Eirlys
Day
VII rok, Hufflepuff,
pałkarz, koło ONMS, zielarskie, klub eliksirów
Silny akcent, przekleństwa rzucane tylko w języku walijskim i
nieskończone zapasy swetrów, czapek i szalików z owczej wełny.
Wesoła paplanina, plączące się nogi, zielone oczy i piegowaty
nos. Jest skłonna do uniesień – wpada w euforię z byle powodu,
melancholię, bo ma słabość do smutnej muzyki, irytację z
morderczymi skłonnościami, bo Ślizgon, którego na korytarzu
raczej by ucałowała, nieczysto faulował na boisku jej kolegę z
drużyny; biada mu. Na widok deszczu nie zmienia żadnych planów, wyjmuje
jedynie kolorowe kalosze, z których nie wyrosła od dzieciństwa,
kocha wiatr, bez którego jakoś dziwnie lekko lata jej się na
miotle, a drażni ją raczej za wysoka, niż za niska temperatura.
Dzieciństwo spędziła na walizkach, czasami nawet w nich,
obserwując pracę niegardzącego żadnymi żyjątkami ojca smokologa i już wtedy wiedziała, że
prawdopodobnie pójdzie w jego ślady, choć odkrycie Quidditcha
nieco zamąciło jej w głowie i wciąż rozważa wszystkie za i
przeciw. Matki nie
pamięta, a Dayowie, stary, walijski, czarodziejski ród, nie
wspominają o niej słowem; babka, gdyby była wierząca,
prawdopodobnie wykonywałaby znak krzyża na jakąkolwiek wzmiankę o
tej kobiecie. Eirlys nie wnika jednak, bo nieco szalony ojciec daje
jej wszystko, czego mogłaby potrzebować; zaraża śmiechem, chowa
mugolską muzykę, literaturę i czekoladę przed własną, nieco
zbyt tradycyjną rodziną, do spania czasami nadal opowiada historie,
które wydają się nieprawdopodobne nawet dziecku wychowanemu wśród
wszechobecnej magii. Choć przede wszystkim, nigdy jej nie porzucił;
nie pozwolił dziadkom na indoktrynację swojej jedynaczki, wszędzie
zabierając ją za sobą. A Eirlys uczyła się życia w otoczeniu
zwierząt i niebezpieczeństw, z których nawet nie zdawała sobie
sprawy. Może dlatego ludzie nie wydają jej się tacy straszni.
Zdjęcia się zmieniają. Oddaję wam mojego skrzata, róbcie z nią, co zapragniecie. Hej!
[ A już zaczynałam się martwić, że dobra passa na Puchonów przeminęła… Jak to miło z Twojej strony, że wyprowadziłaś mnie z tego błędu! Cześć i czołem, witamy na blogu :) Nie mogłam się nie odezwać, zarówno widząc tak cudownie pozytywną koleżankę z domu, jak i Twój nick – może to mój podstarzały wiek lub nieuleczalny sentyment, ale kocham Agathę Christie i uwielbiam jej małego, belgijskiego detektywa <3 Chętnie stworzyłabym coś z Twoją panią, sądzę że ona i Mae dogadałyby się ze sobą bez najmniejszego problemu. A w dodatku obie należą do drużyny, więc znajomość murowana ;) Daj znać, jeśli będziesz miała ochotę na jakiś wspólny wątek. Życzę Ci udanej zabawy i mnóstwa weny do pisania! ]
OdpowiedzUsuńMae Macmillan
[Cześć! Przede wszystkim życzę świetnej zabawy na blogu! A Eirlys jest super, już czytając kartę można odczuć, jaka pozytywna z niej osoba, no i jej ojciec wydaje się być naprawdę fajnym facetem. Sama chętnie bym się z nią zaprzyjaźniła, ale na blogu mogę zaoferować tylko swoich panów – Skylara albo Fabiusa. Ogólnie to sądzę, że prędzej dogadałaby się ze Skylarem, bo są na tym samym roku, oboje grają w drużynie, no i należą do koła ONMS, więc powinni się już od dawna całkiem dobrze znać i, mam nadzieję, lubić, na tym zbudowałoby im się jakiś wątek. No chyba, że wolałabyś spróbować czegoś z moim smutnym panem jasnowidzem, to też oczywiście nie ma przeszkód, zapraszam ;)]
OdpowiedzUsuńSkylar Hawthorne / Fabius Rookwood
Witamy serdecznie i życzymy udanej zabawy!
OdpowiedzUsuń[Puchonka! Puchoni górą!
OdpowiedzUsuńJeśli ojciec-smokolog od najmłodszych lat zaprzyjaźniał Eirlys (co za piękne imię!) z najróżniejszymi magicznymi zwierzątkami, to rzeczywiście, ludzie już nie straszni. Opanuj smoka, a poradzisz sobie z każdym, Nico coś o tym wie ;D.
Naszym postaciom jest tak bardzo po drodze, że aż żal byłoby tego nie wykorzystać, nie sądzisz? ;D]
Nico Svanidze
[Podzielam entuzjazm poprzedników spowodowany przyrostem puchońskiej serdeczności. I relacja Eirlys i tata vs reszta rodziny to miód na moje serce, bo bardzo przypomina mi moją dawną postać <3 Baw się dobrze, nie daj pożreć przez smoki, a w razie ochoty wpadaj do mnie, bo chcę się z tą pieguską pokolegować!]
OdpowiedzUsuńV.Greed/S.Blackwall
Gdyby Nico mógł, zaszyłby się w swoim ukochanym rumuńskim rezerwacie smoków, ukrytym pośród górskich masywów w południowych Karpatach. To było jego miejsce na ziemi i był tego pewien niż czegokolwiek innego, mimo że poza Rumunią niewiele świata widział. Miał tam swoje ulubione smoki, te, które go znały i pozwalały pogłaskać się po pyskach, przy których jego dłonie były tak śmiesznie małe. Miał tam swoją pasję, sposób na życie, przez połowę tego lata miał nawet Eirlys, swojego partnera w zbrodni od najmłodszych lat. Niczego więcej nie potrzebował.
OdpowiedzUsuńI sam nie wiedział, co sprawiło, że zdecydował się wszystko to zostawić, po to, by podążyć za Lys do Walii. Nie prosiła go, żeby z nią jechał, ale… Chyba sam chciał. Nie mógł tak po prostu przez cały miesiąc prawie za rękę łazić z nią od jednego smoka do drugiego, a potem powiedzieć a, ty już wyjeżdżasz, to krzyżyk na drogę, zobaczymy się w szkole. W końcu Walia nie była taka zła, oprócz tego, że samo wspomnienie tego kraju, z którego przecież w połowie sam pochodził, przypominało mu o tym, jak banda tamtejszych urzędasów z Ministerstwa Magii wciąż uparcie utrudniała przepchnięcie zezwoleń na założenie nowego sanktuarium dla smoków w Górach Kambryjskich.
Pożegnali się więc z wyjątkowo gorącym rumuńskim latem i wyruszyli w podróż do zielonej Walii, która przywitała ich niczym innym, jak deszczem. Naprawdę, Nico nie lubił całych tych stereotypów, ale nie dość, że nie miał tu smoków, to jeszcze pogoda sprzysięgła się przeciwko niemu. Zakwaterowani u dziadków Lys, jakoś musieli zorganizować sobie czas. A że oboje ich nosiło odkąd tylko nauczyli się chodzić, a przynajmniej tak Nico słyszał od rodziców, wystarczyło, że pewnego dnia nagle przestało padać (ciekawe na jak długo) i… No cóż, to oznaczało chyba porę na przygodę?
Od dziadków Lys, ludzi nawiasem mówiąc wspaniałych, których czasem nawet jej zazdrościł, bo o własnych wiedział niewiele, dowiedział się, że powinien szukać jej gdzieś na dworze. I znali się dość długo, żeby nie musiał główkować nad tym, gdzie najpierw powinien zaglądnąć. Domek na drzewie, który już dawno zrobił się na nich mocno za mały, wciąż trzymał się mocno na rozłożystych gałęziach ogromnego jesionu. Kiedyś przesiadywali w nim całymi dniami i ciężko ich było na noc zagonić do łóżek, teraz Nico nie mógł rozprostować wewnątrz pleców.
Pierwsza myśl okazała się strzałem w dziesiątkę, bo ledwo wspiął się na ostatni szczebel drabiny, a już zobaczył, gdzie schowała się Lys.
— Nigdy nie byłaś dobra w chowanego — oznajmił na powitanie. — Chodźmy gdzieś — dodał zaraz, nie zamierzając ukrywać, że o ile lubił to miejsce, dom dziadków Lys i jego najbliższą okolicę, to powoli zaczynał się najzwyczajniej w świecie nudzić. — Możemy nawet gnomy łapać. — Rękę, którą wyciągnął w stronę Lys, należało potraktować jak zaproszenie z rodzaju tych, którym się zwyczajnie nie odmawia.
Nico (będzie lepiej, obiecuję)
[Ależ z niej czarująca panienka, hej! Poszukiwałabyś może dla Eirlys jakiegoś konkretnego powiązania czy w razie zainteresowania wspólną rozgrywką preferowałabyś urządzenie sobie burzy mózgów? Życzę przy okazji niezwykle owocnej zabawy i masy weny c:]
OdpowiedzUsuńDeucent Faradyne/Arsellus Langhorne/Aleister Sheehan
[Pośpiewamy ♥ Ale brakuje mi wątków w którym Vinny z kimś się jeszcze nie zna, dlatego wpadłam na pomysł! Mamy wakacje, więc matka załatwiła mu dorywczą pracę w sklepie ze sprzętem do Quidditcha na Pokątnej. Biorąc pod uwagę jego brak zainteresowania tym sportem pewnie nie jest z tego powodu wniebowzięty, a wyobrażam sobie, że z racji pozycji pałkarza Eirlys na pewno potrzebowała by wymiany jakiejś części swojego rynsztunku na nowszy model przed nowym rokiem szkolnym. Polecamy się do kompletnie niepomocnej pomocy w wyborze nowych ochraniaczy :D]
OdpowiedzUsuńVinny
Nico wciąż pamiętał, że kiedy Lys po raz pierwszy pojawiła się ze swoim ojcem z rezerwacie, była dla niego prawie jak objawienie. Od dzieciaka świetnie się uzupełniali, głównie dlatego, że żadnemu nie brakowało głupich pomysłów, a szanse powodzenia we dwójkę zawsze się zwiększały. Na początku nie znosił, kiedy wyjeżdżała i wychodził z siebie, gdy wracała, a w szkole twardo powtarzał, że chciał trafić do Hufflepuffu, bo tam na siedem wspaniałych lat wylądowała jego mama, i nikomu nigdy się nie przyznał, że bardzo chciał tam pójść za Lys. Trochę nie mógł tego przeżyć, potem jeszcze nie do końca rozumiał, jak Quidditch mógł u niej wygrać ze smokami, ale fakty były takie, że właściwie przez te wszystkie lata nic się między nimi nie zmieniło.
OdpowiedzUsuńNawet nie chciał myśleć o tym, co by go ominęło, gdyby ich ojcowie nigdy się nie spotkali i nic by się od tego spotkania nigdy nie zaczęło.
— A zapomniałaś już, jak na pierwszym roku uciekałaś do biblioteki, bo za tobą łaziłem i kazałem się prowadzić do kuchni? — przypomniał niewinnie, bo rzeczywiście, to było śmiechu warte. Lys wiedziała, jak zresztą wszyscy, którzy Nico znali, że najłatwiej było się przed nim schować w miejscu, w którym należało być cicho i nie kłapać jadaczką. — Zawsze możemy odgnomić ogród jakimś mugolom, pewnie zwalają wszystko na biedne krety… — stwierdził, zanim dał się porwać i poprowadzić za rękę.
Wysoka trawa była jeszcze mokra po deszczu. Niebo wciąż zasnuwały ciężkie chmury, choć nie wyglądały jak zwiastun kolejnej ulewy.
— Zapomnij o gnomach, zawsze chciałem mieć do kolekcji pióro Memortka — powiedział Nico, ożywiwszy się na wzmiankę o tym wspaniale ubarwionym ptaku. Był świadom, że istniało ogromne prawdopodobieństwo, że staremu Daiowi coś się zwyczajnie przywidziało — dobry wzrok nigdy nie szedł w parze z przydomkiem stary, ale właściwie czemu nie? Łączyłoby się to z teorią, o której czytał parę miesięcy temu w Kolumnie zoologicznej Proroka Codziennego. — Słyszałaś, że podobno Memortki mają ostatnio na pieńku z Lelkami Wróżebnikami? Podobno Memortkom zaczęły smakować elfy i nie mogą się zmieścić w Irlandii. Choć to trochę głupie, bo elf może stanąć Memortkowi w gardle… — podzielił się tą ciekawą teorią z Lys, ciekaw jej zdania.
Spojrzał na rozciągającą się przed nimi łąkę, płot, do którego coraz bardziej się zbliżali i zaczynający się kilka kroków za nim gęsty las, idealny dla kogoś, kto chciał znikać w nim, kiedy tylko mu się podobało i na takich samych warunkach pojawiać się z powrotem. To miejsce, dom dziadków i okolice, świetnie nadawało się dla ludzi, którzy potrzebowali żyć właśnie na własnych warunkach.
— Daj spokój, to nie Zakazany Las — zaśmiał się, po takiej niepozornej okolicy żadnych wyjątkowych stworzeń. — Pewnie najstraszniejsze, co tu żyje, to Czerwony Kapturek.
Nico [staram się, bo też mi się zardzewiało]
[Jasne, tylko musisz mi pomóc z ustaleniem, skąd Fabius i Eirlys w ogóle by się znali. On jest na roku niżej i nie należą do tych samych kół, także to raczej odpada. Rozumiem, że twoja pani często się przeprowadzała, Fabius natomiast całe życie mieszka w Londynie, ale w ciągu ostatnich kilku lat zwiedził różne miejsca ze swoją mamą, więc mogliby ewentualnie zaprzyjaźnić się na którejś z tych podróży, o ile chciałabyś pójść w coś innego niż zwyczajna znajomość ze szkoły. Jeśli masz jakieś inne propozycje albo zastrzeżenia, to oczywiście daj znać ;)]
OdpowiedzUsuńFabius Rookwood
Odkąd tylko wrócił z krótkich wakacji, okraszonych biznesowymi sprawami jego matki, spędzonych w RPA, wszystko wokół wydawało się cholernie nudne. Zastrzyk obcej kultury, kompletnie innych warunków pogodowych i niemałej ilości surowców do badań nad różdżkami sprawiały, że Quality Quidditch Supplies było ostatnim miejscem, w którym chciał być przed powrotem do domu każdego dnia i zaszyciem się w swojej zabałaganionej pracowni. Ostatni weekend był pracowniczym piekłem ze względu na premierę nowej miotły i ogrom klientów wiążących się z tym wydarzeniem - mimo zwiększonej ilości obsługi w sklepie, Greed dostał zaszczytne zadanie pilnowania kręcących się wszędzie dzieciaków i zapobiegania przed narobieniem przez nie kosztownych strat. Była środa, a on wciąż reperował swój uraz psychiczny po tak wielkiej ilości przymusowych wrażeń.
OdpowiedzUsuńA środa, chcąc nie chcąc, była zazwyczaj dniem tygodnia, w którym wszelaki handel kulał najbardziej. Vinny nie zamierzał wcale narzekać, mając czas na swoje sprawunki, do których się wziął po dobrej godzinie droczenia się ze złotym zniczem, który z pomocą łańcuszka ograniczającego jego ruchliwość zdobił jeden z wystawowych regałów. Gdy nadpobudliwa kulka zaczęła zirytowana już pobrzękiwać w reakcji na zaczepki chłopaka, brunet westchnął i powrócił do lady. Pod niezbyt wysokim, acz chroniącym przed spojrzeniami ciekawskich oczu kontuarem, na drewnianym blacie spoczywała jego ukochana Bianca, którą odtąd, gdy wybiła godzina dwunasta, począł polerować z pomocą miękkiej szmatki i specyfiku do pielęgnacji mioteł. Inne zastosowanie mazi okazało się strzałem w dziesiątkę, jeśli chodzi o danie pudłu rezonansowemu małego SPA - jej magiczne właściwości sprawiły, że farby, którymi pokryty był drzewiec mieniły w różnych odcieniach w zależności od kąta padania światła, co czyniło instrument jeszcze bardziej pstrokatym niż zazwyczaj. Z każdą minutą kontynuowania tego zabiegu uśmiech na ustach Vincenta stawał się coraz bardziej błogi. Już nie mógł doczekać się swojej wycieczki do baru z otwartą sceną, którą miał w planach na dzisiejszy wieczór.
Podskoczył lekko, słysząc głos dziewczyny i widząc sylwetkę, która według jego wyrwanego ze świata materialnego mózgu, zmaterializowała się znikąd. Gdzieś z tyłu głowy zamajaczyła mu poddenerwowana myśl narzekająca na to, że młoda klientka zakłóciła mu dylemat wyboru piosenki, którą chciał dzisiaj wykonać, ale postanowił nie być niemiły i podtrzymał swoje artystyczne gburostwo na wodzy.
Vincent zmarszczył brwi, przez moment milcząc i podnosząc podbródek lekko do góry, kiedy przyglądał się dziewczynie mrużąc jednocześnie oczy. Potrząsnął nagle gwałtownie głową, uderzając dłonią w blat, co poskutkowało stłumionym, wywołanym przez impet tego manewru dźwiękiem jego najdroższego instrumentu. Wszystko dlatego, bo miał bardzo dobrą pamięć do twarzy. Uśmiechnął się głupio.
- Znam cię - rzucił, w międzyczasie kucając i przeszukując jedną z opasłych szuflad, skrywających sekrety dostępne tylko dla personelu sklepu - Mamy razem zaklęcia! - rzecz jasna nie pamiętał żadnych szczegółów dotyczących Puchonki oprócz faktu, że w piątej klasie raz prawie podpalił jej warkocza. Pamiętał, że zamiast załamywać się nad swoją nieuwagą w tamtym czasie, przyprawiał Arthura o zażenowanie ekscytując się tym, jak jego czar ominął czyjąś głowę o całe milimetry. Tak, to miało sens. Greed podczas lekcji zaklęć był zbyt zajęty powstrzymywaniem się od głębokiej chęci nadinterpretowania poleceń i ukazywania swojej inwencji twórczej, by zawierać między-domowe znajomości.
W kolejnym, gwałtownym ruchu wyłonił się zza lady, ignorując kilka ciemnych kosmyków które opadły mu na czoło. W palcach dzierżył centymetr krawiecki.
- Mogę prosić o rękę?
[a weź się nie przejmuj, ja z kolei przepraszam za ewentualne masło maślane, ale postanowiłam ci odpisać w przerwie między pakowaniem się :D]
Vinny
Nico pamiętał, że kiedy się spotkali, w pierwszych chwilach Lys była dla niego trochę dzikim dzieckiem — zupełnie, jakby zapomniał, że próbował nauczyć zionąć się ogniem zanim jeszcze nauczył się czytać. Widziała więcej od niego. Zwiedziła więcej miejsc, poznała więcej ludzi i przywiozła ze sobą do Rumunii tyle ciekawych opowieści, zapachów i dziwnych przedmiotów, że o wszystkim chciał od niej wszystkiego się dowiedzieć. A że ciekawski był od zawsze, to nie wystarczyło mu powiedzieć: to jest z Chin, to z Norwegii, to z Ekwadoru. Nie, on musiał poznać całą historię. A Lys, choć na początku również wydawała się trochę onieśmielona, byli w końcu tylko dziećmi, w dodatku płci przeciwnych, których ojcowie poszli oglądać smoki, a im kazali się zająć sobą nawzajem. I tak się zajęli, że pod koniec tego samego dnia, w którym po raz pierwszy się spotkali, byli już najlepszymi przyjaciółmi, a z indiańskiego namiotu w kącie pokoju Nico, w którym zaszyli się na długie godziny, rodzice musieli wyciągać ich za nogi.
OdpowiedzUsuńNie mógł się również nie uśmiechnąć. Nie był półgłówkiem, zwyczajnie leniem, któremu coś się chciało tylko, jeśli wiązało się to z jego pasją, a książki nią zwyczajnie nie były. Nie żeby w ogóle ich nie czytał — pochłaniał jednym tchem wszystkie, w których było coś mądrego o smokach, po cichu myślał, że kiedyś mógłby napisać własną, najlepiej o tym, jak pokonać strach przed rogogonem węgierskim, jeśli mało się przez niego nie zginęło, ale do tego najpierw musiał przestać się panicznie bać. Tyle, że w tym związku to Lys zawsze była mądrzejsza. Za jej plecami często powtarzał, że dawno by zginął, gdyby nie ona.
— Lubię sobie od czasu do czasu porzucać gnomami — zaśmiał się, bo choć kochał wszystkie stworzenia, brzydkie, ładne, miłe, wredne, bez wyjątku, to jednak na widok gnoma od razu czuł ogromną potrzebę pozbycia się go, byle szybciej i byle dalej. Może dlatego, że raz jeden ugryzł go w tyłek, ale o tym Lys wiedzieć nie musiała (o ile jego mama już jej nie wygadała).
— To wszystko przez globalne ocieplenia, zwierzętom przestawia się w głowach — stwierdził, przypominając sobie wszystkie teorie spiskowe, których nasłuchał się od wuja Ala podczas czyszczenia smoczych zagród i legowisk. — Ale to, co mówisz, też miało by sens — przyznał po chwili zastanowienia. Nigdy nie próbował zjeść elfa, więc nie wiedział, co smakowitego mogły widzieć w nich Memortki, jednak to, co mówiła Lys, całkiem trzymało się kupy. — A może zjadają tylko skrzydła i nogi, a resztę zostawiają? — To również brzmiało dla niego rozsądnie. — Wiesz, zawsze chciałem być znany z pisania o smokach, ale w sumie… Czemu nie, teorie na temat relokacji Memortków na południe już mamy, teraz zostaje tylko dokumentacja zjawiska i nasze miejsce w Kolumnie zoologicznej już czeka.
Musiał przyznać, trochę udzieliła mu się jej ekscytacja, przez chwilę nawet mocniej ścisnął jej dłoń, której również wciąż nie puścił, bo jakoś już się przyzwyczaił, że wiecznie się gdzieś nawzajem prowadzili.
— Akurat z Czerwonymi Kapturkami nie ma żartów, najpierw złowrogo stukają tymi swoimi pałkami o drzewa, a potem ani się obejrzysz, wskakują ci na plecy! — postraszył. Trochę przesadzał, spotkał w życiu tylko jednego, kiedy, wbrew zakazom rodziców, wybrał się na samotną wędrówkę. Dziki wrzask, z jakim wtedy uciekał z powrotem pod maminą spódnicę, obudziłby nawet umarłego.
Nagle wydało mu się, że coś usłyszał w koronach drzew. Przystanął, zatrzymując również Lys, położył jej rękę na ramieniu i posłał porozumiewawcze spojrzenie.
— Słyszałaś to?
Nico
[No cóż, teraz mama Fabiusa nie ma już nic do powiedzenia, bo nie żyje, ale jak jeszcze żyła, to pewnie by chciała, żeby jej syn zadawał się z poważniejszymi ludźmi niż Eirlys, tak. A jego ojciec to w ogóle by nie pochwalał tej znajomości, ale akurat jemu Fabius lubi robić na złość, więc po śmierci matki pewnie chciałby spędzać z Eirlys coraz więcej czasu ;) Ogólnie to on potrzebuje kogoś, komu by mógł się trochę wygadać ze świadomością, że nie zapewni mu to żadnych plotek na jego temat, może kogoś, kto pomógłby mu z researchem na temat jego zdolności.]
OdpowiedzUsuńFabius Rookwood
[Same różności tu można wymyślić dla niej i Aleistera, pomyślę i wrócę z konkretami <3]
OdpowiedzUsuńAleister Sheehan
[Pewnie, że można; można go porwać, można niecnie wykorzystać, Finn to otwarty chłopak!]
OdpowiedzUsuńFinnbar Delaney