W życiu narodził się dziwny czas, w którym Jimmy przemieszczał się tylko i wyłącznie na rękach – głowa przy gruncie, łykowate łydki wystrzelone w górę – a ginące po latach w obszarze niepamięci wspomnienia zostały przywołane sugestią, że minął się z powołaniem. Czy ty insynuujesz, że powinienem był zostać małpą, śmiał się i podrygiwał dalej, wspinał się i podciągał, skakał z balkonu na balkon, dachu na dach, gałęzi na gałąź i kwiatka na kwiatek, jak niektórzy podejrzewali.
W dobrym czasie – w walijskim czasie – pierwszym, co po przebudzeniu robił, było wpuszczenie do pokoju powietrza świeżego a słodkiego – latem rosnące w ogrodzie kwiaty wydzielały tak intensywne zapachy, że nocami zamykano okna, żeby tylko się nie podusić. Potem wskakiwał na parapet i niecierpliwie spoglądał w dal, by przekonać się, że roślinom nie stało się nic złego. Ziemia przyjmowała wszystko, koło klombów wykwitały groby.
Pierwszy tomik poezji ukradł, kiedy miał siedem lat i mimo że raczej już, chociaż czasem ręce świerzbiały, nie zabawiał się w złodzieja, zdążył uzbierać niemałą biblioteczkę książek nabytych drogą szalbierstw. Podbierał wciąż tylko pudełka zapałek i zrywał ze słupów ogłoszenia dziwnej treści, odezwy sąsiedzkie i przestrogi przed międzynarodowymi spiskami.
J I M R Y E R
(klasa VII, Gryffindor)