v i n c a s s a l g e
18 XI 2003 w Yeovil, Anglia – VI rok, powtarzany ze względów zdrowotnych – półkrwi – syn Anglika i Litwinki – wychowanek domu Helgi Hufflepuff – członek koła ONMS i zielarskiego – różdżka 9 cali, grusza i włos z ogona jednorożca, krucha – ukrywany od niemal czterech lat mały futerkowy problem – dodatek
Zniknął po zeszłorocznej przerwie świątecznej, bez słowa, bez kartki z nabazgranymi naprętce kilkoma słowami i odciśniętymi śladami paru samotnych łez, bez dramatyzmu i całej tej wymuszonej, mdłej filmowości. Zniknął anonimowo, nie niepokojąc nikogo, nie wysyłając listów pożegnalnych, odcinając się od wszystkich i wszystkich od siebie, od wagi decyzji, której ciężaru nie chciał przypadkiem na kogoś zrzucić. Zniknął cicho i spokojnie, tak, jak zapada się w sen, nikogo nie raniąc, nikomu nie wadząc, będąc sam na sam ze sobą, swoimi myślami, postanowieniami, tą garstką marzeń i nadziei, wspomnień z wczoraj i wizji jutra, która drzemie niepozornie zwinięta w kłębek gdzieś w piersi, i czasem tylko szarpnie mocniej, tak nagle i niespodziewanie, że prawie boli. I bolało, w ten lodowaty, ostateczny sposób, jakby ciepło uciekało z ciała, zostawiając za sobą tylko pustą, wyschniętą skorupę, ale gdzieś tam po środku, pod obojczykiem - nie. Nie bolało ani trochę. Było tylko lekko, coraz lżej, jakby serce zastąpili mu wypełnionym helem balonem w kształcie Kubusia Puchatka, który jako pucołowaty siedmiolatek nieopatrznie wypuścił z ręki, gdy przyglądał się zamkniętemu na ciasnym wybiegu tygrysowi, zrezygnowanej maskotce, która być może kiedyś miała szansę zostać królem dżungli. Nigdy chyba nie przyszło mu do głowy, jak bardzo byli do siebie podobni, on i smutny wielki kot.
Zniknął, dokładnie tak, jak chciał. Zniknął, a potem wrócił, złapany przez czyjeś ręce i wyciągnięty z powrotem do jaskrawego światła, z którego stratą zdążył się już pogodzić, światła, które raziło w oczy i parzyło w palce, kiedy posłusznie znów się go uchwycił. Bolała go głowa i gardło, i przerażenie na twarzy matki, rosnący stosik nieprzeczytanych listów, których widok sprawiał, że miejsce pod kołdrą wydawało się jeszcze bardziej przytulne, a świat za oknem jeszcze bardziej nieprzyjazny i zimny, jakby mierzył go taksującym wzrokiem i mówił "i co, naprawdę sądziłeś, że uda ci się ode mnie uciec, durniu?".
────────────────── odautorsko ──────────────────Yet another sad gay boi. Szukamy ojca od siedmiu boleści, przyrodniego rodzeństwa, o którego istnieniu nie wiemy, jakiejś wredoty, która wyniuchałaby wilkołactwo i chłopaczka męczyła, a poza tym weźmiemy też wszystko inne; możemy zaczynać, bo z myśleniem u nas czasem średnio. W tytule Fall Out Boy, na zdjęciu nie wiem kto, kartę napiszę kiedyś lepszą. W razie czego zapraszam: patykowyludek@gmail.com