Best of you


Jordan Routier
WERE YOU BORN TO RESIST OR BE ABUSED?
23 X 2003, Londyn ▪ Ravenclaw, VII rok ▪ półkrwi (po matce) ▪ wychowany przez ojca-awanturnika ▪ prefekt ▪ na starych śmieciach uczestnik nielegalnych walk na gołe pięści ▪ klub eliksirów ▪ wybitny na transmutacji i eliksirach ▪ co go nie zabije, to wzmocni sponiewiera
      Zawsze był tym, który dawał z siebie wszystko, co miał najlepsze, a w zamian dostawał tylko następnego kopniaka. A kiedy znowu próbował podnieść się z kolan, zostawiał na twardej ziemi kolejną swoją najlepszą część i nie chciał myśleć, co będzie, jeśli dobroci pewnego dnia mu zabraknie. Nie poddawał się pierwszy — nie wiedział, czy już się taki urodził, czy przyszło mu to z czasem, ale zawsze wytrzymał do końca, choćby potem przez tydzień miał na własnym tyłku nie usiąść. Dopóki bolało, wiedział, że postępował właściwie.
      Ze sceny schodził ostatni i kłaniał się najniżej. Nikt nie oczekiwał, że wszystko będzie z nim porządku, a on nawet nie śmiałby sądzić, że kogoś mogłoby to obejść. Kazali nie płakać, więc natychmiast ocierał łzy. Kazali się nie odzywać — siedział cicho przez dwa dni. Kazali bardziej się postarać — tłukł, aż polała się krew. Wtedy wiedział, że dobrze robił.
      Nie prosił się o to życie i długo liczył, że o nim zapomną. Razem z matką nie pochował jednak magii. Przez kilka lat w każde wakacje na dwa miesiące zakopywał różdżkę przy torach, aż w końcu dostrzegł w niej własną szansę. Nie musiał godzić się na los trenowanego psa, mógł gryźć i drapać tylko, kiedy być najlepszym równało się mieć co do gęby włożyć. Mówił, że musi iść i zniknąć — nigdy przy tym nie kłamał. Szedł i przepadał, a przy każdym kolejnym powrocie czuł, że nie musiał już być najlepszy, wystarczyło, by pozostał dobry. Bo nawet jeśli, jak oni wszyscy, leżał w rynsztoku, to nic to nie zmieniało — wciąż mógł sięgać po lepsze.
Cześć i czołem. Jordan w szkole jest jednym człowiekiem, poza szkołą innym.  Twarzy użycza John Economou, cytatów Foo Fighters. Złapać nas można pod vitilevu144@gmail.com. Kody z kącika kodowania i stąd.

61 komentarzy:

  1. Witamy serdecznie w gronie autorów i życzymy udanej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Przyznaje się bez bicia, że mnie kusiło kusiło i się skusiłam i podglądałam. I rany julek, toż to zaginiony brat bliźniak mojej Andromedy, o którym nie miała zielonego (ani żadnego innego) pojęcia. Jak cudownie! Oczywiście z mojej karty tego nie wyczytasz, ale bardzo wiele ich łączy. Ja go chcę. Nie wiem jeszcze jak, ale jakoś go chcę]

    Andromeda

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ależ wy macie wszyscy ciekawe pomysły na te postacie i to takie, których ja jeszcze nigdzie nie widziałam! Jejku, aż mi wstyd za moje własne, autentycznie wstyd.
    Cześć, bardzo ładnie to wykreowana postać, opis też zgrabny. Och! Zazdroszczę. Baw się dobrze na blogu, życzę też ciekawych wątków, a gdyby któraś z moich postaci by Ci się spodobała, zapraszam :)]

    Vincent // Priscilla

    OdpowiedzUsuń
  4. [Hej! Wysłałam maila :) ]/Janeceve

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Kurczę, tylko na ten moment mam pustkę w głowie - wina migreny. Może szukać dla niego kogoś konkretnego i uda się Andromedę wpasować do tej roli?
    Choćby to, że gdy ojciec powiedział aby po nim nie płakała, nie uroniła ani jednej łzy. I to, że gdy sytuacja tego wymaga jest gotowa użyć pięści. Kilka innych punktów by się jeszcze znalazło]

    Andromeda

    OdpowiedzUsuń
  6. [Nie wiem czym różni się Jordan-perfekt od Jordan-z-Londynu, ale skoro Shanter mieszka na obrzeżach Londynu, to chętnie się dowiem, co oznacza ta druga opcja. Więc jeśli masz ochotę mi o tym opowiedzieć czy to tu, czy drogą mailową (mail zostawiłam pod kp) - to serdecznie zapraszam. Witam także na blogu. c:]

    Halliwell

    OdpowiedzUsuń
  7. [To jest właśnie ten moment, gdy pojawia się ktoś z postacią, czytam kartę i nie wiem, co powiedzieć. Jestem pod ogromnym wrażeniem sposobu, w jaki Jordan został opisany, jak i samego pomysłu na postać. Łał. Po prostu łał.
    Życzę Ci wspaniałej zabawy na blogu, z tym panem na pewno nie zbraknie Ci chętnych do wątków, no i zapraszam do siebie! I przepraszam za ten mało konkretny komentarz, ale wciąż nie wiem, co powiedzieć, tak mi się ta karta podoba. *.*]

    ARIEL i NIKOLA

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Odezwij się do mnie na maila, coś wykombinujemy
    itawaputtytat0@gmail.com ]

    Andromeda

    OdpowiedzUsuń
  9. [Eh, za bardzo lubię pokrzywdzonych chłopców, aby przejść obok tego pana obojętnie :D Joy zresztą też, więc obie coś chcemy! Moja panna może być nawet tą, która zna Jordana albo z dwóch stron, albo tego Jordana z Londynu :)]

    JOY

    OdpowiedzUsuń
  10. [Myślałam, że coś jeszcze się za tym kryje, ale w sumie to nie, ani trochę. I nadal chętnie zapoznam Shantera z tym obijaczem mord. Nawet nie chętnie, z wielką radością, o. Powiem więcej - pewnie będzie kojarzył Jordana jako grzecznego ucznia, bo cholernie dobry z niego obserwator, a skoro ten sam rocznik, to nie zakładajmy im klapek na oczy. Pewnie będzie bardzo, a to bardzo ciekaw, czy takie lanie po mordach każdego, kto nawinie się pod rękę, sprawia, że Rouiter czuje się lepiej. Bo w sumie sam szuka sposobu, by rozładować napięcie i emocje, ot. Potraktuje to zapewne jako formę społecznego eksperymentu. c:]

    Halliwell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Wiedziałam, że coś przeoczyłam! Jordan jest wybitny na eliksirach. Można zatem do tego dorzucić niezdrową rywalizacje na tej płaszczyźnie. c:]

      Usuń
  11. [Kurczę, tak chciałam zaproponować by się znali z tego Londynu, skoro szukasz takiego powiązania, ale już tyle osób to zaproponowało. Napiszę co mi przyszło do głowy, może akurat Ci podpasuje :)
    Co Ty na to, gdyby ojciec Pris i matka Jordana byli rodzeństwem? Może dom Blackbirdów mógłby być dla Jordana takim wytchnieniem od awantur? Bo mam wrażenie, że Pris zrobiłaby dla niego wszystko, bo jakoś tak nie wiem, wydaje mi się tak smutny.
    Chyba, że nie chcesz by ingerować w rodzinę, to może jakaś inna relacja?]

    Priscilla

    OdpowiedzUsuń
  12. [Idealnie. Biorę. Kto zaczyna?]

    Halliwell

    OdpowiedzUsuń
  13. [Jestem fanką Podziemnego kręgu, zarówno w formie książkowej jak i filmowej, a jak przeczytałam o walce na gołe pięści to od razu mi się Jordan właśnie z nim skojarzył.
    Jeśli masz chęć na wątek z Ilheonem, to wpadnij i daj znać, wymyślimy coś ;)]

    Ilheon

    OdpowiedzUsuń
  14. [Szaleństwo bywa dobre, lubimy szaleństwo ^^ Pan bardzo ciekawy, a jeszcze ciekawsza historia się musi za nim kryć, którą z chęcią głębiej poznamy.
    Weny, wątków i co tam jeszcze potrzeba ^^]

    Isleen Dunne

    OdpowiedzUsuń
  15. [bardzo ciekawy pomysł na postać, historia intryguje, bardzo mi się podoba ta karta ;)]

    OdpowiedzUsuń
  16. [ No ciekawa postać, nie powiem :) Z jednej strony wydaje się, że po przeczytaniu tekstu w karcie się mniej więcej wie jaki Jordan jest, ale zaraz się widzi "prefekt", "wybitny" i nagle już nie wiadomo o co chodzi :D Ciekawe.
    A skoro Ty lubisz szaleństwo, ja lubię porządne powiązania to może uda nam się stworzyć szalone powiązanie. W razie czego zapraszam! ]

    Julia

    OdpowiedzUsuń
  17. [Muszę przyznać, że bardzo ciekawa postać i bardzo mi się podoba, z chęcią skusiłabym się na jakiś wątek o ile jeszcze masz wolne siły przerobowe! :)]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  18. [Dziękuję bardzo! Kwiatki Leosiowi pasują :D Pamiętam jak sprawdzałam kartę Jordana i zakochałam się haha Chłopacy mogliby się znać z KLubu Eliksirów. Leonard zawsze warzy sobie eliksiry gdzieś z tyłu, gdzie nikt nie widzi, że jest w tym całkiem dobry, bo i po co mu się chwalić tym. Jordan mógłby to przyuważyć już kilka tygodni temu. Rozkojarzony Leoś mógłby spieprzyć jakiś eliksir i za karę musiałby mieć kilka indywidualnych spotkań w tym przypadku z Jordanem, który doskonale wiedziałby, że Leo nie jest przygłupem i nie potrzebuje jego pomocy, więc mogliby robić coś innego zamiast siedzieć nad eliksirami... Co ty na to? :)]
    Leonard

    OdpowiedzUsuń
  19. [Pobawmy się! A oni niech pobawią się w Londynie, co ty na to? Jakaś wspólna wycieczka po mugolskiej części miasta jakoś na początku wakacji albo Jordan mógłby ją zabrać na te nielegalne walki :D]

    JOY

    OdpowiedzUsuń
  20. [To brzmi jak cudowny wątek pełen akcji, wybuchów i zetknięcia się ze śmiercią hahah. To niech nawdychają się tego bezoaru najpierw, potem warzą te eliksiry a następnie w połowie niedysponowani ganiali to co im z kociołka uciekło! :D]
    Leonard

    OdpowiedzUsuń
  21. [Zacznij, ja poczekam, ewentualnie jak bardzo będzie mi się nudziło to zacznę :D]

    JOY

    OdpowiedzUsuń
  22. — Nie jesteś moim ojcem! On walczy… — nim zdążyła dokończyć, poczuła gorące ukłucie na policzku. Przyłożyła dłoń w miejsce, w które nie po raz pierwszy została uderzona i zagryzła mocno wargi. Wcale nie było jej przykro. Była wściekła, była rozjuszona niczym byk, bo sama obecność Malcolma działała na nią jak krwista płachta. Żal, bezsilność i zwykłe, młodzieńcze emocje spowodowały, że stawała się bardziej bezbronna niż kiedykolwiek, bo umiała w tym momencie zmienić jedynie kolor paznokci. Marzyła o dniu, w którym nakryje ojczyma na gorącym uczynku i niczym detektyw w tanim serialu, powie mu, że jedyne co może od niej dostać, to bilet do więzienia. Wiedziała, że ma on coś wspólnego z czarną magią, czuła to głęboko pod skórą.
    Bez słowa, z wysoko uniesioną głową wyszła z wolnostojącej posiadłości. Ciężko było określać mianem domu posiadłość liczącą siedem sypialni, kryształowy żyrandol i chłodu tyle, co na obu Biegunach. Spokojnym krokiem przemierzyła ogród, przez całą drogę wbijając paznokcie w wewnętrzną część dłoni, tym samym robiąc sobie kolejne odciski. Łzy złości popłynęły jej dokładnie trzy. Dwie z prawego oka i jedna z lewego, zostały dokładnie wytarte już za bramą wejściową, z nienaturalną wręcz starannością.
    W tym pustym, głuchym budynku, wizyty Jordana były miłą odmianą. Lubiła, kiedy przychodził, chociaż rzadko kiedy cieszył ją powód wizyty. Daleko jej było do Matki Teresy, mało też miała w sobie współczucia, ale denerwowała ją niemoc i chyba właśnie dlatego, tak dobrze rozumiała się z Routier’em.
    — Mógłbyś się umyć — powiedziała cicho, patrząc na jego zakrwawione ręce. Usiadła na kanapie i westchnęła ciężko, pozwalając żeby włosy zasłoniły jej twarz, opartą o tył mebla.
    — Masz jakieś plany na dzisiaj? Czy mogę chwilę u Ciebie posiedzieć? — zapytała, zerkając na niego kątem oka. Panicznie nie chciała wracać do domu — Może... Pojedźmy gdzieś daleko, co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. /Autorka Janeceve (mam nadzieję, że będą dzielni)

      Usuń
  23. [W sumie u mnie to różnie z zaczynaniem, ale jeśli nie masz nic przeciwko, to możesz zacząć? :)]
    Leonard

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Och, ukocham <3 Dziękuję za poratowanie z wizerunkiem! Zazwyczaj potrafię go jakoś wygrzebać, nawet z najmroczniejszych głębin internetu, ale tym razem nic nie mogłam znaleźć. Na wątek jak najbardziej jestem chętna, a nawet na jakieś fajne powiązanie bym się skusiła, a co. Tylko czy Jordan nie będzie odbierał Mae jako irytującej gówniary? Obydwoje uczęszczają do Klubu Eliksirów, to niezła podstawa… jeśli chodzi o tą konkretną dziedzinę magii, Mae wcale nie odstawała wiedzą od starszych, a i lubiła rywalizować. Najchętniej wpędziłabym ich w jakieś kłopoty… A Ty co uważasz? :) Masz już jakieś pierwsze skojarzenie co by tu wykombinować? ]

    Mae Macmillan

    OdpowiedzUsuń
  25. Niebo nad Londynem pozbawione było gwiazd. Ilość świateł w mieście tak rozległym i tętniącym życiem nawet w środku nocy, przyczyniła się do tego, że nie sposób było dostrzec choćby pojedynczego, jasno lśniącego punktu. Andromeda jednak wciąż szukała. Potrzebowała ich. Tak jak potrzebuje się powietrza by oddychać. To im od kilku lat powierzała wszystkie swoje myśli, obawy i pragnienia. Tylko one znały jej tajemnice i to przed nimi była w stanie się otworzyć. Przed dwoma laty życie Andromedy wyglądało zupełnie inaczej. Była jedną z tych irytująco pozytywnie nastawionych do życia osób. Śmiała się w głos, również w momentach najmniej do tego odpowiednich, liczby swoich przyjaciół nie była w stanie zapamiętać, a uśmiech, szeroki i szczery, nigdy nie schodził z jej ust. Po śmierci ojca - najlepszego z najlepszych - wszystko uległo jednak zmianie. Otoczyła się grubym murem, za który nikt nie miał dostępu, odpychając tym samym wszystkich tych, na których jej zależało. W pokrętny sposób tłumaczyła sobie, że właśnie w ten sposób ochroni potrzaskane serce przed kolejną stratą, której nie będzie w stanie znieść. Uśmiech wciąż widniał na jej ustach lecz rzadko kiedy sięgał oczu, a śmiech stał się dźwiękiem niemal zapomnianym - za każdym razem gdy wyrywał się spomiędzy jej warg, napinała się jak struna i zakrywała je, jakby próbowała wepchnąć go z powrotem do środka. Zupełnie tak jakby uważała, że brak jej praw do radości. Jakby pochowano je wraz z wyniszczonym przez chorobę ciałem jej ojca. Tak więc choć powłoka nie uległa większej zmianie, w środku Andromeda w ciągu ostatnich lat stała się zupełnie inną, obcą nawet sobie osobą.
    Nocne wędrówki weszły jej w krew. Ciemność i poczucie samotności, które im towarzyszyły, były jak miękki sweter, ciasno dopasowujący się do zmarzniętego ciała. Stały się tym czego potrzebowała, co potrafiło ukoić jej zszargane nerwy. Doszła do perfekcji w łączeniu nocnego trybu życia i obowiązków płynących z dnia. Choć z początku nie było to łatwe i cienie pod oczami towarzyszyły jej przez pierwszych kilka tygodni, koniec końców nauczyła się nie zasypiać w trakcie lekcji. Organizm z czasem również przyzwyczaił się do niewielkiej ilości snu, którego braki nadrabiała podczas weekendów i wakacji, gdy pozwalała sobie na pobudkę dopiero w okolicy późnych godzin popołudniowych. Nie wpłynęło to znacząco na jej oceny, będące w większym stopniu zadowalające, bowiem każdą wolną chwilę spędzała z nosem utkwionym w jakimś grubym i zakurzonym tomisku. Tego samego nie można było jednak powiedzieć o jej stosunkach z matką, z którą nieustannie się mijała. Należąca do grona znamienitych uzdrowicieli, Cora Foley, pochłonięta pracą, nie zauważyła jednak zmian w relacji z córką. Szczerze mówiąc rzadko kiedy świadoma była tego co działo się z Andromedą, dopiero wkraczającą w dorosłość. Być może gdyby poświęciła córce więcej czasu i uwagi, ta dziś nie prowadziłaby tak dysfunkcyjnego trybu życia. Być może. Niczego tak naprawdę nie można było zakładać.
    Nie była do końca pewna dokąd prowadzą ją nogi. Okolica już dawno przestała jej się wydawać znajoma i nie była w stanie określić drogi powrotnej do domu - pech chciał, że egzamin z teleportacji dopiero był przed nią. Mimo to wciąż szła przed siebie, od czasu do czasu kierując spojrzenie niebieskich oczu w stronę spowitego chmurami nocnego nieba. Uliczkę spowijał gęsty mrok i tylko niekiedy, po przejściu dobrych kilkaset metrów, schodził on z drogi mdłemu, żółtawemu światłu wydobywającemu się z ulicznych latarnii. Mimo to Andromeda Foley nie czuła strachu. Dopóki towarzyszył jej ciężar różdżki wsuniętej do dużej kieszeni kardiganu, czuła się pewnie, niemal zupełnie bezpiecznie. Odkąd mogła czarować poza szkołą, nocne wyprawy pozbawione zostały tej nutki strachu i niepewności, z których słynęły do tej pory. Być może właśnie to sprawiło, że Andromeda straciła resztkę czujności i nie zorientowała się, że ten sam mugol, którego minęła przed kilkoma minutami, choć z wysiłkiem, ruszył pospiesznie za nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jego obecności zorientowała się dopiero wtedy gdy było za późno. Nagle jego dłoń w silnym uścisku zacisnęła się wokół jej drobnego nadgarstka, zaś druga zasłoniła jej usta. Nagłe szarpnięcie pociągnęło ją w zupełną ciemność goszczącą w zaułku między dwoma budynkami. Z cichym jękiem uderzyła o ceglaną ścianę jednego z nich, podczas gdy mężczyzna przywarł do niej, zionąc oddechem naznaczonym obecnością wódki. Mimo swojego stanu sprawnie unieruchomił jej ręce, uniemożliwiając wydobycie różdżki, pragnąc więc się wyswobodzić ugryzła dłoń wciąż zasłaniającą jej usta, i wreszcie wówczas, choć bez większej nadziei zawołała o pomoc.
      — Ty suko! — wysyczał plując jej w twarz i właśnie zamachnął się poranioną dłonią, gdy ktoś wyłonił się z ciemności i stanowczym ruchem, zupełnie jakby nie sprawiło mu to żadnego problemu, odciągnął od niej pijanego mugola. To co stało się później działo się zbyt szybko, by Andromeda była w stanie zarejstrować każdy szczegół. Nagle w ruch poszły pięści, którym towarzyszył odgłos protestujących kości i zbolałe jęki. A ona stała w tym samym miejscu, zupełnie niepewna tego jak powinna się zachować, zapominając o różdżce bezpiecznie spoczywającej w kieszeni, za sprawą, której mogłaby to wszystko sprawnie zakończyć. Na szczęście to młody mężczyzna, który przyszedł jej z pomocą zyskiwał przewagę i udało mu się wreszcie wypchnąć napastnika na ulicę. Foley mimo to wciąż nawet nie drgnęła, nie orientując się nawet, że udało jej się przegryźć wargę do krwi. Dopiero znajomy głos, który dobiegł jej uszy, sprawił, że poruszyła się ledwie zauważalnie, odwracając się w jego stronę.
      — Jordan? — zapytała cicho robiąc krok w jego stronę, a gdy wypowiedział imię miała już pewność i każdy kolejny krok był coraz szybszy, aż wreszcie z impetem rzuciła się na niego, obejmując rękoma jego kark. Dopiero syk wydobywający się z jego ust uzmysłowił jej, że była to reakcja zdecydowanie nieprzemyślana i natychmiast odsunęła się od niego, wyciągając jednocześnie różdżkę — Lumos! — w końcu oślepiające światło zagościło w uliczce i po paru sekundach, gdy wzrok wreszcie przyzwyczaił się do jasności, dostrzegła znamiona walki, widoczne na przystojnej twarzy Krukona. Oczywiście, że go znała - nawet jeśli od dwóch lat nie zwracała uwagi na to co dzieje się w jej otoczeniu i nieświadoma była ilości spojrzeń, które kierował w jej stronę w ciągu ostatniego roku. Teraz na widok jego twarzy - krwi, cieknącej z nosa i puchnącego w zastraszającym tempie oka - poczuła jak serce, wciąż tłukące się o żebra, podchodzi jej do gardła — Na Merlina, to nie wygląda dobrze. Czy jest tu gdzieś jakieś miejsce, gdzie mogłabym to opatrzyć? — wolała nie robić tego tutaj - poniekąd ze strachu, że mugol wróci, a poniekąd również dlatego, że w momencie gdy zgaśnie światło powstałe dzięki zaklęciu, trudno jej będzie odnaleźć się w mroku, a tym samym nie sposób będzie dobrze i bezpiecznie doprowadzić jego twarz do porządku — Skąd ty się w ogóle tu wziąłeś? I gdzie nauczyłeś się tak bić?!


      Andromeda

      Usuń
  26. [Poszła plotka, że oferujesz szaleństwo. Chcę przekonać się jak daleko może twój pan się posunąć, przyjmujesz wyzwanie?]

    OdpowiedzUsuń
  27. [Fajnie, że komuś też się to imię podoba, bo sama miałam wątpliwości czy pasuje do panny Draganovej. Beztroskość jest jej chyba już zbyt daleka, ale będziemy nad tym pracować ;p
    Jordan jest świetny, więc jeśli są chęci na wątek to byłoby świetnie :)]

    OdpowiedzUsuń
  28. [ Oho... po usłyszeniu z ust Jordana określenia dziecko Mae sama mogłaby go zjeść! Nawet nie musiałby się zbliżać do Zakazanego Lasu :D Ale łapię o co chodzi – głupota totalna pchać się tam, gdzie byle mrówka może Cię zaatakować i pożerać na kolację. Mae zdaje sobie z tego sprawę i generalnie nie biega do Zakazanego Lasu w każdy wtorek i czwartek. Naprawdę nie prosi się o kłopoty. Tyle że w Zakazanym Lesie jest tyle składników do eliksirów i wywarów… a lepsze to, niż włamywanie się do składziku nauczyciela, prawda? Głupia może być, ale złodziejką na pewno nie zostanie. No dobra, to Jordan przyłapuje Mae na gorącym uczynku, tak? A później kłopoty w najczystszej postaci… Mnie to jak najbardziej pasuje :) A co byś powiedziała na spotkanie z boginem? Bogin Mae nie stanowi jakiejś wielkiej tajemnicy, ale bogin Jordana…? Nie pamiętam, abym wyczytała o nim z karty postaci, więc może jego pojawienie się związałoby ich małym sekretem? Mae mogłaby ujrzeć, czego najbardziej się boi… O ile oczywiście taki pomysł Ci pasuję :) Heh, znając moje szczęście straciłam nadzieję na powodzenie akurat, gdy przeglądałam siódmą stronę googla :D Raz jeszcze dziękuję za Twoją spostrzegawczość i poświęcenie <3 ]

    Mae Macmillan

    OdpowiedzUsuń
  29. [ Rany, nawet nie wiesz jak mi się miło dzięki temu zrobiło. <3 Cieszę się bardzo, że Rinn Cię nie rozczarowała i muszę przyznać, że Jordan wydaje się niezwykle oryginalny i ciekawy. Podoba mi się motyw zakopywania różdżki, całość zresztą również, więc chętnie zagrałabym jakiś wątek. O ile oczywiście nie masz nic przeciwko. ;) Daj znać, a wtedy pomyślimy. ]

    Rinn

    OdpowiedzUsuń
  30. [ Jasne, postaram się coś naskrobać, choć królową rozpoczęć to ja na pewno nie jestem ;) ]

    Mae Macmillan

    OdpowiedzUsuń
  31. Cichutkie stukanie roznosiło się po najbliższych cegłach lekkim echem, które wyciszało się, zanim dotarło na drugą stronę ogromnego pomieszczenia. Nie było tam zbyt jasno, ponieważ jedynym źródłem światła od zawsze było ogromne palenisko na samym końcu komnaty. Maława blondynka stąpała więc niezwykle ostrożnie, jednoczenie wodząc ręką wzdłuż ściany, by tym samym nie zgubić się w Hogwarckiej kuchni. Najprościej byłoby użyć różdżki oraz odpowiedniego zaklęcia, aczkolwiek Puchonka nie chciała alarmować niepotrzebnie skrzatów, które wiecznie płoszyły się, gdy do środka wchodziły obce osoby. Nie była może dla nich zbytnio nowym przybyszem, ale i tak nie planowała przeszkadzać im w trakcie odpoczynku, który jednak należał im się za ciężkie godziny gotowania oraz sprzątania. Prawdopodobnie by jej się to udało, gdyby nie kociołki pozostawione tuż przy ścianie, w które blondynka wpadła. Rumor w zastraszającym tempie rozniósł się na całą ogromną przestrzeń kuchni, kłując w uszy, kiedy dźwięk powracał już któryś raz, coraz cichszy. Priscilla skrzywiła się, zamierając w miejscu, jednocześnie nie wiedząc za bardzo co zrobić. Dopiero po chwili złapała za różdżkę ukrytą w przedniej kieszeni nierozpinanej bluzy, by za jej pomocą rozświetlić przestrzeń wokół siebie.
    — Lumos — szepnęła, po czym blada jasność wydobyła się z koniuszka rzeźbionego drewna. Kociołki oblane zimnym światłem odbijały je, by przerazić Blackbird swoją ilością, jak i nieporządkiem, spowodowanym przez nią samą. Już nawet miała zabierać się za układnie ich w ponowną piramidkę, gdy zza jednego z miedzianego kotła wynurzyła się postać.
    — Panienka znowu robi bałagan — odezwał się skrzeczący głosik, przez który Pris zadrgała, nie spodziewając się, że go usłyszy. Szybkim ruchem skierowała różdżkę w miejsce, z którego się wydobywał, by po chwili ujrzeć w świetle niskiego skrzata, jak zawsze zabawnie ruszającego odstającymi uszami.
    — Tak Zgniłku, znowu — westchnęła zrezygnowana Puchonka. Nie był to pierwszy raz, gdy jej obecność była słyszana przez wszystkie skrzaty pracujące w Hogwarcie. Zazwyczaj działo się dokładnie to samo, co tego dnia, chociaż dziewczyna miała zupełnie inne zamiary. Znajomy skrzat pokręcił tylko głową, strzelił palcami, by zaraz zniknąć w ciemnościach kuchni. Kociołki zaczęły się unosić w powietrzu, zupełnie jakby ktoś zmienił upływ czas i odwrócił go, ponieważ wracały na swoje poprzednie ułożenie, które blondynka zniszczyła chwilę temu. Westchnęła ponownie, przyglądając się całemu zajściu, przy okazji oddalając się od ściany, co aby nie narobić jakiegoś innego hałasu.
    — Panienka chyba przyszła po to — Zgniłek odezwał się gdzieś przy prawym uchu dziewczyny, która ponownie wzdrygnęła się ze strachu. Tym razem skrzat stał na blacie drewnianego długiego stołu podobnym do tego w Wielkiej Sali, trzymając w rączkach okrągły placek z ulubionym nadzieniem Blackbird w środku. Ogromny uśmiech skrzata udzielił się także i dziewczynie, która dygając w podziękowaniu przejęła ciasto w wolną dłoń. — Smacznego! — rzucił stworek, ponownie znikając gdzieś w otchłaniach czarnej przestrzeni kuchni. Owy skrzat był jedynym pomocnym stworzeniem podczas nocnych wędrówek Priscilli. Możliwe, że wszystko przez to, iż kiedyś pracował w jej własnym domu, kiedy jeszcze cała rodzina była w komplecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadowolona Puchonka szybkim, ale wciąż ostrożnym krokiem przeszła przez prawie całą długość kuchni, zamykając po sobie drzwi w formie obrazu. Gdy kierowała się już w stronę biblioteki zielona klamka przekształcała się ponownie w gruszkę, którą to głaskała kilkanaście godzin temu. Czasem bawiły ją wszelkie mechanizmy otwierania w Hogwarcie. Droga przez korytarze zajęła jej dość długo, ponieważ z podziemia musiała dostać się, aż na czwarte piętro, a nawet ruchome schody zdawały się przedłużać cały swój proces przemieszczania się. Jednak blondynka dotarła pod wielkie drewniane drzwi od biblioteki, a prześlizgując się przez otwarte skrzydło znalazła się w środku kolejnego ogromnego pomieszczenia, przeciętego po dwóch stronach regałami książek. Zapach kartek, lekkiej duszności przepełniał całe obecne tam powietrze, nie pozostawiając miejsca na jakikolwiek inny zapach. Pris przechodziła przez kolejne korytarze utworzone z półek, by pomiędzy nimi ujrzeć osobę, której dzisiaj szukała. Nie miała pojęcia, dlaczego wybrała akurat bibliotekę, ale zdawało jej się, że jak na Krukona przystało, powinien przebywać właśnie tutaj. Nawet jeżeli był sam początek roku i nikt o zdrowych zmysłach nie przesiadywał między podręcznikiem o mandragorach i znaczeniu ich krzyku, a książce o historii powstawania zaklęcia zawieszającego firanki w oknach. W końcu po lewej stronie ujrzała wysokiego chłopaka o lekko kręconych ciemnych włosach, ale zamiast skręcać w odpowiednią alejkę, weszła w tą poprzednią. Przeszła przez całą, by następnie wychylić się z drugiego końca, którego bliżej stał prefekt.
      — Psst! Jordan! — szepnęła, do swojego wybawiciela, zwracając tym samym jego uwagę. Uśmiechnęła się promiennie całym rządkiem zębów, jak najładniej potrafiła. — Przyniosłam ciasto za ratunek — wychyliła także swoją rękę wraz z okrągłą tacką, na której znajdował się brązowawy, lekko przypieczony placek. — Tarta dyniowa wprost z kuchni, mam nadzieję, że lubisz.
      Szlabany nie były rzeczą, którą zwykła dostawać. Szczególnie za taką błahostkę, jaką była nocna wycieczka do kuchni, z pobliskiego Pokoju Wspólnego Puchonów. Gdyby nie dobre serce Jordana, który na szczęście zjawił się chwilę po profesorze transmutacji, prawdopodobnie zostałaby wysłana do Zakazanego Lasu albo, co gorsza, do woźnego, by segregować wszystkie zagubione w tym miesiącu rzeczy. Dzięki Jordanowi nie musiała przekładać pierwszych treningów drużyny Hufflepuffu, której była kapitanem, dlatego też była chłopakowi ogromnie wdzięczna. Może przyniesione ciasto było gestem odrobinę naiwnym, ale to była właśnie ona — dziecinie niewinna Priscilla Blackbird.

      [Trochę popłynęłam, wybacz]

      Priscilla Blackbird

      Usuń
  32. [Nazwisko zobowiązuje! No i tatuś z dziadkiem bardzo jej pobłażają. Biedne maleństwo bez matki, taki aniołeczek z wyglądu. Jak odmówić takim oczętom?
    Dziękujemy bardzo! <3]

    Nebraska Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Cześć! Bardzo podoba mi się twoja karta, a szczegolnie jej ostatni akapit. Może właśnie na tym oprzeć relację tej dwójki? Irene wciąż żyje we własnym świecie i uparcie trzyma się tego, że musi być we wszystkim najlepsza. Jordan mógłby utrzeć jej trochę nosa ze swymi "wybitnymi" lub stać się swego rodzaju podporą i pomóc trochę mniej przejmować wynikami.
    Jestem otwarta na propozycje i wspólne burze mózgów :D ]

    Irene

    OdpowiedzUsuń
  34. [No ba, od zawsze wiadomo, że lody o smaku truskawkowym są najlepsze! Cieszę się, że jeszcze ktoś podziela moje zdanie i Bree ;) Ślicznie dziękuję za przywitanie, ochota na wątek oczywiście jest i miałabym nawet pomysł! Może odrobinę naciągany, jednak mam nadzieję, że ci się spodoba. Mianowicie ojciec Bree jest trenerem kickboxingu i wielokrotnym mistrzem kraju, siostra Bree jest wschodzącą gwiazdą tego sportu, posiadają swoje własne studio walki w centrum Londynu. Może Jordan szkoliłby się pod okiem ojca Bree w walce? Później Jordan razem z Bailey, bliźniaczką Bree, razem poznaliby świat nielegalnych walk, oczywiście bez wiedzy pana Prescotta, który zszedłem na zawał. A w wakacje, kiedy w domu Jordana działoby się bardzo nieprzyjemnie, miałby swój kąt na sali treningowej – Bree bez wiedzy ojca mogłaby dać mu klucze do budynku, załatwić jakieś koce i materac, żeby miał gdzie przenocować, gdyby sytuacja robiła się nieprzyjemna. A teraz pomysł na właściwy wątek: odbywa się kolejna walka. Bailey nie może z nimi pójść, bo ma kontuzję/walkę/cokolwiek innego, więc wybierają się tylko we dwójkę. Może to być walka o naprawdę wysoką stawkę. Jordan zmiażdżyłby przeciwnika, który byłby młodszym bratem jakiegoś bossa gangu – facetowi by się oczywiście nie spodobało, że jakaś przybłęda pokonała jego brata, więc na miejscu zrobiłoby się niezłe zamieszanie, wszyscy nagle zaczęliby się ulatniać, Bree i Jordan musieliby walczyć z połową gangu składającego się z napakowanych mięśniaków, a potem uciekać, ogólnie mogłybyśmy nawrzucać mnóstwo akcji, krew by się lała strumieniami, czyli wszystko to, co tygryski lubią najbardziej... Jak myślisz? :) Mam nadzieję, że wszystko w miarę składnie opisałam.]

    Bree Prescott

    OdpowiedzUsuń
  35. [ Hej! W karcie o tym nie wspomniałam, ale zarówno Georgie jak i ja mamy wielką słabość Foo Fighters, także bez wątku się nie obejdzie :) masz jakieś wstępne pomysły? ]

    George

    OdpowiedzUsuń
  36. Żaden inny przedmiot nie sprawiał mu takiej przyjemność, jak lekcje eliksirów. Nawet treningi i same mecze Quddticha nie były w stanie zafundować mu tyle przyjemności, co pochylanie się nad parującym kotłem. Przetarł pot z czoła, który pojawił się na nim, w momencie, kiedy temperatura w pomieszczeniu wzrosła i zrobiło się naprawdę gorąco. W trakcie wykonywania tej czynności, potoczył spojrzeniem po klasie, zawieszając go najpierw na nauczycielce, a potem na... Syknął pod nosem, a raczej prychnął jak Muscat, gdy zrzucał go z poduszki.
      Jordan. Ten przeklęty Jordan Routier. Gdyby spojrzenie mogłoby zabić, prefekt właśnie położyłby się martwy na ziemi. Niesamowicie atrakcyjna w swojej prostocie perspektywa. Jakby jeszcze tak uderzył głową o kanciasty blat stołu i rozwaliłby sobie w tym nieszczęściu głowę, nikt nawet nie podejrzewałby Shantera o zabójstwo. Nikt nie podejrzewał, by go o użycie Avady. Złapał w zęby dolną wargę w celu odgonienia od siebie owej refleksji. Omiótł wzrokiem jego kociołek, potem swój i tak pozostało, chociaż jego myśli nadal krąży wokół tej znienawidzonej persony, która zatruwała mu życie niczym najbardziej jadowita trucizna.
      Salazarze, jak on go nienawidził! Nawet nie dlatego, że ich oceny z eliksirów niemal się ze sobą pokrywały, a Routier - jak na złość - często, nawet bardzo często kradł mu chwilę sławy, gdy jako pierwszy uwarzył magiczną miksturę z wzorowym rezultatem. To niedorzeczne, bo chociaż Shanter nienawidził być w cieniu - za długo był w cieniu własnej siostry, która rozkwitła jak kwiaty na wiosnę wielkim jak stadion Qudditcha ogrodzie jego matki, to przede wszystkim nigdy, a tego prze nigdy nie przyznałby się przed samym sobą, nawet przed tym cholernym lustrem, że ktoś robił, coś lepiej od niego, a gdzie tam! Był wręcz przekonany, że Krukonowi zawsze i wszędzie dopisywało szczęście, a nie umiejętności same w sobie. Miał nawet na to racjonalne wytłumaczenie. Zapewne zawsze na zajęciach był pod wpływem Felix Felicis. Wykluczył wszystkie inne możliwości. Została tylko ta.
      Zerknął na Krukona ukradkiem, ale z jego gardła nie wydobyło się żadne słowa. Zamiast tego na ustach ukształtował się delikatny uśmiech. Jedna chwila nie uwagi, tylko jedna chwila nie uwagi, powtarzał w myślach jak mantrę, siekając korzeń jednej z roślin. Nie została uwzględniona na tablicy, gdzie czarem nauczycielka wyświetliła składniki potrzebne do uważanie eliksiru wiggenowego, oj nie. Zabrał go nie spostrzeżenie z szkolnych zapasów, a teraz siekał zawzięcie, jakby poza tą czynnością nic innego nie miało znaczenia, od czasu do czasu zerkając do swojego kotła. Substancja w nim bulgocząca zmieniła kolor na czerwony. Dodał więc do niej śluz gumochłona. I wtedy nadarzyła się niepowtarzalna okazja, by dosypać do kotła Jordana tę pieprzoną mandragorę.
      Rozglądnął się po sali, łapiąc w garść posiekany korzeń. Wszyscy znajdujący się w niej uczniowie byli zajęci swoim sprawunkami, a Kurkon udał się do szafy po brakujące składniki. Halliwell okrążył swój kociołek, mieszając w nim zawzięcia po tym jak wywar zmienił barwę z żółtej na pomarańczową. Wtedy toteż - będąc dostatecznie blisko - pochylił się nad kotłem rywala i dosypał mu dodatek w postaci posikanych korzeń. Kiedy Jordan wrócił na swoje stanowisko, Shanter zdążył się przemieścić. Nawet nie zerknął w kierunku wychowanka Roweny, chociaż miał na to nieodpartą ochotę. Eliksir właśnie zmienił kolor na żółty. Potrzasnął kotłem zgodnie z instrukcją w podręczniku.

    [Zaczęcie nie jest wysokich lotów, za co Cię przepraszam. Jestem na etapie wczuwania się w klimat Hogwartu.]

    Halliwell

    OdpowiedzUsuń
  37. Chyba trochę zabłądziła… a może tylko jej się tak wydawało? Przecież przy starym, spróchniałym pniu przypominającym skrzywioną sowę skręciła w prawo… Prawda, że skręciła w prawo? Tak, na pewno. Później szła już cały czas prosto… Tylko dlaczego nie dotarła jeszcze nad strumień? Znała Zakazany Las jak własną kieszeń. No, powiedzmy że w większej połowie niż własną kieszeń. Bywała tu w miarę regularnie, miała swoje utarte ścieżki, znajome zakamarki. Ale dziś… dziś wszystko układało się nie tak, jak powinno. Najpierw przy śniadaniu zorientowała się, że zapomniała swojego wypracowania na Transmutację. Musiała się po nie wrócić, i przez to spóźniła się na lekcję. Profesor, delikatnie mówiąc, nie był zachwycony. Następnie mała, paskudna bulwa prawie odgryzła jej palca w trakcie zajęć Zielarstwa w szklarni. Chwila nieuwagi i zamiast kciuka miałaby magiczny kikut. Do obiadu zdążyła zgubić swoje ulubione pióro, a później zalazła za skórę szkolnemu woźnemu, tłukąc na korytarzu szklaną butelkę z sokiem dyniowym. Niby nic, ale w ciągu dnia nazbierało się tego całkiem sporo… Na zdrowy rozum powinna sobie odpuścić, traktując to jak wyraźne ostrzeżenie od losu. Ale Mae gwizdała na los. Wycieczka do Zakazanego Lasu nie była przyjemnością, tylko koniecznością. Parę tygodni temu dorwała w Hogsmeade starą księgę, która zawierała parę zawiłych przepisów na różne wywary. Chciała przetestować jeden z nich, ale potrzebowała sproszkowanych płatków czarnej lilii wodnej, której nigdzie nie mogła kupić. Uznała więc, że skoro nie może jej znaleźć w sklepie, musi wybrać się do najbliższego sprawdzonego miejsca, w którym wie, że występuje. Czyli do Zakazanego Lasu. Przymierzała się do tego już od dwóch tygodni, prowadząc małe rozpoznanie terenu, studiując swoje notatki z wcześniejszych wypraw. Ostatni raz natknęła się na te przeklęte lilie przy wąskim strumyku, w zachodniej części lasu… gdzie co najmniej od pół godziny próbowała trafić. Jednak zrezygnowana tymi wszystkimi trudnościami (i przy okazji nieco zmęczona) musiała zrobić sobie krótką przerwę. Ostrożnie przysiadła pod jednym z wysokich drzew, wzdychając cicho w myślach. Wokół panowała niemal grobowa cisza. Słyszała tylko swój własny oddech. Gdy wchodziła do Lasu po raz pierwszy, bała się dosłownie wszystkiego – tego, co widziała kątem oka… a najbardziej tego, co podsuwała jej jej własna wyobraźnia. Teraz już trochę przywykła… jednak nadal czuła na plecach ciarki. Nie chciała tu przebywać zbyt długo… miała tylko wejść i wyjść, to wszystko. Po drodze trochę się pokomplikowało, ale była pewna, że jeśli chwilę się zastanowi, to odnajdzie ten strumyk, zerwie lilię i wróci do dormitorium. I to tak, aby nikt jej nie przyuważył. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić... Przymknęła na chwilę oczy, aby pozbierać rozbiegane myśli… w końcu doszła do wniosku, że spróbuje trochę zawrócić… Ale właśnie w tej samej chwili usłyszała coś, co o mały włos, a przyprawiłoby ją o zawał serca. Cichutki trzask suchej gałązki. Mae natychmiast zerwała się na równe nogi, w mgnieniu oka wyciągając zza ciemnej szaty swoją różdżkę. Rozejrzała się dookoła, nadstawiając uszu… Serce waliło jej w piersi, ale starała się nie rozpraszać, wodząc wzrokiem od jednego drzewa do drugiego. Nie podobało jej się to… coś było nie w porządku. Coś, czego nie potrafiła sprecyzować, ale czuła to całą sobą. Postanowiła zacząć powoli się wycofywać. I tak zamierzała to zrobić, a im szybciej tym lepiej. Może to nie było nic takiego, może powinna trochę odpuścić… Ale ten sam dźwięk znów się powtórzył i tym razem Mae machnęła mocniej różdżką, odwracając się w tą samą stronę, z której dobiegł ją odgłos łamanej gałązki… i miała przeogromną ochotę wrzasnąć, gdy ujrzała ukrytą w cieniu sylwetkę, wyłaniającą się zza jednego z drzew…

    [ Ta daaa…! Nie bij, rozkręcimy się jeszcze… ]

    Mae Macmillan

    OdpowiedzUsuń
  38. Mogło się wydawać, że Andromeda nie zdaje sobie sprawy z tego co dzieje się dookoła niej. Że nie interesuje się rozgrywkami Quidditcha, tym samym nie wiedząc na jakim miejscu plasuje się drużyna reprezentująca jej dom, że nie orientuje się w liczbie punktów zdobytych przez Krukonów, bo przecież milczy tak uparcie, że trudno o to by sama zdobyła choćby jeden, że nie wie nawet kto dostąpił zaszczytu zostania prefektem, ani nawet, że nie orientuje się jaki obecnie jest dzień tygodnia. Można by wymieniać bez końca. Każdy z tych zarzutów mijał się jednak z prawdą. Być może nie była aktywna towarzysko w takim samym stopniu jak przed dwoma laty - z duszy towarzystwa zamieniła się w kogoś kto ma problem by prowadzić w ciągu jednego dnia rozmowę więc niż z trzema osobami. Wciąż jednak uważała na lekcjach i nawet pojawiała się na meczach Quidditcha, choć nie angażowała się przesadnie w kibicowanie. Znała imiona prefektów, ba!, znała nawet imiona większości swoich rówieśników, nie tylko tych z jej domu. Tak więc rozpoznanie Jordana - nawet jeśli od lat nie zamieniła z nim słowa - nie stanowiło żadnego problemu, mimo opuchlizny postępującej na jego twarzy. W głębi duszy ucieszyła się nawet na jego widok - była wdzięczna, że to ktoś jej odrobinę bliższy, niż zwykła, mijana na korytarzach, anonimowa osoba, przyszedł jej z pomocą. Choć nadal nie rozumiała jakim cudem, grzeczny i ułożony pan Prefekt, zdołał pokonać dwa razy tęższego od siebie mugola - nie używając przy tym różdżki.
    — Dobrze już, dobrze — wymruczała cicho pod nosem, jakby nieśmiała i opuściła różdżkę, kierując światło w stronę czubków swoich butów — Cóż, pocieszy cię to, że on musi wyglądać dużo gorzej? — zapytała unosząc przy tym brew. Miała wrażenie, że te słowa są tak wyświechtane, że zabrzmiały mdło w jej ustach. Nie pomogło nawet to, że zdobyła się nawet na uśmiech, który niby miał podkreślić pozytywny wydźwięk tej kwestii. Znikł on jednak na skutek pytania Jordana. Mechaniczne uniosła dłoń do ust i otarła kroplę krwi, która lada moment miała zamiar pocieknąć po jej podbródku. Pokręciła przecząco głową, wszak nie była to zasługa pijanego mężczyzny, a jej własnej nieuwagi.
    — Mówiąc szczerze nie bardzo wiem gdzie dokładnie się znajduje — przyznała po dłuższej chwili ciszy, obserwując jego nieudolne starania polepszenia własnego stanu. Miała wrażenie, że krew jeszcze intensywniej zaczęła wypływać z jego nosa — Podkowa — powtórzyła po nim marszcząc jednocześnie brwi i starając się zrozumieć co kryło się za tym słowem. To, że miał na myśli konkretne miejsce zrozumiała dopiero, gdy chwycił jej nadgarstek i pociągnął w konkretne miejsce - całe szczęście oświetlone i osłonięte tak, że chronieni byli przed ciekawskim wzrokiem mugoli. Wskazała mu sięgającą nieco powyżej jego kolan stertę palet, tym samym chcąc dać mu do zrozumienia by usiadł. Gdy tego nie zrobił z irytacją przewróciła oczami i popchnęła go delikatnie w ich stronę. Kiedy usiadł zbliżyła się i wsuwając stopę między jego buty rozsunęła nogi chłopaka na tyle, by mogła wygodnie stanąć między nimi. Co dziwne nie czuła skrępowania znajdując się tak blisko kogoś, kogo właściwie w ogóle nie znała. Delikatnie chwyciła jego podbródek i uniosła do góry, by móc lepiej przyjrzeć się obrażeniom, których zaznał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wydaje mi się, że nos nie jest złamany, więc będę musiała jedynie zatamować krwotok. Z okiem gorzej, więc niczego nie obiecuję, zaklęcia lecznice nigdy nie były moją mocną stroną, a nie chcę ci bardziej zaszkodzić — puściła jego brodę — Teraz się nie ruszaj — lekko zadrżała jej dłoń, gdy wycelowała różdżkę w jego nos i cicho wypowiedziała odpowiednie zaklęcie. Krew przestała lecieć, a za sprawą kolejnej formułki sprawiła, że opuchlizna cofnęła się nieco, choć chłopak wciąż nie był w stanie otworzyć oka. Z westchnieniem opuściła dłonie wzdłuż ciała — Nic więcej nie jestem w stanie zrobić, najlepiej będzie jak przyłożysz coś zimnego. Och i jeszcze jedno. Nie podziękowałam Ci. Gdyby nie ty, nie wiem jak by się to wszystko skończyło. Zadziwiające, że poradziłeś sobie używając wyłącznie pięści, w Hogwarcie tego nie uczą… — ponownie tej nocy zdobyła się na uśmiech, nie drgnąwszy nawet o milimetr, wciąż nie odczuwając skrępowania tą bliskością i nawet pokonując swą niechęć do patrzenia komuś w oczy.

      Andromeda

      Usuń
  39. [ Mega mi się podoba! Ja bym jeszcze troche dolała oliwy do ognia i pozwoliła Georgie ekscytować się stanowiskiem prefekta naczelnego tuż przed nosem Jordana w rozmowie z nim ;D Co do tej drugiej części to w głowie jednak miałam, że George pochodzi Bristolu, ale ja bym może zrobiła z nich takich przyjaciół z pierwszego roku w Hogwarcie których połączyło mugolactwo, ale po semestrze czy dwóch po prostu zaczęli należeć do innych grup i widywać się z innymi ludźmi i teraz utrzymują taką właśnie bardzo luźną relację. Może być? :)) ]

    George

    OdpowiedzUsuń
  40. [Kiedy rozpisywałam ten pomysł, wiedziałam, że w niektórych miejscach jest naciągany, więc absolutnie nie mam nic przeciwko zmianom, które wprowadziłaś ;) Po prostu z obrazka wyrzucimy pana Prescotta. Bree też trenowała kickboxing, ale oczywiście daleko jej do Bailey, skoro większość czasu spędza w Hogwarcie, więc czasem w ramach rozrywki mogłoby dochodzić między nimi do sparingu, ale po zmroku to głównie Bailey i Jordan mogliby ze sobą trenować, żeby ogólnie poprawić swoje umiejętności. A napakowani mięśniacy lepiej wpasują się w obrazek, zwłaszcza że żaden boss nie jest potrzebny do tego pomysłu, wystarczy, że będą przyjaciółmi pokonanego i nawet lepiej będzie to pasowało ;) Mam jedynie pytanie odnośnie ich relacji, mianowicie jak Jordan zapatrywałby się na to, że Bree jest świadoma jego tajemnicy i w związku z tym jak traktowałby ją w Hogwarcie? Przeszkadzałoby mu, że ktoś zna jego "brzydszą" stronę i w trakcie roku starałby się jej unikać, a na wakacjach wszystko wracałoby do normy czy raczej ufa Bree i nie byłoby między nimi z tego powodu spięć? Po prostu chcę wiedzieć, na czym stoję z ich relacją, żeby nie popełnić gafy ;) I mogłabym prosić o zaczęcie? <3]

    Bree Prescott

    OdpowiedzUsuń
  41. [Obawiam się, że nawet sam Merlin nie przekonałby Holly do eliksirów. Niegłupia jest, ale eliksiry ją zupełnie przerastają i już nawet nie podejmuje prób załapania, o co z tym wszystkim chodzi :P]

    Holly A.

    OdpowiedzUsuń
  42. [Hej! Miło mi strasznie, że Cleo przypadła do gustu. Miałam długą przerwę w blogowaniu, chciałabym bardzo się tu zadomowić. Może jakiś wątek? ;>]

    ~Cleo

    OdpowiedzUsuń
  43. [Pajączek wydał mi się byt oklepany, Pajęczynka z kolei tak absurdalna, że nie potrafiłam się oprzeć. :D Choć za nazywanie jej tak w Hogwarcie Archie pewnie gotowa byłaby sięgnąć po niejedno zaklęcie uciszające... no, chyba że Jordan znalazłby coś, czym pozwoliłaby się przekupić. ^^
    Dziękuję ślicznie za powitanie. Nie spodziewałam się tak entuzjastycznego przyjęcia, a tu proszę, aż mi się ciepło na sercu zrobiło. <3 Jordan nie dość, że ma świetne imię, to jeszcze sam jest cudownie wykreowaną postacią (i wyjątkowo przystojną!). Z miejsca zapałałam do niego sympatią i osobiście przychyliłabym mu skrawka nieba, gdybym tylko mogła, choć to może dlatego, że w tym dostawaniu po dupie za dobre chęci widzę znajomy pierwiastek. Wątku nie odpuszczę! Co prawda nie określiłam jeszcze, skąd pochodzi Harper, ale jak się nad tym zastanowię, czemu nie miałaby pochodzić z Londynu albo okolic. Jeśli jeszcze nikogo nie znalazłaś na to miejsce, może mogłaby być tą, która zna dwie twarze Twojego pana...? Jeśli nie, na pewno znają się choćby przez funkcję prefektów. Jeśli podpowiesz mi, jaki Jordan jest w szkole, postaram się coś fajnego dla nich wymyślić. ;)]

    Archana Harper

    OdpowiedzUsuń
  44. [Jeśli tylko ma ochotę, to może próbować ale - ostrzegam - Holly raczej pojętną uczennicą nie jest, gdy w grę wchodzą eliksiry i trzeba anielskiej cierpliwości, aby z nią wytrzymać :D]

    Holly A.

    OdpowiedzUsuń
  45. [Ja zdecydowanie jestem Team Hufflepuff i również ich dzielnie bronię, ale nie sądzę, by ktoś zdołał przekonać Percy'ego, bo to przecież okropna menda. Przychodzę, bo bardzo, bardzo chciałabym wątek, kocham pomysł na postać Jordana i zgrabne wymieszanie życia magicznego i mugolskiego. Nie wiem, jak w to wszystko wpakować Molly, ale chętnie zrobię małą burzę mózgów, żeby się dowiedzieć. Może jakiegoś wątku Ci brakuje?]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  46. [Team Jordan, tak! <3
    Wysłałam sówkę na maila. ;)]

    OdpowiedzUsuń
  47. [No Molly jak nic zmaga się z poważnymi daddy issues, nie da się ukryć.
    Nie wiem, czy ona się nadaje na jakąkolwiek damę czyjegokolwiek serca, bo to słoń w składzie porcelany i inne takie, ale nie mówię nie, ja pozwalam wątkom płynąć, kto wie, może będą z tego dzieci.
    Póki co, może się urodzić coś bardziej zielarskiego, gdyby Molly próbowała wyhodować sobie męża albo coś takiego. Nie przedłużając, pozwalam sobie nam zacząć, jakby coś było nie tak, to krzycz, bo egzaminy, mogę nie domagać.
    Nie oceniam, szanuję, każdy ma jakieś hobby, dziękuję, wpisuję wizerunek, jestem dłużnikiem. :D]

    Ojciec martwił się czasami, że jego starsza córka nie grzeszy inteligencją, ale tej Molly nie można było odmówić. Niestety, jak najbardziej można jej było odmówić zdrowego rozsądku, który najlepiej, kiedy z inteligencją szedł w parze, bo w innym wypadku ta druga mogła bywać niebezpieczna. Co prawda, Weasleyówna nie knuła jeszcze przeciwko ludzkości, ale jej coraz śmielsze poczynania zielarskie mogły zakończyć się różnie. Podobnie jak śmiałe podejście do zwierząt mogło mieć różny skutek dla niej samej, ale tutaj zagrożenie przenosiło się ze świata na jej osobę, więc nikt się nie martwił. Z zielarstwem było gorzej, bo ta pasja mogła mieć większą siłę rażenia.
    Dlatego swojego eksperymenty Molly trzymała w tajemnicy. Tajemnicą był kufer, szafa, skraj Zakazanego Lasu, nieuczęszczany kąt w szklarni, las za domem dziadków, czasami czasowo łazienka. Hodowała rzeczy mniejsze i większe, na mniejszą i większą skalę, mniej i bardziej długotrwałe. Ze swoich ostatnich prób była szczególnie dumna, bo była na dobrej, choć długiej drodze do odtworzenia Lewitujących Drzew. A przynajmniej tak jej się wydawało, kiedy ostatni raz badała ich szczególne korzenie.
    Chciała skontrolować je ostatni raz przed wyjazdem ze szkoły i obmyślić, jak przetransportować je do domu, ewentualnie gdzie mogłyby bezpiecznie spędzić lato w zamku. Po dotarciu na miejsce jednak szybko okazało się, że jej eksperyment okazał się sukcesem, bo drzewka zniknęły. Choć ślady na podłodze sugerowały, że były to raczej drzewka Biegające, niż Lewitujące, a brak zniszczeń dokoła, że to gałązki, a nie drzewa. Ale jednak. Nie było ich nigdzie w zasięgu wzroku, a Molly poczuła, że ekscytacja miesza się w jej sercu z przerażeniem.
    I kiedy obróciła się, chcąc opuścić schowek w szklarni i ruszyć na poszukiwania, dostrzegła tylko cienką gałązkę znikającą za rogiem. Na pewno się nie przewidziała. Te badyle przed nią uciekały.
    Nie namyślała się długo, tylko zerwała się do biegu, nie zwracając uwagi na nic dokoła. Co trwało krótko, bo Molly nawet gdy starała się uważać, zwykle kończyła na ścianach i innych ludziach. Po kilku minutach niemal więc kogoś staranowała, ale nie zatrzymała się, tylko pociągnęła ofiarę za rękę, zdając sobie sprawę, że zna tego Krukona. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Ale zdała sobie sprawę, że wpadła na niego, bo zajęty był wgapianiem się w jej uciekające gałązki, a więc, chcąc nie chcąc, został wtajemniczony w całą sprawę.
    – Moje drzewka uciekły. – zaczęła dramatycznie. – I jeśli chcesz mnie tu zobaczyć we wrześniu, a nie w Azkabanie, to musisz pomóc mi je znaleźć, bo jestem pewna, że nie powinnam ich hodować. – dodała ciszej, celowo dramatyzując, rozglądając się, jakby szukając szpiegujących ją oczu.

    [Czy chodzi o jej ładne oczy, czy o jego dług, czy o czysty przypadek, pozostawiam Tobie – może to moje lenistwo, a może dobra wola. :D Mam nadzieję, że jest okej!]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  48. [Ach, oczywiście, że chodziło o zdrowy rozsądek! Więcej czasu teraz będę mieć, więc oprócz Leośka przyda się również jakaś panna do kolekcji :p Spodziewaj się od niego odpisu w najbliższym czasie!]
    Wendy Darling

    OdpowiedzUsuń
  49. [A widzisz – Deucent jak na jedynaka jest całkiem dobrze wychowany i na szczęście skarpetek nie pozostawia ku rozpaczy współlokatorów, ale… jeśli Jordan, by go denerwował i nie przepadałby za nim, to najpewniej rozrzucone ubrania byłyby najmniejszym z jego zmartwień! I to właśnie sprowadza mnie do tego, że albo zrobiłabym z nich dobrych kolegów, którzy coś sobie dziabną w swoim towarzystwie poza oczami innych, albo mini-wrogów od robienia sobie na złość :D]

    Deucent

    OdpowiedzUsuń
  50. [Cześć, bardzo dziękuję! Mój nick to nie moja zasługa, a pana komentatora meczu Francja-Argentyna, ujęło mnie to przejęzyczenie. :D
    Skoro zgłaszasz gotowość, to ja zgłaszam chęć. Mam sentyment do imienia Jordan, moja zbuntowana Krukonka się tak kiedyś nazywała. :D Co ty na to, żeby Lola znała Jordana, wersja pozaszkolna? Wakacje spędza byle gdzie, bo jej matka wozi je obie po ojczymach, mogłaby zabłądzić na jednej z takich walk, bo np. śledziłaby faceta matki, żeby zobaczyć, gdzie on łazi po nocach. Tak trafiłaby na jedną z tych walk i kojarzyła Jordana ze szkoły, bo kiedyś wlepił jej szlaban za rozwieszanie przyczepionych na amen zaklęciem, brzydkich ulotek o jakości usług Miodowego Królestwa. Oczywiście nie chciałaby tego wykorzystać, ale mogłaby wytworzyć się ciekawa interakcja.
    To taka propozycja, jak masz coś lepszego, słucham otwarcie. :D]

    Lola

    OdpowiedzUsuń
  51. [Jordan trochę kudłów ma, więc możemy wam coś zapleść! Gail na pewno nie miałaby nic przeciwko. Swoją drogą, kocham za imię, nie wiem, czemu tak rzadko spotykam je na blogach, jest przecież piękne i takie dźwięczne. Czy Jordan ma jeszcze miejsca na wątki?]

    Gail Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  52. [ Dziękuję bardzo! Karta Jordana, który wydaje się niezmiernie interesującą postacią, jest przepięknie napisana. Podoba mi się, że mimo całego trudu sytuacji walczy dalej.
    Jeśli widzisz go razem z Victoire uciekających przed zgrają jakiś kolesi w mugolskim świecie czy zmierzającym się z czymkolwiek, daj znać. :D ]

    Victoire Weasley

    OdpowiedzUsuń
  53. [Cześć! Ja tak nieśmiało przyszłam się przypomnieć ;) ]

    Bree Prescott

    OdpowiedzUsuń