
Vardan Rosier
♦
♦
♦
♦
Ma pięć lat, a ojciec po raz pierwszy sadza go na końskim grzbiecie całkiem samego. Siodło rozlewa się wokół niego jak polana w samym środku lasu, jeszcze ciepłe w miejscu, w którym siedzi, zbyt duże i zbyt twarde, ale lepsze niż każda, nawet najmiększa poduszka. Nogi dyndają mu śmiesznie, nie sięgając nawet do połowy strzemienia; trochę nimi macha, trochę śmieje się, bo grzbiet wałacha jest tak szeroki, że musi chyba już prawie robić na nim szpagat. Ojciec zawsze mówi, że duże konie są na duże nogi, chociaż Vardan nie wie, dlaczego - teraz jest wysoki, jak król, może patrzeć na wszystkich z góry, a to bardzo przyjemne uczucie. Chciałby móc już zawsze czuć pod sobą falujące przy każdym oddechu końskie boki, widzieć zaciekawione drgnięcie końskiego ucha, ale wtedy ojciec chwyta go pod pachy i ściąga z powrotem na ziemię, nieświadomy tego dziwnego poczucia pustki, z którym właśnie zostawia syna, jakby ktoś wyrwał mu z rąk coś, na czym nie wiedział jeszcze, że bardzo mu zależało.
Ma trzynaście lat, a matka po raz pierwszy pozwala mu dosiąść hipogryfa. To stara, łagodna samica, pierwsza, jaka zamieszkała z Seryną na francuskiej wsi, dawno temu, gdy kobieta wcale nie myślała jeszcze o profesjonalnym hodowaniu czegokolwiek, a już na pewno nie takich zwierząt. Podobno są niebezpieczne, podobno nie nadają się dla rodziny z dzieckiem, ale Vardan zawsze wiedział, że mają miękkie pióra i ostre dzioby, i on też zaczyna już chyba takie mieć. Kłaniał się hipogryfom, odkąd tylko pamięta, ale nie pamięta, żeby kiedykolwiek kłaniał się ludziom, zbyt nauczony szeptami o jego matce, o jego ojcu, o nim samym. Hipogryfa łatwiej jest szanować niż kogoś, kto uważa, że nie powinieneś nosić rodowego nazwiska tylko dlatego, że mąż twojej matki nie ma w sobie ani kropli magicznej krwi, i nie potrafi nawet powiedzieć ci tego w twarz.
Ma trzynaście lat, a matka po raz pierwszy pozwala mu dosiąść hipogryfa. To stara, łagodna samica, pierwsza, jaka zamieszkała z Seryną na francuskiej wsi, dawno temu, gdy kobieta wcale nie myślała jeszcze o profesjonalnym hodowaniu czegokolwiek, a już na pewno nie takich zwierząt. Podobno są niebezpieczne, podobno nie nadają się dla rodziny z dzieckiem, ale Vardan zawsze wiedział, że mają miękkie pióra i ostre dzioby, i on też zaczyna już chyba takie mieć. Kłaniał się hipogryfom, odkąd tylko pamięta, ale nie pamięta, żeby kiedykolwiek kłaniał się ludziom, zbyt nauczony szeptami o jego matce, o jego ojcu, o nim samym. Hipogryfa łatwiej jest szanować niż kogoś, kto uważa, że nie powinieneś nosić rodowego nazwiska tylko dlatego, że mąż twojej matki nie ma w sobie ani kropli magicznej krwi, i nie potrafi nawet powiedzieć ci tego w twarz.
Wizerunek: Ben Allen, tytuł: Bryan Adams, kod na zmieniający się tekst podebrany z American Codes (więc proszę klikać w romby). Ja wcale nie planuję tego, że moi chłopcy są tacy smutni, przysięgam, samo tak wychodzi, i, jak widać, bardzo lubię anafory, anafory są super. Vardan jest już mniej super, szczególnie kiedy tłucze tym swoim podpieraczem po piszczelach, ale da się z nim żyć, naprawdę. Szukamy: 1. kogoś, kto miałby mu za złe, że w ogóle istnieje i nie jest tak czystokrwisty, jak powinien; 2. hultaja, z którym mogliby wziąć się za łby i który ukradłby mu laskę; 3. jakiejś odważnej duszy do wątku epistolarnego. I wszystkiego innego też. rainbowsfromspace@gmail.com
wącimy z: Darren, Leon
wącimy z: Darren, Leon