Serena Blackwall
37 LAT | OPIEKUNKA GRYFFINDORU | HISTORIA MAGII |
RÓŻDŻKA: 13 CALI, TOPOLA, WYGIĘTA, PIÓRO MEMORTKA
PATRONUS: WRONA | BOGIN: AZKABAN
RÓŻDŻKA: 13 CALI, TOPOLA, WYGIĘTA, PIÓRO MEMORTKA
PATRONUS: WRONA | BOGIN: AZKABAN
Historia historyczki
Efekt motyla to zjawisko, według którego ruch skrzydeł pojedynczego owada może spowodować huragan na drugiej półkuli. W kontekście ludzkiego życia oznacza to jednak jak dużą wagę mają pojedyncze, nie zwracające na siebie uwagi zdarzenia, które na dłuższą metę mogą decydować o niespotkaniu bratniej duszy, innym spojrzeniu na świat lub przedwczesnej śmierci. Serena niejednokrotnie, zafascynowana tym zjawiskiem, zastanawiała się co w jej przypadku mogło być tym motylem.
Chęć filozoficznego rozważenia tego problemu legła jednak w gruzach za każdym razem, gdy uświadamiała sobie, ze w jej przypadku nie było żadnego motyla.
Była wielka, głośna, spasiona ćma, która nie wleciała przez szczelinę między firanką a framugą: ona waliła drzwiami i oknami, aż roztrzaskały się wszystkie szyby.
A na imię miała Maria.
Drogi sióstr rozchodziły się już od wczesnego dzieciństwa, kiedy zaczęły przejawiać pierwsze oznaki charakteru. Jasnowłosy aniołek energicznie biegał po podwórzu, swoimi wyczynami i pierwszymi oznakami magii starając się zwrócić na siebie jak najwięcej uwagi. Mała Serena, obdarzona ciemną czupryną, nie potrzebowała jednak tak wiele uznania. Najwięcej czasu spędzała we własnym towarzystwie, rozwijając niewielką ilość bardzo szczerych pasji, które posiadała. Nie wymuszała pochwał - o wiele prawdziwsze były dla niej słowa z ust rodziców, które spłynęły w reakcji na jej działania dopiero po miesiącach pracy nad nimi, kiedy rysunek, czy opowiadanie były skończone. Jej dziecięcy umysł tego nie zauważał, ale wtedy zaczęło się szaleństwo Marii.
Nie mogła znieść faktu, że jej siostra była cierpliwa. Naturalna w tym, co robi.
Gwoździem do trumny stał się pierwszy września, kiedy bliźniaczki stanęły przed obliczem tiary przydziału. Magia rzuciła je na przeciwległe brzegi: Maria trafiła do Slytherinu, Serena odetchnęła z ulgą, gdy stała się Gryfonką. Nie była pewna tego, czy decyzja tiary była adekwatna - co zdarzało jej się niejednokrotnie rozpatrywać w późniejszych latach - nie zamierzała jednak narzekać, bo jej mała nadzieja się ziściła. Nie musiała już uskakiwać przed kolejnymi prowokacjami siostry, mogła być niezależną jednostką. W głębi duszy wiedziała, że zawsze nią była - to Maria miała problem, czując, że jej gwałtowne czyny nie dają jej wystarczającej dozy odrębności.
Złe stosunki między dwoma domami wpływały kolejno na relację między siostrami, wbrew nadziejom Sereny podjudzając tylko charakterek Marii i z każdym rozpoczętym rokiem w Hogwarcie powodując coraz więcej zaczepek, na które ze stoickim spokojem starała się nie reagować.
W piątej klasie, na lekcji OPCM, kiedy uczniowie postawieni zostali przed boginem, zaczęła się chyba nienawiść Marii. Obie Blackwall miały ten sam lęk - zjawę, którą we wczesnym dzieciństwie stworzyła ich wyobraźnia, dokładając nadprzyrodzone wytłumaczenia dźwiękom ze strychu starego domostwa. Wymyśliły jako ośmiolatki, że w ich domu straszyć musi żona ogrodnika poprzednich właścicieli, wściekła, że zamieszkujące wtedy małżeństwo zapracowało jej ukochanego na śmierć. Jako, że wizja ta wiązała się bezpośrednio z rodziną, Maria nie była w stanie przywołać żadnego pozytywnego wspomnienia - w głowie mając tylko jednostronną rywalizację i wściekłość na brak reakcji siostry - i rzucić zaklęcia Riddikulus. Gdy trzęsła się ze strachu, a krwawy duch lgnął w jej stronę, nauczyciel nie zdążył zareagować: Serena wystąpiła przed niego i ruchem różdżki odwołała złe wspomnienie, zmieniając je w stertę rupieci ze strychu. Oczy Marii zauważyły wtedy jedną cechę, której nie nadinterpretowała, łypiąc na siostrę zawsze tym samym, zbrukanym negatywnymi emocjami wzrokiem.
Odwagę.
Ta pamiętna lekcja mogła być faktycznie motylem, który wpłynął na fakt, że od tego czasu Serena stała się pewniejsza jeśli chodzi o tę ciężką relację, która ciągnęła się za nią od dzieciństwa jak ogon. Coraz częściej po prostu wymijała na korytarzu Marię, zamiast starać się ją uspokoić. Zdała sobie sprawę z tego, że nie ma zamiaru marnować własnego czasu przez chore ambicje siostry - to, jaka była, nie było w żadnej części jej winą, a dobrowolnym wyborem. Odtąd jeździła po świecie, zgłębiając swoje pasje, poznając oblicze magii z perspektywy różnych nacji. Prowadziła dokładne notatki, sporządzała rysunki, w wieku trzydziestu lat wydając Efekt chochlika, w którym opisała (w rzetelny i zgodny z historią sposób, pogardzając wszystkimi wydaniami i artykułami, które łapią w sieć czytelników kontrowersyjnymi i pstrokatymi, kompletnie niepotwierdzonymi tezami) drogę do sukcesów, lub upadków, wielu znakomitych, magicznych osobistości. Skupiając się przy tym szczególnie na małych faktach z ich życiorysów które spowodowały, że potoczyły się one w taki a nie inny sposób.
Do Anglii wróciła rok po publikacji swojego dziecka. Na bardzo pilną wiadomość od rodziny, która nie przedstawiała sytuacji w żadnym przypadku tak beznadziejnie, jak rysowała się ona w rzeczywistości. Maria oszalała, nie dając się złapać aurorom, zabijając dwóch z nich i porywając ówczesnego Ministra Magii. Przed decyzją sprowadzającą na nią wyrok śmierci, rodzice ubłagali o jedną jedyną próbę, podczas której Serena mogłaby pomóc jej zejść na ziemię. Czuła, jakby to było najgorsze, co jej siostra mogła przez całe życie zrobić. Jakby planowała całe to szaleństwo od samego początku, chcąc zaatakować w najbardziej niespodziewanym momencie, burząc cały spokój, który zdążyła zbudować. Nie mogła jednak teraz stchórzyć. Mimochodem czuła piętno, jakie nałożyła na nią przed laty tiara wydając swój szkarłatno-złoty werdykt.
Zgodnie z jej ponurymi przewidywaniami, próba ta nie miała sensu. Maria bredziła od rzeczy, raz po raz zmieniając cel i powody swoich irracjonalnych zachowań i tworząc coraz to wielkie niebezpieczeństwo. Gdy zmęczona całą tą farsą Serena na głos przyznała, że nikt nie jest winny jej losu, bo każdy tworzy go sam, wywołało to bezpośredni wybuch agresji. Odbijając po kolei najczarniejsze zaklęcia, które były odpowiedzią na jej szczerość, za którymś razem źle wymierzyła. Maria stała się ofiarą rykoszetu własnej klątwy, raz na zawsze tracąc złote zmysły. Kosztem jej nieobecnego wzroku i kompletnie abstrakcyjnych, acz nieszkodliwych dla nikogo już więcej myśli, zniknęło zagrożenie kolejnych ludzkich żyć. Przekształcenie w to widmo spotkało się z rozpaczą rodziców, którą Serena podzielała milczącym smutkiem nad losem bliźniaczki. Nie tak nawet głęboko jednak, choć momentami nienawidzi sama siebie za to, jest szczęśliwa, że tak się stało.
Otrzymując rok później propozycję objęcia posady w Hogwarcie ucieszyła się, wracając w stare, znajome mury. Uważała, że na nic jej wiedza, którą posiądzie, jeśli nie będzie w stanie przekazać jej dalej. A rola, z pomocą której może wpływać na bieżąco na młode umysły wydaje się bardziej plastyczną, mogącą wyrazić całkowicie jej zdanie, którego obraz niejednokrotnie ograniczony jest przez słowa na papierze. Podczas swoich lekcji, zdając sobie sprawę, że z założenia Historia Magii nie jest najciekawszym przedmiotem - stara się łamać to przekonanie, niejednokrotnie zaznaczając jak bardzo pojedyncze zdarzenia w ludzkim życiu mogą mieć poważne konsekwencje po czasie. Nie wymaga fanatycznego zaangażowania od uczniów, którzy mają inne szkolne pasje. Wystarczy jej względny szacunek do czasu, jaki spędza dzieląc się własnym doświadczeniem.
Mimo, że cierpi na wrodzony, dość nieprzyjemny i oschły wyraz twarzy, często przełamuje go uśmiechem, szczególnie w stosunku do młodych czarodziejów starających się odnaleźć dopiero swoje miejsce w twierdzy. Często błądzi w murach, pod pretekstem spaceru obserwując codzienne życie szkoły. Kto wie, może jeden z jej wychowanków będzie magicznym rewolucjonistą? Swoje wnioski i uwagi do ich zachowania nigdy jednak nie przekraczają granicy dobrego taktu. Służy dobrą radą, ale też osądem, który w jej przypadku nie zna granic wyznaczonych przez kolory czterech domów. Gryfon, który oburza się, bo dostał od profesor Blackwall ujemne punkty czy niegroźny szlaban za jakąś głupotę, w głębi jednak doskonale wie, że był to werdykt sprawiedliwy i podyktowany troską, niż zgryźliwością. Bardzo chciałaby stworzyć kółko, podczas którego dyskutowano by na temat tego, co w magii potoczyłoby się inaczej, gdyby Merlin nie lubił chleba. Ale boi się, że nie byłoby zainteresowanych.
Chęć filozoficznego rozważenia tego problemu legła jednak w gruzach za każdym razem, gdy uświadamiała sobie, ze w jej przypadku nie było żadnego motyla.
Była wielka, głośna, spasiona ćma, która nie wleciała przez szczelinę między firanką a framugą: ona waliła drzwiami i oknami, aż roztrzaskały się wszystkie szyby.
A na imię miała Maria.
Drogi sióstr rozchodziły się już od wczesnego dzieciństwa, kiedy zaczęły przejawiać pierwsze oznaki charakteru. Jasnowłosy aniołek energicznie biegał po podwórzu, swoimi wyczynami i pierwszymi oznakami magii starając się zwrócić na siebie jak najwięcej uwagi. Mała Serena, obdarzona ciemną czupryną, nie potrzebowała jednak tak wiele uznania. Najwięcej czasu spędzała we własnym towarzystwie, rozwijając niewielką ilość bardzo szczerych pasji, które posiadała. Nie wymuszała pochwał - o wiele prawdziwsze były dla niej słowa z ust rodziców, które spłynęły w reakcji na jej działania dopiero po miesiącach pracy nad nimi, kiedy rysunek, czy opowiadanie były skończone. Jej dziecięcy umysł tego nie zauważał, ale wtedy zaczęło się szaleństwo Marii.
Nie mogła znieść faktu, że jej siostra była cierpliwa. Naturalna w tym, co robi.
Gwoździem do trumny stał się pierwszy września, kiedy bliźniaczki stanęły przed obliczem tiary przydziału. Magia rzuciła je na przeciwległe brzegi: Maria trafiła do Slytherinu, Serena odetchnęła z ulgą, gdy stała się Gryfonką. Nie była pewna tego, czy decyzja tiary była adekwatna - co zdarzało jej się niejednokrotnie rozpatrywać w późniejszych latach - nie zamierzała jednak narzekać, bo jej mała nadzieja się ziściła. Nie musiała już uskakiwać przed kolejnymi prowokacjami siostry, mogła być niezależną jednostką. W głębi duszy wiedziała, że zawsze nią była - to Maria miała problem, czując, że jej gwałtowne czyny nie dają jej wystarczającej dozy odrębności.
Złe stosunki między dwoma domami wpływały kolejno na relację między siostrami, wbrew nadziejom Sereny podjudzając tylko charakterek Marii i z każdym rozpoczętym rokiem w Hogwarcie powodując coraz więcej zaczepek, na które ze stoickim spokojem starała się nie reagować.
W piątej klasie, na lekcji OPCM, kiedy uczniowie postawieni zostali przed boginem, zaczęła się chyba nienawiść Marii. Obie Blackwall miały ten sam lęk - zjawę, którą we wczesnym dzieciństwie stworzyła ich wyobraźnia, dokładając nadprzyrodzone wytłumaczenia dźwiękom ze strychu starego domostwa. Wymyśliły jako ośmiolatki, że w ich domu straszyć musi żona ogrodnika poprzednich właścicieli, wściekła, że zamieszkujące wtedy małżeństwo zapracowało jej ukochanego na śmierć. Jako, że wizja ta wiązała się bezpośrednio z rodziną, Maria nie była w stanie przywołać żadnego pozytywnego wspomnienia - w głowie mając tylko jednostronną rywalizację i wściekłość na brak reakcji siostry - i rzucić zaklęcia Riddikulus. Gdy trzęsła się ze strachu, a krwawy duch lgnął w jej stronę, nauczyciel nie zdążył zareagować: Serena wystąpiła przed niego i ruchem różdżki odwołała złe wspomnienie, zmieniając je w stertę rupieci ze strychu. Oczy Marii zauważyły wtedy jedną cechę, której nie nadinterpretowała, łypiąc na siostrę zawsze tym samym, zbrukanym negatywnymi emocjami wzrokiem.
Odwagę.
Ta pamiętna lekcja mogła być faktycznie motylem, który wpłynął na fakt, że od tego czasu Serena stała się pewniejsza jeśli chodzi o tę ciężką relację, która ciągnęła się za nią od dzieciństwa jak ogon. Coraz częściej po prostu wymijała na korytarzu Marię, zamiast starać się ją uspokoić. Zdała sobie sprawę z tego, że nie ma zamiaru marnować własnego czasu przez chore ambicje siostry - to, jaka była, nie było w żadnej części jej winą, a dobrowolnym wyborem. Odtąd jeździła po świecie, zgłębiając swoje pasje, poznając oblicze magii z perspektywy różnych nacji. Prowadziła dokładne notatki, sporządzała rysunki, w wieku trzydziestu lat wydając Efekt chochlika, w którym opisała (w rzetelny i zgodny z historią sposób, pogardzając wszystkimi wydaniami i artykułami, które łapią w sieć czytelników kontrowersyjnymi i pstrokatymi, kompletnie niepotwierdzonymi tezami) drogę do sukcesów, lub upadków, wielu znakomitych, magicznych osobistości. Skupiając się przy tym szczególnie na małych faktach z ich życiorysów które spowodowały, że potoczyły się one w taki a nie inny sposób.
Do Anglii wróciła rok po publikacji swojego dziecka. Na bardzo pilną wiadomość od rodziny, która nie przedstawiała sytuacji w żadnym przypadku tak beznadziejnie, jak rysowała się ona w rzeczywistości. Maria oszalała, nie dając się złapać aurorom, zabijając dwóch z nich i porywając ówczesnego Ministra Magii. Przed decyzją sprowadzającą na nią wyrok śmierci, rodzice ubłagali o jedną jedyną próbę, podczas której Serena mogłaby pomóc jej zejść na ziemię. Czuła, jakby to było najgorsze, co jej siostra mogła przez całe życie zrobić. Jakby planowała całe to szaleństwo od samego początku, chcąc zaatakować w najbardziej niespodziewanym momencie, burząc cały spokój, który zdążyła zbudować. Nie mogła jednak teraz stchórzyć. Mimochodem czuła piętno, jakie nałożyła na nią przed laty tiara wydając swój szkarłatno-złoty werdykt.
Zgodnie z jej ponurymi przewidywaniami, próba ta nie miała sensu. Maria bredziła od rzeczy, raz po raz zmieniając cel i powody swoich irracjonalnych zachowań i tworząc coraz to wielkie niebezpieczeństwo. Gdy zmęczona całą tą farsą Serena na głos przyznała, że nikt nie jest winny jej losu, bo każdy tworzy go sam, wywołało to bezpośredni wybuch agresji. Odbijając po kolei najczarniejsze zaklęcia, które były odpowiedzią na jej szczerość, za którymś razem źle wymierzyła. Maria stała się ofiarą rykoszetu własnej klątwy, raz na zawsze tracąc złote zmysły. Kosztem jej nieobecnego wzroku i kompletnie abstrakcyjnych, acz nieszkodliwych dla nikogo już więcej myśli, zniknęło zagrożenie kolejnych ludzkich żyć. Przekształcenie w to widmo spotkało się z rozpaczą rodziców, którą Serena podzielała milczącym smutkiem nad losem bliźniaczki. Nie tak nawet głęboko jednak, choć momentami nienawidzi sama siebie za to, jest szczęśliwa, że tak się stało.
Otrzymując rok później propozycję objęcia posady w Hogwarcie ucieszyła się, wracając w stare, znajome mury. Uważała, że na nic jej wiedza, którą posiądzie, jeśli nie będzie w stanie przekazać jej dalej. A rola, z pomocą której może wpływać na bieżąco na młode umysły wydaje się bardziej plastyczną, mogącą wyrazić całkowicie jej zdanie, którego obraz niejednokrotnie ograniczony jest przez słowa na papierze. Podczas swoich lekcji, zdając sobie sprawę, że z założenia Historia Magii nie jest najciekawszym przedmiotem - stara się łamać to przekonanie, niejednokrotnie zaznaczając jak bardzo pojedyncze zdarzenia w ludzkim życiu mogą mieć poważne konsekwencje po czasie. Nie wymaga fanatycznego zaangażowania od uczniów, którzy mają inne szkolne pasje. Wystarczy jej względny szacunek do czasu, jaki spędza dzieląc się własnym doświadczeniem.
Mimo, że cierpi na wrodzony, dość nieprzyjemny i oschły wyraz twarzy, często przełamuje go uśmiechem, szczególnie w stosunku do młodych czarodziejów starających się odnaleźć dopiero swoje miejsce w twierdzy. Często błądzi w murach, pod pretekstem spaceru obserwując codzienne życie szkoły. Kto wie, może jeden z jej wychowanków będzie magicznym rewolucjonistą? Swoje wnioski i uwagi do ich zachowania nigdy jednak nie przekraczają granicy dobrego taktu. Służy dobrą radą, ale też osądem, który w jej przypadku nie zna granic wyznaczonych przez kolory czterech domów. Gryfon, który oburza się, bo dostał od profesor Blackwall ujemne punkty czy niegroźny szlaban za jakąś głupotę, w głębi jednak doskonale wie, że był to werdykt sprawiedliwy i podyktowany troską, niż zgryźliwością. Bardzo chciałaby stworzyć kółko, podczas którego dyskutowano by na temat tego, co w magii potoczyłoby się inaczej, gdyby Merlin nie lubił chleba. Ale boi się, że nie byłoby zainteresowanych.
______________________________
[Druga postać, która miała być pierwszą, bo nie wiedziałam czy dam radę wciąż pisać nastolatkiem. Serena, mimo wrodzonego "bitchface", nie gryzie i zaprasza do wątków nie tylko swoich podopiecznych (może nawet komuś podoba się zamysł kółka i chciałby ją przekonać, żeby się o nie postarała?) Twarzy użyczyła przekochana Eva Green, a cytat z tytułu pochodzi z serialu Penny Dreadful, w którym grała. Historia rzecz jasna się rozwija, a pogrubienia w środku kryją linki. PS. Przepraszam za mur chiński, bo "ścianą tekstu" tego nazwać nie mogę.
jakby ktoś potrzebował prywatniej: turncoat29@gmail.com ]
[Druga postać, która miała być pierwszą, bo nie wiedziałam czy dam radę wciąż pisać nastolatkiem. Serena, mimo wrodzonego "bitchface", nie gryzie i zaprasza do wątków nie tylko swoich podopiecznych (może nawet komuś podoba się zamysł kółka i chciałby ją przekonać, żeby się o nie postarała?) Twarzy użyczyła przekochana Eva Green, a cytat z tytułu pochodzi z serialu Penny Dreadful, w którym grała. Historia rzecz jasna się rozwija, a pogrubienia w środku kryją linki. PS. Przepraszam za mur chiński, bo "ścianą tekstu" tego nazwać nie mogę.
jakby ktoś potrzebował prywatniej: turncoat29@gmail.com ]
[Witam serdecznie! Nie byłam pewna czy już witałam cię przy pierwszej postaci, ale sprawdziłam i jednak nie. Matko boskoooo, nie wiem jakim cudem, bo Vincent mnie zachwycił - ale najwidoczniej wtedy byłam zabiegana. Jak widać, jestem na urlopie, więc jestem i mnie nie ma. :)
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej, Serena to ciekawa kreacja. Podoba mi się bardzo jej spokój i cierpliwość, coś czego brakuje moim panom. :D Szkoda, mimo wszystko, jej bliźniaczki. Jak widać rywalizacja i niezdrowa zazdrość nie przynosi nic dobrego...
Życzę ci dużo udanej zabawy z drugą postacią i w międzyczasie zapraszam do siebie! Masz wybór. :D
Amasai, narcystyczny Ślizgon, który wprawdzie nie interesuje się żadnym przedmiotem, ale na każdym słucha, jest uczniem sumiennym, byle tylko pokazać swoją prawie-perfekcję. W sumie mogę nawet powiedzieć, że jednak ma fanatyczne nastawienie do nauki. XD Ale ma również rywalizację z siostrą, więc o to można byłoby zahaczyć, bo jest to dosyć widoczna walka.
Ale jest też Dathan, będący bardziej roztrzepany niż to możliwe, ale na pewno pilny uczeń. Tylko, że ciągle punkty są mu odbierane, bo jego wrodzona ciekawość potrafi wprawić go w kłopoty. :D]
Amasai Langdon, Dathan Adley
[A cóż tu tak cicho?!
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo mocno podziwiam ten mur chiński tekstu, bo sama ograniczam się do raczej podstawowego minimum... No dobra, może nie coś na miarę Onetu, na którym mnie nigdy nie było, ale jednak moje karty są jednymi z krótszych. Serena (kocham to imię) nie miała w życiu łatwo, zwłaszcza przy takiej siostrzyczce. Ciekawa jestem, swoją drogą, czy stało się coś, co doprowadziło do jej obłędu, czy zwykły przypadek... Niemniej, mocno przyciągnęła moją uwagę. Ale ja ogółem mam słabość do postaci drugoplanowych. :D Szkoda, że nie jest opiekunką Krukonów – łatwiej byłoby nam o wątek – ale jeśli masz ochotę, to zapraszam serdecznie, coś wymyślimy. Baw się dobrze ze swoją panią i życzę wielu, wielu ciekawych wątków!]
Delphine Langdon
[Cześć! Tak sobie myślę, że może moglibyśmy coś stworzyć pomiędzy naszymi paniami? Ja bardzo chętnie zgłaszam się z Evelyn!]
OdpowiedzUsuńBethell
[Jestem jak najbardziej za. To bardzo w stylu Evelyn, chociaż początkowo pewnie cxulaby się dziwnie, ze tak nagle nie jest to już jej pani profesor. W każdym razie jestem na tak. Pytanie co zrobimy już teraz. I czy w nowym roku szkolnym czy jeszcze w starym, a może coś w wakacje?]
OdpowiedzUsuńEvelyn
[Witam! Nie miałam przyjemności komentować karty Vincenta, ale jeszcze z większą przyjemnością wypowiem się na temat Sereny, bo nie dość, że treść karty - zwłaszcza motyw wieloletnich podróży i siostry bliźniaczki o całkiem odmiennych poglądach - bardzo przypadł mi do gustu, to jeszcze ten wizerunek. Rzadko komentuje wizerunek, więc musisz mi wybaczyć ten nietakt, ale mam wrażenie, że idealnie pasuje do profesor Blackwall. Baw się dobrze na blogu, a w razie chęci zapraszam do któreś z moich postaci, chociaż niestety żadna nie trafiła do Gryffindoru. :)]
OdpowiedzUsuńHalliwell Shanter, Karla Falk i Mike Havoc
[Ależ to dokładny opis! Trochę jestem z siebie dumna, bo przebrnęłam przez cały i jakże bardzo mnie to cieszy. Historia jest tak niezwykle ciekawa, że z chęcią poczytałabym jeszcze. Nie masz może w planach jakiejkolwiek notki?
OdpowiedzUsuńOd siebie życzę wspaniałych wątków i powiązań, a i zapraszam do Vincenta, bo chyba miałabym jakiś pomysł!]
Vincent Macnair // Priscilla Blackbird // Francesca Manzoni
[Jeżeli całość mogłaby się dziać w drugiej połowie sierpnia, to jak najbardziej. Wcześniej Evelyn spędza czas na szalonych wakacjach:D A w zamku mogła zjawić się po jakiś przedmiot, którego zapomniała zabrać wcześniej czy coś takiego... jak właśnie na Serenę to pewnie z przyjemnością zaczepi się na pogawędki!]
OdpowiedzUsuńEvelyn
[Bede niesamowicie wdzięczna za zaczęcie <3]
OdpowiedzUsuńBethell
[Karla akurat starannie udzielałaby odpowiedzi na wszystkie pytania pani profesor, bo rozumie jej pragnienie posiadania wiedzy; sama wiele czyta i zbiera takową z interesujących ją dziedzin, więc nie mam nic przeciwko tego typu relacji, zwłaszcza że nie mam zbyt wiele wątków z nauczycielami. :D]
OdpowiedzUsuńKarla Falk
[ Dziękuję za powitanie!
OdpowiedzUsuńCo by nie mówić, dużo pracy przy niej będzie miała - Bernie to bardzo niepozorne stworzenie i w kaszę nie da sobie dmuchać. Prędzej samą to zrobi komuś. Wytłumaczyć jej coś? Jak się górze to żaden konstruktywną argument do niej nie przemówi. Trochę Tak, jakby rzucać grochem o ścianę]
Bernie
[Pomysł wyborny wręcz - może być ciekawie :) Ustalamy coś jeszcze?]
OdpowiedzUsuńBernadetta
[Ja się nie będę burzyć, droga wolna :)]
OdpowiedzUsuńBernadetta
Wpadanie w tarapaty stanowiło coś na kształt jej hobby. Dzień bez żartu czy występku, którego nie powstydziłby się najlepszy kawalarz w Hogwarcie uznawała za dzień stracony. Oczywiście skala zniszczeń jakich dokonywała przy swoich działaniach była różna i w większości zależała od jej nastroju. To czy dawała się złapać i ukarać również w dużej mierze zależało od niej. Kiedy chciała, to potrafiła zrzucić winę na kogoś innego, albo uciec z miejsca zbrodni szybciej, niż dyrektor był w stanie wypowiedzieć jej imię. Czasami jednak najzwyczajniej w świecie nie chciało jej się wchodzić w tą szopkę. Kolejnym powodem, dla którego tak często odsiadywała za swe występki była sława. Tak, to był nieodłączny cel, do którego dążyła. Nasłuchała się sporo o pewnej sławnej parze czarodziejów, żyjących w Hogwarcie za czasów jej rodziców, i tak o to za punkt honoru postawiła sobie wyprzedzenie ich o krok i dwa dodatkowe, co by i jej poprzeczki tak łatwo nie dało się przejść. Nieświadomie rzucili jej wyzwanie, a ona je kochała.
OdpowiedzUsuńMniej podobała jej się za to inwencja twórcza nauczycieli. W końcu szlaban miał być karą, a na większości bawiła się lepiej niż na szkolnej potańcówce. Doprowadzenia psorów do białej gorączki sprawiało jej niemałą przyjemność, a fakt, ze nie potrafili sobie poradzić z o połowę młodszą osobą, napawał ją dumą.
Oczywiście bywały wyjątki, jak zawsze. W Hogwarcie spotkać można było tylko trzy osoby z personelu, które były w stanie przyhamować jej zapędy. Oczywiście w grę nie wchodził tu autorytet, bo żaden na to nie zasłużył, lecz metody jakie na niej stosowali. Czasami śmiała się, że była ich króliczkiem doświadczalny, albo mogolskim odkurzaczem – mało się nie myliła.
Kiedy jednak dwoje z tej zacnej ekipy person mających na nią jakikolwiek zbawienny wpływ była niedostępna, Bernie odgórnie była przydzielana do NIEJ.
Osobiście lubiła panią Blackwall. Była interesującą osobą, która mimo swojego dziwacznego wyglądu i dość specyficznego usposobienia wyjątkowo przypadła Bernie do gustu. Nie od razu – pierwsze cztery lata znajomości spędziły na próbach zrozumienia siebie nawzajem, niestety wszystkie okazywały się nieudane. Dopiero niedawno w jakiś magiczny sposób, albo za sprawą samej, osławionej w pieśniach brody Merlina, kobieta znalazła przejście do kamiennego serduszka Bernie, wprowadzając ją tym samym w niemałą konsternację. Faktem było to, że nauczycielka wiedziała jak ją podejść i dzięki temu zyskała szacunek Bernie.
Idąc na szlaban postanowiła przemilczeć fakt, że kilka chwil przed nim podłożyła woźnemu bombę z niezmywalną farbą. Wystarczyło tylko, że usiądzie na swoim fotelu i przez następne kilka dni będzie miał okazje podziwiać się w różowo-żółtej odsłonie. Kąciki ust Bernie odruchowo uniosły się ku górze. Czuła się usatysfakcjonowana.
Nie oponowała, gdy Blackwell zaczęła ciągnąć ją w bliżej nieznanym jej kierunku. Jakoś jej to nie interesowało. Mruknęła jedynie pod nosem ciche i spóźnione dzień dobry i posłusznie ruszyła za kobietą. Zmarszczyła brwi słysząc jej pytanie.
- Musi pani zdefiniować słowo byłam – powiedziała. – Fizycznie czy mentalnie? Myślami wybiegam tam w każdy czwartek i sobotę, fizycznie zaś nie było mi dane. Szczepionki na malarię dla czarodziei nie są chętnie rozdawane – dodała.
Bernie
[Mnie ten pomysł bardzo pasuje, jednakże będziesz musiała poczekać na zaczęcie. Być może dzisiaj albo jutro uda mi się go napisać, ale nic nie jestem wstanie w tej kwestii obiecać, a jeśli chciałabyś mnie wyręczyć - nie krępuj się. Potem odezwę się jeszcze w sprawie relacji z Alastairem. Bardzo dziękuję za miłe przyjęcie tej postaci <3]
OdpowiedzUsuńKarla Falk
[Miałam przyjść z relacją, ale zamiast relacji mam luźną propozycje. W zasadzie między Alem a Sereną jest tylko rok różnicy, więc zapewne mogą się znać jeszcze z Hogwartu, przez to mamy dość sporo miejsca, by coś tutaj stworzyć i nieco pobawić się tę relację, coby ją nieco skomplikować i nie ograniczać jedynie do koleżeński rozmów o Egpicie :D
OdpowiedzUsuńChciałabym Cię z tej okazji jeszcze najmocniej przeprosić i jednocześnie powiadomić, że rezygnuję z Karli, gdyż przez długi czas nią pisałam i w ogóle już nie mogę się wczuć w jej postać. Ja i postaci płci pięknej to chyba złe pouczenie. Mam nadzieję, że mi to wybaczyć. W ramach zadośćuczynienia tym razem ja zacznę nam kolejny wątek, o ile nadal jesteś chętny, by coś ze mną napisać. ;)]
Alastair Winrose
[Od dawna marzy mi się gówniarz podkochujący się w dużo starszej kobiecie, więc będę wniebowzięta, jeśli Ty i Serena zaangażujecie się w realizację tego głupiego marzenia. Finn może i nie jest wybitnym pasjonatem historii magii (choć generalnie lubi się uczyć i jara go wszystko, co związane z magicznym światem), ale byłby pierwszym – i może faktycznie jedynym – chętnym do przyjścia na spotkanie kółka (chętnym z wiadomych przyczyn).
OdpowiedzUsuńMasz jakąś konkretną wizję, jak to wszystko ugryźć, czy zdajesz się na mnie?
Swoją drogą, fajny ten mur chiński.]
Finley Darcy
[Czuję, że się przy tym uśmieję (Ty pewnie zresztą też). Prawdopodobieństwo i logika nakazują, by dopiero niedawno uderzyło Finna, że wow, profesor Blackwall, a jeśli Serena w przeszłości choć przez chwilę była dla niego miła poza lekcjami (z niego był – wciąż jest? – taki typowy zagubiony, nieogarnięty dzieciak), to już w ogóle poważny crush i miłość do grobowej deski. W związku z tym ostatnio mógł się zrobić trochę nadgorliwy podczas lekcji i poza nimi, coby zwrócić na siebie uwagę. Mógłby nawet spróbować zwędzić coś Serenie (skutecznie lub nie), żeby mieć pretekst do jakiejś interakcji na gruncie prywatnym (że niby znalazł zgubę), bo zakochany umysł to szalony umysł (albo po prostu głupi umysł).
OdpowiedzUsuńZacznę wąteczek w niedalekiej przyszłości, czekaj cierpliwie.]
Finley Darcy
Historię grubej damy znali wszyscy, jednak tylko ci bardziej zainteresowali znali kilka faktów łączących ją z Bernadettą. Jednym z nich był ich mały zatarg słowny, po którym gryfonka nie omieszkała skierować na obraz kilku większych wyzwisk, przez które Gruba Dama nieco przystopowała z jedzeniem, po miesiącu przechodząc na dietę. Było to dość zabawne zjawisko, zważywszy na fakt iż duchy nie powinny zmieniać swojej formy. Jak widać bywały odstępstwa, co w tej konkretnej sytuacji dawało Bernie bardzo dużo satysfakcji. Nic tylko się śmiać. Wprawdzie proces chudnięcia ducha był szybszy niż u człowieka, zapewne w drugą stronę działało to podobnie, i nawet przez chwilę dziewczyna martwiła się o nikłą trwałość podmiotu jej rozrywki, jednak słuchając plotek doszła do wniosku, że akurat ta sytuacja ma szanse na przejście do historii, ze względu na kryterium jej trwania.
OdpowiedzUsuń- Nie omieszkam zaznaczyć, iż moja wina jest tu połowiczna. To ona zaczęła, a jako starsza kobieta została potraktowana niezwykle łagodnie – rzekła siląc się na poważny ton. Ledwo jej się to udało, gdyż kilka przyglądających jej się postaci z obrazów parsknęło śmiechem. Mogłaby przysiąc, że słyszy lament i zgryźliwe docinki Grubej Damy. – Byłam szczera, ona też, z tą różnicą, że ja się nie przejmuje a ona dostała kompleksów. Cud, że jej zmarszczek nie przybyło.
Dalszą drogę starała się trzymać język za zębami, co by nie zanudzić nauczycielki. Choć chciała pociągnąć temat Afryki, to jakoś nie mogła zebrać słów w jednym logicznym ciągu. Bojąc się zbłaźnienia postanowiła nie mówić nic. Przyglądała się z uwagą mijanym korytarzom zdając sobie powoli sprawę z tego, że droga obrana przez kobietę jest jej samej nieznana, co czyniło ich podróż niezwykle ekscytującą.
W myślach odnotowała natychmiastową potrzebę udania się do biblioteki – musiała znaleźć zaklęcia dzięki którym złamie czary rzucone na kolejne drzwi, przez które przechodziła, by móc wrócić do tego owianego tajemnicą miejsca. Nie widząc go z każdą chwilą była coraz bardziej nim zafascynowana.
Jej zapał osłabł, gdy kobieta wspomniała cos o gratach.
- Sprzątanie? Znowu? – Jęknęła niezadowolona. Miała jedynie nadzieję, że tym razem nie zostanie jej zabrana różdżka. Oczywiście zabezpieczyła się chowając kolejną w pogotowiu (pożyczoną od pewnego dłużnika), jednakże wolała operować swoją. Istniało wtedy mniejsze ryzyko wywołania katastrofy. – Już wolę dyskutować z woźnym, albo sprzątać kuwetę psa gajowego. Mogę?
Dalsze słowa nauczycielki utwierdziły dziewczynę w przekonaniu, że to co znajdowało się w pomieszczeniu przed nimi do dobrych nie należało. Ba, było żywe. Sama ta rzecz budziła w Bernie coś na kształt niepokoju, ale i mocno pobudzała jej ciekawość. Mogło to być cokolwiek – od igły do wielkiej szafy. I ta niewiadoma była w tym wszystkim najlepsza.
Nie zamierzała pokazać swojego zainteresowania. Wolała zgrywać znudzoną i nieszczęśliwą. Było to prostsze wyjście wymagające od niej mniejszego nakładu energii. Jeszcze ktoś by pomyślał, że jej zależy.
- Miejmy to już za sobą – bąknęła. Po chwili założyła ręce na piersiach, przy okazji na wszelki wypadek wyciągając różdżkę. Z nią czuła się pewniej i miała nadzieję, że opiekunka gryfonów nie zabroni jej jej trzymania.
Bernie
[Masz, użeraj się z tą sierotą i wybacz opóźnienie. Powodzenia.]
OdpowiedzUsuńKiedy Finn dowiedział się o swoich magicznych zdolnościach – co przyjął dużo spokojniej, niż można by się po nim spodziewać, choć początkowo myślał, że pomieszało mu się w głowie jak jego matce – przez pewien czas naiwnie łudził się, że jego życie będzie inne od życia przeciętnego nastolatka. Szybko okazało się jednak, że w praktyce różniło się niewiele: wciąż musiał odrabiać prace domowe, bezskutecznie szukał akceptacji w grupie i właśnie przeżywał swoje pierwsze poważne zauroczenie. Nie podzielał i nie rozumiał zachwytów nad długonogą, jasnowłosą Ślizgonką, która codziennie rano przed śniadaniem rzucała jego kolegom zdegustowane spojrzenie, kiedy wszyscy jak jeden mąż robili do niej maślane oczy; jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że obiekt jego zainteresowań byłby dla nich równie – a może jeszcze bardziej – niezrozumiały, dlatego z nikim nie dzielił się swoim problemem.
Od początku lubił profesor Blackwall – na jej lekcjach nigdy nie odczuł, by historia magii była nudnym przedmiotem, choć prawdopodobnie było to zasługą również jego entuzjazmu, nie tylko starań nauczycielki – ale dopiero po ostatnim powrocie z wakacji uświadomił sobie, że przez te wszystkie dni spędzone z dala od Hogwartu za nią tęsknił, i zrobiło mu się okropnie nieprzyjemnie. Nie dlatego, że do tej pory tęsknota za istotą ludzką była mu obca, ale dlatego, że przecież nie miał żadnych podstaw, by tęsknić za nauczycielką. Co prawda, od zawsze miał pewnego rodzaju słabość do osób z pasją – a za taką postrzegał Blackwall – zwłaszcza starszych i doświadczonych, bo mógł czerpać z nich inspirację i na nich polegać, jednak to wcale nie tłumaczyło tej głupiej tęsknoty.
Pierwsze lekcje był katorgą. Nie potrafił skupić się na tym, co mówiła profesor, choć starał się ze wszystkich sił, by swoim zaangażowaniem i wiedzą zwrócić na siebie uwagę. Udawał, że coś notuje, wędrując wzrokiem wzdłuż jej ciała; czasem wydawało mu się, że zauważyła i nawet rzucała mu karcące spojrzenia, kiedy go na tym przyłapywała, jednak zdrowy rozsądek mówił mu, że to tylko jego urojenie. Podziwiał ją, bo imponowała mu swoimi dokonaniami – w końcu podróżowała po świecie, na co on osobiście nie miałby odwagi, a w szkole chodziły różne ciekawe plotki na jej temat – a poza tym była po prostu piękna. Ta rzadko spotykana kombinacja pasji, wiedzy, śmiałości i urody dręczyła jego serce i ciało.
Perspektywa kolejnego roku bez lekcji z profesor Blackwall zatrważała go i coraz częściej rozważał kontynuację nauki historii magii, chociaż jego koledzy popukali się w czoło, kiedy raz lekkomyślnie im o tym wspomniał. Dokładanie sobie kolejnych obowiązków poza tymi już zaplanowanymi faktycznie byłoby ryzykowne; postanowił porozmawiać o tym z samą profesor. Zależało mu na jej opinii i liczył na to, że pomoże mu podjąć właściwą decyzję, jednak ze względu na to, że niewielu uczniów decydowało się kontynuować naukę historii magii po piątym roku, obawiał się, że będzie próbowała przekonać go do tego pomysłu nie dlatego, że jest dobrym uczniem i go lubi, a tylko po to, by po prostu powiększyć to grono szaleńców.
Czując nasilające się łomotanie serca – odnosił nieprzyjemne wrażenie, że wszyscy wokoło mogli je usłyszeć – poczekał, aż pozostali uczniowie opuszczą salę, a kiedy wreszcie zostali we dwoje, wstał gwałtownie, ruszył w stroną stanowiska profesor i nieoczekiwanie wpadł na biurko, strącając z niego stosik równo ułożonych książek, zwoje pergaminów i butelkę z atramentem, której zawartość – na jego nieszczęście – wylądowała na ubraniu kobiety.
Ludzie przywykli do niezdarności Finna, uznając ją za wspólne dzieło przypadku, jego nieuwagi i chodzenia z głową w chmurach; mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że wcale nie tak rzadko była celowym zagraniem.
W przypływie głupoty i jednoczesnej odwagi, korzystając z zamieszania, zgarnął jakieś zapiski kobiety – przez swoją nastoletnią obsesję nie pomyliłby jej stylu pisma z żadnym innym – i wcisnął je do kieszeni, z której po chwili pośpiesznie wydobył różdżkę.
– Tergeo – rzucił, by pozbyć się atramentu z ubrania profesor, i zaraz wypowiedział kolejne zaklęcie, by uprzątnąć porozrzucane przedmioty, po czym wyraźnie zawstydzony podniósł wzrok na jej twarz, jak zwykle niewzbudzającą w rozmówcy zbyt pozytywnych uczuć. – Przepraszam, pani profesor, ja tylko chciałem – zaciął się na moment, czując, że robi mu się ciepło w skroniach, a kawałek pergaminu w kieszeni zaczyna mu ciążyć – nieważne, pewnie i tak nie ma pani czasu.
UsuńZakochany szczeniak
[Będziemy się starać robić wszystko, aby zdobyć jak najwięcej punktów, których obiecamy nie stracić, ale wiadomo jak to z obietnicami bywa... :D Dziękuję bardzo za powitanie i chętnie wzięłabym wątek z opiekunką Gryfonów. Próbuję wymyślić dla nich coś nieoklepanego, ale trochę mi ciężko. Co powiesz na burzę mózgów?:)]
OdpowiedzUsuńDean Bethell
Zaskoczyła go reakcja Sereny. Co prawda, wiedział, że nie będzie na niego wściekła, ale na miejscu byłoby chociaż krytyczne spojrzenie lub sugestia, by w przyszłości bardziej uważał. Jej słowa, spokojny ton głosu i sposób, w jaki na niego patrzyła, sprawiły, że zrobiło mu się gorąco. Spotykał się z nierozumieniem jeszcze w świecie mugoli i to poczucie inności gnębiło go do dziś, często nawet w towarzystwie kolegów, jednak Serena zawsze była dla niego wyrozumiała i nigdy go nie oceniała, choćby w pośpiechu palnął na lekcji jakąś bzdurę, o której nie mógł przestać myśleć przez następny tydzień.
OdpowiedzUsuń– Myślałem, że będzie pani zła – wyjaśnił nieco zawstydzony, chowając różdżkę. Wsunął dłoń do kieszeni i powiódł palcami po zgniecionym pośpiesznie pergaminie. – Inni by byli – dodał na swoje usprawiedliwienie, chociaż to wcale nie było prawdą. Nie każdy nauczyciel wściekłyby się z powodu tak łatwego do odkręcenia wypadku – zwłaszcza że większość przywykła do niezdarności Finna – jednak Puchon wierzył w wyjątkowość Sereny i chciał, by ona też poczuła się wyjątkowa.
Zawahał się chwilę, zastanawiając się, czy w ogóle warto poruszać temat kontynuowania nauki jej przedmiotu. Nagle wydało mu się to ryzykowne; podejrzewał, że opowiadając jej o planach na przyszłość i prosząc ją o radę, przez swoją głupią szczerość i uleganie emocjom powie o kilka słów za dużo. Nie chciał, by widziała w nim niezdecydowanego Puchona, pełnego wątpliwości i obaw; wystarczająco upokarzające było to, że dał jej się poznać jako nadgorliwa niezdara. Oficjalnie postawił sobie za cel zostanie uzdrowicielem, jednak co jakiś czas porzucał ten zamysł i znowu do niego wracał; to niezdecydowanie brało się z paskudnego wrażenia, że dla osób takich jak on nie ma miejsca w tym świecie. Nie miał żadnego wybitnego talentu – wszelkie jego osiągnięcia były efektem ciężkiej pracy – ani rodziny, która wspierałaby go w jego postanowieniu. To drugie ograniczało jego doświadczenia w czarodziejskiej rzeczywistości, a ponadto wpędzało w poczucie beznadziejnej samotności i bezcelowości.
– Po prostu – podniósł wzrok i odetchnął głęboko, powtarzając sobie w myślach, że da radę – zastanawiałem się, ilu uczniów zamierza kontynuować naukę historii magii. Jeśli mam być szczery, sam rozważam tę opcję, ale wydaje mi się, że sobie nie poradzę.
Czuł się tak, jak gdyby grał na emocjach Sereny i próbował sprowokować ją do zapewnienia go, że nie powinien się tym w ogóle martwić, ale faktycznie wątpił w to, że jest w stanie efektywnie uczyć się tylu przedmiotów. Zaniedbanie lekcji, na których naprawdę mu zależało, tylko po to, by pogapić się na ulubioną nauczycielkę, wydawało mu się szalone i nieodpowiedzialne, niestety należał do tego typu osób, które – nie zawsze, ale najczęściej – stawiały serce ponad rozum.
Finley
Z jakiegoś powodu nakłonienie pierwszorocznych Gryfonów do przywdziania szat Supermana, wydawało mu się dobrym pomysłem. Zwłaszcza kiedy z całkowicie poważną miną, opowiadał im jak to nauczyciel tejże zacnej umiejętności, zakochany jest w tym komiksie i to wszystko dzięki niemu samemu. Kiedy dorzucił do tego jeszcze informację o dodatkowych punktach za strój tematyczny, dzieciaki wprost błagały go, by jako spec od mugolskiej popkultury, skołował takie wdzianko każdemu z nich. Johnson niewiele myśląc poświęcił na to jedną z zasłon nad swoim łóżkiem, transmutując kawałki materiału w czerwone peleryny i handlując pierwszorocznym za kilka sykli.
OdpowiedzUsuńW swoich najstraszniejszych snach nie sądził jednak, że banda gówniarzy otrzymawszy srogi opieprz od nauczyciela latania, zaraz poleci do Blackwall na skargę, sprzedając go haniebnie. Cieniasy. On w życiu nie doniósłby na kolegę z domu, nawet pod groźbą tortur. Nawet Serenie, która tym razem przeszła samą siebie, wlepiając mu najlepszy i zarazem najgorszy szlaban odkąd trafił pod jej skrzydła w domu Gryffindora. Nie mógł powiedzieć, że nie wysłuchała jego argumentów we własnej obronie, bo skłamałby wierutnie. Przecież właśnie zgodzili się, że odebranie ponad połowy punktów za ten wybryk, skrzywdziłoby dom Lwów już na starcie roku szkolnego, dlatego Oliver przyjmując na siebie brzemię męczennika, zamiast przyjąć ujemne punkty, zgodził się na... chodzenie z Sereną Balckwall.
Nie było to wcale takie tragiczne (jeszcze), zwłaszcza, że pani profesor była bardzo atrakcyjną kobietą i niejeden zakochany szczeniak wodził za nią spojrzeniem. Oliver przez całą swoją karierę w Hogwarcie zdąrzył już trochę poznać opiekunkę własnego domu. Ciężko kogoś nie poznać, chociaż minimalnie, kiedy spędza się z nim długie godziny na szlabanach, regularnie od sześciu lat. Serena uchodziła za surową, ale sprawiedliwą. Miała poczucie humoru i kiedy należało, stawała murem za swoimi wychowankami. O tym też już mógł się przekonać. Generalnie Oliver Johnson uważał, że Gryffindor nie mógł mieć lepszej opiekunki domu od czasów legendarnej McGonagall. Szczerze uwielbiał tą kobietę, nawet jeśli, odsuwając na bok wszelkie konwenanse, zdarzało jej się głośno nazywać go pacanem, idiotą, matołem, który doprowadzi ją przedwcześnie do siwizny. Pamiętał jednak czasy, kiedy był zagubionym jedenastolatkiem w magicznym świecie i jej ciepły uśmiech, opiekuńcze spojrzenie, którym obdarzała wszystkie małe lwiątka, nie tylko jego, przynajmniej do pierwszego złamania szkolnego regulaminu.
Oliver zrobił to już nie raz, i nie było dla niego pierwszyzną spotykanie się z profesor Blackwall na odbycie szlabanu. Tym razem jednak nie mógł użyć całego swojego uroku osobistego i całej jej sympatii do niego, gdyż nauczycielka po prostu rzuciła zaklęcie na jego dłoń, grożąc, że kiedy nie stawi się na szlaban o umówionej godzinie, przekona się o jego skutkach. W poniedziałek stawił się o niedorzecznie wczesnej godzinie przed jej gabinetem, by niedługo potem poczuć jak bierze go za rękę i prowadza się z nim po zamku przez calutki dzień. Było to na tyle osobliwe, że przyciągało spojrzenia zaciekawionych uczniów, wywoływało szepty i komentarze, o czym życzliwi donieśli mu po powrocie do Pokoju Wspólnego. Oliver nie rozwiewał tych głupich plotek, siadając z satysfakcjonującym uśmieszkiem przed kominkiem i zabierając się za pracę domową.
Niestety, pisanie eseju z Eliksirów, na które nadal nie wiedział po co chodzi, zastało go grubo po północy, z policzkiem przyłożonym do rolki pergaminu. Zaklął szpetnie, wiedząc już, że nici z satysfakcjonującej go ilości snu. Kiedy się kładł, po skończeniu eseju i wyniesieniu się do dormitorium, boleśnie zdawał sobie sprawę, że jeśli nie chce zaspać na szlaban, ma przed sobą jedynie trzy godziny snu.
Obudził się dopiero wtedy, kiedy lewa dłoń zamrowiła niepokojąco. Przetarł zaspane oczy i zanim zorientował się która godzina, coś, jakaś siła, wydarła go z łóżka, nie pozwalając nawet ubrać się jak przystało. Cholera, Blackwall była podła, straszna i przerażająca w swojej kreatywności wymyślania mu szlabanów. A jednocześnie na tyle wyrozumiała, że widząc jak siedzi pod jej gabinetem, rozcierając potężnego guza na czole, zaspany, w samiutkiej piżamie, pozwoliła na powrót do dormitorium. ”Na Merlina, Johnson! Ubierzże się, nie pokażę się z tobą w piżamie z Kapitanem Ameryką!”. Oliver w szoku nawet zapomniał zarejestrować, że nauczycielka zna coraz więcej postaci z mugolskiej popkultury.
UsuńDoprowadził się do porządku, stawił gdzie należało i wkroczył do Wielkiej Sali, ręka w rękę z Sereną Blackwall. Po stołach poszczególnych domów rozeszły się szepty, kiedy kroczyli przez sam środek w stronę stołu nauczycielskiego. Oliver odruchowo wyprostował się, mając nadzieję, że jednorożec, który wyrastał mu na środku czoła nie przyciąga aż tyle uwagi co ich splecione ze sobą dłonie. Cóż, zawał sobie sprawę, że wielu dałoby pokroić się za to, by być na jego miejscu. By chociaż przez chwilę móc potrzymać nauczycielkę Historii Magii za zgrabną, smukłą, ciepłą dłoń. On jednak wiedział, że pod tym uśmieszkiem, błąkającym się na ustach nauczycielki, kryje się jeszcze nie jeden podstęp, którego przyjdzie mu doświadczyć na własnej skórze. Póki co jednak, postanowił wykorzystać sytuację na swoją korzyść w oczach uczniów Hogwartu. Nie wszyscy bowiem wiedzieli, że Ollie w ten właśnie sposób pokutuje za swoje przewinienie. On nie zaprzeczał, kiedy docierały do niego pogłoski, że dosłownie CHODZI z profesorką, jedynie uśmiechając się tajemniczo.
Teraz siedziałby dumny jak paw u jej boku, gdyby nie cholerny guz, który bolał jak sto diabłów, dodatkowo powodując potworny ból całej głowy. Pieprzona ławka, dałby uciąć sobie rękę, że wczoraj jej tam nie było! W całym tym szlabanie Oliver upatrywał jeszcze, poza okazją do zadrwienia z rówieśników, szansy na zapoznanie się z nauczycielskimi aspektami życia w Hogwarcie. Pierwszym zaskoczeniem były potrawy, serwowane na śniadanie, różniące się od standardowych, dostępnych uczniom. Blackwall zaraz pospieszyła mu z wyjaśnieniem, na jego naiwne pytanie o tą kwestię.
- Zamówi mi pani na jutro pudding czekoladowy? - zapytał z nadzieją, patrząc jak Serena nalewa herbatę do dwóch filiżanek, podsuwając mu jedną z nich. Na szczęście podczas posiłku ich dłonie nie były złączone, co dawało mu wystarczającą swobodę ruchów, by nie zrobić z siebie ostatniej sieroty na oczach całego Hogwartu. Dopiero siedząc przy stole prezydialnym zdał sobie sprawę na jaki ostrzał uczniowskich spojrzeń wystawieni są nauczyciele. Zatęsknił za swoim miejscem przy stole Gyfonów.
- Naprawdę? - zapytał rozczarowany, odwracając spojrzenie w stronę kobiety. - A już miałem nadzieję, że będę mógł pani towarzyszyć podczas wieczornego prysznica - posłał jej zawiedzione spojrzenie, zaraz jednak szczerząc się bezczelnie i odsuwając pod stołem stopę w czarnym trampku, w którą o mały włos nie wbił się obcas buta nauczycielki.
Zagryzł wargę, by stłumić rozbawienie, chociaż wcale nie był przekonany, czy nie zostanie zaraz przeklęty na oczach wszystkich tych ludzi. Jego obawy rozwiały jednak potrawy na stole, tak liczne i kolorowe, tak apetycznie pachnące, że nie wiedział na co się zdecydować.
ulubione lwiątko
- Strzał w kolano? Ok kiedy pani zaczęła narzekać na moją energię? Gdybym jej nie miał, już dawno zatłukli by mnie wstrętni Ślizgoni. Jakoś tak... w pierwszej klasie tak sądzę - skrzywił się, widząc jak nakłada mu na talerz jakąś trawę, w ramach pocieszenia dorzucając tosta. - Czy pani ma pojęcie o żywieniu siedemnastoletnich chłopców? - rzucił jej wątpiące spojrzenie, podszyte rozpaczą z powodu jej wyboru.
OdpowiedzUsuńZaraz jednak zrozpaczona mina dziecka, któremu odebrano możliwość spróbowania pyszności, które kusiły zapachem, zamieniła się w wyraz pełen oburzenia. Co to to nie! O higienę to on dbał, wymogła to na nim matka i wymogły to na nim cztery siostry i to już od najmłodszych lat. Poza tym... bleh, jak można zaniedbywać tak elementarną rzecz jak higiena.
- Hej! Protestuję, to że dzisiaj nie zdążyłem założyć trzyczęściowego garnituru i skoczyć dla pani po kwiaty przy okazji, nie oznacza, że nie umiem o siebie zadbać. Poza tym... była szósta rano! - zaprotestował dobitnie, bo mimo, że później dała mu jedynie piętnaście minut na powrót do Wieży Gryffindoru i stawienie się z powrotem pod jej gabinetem, nie uważał, że zaniedbał cokolwiek w swoim stroju czy tym bardziej... zapachu. - Cóż, nie każdy zrozumie tą nagłą chęć do chodzenia z uczniem, pani profesor - powiedział równie głośno, zgarniając za to piorunujące spojrzenia innych nauczycieli, a od Sereny dźgnięcie długim palcem z równie długim paznokciem, pod żebra. - Aua, to jest maltretowanie, wie pani? - syknął, sięgając po łyżeczkę i wsypując do własnej herbaty trochę cukru, chociaż w ten sposób postanawiając osłodzić sobie poranek.
Podła, stara jędza, chciał powiedzieć, kiedy sięgała na jego oczach po pudding, jednak ugryzł się w język. Blackwall nie była ani podła, ani tym bardziej stara. Potrafiła za to bardzo zręcznie uprzykrzyć mu i tak już teraz ciężkie życie, na przykład tym w jaki sposób delektowała się puddingiem, którego on nie mógł nawet tknąć.
- Ja pani tworzę piekło? Ja? Ja jestem najgrzeczniejszy z całego stada pani lwiątek! - naburmuszył się teatralnie, stukając palcami o brzeg filiżanki i patrząc podejrzliwie na sałatkę, za to wcinając tosta. - Pomogę pani z papierami, jak pani chce - zaoferował się, upychając kęs tosta w kieszonkę policzka i popijając herbatą. Za mało cukru. Za mało!
Ubolewanie nad własnym losem przerwał mu skrzek puchacza, który nadlatywał w stronę stołu nauczycielskiego. Oliverowi nie umknął fakt, że pudding pozostał bez opieki, a kiedy nauczycielka zajęła się listem. Szybko skorzystał z okazji i sięgając swoją łyżeczką do miseczki, nabrał sporą porcję, wsuwając ją szybko do buzi i wprost rozpływając się nad jego pierwszorzędnym smakiem. Ależ te skrzaty potrafiły gotować, a i potrawy na stole nauczycielskim wydawały się jakieś takie bardziej apetyczne niż na pozostałych blatach.
Jedząc w milczeniu, zanim opiekunka zorientuje się co jej ukochany uczeń na szlabanie, wyprawia, przyglądał się jak rozcina kopertę i przebiega wzrokiem po otrzymanej wiadomości.
- Złe wieści? - odezwał się cicho, odkładając łyżeczkę na talerz z nietkniętą sałatką.
Potrafił rozróżnić, kiedy nie należy jej drażnić. Teraz chyba był właśnie ten moment. Oliver zaczął nawet oddychać jakoś ciszej i wolniej, jakby każdy jego gwałtowniejszy ruch miał jej przeszkodzić w tej chwili kontemplacji tego, cokolwiek przeczytała.
Oliver
Przyszli podróżnicy! Omal nie parsknął nerwowym śmiechem; w porę udało mu się przycisnąć dłoń do ust i powstrzymać salwę chichotu. Miał nadzieję, że profesor Blackwall po prostu dzieliła się z nim swoją wiedzą i doświadczeniem, a nie podejrzewała go o podróżnicze zapędy, bo był chyba ostatnią osobą w Hogwarcie skłonną do takich szaleństw. Świat go odrobinę przerażał – kiedy był dzieckiem, matka naładowała mu do głowy bzdur, od których nie potrafił się uwolnić i przez które do dzisiaj podchodził do wielu rzeczy z przesadną ostrożnością. Właśnie dlatego zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami początkowo go przerażały, a latanie na miotle robiło to do dziś; mecze quidditcha oglądał z niepokojem i jednoczesną fascynacją, co rusz wzdrygając się nerwowo i czując serce podchodzące mu do gardła, co niezmiernie bawiło jego kolegów.
OdpowiedzUsuńWestchnął ciężko, nie otrzymawszy od Sereny konkretnej odpowiedzi, co ma robić. Może nie tyle, co nie umiał, ale nie znosił podejmować samodzielnie decyzji; wadziła mu przy tym natrętna myśl, że nie jest wystarczająco kompetentny i że przyjdzie mu pożałować tego, co sam postanowił. Zrzucanie odpowiedzialności na innych było wygodne i przynosiło mu spokój ducha. Potrzebował kogoś, kto by go pokierował i najlepiej jeszcze się nim przy tym zaopiekował. Nie wiedział, skąd się to wzięło i czasami sam się sobie dziwił, ale tego typu relacje od zawsze przynosiły mu większą satysfakcję; uganiał się za starszymi kolegami, których mógł podziwiać, a oni nadużywali jego dobroci i ślepego oddania, na co im pozwalał, bo poświęcali mu uwagę.
Wszystko w nim zawrzało, kiedy profesor odważnie zasugerowała, co może być powodem, dla którego w ogóle rozmawiają, i zaraz zrobiło mu się słabo; na moment zamknął oczy, chcąc pozbyć się z głowy jej uśmiechu. Nie pomogło. Zacisnął mocno pięści i wepchnął je głęboko do kieszeni, by ukryć ich nerwowe drżenie. Żartowała sobie z niego? Próbowała go zawstydzić czy być złośliwa, faktycznie zauważywszy, że gapił się na nią podczas zajęć jak sroka w gnat? Jej gest w połączeniu z tonem i słowami namieszały mu w głowie.
– Wcale nie jest pani moją ulubioną nauczycielką i wcale nie będę tęsknił – zaprotestował bez zastanowienia, czując irytujące ciepło na policzkach, i zaraz pożałował rzuconych lekkomyślnie słów. Nie chciał, żeby Serenie zrobiło się przykro, zwłaszcza z jego powodu, jednak nie mógł pozwolić jej myśleć, że faktycznie darzy ją względami większymi niż resztę grona pedagogicznego. – Po prostu chciałbym wiedzieć więcej. Więcej niż dzieciaki, które od urodzenia mają do czynienia z magią. To głupie, wiem, przecież nic nikomu nie muszę udowadniać... ale sobie... – zamilkł, odwracając wzrok.
Rozprostował palce i po chwili zacząć miąć schowany w kieszeni skrawek pergaminu. Wymyślił to, żeby mieć jakiś wiarygodny argument, dlaczego interesuje go kontynuowanie nauki historii magii, ale kiedy wypowiedział te słowa na głos, nagle jakby nabrały mocy i z bólem serca uświadomił sobie, że mówił szczerze. Chciał być od nich lepszy w choć jednej rzeczy, chciał wreszcie poczuć satysfakcję i wyższość.
– Jeśli pani też ma ochotę, z przyjemnością obejrzę pani kolekcję pocztówek. – Niepewnie przeniósł wzrok na kobietę, obawiając się, że zaraz znowu zrobi coś, czym go zawstydzi, albo że on dostrzeże na jej twarzy jakąś negatywną zmianę, spowodowaną jego słowami.
Prawdę powiedziawszy, pocztówki średnio go obchodziły, ale szansa na wylądowanie w gabinecie profesor Blackwall mogła się już więcej nie powtórzyć, a i tak nie miał nic lepszego do roboty.
Finley
- Bzdura - Johnson wyglądał na szczerze urażonego informacją o plotkach na temat swojej opiekunki. - Przecież wszyscy wiedzą, że ma pani cały dom pod opieką, dla nie jednego pierwszaka jest pani jak mama, widziałem to! - podniósł palec, patrząc na nią. Powinien jeszcze dodać przeżyłem to na własnej skórze, ale zamiast tego powiedział - Przecież ma pani mnie, jak mogą mówić, że jest pani bezdzietna. Skopię im tyłki na pojedynkach - Oliver przeniósł spojrzenie na uczniów siedzących w Wielkiej Sali, tak doskonale widocznych zza nauczycielskiego stołu. Ciekawe który podły dupek rozpuszczał tak okropne plotki na temat jego ukochanej nauczycielki! Już on się dowie, a gnojek pożałuje.
OdpowiedzUsuń- Spędza pani ze mną dużo czasu od sześciu lat, to miłe, że nie ma pani jeszcze dość. Albo, że mnie pani nie przeklęła. Ja bym tak zrobił na pani miejscu. A to tylko oznacza, że mnie pani lubi! - wyszczerzył się jak głupi do sera, a dostając oficjalne pozwolenie, po prostu sięgnął po niedokończony pudding, wsuwając go już otwarcie, nie robiąc sobie nic z faktu, że miseczka tan naprawdę należała do Sereny.
Nie chciał z nią teraz prowadzić dysput na temat tego, jak nieludzką godziną jest szósta rano. W końcu ona była dorosła, a on był siedemnastolatkiem. Nie od dziś wiadomo, że dorośli funkcjonują w zupełnie innych godzinach niż dzieciaki.
- Co to za ważna sprawa? - zapytał autentycznie zaciekawiony, odkładając pustą miseczkę i sięgając po jeszcze jednego maślanego tosta.
Żołądki młodych ludzi były ze stali. Połączenia smakowe jakie niekiedy sobie serwowali, niejednego przyprawiłby o skręt kiszek, ale nie Olivera i jemu podobnych. Powiódł spojrzeniem do stołu Krukonów, gdzie przyjaciel był w swoim żywiole, najwyraźniej coś śpiewając.
- Oj dobrze no, raz odstawiliśmy EPICKI NUMER!, musi to pani przyznać, że tekst był pierwszorzędny. Nie nasza wina, że Faradyne zamiast grać, słuchał i spadł z miotły - wzruszył ramionami, przenosząc teraz spojrzenie na Deucenta, który rozmawiał o czymś z kapitanem swojej drużyny. - I właśnie dlatego pani zakłada, że ja i dokumenty to złe połączenie? To nie fair, nie zna pani w pełni moich możliwości, pani profesor - sięgnął po jeszcze jedną słodką rzecz, zanim Serena zarządziła wymarsz.
To było nieco żenujące, kiedy akurat dopijając herbatę, jego dłoń wystrzeliła samoistnie w stronę nauczycielki, dosłownie ściągając do z podium. Musiał poprosić ją o jakąś modyfikację tego cholernego zaklęcia, bo kolejnego przelotu przez zamek mógł nie tylko nie zdzierżyć, ale też po prostu nie przeżyć, zderzając się z jakimś posągiem czy inną twardą rzeczą. Chwilę później, pod uważnym ostrzałem zaciekawionych spojrzeń, dłoń Gryfona przykleiła się do dłoni Sereny i tak opuścili Wielką Salę. Oliver był niezwykle dumny, kiedy kątem oka dostrzegł jeszcze szepty towarzyszące owemu przemarszowi.
- To co to za ważna sprawa? - powtórzył pytanie, na które wcześniej nie dostał odpowiedzi.
Ollie
Zobaczywszy zmianę w mimice profesor Blackwall, świadczącą o niemiłym zaskoczeniu czy nawet przykrości, przez chwilę rozważał brawurowe – jak mu się wydawało – przyznanie się do kłamstwa i wyprowadzenie jej z błędu. Przecież była jego ulubioną, wręcz ukochaną nauczycielką, kimś jedynym w swoim rodzaju; Winrose nie dorastał jej do pięt, choć oczywiście Finn nie miał mu nic do zarzucenia. Doszedł jednak do wniosku, że lepiej będzie trzymać język za zębami, bo inaczej pogrążyłby się jeszcze bardziej. Próbując odkręcić swoje wcześniejsze słowa, dałby Serenie do zrozumienia, że sympatia, którą do niej czuje, jest czymś, co z jakichś powodów uznał za coś, o czym nie powinna wiedzieć, a to faktycznie mogłoby wzbudzić jej podejrzenia.
OdpowiedzUsuńWzdrygnął się nerwowo, kiedy jej smukła dłoń spoczęła na jego ramieniu, i od razu przeklął w myślach swoje przewrażliwienie na tym punkcie – wciąż nie przywykł do podobnych gestów, a fakt, że dotknęła go właśnie Serena, tylko komplikował sprawę. Spłonął rumieńcem, naturalnie zawstydzony dotykiem osoby, którą do tej pory podziwiał tylko z daleka, i spróbował strącić jej rękę, poruszając barkiem. Nie chciał, by pomyślała, że tego nie chce – czasem przed snem fantazjował o dużo śmielszych posunięciach z jej strony, zażenowany i sfrustrowany, jednak w rzeczywistości jakakolwiek bliskość, nawet tak nic nieznacząca, była dla niego czymś absolutnie przerażającym, o czym jego ukochana profesor nie mogła przecież wiedzieć.
Na szczęście przynajmniej jej pełne otuchy i zachęty słowa nieco go uspokoiły. Nie był, co prawda, pewien, czy był bardziej głodny wiedzy – każdej wiedzy – czy po prostu uwagi Sereny, ale poczuł chwilowe ukojenie; głęboko w środku wciąż dręczyło go paskudne wrażenie, że chodziło o tę trzecią rzecz: udowodnienie czegoś innym. Podejrzewał, że za tą chorą potrzebą stało wiele czynników – na przykład to, że matka nigdy go nie doceniała, a w szkole uchodził za ucznia gorszej kategorii tylko dlatego, że dopiero tutaj zetknął się z magią – jednak zdawanie sobie sprawy z powodów takiego stanu rzeczy wcale nie rozwiązywało problemu.
Szedł ramię w ramię z historyczką, nie dowierzając we własne szczęście, a serce waliło mu jak oszalałe; obawiał się, że profesor Blackwall usłyszy to irytujące dudnienie i albo wysnuje po cichu jakiś wniosek, albo – co jeszcze gorsze – odważy się to skomentować na głos.
– Nie wiem, czy mam jakieś marzenie – mruknął jak najciszej. Nie miał ochoty na pouczającą pogawędkę na ten temat, więc liczył na to, że Serena nie dosłyszy lub dosłyszy i załapie aluzję. Może i powinien z kimś o tym porozmawiać, jednak to nie był dobry moment na trudne rozmowy, a nawet gdyby był, Finn pewnie i tak spróbowałby tego uniknąć. Aż za często używał taktyki polegającej na unikaniu problemów i nieprzyjemności.
Ożywił się nagle na wieść o kółku i podniósł wzrok – wcześniej utkwiony w podłogę – na twarz kobiety.
– Nie powinna się pani wstydzić – stwierdził z przekonaniem, właściwie zdziwiony wyznaniem Sereny. Dla niego kółko byłoby idealnym rozwiązaniem. – To ci wszyscy uczniowie niezainteresowani pani kółkiem powinni się wstydzić.
Pomijając jego głupią słabość do profesor, rzeczywiście uważał, że każdy szanujący się czarodziej powinien poznać historię magii dogłębnie i mieć ją w małym palcu. Tak jak powiedziała mu wcześniej Serena, wiedza nikomu nie robiła krzywdy, a nawet przeciwnie, czasem pozwalała jej uniknąć.
Pomidor i jego traumy
Zmartwiony przyglądał się Serenie, niosącej ewidentnie zbyt wiele przedmiotów jednocześnie, i żałował, że nie zaoferował jej pomocy, kiedy wychodzili z sali. Próbował pocieszyć się tym, że – biorąc pod uwagę własną niezdarność i skłonność do wypadków – gdyby faktycznie pozwoliła mu ponieść część swoich rzeczy, mogłoby się to źle skończyć i tylko by się ośmieszył; lepiej było nie zapunktować wcale niż stracić w jej oczach. Zresztą, poradziła sobie nawet zatrzymana przez dyrektora, choć przez chwilę Finn był pewien, że zaraz coś upuści.
OdpowiedzUsuń– Naprawdę pani tak myśli? – W jego głosie rozbrzmiały kpina i niedowierzanie. Nie lubił kwestionować słów dorosłych – szczególnie słów profesor Blackwall wolałby nie podważać – ale nie potrafił zrozumieć, jak niby nieposiadanie żadnych planów i marzeń mogło być lepsze od posiadania ich. Najprawdopodobniej chciała go jedynie pocieszyć i nie mówiła szczerze. – Inni mają jakieś talenty, zainteresowania, ambicje, a ja? Nic. Co gorsza, nawet nie mam czasu na zastanawianie się, na odkrywanie siebie, na próbowanie różnych rzeczy... Bo nie mam niczego ani nikogo poza Hogwartem.
Odruchowo powędrował wzrokiem na ścianę, jak gdyby sytuacja, w której się znajdował i na którą nie miał przecież żadnego wpływu, była powodem do wstydu.
– Czasem myślę, że nawet tutaj nie ma dla mnie miejsca – westchnął ciężko.
Serena miało prawo o tym nie wiedzieć – w końcu niewielu wiedziało – i Finn wcale nie zamierzał dzielić się z nią swoimi bolączkami, ale ten brak poczucia przynależności dręczył go od tak dawna, że wspomniał o nim bez zastanowienia, jak gdyby niezdolny dłużej w sobie tego wszystkiego dusić. Oczywiście od razu pożałował nagłego uzewnętrznienia się i poczuł się wyjątkowo żałośnie; przez chwilę nawet rozważał ulotnienie się. Nie chciał, by profesor miała go za niezdecydowanego, ubolewającego nad swoim losem gówniarza bez ambicji. Podziwiał ją – za odwagę, by podróżować, za decyzję o nauczaniu najnudniejszego według większości uczniów przedmiotu, za sumienne wypełnianie obowiązków opiekuna domu, bo on nie potrafiłby żadnej z tych rzeczy, przerażony światem i odpowiedzialnością – i chciał, by ona również miała choć jeden powód, żeby go podziwiać, a póki co tylko się pogrążał.
Zaskoczyło go ostrzeżenie dotyczące pamiątek – nie miał pojęcia, jak mogła wyglądać jej kolekcja, ale mimo to nie musiała się martwić, co sobie o niej przez nią pomyśli, bowiem sam był przeokropnym zbieraczem. Co gorsza, jego kolekcja nie składała się z faktycznych pamiątek, a przedmiotów bezwartościowych, czasem wręcz obrzydliwych, należących wcześniej do osób, na których w jakiś sposób mu zależało. Trzymał je wszystkie w małym kufrze: skrawki pergaminów zapisane starannym pismem Blacka, fragment szaty Sheehana, którą rozerwał mu w zeszłym roku, próbując uratować się przed jednym z wielu upadków, czyjś zakrwawiony bandaż, pukiel włosów Ślizgonki, która ukończyła już naukę w Hogwarcie, i inne śmieci. Zastanawiał się, co zrobić z pergaminem ciążącym mu w kieszeni: dołączyć go do kolekcji czy potraktować jako pretekst do ponownego odwiedzenia gabinetu Sereny za jakiś czas.
– Niepotrzebnie się pani martwi – zapewnił ją. – Każdy ma jakieś dziwactwa, a pani i tak już uchodzi za nieźle pokręconą. – Spuścił wzrok, jakby zawstydzony nieprzemyślanym komentarzem, i zasłonił usta dłonią, by ukryć uśmiech.
Finley
— Mnie? Przeklęłaby pani mnie? — spojrzał na nią z uniesioną brwią, podając w wątpliwość jej słowa. — Merlinie no, przepraszałem już za to milion razy. Nie było to najmądrzejsze, ale nikomu nic się nie stało. Nic poważnego przynajmniej — przypomniał sobie, jak Deucent spadał z tej cholernej miotły i musiał przyznać jej rację, w tamtym momencie zdecydowanie nie było mu do śmiechu. Ani on, ani Vincent nie przewidzieli takiego obrotu sprawy, ani tego, że ich przyśpiewka (którą wciąż uważał za epicką), może mieć tak rozpraszający wpływ na zawodników. No może nie na wszystkich, bo z imienia został wymieniony tylko Faradyne. Jednak nawet szczery śmiech przyjaciela, tuż przed zwindowaniem się z miotły, nie był argumentem, który nadawał się do użycia, kiedy Krukon mało nie udusił ich w Skrzydle Szpitalnym.
OdpowiedzUsuń- Naprawdę? Zwolni mnie pani na calutki dzień! Super! Chociaż... - zamilkł, zastanawiając się, czy w sumie nie powinien żałować. Bo jeśli Serena wymyśliła jakąś dodatkową karę za jego wybryki, którą usiłowała mu wcisnąć, pod przykrywką „ważnej sprawy” to miał przewalone.
Przekonał się już nie raz, w ciągu ostatnich sześciu lat, że profesor Blackwall była równie kreatywna w wyciąganiu konsekwencji z jego wybryków, co on sam w wymyślaniu ich. Na szczęście, nawet jeśli podpadł innym nauczycielom, Blackwall dość często wstawiała się za nim, przejmując na siebie wymierzanie mu kary, a kiedy nie miała weny na uprzykrzanie mu tym życia, mógł się całkiem sporo dowiedzieć, kiedy wymyślała mu jakieś pożyteczne zajęcia, niemające na celu stawiania go w świetle małej rozrywki dla ulubionej profesorki, kiedy na przykład biedził się ze sprzątaniem jakiejś jej szafki z afrykańskimi artefaktami, z których każdy z nich mógł z nim zrobić, czort wiedział co, a przynajmniej tak twierdziła zawsze Serena, podśmiewając się z jego przesadnej ostrożności i wystraszonej miny. Pewnego razu zaczął nawet uważać, że to zwykłe śmieci z lumpa, a ona zwyczajnie wstawia mu kit, świetnie się bawiąc jego kosztem.
Tak często spędzał szlabany w jej gabinecie, że na którymś roku najzwyczajniej w świecie polubił tu przychodzić. Pomieszczenie wydawało się przytulne i może tylko czasem zbyt mocno pachniało egzotycznymi kadzidłami, jednak mimo to Oliver czuł emanujący tutaj spokój i ciszę. Niekiedy nawet Serena po prostu pozwalała mu się tutaj uczyć, kiedy akurat coś było ważniejsze niż porządne odbycie szlabanu przez niesfornego ucznia. Zawsze wtedy siadał na grubych poduchach przy kominku, starając się nie narzucać swoją obecnością, dość często wtedy obserwując ją znad książek i pergaminów.
Lubił ją i szanował najbardziej ze wszystkich profesorów. Czasem pyskował, ale wtedy nie pozostawała mu dłużna, a czasem, kiedy już odrobił lekcje, a ona skończyła swoją papierkową robotę, zostawał dłużej, dopóki go nie odprawiła, rozmawiając jak... z własną, rodzoną mamą.
Po wejściu za nią go gabinetu, od razu powędrował do ściany, gdzie eksponowała swoje pocztówki od jakiegoś byłego ucznia, podróżującego po świecie. Zawsze dostrzegał, kiedy pojawiała się nowa. Może to z ciekawości, a może z gryfońskiej zaborczości i lekkiej zazdrości, że ktoś jeszcze jest jej ulubionym uczniem? Co z tego, że byłym? Sam za rok miał dołączyć do grona jej absolwentów, czy wtedy chciałaby otrzymywać od niego pocztówki? Listy? Z rozmyślań wyrwało go stukniecie czegoś o brat burka, kiedy Serena przeglądała swoje rzeczy.
— Czasem mam wrażenie, że zupełnie inaczej rozumiemy słowo „zabawa”, pani profesor — odwrócił się, podchodząc do niej bliżej, starając się zajrzeć jej przez ramię, co nie udało się zbytnio, mimo różnicy wzrostu, przemawiającej na jego korzyść. — Mam się bać?
syn ciężkostrawny
Był pewien, że się zarumienił, kiedy Serena wytknęła mu pamięć złotej rybki – było to porównanie jeszcze gorsze od porównania jego pamięci do tej myszoskoczka, co czasem robili jego koledzy Puchoni, wypominając mu jego gapiostwo i zapominalstwo – i westchnął zrezygnowany. Wiedział, że nie przegada kobiety, ale to nie znaczyło, że nie zamierzał chociaż spróbować.
OdpowiedzUsuń– Nie lubię podejmować decyzji – przyznał niechętnie, po raz kolejny zanurzając dłonie w kieszeniach, by samemu nie widzieć ich drżenia. Zdawanie się na los uważał jednak za nieco głupie i nieodpowiedzialne. – Chciałbym, żeby było tak, jak pani mówi, ale jak patrzę na wszystkich wokoło, wydaje mi się, że bierność zawsze jest zła.
Sam przekonał się o tym na własnej skórze co najmniej kilkukrotnie; dopiero wyrwanie się z marazmu i zmiana postawy z biernej na aktywną pozwoliła mu ukrócić nieprzyjemne sytuacje. Mimo to nagle poczuł wyrzuty sumienia, że usiłował podważyć słowa Sereny – w końcu starała się podnieść go na duchu i w pewnym sensie nawet zrobiło mu się miło, że próbowała, chociaż wcale nie musiała.
Propozycja dotycząca wymiany plotek zaskoczyła go; do tej pory nawet nie przyszło mu do głowy, by ktokolwiek z grona nauczycielskiego mógł cokolwiek o nim mówić – raczej nie rzucał się w oczy, a przynajmniej miał taką nadzieję, i nigdy się szczególnie nie wychylał.
– Nie powinno się plotkować – mruknął. Faktycznie, plotki i życia innych ludzi wcale go nie interesowały, chyba że chodziło o osoby mu bliskie lub takie, na których jednostronnie mu zależało, tak jak w przypadku Sereny, która przez swoje nieco dziwaczne zamiłowanie do Afryki często stawała się tematem uczniowskich rozmów. – Zresztą, to tylko plotki. Mnie interesują fakty.
Kiedy znaleźli się w gabinecie kobiety, nie wiedział, gdzie podziać wzrok, odurzony przepychem – paradoksalnie przytulnym, z nieznanych mu przyczyn budzącym nostalgię i ściskającym za serce – i ogłupiony feerią barw. Chociaż przerażało go wiele rzeczy i zjawisk, których przeciętna osoba nie uznałaby za powód do strachu, zawsze był ciekawy świata i starał się – z rożnym skutkiem – zdusić w sobie ten irracjonalny lęk, by nie przeszkadzał mu w poznawaniu go. Wychował się w chyba najbrzydszej dzielnicy Cardiff w Walii, w ciasnym, starym domku, gdzie pachniało przegniłymi drewnianymi meblami i tanimi kwiatowymi perfumami jego matki. Bardzo długo właśnie tak wyobrażał sobie cały świat: jako brzydki, ponury, przytłaczający. Miał okazję spędzić ostatnie wakacje u Sheehanów w Grecji i wciąż tęsknił za słońcem, za niemal egzotycznymi krajobrazami, za dotąd nieznaną mu wolnością, za tradycjami, o których istnieniu wcześniej nie miał pojęcia. Za odkrywaniem. Chciał zobaczyć wszystko w gabinecie Sereny, obejrzeć z bliska, dotknąć, rozpracować. Niestety, powstrzymała go. Coś ją powstrzymało.
Wzdrygnął się nerwowo i poczuł, jak krew zamarza mu w żyłach; odruchowo chwycił za różdżkę i mocno zacisnął na niej drżące palce, choć jeszcze nie zamierzał jej wyciągnąć. W przeciwieństwie do Sereny nie poczuł niczego specjalnego – sam uważał, że brakowało mu inteligencji magicznej i swoistego szóstego zmysłu – ale udzieliły mu się jej emocje.
– Coś? – powtórzył i jeszcze raz powiódł wzrokiem po pomieszczeniu.
Finley
Nie tak wyobrażał sobie wizytę w gabinecie profesor Blackwall. Wszystko działo się zdecydowanie za szybko – zwłaszcza dla niego, bo był ciamajdowaty i nie grzeszył refleksem. Nawet nie zdążył wyciągnąć różdżki, po którą sięgnął przecież wcześniej, a było już po wszystkim – przynajmniej tak mu się wydawało. Oddychając ciężko, patrzył na z powrotem stateczny regał i wciąż słyszał w głowie paskudny śmiech Irytka; ramiona miał jak z galarety, a nogi – z waty. Nie docierało do niego, że skończyło się jedynie na gradzie bibelotów, lecz dokuczliwsze od nadal odczuwanego strachu było przeświadczenie, że znowu nic nie zrobił i dalej był nikim w jej oczach.
OdpowiedzUsuńKiedy Serena odgarnęła mu włosy z twarzy, przez chwilę wydawało mu się, że z nadmiaru emocji zaraz zemdleje: rozdygotany, przerażony i niespodziewanie uraczony jej bliskością.
– Nic – przytaknął, jeszcze nie czując bólu po spotkaniu się jego czoła z jedną z figurek; nawet nie był pewien, czy faktycznie nią oberwał, czy tylko ogarnięta szokiem wyobraźnia spłatała mu figla.
Sposób, w jaki zwróciła się do niego profesor i jak na niego patrzyła, sprawił, że poczuł chwilowy spokój, jak zwykle ulegając cudzym emocjom. Spokój był jednak naprawdę chwilowy, sekundowy wręcz; Finn niemal podskoczył na nagły hałas.
Z nawracającym przerażeniem powiódł wzrokiem po odciskach na podłodze i spojrzał na Serenę.
– O rany. Pani naprawdę...? – wydukał, z masochistycznym zacięciem dotykając guza. Jego głupia i szkodliwa skłonność do idealizowania osób, na których mu zależało, sprawiła, że nie mógł uwierzyć, by jego ukochana profesor trzymała u siebie tak niebezpieczne stworzenie, ale wszystko na to wskazywało. Zresztą, w szkole chodziły różne plotki na jej temat. – Przecież one są groźne!
Poczuł się rozczarowany – zupełnie nie rozumiał tego uczucia ani jego powodów – i przybity; żałował, że w ogóle zdecydował się porozmawiać z Sereną.
– Gdybym nie zatrzymał pani w sali, może zdążyłaby pani powstrzymać Irytka i do niczego by nie doszło – zauważył z goryczą, nagle przygnieciony wyrzutami sumienia. Oczywiście winnym zaistniałej sytuacji był przebrzydły poltergeist, ale Finn miał niezdrowy nawyk obwiniania się o całe zło tego świata, z czego sam nie do końca zdawał sobie sprawę. – Mógłbym jakoś... pomóc? – mruknął zawstydzony, znowu kierując wzrok na atramentowe ślady.
Obawiał się dwóch rzeczy: że profesor Blackwall każe mu wyjść lub – co mogło okazać się jeszcze gorsze – zaakceptuje zaoferowaną jej pomoc, a on nieumyślnie tylko narobi jej więcej kłopotów.
Finley
Oliver nie raz, nie dwa, a nawet nie trzy, szwendał się po Zakazanym Lesie, dorabiając się tym samym kilku szlabanów, właśnie z tego powodu. Za którymś razem po prostu stwierdził, że to miejsce nie jest tak atrakcyjne, by warto było przez nie czyścić kociołki, czy sprzątać schowki na miotły, więc w końcu przestał tam przychodzić. Mało kto jednak znał prawdziwy powód zaprzestania jego wędrówek w tamto miejsce, a teraz kiedy Serena wyjawiła przed nim gdzie i po co idą, zatrzymał się nagle na środku korytarza.
OdpowiedzUsuń— Emm... pani profesor? — spojrzenie szarych oczu, spod kędzierzawej grzywki było więcej niż wymowne. - Nie sądzę, że to jest dobry pomysł, abym szedł z panią do Zakazanego Lasu, naprawdę. — Serena westchnęła, przymykając oczy na dłuższą chwilę.
— Co zrobiłeś, Johnson? — padło pytanie, które musiało paść w tej sytuacji.
Oliver Johnson, stojąc na środku korytarza ze skruszoną miną, wyglądał jak kupka nieszczęścia, co było niespotykanym obrazkiem, gdyż Gryfon zazwyczaj potrafił wykpić się z połowy swoich niezbyt mądrych wyczynów, drugą połowę obracając w żart. Niestety centaury okazały się nie znać na żartach.
— Bo... ja nie rozmawiałem z centaurami, tylko...
— Tylko co?
Głos Sereny był jak trzaśnięcie bicza. Oliver tylko kilka razy w swoim życiu doświadczył tego uczucia, kiedy naprawdę bał się przed nią do czegoś przyznać. Zupełnie jak przed własną mamą. Kochał i uwielbiał je obie, każdą na swój sposób, ale to wcale nie sprawiało, że było mu prościej. Wręcz przeciwnie. Przy każdej takiej sytuacji wiedział, że zaraz ujrzy zawód i rozczarowanie w ich oczach, a odkąd został czarodziejem, odkąd dowiedział się, że według niektórych jest człowiekiem gorszej kategorii, przysiągł sam sobie, że zrobi wszystko by nie być rozczarowaniem, ani dla najbliższych, ani dla siebie. Nie zawsze mu się to udawało, niestety.
— Strzelałem do nich z procy. W trzeciej klasie. Wątpię by to zapomniały. Zwłaszcza kiedy Firenzo zapowiedział, że jeśli kiedykolwiek pojawię się na ich terytorium, zabije mnie bez wahania — Oliver nie miał w zwyczaju mamrotać pod nosem, co właśnie teraz robił, wbijając spojrzenie w czubki swoich butów, obawiając się spojrzeć na opiekunkę Gryfonów.
To właśnie w trzeciej klasie był w Zakazanym Lesie ostatni raz. Ostatni raz na własną rękę, bo nie liczył zajęć, na których udawali się tam z nauczycielem. Wtedy nie miał okazji wywinąć niczego głupiego, ale każdy szelest za plecami przyprawiał go o dreszcze i nerwowe rozglądanie się w poszukiwaniu centaurów, chcących wymierzyć sprawiedliwość.
głupi szczeniak pełen skruchy
[I przepraszam za pokierowanie Sereną, mam nadzieję, że mnie nie przeklniesz.]
Naprawdę, czy ci przeklęci gówniarze nigdy nie nauczą się nie łazić po jego grządkach? Z w ł a s z c z a w nocy? Marnowali jego ciężką pracę, zadeptując ją swoimi buciorami w drodze do Zakazanego Lasu, lub też w czystej, głupiej ciekawości, co też pan gajowy robi w swoim domku po zmroku. Morduje wścibskie dzieci, ha ha ha.
OdpowiedzUsuńPrzerywanie mu wieczornej herbaty, nie było najlepszym wyborem na śmierć z rąk gajowego, ale cóż, skoro sami się prosili. Ed westchnął naprawdę cierpiętniczo i z głębi trzewi, zanim odstawił kubek, sięgnął po różdżkę i z rozmachem otworzył drzwi swojej chaty, wcześniej nie zapominając przybrać wyjątkowo niezadowolonej, parszywej wręcz miny.
Nie podziałało. Nie na Serenę Blackawall, która jednak przezornie oświetliła swą twarz, by przypadkiem pan gajowy nie zdecydował się jej przekląć. Nie śmiałby. Właściwie to była jednym z nielicznych nauczycieli, o których mógł powiedzieć, że ich lubi. Chociaż naprawdę ciężko było doszukać się w jego zachowaniu uczucia przynajmniej zbliżonego do sympatii, nie mógł szczerze powiedzieć, że nie lubi nauczycielki Historii Magii. Poza tym była chyba najbardziej sensownym człowiekiem na tym stanowisku od wieków.
Opuścił swoją różdżkę, przenosząc jednocześnie spojrzenie na Tommy’ego, który łasił się do swojej pani niczym rasowy kociak. Nie mógł się lekko nie uśmiechnąć na ten widok i chociaż robił to rzadko, zwierzęta wywoływały na jego twarzy ten grymas częściej niż ludzie.
— Ta przeklęta zjawa nie ma wstępu w pobliże mojej chaty, nie wspominając już o samym ogrodzie i dobrze o tym wie. Mam nadzieję, że popamiętał ostatni raz, kiedy drażnił Grima. Żałuję tylko, że nie da się ukatrupić go po raz drugi — Stone przeniósł spojrzenie na dwa zwierzaki, teraz radośnie harcujące wokół jego nóg na progu chatki.
To, że Grim polubił guźca opiekunki Gryfonów, było niewątpliwie dużym plusem i ułatwieniem, zwłaszczazwłaszcza że wielki czarny pies już dawno przejął zwyczaj warczenia na wszystko i wszystkich, od swego pana. Z początku Ed nie uważał, że zamieszkanie Tommy’ego w jego ogrodzie jest dobrym pomysłem, ale po wysłuchaniu wszystkich, trzeba przyznać bardzo rzeczowych, argumentów Sereny, zgodził się. Zrobił to także dlatego, że po prostu lubił zwierzęta. Zwłaszcza te magiczne. Z biegiem czasu zwierzak zadomowił się na tyle, że nie tylko dorobił się własnego legowiska w dalszym kącie ogródka, ale zaprzyjaźnił się z Grimem, a samego Eda też witał z niemałą radością. No i były jeszcze gnomy, które okazały się pierwszorzędną rozrywką, a Ed miał z głowy walkę z nimi,
— Wejdź. Mam jeszcze trochę tej, którą przywiozłaś z ostatniej wyprawy do Afryki i którą wcisnęłaś mi w ramach łapówki za opiekę nad swoim pupilem. Wiesz, że nie musiałaś — dodał, wchodząc do chatki i zamykając za nimi drzwi.
Zwierzaki natychmiast pobiegły do kominka, na którym buzował ogień, a nad nim, na specjalnym palenisku stał żeliwny czajnik z gotującą się wodą. Edward sięgnął po kubek i herbatę, zaparzając ją zgodnie z własnym rytuałem. Herbaciany napar był trzecim, zaraz po Ognistej i czarnej kawie, napojem, który najczęściej gościł w jego kubku. Jednak nie tym razem. Dziś, Serena nie mogła nie zauważyć prawie pustej butelki po whisky stojącej na blacie drewnianego stołu i szklaneczki tuż obok. Dziś był ten dzień, w którym Stone znieczulał się intensywnie po nocnych koszmarach. Niestety zbiegiem lat koszmary wcale nie były łagodniejsze, a ilość alkoholu potrzebna do wymazania ich z pamięci, niebezpiecznie rosła.
— Twój pieszczoch zdecydowanie czuje się tutaj lepiej niż w Zamku. Powinnaś zostawić go tu na stałe. Irytek nie będzie go męczył, a Grim będzie miał kumpla do zabaw — postawił przed nią imbryk z herbatą i czystą, białą filiżankę. Usiadł naprzeciwko i zapatrzywszy się, jak Grim wącha ucho guźca, a ten pochrumkuje cicho, leżąc przed kominkiem, przysunął sobie butelkę, wylewając resztkę bursztynowego płynu do szklanki.
Edward
[Witam serdecznie! Przede wszystkim przepraszam Cię za moją długą nieobecnością.
OdpowiedzUsuńPrzychodzę, by zapytać, czy fabuła/powiązanie między Seleną a Alastairem są nadal aktualne? :)]
Winrose
Spojrzał na nią znad szklanki, którą właśnie przystawił do ust, by pociągnąć łyk bursztynowego płynu. Serena była wcieleniem taktu, gdyż nawet w jej spojrzeniu nie doszukał się oczekiwanej dezaprobany, którą na przykład darzył go Longbottom za każdym razem, kiedy odwiedzał go w chacie, cholera wie po co. Chyba tylko po to, by sprawdzić, czy gajowy już zapił się na śmierć, czy jeszcze nie, ewentualnie czy nie ukrywa nigdzie zwłok upierdliwych uczniów, czym nie raz już się odgrażał w gabinecie dyrektora.
OdpowiedzUsuń— To najdziwniejszy komplement, jaki słyszało to miejsce. Zapewne nawet Hagrid nie doczekał czegoś podobnego, chociaż dałbym uciąć sobie rękę, że jego zeszyt odwiedzin był zdecydowanie bardziej zapełniony niż mój — odstawił pustą szklankę na stół i przyciągnął sobie napoczętą paczkę papierosów leżącą nieopodal. — Palisz? — zapytał kurtuazyjnie, będąc święcie przekonanym, że ktoś taki jak Johnson zaraził cały Gryffindor tym mugolskim nałogiem, nawet własną opiekunkę, ale wypadało i tak zapytać, gdyby jednak się mylił.
Zanim wyjął papierosa dla siebie, przyjrzał się zwierzakom, które potrącając stojak na pogrzebacz, narobiły sporo hałasu podczas swojej zabawy, teraz przysiadając zgodnie na zadkach i patrząc na niego lekko wystraszonym spojrzeniem. Sam nie wiedział, kiedy i skąd to się wzięło, ale odnosił wrażenie, że za pomocą takich właśnie spojrzeń, mógłby dogadać się z każdym zwierzakiem, jakie stanęłoby na jego drodze. Lubiły go koty, lubiły go psy, teraz także Tommy, no i testrale. Nawet pająki były jakby mniej agresywne, zwłaszcza te akromantule panoszące się po lesie, do spółki z centaurami, które szanowały go głównie przez wzgląd na Bitwę o Hogwart, oraz fakt, że nie znosił uczniów równie mocno co oni.
— Dziwię się, że Dumbledore tego nie zrobił jeszcze za moich szkolnych czasów — zapalił papierosa i zaciągnął się mocno, do dna płuc. Zdecydowanie kiedyś umrze na raka. Czarodziej schodzący na mugolską chorobę, tak. — Sama spójrz na to, co oni robią? Naprawdę myślisz, że mógłbym uznać go za problem? Wydaje mi się, że polubiliśmy się wystarczająco, żeby nie przeszkadzało nam własne towarzystwo, a problemem byłoby, gdybyś chciała wcisnąć pod mój dach tego swojego Johnsona w ramach jakiejkolwiek kary. Błagam, Serena, nigdy mi tego nie rób — potarł lekko przekrwione lewe oko, łypiąc na nią błagalnie tym prawym.
Naprawdę był gotów stwierdzić, że gdyby jeszcze kiedykolwiek musiał zajmować się jakimś dzieciakiem na szlabanie, zatłukłby gówniarza w Zakazanym Lesie, a potem z radością udał się do Azkabanu.
— Nie, proszę, nie chcę żadnej pstrokacizny w moim ponurym, czarno białym świecie. Może sprzedasz je temu... jak mu tam... no temu Krukonowi, który zasuwa po błoniach tym oczojebnym, wzorzystym swetrze?
Ed
[WYBACZ, ŻE TYLE TO TRWAŁO, ŻE JEST TAK KRÓTKO I BEZNADZIEJNIE. Jestem ostatnio jakaś podziurawiona.]
OdpowiedzUsuńPrzez krótką chwilę nie myślał racjonalnie. Poczuł palce profesor Blackwall na swoich i zrobiło mu się gorąco, a wszystkie wątpliwości dotyczące tego, co właśnie od niej usłyszał, zniknęły. Na każdą inną osobę odruchowo warknąłby, żeby go nie dotykała, jednak ten nagły, nic nieznaczący gest – z czego dobrze zdawał sobie sprawę – uspokoił go. Niestety, spokój nie trwał długo, bo kobieta znowu się odezwała, brutalnie przypominając mu o ich problemie.
Co prawda, Finn bywał lekkomyślny – jak większość nastolatków zresztą – ale na ogół wykazywał się przesadną wręcz ostrożnością, którą wpoiła mu matka, przedstawiając świat jako niebezpieczny i pełen zagrożeń. To nie było tak, że w ogóle nie wierzył Serenie; wierzył jej, jednak uważał, że nie mogła mieć stuprocentowej pewności co do tego, jak zachowa się jej pupil. Właściwie bardzo długo obawiał się nawet niemagicznych zwierząt i dopiero zetknięcie się w Hogwarcie ze zwierzakami kolegów oraz magicznymi stworzeniami sprawiło, że częściowo pozbył się tego strachu, który nieoczekiwanie wracał w pewnych stresowych sytuacjach. Na przykład teraz.
— Nie do końca pani ufam — mruknął, odruchowo próbując strącić jej dłonie ruchem ramion. Nie chciał być niegrzeczny i od razu pożałował swoich słów, ale jego dotychczasowe doświadczenia pokazały mu, że jego matka miała rację i ostrożności nigdy nie jest dość. — A jak wystraszony wpadnie na kogoś, zanim go znajdziemy? Albo zrobi sobie krzywdę i nie będziemy mogli go uspokoić?
Sama myśl o tym sprawiła, że momentalnie zrobiło mu się niedobrze, co dodatkowo spotęgował paskudny zapach mięsa; bez względu na to, co twierdziła Serena, czuł się pośrednio winny zaistniałej sytuacji. Koledzy niejednokrotnie sugerowali mu, że jest wobec siebie zbyt surowy, jednak nie przejmował się ich zdaniem w taki sposób, by cokolwiek zmienić; oburzało go jedynie, że go nie rozumieli, i że sami byli wobec siebie i niego zbyt pobłażliwi.
Nagle – motywowany irracjonalnym strachem, że coś się stanie – zechciał się zbuntować, powiedzieć nauczycielce, żeby sama szukała Tommy'ego, jednak jak zwykle zabrakło mu odwagi. Zresztą, choć pogmatwana sytuacja, w której się znaleźli, okropnie go stresowała i rozbolał go żołądek, odnajdywał w niej też coś dziwacznie przyjemnego. On i profesor mieli teraz wspólny sekret, coś, co ich nierozerwalnie – jak wydawało mu się w tamtym momencie – łączyło. Może powinien podziękować Irytkowi?
Finley
Rzadko słyszał to z jej ust. Johnson czy po prostu Oliver, owszem, to było na porządku dziennym, ale Ollie pojawiło się zaledwie kilka razy w życiu. Zawsze wtedy miał wrażenie, że brakuje jej już na niego słów, że zawiódł ją jak tylko mógł. Dopiero niedawno zrozumiał, że był to wyraz najwyższego zatroskania z jej strony, chociaż on nigdy tego nie powiedziała. Nie musiała. Były takie momenty, że po prostu czuł jak ich relacja daleka jest o nauczyciel-uczeń, opierając się bardziej na synowsko-matczynych podstawach.
OdpowiedzUsuńZałatwimy to. Uśmiechnął się mimowolnie na te słowa. Bo chociaż spodziewał się, że będzie wściekła, że każe mu wypić piwo którego nawarzył, po prostu wlokąc go za ucho do Zakazanego Lasu, każąc błagać centaury o przebaczenie, a on będzie błagał wszystkich znanych sobie bogów o cud. Po kolejnych jej słowach, miał ochotę po postu ją uściskać. Tym bardziej, kiedy stanęła na wprost niego, doskonale znanym gestem kładąc mu dłonie na ramionach. Górował nad nią już od jakiegoś czasu, jednak pod jej czujnym pojrzeniem, wciąż czuł się jak mały jedenastolatek.
Mimo wciąż rosnących obaw, przed wizytą w Zakazanym Lesie, złączył dłonie z opiekunką własnego domu i podążył za nią przez Błonia w stronę swojego przeznaczenia jak zdążył to określić w myślach, decydując, że będzie co ma być, a Serenie może uda się ocalić jego kościsty tyłek przed gniewem Centaurów. A może już zapomniały? Naiwniak.
- Taaa... wie pani, jak się ma trzynaście lat to nie jest się za mądrym dzieckiem, prawda? - Oliver chyba pierwszy raz w życiu przyznał otwarcie, że coś co zrobił nie było zbyt mądre, zamiast starać się jakoś usprawiedliwić swoje zachowanie, albo wybielić siebie uśmiechem i pięknymi oczami.- Wtedy wydawało nam się to wspaniałą rozrywką, poza tym, łaziliśmy po tym lesie z Krukonami na jakichś niezwykle nudnych zajęciach, musieliśmy się czymś zająć, tak? - tak oto potwierdził przypuszczenia Sereny, o których nie mógł mieć pojęcia, że partnerem w zbrodni był także Vincent Greed.
Z resztą, co tu było potwierdzać, już tyle razy łapano ich na gorącym uczynku, że teraz, nawet jeśli któryś z nich wywinął jakiś solowy numer, z miejsca podejrzewano także tego drugiego, czy miał w tym swój udział czy nie.
W końcu stanęli u progu Zakazanego Lasu, a Oliver odetchnął ciężko.
- Naprawdę nie wydaje mi się, żeby moja obecność pomogła pani w tym co chce pani załatwić - wymamrotał, zanurzając się za Sereną w leśną gęstwinę, nie bez powodu reagując nerwowo na każdy szmer. W jego ręce nawet znalazła się różdżka. Jeśli miał zginąć z rąk magicznych stworzeń, to z honorem i różdżką w ręce. - Jak zginę, to powie pani mamie, że ją kocham? Całej rodzinie? A i w kufrze pod łóżkiem mam krawat Deucenta, mogłaby pani mu go oddać? - spojrzał na Serenę, a jego twarz była wyraźnie blada.
podły, mały tchórz
Zapytał, bo wypadało. Zapytał, bo nie sądził, by Serena Blackwall, dystyngowana, dostojna opiekunka Domu Lwa, wciąż paliła. Wciąż. Doskonale pamiętał, jak widział ją z bandą Gryfonów, popalającą na murku okalającym szklarnie, gdzie za ich czasów znajdowała się nieoficjalna palarnia, a która straciła swoją rację bytu na rzecz terenów wokół Wieży Astronomicznej, zupełnie nie wiedział czemu.
OdpowiedzUsuńPrzyglądał się w milczeniu, jak ona pali, tak jak ona przyglądała się w milczeniu, jak on pije. Kiedyś dzieliły ich różne domy, a mimo to Ed nic nie miał do Gryfonów, ona za to miała do Ślizgonów. To Ślizgonki. Własnej siostry. Chociaż to właściwie Maria dostawała apopleksji na każdorazowe wspomnienie Sereny w Pokoju Wspólnym Zielonych. Ed nigdy nie interesował się rodzinnymi sprzeczkami współdomowników. Nigdy za bardzo nie interesował się samymi współdomownikami, jeśli miał być szczery, nie mówiąc już o całej reszcie świata. A potem przyszła wojna i nie pozostawiono mu wyboru. Musiał chronić tych, na których mu zależało. Musiał walczyć, chociaż wcale nie był na to przygotowany. Chociaż był tylko dzieciakiem. Wszyscy nimi byli.
Dopiero po długich latach namierzył Longbottoma i wrócił do Hogwartu, a ona już tu była. Profesor Blackwall, z rozpoznawalnym nazwiskiem w magicznym świecie, z bandą małych lwiątek wokół. Ciepła, wyrozumiała, lecz dla niego pozostawała wciąż tą samą Sereną, która lata temu nazwała go tępym bucem po tym, jak on określił ją małą dziewczynką, której za żadne skarby nie da fajki, chybachyba że kiedyś zacznie sięgać mu przynajmniej do ramienia. No i zaczęła. Więc dał jej tego cholernego papierosa, a dziś jedynym co ich dzieliło były już nie domy, a drewniany stół w jego chacie.
Uniósł brew, przyglądając się, jak zawzięcie przeszukuje kieszenie płaszcza. Zza kłębu dymy, który wypuścił z płuc, można było nawet dostrzec jego lekkie rozbawienie, wyrażone uniesionymi kącikami ust w czymś co z założenia miało przypominać uśmiech. Szło mu bardzo kiepsko w tej kwestii, szczerze mówiąc. Bardzo.
— Nie wierzę, że ty, taka porządna opiekunka młodych dusz, przemycasz do szkoły jakieś afrykańskie zielsko. Co będzie, jak dzieciaki się o tym dowiedzą? Co będzie jak, nie daj Merlinie, ten twój Johnson, znajdzie to u ciebie w gabinecie na jednym z tych miliona szlabanów, które mu dajesz? Swoją drogą, mało skuteczne są, wiesz? Gówniarz jest tak samo wkurwiający, jak przed nimi — wymamrotał, pozwalając jej oprzeć się na własnym ramieniu, zapalić skręta i puścić mu dym prosto w twarz, zanim przejął od niej ten wynalazek, przyglądając się mu podejrzanie.
Cholera wie, co ona tam przywiozła z tej Afryki i jak mocne to było. Pachniało za to zachęcająco, musiał przyznać. I było w domowych barwach Ślizgonów. Tak jakby ta zieleń miała dla niego jeszcze kiedykolwiek jakieś znaczenie.
— Przyznaj się, że przyszłaś mnie tu otruć — zakaszlał i oddał jej skręta, wracając do swojej standardowej fajki — Mogą być nawet wyhaftowane gołe dupy, nie wciśniesz mi żadnych poduszek, Blackwall. Zanieś je do Pokoju Wspólnego swoich dzieciaków z okazji... nie wiem... Halloween. Z pewnością się ucieszą — sięgnął po szklankę i jednym haustem dopił jej zawartość, z rozgoryczeniem rejestrując, że w butelce nie ma już nic więcej — Cholera... — mruknął pod nosem, odstawiając puste naczynie pod stół, zastanawiając się jednocześnie, na jak wielkiego chlora wyjdzie przed Sereną, jeśli teraz wstanie do barku po kolejną butelkę.
Ed
[Cześć! Wybacz, że odpisuję na powitanie z takim poślizgiem, ale już jestem i zgłaszam gotowość do wątków :D Sama zastanawiałam się, którą z Twoich postaci wybrać, bo obie są bardzo ciekawe, ale w końcu padło na Serenę, bo Octavii zdecydowanie przyda się koleżanka. Zwłaszcza że opiekunką Ravenclawu jest dopiero od niedawna i czasami dopadają ją jeszcze różne wątpliwości, które Serena mogłaby pomóc rozwiać. Zastanawiam się tylko, czy stawiamy na taki spokojny wątek, w którym sobie porozmawiają (poplotkują? ponarzekają? :D), czy jednak obmyślamy jakąś konkretną akcję?]
OdpowiedzUsuńOctavia Daugherty
Pierwszy miesiąc nowego roku szkolnego upłynął pod znakiem spokoju. Nawet nie miał przyjemności nikomu podarować szlabanu za (nie)wzorowe zachowanie i - o dziwo - nie przyłapał dotychczas żadnego ucznia na szwędaniu się nocą po zamku podczas swoich dyżurów. Wolał myśleć, że to cisza przed burzą, chociaż z drugiej strony powinien nie posiadać się z radości, że młodzież w końcu zrozumiała, że ich obowiązkiem w tych murach była nauka, nauka i jeszcze raz nauka, chociaż oceny świadczyły o czymś innym. Do tej pory postanowił pięć zamaszystych T (dwa bez możliwości poprawy za nieudolne ściąganie, bo, jak zawsze powtarzał uczniom - ściągać też trzeba umieć) i cztery okrągłe O. Biurko uginało się od ciężaru esejów, na któr obiecał przejrzeć dzisiejszego wieczoru, ale gdy złożył sobie takową, nie przypuszczał, że zostanie wmieszany w sprawę ubywających cegieł, ba, aż do pory obiadowej był nieświadomy, że coś takiego dzieje się w Hogwarcie. Omiótł spojrzeniem Wielką Salę, gdy się w niej znalazł i zajął swoje tradycyjne miejsce między profesor Blackwell a Malcolmem, po czym - nie wpawając się z tym drugim w żadną dyskusją - nabrał na talerz potrawę, na którą miał akurat ochotę i, pogrążony w milczeniu, jął napełniać pusty żołądek. Od rana nie miał nic w ustach i dobrze było zaopatrzyć go w nowe wartości odżywcze.
OdpowiedzUsuńMam problem
Uniósł głowę znad talerza, po tym jak jego błędniki zarejestrowały owe stwierdzenie. Odłożył trzymane w palcach sztućce i przetarł kąciki ust serwetką, po czym wbił spojrzenie w kobiecą twarz, której widok utwierdził go w przekonaniu, że to on - Alastair Winrose - był adresatem tejże słów. Dostrzegł emocje tlące się w jej spojrzeniu i w pierwszej chwili pomyślał, że jeden z jej wychowanków złożył skargę odnośnie jego metod nauczania. Zrobił szybki rachunek sumienia, ale nie przypominał sobie, by w ostatnich dniach był szczególnie niesprawiedliwy w stosunku do któregokolwiek nich. Raczej do wszystkich podchodził jednakowo, a dawne poglądy, wpajane mu w dzieciństwie o tym, że [i]szlamy[/i] są gorszego sortu, już dawno rozmyły się w niepamięci. Nadeszły inne czasy. Czas tolerancji, a przynajmniej taki idealistyczny punkt widzenia zagościł w umyśle Winrose'a, mimo iż zdawał sobie sprawę, że większość Ślizgonów nadal miało zbyt wysokie mniemanie w kwestii swojej nieskazitelnej morfologii.
Wiadomo ci coś, żeby w murach szóstego piętra było ukrytego coś ważnego? Nie oczekuję kolejnej Komnaty Tajemnic, w końcu znamy wszyscy zamek na pamięć, ale...
... ale?
Uniósł brwi ku górze, zastanawiając się nad tym pytaniem, ale nie przypominał sobie, by podczas ich szkolnych lat ktokolwiek korzystał z ukrytego przejścia lub bliżej niezidentyfikowanej komnaty na tym piętrze.
Usuń— Nie, jednakże nie możemy wykluczyć opcji, ze podczas renowacji i obudowy zamku w 1998 roku coś zostało tam ukryte – wydał swój werdykt, gdyż struktura zamku podczas odbudowy uległa licznym przekształceniu. I trudno było się temu dziwić. Lwia jego część ucierpiała na wspomnianej bitwie. Winrose nie pamiętał zniszczeć, które wstrząsnęły murami szkoły. Już wówczas pracował dla MACUSY, gdyż Magiczny Kongres zaoferował mu praktyki w Egipcie i o wiele większą stawkę, niżeli było skłonne zapłacić młodemu czarodziejowi Ministerstwo czy gobliny, a wtedy zależało mu na zarobkach, mimo iż nie przymierał z głodu. Odziedziczył spory majątek, ale nie miał zamiaru operować tym, co zostało zgromadzone na przestrzeni wielu lat przez jego przodków w skrytce bankowej. Wolał żyć na własnych rachunek i żyć z samodzielnie z własnoręcznie zarobionych pieniędzy, dlatego wyjechał i nie pożałował swojej decyzji, bo na całe szczęście nie był obecny na wyspach podczas terroru Voldemorta i jego popleczników. A pogłoski, które do niego dolatywały, nie obudziły w nim chęci do przyłączenia się do jednej z dwóch stron. Był obojętny i neutralny. Skupił się na sarkofagach, piramidach i klątwach, odkrywając zapieczętowane za ich pomocą zapomniane kawałki historii, które teraz Serena mogła wykładać swoim uczniom. Wrócił myślami do byłej Gryfonki.
— Na tym piętrze znajduje się twój gabinet, więc jak mniemam byłaś świadkiem jakiegoś osobliwego zdarzenia, czyż nie? — podjął, zatrzymując na jej twarzy pytające spojrzenie. Nie miał najmniejszego zamiaru odmówić jej pomocy, ale póki nie zapozna się z treścią jej problemu, trudno będzie mu się do takowego dostosować i był pewny, że Serena miała tego świadomość. Ot, po prostu nie chciała mówić mu wprost o co chodzi, a przynajmniej nie na tym etapie dyskusji. Czyżby takowy miał nieprawdopodobny wymiar i obawiała się jego relacji? Niepotrzebnie. Staż ich znajomości sięgał jeszcze szkolnych lat. I nigdy nie kwestionował jej zdania, mimo iż jej siostra – Maria – dokłada wszelkich starań, by żaden Ślizgon nie miał do czynienia z jej czarnowłosą bliźniaczką. — Wyksztusić to z siebie, Sereno - ponaglił, gdyż po obiedzie miał ostatnią lekcję i wolał wcześniej zapoznać się z tym, co dla niego miała, by móc podczas jej trwania opracować właściwą strategię działania, a przynajmniej pomyśleć nad w miarę bezpiecznym dla wszystkich rozwiązaniem. W ramach zachęty wykrzywił usta w uśmiechu, ale takowy przeobraził się w zaledwie w niezbyt przyjemny grymas.
Winrose
Chciał w pełni zaufać profesor Blackwall, ale wciąż nie potrafił pokonać swojego głupiego strachu. Bardzo często dręczyły go tysiące wątpliwości i nic nie było w stanie ich rozwiać – nawet jej spokojny, pełen ciepła głos, który zdawał się grzać mu duszę i ciało. Po prostu życie nauczyło go, żeby dmuchać na zimne, a nawet na skute lodem; pojedyncze próby zerwania z tym przyzwyczajeniem zawsze kończyły się dla niego co najmniej źle. Żałował jednak swoich słów i wolałby, aby nauczycielka nie wiedziała, co czuł naprawdę, jeśli ta wiedza sprawiła jej jakąkolwiek przykrość.
OdpowiedzUsuńPodążając za nią, zastanawiał się, jak ją przeprosić, w czym przeszkadzała mu natrętna myśl o magicznym guźcu, i nie mógł się nadziwić, jaka jest spokojna. Kiedy zaczepił ich Sir Nicholas, sam miał ochotę warknąć na niego, że nie mają czasu na czcze pogaduszki, tymczasem profesor w dalszym ciągu wyglądała na nieprzejętą, jakby spacerowali po zamku bez żadnego celu.
Sukienka, którą pochwalił duch, podobała się również Finnowi, ale w tamtym momencie pomyślał, że bez sukienki Serena z pewnością wyglądała równie dobrze albo nawet jeszcze lepiej, i nagle zrobiło mu się gorąco, a na jego twarzy zakwitły rumieńce. Jak w ogóle mógł myśleć o takich rzeczach w obecnej sytuacji? Miał ochotę zapaść się pod ziemię.
Dalej wcale nie było lepiej. Kiedy Krosicki, którego akurat minęli, pozwolił sobie na zuchwały i nikomu niepotrzebny komentarz, Finn zauważył coś, czego wcześniej nie miał okazji lub – co bardziej prawdopodobne – po prostu nie chciał zauważyć. Sposób, w jaki profesor rozmawiała z innymi uczniami, różnił się od tego, w jaki zwracała się do niego. Przy innych zachowywała się swobodnie, czasem wręcz frywolnie, a jego traktowała jak dzieciaka, nieco pobłażliwie i po matczynemu, a przecież był od nich raptem rok czy dwa lata młodszy, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że Serena nigdy nie spojrzy na niego w taki sposób, w jaki on patrzył na nią. To uczucie było beznadziejne i bezsensowne.
Prawdę powiedziawszy, nie spodziewał się, że znajdą Tommy'ego tak szybko – czy może to raczej on znajdzie ich – i nawet trochę żałował, że nie zdążyli porozmawiać o kółku. Podskoczył nerwowo w tym samym momencie co profesor, w czym dostrzegł coś zabawnego, i zaraz odetchnął głęboko z ulgą, która nie trwała jednak zbyt długo.
W innej sytuacji pomyślałby, że Serena znowu z czystej dobroci serca próbowała połechtać mu ego i tylko udawała, że nie może zidentyfikować zielonej substancji, ale przecież z pewnością była równie zestresowana co on i nie zwlekałaby z pomocą swojemu pupilowi tylko po to, by przypadkowy uczeń – bo tak myślał o sobie Finn – poczuł się lepiej. Ona naprawdę nie miała pojęcia. Nagle uświadomił sobie, że nie każdy czarodziej musi być wszechstronnie uzdolniony i to wcale nie znaczy, że jest gorszy, że on sam ma prawo nie wiedzieć wszystkiego, skoro nawet jego ukochana profesor nie wiedziała czegoś, co jemu wydawało się oczywistością. Zielarstwo i eliksiry od początku były jego ulubionymi przedmiotami – zawsze miał rękę do roślin, którymi opiekował się nadzwyczaj sumiennie zamiast matki, a warzenie eliksirów przypominało gotowanie, które uważał za łatwe i przyjemne, bo polegało na postępowaniu według przepisów – jednak nigdy nie uznawał się za wybitnego w żadnej z tych dziedzin. Tym bardziej nie sądził, że to właśnie dzięki nim okaże się Serenie przydatny.
— Niech pani poczeka! — wykrzyknął tylko, nie odpowiedziawszy na żadne z zadanych przez nią pytań, i pognał w stronę klasy eliksirów, którą niedawno minęli i której uchylone drzwi nie umknęły jego uwadze, bo pomimo ogólnego roztrzepania starał się uważnie obserwować otoczenie.
Wpadł zmachany do sali i na moment zmroziło mu krew w żyłach; panował w niej absolutny bałagan, jakby przeszło przez nią tornado, i chyba tylko cud sprawił, że między porozlewanymi eliksirami nie doszło do żadnych reakcji.
Z powodu szoku i nerwów działał nieco bezmyślnie: zamiast przy pomocy zaklęcia przesunąć potłuczone fiolki i porozrzucane narzędzia, które leżały na klapie prowadzącej do piwniczki, odgarnął je ręką i zranił się kawałkiem szkła w dłoń, na co nawet nie zwrócił uwagi. Na szczęście bez problemu odnalazł właściwą butelkę – a przecież mogło nie być jej wcale – sięgnął po nią i opuścił klasę jeszcze szybciej, niż do niej dotarł.
Usuń— Proszę, powinno wystarczyć kilka kropli. — Wcisnął fiolkę Serenie w dłoń i dopiero teraz zauważył, że z jego własnej obficie płynął czerwony strumień, lecz nie poczuł zupełnie nic, jakby to wcale nie była jego krew. — W klasie eliksirów panuje straszny bałagan, to chyba robota Tommy'ego... Mogę się tym zająć, jeśli pani chce – zaproponował, chowając krwawiącą rękę za plecami.
Był pewien, że profesor Blackwall i tak nie będzie miała czasu ani ochoty, by znowu zaprosić go do swojego gabinetu, więc mógł przynajmniej zrobić coś pożytecznego i trochę ją odciążyć.
Finley
- ... W związku z tym uprasza się o natychmiastowe zwolnienie ze stanowiska gajowego takich indywiduów jak morderca i alkoholik Edward Stone oraz ze stanowiska nauczyciela Starożytnych Run córki Śmierciożercy. To wstyd i hańba dla murów tej szkoły, a nasza szlachetna rodzina postara się o to, by nagłośnić sprawę pańskiej niekompetencji w kwestii doboru odpowiedniej kadry do opieki i nauczania naszych dzieci. Z wyrazami szacunku (mimo wszystko) Theodore Smith. - przeczytał głośno ostatni akapit.
OdpowiedzUsuńNeville przebiegł wzrokiem po końcówce listu. Kolejny raz. I kolejny raz utknął w rozterce nad tym, czy wybuchnąć śmiechem, czy może nalać sobie kolejną szklaneczkę Ognistej. Po krótkim zastanowieniu wybrał drugą opcję. Kolejny raz. Zaraz później w końcu wybuchnął śmiechem, ku zgorszeniu rzeszy dyrektorów szkoły, wiszących na ścianach. Tylko dwóch, wiszących najniżej, nie obdarzyło go zszokowanym spojrzeniem, z tego prostego powodu, że Dumbledore spał, a Snape rzucił mu tylko ironiczny uśmieszek. Neville przewrócił oczami i miał ochotę pokazać staremu nietoperzowi środkowy palec. Potter upierał się, żeby powiesić tutaj portret byłego Ślizgona, McGonagall się zgodziła, a on cały czas „zapominał”, by go stąd wykopać.
Westchnął milionowy raz tego wieczora, po czym odłożył list na blat biurka, wpatrując się wyczekująco w drzwi własnego gabinetu. Nadal nie wiedział, jak to działa, czy było to zaklęcie rzucone dawno temu przez Albusa, czy jakaś osobliwa właściwość tej przeklętej chimery, ale znał doskonale tożsamość każdego gościa, którego ona wpuściła na kręcone schody. Tym razem była to Serena, dzięki Merlinowi, gdyż Gryfonka należała do nielicznych, których był w stanie tolerować o tak późnej porze. W takim stanie.
Ona była wcale w nie lepszym od niego, z tą różnicą, że jego szeroko prezentujący się nieład miał swoje źródło w prawie opróżnionej butelce Ognistej, a jej, jak domniemywał, w przerwanym śnie, którego normalni ludzie zażywają o tej porze nocy.
Jedno spojrzenie wystarczyło, by ocenić jej stan na wściekły i zmęczony. W dodatku błogą ciszę gabinetu przerwał chwilę później wrzask głosu, który znał aż za dobrze. Pani Moore z ministerstwa nie tylko Serenie patrzyła na ręce. On sam, również miał z nią, wątpliwej jakości, przyjemność, kiedy nasyłała mu na głowę kolejne kontrole, pisała kolejne donosy do wyższych szczeblem urzędników Ministerstwa, a on w ramach pokuty zmuszony był odbywać pielgrzymki do jego gmachu i odkręcać wszystko, co się dało. Naprawdę coraz częściej miał ochotę odwiedzić McGonagall i powiedzieć jej, że wcale nie jest jeszcze taką starą wiedźmą i może wrócić na stanowisko dyrektora, a on zajmie się Zielarstwem, jak za starych, dobrych czasów.
Krzyk wyjca ustał, a Serena opadła na fotel. Odszukał w stercie papierów na biurku swoją różdżkę i machnął nią w stronę, trzymanej przez Blackwall, koperty a ta spłonęła natychmiast, nie czyniąc żadnej szkody ani kobiecie, ani jej misternie haftowanemu szlafrokowi, który zapewne przywiozła z Afryki czy innego egzotycznego kraju.
- Znasz się świetnie na zaklęciach, dlaczego po prostu nie spaliłaś tego w cholerę, zamiast przejmować się tą wariatką? - podniósł się ze swojego miejsca, obchodząc biurko dookoła i opierając się o jego front, a na myśli mając oczywiście słynną panią Moore, która psuła nerwy każdemu z nich po równo.
W odpowiedzi dostał westchnienie i twarz Sereny ukrytą w dłoniach. Wyglądała jak kupka nieszczęścia, co było dość osobliwym obrazkiem, biorąc pod uwagę fakt, jak energiczną i pełną życia oraz werwy kobietą była na co dzień.
UsuńPrzyglądał się jej przez chwilę w milczeniu, zanim nacisnął mały dzwoneczek stojący na biurku i podszedł do niej, kucając przy fotelu.
- Serena... - złapał jej drobne nadgarstki, zmuszając, by na niego spojrzała. - Jako dyrektor i twój przełożony nakazuję ci przestać przejmować się każdą głupotą, którą przysyła tu Ministerstwo. Odkąd nie ma Albusa, Hogwart stał się ich ulubionym miejscem do wtykania za długich nosów i za dużych uszu. Minerwa jeszcze jakoś trzymała ich na dystans, ale teraz zostaliśmy na placu boju sam. Wiesz, że jesteś moją prawą ręką, nie pozwól się zwariować, a na to, co możesz... machaj ręką - uśmiechnął się lekko.
Nie była to może najlepsza dyrektorska rada, jakiej udzielił w swoim życiu, ale też on nie był najlepszym dyrektorem, jakiego ta szkoła widziała. W dodatku, równie mocno co Serena, miał dość Ministerstwa, ale powoli uczył się je ignorować, przynajmniej wtedy, kiedy mógł.
Prawdą było też to, że to właśnie jej ufał najbardziej ze wszystkich i, mimo że nie piastowała oficjalnie stanowiska jego zastępcy, wszyscy wiedzieli, że to właśnie ona jest jego najbliższym współpracownikiem, prawą ręką, jak sam lubił ją nazywać.
- Pan dzwonił, dyrektorze? - z okolic kominka dobiegł cichy, uprzejmy głos szkolnego skrzata.
- Tak, Bratku. Proszę, zrób profesor Blackwall gorącej czekolady z piankami. Ach i podziękuj wszystkim za pyszną kolację, jesteście niezastąpieni - uśmiechnął się do skrzata, który zniknął równie bezszelestnie, jak się pojawił.
Hermiona byłaby niepocieszona, ale mimo jej usilnych działań skrzaty odmówiły opuszczenia Hogwartu, wciąż z przyjemnością pracując w kuchni. Przynajmniej raz w miesiącu wpadała tutaj, by zrobić inspekcję w szkolnej kuchni, a on ze swojej strony nabrał nawyku codziennego dziękowania im za ich pracę, co tylko trochę ugłaskało żonę Rona, która wciąż twierdziła, że to niewolnicza praca biednych stworzeń na rzecz wywyższających się czarodziejów.
Chwilę później skrzat zjawił się ponownie, tym razem z kubkiem gorącej czekolady, który Neville wręczył Serenie, uznając, że to dobry sposób na jakąś pociechę. Albus na potęgę wciskał Harry’emu swoje słodycze. Potter nigdy nie mówił, czy to pomagało, ale Longbottom jakoś odruchowo przejął tę taktykę byłego dyrektora.
- Zajmę się panią Moore i dopilnuję, żeby więcej cię nie niepokoiła, a ty obiecasz mi, że przestaniesz się zadręczać. Nie powinnaś mieć sobie nic do zrzucenia, a Gryfoni nie mogli mieć lepszego opiekuna od ciebie. Poza tym... tylko ty masz cierpliwość do Krosickiego i Johnsona. Są zupełnie jak Potter i Wesley za naszych czasów. Tylko pięć razy gorsi.
Neville