Darren Craft

Hufflepuff VI rok mugolskie pochodzenie *

(...) bo chcą chcieć, bo im się rzekomo należę,
leżę, patrzę w podłogę i nie chcę
- Marcin Świetlicki
Punkt X jest jedynym miejscem, gdzie obcym nie wolno wchodzić. Nie znajdziesz tu ciepłego kominka i miękkiego fotelika. Wszechobecna ciemność i przenikliwe zimno brutalnie zamykają w kwadratach nagich ścian. To tutaj – choć blisko ludzi – zostajesz zawsze sam. Nie istnieje sposób na wniknięcie. Miejsce to jest niczym innym jak podstarzałą maszynerią, którą ktoś kiedyś z przypadku nazwał ludzkim mózgiem. Przestrzeń pełna usterek i wad fabrycznych. On ma ich nieprzeciętnie dużo. W przesycie wypartych wspomnień, burzących ciągłość myśli. Za dużo pęknięć na emocjach, by poczuć miłość. Zbyt wiele do naprawiania, by w ogóle próbować. Stoi więc dokładnie tam, gdzie go zostawiono – w cieniu. Pod dachem sierocińca w trakcie ferii letnich, przez resztę roku tu, w Hogwarcie. Niezmiennie od lat za społecznym marginesem. Bo jest Puchonem, sierotą i urodzonym konformistą. Bo nigdy nie zrozumie fenomenu Quidditcha. Również dlatego, że czasem na to pozwala. Dokładnie tak, jak na pierwszym roku nauki, gdy Ślizgoni wsadzili go do kufra w lochach (bo to takie zabawne, szlamo). A choć dziś bez oporów potraktowałby ich zaklęciem Expulso, w dalszym ciągu nie lubi konfrontacji. Zatroskany o przyszłość i samotny przez przeszłość opija kremowym piwem przereklamowaną wolność uczuć, której powoli ma już dość. Nie wie kim jest i kim chciałby być – stara się być tym, kim widzą go inni. Zarywa noce, by nie śnić, a czasem dlatego, że znów nadrabia zaległości z warzenia Eliksirów. Niekiedy wstaje też długo przed śniadaniem, idzie na Wieżę Astronomiczną, rzuca w złości mnóstwem defensywnych zaklęć, których jeszcze nie uczyli, ale on poznał je sam. Chciałby skierować je na tych, którzy niegdyś go skrzywdzili. Chciałby, ale nie potrafi. Woli rolę pasywnego. W efekcie nigdy się nie wybija, nie adoruje koleżanek i nie czaruje w towarzystwie, mimo że od piątej klasy potrafi nawet niewerbalnie. Jest poważny aż za bardzo. Czasami tylko pozwoli sobie na drobny żart, do którego otwarcie się nie przyzna. Tak już się przyjęło. Nie potrzebuje rozgłosu, nie chce też uwagi. W gruncie rzeczy szuka spokoju. Nie za wiele go w londyńskim przytułku. Podobnie jak w sierocińcu, i tutaj nikt nie wie, że jest zdolnym czarodziejem. Tymczasem blizny po oparzeniach i stary artykuł o spalonym blokowcu w londyńskiej dzielnicy mówią mu, że kiedyś miał rodziców, których nie pamięta, a on tak desperacko pragnie sobie ich przypomnieć, że czasem zapomina o słowie „tu” i „teraz”.
* Nie wiadomo dokładnie, jakiej krwi jest chłopak. W wieku dwóch lat stał się jedyną ocalałą ofiarą pożaru. Zginęło wtedy pięć rodzin, w tym dwie z dzieckiem, jedna z nich czarodziejska. Darren za decyzją sądu zyskał jednak nazwisko mugolskie. Gdy w wieku jedenastu lat wykazał zdolności magiczne, Ministerstwo Magii, wątpiąc w decyzję sądu, zainteresowało się jego sprawą, do dziś jednak nie ustalono jednoznacznie, czy przydzielenie go do rodziny Craftów nie było wynikiem pomyłki i czy jest członkiem pół-czarodziejskiej rodziny Jonesów, na co wskazywałoby ujawnienie przez niego magii. Aby nie rozdmuchiwać sprawy na nowo, przyjmuje się, że chłopiec jest czarodziejem mugolskiego pochodzenia.


POSZUKIWANIA & POWIĄZANIA DODATKOWE OPOWIADANIA

Kodu do KP użyczyła LeChat (♥).
Zakładki dodam kiedyś. Wątki 4/4.

16 komentarzy:

  1. [A kogóż my tu mamy i to jeszcze z tak pięknie napisaną kartą? Chowam te swoje zachwyty, żeby nikt nie posądził mnie tutaj o wychodzenie poza ramy profesjonalizmu. Tym razem nie odpuszczę ci wspólnej rozgrywki, zważywszy na to jak zaskakująco wiele ma punktów wspólnych z Nevellem.]

    Malcolm Letherhaze & Nevell Milsent

    OdpowiedzUsuń
  2. Witamy serdecznie i życzymy udanej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  3. [Sprawa pożaru, i związanego z tym zamieszania w związku z ustalaniem jego tożsamości wydaje mi się tak ciekawa, że jakiś cichy głos z tyłu głosy wścibskim tonem szepcze pytanie, czy cały ten wypadek faktycznie był wypadkiem... :>
    Mam nadzieję, że życie Darrena w Hogwarcie, mimo jego spokoju, nie jest nudne, i że mimo desperackiej chęci dowiedzenia się prawdy o jego pochodzeniu nie pochłonie go to w negatywnym sensie.
    Życzę wam dużo weny i zabawy, a w razie wolnego czasu i chęci zawsze progi moich postaci są dla was otwarte ♥]

    V.Greed/S.Blackwall

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dotoczyłam się wreszcie tutaj. Witaj na blogu oficjalnie! Kotlet powyżej może odgrzewany, ale odgrzany bardzo przyzwoicie i smakuje całkiem nieźle, a apetyt rośnie w miarę czytania. Twój pan jest młodszy niż mój, a wydaje się być siedem razy poważniejszy...
    I w ogólę stalkuję Twoją drugą kartę, gdyż miałam w planach przygarnąć tamtego dzieciaka, ale oddałam go i chyba dobrze zrobiłam, bo zrobisz z niego coś fajnego. A jak zrobisz to zapraszam jendym albo drugim panem do siebie. Kiedyś nam wątek umarł w zarodku (sprawdziłam maila!), więc może teraz się uda coś wymyślić?]

    Oliver Johnson

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ciekawy pomysł z tym niepewnym pochodzeniem. Ciekawy autorsko, rzecz jasna, bardziej przykry dla bohatera. Mamy nadzieję, że Darren trochę bardziej zakorzeni się w tym, co tu i teraz. Warto!
    Zapraszamy do nas. Callie pewnie biła tych Ślizgonów, co wrzucili go do kufra.]

    Callie

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Hej, hej, jak miło Cię tu widzieć :) Ciebie i Twoją wspaniałą postać! Prześlicznie stworzona karta (za którą chwaliłam już na SoW, ale pochwalę i tutaj, bo naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem!), historia wciągająca choć strasznie smutna… Darren nie miał i na pewno nie ma prostego życia, dlatego wcale się nie dziwię, że trochę zmaga się sam ze sobą. Aż chciałoby mu się odrobinę ulżyć i poprawić humor. Moja Mae chętnie coś tu zdziała, skoro nawet należą do tego samego domu i prawie codziennie się widują :) Co prawda braku zainteresowania quidditchem to ona nigdy nie zrozumie, ale poza tym byłaby jak do rany przyłóż ;) Gdybyś miała ochotę na jakiś wątek i powiązanie, to zapraszam Cię serdecznie pod moją kartą, a na koniec życzę Ci udanej zabawy i mnóstwa weny! ]

    Mae Macmillan

    OdpowiedzUsuń
  7. (Już od paru dni zbieram się, by napisać Ci tutaj jakiś konstruktywny komentarz, ale takie najwyraźniej nie są wpisane w mój repertuar, bo do tej pory nic mi się nie urodziło. Dysfunkcja, której jako autor bardzo nie lubię, bo wiele kart zasługuje na zachwyt, w tym również ten, jak mówisz, odgrzewany kotlet. O krytyce nawet nie myślę, to zupełnie nie ten poziom i jeśli są tu jakieś omsknięcia, to ich po prostu nie widzę. Zresztą, Ty dobrze wiesz, co sądzę na temat Twojego warsztatu i jakie mam zdanie o Twoich postaciach, więc produkowanie tego samego po raz kolejny nie ma większego sensu. Darrena aż ma się ochotę otoczyć matczynym patronatem lub postawić u jego boku jakąś serdeczną duszę. Moja Pheonix absolutnie nie pasuje do żadnej z tych alternatyw, co innego Aurora, która pojawi się jeszcze dziś - aczkolwiek wiedząc, jak dotychczasowo wychodziło nam wspólne wątkowanie, nie będę trwonić Twojego czasu (chyba, że bardzo chcesz, jak mogłabym Ci w takim wypadku odmówić?). Baw się dobrze, cieszę się, że widzę Was tu z LeChat - to najważniejsze, co chciałam przekazać. Powodzenia z tym panem, oby w końcu ktoś go zauważył, jest tego wart. ❤️)

    PHEONIX FERNHART i Aurora Montrose

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Ojej, spokojnie… Wątek nie zając, nie ucieknie :) A skoro jesteś tak zawalona odpisami, to wiesz, że przecież nic na siłę, prawda? Ja jestem człowiek cierpliwy (a przynajmniej tak mi się wydaje), więc nie mam nic przeciwko poczekaniu na odpis – obym tylko nie zapomniała o co w nim chodziło, bo wtedy to już gorzej ;) Bardzo się cieszę, że Mae przypadła Ci do gustu. Tym fajniej, że chciałabyś z nią popisać. Żałuję tylko, że przysporzyłam Ci tyle dylematów ;) Jeśli Cię to pocieszy, to ja też nie piszę już tak często i gęsto jak kiedyś, bo niestety braknie mi na to czasu. Także nie jesteś osamotniona ;) Pomysł na wątek bardzo mi się podoba – Mae pewnie potraktowałaby to jako głupi żart… i myślę, że mogłaby się porządnie zdenerwować, jeśli np. jej koleżanka (właściwie to ich wspólna, bo z jednego domu) od dawna podkochiwała się w Darrenie, a przez ten głupi liścik (który niestety przeczytała, nim Mae zdążyła go spopielić) strasznie się przejęła i zasmuciła. Więc nie zdziwiłabym się, gdyby Mae zjawiła się w bibliotece tylko po to, aby przyrżnąć Darrenowi książką w łeb, nazywając go imbecylem :D A dalej to już nie wiem, jakby się to potoczyło… ]

    Mae Macmillan

    OdpowiedzUsuń
  9. [O tak, zbyt dużo rozgrywek to też nie jest dobrze. Życzę powodzenia i weny w prowadzeniu wszystkich, a jak Ci się zwolni miejsce to może kiedyś uda się napisać coś razem! Hope so! ;)]

    O.J.

    OdpowiedzUsuń
  10. [ No cóż, to prawda że jesteśmy już blogowymi dinozaurami… Ale nawet gdy nie mam czasu na sen, a co dopiero na regularne pisanie, to i tak mnie do tego ciągnie ;) Dobrze, to wątek w bibliotece mamy już ustalony. I normalnie mogłabym naskrobać początek, ale boję się, że coś namieszam, przekoloruję, itp., dlatego cierpliwie poczekam na Twój komentarz.

    P.S. Powodzenia z drugą postacią! ]

    Mae Macmillan

    OdpowiedzUsuń
  11. W pokoju wspólnym Slytherinu panowała już o tej porze grobowa cisza, mącona jedynie przez spokojny oddech młodszego Ślizgona z czwartego roku, który jeszcze kilkanaście minut temu przepytywany był przez Nevella Milsenta z materiału na jutrzejszą historię magii. Chłopiec położył się na dzielonej przez nich przestrzeni kanapy, podkurczając nogi i zasnął, dopiero gdy na jego prośbę starszy wychowanek domu Salazara przybliżał mu ciekawostki na temat Honorii Nutcombe oraz założonego przez nią Towarzystwa Reformowania Wiedźm. Młody Milsent nie obudził go, jeszcze nie. Zwinął za to, jak najciszej się dało, pergamin, należący do czwartoroczniaka z zapisanymi szybko, nie do końca dbale notatkami. Od dłuższego momentu wpatrywał się w dogasający ogień w kominku — teraz gdy nie miał żadnego zajęcia do wykonania i niczego na czym w pełni skupiłby swoją uwagę, myśli mogły swobodnie wirować po jego umyśle. Nevell nie traktował tego jako przyjemności, a swoistej formy tortur, która z łatwością spędzała mu sen z powiek.
    Wyślizgnął się zupełnie niepostrzeżenie z pokoju wspólnego, wybierając się na nocny spacer, nie wiedząc jeszcze, gdzie się skieruje, mimo że w jego umyśle pojawiło się najbardziej prawdopodobne miejsce. Pozostawił w spokoju śpiącego młodszego Ślizgona, zamierzając go obudzić i wyprosić do dormitorium, dopiero po swoim powrocie. W okrytym senną płachtą zamku panowała o tej porze cisza, którą zaburzały początkowo tylko jego ostrożnie stawiane kroki, potem czyjeś i następne te dźwięki odbijające się echem w okręcanej klatce schodowej prowadzącej nigdzie indziej, jak na szczyt Wieży Astronomicznej. Gdzież indziej Nevell Milsent mógłby szukać namiastki relaksu, licząc poniekąd, że świeże powietrze i możliwość spojrzenia w niebo, przynajmniej tymczasowo zaleje jego umysł czymś na wzór melasy, przez co spowolni przebieg nieznośnych myśli. Tymczasem dźwięki w tej stosunkowo małej przestrzeni ucichły zupełnie nieoczekiwanie i być może dlatego Nevell asekuracyjnie się zatrzymał, aby skupić się na nasłuchiwaniu. Nie przewidział jednak, że niedługo potem wprost w objęcia wpadnie mu jakiś chłopak.
    Niedawny samobójca wyrwał mu się z łatwością, łapiąc się na tym, że schody wcale nie zniknęły, przez co wylądował na czterech literach. Milsent natomiast nie poruszył się z miejsca; jedną rękę opuścił swobodnie wzdłuż tułowia, drugą zaś umieścił w kieszeni. Lustrował za to z góry chłopaka, który gorączkowo mu się tłumaczył. Mimo zapowiedzi rychłego czmychnięcia w dół schodów, Puchon się nie poruszył, a jemu nie umknęło skierowanie wzroku gdzieś niżej. Ślizgon bez trudu dostrzegł różdżkę, jak się okazało — nie jego. Schylił się na moment, żeby podnieść nieswoją własność i już będąc wyprostowanym — uważniej się jej przyjrzeć, zanim nie podał jej jak gdyby nigdy nic Puchonowi, który cały czas wbijał w niego, jakoby oczekujące spojrzenie.
    — Pierwszy raz w życiu skończyłeś w ramionach kolesia? — Nevell przekrzywił głowę w bok, wypowiadając na głos pytanie przyciszonym głosem. Wciąż znajdowali się poza pokojami wspólnymi wbrew powszechnie obowiązującym zasadom regulaminu szkolnego, co Milsent miał aż nadto na uwadze. Szlaban i ujemne punkty nie okazywały się w praktyce czymś, co chciał tego wieczoru zaliczyć. — To musi być szokujące, bylebyś od nadmiaru wrażeń nie zszedł. Nie wytłumaczyłbym się z tego przed żadnym nauczycielem ani prefektem. — dodał, choć w tej wypowiedzi poza beznamiętnym tonem, nie sposób byłoby doszukać się ani grama złośliwości. Ślizgon stwierdził w zasadzie dość prosty fakt, a że z reguły preferował pozostawać na uboczu z dala od wzroku i uwagi innych, zarówno w towarzystwie znajomych wśród, których się obracał, jak i unikania kłopotów wszelakich. Jednak mogło to nie być do końca zgodne z prawdą, gdyż jak uświadomił go jeden z młodszych wychowanków jego domu, właśnie to go wyróżniało jakkolwiek miał to rozumieć, a sama ta wzmianka nie końca się Nevellowi Milsentowi spodobała.

    [Chyba ma niesamowitego farta, że trafia na takiego niewpisującego się w stereotyp Ślizgona.]

    Nevell Milsent

    OdpowiedzUsuń
  12. — Ty imbecylu! — jej własne słowa zadźwięczały jej w głowie niemal ze dwojoną siłą. A jeszcze parę godzin temu nigdy nie pomyślałaby, że skieruje je akurat w stronę Darrena, swojego kolegi z domu, z którym do tej pory nie miała żadnych zwad ani problemów. I gdyby nie ten przeklęty liścik wszystko byłoby tak, jak dotychczas… Niestety, sprawy trochę się pokomplikowały – i to akurat w chwili, gdy razem z Annie zmierzały na poranne zajęcia z Transmutacji. A może właśnie dlatego tak bardzo się pokomplikowały? Obie rozmawiały o zupełnych pierdołach, rozpamiętując wczorajszy mecz quidditcha i zastanawiając się do którego sklepu wybiorą się najpierw, gdy w najbliższy weekend będą miały czas udać się do Hogsmeade. Nawet nie przyjrzały się swojej ławce, w której normalnie zawsze siadały. Mae z ulgą odstawiła ciężkie książki, i właśnie grzebała w swojej torbie w poszukiwaniu ulubionego pióra, gdy Annie dźgnęła ją palcem w ramię i zwróciła jej uwagę na kartkę papieru leżącą tuż przed jej nosem. Mae spojrzała na nią bez większego zainteresowania – kartka jak kartka, biała i złożona na pół, w dodatku niezbyt równo. Może zwyczajny śmieć, który ktoś zapomniał za sobą wyrzucić… Ale gdy przyjrzała się jej bliżej, zauważyła że była podpisana jej imieniem. Trochę koślawo, ale zawsze. Sięgnęła do niej bez większego przekonania, zapominając o piórze i zajęciach. Annie zajrzała jej przez ramię… i to był okropny błąd, bo po chwili na twarzy Mae pojawił się brzydki grymas, a spojrzenie Annie zrobiło się dziwnie szkliste. Och nie... Mae spojrzała na koleżankę, gniotąc karteczkę (która okazała się paskudnym liścikiem) w dłoni, ale było już za późno. Annie przeczytała wiadomość, a Mae nie wiedziała co powiedzieć… przynajmniej przez sekundę. Bo resztę zajęć spędziła na przekonywaniu źle ukrywającej swój żal i smutek koleżanki, że to na pewno jakaś pomyłka albo głupi żart. I zamierzała jej to udowodnić. Dlatego zaraz po skończonych zajęciach zerwała się z ławki i wciskając ten głupi skrawek papieru do kieszeni spódniczki, ruszyła w stronę biblioteki szkolnej. Miała nadzieję, że go tam nie zastanie. Gdyby go nie było, od razu wiedziałaby, że to jakiś marny kawał… Ale niestety – zauważyła go akurat wtedy, gdy miała już wychodzić, ciesząc się w duchu, że będzie miała do przekazania swojej koleżance dobre wieści. Mae nadęła lekko policzki i poczuła, jak szlag ją trafia. Nie zastanawiając się zbyt długo, chwyciła pierwszą lepszą książkę, która leżała sobie na jednym ze stolików (los chciał, że był to akurat bardzo ciężki i gruby tom Historii Hogwartu), podchodząc z nią do jeszcze niczego nieświadomej ofiary… Cios był szybki i precyzyjny, a jednak nie odczuła większej ulgi. Wręcz przeciwnie, gdy Darren wstał i spojrzał na nią z mieszanką bezbrzeżnego zdumienia oraz urazy, poczuła że znów robi jej się gorąco i palce ją świerzbią…
    — Myślisz, że to zabawne…? — wycedziła przez zęby, znów lekko unosząc książkę, jakby chciała go ponownie zdzielić. W ogóle mu nie uwierzyła — Mów co ci strzeliło do głowy! Przegrałeś jakiś głupi zakład, tak…?

    [ I chwała Ci za to ;) ]


    Mae Macmillan

    OdpowiedzUsuń
  13. Milsentowi nie umknęło zaskoczenie wymalowane na twarzy Puchona, choć niewątpliwie przyczyny doszukał się zupełnie w odrębnym czynniku, tym samym błędnie go zakładając i traktując jak pewnik. Chwilę później przyszło mu za ten jawny akt własnej ignorancji zapłacić, gdy rozmówca nakierował go na zupełnie inne tory. Nevellowi nie można odmówić uważnego lustrowania osób znajdujących się w jego otoczeniu, przy nieudolnej próbie wtopienia się w tłum, gdyż jeden ze Ślizgonów podtrzymywał hipotezę, że się z niego wybijał, zamiast stanowić jego część. Równą uwagę poświęcał pojedynczym przypadkom, które przykuły jego uwagę, odrywając go od zacięcie walczących o uwagę myśli dotyczących jego niepewnej przyszłości. Jego komfort psychiczny podnosił co najwyżej mentor w charakterze Adama Lebiediewa, lecz nawet jemu było zwyczajnie głupio, by ciągle zwracać się do niego z pomocą; wystarczająco zmącił mu spokojny sen tegorocznym pojawieniem się w trakcie wakacji, gdy wyjawił mu dostatecznie dużo, żeby później rozważać, czy nie było na to innej rady. Niedługo potem powrócił jednak po lekkim rozproszeniu do rzeczywistości, a co za tym szło w nieodłącznej parze, zważywszy na okoliczności — wyższego od siebie Puchona.
    Ważne, że ostatni, odpowiedź pozostała stanowcza, a do tego pewna, czego nie sposób nie wyłapać na klatce schodowej, gdy w grę wchodzi tak stosunkowo niewielka przestrzeń i do tego nieurozmaicona żadnym dodatkowym hałasem, czy chociażby szmerem utrudniającym porozumiewanie się. Rzucone w eter pytanie tylko utwierdziło Ślizgona w tym, że jego najpewniej początkowe założenie było błędne i nie miało podłoża do właściwej analizy (a tym samym postawienia wniosku na jej podwalinach), co zresztą odbiło się na mimice młodego Milsenta w charakterze zmarszczonych brwi. Z racji skąpego oświetlenia wyłapanie tego wymagało niewątpliwie przyzwyczajenie wzroku do nocnych ciemności.
    — Wiesz, kiedy wpadasz w ramiona nieznajomego lub nieznajomej powinno się to wiązać zwykle z zakłopotaniem całej niezręcznej sytuacji, może niekiedy nawet rumieńcem, gdy ktoś w efekcie tak szybko się odsuwa. Tyle że w twoim przypadku chodzi o coś zupełnie innego, czyż nie? Dlaczego odskoczyłeś jak oparzony? — wypowiedź Milsenta padła po dłuższej, przeciągającej się chwili, zwieńczona została pierwszym pytaniem, jakoby w brzmieniu retorycznym, drugie zaś to całkowita ciekawość ze strony ciemnowłosego. Odpowiedź, której potrzebuje do układanki, by całość jego rozmyślań miała sens i rację dalszego bytu. Dodatkowo przechylił głowę odrobinę w bok, lustrując uważnym spojrzeniem swojego rozmówcę, gdyż dzięki jego obecności oderwał się skutecznie od natrętnych myśli bombardujących jego umysł. — Letherhaze musi cię lubić pod warunkiem, że równie dobrze idzie ci rzucanie innych zaklęć. — w kolejnych słowach ze strony Ślizgona również nie sposób uraczyć jakiegokolwiek grama złośliwości; ot, stwierdził fakt na podstawie tego, co udało mu się zaobserwować podczas zwieszonej rozmowy. Wychowanek domu węża oparł się plecami o poręcz, lewą rękę zatrzymując na jej gładkiej powierzchni. — Co robiłeś tam na górze o tak skandalicznej porze? — Na to, by zadał kolejne pytanie nie trzeba było długo czekać, tak jakby Nevell Milsent zamierzał wycisnąć wszystkie soki z natknięcia się na nieznajomego dotąd Puchona.


    [Wybacz tak kolosalną zwłokę, wrzesień był dla mnie miesiącem w rozjazdach, a także dość zapełnionym grafikiem i przyznam, że początkowo zmylił mnie wynik listy obecności, który powstrzymał mnie przed dokończeniem kolejki ze strony Milsenta. Druga sprawa, że nie przepadam za produkowaniem się na darmo, a zdarzało mi się już posyłać zaczęcia czy odpisy chociażby dla graczy, którzy po takowej przepadali jak kamień w wodę. Dlatego wracam z podkulonym ogonem, licząc, że takie opóźnienie jakoś mi jednak wybaczysz przy odpowiedzi Nevellem (Malcolm to moja pierwsza postać i zawsze od niego zaczynam początek nowej kolejki, niezależnie od tego którym bohaterem w danym czasie łatwiej, tudzież przyjemniej mi się pisze). c;]

    Nevell Milsent

    OdpowiedzUsuń
  14. Nevellowi Milsentowi przyszło nieco dłużej wyczekiwać na jakąkolwiek pożądaną bądź oczekiwaną reakcję ze strony Puchona, tak jakby ten łudził się, że Ślizgon w magiczny sposób teleportuje się z klatki schodowej do innej części zamku. Sam wychowanek Salazara Slytherina pozostawił to odczucie bez komentarza, wybierając stosunkowo proste rozwiązanie w postaci biernej, acz uważnej obserwacji. Przyjął mniej lub bardziej chętnie cierpliwą postawę, którą uraczał zwykle młodsze dzieciaki, którym udzielał korepetycji, pomagał w wykonywaniu prac domowych lub przybliżał określoną partię materiału, gdy zapytano go o jakąś sprawę dokładniej, oczekując tym samym dłuższej wypowiedzi z jego strony. Nevell słysząc natomiast tak nietypową odpowiedź uniósł mimowolnie brwi w akcie niemego zaskoczenia. Ten stan rzeczy nie trwał jednak długo, lecz zdecydowanie spodziewałby się wszystkiego, a nie dokładnie: czasem gorąco może być nawet tam, gdzie wieje chłodem. Czasem coś, co dla Ciebie jest zupełnie bez znaczenia i niegroźne, innych parzy... Zręcznie zbiło go to z pantałyku i potrzebował chwili, aby się zreflektować przy nieznacznym uśmiechu.
    — Dość zgrabnie ująłeś atmosferę, która panuje w moim domu rodzinnym, gratuluję, choć, jak mniemam, nie był to efekt zamierzony i nie o to ci chodziło — rzucił chwilę potem Ślizgon, lekceważąc to, że zwykle nie wspominał ani o posiadłości rodzinnej, ani tym bardziej nastroju, który w nim bez wątpienia panuje. Tym razem jednak nie odstępowało go dziwne przeświadczenie, którego jak dotąd nie doświadczył jeszcze z żadnym rozmówcą, mianowicie opierało się ono na tym, iż niechętny do prowadzenia jakiejkolwiek bardziej ożywionej formy dialogu Puchon, niewiele może przekazać dalej. Niespokojny, nie do końca czujący się pewnie na drodze prowadzenia rozmowy jegomość. Młodemu Milsentowi to nie umknęło, co więcej: to on zaczął czuć się na tym gruncie śmielej, tak jakby mógł powiedzieć za dużo i mieć tym samym gwarancję (bądź zwyczajnie liczyć, że jego założenia nie były błędne; nie miał wprawdzie pojęcia z kim miał do czynienia poza faktem, iż jest to niedoszły samobójca), że pozostanie to między nimi. — Chyba że w jakimś stopniu miało mi to przypomnieć o tym, że w okresie wakacyjnym mój ukochany ojciec przypalił mi zaklęciem skórę na plecach. Być może to miałeś na myśli, hm? Jak sam widzisz, musisz ubierać wypowiedź w bardziej jednoznaczne słownictwo, ponieważ mogę się w tym zbyt wiele doszukiwać, a nie jestem zbyt dobry w interpretowaniu wierszy i zgadywaniu, gdy opcji mam dość sporo do dyspozycji. — Ciemnowłosy wzruszył widocznie ramionami. Nawet i w tych słowach nie sposób doszukać się jakiejkolwiek złośliwości. Ta zwyczajnie nie leży w naturze Ślizgona, choć nie wynika to z tego, iż nie nauczył się odpowiednio nią posługiwać, ponieważ nie byłoby to zgodne z prawda. Przy wspomnieniu o ojcu wprawiony słuchacz z łatwością wyłapałby subtelny sarkazm.
    Sytuacja dla Ślizgona na obecnym etapie rozwoju sprawiła, że roześmiał się cicho. Natrafiał już w swoim życiu na nietypowe jednostki, lecz niewątpliwie nowo napotkany Puchon bił ich wszystkich na głowę.
    — W porządku. A co było prawdziwym celem twojej wędrówki na sam szczyt? — Milsent nie odpuszczał, nawet przy tak lakonicznej odpowiedzi, która być może w pierwotnym zamierzeniu miała pozostać w stanie nienaruszonym. Następnie pokiwał głową. — Miałem okazję domyślić się i zresztą zobaczyć, że były śliskie, jeszcze zanim dotarłem na górę.


    [Wszystkie gwiazdy na niebie widoczne podczas zajęć koła astronomicznego i doświadczenie w prowadzeniu tej postaci podpowiadają mi, że Milsent po prostu przyciąga do siebie takich specyficznych ludzi, a żeby było śmieszniej — nawet chłopak w nich gustuje.]

    Nevell Milsent

    OdpowiedzUsuń

  15. Nikt jej nie będzie mówił, jak ma się zachowywać. Jeśli chciała, będzie rozgniewana. Jeśli sobie tego zażyczy, zacznie krzyczeć… a jeśli Darren jeszcze raz pośle jej to protekcjonalne spojrzenie, znów chwyci za książkę i tym razem zamiast w głowę zdzieli go w zęby. Mae nie denerwowała się zbyt często, jednak każdy kto uważał, że nie nie potrafiła być groźna, grubo się mylił. I to nie były czcze pogróżki. Zawsze miała tendencję do szybkiego i gwałtownego wyładowywania wszelkich złych emocji. Dlatego teraz z ogromnym trudem zaciskała dłonie w pięści, starając się ze wszystkich sił opanować, aby nie uczynić z biblioteki przypadkowego miejsca zbrodni. Tak naprawdę guzik obchodziło ją to, czy wyglądał na zdenerwowanego i czy nie uciekał wzrokiem przed jej palącym spojrzeniem. Jedyną rzeczą jaka naprawdę ją interesowała to jego odpowiedź, a ta ani trochę jej nie usatysfakcjonowała, gdy po sekundzie lub dwóch w końcu raczył się odezwać. Ani trochę mu nie wierzyła.
    — To jest nas dwoje — sarknęła, jeszcze przez chwilę zaciskając palce na skórzanej oprawie książki, nim ostatecznie (choć z wyraźnym trudem...) rzuciła ją z hukiem na stolik, przy którym siedział Darren. Parę osób siedzących przy stolikach w przeciwległym korytarzu uniosło głowy znad pożółkłych stronic książek, posyłając im na wpół ciekawskie, na wpół karcące spojrzenia. Mae zdawała sobie sprawę z tego, że musieli narobić niezłego hałasu, jednak mimo wszystko ignorowała tą myśl z pełną premedytacją. Nie odrywała wyraźnie wzburzonego wzroku od swojego kolegi z domu, mając w nosie pozostałe otoczenie. W końcu, po krótkiej wewnętrznej walce, wcisnęła dłoń do kieszeni spódniczki i po chwili wyciągnęła z niej lekko pognieciony kawałek papieru.
    — Sądziłam, że chociaż ty zachowujesz się dojrzalej… — oznajmiła, ściszając głos, niemniej jednak wcale nie oznaczało to, że już się uspokoiła. Było wręcz przeciwnie. Ściągnęła usta w brzydkim grymasie po czym rzuciła tajemniczą kartkę na jedną z wypożyczonych przez Darrena książek. Nie chciała jej więcej oglądać, to po pierwsze. A po drugie, skoro Darren nadal szedł w zaparte postanawiając zgrywać ignoranta, ten dowód powinien rozwiać wszelkie jego wątpliwości — Ale najwyraźniej byłam w błędzie — rzuciła mu ostatnie, gniewne spojrzenie i nawet nie czekając na jego odpowiedź (czyli jej zdaniem kolejną słabą wymówkę), odwróciła się na pięcie i odmaszerowała w stronę wyjścia z biblioteki. Przynajmniej uczący się tu uczniowie mogli w końcu odetchnąć…

    Mae Macmillan

    OdpowiedzUsuń
  16. [ A to nie wystarczy po prostu kontynuować tego wątku, który już tutaj mamy? :) Przenieść kolejne wydarzenia na kilka dni do przodu, jeżeli tak Ci bardziej odpowiada, i wsio. Chyba, że potrzebujesz omówić szczegóły…? ]

    Mae Macmillan

    OdpowiedzUsuń