Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kompot z Jabłek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kompot z Jabłek. Pokaż wszystkie posty

*finger guns*



Gryffindor  •  VI rok  •  półkrwi  •  ścigający z dwuletnim stażem  •  patronusem salamandra  •  boginem śmierć w samotności  •  12½ cala, berberys i włos z ogona testrala, sztywna  •  Dolly  •  dodatek  •  powiązania
James   Syriusz  Potter


Gdyby amerykańscy naukowcy przeprowadzili kiedyś na ten temat badania, z całą pewnością zostałby uznany za podręcznikowy dowód na to, że charakter też da się dziedziczyć, i to tak w całości; podwójna frajda, że akurat jemu w pakiecie dostało się także imię. Jest niewysoki, upierdliwy i bardziej zawzięty niż by wypadało, bo jest synem swojej matki i wnukiem swojego dziadka, śpiewa pod prysznicem i wiecznie zapomina, gdzie wcisnął tę jedną jedyną parę pasujących do siebie skarpetek, więc ostatecznie kończy zakładając dwie zupełnie różne, jedną w ciemne paski, drugą niebieską w stokrotki. Lubi budyń waniliowy, mieć tonę poduszek na łóżku i - psst, nie mówcie nikomu - tandetne mugolskie książki dla nastolatek, i jeszcze być w centrum uwagi całego wszechświata 24/7, nie lubi za to zasad i galaretki. Jest trzecim pokoleniem Potterów w bardzo widoczny sposób starającym się roznieść Hogwart, drugim dokuczającym tępym Ślizgonom i prawdopodobnie pierwszym, które słucha Taylor Swift. Jest wszystkim tym, czego się po nim spodziewano, a jednocześnie niczym z tego, kim zapewne powinien być pierworodny chodzącej legendy świata magicznego, bo zdążył przeforsować parę własnych racji i stawianie mu innych oczekiwań, a swoim wszechobecnym hałasem zmusił większość wszystkich do patrzenia na niego nie jak na Jamesa, syna Harry'ego, a Jamesa, wnuka Jamesa. I chyba nawet jest jak ta przysłowiowa zdjęta z dziadka skóra, ku utrapieniu starej McGonagall.



────────────────────────────────────odautorsko───────────────────────────────────
James lubi być postrzegany jako hultaj i niecnota, bo w końcu imiona zobowiązują, ale tak naprawdę to straszny nerd. Szukamy kogoś, kogo moglibyśmy trochę pomęczyć; kogoś, z kim można byłoby czasem wywinąć jakiś większy kawał; kogoś, kto byłby Jamesem niezdrowo zainteresowany i za blisko mu się przyglądał; i kogoś, kogo uczuciami ta paskuda mogłaby się pobawić w ramach grania na nerwach komuś innemu. Edit: na zdjęciu bodajże Blake Steven, w długie karty jak widać nie potrafię; powiązania kiedyś zrobię. patykowyludek@gmail.com, smutny wilk
with: Claire, Rose, Nancy

if there were any more left of me


v i n c a s   s a l g e
18 XI 2003 w Yeovil, Anglia  –  VI rok, powtarzany ze względów zdrowotnych  –  półkrwi  –  syn Anglika i Litwinki  –  wychowanek domu Helgi Hufflepuff  –  członek koła ONMS i zielarskiego  –  różdżka 9 cali, grusza i włos z ogona jednorożca, krucha  –  ukrywany od niemal czterech lat mały futerkowy problem  –  dodatek
Zniknął po zeszłorocznej przerwie świątecznej, bez słowa, bez kartki z nabazgranymi naprętce kilkoma słowami i odciśniętymi śladami paru samotnych łez, bez dramatyzmu i całej tej wymuszonej, mdłej filmowości. Zniknął anonimowo, nie niepokojąc nikogo, nie wysyłając listów pożegnalnych, odcinając się od wszystkich i wszystkich od siebie, od wagi decyzji, której ciężaru nie chciał przypadkiem na kogoś zrzucić. Zniknął cicho i spokojnie, tak, jak zapada się w sen, nikogo nie raniąc, nikomu nie wadząc, będąc sam na sam ze sobą, swoimi myślami, postanowieniami, tą garstką marzeń i nadziei, wspomnień z wczoraj i wizji jutra, która drzemie niepozornie zwinięta w kłębek gdzieś w piersi, i czasem tylko szarpnie mocniej, tak nagle i niespodziewanie, że prawie boli. I bolało, w ten lodowaty, ostateczny sposób, jakby ciepło uciekało z ciała, zostawiając za sobą tylko pustą, wyschniętą skorupę, ale gdzieś tam po środku, pod obojczykiem - nie. Nie bolało ani trochę. Było tylko lekko, coraz lżej, jakby serce zastąpili mu wypełnionym helem balonem w kształcie Kubusia Puchatka, który jako pucołowaty siedmiolatek nieopatrznie wypuścił z ręki, gdy przyglądał się zamkniętemu na ciasnym wybiegu tygrysowi, zrezygnowanej maskotce, która być może kiedyś miała szansę zostać królem dżungli. Nigdy chyba nie przyszło mu do głowy, jak bardzo byli do siebie podobni, on i smutny wielki kot.
Zniknął, dokładnie tak, jak chciał. Zniknął, a potem wrócił, złapany przez czyjeś ręce i wyciągnięty z powrotem do jaskrawego światła, z którego stratą zdążył się już pogodzić, światła, które raziło w oczy i parzyło w palce, kiedy posłusznie znów się go uchwycił. Bolała go głowa i gardło, i przerażenie na twarzy matki, rosnący stosik nieprzeczytanych listów, których widok sprawiał, że miejsce pod kołdrą wydawało się jeszcze bardziej przytulne, a świat za oknem jeszcze bardziej nieprzyjazny i zimny, jakby mierzył go taksującym wzrokiem i mówił "i co, naprawdę sądziłeś, że uda ci się ode mnie uciec, durniu?".



────────────────── odautorsko ──────────────────
Yet another sad gay boi. Szukamy ojca od siedmiu boleści, przyrodniego rodzeństwa, o którego istnieniu nie wiemy, jakiejś wredoty, która wyniuchałaby wilkołactwo i chłopaczka męczyła, a poza tym weźmiemy też wszystko inne; możemy zaczynać, bo z myśleniem u nas czasem średnio. W tytule Fall Out Boy, na zdjęciu nie wiem kto, kartę napiszę kiedyś lepszą. W razie czego zapraszam: patykowyludek@gmail.com