Przyszedł na świat jako drugie i zarazem ostatnie dziecko Victora Shantera i jego żony, Modesty z domu Vermillion. Urodził się osiemnastego kwietnia dwa tysiące czwartego roku w rodowej willi Shanterów na obrzeżach Londynu. Przynależność do wielopokoleniowej rodziny czarodziejów zobowiązywała do przyswojenia sobie paru radykalnych zasad, zatem młody Halliwell od dziecka był przyuczany do ideologii czystości krwi. Przesiąkł nią na wskroś – od cebulek włosów po same koniuszki palców. W efekcie czego młodsza latorośl państwa Shanterów na okres siedmiu lat, według wszelkim oczekiwaniom, stała się wychowankiem Salazara Slytherina.
Według wielu czarodziejów – różdżka sama wybiera sobie właściciela, a ta, która wybrała Halliwella, została wykonana z tabebuji, mierzy sobie 12 i pół cala, jest odpowiednio sztywna i ukrywa w sobie rdzeń w postaci pióra świertognika. Dodatkowo na rękojeści, po jej wewnętrznej stronie, została wygrawerowana rodowa sentencją w łacinie – aut Vincere, aut Mori, co wpisuje się w tradycje Shanterów. Ówże przedmiot samoistnie wyznacza dominujące cechy charakteru swojego posiadacza, klasyfikując go na osobę pewną siebie z wybrakowanym kręgosłupem moralnym. Rzekomo nigdy nie dostrzegał nic oprócz czubka własnego nosa i nie był zdolny do wyhodowania jakiekolwiek emocjonalnej więzi. Ten wizerunek dopełniał kącikowym, kpiącym uśmieszkiem przyklejonym do ust. Jak to zwykle bywa, prawda jednak leży gdzieś po środku i jest bardziej skomplikowana niż mogłoby się to komuś wydawać. Nie da się jednak ukryć, że siedemnastolatek sam w sobie jest trudny w obyciu i dopuścił do swojego życia tylko jedną osobą, ale na przestrzeni ostatniego roku szczerze żałuje, że pozwolił przebić się jej przez warstwy obojętności i niechęci, którą wokół siebie roztacza. Exitus acta probat stało się jego dewizą życiową, co w połączeniu z kredo jego rodziny kwalifikuje go na osobę oziębłą, gdyż odciął się od jakiekolwiek symptomów dobroci. Zostały one unicestwione przez wybujałe, rozrośnięte do rozmiarów muru chińskiego ego. Chorobliwa ambicja w zestawie z talentem sprawiły, że szlifuje swoje umiejętności do perfekcji – czasem po nocach, czego efektem nieczęsto są podkrążone oczy, które w zestawie z bladą cerą przywodzą na myśl upiora. Zostało to uwarunkowane też przez bardzo słaby sen. Budzi go dosłownie każdy dźwięk, a zalicza się do nich szelest firanki, a nawet zgrzyt poluzowanej paneli podłogowej uginającej się pod ciężarem ciała. W ramach poradzenia sobie z tą dolegliwością, uzależnił organizm od eliksiru nasennego, które warzy, wymykając się z dormitorium w godzinach nocnych. Po ukończeniu Hogwartu pragnie za wszelka cenę odciąć się od pępowiny w charakterze rodzinnego majątku i żyć na własny rachunek, najlepiej w samym sercu Londynie - z dala od pogarszającego się z miesiąca nad miesiąc stanu emocjonalnego matki, która przeżyła ciężki szok, gdy dostało informacje o śmierci męża. Znaleziono go na ulicy. Był blady jak ściana, miał zakrwawioną twarz i nie oddychał. Ma za swoje - chciał rzecz na pogrzebie, gdy po policzkach matki i siostry spływały łzy, ale ówże słowa nie przedarły się przez zachrypnięte gardło najmłodszego Shantera i wreszcie straci okazje, by urzeczywistnić swoje myśli. Nie lubił swojego ojca, po prostu go nie lubił. Był wynaturzonym pracoholikiem i to właśnie mu zawdzięczał idiotyczne imię i przede wszystkim chorobliwie ambicje. Odziedziczył po nim także smykałkę do eliksirów i magicznej medycyny, która już w wieku ośmiu lat znalazła się w centrum jego zainteresowań. Za punkt honoru postawił sobie zostanie Uzdrowicielem. Niewykluczone, że marzenie o tym zawodzenie, wymuszającego sterylność, tchnęło w niego pierwiastek pedantyzmu, przez który średnio raz na godzinę myje ręce, aby – jak sam twierdzi – zmyć szlam z rąk, przez to są szorstkie i poranione, często chowane w rękawiczkach. Sceptyczni twierdzą, że nie podoła wyzwaniu, które postawił sobie na drodze. Nie posiada w sobie za grosz empatii, ani wyczucia, ale to nie studzi jego entuzjazmu, a nawet wręcz przeciwnie, napędza go jeszcze bardziej. A świadomość, że kręgu niedowiarków znalazła się Modesty, od niemal zawsze życząca mu kariery sportowca, jeszcze bardziej spotęgowało jego motywacje. Utrze jej nosa.
Ostatnią rzeczą, którą warto o nim wiedzieć, to też, że jest właścicielem
Muscata. Kota, który złamał już niejedno zniewieściałe serce i zarazem oczko w głowie swojego właściciela. Kuweciarz jednak nie odwzajemnia tych uczuć, przez co na dłoniach, a nawet nosie Halliwella nie trudno dopatrzyć się plastrów czy też płytkich szram po kocich pazurach.
:O
OdpowiedzUsuńWitamy serdecznie i życzymy wielu udanych wątków!
OdpowiedzUsuń[Hej, hej! Od zawsze mam słabość do tych mroczniejszych charakterów, a na dodatek do Hallie'a faktycznie warto zajrzeć (dziewczynki też bije za to urocze zdrobnienie?). Jestem niezmiernie ciekawa kto go tak pokrzywdził. I podoba mi się wizja tego, by ktoś tak pozbawiony empatii chciał zostać uzdrowicielem. Bliżej mu pewnie koniec końców będzie do kogoś pokroju doktora Frankenstein'a.
OdpowiedzUsuńNo i Lyannie pewnie też zdarza się wymykać się nocą, jeśli skończą jej się ziółka. (Choć ona akurat waży sobie eliksiry, by spać w spokoju) Może kiedyś jedno przyłapałoby drugie na gorącym uczynku w lochach?]
Lyanna
[Widzę, że nie jestem jedyną osobą, która wraca na grupowce. Dobrze, że są blogi, na które można wrócić i to z przyjemnością c:
OdpowiedzUsuńNie wiem czy serce Ilheona kwalifikuje się pod łatkę zniewieściałego, ale pewnym jest, że lubi koty, a koty (w znacznej większości) lubią jego (trochę szkoda, że nie Ślizgoni), więc jeśli masz ochotę na wątek, to mógłby być jakiś punkt zaczepienia ;)]
Ilheon
Nie wierzę w to co widzę.
OdpowiedzUsuń[Hej :) Niby nasi panowie są w tym samym domu, ale są skrajnie różni, więc można by się tym trochę pobawić. O ile chcesz ;)]
OdpowiedzUsuńAnguis
[Po przeczytaniu pierwszego zdania uznałam, że Margo niestety byłaby jedną z tych, którzy skracają jego imię, czekając na reakcję z jego strony. I z własnego doświadczenia wiem, że dobrze się śpi po ziole, a powiem w tajemnicy, że Margoś uwielbia ten mugolski naturalny specyfik, więc mogłaby się podzielić, gdyby Hallie chciał XD Hej, cześć, powroty są fajne!]
OdpowiedzUsuńMarguerite
[Za Żulczyka witam tylko mocniej i jeszcze cieplej. On nie ma przyjaciół, a ona nie jest masochistką, żeby się z nim usilnie kolegować. Bardzo chętnie dam Ci i wątek, i powiązanie, ale potrzebuję nieco pomocy. Co ty na to, żeby Janeceve przyszła do niego z pretensjami o to, że jest złośliwy dla młodych krukonów? To tylko taka myśl, ziarenko zaledwie, ale chyba z niczym innym teraz nie przyjdę, a nie lubię płakać o pomysł na wątek, no! W każdym razie, raz jeszcze, ahoj!]/Janeceve
OdpowiedzUsuń[Ode mnie dużo miłości już tak na wstępie za jedną z moich ulubionych postaci, ever. Doskonale wiesz, że Twój styl wprost uwielbiam. I co ważniejsze, Arsellus nie podziela tych moich zachwytów, więc od niego to tylko rwąca rzeka hejtu za to, że Holly to taka typowa chorągiewka w tej ich rzekomej przyjaźni.]
OdpowiedzUsuń♥
[Nocne z nas marki, więc będziemy czekać z niecierpliwością! :D]
OdpowiedzUsuńIlheon
[Bo jest sprytny i ambitny :P Okay, to może masz jakieś prośby/wnioski co do ich relacji?]
OdpowiedzUsuń[No i jestem. ♥]
OdpowiedzUsuńMichael
[No jak to nie? :D Pierwsza opcja to obiecujący, grzeczny i utalentowany uczeń, druga opcja to obijacz każdej chętnej mordy w okolicy i dzieciak bez przyszłości. (Nie wiem, czy cię właśnie nie rozczarowałam ;D).]
OdpowiedzUsuńJordan
[Boże, tak, już widzę oczyma wyobraźni, jak podrzucają sobie żabie oczy do kociołków i jeden czeka, aż drugiemu wszystko wybuchnie w twarz. Od niezdrowej rywalizacji mogę przejść do robienia sobie krzywdy.]
OdpowiedzUsuńJordan
[Oczywiście! Nie śmiałabym wątpić w kreatywność Halliego. Czyli jednak i Śmierć może okazać się od przyjaźniejszej strony.
OdpowiedzUsuńA szczodrą propozycję zaczęcia bardzo chętnie przyjmę <3 I chętnie zacznę z białą kartą, bo chyba najnaturalniej wychodzą takie relacje budowane na spontanie. Czyli startujemy od znajomych z widzenia (no, bo jednak są z tego samego domu, toteż musieli jeść wspólnie obiadki. A i ona pewnie z zainteresowaniem (choć nie stać ją na wyczyny godne nazwania ich kibicowaniem) jego osobę podczas meczy Quidditcha.]
Ly
[Oczywiście, ze Ty wymyślasz. Powiem Ci tylko jeszcze, ze masz do wyboru Lyalla gdybyś nie miała żadnego pomysłu na Avie.]
OdpowiedzUsuń[a wiesz, że oni dzielą Dormitorium, więc z tym też można pokombinować? :D
OdpowiedzUsuńCo do eliksirów...może wtedy odkryją, że zniknęło skrzeloziele? Jest zadanie dodatkowe na punkty i warto byłoby je wykonać :D]
[Zostawiam brudną robotę dla ciebie.]
OdpowiedzUsuńJordan
[Dziękuję ślicznie za powitanie i miłe słowa :) Jasne, wszelkie wątki to miód na serce, więc czemu nie ;) Podoba mi się w Halliwellu przede wszystkim to, że jest taką radykalną postacią. Ten tekst o bólu i cierpieniu... no no, mam nadzieję, że naprawdę jest taki groźny jak mu z oczu patrzy :) Ja bym zrobiła jakiś wrogowy wątek, bo wszyscy zawsze mają przyjaciół i jest słodko, a ja lubię trochę goryczy. Co Ty i Twój pan o pięknie oryginalnym imieniu na to?]
OdpowiedzUsuńAlfie Larose
[też byłam zdziwiona, ale cóż...:D
OdpowiedzUsuńMogę, skoro tak ładnie prosisz :D]
[Zdjęcie trzymam na inną okazję, bo jednak ciut mi nie pasowało na razie! Ale pewnie z czasem pojawi się gdzieś w jakiś dodatkowych informacjach czy coś :D
OdpowiedzUsuńCo do wątku, to oni nawet w jednym dormitorium są i grają na tej samej pozycji w drużynie! Ja bardzo więc chętna na wątek, jednak u mnie słabo ostatnio z pomysłami, a znacznie lepiej z zaczynaniem! Możemy więc razem pogłówkować :)]
leonard
[Super! Możesz zacząć? Nie jestem wymagająca, zwłaszcza jeśli chodzi o długość- stawiam na akcję (brzmi jak w tanim filmie o robieniu filmów). A sam Żulczyk nie jest powodem! On zwyczajnie zadziałał na mnie jak światło na ćmę, lep na muchy, nektar na pszczołę. ]/Janeceve
OdpowiedzUsuńAnguis uwielbiał eliksiry. Był to jeden z dwóch jego ulubionych przedmiotów - drugim była opieka nad magicznymi stworzeniami. Był też całkiem niezły w transmutacji, w końcu został animagiem, ale tym wiedziało zaledwie kilka osób, raczej się z tym nie obnosił. Zwłaszcza, że jego zwierzęcą formą był kot (dokładniej to śliczny, puchaty ragdoll), ale panicznie pał się myszy, o czym przekonali się wszyscy, kiedy jakiś pierwszak przyszedł na śniadanie do Wielkiej Sali właśnie z myszą. Tym bardziej nie zależało mu na ujawnieniu jego kociej formy, no bo...to było zbyt ironiczne. Po prostu.
OdpowiedzUsuńUczęszczał na zajęcia dodatkowe ze swoich ulubionych przedmiotów. Klub eliksirów był bardzo wymagający, bo uczniowie dwóch ostatnich lat ważyli na nim już naprawdę trudne eliksiry, nieraz przez cały miesiąc skupiali się na jednej, konkretnej miksturze. Anguis chociaż na zwykłych lekcjach odstawał od grupy tutaj był przeciętniakiem i nie wszystko mu wychodziło. Trudno, bywa. W końcu jedyne miejsce gdzie praca jest przed sukcesem jest w słowniku* i inne takie. Oczywiście, w wolnych chwilach czytał w bibliotece różne książki o eliksirach, szukał w nich wskazówek co może udoskonalić. W zajęciach dodatkowych chodziło też o samorozwój. Anguis miał ogromne ambicje i chciał dojść do perfekcji, ale nie wymagał jej od siebie od razu. Być może wpływ na to miały jego treningi w dzieciństwie - jego młodsze kuzynki zapragnęły zostać łyżwiarkami figurowymi, więc chłopak też chodził na treningi. Potem jednak dostał list z Hogwartu i teraz na lodowisko zaglądał tylko podczas pobytu w domu w czasie przerwy bożonarodzeniowej. A szkoda, bo bardzo to lubił.
Nie wszyscy jednak podchodzili do tego w ten sposób. W zasadzie Anguis był w mniejszości. Prawie wszyscy uczniowie chodzący na te zajęcia byli Ślizgonami pochodzącymi ze starych czarodziejskich rodów. W sumie on też z takiego pochodził. Teoretycznie, bo praktycznie skoro wyrzucono z niego jego ojca to jego samego też. Nigdy nie widział więc dziadków, chociaż ci żyli. W sumie to odkąd przyszedł do szkoły i zobaczył jak zachowują się dzieciaki z takich rodzin to nawet nie żałował. Wychowanie było bardzo surowe i zimne. Przez to te dzieci miały chore ambicje, były wredne dla innych...Anguis cieszył się, że nie jest taki jak oni.
Na tych zajęciach nauczyciel zarządził pracę w parach i niestety losowanie partnerów. W ten oto sposób Anguis wylądował przy jednym stanowisku z Halliwellem. Prywatnie bardzo go lubił, dzielili razem dormitorium i w ogóle, ale w trakcie zajęć był on upierdliwy i denerwujący. Traktował Anguisa jak półgłówka, który nie wie co robi.
[Nie przyzwyczajaj się, normalne odpisy będą krótsze :D
*the only place where success comes before work is in the dictionary - uwielbiam tę maksymę, ale w polskim tłumaczeniu nie ma ona sensu, niestety :( ]
[To chodź, damy mu coś fajnego, może trochę biedak pośpi, Margoś przypilnuje, żeby nic się nie stało. Wyszukujemy im jakiejś przeszłości, głębszej relacji? Czy robimy zwykłych nieznajomych znajomych, którzy gdzieś na siebie wpadną?]
OdpowiedzUsuńMargo
[Dziękuję za miłe przyjęcie. Shantera kojarzę z wcześniejszej odsłony bloga, bardzo specyficzny z niego osobnik, przyznam szczerze. I rzeczywiście naszych bohaterów łączy ten sam dom oraz rok, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zrobić z tej dwójki kolegów. Oczywiście pod warunkiem, że Halliwel poza „tą jedną dopuszczoną osobą”, której notabene żałuje, będzie angażował się w jakieś inne koleżeńskie relacje. Tymczasem także życzę Ci świetnej zabawy na blogu, cześć!]
OdpowiedzUsuńCassius Carrow
[Oczywiście, że się znamy, paskudo jedna ;P Lubię Halliwella, ale również nie znajdę nic co mogłoby ich połączyć, więc odpuszczam. Za jakiś czas może na coś wpadnę albo zrobię drugą postać to wtedy można pomyśleć.]
OdpowiedzUsuńClara Draganova
[O kurde, trochę on straszny i Buck na pewno będzie uchylał się przed tłuczkami. Dzięki za ostrzeżenie! XD]
OdpowiedzUsuńDybuck Sheeridan
[ O, bardzo się cieszę, że odbierasz ją tak pozytywnie :) Dziękuję ślicznie za miłe powitanie! Tobie również życzę udanej zabawy ;) ]
OdpowiedzUsuńMae Macmillan
[ Cześć, Hallie. Wybacz, że zaczynam od znienawidzonego przezwiska, ale tak się składa, że Rinn w równym stopniu co on nie znosi skrótu Fio... Także jak widzisz, coś ich łączy, więc cieszę się, że postanowiłaś się odezwać, bo Twój pan jest bardzo ciekawy. Wydaje mi się, że mogłyby nam wyjść fajne wątki, więc jestem jak najbardziej chętna! ;) ]
OdpowiedzUsuńRinn
[Dziękuję za tak miłe powitanie. Oduczyłam się już publikowania samej karty, zawsze muszę dorzucić jeszcze ze trzy podstrony, a że tutaj czas nie pozwoliłby na dokończenie trzeciej w terminie, karta pojawiła się wcześniej. I chyba dlatego tak bardzo podoba mi się Twoja karta, gdzie tyle informacji zmieściło się zgrabnie w jednym tekście. Sama też nie bardzo mam pomysł - łączą ich w zasadzie tylko eliksiry, a nie mam pojęcia, co by z nimi zrobić. Pomyślę jednak, a tymczasem również życzę miłej zabawy na blogu i samych świetnych wątków.]
OdpowiedzUsuńGalen Ollivander
[Ja mam za to słabość do Ślizgonów pokroju Shantera. A Borys żeby udowodnić, że wcale nie jest tak uroczy na jakiego wygląda, z przyjemnością robiłby mu na złość i wołał do niego Hallie - najlepiej przy innych Ślizgonach.
OdpowiedzUsuńDziękuję za powitanie!]
boris
[Napisać wątek, zapisać go sobie w Wordzie, ale nie wrzucić pod KP — cała ja!]
OdpowiedzUsuńHuk, silne szarpnięcie, oślepiający słup światła i ten zaskoczony wyraz twarzy, gdy już wiedział, a potem ciemność, cisza i pustka, duszący dym unoszący się w powietrzu, pierwsze przebłyski świadomości, chłód łańcuszka i jego dłoni...
Stop.
Ilheon zerwał się z łóżka trochę zbyt szybko. Poczuł kroplę potu spływającą mu ze skroni. Oddychał głęboko i dopiero po chwili rozluźnił palce kurczowo zaciśnięte na pościeli. Rozejrzał się, upewniając, że nikogo nie obudził swoją gwałtowną pobudką.
To tylko koszmar, pomyślał, starając się uspokoić, ale to wcale mu nie pomogło. To się wydarzyło i samo w sobie było jednym wielkim koszmarem, przeszło mu przez myśl chwilę później.
Rozmasował kark, wyczuwając spięte mięśnie pod skórą. Postanowił wymknąć się z dormitorium, choć nie było to ani zgodne z regulaminem szkoły, ani z jego własnym sumieniem. W innych okolicznościach na pewno by tego nie robił, ale teraz stało się to wręcz koniecznością. Nie potrafił leżeć kilka godzin w bezruchu, wpatrując się w sufit, ciągle na nowo odtwarzając tamtą sytuację.
Przechadzał się rzadko uczęszczanymi korytarzami, żeby zmniejszyć szansę przyłapania go na gorącym uczynku. Zatrzymał się, słysząc szmer za swoimi plecami. Obrócił się na pięcie i odetchnął z ulgą.
To tylko kot — uspokoił się w myślach i przykucnął, wyciągając dłoń w stronę zwierzęcia. Uśmiechnął się, przesuwając palcami po jego puszystej sierści. Nie spodziewał się, iż przysporzy mu to jeszcze kłopotów...
Ilheon, kradziej kocich względów
[Trafnymi przydomkami! I ciesz się, że takimi delikatnymi, bo znalazła bym bardziej trafne! ;P
OdpowiedzUsuńPostaram się jutro odezwać tak ok. 23 lub bliżej 24, bo niestety moja praca mnie nie rozpieszcza. Stęskniłaś się? xD]
[ O, całkiem fajny pomysł. Jak się tak dłużej nad tym zastanowić to w przypadku Rinn taka sytuacja faktycznie mogła mieć miejsce, więc jak najbardziej popieram. Z czasem mogłaby nawet zatęsknić za tym jego zgryźliwym tonem i chłodnym dotykiem, kiedy przychodziłaby do niego z kolejnym skaleczeniem i pozwalała mu szlifować na sobie umiejętności uzdrowicielskie. Co Ty na to? ]
OdpowiedzUsuńRinn
[To ja chętnie ten pomysł usłyszę! Co prawda jeśli miałaby to być dziewicza wizyta, to odbyła się w zeszłym roku, więc dla nas będzie podstawą do określenia relacji między nimi, ale z drugiej strony, nic nie przeszkadza, by i w te wakacje zadziało się coś w tym stylu, Margo na Pokątnej nadal będzie mocno zagubiona :)]
OdpowiedzUsuńMargoś
Była cała poobijana. Jeszcze kilka miesięcy temu uczyła się akrobacji powietrznych tylko po to, żeby móc rozgryźć człowieka, którego kochała jej matka, jednak od kilku tygodni przestało to stanowić główny cel. Nigdy nie czuła, żeby cokolwiek ją ograniczało. Pochodziła z zamożnej rodziny, która rozpieszczała ją na każdym kroku. Nigdy nie czuła też ograniczenia ze strony matki, bo ta zdawała się wierzyć, że Jane nie jest w stanie sprzeciwić się jej woli i wykonuje wszystkie polecenia. Prawda była zgoła inna. W wakacje sporadycznie spędzała całą noc w domu, o dniach nawet nie wspominając i w pewien sposób, czuła się dumna z tego, jaką cwaniarą umiała być. Jednak sztuka latania nie przychodziła jej tak szybko, jak wszystko inne. Sama przemiana, nawet w gołębia, wymagała od niej strasznie dużego skupienia, idealnej ciszy, czasami nawet kilku minut medytacji, zaś samo latanie… Dzisiejszej nocy obiła się chyba o każde drzewo w Zakazanym Lesie, a przynajmniej w tych pierwszych dziesięciu metrach, w które miała odwagę się zapuścić.
OdpowiedzUsuńByła zmęczona. Była zmęczona ciągłymi niepowodzeniami, narastającym niepokojem i upałem, który dawał się wszystkim we znaki. Ubrana w czarną sukienkę z długim rękawem i sięgającą tuż przed kolano wyglądała nieco groteskowo wśród dziewczyn w koszulkach na ramiączkach i krótkich spodenkach. Mimo lat prób, wciąż nie umiała pozbywać się siniaków, więc jak na tradycjonalistkę przystało postanowiła je zakryć.
Przemierzała właśnie zamek w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego zajęcia, którym nie byłaby nauka do egzaminów końcowych, kiedy spotkała dwójkę Krukonów z pierwszego roku. Dziewczynka miała całe, zaczerwienione oczy od płaczu i cicho pociągała nosem, zaś chłopiec wyglądał, jakby zobaczył ducha (co w Hogwarcie nie powinno nikogo dziwić). Jane zmarszczyła brwi i podeszła do tej dwójki, która wyraźnie próbowała się wzajemnie pocieszyć. Doge daleko było do Matki Teresy, która podeszłaby i podała im chusteczkę, mówiąc pewnie, że powinny kochać sprawcę ich łez i ofiarować mu wybaczenie, albo nadstawić drugi policzek, skoro już w jeden dostali. Dlatego teraz, wytarła samotną łzę spływającą po policzku dziewczynki i uniosła jej brodę do góry, tym samym zmuszając ją na spojrzenie sobie w oczy.
— Co się stało? — wyszeptała cicho, ukrywając troskę pod maską obojętności i chłodu, czego w końcu uczyła się od najlepszych. Bo prawda była taka, że Jane czuła się bardzo odpowiedzialna za młodszych, mniej doświadczonych przez życie i bardziej delikatnych kolegów. Zwłaszcza, jeżeli byli z tego samego domu co ona. Dziewczynka wyszeptała coś cicho, wyswobadzając brodę spomiędzy palców dziewczyny, po czym westchnęła cicho.
Nie musiała powtarzać. Wystarczyło jej, że tylko usłyszała nazwisko Shanter a temperatura jej ciała dodatkowo podskoczyła pomimo wszechpanującego gorąca. Odwróciła się na pięcie i z zapałem psa myśliwskiego zaczęła go szukać po całym budynku.
Kiedy zaczął się ten spór? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Może odkąd pojawiła się plotka, że jednak nie ma tak czystej krwi jak wszyscy do tej pory myśleli (podobno pra-pra-pradziadek miał żonę półkrwi)? A może wtedy, kiedy niechcący potknął się o wyprostowane przez nią nogi? Albo to ona potknęła się o jego? Nie mogła sobie przypomnieć. Pamiętała tylko, że kiedyś wspomniała matce o tym sporze, a ona stwierdziła z uśmiechem, że „kto się czubi, ten się lubi”, ignorując nieme protesty córki. Lubienia ona w tym nie widziała.
Weszła do biblioteki, starając się zachować jak najwięcej chłodu, jednak krwistoczerwone końcówki jej włosów zdradzały, jak zdenerwowana jest w tej chwili.
Usuń— Witaj Hallie — powiedziała, nie bez przyjemności używając znienawidzonego przez chłopaka zdrobnienia — Chyba pomyliłeś mnie z ludźmi, którzy uciekają od Ciebie z okrzykiem zdziwienia, że tak podła kreatura może chodzić po ziemi — odparła na komentarz o stadionie. Założyła ręce na klatce piersiowej i pozwoliła, aby samotny kosmyk włosów uwolniony z luźnego kucyka, spadł jej na czoło.
— Mógłbyś mi wytłumaczyć, co jest z Tobą nie tak? Rozumiem, mama Cie nie kochała, siostra nie przybijała piątki za dobre oceny i tak dalej, ale to nie tłumaczy, czemu jesteś tak podły dla dzieciaków. Co one Ci zrobiły? Zapomniały się ukłonić, bo szedł korytarzem Halliwell Shanter, który jeszcze nic światu nie udowodnił? — wyszeptała w złości, to patrząc mu w oczy, to znowu rozglądając się, czy bibliotekarki nie ma w pobliżu — Obiecuję Ci, że jeżeli jeszcze raz doprowadzisz do płaczu, albo chociaż złego nastroju któregoś z Krukonów i ja się o tym dowiem, to namówię Twojego kota, żeby sikał Ci do łóżka przez najbliższy miesiąc.
[O rany. Dawno mi taki tasiemiec nie wyszedł, zapomniałam, że umiem tyle napisać. Możemy skrócić jeżeli tylko masz ochotę, żeby nam akcja trochę szybciej szła, ale jest mi to całkowicie obojętne ;)]/ Janeceve
[Czasami trzeba xD Daj maila do siebie, będzie łatwiej chwycić kontakt, bo dostęp do maila ma praktycznie cały czas ;)]
OdpowiedzUsuńDraganova
[ Jasne, mogę zacząć bez problemu tylko powiedz mi jeszcze czy skupiamy się już na powrocie Rinn do Hogwartu i lecimy na spontanie, czy może próbujemy jakieś retrospekcje? Ja się dostosuję w sumie do wszystkiego. ;) Na aktualne zaczęcie miałabym nawet pomysł. Daj znać, a ja zabiorę się za pisanie. ]
OdpowiedzUsuńRinn
[Biję pokłony, serio. Pomysł tak bardzo genialny, że aż się zachłysnęłam herbatą. Chcemy, oczywiście, że chcemy i nie będziemy modyfikować takiego majstersztyku. I nawet zaczniemy, co by się odwdzięczyć za takie arcydzieło. I kiedyś może przestaniemy słodzić, ale jeszcze nie teraz. Będę się zachwycać. Jeśli coś jeszcze chcesz ustalać to pisz, a ja jutro podeślę rozpoczęcie ♥]
OdpowiedzUsuńMarguerite
Nerwowo wykręcała długie, zgrabne palce zakończone połamanymi lub obgryzionymi paznokciami i przeczesywała wzrokiem najbliższe otoczenie, z powoli gasnącą w oczach nadzieją. Nie było go. Halliwell Shanter nie przyszedł, mimo że to on umówił spotkanie. Kiedy minęło pół godziny, a jego nie było, Andromeda przekonana była, że to zwykłe spóźnienie, po godzinie pewna była, że coś musiało się stać, a po dwóch zaczęła wątpić, że w ogóle się zjawi. Dopiero przy trzeciej godzinie, którą spędziła, czujnie obserwując przechodniów, wiedziała, że ją wystawił. Relacja ze Ślizgonem nigdy nie była dla niej do końca jasna. Jednego dnia na jej widok jego usta wykrzywiały się w czymś w rodzaju uśmiechu - choć na dobrą sprawę był to grymas nieco przyjaźniejszy niż zwykle - a innym razem przechodził obok niej zupełnie tak jakby jej tam nie było. Bywały momenty, gdy mogli rozprawiać godzinami i takie, gdy Shanter w milczeniu wyłącznie mierzył ją chłodnym spojrzeniem. Trudno było nazwać to co ich łączyło przyjaźnią - nawet jeśli Andromeda raz czy dwa, śmiała określić go mianem przyjaciela, oczywiście wyłącznie we własnej głowie. Wiedziała bowiem, że to właśnie jemu zawdzięcza zachowanie resztek kondycji psychicznej. Znalazł ją wtedy, gdy najbardziej potrzebowała pomocy. I być może świadomie, być może przez zupełny przypadek, uchronił ją przed pochłonięciem przez czarną dziurę stworzoną z rozpaczy. Pamiętała ten dzień. Pamiętała ten moment. Zupełnie tak jakby minęło raptem kilka chwil, nie zaś lata. Zaczęło padać. Jakby świat postanowił odzwierciedlić jej uczucia, jakby postanowił się nad nią zlitować i zmyć z niej cały ten ból. Nie wiedziała jak długo siedziała w tym miejscu, w zupełnym bezruchu wpatrując się w świeżo zasypany grób. Żałobnicy już dawno rozeszli się do domów - nawet jej matka postanowiła wrócić, domyślając się, że Andromeda potrzebuje tej ostatniej chwili ze swoim ojcem o wiele mocniej niż ona pragnęła pożegnać swego męża. Być może dochodził już wieczór, a może wciąż było południe, ale ilość ciemnych chmur, jakie spowijało niebo, sprawiła, że zaczynało się ściemniać. Nagle ktoś usiadł obok niej. Z początku ignorowała obecność tej dodatkowej osoby, aż wreszcie ciekawość zwyciężyła i zerknąwszy na niego kątem oka rozpoznała w nim jednego z tych opryskliwych Ślizgonów, z którym dotąd nigdy nie rozmawiała, choć byli na tym samym roku i często mieli wspólne lekcje. Sama nie była pewna, w którym momencie puściły wszelkie tamy i zaczęła mówić - mówiła o tym jakim człowiekiem był jej ojciec, jak bardzo jej go brak, i że nie wie jak da sobie bez niego radę. Uzewnętrzniła swój smutek i gniew, o którym nikt nie miał pojęcia. Jakiś cud sprawił, że poczuła się wówczas lepiej. I to właśnie Halliwell Shanter stał się od tamtej pory prawdopodobnie jedynie osobą, przed którą potrafiła się otworzyć. Szkoda tylko, że to nie działało w obie strony i tego samego nie można było powiedzieć o Ślizgonie.
OdpowiedzUsuńByła zła. Ba! Była wściekła. Być może wyglądała na dziewczynę naiwną. Być może wyglądała na taką, z którą można sobie pogrywać. Być może sprawiała wrażenie kogoś kto łatwo przebacza i pozwala się owinąć wokół czyjegoś palca. Cóż, przed dwoma laty byłoby tą prawdą. Jednakże ddkąd pochowała ojca niemal wszystko uległo zmianie - łącznie z charakterem Foley, która tłumiła w sobie ogromnych rozmiarów pokłady gniewu. Rozlał się on teraz po jej krwioobiegu, pozostawił na języku gorzkawy posmak. Wreszcie po ponad trzech godzinach nie miała zamiaru już czekać i sprawiać, że prezentowała się tak żałośnie jak wszyscy o niej myśleli. Przeklinając w myślach Shantera pozwoliła by nogi w tempie szybkim i nerwowym poniosły ją w stronę Dziurawego Kotła. Przepychała się między ludźmi, potrącając ich bez słowa przeprosin i ignorując zirytowane uwagi rzucane w jej stronę. Niewychowana! Mówili. Patrz jak leziesz! Krzyczeli. Nie słyszałaś o słowie przepraszam?! Prychali pod nosem.
Nie zwracała na to żadnej uwagi, chcąc jak najprędzej opuścić tę cholerną ulicę, gdy nagle zatrzymała się wpół kroku, tuż obok sklepu miotlarskiego, z którego wyszedł właśnie nie kto inny jak Halliwell Shanter, ten na którego czekała przez tyle czasu, w towarzystwie gromadki Ślizgonów, tych samych, których Andromeda darzyła szczerą niechęcią. Jakiś głosik w jej głowie uparcie powtarzał, że powinna to zignorować, że należy pochylić głowę i udawać, że niczego nie widziała, że jak najszybciej musi stąd odejść. Ucięła jednak jego monolog i nim zdążyła to dobrze przemyśleć, krok za krokiem zbliżyła się do Ślizgona.
Usuń— Co to ma do cholery znaczyć?! — wysyczała zatrzymując się naprzeciw niego i zadzierając do góry głowę, by spojrzeć mu w oczy, w których przemknął cień zaskoczenia, szybko ukryty za zwyczajowym chłodem — W co ty pogrywasz, Shanter?! Czekam na ciebie trzy godziny! Trzy! Pieprzone! Godziny! A ty w najlepsze robisz zakupy?! Przypomnę tylko, że to ty! Ty chciałeś się spotkać! Jak masz zamiar się teraz wytłumaczyć?! — krzyżując ramiona na piersiach wbiła w niego natarczywe spojrzenie, chcąc mu dać do zrozumienia, że tym razem granica została przekroczona i ona nie ma zamiaru dać się spławić. Coś w niej pękło. I wreszcie wybuchła.
[ dzięki za powitanie Szymonka!]
Andromeda
[ Witam :) Akurat tak się złożyło, że nie widziałam żadnej innej odsłony i jestem z tego powodu bardzo zadowolona, bo przynajmniej nic mi nie wchodziło w prywatną wizję :) Dziękuję za przywitanie i również życzę przedniej zabawy! ]
OdpowiedzUsuńLys Scamander
Uznała, że będzie powtarzała, że nienawidzi tego cholernego Londynu, dopóki jej się to nie znudzi, a jak na razie, wcale się na to nie zapowiadało. Prychała niczym rozzłoszczona kotka na nieuprzejmych, wiecznie gdzieś się spieszących przechodniów, którzy nie mieli czasu nawet przeprosić za potrącenie jej. Nawet, kiedy przez to upuściła piękny bukiet polnych kwiatów, który zerwała w drodze do centrum. Dzięki wskazówkom ojca planowała się dziś wybrać na Pokątną, decydując iż samotna podróż będzie o niebo lepsza od spędzania z nim jeszcze większej ilości czasu. Cieszyła się, że niedługo skończą się wakacje.
OdpowiedzUsuńWyprowadzka z Francji była ogromnym szokiem, ale przez ten rok zdążyła się z tym pogodzić. Nadal czasami łapała się na myśli, że porównuje Akademię do Hogwartu i wplata francuskie zwroty w zdania, ale nie przepłakiwała już nocy z tęsknoty, co było nie lada postępem.
Widząc szyld Dziurawego Kotła zatrzymała się na chwilę i rozejrzała wokół, a następnie weszła w uliczkę, a kiedy znalazła się na jej końcu wystukała różdżką odpowiedni kod. Cegły rozeszły się ukazując odpowiednie miejsce, a Margo odetchnęła z ulgą, że niczego nie przekręciła.
Na liście miała sporo potrzebnych rzeczy, ale nie wiedziała od czego zacząć. We Francji zakupy zawsze robiła z przyjaciółkami, pod czujnym okiem którejś z matek, więc czuła się nieco lepiej, tym razem jednak postanowiła być samodzielna. Wiedziała, że przed nią ostatni rok, po którym zamierzała zerwać się z rodzicielskiej smyczy i mimo ich próśb, wrócić do rodzinnego miasteczka. Chyba tylko tyle wiedziała o swojej przeszłości, nie miała żadnych innych planów.
Miała za to głowę w chmurach, kiedy zamiast odhaczać kolejne pozycje z listy zachwycała się wystawami i szła bezmyślnie przed siebie. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy otoczenie się zmieniło. Dopiero trupie czaszki wyglądające zza szyb sprawiły, że zatrzymała się i rozejrzała wokół. Wszystko wydawało się podejrzane i nic nie poradziła na nieprzyjemny dreszcz, który przebiegł jej po kręgosłupie.
- Calmement, Marguerite. Nic się nie dzieje. Za chwilę znajdziesz drogę. –szeptała do siebie, próbując ustalić skąd przyszła. Cofnęła się odrobinę, ale miała przed sobą rozwidlenie, a żadna ze stron nie wyglądała przyjaźnie. Musiała jednak wybrać. Skierowała się więc na prawo, zauważając jakiś ruch na końcu alei.
- Excusez moi.. ekhm, przepraszam! Którędy na ulicę.. Przekątną? –zawołała za mężczyzną odzianym w czarną szatę. Ten odwrócił się w jej stronę, ale zaraz puścił się biegiem, jakby coś go wystraszyło. Margo obróciła się, ale nikogo za nią nie było, więc wzruszyła ramionami i szła dalej, rozglądając się uważnie. Na tyle uważnie, by kątem oka dostrzec ruch w prostopadłej uliczce.
- Avada Kedavra!
Dwa słowa sprawiły, że zamarła. Przyglądała się zielonemu światłu wydostającemu się z różdżki, a następnie martwemu ciału, które opada na ziemię. I miała nadzieję, że krzyk, który uwiązł jej w gardle, nigdy się nie wydostanie.
Margo
[mam nadzieję, że wszystko w porządku :>]
Przecinała korytarze Hogwartu przyciskając zranioną rękę do piersi. Nie biegła, ale też nie śpieszyła się zanadto wciąż jeszcze unosząc kąciki ust w uśmiechu i delektując się miną lekarki, gdy odmówiła przyjęcia pomocy. Pozwoliła kobiecie jedynie owinąć krwawiący przegub ręcznikiem, a potem wyszła bez słowa i od razu skierowała się w stronę dormitoriów. Żałowała jedynie, że na terenie szkoły teleportacja jest zabroniona – jakież by to zrobiło wrażenie, gdyby po pożegnaniu z opiekunką Skrzydła Szpitalnego po prostu zniknęła. Na samą myśl zacisnęła pięści, a w następnej chwili zaklęła szpetnie na czym świat stoi i skrzywiła się z bólu. Do tej pory udawało jej się ignorować nieprzyjemne kłucie od nadgarstka do łokcia, ale teraz stało się o wiele bardziej uciążliwe. Czekając aż schody ustawią się w odpowiedniej pozycji zerknęła na ranę i niemal od razy na powrót ją zakryła w obawie, że zakrwawi podłogę.
OdpowiedzUsuń— Szlag by to — wymamrotała i ruszyła dalej, tym razem odrobinę szybciej. W roztargnieniu wypowiedziała hasło do pokoju wspólnego, a następnie przemknęła przez pomieszczenie niczym cień. Chciała, by widziało ją jak najmniej osób, łamanie zasad szkoły zazwyczaj wymagało dyskrecji, a przynajmniej pozorów jej zachowania.
Fiorinna pokonała kolejne schody i bez zbędnych ceregieli skierowała się do dormitorium chłopców. Po drodze minęło ją kilku spłoszonych pierwszoroczniaków, którym posłała łobuzerski uśmiech, a także kilku starszych uczniów, których niestety nie rozpoznała. Żadnych ostatnich klas… Ale nic dziwnego, o tej porze w pokojach domów przebywali zazwyczaj młodsi uczniowie, ponieważ starsi mieli albo od groma zajęć dodatkowych, albo po prostu zajmowali się sobą na terenie zamku, póki jeszcze pozwalała im na to pora. Młoda Rosier wiedziała jednak, że swoją ofiarę znajdzie w pokoju, nie było innej możliwości.
Dotarłszy pod odpowiednie drzwi nie zaprzątała sobie nawet głowy pomysłem o pukaniu. Przycisnęła klamkę łokciem i wparowała do środka, zatrzaskując za sobą wejście stopą, gdyż obie ręce miała akurat zajęte. No niestety.
— Hallie! — zawołała od progu, a kiedy zlokalizowała wzrokiem odpowiedniego Ślizgona od razu ruszyła w jego kierunku niemal tanecznym krokiem. Stanowiło to spory kontrast, biorąc pod uwagę fakt, że miała poharataną rękę.
Przez większość drogi, by nie zacząć przeklinać z bólu, nuciła pod nosem jakąś melodię, jednak zamilkła gwałtownie, gdy zatrzymała się przed Shanterem. Zamrugała wyraźnie zaskoczona tym, jak chłopak wyrósł, a potem zlustrowała go czujnie od stóp do głów.
— Napraw to, proszę — wykrztusiła w końcu i niewiele myśląc odsłoniła zakrwawione przedramię obryzgując krwią siebie, Halliwella, jego łóżko i przechodzącego akurat obok, innego ucznia, który wydał z siebie głośny jęk obrzydzenia. Rinn jednak absolutnie się tym nie przejęła, granatowe tęczówki wlepiła w Halliego i czekała na jego reakcję, ciekawa czy w ogóle ją rozpozna.
Jej jasna skóra niemal w całości przybrała już barwę zakrzepłej czerwieni. Od nadgarstka do łokcia widniała głęboka, nieco poszarpana szrama od pazura hipogryfa, który najwyraźniej cudem ominął jej tętnicę i jedynie zadrapał kość.
Tak, Fiorinna była zdecydowanie zbyt zadowolona z siebie jak na kogoś, komu niedawno niemal groziła śmierć przez wykrwawienie.
Rinn
[Dziękuję, to bardzo miłe. Mam słabość do małolatów. A do Nebraski szczególnie, chociaż takie to podłe, mimo, iż takie niewinne. Jeszcze raz dziękuję!]
OdpowiedzUsuńNebraska Lestrange
[Cześć! Widzę, że Hallie nic na swojej przerażającej kreacji nie utracił nawet mimo upływu czasu. :) Rzeczywiście fajnie jest widzieć stare grono na nowej odsłonie. Dziękuję ślicznie za powitanie i życzę zabawy równie udanej, co poprzednim razem. ;)]
OdpowiedzUsuńArchana Harper
[Dziękuję za powitanie na blogu. Niewątpliwie mieliby ze sobą temat do rozmów, być może nie jeden, lecz tylko pod warunkiem, że znaliby się dostatecznie dobrze. Niefortunnie Milsent do zbyt otwartych jednostek się nie zalicza, mimo że zewsząd zwykł otaczać się wianuszkiem znajomych dla towarzystwa, ciężko byłoby jednak pokusić się o stwierdzenie, że te osoby dość dobrze go znają.]
OdpowiedzUsuńNevell Milsent
[Powiedz tylko czego Ci brakuje, a Avery postara się pomóc hehe.]
OdpowiedzUsuńArtek
[Kocham lisy całym serduszkiem i nie rozumiem, jak można ot tak je zabijać. To takie piękne, mądre zwierzęta. Pamiętam, jak jeszcze jako jedyna dawałam patronusa/animaga w lisiej formie moim postaciom, stare dobre czasy. :D
OdpowiedzUsuńElphie trochę taka jest, stara się nie wyróżniać, bo to przyciąga uwagę i rodzi oczekiwania. A ona ma dosyć presji, dosyć oczekiwań. Na wątek bardzo chętnie się skuszę. Tylko tak, nie przepadam za opisem momentu, w którym postacie się poznają, więc byłoby fajnie ustalić sobie jako-tako relację już zaistniałą. c: W razie czego zostawiam maila: jestem.schizofreniczka@gmail.com]
[Z miłą chęcią z Tobą powątkuję, tylko nie umiem się zdecydować którą postać pomęczyć. Z jednej strony ukochałam sobie Halliwell'a bo mógłby zgrabnie rozbić mojego Tadka, a ja lubuję się w znęcaniu się nad swoimi postaciami, a z drugiej to Karla też ma problemy, tak jak mój chłopiec, więc mogliby się razem dołować albo podnosić na duchu. Albo nie wiem, coś jeszcze innego. Możliwości jest jak gwiazd. Tylko trzeba ich dobrze poszukać.]
OdpowiedzUsuńThaddeus Nunn
[ Tak, chociaż tak właściwie to nigdy nie odeszłam. To po prostu moje gapiostwo sprawiło, że nie wpisałam się na listę obecności. xD Co do wątku - jak najbardziej! Czekam z niecierpliwością na odpis. <3]
OdpowiedzUsuńRinn
[Za pomocą wyliczanki wypadło na Halliwell'a (popraw mnie jeśli źle odmieniam) bo nie potrafiłem zadecydować. Pomęczmy trochę moją postać.]
OdpowiedzUsuńT. Nunn
[Ech, dla niektórych liczą się tylko pieniądze, szkoda.
OdpowiedzUsuńMyślę, że pozytywna relacja bardziej mi tutaj chyba leży. I jasne, mi pasuje.]
Delphine Langdon
[Mnie też drażni to, że postacie żeńskie często są takie banalne, dlatego chciałam stworzyć Altair i mam nadzieję, że tym razem zachowam jakąś moją dziewczynę na dłużej.
OdpowiedzUsuńZ chęcią napisałabym coś z Halliwellem, bo wydaje mi się, że ich konfrontacja mogłaby zaowocować ciekawym wątkiem.]
Altair
[Cześć, uprzejmie dziękuję za powitanie! Najłatwiej byłoby nam powiązać Mary z Karlą, chociaż ciekawiej chyba z Halliwellem. Ostateczny wybór pozostawię jednak Tobie i wtedy będziemy myśleć. (:]
OdpowiedzUsuńMary Pickett
[Cóż, oboje mają powierzchowność (choć w przypadku Halliwella może nie tylko powierzchowność) osób dość aroganckich, więc raczej nie spodziewałabym się tutaj wielkiej przyjaźni. Prędzej pożarliby się żywcem, gdyby ich zostawić na dłużej samych, więc spodziewałabym się tutaj raczej docinków i nieustannych złośliwości. Tylko zastanawiam się jak można ich skonfrontować.]
OdpowiedzUsuńAltair
[Cześć i dzięki!
OdpowiedzUsuńJakby się uprzeć, Finn mógłby w jakiś sposób podziwiać Halliwella, bo sam bierze pod uwagę karierę uzdrowiciela (chociaż przez większość czasu wątpi w samego siebie i zadręcza się tym, że dla takich jak on w ogóle nie ma miejsca w magicznym świecie).]
Finley Darcy
W tej sytuacji Rinn tak naprawdę wcale nie zwróciła uwagi ani na znienawidzony skrót, ani na ton, jakim Halliwell go wypowiedział. Była zbyt skupiona na tamowaniu krwawienia i odcinaniu się od bólu, by nie zacząć warczeć na prawo i lewo niczym zdziczały pies. W normalnej sytuacji zapewne najpierw obrzuciła Ślizgona pogardliwym spojrzeniem z czystej przekory, ale w tym momencie wiele spraw działało na jego korzyść. Jak choćby ta ziejąca czerwienią dziura w jej przedramieniu: to była paskudna rana otwarta, na brodę Merlina!, nie musiała być wcale medykiem żeby móc to stwierdzić. Większość uczniów widząc coś takiego na swojej ręce i mając świadomość, że wykrwawia się powoli na śmierć wpadłoby w panikę. Mało tego, większość czarownic wpadłoby w prawdziwą histerię na myśl o tym, że zostanie im po czymś takim paskudna blizna, ale Rosier… Ona zdawała się tym nie przejmować. Przynajmniej z pozoru.
OdpowiedzUsuń— Wiedziałam, że za mną tęskniłeś — wycedziła, wykrzywiając usta w czymś na podobieństwo karykatury uśmiechu. Zapewne wyszłoby jej to lepiej, gdyby nie ten rwący ból.
Mimo wszystko usiadła posłusznie i pozwoliła przyszłemu specjaliście obejrzeć ranę. Odwróciła wzrok i zacisnęła zęby nie dlatego, że ten widok ją przerażał, ale po to, by ciekawscy świadkowie nie zorientowali się jak bardzo cierpi, chociaż pewne, chłodne palce Shantera przynosiły jej pewnego rodzaju ulgę. Jej ramię drżało, najprawdopodobniej w skutek opuszczającej jej organizm adrenaliny.
Wolną dłoń zacisnęła na schludnej, równo rozłożonej pościeli bruneta i syknęła mimowolnie, gdy zaczął przemywać skaleczenie. Czuła ostre pieczenie i dziwne musowanie, gdy woda zaczęła się gwałtownie pienić, przybierając różowy kolor, który dostrzegła kątem oka. Zaraz jednak przymknęła oczy, bo i tak przysłoniły je ciemne mroczki. Fiorinna zaczerpnęła głośny wdech i wstrzymała powietrze w płucach.
— Hipogryf — wykrztusiła z trudem i jęknęła, zaraz tłumiąc ten dźwięk.
Tak naprawdę, każda z wiadomości Halliego zapewne dotarła do starej posiadłości jej rodziny, ale nikt nie pofatygował się, by w ogóle przekazać jej korespondencję z Hogwartu. Rodzice zapewne uznali, że tak będzie dla niej lepiej. Dziewczyna nie byłaby wcale zaskoczona, gdyby osobiście spalili wszystkie listy.
W końcu podchwyciła spojrzenie Ślizgona i zlustrowała uważnie jego twarz, próbując doszukać się w niej tamtego chłopca, które poznała ponad pięć lat temu. Był tu, z jednej strony ten sam, a z drugiej zupełnie inny. Uniosła kącik ust, tym razem zupełnie szczerze i kiedy on aplikował w jej ranę kolejny eliksir, ona oparła czoło na jego ramieniu i westchnęła z ulgą.
— Dziękuję — mruknęła, ale nie odsunęła się. Przymknęła jedynie oczy i pozwoliła, by jej świeżo opatrzona ręka opadła na udo Halliwella. Wolała jej na razie nie dotykać i nie oglądać.
Teraz, gdy całe napięcie związane z wewnętrznym cierpieniem z niej uleciało zdała sobie sprawę jak bardzo jest zmęczona. Wcześniejszy zastrzyk adrenaliny i kilka nieprzespanych nocy teraz zbierały swoje żniwo.
— Szkoda, że nie widziałeś miny tej lekarki, kiedy jej powiedziałam, że mam od tego prywatnego specjalistę — oznajmiła i parsknęła cicho pod nosem.
Rinn
Czymś czego Malcolm Letherhaze nie lubił najbardziej od czasu rozpoczęcia pracy w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, były niewątpliwie przypadające mu raz na jakiś czas wyjścia z zamku w charakterze opiekuna grupy uczniów. Preferowałby, żeby jego rola i opieka kończyła się na lekcjach, nocnych dyżurach i wiele, by dał, aby taki stan rzeczy został zachowany. Niefortunnie znajdowało się to poza jego zasięgiem, dlatego zmuszony liczyć się z tym obowiązkiem, w którym nie dostrzegał najmniejszego pożytku dla przelewającego mu się między palcami czasu. Zwykle, gdy uczniowie w najlepsze korzystali z wypadku do Hogsmeade, przesiadywał przy barze, zwłaszcza w tak paskudną pogodę, kiedy chłód z zewnątrz wyziębiał organizm. Warto wspomnieć, iż Malcolm nie przepadał również za tym, gdy ktoś nadmiernie zawracał mu głowę, a niestety do takich osób, które wręcz namiętnie posyłały mu listy była sama Modesta Shanter we własnej osobie, która prosiła wielokrotnie i bardzo obszernie, by miał na oku jej nieposłuszną pociechę i wystrzegał ją od zagrożeń, w które ta mogła się wpakować wiedziona własną głupotą. W rzeczy samej — Malcolm postrzegał ów młodzieńca jako bezczelnego pyszałka, który bronił się jedynie zadowalającymi go wynikami i zdecydowanie wolał, gdy ten nic nie mówił. Nie ulegało jednak najmniejszej wątpliwości, że zawieszony na czas bliżej nieokreślony w swej właściwe funkcji — łamacz klątw i zaklęć, wziął sobie do serca treść namolnych listów, które adresowane były do niego eleganckim pismem. Letherhaze, choć znany z unikania kontaktów z najbliższą rodziną oraz nie przyjmowaniu zaproszeń na rodzinne spędy, tę prośbę ze strony niezwykle dalekiej jej części uwzględniał przez powody, które zostały przedstawione mu dobitnie. Odtąd Halliwell Shanter znajdował się w centrum jego uwagi, czy to mu się podobało, czy też nie.
OdpowiedzUsuńW Trzech Miotłach Letherhaze postanowił skupić swoją uwagę na podejrzanie zachowującym się Shanterze, który zerkał wyczekująco na zegarek, trzymając się z dala od pozostałych uczniów i w dalszych jego ruchach przeważał pośpiech. Ten z kolei niezbyt pasował do tej porannej, sennej jeszcze atmosfery panującej w małym, magicznym miasteczku. Malcolm zmrużył oczy, co samo w sobie było dobitnym dowodem na to, że spodziewał się czegoś może nie tyle co niebezpiecznego, jak podkreślała za każdym razem Modesta, a przede wszystkim podejrzanego.
Odczekał przynajmniej minutę lub dwie, zanim skierował się do wyjścia z lokalu, który zapewniał ciepłe schronienie. Letherhaze nie zamierzał podążać za nim niczym jego cień, jego celem była w głównej mierze obserwacja z boku i ingerencja w momencie, który tego wymagał. Tak też się stało. Jak się okazało — Ślizgon kierował się w stronę owianej różnymi legendami Wrzeszczącej Chaty, co znacząco oddalało go od innych, dając pole na dyskretne spotkanie. Był świadkiem podejrzanej wymiany, co sprawiło, że zmielił między zębami przekleństwo i wyzwisko, które nigdy nie ujrzało światła dziennego pod adresem bezmyślności tego chłopaka. Poczekał jednak cierpliwie aż gówniarz skieruje się ponownie w stronę zabudowań i bez najmniejszego zawahania chwycił go za poły ubrania, nieumyślnie pozwalając na to, by zimne powietrze wydarło ciepło chronionego ciała.
— Co za cyrki odstawiasz, Shanter? — warknął Malcolm Letherhaze, nie bawiąc się nawet w miłe formułki. Ku swej satysfakcji znajdował się poza widokiem ludzi, przez co mógł pozwolić sobie na o wiele większą swobodę względem ucznia. Obawy Modesty były jak najbardziej uzasadnione, ten chłopak prosił się o kłopoty i mógł jedynie sprowadzić na siebie nieszczęście. — I lepiej dla ciebie, jeśli od razu dowiem się co takiego dostałeś w zamian w tej wymianie handlowej. Jak mniemam, rozumiesz bez najmniejszego trudu słowo: konfiskata.
[Kajam się za zwłokę; będzie lepiej.]
Malcolm Letherhaze
Malcolm Letherhaze udawał świadomie, że nie zarejestrował uniesionych rąk w charakterystycznym, poddańczym geście na miarę wywieszonej białej flagi na morzu, obserwując brutalne w całej swej istocie bardzo gwałtowne działanie otrzeźwiające zimna panującego na zewnątrz. Rozluźnił uścisk dopiero, gdy ból na wierzchu dłoni stał się nieznośny. Obrzucił ją krótkim spojrzeniem, zanim nie wsunął jej do kieszeni płaszcza. (…) Panuj nad napadami agresji, bo nie ujdzie ci to na sucho — groziło mu dziecko, a to dobre. Przygryzł dolną wargę, by niechcący się nie roześmiać, o ile zachował niewzruszoną postawę i niezmienioną mimikę twarzy, to niezaburzona powaga okazywała się tutaj ciut trudniejsza do osiągnięcia.
OdpowiedzUsuń— Nie ulega wątpliwości, że na pewno nie takim zasmarkanym gówniarzem jak ty. Niemniej chętnie uświadomię ci, Shanter, kim jestem podczas zajęć, gdy zaprzyjaźnisz się na długo z oceną w charakterze trolla — odparł z ironią zręcznie oplatającą każde wypowiedziane przez niego słowo; wybrzmiała w nich także jawna groźba. Czasem naprawdę zastanawiała go sprawa ich rzekomego, na całe szczęście, odległego pokrewieństwa, ponieważ patrząc na tego gnojka wolał nie dopatrywać się bezspornych podobieństw.
Grasowanie na cnotę uczniów, jak mniemam, nie należy do twoich obowiązków. Zajmij się czymś innym. W rzeczy samej — pozwolił, by go wyminął pozornie bez konsekwencji, ledwie pozornie, ponieważ dzieciak podniósł mu rezolutnie ciśnienie w wyjątkowo krótkim odcinku czasu. Pierdolony gówniarz. Wciągnął powietrze, unosząc spojrzenie ku bezchmurnemu niebu, by finalnie przyznać przed samym sobą, że ten zasługiwał na odpowiednią nagrodę. Obrócił się energicznie, by niewielką odległość pokonać równie szybko, jak szybko przebiegł wzrokiem, żeby nie zastać tutaj żywej duszy. Rezultat byłby do przewidzenia dla kogoś, kto znał Malcolma Letherhaze’a prywatnie, lecz nie dla pyskatego, napuszonego dzieciaka Modesty przekonanego o swojej bezkarności za kłapanie dziobem. Wkrótce z zamachu strzelił Shantera w tył uniesionej wysoko głowy, by niedługo potem pochwycić mało delikatnie za szalik opleciony starannie wokół szyi, wiedząc, że ten ukróci mu na ułamek sekundy dostęp do swobodnego oddechu i pociągnąć dzieciaka w bok, by zaliczył bliższe spotkanie z białym puchem. Nie ma świadków, nie ma zdarzenia, jak to się powszechnie utarło.
— W pierwszej kolejności dowiedz się co oznacza słowo cnota, ponieważ śmiem twierdzić, że to pojęcie jest ci obce — rzucił oziębłym tonem, spoglądając na dzieciaka konfrontującego się z roztapiającym się ekspresowo śniegiem, z łatwością dostającego się pod szalik i płaszcz. — Konfiskata, jak mniemam, również pozostaje dla ciebie terminem nieznanym — dodał niedługo potem, sięgając ręką po coś, co wypadło z kieszeni Halliwella Shantera, lecz jak się okazało przy wstępnym oględzinach, była to jedynie paczka fajek, którą nie omieszkał zademonstrować, zanim wsunął ją do kieszeni. Nie coś o wiele gorszego przed czym ostrzegała go Modesta, tym lepiej.
— Podnoś się i to w podskokach, wracamy do Trzech Mioteł — Malcolm Letherhaze zrobić znaczący nacisk na czasownik, w którym domyślić można było się słowa my bez najmniejszego trudu. — Po powrocie do zamku skontaktuje się listownie z twoją matką i poinformuję ją o tym, co odstawiasz, a także o twoim nadchodzącym szlabanie. Przypilnuję byś wypolerował wszystkie puchary na błysk i na pięciu rolkach pergaminu w Wielkiej Sali rozpisywał słowo konfiskata aż zapadnie ci w pamięć wystarczająco. Brak odjęcia punktów Slytherinowi, potraktuj natomiast jako łaskę, którą możesz w każdej chwili utracić, zrozumiane?
Shanter powinien spodziewać się, że w przypadku, w którym stawiałby opór nie tylko słowny wobec wyroku, którym ostrzelał go właśnie Malcolm Letherhaze, patrząc na niego z mieszaniną wyniosłości oraz pogardy, że ten pociągnie go siłą do określonego wcześniej miejsca. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu — będzie miał wyszczekanego gówniarza pod ręką i na oku, później nie będzie już tak przyjemnie.
Malcolm Letherhaze
[Podeślij, wówczas z przyjemnością się z nimi zapoznam i coś im na ten podstawie stworzę.]
OdpowiedzUsuńD.C.
Nie wyrwała się, gdy zmusił ją do uniesienia głowy i spojrzenia mu w twarz. Jego bezpośredniość odrobinę ją zaskoczyła chociaż, z drugiej strony, nie przypominała sobie żeby Shanter kiedykolwiek owijał w bawełnę. Był po prostu o wiele bardziej skryty od niej, dlatego nie spodziewała się po nim takiej otwartości.
OdpowiedzUsuń— To tu, to tam — wychrypiała, podchwytując jego spojrzenie. Mimowolne jednak zmarszczyła delikatnie brwi, zdradzając tym samym swoją konsternację. Prześledziła uważnie rysy jego twarzy nim chłopak skupił się znów na jej ranie. Ostatecznie, po chwili głębokiego namysłu uniosła kącik ust w bladym uśmiechu. — Mi ciebie też brakowało, Hallie — oznajmiła całkowicie szczerze, chociaż już na nią nie patrzył.
Skrzywiła się, gdy poczuła nacisk drewna na wrażliwej skórze, ale zachowała zimną krew i tylko wyprostowała się sztywno, odsuwając się od ramienia Ślizgona, by mógł swobodnie dokończyć operację.
Wzdrygnęła się, kiedy Halliwell przesunął chłodnymi palcami po bliźnie i nachyliła się, by na nią zerknąć. Nie podejrzewała, że będzie tak… spora, ale nie wydała się tym też szczególnie przejęta. To nie była pierwsza i ostatnia szrama na jej ciele.
— Postaram się — odpowiedziała, kiedy czarodziej polecił jej oszczędzać zranioną rękę. Na więcej raczej nie mógł w tej kwestii liczyć, bo Fiorinna miała w zwyczaju przyciągać kłopoty jak magnes i nigdy nie było wiadomo, kiedy będzie musiała poświęcić przedramię na rzecz ratowania tyłka.
Roześmiała się, wyraźnie rozbawiona jego próbą zamaskowania przyjacielskich intencji. W tym przypadku jednak nic się nie zmieniło, jak zwykle chciał się wykręcić postawą niewzruszonego lekarza. Rinn jednak nie miała nic przeciwko, przed pięcioma laty znała go już w końcu wystarczająco dobrze by wiedzieć, że nie powinna tego brać zbytnio do siebie.
— No dobrze, skoro tak ujmujesz sprawę to łaskawie pozwolę ci wyświadczyć mi jeszcze tę jedną przysługę — mruknęła, naśladując przy tym jego ton głosu. Zerknęła przez ramię na jego łóżko, w ten sposób ukrywając kolejny, tym razem szeroki uśmiech.
Nie potrzebując kolejnej zachęty, ostrożnie zdjęła z ramion czarną szatę, a potem zsunęła ze stóp buty i ułożyła się na miękkiej pościeli. Nie przejmowała się tym, że wcześniej w kilku miejscach ją zakrwawiła. Nie było to nic, z czym chłodna woda z odrobiną mydła by sobie nie poradziła. Jej ramiona zadrżały od bezgłośnego chichotu, kiedy Shanter zasunął kotary, ukrywając ją przed wścibskimi spojrzeniami niczym wstydliwy sekret. Może właśnie tym była?
Nie miała pojęcia, w którym dokładnie momencie przymknęła zmęczone powieki i odpłynęła. Zbawienny sen nie trwał jednak długo, bo przebudziła się, gdy Hallie zajrzał za zasłonę. Przeciągnęła się leniwie, bez zbędnego skrępowania moszcząc się na cudzym posłaniu, jakby należało do niej, a potem posłała Ślizgonowi jeden z najlepszych uśmiechów. Ten, który uwydatniał delikatny dołek w lewym policzku.
— Nareszcie, zdążyłam się stęsknić — wymamrotała, wciąż jeszcze nieco sennie i zdrową dłonią sięgnęła za siebie, by zaraz nakryć nogi kocem, wcześniej złożonym u dołu posłania. Ostatnim czego chciała było świecenie bielizną przed spadkobiercamia Salazara. Przesunęła się trochę, by zrobić przyjacielowi trochę miejsca gdyby, (łaskawie) zdecydował się usiąść obok niej.
Rinn
Ziewnęła bezwstydnie, nakrywając wierzchem dłoni szeroko rozdziawione usta, choć nie ze złośliwości (nawet jeśli tak to wyglądało), a jedynie pod wpływem autentycznego zmęczenia, które wzmogło się tylko pod wpływem drzemki.
OdpowiedzUsuń— Zasnęłam właśnie po to, żeby nie tęsknić — sprostowała, skoro poprzednia wersja z jakiegoś powodu mu nie odpowiadała. Jej wzrok powędrował do talerza z przekąskami, a nawet jeśli nie była to żadna wielka uczta, to Fiorinna nie zamierzała narzekać. Odebrała naczynie z rąk Ślizgona, jednocześnie przesuwając się na łóżku nieco wyżej, by móc wesprzeć plecy o zagłówek.
— Grubasie? — powtórzyła, zaledwie w połowie tylko udając oburzenie tą zniewagą. Wydęła teatralnie policzki, a potem pokazała Shanterowi język, choć był już chyba zbyt zajęty szukaniem najwygodniejszej pozycji, by to zarejestrować. Szkoda. Mimo wszystko Rosiej nie odpowiedziała mu żadnym wyzwiskiem, jak zapewne zrobiłaby to jeszcze kilka lat temu (teraz jej twarzy nie można było już określić mianem pyzatej), a zamiast tego syknęła ostrzegawczo, gdy brunet szturchnął ją, o mało nie wytrącając jej tym z ręki talerza.
Kolejne słowa Halliwella zaskoczyły ją o tyle, że chłopak nie wydawał się być na nią zły za to, że zniknęła. W każdym razie już nie, a nawet gdyby, to pewnie nigdy by się do tego głośno nie przyznał. Wyglądało na to, że chce się po prostu na spokojnie rozeznać w sytuacji i nie winiła go za to. Jakże by mogła?
Zasępiła się, nie odpowiadając od razu. Próbowała najpierw ułożyć sobie w głowie co powinna mu powiedzieć, co wyjawić, a co lepiej - póki co - zachować wyłącznie dla siebie. Zerknęła w dół i w tym samym momencie odkryła, że kilka guzików jej szkolnej bluzki odpięło się w czasie snu i teraz praktycznie świeciła przed Ślizgonem cyckami. Co prawda, miała na sobie czarny biustonosz, ale mimo wszystko... Zmrużyła oczy i odłożyła talerz z przekąskami na bok, by móc się swobodnie zapiąć. Posłała przyjacielowi poirytowane spojrzenie. Co za gad, nawet słowem się nie zająknął! Rinn była ciekawa jak wytłumaczyłby się później opiekunowi domu, gdyby ktoś nakrył ją, jak wyślizguje się z jego łóżka w rozpiętej bluzce.
Zanim jednak zdążyła go o to zapytać, jej rozmyślania przerwało głośne syknięcie. Rosier poprawiła biały kołnierzyk, a potem wychyliła się nieco, by obrzucić małego intruza uważnym spojrzeniem. Dopiero kilka sekund później rozpoznała w nim tę niepozorną, futrzaną kulkę, która pięć lat temu siała terror w męskiej części dormitorium. W damskim zresztą również, skoro już o tym mowa.
— Muscat! — zawołała z wyraźnym entuzjazmem, ale powstrzymała się od wyciągnięcia w kierunku pupila odsłoniętej dłoni. Wciąż miała w pamięci ciche porozumienie, które zawarła z kociskiem… Ona nie naruszała na siłę jego przestrzeni osobistej, a on od czasu do czasu łaskawie mościł się obok niej, ale tylko pod warunkiem, że wcześniej odpowiednio wyraziła swój zachwyt jego obecnością. Żadnego gryzienia ani drapania - tę przyjemność otrzymywał w pakiecie Hallie. Z rozbawieniem odprowadziła futrzaka wzrokiem, póki nie zniknął za kotarą.
— Nie musi, wystarczy, że pamięta kto tu jest prawdziwym drapieżnikiem — odpowiedziała, nie tracąc dobrego humoru.
Chociaż trzeba było przyznać, że naprawdę niewiele brakowało, gdy Shanter ją ponaglił. Nie śpieszyła się jednak z przeżuwaniem smakołyku.Delektowała się słodyczą przez chwilę, a na koniec oblizała ostentacyjnie palce i dopiero wtedy odchrząknęła, a jej uśmiech nieco przygasł.
— To nie tak, że nie jestem skłonna ci opowiedzieć co się ze mną działo, Hallie — mruknęła i westchnęła z rezygnacją. — Nie wyjechałam z własnej woli, nie miałam na to żadnego wpływu — zauważyła i nie trudno było w jej głosie wyłapać autentyczną złość. — Moi rodzice znaleźli lepsze propozycje pracy na zachodnim kontynencie i zadecydowali, że nie mogą zostawić mnie samej tak daleko, poza ich bezwzględną kontrolą — wyjaśniła pokrótce i przymknęła na moment oczy. — Uznali, że bardziej korzystna będzie dla mnie nauka w domu i po prostu odcięli mnie od wszystkiego. Wszystkie listy, wszystkie wiadomości, które przychodziły na stary adres pewnie palili, żeby nie zaprzątały mi głowy, więc jeżeli były tam jakieś przesyłki od ciebie to wybacz, ale nie miałam nawet szansy na nie zerknąć — oznajmiła zgodnie z prawdę i przekręciła głowę, by móc podchwycić spojrzenie Ślizgona. Przez kilka długich sekund próbowała doszukać się w jego twarzy jakichś konkretnych emocji.
Usuń— Odpowiadając na twoje pytanie… Tak, mam zamiar zostać do ukończenia szkoły — podjęła dalszą opowieść, z każdym kolejnym słowem irytując się coraz bardziej. Nie na Halliwella, a na własnych rodziców. — Wynegocjowałam taki układ w zamian z udawanie przed resztą świata, że ich decyzja o wydaniu mnie za jednego z Kinsley’ów ani trochę mi nie przeszkadza…
Pozwoliła, by te słowa zawisły w powietrzu niczym wyrok, ciążący na skazańcu.
Rinn
[ Rany, przepraszam, że poprzednio tak pokracznie to opisałam! Rinn nie jest półnaga, chodziło tutaj bardziej o to, że pod wpływem ruchu jej spódniczka się obsunęła, odsłaniając trochę za dużo… W samej bieliźnie pojawiłaby się w dormitorium chłopców tylko wtedy, gdyby chciała przyprawić ich wszystkich o zawał. ;D No, ale jakoś z tego wybrnęłam, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. ]
UsuńPo tych słowach atmosfera się zmieniła, Fiorinna wychwyciła to instynktownie. Jakby z tej maleńkiej przestrzeni, którą zajmowało jego łóżko ktoś nagle odciągnął całe ciepło. Siedząc ramię w ramię z Shanterem czuła jak jego mięśnie napinają się w reakcji na jej usprawiedliwienie tak długiej nieobecności. Wzdrygnęła się słysząc złość w głosie Ślizgona i wyprostowała się machinalnie. Taka sama (a może nawet większa) wściekłość kotłowała się przecież także w niej przez te wszystkie lata. Niestety, mając trzynaście lat niewiele można zdziałać, gdy dorośli podejmą już jakąś decyzję. Nawet jeśli według dziecka zmieni ona jego życie na gorsze. Prawda była taka, że Rinn nigdy nie chciała wyjechać i każdego dnia myślała o tym, jak cudownie byłoby tu wrócić.Zresztą… To wszystko nie było wcale takie czarno-białe, jak mogłoby się wydawać.
OdpowiedzUsuń— To nie do końca tak, Hallie — wymamrotała, krzywiąc się, gdy dostrzegła zawód w jego oczach. Nie spodobała jej się myśl, że brunet mógłby być nią rozczarowany. Uniosła talerz i wychyliła się na moment za kotarę, by odstawić go na szafkę nocną. Zyskała w ten sposób także kilka cennych sekund do namysłu. — Mój ojciec ma paranoję na punkcie oczyszczenia nazwiska, dlatego nie zgodzili się żebym została tutaj sama. Obawiali się, że zbyt duża swoboda sprawi, że pójdę w ślady dziadka i jego ojca… — oznajmiła, a kiedy Halliwell chwycił ją za dłoń omal nie wyrwała palców z jego uścisku. Nie chciała, by przekonał się jak lodowate są, ale chłopak był szybszy, więc po krótkim namyśle Rosier pozwoliła mu na to jawne naruszenie jej przestrzeni osobistej. Szczerze mówiąc, poczuła się dzięki temu nieco lepiej.
— To nie tak, że zamknęli mnie w pokoju i zabronili się stamtąd ruszać — westchnęła i wolną ręką przerzuciła przez ramię kaskadę brązowych, falowanych włosów, które łaskotały ją w bok twarzy. — Po prostu nie pozwolili mi oglądać się za siebie — podsumowała i zaklęła cicho pod nosem, gdy zorientowała się, że to brzmi tak, jakby próbowała ich usprawiedliwić, a wcale tak nie było. — Nie rozumieją, że w ten sposób osiągają tylko efekt przeciwny do zamierzonego — dodała jeszcze, chwilowo ciesząc się, że resztę rewelacji postanowiła tymczasowo zachować dla siebie.
Niedowierzanie i wściekłość z jaką przyszły uzdrowiciel zareagował na te dwie rewelacje dała jej przedsmak tego, co mogłaby otrzymać, gdyby Shanter dowiedział się, że przez upór rodzicieli utraciła kawałek duszy, i że jej własny ojciec wysłał za nią aurorów jak za jakąś kryminalistką, gdy próbowała od nich uciec. To mogłoby być zbyt wiele jak na jeden raz.
Zastygła w niemal całkowitym bezruchu, gdy Hallie całym sobą staranował jej prywatną strefę komfortu i oparł czoło o jej własne. Była szczerze zaskoczona jego gwałtownością, czuła jak serce tłucze się w jej klatce piersiowej, z każdym uderzeniem podchodząc coraz wyżej do gardła.
— Zgodziłam się udawać, że to małżeństwo mi nie przeszkadza, bo tylko tak mogłam wrócić do Hogwartu — syknęła, gdy Ślizgon postanowił zmotywować ją do działania. Jakby już wcześniej sama nie podjęła odpowiednich środków. Jakby uważał, że jej to wcale nie przeszkadza. Co za bzdura! Poczuła narastającą (tym razem własną) irytację. — To ostatni rok… Pozwoliłam im myśleć, że wygrali tylko po to, żeby móc spędzić go w tych murach, a potem uciec — powtórzyła dobitnie i odsunęła się, gdy tylko Halliwell poluzował uścisk.
Odrzuciła koc na bok i pośpiesznie ułożyła stopy na posadzce, by zaraz podnieść się do pionu i obrócić zwinnie w kierunku czarodzieja. Zacisnęła dłonie w pięści, ignorują rwący ból w świeżo zagojonym przedramieniu i oblizała usta, przyglądając się staremu przyjacielowi.
— Myślisz, że mi się to wszystko podoba? — warknęła, zakreślając ręką w powietrzu jakiś bliżej nieokreślony kształt. Pogodność, którą wykazywała do tej chwili zniknęła i zastąpiła ją wściekłość. — Że nie próbowałam protestować? Że nie próbowałam od tego uciec? Otóż mylisz się, Shanter — oznajmiła, a z każdym kolejnym słowem z jej oczu znikał charakterystyczny blask aż granatowe tęczówki zmatowiały niemal zupełnie. — A jeśli tak właśnie uważasz, to wygląda na to, że faktycznie już mnie nie znasz. Chciałeś wściekłości? To proszę bardzo, mam jej w nadmiarze tyle, że starczyłoby dla całego, cholernego Hogwartu!
UsuńNie przejmowała się tym, że pod wpływem emocji podniosła głos. On po prostu nie rozumiał czym było dla niej te pięć lat. Nie rozumiał, że czasem człowiek nie ma już siły okazywać złości, że po pewnym czasie furia po prostu zbiera się pod skórką, krąży w żyłach czekając na uwolnienie, i że zamiast marnować ją krótkimi zrywami Rinn postanowiła czerpać z niej siłę na planowanie swojej przyszłej wolności.
Schyliła się po szatę oraz buty z zamiarem ewakuowania się z tego dormitorium. Skoro pogarda w oczach Halliwella stała się całkiem autentyczna uznała, że nie ma tu czego szukać. Rozejrzała się za różdżką, a potem sprawdziła czy wciąż ma ją przypiętą specjalnym uchwytem do uda, pod spódniczką mundurka. Kiedy przy okazji między fałdami kotary dostrzegła zaintrygowaną twarz jednego ze współlokatorów Ślizgona, posłała mu mordercze spojrzenie i uśmiechnęła się z satysfakcją pod nosem, gdy chłopak czmychnął.
Bardzo dobrze, pilnuj swoich spraw - pomyślała, wciągając but. Wyglądało na to, że okropny charakter rozjuszonej wili wyszedł na chwilę na światło dzienne.
[ W takim razie super! ]
Rinn
OdpowiedzUsuńNie chciała sprawiać mu przykrości. Nie fatygowała się w końcu do męskiego dormitorium w podziemiach tylko po to, by wykorzystać umiejętności Halliwella, a potem zniknąć. Uznała po prostu, że odniesiona na lekcji rana będzie świetnym pretekstem do ponownego nawiązania kontaktu, to wszystko. Nie spodziewała się, że ich rozmowa potoczy się w tym kierunku, że z pozytywnej pogawędki szybko przeistoczy się w słowną batalię podszytą pretensjami, poczuciem winy i błędnymi założeniami… Choć może powinna była, biorąc pod uwagę, że z Shanterem zawsze trudniej jej było odnaleźć wspólny język. O wiele lepiej wychodziła im w końcu komunikacja niewerbalna o prostym przekazie. Pięć lat temu wszystko wyglądało odrobinę inaczej, wtedy to Hallie był o wiele bardziej zdystansowany i zamknięty w sobie. Czyżby teraz zamienili się rolami? Ta myśl okazała się niezwykle bolesna. Nie byłaby to pierwszy taki przypadek od czasu jej powrotu do Hogwartu, ale zdecydowanie najbardziej zaskakujący. Dopiero teraz Fiorinna zaczynała dostrzegać, że z pozoru tylko powierzchowna relacja była czymś mocniejszym, czymś ważniejszym i trwalszym niż na początku zakładała. Gdyby było inaczej czy wśród najcenniejszych wspomnień zdołałaby zachować te dotyczące tego konkretnym czarodzieja, podczas gdy wiele innych zostało pożarte przez dementorów?
Mimowolnie i tak zrobiła krok w tył, gdy Ślizgon skoczył do przodu, by odebrać jej szatę jeszcze nim zdążyła narzucić ją na ramiona, jakby spodziewała się, że jego intencją jest ją zaatakować, a nie zatrzymać na miejscu. Czyżby była aż tak zaszczuta? Napięła mięśnie w gotowości do sparowania ewentualnego ciosu, więc była tym bardziej podejrzliwa, gdy zamiast tego brunet po prostu zagrodził jej drogę ucieczki. Teraz musiałaby przeskoczyć jego łóżko, by wydostać się poza zasięg jego ramion.
Zmrużyła oczy, opuszkami palców gładząc ciemne drewno różdżki, by dodać sobie w ten sposób otuchy. Dopiero kilka sekund później zdołała opanować instynkt na tyle, by uważnie wysłuchać co Halliwell ma jej do powiedzenia. Przełknęła głośno ślinę i cofnęła się jeszcze odrobinę. Jeśli jego plan zakładał odwrócenie jej uwagi od złości to był na dobrej drodze, bo pod wpływem niespodziewanej śmiałości ze strony Shantera jej złość przygasła, przypominając teraz bardziej rozżarzone węgle niż wysoki płomień, jasny płomień.
Dopiero kiedy brunet uwięził ją pod kamienną ścianą uświadomiła sobie, że jest teraz znacznie wyższy od niej. Musiała zadrzeć nieco głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Nie miała pojęcia czy ktokolwiek wcześniej miał okazję przyjrzeć się tym szaro-błękitnym tęczówkom z tak bliska ani tym bardziej, czy ktoś był wcześniej świadkiem tak swobodnego wyrażania przez Halliego uczuć. Część uczniów byłaby zapewne szczerze zaskoczona na wieść, że w ogóle jakiekolwiek posiada!
— W moich żyłach płynie krew wili, oczywiście, że potrafię zawrócić ludziom w głowie — wykrztusiła z braku lepszego pomysłu. Widząc jak wargi Ślizgona wykrzywiając się w zwyczajowym uśmieszku odczuła szczerą ulgę. — Chociaż wolę myśleć, że to zasługa mojego uroczego charakteru — dodała zaraz, chcąc nieco rozładować to dziwne napięcie, jakie się między nimi wytworzyło.
Zamrugała i odruchowo uniosła własne ramiona, gdy Ślizgon zamknął ją w uścisku. Dziwnie było stać tak blisko niego i czuć bijące od niego ciepło, ale - o dziwo - czuła się z tym naprawdę dobre. Nie pamiętała już, kiedy ktoś przytulał ją w ten sposób tak po prostu. Ogarnęło ją dziwne wzruszenie, któremu próbowała zapobiec gwałtownie przymykając oczy.
Naprawdę zgłupiała, kiedy czarodziej zaciągnął się jej zapachem, ale nie zaprotestowała i nie kazała mu się odsunąć. Próbowała za to znaleźć w głowie odpowiednie słowa, które odpowiednio wyraziłyby to, co właśnie czuła.
Usuń— Na Merlina, Shanter, ale ty się dzisiaj kleisz — wymamrotała z udawanym niezadowoleniem. Nie mogła w końcu tak po prostu poddać się sytuacji, prawda? Nie byłaby sobą, gdyby nie zepsuła nastroju, chociaż tak naprawdę nie chciała żeby to się zaraz skończyło. Zapomniała już niemal jak to jest czuć się przy kimś tak swobodnie.
Ta odrobina złośliwości oznaczała także, że złość odeszła już w niepamięć i Rosier znów mogła myśleć jasno. Zacisnęła zęby, kiedy Halliwell się odsunął i machinalnie przyjęła szatę, którą jej wręczył, chociaz nie przyłożyła do tego tak naprawdę żadnej uwag. Skupiła ją za to na brunecie.
— Dobrze, niech będzie — mruknęła cicho, ponownie podchwytując jego spojrzenie. — Opowiem ci, tylko… — urwała i wolną ręką chwyciła go za nadgarstek, by solidnym szarpnięciem przyciągnąć go do siebie. Tym razem to ona objęła go mocno, wciskając twarz w jego klatkę piersiową. — Tylko daj mi jeszcze chwilę, Hallie — sprostowała to, co chciała sekundę wcześniej powiedzieć. Zamierzała korzystać z okazji, bo coś jej mówiło, że taka sytuacja nieprędko się powtórzy. Westchnęła głośno, a potem roześmiała się. — Będę opowiadać o tym legendy — oznajmiła, a po tonie jej głosu ciężko było wywnioskować czy mówi całkowicie poważnie, czy tylko sobie żartuje.
Rinn
Charlotte pozostawała zupełnie nieświadoma przyszłego ataku ze strony Halliwella, który notorycznie zwracał na siebie jej uwagę i naruszał jej przestrzeń osobistą. Wystarczyło podczas tego obrzucić go badawczym spojrzeniem, by zauważyć jak złośliwą przyjemność mu to sprawia. Panna Welsh siedziała pogrążona w lekturze uzupełniającej dotyczącej Starożytnych Run, pozbywając się natrętnych myśli o tym, co może tej nocy podczas jej patrolu wymyślić jej młodszy brat, byleby wymknąć się na nocny spacer po zamku. Ostatnim razem przyłożyła mu osikową różdżką na tyle mocno, by przez następne dwa dni rzucał jej spojrzenie z wyrazem krzywdy, które posyła dziecko w stronę tego, kto zabrał mu lizaka albo odebrał ulubionego misia. Charlotte pełniła rolę prefekta i nie mogła przymykać oka na występki swojego młodszego brata. NIe robiła wyjątków dla nikogo, a już tym bardziej dla niego. Dla Halliwella Shantera również nie zamierzała ani w chwili obecnej, ani przyszłej.
OdpowiedzUsuńKiedy panna Welsh uważnie lustrowała ryciny w starej księdze oraz zaczytywała się w dotyczące ich ciekawostki, nie umknęło jej to, że stronice były pożółkłe i pozaginane przez nieznających ogłady oraz słowa zakładka uczniów. Charlotte takie traktowanie tomów w ogóle się nie podobało i przygryzała dolną wargę za każdym razem, gdy skupiła na tym swoją uwagę na dłużej. Zamrugała rozproszona, słysząc szept ze strony Halliwella właśnie, a po plecach przemknął jej niekontrolowany dreszcz, gdy ciepło oddechu musnęło odsłoniętą szyję. Znaczenie słów dotarło do ślizgońskiej pani prefekt z opóźnieniem i zaśmiała się krótko, kręcąc z niedowierzaniem głową. Zresztą określenie Charlie też nigdy nie przypadło jej do gustu, ale nigdy nie udawało jej się skutecznie spławić Shantera, bo wracał jak bumerang. Za każdym razem. Charlotte powątpiewała w to, że przestałby ją tak nazywać, nawet gdyby go o to chociażby ładnie poprosiła.
Zanim w ogóle zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Ślizgon zdążył władować się do fotela, który zajmowała, kompletnie ją tym zaskakując. Jednak z drugiej strony w ogóle nie powinno jej to dziwić. Shanter był zdolny do wszystkiego, gdy usilnie szukał jej towarzystwa, mogłaby się w końcu do tego przyzwyczaić. Przez współdzielenie fotela stykali się nie tylko ramionami, nogami czy innymi częściami ciała — jeszcze bardziej zawęził jej przestrzeń osobistą, naruszając ją własną na każdy z możliwych sposobów. Charlotte zatrzasnęła grubą, starą księgę ze zrezygnowaniem i cierpiętniczym westchnieniem. Ignorowanie intruza pokroju Halliwella nie było rozsądne, ponieważ domagał się uwagi jak rasowy kot i gdy jej chciał, koniecznie musiał ją dostać, tak jakby nie był podatny na znudzenie się jej brakiem.
— Halliwell, ciebie również miło widzieć. Znowu — wypowiedziała jego imię takim tonem, jakim zwracała się do zestresowanych pierwszoroczniaków podczas ich pierwszego dnia w szkole, obdarzając go serdecznym uśmiechem. Ślizgonka umiejętnie zamaskowała niezadowolenie z przerwania jej czytania i karygodnego naruszenia jej przestrzeni osobistej. Nie była w pełni zadowolona ani tym bardziej spokojna z faktu, że znajdował się zdecydowanie zbyt blisko, niż by tego chciała. Rozpraszał ją i zaburzał jej cały plan dnia, a tym samym wprowadzał nutkę chaosu w jej poukładanym życiu. Charlotte wiedziała jednak, że Shantera niełatwo się pozbyć i okazywał się oporny na racjonalne argumenty. Był równie bezczelny w swoich poczynaniach co jej młodszy brat, ale nie dało się zaprzeczyć temu, że miał znaczącą przewagę nad Welshem, z którym łączyły ją więzy krwi.
Charlotte chwyciła delikatnie za jego rękę, odsuwając ją od siebie na bezpieczną odległość. W początkowej fazie miała ochotę odpowiedzieć na wyszeptaną do ucha propozycję od razu i przede wszystkim negatywnie, odsyłając go do biblioteki w samotności z zadaniem pokazania jej efektu końcowego swojej pracy, żeby mogła ów esej sprawdzić i polecić ewentualne poprawki. Welsh nie od dziś wiedziała, że ludzie lubią wykorzystywać chęć jakiejkolwiek pomocy, ale jej bystre spojrzenie nieoczekiwanie zatrzymało się na zadrapaniach i krzepnącej krwi, a jakiekolwiek zaplanowane słowa nie wydobyły się z gardła, mimo rozchylonych ust. Charlotte posłała mu dłuższe spojrzenie, powoli wypuszczając jego rękę, by własną oprzeć o okładkę niedawno czytanej księgi. Liczyła przy okazji, że nie dokona kolejnego zamachu na jej poczuciu komfortu. — Skąd te zadrapania? Wdałeś się w kłótnie ze swoim uroczym kotem?
UsuńTak, zdecydowanie, Charlotte zaliczała się do grona wspomnianych wcześniej dziewcząt, które dokarmiały Muscata, gdy jego właściciel próbował go nieudolnie wychowywać, a zwierzę okazywało się dużo sprytniejsze. Pani prefekt uważała tego kota za jednego z najładniejszych przedstawicieli swego gatunku i przede wszystkim mieszkańców Domu Salazara Slytherina.
— Co do twojej propozycji... Uważam, że pisząc esej świetnie poradzisz sobie sam i nie potrzebujesz naukowej randki na osobności. — Dodała z tym samym uśmiechem, a kąciki ust nieco bardziej się wygięły ku górze, nawet na niego nie zerkając. — Jesteś przecież jednym z najinteligentniejszych uczniów tego domu, który dodatkowo bardzo dobrze się uczy. To mówi chyba samo za siebie.
Charlotte miała nadzieję, że obranie strategii, w której oszczędzi sobie irytacji, odbijając piłeczkę tak, by pogłaskać ego Halliwella, zaowocuje odpowiednio i jej wykopać go nie tylko z jej miejsca i Pokoju Wspólnego w sposób dyplomatyczny. Doświadczenie z tym osobnikiem pozostawało jednak sporo szans na niepowodzenie i przeczuwała, że za chwilę kapitan ślizgońskiej drużyny znowu podejmie się czegoś, co kompletnie wybije ją z równowagi.
Charlie, która nie lubi być tak nazywana
To nie tak, że Charlotte Welsh go nie lubiła. Po prostu kapitan ślizgońskiej drużyny drażnił ją z niemałą skutecznością swoimi szczeniackimi zaczepkami i natarczywym pogwałcaniem jej przestrzeni osobistej. Czasami posiadaczka oznaki prefekta była nim zwyczajnie zmęczona. Wbrew pozorom darzyła go skąpą sympatią, która przeżywała swoje wzloty i upadki, podsumowywane westchnieniem rozczarowania. Tym razem pozostawiła bez komentarza wzmiankę o tym, że rzekomo go krzywdzi, niezmiennie odmawiając.
OdpowiedzUsuń— Może będziesz miał okazję nauczyć mnie tej umiejętności. — Mruknęła jedynie bez większego przekonania. Charlotte szybko pożałowała zainteresowania się jego zadrapaniami, ponieważ odwrócił kota ogonem. Jak zawsze, byleby wyszło na jego. Welsh poważnie zastanawiała się nad tym, czy Shanter jest normalny i zdrowy na umyśle. Na szczęście nie zadała pytanie dotyczącego tej kwestii na głos.
W momencie, gdy chłopak bezczelnie wciągnął ją na swoje kolana po bezprawnym wciśnięciu się na jej miejsce, zacisnęła usta w wąską linię. Złapała się na tym, że naszła ją ochota, by z szaty ślizgońskiej wyciągnąć osikową różdżkę i wbić mu ją między żebra. Oczywistym jednak było to, że nie posunie się do aktu agresji w jego przypadku i każdym innym, z którym nie łączyły ją więzy krwi, bo w gruncie rzeczy okazywało się to czymś, do czego wzorowa uczennica pokroju Charlotte, by się nie skłoniła. Wcale nie przywykła do wymuszonej przez Shantera bliskości, chociaż robił to już wielokrotnie, a i sporą liczbę razy powstarzała, by tego procederu zaprzestał. Na marne. Welsh miała godność i czuła się w obowiązku, by tego typu zajścia rozwiązywać dyplomatycznie, a także polubownie.
— Hallie — zanim powoli wymówiła zdrobnienie jego imienia, niemal tak zmęczonym tonem, jakby zaraz miała zejść z tego świata, rozejrzała się po Pokoju Wspólnym. Niektórzy uczniowie skupiali na nich swoją uwagę, co zdecydowanie jej się nie spodobało. Chwilę później Charlotte oparła jedną rękę na jego ramieniu, drugą – celowo – palcami przesunęła grzywkę Ślizgona na bok, zanim nie zatrzymała spojrzenia na jego oczach. — Musiałabym się niezwłocznie pójść utopić w jeziorze albo pozwolić porwać się przez trytony, gdyby spotkał mnie ten zaszczyt. — Ton głosu miała bez wątpienia bardzo miły w odróżnieniu od treści przekazu, a dobór słów zdradzał delikatną nutę ironii. Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, tak jak miała w zwyczaju uśmiechać się do osób, które w praktyce okazywały się bardzo niereformowalne i ciężkie do wypracowania kompromisu.
Charlotte milczała przez chwilę, lustrując go takim wzrokiem, jakby coś oceniała. Oczywiście, że dokonywała oceny — sytuacji i jej szans na powodzenie w dalszych negocjacjach z tym osobnikiem. Zsunęła się z jego kolan, stawiając stopy na kamiennym podłożu i poprawiając szybko szatę oraz spódniczkę mundurka. Niedługo potem pochyliła się, by wziąć swoją księgę, a chwilę później złapała go za rękę bez zadrapań.
— Chodź, Halliwell, załatwmy to szybko — oznajmiła bez większego entuzjazmu pani prefekt, czekając aż ten gagatek ruszy wreszcie swoje cztery litery. Charlotte szybko zrozumiała, że dalsze forsowanie swojego stanowiska przy jego nieustępliwości i chęć spławienia go, nie odniesie pożądanego efektu. Zdecydowała zatem, że najłatwiej będzie załatwić to teraz i mieć go z głowy, do czasu aż nie wymyśli czegoś nowego.
Kiedy w końcu znaleźli się na korytarzu poza pokojem wspólnym zwolniła kroku, puszczając jego rękę, by wsunąć ją do kieszeni szaty. Zadbała o to, by zachować względny dystans i tym samym zagwarantować sobie komfort psychiczny podczas drogi do biblioteki szkolnej.
— Z czego dokładnie miał być ten esej? — To było pytanie najważniejsze tego dnia, wypowiedziane również przez pannę Welsh z całkowitą powagą.
Charlie wątpiąca w jego zdrowie psychiczne
[Hej! Rozumiem w takim razie, że kapitan nie będzie jej zbytnio powstrzymywał? Czy mamy do czynienia z dwoma agresywnymi pałkarzami?]
OdpowiedzUsuńAurelle
[Przyznam szczerze, iż planowałam z niej zrobić bardzo lojalną koleżankę, a z drugiej strony ma walczyć z wybuchami furii. W sumie jednak, widzę ją w następnej sytuacji, kiedy agresja rujnuje kolejną ścieżkę życia, w której cokolwiek jej wychodzi. Możemy przyjąć, iż ktoś nowy w drużynie powiedział o kilka słów za dużo o bracie Maurice. To starczy, aby ją zdenerwować. Czy chciałabyś ze mną napisać quidditchowy wątek i czy mimo limitu zrobisz miejsce dla mnie oraz Aurelle? :) ]
OdpowiedzUsuńAurelle
[Znajdzie się miejsce u kapitana dla Melki?]
OdpowiedzUsuńAmelia Rathmann
[ Tak myślę, że z wiecznymi ambicjami z jakimi rodzi się większość ślizgonów to na boisku może się robić gorąco. Myślę, że Amelia mogła mieć sporą chrapkę na pozycję kapitana, a że taka porażka się nie godzi to może mieć pewne problemy z podporządkowaniem się kapitanowi, a wiadomo, że zgranie drużyny to podstawa, więc na żadne fochy nie ma miejsca. Problem w tym, że Mel jest trochę dzieciakiem, który uważa, że wszystko jej ujdzie płazem, tym bardziej, że jest córką dwóch zawodowych graczy (choć wie tylko o jednym) i sama jest świetna, ale gdyby Halliwell jej zagroził wyleceniem z drużyny? Albo ja ustawi do pionu, albo się pozabijają (a może i nie) :D Może coś ciekawego by z tego wynikło. Ewentualnie pomyślimy nad czymś innym ;) ]
OdpowiedzUsuńA. Rathmann
Wbrew wszelkim pozorom Charlotte aż nadto zdawała sobie sprawę z tego, że zdrobnieniem imienia wbije Halliwellowi szpileczkę, ale szczerze mówiąc — wątpiła, by odniosło to efekt edukacyjny albo tak daleki, by przestał usilnie zdrabniać ją do Charlie. Szybko jednak sprawił, że włoski na szyi jej się zjeżyły, gdy tylko podniósł głos, przykuwając uwagę obecnych.
OdpowiedzUsuńZacisnęła usta w wąską linię i nie odpowiedziała zupełnie nic. Nie dlatego, że słów jej na niego zabrakło, a żeby nie miał okazji podgrzać dodatkowo sytuacji. A kto jak kto, ale Halliwell Shanter lubił znajdować się w centrum uwagi. Zarejestrowała bez najmniejszego trudu to, że jego ręka powędrowała niby omyłkowo tam gdzie nie powinna, ale panna Welsh znała to zagranie. Z trudem zdusiła w sobie ochotę, by nie zrewanżować się siarczystym policzkiem. Na szczęście w porę przypomniała sobie o tym jaka odpowiedzialność spoczywała na jej barkach, a poprawniej na piersi — plakietka prefekta i musiała być ponad wzburzeniem emocji.
Na korytarzu naprawdę miała jeszcze nadzieję, że poza wzrokiem świadków w Pokoju Wspólnym Shanter znormalnieje, ale nie podejrzewała, nawet w najśmielszych snach, że zacznie teatrzyk na oczach postaci z obrazów.
— Nakłaniasz mnie do pisania z tobą eseju, a nawet nie pamiętasz czego on dotyczył? — Uniosła brwi w akcie niedowierzania, gdy przystanęła, rzucając mu krytyczne spojrzenie. Tak, dosłownie czuła jak w ułamku sekundy puls jej drastycznie przyspiesza, a krew gotuje się od nagłej złości. — Zanim dojdziemy do biblioteki, dojdziesz pewnie do wniosku, że żadnego nie było. — dodała z lekkim przekąsem.
Posłała mu zimne niczym lód spojrzenie, jakby to miało ostudzić jego bezczelne zapędy w jej kierunku, które tak bardzo ją drażniły. Zanim się w porę spostrzegła mierzyła do niego osikową różdżką, którą wydobyła z kieszeni ślizgońskiej szaty, jednak przez jej usta nie przedostała się żadna paskudna klątwa. Charlotte wbrew temu pokazowi, wciąż miała spore pokłady cierpliwości. Podeszła do niego na tyle blisko, by żadna z tych parszywych postaci z obrazów nie mogła niczego dosłyszeć, mimo usilnych prób w ramach obrazów.
— Ty jesteś po prostu obłąkany, Shanter. Naprawdę zastanawiam się poważnie nad tym co ty tu jeszcze robisz, zamiast zażywać terapii w Świętym Mungu. — Pokręciła gwałtownie głową, jakby pozbywała się tak czarnych myśli z umysłu i nie zamierzała więcej ich do siebie dopuszczać, jakby poszła w tym stwierdzeniu grubo za daleko. Tak przynajmniej to odczuła, a w jej głosie mimo nieprzyjemnej treści samej wypowiedzi, dało się z łatwością dosłyszeć potęgujące z każdym kolejnym słowem zatroskanie. Westchnęła ciężko, omiatając wzrokiem najpierw korytarz, zanim nie wbiła w niego surowego wzroku. Różdżka znowu wylądowała bezpiecznie w kieszeni. Nie przeklęła go. Charlotte wiedziała o tym aż za dobrze. Halliwell chyba również, nie wydawał się szczególnie przejęty. — Po co w ogóle, na wielkiego Merlina, odstawiasz takie szopki? Wolałabym, naprawdę, chociaż uważam, że całkiem przystojny z ciebie chłopak, aby nikt mnie z tobą nie łączył w dziwnych plotkach, jeśli nie jest to konieczne. A nie jest.
Odwróciła się, zamierzając skierować się wprost do biblioteki, ale po zrobieniu kroku do przodu, najwyraźniej się rozmyśliła. Niedługo potem Charlotte zbliżyła się do niego ponownie. Panna Welsh przystanęła na palcach, by wyszeptać wprost do ucha Ślizgonowi następujące słowa:
— Jeśli w drodze do biblioteki na tak krótkim dystansie jeszcze raz odstawisz taką akcję, to zapewniam cię, że kolejnego szlabanu nie spędzisz już pod moim okiem i pewnie nie minie ci on tak łagodnie. Halliwell, przynajmniej zrób mi tę przyjemność, że nie będziesz naruszał mojej przestrzeni osobistej do tego czasu aż drzwi biblioteki się nie zamkną, bo i tak przecież nie przestaniesz, nie robię sobie nadziei.
Nie czekała na odpowiedź. Po prostu ponownie skierowała się wzdłuż korytarza, wcześniej posyłając mordercze spojrzenie ciekawskiej postaci na portrecie, która tylko się do niej przebiegle uśmiechnęła.
Szarlotka na skraju wytrzymałości
[ O nieee. Boję się, że po takiej akcji, Melka by mu nie tylko oddała, ale i faktycznie uniosła się dumą i rzuciła by to w pizdu. Pewnie dotarło by do niej bardzo szybko co właściwie zrobiła, bo przecież do konkurencyjnej drużyny się nie zapisze, bo to nie liga tylko szkoła, a Gryfonii jej do siebie nie przygarną nagle. Z podkulonym ogonem też nie wróci, bo jej honor i ośli, głupi upór na to nie pozwoli. A ani ja, ani Mel na to nie pozwolimy, żeby na stałe faktycznie wyleciała z drużyny, więc jakoś by trzeba było to rozwiązać, a mi brakuje pomysłu :< ]
OdpowiedzUsuńA.Rathmann
[Może tak zadanie 4 by nam pomogło w rozwiązaniu problemu? ]
UsuńA.R.