Do Islandii

16 lat
VI rok
Ravenclaw
ścigająca
eliksiry i ONMS
Islandia
półkrwi
Frea Ragnarsson

Gdzie moje fiordy? Oddajcie mi je. Szerokie, wzburzone fale, obserwowane z wysokiego klifu, strome zbocze skał skąpane we mgle, skradzione we zwrocie Wrońskiego ptasie jaja, pieśń wodospadu na języku zielonego wzgórza. Chcę was z powrotem. Oddajcie mi mój dom.

❞Zarówno dobro, jak i zło dają Norny, mnie przyniosły wielką boleść.

  Norny, oddajcie mi mamę. Wy, które przecięciem złotej nici sprowadzacie śmierć. W pierwszej kolejności odebrałyście jej głos. Piękny, czysty, jedwabisty, kiedyś usypiający mnie do snu. Taką będę ją pamiętać. Eteryczną, tajemniczą, hipnotyzującą, jaką pokochał ją ojciec. Jak dziewiczą Islandię.
  Droga Urd, pamiętasz ją? Dobroczynną i łaskawą, jak Ty. Pobłogosławiłaś ją zrozumieniem, łagodnością i subtelną urodą. Niczym nordyckie elfy. I zesłałaś jej na drogę mugolskiego marynarza, urzeczonego jej osobą. Tak ich poznałaś. Łącząc dwa światy - magii i mistycyzmu z normalnością i codziennością prostego żeglarza. Żyliśmy tak, jak on. Spokojnie, z pokorą i z szacunkiem dla wielkich sił natury. On, mama, mój brat i ja. Kilka dni w roku, kiedy ojciec schodził na ląd, zwykliśmy siadać przy ognisku, słuchając szant, tuleni do snu melodią morskich opowieści i czarownymi zwrotkami dopisanymi przez mamę. W naszym życiu nigdy nie brakowało magii. Choć tylko my i mama wiedzieliśmy dlaczego.
  Werdandi, miałaś być dobra, dlaczego nie byłaś? Dla nas, dla ojca. Dla niego najbardziej. Nie był gotowy, żeby stracić żonę. Mogłaś jeszcze chwilę poczekać. Dać mu się oswoić. My musieliśmy się pogodzić, że Skrofungulus wysysa z niej życie. On musiał przyjąć myśl, że za żonę ma czarownicę, trawioną przez magiczną chorobę, i że sam wychowa magiczne dzieci. Chociaż przecież widać, że nie wie jak. Już inaczej śpiewa szanty, odkąd wie, że kraken naprawdę żyje. Pływa trochę rozważniej u Wybrzeży Wysp Brytyjskich i boi się, że rusałka napotkana na lądzie - w Londynie mówią chyba na nie wile? - skradnie mu serce. Dlatego coraz rzadziej schodzi na brzeg. Chociaż mu tłumaczę, że syreny to podstępne i niezbyt przyjemne kreatury, a trytoński to ciężki język nawet dla czarodzieja, chciałby kiedyś jedną z nich spotkać, posłuchać głębinowych opowieści. Uczy się trytońskiego, tak na wszelki wypadek.
  Okrutna Skuld. Nie mam dla ciebie słów. Nie jestem ci wdzięczna, chyba nawet cię nie lubię. Zsyłasz na nas bezlitosną przyszłość. Rzucasz nas na nieznany ląd. Do Londynu, do obcych ludzi, posługujących się dziwnym, miękkim, zbyt przyjemnym dla ucha językiem - to podejrzane. Każesz się nam znaleźć tu na nowo. Otwierasz nam drogę w nowej szkole. Tu też jest drużyna Quidditcha, do której należę, też są koła naukowe, które mogą mnie zainteresować. Jakże ironicznie. Domowa drużyna Ravenclawu jest słaba. Bardzo słaba. Widać, że nie latali nigdy u wybrzeży Zachodnich Fiordów, nie zmagali się z silnymi wiatrami, mgłą... i nie musieli mocno trzymać się w miotle, żeby nie spaść w odmęty morza na ostre skały. Tam byłam kapitanem, tu jestem tylko ścigającą. Tu są dwa koła związane z moimi pasjami. Koło eliksirów i alchemiczne. Jako, że jedno i drugie to dla mnie dokładnie to samo, w akcie buntu nie zapisuję się do żadnego z nich. Jest jakiś Klub Ślimaka, który spaja śmietankę towarzyską Hogwartu, co nie wyjaśnia, dlaczego nosi tak idiotyczną nazwę. Szkoła jest ogromna i mnóstwo w niej ludzi. Co najmniej ćwierć razy więcej niż w Islandii. Mimo to szukam w niej tylko Gunnara, bo tylko jego tu naprawdę rozumiem i chyba nawet zaczynam go lubić na tyle, na ile można wkurzającego brata.
d
p
p

23 komentarze:

  1. (O rany, kogo tu przywiało. ;D Piękna karta, piękna pani, to już nie dziwi. Pierwszy akapit to po prostu miód dla moich oczu (nawet jeśli czytając "fiordy" w pierwszej chwili miałam przed oczyma spęd norweskich koni - odrobinę zaburzyło ciągłość i odbiór, ale to już moje zboczenie zawodowe, wybacz). Bardzo podoba mi się też element mitologii nordyckiej, na którym oparłaś treść - poczułam napływ świeżości, a teraz o to coraz trudniej, więc brawo. Chwilowo na blogu mam Pheonix (zdjęcie się zmieni, aktualne tylko na spróbunek i nie podeszło) w Domu Węża, dziś powinna pojawić sie jeszcze pani wilkołak z Gryffindoru. Gdybyś cierpiała na niedobór wątków (szczerze wątpię, z taką kreacją), wiesz, gdzie mnie szukać, a tymczasem życzę Ci pysznej zabawy z Freą i tego, żeby braciszka przejął szybko ktoś kompetentny. Powodzenia w zapuszczaniu korzeni, cześć. ❤️)

    PHEONIX FERNHART i Aurora Montrose

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Ojejku, jaka ona super fajna <3 Pomijając całą tą smutną historię ze śmiercią jej mamy oraz żałobą po niej… To jednak ta Islandia i jej klimat najmocniej chwyciły mnie za serce. Wszystko mi się tak przyjemnie kojarzy… Mitologia skandynawska, jasnowłosi wikingowie, surowa ale piękna natura… To jest to, co zdecydowanie kocham! Przyzwyczaiłam się już do podziwiania zaprezentowanego przez Ciebie układu karty, jak zwykle wszystko mnie zauroczyło, a szczególnie wizerunek Twojej pani. Idealnie współgra z całością opisu… No i ona i moja Mae mają podobne zainteresowania, związane z quidditchem, eliksirami oraz alchemią. Chętnie i tu zaproszę Cię do wspólnego wątku, o ile będziesz miała na to ochotę i czas ;) Mam nadzieję, że obie zostaniecie z nami na dłużej i będziecie się świetnie bawić! ]

    Mae Macmillan

    OdpowiedzUsuń
  3. [Przyznam że czytając kartę, i widząc imiona znane mi z nordyckiej mitologii myślałam, że przez moje ograniczone obycie w tym temacie będę zmuszona do wyszukania niektórych z nich i sprawdzenia, jakich konkretnie sfer życia wierzenie w nie dotyczyło. Twoje trafne opisy i dopasowanie problematyki poszczególnych akapitów sprawiło, że koniec końców nie było takiej potrzeby, więc bardzo szanuję to wyczucie w przedstawieniu w taki sposób historii!
    Postać ojca Frei, trochę wystraszonego tym, z jak wielu rzeczy dotyczących swojego zawodu nie zdawał sobie sprawy, a z drugiej strony wykazującego determinację by mimo wszystko zdobyć nieco obycia z magicznym światem, wydaje mi się przeurocza.
    Ja też życzę dużej ilości wątków, weny i szczęścia w odnalezieniu kogoś do roli brata Krukonki!
    A w razie chęci, bo nie próbuję nic konkretnego, skoro nie lubisz sztywnych scenariuszy, zapraszam do jednej z moich postaci.]

    V.Greed/S.Blackwall

    OdpowiedzUsuń
  4. Witamy serdecznie i życzymy udanej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  5. At first: Kochamy Krukonów! Chociaż nie wiem dlaczego, szukałam jej w Slytherinie. I...ja widzę kogo tam tworzysz! ♥ Jak nie będziesz miała co z nim zrobić to zapraszamy do Olivera. On go rozrusza, a do Ślizgonów prawie wcale nic nie ma! ;)
    Dziękujemy z Joy za powitanie, szczerze mówiąc, nie sądzę nałapać tą kobietą wiele wątków, ale może to i lepiej, gdyż życie to straszy męczyciel i mogłabym nie wyrobić na zakrętach.
    Frea może jest aspołeczna, ale nie sądzę żeby od razu była wrogo nastawiona do świata, chociaż jeśli chcesz jakąś niekoniecznie kumpelską relachę to wymyślmy im coś, biorę wszystko, bo ta dziewczyna to mój eksperyment. Może coś na lini Quidditcha, chociaż to takie oczywiste, skoro grają w przeciwnych drużynach... lepiej myśli mi się na mailu, niż śmieci pod kartami w ustalaniu wątku, chyba że lecimy na spontanie. A i ona ma fajnego brata! :3
    Chyba, że wolisz napisać coś z Oliverem, to nie ma problemu.]

    Joy

    OdpowiedzUsuń
  6. Chór szkolny nigdy nie należał do typu aktywności pozalekcyjnej, która przyciąga tłumy niemogące się pomieścić w sali ćwiczeniowej. Zawsze, w każdym roku nauki, znajdowało się jednak grono śmiałków wystarczające do zadbania o odpowiedni, muzyczny klimat podczas każdej szkolnej uroczystości.
    Od drugiej klasy, kiedy Vincent wstąpił w szeregi kółka, wtedy jeszcze ze swoim pierwszym instrumentem - czarnym ukulele, bo Biancę dostał od matki rok później - był ulubieńcem opiekuna, sprawującego pieczę zarówno nad kreatywnością, jak i strunami głosowymi swoich wychowanków. Bynajmniej wynikało to z tego, że miałby być lizusem - po prostu zaczął przekierowywać młodzieńczą energię i często niezamykające się usta na rozwijanie swojej małej pasji, co czyniło go w szeregach szkolnych muzyków wyjątkowo ciężkim orzechem do zgryzienia, jeśli w grę wchodziłaby konkurencja.
    Na lekcjach zazwyczaj nie ulegał zaczepkom, wywracając nierzadko oczami na komentarze Ślizgonów i po prostu robił swoje - czyli, w zasadzie nic nie robił, ale przynajmniej był względnie cicho. Chór... Chór był inną bajką.
    Błyszczał na honorowym wokalu sceny w czasie każdego balu bożonarodzeniowego od chwili, w której trafił na nią po raz pierwszy.

    - Nie sądzisz chyba naprawdę, że się na to zgod- urwał, będąc już w połowie artystycznej reprymendy, którą obdarował pomysł zaproponowany przez młodszego o dwa lata Puchona. Vinny otworzył nagle szeroko czarne jak węgiel oczy i pobłądził po omacku dłonią po prawej stronie swoich włosów, do momentu w którym zdał sobie sprawę z tego, że ołówek włożył za lewe, a nie prawe ucho. Chwycił drewniany kreślik między palce i pokiwał głową, w napięciu wynikającym z kotłujących się myśli zagryzając dolną wargę. Prawie uderzył biedaka rysikiem w nos, kiedy machnął ręką by pokreślić coś w swoim notesie - Tak w zasadzie to jest genialny pomysł!

    Z transu, podczas którego dopasowywał i naginał swoją wizję do właśnie podsuniętej jego ciemnej czuprynie idei, wyrwał go nieznajomy głos. A słuch i pamięć do dźwięków miał wyśmienitą, więc był to nie lada wyczyn.
    Obrócił się na pięcie, a ołówek z powrotem wetknięty za jego ucho (tym razem prawe) zaczął przez tę operację szybować w stronę podłogi. Nie patrząc nawet na tor jego ruchu, Vincent wyciągnął w bok dłoń i złapał go między dwa palce.
    Gdyby mógł się rozdwoić i widzieć swój głupi fart z perspektywy trzeciej osoby, pewnie skakałby jak debil z radości, uznając teatralność tego udanego czynu za największy swój, życiowy sukces.
    - Nie - odpowiedział, nie wiedząc w zasadzie, co na celu miało to pytanie. W końcu w kącie sali stał wielki, cykający głośno zegar. Aż powiódł w jego stronę wzrokiem by upewnić się, że dalej tam jest - Tutaj jest połowa grupy. Może powinnaś iść do- - znowu urwał własne zdanie, przypominając w tym gramofon, który użyczył na towarzyskie potrzeby pokoju wspólnego Krukonów, ale podczas domowych imprez wszyscy byli półgłówkami i NIKT nie szanował należycie urządzenia, stąd jego usterki - Ah! Musisz być nowa. W takim razie, moja droga - potrząsnął heroicznie uratowanym od obicia o podłogę ołówkiem, dzierżonym w jego dłoni niczym jedną z jego wielu różdżek - Jeśli chcesz być w zwycięskiej drużynie tegorocznego, chóralnego musicalu, lepiej zostań w tej klasie.

    Spodziewał się: czym, do cholery, jest chóralny musical, i czemu ktoś ma w nim zwyciężyć?
    Nie spodziewał się: dlaczego, do cholery, nazywasz go "tegorocznym", skoro wymyśliłeś ten pomysł w tym roku po raz pierwszy?

    Vinny

    OdpowiedzUsuń
  7. [Długo się zastanawiałam nad zachowaniem Adama w przedstawionym przez Ciebie pomyśle i sądzę, że by to nie przeszło i to nie z tego względu, że pomysł jest zły bo każdy pomysł jest dobry, tylko, że sam Lebiediew nie podejmowałby z nią jakikolwiek polemizacji, a wlepianie ujemnych punktów, czy ganianie do dyrekcji bo jakaś smarkula nie umie trzymać języka za zębami dla samego Adama jest dziecinadą, więc tym bardziej w jego oczach Frea byłaby po prostu śmieszną desperatką.]

    Adam Lebiediew

    OdpowiedzUsuń
  8. [Ja od siebie zaproponuję starego woźnego, który dla rozrywki specjalnie przyczepił się do Twojej panny, zwracając jej uwagę niemalże na każdym kroku o najmniejsze drobnostki. Adam również mógłby mieć z nim na pieńku, w sumie wiele osób mogłoby tego starego pryka nie lubić. Frea mogłoby spacerować po zamku o dość późnej porze bo tak o, nie mogła spać to sie wybrała na spacer i woźny mógłby ją przyłapać, a że nadejdzie Adam, to blondynka może pomyśleć, że ma podwójnie przerąbane. Ku jej zaskoczeniu Rosjanin wstawi się za nią, coś tam ściemniając woźniemu, by ten po prostu się odwalił, a dalej... dalej już samo pójdzie i rzeczywiście mozna im wlepić jakieś bardzo dalekie więzy rodzinne.]

    Adam L.

    OdpowiedzUsuń
  9. [Będę wdzięczna za zaczęcie :)]

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  10. Oliver dzisiaj wyjątkowo wcześnie musiał opuścić Wielką Salę, biorąc pod uwagę to, że zazwyczaj przesiadywał tam do ostatnich minut śniadania, później, jak szalony pędząc na pierwsze zajęcia. Dzisiaj jednak ten schemat został zakłócony przez mus wysłania listu do domu z prośbą o podesłanie mu kilku, niezbędnych w jego mniemaniu rzeczy, których zapomniał, pakując się do szkoły, jak zawsze na ostatnią chwilę. Chwila ta mogła mieć wiele wspólnego z faktem, że w ostatnich dniach, zanim wsiadł do Expressu relacji Londyn-Hogwart, towarzyszył mu Faradyne i Oliver znacznie bardziej wolał skupiać się na czasie spędzonym z przyjacielem, niż na pakowaniu wszystkich pór, pergaminów, kałamarzy i książek. Tym razem padło na podręcznik eliksirów. Oliver nie był orłem z tego przedmiotu, nie był też kompletnym osłem, mimo to, teraz na siódmym roku, wciąż zastanawiał się, co podkusiło go by kontynuować ten przeklęty przedmiot, kiedy najzwyczajniej w świecie mógł go nie wybierać do swojego planu zajęć.
    Trudno jednak stało się i teraz Johnson musiał wysłać jedną ze szkolnych sów do domu na przedmieściach Londynu, sprawiając tym samym swojej rodzinie nieopisaną frajdę, gdyż mimo ostatnich sześć lat posiadania w domu czarodzieja, wciąż wykazywali niezdrową ekscytację wszystkim, co magiczne, a sowy stały się niemal domowymi zwierzątkami w domu Johnsonów.
    Rozmyślając o tym, czy sowa zdąży dostarczyć przesyłkę do końca tygodnia, kiedy to zaczynały się pierwsze w tym roku zajęcia, Oliver, wstępując na schody prowadzące do Sowiarni, usłyszał czyjś zdecydowanie gniewy i zdecydowanie obcy głos. Ciężko było zlokalizować jego właściciela, zwłaszcza kiedy cholerne Ruchome Schody, postanowiły akurat teraz zmienić położenie, sprawiając, że Johnson najprawdopodobniej będzie musiał nadłożyć drugie tyle drogi i czasu, by dotrzeć tam, gdzie chciał.
    Westchnął cierpiętniczo i przeklinając tą pieprzoną klatkę schodową, która robiła, co chciała, nie zauważył, że właściciel owego zdenerwowanego głosu, znajduje się tuż obok, w korytarzu, w którym zostawiły go schody. Nie zauważył, przynajmniej do momentu, w którym nie zderzyli się ze sobą. Właściciel, a właściwie właścicielka chyba zaklęła w obcym dla Olivera języku, a on miał nadzieję na to, że nie zostanie zaraz zamieniony w wielką żabę. Byłoby bardzo szkoda, już drugiego dnia zajęć spóźnić się na nie, a potem tłumaczyć się Serenie, że jakaś Krukonka go przeklęła. Po pierwsze, Serena by go wyśmiała, po drugie, dołożyła ujemnych punktów za danie się tak łatwo w walce na zaklęcia.
    — Po pierwsze, nie wybiłem ci ramienia, tylko co najwyżej stłukłem, po drugie, Wieża Krukonów jest po drugiej stronie zamku, po trzecie, czy ja wyglądam na przewodnika? — wyrzucił z siebie litanię skarg i zażaleń, dopiero po niej przyglądając się z uwagą swojej rozmówczyni.
    Nie znał jej, zdecydowanie jej tutaj wcześniej nie widział, ale Hogwart ostatnimi czasy przyjmował wielu uczniów spoza Wielkiej Brytanii, a on nie miał zamiaru kwestionować rozporządzeń dyrektora Longbottoma, no może poza jednym — daj tym wszystkim ludziom porządną mapę, albo co, bo szwendają się po zamku jak zagubione dusze!
    — Dobra, nieważne — westchnął zrezygnowany, przeczesując palcami, opadającą na oczy, lekko kręcącą się grzywkę. - Zaprowadzę cię do Wieży Krukonów i tak muszę przejść teraz pół zamku, by dostać się do Sowiarni, przez te cholerne schody! - spojrzał w ich stronę, jakby złość młodego czarodzieja miała im w czymś zaszkodzić. Odezwało się też jego gryfońskie serce, nakazujące pomóc dziewczynie w potrzebie. — Tędy — wskazał głąb korytarza, w którym się znajdowali. — Jesteś nowa, nie znam cię — chyba należał mu się Nobel za to odkrycie, zdecydowanie. — Skąd jesteś i dlaczego nikt ci nie towarzyszy w tym przeklętym zamku w twoich pierwszych dniach? — zapytał zaciekawiony, samemu pamiętając, że gdyby nie prefekt gryfonów, on sam w pierwszej klasie zgubiłby się tuż po Ceremonii Przydziału i zapewne szukaliby go do dzisiaj.

    pan-Oliver-pomocna dłoń

    OdpowiedzUsuń
  11. [Nowa uczennica, do tego pochodząca z tak odmiennej kulturowo krainy (no dobra, zapędziłam się, ale trochę w tym prawdy) na pewno nie umknęłaby czujnemu na płeć piękną wzrokowi Alphiego i na pewno znalazłby dla niej odpowiednią pozycję w swoim rankingu. Frea wydaje się bardzo zacięta (szczególnie po podglądnieciu tablicy ogłoszeń), więc zdecydowanie widzę ją w roli boiskowego nemezis rudziałka c: Choć, bądźmy szczerzy, on ze swoim kapitańskim ego po trochu traktuje tak większość zawodników, ale z tej grupy muszą się wybijać pewne wyjątkowo upierdliwe dla niego jednostki.]

    Alphie

    OdpowiedzUsuń
  12. [ Twoja karta i postać są takie...wow. No wow. Podziwiam za styl i budowanie emocji tekstem, bo naprawdę świetnie ci to wychodzi. A mitologia nordycka to życie, więc no...Nie potrafię odmówić. Po prostu nie. Myślę, że mimo wszystko ciężka relacja idealnie by do nich pasowała, dlatego polaczyłabym ich jakoś w przeszłości dalszej lub bliższej i bazując na tym, rozwijała dalej to powiązanie. Kto wie, Aramis mógł kiedyś wyjechać na wakacje na Islandię. ]

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Oooo, nieźle. Podoba mi się, nawet bardzo. To będzie prawdziwy emocjonalny rollercoaster dla Aramisa jak ją rozpozna, szczególnie, że pewnie powiedziałby jej wcześniej swoim ojcu, bracie, matce, generalnie większości rzeczy ze swojego życia o których nikt inny nie wie. Myślę, że zabawnie byłoby, gdyby Aramis wypuścił sowę, a ona przeleciałaby parę metrów dalej do Frei właśnie xd A że pewnie usłyszałby wcześniej o tej nowej z Islandii to z niedowierzaniem połączyłby fakty. ]

    Aramis, który zapomniał się wczoraj podpisać

    OdpowiedzUsuń
  14. [ Mogę zacząć, napiszę coś dzisiaj albo jutro c: ]

    Aramis

    OdpowiedzUsuń
  15. Vinny słyszał o fakcie, że nowy nabytek Hogwartu pochodził z dalekiej, egzotycznej przynajmniej dla niego Islandii, jednak nie zamierzał komentować tego faktu ze względu na to, że jego znajomość kultur obcych państw ograniczała się w dużej mierze jedynie do Francji. Mało kto wiedział, że był płynny w języku francuskim, ze względu zarówno na kilkunastoletnią przykrywkę jego drogiej matki jak i fakt, że rodzicielka początkowo chciała umieścić jego edukację w Beauxbatons. Na szczęście dla Hogwartu i tego, że zamek potrzebował tego wyjątkowego zmysłu muzycznego, ojciec Vincenta prędko wybił żonie ten pomysł z głowy.
    - Frea - powtórzył, jednak nie powinno to być traktowane jako obietnicę, że będzie zwracał się do Krukonki po imieniu, a nie zgodnie z jakimś dziwnym przydomkiem który planował w bliskiej przyszłości ją obdarować. Nad jego głową pojawił się niewidzialny napis "loading data.....", kiedy skojarzył jej inicjały z istnym barbarzyństwem jakie popsuło jego prześliczny plakat dotyczący różdżkarstwa. Brunet zmrużył czarne oczy, pochylając się w stronę dziewczyny i niemal stukając ją rzeczonym ołówkiem w nos. Oburzony odsunął się jednak prędko, krzyżując dłonie na torsie.
    - To ty sprofanowałaś tablicę ogłoszeń! Wystawiłaś mój wątpliwy talent plastyczny na próbę, musiałem robić moje ogłoszenie całkowicie OD NOWA - warknął, kątem oka obserwując jak wspomniany wcześniej młodszy kolega z ciekawością lgnie w stronę opartej o krzesło Bianci. Pomachał ołówkiem w jego stronę w ostrzegawczym geście - Nawet się nie waż, młody!
    - Przeprowadzamy dwa rywalizujące musicale - w zasadzie to jeden, bo zamysł i tematyka łączy obie grupy - i dlatego znajduje się tu tylko połowa chóru - powtórzył po niej, z każdym swoim słowem kiwając potakująco głową. Głucha była, czy co? Upośledzony słuch nie wróżył jej długiej i owocnej kariery w ramach tego kółka.
    - Nikt - wzruszył w reakcji na jej pytanie ramionami, odwracając się i przechodząc o kilka kroków przez salkę, by jeszcze jednym spojrzeniem obrzucić zgromadzonych. Jedna z siedzących w kącie, puchońskich dziewczyn wlepiała w jego sylwetkę maślane oczy, zauroczona może jego osobowością sceniczną, a może tym uroczym byciem naczelnym pacanem Krukonów - Ale jeśli wpadłbym na ten pomysł już rok temu, to na pewno wygrałby mój zespół.
    Obrócił się na pięcie, wbijając w jasnowłosą prowokujące spojrzenie.
    - Chcesz brać w tym udział czy nie?

    Vinny

    OdpowiedzUsuń
  16. [ Mam nadzieję, że dobrze odmieniłam imię. Tobieras to brat Aramisa, tak gwoli ścisłości. ]

    Droga Freo!

    Przepraszam za zwłokę, miałem dużo na głowie pod koniec wakacji i na początku roku szkolnego. To moje ostatnie chwile w Hogwarcie i muszę przyznać, że nieco mnie to martwi. Nie wiem, jak wytrzymam tyle miesięcy z ojcem i Toberiasem pod jednym dachem. Chyba znajdę sobie własne lokum, najlepiej daleko od Londynu. W każdym razie, trzymam się nadziei, że chociaż u Ciebie wszystko w porządku. Podobają mi się historie, jakie przekazujesz, pomagają w choć chwilowym zapomnieniu tego, gdzie jest moje miejsce. Chciałbym kiedyś, w dalszej przyszłości, odwiedzić Islandię, zobaczyć te wszystkie fiordy i klify, poczuć wiatr we włosach. Wiele razy wyobrażałem sobie rześkość islandzkiego powietrza. Pewnie nie będzie mi to jednak dane. Wciąż nie wiem, co chcę robić w życiu, a egzaminy końcowe zbliżają się wielkimi krokami. Nigdy nie pójdę w ślady ojca - udawanie ratowania świata nie jest dla mnie, a do leczenia czarodziejów też się nie nadaję. W zasadzie w niczym nie jestem wystarczająco dobry. Masz na to jakąś poradę? Poza śmiercią oczywiście, trochę za dużo z nią zachodu jak na mój gust.
    Wybacz ten melancholijny bełkot, ale w chwili jesteś jedyną osobą, której mogę się zwierzać. Nie umiem pisać o życiu tak dobrze jak Ty.
    Zmieniłem jednak zdanie i nie wypisałem się z chóru, bo śpiewanie w nim sprawia mi jako taką przyjemność. Nadal uczestniczę na te same zajęcia i widuje te same twarze, a mimo to...uważam tę głupią szkołę za swój dom, wiesz? Tu przynajmniej mogę normalnie oddychać.
    Tutaj kończę, powinienem poćwiczyć przed pierwszą próbą, a i nie chce skazywać Cię na czytanie moich wypocin. Ale Ty się nie krępuj, opowiedz mi więcej o Islandii o ile się w ogóle da i zaurocz mnie kolejnymi mitami nordyckimi.

    Z pozdrowieniami,

    Aramis


    Podrapał się po poliku, kilkakrotnie czytając nagryzmolony dość ładnym, choć niedbałym pismem tekst. Nie wiedział, czemu tak starał się, by nie było w nim błędów, ale wyrobił sobie taki nawyk od pierwszego wysłanego listu. Uznawszy, że wszystko jest w porządku, wsunął złożoną na pół kartkę do koperty i z automatu wpisał wyryty już w umyśle adres. Jakież było jego zdumienie, gdy Lara - mądra i ukochana przez niego sowa - złapała za papier i przeleciała za ledwie kilka metrów dalej do dziewczyny o jasnych włosach...Nagle spłynęły na niego faktu, kompletnie wytrącając go z równowagi. Słyszał o nowej z Islandii, ale Frea nigdy nie wspominała, że przyjedzie do Anglii...i zacznie naukę w Hogwarcie, toteż kompletnie się tą informacją nie przejął. Teraz jednak w wyniku tego podłego zbiegu okoliczności, w jego głowie zaświtała myśl, że może celowo mu nie powiedziała.
    Podszedł do dziewczyny w paru szybkich krokach, nie spuszczając z niej wypełnionego niedowierzeniem spojrzenia.
    - Frea? - Zapytał głupio, gdzieś w głębi serca nadal żywiąc nadzieję, że to jakaś pomyłka.

    Aramis

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie otworzył oczu nawet wtedy, gdy drzwi przedziału trzasnęły cicho, zdradzając tym samym pojawienie się w tej maleńkiej - jak dla niego nieco zbyt przyciasnej - przestrzeni dodatkowej osoby. Nie był zadowolony; nie chciał towarzystwa, ale niewiele mógł zrobić skoro ktoś już odważył się do niego dołączyć. Nie mógł przecież wyrzucić jakiegoś nauczyciela albo ucznia na korytarz, prawda? A może…
    Dopiero ta myśl sprawiła, że uniósł zmęczone powieki i zlustrował nieznajomą czujnie raz, a potem kolejny, z o wiele większym zainteresowaniem, gdy jej twarz wydała mu się znajoma. Powoli wyprostował plecy i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, zarywając w ten sposób ciemną koszulkę, którą miał pod płaszczem. Temperatura panująca o tej pory roku nie wymagała od niego więcej, przez lata zdążył przyzwyczaić się do chłodu. Pomimo podszywanych futrem mundurków, Durmstrang przypominał raczej lodową twierdzę, a Azkaban wcale nie był lepszy, zamiast rzeźbionych w kamieniu posągów oferując w pakiecie wyposażenia niezawodnych w kwestii ogrzewania dementorów. Chłodny, angielski wietrzyk był niczym w porównaniu z morskimi szkwałami.
    To właśnie wspomnienie morskich fal uświadomiło go, że platynowe blond włosy uczennicy nie są zasługą żadnej farby czy magicznego zaklęcia. Pamiętał te jasne kosmyki, znał rysy jej twarzy, które po trzech latach jego nieobecności wyłoniły się spod pyzatych, nastoletnich policzków. Frea Ragnarsson, nieodrodna kopia swojej matki. Był ciekaw czy i ona go rozpoznała. Miał teraz zdecydowanie dłuższe włosy i wyraźny zarost na szczęce, ale poza tym nie zmienił się aż tak bardzo, a dziewczyna chyba doszła do tego samego wniosku, gdy po chwili wahania postanowiła jednak łaskawie się z nim przywitać. Chociać Haakon musiał przyznać, że odrobinę pochlebiał mu ten pierwszy odruch ucieczki, który szarpnął ją na nogi. Niewiele brakowało, a prawie by się uśmiechnął. Zamiast tego skinął jedynie głową, a potem ściągnął brwi, bo coś tutaj zdecydowanie nie pasowało do załączonego obrazka. O ile dobrze pamiętał, Frea nie uczęszczała wcześniej do Hogwartu.
    Z głębi jego gardła wydobyło się coś na wzór głębokiego pomruku niezadowolenia, gdy czarownica ni z tego, ni z owego chwyciła swoją torbę i po prostu cisnęła ją w jego kierunku. Bagaż uderzył w jego brzuch i Kovacs skrzywił się nieznacznie. Rosplótł ramiona i chwycił sztywny materiał w zabliźnioną od lin, sieci i bójek dłoń, a potem w ten sam sposób odrzucił torbę w kierunku Islandki, nie przejmując się tym czy ją złapie. Zareagowałby zupełnie inaczej, gdyby Frea zachowała się uprzejmie i zwyczajnie go o to poprosiła, bez całej tej protekcjonalności, jakby był jej osobistym asystentem zatrudnionym na umowę zlecenie.
    — Robotę zaczynam dopiero po przekroczeniu głównej bramy Hogwartu — oznajmił i leniwie podniósł się z miękkiego siedziska tylko po to, by podejść do drzwi od przedziału i zasunąć je z cichym trzaskiem. Nie musiał tego robić osobiście, wystarczyłoby jedno zaklęcie i nieznaczny ruch nadgarstka, ale tak długo nie mógł decydować o swojej prywatności, że fizyczne zamknięcie drzwi sprawiło mu pewnego rodzaju przyjemność.
    Nie znosił ograniczonych przestrzeni, ale niemal równie mocno nienawidził nadmiernego wścibstwa, więc z dwojga złego wolał już odczuwać napięcie z powodu braku miejsca niż lawiny durnych pytań.
    — Zmiana krajobrazu? — zapytał, zdradzając tym samym, że wie z kim ma do czynienia.
    Po chwili namysłu oparł się ramieniem o ściankę działową i wlepił spojrzenie w twarz Ragnarsson, próbując odczytać z jej mimiki o czym teraz myśli.

    Kovacs

    OdpowiedzUsuń
  18. Wzruszył nieznacznie ramionami i przekrzywił na chwilę głowę, a kosmyk włosów opadł mu na oczy, więc natychmiast odgarnął go z twarzy i wsunął za okolczykowane srebrem ucho. To był zwykły odruch, w ogóle się nad tym nie zastanowił, po prostu to zrobił. Przed Azkabanem nie musiał się tym przejmować, bo wtedy jasne kudły nie sięgały mu do ramion - ścinał je regularnie, żeby nie przeszkadzały mu w pracy, ale teraz… Kiedy po powrocie spojrzał w lustro zawahał się nim chwycił za brzytwę. Po trzech latach był już niemal kimś zupełnie innym nawet dla samego siebie, więc zamiast na siłę próbować wracać do starej powłoki postanowił spróbować odnaleźć się w nowym wydaniu. Sześć miesięcy później był naprawdę zadowolony z tego, że zaakceptował zmiany, jakie w nim zaszły, bo czuł się naprawdę dobrze z nowym Kovacs’em pod skórą.
    — Zgłosiłem się do pracy jako dozorca — odpowiedział, a widząc jak Frea zmaga się z torbą westchnął i ruszył powoli w jej kierunku. Mógł zrzucić to na sumienie, ale po prostu zrobiło mu się jej szkoda… No i blondynka była jedną z ostatnich osób, których krzywda sprawiłaby mu przyjemność. Już sobie wyobrażał reprymendę Eir, gdyby doszły ją słuchy, że odmówił jej córce pomocy.
    Kiedy coś we wnętrzu bagażu brzęknęło, Haakon skrzywił się i nachylił nieznacznie w kierunku Ragnarsson, by zaraz wyciągnąć ramiona i przytrzymać bagaż, gdy on zrezygnowała z dalszych prób wciśnięcia go na miejsce.
    — Cześć, karmelku — mruknął jeszcze nim usiadła i tym razem na jego ustach zamajaczył autentyczny uśmiech.
    Przez kilka sekund przyglądał się jeszcze jej zamyślonej twarzy, a potem zerknął w górę i niemal bez żadnego problemu poprawił torbę na półce. Różnica w ich wzroście była dość znacząca, choć przez te kilka lat Frea znacząco podrosła i zaokrągliła się w niektórych miejsca, przypominając teraz bardziej kobietę niż dziewczynkę, którą zapamiętał.
    Widząc niechęć w jej oczach, Kovacs nie podjął dalszej dyskusji w tym temacie. Zaintrygowało go to, oczywiście, ale był prawdopodobnie ostatnią osobą, która powinna na nią naciskać. Jednocześnie zanotował sobie w myślach, że powinien odwiedzić rodzinę Ragnarssonów i to przy najbliższej okazji. Ciężko byłoby mu to przyznać na głos, ale w pewnym sensie naprawdę za nimi tęsknił.
    — Nie — odpowiedział zgodnie z prawdą i usiadł na swoim poprzednim miejscu. Zaraz jednak rozejrzał się za czymś i po chwili sięgnął po szalik, który niemal od razu po wejściu do przedziału rzucił w drugi kąt siedziska. Teraz zwinął go w kłębek, a potem położył się bokiem i wcisnął go sobie pod plecy, by kości nie obijały mu się o bok wagonu.
    — Cały ten czas spędziłem na Morzu Północnym — wyznał, co również nie mijało się z prawdą. Nie wspomniał jedynie, że zamiast w kajucie na statku zmuszony był pomieszkiwać w maleńkiej celi, wśród innych skazańców.
    — To mój pierwszy raz w Hogwarcie i tylko dlatego nie czekam na Was przy bramie — dodał, a wyciągnowszy przed sobą długie nogi skrzyżował je w kostkach.

    Kovacs

    OdpowiedzUsuń
  19. (Widzę, że Twoja wątkowa sytuacja uległa poprawie przez mój urlop, ale tak czy owak, już się mnie nie pozbędziesz.
    Kurde, Ty to wiesz, jak człowiekowi zabić klina. Zalegam ze wszystkim co mogę, mam tu już dwie postacie i na rozruch tworzę drugą na NYC'u - nie jestem pewna, czy nie musiałabym pytać administracji o zgodę na trzecią kreację, której pewnie nie dostanę, tak swoją drogą.
    Z drugiej strony Gunnar to mój typ postaci, wydaje mi się, że potrafiłabym się w niego wczuć, mimo wszystko polemizowałabym z tymi kompetencjami. Zastanowię się, a póki co chętnie porwę Cię do wątku wilczkiem, który wcale nie jest aż taki smutny - po prostu lubię w przygnębiające karty. Wydaje mi się, że Frei przyda się ktoś, kto nieco odwróci jej uwagę od tęsknoty za domem, a przynajmniej spróbuje.)

    wilczek

    OdpowiedzUsuń
  20. Czy będzie wiedział jak trafić do Wieży Krukonów? Na Merlina, doszedłby tam z zamkniętymi oczami, nawet gdyby te cholerne schody jeszcze piętnaście tysięcy razy pomieszały mu ścieżki. Po sześciu latach miał nie tylko swoje sposoby na niezauważone prześlizgiwanie się przez Zamek do Wieży Ravenclawu, ale także na dostanie się do Pokoju Wspólnego, a nawet dalej. To Vincent był pierwszym, który wpuścił go do domu kruków, jeszcze w pierwszej klasie, tym samym początkując łańcuch nagminnego łamania wszystkich szkolnych reguł, który trwał nieprzerwanie do teraz. Za Greedem sypnęli się inni, którzy tak jak on uważali, że ograniczanie się do własnego domu jest nudne i integrowali się z innymi, kiedy tylko się dało. Oliver więc częściej przebywał w skrzydle zamku, gdzie mieścił się Pokój Wspólny Krukonów, niż w tej, która rzekomo należała do Gryfonów. No i miał też ku temu swój własny, prywatny, całkowicie osobisty powód.
    — Spokojna twoja blondwłosa głowa, będę wiedział. I hej, nie musisz być niemiła! Niczego nie wypominam, tylko stwierdzam fakt, czy to źle? Poza tym... gdzie moje maniery, Serena by mnie prześwięciła — zatrzymał się na moment tuż przed nią, zmuszając ją tym samym do przerwania marszu — Oliver Johnson. Gryffindor, jeśli byś miała jakieś wątpliwości — wyciągnął rękę w jej stronę, przechylając lekko głowę w bok, przez co sprężynka, w jaką ułożyła się jego grzywka, podskoczyła energicznie.
    Krótki uścisk dłoni później, ruszyli dalej. Oliver zrezygnował z poruszania się ruchomymi schodami, wybierając drogę nieco dłuższą, prowadzącą naokoło, ale zdecydowanie taką, która nie zmieni się sama w ostatniej chwili, sprawiając, że będzie musiał zaczynać wędrówkę od nowa.
    Uśmiechnął się szeroko na określenie perfekt. Sam tak określał Arthura Blacka, do niedawna prefekta Krukonów, a teraz naczelnego. Wrzoda na dupie i marudzące utrapienie, podejrzanie dobrze wyglądające w czarnym golfie.
    — Kompleks mniejszości? Brytyjczycy swego czasu podbili pół świata, wątpię, by mieli z tego powodu jakiś kompleks, a nazwy musisz przyznać, może nie są odkrywcze, ale trafne. Przynajmniej nazywają rzeczy po imieniu. Tędy — wskazał znów kolejny zakręt, prowadzący do jeszcze ciemniejszego korytarza, gdzie zmuszeni byli przyświecać obie prostym Lumos, by nie wpaść na jedną z wielu stojących pod ścianami zbroi, nie narobić hałasu i nie wybić sobie zębów.
    Wreszcie po dość długiej wędrówce, dotarli w znajome rejony, zdecydowanie lepiej oświetlone i zdecydowanie odznaczające się krukońskim błękitem. Oliver kolejny raz zapomstował na spiralne schody prowadzące w górę wieży, od których można było dostać pomieszania z poplątaniem, co wyjaśniałoby, dlaczego niektórzy Krukoni mieli nierówno pod sufitem.
    Wreszcie dotarli do drzwi, za którymi znajdował się Pokój Wspólny, drzwi z kołatką, która zadając zagadki, nie przewidziała determinacji Johnsona, by dostać się do środka.
    — Jesteśmy. Dotarłaś cała, zdrowa i bezpieczna, co dostanę w zamian? — jako Gryfon powinien mieć szlachetne serce i wyróżniać się bezinteresownością, niestety jako środkowe dziecko w rodzinie, całe życie musiał walczyć o swoje, a to z bezinteresownością przy czterech siostrach, nie miało za wiele wspólnego.

    Ollie

    OdpowiedzUsuń
  21. [Z chęcią skuszę się na jakiś wątek i niekoniecznie z relacją negatywną :D Poznać się oczywiście mogli poznać w murach szkoły, nim Nicholas zniknął na te dwa lata, mógł im pozostać kontakt listowy. Pytanie teraz na jaką relację byłabyś skora postawić. Kierunek przyjaźni, czy zwykłe koleżeństwo? Może jakieś bardzo dalekie kuzynostwo? :)]

    Nicholas

    OdpowiedzUsuń
  22. [Pewnie, że wybaczę! ♥ Nie przejmuj się, nic się wielkiego nie stało, naprawdę, a ja tym bardziej nie miałabym Ci tego za złe c:]

    Deucent Faradyne/Charlotte Welsh/Aleister Sheehan

    OdpowiedzUsuń
  23. Instynktownie wyczuwał na sobie wzrok blondynki, ale właściwe niezbyt się nim przejmował. Dziewczyna mimo wszystko miała prawo być zaciekawiona, w końcu zniknął z jej życia na długie lata, a i wcześniej też nie gościł w nim zbyt często, zaledwie sporadycznie. Dlatego pozwolił jej się przyglądać, choć przez moment - z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu - miał ochotę wykorzystać swój dar i zmienić jakiś szczegół w swoim wyglądzie: wielkość nosa albo kolor brody. Istniały jednak dwa główne powody, przez które ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu... Po pierwsze, nie miało to w tym momencie absolutnie żadnego sensu, a po drugie - musiałby się przy tym ujawnić, a do tej pory jakoś nigdy oficjalnie nie zdradził żadnemu z Ragnarssonów tego sekretu. (Nie żeby z innymi też się przed nimi obnosił.) Kiedyś, co prawda, kilkukrotnie wykorzystał umiejętność zmiany kształtu żeby poprawić dziewczynce humor, ale była wtedy zbyt młoda, by zrozumieć, że to zasługa natury metamorfomaga, a nie zwykłe, kuglarskie sztuczki, z których słynął.
    — Dozorca — potwierdził, jakby powtórzenie tego słowa miało jej cokolwiek wyjaśnić. Koniec końców podjął się sprostowania, choć z kilkunastosekundowym opóźnieniem. — Będę pilnował uczniów, nadzorował skrzaty zajmujące się zamkiem, prowadził kartotekę chojraków... — urwał i zerknął kontrolnie w kierunku uczennicy, by upewnić się, że zrozumiała. — Łobuzów, którzy lubią głupie żarty — dodał mimo wszystko i wzruszył niedbale ramionami. — I takie tam.
    Tak naprawdę, poza tymi oczywistymi sprawami, nie wiedział jeszcze do końca jakie zajęcia dokładnie przypadną mu w udziale. Haakon słyszał różne historie o poprzednich dozorcach. Kiedyś podobno mogli nawet wymierzać kary cielesne niesfornym czarodziejom, ale to były stare czasy. Nie żeby Kovacs popierał znęcanie się nad młodziakami, ale lata nauki w Durmstrangu nauczyły go, że niektórzy najlepiej rozumieją język fizyczny. On sam był tego doskonałym przykładem, a blizny na jego ciele świadectwem odebranych lub wymierzonych "lekcji".
    Blondy niemal bezwiednie sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z kieszeni srebrną monetę, którą bez zastanowienia zaczął obracać między palcami. Kilka sekund później przesunął ją zwinnie na knykcie i zmarszczył brwi w konsternacji na kolejne uwagi Frei. Przeniósł na nią spojrzenie burych tęczówek i uniósł ku górze jedną z brwi.
    — Co masz na myśli? Dlaczego miałbym łamać czyjeś serca? — zapytał, choć właściwie nie był pewien czy chce znać odpowiedź na to pytanie. Coś mu mówiło, że i tak mógłby nie nadążyć za pokręconą logiką Ragnarsson. — A jestem? — dopytał zaraz, nieznacznie nachylając głowę w kierunku czarownicy. — Dzieckiem morza?
    Kącik jego ust jakoś tak mimowolnie powędrował ku górze. Niemoralny być może w pewnym stopniu był, nieprzyzwoity także, ale co do tego miało dziecię morza niebardzo rozumiał.

    Kovacs

    OdpowiedzUsuń