza że przy dwóch, tak silnych charakterach raczej nie będziemy się nudzić. Lloyd na pewno nie przyklaskiwałaby ślepo brutalnym przedstawieniom Bastiana, pewnie nawet raz czy dwa zwróciłaby mu uwagę, że przekracza granicę, gdyby jej zdaniem posunął się za daleko w dręczeniu pierwszoroczniaków. Pewnie też nieszczególnie obnosiłaby się ze swoim strachem przed nim, szczególnie już po otrzymaniu bonusowego ogonka po swojej pierwszej pełni, bo niewiele gorszych rzeczy Lestrange mógłby jej zrobić. Myślę więc, że mamy tu całkiem niezły materiał na mieszankę napięcia, irytacji, wzajemnej niechęci i jednocześnie zaintrygowania. A może nawet we wczesnych latach Hogwartu, kiedy instynkty Lestrange'a nie były jeszcze tak mocno rozwinięte, była między nimi jakaś nić sympatii, która pękła, gdy Lloyd jasno dała mu do zrozumienia, że nie będzie jego kolejną marionetką do rozstawiania po kątach? Że ma swoje zdanie, jest autonomiczną jednostką i nie da mu sobą rządzić według jego woli? Może znajdzie się kawałek miejsca na mieszaninę żalu, nienawiści i jednocześnie cienia tęsknoty za wspólnymi czasami, kiedy życie było o wiele prostsze? Co Ty na to?]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  51. [Ja piernicze.. długie przerwy nie wpływają na mnie dobrze. Dowodem jest to, że pierwotnie napisałam "podRZegać". Proszę zatem o wybaczenie i ofiarowanie mi czasu na rozruszanie, obiecuję względną poprawę i stałą pracę nad polepszaniem własnych umiejętności - jakoś tak to klepię przed wykładowcami na uniwerku. :P Żywię jednak nadzieję, że nie wyszedł aż taki chłam i będzie to zdatne do przeczytania. <3]

    Biegła, lecz tak naprawdę zatrzymała się w czasie. Nie zwalniała tempa własnej wędrówki, przy czym wpatrywała się w gwiazdy rozświetlające kamienną konstrukcję, stojąc tuż pod granicą, która otwierała świat Zakazanego Lasu. Krzyczała, wrzeszczała, błagając o rękę, która ukoi i ułoży ją do snu, lecz milczała, cicho i bezboleśnie. Pragnęła spokoju, znajdując się w samym centrum własnego chaosu. Czuła się zwierzęciem, które wynaturzone podejmuje próbę przystosowania się do dyktowanych mu warunków. Nienawidziła, tak kurewsko nienawidziła miejsca, w którym dane jej było funkcjonować, jednak z kamienną twarzą pokonywała własne granice, siląc się na spędzenie kolejnego dnia w tym kompletnie zaburzonym ładzie. Pragnęła przywrócenia świata sprzed niemalże kilkudziesięciu lat, świata, do którego przystosowywana była od przeszło siedemnastu lat. Nie potrafiła podjąć ostatecznej decyzji, nie była gotowa na tak przełomowe działania, a tak bardzo chciała buntu, buntu przed wyidealizowanym światem, który swój początek miał za czasów zaplutego Potter'a. Była zwyczajnym, pieprzonym tchórzem, co wywoływało w niej szał, niewidoczny dla oka, lecz słyszalny dla myśli. Uwielbiała podżegać własną nienawiść, kochała i pragnęła uczucia tańca negatywnych emocji, które w afekcie doprowadzały ją do niekontrolowanych, czasem wręcz dziwacznych zachowań.
    Jesteś ofiarą, Mathilde... jesteś własną ofiarą.

    Zamknęła się w sobie - po raz pierwszy odkąd poznała mury Hogwartu. Kamienne korytarze pokonywała z obojętnością, nie wykazując żadnych emocji. Po prostu była, ale jednak jej nie było, ponieważ pochłonęły ją własne myśli, poczuła się odrealniona. Bezwzględne poczucie samotności doprowadzało ją do katastroficznych myśli samozagłady. Jedynym tworem, którego nienawidziła w tamtym momencie, była sama ona. Nie potrafiła otworzyć ust, duma nie pozwalała jej na zniżenie się do poziomu prośby o pomoc. Bała się, odczuwała lęk przed tym, że ludzie dowiedzą się o słabościach, które były głęboko zakorzenione w kamiennym sercu dziewczyny. Siedząc przy stole, nie słyszała rozmów, nie próbowała podsłuchiwać i wyłapywać haczyków na uczniów, jak to miała w zwyczaju. Wspólne posiłki wywoływały w niej obrzydzenie, starała się zachować dobre maniery wśród rozwydrzonego stada młodszych uczniów. Nie potrafiła patrzeć na posrebrzane, idealnie wypolerowane sztućce, które przywodziły jej na myśl jedynie popołudniowe posiedzenia rodu Mulciber. Kochała swoją rodzinę, kochała ją niemalże tak samo jak Mrocznego Pana. Z rozważań wyrwał ją męski, nieco zachrypnięty głos, który doskonale kojarzyła - Lestrange.

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  52. [Dziękuję za miły komentarz :) I, cóż, nie zaprzeczę, że sytuacja Nili wesoła nie jest. Nie wiem, czy będą notki, znasz moją tendencję do nieproporcjonalnie dużego chcenia wobec ilości czasu i weny... Także, nie obiecuję, ale możliwe. W wątkach na pewno będę odsłaniać po trochu, ty podły podczytywaczu :P
    PS. Nie współczuj, tylko odezwij się, bo musimy ustalić co Bastian o niej wie ;)]

    ~ Nila

    OdpowiedzUsuń
  53. [Odpis miał być na wczoraj, ale jednak gorączka mnie zmogła. Przyznaję, że w pełni zadowolona nie jestem, ale chyba absolutnej tragedii nie ma. :P]

    Niechętnie grzebała widelcem w posiłku, nie odczuwała głodu, a spadek apetytu widoczny był na jej wyostrzonych rysach twarzy. Zamyślona wpatrywała się w stół dumnych Gryfonów, którzy zaciekle dyskutowali, posyłając w swoje strony ciepłe uśmiechy. Nie rozumiała tego, w jaki sposób byli ze sobą aż tak zgodni i zżyci, nigdy nie widziała Lwa, który byłby odtrącony. Nie rozumiała też faktu pełnej akceptacji nieczystości krwi, która występowała w tym domu, w jej mniemaniu, zanieczyszczone mugolami pochodzenie, było dyskryminujące dla danej osoby, uważała, że nie zasługiwała ona na towarzystwo, a co gorsza akceptację i pozytywne stosunki z czarodziejami czystej rasy.
    - Mulciber. - Usłyszała zza ramienia, lecz lekceważąco wzięła kolejny kęs pieczeni, mocno zaciskając zęby na srebrnym sztućcu. - Mathilde, masz jakieś plany na wieczór?
    Tym razem poczuła ciepły oddech na własnej skórze. Poczuła, jak po jej ciele roznosi się nieprzyjemny dreszcz, doskonale wiedziała, że nie umknęło to spostrzegawczemu rozmówcy. Już w pierwszej chwili domyśliła się, kto uraczył ją tym chłodnym, lekko ochrypłym tonem głosu. Rozpoznawała go od siedmiu lat, za każdym razem, bez najmniejszego cienia wątpliwości. Bastian był dla niej osobliwą znajomością. Nie do końca wiedziała, w jakiej relacji tkwili, był to sojusz, który często był zrywany przez obie strony tylko po to, by z rozkoszą skoczyć sobie do gardeł. Jedynym faktem, z którego doskonale zdawała sobie sprawę, było to, że ten Ślizgon zawsze przychodził do niej tak chętnie tylko w momencie, gdy widział w jej osobie dobry interes, lub wyjście z jakiegoś problemu. Jednakże nie sprawiało jej to żadnego utrapienia, nie odczuwała urazy, ponieważ była świadoma korzyści, które również on jej przynosił. Zresztą, ten Lestrange wzbudzał w niej podziw, wiedziała, że byłby on niezwykle problematycznym wrogiem, który z łatwością mógłby wpędzić ją do rodzinnego grobowca.
    - Możemy spotkać się nad szachownicą za pół godziny, powinni już spać, rozegramy partię i powiesz, z czym do mnie przyszedłeś. - mruknęła półtonem, aby nie zainteresować niepotrzebnych obserwatorów rozgrywki. Odeszła od stołu, rozprostowała szatę i bez oczekiwania na odpowiedź, ruszyła do dormitorium. Uwielbiała dźwięk kroków, który niósł się przez wszystkie piętra kamiennych korytarzy Hogwartu. Niekiedy miała wrażenie, że tylko on pozostał w tej szkole na odpowiednim miejscu, że jest to jedyna spuścizna czasów świetlności Mrocznego Pana. Nie potrafiła zaakceptować tego, że Voldemorta nie ma, że został już pokonany i nigdy nie wróci. Pozostawały w niej ogromne pokłady nadziei, liczyła, że spełni kiedyś swoje najskrytsze marzenia z dzieciństwa, a na jej przedramieniu pojawi się dowód miłości i oddania wielkiemu czarnoksiężnikowi.

    Wilgotny zapach pokoju wspólnego był dla Mathilde czymś, co koiło jej rozkołatane zmysły. Zielonkawe światło lampek wzbudzało w niej dumę z samej siebie, uwielbiała świadomość znajdowania się w tym samym pomieszczeniu, w którym kilkadziesiąt lat temu, ten Tom Marvolo Riddle przesiadywał z jej dziadkiem, omawiając kolejne plany zagłady szlam i półkrwi mieszańców. To jej ojciec, Mulciber II, nawoływał tutaj do nienawiści chwalonych i lubianych Huncwotów. Za każdym razem, gdy w myślach Mathilde pojawiało się wspomnienie taty, odczuwała wszechobecną pustkę i tęsknotę, Azkaban wykończył jego umysł i ciało, nie wierzyła już w to, że kiedyś dane jej będzie go poznać. Jako mała dziewczynka opowiadała matce, że lada dzień tatuś ucieknie i przybędzie do domu, aby poznać następcę jego rodu - wysoką, smukłą Tilly, która z utęsknieniem wpatrywała się w okno. Nie spodziewała się, że Bastian punktualnie zasiądzie nad szachownicą pokoju wspólnego. Płomienie tańczące w kominku rozświetlały jego twarz, która nie zdradzała żadnych emocji. Ciemne, obłąkane oczy, które tak bardzo uwielbiała, były dzisiaj inne, wydawały się zagubione.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypominał jej hetmana, który zagubiony błądził po swojej szachownicy, pozostając pod czujnym okiem nic niewartych pionów, które okupują każde dostępne dla niego pole. Nagle jednak biały król wycofuje się, odsłaniając łatwego mata dla najsilniejszej figury, figury Bastiana. Tak właśnie wyglądała jego postać - z każdego kłopotu potrafił się wywinąć, imponował jej swoją zaradnością i brakiem jakiejkolwiek powściągliwości w dążeniu do swojego celu. Kończył własne zmagania zawsze wygrywajac, rozgrywki życia tego Ślizgona można by było opisywać w podręcznikach najagresywniejszych posunięć zawodników. Był imponujący, czasami wręcz łapała się na gloryfikowaniu jego czynów i patrzeniu na niego jako swój wzorzec, ideał. Pociągał ją na własny, indywidualny sposób, który uwodził Mathilde coraz bardziej.
      - W czym mogę Ci tym razem pomóc? - zapytała, unosząc w zainteresowaniu brew.

      Mulciber

      Usuń
  54. [Bardzo dziękuję za powitanie! <3
    Oj tak, Victor teraz naprawdę potrzebuje dużo przytulasów, ale wraz z upływem czasu jego codzienność znacznie się rozpogodzi :D Musze na wstępie powiedzieć, że bardzo doceniam propozycje wątku, ale w moim odczuciu wątki na tle wrogim są dość bez sensu, może dlatego, że sama jako osoba w prawdziwym życiu bardzo nie lubię wiecznych rywalizacji :c]

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  55. [Och, ja nie mam wątpliwości, że Bastian nie jest jednowymiarową postacią i chętnie przekonam się, co tam w sobie on kryje. :)
    W zasadzie nie zastanawiałam się nad tym, gdzie znajduje się dom rodzinny Lloydów, ale właściwie nie mam nic przeciwko temu, żeby sąsiadował z posiadłością Lestrange'ów. Bardzo podoba mi się Twój pomysł na początek ich znajomości, bo na pewno taka sytuacja pogłębiłaby przywiązanie Milliesant do małego Bastiana jako do kogoś, kim na swój dziecięcy sposób próbowała się opiekować. W pewnym momencie (już w Hogwarcie) dotarli jednak do takiego momentu, w którym ich poglądy i charaktery poróżniły się tak mocno, że utrzymanie bliskiej relacji zwyczajnie nie wchodziło już w grę. Ażeby zaostrzyć ten konflikt, może w którymś momencie Bastian mógłby wyciąć Lloyd jakieś świństwo, po którym dziewczyna straciła wszelką nadzieję na jakikolwiek ratunek dla niego? W sumie to wcale nie musiało być nic spektakularnego, w końcu w wieku trzynastu lat każde potknięcie ma rozmiar katastrofy na miarę apokalipsy. Od tamtej pory mogą trwać w tym wzajemnym dogryzaniu sobie z mniejszym lub większym natężeniem, niewypowiedzianym żalu i cichej pretensji.
    Co do samego wątku, kombinuję jak wmanewrować ich w jakąś sytuację, która zmusi ich do współpracy i nie pozabijania się wzajemnie jednocześnie... Może byliby świadkiem jakiejś niecodziennej sytuacji? Przez przypadek weszli w posiadanie jakiegoś magicznego przedmiotu, na który chrapkę miał ktoś inny? Albo podsłuchali rozmowę pomiędzy jakimiś podejrzanymi typami, której nie powinni słyszeć?]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  56. [Autorskie wariactwo jest najlepsze, a tym bardziej, gdy jego podłożem jest czysty spontan :D Tak się składa, że chyba sama przytuptam z nową postacią, więc jak najbardziej możemy coś wspólni stworzyć :) lifenotfair2@gmail.com ]

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  57. No słuchaj, to czy będzie jego to się jeszcze zobaczy... Zależy, jak się będzie Bastek sprawował, ale my też nie możemy się już doczekać, tak więc porywajcie nas. <333

    Z miłością,

    wasza zmora

    OdpowiedzUsuń
  58. Czuła zniesmaczenie, gorzką czerń, która z dokładnością zajmowało jej usta. Żal, który doprowadzał do rozpadu białego szkliwa zębów. Pochylona nad szachownicą wyczekiwała odpowiedniego momentu do rozpoczęcia gonitwy słów. Wiedziała, że Bastian będzie oczekiwał od niej czegoś, co dla zwykłego czarodzieja może okazać się niemożliwe do zrealizowania. Pragnął przysługi, która dźwięcznie odbijała się w jej uszach. Była świadoma, że jest to dla niej łatwe, a ciotka wysłucha kolejnej prośby o posłanie słodkiego Imperiusa w kierunku podstarzałej sędziny. Nikt nie był w stanie wzburzyć autoryteru jej nazwiska w Ministerstwie Magii. Wszystkie zaklęcia niewybaczalne odnalezione w historii różdżki były niedostrzegalne, gdy ta należała do rąk tych ludzi. Uwielbiała zgrywać niedostępność własnego nazwiska, udawała, że coś, co będzie dla niej tylko jedną rozmową, wymaga od niej ogromnego nakładu wysiłku i wyrzeczeń, do których zostałaby zmuszona. Jednakże była świadoma, że siedzący przed nią Ślizgon zna ją najlepiej ze wszystkich, którzy ją otaczają. Zna niemalże każdy jej zakamarek, a połączenie kilku na pozór niepowiązanych ze sobą puzzli, ułoży układankę w całość. Był niebezpiecznie blisko odkrycia jej zamiarów, niebezpiecznie blisko poznania jej całego wnętrza, niebezpiecznie blisko świadomości, że jest słaba. Mulciber robiła wszystko bez zawahania się, nie zważając na konsekwencje, które prędzej, czy później, bezpowrotnie ją wymijały, lecz ten czarodziej, napawał ją ogromem wątpliwości. Strach, który odczuwała w jego towarzystwie, był uzależniający, był uczuciem, w którym mogłaby trwać do końca własnych dni. Pragnęła posiadać te silne nazwisko cały czas u swojego boku, choć wypełniała ją świadomość, że Bastian najszybciej porzuciłby Mathilde na placu wojny. Nie był z nią szczery, a ona odwdzięczała się tym samym. Trwali w dziwnym splocie myśli, które tak bardzo łączyły, a zarazem dzieliły ich osoby. Nie potrafiła go rozwikłać, nie wiedziała, jak może do niego dotrzeć i zdobyć, chociaż cień jego zaufania. Czegoś, co przytrzyma go przy niej jak najdłużej. Działali wspólnie tylko w momencie, gdy bezpośrednie niebezpieczeństwo kręciło się przy którymś z nich. Na pozór była z tego powodu zadowolona, ponieważ nie musiała do końca martwić się o tajemnice jej umysłu, które jeszcze przez nikogo na świecie nie zostały zgłębione. Jednakże druga jej część była zabójczo uzależniona. Pragnęła bliskości jego osoby, zainteresowania, którym wykazywał się tylko w momencie, gdy nazwisko Mathilde miało jakikolwiek wpływ na sytuację, w której obecnie Wąż się znajduje. Przygaszony uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy zauważyła nieprzemyślany ruch gońca. Prowadziła wiele rozmyślań, przygotowując klasyczne gambity, którymi kierował się Bastian. Wiedziała, że szala zwycięstwa nieśmiało przychyla się w jej kierunku, podsuwając do głowy coraz to lepsze posunięcia, które zapędzają mężczyznę do głupich rozwiązań, które były tylko tymczasowe. W jej klatce piersiowej tętnił nieodgadniony smutek, który pochłaniał coraz bardziej postać Mathilde, otaczał własnymi szponami, wyrywając dziewczynę z rzeczywistego świata. Dobrze wiedziała, że do momentu, gdy nie podejmie stanowczych kroków, depresja będzie ją pożerać, stopniowo odbierać możliwość racjonalnego myślenia. Mathilde pragnęła nagłego wybuchu, który popchnie ją do dalszego działania w kierunku przywrócenia blasku Czarnego Pana. Traciła kontrolę nad własnymi zmysłami, traciła kontrolę nad własnym ciałem, traciła kontrolę nad własnym życiem. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Masz zapewne na myśli to, że potrzebujesz mojej ciotki w Radzie, która spojrzy przychylnym okiem na Twoją sprawę? - zapytała, odsuwając pionka do przodu, aby dać stuprocentowy zakres własnej królowej. Pragnęła widoku ruchu czarnego skoczka, który umożliwi jej bezpośrednie natarcie. Była świadoma słabości własnego przeciwnika. Wiedziała, że ten Wąż zdecydowanie nie jest w formie. Uwielbiała uderzać z zaskoczenia, wprowadzając kogoś w błędną świadomość słabości jej imienia, które dopiero rozpoczynało swoją karierę na ustach wielkich czarodziejów. - Co będę z tego miała, Bastianie? - zapytała, przedzierając się hetmanem na centralne pole. - Szach, i mat. - syknęła, unosząc brew w niemym okrzyku zwycięstwa. Odchyliła się, wtapiając kark w skórzane obicie  fotela. Twarz Bastiana drgnęła, próbując pojąć, co wydarzyło się na szachownicy. Nie był świadomy zagrożenia, jakie niosła siedząca przed nim Ślizgonka, która z uwielbieniem wpatrywała się w zielonkawe płomienie kominka. Czy to właśnie ona, po raz pierwszy od dwóch lat, objęła rolę triumfatora i dominację nad obliczem Bastiana? Była tego świadoma, jak nigdy dotąd. Była świadoma tego, że trzyma go w niezwykle silnym szachu, który nie pozwoli mu tak łatwo wybrnąć. A może złudne poczucie kontroli było kolejną intrygą Ślizgona? Ślizgona, który karmił ją własną nieporadnością, tym dziecięcym strachem.

      Mulciber

      Usuń
  59. Pierwsze, ciche stuknięcia do drzwi zmieszały się ze szmerem wyjmowanych z kufra książek. Lavon uniósł wzrok, jeszcze niepewny, czy odgłos nie był wytworem jego wyobraźni, pobudzonej pobytem w starym, rodzinnym domu, pełnym wszelkich szelestów i skrzypnięć, domu, który jak żaden inny kojarzył z poczuciem osaczenia przez ludzi z zewnątrz, tych, którzy przychodzili, by po kilku dniach zniknąć, ale zawsze zostawiali po sobie aurę złowrogiej tajemnicy. Odczekał moment, nasłuchując. Uczniowie w zdecydowanej większości przebywali teraz w swoich domach, a ci nieliczni, którzy zostali na przerwę wielkanocną w Hogwarcie, nie mieli powodu, by teraz do niego przychodzić. Westchnął, walcząc z ponurym przypuszczeniem, że znowu czeka go jakaś nieprzyjemna rozmowa z dyrektorem, choć w obecnych warunkach, zakrawało to na absurd. Zresztą. Wezwałby go bardziej oficjalnie, zamiast pukać do drzwi. Pokręcił głową, wracając od rozpakowywania rzeczy. Jeśli odgłos się nie powtórzy…
    Ale powtórzył się, a za drugim razem dudnienie w drzwi było tak wyraźne, tak wściekłe, że zerwałoby na nogi umarłego. Lavon spiął się, odruchowo odszukując końcami palców rączkę różdżki, choć od miesięcy nie wierzył, że zdoła wyczarować nią cokolwiek. Tłumiąc niepokój, podsycany narosłą przez ostatnie tygodnie do śmiesznych rozmiarów paranoją, z ciekawością splecioną z irytacją, że pukano aż tak natarczywie, wypowiedział pozornie spokojne:
    — Proszę.
    Rozpoznał wchodzącego ucznia natychmiast i trudno było powiedzieć, czy bardziej zszokowała go bezczelność, z jaką podszedł – nasłuchał się już przecież, co ten gówniarz, jak nazywali go niektórzy, potrafi – czy fakt, że to właśnie on wparował do jego gabinetu. Wyprostował się, mimo zaskoczenia, od razu kierując spojrzenie wprost na twarz Ślizgona. Przeklinany przez większość dręczyciel, sadysta, podobno psychopata. Bastian Lestrange, chłopiec, o którym po raz pierwszy usłyszał, kiedy sam jeszcze był dzieckiem. Wiedział, że nie może się cofnąć, spuścić wzroku ani widowiskowo oburzyć; w żaden sposób okazać, że bezczelność Bastiana robi na nim wrażenie, bo to byłoby równoznaczne z przegraną. Dwie trzecie życia spędził ze Ślizgonami, wychowano go jak Ślizgona i choć ostatecznie poszedł inną ścieżką, znał dobrze tego rodzaju zagrywki. Paradoksalnie ten jeden raz czuł się spokojny. Z jakiegoś powodu przeczuwał, że kiedyś się spotkają, to wydawało się nieuniknione, nawet jeśli na co dzień Lestrange omijał go szerokim i zapewne pogardliwym łukiem. Lavon kilka razy zerknął jego stronę, kiedy Bastian jadł przy stole z innymi wychowankami Domu Węża, wydając się nie chcieć zauważać niczego, poza tym małym światem, który zbudował sobie w obrębie szkoły. Lavon chciał wiedzieć, jaki on jest i może jeszcze, tak po prostu, jak sobie teraz radzi. Znał wycinek jego historii. Pamiętał donośny głos jego ojca, pełen tego rodzaju złości, która zawsze go przerażała, bo wydawała się zbyt wielka, zbyt skumulowana, by określić jej źródło. Rabastan Lestrange byłby dla niego wyłącznie jednym z groźnych cieni przeszłości, gdyby nie rozmowa, którą kiedyś podsłuchał. Wiele zdań, z których jako dziesięciolatek nie zrozumiał niemal nic i jedno, które wgniotło jego umysł prosto w niespokojne morze pytań. Teraz już ich sobie nie zadawał. Przygasły, tak samo jak zbladły w jego pamięci obrazy wiążące się z obojgiem rodziców. I może nawet umiałby podchodzić do tego chłopaka zupełnie obojętnie, gdyby nie znacznie późniejsze wspomnienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakurzone wnętrze sklepu Borgina i Burkesa, w którym zostawić miał kilka zalegających dotąd w domu przedmiotów. Leżąca wtedy na ladzie gazeta. Zmarszczył brwi, rozpoznając zdjęcie przykutego do krzesła więźnia, rzucającego się z parszywie wykrzywioną twarzą.
      — To z dzisiaj?
      Opowiedziano mu pytaniem, na które wzruszył ramionami. Wiedział, że zadanie kolejnych nie wchodziło w grę. Plotki o tym, że jako spadkobierca rodu nie popierał okrutnej ideologii, tak ochoczo głoszonej przez jego własną matkę, rozchodziły się szybko. Zwłaszcza na Śmiertelnym Nokturnie.
      Potrzebował wtedy kilku dni, żeby zrozumieć, co czuje, a właściwie – czego nie czuje – w związku z tym, że dokonano egzekucji na jednym z tych, których ukrywał ojciec. Później przyszła inna myśl, wspomnienie tego dziecka, o którym rozmowę podsłuchał lata temu. Wtedy nawet nie wiedział, jak on się nazywa, ale kiedy po objęciu posady w Hogwarcie usłyszał, że syn Rabastana Lestrange zaczyna siódmy rok nauki, czuł, że chce się dowiedzieć, jaki jest. Właściwie tylko tyle, bo myśl, że miałby rozmawiać z kimś w tak podobnej sytuacji, właśnie teraz, jako nauczyciel, kiedy wreszcie dano mu szansę na zamknięcie przeszłości, budziła nieprzyjemny dreszcz, który narastał, im więcej słyszał o czynach tego konkretnego Ślizgona. Szedł w ślady ojca, mówiono to z zupełną pewnością, nie zawsze po cichu, zwykle z obrzydzeniem, a Lavon tym bardziej czuł, że chce to zrozumieć, bo za każdym razem odżywało w nim wspomnienie, w którym dowiedział się, że ukrywający się u nich człowiek ma syna. Że ukrywa się przez tego syna.
      Teraz, po raz pierwszy, mógł spojrzeć temu chłopakowi prosto w twarz. Wściekłą, groźną, nie pozostawiającą złudzeń, że to nie będzie przyjemna rozmowa. Zacisnął zęby, kiedy plik kartek uderzył o blat tuż koło jego dłoni. Arkusz na samym wierzchu pokryty był chaotycznymi bazgrołami. Nie znał tego charakteru pisma. Uniósł wzrok z powrotem na Ślizgona.
      — Nie mam pojęcia, Lestrange — jego głos był zimniejszy, niż zwykle. Nadal nie mówił głośno, ale obecna podczas zajęć ciepła nuta gdzieś znikła, choć wzrok wciąż nie wyrażał takiej niechęci, jak ciemne oczy Bastiana. Słysząc zarzut, pokręcił z niedowierzaniem głową.
      — Słucham..?! — syknął, jakby dawał ostatnią szansę na wycofanie absurdalnego oskarżenia. — Nie wiem, kto i co ci powiedział, że uznałeś za stosowne wpaść tu jak troll do górskiej groty, ale skoro już rzucasz mi coś na biurko, daj mi to chociaż przeczytać. Usiądź, zaczekaj. — Gestem wskazał krzesło, z racji ogólnego nieładu bardziej niż zwykle odsunięte od biurka. Wiedział, że powinien w pierwszej kolejności zrugać Lestrange’a za tak bezczelne zachowanie, ale po pierwsze, słyszał o tym uczniu wystarczająco, by domyślać się, że tylko by się ośmieszył, a po drugie trudno było mu uwierzyć, by akurat on wparował do jego gabinetu od tak. Coś musiało się stać, coś naprawdę, przynajmniej dla tego chłopaka, ważnego. Wstrzymał się więc z jakąkolwiek wykraczającą poza wcześniejszy komentarz oceną, ukarać za bezczelne zachowanie mógł go równie dobrze później, jeśli wszystko okaże się jakimś żałosnym żartem.
      Przysunął pokrytą gryzmołami kartkę bliżej twarzy. Miał trudności z rozszyfrowaniem chaotycznie napisanych słów. Zmarszczył brwi. Groźby i coś co brzmiało, jakby…

      Usuń
    2. Następny list podniósł szybciej, choć nadal nie nerwowo. Zmarszczone brwi opadły jeszcze niżej. To pismo dla odmiany znał bardzo dobrze. Kilkanaście lat temu, jako uczeń, co kilka tygodni dostawał wiadomości złożone z liter dokładnie tego samego kroju. Zacisnął wargi. Nie sądził, że widok pisma ojca po tylu latach wzbudzi w nim tak silny żal. Doczytał jeszcze jeden list, nim z powrotem skierował wzrok na Lestrange’a.
      — Mój ojciec nie jest złodziejem. Pomógł kiedyś twojemu ojcu i nawet jeśli chciał za to jakiejś przysługi, niczego by nie ukradł. Jeśli przyszedłeś tu po zwrot tego „czegoś” o czym pisał twój ojciec, to niestety nie mogę ci pomóc. Nawet nie wiem, co by to niby miało być.

      ~ Młody Carrow

      Usuń
  60. [Dobry! Roznieśmy budę w pył! ♥
    A tak całkiem na poważnie, to moooocno dziękuję za takie miłe słowa. Trochę się obawiam co z tego wyjdzie, bo ręki do pisania w takich klimatach nie mam, co zresztą już wiesz i mam nadzieję, że jakoś ze mną wytrzymasz. XD <3 I postaram się, aby Bastian się z Castorem zaśmiał chociaż raz! :D
    Czekam w takim razie na mejla i już się nie mogę doczekać wątku!♥]

    Ta trochę rozsądniejsza druga połówka, najlepsza psia psi oraz dwie trzecie Spółki Ekspertów Do Spraw Rujnowania Hogwartu

    OdpowiedzUsuń
  61. Przypatrywał się jego technice, temu jak kroił, miażdżył i siekał liście, nasiona i kwiaty. Zręcznie posługiwał się wąskim, ostrym do niemożliwości, srebrnym nożykiem, ale czy mógł się dziwić? Zgrabne, wąskie dłonie Ślizgona na pierwszy rzut oka nie sprawiały wrażenia, by zdolne były zrobić krzywdę komukolwiek. Dopiero przyglądając się zręcznym, długim palcom, wyobrażając je sobie na trzonku twardego drewna różdżki, łącząc je z ich właścicielem, z nazwiskiem, jakie nosił, potrafił doskonale wyobrazić sobie ból i cierpienie, jakie mogły nieść. Miał też nieodparte przeczucie, że gdyby byli w tej cieplarni sami, gdyby obaj na nowo pozwolili ponieść się wczorajszej wściekłości i wzajemnej nienawiści, te szlachetne dłonie nie wahałyby się ani chwili, by wbić trzymane ostrze prosto w jego serce.
    Dostrzegł skinienie głowy chłopaka. Jeszcze przez kilka długich sekund stał za jego plecami, zanim odszedł do kolejnych stanowisk, do kolejnych uczniów, poprawiając ich ruchy, technikę, czy odpowiadając na nielicznie zadawane pytania. Ślizgoni rzadko kiedy pokazywali swoją niewiedzę, a może to w nim samym leżał problem, w tym, że był Nevillem Longbottomem i Gryfonem jednocześnie. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy wychowankowie domu Salazara Slytherina darzą go szczerą niechęcią, jednak tych była zdecydowana mniejszość, a już zwłaszcza w kręgach uczniów ostatnich roczników. W końcu Draco Malfoy też był nieszkodliwy w pierwszych latach nauki, zanim stał się totalnym dupkiem w swoich ostatnich.
    Wrócił na swoje miejsce, samemu również zanurzając palce w wilgotnej, pulchnej ziemi. Ledwie zauważalnie odetchnął, czując drobinki ocierające się o opuszki palców, wchodzące pod paznokcie. Ziemisty zapach oplótł go niemal natychmiast, dając ukojenie nadwyrężonym zmysłom. Przez kolejne minuty pracowali niemal w ciszy. Oni i on. Uczniowie szeptali czasami coś do siebie, chociaż on nigdy nie zakazywał rozmów. Zawsze lubił kiedy dzielili się swoją wiedzą między sobą, dając im możliwość sprawdzania samych siebie, oddając im stery zajęć. Później został dyrektorem i tylko Koło Zielarskie jeszcze jako tako łączyło go z pozycją zwykłego belfra.
    Wkrótce dał im znak, by kończyli, samemu zabierając się za porządkowanie swojego stanowiska. Żegnał się z nielicznymi, którzy w ogóle raczyli pamiętać o jakimkolwiek dobrym wychowaniu. Cieplarnia pustoszała przy akompaniamencie cichego szmeru szat oraz strumienia ciepłej wody, pod którym dokładnie szorował własne ręce, zmywając ślady ziemi i gliny. Szepnął ciche zaklęcie, by osuszyć je z wody, słysząc za plecami kroki ostatniego z uczniów, tego, którego zatrzymał tutaj bynajmniej nie dla własnej rozrywki i przyjemności.
    Tytuł profesora, jakim go obdarzył, był jawną kpiną w porównaniu z tym, jak wczorajszego wieczora nie istniały między nimi żadne granice, jakie powinny istnieć między uczniem a nauczycielem. Teraz w świetle dnia powinni zachować pozory, nawet jeśli żadne wścibskie oczy nie obserwowały ich w tym momencie, a stado wielbicieli Lestrange'a nie oczekiwało w zniecierpliwieniu przed cieplarnią
    Sięgnął do kieszeni szaty, którą dzisiaj, dla odmiany od codziennego stroju, w jakim zwykł się pokazywać na szkolnych korytarzach, wybrał ze swojej szafy. Między długimi palcami dyrektora pojawił się złożony pergamin, ze złamaną pieczęcią Ministerstwa. Zaadresowany był również do niego, dlatego nie musiał martwić się o tajemnicę korespondencji, nawet jeśli dotyczyła ona chłopaka stojącego przed nim, któremu podał list.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na kawałku pergaminu, suchym, oficjalnym tonem skreślono kilka uprzejmych zdań odnoszących się do dyrektora Hogwartu, a później zawarto informację, jakoby to właśnie na jego barkach spoczął obowiązek poinformowania wymienionego z imienia i nazwiska ucznia tejże szkoły o konieczności stawienia się na przesłuchaniu, osobiście w niżej podanym terminie. Sprawa dotyczyła wydarzenia na terenie szkoły, więc dyrektor został zawezwany do towarzyszenia uczniowi podczas przesłuchania, z równoczesną możliwością wystąpienia w roli świadka.
      – Ktoś musi pana bardzo nie lubić, skoro postarał się o tak szybkie wyznaczenie terminu przesłuchania, panie Lestrange – odezwał się, jak tylko uznał, że minęła chwila na to, by Bastian mógł przyswoić treść pisma, które trzymał w ręce.
      Neville otrzymał je przy porannej poczcie, dlatego zdążył już na pamięć wyryć jego treść i datę, przypadającą dokładnie za trzy dni od dzisiaj. Wizengamot nigdy nie był tak nadgorliwą instytucją, zwłaszcza w sprawach uczniów, a już z pewnością tych, którzy nie byli Harrym Potterem za jego czasów szkolnych. Sądził więc, że ojciec poszkodowanego Puchona ma znacznie głębiej sięgające koneksje niż początkowo przypuszczał.
      – Twoja różdżka do czasu procesu pozostaje pod moją pieczą, to też jest tam napisane – przeniósł wzrok z twarzy chłopaka na pergamin, a później znów zmierzył się z nim spojrzeniem. – Poinformowałem nauczycieli, że chwilowo nie będziesz mógł niej korzystać. Zrozumieli sytuację, więc nie będą tego od ciebie oczekiwać. W zamian dostaniesz inne zadania na tych zajęciach, na których używanie zaklęć jest niezbędne do ich przeprowadzenia – wiedział, że zadaje mu cios. Odebranie różdżki dla każdego czarodzieja było wyjątkowo paskudnym przeżyciem. Tym razem jednak miał oficjalne poparcie z Ministerstwa w tej sprawie i póki co, miał zamiar trzymać się tych wytycznych, bez względu na to, jak bardzo mocno jeszcze Ślizgon go znienawidzi.

      Longbottom

      Usuń
  62. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    Walentynka bez ujętej w słowa treści, na całość składa się niewielkie, bardzo eleganckie, ozdobne pudełko, a w nim rząd czekoladek o fantazyjnych kształtach.
    (Dopiero po rozgryzieniu jednej z nich, znaleźć będzie można magicznie pomniejszony, nakreślony drobnym, chwiejnym pismem liścik o treści: „W podzięce za przeszłość. Oczywiście, że są nasączone eliksirem miłosnym. Na kogo pierwszego spojrzałeś…? Już nie mogę się doczekać, aż cała szkoła się o tym dowie".)

    OdpowiedzUsuń
  63. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    Siedem lat. Osiemdziesiąt cztery miesiące. Trzydzieści tysięcy sześćset sześćdziesiąt dni, Lestrange, dokładnie tak długo balansujemy na granicy istnienia osobno, a bycia jednym. Chciałam wyłożyć ci tu także przekład godzinowy, ale doszłam do wniosku, że to byłoby nazbyt dramatyczne, tak więc trzydzieści tysięcy sześćset sześćdziesiąt, w teorii, bo przecież kiedy słońce wstanie za równe siedem lat, nas już tu nie będzie. Jakieś inne dzieciaki zajmą nasze miejsca i być może pokłócą się o kawałek wybornego ciasta, a gdzie będziemy wtedy my?
    Wiesz, gdzie będziemy. Ja będę przysięgać w czarnej sukni z jedwabiu, a ty w idealnie skrojonym garniturze i wiesz co?
    Strasznie mnie to irytuje.
    Też chciałabym przysięgać w garniturze, świat jest taki niesprawiedliwy.


    ~Nyx

    OdpowiedzUsuń
  64. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    Miłości Ci nie wyznam, czekoladek nie podrzucę, pluszowymi misiami nie będę przepraszał, co najwyżej mogę podtruwać arszenikiem, jak bardzo mnie wkurzysz, ale gdzie Ty najdroższy, drugiego takiego jak ja znajdziesz? Poetą nie będę, więc długich wierszy też się nie spodziewaj.
    Wesołych Walentynek!


    ~Ta bardziej rozsądna druga połówka

    OdpowiedzUsuń
  65. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    Nie zasługujesz na nią, Lestrange. Skrzywdź ją, a przysięgam, że nawet czarna magia cię nie uratuje.

    ~S.

    OdpowiedzUsuń
  66. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    Nigdy nie będę Twoja, dokładnie o tym wiesz. Życzę Ci spokojnego Dnia Zakochanych, Bastianie. Czyżby spędzony samotnie? Przesyłam czekoladki na poprawę humoru, mam nadzieję, że zasmakują.

    ~Nigdy Twoja, Geneviev

    OdpowiedzUsuń
  67. [You're a menace, Lestrange. You think you're invincible, untouchable, but you're wrong. I've seen you die many times – in my dreams, wide awake and deep asleep. It might be your future, or just wishful thinking on my part, but one thing I know for sure: you'll fall, Lestrange. Maybe not tomorrow, maybe not in months, years even, but one day you'll fall. And I hope to be there when it happens. ~ S.

    Ja już tu kiedyś byłam i zachwycałam się kartą, ale zachwycę się znowu – bo to pięknie napisany kawał tekstu! Bastian jest niezwykle interesującą postacią, do tego bardzo problematyczną – czego chcieć więcej? :D Bardzo lubię wszelkiego rodzaju problemy psychiczne i zaburzenia osobowości, więc tym bardziej się cieszę, widząc tak świetnie napisaną kartę. Wątki też już podglądałam, taki ze mnie świntuch. :D (A Rabarbara to ja bym chętnie ukatrupiła własnymi rękami za to, co zrobił Bastkowi i żonie, mogę?)

    Ty już wiesz, po co ja przychodzę – bo Tristan i Bastian na pewno mieli ze sobą do czynienia wielokrotnie. Jak można wywnioskować po tym uroczym wstępie, Tristan fanem Lestrange'a nie jest, nawet jeśli ze względu na Nyx nie zawsze to pokazuje. Pytanie brzmi: co Bastian myśli o Tristanie? Liczę na sporo nienawiści, kłopotów i chaosu, nie będę ukrywać.
    Możesz też odezwać się na maila albo hangouts (boromir.is.my.boyfriend@gmail.com), może łatwiej będzie coś ustalić.
    Zróbmy coś szalonego. :D]

    T. SELWYN

    OdpowiedzUsuń
  68. [Cóż mogę ci napisać w kwestii łamania stereotypów? ;D Nie lubię ich u postaci w realiach hogwarckich i chociaż sama je przeszłam (no... kilka lat grania w takich klimatach porywa na różne eksperymenty, a może mi się z nich wyrosło - nie mam pojęcia), to nie jest to coś, do czego chciałabym wracać, a i z autorką serii jest nam nie po drodze przez jej spłaszczenie wyobrażenia na temat innych domów niż wychwalany pod niebiosa Gryffindor i uczynienia w świadomości fandomu, chociażby ze Ślizgonów wiecznie tych przyczajonych w ciemnym kącie emo kidsów, ociekających jakimś śmiesznym, tajemnym złem. :')]

    Deucent Faradyne/Vane Pollock

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Przepraszam, diss na Rowling jest czasem silniejszy ode mnie. To już jest dokładnie ta pora, kiedy tego nie kontroluję. XD

      Usuń
  69. [Cześć, przychodzę tylko poinformować, że posłałam sówkę mailem, bo tak chyba będzie łatwiej z tymi aktualizacjami. =)]


    Evelyn Raven

    OdpowiedzUsuń
  70. [Ode mnie także poleciała sówka, ale taka najwredniejsza z najgorszych, specjalnie dla Bastiana :D]

    Raven

    OdpowiedzUsuń
  71. [Rękami, nogami, wchodzę wszystkim, co mamy!
    Dziękuję za miłe słowa pod kartą i bardzo się cieszę, że wystalkowałaś tamten komentarz u Neville'a - sama nie chciałam pakować Ci się tutaj z kolejnym wątkiem, bo masz ich już na pęczki, ale tak dobrej propozycji nigdy nie odrzucę. Potrzebuję dobrej grubej akcji. :D
    Masz coś konkretnego na myśli, robimy burzę mózgów czy pomyśleć o tym, jak złapię chwilę oddechu w pracy? ;>]

    Freddie Weasley

    OdpowiedzUsuń
  72. [Trochę nawet zakładałam, że jak już to musiałby to być jakiś okrutny ślizgon haha! Nie ma problemu, jeśli nie masz czasu na więcej wątków, dziękuję ślicznie za wenę i wzajemnie życzę napływu czasu i kreatywności <3]
    Lor

    OdpowiedzUsuń
  73. [Oj, zapewniam, że to mnie ścisnęło w gardle, kiedy czytałam kartę Bastiana — ze strachu. Naprawdę świetnie oddałaś jego chorą, niebezpieczną psychikę, tę nudę, tragiczną w skutkach dla innych ludzi. Moja Caireann uciekałaby przed nim, gdzie pieprz rośnie, to na pewno!
    Bardzo dziękuję za powitanie (tak, spóźnione powitanie jak najbardziej się liczy <3) i za życzenia — mojej panience z pewnością przydałoby się trochę ciepła.]

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  74. [Sama mam ostatnio spore poślizgi, także spokojnie, luz. Dziękuję za zawitanie pod kp, również życzę sporo zabawy, weny i czasu na pisanie, szczególnie przy kreacji drugiej postaci. Jak tylko pojawi się na blogu zapraszam do siebie, może coś wymyślimy]

    Nira Sorel

    OdpowiedzUsuń
  75. [Jakby dorzucić do materiału książkowego, który no - uznając nawet, że się postarzał i nie jest na czasie, swoje lata ma, a ta świadomość jednak ewoluuje, to te wpisy Rowling to czasem taki gwóźdź do trumny. XD Na polskie tłumaczenie nie będę psioczyć, ale zbieram się psychicznie na przesłuchiwanie w audiobookach w oryginale i nie łudzę się w sumie, że zmienię zdanie… :’) Niby te wyjątki potwierdzają regułę - mamy Petera w Gryffindorze i Regulusa w Slytherinie, tylko mam zawsze takie wrażenie, że byli tak potraktowani, że jednak ten przydział totalnie się wtedy gubi. W tym sensie, że niby kojarzy się te postacie, ale w jakimś takim odłączeniu od tych domów.
    Każdy schemat z drugiej strony da się wybronić, jeśli się go urozmaici albo doda coś, co go przełamuje nawet delikatnie. Mugolak w Slytherinie to byłoby pewne przełamanie ideologii założyciela. ;D]

    Deucent/Vane

    OdpowiedzUsuń
  76. [Witaj!
    W pełni szanuję twoją decyzję i ją rozumiem, nie ma sprawy. Cieszę się jednak, że mimo tego braku czasu, udało ci się go trochę znaleźć na życzenia! Ja również od siebie wysyłam Gordona z miłością, dodatkowym, rezerwowym zapasem weny oraz cierpliwością dla osób, które nadal czekają na twoje odpowiedzi.

    Szczerze, bardzo przyjemnie mi się czyta odpisy Bastiana z kimkolwiek go znajduję.

    Może kiedyś zagramy morderczą partyjkę szachów jak się u ciebie zdąży uspokoić i pozwolimy naszym panom się szczerze nienawidzić X'D]

    Vince

    OdpowiedzUsuń
  77. [Ja się nieśmiało przypomnę, bo marzy mi się większa szmuglerska drama <3]

    Freddie Weasley

    OdpowiedzUsuń
  78. [Cześć, daję znać, że posłałam na Twojego maila sówkę.]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  79. Ten wieczór jest inny niż wszystkie do tej pory. Spędziliśmy razem siedem długich lat, częste wzloty i upadki, śmiechu i napady złości. Rok temu śmialiśmy się z tych cholernych walentynek, a tegoroczne spędziliśmy wypisując je do ludzi, którymi się otoczami. Czy to nie zabawne, jak wiele w ciągu roku może się zmienić? Przeglądając te śmieszne walentynkowe kartki, które dziś nam roznosili czuję Twoje spojrzenie na sobie cały czas. I jest zupełnie inne od tych, do których mnie przez lata wspólnego dzielenia dormitorium przyzwyczaiłeś. Intensywniejsze. Nie wiem, jak rozgryźć Twoje zachowanie. Jesteś inny, Nie wiem co o tym wszystkim myśleć, jak zareagować, co ci odpowiedzieć.
    Dzieliliśmy ze sobą lepsze i gorsze chwile, widziałeś mnie w różnych sytuacjach i vice versa. Moglibyśmy wzajemnie narobić sobie problemów wiedząc to, co wiemy. Tyle wspólnych lat, a ja nie wiem, jak się w tej jednej sytuacji zachować. Chciałbym znać na wszystko odpowiedzi, a już na pewno, właśnie na to, aby teraz nie wpatrywać się w Twoje oczy i nie zastanawiać co muszę zrobić. Jesteśmy przecież przyjaciółmi, Bas. Dwójka Ślizgonów, którzy od najmłodszych lat nieśli chaos po szkole. Wszyscy wiedzieli, że trzymamy się razem. Od momentu, gdy zasiedliśmy przy tym samym stole. Zawsze uważałem Cię za swojego brata, ale jako, że żaden z nas nie wie, jak to jest mieć rodzeństwo byliśmy zdani na zgadywanie i w moich myślach od zawsze byłeś dla mnie bratem. I teraz nie wiem czy to określenie wciąż pasuje. Nadal rozumiemy się dobrze i choć to głupio brzmi to wystarczy nam spojrzenie, aby wiedzieć o co chodzi, ale teraz w mojej głowie jest ogromna pustka, a to pierwsza taka sytuacja przy Tobie, kiedy nie wiem, nie wiem, nie wiem i nie wiem. Te słowa się odbijają w mojej głowie jak natrętne muchy, które latają podczas lata i nie da się od nich odpędzić. Boleśnie uderzają o czaszkę i przypominają mi, że nie wiem co robić.
    Patrzę na ciebie, odwzajemniam spojrzenia, choć moje są pełne pytań, których nie wypowiadam na głos. To pierwszy jak, jak mnie zszokowałeś swoim zachowaniem i nie wiem… znowu te cholerne nie wiem. Będę miał do tych słów cholerny uraz, ale nie wiem, jak się zachować i co robić.
    Nerwowe spojrzenia w bok szukają pomocy u osób trzecich, ale coś mi podpowiada, że tam nie znajdę pomocy i jestem zdany całkiem na siebie i na słuchanie tego, co podpowiada mi umysł. W tym momencie jest jak bezużyteczna zabawka, w której wyczerpały się baterie. Zamotałeś mi w głowie Bas i nie wiem czego ode mnie chcesz.
    — Nie jestem tą osobą, której teraz szukasz. — Odezwanie się kosztowało mnie więcej niż myślałem, ale ile jeszcze mogłem milczeć? Jakkolwiek zabawnie ta sytuacja by nie wyglądała, trzeba było się w końcu wziąć w garść.
    A choć mętlik w głowie wcale nie malał, a robił się z każdą chwilą coraz większy, to dłuższe milczenie z mojej strony tylko by to wszystko przeciągało. Potrzebowałem jakiejkolwiek odpowiedzi.

    Say I shouldn't be here but I can't give up his touch

    OdpowiedzUsuń
  80. Grono, w którym obracał się Castor było niewielkie, drobne wręcz i idealnie dopasowane do jego potrzeb. Nawet jeśli chwilami odnosił wrażenie, że wcale nie ma tak wiele wspólnego z najbliższymi mu ludźmi to pryz nikim innym nie czułby się przecież tak dobrze, jak właśnie z nimi. W tej przyjaźni może i nie było wiecznego wieszanie się sobie nawzajem na szyję, długich wyznań miłości czy cokolwiek robili inny, ale było zrozumienie, a to chyba w tym wszystkim było najważniejsze. Zdarzało się, ze przyglądał się czasem bliskim osobom uważniej, kiedy miał to dziwne uczucie w środku, że coś nie do końca jest w porządku. Od jakiegoś czasu tak miał, gdy przebywał z Lestrange, ale nie tyle co nie ośmielił się podzielić swoimi obawami, a zwyczajnie nie chciał. Jeżeli już miał z czymś do Bastiana przyjść i powiedzieć mu, że coś mu się w nim nie podoba wolał upewnić się kilka razy zanim rzuci oskarżeniami w jego stronę. Wszyscy mieli prawo być zmęczeni, mieć gorsze chwile i wcale nie byłby zdziwiony, gdyby i jego przyjaciela to dopadło. Przez te siedem lat zdążył jednak go dość dobrze poznać, o ile w ogóle mógł tak powiedzieć i nie był taki, jak wszyscy dookoła.
    Blackthorne był ostatnią osobą do osądzania innych, a zwłaszcza do osądzania Lestrange. Między osądzaniem, a zamartwianiem się była spora różnica. Dyskretna obserwacja przyjaciela trwała kilka dni, nie był przy tym nachalny. Chciał się przede wszystkim utwierdzić w przekonaniu, że coś mu się przewidziało, że wcale nic się niepokojącego nie dzieje, a to po prostu natłok zajęć, egzaminów, treningów sprawia, że widzi rzeczy, których nie ma. Ale czy aby na pewno tak właśnie było? Najprościej byłoby po prostu porozmawiać. To dość proste zadanie z jego punktu widzenia wcale do najłatwiejszych nie należało. Castor lubił obserwacje i w ten sposób zbierał informacje o wszystkim, Nawet na zajęciach nie wychylał się z odpowiedziami, a słuchał nauczycieli, czytał. Odpowiadał dopiero, gdy był zapytany. Na punktach za odpowiedzi mu nie zależało, a może powinno. Trzymał się sprawdzonego sposobu nauki i było tym słuchanie, obserwowanie i czytanie. Gdy zaś chodziło o ludzi było podobnie, choć akurat w relacjach międzyludzkich nie był najlepszy, najgorszy zresztą też nie, ale mistrzem w odgadywaniu ludzi to by się nie nazwał. Byłoby to przesadzenie. Jednak obserwacja bruneta go martwiła. A jako jego najbliższy przyjaciel, miał prawo się martwić. Czasem się zastanawiał jakim cudem wciąż udawało im się utrzymać przyjaźń po tak wielu latach, mieli swoje wzloty i upadki, gorsze i lepsze chwile, a wcale też nie zanosiło się na to, aby ich relacja uległa pogorszeniu czy całkiem zniknęła. Byłby zdruzgotany, gdyby do tego doszło. Patrząc na to, że mijał im już siódmy rok, a nawet ponad to, nie musieli się tym przejmować.
    Można uznać, że od rana schodził Bastianowi z drogi. Nie pytał co sprawia, że jest tak rozdrażniony. Podczas wspólnych zajęć już nawet mu się nie wydawało, że chłopak nie jest sobą. Może przesadzał i budziła się w nim obsesja upewnienia się, że nic jego bliskim nie dolega. Castor nie zmierzał wylecieć z pytaniem jak tam, wszystko w porządku, bo domyślał się co może dostać w odpowiedzi. Jeśli już miał się z nim skonfrontować, to gdy będzie miał stuprocentową pewność, że coś jest nie w porządku. Póki co przez resztą dnia został przy swojej obserwacji, która nie skończyła się nawet w momencie, kiedy znaleźli się w dormitorium. Tu wydawał mu się być już spokojniejszy, ale może tylko mu się tak wydawało i to wcale nie była prawda? Może zwyczajnie mózg mu płatał figle i dopowiadał sobie swoje trzy grosze do czegoś, co nie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości.
    Castor nie był pewien, która była godzina. Odłożył już zegarek na komodę stojącą spory kawałek od łóżka i nie miał najmniejszej ochoty już po niego wstawać. Przeżyje bez wiedzy o godzinie. Wyjątkowo miał dziś wrażenie, że w ich dormitorium jest chłodniej niż zazwyczaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Złapał się na tym, że to martwienie się trochę na odległość o Bastiana zwyczajnie go wymęczyło, ale jego sen nie trwał jakoś szczególnie długo. Przebudził się słysząc dźwięki, które wcale nie były tymi, które wytwarzał jego mózg, a które dochodziły z tego samego pomieszczenia. Jego oczy musiały przyzwyczaić się do ciemności, a on sam musiał się rozbudzić, aby dotarło do niego, że dźwięki dochodzą od Bastiana. Poczuł się trochę zakłopotany i zmieszany, bo nie do końca wiedział co robić. Wysunął nogi spod ciepłej kołdry i stanął na zimnej podłodze. Trudno. Najwyżej dostanie pięścią w nos. Nie byłby to jego pierwszy raz w końcu.
      Nachylając się nad przyjacielem nie miał już żadnych wątpliwości, że… płakał? Nie spodziewał się, że takie słowo kiedykolwiek padnie, jeśli chodziło o Lestrange. Castor mówił sobie, że wszyscy są przecież tylko ludźmi, ale jednak było mu z tą myślą po prostu dziwnie. Teraz to dopiero pojęcia nie miał, co powinien zrobić, aby przyjacielowi pomóc. Potrząsnąć i obudzić? To wydawało się najlogiczniejszym wyjście, więc też to uczynił.
      — Hej — mruknął potrząsnąć za ramię przyjaciela — obudź się.

      Anioł Stróż
      Nothings’ gonna hurt you baby

      [Po pierwsze dobry wieczór, a po drugie – wybacz za te marne wypociny, które przyszło Ci (wam, bo wiem, że czytasz Fernhart, buźki :**) i że aż tyle to trwało. Zreflektuję się, obiecuję! <3]

      Usuń
    2. (buźki, czekam na tę fangę w nos)

      Usuń
  81. [Bardzo dziękuję za przywitanie! <3 Jest dla mnie ogromnym zaszczytem, że ktoś, kto stworzył tak niesamowitą postać jak Bastian jest zainteresowany wątkiem z Effy... Naprawdę. Ta karta jest cudowna, nie tylko pod względem graficznym (tutaj niesamowity ukłon w stronę umiejętności kodowania), ale też głównie przede wszystkim jeśli chodzi o tekst i sam koncept postaci. Mrok, złość, nienawiść i szaleństwo, wszystko to wzbudza u mnie masę, często kontrastujących ze sobą emocji. Niesamowite.
    Co do wątku, faktycznie Effy ukrywa dużo smutku, ale się do tego nie przyzna. Tak samo jak do swojego konfliktu ja vs. wiara . Widzę tu duży potencjał, w końcu Effy jest uosobieniem wszystkiego czym Bastian tak bardzo gardzi, tak bardzo nienawidzi i tak bardzo chce zniszczyć. No i jest w sumie swego rodzaju reprezentacją piekła . Wydaje mi się, że mógłby być jedyną osobą, która przedrze się przez ten pancerz świecidełek i brokatu żeby wydobyć z Effy jakiś mrok i grzech , spróbować tak zmanipulować żeby niszczyć od środka. Na razie to taka luźna wizja, do dopracowania, ale jeśli byłabyś chętna czy miała jakiś bardziej skonkretyzowany pomysł to ja jestem jak najbardziej za. Powolne tempo odpisywania mi nie przeszkadza, u mnie też z tym różnie, poza tym chciałabym móc odpisywać Tobie "na poziomie" więc czasem będę potrzebowała czasu żeby sobie ewentualnie jakieś rzeczy dobrze przemyśleć :P]
    Effy i jej autorka, która nadal nie może zebrać szczęki z podłogi po przeczytaniu karty

    OdpowiedzUsuń
  82. [ Wow. Serio, wow. Pięknie napisane, jeśli opis psychopaty może być piękny. Chociaż jak dla mnie to Bastian jest raczej złamany w najgorszy możliwy sposób. Team Daddy Issues :D
    Myślę, że Marina przysmarowała w niego więcej niż jednym zaklęciem w swojej wyobraźni ale na żywo mogła się powstrzymać. Trochę ze strachu a trochę ze współczucia. Raczej zaserwowała cięty komentarz i została, żeby pocieszać i zbierać to, co z ofiar Bastiana zostało. No i na pewno kiedyś trafili razem na jakiś szlaban, skoro oboje mają do tego ewidentne skłonności.
    Plus, nawet nie wiesz, jak mi przykro, ale rozumiem. Niestety, dziesięć lat temu było jakoś łatwiej pisać dniami i nocami i ciągnąć miliony wątków. Jak to było w moim ulubionym serialu
    We are grown up. How did it happen? How do we make it stop?
    Jakby co to ja jestem i czekam, aż zwolni Ci się miejsce ;)
    No i dzięki za przywitanie mnie i komplement dla Mariny.]

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  83. [Oh I love you so much already <3333 właśnie o taką nieoczywistą relację mi chodziło, to kuszenie, poznawanie najciemniejszych, najsłabszych stron, zerwanie krzyża to już musiałoby być takie apogeum, także z tym zagraniem najlepiej trochę poczekać żeby zbudować napięcie... :D ta obsesyjna nienawiść wydaje mi się niesamowicie ciekawa i pociągająca... W końcu obsesja to raczej płomienne uczucie so let it burn *_* Bastian w sumie może próbować wszystkich środków, poczynając właśnie od obrażania, chociaż raczej szybko by się połapał, że zwykłe wyzwiska raczej nie działają na Effy i trzeba właśnie dotrzeć do jądra ciemności mmmwwaaahaaahaa :D bardzo jestem podekscytowana tym wątkiem! daj mi tylko miejsce i czas, czyli okoliczności ich zetknięcia, to mogę zacząć, podoba mi się też pomysł z retrospekcjami do poprzednich lat. :D]
    Effy i jej autorka, która już nie wie, co ją kręci bardziej: wątek, Bastian czy sama Psychosis
    Ps: trzymaj się na tych wykładach <3

    OdpowiedzUsuń
  84. [Jej! Niczym się nie przejmuj, ja się szalenie cieszę, że znalazłaś chwilę, by się odezwać :D od razu powiem, że te pomysły są tak dobre, że nie chcę rezygnować z żadnego *_*. Zaczęłabym sceną w sowiarni, a potem mogliby się sparować na eliksirach i właśnie tam oberwać szlabanem i utknąć w jakimś schowku na miotły czy jakiejś innej zamkniętej przestrzeni... Ale jestem podekscytowana! <3 jutro zacznę, bo chcę to zrobić jak najlepiej umiem i mam nadzieję, że to będzie good enough :p]
    Effy i jej autorka, która nie może się doczekać watkowania i obiecuje dać z siebie jak najwięcej <3

    OdpowiedzUsuń
  85. Davidzie,
    Mam nadzieję, że czujesz się dobrze i że chodzicie z Fafikiem na długie spacery. Obiecuję, że kiedy wrócę, przejdziemy razem 8765 kroków. I policzymy wszystkie czerwone samochody, choć wątpię by udało nam się lubić rekord 49 czerwonych samochodów na jednym spacerze... Tu, w Hogwarcie, jak wiesz, nie ma czerwonych samochodów, choć podobno w Zakazanym Lesie ukryty jest Ford Anglia, niebieski. Jest za to sporo mioteł. Uczniowie zwykle mają swoje, ale ostatnio odbywałam szlaban w składziku i naliczyłam 31 szkolnych mioteł. Żadna z nich nie była czerwona..."

    Wielu ludzi patrząc na Davida Fitzgeralda widziało rozbiegany wzrok, nieskoordynowane ruchy i dziwnie artykułowane dźwięki. Niewielu wiedziało, że tak jak każdy człowiek miał swoje gusta, upodobania i zainteresowania. Lubił kolor czerwony, samochody i sygnalizacje świetlne. Kochał liczby. Effy o tym wiedziała. Często liczyła dla niego różne rzeczy - ilość kropel wody spadających z dopiero co zakręconego kranu. Czerwone eliksiry na zapleczu sali. Stosunek liczby puchaczy przynoszących pocztę w środy a w piątki. Ile razy nauczyciel eliksirów wypowiedział słowo "nic". Ilu chłopców w tym tygodniu nie założyło krawatu. Ile pustych butelek znalazła ostatniej nocy na wieży astronomicznej. Co tylko przychodziło jej do głowy. I zawsze, na koniec listu podawała mu ilość zawartych w nim wyrazów.
    Wiedziała, że wiele osób uznawała to za smutne, że nigdy nie dostała żadnego listu, żadnej odpowiedzi, a mimo to wciąż, uparcie i z równym zapałem pisała do brata listy. Niby wiedzieli, że David cierpi na jakąś przypadłość lecz nie do końca byli w stanie to zrozumieć. Effy sama z siebie nie podawała większych wyjaśnień, ale też nikt nie pytał. Ostatecznie na świecie było dużo więcej ciekawych rzeczy i tematów niż mugolska rodzina Effy Fitzgerald.
    Sowiarnia była jednym z jej ulubionych miejsc w Hogwarcie. Było coś uspokajającego w pohukiwaniu jej mieszkańców, w odgłosie trzepoczących skrzydeł, w tych pozbawionych szyb oknach roztaczających widok na błonia i Zakazany Las. Sowiarnia była też miejscem zwykle odludnym, raczej niewielu uczniów z niej korzystało, większość posiadała swoje własne sowy. Z tego względu, udając się do Sowiarni raczej można było liczyć na samotność, szanse natknięcia się na innego ucznia były dość małe. Co jednak nie znaczyło, że zerowe.
    Nie słyszała jak i kiedy wszedł do pomieszczenia. Była w trakcie wkładania listu do błyszczącej, czerwonej koperty, gdy poczuła na szyi jego oddech, a zapach jego perfum przebił charakterystyczny zapach Sowiarni. Nie musiała się odwracać by wiedzieć, kto za nią stoi. Kąciki ust drgnęły jej ku górze.
    - Czy mogę Ci jakoś pomóc, Bastianie? - spytała uprzejmym, pogodnym tonem. Nie była głupia. Umiała poznać nienawiść. Umiała rozpoznać obsesję. Wiedziała też, jak dumny jest ze swojego nazwiska i nigdy go nie używała. Wiedziała, że nie zmieniał swoich przekonań i motywów, jednak z biegiem czasu zmieniał środki. Dużo prościej było stawiać czoła wściekłemu, rzucającymi szczeniackie i oklepane wyzwiska małemu chłopcu. Bastian Lestrange jednak uczył się szybko, dostosowywał broń do ofiary. Z biegiem lat stawał się w tym coraz lepszy, a co za tym idzie, bardziej przerażający. Nieprzewidywalny. Niebezpieczny. Pociągający. Zgubny.
    Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć.
    Effy wiedziała jednak, że nie może być słaba, jeśli nie chce przegrać.
    Ta gra się nigdy nie skończyła.
    Ta gra zawsze będzie trwać

    Effy i autorka, obie czekające w napięciu <3

    OdpowiedzUsuń
  86. [Gdy w łapki wpadł mi sam George Scorus to nie mogłam skusić się na kogoś innego niż smutny Slytherinek. Zresztą, kto jak nie ja stworzy znerwicowanego bohatera, który z pięścią rzuci się i na nauczyciela? Co zabawne, kiedyś gardziłam takimi czarnymi mary sujkami, ale z wiekiem widać, że hasło "fuck it" jest mi bliższe sercu. Na zawsze emo.

    A na syna Kruma z chęcią poczekam, relacja by na pewno się utworzyła, ciekawsza bądź nie, ale na pewno ze spięciami. W każdym razie, zapraszam na wątek, jeśli kiedyś coś i jak, herbatka się parzy a pomysły szaleją po kartce.]

    xoxo,
    Kontur / Keith

    OdpowiedzUsuń
  87. [Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tu jeszcze jesteś! Ze swojej strony przepraszam, że zniknęłam, podobnie jak Ciebie przytłoczyło mnie życie. Mam nadzieję, że propozycja wątku WeasleyxLestrange nadal jest aktualna, bo przyszłam zrobić zamieszanie :D

    Jeżeli chodzi o ich relację - jestem jak najbardziej na tak! Z pewnością oboje nie mogą siebie zdzierżyć, a Fred codziennie przeklina dzień, w którym zgodził się wejść w konszachty z Bastianem, ale jednak muszą się tolerować. Testowanie granic wzajemnej wytrzymałości to jeden z moich ulubionych typów powiązań, także chętnie sprawdzimy, gdzie leży ta linia w przypadku Pana Lestrange'a ;)

    Jeżeli chodzi o wątek - myślę, że wrobienie Freda w ramach żartu jest super, daje nam jednak chyba najmniej możliwości na rozbudowę. Bardzo chętnie połączyłabym obie opcje z drugiego pomysłu. Nasi chłopcy mogliby się wkręcić w coś turbo nielegalnego, podejrzewam, że Bastian ogarnąłby ten kontakt, oboje nie wiedzieli może nawet, co do końca mają zabrać, ale wjechali sobie wzajemnie na ambicję i podjęli się zlecenia. W trakcie przemytu przedmiot zacząłby na nich źle wpływać, na zachowanie, samopoczucie itp., więc będą kombinować jak najszybciej się tego pozbyć. Cała historia ma super predyspozycje do kontynuowania wątku właśnie dzięki temu, że chłopcy zostawią po sobie jakiś ślad. Po wszystkim mogą zacząć dostawać te pogróżki. Możemy zrobić masterwątek i część akcji też przenieść do Zakazanego Lasu. Myślę, że w trakcie jej trwania na spokojnie zdążą się o coś pozakładać, może nawet o to (jeśli będzie to na przykład jakaś czarnomagiczna biżuteria), kto założy przedmiot na siebie. W ten sposób i zostawią po sobie ślad, i będą odczuwali potężne skutki uboczne. Myślę o czymś w stylu naszyjnika z opali, który tak tragicznie wpłynął na Katie Bell, ale oczywiście w lżejszym wydaniu, żeby nie trafili nam do Munga :D Transport mógłby się odbywać nawet z Zakazanego Lasu do Hogsmeade lub z Hogsmeade do Hogwartu, żeby zrobili trochę niechcianego zamieszania.

    Daj znać, co o tym sądzisz!]

    rozbójnik Freddie

    OdpowiedzUsuń