***


Bernadetta Willows
| VI rok nauki | Gryffindor | Czysta krew |



Spazmatycznym śmiechem zanosiła się tylko wtedy, gdy któryś z niepokornych sługus dostarczy jej tabliczkę czekolady z namalowaną na opakowaniu twarzą jej siostry. Zdarzyło jej się to cztery razy – mury szkoły zadrżały, a głosy na korytarzach umilkły na chwilę, stłumione jej rechotem. W innych sytuacjach jej usta jedynie delikatnie wyginają się w leniwym uśmiechu, który jak zwykła mawiać jej babka, nadaje się do korekty przez mugolskich lekarzy. Bo za szeroki, bo za wąski, bo zbyt mało idealny jak na dziewczę jej pokroju. Mówią, że wypadła z wózka więcej niż raz i to przez to ma nie po kolei w głowie. Gdyby mogła to by obgryzła wszystkie paznokcie i przefarbowała włosy. Pomysły mało ambitne, lecz w jej zamyśle na poziomie wystarczającym, by uprzykrzyć życie nadopiekuńczym rodzicom. Przez jej głowę przeszedł kiedyś pomysł o kolczykach, lecz po lekturze nadmiernej ilości książek o wszelkiego rodzaju infekcjach i niesterylnych igłach, postanowiła zamienić go na inne, mniej niebezpieczne dla jej zdrowia. Nadwyrężanie zdrowia psychicznego nauczycieli weszło jej w krew, tak samo jak zdobywanie kolejnych siniaków i zadrapań, nie wspominając już o wypadających ze stresu włosach. Ci co znają ją domu twierdzą, że jej rodzice trzymają w kanciapie jej siostrę bliźniaczkę i co roku to ją wysyłają do szkoły. Bo przecież nie możliwe, aby TA Bernadetta handlowała mugolską gumą do żucia, nosiła wiecznie ubłocone trampki i protestowała przeciwko wykorzystywaniu magicznych zwierząt. Mało tego nigdy nie wytknęłaby starszej osobie jej braku wiedzy w jakimś temacie, nie klęłaby jak szewc i za żadne skarby tego świata nie groziłaby innym uczniom (raz jej się zdarzyło, i zasłużył – rzucił książkę na podłogę) bliskim spotkaniem z młodą mandragorą. W domu nie zdarza jej się krzyczeć, jeść za dwóch i czytać bzdurne romansidła. Przecież to grzeczne dziecko – prawda? Błąd. Małe to, pyskate i dość wredne stworzenia, jednakże lojalne dla tych, którym udało się z nią wytrzymać. Podobno da się przyzwyczaić do jej temperamentu – dla niej to czysty masochizm, ale co kto lubi. Bernie dużo czyta, więcej je i mało śpi. Woli kanarki od żab i OPCM od zielarstwa. Nie ocenia po kolorach ani wynikach morfologii. Często wybucha. Rzadziej się śmieje. W ogóle nie płacze. Pisze pamiętnik i dokarmia pupila współlokatorki (niech mu dupa rośnie). Interesuje się sztuką, ale i przyrodą. Woli spać na trawie niż na łóżku. Dużo je i śpi. Najczęściej krzyczy na trybunach podczas meczy, albo przygląda się z zaciekawieniem dojrzewającym mandragorom. I za nic w świecie nie da się wyswatać rodzicom - prędzej ucieknie do Afryki, albo zmieni płeć, bądź posprząta bałagan na łóżku. Poprawka - artystyczny nieład.

33 komentarze:

  1. [Hej, witam koleżankę z domu! W Gryfonach siła. Dilera mugolskiej gumy do życia zdecydowanie nam tutaj brakowało, jak będzie miała tę o smaku czarnej porzeczki to Nico jej nie da żyć (choć w sumie widzę dużo więcej powodów, przez które nie mógłby się od niej odczepić, bo Bernie jest totalnie bezbłędna). Chętnie sobie coś napiszemy, więc jeśli tylko masz ochotę, to chodź się ukochiwać i zaprzyjaźniać. I, przede wszystkim, baw się dobrze w naszym skromnym gronie ;).]

    Nico Svanidze

    OdpowiedzUsuń
  2. Witamy serdecznie i życzymy udanej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ale urocze z niej stworzenie, a do tego ma takie piękne imię. Wydaje się być równą babką, Mary więc chętnie spróbowałaby przemówić jej do rozsądku. Albo całkiem dała się porwać.]

    Mary Pickett

    OdpowiedzUsuń
  4. [Serdecznie witam! Ależ ta panna jest zakręcona, ale podoba mi się niezmiernie motyw spania na trawie. Baw się tutaj jak najlepiej :D]

    Shanter, Falk i Havoc

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ile razy by go Bernie nie pogoniła, Nico za każdym razem wróci, bumerangi przy nim to cienkie bolki! Okej, zróbmy im taką love-hate relationship, że cały Hogwart o nich usłyszy ;D.]

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  6. [Lećmy na żywioł, jeśli nie masz nic przeciwko, osobiście niezbyt lubię dokładnie wszystko omawiać. ;D]

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  7. [Jaka pocieszna! Przez ogrom pasji i aktywności musi mieć bardzo aktywne życie w zamczysku. I dobrze, bo tym starym korytarzom przyda się jakaś głośna dusza <3 Baw się super, szybko nie znudź (chociaż z temperamentem Bernie chyba będzie to niemożliwe), a jak masz ochotę to wpadaj do mnie. Biedna Serena, bo ma chyba dużo wychowawczej roboty z takim wulkanem energii, ale z drugiej strony jest w stanie wytłumaczyć dlaczego uciekać do Afryki nie warto. Choroby, złe moce i inne takie...]

    V.Greed/S.Blackwall

    OdpowiedzUsuń
  8. [Sądzę, że po tych kilku latach, podczas których pierwotnie starała się odruchowo trochę uspokoić temperament Bernie już dobrze nauczyła się, że nie tędy droga :D I podejrzewam, że część nauczycieli odsyłałaby ją na odpracowywanie szlabanu wlepionego przez nich właśnie do opiekunki Gryfonów, bo szybko zdawaliby sobie sprawę, że kara zlecona pannie Willows, jeśli miała przebiegać w ich towarzystwie (w końcu jaki dorosły nie lubi darmowej siły roboczej w postaci pokutujących za swoje występki uczniów?), szybko stawała się karą dla nich. Co ty na to, żeby napisać jedną z takich sytuacji, kiedy Serena wpadła na wykorzystanie energii podopiecznej (gdy znów nikt nie był chętny do patronowaniu jej szlabanu, bo, cóż, zostawienie cwanej Bernie z jakimś zadaniem sam na sam pewnie nie jest dobrym pomysłem, dając jej szansę na wywinięcie czegoś w imię sprzeciwiania się samej idei kar jako ciemiężycieli wolności młodej duszy i temperamentu) w sposób, który zarówno jej się przyda, jak i może trochę ogarnie energię nastolatki? Ale się rozpisałam, jezu, mam nadzieję, że cokolwiek z tego jest zrozumiałe. A jak nie, to skrót mojego bełkotu: szlaban, ale przygoda!]

    S.Blackwall

    OdpowiedzUsuń
  9. [O, jaki fajny pomysł! Havoc to chyba ma słabość do wychowanków Godryka, kolejny lew do kolekcji pozytywynych relacji, ale wcale nie narzekam :D Jedynym tutaj kłopotem jest [i]piaskownica[/i], gdyż Mike zamieszkał w swoim ojcem dopiero, gdy miał dziesięć lat, przedtem nie miał bladego pojęcia, że w jego żyłach płynie krew czarodziejów, więc musimy to zredukować, coby wszysytko się zgadzało. Jeśli taka zamiana nie będzie Ci w żaden sposób przeszkadzać, to przygarniam ówże relacje z wielką radością. ;)]

    Mike Havoc

    OdpowiedzUsuń
  10. [Chyba nie ma potrzeby, muszę jeszcze doszlifować ideę tego osobliwego szlabanu, ale to już moja głowa :D Jak nie masz nic przeciwko, to chętnie bym zaczęła!]

    S.Blackwall

    OdpowiedzUsuń
  11. Pozory mogły mylić, tak samo, jak Bernie mogło się wydawać, że Nico nie widział, że przyglądała mu się dziwnie przy każdej okazji — wszystko to dlatego, że od TAMTEGO zdarzenia on również ją obserwował.
    Trochę głupio to rozwiązali, przechodząc do takiej dziwnej niezręczności i jeszcze dziwniejszego napięcia, którego obecność między nimi stanowiła sprawę tak niecodzienną, że oboje ewidentnie nie do końca wiedzieli, co z tym zrobić. Nico był leniem, leniem patentowanym, a przy okazji obsługiwać potrafił tylko smoki, z ludźmi, zwłaszcza tymi płci przeciwnej, miał już problem. Dlatego problemy, nawet te, które łatwo dałoby się rozwiązać, gdyby tylko coś powiedzieć, wykonać pierwszy krok albo gest, zwyczajnie ignorował. A przynajmniej się starał.
    Bo nie żeby jakoś mu wspomnienie TAMTEGO zdarzenia jakoś specjalnie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, stało się, to się stało, co się zrobiło, to się nie cofnie, tak samo jak co się powiedziało, to powiedziane będzie już na zawsze. Uważał się za prostego człowieka, który nie lubił zanadto komplikować sobie życia. Raz mu nie wyszło, w dodatku wplątała się w to Bernie, no i już miał. Problem. Problem, który go nie irytował ani nie wytrącał z równowagi, nie przeszkadzał w skupianiu się na pracy domowej, ale przez cały czas uparcie siedział gdzieś z tyłu głowy i odmawiał stanowczo, kiedy proponowało się mu eksmisję.
    W życiu by nie pomyślał, że będzie miał kiedyś problem z Bernie. A masz ci, los spłatał mu figla. W innych okolicznościach pewnie nieźle by się uśmiał.
    Nie było więc dla niego zbytnim zaskoczeniem, kiedy został przez Bernie właśnie skutecznie namierzony. Na początku każdego nowego roku szkolnego tradycyjnie cierpiał na depresję po-smokową, bardzo ciężką przypadłość, która powodowała, że wszystko wokół było fuj i ogółem do niczego się nie nadawało, no bo jak tu żyć bez smoków. Przeżył to już sześć razy, mógł przeżyć i siódmy, choć, gdyby go ktoś dobrze podpytał, to pewnie w końcu by się wygadał, że tym razem naprawdę poważnie rozważał przemycenie sobie smoczego jaja albo nawet i małego smoka do szkoły. Inni mogli mieć sowę, kota lub ropuchę, czemu Nico nie mógł mieć smoka? Przed realizacją tego głupiego pomysłu powstrzymał go tylko fakt, że gdyby coś się stało (a stałoby się na pewno), wylądowałby najpierw na dyrektorskim dywaniku, a potem na dywaniku Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami i mógłby zapomnieć, że ktoś go jeszcze kiedykolwiek do jakiegokolwiek smoka legalnie dopuści. Rozum tym razem wygrał z sercem, choć przegrał już nie raz.
    Sądził, że Bernie na chwilę przestała się do niego odzywać. I pewnie nawet by się ucieszył, że postanowiła zmienić zdanie, gdyby z jej ust padły jakieś inne słowa. A tak… Mógł tylko parsknąć śmiechem.
    — Piłaś wodę z jeziora, tak czy nie? — zapytał, wcale nie oczekując odpowiedzi. Wysłuchał jej oczywiście do końca, choć im więcej mówiła, tym większe było jego zdziwienie. Na koniec zmarszczył więc tylko brwi i, skoro już miał nogi Bernie na swoich kolanach, położył na nich dłoń. Najwyżej da mu za to w mordę. — Mam zatem uznać, że TAMTO zdarzenie, to była nasza pierwsza randka? — Z jakiegoś powodu bardzo go to wszystko rozbawiło. — Bernie, ty tchórzysz — oznajmił z niezadowoleniem. — Ja w takie układy wchodzę tylko i wyłącznie na całego, więc poważnie się zastanów, co proponujesz
    Albo wszystko, albo nic, taką zasadę wyznawał Nico. Nie mógł wziąć Bernie, nie mógł nikogo, wziąć za rękę i powiedzieć dobra, moja dziewczyno, a teraz wszystko będzie między nami po staremu. Wszystko albo nic.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  12. [Wymyśl jakieś okoliczności wątku, to zacznę. ;) Ładnie proszę. :D]

    Mike Havoc

    OdpowiedzUsuń
  13. Zawód nauczyciela był zbyt bardzo idealizowany. Szczególnie podczas swojej magicznej, szkolnej kariery Serena niejednokrotnie miała postukać się w czoło, gdy ktoś tylko ze względu na jej funkcję uważał ją za skrajnie odpowiedzialną i bezinteresowną jednostkę. Empatia dla położenia uczniów, typowych rozterek pojawiających się w ich wieku i nastoletnich emocji częściowo faktycznie spowodowała, że starała się dawać młodym czarodziejom dobry przykład. Widząc jednak, jak czasami obdarza się ją ślepym autorytetem (który nie miałby prawa bytu, gdyby tylko niektórzy wiedzieli, że niektóre czyny z jej życia były o wiele bardziej niepoważne niż wybryki jej wychowanków), czy snuje na jej temat opowieści, kilka razy wywracała tylko w samotności oczami na samą myśl o tym.
    Bernadetta była jedną z tych osób, której dynamiczne cechy charakteru Serena po prostu zaakceptowała jako całokształt osoby uczennicy. Choć, trzeba było przyznać, że kreatywność młodej w ściąganiu na siebie najróżniejszych kłopotów oprócz rozbawienia bardzo często wywoływała niedowierzanie na twarzy poczciwej, byłej Gryfonki.
    W obliczu kolejnej głupotki, z powodu której Willows miała odbyć przekierowany do profesor Blackwall szlaban, Serena postanowiła użyć tej niebywałej, młodzieńczej energii to naprawienia jej własnej wtopy. Nie oszukując samej siebie była dobrze świadoma, że postąpiłaby tak z jakimkolwiek uczniem, który wpadłby w objęcia jej kreatywności użytej do wymyślenia sposobu na odpokutowanie nieposzanowania regulaminu.
    Nie kwapiła się w gorączkowe spoglądanie na zegarek z każdą minutą, która upływała po równej godzinie szesnastej. Wiedziała doskonale o dużym prawdopodobieństwie, że jej siła robocza się spóźni, dlatego ten czas spędziła korzystając z powiewu świeżego powietrza przy oknie znajdującym się tuż pod jej gabinetem. W oddali zauważyła, jak na boisku ćwiczyli przygotowujący się do kolejnego meczu Gryfoni.
    Usłyszała hałas, który, cóż - zazwyczaj we wszelakiej, zależnej od okoliczności formie - towarzyszył energicznej osobie panny Willows. Posłała jej lekki uśmiech mając nadzieję, że uczennica nie przybiegła tutaj wprost z czegoś, co tylko dołożyłoby jej obowiązków wychowawczych.
    - Dobrze, że jesteś. Idziemy - delikatnym gestem złapała dziewczynę pod rękę, ruszając w stronę pobliskich schodów. Ich celem był pokój znajdujący się na szóstym piętrze, służący głównie jako przestrzeń magazynowa dla nauczycieli i ich rzeczy potrzebnych do poprawnego przebiegu zajęć. Uczniowie niezbyt zdawali sobie sprawę z jego istnienia - może i lepiej, biorąc pod uwagę co czasami potrafiło się tam zalęgnąć. O miejscu tej podróży Serena jednak postanowiła jeszcze nic nie wspominać wiedząc dobrze, że sprowokowało by to pytania, na które niełatwo odpowiedzieć było w kilku słowach. Bodziec wzrokowy o wiele prościej już za jakiś czas miał zdjąć ten obowiązek z jej ramion.
    - Bernie, byłaś kiedyś w Afryce?

    S.Blackwall

    OdpowiedzUsuń
  14. Ciosu poduszką nie udało mu się uniknąć, pozostało więc tylko wypluć pióro, które gdzieś się po drodze przyplątało, oraz odebrać Bernie narzędzie zbrodni, żeby już go nim nie okładała.
    — Uważaj, bo jak polecę do jeziora, to pociągnę cię za sobą — odparł zupełnie niezrażony, a jakby tego było mało, sprzedał jeszcze Bernie najbardziej szelmowski uśmiech, na jaki było go stać.
    Nico miał pewną małą pasję — lubił sprawdzać, jak daleko mógł się posunąć. Strzelał więc głupimi komentarzami i pchał łapy tam, gdzie niekoniecznie powinien, co nie zawsze oczywiście wychodziło mu na dobre. Na dziewczyny stosował tę samą metodę, co na smoki (i która, o czym dobitnie świadczyła poparzona ręka, już raz poważnie go zawiodła): przeginał, ale z reguły w granicach rozsądku. Po oburzeniu, które chwilami malowało się na twarzy Bernie, domyślał się, że pewnie już knuła, jak się na nim zemści za to głupie gadanie, co miał jednak poradzić, że taki już był. Mocno niereformowalny i trochę niepoprawny, dzikus, który pierwsze kroki na tym świecie stawiał razem ze świeżo wyklutymi z jaj smokami i nawet próbował nauczyć się tak samo zionąć ogniem.
    — Ja? Ograniczony i staroświecki? — powtórzył, nie wierząc własnym uszom. — To ty robisz z igły widły — dodał niewinnie. — Chyba mamy problem, bo ja to całkiem inaczej zapamiętałem. — Jeśli Bernie pomyślała teraz, że zamierzał bronić własnego honoru (jeśli jakiś kiedykolwiek miał), to dobrze pomyślała. A jeśli nie… Cóż, powinna się szykować na przemowę. — Gdyby było ci tylko zimo, to wzięłabyś tylko moją kurtkę, a nie całą rękę. I, znowu, gdyby było ci aż tak zimo, to nie oddawałabyś jej, kiedy już zrobiło się gorąco. — Gdyby ktoś pytał, to tę bezczelną pewność siebie odziedziczył po tatusiu.
    Nie sądził, że Bernie mogłaby aż tak się tym wszystkim przejąć. Nie chodziło mu wtedy, podczas TAMTEGO zdarzenia, które nagle urosło do rangi wielkiego problemu, o robienie czegokolwiek, co mogłoby zostać zwyczajnie źle odebrane. Wystarczyło wtedy powiedzieć, żeby zabierał łapy i od razu by zabrał, a o reszcie mogliby zapomnieć. Tak samo jak teraz. Cofnął rękę i uniósł obie dłonie w geście poddania się, bo, wbrew pozorom, rozumiał, kiedy coś mu się mówiło. I tym razem jeszcze przyjął do wiadomości.
    — To właśnie jest układ z haczykami! — zawołał, złośliwie, choć nie gwałtownie, spychając ze swoich kolan nogi Bernie. — Po co chcesz coś zmieniać, jeśli sama mówisz, że właściwie to wszystko ma zostać po staremu?
    To, że coś sobie wymyśliła, coś wyobraziła i nie zamierzała ustępować, nie oznaczało, że Nico zamierzał dać za wygraną. Gdyby wymiękał przed każdym smokiem, który próbował go sterroryzować, wiecznie stawiałby kroki w tył. Mógłby przyznać, że nie do końca ogarniał, o co właściwie Bernie chodziło. I czemu właściwie chciała, żeby był jej chłopakiem. Niczego strasznego nie zrobił (a jeśli zrobił, należało mu to uświadomić, wtedy mógł nawet przeprosić), jego zdaniem zupełnie nic się od tamtej chwili między nimi nie zmieniło. To Bernie przybiegła z dziwnym pomysłem, wcale nie oznaczało, że musiał go realizować. Też potrafił być uparty.
    Wciąż był trochę rozbawiony, choć powoli to uczucie ustępowało miejsca lekkiemu podenerwowaniu, takiemu samemu, jakie czuł, kiedy trafił mu się wyjątkowo niepokorny smok. Nie mógł się na niego wściekać, bo to był smok (w tym przypadku Bernie), ale do jasnej ciasnej, zwyczajnie jej nie rozumiał. Niczego nie zamierzał jej definiować, bo to nie była numerologia, żeby czegoś miała nie rozumieć.
    — I, do twojej wiadomości, nigdy nie miałem laski na dwa tygodnie — podsumował, gotów się obrazić. — Chyba serio piłaś wodę z jeziora — wymamrotał jeszcze, choć tego akurat miała nie usłyszeć.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  15. W czwartki odbywała się Historia Magii w klasie, do której należała Gryfonka.
    - Mam nadzieję, że nie na mojej lekcji - zauważyła, obracając głowę w jej stronę, jednak roześmiała się cicho dając jasno do zrozumienia, że nie miałaby o to pretensji. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że myśli wielu uczniów uciekały gdziekolwiek poza ściany klasy, kiedy na tablicy pojawiały się daty.
    Słysząc o malarii, podchwyciła temat, unosząc lekko brwi do góry. Każdego lata spędzała co najmniej kilka tygodni na gorącym kontynencie - już po pierwszych wyjazdach ponad dekadę temu niemal w rutynę weszły jej wszystkie procedury, które należało odhaczyć by poruszać się tam w sposób bezpieczny. Dlatego postukała palcem w dolną wargę, przypominając sobą co tak właściwie we wszystkich tych obowiązkach było pierwsze.
    - Wydaje mi się, że wciąż po przedstawieniu bardziej lub mniej konkretnego planu podróży i jej choć nikłego naukowego celu, po przebrnięciu przez papierologię można dostać w Świętym Mungu skierowanie do mugolskiej placówki na otrzymanie dawki szczepionki. Zawsze przysyłają mi te formularze, ale ja korzystam z usług prywatnego uzdrowiciela do tego typu spraw, więc jeśli miałabyś ochotę mogę ci je podrzucić. Nie musisz być wcale zapalonym naukowcem - mrugnęła do uczennicy, żywiąc cichą nadzieję, że nawet tak roztrzepana dusza po kontakcie z egzotycznymi, magicznymi tajemnicami zapragnęłaby wykorzystać zdobyte doświadczenia do czegoś produktywnego - I tak tego nie sprawdzają.
    Zaprowadziła ją na wielkie schody, które ruszyły się w swoim magicznym rytuale znacznie skracając drogę na wysokie, szóste piętro. Portrety zdobiące ściany zaczęły po kolei witać się z nauczycielką, ale ta podniosła tylko dłoń w uprzejmym geście, nie chcąc przerywać rozmowy ze swoją wychowanką. Szczególnie wtedy, gdy wbijając wzrok błękitnych oczu przed siebie, niby niepozornie, zapytała:
    - Nie słyszałaś przypadkiem, kto wpuścił Grubą Damę w anoreksję? Na nocnym dyżurze przez dwie godziny nie dała mi odejść, bo szlochała przez ten jeden, acz dobitny komentarz - kiedy schody zatrzymały się, Serena zrobiła krok w przód, na stałą już posadzkę korytarza. Ręką, którą nie prowadziła Bernie pociągnęła za sobą tył długiego, asymetrycznego płaszcza - To było tydzień temu. Nie wiem, jak działa metabolizm u duchów, ale już dzisiaj wyglądała o wiele szczuplej.
    Już w połowie drogi do drzwi magazynu, które otwierały się pod wpływem różdżek jedynie osób do tego uprawnionych, Serena sięgnęła do kieszeni by chwycić palcami drzewiec. Echem odbijały się jedynie ich kroki, nie zwiastując zupełnie rabanu, który miał nastąpić w ciągu kilku minut. Kobieta zatrzymała się, kładąc dłoń na framudze i obracając głowę w stronę dziewczyny. Uśmiech miała jakby... przepraszający?
    - W środku jest dużo gratów, więc postaraj się niczego nie zepsuć. Nie ręczę za to, co wcisnęli tam tym razem inni nauczyciele - mimo, że odwiedziła pokój ledwie dzień wcześniej, była prawie pewna, że w jego wystroju wiele mogło się zmienić. Z każdą wizytą w środku (a nie robiła tego często, bo o wiele bardziej wolała swoimi rzeczami zaśmiecać swój własny gabinet. Tym razem była to jednak sprawa innych gabarytów) spotykała się ze wszystkimi elementami ułożonymi w kompletnie inny sposób, woląc nawet nie pytać jak konkretnie niektóre przedmioty są wykorzystywane na lekcjach OPCM czy Zaklęć.
    - Ja mam tam tylko jedną... rzecz - nagle jej ton się zmienił, kolejne słowa wypowiedziała już z mniejszymi przerwami między nimi, jakby z zawstydzeniem i koniecznością tłumaczenia się - Może wydawać się strasznie, ale poradzimy sobie. Cokolwiek się nie stanie, słuchaj moich poleceń - cóż, z tym mogło być różnie - I nie przestrasz się. On nie zrobi nam krzywdy. Jest po prostu wystraszony.

    S.Blackwall

    OdpowiedzUsuń
  16. Wszedł do Wielkiej Sali, ale zamiast skierować swoje ociężałe kroki w stronę stołu przeznaczonego dla wychowanków Salazara, rozejrzał się dokładnie po pomieszczeniu. Przeszukał spojrzeniem część zajmowaną przez Gryfonów, ale długo nie mógł namierzyć osoby, którą chciał tam zobaczyć. Przez myśl przeszła mu ochota na kapitulacje. Złapał dolną wargę w zęby i zacisnął je na niej, ale nie dawał za wygraną. Miał ochotę zapalić, a do tego potrzebna była mu pewna, filigranowa osóbka w osobowości przypominającej złośliwość pixie. Tych przeklętych chochlików, które w drugiej klasie rozerwały mu jeden z podręczników.
    — Havoc, rusz tyłek. Co tak stoisz jak kołek? —Usłyszał pytanie tuż nad swoim uchem, ale ani rozpoznał właściciela ówże głosu, ani jego ustach nie ułożyła się żadna odpowiedź. W ramach niej wzruszył zaledwie ramionami i odsunął się nieco od wyjścia, by nie dostać od kogoś łokciem w żebra.
    Zalała go fala ulgi, gdy wreszcie zlokalizował swoimi niebieskimi ślepiami pannę Willows. Pogrążona w rozmowie siedziała nieomal na samym końcu długiego stołu i nie zwracała uwagi na otoczenie. Havoc przemieszczając się bez zawahania w jej kierunku, natychmiast poczuł na swoim karku obce spojrzenia.
    — Chyba coś ci się pomyliło — warknął do niego jeden z Gryfonów. Mike posłał mu krótkie spojrzenie i wydusił z siebie tylko - nie sądzę. Zapewne powinien po prostu poklepać Willows po plecach, szepnąć jej na ucho, że mają do pogadania po obiedzie i zająć miejsce obok zarozumiałych dupków ze swojego domu, ale nawet nie przyszło mu to do głowy. Oprócz tego, że chciało mu się kurzyć, był też głodny. Na śniadanie wypił tylko kawę i zjadł niezbyt dużego rozmiarowo rogalika, więc jego żołądek domagał się bardziej wartościowego posiłku, a od zapachów napływających zewsząd nogi się pod nim ugięły. Wobec tego, łamiąc wszelkie konwenanse, usiadł między Bernadettą a jej koleżanką, uniemożliwiając im tym samym przebieg rozmowy, która się między nimi dwiema toczyła. Na jego wargi niemal natychmiast wstąpił delikatny uśmiech, ale ich drżące kąciki zdradzały zdenerwowanie.
    — Cześć, B — przywitał się z dziewczyną, ale nie patrzył wprost na nią. Sięgnął po dzban ze skokiem z dyni i ujął nań, nalewając sobie napoju do czystego pucharka, znajdującego się przed nim. Miał zamiar skonsumować w towarzystwie Gryfonki obiad i nikt nie był w stanie odwieźć go od tego pomysłu. Ani bacznie obserwujący go prefekt naczelny, ani tym bardziej opiekunka Gryfonów, która wyjrzała znad swojego talerza, by przyjrzeć się sytuacji i ocenić zagrożenie z niej wynikające. Havoca niezwykle bawiło te poruszenie. Wiele razy zdarzało się, że wybierał towarzystwo Gryfonów, minusując w oczach aroganckich węży i w ogóle nie przeszkadzało mu to, że według nich był zdrajcą. Przebywając w zamku ponad sześć lat, nadal nie pojął, skąd wzięła się ta chora, pielęgnowana z pokolenia na pokolenia zawieść i rywalizacja między tymi domami.
    Napił się trochę soku, by zabić suchość w gardle. Oblizał szybko usta i wypuścił z nich ze świstem powietrze, jakby tym samym chciał sobie dodać odwagi przed zbliżającą się rozmową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Oboje wiemy, że to ty zabrałaś mi paczkę fajek z torby i podmieniłaś je na gumy do żucia — podjął po chwili, łapiąc w palce widelec. Dopiero teraz obdarował ją spojrzeniem, ale tym sposobem nie szukał na jej twarzy potwierdzenia, a raczej kontaktu wzrokowego. Wiedział, że to ona. Tylko ona była do tego zdolna. Robiła to już kilka razy i dobrze wiedziała, gdzie Havoc przechowywał papierosy. Bardzo często dawała mu do zrozumienia, że nie powinien zatruwać sobie nikotyną organizmu, ale do tej pory nie udało jej się go przekonać do słuszności swoich przekonań. Obiecał tylko, że nie będzie tego robił przy niej i był przekonany, że nigdy nie złamał danego jej słowa. — Nie wiem, kiedy to zrobiłaś i nie pytam, ale po prostu mi je oddaj.
      Obnażył przed nią zęby w uśmiech i skierował swój wzrok na znajdujące się na stole potrawy. Wybrał jedną i nałożył ją sobie na talerz.
      — Smacznego — dorzucił i zaczął jeść.
      Uwielbiał Bernadettę, kochał ją jak siostrę, ale — na Merlina! — nie musiała mu zabierać jednej z nielicznych przyjemności, które oferowało mu życie.

      Havoc

      Usuń
  17. [Kurde, czytam tą kartę siódmy raz chyba, ale ja naprawdę nie umiem w damsko-męskie. Kiedy jednak tak czytam siódmy raz to... ludzie jak oni by się świetnie dogadali z moim Oliverem... Ciężkie życie, ciężkie...]

    Oliver Johnson

    OdpowiedzUsuń
  18. Nico ktoś kiedyś powiedział, że jak na wychowanego wśród kupek smoczego łajna oszołoma, był nawet pojętny. Podziękował wtedy, bo jeszcze nie potrafił pyskować do obcych, a przy okazji nie miał pewności, czy to miał być komplement, czy może raczej obelga. Zawsze szybko się uczył, przyswajał nowe umiejętności, a w szkole nie miał zbyt dużych problemów z ocenami, oprócz tych momentów, kiedy próbował wcisnąć nauczycielom kit, że ropucha kolegi z dormitorium zeżarła mu cały zapas pergaminu i nawet gdyby chciał, nie mógłby odrobić pracy domowej.
    Ale jeśli chodziło teraz o Bernie, to Nico niczego już nie pojmował, więc może wcale nie był taki bystry, za jakiego się do tej pory uważał. On nie rozumiał, ona się irytowała, jak tak dalej pójdzie, to wpadną w błędne koło.
    — No ale żeby moją inteligencję oceniać po tym, że nie łapię twoich podchodów, to już skandal — powiedział, spuszczając trochę z tonu.
    Przyglądał się Bernie, próbując wyczytać coś z jej hardej miny. Najgorsze chyba było to, że zupełnie nie wiedział, co tak właściwie chciała od niego usłyszeć. Bo to, że przyszła tutaj z jakimś konkretnym planem, za którym szły konkretne oczekiwania, już do niego dotarło. A teraz słuchał i zbierał wskazówki, chyba nawet powoli zaczynał coś rozumieć. Bóle brzucha i uderzenia gorąca, choć nie brały się znikąd, w tym wypadku niekoniecznie musiały wymagać interwencji pielęgniarki. Właściwie to nie wymagały niczyjej interwencji, oprócz samej Bernie, która powinna wziąć się w garść i zdecydować, czego właściwie chciała od siebie i od niego. Ale przede wszystkim od siebie.
    — Beeernieee — prawie zaśpiewał, przechylając się w jej stronę. Nie mógł tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak się męczyła, bo zdecydowanie było w tym coś z męki. Chyba rzeczywiście trochę WTEDY przesadził, skoro samo wspomnienie pozornie niewinnego zdarzenia wywoływało w niej aż takie emocje. — Ja nie mówię, że wtedy to było nic. Ale nie widzę, jak wszystko może być znowu po staremu, skoro już teraz nie jest. — Ustępował jej. Jak mamę i smoki kochał, ustępował. Bernie powinna być z siebie dumna, bo dokonała pozornie niemożliwego. Wcale przecież nie chciał, żeby szukała sobie kogoś innego, nie przeganiał jej i nie wyśmiewał. Zwyczajnie nie docenił powagi sytuacji, co przecież miał we krwi. A teraz ustępował, bo to nie wyglądało jak coś, z czym Bernie, pomimo szczerych chęci, mogłaby poradzić sobie sama, co przed chwilą szczerze przyznała. Nico nie miał nawet najmniejszego zamiaru stać się przyczyną jej nieszczęścia, nawet jeśli miałoby jej ewentualnie przejść.
    Dał jej pstryczka w kolano.
    — Zostanę twoim chłopakiem, jeśli propozycja wciąż jest aktualna, na co szczerze mam nadzieję — oznajmił, podnosząc się na równe nogi. — A teraz, jak po staremu, możemy przejść się na błonia. Trochę tu gorąco — dodał, bo Bernie była cała czerwona, a jemu też się z tego wszystkiego zaczęło robić trochę ciepło. Dla ochłonięcia będą się mogli nawet wrzucić nawzajem do jeziora.
    Dłoń, którą wyciągnął w jej stronę, na znak, że wybaczał jej te laski i że już rozumiał stanowiła zaproszenie, ale nie byle jakie, bo takie, któremu się nie odmawiało. (Choć wciąż mógł dostać za to wszystko w mordę, czemu nie, każda możliwość do pewnego stopnia wchodziła w grę). Nie miał pojęcia, jak to sobie rozsądnie poukładają, ale po to było się młodym, żeby robić dziwne i nie do końca przemyślane rzeczy, a dopiero potem się nad nimi zastanawiać.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  19. [Hah i minus siedemset dla Gryffindoru jak nic, gdyby ta dwójka zaczęła rozrabiać! No dobrze, ostrzegam, jestem słaba w relacje z koleżankami, ale może udałoby się coś wymyślić, co Ty na to? Jeśli tak, to zapraszam na maila, nie będę Ci śmiecić pod kartą ;)]

    Ollie

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie, to zupełnie nie było normalnie. Ale czy Nico i Bernie kiedykolwiek robili coś normalnego? Nico sobie nie przypominał. Może tylko poznali się w przyziemnych warunkach — zaczęło się w końcu, jeśli go pamięć nie myliła, od tego, że oboje w tym samym czasie próbowali dokonać szturmu na kuchnię. Za to później, kiedy zorientowali się, że świetnie nadają się na partnerów w zbrodni, zawsze mocno odbiegali od reszty. Nie było się więc co dziwić, że i tym razem zrobili coś dziwnego.
    Może powinien być bardziej asertywny. Albo zawczasu upewnić się, że Bernie wiedziała, co proponowała. Bo oczywiście uważał ją za bardzo bystrą, tylko trochę nieokiełzaną dziewczynę, ale nie miał pewności, co dla niej to wszystko tak naprawdę oznaczało.
    Szkoda, że mądrze zaczynał myśleć, kiedy przeważnie było już po fakcie.
    Szczerze mówiąc, to spodziewał się, że Bernie znowu się o coś wścieknie — wybuchowości nigdy nie można było jej odmówić, przypominała mu pod tym względem walijskiego zielonego smoka, który potrafił strzelić focha, kłapnąć pyskiem i dmuchnąć ogniem w najmniej spodziewanym momencie. Ulżyło mu jednak, kiedy okazało się, że cała złość nagle wyparowała i Bernie znowu była radosnym chochlikiem, któremu dał się pociągnąć przez zamek.
    Dopiero kiedy przystanęli, zdał sobie sprawę, że ona naprawdę nie wiedziała, w co się pakowała. Znaczy się, w sumie to nie pakowała się w nic, bo to nawet nie był konwencjonalny związek, to był związek pomiędzy dwójką oszołomów o podobnych zamiłowaniach, którzy spotkali się podczas realizowania planu kradzieży jedzenia i od tamtej pory jedno znajdowało drugie, jeśli trzeba było zrealizować jakiś głupi lub ryzykowny (ale za to dostarczający niepowtarzalnej frajdy!) pomysł.
    — Eeeeee… — zaczął, kompletnie nieprzygotowany na to pytanie. Umawiali się, że będzie tak, jak wcześniej. Nie miał zamiaru więc uświadamiać Bernie na temat tego, co robił ze swoimi dwiema poprzednimi dziewczynami, zwłaszcza, że przed chwilą prawie pokłócili się o to, gdzie miał ręce, kiedy było jej zimno. — W sumie to nic ciekawego — stwierdził, wpadłszy na genialny pomysł unikania konkretów. — Łażą za sobą, póki nie mają się nawzajem dość. Działają sobie na nerwy. No, i czasem jedno odrabia za drugie pracę domową…
    Nawet nie wiedział, że taki był z niego bajkopisarz.
    — Jak to, co mają smoki? U smoków to nie działa tak, jak u ludzi — powiedział, lekko oburzony tym, że Bernie spędzała w jego towarzystwie tyle czasu i jeszcze nie zapamiętała, co o nich opowiadał. — Dobierają się z reguły rasami, rozumiesz. Cały romans pomiędzy smokami sprowadza się do tego, żeby było z niego jajo. Z nas jaja nie będzie, no chyba że o czymś nie wiem… — rzucił w nagłym przypływie dowcipu i kiedy zdał sobie sprawę, jak to właściwie zabrzmiało, już wiedział, że pewnie jednak wyląduje dzisiaj w tym nieszczęsnym jeziorze.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie popędzał ją w pozbieraniu wszelkich myśli, ale, zauważysz, że buja w obłokach i wcale nie słucha co się do niej mówi, nie ułatwił jej tego, podświadomie przypuszczając, że w końcu się domyśli, dlaczego nęka ją w trakcie pory obiadowej swoją osobę, chociaż ostatnim czasy naprawdę rzadko ze sobą przebywali. Nie było ku temu odpowiedniej okazji, a przydział do innych domów, a także inny rok nauki wcale tego stanu rzeczy nie ułatwiał. Dając jej czasu na poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie, w najzwyczajniej na świecie zabrał się do zapełniała swojego pustego żołądka, ale przychodziło mu to z nieomal trudem. Nie mógł się na tym skupić, czując na odsłoniętych skrawkach skóry spojrzenia zdziwionych Gryfonów obecnością Ślizgona przy ich stole, ale żadne właściciel owych spojrzeń ani słowem się nie odezwał, jakby wraz z tym specyficznym widokiem, odjęło im mowę. Zerknął w nań stronę, ale natychmiast wrócili do wcześniej wykonywanych czynności, aż w końcu przestali mu się przyglądać, jak rzadkiemu okazowi w Zoo, dzięki czemu mógł wreszcie ze spokojem przegryźć zawartość swojego talerza. Jedząc, miał wrażenie, że w tej części Wielkiej Sali wszystko smakowało inaczej, z pewnością lepiej. Dolał sobie soku i popił nim kolejne parę kęsów przeżutego obiadu, ale w końcu beztroskie spożywanie posiłku zostało przerwane przez znajomy głos. Słowa, która wypadły z gardła Willows ani trochę nie przypadły mu do gustu. Mimowolnie zmarszczył nos i, by podkreślić swoje stanowisko w tej kwestii, westchnął ciężko. Podejrzewał, że Gryfonka pójdzie w zaparte i nie będzie chętna do współpracy. W kwestii palenia papierosów nigdy nie była, a on nie do końca pojmował skąd u niej taka niechęć do używek. Nawet jeśli ich spożywanie zdoła odbić się na zdrowiu Havoca w destrukcyjny sposób, będzie to głównie jego problem i nikogo nie pociąganie do odpowiedzialność za swoją głupotę. Paląc, wiedział, jakie groziły mu konsekwencje i poniekąd sam prosił się o raka płuc, kończąc jedną i zaczynając drugą paczkę fajek, bo już nie raz się zdarzało, że był w stanie jedno pudełko wypalić zaledwie w ciągu jego dnia. Papierosy nie tylko go uspokajały, ale pomagały też pozbierać niezbyt uporządkowany bałagan w głowie, który był porównywalny z tym na głowie. Mając mrowiący w płucach dym, czuł się trochę jak w niebie, chociaż nie wierzył w życie po śmierci, ale wiele o takowym słyszał, przez co wreszcie wyrobił sobie o nim wyobrażenie i zaczął się zastanawiać, co stało się z jego matką, gdy dokonała żywota. Przyłapywał się na tym, że chciałby ją kiedyś spotkać chociaż niejednokrotnie żałował, że nie pozostała z nim na ziemi pod postacią ducha. Będąc na Wieży Astronomicznej, lubił wyobrażać sobie, że słyszy jej głos, mimo iż zdawał sobie sprawę, że był to zaledwie skowyt wiatru uderzającego o murowaną konstrukcję. Wtedy zazwyczaj dużo palił i rozmyślał, ale nie przynosiło to żadnych efektów, oprócz ukłucia w klatce piersiowej i przenikającego do kości zimna. Pamiętał, jak raz musiał grzać palce przy kominku, by odzyskać w nich czucie.
    Odgonił od siebie te myśli, które pojawiły się nie wiadomo skąd i nie wiadomo w jakim celu. Wykrzywił wargi w uśmiech, bo ten zdążył nieco zależeć.
    — Jesteś niereformowalna. Znasz mnie tak samo dobrze jak własną kieszeni i dobrze wiesz, że nie lubię tego typu prezentów — przypomniał jej cierpliwie, ale ani słowem nie wspomniał dziewczynie o papierosach. Nałożywszy wybraną potrawę na widelec, zatrzymał nań w połowie wędrówki do ust, nie spuszczając uważnego spojrzenia z oblicza Gryfonki. Odłożył srebrny przedmiot na talerz i wytarł kącik warg w serwetkę. — Nie zachowujesz się jak ty. Co ci gryzie? — zainteresował się, wykrzesując z siebie resztki empatii, które nie zostały pogrzebane ani przez kontakt z trudnym w obyciu ojcem, ani przez przynależność do domu Salazara; nadal w nim tkwiły i czuł z tego tytułu niewysłowioną dumę. Były na tyle intensywne, że chwilowo chęć, by zapalić się rozmyła. Skoncentrował się na swojej prawie siostrze, by dać jej jasno do zrozumienia, że chce wiedzieć, co zamknęło ją w krainie myśli.

    OdpowiedzUsuń
  22. A czego innego Bernie oczekiwała, jeśli nie starego, dobrego małżeństwa? Nico tylko grzecznie się dostosowywał, żeby nie dawać jej jeszcze więcej powodów do zmartwień i bólu brzucha, niż już zdążyła doświadczyć. Można by wręcz rzec, że nawet trochę się przejął, a jego wyrzuty sumienia naprawdę nie dopadały zbyt często. To nie był normalny związek i nikt nie mówił, że taki będzie. To był… Eksperyment.
    — Uważaj, z czego się cieszysz, Bernie, bo zawsze to naprawdę kawał czasu. Sama wiesz, że ze mną czasem trudno wytrzymać — zażartował. Trochę go rozczulała, a trochę bawiła ta radość Bernie, choć z drugiej strony takie na zawsze lekko go przerażało. U niego nic nie było na zawsze, przynajmniej jak do tej pory. Za często zmieniał zdanie, za szybko się nudził, za dużo chciał zrobić i przeżyć. I nie chciał owijać Bernie w bawełnę ani mydlić jej oczu, nie potwierdzał więc ani nie zaprzeczał, wciąż próbował wyczuć grunt.
    Bo jemu również się WTEDY podobało, ale zdecydowanie nie chciał, żeby cokolwiek się drastycznie teraz musiało zmienić.
    — Ja? Zdradzałem? Ciebie? — powtórzył z udawanym zdziwieniem. — To moje smoki powinny poczuć się zdradzane, jeśli już. I wiesz, nic ci z podręcznika, tutaj do wszystkiego musisz dojść sama, bo w każdym przypadku jest inaczej. — Wciąż trochę go dziwiło, że taki mały dzikus jak Bernie (to był komplement!) akurat o tych sprawach wydawał się mieć tak niewielkie podejście. Albo udawała i go sprawdzała, albo trochę czasu przesiedziała pod kamieniem. To też jakieś hobby.
    Przysłuchiwał się wykładowi Bernie z rosnącym zdziwieniem. Czyli jednak nie siedziała pod kamieniem… Mało tego, jeszcze wzięła się za uświadamianie, jakby Nico wyglądał na kogoś, kto tego potrzebował!
    — Ja ci dam plemniki… — mruknął zaskoczony, a zaraz potem uświadomił sobie, co właśnie powiedział. To by było już na tyle o podstawach biologii… — Niech mnie smok łapą trzaśnie, Bernie, jest coś jeszcze, co chciałabyś mi wyjaśnić? — zapytał, wcale nie urażony, wręcz przeciwnie, ciekaw tego, z czym jeszcze to pozorne niewiniątko mogło wyskoczyć.
    Lama. Może trochę był tą lamą, że tak Bernie nie docenił?

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  23. - W czasach Grubej Damy jej sylwetka była marzeniem wszystkich kobiet. Skonfrontowanie jej z obecną rzeczywistością jest dużym wstrząsem, ale - Serena wzruszyła ramionami, co zdarzało jej się niebywale rzadko - To nie ja korzystam z waszego pokoju wspólnego, do którego nikt się nie dostanie jeśli stróżujący mu obraz obróci się w kości - uśmiechając się, rozłożyła dłonie w bezradnym geście. Jej słowa były tylko po części prawdą, bo jeśli sytuacja obrałaby taki obrót rzeczy... Cóż, dużo rabanu i odpowiedzialność za jej rozwiązanie ciążyłaby właśnie na niej, opiekunce Gryfonów. Zanotowała w głowie, że powinna poprosić Prawie-Bezgłowego Nicka o podniesienie poczciwej kobiety tkwiącej w portrecie na duchu i szepnięcie jej kilka komplementów dotyczących jej sylwetki.
    - Bernie, to ja prowadzę twój szlaban - spojrzała na dziewczynę trochę z rozbawieniem, trochę z politowaniem - Jeśli miałabyś spędzić go na sprzątaniu jakichkolwiek gratów, to tylko moich. A tak, jak mówiłam, to nie ja zasyfiłam ten magazyn - kobieta wzdrygnęła się, gdy mimo oświecenia sobie drogi zaklęciem lumos, ledwie po kilku krokach jej stopa spotkała się z kociołkiem oblepionym dziwną, zieloną mazią, który chyba robił za swoistą ozdobę podłogi.
    - Jeśli część tego bałaganu będzie podpisana imieniem i nazwiskiem, w co wątpię, to nie hamuj się przed wypomnieniem tego któremuś z nauczycieli na lekcji - postanowiła, że bezpieczniejszym będzie posłanie zaklęciem wiązki światła pod sam sufit, dając tym samym lekką poświatę, która powinna zapobiec głupiej śmierci przez potknięcie się o jeden z leżących tu i ówdzie przedmiotów. Takie położenie światła powodowało jednak, że w całym pomieszczeniu padało bardzo dużo cieni, w których mogło się czaić wiele rzeczy, z których nauczycielka niekoniecznie zdawała sobie sprawę. Powiew towarzyszący szybowaniu zaklęcia spowodował, że na jej ramię spadła jakaś poplamiona atramentem, bawełniana szmatka. Westchnęła głośno - Faceci - nie potrzeba było widzieć stanu, w jakim znajdował się owy magazyn, by wyczuć, że był on dobrą wymówką dla Sereny na ponarzekanie na znaczną przewagę płci męskiej w gronie pedagogicznym - Mówię prawdę, zrób tak. Może zrobi im się głupio i ktoś wreszcie tu posprząta.

    Słysząc ze strony oddalonej o kilkanaście metrów ściany (ah, te zaułki niekończącego się Hogwartu)... chrumknięcie, obrzuciła dzierżoną przez Gryfonkę różdżkę spojrzeniem. Nabrała głęboko powietrza zdając sobie sprawę z tego, że kolejne kilka minut będzie decydujące.
    - Może być niebezpiecznie, ale nic nam nie grozi. On nas nie zaatakuje - krótkim zaklęciem spowodowała, że przedmioty torujące im drogę do drugiej strony magazynu rozstąpiły się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem i opadły głośno na boki, ukazując wąską dróżkę na ozdobnej posadzce. Narobiło to jednak niepotrzebnego hałasu, który zniszczył całą ostrożność, którą Serena starała się stworzyć stąpając od momentu wejścia przez drzwi praktycznie bezszelestnie.
    Światło wiszące pod sufitem rzuciło blask na kształt, który zamajaczył pod jedną ze ścian. Sylwetka zwierzęcia wydawała się przezroczysta, pokryta błyszczącą barierą, która jednak wraz z charakterystycznym odgłosem wydanym przez guźca zniknęła całkowicie, a oznaką jego obecności stały się jedynie graty, które z łoskotem zmieniały swoje położenie kiedy stworzenie rzucało się w paniczną ucieczkę przed przybyszami.
    Serena jęknęła ze zrezygnowaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Tommy! - powtórzyła imię kilka razy, jednak na marne, bo kreatura musiała zaszyć się w nowej kryjówce i ani myślała wychodzić - Musimy go jakoś wywabić - powiedziała chyba bardziej do siebie, niż do towarzyszącej jej Bernadetty, i w odruchu zaczęła przekopywać losowe przedmioty leżące w koło w poszukiwaniu... Sama nie była pewna, czego. Mimo, że dotargała tu tego osobliwego pupila aż z dalekiej Afryki, to żaden z niej był ekspert od magicznych stworzeń - Tommy to tebo. Od dwóch lat spokojnie sam wyprowadzał się po korytarzach, nie sprawiając nikomu problemów, ale Irytek nie dawał mu spokoju - przerwała, podnosząc do góry w dłoni... gumowego kalosza, by w świetle zaklęcia ocenić, czy jest on dobrą przynętą. Niestety, odkąd Tommy stracił swoje kły na rzecz bezlitosnego kłusownika w Kongo, nie przepadał już za zabawą w wieszanie na nich najróżniejszych rzeczy - Na Merlina, obiecuję, że kiedyś dokopię się do wszystkich archiwów i zrobię dokładną listę wszystkich istot, które potrzebowały pomocy psychologicznej po obcowaniu z tym poltergeistem! Koszt tych wszystkich psychiatrów leczących spowodowane przez niego przypadki zadłużyłby szkołę całkowicie - mruczała pod nosem, choć średnio było ją już słychać, bo od początku swojego narzekania dosłownie po uszy tkwiła w stercie gratów, raz po raz wyrzucając za siebie coraz to ciekawsze, acz niepotrzebne w chwili obecnej kąski. Gdy tylko odsunęła się do tyłu, nie znalazłszy niczego przydatnego, tunel wydrążony w górze przedmiotów przez jej ciało zawalił się z łoskotem. Oparła dłonie na udach.
      - Bernie, na co czekasz? Szukaj czegoś! Co mogą lubić guźce?

      nie zabijajmy świnki Peppy plis

      Usuń
  24. Nie, w chęci zdobywania i poszerzania wiedzy nigdy nie było nic złego, ba!, Nico nawet by Bernie do tego zachęcał, ale znaczenie miała także (w tym przypadku zwłaszcza) metoda. A może rzeczywiście był tą lamą, nawet lamą do kwadratu, bo nie zauważył, że Bernie się przez wakacje trochę… Dorosło? Wciąż była mała, pyskata i gotowa siać spustoszenie w Hogwarcie, jeśli znaleźć jej odpowiednie towarzystwo, ale ewidentnie dorobiła się paru nowych zainteresowań.
    — Sama jesteś lama — wymamrotał obrażony, pokazując jej język za plecami, no bo przecież miał swój honor.
    Wiedział, że znowu się wkopał, ale cóż, skoro taki talent dostał od życia, to najwyraźniej nie było mu przeznaczone się marnować. Ona mogła mu się kazać doedukować świerczykiem, a on jej nie mógł o plemniku wspomnieć? Zresztą, sama zaczęła!
    Razem bywali naprawdę gorsi niż dzieci.
    — Zdziwiłabyś się, jak ja jestem wyedukowany! — stwierdził, znowu unosząc się honorem, czy co tam innego nim kierowało. Bernie mogła sobie nie zdawać z tego do końca sprawy, ale czasem stanowiła naprawdę trudny orzech do zgryzienia. Jasne, dogadywali sobie tak, że niejeden by się za głowę złapał, jak tak w ogóle można, więc Nico też święty nie był. Ale o to, kto był w tym związku mniej reformowalny to naprawdę byłby się gotów kłócić.
    Przyglądał się bez zaskoczenia, jak Bernie poturlała się po trawie aż nad jezioro, ale sam nie miał w żadnym wypadku zamiaru robić tego samego. I to wcale nie dlatego, że nie chciał skończyć w lateksowych rękawiczkach i fartuszku, ale zwyczajnie jego poparzona łapa wyczuwała zmianę pogody i już zaczynała dawać o sobie znać. Nie, nie zamierzał się turlać. W głowie miał dużo bardziej szatański plan.
    Zbiegł nad jezioro i, udając, że przejął się jej grymasem bólu, kiedy tak się beztrosko toczyła, postanowił pomóc Bernie wstać. Popełniła fatalny błąd, kiedy niczego nieświadoma przyjęła jego wyciągniętą dłoń. Pyskate to-to, ale również małe, więc nawet nie zdążyła zaprotestować, kiedy porwał ją w górę, przerzucił sobie przez ramię i oznajmił:
    — A teraz do jeziora!
    I kto tu miał dobrą passę?

    Nico co się Bernie stało w kartę, bo jej nie poznajemy? :D

    OdpowiedzUsuń
  25. — Jeśli jesteś samolotem, to zaraz będziesz wodować! — zawołał Nico, całkiem przekonany już do swojego niecnego planu. Nie chciał Bernie oczywiście utopić, tak się z nią drażnić. Oboje wiecznie się ze sobą drażnili i uznał, że lekkie orzeźwienie dobrze im zrobi.
    Bernie wpadła do płytkiej wody, rozpryskując ją na wszystkie strony, a kiedy się wynurzyła, Nico w najlepsze zaśmiewał się z niej na suchym brzegu. Wiedział, że będzie chciała się zemścić, ale nie przewidywał, że zadziała tak szybko, dał się więc dopaść i skoczyć sobie na plecy.
    — Złaź, bo cię znowu tam wrzucę! — pogrodził, ale Bernie… To była Bernie, nie miał nad nią absolutnie żadnej kontroli. Czasem zastanawiał się, czy nad tą dzikuską ktokolwiek kiedykolwiek miał kontrolę. W tym tkwił cały jej urok.
    Znowu go przechytrzyła — zdecydowanie nie zamierzał brać dzisiaj przymusowej kontroli w jeziorze, ale plany te musiał porzucić w chwili, w której został wbrew swojej woli zaciągnięty i wepchnięty do wody. W głowie mu się nie mieściło, że dał się tak urządzić. Nigdy nie był fanem zbiorników wody większych od łazienkowej wanny, a kiedy rzucone przez Bernie zaklęcie sprawiło, że poślizgnął się i wylądował po kolana i łokcie w wodzie, natychmiast postanowił się jej odpłacić. Sięgnął po swoją różdżkę i w pierwszej chwili wydawało mu się, że zwyczajnie wsunął ją do drugiej kieszeni, które specjalnie na tę okazję przyszył sobie pod swoją ulubioną kurtką. Pudło — tam również jej nie było.
    Zgubił różdżkę.
    — Poddaję się! — zawołał w stronę Bernie, która uciekła w głąb jeziora. — Wracaj tu, bo jak postanowi cię zeżreć kałamarnica, to nie pomogę!
    Nie dość, że musiał przyznać, że Bernie z nim wygrała, to jeszcze przesiał gdzieś własną różdżkę. Pięknie.

    będę tęsknić za tamtym zdjęciem :D

    OdpowiedzUsuń
  26. [Ojej, ale mi miło. Dziękuję. Przez chwilę miałam problem z namierzeniem postaci, ale jestem. I jestem otwarta na wszystkie wątki relacji, chętnie jej z Deanem podokuczamy tak troszeczkę. Bo nie chcemy być wcale złośliwi. W końcu to miły chłopak, chyba.;)]

    Dean Bethell

    OdpowiedzUsuń
  27. [A czy ja mogę pomysł nieco skierować w inną stronę i zaliczyć kochaną Benię do grona dwóch zaufanych osób wspomnianych w karcie Victora i mimo wielu przeciwieństw Benia szanowałaby cichy styl życia Victora? :D]

    Victor Ward

    OdpowiedzUsuń
  28. [Oh nie, Victor, by nie chciał, aby Bernie robiła coś wbrew sobie ze względu na jego spokojne uosobienie, więc Beniu bądź głośna za dwóch! <3]

    Vicotr W.

    OdpowiedzUsuń
  29. [Proponuję zacząć na luzie, na spokojnie, mianowicie może od korzystania z ostatnich uroków słońca po rozpoczęciu roku szkolnego. Wspólne wylegiwanie się na błoniach po skończonych zajęciach będzie idealne :D]

    Victor W.

    OdpowiedzUsuń
  30. [Najpierw lanie, potem buziak. Alphie nie jest stały w swoim zainteresowaniu i uczuciach (chyba, że w kontekście jednej osoby, o czym nie do końca sobie zdał jeszcze sprawę), więc razem z Bernie faktycznie mógł mieć epizod, który zagwarantował jej jedno z wyższych miejsc na liście.]

    Alphie

    OdpowiedzUsuń